Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Finał 7

Finał 7

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8057-292-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Finał 7

Martha i Isaac zdołali uciec, lecz muszą się ukrywać. W świetle propagandy rządowej są niebezpiecznymi dla społeczeństwa buntownikami. Choć za ich głowy wyznaczono nagrody, znajdują schronienie w rodzinnej dzielnicy Marthy, Rises, zamieszkanej przez ludzi biednych i wykluczonych społecznie. Tymczasem premier nakazuje otoczyć Rises wysokim murem. Czy chodzi o bezpieczeństwo, czy raczej o uwięzienie mieszkańców dzielnicy? Martha wie, że musi działać szybko i skutecznie. Dzięki śmiałemu planowi ma szanse wydobyć na światło dzienne niecne postępki ludzi piastujących najwyższe stanowiska w kraju. Czyha na nią jednak wiele trudności i niebezpieczeństw.

Polecane książki

„Jest to w pewnym sensie książka stara, stanowi bowiem wznowienie tomu «Nowomowa po polsku», wydanego w roku 1990 w wydawnictwie OPEN, zawierającego moje szkice pisane w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Tę cześć uzupełniam o jedną tylko pozycję, napisaną później («Aforyzm i slogan»)....
Vicki chce odnaleźć zaginioną przed wiekami pamiątkę rodziny Drummondów. Niestety, poszukiwany skarb znajduje się na zatopionym statku. Vicki musi prosić o pomoc Jacka, swojego byłego kochanka, który specjalizuje się w podwodnych eskapadach. Ryzykuje, że Jack ponownie złamie jej se...
Grecki biznesmen Dimitri Kalakos i piękna Angielka Louise Frobisher przed siedmiu laty przeżyli bolesne rozstanie. Teraz Louise potrzebuje pieniędzy na leczenie chorej matki. Liczy na to, że Dimitri będzie chciał odkupić od niej wyspę, która kiedyś należała do jego rodziny. On jednak staw...
Jeśli szukasz książki, która pomoże Ci przyswoić mocne podstawy języka hiszpańskiego, "Hiszpański. Kurs dla początkujących" wydawnictwa Lingo jest w sam raz dla Ciebie!   Zalety kursu: - współczesny język, przydatne słówka i zwroty - gramatyka w pigułce, proste i klarowne objaśnienia - po każdej lek...
W pracy przedstawiono główne zagadnienia związane z organizowaniem i prowadzeniem przedsięwzięć partnerstwa publiczno-prywatnego, zwracając szczególną uwagę na konieczność ich zabezpieczenia przed wystąpieniem skutków wynikających w rozbieżności celów partycypujących stron. Praca adresowana jest spe...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Kerry Drewery

Tytuł oryginału: FINAL 7

Copyright © Kerry Drewery, 2018

Originally published in the English language as Final 7 by Hot Key Books,

an imprint of Bonnier Zaffre Limited, London.

The moral rights of the author have been asserted.

Copyright © 2018 for the Polish edition by Wydawnictwo Debit, Młody Book

Copyright © 2018 for the Polish translation by Wydawnictwo Debit, Młody Book

Projekt okładki: Lewis Csizmazia

Zdjęcia na okładce © Shutterstock.com

Redakcja: Jolanta Olejniczak-Kulan

Korekta: Marta Stasińska, Aneta Iwan

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Imiona, nazwiska, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki bądź zostały użyte w fikcyjnym kontekście. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żyjących lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Imiona, nazwiska, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorki bądź zostały użyte w fikcyjnym kontekście. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żyjących lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe.

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A jeśli ją kopiujesz, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl

ISBN 978-83-8057-261-4

Wydawnictwo Debit Sp. z o.o.

ul. Fitelberga 1, 40-588 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

email:mlodybook@soniadraga.com.pl

www.mlodybook.com.pl

www.facebook.com/BookMlody

www.instagram.com/mlodybook

E-wydanie 2018

Skład wersji elektronicznej:

konwersja.virtualo.pl

Dla Colina, mojego starszego brata

Gdy mówią pieniądze, prawda siedzi cicho.

Stare rosyjskie przysłowie

PROLOGMartha

Czy to było tętno?

Nie wiem. Teraz nie mogę go znaleźć.

Nie czuję go.

Przesuwam rękę i znów próbuję.

Nic.

Jeszcze raz.

Niech to szlag!

– On… – mamroczę i kręcę głową. Nie potrafię powiedzieć tego na głos.

Nie potrafię dokończyć.

Łzy kapią mi z oczu.

Przestaję cokolwiek widzieć.

Ocieram je. Lepią mi się dłonie.

Patrzę na nie.

To krew.

Krew Isaaca.

Samochód pędzi przed siebie.

Coś świeci nam w szybę.

Światło

ciemność

światło

ciemność…

Twarz obróconego do mnie Gusa to znika, to się pojawia.

Gus patrzy na Isaaca. Wyciąga rękę i kładzie dłoń na jego piersi.

Bezruch.

Chwyta moją dłoń i kładzie na ciele chłopaka.

– Czujesz? – pyta. – Oddycha.

Kiwam głową. Nie mogę wydobyć głosu.

Drżę.

Nie wiem, co robić.

Światło rozjaśnia twarz Isaaca.

Pragnę, by otworzył oczy.

Zamiast tego zamykam swoje. Wyobrażam sobie, że jesteśmy razem. Koncentruję się na tym, jak unosi się i opada jego pierś.

„Zostań ze mną” – zaklinam w myślach.

Jakaś ciężarówka mija nas w takim pędzie, że kołysze samochodem. Otwieram oczy.

Zwalniamy.

– Co u… – mamrocze kobieta za kierownicą.

Już mam zapytać, kim jest, ale powstrzymuje mnie widok za szybą.

Przed nami, na granicy Rises, w jasnym świetle reflektorów stoją niezliczone rzędy ciężarówek i furgonetek.

Mrużę oczy i próbuję zrozumieć, na co patrzę.

Żurawie na tle nieba. Mrugające pomarańczowe światła. Mnóstwo robotników.

I ogromne, brzydkie betonowe płyty ułożone w stosy tworzące wielką barierę.

W jakim celu? Żebyśmy nie mogli swobodnie się przemieszczać?

Żeby powstrzymać nasze wpływy? Kontrolować nas?

Po co?

– Berlin – szepczę. – Izrael. Belfast. Korea.

– A teraz Londyn – dopowiada Gus.

Co, u diabła, się tu dzieje?

STUDIO TELEWIZYJNE23.00. Rozpoczyna się program Sprawiedliwością Jest Śmierć – Podsumowanie Dnia

Na ekranie obraz bloku śmierci nagrany przez kamery przemysłowe. Tłumy ludzi, półmrok. Niebieskie oko unoszące się ponad wszystkim. Obraz drga, migocze, zanika. Okolicą wstrząsa silny wybuch, w niebo wzbijają się kłęby dymu.

GEROME SHARP (zza kadru): Z terenu więzienia dla skazańców wita państwa Gerome Sharp, który niedawno miał przyjemność dołączyć do ekipy programu. Uprzedzamy widzów o delikatnej naturze, że prezentowany materiał może zawierać wstrząsające sceny.

