Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Goj patrzy na Żyda. Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama po współczesność

Goj patrzy na Żyda. Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama po współczesność

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0235-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Goj patrzy na Żyda. Dzieje braterstwa i nienawiści od Abrahama po współczesność

Zarys historii narodu żydowskiego i jego trudnych relacji z innymi nacjami w ciągu wieków życia w swoim dawnym i obecnym państwie oraz w czasach diaspory. Autor analizuje przyczyny pojawiania się antysemityzmu, z ciepłem i serdecznością pisze o dążeniach do zachowania tożsamości narodowej i kulturowej rozproszonych przez wieki na różnych kontynentach Żydów i ich wkładzie w cywilizacyjny dorobek ludzkości.

Książka jest rezultatem osobistej potrzeby Autora zmierzenia się z tą rozległą i budzącą namiętności problematyką dziejów powszechnych. Pisał ją w okresie 1994-1999, ale dojrzewał do niej od dziesiątków lat jako świadek epoki pieców i szoah, jako student Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zafascynowany dziejami i kulturą duchową Śródziemnomorza i Bliskiego Wschodu, jako świadek powojennych dramatów Polski i równie dramatycznych konfliktów i powikłań polsko-żydowskich. To kolejny głos w dialogu polsko-żydowskim

Polecane książki

Stendhal: Rodzina Cenci 1599. Les Cenci 1599. Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française.Francesco Cenci, był człowiekiem gwałtownego temperamentu i dodatkowo bardzo niemoralnym. Znęcał się nad żoną i dziećmi, a z Beatrice chciał popełnić ka...
Po zamachu pod sejmem Polska znalazła się na skraju anarchii. Konstytucja nie przewiduje, kto powinien przejąć władzę, a do walki o nią gotowe są stanąć wszystkie siły polityczne. W sytuacji poważnego kryzysu rozpoczyna się najbardziej bezkompromisowa kampania wyborcza w historii. Tymczasem zacz...
Ostania dekada przynosi wzrost znaczenia funduszy inwestycyjnych mierzony zarówno ich udziałem w kapitalizacji giełdy i obrocie, jak i w strukturze oszczędności społeczeństwa. Prowadzi to do zwiększenia ich wpływu na procesy zachodzące na rynku finansowym, a w dalszej kolejności w sferze realnej gos...
Anne Bishop – najpopularniejsza autorka według „New York Times'a” – powraca do świata Innych, by pokazać, w jaki sposób ludzie starają się przetrwać w świecie zmiennokształtnych i wampirów.Po tym, jak ludzkie powstanie zostało brutalnie stłumione przez Starszych – prymitywną i śmiercionośną postać I...
To historia o tym, co najważniejsze. O tym, co jest w każdym z nas, czasem ukryte, czasem zapomniane. O miłości, przebaczaniu, zrozumieniu i tolerancji. O tym, że święta mogą się udać, pod warunkiem, że pozwolimy sobie na szczerość. Co wywołuje prawdziwego, dickensowskiego ducha świąt? Kolejna po...
Król Nazguli to pierwszy dodatek do gry strategicznej Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie II. Poradnik analizuje zawarte w nim nowości oraz przedstawia opis przejścia kampanii opowiadającej historię Czarnoksiężnika i powstania potęgi Angmaru. Władca Pierścieni: Bitwa o Śródziemie II – Król Nazgul...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Piotr Kuncewicz

Opra­co­wa­nie ‌gra­ficz­ne:

Ja­nusz Ba­rec­ki

Ko­rek­ta:

Do­bro­sła­wa Pan­kow­ska

Co­py­ri­ght ‌© by Ire­na Za­chor­czyń­ska-Kun­ce­wicz, ‌War­sza­wa 2010 ‌

Co­py­ri­ght © by ‌Wy­daw­nic­two Iskry, ‌War­sza­wa 2010

ISBN 978-83-244-0235-9

Wy­daw­nic­two ‌ISKRY

ul. ‌Smol­na 11, 00-375 ‌War­sza­wa

iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Skład ‌wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. ‌z o.o.

Przedmowa

Był po­etą i pi­sa­rzem o roz­le­głych ‌za­in­te­re­so­wa­niach, ‌obej­mu­ją­cych m.in. fi­lo­zo­fię ‌i re­li­gio­znaw­stwo, ‌hi­sto­rio­zo­fię ‌i so­cjo­lo­gię, ‌wie­le dzie­dzin ezo­te­rycz­nych, ale ‌tak­że dzie­je ‌Zie­mi i Wszech­świa­ta, ‌pa­le­on­to­lo­gię, ‌bio­lo­gię ‌i me­dy­cy­nę” – ‌tymi sło­wy ma­ga­zyn in­ter­ne­to­wy ‌Związ­ku Li­te­ra­tów Pol­skich ‌scha­rak­te­ry­zo­wał po­stać ‌swe­go Pre­ze­sa, zmar­łe­go ‌9 kwiet­nia ‌2007 r. ‌Pio­tra Kun­ce­wi­cza. ‌Istot­nie ‌był On czło­wie­kiem ‌wszech­stron­nym, cze­mu dał do­wód, ‌pi­sząc m.in. wie­lo­to­mo­we ‌dzie­je li­te­ra­tu­ry ‌pol­skiej (Ago­nia i na­dzie­ja, 1991-1994) ‌oraz Le­gen­dę Eu­ro­py(1995). Przed ‌dzie­się­cio­ma laty ‌wy­dał zaś fra­pu­ją­cą ‌i pięk­nie na­pi­sa­ną książ­kę ‌na te­mat wie­lo­wie­ko­wych sto­sun­ków ‌pol­sko-ży­dow­skich. Jak wy­ni­ka z mo­jej ‌kwe­ren­dy, do­cze­ka­ła się już ‌ona bli­sko dzie­się­ciu re­cen­zji. ‌Jest ‌to ‌praw­dzi­wy ewe­ne­ment za­słu­gu­ją­cy ‌na pod­kre­śle­nie w cza­sach, ‌kie­dy tak ‌trud­no ‌„wy­bić się ja­kiejś ‌pra­cy ‌na re­cen­zyj­ność” (że ‌spa­ra­fra­zu­ję ‌gło­śny ty­tuł książ­ki Jó­ze­fa ‌Paw­li­kow­skie­go z r. 1800 Czy ‌Po­la­cy wy­bić się mogę ‌na nie­pod­le­głość?). Były to re­cen­zje pu­bli­ko­wa­ne głów­nie na ła­mach ty­go­dni­ków i mie­sięcz­ni­ków li­te­rac­ko-pu­bli­cy­stycz­nych, dość zgod­nie przy­zna­ją­ce au­to­ro­wi od­wa­gę w po­ru­sza­niu tak draż­li­wych i obo­la­łych pro­ble­mów, ja­ki­mi są dzie­je wie­lo­wie­ko­wych sto­sun­ków pol­sko-ży­dow­skich. Nie bez po­wo­du Le­szek Żu­liń­ski opa­trzył swo­ją re­cen­zję ty­tu­łem Goj na za­mi­no­wa­nym polu („Twór­czość” 2002, nr 1). „Piotr Kun­ce­wicz ma od­wa­gę pi­sać o pol­skim an­ty­se­mi­ty­zmie, nie po­prze­sta­je na po­zo­rach czy fał­szach in­ter­pre­ta­cyj­nych, któ­re mia­ły na celu «wy­bie­le­nie» Po­la­ków” – twier­dzi Ma­ria Szysz­kow­ska („Prze­gląd Hu­ma­ni­stycz­ny” 2000, nr 6).

To, co na­pi­sa­łem po­wy­żej, nie zna­czy wca­le, aby owe re­cen­zje pi­sa­ne nie­raz w dzien­ni­kar­skim po­śpie­chu (więk­szość z nich uka­za­ła się już w la­tach 2000-2001) nie za­wie­ra­ły uwag po­le­micz­nych lub na­wet kry­tycz­nych. O ile na przy­kład znacz­nej czę­ści re­cen­zen­tów, jak rów­nież pi­szą­ce­mu te sło­wa, po­do­bał się pe­łen dy­stan­su i kpiar­skiej iro­nii czy na­wet szy­der­czy ko­men­tarz, to zgor­szył się nim nie­po­mier­nie „Mi­drasz” (gru­dzień 2000). Re­cen­zent wy­ty­kał Kun­ce­wi­czo­wi nie­któ­re „nie­smacz­ne” uwa­gi czy­nio­ne na mar­gi­ne­sach Sta­re­go Te­sta­men­tu. Se­we­ryn Bu­ry­ła wy­mie­nia tu m.in. ko­men­tarz do po­sta­ci bi­blij­ne­go Jó­ze­fa: „Nie był przy­jem­nym chłop­cem, a praw­dę po­wie­dziaw­szy był na­wet py­szał­kiem i do­no­si­cie­lem. Trud­no się dzi­wić jego bra­ciom, że ich w koń­cu szlag tra­fił”. Jesz­cze bar­dziej zgor­szy­ła re­cen­zen­ta kon­klu­zja opo­wie­ści o Lo­cie, któ­ry upi­ty przez cór­ki, nie za­uwa­żył, iż od­by­wa z nimi sto­su­nek, uwień­czo­ny zaj­ściem w cią­żę. „Nie wiem – za­uwa­ża Kun­ce­wicz – kto pi­sał te sło­wa, ko­bie­ta czy może eu­nuch, czy zde­kla­ro­wa­ny al­ko­ho­lik, ale za­rę­czam, że rzecz jest nie­zwy­kle mało praw­do­po­dob­na”. Re­cen­zent „Mi­dra­sza” do­strze­ga w tym ko­men­ta­rzu na­wet pró­bę ośmie­sze­nia na­ro­du ży­dow­skie­go. Na­to­miast Jó­zef Unger („Dziś” 2001, nr 1) ostrze­ga: nie daj­my się zwieść ko­kie­te­rią Pio­tra Kun­ce­wi­cza, nie jest to bo­wiem swo­bod­na ga­wę­da („ga­du­sia­nie eru­dy­ty”), pi­sa­na świet­nym ję­zy­kiem, o je­dy­nie li­te­rac­kich wa­lo­rach. „Au­tor na­pi­sał nie esej, lecz zna­ko­mi­tą pra­cę na waż­ki i trud­ny te­mat”. Z ko­lei Wła­dy­sław Lo­ranc („Myśl so­cjal­de­mo­kra­tycz­na” 2000, nr 4) za­uwa­ża: „Książ­kę w au­tor­skim za­my­śle hi­sto­rycz­ną, ale i hi­sto­rio­zo­ficz­ną, et­no­gra­ficz­ną, ale i et­no­lo­gicz­ną stwo­rzył nie hi­sto­ryk, lecz pi­sarz”. A że nie bywa ksią­żek bez błę­dów więc, i u Pio­tra Kun­ce­wi­cza moż­na je zna­leźć. Jó­zef Unger gro­ma­dzi ich jed­nak spo­ro, w tym do­ty­czą­ce dzie­jów naj­now­szych. Choć przy­zna­je, że „Piotr Kun­ce­wicz nie­raz po­błą­dził”, to jed­nak koń­czy swe kry­tycz­ne uwa­gi ape­lem: „Na­ma­wiam, czy­taj­my tę nie­zwy­kłą, cie­ka­wą, mą­drą i ogrom­nie iry­tu­ją­cą książ­kę!” Przed­wcze­śnie więc Piotr Kun­ce­wicz już w czerw­cu 2000 r. ubo­le­wał (na ła­mach „Try­bu­ny”), iż „ta chy­ba pierw­sza hi­sto­ria na­ro­du ży­dow­skie­go, na­pi­sa­na nie przez Żyda ani księ­dza” nie do­cze­ka­ła się jesz­cze żad­nych re­cen­zji w środ­kach ma­so­we­go prze­ka­zu.

Kry­ty­ku­jąc ko­men­tarz, nie za­uwa­żo­no wszak­że, iż Kun­ce­wicz wpi­su­je się w nurt bar­dzo sta­rej tra­dy­cji, po­zwa­la­ją­cej na swo­bod­ny ko­men­tarz do Pi­sma Świę­te­go, pi­sa­ny pół żar­tem, pół se­rio. Pra­ce po­świę­co­ne kon­fron­ta­cji Bi­blii z hi­sto­rycz­ną rze­czy­wi­sto­ścią wy­peł­ni­ły­by bez tru­du kil­ka ogrom­nych bi­blio­tek, tym bar­dziej że są w niej fra­pu­ją­ce nie­do­mó­wie­nia, któ­re sta­ra się wy­peł­nić do­cie­kli­wość ba­da­czy oraz fan­ta­zja po­pu­la­ry­za­to­rów spod zna­ku Däni­ke­na (por. te­goż tom szki­ców Ob­ja­wie­nia, 1986). Spo­ra część przy­pusz­czeń do­ty­czy po­cho­dze­nia i śmier­ci sa­me­go Moj­że­sza, któ­ry zda­niem pew­nych au­to­rów, miał zo­stać za­mor­do­wa­ny przez ro­da­ków do­pro­wa­dzo­nych do roz­pa­czy dłu­go­let­nią wę­drów­ką po pu­sty­ni. Mnie oso­bi­ście bar­dzo od­po­wia­da hi­po­te­za, we­dług któ­rej Moj­żesz nie dla­te­go po­tłukł wy­pi­sa­ny na ka­mien­nych ta­bli­cach De­ka­log, że wzbu­rzy­ło go bał­wo­chwal­stwo, ja­kie­mu za­czę­li się od­da­wać jego ro­da­cy Był to je­dy­nie pre­tekst: po za­po­zna­niu się z pier­wot­ną wer­sją dzie­się­ciu przy­ka­zań Moj­żesz uznał po­noć, że jest zbyt wy­ma­ga­ją­ca wo­bec Ży­dów, któ­rzy nie będą w sta­nie prze­strze­gać wszyst­kich za­war­tych tam za­ka­zów.

