Frigiel i Fluffy. Więźniowie Netheru
- Wydawca:
- Wydawnictwo RM Sp. z o.o.
- Kategoria:
- Dla dzieci i młodzieży
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-8151-264-0
- Rok wydania:
- 2019
- Słowa kluczowe:
- fluffy
- frigiel
- gończy
- która
- której
- mapą
- miał
- minecrafta
- netheru
- przygód
- serii
- uniwersum
- więźniowie
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Frigiel i Fluffy. Więźniowie Netheru”
Więźniowie Netheru to drugi tom bestsellerowej serii Frigiel i Fluffy, której akcja toczy się w uniwersum Minecrafta. To książka, w której młodzi czytelnicy odkryją ekscytujący świat przygód, fantastyki i Minecrafta.
Alice i Frigiel, którym towarzyszy Fluffy, błąkają się po Netherze z mapą, którą powierzył im Valmar. Ale mapa jest do niczego! Jak poruszać się po tym podziemnym piekle? I odnaleźć w nim pomoc, o której mówił Valmar?
W tym samym czasie w Puabie opanowanej przez zombie Abel zostaje uratowany przez gwardzistów Domu Świateł, do którego zgodnie z wolą ojca miał wstąpić. Gwardziści podtykają mu jednak pod nos list gończy dotyczący Frigiela. Wyznaczono cenę za głowę chłopaka! W Ablu burzy się krew – wyrusza w drogę, zdecydowany ostrzec przyjaciół przed grożącym im niebezpieczeństwem.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Frigiel - Nicolas Digard
Frigiel i Fluffy
Więźniowie Netheru
Frigiel, Nicolas Digard
Ilustracje: Thomas FrickTłumaczenie: Magdalena Łachacz
Published in the French language originally under the title: Frigiel et Fluffy: Les prisonniers du Nether – volume 2
© 2017, Slalom, an imprint of Édi8, Paris, France.
«Minecraft» is a Notch Development AB registered trademark.
This book is a work of fiction and not an official Minecraft product, nor an approved by or associated to Mojang. The other names, characters, places and plots are either imagined by the author, either used fictitiously.
© for the Polish edition:
Wydawnictwo RM, 2019
All rights reserved.
Wydawnictwo RM
03-808 Warszawa, ul. Mińska 25
rm@rm.com.pl; www.rm.com.pl
ISBN 978-83-8151-126-1
ISBN 978-83-8151-264-0 (ePub)
ISBN 978-83-8151-265-7 (mobi)
Redaktor inicjująca i prowadząca: Aleksandra ŻdanRedakcja: Marta StochmiałekKorekta: Aleksandra Rozmyslowicz, Bartłomiej NawrockiOpracowanie graficzne okładki wg oryginału: Maciej JędrzejecEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy.
Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli.
Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Myriam erudytce
N.D.
Życzę przyjemnej lektury wszystkim,
którzy mnie śledzą od momentu
założenia kanału na YouTubie,
a także wszystkim tym,
którzy być może właśnie dzięki
Osoby
Frigiel – wnuk Ernalda, ma piętnaście lat. Nigdy nie poznał swoich rodziców i nie wie, co się z nimi stało.
Fluffy – pies Frigiela.
Ernald – dziadek Frigiela, ma sześćdziesiąt pięć lat. Człowiek o zagadkowej przeszłości, który zdecydowanie za często wyjeżdża z wioski.
Abel Swale – ma osiemnaście lat. Syn Deryna Swale’a, śmiałka spod Heikan, pułkownika i bohatera armii króla Lludda Lawa.
Valmar Paulsen – przyjaciel Ernalda, mieszkaniec Puaby.
Alice Pembroke – złodziejka gildii złodziei z Puaby, ma szesnaście lat.
Lludd Law – legendarny wojownik, który został królem świata.
Askar Raug – potężny mag i brat bliźniak Lludda Lawa.
Nergal – generał Lludda Lawa, kapitan Gwardzistów Światła.
Valdis – legendarna królowa, która sprawowała rządy przed Lluddem Lawem.
Oriel – odkrywczyni magii oraz nauczycielka Valdis.
Isthar – Enlil (pani) magów Jakaru, miasta magów.
Eyvindara, Halla, Olvir i Sargon – czworo magów, Sukkalów (nauczycieli), wchodzących w skład Rady Sześciorga.
Banugg – alchemik, mieszka w mieście magów.
Tenn – żona Banugga.
W poprzednim tomie Frigiela i Fluffy’ego
Niezwykle przypominający Smoka Kresu smok atakuje Lanniel – wioskę Frigiela i jego psa Fluffy’ego. Dziadek chłopca, Ernald, powierza wówczas Frigielowi tajemniczą skrzynię Kresu, po czym nakazuje chłopcu zanieść ją do Puaby i przekazać swemu przyjacielowi, Valmarowi Paulsenowi.