Na ekranie kłęby dymu płyną w stronę kamery, a niebieskie logo w postaci oka dygocze.

GEROME (zza kadru): W świetle wstrząsającej eksplozji, która zrównała z ziemią blok śmierci, zadajemy sobie pytanie, czy za tą rzezią nie stoją terroryści.

Na ekranie pojawia się rozedrgany obraz z kamery trzymanej w ręku. Ludzie – niektórzy zalani krwią – krzyczą i biegną. Inni się zataczają. Kamera przybliża zniszczony budynek i leżące w jego pobliżu ciała.

GEROME (zza kadru): Nie da się policzyć osób, które odniosły rany w tym, co wielu ochrzciło „najczarniejszym dniem sprawiedliwości”.

Mrugają niebieskie światła. Słychać syreny i płacz. Zbliżenie kamery na Marthę, która stoi z podniesionymi rękami, rozwartymi szeroko oczami i otwartymi ustami. Na twarzy ma krew. Policjanci z wymierzoną w dziewczynę bronią zbliżają się do niej.

GEROME: Uciekinierka i główna podejrzana Martha Honeydew została ujęta na miejscu zbrodni. Obok niej znaleziono przedmiot, który mógł posłużyć do zdetonowania bomby.

Nagranie znika, a zamiast niego pojawia się obraz na żywo z miejsca tragedii. Na scenie stoi Gerome. Ma mocno zarysowaną szczękę, ciemny płaszcz i elegancko zawiązany kraciasty szalik. U dołu ekranu biegnie napis: „Terroryzm w sercu miasta”.

GEROME: Ten jakże ważny symbol sprawiedliwości został dziś zniszczony w krwawym zamachu. Zaledwie chwilę po wydaniu ostatecznego werdyktu w sprawie Isaaca Paige’a środkowym Londynem wstrząsnął wybuch wymierzony w cały nasz system. Przyczyny eksplozji pozostają nieznane, lecz wielu świadków utrzymuje, że wybuchła bomba. Czekamy również na potwierdzenie liczby ofiar. Biorąc pod uwagę, ile osób uczestniczyło w procesie, w wybuchu, który zniszczył budynek i spowodował chaos w całej okolicy, poszkodowanych mogło zostać nawet tysiące osób. Na miejscu aresztowano Marthę Honeydew, poszukiwaną w całym kraju od chwili jej zwolnienia z bloku śmierci. Jej związki z atakiem nie zostały sprecyzowane, ale na filmie z monitoringu widać ją zbliżającą się do budynku z plecakiem, co może sugerować, że pragnęła dokonać zamachu samobójczego, lecz sytuacja potoczyła się inaczej. Posłuchajmy, co na temat ostatnich wydarzeń ma do powiedzenia premier naszego rządu.

Premier Stephen Renard

– Gdzie Sofia? – pyta premier gniewnie.

Idzie korytarzem, prostując krawat i wygładzając marynarkę. Wyjmuje z kieszeni telefon, postukuje palcem w ekran.

Wpatrzeni w notesy lub komórki ludzie marszczą brwi i kręcą głowami.

– Dlaczego nic nie działa?! – wrzeszczy premier i rzuca telefonem o podłogę. – Ty! – Wymierza palec w idącego ku niemu młodego mężczyznę o krótko przystrzyżonych włosach. – Coś za jeden?

– Yyy… – zacina się chłopak. – Jestem Gino, nowy stażysta.

– Gino, znajdź mi Sofię! Raz-dwa!

– N… nie możemy… – jąka się stażysta.

– Co?

– N… nie możemy jej znaleźć. Telefon nie łączy. W biurze też jej nie ma.

– Telefon nie łączy, bo system padł, półgłówku. A w biurze jej nie ma, bo dostała wolny wieczór. Naprawdę jesteś aż tak głupi?

– Więc co…?

– Coś musi być nie tak.

– Myśli pan, że była na miejscu… na miejscu tego…

Premier obraca się do niego.

– Cicho! – syczy z wykrzywioną twarzą i zaciśniętą szczęką, dźgając chłopaka palcem w żebro. – Zamknij się, do cholery!

– Panie premierze – odzywa się z boku kojący damski głos – posłaliśmy samochód do jej domu i kontaktujemy się z jej bliskimi.

Premier spogląda na mówiącą i łagodnieje.

– Tymczasem, jeśli wolno mi to powiedzieć, prasa czeka – kontynuuje kobieta.

Renard kiwa powoli głową, odpręża się i odgarnia do tyłu luźny kosmyk włosów.

– Świetnie – mamrocze i odchodzi.

Młody mężczyzna otwiera mu drzwi w głębi korytarza i premier przechodzi przez nie ze spokojnym, acz poważnym obliczem.

Niezliczone rzędy krzeseł wypełniają dziennikarze i reporterzy. Na jego widok milkną, chwytają mikrofony, kamery, długopisy i notatniki. Premier staje przy pulpicie, kładzie przed sobą dokumenty i rozgląda się po twarzach zebranych.