Do ko­men­to­wa­nia Bi­blii za­bra­li się rów­nież i en­tu­zja­ści spi­sko­wej teo­rii dzie­jów. Ich zda­niem na­wró­ce­nie św. Paw­ła było tyl­ko po­zor­ne. W isto­cie dzia­łał na po­le­ce­nie San­he­dry­nu, po­zo­sta­jąc z nim w ści­słym kon­tak­cie. To czci­god­ne gre­mium było za­nie­po­ko­jo­ne fak­tem, iż św. Piotr ogra­ni­cza swą ak­cję mi­syj­ną wy­łącz­nie do wy­znaw­ców ju­da­izmu. Tym­cza­sem w in­ten­cjach San­he­dry­nu mia­ło le­żeć uczy­nie­nie z chrze­ści­jań­stwa sui ge­ne­ris miny, któ­ra po pew­nym cza­sie roz­sa­dzi tak znie­na­wi­dzo­ne przez Ży­dów im­pe­rium rzym­skie. Co też się i sta­ło. Dla­te­go więc św. Pa­weł tak wiel­ką wagę przy­wią­zy­wał do po­zy­ski­wa­nia dla na­uki Chry­stu­sa wszyst­kich jego miesz­kań­ców, nie­za­leż­nie od ich przy­na­leż­no­ści et­nicz­nej.

Tak czy in­a­czej Piotr Kun­ce­wicz bar­dzo wie­le miej­sca po­świę­ca hi­sto­rii Ży­dów, wy­ło­żo­nej w Sta­rym Te­sta­men­cie. Po­stę­py ju­da­izmu jako wy­zna­nia są skrom­ne, suk­ce­sy chrze­ści­jań­stwa im­po­nu­ją­ce. Jak jed­nak traf­nie za­uwa­żo­no, moż­na so­bie do­sko­na­le wy­obra­zić ten pierw­szy bez No­we­go Te­sta­men­tu, na­to­miast ży­cia i mę­czeń­skiej śmier­ci Chry­stu­sa nie spo­sób zro­zu­mieć bez Sta­re­go Te­sta­men­tu, któ­ry tak cie­ka­wie, choć nie­kie­dy dys­ku­syj­nie, in­ter­pre­tu­je Piotr Kun­ce­wicz. Lwia część eu­ro­pej­skiej li­te­ra­tu­ry czy sztu­ki tak czę­sto od­wo­łu­je się do sym­bo­li­ki bi­blij­nej, że dla każ­de­go, kto nie zna tej księ­gi, po­zo­sta­nie kul­tu­rą za­mknię­tą na przy­sło­wio­wych sie­dem pie­czę­ci, o któ­rych wspo­mi­na Apo­ka­lip­sa.

W ostat­nim ćwierć­wie­czu czę­sto przy­po­mi­na się z na­ci­skiem o chrze­ści­jań­skich źró­dłach kul­tu­ry eu­ro­pej­skiej. Wy­pa­da wszak­że pa­mię­tać, iż sam De­ka­log, za­wie­ra­ją­cy pod­sta­wo­we nor­my etycz­ne chrze­ści­jań­stwa, na­le­ży in­te­gral­nie do ju­da­izmu. Na nim zaś zo­sta­ły opar­te owe pod­sta­wo­we war­to­ści, któ­rych wpi­sa­nia do róż­nych ak­tów praw­nych, z nową kon­sty­tu­cją na cze­le, tak usil­nie do­ma­ga­ły się stron­nic­twa na­wią­zu­ją­ce pro­gra­mo­wo do na­uki Ko­ścio­ła. W imię ści­sło­ści na­le­ża­ło­by więc mó­wić nie tyl­ko o chrze­ści­jań­skich, ale i o ju­da­istycz­nych (czy w ogó­le an­tycz­nych) źró­dłach współ­cze­snej nam kul­tu­ry eu­ro­pej­skiej. Do­ty­czy to zwłasz­cza pra­wa; wy­star­czy przy­po­mnieć, iż pra­wo rzym­skie jest po dziś dzień wy­kła­da­ne na uni­wer­sy­te­tach.

Przez wie­le wie­ków wy­kład dzie­jów świa­ta za­czy­na­no od stresz­cza­nia Sta­re­go Te­sta­men­tu (u nas czy­nił to m.in. Mar­cin Biel­ski). Poza chrze­ści­jań­stwem żad­na re­li­gia nie opar­ła swych za­sad etycz­nych na ko­dek­sie prze­ję­tym z in­nej. Do tego ad­re­so­wa­nym głów­nie do Ży­dów, bo prze­cież pią­te przy­ka­za­nie („nie za­bi­jaj”) było prze­strze­ga­ne wy­łącz­nie w sto­sun­ku do wy­znaw­ców ju­da­izmu. W Sta­rym Te­sta­men­cie czy­ta­my, że Je­ho­wa, jak­że w tym róż­ny od Chry­stu­sa, po­ka­rał su­ro­wo kró­la Izra­ela, któ­ry mimo wy­raź­nych Jego roz­ka­zów nie wy­tra­cił wszyst­kich człon­ków po­ko­na­ne­go ple­mie­nia. W De­ka­lo­gu za­bra­nia się też po­żą­da­nia „żony bliź­nie­go swe­go”, ale jego twór­cy nie wy­obra­ża­li so­bie sy­tu­acji, w któ­rej nie­wia­sta mo­gła­by „po­żą­dać” cu­dze­go męża.

W zbio­rach ju­da­ików znacz­ną część pół­ek za­ję­ły­by dzie­ła po­świę­co­ne sto­sun­kom z go­ja­mi. Kun­ce­wicz daje barw­ną pa­no­ra­mę tych, że po­słu­żę się eu­fe­mi­zmem, kon­tak­tów, się­ga­ją­cą „od Abra­ha­ma po współ­cze­sność”. W wy­wia­dzie dla „Try­bu­ny” (Aneks „Try­bu­ny” z 2000 r. do nr 140) pi­sał, iż jego książ­ka jest przede wszyst­kim dla go­jów. „Dla Po­la­ków, żeby przy­najm­niej wie­dzie­li, o czym mó­wią”. „Rzecz jest o tyle waż­na, że my wbrew po­zo­rom, nie wie­my o Ży­dach kom­plet­nie nic. Po ty­siącu la­tach miesz­ka­nia w tym sa­mym kra­ju! Gro­za i wstyd”. Dziś po upły­wie dzie­się­ciu lat trud­no by­ło­by po­wtó­rzyć po­dob­ny za­rzut, sko­ro na pół­kach księ­gar­skich po­ka­za­ło się wie­le cen­nych po­zy­cji, z Pol­skim Słow­ni­kiem Ju­da­istycz­nym (2003) czy Atla­sem hi­sto­rii Ży­dów pol­skich (2009) na cze­le.

Wbrew ty­tu­ło­wi Atlas. nie ogra­ni­cza się do pre­zen­ta­cji bo­ga­te­go ze­sta­wu sta­ran­nie wy­ko­na­nych map, ta­bel oraz wy­kre­sów, któ­re­mu to­wa­rzy­szą re­pro­duk­cje (głów­nie sy­na­gog oraz cmen­ta­rzy) i – od po­ło­wy XIX stu­le­cia po­czy­na­jąc – fo­to­gra­fie. Te ostat­nie uka­zu­ją spo­łecz­no­ści ży­dow­skie zgro­ma­dzo­ne w do­mach mo­dli­twy, na ryn­kach czy w skle­pach. Po­nad­to Atlas. za­wie­ra wie­le fo­to­gra­fii wy­bit­niej­szych przed­sta­wi­cie­li tej­że spo­łecz­no­ści. Znacz­ną jego część zaj­mu­ją wszak­że nie mapy, lecz tekst, sta­no­wią­cy am­bit­ną i w wie­lu miej­scach no­wa­tor­ską syn­te­zę dzie­jów lud­no­ści ży­dow­skiej na zie­miach, któ­re we­szły w skład Rze­czy­po­spo­li­tej, od X wie­ku po­czy­na­jąc, a na chwi­li obec­nej koń­cząc.

Ca­łość ce­chu­je obiek­ty­wizm wy­kła­du: syn­te­za nie prze­mil­cza spo­ra­dycz­ne­go wy­stę­po­wa­nia kon­flik­tów pol­sko-ży­dow­skich (pro­ce­sy o rze­ko­me mor­dy ry­tu­al­ne, po­gro­my etc.), traf­nie wska­zu­jąc na ich spo­łecz­no-go­spo­dar­cze i wy­zna­nio­wo-kul­tu­ro­we pod­ło­że. Uka­zu­je dzie­je Ży­dów pol­skich na sze­ro­kim tle ich hi­sto­rii w in­nych kra­jach Eu­ro­py. Da­le­ka jest rów­nież od ide­ali­zo­wa­nia tej mniej­szo­ści et­nicz­nej, cze­go do­wo­dem może być choć­by przed­sta­wie­nie pod­ło­ża kon­flik­tów ży­dow­sko-ko­zac­kich. Za słusz­ne na­le­ży uznać po­świę­ce­nie wie­ko­wi XIX (pierw­sze pró­by asy­mi­la­cji) oraz ubie­głe­mu stu­le­ciu (ho­lo­kaust) naj­wię­cej miej­sca.

Po­mi­mo tak im­po­nu­ją­cej, za­rów­no ja­ko­ścio­wo jak i ilo­ścio­wo, kon­ku­ren­cji książ­ka Pio­tra Kun­ce­wi­cza za­cho­wu­je swo­ją nie­za­prze­czal­ną war­tość m.in. dzię­ki obiek­ty­wi­zmo­wi i pa­sji, z jaką zo­sta­ła na­pi­sa­na. Jej au­to­ra in­te­re­su­ją zwłasz­cza dzie­je roz­pacz­li­wej obro­ny ży­dow­skie­go izo­la­cjo­ni­zmu. W jego utrzy­ma­niu byli z jed­nej stro­ny za­in­te­re­so­wa­ni izra­el­scy fun­da­men­ta­li­ści, z ra­bi­na­mi na cze­le, z dru­giej zaś hie­rar­chia Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go, jak­że czę­sto za­ka­zu­ją­ca wier­nym utrzy­my­wa­nia ja­kich­kol­wiek sto­sun­ków z na­ro­dem „bo­go­bój­ców”. Jak się jed­nak wy­da­je, nie na­le­ży sta­wiać zna­ku rów­no­ści po­mię­dzy an­ty­ju­da­izmem, któ­ry tak bar­dzo przez całe wie­ki da­wał się Ży­dom we zna­ki, i an­ty­se­mi­ty­zmem, jaki na­ro­dził się do­pie­ro w XIX stu­le­ciu. Do tego cza­su Żyda, któ­ry przyj­mo­wał chrzest, włą­cza­no z mniej­szy­mi lub więk­szy­mi opo­ra­mi do wspól­no­ty chrze­ści­jań­skiej.

Co wię­cej, w Wiel­kim Księ­stwie Li­tew­skim ob­da­rza­no ich szla­chec­twem. Z cza­sem przy­wi­lej ten, za­war­ty w III Sta­tu­cie li­tew­skim (1588), zo­stał roz­cią­gnię­ty na te­ren Ko­ro­ny. Po­cząt­ko­wo ko­rzy­sta­li z nie­go nie­licz­ni Ży­dzi, już jed­nak w XVIII wie­ku na­stą­pił tak znacz­ny wzrost uszla­chet­nio­nych neo­fi­tów, że wy­wo­ła­ło to bar­dzo ostrą re­ak­cję ze stro­ny szlach­ty oba­wia­ją­cej się, „aby ten ro­dzaj neo­fi­tów ro­do­wi­te­go szlach­ty pol­skiej ple­mie­nia z cza­sem nie za­ćmił”. Pro­te­sto­wa­ły prze­ciw­ko temu, i to ostro, sej­my z lat 1764 i 1768. Co bar­dziej przed­się­bior­cze jed­nost­ki i na to znaj­do­wa­ły spo­so­by. Prze­cho­dzi­ły mia­no­wi­cie na ju­da­izm, aby po paru la­tach, jako świe­żej daty kon­wer­ty­ci, ubie­gać się o no­bi­li­ta­cję. Je­den z ta­kich przy­pad­ków cie­ka­wie opi­sa­ła Te­re­sa Zie­liń­ska (No­bi­li­to­wa­ny neo­fi­ta zde­ma­sko­wa­ny jako chrze­ści­jań­ski ple­be­jusz, „Kra­kow­ski Rocz­nik Ar­chi­wal­ny”, t. 10, 2004).

