Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Furia

Furia

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788381641074

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Furia

Sandra Brown, autorka thrillerów notowanych na pierwszym miejscu listy bestsellerów „New York Timesa”, powraca z kolejną pełną napięcia – także emocjonalnego – powieścią.

Dwadzieścia pięć lat temu major Franklin Trapper zyskał sławę w całym kraju. To właśnie on wyprowadził w bezpieczne miejsce garstkę osób ocalałych po ataku bombowym w jednym z hoteli w Dallas. Często udzielał wywiadów i występował publicznie. Po latach nagle zaczął unikać rozgłosu i wszelkich kontaktów z mediami. Nie zraża to jednak ambitnej dziennikarki telewizyjnej Kerry Bailey. Za wszelką cenę zamierza ona przeprowadzić wywiad z majorem, Najpierw jednak musi przekonać do tego pomysłu syna majora Johna Trappera, który jest jedyną osobą, która może ją majorowi przedstawić.

John Trapper nie chce mieć nic wspólnego z ojcem, ale w końcu zgadza się pomóc Bailey. Wieczór wywiadu kończy się jednak fatalnie. Nieznani sprawcy atakują majora i dziennikarkę. Nie mogąc zaufać nikomu, w sytuacji gdy wrogowie są coraz bliżej, Bailey i Trapper łączą siły, by wytropić napastników i odkryć, kto odpowiada za zamach bombowy w Dallas.

Polecane książki

Eliza marzy o własnej kwiaciarni, ale martwi się, że jest za młoda na biznes. Iga nie cierpi swojej pracy, ale boi się złożyć wymówienie. Ala właśnie kończy doktorat i zdaje sobie sprawę, że jego temat kompletnie jej nie interesuje. Wszystkie pragną jednego: mieć pracę, którą pokochają. Zeszyt Zmian...
Jakie zmiany w podatkach zaplanował ustawodawca? Koniecznie sprawdź, jeszcze dziś:Co zmieniło się przy poborze zaliczek? Kto i kiedy może przekazać nadwyżkę VAT na zabezpieczenie kredytu w banku lub SKOK? Jednocześnie eksperci z Ernst & Young skomentują najważniejsze regulacje Ordynacji podatkow...
Odkrywcza historia frontów wschodnich I wojny światowej. Chyba każdy słyszał o Sommie, Verdun czy Marnie, miejscach najważniejszych bitew frontu zachodniego I wojny światowej. Niewiele osób pamięta jednak o co najmniej równie ważnych miejscach na mapach frontu wschodniego – Gorlicach, Przasnyszu cz...
Ta książka została stworzona z myślą o wszystkich, którzy odkrywają uroki języka rosyjskiego i pragną wzbogacić lub uporządkować swoją wiedzę w zakresie gramatyki. Materiał tu zebrany stanowi kwintesencję zasad i reguł gramatycznych istniejących i już przedstawionych w licznych podręcznikach do nauk...
Wciągający thriller psychologiczny o kobiecie gotowej pomścić śmierć córki bez względu na konsekwencje Kiedy Jules Bright słyszy pukanie do drzwi, ostatnią osobą, której się spodziewa jest detektyw ze złymi wiadomościami. Okazuje się, że stało się coś, czego obawiała się nieustannie od trzech lat. Z...
Kolejna odsłona przygód prywatnego detektywa Lennoxa w mrocznym Glasgow lat ΄50-tych. Z rzeki Clyde zostaje wyłowione ciało. Ekspertyzy potwierdzają, że leżało na dnie 18 lat. Podziemny światek wstrząsa wiadomość, że zmarły to niejaki Joe Strachan, sprawca wielu okrutnych napadów z bronią. Kiedy cór...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Sandra Brown

Tytuł oryginału: Seeing Red

Copyright © 2017 by Sandra Brown Management, Ltd.

Copyright for the Polish Edition © 2019 Edipresse Kolekcje Sp. z o.o.

Copyright for the Translation © 2019 Edyta Jaczewska

Edipresse Kolekcje Sp. z o.o.

ul. Wiejska 19

00-480 Warszawa

Dyrektor Zarządzająca Segmentem Książek: Iga Rembiszewska

Senior Project Manager: Natalia Gowin

Produkcja: Klaudia Lis

Marketing i promocja: Renata Bogiel-Mikołajczyk, Beata Gontarska

Digital i projekty specjalne: Katarzyna Domańska

Dystrybucja i sprzedaż: Izabela Łazicka (tel. 22 584 23 51), Beata Trochonowicz (tel. 22 584 25 73),

Andrzej Kosiński (tel. 22 584 24 43)

Redakcja: Jolanta Kucharska

Korekta: Beata Turska, Edytorial.com.pl, Izabela Jesiołowska

Projekt okładki i stron tytułowych: Paweł Panczakiewicz//PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN – www.panczakiewicz.pl

Zdjęcia na okładce: Shutterstock

Skład i łamanie: Master, Łódź

Biuro Obsługi Klienta

www.hitsalonik.pl

mail: bok@edipresse.pl

tel.: 22 584 22 22

(pon.–pt. w godz. 8.00–17.00)

facebook.com/edipresseksiazki

facebook.com/pg/edipresseksiazki/shop

instagram.com/edipresseksiazki

Druk i oprawa: Toruńskie Zakłady Graficzne Zapolex

ISBN 978-83-8164-107-4

Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kodowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych w całości lub w części tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.

Prolog

– Czy brał pan pod uwagę, że to się może skończyć dla pana tragicznie?

– Tego pytania nie było wśród umówionych wcześniej. – Major zacisnął wargi z dezaprobatą.

– I dlatego nie zadałam go przed kamerami. Ale teraz nie ma tu nikogo oprócz nas. Pytam nieoficjalnie. Czy bał się pan o swoje życie? Przeszło panu przez myśl, że to może być koniec?

– Nie miałem czasu zastanawiać się nad tym.

– Ta odpowiedź wydaje się z góry przygotowana. – Kerra Bailey przechyliła głowę i przyjrzała mu się z powątpiewaniem.

– Bo była. – Siedemdziesięciolatek posłał jej uśmiech, którym zdobył kiedyś serca całego narodu.

Nie próbowała pytać o nic więcej, zwłaszcza że dostała to, po co tu przyjechała – pierwszy wywiad, jakiego Major udzielił od ponad trzech lat. W dniach poprzedzających rozmowę transmitowaną tego wieczoru na żywo z jego domu zdążyli oboje już się poznać. Odbyli kilka ożywionych dyskusji, często zajmując odmienne stanowiska.

Kerra spojrzała na poroże jelenia wiszące nad kominkiem.

– Nienawidzę, gdy oczy martwego zwierzęcia patrzą na mnie ze ściany.

– Dziczyzna jest pożywieniem, a regularne przerzedzanie stada jest ekologicznym wymogiem jego przetrwania.

– Z naukowego punktu widzenia to zasadne spostrzeżenie. Z osobistego i ludzkiego nie rozumiem, jak ktoś mógłby wziąć na muszkę takie piękne zwierzę i nacisnąć spust.

– Żadne z nas dwojga nie wygra w tym sporze – odparł twardo.

– Ani nie uzna porażki – padła riposta.

– Niewątpliwie. – Parsknął krótkim śmiechem i zakaszlał sucho.

Spojrzał w kąt przestronnego pokoju, po czym podniósł się z rozkładanego fotela pokrytego brązową skórą i podszedł do wysokiej szafy na broń. Otworzył przeszklone drzwi i wyjął ze środka strzelbę.

– To z niej ustrzeliłem tego właśnie jelenia. Ostatni prezent gwiazdkowy od żony – powiedział, przesuwając dłonią po niebieskawej lufie. – Nie używałem jej, odkąd zmarła Debra.

Widok łagodniejszej strony emerytowanego żołnierza poruszył Kerrę.

– Szkoda, że nie mogła być przy tym wywiadzie.

– Też żałuję. Codziennie mi jej brak.

– Jak ona to znosiła? Rolę żony bohatera narodu?

– Była pod ogromnym wrażeniem – zachichotał, stawiając strzelbę w kącie pomiędzy szafą a ścianą. – Już tylko co drugi dzień suszyła mi głowę, że zostawiam skarpetki na podłodze, zamiast wkładać je do kosza z praniem.

Zaśmiała się, myślami jednak wróciła do syna Majora. Nie ukrywał niechęci do rozgłosu otaczającego ojca, ale Kerra czuła się w obowiązku zaprosić go do udziału w wywiadzie, choćby miał wystąpić tylko krótko, w ostatnim fragmencie. Używając dosadnego języka, niepozostawiającego miejsca na błędną interpretację, odmówił. I dzięki Bogu.

Major podszedł do barku.

– Od tej całej gadaniny zaschło mi w gardle. Przyda mi się kropla alkoholu. Czego ci nalać?

– Nie, dziękuję. – Wstała i wzięła torbę stojącą na podłodze obok fotela. – Jak tylko wróci ekipa, musimy ruszać w drogę.

W miejscowej restauracji Major zamówił wcześniej dla niej i całej pięcioosobowej ekipy telewizyjnej smażonego kurczaka, podawanego na zimno w piknikowym stylu. Posiłek dostarczono do jego domu. Kolacja trwała godzinę, a kolejną zajęło pakowanie sprzętu. Gdy się z tym uporali, Kerra poprosiła współpracowników, żeby pojechali na stację benzynową i zatankowali furgonetkę, bo czekała ich dwugodzinna droga powrotna do Dallas. Ona została w domu Majora. Chciała spędzić z nim trochę czasu bez świadków i podziękować mu.

– Majorze, muszę panu powiedzieć… – zaczęła.

Odwrócił się w jej stronę i nie pozwolił dokończyć zdania.

– Już to mówiłaś, Kerro. Kilkakrotnie. Nie ma potrzeby do tego wracać.

– Może pan nie chce tego znowu słyszeć, ale ja muszę to powiedzieć. – Jej głos ochrypł z emocji. – Proszę przyjąć moje serdecznie podziękowanie za… No cóż, za wszystko. Nie umiem odpowiednio wyrazić swojej wdzięczności. Jest po prostu bezgraniczna.

– To naprawdę drobiazg – odparł mężczyzna, dostosowując się do jej poważnego tonu.

Uśmiechnęła się do niego i westchnęła.

– Czy mogę od czasu do czasu do pana zadzwonić? Zajrzeć z wizytą, jeśli kiedyś trafię w te strony?

– Będzie mi bardzo miło.

Przez długą chwilę przyglądali się sobie nawzajem, nie wypowiadając tych wszystkich jakże niewystarczających słów, wzrokiem jednak przekazując głębię emocji. Po czym, chcąc przerwać sentymentalny nastrój, Major zatarł ręce.

– Na pewno niczego się nie napijesz? – powtórzył pytanie.

– Dziękuję, chciałabym tylko skorzystać z łazienki.

Płaszcz położyła na oparciu fotela, ale torbę narzuciła na ramię.

– Znasz drogę.