– Staję dziś przed państwem z ciężkim sercem. – Urywa, bierze głęboki oddech. – Dokładnie o 20.57 praworządni obywatele zostali zaatakowani przez siły pragnące wywołać chaos w naszym społeczeństwie. – Mówi powoli, starannie dobierając słowa i robiąc przerwę po każdym zdaniu. Błyskają flesze. Reporterzy i widzowie w domach spijają słowa z jego ust. – Mogę potwierdzić, że zdetonowano bombę w bezpośrednim sąsiedztwie bloku śmierci, który wskutek tego utracił jedną ścianę i uległ poważnym uszkodzeniom strukturalnym. Mamy do czynienia z bezsensownym aktem przemocy i jawnym pogwałceniem zasad, którymi kieruje się nasze społeczeństwo. Z aktem nienawiści i barbarzyństwa, które plenią się w pewnych obszarach tego miasta. Dość tego jednak! Wytrzebimy je, nim zdążą bardziej zagrozić naszym podstawowym wolnościom. Wyrażam głębokie potępienie dla grupy, która przeprowadziła ten zamach i która nie ma żadnego szacunku dla ludzkiego życia! – Milknie i opuszcza głowę w udawanym smutku. Podnosi ją, bierze głęboki oddech i patrzy na zebranych. – Nasi najlepsi, najdzielniejsi ratownicy są na miejscu tragedii i robią wszystko, co w ich mocy, by pomóc rannym. Nie mogę w tej chwili spekulować na temat liczb, lecz wystarczy powiedzieć, że wydarzenia w Celi 7 obserwowało na żywo około dwustu osób, z których z całą pewnością bez szwanku wyszło niespełna pięćdziesiąt. Ponadto – ciągnie po krótkiej pauzie – przy bramie zgromadzić się mogło nawet trzy tysiące osób. Prosimy państwa o cierpliwość i zrozumienie w tej bolesnej chwili. – Ponownie milknie, rozgląda się po sali i powoli kręci głową. – Bolesnej, lecz niegodnej tego, byśmy mieli ją rozpamiętywać i roztkliwiać się nad sobą. My, społeczeństwo, mieszkańcy City, praworządni obywatele Alej, podniesiemy się z popiołów, z pyłu i gruzów, które pozostały po tym wyrachowanym zamachu żądnych krwi zbrodniarzy, i wykorzystamy całą moc prawa, by ich dopaść. Być może państwu wiadomo, że na miejscu zdarzenia ujęto zbiegłą Marthę Honeydew z detonatorem w rękach. – Urywa. Przez tłum przechodzi pomruk. Premier unosi dłonie w prośbie o ciszę. – Jestem przekonany, że są państwo równie jak ja wstrząśnięci faktem, iż osoba tak młoda mogła popełnić tak straszliwą zbrodnię, szczególnie wobec instytucji, która zaledwie tydzień temu zwróciła jej wolność, a wkrótce miała ją zwrócić młodemu człowiekowi, z którym delikwentka była rzekomo związana. W tej chwili mogę już potwierdzić krążące pogłoski, że Honeydew nie działała w pojedynkę. – Znów milknie, rozgląda się po sali i dostrzega stojącą przy tylnych drzwiach Sofię. Ich spojrzenia na chwilę się krzyżują. Kobieta kiwa lekko głową. – Wydaje się pewne, że mamy do czynienia z niewielką, lecz niebezpieczną grupą spiskowców. Spiskowców przeciwko City, Alejom i zamieszkującym te dzielnice dobrym ludziom. Praworządnym, ciężko pracującym, kochającym swoje rodziny obywatelom. Spiskowców pragnących zdestabilizować nasze społeczeństwo i zaatakować najgłębsze korzenie sprawiedliwości, kwintesencję tego, co czyni nas ludźmi. Tę grupę… nie chce mi przejść przez usta słowo „ludzi”, bo w moim odczuciu nie są oni lepsi od zwierząt… według sprawdzonych doniesień tworzą… – Unosi brodę, prostuje ramiona i bierze oddech. – Eve i Max Stantonowie, Thomas Cicero, Joshua Decker, Gus Evans, Isaac Paige i Martha Honeydew. Ta siódemka, sympatyzująca z kryminalistami, leniami, łowcami zasiłków i biedotą, słowem: z mieszkańcami Rises, którym tyle razy bezskutecznie próbowaliśmy pomóc, a oni nie ruszyli palcem, by pomóc sobie, zostanie pociągnięta do odpowiedzialności. Eve Stanton już jest w areszcie. Honeydew trafiła do więzienia, w którym przebywa także Evans. Czekamy na potwierdzenie informacji o losie Paige’a i wdrażamy procedury zmierzające do schwytania Maxa Stantona, Thomasa Cicera i Joshui Deckera. Będziemy na nich polować do skutku jak na zwierzęta, by nasze miasto na powrót stało się bezpieczne. Musimy trzymać się razem, by odeprzeć zło!

Wyrzuca pięść w powietrze. Tłum wiwatuje.

– Dziękuję za państwa czas i wsparcie – kończy premier, gdy aplauz milknie. – Myślami jestem przy wszystkich rodzinach dotkniętych przez wydarzenia tej strasznej nocy.

Zbiera z pulpitu papiery, raz jeszcze zerka na Sofię i wychodzi z sali.

Sofia obchodzi krzesła i podąża za premierem, pozdrawiając skinieniem znajomych dziennikarzy. Już ma otworzyć drzwi, gdy dostrzega na swojej dłoni krew i szybko wyciera ją o spodnie.

Krew Isaaca.

Ledwie zamykają się za nią drzwi, premier chwyta ją za ramiona.

– Dzięki Bogu, wreszcie jesteś! Systemy padły, nie mogę… – Sofia podnosi wzrok i spokojnie patrzy mu w oczy. – Nikt nie ma pojęcia, jak je zresetować. Ty oczywiście wiesz? – pyta szeptem premier.

Sofia kiwa głową.

– Oczywiście.

Dom Stantonów

W domu panuje ciemność. Jedyne światło dobiega z telewizora, rzucając zajączki na ściany i twarze stojących w kuchni Maxa i Cicera. Dźwięk jest ściszony. U dołu ekranu przesuwają się napisy.

SZAJKA TERRORYSTÓW NA WOLNOŚCI… PRZESŁUCHANIA W SPRAWIE RISES 7… THOMAS CICERO, BYŁY SĘDZIA SĄDU NAJWYŻSZEGO, UWIKŁANY W ZAMACH… MAX STANTON NAJMŁODSZYM TERRORYSTĄ W HISTORII…

Rozlega się natarczywe pukanie.

– Otwierać albo wyważymy drzwi! Więcej ostrzeżeń nie będzie!

Max podnosi z podłogi laptop i patrzy na Cicera.

Sędzia kiwa głową. W milczeniu wkładają kurtki i wychodzą do ogrodu.

Za nimi rozbrzmiewa huk wyrzucanych z futryny drzwi, lecz nim policja zdąża wbiec do domu, Max i Cicero rozpływają się w ciemnościach.

Martha

Mur rośnie w zastraszającym tempie.

Kobieta powiedziała, że wjazd do Rises byłby dla niej zbyt niebezpieczny. Wysadziła nas niedaleko dzielnicy i dalej musieliśmy dojść pieszo. Gus i ja nieśliśmy Isaaca. Mogliśmy zrobić mu krzywdę! A jeśli na przykład złamane żebro przebije płuco? Albo jeśli ma jakiś uraz głowy i przez to potrząsanie jego stan się pogorszy?

Próbowałam jej to tłumaczyć, ale się zawzięła. Powtarzała, że musi jechać i że Gus mi wszystko wytłumaczy. Miałam wrażenie, że skądś znam jej twarz.

Ciągle powtarzała: „Nie myślałam, że to się stanie tak szybko”. O co jej chodziło?

O mur?

Oglądam się za siebie. Żurawie rosną ku niebu w blasku jupiterów, dźwigając olbrzymie betonowe płyty. Skrzypią, zgrzytają. Jakby chciały zmiażdżyć naszą wolność. Robotnicy krzyczą, urządzenia dudnią.

Ile już postawili?

Jak daleko ciągnie się mur?

Czy otoczy całą dzielnicę?

Jak będziemy chodzić do pracy, do sklepów, do przyjaciół?

Albo – patrzę na Isaaca – do lekarza?

Z wysiłkiem brniemy przez trawnik w stronę Żonkilowego Domu. Ułożyliśmy Isaaca na wózku z supermarketu, który ktoś porzucił w przejściu podziemnym. Inaczej nie dalibyśmy rady.

Nie jest dobrze.

Wózek trzęsie się i podryguje. Boję się o Isaaca. Najchętniej podniosłabym go i dźwigała w ramionach.

Przytuliła.

Uleczyła.

Skóra wokół jego ust zrobiła się sina. Dotykam go. Jest zimny jak głaz. Taki blady i nieruchomy. Zdejmuję kurtkę i okrywam go nią.

Przeszywa mnie dreszcz. Napinam mięśnie, by nie czuć zimna.

– Chcesz umrzeć? – pyta Gus.