Na­to­miast w epo­ce Za­gła­dy nie tyl­ko chrzest, ale i przy­wdzia­nie ha­bi­tu za­kon­ne­go nie chro­ni­ło przed śmier­cią, cze­go ewi­dent­nym do­wo­dem są losy Edy­ty Ste­in. Spo­licz­ko­wa­ny w r. 1938 przez an­ty­se­mi­tę u oł­ta­rza ks. Ta­de­usz Pu­der mu­siał wła­śnie ze wzglę­du na swo­je ży­dow­skie po­cho­dze­nie ukry­wać się przed hi­tle­row­skim oku­pan­tem. To praw­da, że wie­lu mar­ra­nów, któ­rym Piotr Kun­ce­wicz po­świę­ca spo­ro uwa­gi, po­sła­ła in­kwi­zy­cja na stos za to, iż przy­jąw­szy ofi­cjal­nie chrzest, po­ta­jem­nie prak­ty­ko­wa­li daw­ne ob­rząd­ki. Praw­dą jest rów­nież i to, że dzie­ła po­wsta­łe w opa­rach an­ty­ju­da­izmu były wy­ko­rzy­sty­wa­ne przez pro­pa­gan­dę hi­tle­row­ską. Wszy­scy wie­my, iż w III Rze­szy w ol­brzy­mich na­kła­dach wy­da­wa­no an­ty­ży­dow­skie pi­sma Mar­ci­na Lu­tra. Mniej już zna­ny jest fakt pu­bli­ka­cji w Kra­ko­wie w 1941 r. nie­miec­kie­go prze­kła­du an­ty­ży­dow­skiej bro­szu­ry Se­ba­stia­na Mi­czyń­skie­go Zwier­cia­dło Ko­ro­ny Pol­skiej 1618 (jako Hie Bür­ger; hie Jude), o któ­rej wspo­mi­na tak­że Piotr Kun­ce­wicz.

Po­mi­mo wszyst­ko an­ty­ju­da­izm dzie­li od an­ty­se­mi­ty­zmu za­sad­ni­cza róż­ni­ca; ten dru­gi przy­bie­ra na sile wraz z po­stę­pa­mi asy­mi­la­cji wśród Ży­dów. Choć od XVII w. do cza­sów ho­lo­kau­stu nie­zmien­nie sta­no­wi­li cir­ca 10% miesz­kań­ców Rze­czy­po­spo­li­tej, to jed­nak nie ich licz­ba od­gry­wa­ła tu za­sad­ni­czą rolę. We­dług bar­dzo przy­bli­żo­nych ob­li­czeń u schył­ku ist­nie­nia szla­chec­kiej Rze­czy­po­spo­li­tej lud­ność pol­ska sta­no­wi­ła oko­ło 40% ogó­łu miesz­kań­ców, przy czym tyl­ko jej część po­sia­da­ła świa­do­mość et­nicz­ną. W okre­sie ist­nie­nia II Rze­czy­po­spo­li­tej na­stą­pił wzrost tej lud­no­ści do 60-70%, całą resz­tę re­pre­zen­to­wa­li Ży­dzi, Bia­ło­ru­si­ni czy Ukra­iń­cy, nie wspo­mi­na­jąc już o Niem­cach. Tym­cza­sem za­rów­no z więk­szo­ści pod­ręcz­ni­ków hi­sto­rii Pol­ski, uży­wa­nych na róż­nych szcze­blach na­ucza­nia, jak i z wie­lu syn­te­tycz­nych za­ry­sów jej dzie­jów trud­no by­ło­by się do­wie­dzieć, że przez tak wie­le stu­le­ci Rzecz­po­spo­li­ta sta­no­wi­ła mo­zai­kę na­ro­do­wo­ścio­wą. Stąd też już w XVII stu­le­ciu by­wa­ła po­rów­ny­wa­na do „pstre­go pta­ka”. W pod­ręcz­ni­kach ską­po i nie­chęt­nie wspo­mi­na­no o Ży­dach, tra­dy­cja ta bywa nie­kie­dy nadal kon­ty­nu­owa­na, co jest wy­po­mi­na­ne ich au­to­rom w wie­lu re­cen­zjach, ogła­sza­nych na ła­mach „Mi­dra­szu” czy „Kwar­tal­ni­ka Ży­dow­skie­go In­sty­tu­tu Hi­sto­rycz­ne­go”.

Na­to­miast Po­la­cy XVI-XVIII stu­le­cia zda­wa­li so­bie spra­wę z ist­nie­nia w ich gro­nie wie­lu za­sy­mi­lo­wa­nych przy­by­szów, od chrze­ści­jan mó­wią­cych pier­wot­nie po nie­miec­ku, ru­sku czy li­tew­sku, po daw­nych wy­znaw­ców is­la­mu (Ta­ta­rów) oraz ju­da­izmu (Ży­dów). I nic to ni­ko­mu nie prze­szka­dza­ło, naj­wy­żej, od cza­su do cza­su, znaj­du­jąc po­głos w do­bro­tli­wych aneg­do­tach na te­mat chrze­ści­jan świe­żej daty. W oczach zaś ma­gna­tów czy za­moż­nych zie­mian Ży­dzi sta­no­wi­li ele­ment pod wie­lo­ma wzglę­da­mi wręcz nie­zbęd­ny. W kon­trak­tach za­wie­ra­nych z dzier­żaw­ca­mi czy karcz­ma­rza­mi tego po­cho­dze­nia znaj­du­je­my za­baw­nie dla nas wy­glą­da­ją­cy wa­ru­nek: mie­li tak­że obo­wią­zek in­for­mo­wa­nia dzie­dzi­ca o tym, co się dzie­je na sze­ro­kim świe­cie…

O ile zaś u schył­ku śre­dnio­wie­cza Ży­dzi sta­no­wi­li w przy­bli­że­niu 0,6% ogó­łu miesz­kań­ców Pol­ski i Li­twy, dwóch państw po­łą­czo­nych unią per­so­nal­ną, to w po­ło­wie XVII w. lud­ność ta li­czy­ła już cir­ca pół mi­lio­na osób. Ule­gła po­waż­ne­mu zmniej­sze­niu w okre­sie po­wsta­nia Boh­da­na Chmiel­nic­kie­go, któ­ry w 1648 r. pod­niósł sztan­dar bun­tu prze­ciw­ko szla­chec­kie­mu pań­stwu. Prze­bie­gał on pod ha­słem wy­rzy­na­nia „La­chów” (pa­nów), Ży­dów i du­cho­wień­stwa ka­to­lic­kie­go, a więc tych grup, któ­re Ko­za­cy (zwa­ni in­a­czej Ru­si­na­mi) obar­cza­li winą za ucisk go­spo­dar­czy, re­li­gij­ny i po­li­tycz­ny. Pod no­żem i sza­blą ko­zac­ką mia­ło wów­czas zgi­nąć po­nad 100 ty­się­cy Ży­dów. Ma­so­wych rze­zi do­ko­ny­wa­no na te­re­nach, z któ­rych pod na­po­rem po­wstań­ców ustę­po­wa­ły pol­skie wła­dze i woj­sko. Da­ro­wy­wa­no jed­nak ży­cie tym wy­znaw­com ju­da­izmu, któ­rzy zga­dza­li się przy­jąć pra­wo­sła­wie. Tym­cza­sem trzy­sta lat póź­niej Ży­dom za­mknię­tym w hi­tle­row­skich get­tach nic nie po­ma­ga­ły de­kla­ra­cje, iż przy­ję­li chrzest i czu­ją się Po­la­ka­mi czy Niem­ca­mi.

Z wie­lu utwo­rów, zwłasz­cza sa­ty­rycz­nych, po­wsta­łych w XVI-XVIII stu­le­ciu, wy­ni­ka wy­raź­nie, że w po­dob­nych co Ży­dów sło­wach kry­ty­ko­wa­no dzia­łal­ność go­spo­dar­czą, przede wszyst­kim han­dlo­wą, rów­nież osia­dłych w Rze­czy­po­spo­li­tej Or­mian, Szko­tów czy Wło­chów. Za­rzu­ty ja­kie wy­su­wa­no pod ad­re­sem wy­znaw­ców ju­da­izmu, is­la­mu czy wresz­cie zwo­len­ni­ków re­for­ma­cji, były ze sobą nie­sły­cha­nie zbież­ne. Dość czę­sto wy­stę­po­wa­li z nimi ci sami au­to­rzy, któ­rym prze­szka­dzał każ­dy „obcy”, a więc ktoś róż­nią­cy się od nich ję­zy­kiem, oby­cza­ja­mi i wia­rą. Wszyst­kie nie­mal ce­chy, ja­kie w po­spo­li­tym od­czu­ciu skła­da­ły się na ową ob­cość, przy­pi­sy­wa­no za­rów­no lud­no­ści ży­dow­skiej, jak cy­gań­skiej lub ta­tar­skiej. Żyd-bluź­nier­ca, nie­uzna­ją­cy bó­stwa Chry­stu­sa, kon­ku­rent go­spo­dar­czy, uciąż­li­wy wie­rzy­ciel, po­ma­wia­ny o nad­mier­ną li­chwę i aro­gan­cję, wy­stę­po­wał tak­że jako qu­asi-bła­zen, ktoś tchórz­li­wy, oba­wia­ją­cy się na­wet psa, śmiesz­nie ka­le­czą­cy pol­sz­czy­znę, go­tów na każ­de upo­ko­rze­nie dla nie­wiel­kie­go na­wet zy­sku, za­pła­ty, czyn­no­ści za­ka­zy­wa­nych im w sza­bas przez wła­sną re­li­gię.

Rów­nież i w Rze­czy­po­spo­li­tej Ży­dzi by­wa­li nę­ka­ni od cza­su do cza­su pro­ce­sa­mi o roz­lew krwi chrze­ści­jań­skiej (rze­ko­me mor­dy ry­tu­al­ne po­peł­nia­ne na ma­łych chłop­cach) czy też o pro­fa­na­cję wy­kra­da­nych z ko­ścio­łów ho­stii. Znacz­na część tych spraw koń­czy­ła się wszak­że unie­win­nie­niem oskar­żo­nych, do cze­go przy­czy­niał się i ten fakt, iż bro­ni­li ich, i to umie­jęt­nie, ad­wo­ka­ci-chrze­ści­ja­nie, wy­naj­mo­wa­ni i opła­ca­ni przez gmi­ny ży­dow­skie. Waad, czy­li sejm czte­rech pro­win­cji ży­dow­skich, wzo­ro­wa­ny na sej­mie pol­skim, dys­po­no­wał zresz­tą sta­łym fun­du­szem prze­zna­czo­nym spe­cjal­nie na obro­nę osób oskar­ża­nych o mor­dy ry­tu­al­ne czy spro­fa­no­wa­nie ho­stii. Rów­no­cze­śnie za­rów­no w XVI jak i wXVII stu­le­ciu na­si­la­ją się gło­sy chwa­lą­ce pol­ską to­le­ran­cję, dzię­ki któ­rej wy­ga­nia­ni z in­nych kra­jów Ży­dzi wła­śnie nad War­tą, Wi­słą i Dnie­prem znaj­do­wa­li chleb oraz swo­bo­dę wy­zna­nia. Dla­te­go też ży­dow­ski kro­ni­karz z Pra­gi cze­skiej, Da­vid Gans, ża­ło­wał „pra­we­go” kró­la, Zyg­mun­ta Au­gu­sta. Na ten sam te­mat wy­po­wia­da­li się czę­sto po­eci he­braj­scy.

Do­pie­ro w dru­giej po­ło­wie XIX stu­le­cia do­tar­ły do miesz­kań­ców po­dzie­lo­nej po­mię­dzy trzech za­bor­ców Pol­ski ha­sła an­ty­se­mi­ty­zmu, znaj­du­ją­ce przy­chyl­ny od­dźwięk w czę­ści spo­łe­czeń­stwa. Wpraw­dzie już w XVII wie­ku obu­rza­no się na kon­ku­ren­cję ze stro­ny ży­dow­skich le­ka­rzy, to jed­nak au­to­rzy pi­se­mek spod zna­ku an­ty­ju­da­izmu głów­ną swą uwa­gę sku­pia­li na go­spo­dar­czej dzia­łal­no­ści Ży­dów. Pro­ce­sy asy­mi­la­cyj­ne, ja­kie w XIX wie­ku ob­ję­ły wie­le śro­do­wisk ży­dow­skich, po­cią­gnę­ły za sobą po­ja­wie­nie się nie tyl­ko le­ka­rzy i ad­wo­ka­tów, ale i pu­bli­cy­stów, pro­fe­so­rów czy wresz­cie ak­to­ro­wi re­ży­se­rów ży­dow­skie­go po­cho­dze­nia. O ile wcze­śniej kon­ku­ren­tem był Żyd-skle­pi­karz, karcz­marz lub aren­darz, to obec­nie po­czu­ły się za­gro­żo­ne tak zwa­ne wol­ne za­wo­dy.