To była już czwarta jej wizyta u Majora, znała więc plan domu. Salon wyglądał niczym małe muzeum stanu Teksas: parkiet z postarzanego drewna, na nim bydlęce skóry, reprodukcje rzeźb Fredericka Remingtona przedstawiające w brązie kowbojów w akcji i meble, przy których ulubiony rozkładany fotel Majora z podnóżkiem wydawał się miniaturowy.

Jeden z korytarzy prowadził z głównego pomieszczenia do holu. Tam za pierwszymi drzwiami po lewej mieściła się toaleta. W dość kobiecym wnętrzu nieco absurdalnie wyglądał dozownik do mydła w kształcie łba byka rasy Longhorn.

Osuszała ręce, stojąc przy umywalce. Patrzyła w lustro, starając się zapamiętać, że ma się odezwać do swojej fryzjerki – może kilka dodatkowych jaśniejszych pasemek wokół twarzy? Zasuwka drzwi zaklekotała, odwracając jej uwagę od własnego odbicia.

– Majorze, czy ekipa już wróciła? Zaraz wychodzę.

Nie odpowiedział, chociaż czuła, że za drzwiami ktoś stał. Odwiesiła ręcznik na żelazne kółko zamontowane w ścianie obok umywalki i właśnie sięgała po torbę, gdy usłyszała huk. Natychmiast wróciła myślami do Majora. Wyjął strzelbę z szafki, ale jej tam nie zamknął. Jeśli chciał to zrobić teraz, a ona niespodziewanie wypaliła… O Boże!

Rzuciła się do drzwi i złapała za gałkę. Szybko cofnęła dłoń, słysząc z głębi domu głos, który nie należał do Majora.

– I jak ci się na razie podoba umieranie? – dobiegło jej uszu pytanie.

Kerra zasłoniła usta dłonią, chcąc powstrzymać jęk niedowierzania i przerażenia. Usłyszała głuchy stukot czyichś kroków w salonie. Czy to była jedna para nóg, czy dwie? Nie potrafiła tego ustalić, a strach nie pozwalał jej myśleć jasno. Instynktownie sięgnęła jednak do kontaktu i zgasiła światło. Wstrzymując oddech, nasłuchiwała odgłosu kroków, które to cichły na bydlęcych skórach, to odbijały się głośnym echem na deskach parkietu, a potem, ku jej rosnącej grozie, skierowały się do holu. Dotarły pod drzwi łazienki i się zatrzymały.

Poruszając się tak bezszelestnie, jak tylko to było możliwe, cofnęła się spod drzwi. Po omacku znalazła drogę obok umywalki i sedesu, aż dotarła do ściany wyłożonej drewnianą boazerią. Usiłowała oddychać jak najciszej, choć jej wargi poruszały się, wypowiadając modlitwę złożoną z jednego powtarzanego raz za razem słowa:

– Proszę, proszę, proszę…

Stojący po drugiej stronie drzwi chciał obrócić gałkę, ale drzwi były zamknięte. Spróbował ponownie, a potem drzwi zadygotały, mocno pchnięte. Dla człowieka, który usiłował je otworzyć, zamknięta zasuwka mogła oznaczać tylko jedno: w środku ktoś był.

Nakryto ją.

Kolejne kroki – druga osoba nadbiegła od strony salonu. W drzwi znów zaczęto walić, jak się domyśliła, kolbą strzelby. Nie miała niczego do obrony przed napastnikami. Jeśli zastrzelili Majora, to gdy sforsują te drzwi, ona też zginie. Jedynym wyjściem była ucieczka. Kerra nie miała chwili do stracenia. Okno, które miała za plecami, było niewielkie, ale tylko ono dawało jej szansę ujść z życiem. Wymacała zatrzask dolnej części, odblokowała go, a potem wsunęła palce w zagłębienie ramy i z całej siły pociągnęła. Rama ani drgnęła.

Łup, łup, łup! Kolejne, padające jedno po drugim uderzenia osłabiały zasuwkę w drzwiach. Z drewna, w którym była osadzona, posypały się drzazgi. Zachowanie ciszy nie miało już znaczenia, Kerra głośno zaszlochała, łapczywie chwytając hausty powietrza.

– Proszę, proszę, proszę… – skomlała to usilne błaganie o ratunek do jakiejś siły większej od niej, bo ona była bezradna.

Raz jeszcze z całej siły szarpnęła ramę okna, a ta ku jej zaskoczeniu ustąpiła. Kerra przez sekundę stała oszołomiona. Z tego stanu wyrwała ją kolejna gwałtowna próba sforsowania zamka. Tym razem napastnikowi udało się obluzować śruby mocujące zasuwkę. Usłyszała dźwięk metalu uderzającego o podłogę. Przerzuciła nogę przez parapet i zgięła się niemal wpół, żeby przecisnąć na zewnątrz głowę i ramiona. Kiedy to jej się udało, odepchnęła się i skoczyła. Upadła, uderzając barkiem o ziemię. Ukłucie bólu zaparło jej dech, lewe ramię zdrętwiało i straciła w nim czucie. Ostatkiem siły przeturlała się na brzuch i odepchnęła od ziemi prawą ręką. Po kilku niepewnych krokach złapała równowagę i rzuciła się pędem przed siebie. Za sobą słyszała odgłos ustępujących z trzaskiem drzwi łazienki.

Ogłuszył ją wystrzał z dubeltówki, który odciął górną gałąź młodego jadłoszynu. Biegła. Strzelono jeszcze raz, trafiając w jakąś skałę. Odpryski kamienia uderzyły ją po nogach, kłując jak igły. Ile razy spudłują, zanim wreszcie uda im się trafić? W okolicy nie było latarni, tylko sierp księżyca rzucał poświatę. Mrok sprawiał, że była trudniejszym celem, ale też nie pozwalał widzieć więcej niż na parę kroków przed sobą. Biegła na oślep, potykając się o kamienie, krzaki i nierówny grunt.

Proszę, proszę, proszę…

A potem grunt pod jej stopami się osunął. Kerra potoczyła się, chwytając dłońmi wyłącznie powietrze. Nie udało się jej powstrzymać upadku, runęła na ziemię. Przeturlała się po niej, ześlizgnęła i spadła.

Rozdział 1

Sześć dni wcześniej

Kiedy rozległo się stukanie, Trapper miał wrażenie, że jest w śpiączce, z której nie sposób się obudzić.

– Do diabła – mruknął w ozdobną poduszkę pod głową. Wiedział, że będzie nosił na twarzy odcisk wzoru tkaniny, kiedy się podniesie. O ile się podniesie. Na razie nie miał najmniejszego zamiaru drgnąć ani nawet otworzyć oczu.

Może ten stukot tylko mu się śnił? Może robotnik budowlany gdzieś w głębi budynku opukiwał ściany, szukając pokrytych tynkiem gniazd? To jakiś miejski dzięcioł? Nieważne. Jeśli będzie ignorował hałasy, te zapewne ustaną. Ale po kilkunastu sekundach błogosławionej ciszy stukanie rozległo się ponownie.

– Nieczynny jestem. Proszę przyjść później – wychrypiał Trapper.

Kolejne trzy stuknięcia zabrzmiały nieustępliwie.

Zaklął, odwrócił się na plecy, cisnął poduszkę wilgotną od śliny, która wyciekła mu z ust w trakcie drzemki, w przeciwległy kąt biura. Zakrył oczy ręką, próbując osłonić je przed światłem. Żaluzje w oknach były jedynie częściowo rozsunięte, ale w oczach poczuł ból wywołany radosnymi, wąskimi smugami promieni słonecznych. Podnosząc tylko jedną powiekę, opuścił stopy i usiadł. Kiedy w końcu wstał, natychmiast potknął się o własne, rzucone obok kowbojskie buty, przy czym dużym palcem pchnął komórkę po podłodze. Wślizgnęła się pod krzesło. Wątpił, czy zdołałby się na powrót wyprostować, gdyby schylił się tak nisko, więc zostawił ją tam.

Przecież to nie tak, że dzwoniła bez przerwy. Przyciskając pulsującą skroń wnętrzem dłoni, z jednym okiem nadal zamkniętym, zdołał przejść przez biuro, nie zawadzając o otwartą dolną szufladę metalowej szafki na akta. Z powodu, którego nie umiał sobie przypomnieć, stała otworem. Przez matową szybę górnej części drzwi dostrzegł jakąś postać, właśnie unoszącą pięść, by znów zastukać. Chcąc zapobiec kolejnej fali bólu, którą to mogło wywołać, Trapper przekręcił zamek i odrobinę uchylił drzwi.

Oszacował ją w dwie sekundy.

– Pomyliła pani biura. To piętro wyżej. Pierwsze drzwi na prawo z windy.

Miał już zamknąć drzwi, kiedy się odezwała:

– John Trapper?

„Cholera! Zapomniałem o jakimś spotkaniu?” – pomyślał, masując czubek głowy. W tym miejscu bolały go nawet korzonki włosów.

– Która godzina?

– Kwadrans po dwunastej.

– A dzień?

– Poniedziałek. – Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze.

Zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu i znów spojrzał na jej twarz.

– Kim pani jest?

– Kerra Bailey.

Nazwisko nic mu nie mówiło, ale przy łupiącym pod czaszką młocie pneumatycznym miał problem z przypomnieniem sobie własnego.

– Proszę posłuchać, jeśli chodzi o tamten parkometr…

– Przed budynkiem? Ten przetrącony?

– Zapłacę za wymianę. Pokryję wszelkie koszty. Zostawiłbym kartkę z informacją, że to zrobię, ale nie miałem przy sobie nic do pisania…

– Nie przyszłam tu w sprawie parkometru.

– Hm. Aha. Byliśmy umówieni?

– Nie.

– Bo to trochę kiepska pora dla mnie, pani… – przerwał z wahaniem. W głowie miał czarną dziurę.

– Bailey – powtórzyła tym samym zniecierpliwionym tonem, którym go poinformowała, że jest poniedziałek.

– No właśnie, pani Bailey. Proszę do mnie zadzwonić i ustalimy termin…

– To ważne, żebym porozmawiała z panem raczej wcześniej niż później. Mogę wejść? – Wskazała na drzwi, które Trapper trzymał uchylone ledwie na kilka centymetrów.

Kobietom, które wyglądały tak jak ona, nie lubił odmawiać niezależnie od prośby. Ale, do diabła, był kompletnie otumaniony. Koszulę miał rozchełstaną, jej poła wysunęła się ze spodni. Liczył, że rozporek ma zapięty, ale na wszelki wypadek wolał nie ryzykować zerknięcia w dół i zwrócenia uwagi na te okolice. Oddechem mógłby zabijać na odległość. Spojrzał przez ramię na nieład w biurze: marynarka i krawat przewieszone przez oparcie krzesła, buty kowbojskie przy kanapie, jeden stojący prosto, drugi przewrócony, jedna skarpetka udrapowana na podłokietniku, druga Bóg raczy wiedzieć gdzie… Pusta butelka po szampanie niebezpiecznie balansująca na skraju blatu biurka. Potrzebował prysznica. Jeszcze bardziej potrzebował się odlać. Ale też tak naprawdę najbardziej ze wszystkiego potrzebował klientów, a ona emanowała słowem „kasa”. Jej torba też, i to nie w przenośni. Była rozmiarów niewielkiej walizki, cała pokryta designerskimi inicjałami. Nawet gdyby faktycznie szukała doradcy podatkowego z biura piętro wyżej, oznaczałoby to, że zapuściła się tam, gdzie nie powinna. Poza tym, czy kiedykolwiek słyszano, żeby odmówił damie w potrzebie?