– Ja mogę się rozgrzać – odpowiadam. – On nie.

Kręci głową.

– Wkładaj kurtkę – mówi i zaczyna ściągać swoją.

– Nie baw się w dżentelmena – mamroczę.

– Zamknij się i pchaj ten wózek – odpowiada. – Nie jestem żadnym cholernym dżentelmenem. Po prostu mam pod spodem sweter, a ty tylko T-shirt. Więc przestań udawać bohaterkę i wkładaj tę cholerną kurtkę.

Narzuca na Isaaca swoją i oddaje mi moją.

– Nie udawałam bohaterki. Po prostu… – Czuję, że zaraz się rozpłaczę, więc milknę i podnoszę głowę. Zimny wiatr chłodzi mi twarz.

Gus coś mówi, ale go nie słyszę.

Przykrywa moją dłoń swoją na rączce wózka.

Biorę głęboki oddech i kiwam głową.

Blok śmierci

Eve stoi boso w maleńkim pomieszczeniu ze starych, sypiących się cegieł z brudną, popękaną betonową podłogą. W kącikach rośnie mech, a na ścianach panoszy się grzyb. Cuchnie wilgocią. Wiatr wpadający przez umieszczone wysoko okienko kołysze żarówką zwisającą pośrodku poplamionego, łuszczącego się sufitu.

Drżąca kobieta w powalanej jajkami piżamie otula się rękami.

Łańcuchy na jej nadgarstkach i kostkach podzwaniają o siebie.

– Stanton! – grzmi męski głos i przez łukowate wejście wtacza się do pomieszczenia niski, pucołowaty mężczyzna.

– Dokąd mnie pan zabiera?

– Nie odzywać się niepytana! – burczy facet. – Zasad nie zna czy jak?

Drugie pomieszczenie okazuje się równie zimne i surowe jak poprzednie. Jedyną różnicą jest stojący pośrodku drewniany stolik z krzesłem. Po podłodze biegnie długi przewód elektryczny podpięty do leżącej na stoliku golarki do włosów. Obok leży więzienny kombinezon, tubka białego proszku i puszka.

– Co to za miejsce? – pyta Eve. – Nie jesteśmy w bloku śmierci.

Strażnik ciągnie za łańcuchy i kobieta się zatacza.

– Mówiłem: „Nie odzywać się!”. A teraz zdejmuj ubranie.

– Słucham?

– Rozbieraj się. Ręce na stół, nogi szeroko.

– Co?

– Odwszawiamy. Golimy. Zakładamy więzienny strój.

Eve gapi się na niego.

– Dalej, bo zawołam ludzi, którzy ci pomogą. Nie masz nic, czego bym wcześniej nie widział, a ciało pomarszczonego pięćdziesięcioletniego babska mnie nie podnieca.

– Mam czterdzieści dwa lata – cedzi kobieta.

– Zwisa mi to.

Eve nie odrywa od niego wzroku.

– Powinnam była się domyślić, że ktoś o pańskiej… aparycji – mówi, rozpinając pierwszy guzik piżamy – będzie mniej zainteresowany wyglądem…

– Mówiłem: milczeć.

– …niż ktoś, kto dba o swoje ciało – kontynuuje niezrażona, rozpinając drugi guzik.

– Co ty gadasz?

– Czyżbym była niesprawiedliwa? – Rozpina ostatni guzik i zsuwa bluzę z ramion.

Facet gapi się na nią. Eve zsuwa spodnie.

– Ten wylewający się znad paska brzuch z pewnością nie jest tak ważny jak mózg, prawda? Podobnie jak mój biust nijak się ma do tego, kim jestem wewnątrz.

Strażnik ociera rękawem kącik ust.

– A zapadnięta klatka piersiowa jest równie niezwiązana z pańską osobowością jak moje szerokie uda.

– Zamknij się, kurwa – mamrocze facet, ocierając górną wargę.

Eve podchodzi do stołu, kładzie na nim dłonie i staje w rozkroku.

– Nie ma pan pojęcia, o czym mówię, prawda?

Nie odrywając od niej wzroku, strażnik chwyta tubkę z proszkiem i przekręca nakrętkę.

– Mózg się panu odłączył od głowy.

Zamiast odpowiedzieć, mężczyzna obsypuje ją proszkiem do odwszawiania. Eve zamyka oczy.

– Oni potrzebują takich neandertalczyków – kontynuuje. – Krótki dreszczyk, zero pytań. I zero myśli.

– Wkładaj kombinezon – burczy facet. – Siadaj i na litość boską, przestań wreszcie gadać!

Kombinezon przypomina te, które widziała już na tylu innych osobach. Podciągając go i wkładając rękawy, Eve stara się nie myśleć, że pewnie udzielała porad komuś, kto miał na sobie ten sam strój, i że przynajmniej jedna osoba w nim zginęła.

Gdy już siedzi, do jej nozdrzy dociera odór wilgoci bijący od ubrania, a w żołądku i gardle narastają mdłości.

Za jej plecami zaczyna brzęczeć golarka. Zimny metal dotyka karku.

Jasne włosy opadają na ziemię.

Martha

Pusto.

W okolicy nie ma żywego ducha.

Dźwięk i widok budowanego muru musiał wszystkich wystraszyć.

W przejściu podziemnym nie spotkaliśmy żadnych bezdomnych.

Zbliżamy się do Żonkilowego Domu, a w jego oknach nie widać świateł.

Podjeżdżamy wózkiem do drzwi.

„Pamiętasz wasze pierwsze spotkanie?”, pyta moja głowa. „Pamiętasz, jak w deszczu odprowadził cię pod te drzwi? Powiedziałaś mu, żeby się odpieprzył. Pamiętasz?”.

Pamiętam, odpowiadam i patrzę na niego. Leży bezwładnie na sfatygowanym wózku, z zakrwawioną twarzą, posiniałą skórą, zamkniętymi oczami.

Młody Ambasador Sprawiedliwości z magazynu „Celebrity Now!”. Specjalista ds. Przestępczości Nieletnich „National News”. Syn uwielbianego milionera. Wybitny uczeń Akademii Andersona dla Uzdolnionych Dzieci.

Co ja mu zrobiłam?

Mam ochotę paść na kolana i się poddać.

Chcę umrzeć, bo nie mam już siły walczyć.

„Nie teraz”, mówi moja głowa. „Jesteś mu winna siłę. I masz ją”.

Uparta z ciebie franca, mamroczę.

Gus otwiera drzwi.

Dziwnie jest być tu z powrotem.

Wjeżdżam wózkiem do środka.

Co to za zapach? Całkiem przyjemny.

Dosięga mnie snop łagodnego światła. Zastygam.

Podłoga jest czysta i błyszcząca. Na ścianach nie widać śladów pozostawionych przez setki niedomytych łap. Są pomalowane na pastelową zieleń. A światło nie mruga jak w horrorze.

Widzę wpatrzone w nas twarze.

Przyjazne, łagodne, serdeczne.

Uśmiechnięte.

Jakaś dziewczynka podchodzi i okrywa mnie kocem. Przechodzi mnie dreszcz i muszę mrugać, żeby powstrzymać łzy. Pamiętam jej twarz, ale nie znam imienia.