Ad­wo­ka­ci, le­ka­rze czy pu­bli­cy­ści z nie­po­ko­jem ob­ser­wu­ją po­ja­wie­nie się zdol­nych i ener­gicz­nych kon­ku­ren­tów ży­dow­skie­go po­cho­dze­nia. Lu­dzie ci nie chcie­li już dłu­żej być „kra­jo­wy­mi cu­dzo­ziem­ca­mi” (jak na­zy­wa Ży­dów w jed­nej ze swych po­wie­ści Ste­fan Że­rom­ski). Pra­gnę­li być uwa­ża­ni za Niem­ców, Fran­cu­zów czy Po­la­ków, przez co prze­ży­li naj­pierw pie­ką­cą go­rycz od­trą­ce­nia, a na­stęp­nie pie­kło Za­gła­dy. Sta­no­wi­ła ona nie­ja­ko koń­co­wy akt an­ty­se­mi­ty­zmu, a nie an­ty­ju­da­izmu. W XIX stu­le­ciu wśród piew­ców an­ty­se­mi­ty­zmu zna­leź­li się m.in. Sta­ni­sław Sta­szic i Ju­lian Ur­syn Niem­ce­wicz, któ­ry obok przy­chyl­nej Ży­dom po­wie­ści Lej­be i Sio­ra na­pi­sał tak­że gło­śny pam­flet Mosz­ko­po­lis. Rok 3333, czy­li Sen nie­sły­cha­ny. No­ta­be­ne w książ­ce Pio­tra Kun­ce­wi­cza wy­raź­nie bra­ku­je na­zwi­ska Ro­ma­na Dmow­skie­go. Jego po­wieść Dzie­dzic­two, sta­le wy­da­wa­na pod pseu­do­ni­mem Ka­zi­mie­rza Wy­bra­now­skie­go, tak się spodo­ba­ła pro­pa­gan­dzie hi­tle­row­skiej, że nie ba­cząc na za­war­te w niej ak­cen­ty an­ty­nie­miec­kie, wy­ra­zi­ła zgo­dę na jej wzno­wie­nie (Kra­ków 1944). W trak­cie nie­daw­nych dys­ku­sji nad pro­gra­mem wy­sta­wien­ni­czym Mu­zeum Hi­sto­rii Ży­dów pol­skich zwra­ca­łem uwa­gę, że nie po­wi­nien on uka­zy­wać ty­siąc­let­nie­go współ­ży­cia jako nie­mal­że sie­lan­ki. Do wie­lu po­wo­dów an­ta­go­ni­zmu pol­sko-ży­dow­skie­go do­dał­bym i ten, iż oba na­ro­dy ży­wi­ły prze­ko­na­nie o swej mi­sji dzie­jo­wej. Z tą tyl­ko róż­ni­cą, że w Pol­sce da­tu­je się ono do­pie­ro od XIX stu­le­cia, gdy tym­cza­sem wśród Ży­dów trwa od wie­lu stu­le­ci, co słusz­nie pod­kre­śla Piotr Kun­ce­wicz. War­to do­dać, że oba na­ro­dy część swo­ich dzie­jów spę­dzi­ły w dia­spo­rze, z tym że w Pol­sce trwa­ła ona sto­sun­ko­wo krót­ko i ob­ję­ła tyl­ko mniej­szość wspól­no­ty et­nicz­nej, u Ży­dów na­to­miast po­nad dwa ty­sią­ce lat. Na emi­gra­cji roz­wi­nę­ła się ich li­te­ra­tu­ra; zna­la­zło to swój od­po­wied­nik w na­szych dzie­jach, sko­ro do dziś dnia do pod­sta­wo­we­go ka­no­nu lek­tur szkol­nych wcho­dzą ar­cy­dzie­ła po­etyc­kie po­wsta­łe na Wiel­kiej Emi­gra­cji.

Ape­tyt, jak wia­do­mo, ro­śnie tak­że w trak­cie czy­ta­nia. Stąd nie­ak­tu­al­na już proś­ba do zmar­łe­go au­to­ra tej książ­ki o na­stęp­ną pra­cę, któ­rą moż­na by za­ty­tu­ło­wać Żyd pa­trzy na goja. Za­pew­ne nig­dy się nie do­wie­my, ja­kie opi­nie o wo­jow­ni­czych Izra­eli­tach, wy­rą­bu­ją­cych so­bie mie­czem miej­sce pod Zie­mię Obie­ca­ną, mie­li przed­sta­wi­cie­le wy­rzy­na­nych przez nich ple­mion. W każ­dym ra­zie Sta­ry Te­sta­ment uka­zu­je ich w jak naj­gor­szym świe­tle. Prze­cho­dząc do cza­sów no­wo­żyt­nych, zwy­kło się przy­ta­czać he­braj­skie po­ema­ty sła­wią­ce pol­ską to­le­ran­cję. Gło­śna, tłu­ma­czo­na na wie­le ję­zy­ków kro­ni­ka Na­ta­na Ha­no­we­ra Ba­gno głę­bo­kie prze­ciw­sta­wia­ła ota­cza­ją­ce­go opie­ką gmi­ny ży­dow­skie, szla­chet­ne­go ma­gna­ta Je­re­mie­go Wi­śnio­wiec­kie­go, Ko­za­kom uka­za­nym w roli krwa­wych i bez­względ­nych mor­der­ców.

Nie chcąc za­pew­ne szo­ko­wać zbyt­nio czy­tel­ni­ków, Kun­ce­wicz nie wspo­mi­na, że ży­dow­skim nie­szczę­ściom rzad­ko kie­dy to­wa­rzy­szy­ło współ­czu­cie. Naj­czę­ściej wy­wo­ły­wa­ły one szy­der­czy re­chot, któ­ry na­zwał­bym okrut­nym śmie­chem (pi­sa­łem o tym na ła­mach mie­sięcz­ni­ka „Res Pu­bli­ca Nowa” 1993, nr 1). Jak­że wy­mow­na jest pod tym wzglę­dem re­la­cja Cze­cha Fran­cisz­ka Tan­ne­ra prze­jeż­dża­ją­ce­go w 1676 r. przez Łu­ków w or­sza­ku księ­cia Mi­cha­ła Czar­to­ry­skie­go. Tam­tej­si Ży­dzi urzą­dzi­li na cześć do­stoj­ne­go go­ścia fa­jer­werk, któ­ry spo­wo­do­wał po­żar dziel­ni­cy przez nich za­miesz­ka­nej. „Po­ciesz­nym było wi­do­wi­sko – pi­sze Tan­ner – pa­trzeć na dłu­gie ich opoń­cze prze­bie­ga­ją­ce przez pło­mie­nie, na pa­lą­ce się u nie­któ­rych pej­sa­ki, sły­szeć prze­raź­li­we gło­sy i la­men­ta, i wi­dzieć chrze­ści­jan, okła­da­ją­cych ich ki­ja­mi”.

Ży­dzi sta­no­wi­li dość czę­sto obiekt nie­wy­szu­ka­nych, a nie­kie­dy i wręcz okrut­nych żar­tów Wy­bit­ny znaw­ca sta­ro­pol­skich oby­cza­jów Jan Sta­ni­sław By­stroń przy­po­mi­na, że w szop­kach urzą­dza­nych z oka­zji świąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia „sce­ny przed­sta­wia­ją­ce Żyda z Ży­dów­ką, tu­dzież ta­niec ży­dow­ski, były za­wsze źró­dłem nie­wy­bred­nej, ale nie­wy­czer­pa­nej we­so­ło­ści” Żyd uka­zy­wa­ny jako nie­zgrab­na i tchórz­li­wa po­stać, go­to­wa na każ­de upo­ko­rze­nie dla nie­wiel­kie­go na­wet zy­sku, mó­wią­ca moc­no zde­for­mo­wa­ną pol­sz­czy­zną, sta­no­wił ko­micz­ny ak­cent wie­lu przed­sta­wień te­atral­nych.

Stąd też od­po­wied­ni­kiem „sza­bes­go­ja” (chrze­ści­ja­ni­na, świad­czą­ce­go za opła­tą usłu­gi Ży­dom w dniach sza­ba­su) był „Ma­ju­fe­sju­de”. Tak spo­łecz­ność izra­elic­ka na­zy­wa­ła po­gar­dli­wie współ­wy­znaw­ców, któ­rzy bła­zno­wa­li przed go­ja­mi, mię­dzy in­ny­mi tań­cząc ma­ju­fe­sa czy opo­wia­da­jąc szmon­ce­sy. Do ta­kich wła­śnie spo­so­bów ucie­ka­li się Ży­dzi w sy­tu­acjach eks­tre­mal­nych, z któ­rych tyl­ko wi­siel­czy (i to nie­raz do­słow­nie) hu­mor mógł ich wy­ba­wić. Przy­kła­dów do­star­cza li­te­ra­tu­ra pięk­na oraz licz­ne pa­mięt­ni­ki.

Mo­gło­by się wy­da­wać, że Żyd był w spo­łe­czeń­stwie sta­ro­pol­skim kimś, kogo Le­szek Ko­ła­kow­ski na­zwie póź­niej „czło­wie­kiem bez al­ter­na­ty­wy”. Przed try­bu­na­łem są­do­wym sta­wał jako spraw­ca rze­ko­mych mor­dów ry­tu­al­nych, na co dzień był tref­ni­siem, któ­re­go każ­dy, od ulicz­ni­ków i ża­ków po­czy­na­jąc, mógł znie­wa­żyć, ochla­pać bło­tem, ob­rzu­cić ka­mie­nia­mi. Je­zu­ita Wa­len­ty Pę­ski, po­le­mi­zu­jąc z na­zy­wa­niem szla­chec­kiej Rze­czy­po­spo­li­tej ra­jem dla Ży­dów, pi­sał: „Ja bym uciekł z ta­kie­go raju, gdy­bym miał w nim tak ohyd­nie za­szar­ga­no cho­dzić, ta­kie lada kle­sze ko­zu­ba­ły da­wać, ta­kie i od sa­mych ło­kiet­nych [tu: ma­łych] dzie­ci per­se­ku­cy­je cier­pieć, jako się w Pol­sz­czę z nimi dzie­je”, któ­rą – zda­niem Pę­skie­go – Ży­dzi w niej za­miesz­ka­li mogą po­rów­nać ra­czej do zna­ne­go im z Bi­blii Egip­tu ani­że­li do raju.

Au­to­rzy wie­lu pa­mięt­ni­ków na ogół bez cie­nia dez­apro­ba­ty opo­wia­da­ją, w jak uciesz­ny spo­sób sta­ra­no się prze­ła­mać obo­wią­zu­ją­ce w mo­za­izmie za­ka­zy, a za­ra­zem upo­ko­rzyć Ży­dów, zmu­sza­jąc ich do je­dze­nia sło­ni­ny czy trzy­ma­jąc w chle­wie, ra­zem ze świ­nia­mi. Ko­ja­rze­nie wy­znaw­ców Moj­że­sza z tym wła­śnie zwie­rzę­ciem mu­sia­ło ucho­dzić za pysz­ną roz­ryw­kę, sko­ro u Mar­ci­na Ma­tu­sze­wi­cza czy­ta­my, iż w cza­sie imie­nin księ­cia Hie­ro­ni­ma Flo­ria­na Ra­dzi­wił­ła (1755) urzą­dzo­no w Słuc­ku strze­la­nie do dzi­kich świń, na któ­rych były „bał­wa­ny małe Ży­dów, w róż­nych stro­jach jako na ko­niu sie­dzą­cych”.

Wy­bit­ny fi­lo­zof ży­dow­ski doby oświe­ce­nia Sa­lo­mon Maj­mon wspo­mi­na, że jego dziad­ka, kie­dy ten miał osiem lat, pi­ja­na szlach­ta zmu­si­ła do wy­pi­cia ce­bra zim­nej wody, przez co na­ba­wił się fe­bry, nę­ka­ją­cej go póź­niej przez całe ży­cie. Moż­na by to wszyst­ko zło­żyć na karb feu­dal­ne­go sty­lu ży­cia, z któ­rym oświe­ce­nie nie zdo­ła­ło się upo­rać. Cóż jed­nak po­wie­dzieć o ta­kim oto wy­da­rze­niu z dru­giej po­ło­wy XIX stu­le­cia, któ­re­go bo­ha­te­rem był sły­ną­cy z eks­tra­wa­gan­cji (jak i cała jego ro­dzi­na) Jó­zef Tysz­kie­wicz. Kie­dy mu zwró­co­no uwa­gę, iż do urzę­du woj­sko­we­go w Wil­nie, w któ­rym pra­cu­je, jeź­dzi zbyt po­szóst­nie, kie­dyś przy­był tam „w nie­wiel­kich sa­necz­kach, do któ­rych w ho­ło­blach i na or­czy­kach było za­przę­żo­nych trzech Ży­dów wi­leń­skich”. Oznaj­mił, że przy­wiózł z za­gra­ni­cy „cie­ka­we oka­zy za­mor­skich pta­ków”. Tłu­my skie­ro­wa­ły się do ka­mie­ni­cy hra­bie­go, żeby uj­rzeć „jed­ne­go du­że­go i dwóch ma­łych na­gich Ży­dów, opie­rzo­nych bia­ło-czar­ny­mi pió­ra­mi”.

Mo­tyw we­so­ło­ści, to­wa­rzy­szą­cej to­pie­niu lub wie­sza­niu po­dej­rza­nych o szpie­go­stwo Ży­dów, wy­stę­pu­je dość czę­sto w li­te­ra­tu­rze XIX wie­ku, nie tyl­ko zresz­tą pol­skiej. Wy­star­czy się tu po­wo­łać na opo­wia­da­nie Iwa­na Tur­gie­nie­wa Żid (1846 – przy­po­mnij­my, że sło­wo to brzmi w ję­zy­ku ro­syj­skim obe­lży­wie, w prze­ci­wień­stwie do ter­mi­nu „jew­rej”) czy na sce­nę to­pie­nia Ży­dów w Dnie­prze, opi­sa­ną w Ta­ra­sie Bul­bie (1835) Mi­ko­ła­ja Go­go­la. „Roz­pacz­li­we krzy­ki roz­le­ga­ły się na wszyst­kie stro­ny, ale su­ro­wi Za­po­roż­cy tyl­ko się śmia­li, wi­dząc jak ży­dow­skie nogi w pan­to­flach i poń­czo­chach roz­pacz­li­wie ma­cha­ły w po­wie­trzu”. Nie spo­sób jest oczy­wi­ście utoż­sa­miać sto­sun­ku au­to­ra do opi­sy­wa­nych zda­rzeń z za­cho­wa­niem się bo­ha­te­rów jego po­wie­ści. War­to wszak­że przy­po­mnieć, iż ży­dow­scy aren­da­rze zo­sta­li w Ta­ra­sie Bul­bie (po­dob­nie jak w in­nych opo­wie­ściach Go­go­la) przed­sta­wie­ni w zde­cy­do­wa­nie ne­ga­tyw­nym świe­tle, mia­no­wi­cie jako bez­li­to­śni wy­zy­ski­wa­cze ukra­iń­skie­go ludu, win­ni go­spo­dar­czej ru­inie wie­lu chłop­skich za­gród.