Ernald odchodzi, by zmierzyć się ze smokiem. Frigiel odnajduje jedynie jego złamany miecz.
Przemierzając drogi królestwa, w którym zakazano magii, Frigiel i Fluffy poznają tryskającego humorem młodego mężczyznę, a zarazem utalentowanego architekta Abla oraz Alice, złodziejkę, która nikogo nie potrzebuje. Razem dowiadują się, jakoby król Lludd Law miał siłą wypędzić magów do Odległych Lądów, a także odkrywają prawdę o tym, że z więzienia zbiegł jego brat bliźniak – przerażający mag Askar Raug – pragnący zemścić się na bracie.
Smok Kresu zdaje się pojawiać tuż po tym, jak Frigiel otwiera skrzynię, którą w zaufaniu przekazał mu Ernald. Skrzynia zawiera kilof prawdy, jedyne narzędzie zdolne zniszczyć blok nicości, który unicestwia działanie magii, a także ochrania zamek Lludda Lawa.
Po starciu z królewskim generałem Nergalem, który odnalazł naszych przyjaciół po to, by odzyskać skrzynię, Frigiel, Abel, Alice i Fluffy uciekają z Valmarem w góry. Przyjaciel Ernalda jest potężnym magiem, który twierdzi, że nasi bohaterowie znajdą pomoc w Netherze.
Abel nie zgadza się na wyprawę do tego podziemnego piekła i pozwala, by Frigiel wraz z Alice udali się tam sami. Jednakże tuż przed portalem, który powinien ich przeprowadzić do Netheru, Frigiel napotyka wzrokiem spojrzenie stworzenia, które dotychczas brał za Smoka Kresu. Oczy stwora są puste niczym oczy smoka umarlaka.
Rozdział 1
– Na golema! – wrzasnął Abel. – Oni naprawdę zaczynają grać mi na bloczkach!
Dwie nowe sylwetki zombie chybotliwym krokiem parły ku niemu od strony wylotu ulicy. Po tym, jak zostawił Frigiela i Alice w górach, młody mężczyzna wpadł na kiepski pomysł, żeby wrócić do Puaby nocą. Gdy tylko minął zniszczone mury miejskie, powitały go cztery umarlaki, które ruszyły za nim w pogoń. Zza pleców dolatywał go ich charkot. Mógł nawet usłyszeć trzeszczący pod stopami zombie żwir, kiedy się do niego zbliżali. A teraz jeszcze tych dwóch zagradzało mu drogę. Abel wpadł w pułapkę.
Ściana domu po jego prawej stronie została wykonana z cegły. Tarankańczyk wyciągnął kamienny kilof, który naprędce sobie wytworzył, kiedy schodził z gór Vinmarcq. Zbił cztery bloki w ścianie i wślizgnął się do środka. Stanął naprzeciwko niebieskiego prostokąta drzwi, który odcinał się od ciemności zalewającej pokój. Pędem ruszył w jego stronę i wypadł na ulicę ułożoną ze schodów, które biegły do mostu rozniesionego w pył przez atak Smoka Kresu.
„Zniszczony” – powiedział młody mężczyzna do siebie, zbiegając po stopniach. – „Mogłem się tego domyślić”.
Kreatura pozostawiła mury Puaby w tak opłakanym stanie, że każdej nocy miasto oblegały hordy zombie[1]. Abel dokonał szybkich rachunków. W Puabie powinny być trzy tysiące domów, co oznaczało, że po jej ulicach wałęsało się jakieś sześć tysięcy żywych trupów. Tuż za nim jeden z tych, które zaczęły go gonić, opierał już swe odarte ze skóry ramię o ramę drzwi. Schody prowadziły w głąb dolnej części miasta. W stronę zdewastowanych murów miejskich, nocy i należących do niej potworów.
„Nie jest dobrze” – pomyślał Abel, odwracając głowę z nadzieją, że dojrzy jakąś uliczkę, która pozwoliłaby mu wrócić w wyżej położone rejony.
Po jego lewej stronie domy ustąpiły miejsca wąwozowi, którego dno ginęło w mroku. Kręte schody niezmiennie wiły się, oparte o duży czarny budynek po prawej stronie młodego mężczyzny. Abel ruszył schodami przed siebie, a kiedy był już w połowie wysokości tego szczególnie odsłoniętego odcinka drogi, trzy stopnie niżej pojawiło się trzech zombie. Niemal od razu go wyczuli i zaczęli wdrapywać się za nim. Abel odwrócił głowę – z góry nadchodziło kolejnych sześciu. Zamachnął się kilofem, po czym mocnym ciosem uderzył w ścianę budynku, który stał u szczytu schodów i górował nad pustką. Kilof się złamał. Młody mężczyzna zmrużył oczy w ciemności, dotknął kamienia.