Potem z grupy występuje starszy mężczyzna z wygiętymi w pałąk nogami, jakby przeszedł krzywicę lub coś w tym stylu. Twarz ma pokrytą zmarszczkami tak głębokimi, że muszą się w nich kryć tysiące opowieści.

Ujmuje moją dłoń i uśmiecha się.

– Witaj w domu.

Nie mogę wydobyć z siebie głosu, ale mam nadzieję, że mój uśmiech mówi wszystko.

Max i Cicero

Brną i brną przez przedmieścia Alej. Boją się skorzystać z komunikacji publicznej – idą ze spuszczonymi głowami, naciągniętymi kapturami i wysoko podniesionymi szalikami, trzymając się z dala od sklepów, lamp ulicznych i samochodowych reflektorów.

Jest późno, ostatni dzień listopada, mróz. Ziemia zamarzła, nieliczni przechodnie mijają ich w pośpiechu, nie bacząc na nic.

W jednym z okien błyskają lampki choinkowe. Max szybko odwraca twarz. Myśli o matce, o choince, którą mieli w domu, o prezentach, indyku na stole i przyjaciołach. Przyspiesza.

Wędrują i wędrują. Palce sztywnieją im z zimna, mróz szczypie w policzki. Nagle przed nimi wyrasta jakaś konstrukcja.

– Co to? – pyta ochryple Max.

Zatrzymują się i patrzą w górę.

– Wygląda… – mamrocze Cicero, wytężając wzrok – …wygląda, jakby budowali mur.

– Po co?

Cicero kręci głową i rusza dalej, szybciej.

Max go dogania.

– Chcą ich tam uwięzić? Nie dopuścić nas do nich? Mieć ich pod kontrolą?

– Wszystko, co wymieniłeś? – odpowiada pytaniem sędzia. – Cokolwiek im przyświeca, musimy się tam dostać, nim będzie za późno. Pospieszmy się.

– Ale jak się potem wydostaniemy?

– Masz inną propozycję? Jeśli tu zostaniemy, złapią nas i za tydzień będziemy martwi.

1 GRUDNIAZwiastun programu Sprawiedliwością Jest Śmierć

Perfekcyjnie uczesana Kristina Albright w obcisłym kostiumie ze spodniami stoi obok ekranu w cichym studiu telewizyjnym.

KRISTINA: Podsumujmy dzisiejsze wiadomości. Mieszkańcy Alej boją się o swoje bezpieczeństwo w obliczu faktu, że w sklepach w dzielnicy pracuje wiele osób z Rises.

Na ekranie pojawiają się migawki: dobrze ubrani ludzie przyciskają do piersi torby, wyglądają przez szpary między zasłonami, poganiają dzieci na chodnikach.

KRISTINA: Zadajemy sobie pytanie, czy ostatnia seria włamań do domów w okolicy może być sprawką tych samych osób.

Na ekranie pojawia się widok zniszczonego bloku śmierci z łopoczącą na wietrze taśmą policyjną.

KRISTINA: Po zamachu policja apeluje o spokój i zapewnia, że dołoży wszelkich starań, by zbrodniarze z Rises 7 odpowiedzieli za swój czyn.

Najazd kamery na miejsce zdarzenia.

KRISTINA: Wciąż nie odnaleziono ciała Isaaca Paige’a. Patty Paige walczy o życie, podłączona do aparatury. Dziś o 18.30 będziemy rozmawiać o tych tragicznych wydarzeniach oraz debatować, czy Martha Honeydew powinna wrócić do bloku śmierci.

Rozbrzmiewa muzyka i ekran gaśnie.

Martha

Ci ludzie posprzątali moje mieszkanie. Odkurzyli, zmienili pościel i tak dalej. Zadbali o to, żebyśmy czuli się tu dobrze. Ktoś nawet naprawił windę.

Z wielką troską podnieśli Isaaca z wózka i zawieźli na górę. Gdy winda ponownie zjechała, poprowadzili mnie do niej łagodnie. Jakbym znów była człowiekiem. Jakbym coś znaczyła.

Minęłam mieszkanie pani B. Wciąż do mnie nie dociera, że już jej tam nie ma. Powinna usłyszeć, że idę, z szerokim uśmiechem otworzyć mi drzwi i poczęstować mnie miodowym ciastem.

Czy jestem zła?

Tak – na siebie. Zła i smutna. A do tego rozczarowana tym, że cały świat okazał się bierny, samolubny i ślepy. No, może nie cały. Tylko ci, którzy mieli więcej do stracenia niż do zyskania.

Kobieta, którą znałam z widzenia, poprowadziła mnie do mieszkania, a ja omal nie rozpłynęłam się z wdzięczności. Spojrzałam na nią. Zobaczyłam orzechowe oczy, brązową skórę i uśmiech tak szeroki, że do oczu napłynęły mi łzy.

Łzy ulgi.

Ktoś pościelił dla Isaaca łóżko w salonie. Obok leżało mnóstwo akcesoriów medycznych. Gdy dotarłam na miejsce, Isaac leżał już na łóżku, a ludzie kręcili się wokół niego.

– Tędy – powiedziała kobieta, wskazując sypialnię. Pokręciłam głową.

– Muszę być przy nim.

Nie protestowała. Obróciła się w stronę pary dzieci i wskazała szeroki fotel wypełniony poduszkami i przykryty kolorowym kocem. Dzieci przyciągnęły go do łóżka.

Znałam ten fotel. Setki razy widywałam siedzącą w nim panią B. Musieli go przytaszczyć z jej mieszkania.

– Odpoczywaj – rzekła kobieta.

Usiadłam. Miałam wrażenie, że pani B. mnie obejmuje. Zamknęłam oczy i pozwoliłam przykryć się kocem, wyobrażając ją sobie, jak stoi nade mną.

– Lekarz już jedzie – szepnęła kobieta.

Gwałtownie otworzyłam oczy.

– Lekarz? Skąd? Z City?

– Ciii… – uspokajała mnie. – Nie bój się, można mu zaufać.

Zaufać? Serio?

Przynieśli mi gorącą zupę i chleb, a potem kubek słodkiej herbaty i ciastka. Gdy już się najadłam, przykryłam dłonią dłoń Isaaca i obserwowałam każdy jego oddech.

Nie wiem, ile minęło czasu.

Nie mam pojęcia, która jest godzina.

Musiałam zasnąć, bo teraz Isaac ma kroplówkę wbitą w rękę, bandaże na przedramionach i obmytą twarz.

„Niezła z ciebie strażniczka”, kpię z siebie. „Ktoś mógłby tu wejść i go udusić, a ty chrapałabyś w najlepsze”.

Wstaję, podchodzę do okna, rozsuwam zasłony i wyglądam na świat.

Reflektory po prawej stronie są tak oślepiające, że wszystko inne tonie w mroku. Osłaniam oczy dłonią i po lewej stronie widzę wstający różowy świt oraz czarne sylwetki ptaków, które pozostały z nami na zimę.