Cofnął się i otworzył drzwi, gestem wskazując dwa krzesła dla klientów. Piętą domknął szufladę szafki na akta. Zanim dziewczyna usiadła przy biurku, zdążył go dopaść, żeby usunąć pusty, ale intensywnie woniejący kartonowy pojemnik po chińszczyźnie i ostatni numer „Maxima”. Zaliczał tę okładkę do pierwszej dziesiątki ulubionych, ale jej mógł się nie spodobać do połowy odkryty sutek.

Zajęła miejsce na krześle, torbę postawiła na sąsiednie. On, obchodząc biurko, zapiął środkowy guzik koszuli. Przesunął dłonią po ustach i brodzie, sprawdzając, czy nie została tam strużka śliny. Osunął się na swoje krzesło. Dostrzegł, że dziewczyna zerka na zaprzeczającą prawu grawitacji butelkę po szampanie. Zdjął ją z blatu i ostrożnie umieścił w koszu, chcąc uniknąć brzęku szkła.

– Kumpel się ożenił.

– Wczoraj wieczorem?

– W sobotę po południu.

– Wesele musiało być udane. – Uniosła brew.

Wzruszył ramionami, a potem odchylił się na krześle.

– Kto panią do mnie skierował?

– Nikt. Adres wzięłam ze strony internetowej.

Trapper zdążył zapomnieć, że taką ma. Zapłacił jakiemuś studenciakowi siedemdziesiąt pięć dolców za zrobienie wszystkiego, co potrzebne, żeby stronę w internecie posiadać. I więcej już o tym nie myślał. To była pierwsza klientka pozyskana tą drogą.

Wyglądała, jakby stać ją było na znacznie wyższą półkę.

– Przepraszam, że pojawiam się bez uprzedzenia – powiedziała. – Próbowałam dziś rano kilka razy do pana dzwonić, ale cały czas słyszałam pocztę głosową.

Trapper zerknął w stronę krzesła, pod które wślizgnęła się jego komórka.

– Wyłączyłem telefon na czas wesela. Chyba zapomniałem znów go włączyć – wyjaśnił. Zmienił dyskretnie pozycję na krześle, bezskutecznie próbując zmniejszyć parcie na pęcherz. – Wolała pani nie odkładać tej rozmowy na później. No cóż, słucham. Podobno to ważne. Choć nie aż tak, żeby umówić się na spotkanie. Co mogę dla pani zrobić?

– Chciałabym, żeby wstawił się pan za mną u ojca i przekonał go do udzielenia mi wywiadu.

Korciło go powiedzieć: „Że co proszę?”, „Słucham?” albo „Nie bardzo rozumiem…”, ale wyraziła się na tyle precyzyjnie, że rzucił tylko:

– To ma być, kurwa, jakiś żart?

– Nie.

– Serio, kto panią podpuścił?

– Nikt, panie Trapper.

– Wystarczy po prostu: Trapper, ale to i tak bez znaczenia, jak będzie się pani do mnie zwracać, bo nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. – Wstał i ruszył do drzwi.

– Nawet mnie pan nie wysłuchał.

– Owszem, wysłuchałem. A teraz, pani wybaczy, muszę się odlać, a potem odespać kaca. Wychodząc, proszę przymknąć drzwi za sobą. Ze względu na okolicę mam tylko nadzieję, że po wyjściu zastanie pani jeszcze swój samochód tam, gdzie go pani zaparkowała.

Na bosaka podreptał zapuszczonym korytarzem w stronę męskiej łazienki. Skorzystał z pisuaru, po czym podszedł do umywalki i przyjrzał się sobie w wiszącym nad nią przymglonym i spękanym lustrze. Wyglądał gorzej niż psie łajno. Pochylił się i nabierając wodę w złączone dłonie, pił tak długo, aż pragnienie nieco osłabło, a potem wsadził głowę pod kran. Otrząsnął wodę z włosów i wytarł twarz papierowymi ręcznikami. Czyniąc kolejne ustępstwo na rzecz przyzwoitości, dopiął resztę guzików koszuli i skierował się z powrotem do biura.

Nadal tam była. Co w sumie niespecjalnie go zaskoczyło. Wyglądała na taką, która łatwo się nie poddaje. Odezwała się, zanim kazał jej się wynosić.

– Dlaczego miałby pan sprzeciwiać się udzieleniu mi wywiadu przez Majora? – spytała.

– To nie moja sprawa, ale on się nie zgodzi. Moim zdaniem pani to już wie, inaczej nie przyszłaby pani do mnie, bo jestem ostatnią osobą na tej planecie, która mogłaby ojca do czegokolwiek nakłonić.

– Dlaczego?

– Niech zgadnę… Jestem pani ostatnią deską ratunku? – Rozpoznał sprytnie zastawioną pułapkę, ale nie dał się w nią złapać.

Jej mina wskazywała, że raczej nie będzie się wypierać.

– Zanim pani przyszła do mnie, ile razy prosiła pani Majora?

– Dzwoniłam do niego trzynaście razy.

– Ile razy zareagował rzuceniem słuchawki?

– Trzynaście.

– Niewychowany drań.

– To wyraźnie rodzinna cecha – mruknęła pod nosem.

– Jedyna, która mnie z nim łączy. – Trapper się uśmiechnął. Przyglądał się dziewczynie przez chwilę. – Przyznaję pani dodatkowe punkty za wytrwałość. Większość poddaje się znacznie wcześniej niż przy trzynastej próbie. Dla kogo pani pracuje?

– Dla stacji działającej w Dallas.

– Jest pani z telewizji? Z Dallas?

– Robię dla nich reportaże. Ludzkie sprawy, tego typu tematy. Czasem niektóre materiały trafiają do sobotnich wieczornych serwisów informacyjnych naszej sieci.

Trapper słyszał o tej stacji, ale nie pamiętał, by ją kiedykolwiek oglądał. Miał też absolutną pewność, że nigdy nie widział tej dziewczyny w żadnym programie, bo ją by zapamiętał. Miała proste, błyszczące, brunatne włosy z kilkoma jaśniejszymi pasemkami przy twarzy. Brązowe oczy, wielkie jak u łani. Tuż pod zewnętrznym kącikiem lewego pieprzyk tej samej ciemnoczekoladowej barwy co tęczówki oczu. Cerę miała śmietankową, usta wydatne i różowe. Nie miał najmniejszej ochoty odrywać od nich wzroku. A jednak oderwał.

– Przykro mi, ale pani wizyta u mnie na nic się nie zdała.

– Proszę pana…

– Traci pani czas. Major od lat nie udziela się publicznie.

– Od trzech, konkretnie. Ale to mało powiedziane, że się nie udziela, on się wręcz odizolował. Jak pan sądzi, dlaczego to zrobił?

– Mogę się domyślać, że miał dość gadania na tamten temat.

– A pan?

– Ja miałem dość znacznie wcześniej.

– Ile miał pan lat?

– W momencie zamachu bombowego? Jedenaście. Byłem w piątej klasie.

– Nagła sława ojca musiała mieć na pana duży wpływ.

– Niespecjalnie.

Przyglądała mu się przez chwilę, a potem stwierdziła cicho:

– Wykluczone. Musiała wpłynąć na pana życie równie dramatycznie, jak wpłynęła na jego.

– Wie pani, jak to brzmi? – Zmrużył jedno oko. – Te naprowadzające pytania, jakby to ze mną próbowała pani robić wywiad… W tym przypadku ma pani wybitnego pecha, bo nie mam zamiaru rozmawiać o Majorze, o mnie ani o moim życiu. Nigdy. I z nikim.

Sięgnęła do przydużej torby i wyjęła z niej portretowych rozmiarów fotografię. Położyła ją na biurku i pchnęła w jego stronę.

Nawet na nią nie spojrzawszy, odsunął ją z powrotem.

– Znam ją. – Podniósł się z krzesła, ruszył do drzwi, otworzył je i stanął tam z dłońmi na biodrach.

Zawahała się, westchnęła z rezygnacją, przewiesiła pasek torby przez ramię i podeszła do niego.

– Trafiłam na zły moment.

– Nie. Lepszego momentu nie będzie.

– Czy zgodziłby się pan spotkać ze mną później, kiedy uda się już panu… – gestem ręki wyraziła zrozumienie dla jego nędznej kondycji – …dojść do siebie? Mogłabym wyjaśnić, co zamierzam. Omówilibyśmy to na przykład przy obiedzie.

– Nie ma o czym mówić.

– Ja płacę.

– Nie. Ale dziękuję za propozycję – odparł, kręcąc głową.

Przygryzła wargę, najwyraźniej usiłując zdecydować, jaką taktykę przyjąć, żeby go przekonać. Mógł jej podrzucić parę sprośnych sugestii, ale tak daleko pewnie by się nie posunęła, a nawet gdyby, on potem i tak odmówiłby jej. Rozejrzała się po biurze i przysunęła się jeszcze bliżej do Trappera. Czubkiem wskazującego palca powiodła po napisie namalowanym od szablonu na matowej szybie drzwi.

– Prywatny detektyw.

– Jak widać.

– Pana zawód to prowadzenie dochodzeń i odkrywanie tajemnic.

Westchnął ciężko. Owszem, kiedyś tak wyglądało jego zajęcie. Obecnie zatrudniały go zapłakane żony, by potwierdził, że ich mężowie pieprzą się na boku z kim popadnie. Jeśli udawało mu się zdobyć zdjęcia, jego honorarium się podwajało. Zrozpaczeni rodzice płacili mu za tropienie zbiegłych z domu nastolatek, które zwykle znajdował w ciemnych zaułkach, gdzie robiły laskę w zamian za heroinę. Nie określiłby teraz swojej pracy odkrywaniem tajemnic. Ani prowadzeniem dochodzeń.

– Jestem istnym Sherlockiem Holmesem z okolic Fort North – rzucił.

– Ma pan licencję stanową?

– O, tak. Pozwolenie na broń, zapas naboi, wszystko.

– A dysponuje pan szkłem powiększającym?

Pytanie go zaskoczyło, bo nie zadała go żartem. Mówiła poważnie.

– Po co?

Nadąsane różowe usta uśmiechnęły się enigmatycznie.

– Proszę to rozszyfrować – szepnęła. Nie spuszczając z niego oczu, sięgnęła do wewnętrznej kieszeni torby i wyjęła wizytówkę. Nie podała mu jej, ale wsunęła w szczelinę między szybę a listwę drzwi, tuż obok napisu. – Kiedy zmieni pan zdanie, mój telefon jest na wizytówce.