– Obsydian? Serio?
Musiał to być jakiś budynek państwowy. Zapewne skład dynamitu lub prochu strzelniczego Gwardzistów Światła. Do wznoszenia tego rodzaju budowli często wybierano ów czarny kamień odporny na wybuchy.
Tymczasem zombie byli coraz bliżej. Sześciu z jednego boku, trzech z drugiego. Abel oddał oczywiście miecz swojego ojca Frigielowi i zamiast broni wolał wytworzyć kilof.
„Brakuje ci bloczka czy co?” – powiedział sam do siebie, pukając się w czoło.
Z torby wyciągnął pochodnię. Zombie nie przepadali za ogniem i może gdyby zamachał nią przed trzyosobową grupą, zdołałby ich odepchnąć i się przebić. Schody zmuszały zombie, by szli jeden za drugim.
Młody mężczyzna zszedł kilka stopni. Z każdym pokonywanym blokiem umarlaki wydawały z siebie pełen zachwytu charkot. Zdawały się wyczuwać strach Abla i z góry się nim rozkoszowały. Tarankańczyk rzucił okiem na to, co znajdowało się za nim. Pozostałych sześciu zombie nadchodziło zbyt szybko. Młodego mężczyznę ogarnęła panika. Widział już siebie przygniecionego przez kreatury. Głupio byłoby umrzeć w taki sposób!
Wyciągnął przed siebie pochodnię. Jeszcze dwa stopnie i zombie go dosięgną.
Wtedy to w ścianie z obsydianu otworzyły się sekretne drzwi, uderzając żywe trupy prosto w twarz. Abel usłyszał, jak umarlaki wydają zdziwiony jęk i staczają się w stronę dolnego miasta.
Przed młodym mężczyzną wyłoniła się głowa Gwardzisty Światła. Dawał mu znak.
– Wchodźżeż! Szybko!
Abel poczuł, jak na jego ramię opada zimna dłoń. Dopadło go sześciu zombie, którzy schodzili z góry. W tej samej chwili, nie czekając na odpowiedź, gwardzista chwycił Abla za rękaw i wciągnął go do środka. Drzwi zatrzasnęły się na ręce umarlaka. Rozległo się skrzypnięcie i trzask spróchniałych kości.
Naprzeciw Abla stało dwóch żołnierzy. Drobny, bladolicy wąsacz oraz postawny mężczyzna o skórze tak ciemnej i z oczami o błękicie tak głębokim, że zdawało się, iż chodzi o endermena. Abel rozpoznał ich od razu. Poczuł, jak jego serce zaczyna szybciej bić. Było to dwóch strażników, którzy kiedyś powitali ich – Frigiela i jego – u wejścia do miasta. Wąsacz wyciągnął kartkę papieru i uważnie na nią spojrzał.
– To nie on – odezwał się.
– Ale go znamy – powiedział drugi.
Enderman uniósł pochodnię na wysokość twarzy.
– Przeca to synulo Deryna Swale’a!
Podekscytowany strażnik spojrzał na swojego towarzysza. Następnie klepnął Abla w ramię.
– Ależ my się cieszymy, że pana widzimy, mości panie Swale! Myśmy myśleli, żeś pan kopnął w bloczek, kiedy smok zaatakował! Koniecznie musimy pana zaprowadzić do pułkownika Niditcha. Każdy, kto jest dostępny, jest potrzebny.
Abel chciał zaprotestować, powiedzieć im, że nie przyszedł tu po to, żeby wstępować do Domu Świateł, tylko po to, by pomóc przy odbudowie. Przerwał mu niski wąsacz.
– A to dobre! A to dobre! – powtarzał, uśmiechając się szeroko – A to będzie pan pułkownik zadowolony. Bardzo zadowolony!
Poprosili Abla, by podążył za nimi korytarzem.
– Chodźta, mości panie, inni na nas czekają.
Korytarz prowadził do dużej sali. Dwóch strażników wyposażonych w pochodnie pilnowało garstki mieszkańców, których uratowali przed oblężeniem zombie. Dwóch innych pakowało dynamit oraz przechowywany w skrzyniach proch strzelniczy do wielkich worków.
– Nazywam się Clogatorvis, ale wszyscy mówią na mnie Clog – zwrócił się do Abla przypominający endermena mężczyzna.