„Jeszcze trochę i nadejdzie wiosna”, chcę im powiedzieć. Przypominam sobie, jak mama kroiła słoninę albo sypała okruszki chleba na talerz i wysyłała mnie z nim na dwór.

– Dla ptaszków – mówiła. – Jeśli pomożemy im przetrwać zimę, umilą nam wiosnę swoim śpiewem.

– Jemu też pomogłyśmy? – pytałam ją, gdy spacerowałyśmy po Bracken Woods, patrząc na przedzierające się przez błoto dzwonki i słuchając dźwięcznego ćwierkania siedzącego na kwitnącym drzewie wróbla.

Mama kiwała głową, a ja rozglądałam się za wróblem i dzięki temu docierało do mnie dużo więcej – dzwonki, ukwiecone gałęzie, śpiew kosów i szpaków, zapach świeżej trawy.

Tyle że kiedy wracałyśmy do domu, Rises wyglądało bardziej szaro niż zwykle.

Myślę o ptakach. Przypominam sobie tego, który siedział na drzewie Eve obok bloku śmierci.

Chciałabym go przeprosić za to, że zniszczyłam mu dom.

Przesuwam dłonią po szybie i patrzę na światła. Od poprzedniego wieczoru żurawie się przemieściły, a mur rozciąga się aż po skraj pola widzenia.

Szary i brzydki.

Wokół niego błoto i gruz, wyrwana trawa, przewrócone drzewa.

Już wcześniej nie mieliśmy imponującego widoku. Teraz jest jeszcze gorzej.

Czy taka czeka nas przyszłość?

Izolacja, segregacja?

Dlaczego?

Nie różnimy się od innych rasą, kolorem ani religią.

Różni nas jedynie klasa społeczna. Niewidzialny mur istniał tu od lat, teraz jedynie przybiera widzialną formę.

Gnoje.

Za chwilę każą nam przez cały czas nosić identyfikatory albo opaski na ramieniu.

Co pozwala im myśleć, że są od nas lepsi?

Pewnie uważają się za bardziej inteligentnych, ale niech mnie szlag, jeśli to prawda.

I z całą pewnością nie są bardziej ludzcy.

Kręcę głową.

Wszystko sprowadza się do pieniędzy.

Uważają się za lepszych od nas, bo mają forsę.

Forsa to władza, władza to forsa i tak dalej.

Krótko mówiąc: mamy przesrane.

– Dzień dobry – mówi ktoś.

Wzdrygam się i obracam gwałtownie. Nad Isaakiem pochyla się niski, szczupły mężczyzna o włosach białych jak dmuchawiec, a skórze suchej i ściągniętej, jakby go smażyli na wolnym ogniu.

– Jestem doktor Novak – przedstawia się. – Jak się pani czuje?

– Co z nim? – pytam.

– Z panem Paige’em? – Unosi krzaczaste brwi i patrzy na mnie okrągłymi jak paciorki oczami. Potem powoli kiwa głową. – Oddycha.

„Tyle to ja wiem”, myślę.

– Ale czy…?

Wie, o co chcę zapytać. Widzę to w jego oczach. Podobnie patrzył ratownik, gdy wnosili mamę do karetki. Mógł powiedzieć prawdę, ale wolał pozwolić mi trzymać się iskierki nadziei, w głębi duszy wiedząc, że nic z tego nie będzie.

Doktor Novak zachowuje się tak samo.

– Jeśli ma umrzeć, lepiej, żeby mi pan to powiedział. Nie musi mnie pan chronić.

Znów kiwa głową.

– Dobrze. – Daje mi znak, bym podeszła.

Staję przy łóżku i patrzę na Isaaca. Twarz ma pokaleczoną i posiniaczoną, dolną wargę spuchniętą, a przy lewym oku widnieje wielki guz.

Jego dłonie spoczywają na kołdrze. W prawą wbito kroplówkę.

Koncentruję się na wdechach i wydechach, bo nie chcę płakać. Chcę – muszę! – być silna.

– Te skaleczenia i sińce – doktor Novak wskazuje twarz – są powierzchowne. Gorzej z nogą, ale chyba nie ma złamań. Zagoi się. Problem w tym, że wciąż jest nieprzytomny.

Na chwilę zalega cisza.

– Dlaczego?

– Prawdopodobnie uraz głowy.

– Czy tego nie można jakoś stwierdzić? Nie ma jakiejś rany czy opuchlizny?

– Nawet jeśli ma, bez tomografii komputerowej niczego się nie dowiemy. Możemy jedynie czekać. – Zerka na mnie. – I mieć nadzieję.

– A… a jeśli to uraz głowy… to…

Jego westchnienie przypomina powietrze uchodzące z balonu.

– Kto wie? Nawet gdybyśmy mieli do dyspozycji najlepszy sprzęt i najlepszych lekarzy, moglibyśmy tylko spekulować. Może to obrzęk mózgu, który sam ustąpi, krwawienie, krwiak, niewidoczne z zewnątrz pęknięcie kości… – Wzrusza ramionami. – A może po prostu jest w śpiączce i obudzi się, gdy nadejdzie właściwa chwila. Naprawdę nie umiem powiedzieć.

Odwracam od niego wzrok. Patrzę na Isaaca, a potem w okno.

„Oddychaj”, powtarzam sobie. Nie mogę się skupić. Wszystko wiruje mi przed oczami. Czy po to tyle przeszliśmy, do cholery, żeby tak skończyć?

Ocieram oczy, zaciskam zęby i wbijam sobie paznokcie we wnętrze dłoni.

– Na wszelki wypadek podam mu leki przeciwpadaczkowe i moczopędne, które mogą zmniejszyć obrzęk, ale oprócz tego…

– Kiedy będziemy coś wiedzieć?

– Nie jestem w stanie określić.

Kładzie mi dłoń na ramieniu, lecz wyślizguję się spod niej. Nie chcę litości.

– Panie doktorze, czegoś tu nie rozumiem. Kim była ta kobieta, która nas tu przywiozła?

Lekarz niemal zgina się wpół. Bierze głęboki oddech, a brwi unoszą mu się prawie na czubek czoła.

– To była– oznajmia – Sofia Nachant, asystentka premiera.

– Dlaczego to zrobiła?

Wzrusza ramionami.

– Wyrzuty sumienia? Współczucie? Któż to wie? – Novak zerka w bok. Podążam za jego wzrokiem i widzę stojącego w drzwiach Maxa.

Uśmiecham się z ulgą i już mam do niego podbiec, by go uściskać, ale on nie odwzajemnia uśmiechu.

– Gdzie twoja mama? – pytam.

Na próżno. Wciąż milczy złowróżbnie.

Potem odwraca się i odchodzi.

Joshua

– Powinienem iść z tobą – mówi Pete. Przez szczelinę w zasłonach sypialni przedziera się światło poranka i pada na jego twarz.

Joshua zamyka drzwi łazienki, idzie przez pokój i sięga po leżącą na łóżku niewielką torbę.

– Nie – odpowiada.

– Nie chcesz?

– Pewnie, że chcę, ale masz pracę. Jesteś tu potrzebny.

– W szpitalu są jeszcze inni lekarze. Ktoś może przez jakiś czas mnie zastępować.