Wal­ki o nie­pod­le­głość, ja­kie Po­la­cy to­czy­li w XVIII i XIX stu­le­ciu, wpro­wa­dza­ją do li­te­ra­tu­ry pięk­nej po­sta­cie Ży­dów świad­czą­cych usłu­gi szpie­gow­skie na rzecz ar­mii ro­syj­skiej. Te­mat ten zo­stał po­trak­to­wa­ny na ogół po­waż­nie. Je­dy­ny bo­daj­że wy­ją­tek sta­no­wi Hen­ryk Rze­wu­ski, któ­ry sce­nę wie­sza­nia Żyda przez kon­fe­de­ra­tów bar­skich uka­zu­je nie­mal­że w kon­wen­cji sta­rosz­la­chec­kiej fa­ce­cji. Przed­sta­wie­ni przez au­to­ra z sym­pa­tią po­zy­tyw­ni bo­ha­te­ro­wie Li­sto­pa­da (1845) wie­sza­ją na­po­tka­ne­go w le­sie Żyda, któ­ry wska­zał im myl­ną dro­gę. „Za­czął wrzesz­czeć Żyd tak prze­raź­li­wie, że aż Cze­sław przy­biegł na ten głos, i miał czas przy­pa­try­wać się, jak lu­dzie cho­rą­że­go brzo­zę po­chy­liw­szy, na jej wierz­choł­ku ucze­pi­li Żyda za szy­ję, z tyłu mu ręce zwią­zaw­szy, i brzo­zę pu­ści­li. Żyd się jesz­cze dłu­go trze­po­tał, nim się na ko­niec uspo­ko­ił, a lu­dzie aż się kła­dli od śmie­chu” (pod­kre­śle­nie moje – J.T.).

Epi­zo­do­wi temu nie to­wa­rzy­szy ani sło­wo ko­men­ta­rza, choć w ca­łym Li­sto­pa­dzie peł­no jest mo­ra­li­za­tor­skich wsta­wek, wy­kła­da­ją­cych u dołu tek­stu, pod kre­ską, po­glą­dy au­to­ra. Kla­syk na­szej ga­wę­dy szla­chec­kiej wy­bor­nie wcie­lał się w skó­rę jej bo­ha­te­rów; wy­star­czy choć­by przy­po­mnieć po­chwa­łę gor­li­wo­ści re­li­gij­nej pana Wo­łod­kie­wi­cza z Pa­mią­tek So­pli­cy), któ­ry trzech po­pów „do unii na­wró­cił, a czwar­ty upar­ty, pod ba­to­ga­mi umarł”. Z dru­giej jed­nak stro­ny trud­no za­prze­czyć, iż Rze­wu­ski zde­cy­do­wa­nie ne­ga­tyw­nie oce­niał za­rów­no cha­rak­ter Ży­dów, jak i ich rolę w ży­ciu go­spo­dar­czym Pol­ski, snu­ją­cych się „jak złe du­chy” po brud­nych mia­stecz­kach. O szpie­gow­skich usłu­gach Ży­dów, głów­nie na rzecz Ro­sjan, pi­sze Wła­dy­sław Ko­nop­czyń­ski w pod­sta­wo­wej po dziś dzień pra­cy Kon­fe­de­ra­cja bar­ska. Je­dy­nie ks. Bal­ta­zar Pstro­koń­ski (1713–1796), wspo­mi­na­jąc o dzia­dach i Ży­dach wie­sza­nych wów­czas na przy­droż­nych drze­wach, wy­ra­ża ostroż­ną wąt­pli­wość, czy nie zgi­nę­li przy­pad­kiem z po­wo­du „fał­szy­we­go o szpie­go­stwo po­dej­rze­nia”.

Rze­wu­ski nie był ostat­nim pi­sa­rzem pol­skim, u któ­re­go po­dob­nym sce­nom to­wa­rzy­szy okrut­ny śmiech oraz at­mos­fe­ra po­wszech­ne­go roz­ba­wie­nia. Cze­sław Mi­łosz w in­te­re­su­ją­cym ese­ju Ro­dzie­wi­czów­na (prze­druk w te­goż: Szu­ka­nie oj­czy­zny, War­sza­wa 1992) zwró­cił uwa­gę, iż sto­sun­ko­wo czę­sto przed­sta­wia­ła ona bi­cie Żyda „jako wy­czyn bu­dzą­cy we­so­łość, niby sce­nę z szop­ki”. Choć tekst po­wie­ści Czar­ny bóg nie daje, moim zda­niem, do­sta­tecz­nych pod­staw do sfor­mu­ło­wa­ne­go przez Mi­ło­sza ko­men­ta­rza, a mia­no­wi­cie, iż spa­le­nie karcz­my z Ży­dem w środ­ku zo­sta­ło tam przed­sta­wio­ne nie­mal­że jako do­bry żart, trud­no za­prze­czyć, iż całe to wy­da­rze­nie Ro­dzie­wi­czów­na re­la­cjo­nu­je dość bez­na­mięt­nie. Co wię­cej, to­wa­rzy­szy mu apro­bu­ją­cy ko­men­tarz; pada on co praw­da z ust ro­syj­skie­go ni­hi­li­sty, po­sta­ci przed­sta­wio­nej w świe­tle rów­nie ne­ga­tyw­nym, co i spa­lo­ny Żyd.

War­to jed­nak przy­po­mnieć, że w Strasz­nym dzia­du­niu (1886) oszu­ka­ni przez Żyda ro­bot­ni­cy do­ko­nu­ją spra­wie­dli­we­go sa­mo­są­du, pod­pa­la­jąc ma­ga­zy­ny oraz dom przed­się­bior­cy El­ja­sma­na, wraz z nim sa­mym. „Było ich kil­ku­set, z drą­ga­mi na ra­mio­nach, na przo­dzie ślu­sarz Jan, osmo­lo­ny, po­dra­pa­ny, strasz­ny” Tak dba­ją­ca za­wsze o uka­ra­nie złych, a na­gro­dze­nie do­brych bo­ha­te­rów swo­ich po­wie­ści au­tor­ka uwa­ża­ła wi­dać ów akt lu­do­wej spra­wie­dli­wo­ści za słusz­ny, sko­ro nic nie wspo­mi­na o osą­dze­niu jego spraw­ców Inna spra­wa, że po­dob­ny sa­mo­sąd zga­dzał się do­sko­na­le z pe­sy­mi­stycz­ny­mi po­glą­da­mi au­tor­ki De­waj­ti­sa na na­tu­rę po­le­skich (czy­taj: bia­ło­ru­skich) chło­pów Dała im wy­raz w mało zna­nej wy­po­wie­dzi pu­bli­cy­stycz­nej, za­ty­tu­ło­wa­nej Hryć.

Ta sama Ro­dzie­wi­czów­na, aby uka­zać siłę związ­ków Mar­ka Czer­twa­na z prze­szło­ścią, któ­rą sym­bo­li­zu­je sta­ry dąb (ty­tu­ło­wy De­waj­tis), z nie­wąt­pli­wą apro­ba­tą przed­sta­wia spo­sób, w jaki zo­stał po­trak­to­wa­ny rą­bią­cy go „Żyd rudy, ogrom­ny, w brud­nym ka­fta­nie, z roz­tar­ga­ną wiel­ką bro­dą” Że­la­zne dło­nie Czer­twa­na „pod­nio­sły go w górę, wstrzą­snę­ły jak płach­tą. Ci­śnię­ty jak ka­mień z pro­cy, za­to­czył krąg i padł ogło­szo­ny o dzie­sięć kro­ków da­lej, omdla­ły, bez ru­chu”. I pew­nie by Czer­twan za­rą­bał nie­for­tun­ne­go na­byw­cę lasu, gdy­by nie in­ter­wen­cja za­ko­cha­nej w Mar­ku Ire­ny.

W cy­to­wa­nym już ese­ju o Ro­dzie­wi­czów­nie Mi­łosz pi­sze, że w śro­do­wi­skach przez nią uka­zy­wa­nych sło­wo „an­ty­se­mi­tyzm” by­ło­by nie­zro­zu­mia­łe. „Po pro­stu taki jest po­rzą­dek świa­ta, że od­ra­za do Ży­dów jest rów­no­znacz­na z od­ra­zą do zła i że czy­ha­ją oni na obrze­żach spo­łe­czeń­stwa, szu­ka­jąc, kogo by wplą­tać w swo­je brud­ne (za­wsze brud­ne) trans­ak­cje”. Ko­men­tarz ten wy­ma­ga wszak­że uzu­peł­nie­nia Po pierw­sze, w po­sta­wie au­tor­ki De­waj­ti­sa an­ty­ju­da­izm prze­wa­ża zde­cy­do­wa­nie nad an­ty­se­mi­ty­zmem. W daw­nej Rze­czy­po­spo­li­tej wy­stę­po­wał nie­mal wy­łącz­nie ten pierw­szy: aż do schył­ku XVIII stu­le­cia ży­wio­no prze­ko­na­nie, że kie­dy Żyd przej­dzie na chrze­ści­jań­stwo, moż­na go, a na­wet na­le­ży, przy­jąć do tej spo­łecz­no­ści na za­sa­dach cał­ko­wi­te­go rów­no­upraw­nie­nia. Na­to­miast an­ty­se­mi­tyzm, bę­dą­cy nie­wąt­pli­wie od­mia­ną ra­si­zmu, za­kła­dał, iż Ży­do­wi nic nie po­mo­że zmia­na re­li­gii czy naj­da­lej na­wet po­su­nię­ta asy­mi­la­cja Za­wsze bo­wiem po­zo­sta­nie czło­wie­kiem wro­gim chrze­ści­jań­skie­mu świa­tu war­to­ści.

Po dru­gie, przed ho­lo­kau­stem wy­po­wie­dzi an­ty­ży­dow­skie mia­ły cał­kiem od­mien­ny wy­dźwięk ani­że­li po eks­ter­mi­na­cji znacz­nej czę­ści tego na­ro­du, do­ko­na­nej przez hi­tle­row­ców. Po II woj­nie świa­to­wej zgo­ła in­a­czej od­bie­ra­my en­tu­zja­stycz­ny re­por­taż Ka­ro­la Zby­szew­skie­go, opi­su­ją­cy z wy­raź­ną ra­do­ścią wy­wo­że­nie au­striac­kich Ży­dów do Da­chau, ani­że­li czy­ni­li to pol­scy an­ty­se­mi­ci anno do­mi­ni 1938, kie­dy ów re­por­taż uka­zał się na ła­mach „Pro­sto z mo­stu”. Zby­szew­ski pi­sał w nim: „W Pol­sce trze­ba cze­kać na taki wi­dok może stu­le­cia, war­to więc tu po­świę­cić dwie go­dzi­ny […]. Za­trą­bi­ły auta, wy­wio­zły za jed­nym za­ma­chem wszyst­kich Ży­dów z Neu­stadt. Będą na­resz­cie po­rząd­nie pra­co­wać w tym kon­cen­tra­cyj­nia­ku w Da­chau”. Au­tor Niem­ce­wi­cza od przo­du i tyłu nie mu­siał dłu­go cze­kać, bo za­le­d­wie dwa lata, na speł­nie­nie swo­ich ma­rzeń.

Lek­tu­ra pa­sjo­nu­ją­cej i świet­nie na­pi­sa­nej książ­ki Kun­ce­wi­cza spra­wia, iż przy­po­mi­na­my so­bie mimo woli zna­ną aneg­do­tę o spo­tka­niu Żyda z Chiń­czy­kiem. Ten dru­gi pyta: „A ile was wła­ści­wie jest” i sły­szy od­po­wiedź, że oko­ło 20 mi­lio­nów. To samo py­ta­nie za­da­je Żyd Chiń­czy­ko­wi. Do­wie­dziaw­szy się, że po­nad mi­liard, z du­żym zdzi­wie­niem kon­sta­tu­je: „To dla­cze­go was tak ja­koś nie wi­dać”. Istot­nie, po­tom­ków ma­łe­go ple­mie­nia, któ­re wzię­ło swój po­czą­tek na Bli­skim Wscho­dzie, było i jest wi­dać na ca­łym świe­cie. Gdy­by­śmy na kuli ziem­skiej chcie­li za­zna­czyć te­re­ny, do któ­rych nie do­tar­ła na­uka Chry­stu­sa czy dok­try­na En­gel­sa i Mark­sa, nie­wie­le by za­iste zo­sta­ło bia­łych plam (rów­nież i ży­dow­skich przod­ków Le­ni­na nikt już dzi­siaj nie po­da­je w wąt­pli­wość).