– Ja jestem Yuk – odezwał się wąsacz.
– Jedyne co, mości panie Swale, musisz zrobić, to iść z nami. Odprowadzimy mości pana do samiuśkiego Domu Świateł. Teraz to jedyne naprawdę bezpieczne miejsce w mieście.
Yuk i Clog stanęli na czele grupy. Przewodzili jej z zaskakującym spokojem. Abel zorientował się, że zabezpieczono drogę prowadzącą do akademii wojskowej. Ulice zostały zablokowane za pomocą drewnianych furtek. Tuż za nimi gromadziły się dziesiątki zombie, którzy przestępując w miejscu z nogi na nogę, zupełnie nie byli w stanie zrozumieć, z czym mają do czynienia[2].
Abel zauważył, że Dom Świateł, również wybudowany z obsydianu, wspaniale oparł się kulom ognia rzucanym przez Smoka Kresu. Domy, które wznosiły się wokół niego, nie miały tego szczęścia. Nie zostało z nich nic oprócz ruin, znad których unosił się dym. Na dużym dziedzińcu akademii z powodu pilnej potrzeby postawiono chaty z drewna. To tam właśnie ulokowano wszystkie liczące się w mieście osobistości. Biedniejsi musieli zadowolić się łóżkami, które ustawiono ciasno jedno obok drugiego w refektarzu oraz w sali do ćwiczeń.
– Tędy! – powiedział Yuk.
Ruszyli skąpanymi w cieniu schodami. Liczba żołnierzy zgromadzonych na piętrze zdumiała Abla. Było ich niemalże tylu, ilu uchodźców. Przyglądając się ich napierśnikom, zrozumiał, że nie byli to Gwardziści Światła. Dostrzegł łuczników z Sawann Solena, mistrzów dynamitowych z Ognistych Stepów. Zostali sprowadzeni z wszystkich zakątków królestwa. Abel rozpoznał nawet słynnych zwiadowców z dżungli Taranka.
– Sam król jest już w drodze – wyszeptał Clog, zgadując jego myśli.
– Król? Ale dlaczego?
– Z powodu kampaniji, mości panie Swale!
– Kampaniji do Netheru – dorzucił Yuk.
Abel chciał zadać kolejne pytania, ale strażnicy wprowadzali go już do gabinetu pułkownika. Na drzwiach wciąż widniała tabliczka z nazwiskiem generała Nergala. Jego następca był siwiejącym mężczyzną, tak niskim, że Abel zapytał sam siebie, czy stał on kiedykolwiek na polu bitwy. Pułkownik siedział za drewnianym biurkiem, które wydawało się dla niego za duże, i nawet nie podniósł głowy, gdy Abel wszedł. Mebel zawalony był papierzyskami, które Tarankańczyk starał się rozszyfrować, czekając, aż pułkownik skończy robić to, co zaczął wcześniej. Nagle młodemu mężczyźnie zaparło dech w piersiach. Pomiędzy kartkami rozpoznał pismo swojego ojca. List.
– A pan to? – zapytał pułkownik, wyraźnie niezadowolony ciekawością Abla.
– Deryn Swale! – odezwał się Yuk.
– Abel Swale – poprawił go Tarankańczyk. – Jego syn.
Na usta funkcjonariusza wypłynął szeroki uśmiech. Mężczyzna wstał, obszedł biurko, by przywitać się z Ablem.
– Patrzcie państwo! – powiedział, krzyżując ręce za plecami. – Bardzo mi miło, panie Swale, jestem pułkownik Niditch. Czekaliśmy na pana!
– Co do tego, to chciałbym…
Niditch uniósł rękę, nie dając mu czasu na wyjaśnienia.
– Uznajmy pańskie przeprosiny za przyjęte. Czasy są trudne i cieszymy się, że dołączył pan do naszych szeregów, by służyć królestwu. Król Lludd Law pana potrzebuje!
– Ale, panie pułkowniku, ja wcale…
– Niech się pan już tak przy mnie nie kryguje, Swale. Król jest w drodze. Będzie zaszczycony, mogąc wliczać w swoją armię syna tak groźnego wojownika, jakim jest pana ojciec.
Pułkownik odwrócił się do biurka i chwycił kartkę, którą podał Ablowi.
– Zna pan tego człowieka?
Abel zadrżał. Był to oficjalny dokument z wizerunkiem Frigiela. Rysunek nie był do końca prawidłowy, ale z łatwością można było rozpoznać wielkie, niebieskie oczy chłopaka oraz jego włosy ułożone na kształt eksplozji creepera.
– Niech pana nie zmyli niewinny wygląd tego chłopaczka. Nazywa się Frigiel i jest magiem najgorszego sortu.