– To nie takie proste i dobrze o tym wiesz. – Joshua wrzuca do torby kilka przyborów toaletowych i podchodzi do szafy. – Jeśli pójdziesz ze mną, zostaniesz uznany za jednego z nas, cokolwiek to znaczy: terrorystę, wroga państwa? Naprawdę powinieneś zostać. Tak jest bezpieczniej.

– Uważasz, że tu jest bezpiecznie?

– Powiedziałem „bezpieczniej”.

– Nie sądzisz, że ludzie będą wskazywać mnie palcem na ulicach i oskarżać o wspieranie terrorystów? Że będą rzucać we mnie jajkami?

Joshua odwraca się od szafy z garścią koszulek w ręku.

– To tylko jajka, Pete. Nic więcej. Nikt cię nie dźga nożem, nie strzela do ciebie… a do wytykania palcami na ulicy powinieneś już przywyknąć.

– Nie mam problemu z tym, że ktoś mnie wytyka, bo jestem gejem. W końcu to prawda. Ale nie pozwolę się wyzywać od sympatyka terrorystów. Albo przyjaciela Rises.

– Bo to taki wstyd? – pyta Joshua i wkłada koszulki do torby.

– Bo nim nie jestem.

– Chcesz powiedzieć, że nie sympatyzujesz z tymi ludźmi?

Pete wpatruje się w niego.

– Nie – odpowiada w końcu. – Wysypiają się tak, jak sobie pościelili. Jeśli chcą mieć lepsze życie, muszą sobie na nie zapracować.

– Wierz w to dalej. – Joshua chwyta torbę i wychodzi z sypialni.

Pete wstaje i idzie za nim.

– Nie rozumiem, dlaczego się w to mieszasz! – woła za przyjacielem. – Zniszczyłeś sobie karierę, a za chwilę zniszczysz życie nam obu!

– Jeśli pójdziesz ze mną, zniszczysz też swoją karierę! – odkrzykuje przez ramię Joshua.

W kuchni stawia torbę przy tylnych drzwiach i bierze Pete’a za rękę.

– Kiedy cię poznałem – mówi – byłeś jak powiew świeżego powietrza. Przyniosłeś ze sobą uśmiech, ciepło, otwartość na innych ludzi i inne poglądy. Nauczyłeś mnie, że różnorodność oznacza bogactwo. Pokazałeś, jak być dumnym z tego, kim jestem, co do tamtej pory skrzętnie ukrywałem. Nie dokonałbym tego wszystkiego bez ciebie. Ale… – Milknie i marszczy brwi. Kręci głową i ściska dłoń Pete’a. – Coś się stało. Nie wiem, co ani kiedy. Czy moje wąskie horyzonty przeszły na ciebie? Zamieniliśmy się miejscami? Nie mam pojęcia.

– Uważasz, że mam wąskie horyzonty?

– W pewnych sprawach tak.

– Ci ludzie sprawiają kłopoty. Wystarczy przeczytać gazetę albo obejrzeć wiadomości. A teraz ta dziewczyna…

– Kiedy ty się zmieniłeś?

Pete wpatruje się w niego.

– W końcu zrozumiałem, co tu się naprawdę dzieje.

– Nie. Dałeś się oszukać mediom.

– Co za…

– Idę, Pete. Kiedyś chciałbym wrócić i dokończyć tę rozmowę, ale na razie muszę iść. Proszę, przemyśl to wszystko.

– Zostawiasz mnie na pastwę losu.

Joshua kręci głową.

– To nieprawda i ty o tym wiesz.

Pochyla się, by go pocałować, ale Pete odsuwa się i odwraca twarz.

Joshua podnosi torbę.

– Kocham cię – mówi i otwiera drzwi.

Pete nie odpowiada.

Eve

Odkąd pamiętam, wierzyłam, że istnieje jakieś życie po ziemskim. Że po śmierci znów spotkam Jima. Że ojciec i syn, którzy nie mogli być razem w tym świecie, będą razem w następnym – już na wieczność.

Pocieszałam się tak przez te wszystkie lata, ale teraz czuję, że był to tylko plasterek przykrywający ranę. Kiedy go zdjęto i stoję w obliczu końca, widzę tę ranę taką, jaka naprawdę jest: niezaleczoną i jątrzącą się.

Rozumiem już, że wiara w niebo jest zarazem wiarą w piekło, a o ile ciebie, Jim, z pewnością radośnie przyjęto w niebie w podzięce za całe dobro, jakie uczyniłeś, ja trafię do piekła, bo zabiłam nie jedną, lecz dwie osoby. Tą drugą byłeś ty.

Czy Bóg przebaczy mi winy, zrozumie powody, zobaczy nie tylko to, co czarne i białe, lecz także szarości? Czy święty Piotr przepuści mnie przez bramę? Moja wiara przypomina domek z kart: wiele razy się zachwiała, lecz jeszcze nie runęła. Teraz jednak usuwam kartę z samego dna.

Wierzę jedynie w miłość i nie potrafię pogodzić jej z wiarą w to, że Bóg nie pozwoli nam być razem ani nie zrozumie powodów, dla których zabiłam tamtego człowieka.

Nie ma dnia, w którym nie żałowałabym swego czynu, nie myślała o tym, że mogło istnieć inne wyjście. Nie ma dnia, w którym nie chciałabym, żebyś wciąż był przy mnie, i nie ma sekundy, w której nie czułabym wdzięczności za wszystkie lata, w ciągu których mogłam patrzeć, jak nasz syn dorasta.

Szkoda, że nie będzie ich więcej.

Martha

Włączyłam ogrzewanie. Cały dzień siedzę przy Isaacu.

Pieprzyć rachunki. Pewnie i tak już mnie tu nie będzie, gdy przyjdą.

Nie mogę oszczędzać na Isaacu. Zeszłej zimy wilgoć osadzała się na ścianach. Teraz zrobię wszystko, by do tego nie dopuścić. Już jest z nim źle – co będzie, jeśli nabawi się zapalenia oskrzeli, płuc czy Bóg wie czego?

Mam ochotę do niego mówić, ale byłoby to dziwaczne, więc prowadzę tę rozmowę tylko w głowie.

Trzymam go za rękę.

Patrzę, jak pierś unosi mu się i opada.

I liczę na cud.

Pani B. kazałaby mi się modlić, ale nie wierzę już w modlitwy. Niech pani się za niego modli, pani B. Za niego, za mnie i za to, żeby coś się tu zmieniło.

Odwiedził mnie Gus. Długo mnie przytulał. „Myślałem, że już cię więcej nie zobaczę”, powiedział. Rozpłakałam się.

Doktor Novak pomieszkuje u sąsiadów. Przychodzi co godzinę, pogwizdując za każdym razem, bada Isaacowi puls, sprawdza stan kroplówek, rozwiera mu powieki i zagląda w oczy. Potem kiwa głową i wychodzi.

Przyniósł mi kanapkę z szynką, ale nie potrafiłam przełknąć ani kęsa. Leży na talerzu wysuszona i powykrzywiana.