– Prędzej piekło zamarznie. – Trapper wyrwał wizytówkę zza szyby, cisnął ją do kosza i zatrzasnął drzwi biura za dziennikarką.

Ściągnął skarpetkę z podłokietnika kanapy i zaczął szukać drugiej. Nie mógł się doczekać, aż pojedzie do domu odespać resztki kaca w nieco wygodniejszym otoczeniu. Po kilku irytujących minutach i litanii wyszukanych przekleństw znalazł ją w głębi jednego z kowbojskich butów. Włożył skarpetki, ale uznał, że potrzebuje aspiryny, zanim skończy się ubierać. Podszedł do biurka i otworzył środkową szufladę z nadzieją, że znajdzie zapomnianą fiolkę z tabletkami przeciwbólowymi. Ta cholerna fotografia leżała na samym środku blatu i nijak nie pozwalała się zignorować. Ale niezależnie od tego, czy w jakiś sposób zauważał jej istnienie, czy zaprzeczał mu, nie był w stanie uwolnić się od niej na dobre. Okłamał Kerrę Bailey. Jego życie nigdy już nie było takie samo, odkąd przed dwudziestu pięciu laty to zdjęcie obiegło cały świat.

Trapper usiadł ciężko za biurkiem i spojrzał na tę przeklętą fotkę. Głowa go bolała, oczy piekły, w gardle i ustach nadal czuł suchość. Ale choć wiedział, że to masochizm, sięgnął przez blat biurka i przysunął zdjęcie ku sobie. Podczas minionego ćwierćwiecza każdy, jak świat długi i szeroki, co najmniej raz widział to zdjęcie. Wśród nagradzanych historycznych fotografii reportażowych nie ustępowało miejsca takim jak przedstawiające wzniesienie flagi nad Iwo Jimą, marynarza całującego pielęgniarkę na Times Square w dniu zwycięstwa nad Japonią, nagą wietnamską dziewczynkę uciekającą przed napalmem czy płonące i osuwające się bliźniacze wieże World Trade Center. Ale przed jedenastym września wydarzył się zamach bombowy w hotelu Pegasus w centrum Dallas. Wstrząsnął miastem nadal niepotrafiącym pozbyć się szoku po zamachu na Kennedy’ego, zniszczył charakterystyczny element śródmiejskiej zabudowy i zabił sto dziewięćdziesiąt siedem osób. Mniej więcej połowa tej liczby odniosła krytyczne obrażenia. Z dymiących ruin hotelu major Franklin Trapper bezpiecznie wyprowadził garstkę ocalałych.

Pewien fotograf zatrudniony w jednej z gazet w Dallas akurat jadł ciastko z owocami przy swoim biurku w redakcji, gdy zdetonowano pierwsze bomby. Wybuch go ogłuszył, zatrząsł budynkiem, a posadzka z kamiennych płyt pod biurkiem reportera popękała. Z okien posypały się szyby. Jednak niczym zaprawiony w bojach weteran, reporter przywykł śpieszyć w stronę największego zamętu. Porwał aparat, pędem pokonał trzy piętra i wybiegłszy z budynku, rzucił się w stronę czarnej chmury dymu, która zasnuwała niebo. Dotarł na miejsce przed przybyciem służb ratunkowych i zaczął robić zdjęcia. Wśród nich było to, które stało się ikoną: major Franklin Trapper, świeżo emerytowany żołnierz piechoty amerykańskiej, wyłaniający się z chaosu i grozy zadymionego budynku na czele grupy oszołomionych, osmalonych płomieniami, krwawiących i krztuszących się ludzi. W ramionach niósł dziecko, jakaś kobieta trzymała się poły jego płaszcza, podpierał kuśtykającego mężczyznę, który doznał otwartego złamania podudzia.

Za to zdjęcie fotograf dostał Pulitzera. Akt heroizmu, jaki udało mu się utrwalić na kliszy, zapewnił zarówno jemu, jak i zdjęciu nieśmiertelność.

Trapper doskonale wiedział, że nieśmiertelność na ogół trwa piekielnie długo. Historia kryjąca się za zdjęciem i ludźmi na nim uwiecznionymi ujrzała światło dzienne dopiero później, gdy przebywający w szpitalach byli w stanie przedstawić własne relacje. Ale zanim te wydarzenia opisano, frontowy trawnik domu Trapperów na przedmieściu Dallas był już okupowany przez stacje radiowe i telewizyjne. Ojciec Trappera, Major – jak go od tamtej pory nazywano – został okrzyknięty narodowym symbolem męstwa i poświęcenia. Przez wiele lat po tym pamiętnym dniu tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego drugiego roku był wziętym mówcą. Obsypywano go wszelkimi możliwymi do ofiarowania zaszczytami i odznaczeniami, jego imieniem nazywano dzieci i budynki. Każda kolejna administracja zapraszała go do Białego Domu. Na bankietach na szczeblu rządowym przedstawiano go odwiedzającym zagranicznym dygnitarzom, którzy składali hołd jego odwadze.

Z czasem kolejne tragedie stworzyły nowych bohaterów. Strażak wynoszący malucha po zamachu bombowym w Oklahoma City na jakiś czas przyćmił sławę Majora, ale stary żołnierz wkrótce znów pojawił się na listach gości zapraszanych do udziału w talk-show i wygłaszania przemówień przy okazji ważnych obiadów. Jedenasty września nadał nowy aspekt jego wystąpieniom: przypadkowy akt heroizmu Majora porównywano z tymi, których codziennie dokonywali ci nowi niezauważani bohaterowie ratownicy. Przez ponad dwie dekady zdołał podtrzymać aktualność i znaczenie własnej historii.

Trzy lata temu Major nagle zerwał kontakty z mediami. Żył teraz w domowym zaciszu, unikając rozgłosu i odmawiając prośbom o publiczne wystąpienia czy wywiady. Ale jego legenda trwała. I właśnie dlatego od czasu do czasu pojawiali się dziennikarze, biografowie czy producenci filmowi, prosząc go o trochę czasu i chcąc mu sprzedać swój projekt. A on konsekwentnie im odmawiał. Jednak aż do dzisiaj nikt nigdy nie szukał pomocy u Trappera, starając się zyskać dostęp do jego słynnego ojca.

Już sam tupet tej Kerry Bailey był wystarczająco wkurzający, ale niech ją szlag za to, że wzbudziła jego zainteresowanie swoją uwagą o szkle powiększającym. Co on miał niby na tym zdjęciu zobaczyć, czego nie widział już tysiące razy? Marzył o gorącym prysznicu, aspirynie, łóżku i miękkiej poduszce.

– Chrzanić to.

Zamiast sięgnąć do szuflady biurka po buteleczkę aspiryny, przeszukał jej czeluście, aż wygrzebał dawno zapomnianą lupę. Cztery godziny później wciąż tkwił za biurkiem, nadal cuchnął alkoholem, cierpiał na ból głowy i pieczenie pod powiekami. Ale wszystko inne się zmieniło. Odłożył lupę, przegarnął włosy palcami obu dłoni, podparł głowę rękami.

– Ja chromolę.

Rozdział 2

– Nazywa się „Gringo”, więc powinna pani czuć się tam jak u siebie.

Uwaga Johna Trappera zabrzmiała złośliwie, gdy kończyli oschłą rozmowę telefoniczną, podczas której podał jej miejsce i godzinę spotkania. Kerra zdecydowała się ubrać swobodniej. Zmieniła kostium ze spodniami, w którym była wcześniej w jego biurze, na dżinsy i kraciaste wełniane poncho. Miała nadzieję, że Trapper przynajmniej weźmie prysznic.

W restauracji pojawiła się przed czasem, dodała swoje nazwisko do listy oczekujących na stolik i zajęła stołek przy barze, skąd miała widok na wejście. Liczyła, że przyjrzy się mu, zanim on uświadomi sobie jej obecność. W tej samej chwili, w której przekroczył próg, jak wiedziony radarem spojrzał jednak szybko w jej stronę. Kolor jego oczu wymykał się zwykłemu spektrum barw. Elektryczny błękit niczym światło neonu. Gdy na nią patrzył, z jego oczu promieniowała niechęć.

Hostessa przywitała go, a on uśmiechnął się do niej leniwie i powiedział coś, co dziewczynę rozbawiło. Wskazała w stronę Kerry. Skinął głową i ruszył ku niej. Zamienił wymięte spodnie od garnituru, w których ewidentnie spał ostatniej nocy, na dżinsy niemal całkiem przetarte na kolanach. Wystrzępione nogawki opadały na zadziorne kowbojskie buty. Czarną skórzaną kurtkę narzucił na białą koszulę o westernowym kroju, zapinaną na perłowe zatrzaski zamiast guzików, luźno opadającą na spodnie. Podszedł do niej i popatrzył na nią z góry, nie mówiąc ani słowa. Nie ogolił się na gładko, ale prysznic wziął, bo pachniał mydłem. I skórą. Ciemne włosy miał czyste, choć nie usiłował poskramiać ich naturalnej niesforności. Gęste kosmyki były rozwichrzone jak dzisiejszego poranka. „Po co poprawiać to, co jest udane?” – pomyślała Kerra.

Patrzyli na siebie w milczeniu dopóty, dopóki nie podszedł barman.

– Dla damy szykuję margaritę z lodem, a dla ciebie, kowboju?

– Wezmę dos equis.

– Podać napoje do stolika?

Zanim zdążyła zareagować, Trapper rzucił:

– Bardzo proszę, dzięki.

Ujął dłonią łokieć Kerry, stanowczo pomógł jej wstać ze stołka i niemal pchnął w stronę hostessy, która czekała na nich z menu wielkości znaku zjazdu z autostrady. Wskazała im dwuosobowy stolik.

– Nie macie wolnego boksu? – spytał Trapper. – Żeby dało się słyszeć własne myśli. – Uśmiechnął się do dziewczyny przypochlebnie, a ona również z uśmiechem zaprowadziła ich w głąb restauracji. W tym miejscu światło było przyćmione, a muzyka mariachi[1] nie ogłuszała. Usiedli naprzeciwko siebie.

– Nadal ma pan kaca? – spytała Kerra.

– Piwo powinno pomóc.

– Często się pan upija?

– Za rzadko.

Chcąc uniknąć patrzenia w jego wrogie oczy, Kerra spojrzała na sznury bożonarodzeniowych lampek zawieszonych pod sufitem. Próbowała wymyślić temat do rozmowy na tyle neutralny, by złagodzić napięcie.

– Kiedy przeprowadził się pan z Dallas do Fort Worth?

– Kiedy Dallas zrobiło się za bardzo bufonowate.

„To nie temat rozmowy stanowi problem, ale on sam” – uznała. Cokolwiek by powiedziała, reaguje nieprzychylnie. Gdy kelnerka przyniosła im zamówione napoje, Kerra zdecydowała, że powinna darować sobie uprzejmości i przejść do rzeczy.

– Znalazł pan to?