– Magiem? – Abel się zakrztusił. Nie był w stanie wyobrazić sobie, że jego przyjaciel mógłby przynależeć do klasy tak znienawidzonej przez jego ojca.
– W rzeczy samej. Zgodnie z informacjami, jakich nam dostarczono, to prawdopodobnie on pomógł uciec z więzienia temu niegodziwcowi, Askarowi Raugowi.
Abel czuł, jak trzęsą mu się nogi. Czyżby pułkownikowi Niditchowi brakowało bloczka w głowie? Kiedy Askar zbiegł cztery lata temu, Frigiel miał zaledwie jedenaście lat!
– Mnie również to zaskoczyło – przyznał Niditch, zauważywszy zmieszanie Tarankańczyka. – Ale na tym nie koniec. Ten cały Frigiel ma taką kartotekę, na widok której zbladłby sam witherowy szkielet. Wiedziony pomysłem Askara Rauga ukradł pewną złowróżbną skrzynię w celu ściągnięcia Smoka Kresu do Puaby. Na celownik obrał sobie Dom Świateł i chciał nas unicestwić po to, by pozwolić Askarowi na swobodne przechadzki po naszych miastach i ogrodach! Odważny generał Nergal usiłował powstrzymać to szaleństwo, ale ów niebezpieczny osobnik zamordował go z zimną krwią. Ten Frigiel z pewnością ugodził go w jakiś zdradziecki sposób, ponieważ Nergal był jednym z najlepszych wojowników króla!
Abel musiał usiąść na bloku drewna. Ów pułkownik z Domu Świateł przekazywał mu zbieraninę plotek, jak gdyby chodziło o uznane fakty. Jego słowa opierały się na tak wielu kłamstwach, że Tarankańczyk wręcz nie potrafił wyobrazić sobie, że funkcjonariusz może w nie wierzyć.
– Ale wiemy, gdzie się zadekował – ciągnął dalej Niditch. – I, jak sam pan rozumie, Swale, podczas gdy ja tu z panem gawędzę, król wraz ze swoim blokiem nicości jest w drodze, aby zakończyć to, co niegdyś zaczął. To się naprawdę dzieje, czyż nie? Niech pan sobie wyobrazi, że pewien pasterz z gór widział, jak Smok Kresu przelatuje nad pastwiskami, gdzie chłopina latem pasie swoją trzódkę. Podążył za bestią. I nigdy pan nie zgadnie, co odkrył.
Abel przełknął ślinę. „Do Withera[3]” – powiedział sam do siebie – „mam nadzieję, że z Alice i Frigielem wszystko w porządku albo…”.
– Portal! – wrzasnął pułkownik. – Aktywny portal Netheru! Frigiel niechybnie stamtąd pochodzi! Kilku magów musiało więc przetrwać wygnanie w Netherze. Dlatego właśnie król jest w drodze. Żeby wreszcie skończyć z tymi szkodnikami, które…
Abel potrząsnął głową. Wszystko to było zbyt trudne do przełknięcia.
– Ale… – wymamrotał – myślałem, że magowie zostali wypędzeni do Odległych Lądów.
Pułkownik wybuchł głośnym śmiechem. Yuk i Clog poszli w jego ślady.
– Ależ Swale… Ta historia z Odległymi Lądami jest dla pospólstwa! To oczywiste, że nie wyrzuciliśmy magów do Odległych Lądów, od razu by stamtąd wrócili! Nie! Wpakowaliśmy ich do Netheru, zniszczyliśmy wszystkie portale i po problemie!
Yuk i Clog rechotali w najlepsze.
Abel z wybałuszonymi oczami patrzył na pułkownika. Na próżno doszukiwał się w sobie całej nienawiści wobec magów, jaką wpoił mu ojciec; nie potrafił cieszyć się z tego, co mu powiedziano. Całe rodziny zesłane do tego piekielnego wymiaru? Nigdy nie usłyszał nic wstrętniejszego. Do tego pomysł wyszedł od Lludda Lawa, króla, bohatera jego dzieciństwa!
– Wszystko w porządku? – zapytał zaniepokojony Niditch.
Oniemiały Abel wpatrywał się w pustkę, nie mogąc wydusić z siebie ani słowa.
– Pewnie jest zmęczony, mości panie pułkowniku – nieśmiało rzucił Clog. – Zgarnelim go spod składu, kiedy ścigało go z dziesięciu zombie.
Niditch wpadł w gniew i chwycił żołnierza za kołnierz.
– I dopiero teraz mi o tym mówicie! Znaleźć mi pokój dla pana Swale’a, ale już!
Pułkownik wziął Abla pod rękę i odprowadził go pod drzwi swego gabinetu.