„Niejedna osoba byłaby mu za to wdzięczna”, strofuję siebie. „Wczoraj i ty nie wzgardziłabyś poczęstunkiem”.

Chwytam kanapkę i odgryzam kawałeczek.

„Musisz być silna”, powtarza wewnętrzny głos, a ja wiem, że ma rację.

– Martho?

Podnoszę wzrok. W drzwiach stoi Max. Daje mi znak, żebym wyszła. Kręcę głową. Nie mogę zostawić Isaaca.

– Pięć minut – mówi.

Wchodzi doktor Novak.

– Może pani iść. Popilnuję pana Paige’a.

Idę za Maxem do kuchni – mojej kuchni – i widzę Cicera, który na mój widok wstaje od stołu.

Dżentelmen w starym stylu.

– Dobrze cię widzieć, Martho. – Wyciąga ręce, a ja nie mam pojęcia, czy chce mnie uściskać, czy podać mi dłoń. Nie wiem, jak się zachować, więc po prostu siadam.

– Jak się czujesz? – pyta, siadając naprzeciw mnie.

I co ja mam mu powiedzieć?

Świetnie, dzięki. Przynajmniej żyję. A co więcej, Isaac na razie też.

Jestem zła, że Patty zrobiła mnie w konia.

Jestem zmęczona.

Smutna.

Samotna.

Przerażona.

– Do dupy – mówię w końcu.

Kiwa głową.

– To zrozumiałe – odpowiada i wąs wykrzywia mu się w wymuszonym uśmiechu, ale oczy mimo grubych szkieł zdradzają niepokój. – Poznałaś już chyba Joshuę. – Wskazuje opartego o zlew mężczyznę.

– Joshua Decker – mamroczę, a on patrzy na mnie. – Nie sądziłam, że kiedyś będziesz stał w mojej kuchni i pił kawę z ulubionego kubka mojej mamy.

– Przepraszam – mówi i chce odstawić kubek.

– Nieważne – powstrzymuję go.

– Swoją drogą to gin. – Joshua próbuje zażartować, ale czyni to z takim wysiłkiem, że aż mi go żal.

– Przyszedłeś tu sam? – pytam.

Kiwa głową i popija gin.

Nie zadaję więcej pytań – w końcu nic mi do tego.

On cierpi.

Wszyscy cierpią.

– Musimy działać – odzywa się Cicero. – Potrzebujemy planu, który będzie można szybko i skutecznie wdrożyć. O. – Milknie i patrzy na coś za moimi plecami.

Obracam się. W drzwiach stoi jakaś kobieta i otrzepuje kurtkę z deszczówki.

Nagle z mojego mieszkania zrobiło się centrum wszechświata.

– Kim pani jest? – pytam.

Wyciąga rękę. Ma szczupłą dłoń. Odnoszę wrażenie, że gdybym tylko chwyciła ją mocniej, pogruchotałabym jej kości.

– Sofia Nachant. Wczoraj wiozłam was samochodem.

– Asystentka premiera?

Kiwa głową.

Nie wiem, co odpowiedzieć. W głowie mam mętlik.

– Dziękuję – mamroczę w końcu.

– Nie będę mogła znów tu przyjść – mówi.

Może jest drobna i ma słaby głos, ale gdy tak stoi przede mną z wyprostowanymi ramionami i uniesioną głową, czuję się malutka i nieważna.

Do licha, ta kobieta jest asystentką premiera!

– To zbyt ryzykowne. Dzisiaj musiałam wynająć samochód dostawczy i udawać, że rozwożę towar. Jeśli mnie tu zobaczą, rozpęta się piekło. – Sięga do torebki. – To dla was. Fałszywe przepustki do bramy. Tylko nie chodźcie wszyscy razem. Przepustki są wystawione w imieniu East Side Industrial Estate. Koncern od dawna nie aktualizował bazy danych, więc nikt nie powinien się zorientować.

Przestaję jej słuchać, bo właśnie coś do mnie dotarło.

– Gdzie Eve?

Odpowiada mi cisza.

– Czemu jej tu nie ma? – dopytuję się natarczywie.

Moi goście zerkają na siebie nerwowo.

– Mówcie, do cholery!

– Eve… – zaczyna Cicero.

– Zamknęli ją – wtrąca Max.

– Wiem. Zamknęli ją za to, że nie powiedziała im, gdzie jestem. W zeszłym tygodniu. Ale ją wypuścili.

Max kręci głową.

– Nie. Ostatniej nocy znów ją aresztowali. Za morderstwo. Ale ty już wiedziałaś, że zabiła tamtego faceta, prawda? Przeczytałaś na przystani jej list i nic mi nie powiedziałaś. Zabiła go i pozwoliła, żeby karę za to poniósł mój tata.

– To nie tak – protestuję.

– Byłaś przy tym? – atakuje mnie. – Skoro nie, to się zamknij! Myślisz, że wszystko wiesz? Myślisz, że masz prawo mówić ludziom, co mają robić? Że możesz mieszać w ich życiu, czytać ich listy, a potem je drzeć i…

– Ja…

– Milcz! Wiesz, skąd się dowiedzieli? Wiesz? Przeczytali ci go przez ramię dzięki kamerom z monitoringu!

– Pewnie i tak już wiedzieli. Wszyscy wiedzieli. To nie moja wina.

– Wszyscy?! – krzyczy. – Ja nie! Cicero nie! – Obraca się w stronę Joshui. – Wiedziałeś?

Joshua kręci głową.

– Wszyscy w…

– Więc to twoja wina! – krzyczy Max i uderza pięścią w stół. – Ty nigdy nie czujesz się winna! A wiesz co? Wszystko, co się teraz dzieje, zaczęło się od ciebie! Ty jesteś przyczyną. Rozejrzyj się. Zginęło już tyle osób, a kolejne cierpią i umierają! – Celuje palcem w moją twarz. Odsuwam się. Max jest zarumieniony, a w kącikach ust gromadzi mu się ślina.

– Ja… – jąkam się.

– Jackson nie żyje, pani B. nie żyje, Isaac pewnie też zaraz wyzionie ducha, a moja mama umrze za tydzień. Przez ciebie.

Czuję się, jakby mnie spoliczkował.

– Max… – wtrąca Cicero.

– Nie. Nie użalaj się nad nią, bo miała trudne dzieciństwo i tak dalej. Każdy miał w swoim życiu trudne chwile.

– Eve jest w bloku śmierci? – szepczę.

Zerkam na Maxa. Wiele osób ostatnio patrzyło na mnie takim wzrokiem, jakby chciało mojej śmierci, ale jego spojrzenie jest… jest…

– Przepraszam – mamroczę.

– Przeprosiny nie uratują mi matki! – wrzeszczy.

Muszę się stąd wydostać.

Wstaję i wychodzę. Z kuchni, z mieszkania. Idę korytarzem. Oczy zachodzą mi mgłą i nie rozróżniam guzików przy windzie. Na chybił trafił naciskam jeden i drzwi się otwierają. Zjeżdżam i wybiegam na mróz. Pędzę przed siebie, byle dalej od świateł, betonu i furii w oczach Maxa.

Ma rację.

To wszystko moja wina.