– Inaczej by mnie tu nie było.

– Naprawdę użył pan lupy?

Zanim zdążył odpowiedzieć, kelnerka podeszła z koszykiem chipsów tortilla i miseczką salsy.

– Czy mogę przyjąć zamówienie?

Kerra wzięła menu i przebiegła wzrokiem pierwszą stronę, onieśmielona jego długością.

– Tyle tu do wyboru – mruknęła.

– Jada pani mięso? – zapytał takim tonem, jakby miał naliczyć jej punkty karne, gdyby nie jadała. Skinęła głową.

Wyjął menu z jej rąk i oddał wraz z własnym kelnerce.

– Podwójne fajitas, pół na pół kurczak i wołowina, wszystkie dodatki, tortille proszę nam przekroić na pół. Ja jeszcze wezmę osobno enchiladę z chili, może być z serem, ale niech was ręka boska broni dodać mi do tego sos ranchero – wyliczał. A potem uśmiechnął się do kelnerki i mrugnął. – Proszę.

Po odejściu mizdrzącej się do niego kelnerki oparł przedramiona na blacie stołu i nachylił się w stronę Kerry. Bez uśmiechów i mrugania okiem.

– Chcę się od pani dowiedzieć dwóch rzeczy.

– Tylko dwóch?

– Dlaczego pani do mnie przyszła?

– Powód powinien być oczywisty. Jest pan jedynym żyjącym krewnym.

– No tak, ale co nie jest oczywiste, a w każdym razie nie dla pani, stanowię też dla niego dotkliwe rozczarowanie. Jeśli pani zdaniem moja interwencja zrobi jakiś wyłom, myli się pani, niestety. W sumie moje wstawiennictwo może zadziałać tylko na pani niekorzyść.

– Muszę podjąć to ryzyko. Nie mam wyboru.

– Jak to?

– Jego posiadłość jest oznakowana. Jeśli stanę mu na progu bez zapowiedzi i bez czyjegoś polecenia, może kazać mnie aresztować za wtargnięcie, zanim choćby zdążę się przedstawić. Gdyby pan był ze mną…

– Wyleci pani stamtąd na kopach dwa razy szybciej.

– To niemożliwe. W dokumentach jest pana nazwisko. Kiedy pana matka zmarła, jej udział nie przeszedł na niego, tylko bezpośrednio na pana. Jesteście współwłaścicielami gruntu.

Z irytacją sięgnął do koszyka, zanurzył chipsa w salsie i wrzucił sobie do ust. Żując, obserwował ją uważnie.

– Odrobiła pani lekcje.

– A żeby pan wiedział.

– I co ma pani zamiar zyskać, wyjawiając swój sekret?

– Zyskać?

– Proszę dać spokój. Przyłapała mnie pani na pijaństwie, ale tępy nie jestem – żachnął się.

– Czy to ta druga rzecz, którą chce pan wiedzieć? Co mam zamiar osiągnąć?

– Nie. To już wiem.

– Wątpię.

– Chce pani narobić zamieszania.

Znów im przerwano. Kelnerka wróciła z półmiskiem skwierczącego mięsa z grilla, ustawiła go na środku stołu i otoczyła talerzykami dodatków. Kerra nie skorzystała z propozycji Trappera, który chciał się z nią podzielić enchiladą, ale fajitas skomponowali sobie oboje.

– Pycha – westchnęła po pierwszym kęsie.

– Trzeba częściej odwiedzać Krowie Miasto. W Dallas do dań Tex-Mex dodają pieczarki… – Otarł usta serwetką. – Teraz to drugie, co chcę wiedzieć.

– Słucham.

– Ile czasu trzymała pani swojego asa w rękawie?

– Trochę.

– Trochę. To dosyć mało precyzyjne. Dlaczego teraz tę sprawę poruszać?

– To wcale nie tak nagle, jakby się mogło wydawać – odparła. – Od miesięcy próbuję skontaktować się z Majorem. Nie chciał się zgodzić, a mnie goni czas. W najbliższą niedzielę przypada dwudziesta piąta rocznica tamtego zamachu. Idealny moment. Byłby z tego świetny program.

– Wskaźniki oglądalności i inne takie duperele.

– Dla pana może i duperele, panie Trapper. Dla mnie nie.

– Wystarczy zwyczajnie, Trapper. – Przez chwilę jadł, potem dodał: – Zdajesz sobie sprawę, że masz tylko sześć dni.

– Zegar tyka. Kiedy wczoraj Major rzucił słuchawką po raz trzynasty, odnalazłam ciebie. Jestem zdesperowana.

– No cóż, to wyjaśnia, co ci kazało walić do moich drzwi. Desperacja. – Przerwał jedzenie. Kiedy nie zaprzeczyła, wydał pogardliwe parsknięcie, po czym wrócił do posiłku. – Już ci tłumaczyłem: nic, co powiem, na niego nie wpłynie – dodał.

– W porządku. Eskortuj mnie tylko pod jego dom. Resztą sama się zajmę.

Postukał widelcem w talerz i spojrzał na nią tak, że nagle zrobiło się jej nieprzyjemnie gorąco. Sięgnęła po margaritę i upiła łyk przez sól na krawędzi szklanki.

– Ile czasu ci to zajęło? – spytała.

– Rozpracowanie, w czym rzecz?

Pokiwała głową.

– Dłużej, niż należało. Wyszedłem z wprawy.

Mimo potężnego kopa, jakiego dawała margarita, dla kurażu wzięła kolejny łyk. Zamierzała wkroczyć na niebezpieczny teren. Czy może raczej złapać za lwi ogon wystający poza pręty klatki.

– Sporo jest o tobie w sieci.

W pierwszej chwili zdawało się, że jej nie dosłyszał. Skończył żuć kęs, popił go łykiem piwa, a potem spojrzał na nią przez stół oczami jak błękitny płomień.

– No? Nie trzymaj mnie w niepewności – powiedział.

– Pracowałeś dla ATF[2].

– Uhm.

– Przez pięć lat.

– I jedenaście miesięcy.

– Zanim cię zwolniono przez problem z kontrolowaniem agresji.

– Sam odszedłem.

Kelnerka, mijając ich stolik, spytała, czy czegoś nie potrzebują. Nie odrywając wzroku od Kerry, Trapper podziękował jej i pokręcił głową przecząco.

Kiedy kelnerka odeszła, Kerra odezwała się cicho:

– Powiedziałeś mi dzisiaj, że nagła sława Majora w żaden sposób nie wpłynęła na twoje życie. A jednak wpłynęła, prawda?

– Taa. Ogromnie. Byłem jedynym dzieciakiem w klasie, który dostawał najlepsze bilety na wszystkie domowe mecze Dallas Cowboys. Kilka razy zaproszono nas do loży właściciela drużyny.

– Jeśli historia hotelu Pegasus nie miała dla ciebie znaczenia, to czemu wybrałeś karierę w agencji federalnej, która bada sprawy zamachów bombowych?

– Ubezpieczenie zdrowotne. Większość planów nie obejmuje opieki dentystycznej.

– Proszę, przestań żartować. Mówię poważnie. – Zmarszczyła brwi.

– Ja również – odparł gniewnym szeptem. – Dość tego wypytywania. Nie mam ci nic na ten temat do powiedzenia.

– To po co dziś wieczorem do mnie zadzwoniłeś? – Nie miał na to gotowej odpowiedzi. Trafienie! W myślach sama przybiła sobie piątkę. – Z zawodu i upodobań jesteś śledczym. Lubisz zagadki i nie przepuścisz żadnej bez rozwiązania. Kiedy byłeś w agencji, pracowałeś bez wytchnienia dopóty, dopóki sprawa nie zyskiwała wyjaśnienia, a ty nie znalazłeś winowajców. Zwolniono cię ze względu na niesubordynację, a nie brak talentu czy inicjatywy.

– Proszę, proszę! Jak na kogoś, kto po raz pierwszy zobaczył mnie na oczy parę godzin temu, faktycznie sporo o mnie wiesz. A przynajmniej tak ci się wydaje.

– Wiem, że nie udało ci się oprzeć zaciekawieniu wyzwaniem, jakie ci dzisiaj rzuciłam. Wiem też, że to, co odkryłeś, ma dla ciebie o wiele większe znaczenie, niż oczekiwałeś. Nie jest tak, Trapper? Popraw mnie, jeśli się mylę.

Nie odpowiedział, napił się tylko piwa. Nie wypuścił butelki z ręki, kiedy pomocnik kelnera podszedł zebrać ze stołu brudne naczynia. Kelnerka przyniosła rachunek, który Kerra od razu uregulowała kartą kredytową. Gdy znów zostali sami, potrząsnęła kostkami lodu w szklance z margaritą. Cząstką limonki zaczęła zakreślać kółka wokół krawędzi szklanki. Spojrzała na Trappera, który śledził ruch owocu, i znów poczuła się… dziwnie. Położyła dłonie na kolanach pod stołem i przez moment starała się odzyskać panowanie nad sobą.

– O co się wściekłeś?

– Kiedy?

– Kiedy cię zwolniono.

– Sam odszedłem.

– Żeby cię nie zdążyli zwolnić. O co poszło?

– Tej części nie sprawdziłaś?

– Nie dotarłam do szczegółów.

– I nikt inny nie dotarł – mruknął do siebie. Zmienił pozycję nóg pod stołem i znów nachylił się w jej stronę.

– Tego dnia, kiedy odszedłem, byłem szalenie konkretny. Dokładnie wyjaśniłem szefowi, gdzie może sobie wsadzić swoją robotę.

W to była w stanie uwierzyć. Teraz wyglądał, jakby się czaił, gotów do ataku.

– Moim zdaniem nadal masz problemy z agresją – szepnęła.

– Owszem, wielkie mi co. A szybciej niż cokolwiek innego wkurwia mnie, gdy laska próbuje mną manipulować, uważając, że jest taka śliczna i sprytna. Dlaczego nie powiedziałaś mi o wszystkim otwarcie?

– Naprawdę skorzystałeś z lupy?

Skrzywił się na tę drwinę i ruchem podbródka wskazał jej szklankę.

– Będziesz to jeszcze piła?

– Nie.

Wziął szklankę, dopił resztki margarity, a potem wyprowadził Kerrę z restauracyjnego boksu. Szeroką dłoń położył w zagłębieniu pleców na wysokości jej talii i trzymał ją tam, kiedy lawirowali do wyjścia. Kerra miała wrażenie, że wiedzie ją jak jałówkę, ale nie protestowała. Nie chciała, by się zorientował, że w ogóle jest świadoma jego ręki na swojej talii.

Kiedy mijali stanowisko hostessy, młoda kobieta zerknęła na Trappera rozmarzonym wzrokiem i życzyła im dobrej nocy. Na zewnątrz Kerra zaczerpnęła powietrza, by otrząsnąć się z działania tequili.

– Dzięki za kolację – powiedział.

– Nie ma za co.

– Gdzie twój samochód?

– Niczego nie ustaliliśmy.