– Raczy pan wybaczyć moim żołnierzom ich niekompetencję, panie Swale. Niezmiernie się cieszymy, że wstępuje pan w szeregi Gwardzistów Światła. Ale na razie koniecznie musi pan odpocząć. Jest pan bardzo blady…
Abel pozwolił prowadzić się korytarzami. Zawstydzeni Yuk i Clog rzucali mu ukradkowe, błagalne spojrzenia. Tarankańczyk jednak ich nie dostrzegał. Do jego myśli wkradła się wątpliwość i nie mógł jej dłużej ignorować. To, co pułkownik powiedział na temat Frigiela, było tak odległe od tego, co sam przeżył… Czy mógł jeszcze wierzyć w resztę? Czy jego ojciec rzeczywiście brał udział w tym zbrodniczym wypędzeniu? Czy król był tak bohaterski, jak o nim mówiono? A magia taka zła? Gwardziści Światła – czy naprawdę chronili ludzi, czy też podporządkowywali ich władzy kłamcy? Z każdym krokiem, jaki robił, Ablowi towarzyszyło wrażenie, że jego świat rozpada się coraz bardziej.
[1] Zombie kochają drzwi. Zaobserwowano, że miasteczka posiadające więcej niż dziesięcioro drzwi przyciągają średnio dwudziestu zombie na noc. Dlaczego? Nasuwają się dwa wyjaśnienia: drzwi symbolizują miejsce zamieszkania, gdzie być może znajdują się bezbronni mieszkańcy, ponadto zombie, potrafiący niszczyć drzwi, lecz już nie ściany, mieliby wykształcić specjalny zmysł, który pozwala im je „wyczuwać” (przede wszystkim drzwi, należy bowiem zauważyć, iż furtki pozostawiają zombie obojętnymi). Niemniej jednak wciąż nieznany jest powód, dla którego zombie przybywają w liczbie dwukrotnie przewyższającej liczbę drzwi i żaden uczony mąż nie ma odwagi pochylić się nad prawdziwym pytaniem organizującym tę kwestię: czy zombie żyją w związkach? (Encyklopedia Wiedzy Ogólnej Morgona Erudyty, s. 1023).
[2] Nieznany jest powód, dla którego zombie nie są w stanie niszczyć furtek, choć rozbijanie drzwi sprawia im widoczną przyjemność. Mam oczywiście własne zdanie na ten temat. Zombie są jak ludzie, których jedynym ośrodkiem nerwowym jest żołądek. Stąd też ich węch jest aż tak rozwinięty. Niemniej jednak pozostałe zakończenia nerwowe, zniszczone przez rozkład, są zupełnie do niczego – zombie nie widzą dalej, niż sięga czubek ich własnego nosa (o ile im jeszcze takowy został) i są całkowicie obojętni na ból. Tak też, gdy zombie przytrzymuje furtka, ich nogi nie wyczuwają przeszkody, a oni sami nie są w stanie jej zobaczyć. Przebierają więc dalej w miejscu nogami, jakby w głowie mieli trociny zamiast bloczków, lecz nikt się nie skarży z tego powodu, ponieważ zombie rzadko dają nam powód do śmiechu (Encyklopedia Wiedzy Ogólnej Morgona Erudyty, s. 1023).
[3] Niektóre przesądne osoby myślą, że wypowiedzenie słów: „do Withera” wystarczy, by go przywołać… To absolutnie błędne przekonanie. Ów przerażający trójgłowy szkielet, który przemieszcza się tak, że unosi się w powietrzu niczym zjawa, musi w istocie zostać przywołany, ale nie powiem ci, jak to zrobić (czytają to dzieci). Dwie rzeczy są pewne – Wither nie pojawia się, gdy wypowie się jego imię, a nawet jeśli już się wtedy pojawi, nie próbuj z nim dyskutować, ponieważ sądzi się, że jest groźniejszy od samego Smoka Kresu (Encyklopedia Wiedzy Ogólnej Morgona Erudyty, s. 1702).
Rozdział 2
Niebotycznie wysoka temperatura spadła na głowę Frigiela niczym solidny cios kilofem. Powietrze było tak gorące, że oddychanie przychodziło chłopakowi z trudem. Niosło ze sobą zresztą odstręczający zapach siarki i spalenizny.
Zaniepokojony zerwał się na równe nogi. Gdzie są Alice i Fluffy? Na próżno rozglądał się wokół – nigdzie ich nie dostrzegał. Na ziemi odnalazł ślady walki. Kawałek gnijącego ciała spoczywał na płonącej skale Netheru[1] i gdy tak się na niej prażył, wydzielał zapach zepsutego mięsa. Nieco dalej leżał złamany sztylet. Niepokój chłopaka przerodził się w paniczny strach. Gdzie oni mogli być? Czyżby dołączenie do nich zabrało mu za dużo czasu? Jemu, który sprowokował smoka po to, aby uratować im życie! Czy to była zła decyzja?