War­to w tym miej­scu przy­to­czyć jak­że cha­rak­te­ry­stycz­ną opi­nię pol­skie­go szlach­ci­ca, któ­ry pod ko­niec XVII wie­ku na­pi­sał, iż nie to jest do­wo­dem mi­ło­ści „Naj­pierw­sze­go szlach­ci­ca w Nie­bio­sach”, iż „syna je­dy­ne­go wy­dał na męki”, ale że nie za­wa­hał się go na­wet Ży­dem zro­bić, czy­li ze­pchnąć na naj­niż­szy szcze­bel dra­bi­ny spo­łecz­nej.

Rów­nie trud­ne jak zna­le­zie­nie kra­ju bez zna­jo­mo­ści mark­si­zmu i chrze­ści­jań­stwa by­ło­by od­szu­ka­nie tych, do któ­rych nie do­tarł an­ty­se­mi­tyzm, o czym świad­czą choć­by licz­ne edy­cje Pro­to­ko­łów mę­dr­ców Sy­jo­nu na Da­le­kim Wscho­dzie. Wzna­wia­jąc pięk­nie na­pi­sa­ną i mą­drą książ­kę Pio­tra Kun­ce­wi­cza, czy­ni­my to w na­dziei, że przy­czy­ni się ona do zwal­cza­nia tej od­mia­ny oczy­wi­ste­go ra­si­zmu. „Bo an­ty­se­mi­tyzm to po pro­stu funk­cja nie­wie­dzy czy wręcz głu­po­ty” – pi­sał jej au­tor, przy­zna­jąc się, że i jemu „wca­le nie było tak ła­two wy­do­być się z mi­mo­wol­ne­go an­ty­se­mi­ty­zmu”.

JA­NUSZ TA­ZBIR

Prolog na wysokościach

Na po­cząt­ku wszy­scy by­li­śmy Ży­da­mi. Oj­ciec na­szych oj­ców Adam – co zna­czy czło­wiek – roz­ma­wiał z Pa­nem po he­braj­sku, a ję­zyk ten był wcze­śniej­szy niż sam czło­wiek, i z Pa­nem mó­wi­ły tak­że jego gło­ski: i alef i bet, i gi­mel, i waw, aż po taw, jak świę­te księ­gi Se­fer Je­ci­rah i Zo­har świad­czą, Misz­na zaś do­da­je, że Adam był jed­nym z tych ośmiu, któ­rzy na­ro­dzi­li się już ob­rze­za­ni, ale był nim tak­że ostat­ni wspól­ny pra­oj­ciec Noe, więc nasz po­czą­tek jest wspól­ny i jed­na­ki. A póź­niej czło­wiek czy­nił so­bie zie­mię pod­da­ną i na wschód, i na za­chód od Ede­nu, mó­wił od­mie­nio­ny­mi na wie­ży Ba­bel ję­zy­ka­mi, za­po­mi­nał o przy­mie­rzu, mie­szał czy­ste z nie­czy­stym, gro­ma­dził skar­by zie­mi, sta­wał się go­jem. Tyl­ko sy­no­wie Sema nie usta­wa­li w nie­koń­czą­cej się wę­drów­ce, idąc aż poza nie­ustan­ne ho­ry­zon­ty za gło­sem Pana. W snach wi­dzie­li słup ogni­sty, więc bu­dzi­li się i szli przez nie­skoń­czo­ną pu­sty­nię. A goje dzi­wi­li się i mó­wi­li prze­cho­dzą­cym: Za­trzy­maj­cie się i za­miesz­kaj­cie z nami, i bądź­cie jako my. Inni krzy­cze­li: Idź­cie precz, prze­klę­ci, i nie wra­caj­cie. I tak szli mię­dzy po­ku­są a zło­rze­cze­niem, za­pro­sze­niem a od­rzu­ce­niem, sym­pa­tią a wro­go­ścią.

Tak mówi re­li­gia.

Na­uka po­wia­da in­a­czej. Przy­zna­je, że dzie­dzic­two jest wspól­ne, ale nie jest ono wca­le ży­dow­skie czy ja­kie­kol­wiek inne da­ją­ce się na­zwać. Stąd błą­dzi też ksiądz Dem­bo­łęc­ki, któ­ry w wie­ku XVII do­ciekł, że Adam z Bo­giem roz­ma­wiał po pol­sku i bi­gos ja­dał, i od Boga pierw­szą krzy­wą ka­ra­be­lę otrzy­mał, by się zma­gać z nie­wier­ny­mi i strzec szla­chec­kie­go ho­no­ru.

Po­dob­nie błą­dzą Dem­bo­łęc­cy wszyst­kich na­ro­dów, bo bez­i­mien­ny jesz­cze czło­wiek wy­ło­nił się z pusz­czy i sa­wan­ny i wę­dro­wał, i two­rzył, i nisz­czył, i za­rów­no wę­dro­wa­nie, jak i ży­wot osia­dły miał we krwi. A na­ród ży­dow­ski wy­ło­nił się do­pie­ro wte­dy, gdy czło­wiek ro­ze­zna­wał już gwiaz­dy nad gło­wą i kre­ślił zna­ki na ska­le i gli­nie, i do­szedł do wy­obra­że­nia o Panu, Je­dy­nym i Wie­ku­istym, i tru­dził się bar­dzo, aby temu wy­obra­że­niu dać sło­wo i po­stać.

Być Ży­dem zna­czy­ło za­ra­zem na­ród i po­wo­ła­nie, i nie usta­ło to do dzi­siaj, ale też nie na­ro­dzi­ło się od razu, lecz for­mo­wa­ło przez wie­ki i ty­siąc­le­cia. A co się ufor­mo­wa­ło, było i jest waż­ne dla wszyst­kich lu­dzi, choć­by na­zy­wa­li się goim. Ale owi goim nie za­wsze chcą o tym wie­dzieć.

Pol­ska jest kla­sycz­nym przy­kła­dem nie­zro­zu­mie­nia, zresz­tą wza­jem­ne­go, i na­war­stwia­ją­cych się przez stu­le­cia nie­po­ro­zu­mień. Ży­dzi wpraw­dzie byli od stu­le­ci nie­ustan­nie obec­ni w pol­skim ży­ciu spo­łecz­nym, ale we­wnętrz­ne ra­cje ich ist­nie­nia były zu­peł­nie nie­zna­ne. Wi­dzia­ło się tyl­ko stro­nę ze­wnętrz­ną, ale co by ona zna­czy­ła – dojść było nie­ła­two. Pol­ska jest kra­jem ka­to­lic­kim, to zaś ozna­cza­ło pra­wie zu­peł­ną nie­zna­jo­mość Pi­sma Świę­te­go. Jesz­cze spra­wy no­wo­te­sta­men­to­we obec­ne w roku li­tur­gicz­nym w nie­dziel­nych uryw­kach Ewan­ge­lii były jako tako zna­ne, ale praw­dzi­we ob­li­cze Sta­re­go Za­ko­nu po­zo­sta­wa­ło za­kry­te. Wi­dzia­no, co i jak Żyd ja­dał, jak się ubie­rał, a ro­bił to dziw­nie. Mo­dlitw ży­dow­skich nie ro­zu­mia­no, bo były prze­cież he­braj­skie, a ży­dow­ski ję­zyk co­dzien­ny, ji­dysz, też był obcy. Wie­dzia­no, że Żyd prze­strze­ga wie­lu ogra­ni­czeń, nie­kie­dy bar­dzo za­wi­łych. Nie bar­dzo było ja­sne, dla­cze­go tak robi, a je­śli na­wet wie­dzia­no, to zu­peł­nie nie ro­zu­mia­no du­cha tych ogra­ni­czeń. A na­wet je­śli i to ro­zu­mia­no, to po­zo­sta­wa­ło je­dy­nie po­czu­cie ob­co­ści.

Źle, kie­dy Żyd był bo­ga­ty. Jego ma­ją­tek kłuł w oczy, uwa­ża­no, że się wy­no­si, że drwi, mó­wiąc: „Wa­sze uli­ce, na­sze ka­mie­ni­ce”, mu­siał też, na­tu­ral­nie, mieć w po­gar­dzie i nie­na­wi­ści „praw­dzi­wych” go­spo­da­rzy. Jesz­cze go­rzej, kie­dy Żyd był bied­ny – gnieź­dził się w strasz­nych, stło­czo­nych przy­bu­dów­kach, wo­niał ce­bu­lą, śle­dziem, był na­tar­czy­wy, brud­ny, chci­wy. Je­śli w ogó­le my­ślał, to o tym, jak­by tu goja obe­drzeć ze skó­ry. Za bliź­nie­go je­dy­nie in­ne­go Żyda uzna­wał, więc jak sam mógł być bliź­nim „zwy­czaj­ne­go” czło­wie­ka?

Obie re­li­gie zgod­nie wy­mu­sza­ły se­pa­ra­cję mał­żeń­ską, a ży­dow­ska jesz­cze do­dat­ko­wo od wspól­ne­go sto­łu. W oczach chrze­ści­ja­ni­na Ży­dzi sta­no­wi­li spo­łecz­ność za­mknię­tą, bar­dzo so­li­dar­ną, na do­da­tek już z za­ło­że­nia gor­szą ze wzglę­dów re­li­gij­nych. Prze­cież cią­ży­ła na nich wina za śmierć Je­zu­sa. Nie wni­ka­no w ab­surd ta­kiej od­po­wie­dzial­no­ści zbio­ro­wej, sko­ro uzna­wa­no coś wspól­ne­go dla wszyst­kich, a mia­no­wi­cie grzech pier­wo­rod­ny, czy­li od­po­wie­dzial­ność wszyst­kich po­tom­nych za grzech pra­mat­ki. A kie­dy za­ak­cep­tu­je się samą moż­li­wość ja­kiej­kol­wiek od­po­wie­dzial­no­ści zbio­ro­wej, to nic już nie zda­je się nie­do­rzecz­ne. „Na­ród wy­bra­ny” nie był już na­praw­dę wy­bra­ny, gdyż praw­dzi­we sen­ty­men­ty Boga do­ty­czy­ły te­raz „praw­dzi­we­go Izra­ela”, któ­rym sta­li się chrze­ści­ja­nie. To okre­śle­nie jest zresz­tą bar­dziej pro­te­stanc­kie niż ka­to­lic­kie. Ale samo ist­nie­nie Ży­dów było po­mył­ką: Me­sjasz prze­cież już przy­szedł, Ży­dzi go nie roz­po­zna­li i te­raz cze­ka­ją na próż­no. Ży­dów więc już w ogó­le być nie po­win­no – tak­że, na­tu­ral­nie, dla ich wła­sne­go do­bra. Cóż ich mo­gło uspra­wie­dli­wiać jak nie dia­bel­skie za­mro­cze­nie, in­fer­nal­na za­ćma czy też może z grun­tu zła wola? Na­le­ża­ło więc po­dej­rze­wać ja­kiś układ z dia­błem, ja­kieś ta­jem­ne świad­cze­nia na rzecz Bel­ze­bu­ba. Naj­pew­niej tak, jak prze­la­li krew Chry­stu­so­wą, te­raz ta­jem­nie łak­ną krwi chrze­ści­jań­skiej, naj­le­piej nie­win­nej, więc dzie­cię­cej. Dia­bła moż­na tak­że ucie­szyć naj­ład­niej, bez­czesz­cząc ho­stię, i tu ak­tyw­ność ży­dow­ska była szcze­gól­nie zło­wro­ga. Je­śli do tego do­da­my oko­licz­no­ścio­we za­tru­wa­nie stud­ni, sze­rze­nie trą­du i za­ra­zy, to trze­ba przy­znać, że czuj­ność wo­bec Żyda nie wa­dzi­ła nig­dy.

Żyd był od­mien­ny fi­zycz­nie. Nie tyle o rysy twa­rzy cho­dzi­ło. Po­dob­no pod­czas ba­dań Ży­dów wy­wo­dzą­cych się z Eu­ro­py Wschod­niej stwier­dzo­no u nich wię­cej cech sło­wiań­skich niż se­mic­kich, za­tem to ra­czej spe­cy­ficz­ny strój stwa­rzał tę in­ność. Ale nie tyl­ko. Po­wszech­nie zna­ny oby­czaj ob­rze­za­nia spra­wiał, że Żyda rze­czy­wi­ście moż­na było od­róż­nić po zna­mio­nach cie­le­snych, choć je­śli po­mi­nąć ką­pią­cych się wspól­nie prze­cież w rze­kach, gli­nian­kach i w sta­wach chłop­ców pol­skich i ży­dow­skich – na wiel­ką ska­lę roz­po­zna­wa­li tak Ży­dów w wąt­pli­wych przy­pad­kach hi­tle­row­cy, co za­stę­po­wa­ło im prze­wód są­do­wy i ozna­cza­ło nie­uchron­ny wy­rok. Ale od­mien­ność męż­czyzn ro­dzi­ła inne do­my­sły: jak też wy­glą­da­ją te spra­wy u Ży­dó­wek? Snu­li je głów­nie mło­dzi chłop­cy, któ­rzy jesz­cze żad­nej na­giej ko­bie­ty ży­dow­skiej czy nie­ży­dow­skiej nie wi­dzie­li, chy­ba że była to wła­sna sio­stra. Gdy­bym jed­nak pi­sał tę książ­kę dla umy­sło­wych pro­win­cju­szy sprzed lat pięć­dzie­się­ciu, to mu­siał­bym chy­ba za­mie­ścić w niej fo­to­gra­fię na­giej Ży­dów­ki jako je­dy­ny do­wód na to, że wszyst­kie córy Ewy są zbu­do­wa­ne tak samo. Do­my­słów i do­mnie­mań, niby to żar­to­bli­wych, by­wa­ło w tej nie­przy­zwo­itej spra­wie co nie­mia­ra.