– Do diabła, nie ustaliliśmy. Gdzie twój samochód?

– Przyjechałam Uberem.

Z kieszeni kurtki wyjął telefon i uruchomił aplikację.

– Sama mogę sobie zamówić transport.

Ignorując protesty, spytał ją o adres. Podała mu go. Zamówił samochód.

– Będzie tu za dwie minuty. Ralph w srebrnej toyocie. Poczekajmy tam, z boku, nie będzie wiało.

Ujął ją za łokieć i zaprowadził za róg budynku.

– Już lepiej – powiedziała, lekko drżąc w swoim poncho. – Temperatura spadła…

Urwała, gdy położył dłonie na jej ramionach i oparł ją plecami o ceglany mur. Zanim otrząsnęła się z nagłości tego gestu, nachylił się, a ona zupełnie zapomniała o chłodzie. Zaprotestowała, nie tyle chcąc wyrwać się z jego uchwytu, ile w reakcji na to, co poczuła.

– Co ty robisz, do diabła? Puszczaj!

Przysunął twarz blisko jej twarzy.

– Posłuchaj mnie i zapamiętaj to sobie – mruknął. – Ja to nie on. Nie jestem szlachetny, nie jestem dżentelmenem ani bohaterem, jasne?

– Nietrudno to wydedukować.

Myślała, że ta riposta go rozzłości, ale za całą odpowiedź łagodnym gestem przyłożył wnętrze dłoni do jej chłodnego policzka. Musnął kciukiem pieprzyk koło jej oka.

– Od razu go zauważyłem. Przez cały czas, kiedy siedziałaś u mnie w tym zapyziałym biurze, wystrojona w wielkomiejskie ciuszki, pyskata i przemądrzała, wiesz, co mi chodziło po głowie?

Miękka pieszczota kciuka ustała, zatrzymał go dokładnie na jej pieprzyku.

– Rozszyfruj to sobie. – Przybliżył usta do jej warg. A potem puścił ją i odchodząc, rzucił przez ramię: – Ralph już czeka.

Po powrocie do mieszkania ruszył do sypialni, ściągnął buty, rozebrał się do dżinsów i, przysiadłszy na łóżku, zadzwonił do przyjaciela.

Carson Rime, adwokat, miał kancelarię na parterze tego samego budynku, w którym urzędował Trapper. Prowadził praktykę po niewłaściwej stronie autostrady, więc nie przyciągała przestępców kąpiących się regularnie i stających przed sądem wyłącznie za nadużycia urzędnicze. Ze względu na bliskość gmachu sądu, więzienia okręgowego i agencji licencjonowanych poręczycieli lokalizacja ta jednak odpowiadała klientom Carsona, którymi z reguły byli niedomyci kryminaliści.

Musiał zadzwonić trzykrotnie, zanim kumpel odebrał.

– Trapper, co u diabła? Przestań do mnie wydzwaniać! Zlituj się, jestem w podróży poślubnej. A może zapomniałeś, że w minioną sobotę się ożeniłem?

– Wielkie halo. To nie twoja czwarta?

– Piąta. Dobrze się bawiłeś na ślubie?

– Na ślubie nie, na weselu tak.

– O to mi właśnie szło. Niezła wyżerka, co? Złapałeś podwiązkę?

– Nie, druhnę.

– Którą?

– Taką blondynkę.

– Cycatą czy tę chudą?

– Nie pamiętam. Słyszałeś kiedyś o Kerze Bailey?

– Tej z telewizji?

– Więc wiesz, kim jest?

– Jasne. To lokalna reporterka, ale od czasu do czasu pojawia się też w tym…

– Dzisiaj bez uprzedzenia przyszła do mnie do biura – przerwał Trapper.

Po chwili pełnego zdumienia milczenia przyjaciel zarechotał:

– Jasna cholera! Zalewasz?

– Nie.

– Przyszła do ciebie?!

– Tak.

– Po co?

Trapper nie wspomniał o zdjęciu i jego zaskakującej tajemnicy. Zdradził Carsonowi jedynie, że Kerra chciała przeprowadzić wywiad z Majorem.

– Poprosiła mnie, żebym jej utorował drogę do ojca.

– A co ty na to?

– Rzuciłem parę przekleństw, które da się podsumować jako odmowę. Ale ona nie przestanie nalegać.

– Skąd wiesz?

– Wyczuwam takie wibracje.

– Ona wibruje? To się zaczyna robić ciekawe. Zaczekaj. – Trapper słyszał, jak Carson szepcze przeprosiny do nowej pani Rime, po czym przez chwilę było słychać szelest, wreszcie odgłos zamykanych drzwi.

– Opowiedz mi wszystko.

Ponad odgłosem hałaśliwie sikającego do pisuaru Carsona Trapper przekazał mu skróconą wersję nieoczekiwanych odwiedzin Kerry. Kiedy skończył, Carson zapytał:

– Czy ona rozumie, że ty i twój rodziciel raczej nie nadajecie na wspólnej fali?

– Teraz już tak. Ale to jej nie zniechęciło. Nadal wierzy, że mogę jej się przydać.

– Pomożesz jej?

– To zależy.

– Od…?

– Słuchaj, Carson, ja wiem, że to twój miesiąc miodowy, i tak dalej, ale gdybym cię nie zabrał na godzinę zniżkowych drinków do tego klubu topless, ty i twoja żona nigdy byście się nie spotkali.

Carson nie miał problemu ze zrozumieniem podtekstu.

– O jaką przysługę chodzi? – westchnął.

Po zakończeniu rozmowy z Carsonem Trapper zdjął dżinsy i położył się na łóżku. Laptop zabrał ze sobą.

Wszedł na YouTube’a i obejrzał wszystkie programy i wywiady z udziałem Kerry Bailey, jakie udało mu się odszukać. Chętnie dopatrzyłby się jakichś niedoróbek. Miał nadzieję, że zobaczy nieudolną amatorkę, ale przed kamerą Kerra okazała się opanowana, bystra i dobrze poinformowana, a przy tym ciepła i ujmująca. Była inteligentna, cechowała ją empatia, miała też cięty język. Nie pozwalała też profesjonalizmowi przesłonić wrodzonej wrażliwości.

Po dwóch godzinach oglądania Trapper zatrzymał ostatni film na zbliżeniu twarzy Kerry. Wpatrywał się przez chwilę w jej pieprzyk, tę wskazówkę, którą miał kiedyś przed oczami tysiące razy, ale nigdy tak naprawdę nie widział, dopóki nie powiększyła się kolejne tysiące razy na ekranie jego komputera.

Chociaż do dzisiaj nie znał jej z nazwiska, to czuł do niej niechęć. Odkąd skończył jedenaście lat, to ona zajęła w sercu Majora miejsce, które należało się jemu. To przez nią świat odebrał Trapperowi ojca. To przez nią jego życie zamieniło się w niekończący się mecz, w którym usiłował wyrównać wynik, ale stale przegrywał. Przez nią, tę małą dziewczynkę, którą jego ojciec wyniósł z płonących ruin hotelu Pegasus.

Rozdział 3

Kerra zmieniała kanały, sprawdzając poranne wiadomości, kiedy zadzwoniła jej komórka.

– Halo?

– Jestem na dole. – Po tych trzech słowach Trapper rozłączył się.

– Bezczelny dupek – mruknęła pod nosem i rzuciła telefon na łóżko.

Zdążyła już wziąć prysznic, więc ubieranie się nie zajęło jej wiele czasu. Zwlekała jednak kilka minut, nie chcąc sprawić wrażenia, że pognała na dół natychmiast po jego niekulturalnym wezwaniu. Powinna faceta kompletnie zignorować i znaleźć inne dojście do samotni Majora. Niemniej wczoraj straciła kolejny dzień. Każda minuta była teraz na wagę złota. Poza tym nie mogła pozwolić Trapperowi sądzić, że ją onieśmielił czy też wystraszył wczorajszą fizyczną napastliwością.

Obrotowe drzwi apartamentowca wypchnęły ją na jasne słońce i zimny północny wiatr, który wyciskał łzy z oczu. Mimo to nie mogłaby nie zauważyć Trappera. Naprzeciwko budynku opierał się o drzwi samochodu z głębokim wgnieceniem grilla rozmiarami odpowiadającym mniej więcej słupkowi parkometru. Wyglądał na pewnego siebie osobnika, który wie, że dziewczyna stawi się na jego zawołanie.

Był ubrany tak jak poprzedniego wieczoru. Pod skórzaną kurtką miał jednak cienką, niebieską batystową koszulę, założył też okulary przeciwsłoneczne. Stał z nogami skrzyżowanymi w kostkach i ramionami zaplecionymi na piersi. Zdawał się nie czuć wiatru targającego jego ciemne włosy.

„Dupek bezczelny, ale seksowny” – uzupełniła swoją opinię Kerra.

Odczekała, aż przetoczy się dostawcza furgonetka, a potem przekroczyła jezdnię i podeszła do niego.

– Czy w Teksasie nie powinno być upalnie?

– Nie w lutym.

– Przeprowadziłam się tu z Minneapolis-Saint Paul, żeby uciec przed zimą.

– Kiedy człowiek dość długo tu pomieszka, przyzwyczai się do tego, że miewamy tu ekstremalne warunki – rzucił, otwierając drzwi po stronie pasażera. Gestem wskazał, żeby wsiadła, a sam obszedł auto. Aby dostać się do środka, musiał przecisnąć się obok znaku zakazu parkowania.

– Mogli ci odholować samochód – zwróciła mu uwagę Kerra.

– A niech go sobie biorą. Zaczął mi dymić spod maski. Zdaje się, że szlag trafił chłodnicę.

– Wóz i tak wygląda lepiej niż ten parkometr.

Nie skomentował tego. Oparł lewe ramię o okno pasażera i odwrócił się w jej stronę. Przyglądał się Kerze długą chwilę, po czym powiedział:

– Od dwudziestu pięciu lat ludzie próbują zidentyfikować dziewczynkę z tamtego zdjęcia.

– Wczoraj wieczorem byłeś tak poirytowany, że mi w końcu nie powiedziałeś, jak dopatrzyłeś się znamienia.

– Zrobiłem telefonem zdjęcie zdjęcia, przerzuciłem do komputera i powiększyłem na maksa. Obejrzałem centymetr po centymetrze pod tą cholerną lupą. Dwa razy. Ponad połowa twojej twarzy kryje się w zagłębieniu ramienia Majora, ale w części, która jest widoczna, można dostrzec punkcik koło oka.

– Eureka!

– Nie taka była moja reakcja – stwierdził. – W pierwszej chwili pomyślałem, że sfałszowałaś zdjęcie.

– Wątpiłeś w moją uczciwość?

– Czy wątpiłem? Skąd. Pojawiasz się znikąd i walisz we mnie czymś takim? Że jesteś oszustką, byłem pewien.

– Co cię przekonało, że tak nie jest?