Frigiel zwilżył sobie usta. Przyjrzał się swojej prawej ręce. Odzyskała swój normalny wygląd. Wcześniej zauważył, że przeistacza się w parę tuż przed tym, jak wystrzelił z niej wodny pocisk. Ten widok omal nie doprowadził go do szaleństwa. Ale jego ramię teraz było całe.
Obok niego brzęczał portal. Chłopak odczuwał potrzebę oddalenia się od niego jak najszybciej – zamiast przy nim sterczeć, trzeba było odnaleźć Alice i Fluffy’ego, na wypadek gdyby smokowi wpadł do głowy pomysł, żeby go przekroczyć.
Rzeki lawy wokół Frigiela przecinały rozległe połacie czerwonej skały, wprawiając w drżenie zawieszone nad nią powietrze. Czarne sklepienie pokrywało cały Nether, pozbawiając go jakiegokolwiek źródła światła innego od tego, jakie emitowała magma. Frigiel uświadomił sobie, że w tym podziemnym piekle nie było dnia ani nocy, wyłącznie ów nieznośny upał.
Rozległo się szczekanie.
– Fluffy! – krzyknął przerażony chłopak.
Nie mógł jednak nigdzie dostrzec psa – bloki skały Netheru urywały się tuż nad przepaścią, z której wydostawały się smugi gryzącego dymu. Wydawało się, że szczekanie psa dobiegało właśnie stamtąd.
Przerażony do utraty zmysłów Frigiel popędził na skraj urwiska. Przybiegł na miejsce tak zdyszany, jakby biegł cały dzień. Powietrze Netheru gryzło go w gardło podobnie jak pikantna potrawka z królika z Ognistych Stepów.
Skalny klif urywał się nad wielkim jeziorem lawy. Kilka bloków niżej Frigiel dostrzegł Alice. Dziewczyna cofała się, trzymając Fluffy’ego za obrożę. Pies ujadał jak opętany. Całą dwójkę otaczali różowawi zombie, którzy zdawali się ich nie zauważać.
– Alice! – krzyknął chłopak. – Już idę!
Dziewczyna zwróciła w jego stronę swe czarne oczy, ale nie westchnęła z ulgą. Wyglądała na potwornie zmęczoną.
– Puść Fluffy’ego! – krzyknął Frigiel, schodząc wzdłuż ściany. – On ci pomoże!
Ale Alice w odpowiedzi tylko pokręciła głową i nie wypuściła obroży z rąk. Pies próbował się wyszarpać.
Frigiel zauważył miejsce, gdzie bloki skały Netheru naturalnie układały się w schody. Błyskawicznie zbiegł, przeskakując stopnie, i zeskoczył na ziemię u stóp klifu.
Zombie krążyli wokół jego przyjaciółki i psa, choć ich nie widzieli. Wtedy to jeden z nich zwrócił się w stronę Frigiela. Chłopak krzyknął, przerażony. Pośrodku twarzy umarlaka widniał świński ryj, który wdychał rozpalone powietrze przy akompaniamencie ohydnego pochrząkiwania. Połowa jego twarzy przechodziła w rozkładające się zielonkawe strzępy mięsa. Frigiel dostrzegł w tej twarzy puste oczodoły zombie. W różowej i zdrowej części twarzy tkwiło czarne oko, które sondowało okolicę, nie przydając zombie inteligentnego wyglądu. Należało raczej powiedzieć, że doszło do jakiegoś zderzenia stada świń z grupą żywych trupów i to przy tak zawrotnej prędkości, że stworzenia stopiły się ze sobą, dając życie tym odpychającym osobnikom. Humanoidalne świnie, które uległy zombifikacji. Zresztą tym właśnie w istocie były. Zombie-świnie[2]. Odór spieczonego świńskiego mięsa przeplatał się z wstrętnymi zapachami siarki, rozkładu oraz zaschniętego błota. Mogło to obrzydzić wyroby mięsne na całe życie.
Fluffy zachowywał się jednak tak, jakby w ogóle nie podzielał tego zdania. Z pianą na ustach napierał na obrożę, jak gdyby od tego zależało jego życie.
Frigiel wyciągnął miecz, który pożyczył mu Abel.
– Są niegroźni! – krzyknęła Alice.
Frigiel rzucił jej zdziwione spojrzenie.