To już się za­tar­ło w pa­mię­ci, ale Niem­cy prze­cież wszem wo­bec do­wo­dzi­li, że Żyd nie jest isto­tą ludz­ką. Mie­li to prze­cież wie­lo­ra­ko wy­wie­dzio­ne na­uko­wo. Choć­by przez Han­sa Hör­bi­ge­ra w jego We­lte­isleh­re – na­uce o lo­dzie świa­to­wym. Otóż we­dle nie­go Zie­mia mia­ła już kil­ka ko­lej­nych księ­ży­ców, któ­re stop­nio­wo zbli­ża­ły się do niej, by po do­tar­ciu do gra­ni­cy Ro­chea roz­sy­pać się w gru­zy spa­da­ją­ce la­wi­ną na Zie­mię i nisz­czą­ce do­tych­cza­so­we for­my bio­lo­gicz­ne. Kie­dy księ­życ był jesz­cze na nie­bie – do­wo­dził Hör­bi­ger – cią­że­nie było nie­wiel­kie i ży­cie roz­kwi­ta­ło ku gó­rze, ku gwiaz­dom, od­mien­nie, gdy mu­sia­ło po ka­ta­stro­fie, przy znacz­nie więk­szym cią­że­niu, od­ra­dzać się z mo­zo­łem. Po­wsta­wa­ły wów­czas inne jego for­my bu­dzą­ce in­stynk­tow­ną od­ra­zę nie­do­bit­ków nie­biań­skich: pa­ją­ki, szczu­ry, węże i „isto­ty człe­ko­po­dob­ne” – Ży­dzi. Tak więc lu­dzie, czy­li Aryj­czy­cy, i Ży­dzi to na­tu­ral­nie dwa zu­peł­nie od­mien­ne ga­tun­ki bio­lo­gicz­ne.

Za­miast do­wo­dzić, że Żyd jed­nak jest czło­wie­kiem, war­to by py­tać, czy jest nim głu­piec, a od­po­wiedź by­ła­by jesz­cze trud­niej­sza. Ależ tak, jest nim, nie­ste­ty, tak­że. Ta­kim głup­cem w pew­nej mie­rze i ja by­łem, a usi­ło­wa­łem temu za­ra­dzić, po pro­stu ucząc się. Hi­sto­ria Ży­dów, naj­star­sze­go na­ro­du Za­cho­du, sta­no­wi przed­miot za­ska­ku­ją­cy dla goja swą wiel­ko­ścią, róż­no­rod­no­ścią, ogro­mem do­ku­men­ta­cji, pa­ra­dok­sal­no­ścią i tym tak­że, że jest to hi­sto­ria do­praw­dy nas wszyst­kich. Po­nie­waż je­stem go­jem, mu­sia­łem się dzi­wić, zdu­mie­wać i pew­nie rów­nie czę­sto my­lić się i błą­dzić. Nie je­stem Ży­dem, w tym moja sła­bość, ale tak­że moja siła.

Bez zna­jo­mo­ści dzie­jów Ży­dów nie da się zro­zu­mieć hi­sto­rii Za­chod­nie­go Świa­ta, tak samo jak bez wie­dzy o kul­tu­rach kla­sycz­nych. Co wię­cej, bez sym­pa­tii do Ży­dów nie da się tak­że po­lu­bić jed­no­czą­cej się Eu­ro­py, jako że to oni za spra­wą swej ru­chli­wo­ści na­praw­dę byli pierw­szy­mi Eu­ro­pej­czy­ka­mi w dzi­siej­szym zna­cze­niu tego sło­wa. A w ogó­le po­gar­da – sio­stra igno­ran­cji – nie jest do­brą do­rad­czy­nią w czym­kol­wiek.

Książ­ka ta jest re­zul­ta­tem pró­by zro­zu­mie­nia pro­ble­mu, nie wiem, czy uda­nej. Jest też owo­cem du­żej, ale z pew­no­ścią za ma­łej pra­cy. Mój przy­ja­ciel, oca­lo­ny z get­ta Bog­dan Woj­dow­ski, za­nim do­pa­dła go śmierć, od któ­rej przez lata nie mógł się wy­zwo­lić, mó­wił mi, że hi­sto­ria Ży­dów to mo­loch, bo przez ty­sią­ce lat na­gro­ma­dzi­ło się tyle źró­deł, do­ku­men­tów i ko­men­ta­rzy, że prze­ra­sta to siły każ­de­go czło­wie­ka, a nie tyl­ko goja, któ­ry do­dat­ko­wo musi na­uczyć się pod­staw zna­nych wszyst­kim Ży­dom. Pró­bo­wa­łem temu spro­stać.

Abraham – ojciec ojców

Mniej wię­cej czte­ry ty­sią­ce lat temu Abra­ham opu­ścił ro­dzin­ne Ur, uda­jąc się wzdłuż Eu­fra­tu na pół­noc. Nie na­zy­wał się wte­dy jesz­cze Abra­ha­mem, lecz Abra­mem, i to chy­ba nie on po­dej­mo­wał de­cy­zje, sko­ro żył jesz­cze jego oj­ciec Te­rach. Me­zo­po­ta­mia nie była jesz­cze peł­ną pia­sku pu­sty­nią, do­ko­ła cią­gnę­ły się zie­lo­ne pola psze­ni­cy i jęcz­mie­nia, prze­gro­dzo­ne la­ska­mi pal­mo­wy­mi, po­prze­ci­na­ne ka­na­ła­mi obrze­żo­ny­mi trzci­ną i si­to­wiem. Lasy zaj­mo­wa­ły więk­sze prze­strze­nie mię­dzy mia­sta­mi, a wio­ski tu­li­ły się w sa­dach. Abram je­chał na ośle na cze­le dłu­gie­go po­cho­du, na któ­ry skła­da­li się do­mow­ni­cy, służ­ba, nie­wol­ni­cy, dzie­ci, star­cy i zbroj­ni. Wie­zio­no do­mo­wych bo­gów, szcze­gól­ną czcią ota­cza­no bó­stwo księ­ży­ca, jak o tym świad­czą imio­na ro­dzi­ny Abra­ha­ma, bo­gi­nię Asze­rę, któ­ra po­tem mia­ła się zwać Asz­tar­tą i Anat, a była czczo­na w ga­jach. Bo­gów i bo­giń było zresz­tą bar­dzo wie­le, ich na­zwy zmie­nia­ły się w róż­nych mi­ja­nych przez ro­dzi­nę Abra­ha­ma mia­stach, oto­czo­nych wy­so­ki­mi mu­ra­mi z ubi­tej gli­ny, a był to za­pew­ne Ba­bi­lon i Mari, i jesz­cze inne, dziś za­po­mnia­ne.

Ojca ży­dow­skie­go na­ro­du po­zna­je­my więc w trak­cie wę­drów­ki, co, jak się zda­je, ma wy­mo­wę sym­bo­licz­ną. Do­my­śla­my się przy tym, że w ro­dzin­nym Ur zo­sta­wił część ro­dzi­ny albo przy­najm­niej za­ufa­ne­go agen­ta, o ile rze­czy­wi­ście, jak moż­na po­dej­rze­wać, zaj­mo­wał się han­dlem. Ale naj­pew­niej zaj­mo­wał się wszyst­kim, a szcze­gól­nie wy­pa­sem by­dła i owiec, cho­ciaż w grę wcho­dzi­ło rów­nież rze­mio­sło, a tak­że, je­śli się dało, łu­pie­skie na­pa­dy. Rzecz u ko­czow­ni­ków zwy­czaj­na, a wów­czas ko­czow­ni­ka­mi byli wła­ści­wie wszy­scy. Co praw­da, czę­sto z musu, je­śli ich gli­nia­ne mia­sto upa­dło lub, co wła­śnie zda­je się do­ty­czyć ro­dzi­ny Abra­ha­ma, zda­rzy­ły się w nim ja­kieś trud­ne dziś do okre­śle­nia nie­po­ko­je. Kra­ina Mię­dzy Rze­ka­mi była tak uro­dzaj­na i bo­ga­ta, że mu­sia­ła przy­cią­gać wie­lu przy­by­szów, nie za­wsze na­sta­wio­nych po­ko­jo­wo, nie za­wsze nie­win­nych. Jak to do dzi­siaj się po­wta­rza, zie­mię trze­ba było zdo­by­wać siłą. Ta­kim przy­cią­ga­ją­cym róż­ne ple­mio­na ma­gne­sem był w póź­niej­szych wie­kach Rzym i Afry­ka Pół­noc­na, póź­niej Wy­spy Bry­tyj­skie, Hisz­pa­nia i cała Eu­ro­pa, a wresz­cie Sta­ny Zjed­no­czo­ne Ame­ry­ki Pół­noc­nej. Zresz­tą, przej­ścio­wo, pra­wie wszyst­kie bo­gat­sze kra­je. Za­wsze jest ja­kaś Zie­mia Obie­ca­na, za­wsze jest ja­kieś cen­trum świa­ta.

W cza­sach Abra­ha­ma ni­zi­na Me­zo­po­ta­mii tęt­ni­ła ży­ciem. Gle­ba nie ule­gła jesz­cze za­so­le­niu, dzi­kie zwie­rzę­ta nie były jesz­cze tak jak dziś wy­trze­bio­ne. Utra­pie­niem rol­ni­ków były dzi­ki i ga­ze­le, dzi­kie osły i nie mniej dzi­kie wiel­błą­dy, jesz­cze nie­udo­mo­wio­ne. Po­lo­wa­ły na nie lwy i mniej­sze koty. Lu­dzie ży­wi­li się ra­czej plac­ka­mi pszen­ny­mi i jęcz­mien­ny­mi, do któ­rych upra­wia­no ce­bu­lę i pory, czo­snek i sa­ła­tę, rzod­kiew, ogór­ki i cy­ko­rię, na pew­no były ja­kieś dy­nie i zna­na z Bi­blii so­cze­wi­ca, były jabł­ka, gra­na­ty, figi i oczy­wi­ście wi­no­gro­na. Obie wiel­kie rze­ki, Ty­grys i Eu­frat, któ­re w daw­nych cza­sach róż­nie się na­zy­wa­ły, nie łą­czy­ły się jesz­cze ze sobą w je­den Szatt el Arab, ale osob­no wpa­da­ły do Za­to­ki Per­skiej, cho­ciaż o Per­sach na­tu­ral­nie nikt na­wet jesz­cze nie sły­szał. Mo­rza okre­śla­no ko­lo­ra­mi: na pół­no­cy było Czar­ne, na po­łu­dniu – Czer­wo­ne. W ten spo­sób, sami o tym nie wie­dząc, do dziś za cen­trum świa­ta uwa­ża­my oko­li­ce Azji Mniej­szej. Za­to­ka Per­ska wci­na­ła się znacz­nie da­lej w głąb lądu, tak że mia­sto Ur le­ża­ło kie­dyś nad mo­rzem, ale chy­ba wcze­śniej, nie w cza­sach Abra­ha­ma. Za to cały kraj miał już w na­zwie dwie rze­ki, co sam Abra­ham wy­ma­wiał pew­nie jako Bi­rit Na­ra­ti albo Aram Na­ha­ra­im, albo może Pad­dan-Aram, a tra­fiw­szy póź­niej do Egip­tu, mó­wił krót­ko po egip­sku: Na­ha­ria.

Ile lu­dów prze­wa­li­ło się przez te zie­mie, do­kład­nie nie wia­do­mo. Świat był w tam­tych cza­sach tak samo sta­ry jak dzi­siaj, a spra­wiał wra­że­nie jesz­cze star­sze­go, bo zmie­niał się wol­niej. Tło cy­wi­li­za­cyj­ne Me­zo­po­ta­mii sta­no­wi­li Su­me­ro­wie, któ­rzy przy­by­li nie wia­do­mo skąd w szó­stym ty­siąc­le­ciu przed na­szą erą. Zna­czy to, że do cza­sów Abra­ha­ma mi­nę­ło czte­ry ty­sią­ce lat, czy­li tyle samo, co od nie­go do nas. Abra­ham wła­śnie na­le­żał do tych, któ­rzy roz­po­czę­li zra­zu nie­śmia­łe przy­spie­sze­nie bie­gu dzie­jów. Ale sam był nie­odrod­nym sy­nem swo­ich cza­sów. A Su­me­ro­wie nie byli by­najm­niej pierw­szy­mi, ale przy­najm­niej wie­my, jak się na­zy­wa­li. Inne ludy żyły tu­taj przez dzie­siąt­ki ty­się­cy lat. Su­me­ro­wie na fun­da­men­tach za­ło­żo­nych przez swo­ich po­przed­ni­ków stwo­rzy­li cy­wi­li­za­cję wła­da­ją­cą pi­smem, ze sko­dy­fi­ko­wa­nym pra­wem, mi­to­lo­gią, me­dy­cy­ną, li­te­ra­tu­rą. Na­stęp­cy przej­mo­wa­li ele­men­ty tej kul­tu­ry, jej wąt­ki re­li­gij­ne i te­ma­ty li­te­rac­kie, po­dob­nie jak my ko­rzy­sta­my z kul­tu­ry kla­sycz­nej. Nie było jed­nak w epo­ce su­me­ryj­skiej jed­ne­go scen­tra­li­zo­wa­ne­go pań­stwa. Prze­ciw­nie, po­wsta­ło wie­le miast-państw, jak ty­sią­ce lat po­tem w Gre­cji an­tycz­nej, a zjed­no­cze­nia do­ko­na­li do­pie­ro Se­mi­ci. Na ja­kieś ty­siąc lat przed Abra­ha­mem, czy­li w po­cząt­kach trze­cie­go ty­siąc­le­cia przed Chry­stu­sem, za­czę­li osie­dlać się w Su­me­rze, któ­ry zwa­li naj­praw­do­po­dob­niej Szi­ne­arem. Za­ło­ży­li wiel­kie mia­sto Ak­kad, po któ­rym nie zo­stał ża­den od­kry­ty do dzi­siaj ślad, a naj­słyn­niej­szy wład­ca zwał się Sar go­nem. Mo­car­stwo Sar­go­na obej­mo­wa­ło za­rów­no Elam, czy­li dzi­siej­szą Per­sję na wscho­dzie, jak i Sy­rię, czy­li re­jon Zie­mi Świę­tej na pół­no­cy.