– Sprawdziłem inne kopie zdjęcia. Te wcześniejsze, włącznie z okładką „Time’a”. Jeśli wiesz, czego szukać, znamię staje się widoczne na każdej reprodukcji fotografii. Nie tak duże i ciemne jak teraz, ale tam jest. Niedługo położysz kres wszelkim spekulacjom co do tajemniczego dziecka z hotelu.

– Niektóre z teorii na temat mojej tożsamości były dość szalone – zaśmiała się lekko. – Raz słyszałam, jak jakiś telewizyjny kaznodzieja dowodził, że nie jestem z krwi i kości. Że byłam aniołem, który został cudem utrwalony na kliszy. Zesłanym, by towarzyszyć w drodze do niebieskiego domu wszystkim dzieciom, które zginęły w eksplozjach. Dałbyś wiarę?

– Nie wierzę w cuda. – Umilkł na chwilę, a potem dodał: – Jesteś ewidentnie z krwi i kości. Chętnie też zaświadczę, że żaden z ciebie aniołek.

Nie spodziewała się odpowiedzi na retoryczne w sumie pytanie. A już z pewnością nie oczekiwała, że jego odpowiedź odczuje tak, jakby lekko podrapał ją tuż pod pępkiem. Przez ciemne okulary nie była w stanie wyczytać w jego oczach, czy ostatnia uwaga miała zabrzmieć dwuznacznie. Pewnie lepiej, żeby tego nie wiedziała.

– Nie drażniło cię, kiedy pojawiały się oszustki, twierdząc, że są tobą? – kontynuował.

– Raczej bawiło, niż drażniło.

– Bawiło, bo wiedziałaś, że będą miały swoje pięć minut sławy, a potem zostaną zdemaskowane. Nie mogły dowieść swoich twierdzeń. Ty możesz.

– To nie do obalenia. – Dotknęła miejsca pod okiem.

– Powinienem kupić udziały producentów szkieł powiększających. Kiedy już ujawnisz tę rewelację, na pewno popyt na nie skoczy.

– Ach, więc znów wracamy do tego, co mam nadzieję osiągnąć.

– Stawiałbym na sławę i fortunę.

– No cóż, tu byś się pomylił.

– Nie oczekujesz żadnych korzyści?

– Oczywiście, że na tym zyskam.

– No, myślę.

– Ale to nie jedyny powód, żeby się publicznie ujawnić.

– Oświeć mnie.

– Chcę podziękować człowiekowi, który uratował mi życie – wyznała z przejęciem. – Nie sądzisz, że Majorowi należy się moja wdzięczność?

– Nieco późna. Czemu tak długo z tym zwlekałaś? A, zaraz, wiem. Czekałaś na dwudziestą piątą rocznicę, żeby zrobić jeszcze większe „bum!”.

– Nie, czekałam na śmierć swojego ojca.

Cokolwiek cisnęło mu się na usta, milczał. Na chwilę odwrócił głowę, potem zdjął okulary i spojrzał na nią.

– Jakoś niedawno?

– Osiem miesięcy temu.

Trapper nie wyraził na głos współczucia, ale dostrzegła je na jego twarzy.

– To było jak błogosławieństwo – stwierdziła. – Od dawna cierpiał.

Trapper wbił w nią pytające spojrzenie.

– Cofnąć się i zacząć od początku? – spytała.

– Od dnia ataku bombowego.

– Chcesz to usłyszeć?

– Tak.

– Masz zamiar nadal rzucać uszczypliwe komentarze redakcyjne?

– Będę ci je oszczędnie wydzielał. – Kiedy spojrzała na niego z dezaprobatą, uśmiechnął się lekko. – Żartuję – zapewnił.

– Sarkazm tak dobrze ci wychodzi, że trudno się połapać.

– Chcę usłyszeć twoją historię.

Nabrała powietrza i zaczęła.

– To było parę tygodni po moich piątych urodzinach. Mieszkaliśmy w Kansas City. Tata miał jechać do Dallas na seminarium biznesowe. Mama i ja zabrałyśmy się z nim, bo w ramach spóźnionego prezentu urodzinowego chcieli mnie wziąć do Six Flags[3]. Pobyt w hotelu sam w sobie stanowił atrakcję. Mama pozwoliła mi zamówić śniadanie do pokoju. Po posiłku wszyscy wsiedliśmy do windy. Tata pocałował nas na do widzenia i wysiadł na antresoli, by pójść na umówione spotkanie. Mama w tym czasie zaplanowała dla nas wyprawę po zakupy. Razem zjechałyśmy na parter. Biegłam w podskokach do wyjścia, gdy ładunki wybuchowe eksplodowały. Odźwierny uśmiechał się do mnie, chyba chciał coś powiedzieć, a potem zobaczyłam, że… zniknął.

Trapper odwrócił głowę i spojrzał przez okno. Dłonią przesunął po ustach i brodzie.

– Dziesiąta czterdzieści dwie. Pierwsza eksplozja. Dziesiąta czterdzieści dwie i trzydzieści trzy sekundy, mówiąc dokładnie.

– Skąd wiesz?

– Każdy agent z ATF analizuje zamach bombowy na hotel Pegasus. To podręcznikowy przykład. W sumie było sześć ładunków ustawionych na jednoczesną detonację, ale część opóźniła się o kilka sekund.

– Dla mnie to brzmiało jak jedna wielka eksplozja.

– Co zapamiętałaś?

– Grozę. Ogłuszyło mnie. Nic nie widziałam przez dym i pył. Krztusiłam się, łapiąc oddech. Krzyczałam do matki, ale nie mogłam jej znaleźć. Wszystko wokół mnie się rozpadało. Waliło. Byłam za mała, żeby bać się śmierci. Moje najwyraźniejsze wspomnienie to strach, że się zgubię.

– Jak na dzieciaka, brzmi sensownie.

– Matka żyła, kiedy znaleźli ją strażacy, ale miała przygniecioną klatkę piersiową. Doznała rozległych obrażeń wewnętrznych i zmarła w szpitalu niecałą godzinę później. Ojciec przeżył, ale urazy głowy i kręgosłupa były tak poważne, że został sparaliżowany od szyi w dół. Do końca życia był podpięty do respiratora.

– Jezu. – Trapper na chwilę odwrócił wzrok. – Wśród ofiar nie było nikogo nazwiskiem Bailey. – Spojrzał na nią ponownie.

– Elizabeth i James Cunninghamowie.

– Więc jak to się stało, że nosisz inne nazwisko?

– Mnie w zasadzie nic się nie stało, ale dwie noce spędziłam w szpitalu. Tata leżał na oddziale intensywnej terapii, podpięty do aparatury podtrzymującej życie, więc ze szpitala wypisano mnie pod opiekę ciotki, siostry mojej matki, i jej męża. Zawiadomiono ich jako najbliższych krewnych, a oni natychmiast przylecieli do Dallas.

– Mówiono mi, że media dość gorączkowo próbowały zidentyfikować dziewczynkę ze zdjęcia, przedrukowywanego przez wszystkie agencje prasowe na świecie.

– Ciotka i wujek przewidywali, że doznam większej traumy, jeśli moja tożsamość zostanie ujawniona, więc nalegali na personel szpitalny i władze, żeby mojego nazwiska nie podawać do wiadomości publicznej. Chcieli ochronić mnie przed medialnym szaleństwem, które dotknęło Majora, ciebie i twoją matkę. Ciotka zabrała mnie do Virginii, bo tam mieszkali. Miesiącami wujek jeździł tam i z powrotem, zapewniając opiekę mojemu ojcu tu, w Dallas, zanim wreszcie można go było przenieść do szpitala bliżej domu. Wujek zamknął nasze rodzinne sprawy w Kansas City, sprzedał wszystko, żeby częściowo zrekompensować koszty opieki nad tatą. Odbyło się nabożeństwo żałobne za matkę, ale tata był w takim stanie, że nie mógł w nim uczestniczyć. Ze względu na jego obrażenia mówiono, że raczej długo nie pożyje, więc nalegał, żeby wujostwo formalnie mnie adoptowało i zmieniło nazwisko na swoje. Oni nie mieli dzieci. Wychowali mnie jak własną córkę.

– I jak się z tym wszystkim uporałaś?

– Co masz na myśli?

– Czy ten wstrząs mocno namieszał ci w głowie?

– Byłam za mała, żeby pojąć ogrom tragedii. Wiedziałam tylko, że spotkało nas nieszczęście. Mama poszła do nieba, a tata był bardzo chory i nie mieszkaliśmy już w naszym domu. W domu w Kansas trzymałam papużkę. Nie mam pojęcia, co się z nią stało. Tęskniłam za moją ogrodową huśtawką, aż wujek zainstalował mi taką w ich ogrodzie za domem. W zasadzie byłam szczęśliwym, normalnym dzieckiem. Ale ilekroć zabierano mnie w odwiedziny do taty, on strasznie płakał. Nic bardziej nie rozstraja dziecka niż widok płaczu osoby dorosłej. To było najgorsze. No i koszmary.

– Miewałaś koszmary?

– Tak. Z czasem ustąpiły, ale początkowo sny były okropne, brutalnie przypominały mi o zamachu, chociaż nie wiedziałam jeszcze, że takim słowem trzeba to określić. Śnił mi się dym, którym się krztuszę, i morze krwi. Była tam moja matka. Powtarzała raz za razem moje imię. Budziłam się z krzykiem i przekonywałam ciotkę i wujka, że się mylą, że moja mama nie umarła, że żyje. Przecież ją widziałam, słyszałam, czułam, jak sięga po moją rękę i mocno ją ściska, aż…

Trapper milczał i siedział bez ruchu.

Kerra z trudem przełknęła łzy.

– Aż jej dłoń puszcza moją. Potem matka macha nią do człowieka, który mija nas biegiem. Płacze i woła do niego, żeby się zatrzymał. „Pomocy, proszę!” On przystaje i bierze mnie na ręce.

– Major.

– Pamiętam, że wpadłam w histerię. Wyrywałam się mu. Usiłowałam wrócić do matki. Pamiętam, jak przycisnął mnie do piersi i powtarzał, że wszystko będzie dobrze.

– To jednak było kłamstwo, nie?

– Tak, ale kłamał z dobrego serca.

– Kiedy zorientowałaś się, że twój koszmar to w gruncie rzeczy wspomnienie tej tragedii? – Trapper chciał wiedzieć, jak skojarzyła fakty.

– Dopiero po latach.

Spojrzał na nią ostro.

– Widzę, że mi nie dowierzasz, ale to prawda. Nikt przy mnie nigdy nie wspominał o tamtym zamachu. Byłam dzieckiem. Oglądałam „Ulicę Sezamkową”, a nie „60 minut”. Atak bombowy w Oklahoma City miał miejsce kilka lat później. Pamiętam, że wszyscy dorośli byli nim zmartwieni, mnie natomiast z niczym się to nie kojarzyło.

– Nigdy nie powiązałaś daty ataku na Pegasus z dniem śmierci swojej matki?