– Ale kiedy zaatakujesz jednego, inni w tej samej chwili rzucą się na ciebie! – dodała dziewczyna.
Po plecach Frigiela przebiegł dreszcz. Drugi zombie przeszedł tak blisko niego, że trącił go w ramię. Chłopak musiał opuścić miecz, by jego końcówka nie ukłuła barku pierwszego zombie.
– Jesteś pewna? – zapytał, zmierzając w stronę dziewczyny i psa.
Załamana Alice spuściła głowę.
– Tak! Pewna! Chwilę temu Fluffy ugryzł jednego z nich! Musiałam zabić trzech. Chodź szybciej i mi pomóż!
Frigiel schował miecz i podszedł do psa, który nieustannie usiłował capnąć zombie.
– Fluffy! – powiedział twardo. – Dość już tego!
Na dźwięk głosu swojego pana pies najwyraźniej odzyskał rozum. Zamerdał ogonem, zaszczekał, po czym oblizał chłopakowi ręce i twarz. Następnie rozsiadł się na ziemi i rozejrzał się wokół siebie; wyglądał przy tym na zagubionego. Ale Frigiel znał swojego przyjaciela. Wyszperał w torbie kawałek królika, który rzucił Fluffy’emu, by zaspokoić jego instynkt. Ostatni kawałek.
– Dobrze, chodź – zwrócił się do Alice. – Znajdziemy jakieś spokojne miejsce.
– Masz wodę? – zapytała.
Wyglądała na wyczerpaną.
– Zostało mi jedno wiadro.
Na twarz dziewczyny spłynął wyrażający ulgę uśmiech.
Odnaleźli niewielką skalną skarpę, wysoką na kilka bloków, która zapewniła im względne poczucie bezpieczeństwa. Rozstawili się tam, a Frigiel wyciągnął swoje wiadro. Wręczył je Alice. Kiedy jednak dziewczyna chciała się z niego napić, woda wyparowała, zanim sięgnęła jej ust. Dziewczyna rzuciła chłopakowi zrozpaczone spojrzenie:
– To prawdziwe piekło. Naprawdę. Nie okłamano nas.
Frigiel również umierał z pragnienia. Było niezwykle gorąco i każdy krok wiele go kosztował.
– Wiesz, gdzie jesteśmy? – zapytała złodziejka.
– Nie mam pojęcia. Valmar tak naprawdę nie powiedział nam, czego mamy szukać. Ale dał nam mapę.
Wyciągnął ją ze swojej torby. Na widok tego kawałka papieru ścisnęło mu się serce. Valmar stanął sam do walki ze Smokiem Kresu, by uratować im życie. A Frigiel zgubił skrzynię, przekraczając portal. Chłopak miał nadzieję, że mag nie zginął. Nigdy by sobie nie wybaczył tego, że nie wywiązał się z zadania. Ogarnęło go palące uczucie, że wziął się do tego, nie będąc prawowitym kandydatem. Jaką pychą musiał się kierować, skoro myślał, że mógłby wypełnić tę misję! Ernald powierzył mu skrzynię, ponieważ nie miał wyboru. Gdyby było inaczej, z pewnością wyznaczyłby kogoś innego.
– Słyszałeś? – zapytała go zaniepokojona Alice.
Frigiel jednak niczego nie zarejestrował. Dziewczyna tymczasem rozglądała się wokół siebie, oddychając szybko. Frigiel jej nie poznawał. Ona, która zazwyczaj wykazywała się zimną krwią, teraz zdawała się przerażona. Co się wydarzyło tuż przed jego przybyciem?
– Nie – powiedział Frigiel. – Co to było?
– Coś jakby jęk – rzuciła dziewczyna. – Jak skrzypienie drewnianych drzwi.
– Nie widzę ani domu, ani drzwi. I, szczerze mówiąc, zdziwiłbym się, gdyby było tu coś takiego – jesteśmy w Netherze, Alice.
Dziewczyna spuściła głowę i otarła sobie czoło.
– Wiem… Przepraszam. Ten upał sprawia, że gadam głupoty.
Frigiel rozłożył mapę, aby zmienić temat.
– W porządku, zobaczmy, gdzież to nas wysyła Valmar.
Kiedy jednak ujrzał mapę, pomyślał, że zaraz zemdleje.
– To niemożliwe – powiedział. – To jakiś żart.
– Co się dzieje? – zapytała zmartwiona Alice.
– Mapa jest pusta.
– Jak to: „pusta”?
Frigiel pokazał dziewczynie mapę. Była zaledwie kawałkiem białego papieru, na którym po prostu narysowana była mała czerwona strzałka.
– Jest na niej tylko ta głupia strzałka – rzucił.