– Właśnie to ostatecznie mi uświadomiło, co zaszło. Byłam w gimnazjum, miałam dwanaście czy trzynaście lat. W rocznicę ataku bombowego ktoś z nauczycieli o nim wspomniał. A kiedy wróciłam do domu ze szkoły, ciotka siedziała w salonie i patrzyła na zdjęcie, na którym były razem z moją matką. Spytałam ją, dlaczego płacze. „Zawsze robi mi się smutno w ten dzień” – odparła. – „To rocznica śmierci twojej mamy”. I nagle zaskoczyłam. Zrozumiałam, czemu mam tak wyraziste koszmary o dymie i ogniu, o matce, która puszcza moją rękę, i o tym, jak mnie od niej odrywają i wynoszą. Ciotka i wujek potwierdzili to, choć niechętnie. Trudno im się dziwić, bo dowiedziawszy się prawdy, faktycznie dostałam obsesji na punkcie tego ataku. Chciałam na jego temat wiedzieć wszystko. Czytałam książki, oglądałam filmy i wywiady z ocalałymi. Widziałam to słynne zdjęcie, naturalnie, ale nigdy nie zwracałam na nie większej uwagi, bo z niczym mi się nie kojarzyło. Ale kiedy ciotka pokazała mi, że na nim jestem, rozpoznałam nie tylko siebie, ale także twarz człowieka, który mnie uratował. Major stał się osobą realną. Do tego momentu był w moich snach obcym mężczyzną, który zareagował na błaganie mojej umierającej matki.

– Dlaczego wtedy nie rozpaplałaś wszystkiego na prawo i lewo?

– Ciotka uzmysłowiła mi, jaką udręką byłoby to dla taty. Major w naturalny sposób wszedł w rolę bohatera narodowego, jakby się do niej urodził. Ale mój tata był nieśmiałym, cichym człowiekiem. Biorąc pod uwagę okoliczności, okrucieństwem byłoby wpychać go w centrum uwagi. Przysięgłam ciotce i sobie, że nie upublicznię tego, póki tata żyje. Dotrzymałam obietnicy.

– Przez ile? Trzynaście lat?

– Mniej więcej. W tym czasie zajmowałam się swoim życiem. Byłam szczęśliwą, zdrową, normalną dziewczyną. Skończyłam szkołę, dorosłam, zajęłam się karierą.

– Szykowałaś się na ten dzień.

– Sprawiasz, że to brzmi jak coś znacznie bardziej wykalkulowanego, niż było faktycznie, Trapper. Nie masz racji. Nie chciałam, żeby tata umarł, ale tak się stało. I owszem, w tym momencie dysponowałam już doświadczeniem w mediach i rozległą widownią. Zaczęłam próbować nawiązać kontakt z Majorem.

Zastanawiał się przez chwilę, a potem stwierdził:

– Nazwisko Bailey nic by mu nie powiedziało. Nigdy mu nie wspomniałaś, kim jesteś ani dlaczego chcesz przeprowadzić z nim wywiad?

– Nigdy nie dał mi szansy powiedzieć więcej niż parę słów, zanim rzucił słuchawką.

– Mogłaś mu wysłać e-maila albo zwykły list.

– Chciałam przedstawić mu się osobiście. Poza tym ile korespondencji dostawał od kobiet twierdzących, że są tą uratowaną dziewczynką?

– Słuszna uwaga.

– Pomyślałby, że jestem kolejną oportunistką. – Uniosła otwartą dłoń. – Nie mów tego.

– Nie powiem. Zbyt proste.

Padło to równie szybko, jak wszystkie jego riposty, ale ciemne brwi miał ściągnięte, a jego mina nie zdradzała wesołości.

– Ile osób wie, że jesteś tamtą dziewczynką?

– Ciotka, wujek i ja. Razem z tobą cztery.

– Jeśli uda ci się to przeprowadzić, dowiedzą się wszyscy.

– O, uda się, Trapper. Z twoją pomocą czy bez niej znajdę sposób, żeby sprawa znalazła finał.

Zaklął pod nosem i znów spojrzał przez szybę. Tak długo przyglądał się znakowi ostrzegającemu przed odholowaniem samochodu, że zdążył go przeczytać ze sto razy. Nie przerywała mu chwili skupienia. Wreszcie obrócił się w jej stronę.

– Będziesz musiała załatwić to beze mnie – zawyrokował.

– Trapper…

– Przykro mi.

– Nie poddam się, dopóki nie pomówię w cztery oczy z Majorem.

– I chwała ci, skoro chcesz próbować, ale ja nie będę w tym uczestniczył. – Założył okulary i uruchomił silnik. – Mam nadzieję, że dobrze sobie radzisz z odmowami. Major cię przegoni, zanim przekroczysz próg jego domu. Miłego życia, Kerro.

Wyobrażała sobie, że po relacji o ataku terrorystycznym z punktu widzenia pięcioletniej ofiary zmięknie. Było kilka takich chwil, kiedy miała wrażenie, że trąca czułą strunę, porusza wrażliwszą część jego kostycznej duszy. Najwyraźniej się myliła. Nie był nawet taki drażliwy i sarkastyczny jak poprzedniego wieczoru. Zdawał się zimny i obojętny. Dalsze argumenty dałyby mu tylko więcej okazji do nieprzyjemnych, obraźliwych uwag i prędzej szlag by ją trafił, niżby mu dostarczyła takiej satysfakcji.

– Chciałabym móc powiedzieć, że to była przyjemność, Trapper. Ale okazałeś się nieokrzesany i prymitywny. Zmarnowałeś mi cenny czas. Dzięki, choć doprawdy nie ma za co. – Szarpnęła klamkę drzwi i otworzyła je.

– Mimo to jeszcze jedno – powiedział.

– Co? – Obróciła się w jego stronę.

– Gdybym miał rozegrać wszystko od nowa, pocałowałbym cię wczoraj, tak jak miałaś na to ochotę.

– Idź do diabła! – Trzasnęła drzwiami, przeszła na drugą stronę ulicy i nie obejrzała się za siebie.

Wparowała do holu budynku i ruszyła do kontuaru konsjerżki. Uśmiechnięta młoda kobieta spytała ją, jak może pomóc. Kerra poprosiła o wyprowadzenie za godzinę jej samochodu z garażu.

Trapper powiódł wzrokiem za Kerrą przebiegającą przez ulicę i znikającą za przeszklonymi drzwiami apartamentowca. Ruszył, ale zaledwie kilka przecznic dalej zaparkował na pustym miejscu dla dostawczaków i wybrał numer przyjaciela.

– I co masz?

– A gdzie się podziało „Cześć, co u ciebie? Przepraszam, że zawracam ci tyłek w podróży poślubnej”?

– Carson, nie jestem w najlepszym nastroju, daruj sobie bzdury.

Przysługa, o jaką go prosił poprzedniego wieczoru, polegała na sprawdzeniu wszelkimi możliwymi dojściami oficjalnej biografii Kerry Bailey.

– Wszystko, co znalazłem, mogłeś sobie sam wyszukać – poskarżył się Carson.

– Byłem zajęty.

– A ja to nie?!

– No i musiałbym zdobywać informacje legalnymi kanałami.

– To jak teraz zaczniesz szukać dziury w całym…

– Jeszcze raz, co znalazłeś?

– Wysłałem ci całość e-mailem pół godziny temu.

– Dzięki, ale akurat prowadzę – skłamał Trapper. – Możesz mi to streścić?

Carson parsknął z irytacją, ale zaczął mówić:

– Kiedy miała pięć lat, została adoptowana przez swoje wujostwo.

– Wiesz, co się stało z jej prawdziwymi rodzicami?

– Akta sądowe adopcji zostały utajnione.

Ciotka i wuj faktycznie postarali się ochronić jej tożsamość i historię.

– Okej.

– Wyrosła w środowisku klasy średniej. Typowa amerykańska rodzina. Żadnych skandali. Porządni ludzie. Nudni, prawdę mówiąc.

– Okej.

– Szkołę średnią skończyła w swoim rodzinnym mieście w Virginii. Potem były studia, czyli Columbia.

– W Karolinie Południowej?

– Nie, Uniwersytet Columbia w Nowym Jorku. Zrobiła licencjat z dziennikarstwa. Pracowała w różnych stacjach telewizyjnych, nigdzie nie zagrzała miejsca, zawsze przechodziła do pracodawcy z większą widownią, aż załatwiła sobie tę posadę w Dallas w początkach ubiegłego roku. Oddział ogólnokrajowej sieci. Dostaje sporo czasu antenowego. Robi dla stacji lokalne reportaże, które potem idą na kraj. Na YouTubie jest sporo jej materiałów.

Trapper nie przyznał się, że oglądał je już godzinami.

– Mam numery jej wozu i dane z prawa jazdy.

– Jeśli są w e-mailu, to w tej chwili ich nie potrzebuję.

– Mieszka w śródmieściu Dallas, w jednym z tych przeszklonych apartamentowców koło Victory Park – kontynuował Carson.

Trapper nie wspomniał mu, że przed chwilą tam był.

– Sama? – spytał.

– Mieszkanie jest na nią i to jedyne nazwisko widniejące na skrzynce na listy. Rozmawiałem z konsjerżką budynku, podlałem ją prawniczym bełkotem. Odkąd tam mieszka, nie miała żadnych współlokatorów. Zaraz… Co jeszcze? Aha, kiedyś została aresztowana w Seattle.

– Za co?

– Marsz protestacyjny. Sporo było aresztowań podczas tego marszu. Na rozprawie przyznała się do winy i zapłaciła grzywnę.

– Co to był za protest?

– Jej koleżankę z pracy aresztowano za obrazę sądu, bo nie chciała ujawnić swojego źródła. Czyli cała wina dziewczyny to pasja, z jaką traktuje własny zawód, i prawa wynikające z Pierwszej Poprawki. Cięższych grzeszków nie ma, Trapper. Wobec skarbówki nie zalega. Żadnych długów poza kredytem hipotecznym. Płaci rachunki terminowo. Jest ambitna. Ma prezencję. Jak rozumiem, wywiad z Majorem stanowi dla niej niezłą gratkę. I to już koniec pieśni.

„Akurat, koniec” – pomyślał Trapper.

– Coś jeszcze? – dodał głośno.

– Nic wartego uwagi. Same drobiazgi. Jeśli chcesz szczegółów, są w e-mailu.

– Dzięki, Carson.

– Mogę już wracać do żony?

– Jeszcze jedna prośba.

Carson jęknął.

– Zrób to i możesz iść pieprzyć się do upadłego – podsumował Trapper.

[1] Mariachi – charakterystyczna muzyka meksykańska, której początki sięgają XVIII w. Grano ją głównie na weselach, stąd zapewne pochodzi nazwa będąca zniekształceniem francuskiego słowa mariage (małżeństwo). Typowe instrumenty to skrzypce, różne rodzaje gitar, mandoliny i trąbki (przyp. tłum.).

[2] ATF – agencja federalna do spraw alkoholu, tytoniu, broni palnej oraz materiałów wybuchowych (przyp. tłum.).

[3] Six Flags – amerykańska sieć parków rozrywki (przyp. tłum.).