Nad­zwy­czaj zło­żo­ne dzie­je tego re­jo­nu świa­ta obej­mu­ją na­jaz­dy i Se­mi­tów, i Aryj­czy­ków z pół­no­cy, prze­róż­nych kró­lestw Hur­ri, Mari, Mi­tan­ni, Asy­ryj­czy­ków, Gu­tej­czy­ków, Chal­dej­czy­ków, He­ty­tów, Mu­ry­tów, Ha­na­itów, Ka­sy­tów i paru se­tek in­nych ple­mion. Wszyst­kie po ko­lei mia­sta zo­sta­ły zdo­by­te i znisz­czo­ne, wszyst­kie na­ro­dy pod­bi­te, wszy­scy bo­go­wie oba­le­ni. Trwa­ło to ty­sią­ce lat, tak że jed­ni za­po­mi­na­li o dru­gich.

Gdzieś w tym cza­sie ro­dzi­na Abra­ha­ma do­tar­ła do Me­zo­po­ta­mii i tak na­praw­dę nie wie­my, skąd przy­by­ła. Co praw­da Bi­blia wy­mie­nia jego ge­ne­alo­gię i we­dle niej tyl­ko kil­ka po­ko­leń dzie­li go od No­ego i po­to­pu. Tak, ale jego przod­ko­wie mie­li żyć rze­ko­mo po czte­ry­sta, pięć­set lat. I tak skrom­niej od su­me­ryj­skich kró­lów przed po­to­pem, któ­rym przy­pi­sy­wa­no po dwa­dzie­ścia i trzy­dzie­ści ty­się­cy lat pa­no­wa­nia. Więc wszyst­kie te ge­ne­alo­gie są po pro­stu nic nie­war­te.

Da­le­ko na za­chód od Me­zo­po­ta­mii, za mo­rzem i pu­sty­nia­mi Arab­ską i Sy­naj­ską, roz­kwi­ta­ła w do­li­nie Nilu rów­nie sta­ra, a kto wie, czy nie star­sza, cy­wi­li­za­cja Egip­tu, zwa­ne­go tak­że kra­jem Kem albo Mi­sra­imem.

W li­nii pro­stej by­ło­by do nie­go bli­żej, ale ta dro­ga była za­wsze, i jest aż do dzi­siaj, nie do prze­by­cia. Trze­ba było mo­zol­nie po­dró­żo­wać na pół­noc­ny za­chód, omi­ja­jąc pu­sty­nię, a na­stęp­nie już przez te­ry­to­ria Sy­rii i Ka­na­anu, brze­giem Mo­rza Śród­ziem­ne­go na po­łu­dnie i od Gazy po­now­nie na za­chód, aż do del­ty ni­lo­wej, do kró­le­stwa Dol­ne­go Egip­tu, skąd już Ni­lem do­cie­ra­ło się do kró­le­stwa Egip­tu Gór­ne­go. Oba pań­stwa były zresz­tą od nie­pa­mięt­nych cza­sów zjed­no­czo­ne. Na pół­noc stąd le­ża­ły pań­stwa i pań­stew­ka Azji Mniej­szej i wy­so­ce cy­wi­li­zo­wa­na wy­spa Kre­ta. To był cały cy­wi­li­zo­wa­ny świat epo­ki brą­zu, je­śli nie li­czyć da­le­kich Chin i nie­mal rów­nie da­le­kich In­dii z cy­wi­li­za­cją Ha­rap­py i Mo­hen­dżo-Daro nad In­du­sem. Dzi­siej­sza Sy­ria, Li­ban i Izra­el sta­no­wi­ły zwor­nik i ro­dzaj za­wia­su mię­dzy Me­zo­po­ta­mią a Egip­tem. Ozna­cza­ło to, że każ­da ar­mia kie­ru­ją­ca się na wschód mu­sia­ła prze­ma­sze­ro­wać przez zie­mie sy­ryj­skie. To samo od­no­si­ło się oczy­wi­ście do ar­mii zmie­rza­ją­cych na za­chód. Sło­wem, było to ab­so­lut­ne cen­trum świa­ta i wszyst­ko, co się tu przez na­stęp­ne dwa ty­sią­ce lat wy­da­rzy­ło, nie było i nie mo­gło być spra­wą pe­ry­fe­ryj­ną.

A więc Abram z oj­cem i ro­dzi­ną opu­ścił Ur i po­wę­dro­wał na pół­noc. Tem­po wy­zna­cza­ły sta­da by­dła i owiec, więc nie było ono ogrom­ne. Na pół­no­cy le­ża­ło mia­sto Cha­ran, co ozna­cza „dro­gę”. I rze­czy­wi­ście był to waż­ny etap w wę­drów­ce do Sy­rii, skąd moż­na było przez Eu­frat prze­pra­wić się do Kar­ke­misz, ulu­bio­ne­go miej­sca „to­wa­rzy­skich” spo­tkań ar­mii egip­skiej z asy­ryj­ską. Ale na ra­zie ro­dzi­na Te­ra­cha osia­dła w Cha­ra­nie, mie­ście, w któ­rym po­dob­nie jak w Ur kwitł kult księ­ży­ca. Miesz­ka­ła tam chy­ba dłu­go, cho­ciaż w Bi­blii są pew­ne nie­ści­sło­ści. Te­rach zo­stał oj­cem trzech sy­nów: Ha­ra­na, Abra­ha­ma i Na­cho­ra, ma­jąc sie­dem­dzie­siąt lat, a żył łącz­nie lat dwie­ście pięć. Czy­li w mo­men­cie śmier­ci ojca Abra­ham mu­siał­by mieć lat sto trzy­dzie­ści pięć, a miał dwa razy mniej. A na do­da­tek nie wie­my, ile lat miał pod­czas swo­jej pierw­szej (?) wę­drów­ki do Cha­ra­mi. W każ­dym ra­zie Te­rach umarł w Cha­ra­nie, zo­sta­wia­jąc Abra­ha­ma, jego żonę Sarę czy ra­czej Sa­raj, zresz­tą też praw­do­po­dob­nie swo­ją cór­kę z in­nej żony, na­to­miast wnu­ków się nie do­cze­kał, bo Sa­raj była bez­płod­na. Owszem, był wnuk po zmar­łym wcze­śniej synu Ha­ra­nie, Lot, ten któ­ry póź­niej za­miesz­ka w So­do­mie. Trze­ci syn, Na­chor, zo­stał gdzieś po dro­dze, może w Ur, może gdzie in­dziej, ale ode­gra jesz­cze waż­ną rolę jako dzia­dek Re­be­ki, żony Iza­aka, i pra­dzia­dek dru­giej Re­be­ki, żony Ja­ku­ba. Wszyst­kie te spra­wy są dość za­wi­kła­ne i naj­praw­do­po­dob­niej nie od­po­wia­da­ją rze­czy­wi­sto­ści, gdyż chro­no­lo­gia nie bar­dzo się zga­dza. Ską­di­nąd każ­dy naj­mniej­szy szcze­gół w tej opo­wie­ści ma ogrom­ne zna­cze­nie, bo albo do­ty­czy rze­czy­wi­sto­ści sym­bo­licz­nej o kon­se­kwen­cjach się­ga­ją­cych ty­się­cy lat, albo, z in­ne­go punk­tu wi­dze­nia, świad­czy o ist­nie­niu za­po­mnia­nych państw i na­ro­dów. I tak na przy­kład imio­na po­przed­ni­ków Abra­ha­ma mają we­dle uczo­nych być po pro­stu na­zwa­mi miast: Se­lech, Rehu, Sa­rug, Pe­leg, Ar­fach­sad i inne.

W związ­ku z tym trze­ba wresz­cie po­sta­wić py­ta­nie: czy Abra­ham ist­niał na­praw­dę? Nie jest to py­ta­nie tego sa­me­go rzę­du, co do­ty­czą­ce ist­nie­nia Ada­ma, Ka­ina, No­ego – Abra­ham po­ja­wia się na sa­mym skra­ju pre­hi­sto­rii, cza­sów ba­jecz­nych, po któ­rych zo­sta­je tyl­ko uogól­nio­ne, sym­bo­licz­ne wspo­mnie­nie. Może ozna­czać ge­niusz na­ro­du ży­dow­skie­go, choć ta rola przy­pa­da ra­czej Moj­że­szo­wi. Może być kimś w ro­dza­ju He­ra­kle­sa czy Pro­me­te­usza, ale czy oni z ko­lei na pew­no ist­nie­li? W zna­ko­mi­tej więk­szo­ści ta­kich przy­pad­ków oka­zu­je się, że mie­li­śmy do czy­nie­nia z po­sta­cia­mi au­ten­tycz­ny­mi. Wieść o nich do­cie­ra do nas bla­da i po­wi­kła­na, peł­na nie­kon­se­kwen­cji i póź­niej­szych do­dat­ków.

Za­kła­dam więc, że Abra­ham ist­niał na­praw­dę, w każ­dym ra­zie wszy­scy Ży­dzi byli o tym głę­bo­ko prze­ko­na­ni. Stąd nie­zmier­nie waż­na oko­licz­ność: skłon­ność do upa­try­wa­nia we wszyst­kim głę­bo­kich od­nie­sień do ca­łej hi­sto­rii, wy­da­rzeń sym­bo­licz­nych, a więc wska­zu­ją­cych dro­gę. I ja nie je­stem od tego wol­ny, po­nie­waż i Po­la­cy, jako chrze­ści­ja­nie i przy­najm­niej czę­ścio­wo an­ty­se­mi­ci, do­pa­try­wa­li się w hi­sto­rii pa­triar­chów zna­ków wiesz­czych, dla re­li­gii chwa­leb­nych, dla na­ro­du ży­dow­skie­go fa­tal­nych. Oczy­wi­ste, że taka dwo­istość mu­sia­ła pro­wa­dzić do pa­ra­noi, któ­rej świad­ka­mi, spad­ko­bier­ca­mi i ofia­ra­mi je­ste­śmy do dzi­siaj.

Bi­blia ide­ali­zu­je Abra­ha­ma kosz­tem praw­dy i wła­śnie to prze­ko­nu­je, że w za­sad­ni­czym zrę­bie jest praw­dzi­wa. Otóż chce z nie­go zro­bić pier­wo­rod­ne­go syna, ale po­da­je przy tym, że jego dzia­dek na­zy­wa­ny był, tak jak jego brat, Na­cho­rem. A pier­wo­rod­ny z za­sa­dy dzie­dzi­czył imię po swo­im dziad­ku, stąd Abra­ham nie mógł być pierw­szy, cho­ciaż aku­rat jest nam to naj­zu­peł­niej obo­jęt­ne. Syn Iza­aka, Ja­kub, też nie był pier­wo­rod­ny, ale to on wal­czył oso­bi­ście z Bo­giem i to jemu przy­pa­dło imię Izra­el. Gdy­by wszyst­ko było wy­my­ślo­ne, to cóż by szko­dzi­ło na­zwać dziad­ka tak, aby pa­so­wał do resz­ty? Tak czy owak, to Abra­ham był naj­więk­szą po­sta­cią tej ro­dzi­ny i wszyst­ko, co się z nim wią­za­ło, zo­sta­ło oto­czo­ne le­gen­dą. Rze­ko­mo wład­ca Nem­rod, za­nie­po­ko­jo­ny ko­me­tą, wy­mor­do­wał wszyst­kie nie­mow­lę­ta płci mę­skiej, pod­czas gdy Abra­ham zo­stał ukry­ty, a do Egip­tu po­je­chał znacz­nie póź­niej już jako do­ro­sły. Tych le­gend jest nie­ma­ło, ale jest to ten sam mniej wię­cej za­sób, któ­ry ota­cza Moj­że­sza i in­nych. Nie zda­je­my so­bie bo­wiem spra­wy z bo­gac­twa kul­tu­ry ży­dow­skiej, do któ­rej na­le­żą tak­że pra­sta­re le­gen­dy i ty­sią­cz­ne pię­tra in­ter­pre­ta­cji. To nie tyl­ko Bi­blia, zwłasz­cza w ubo­giej szkol­nej wer­sji.

Prze­ło­mo­wy mo­ment w dzie­jach Abra­ha­ma na­stą­pił, gdy bez­po­śred­nio prze­mó­wił do nie­go Bóg. Kie­dy się to sta­ło? Nie­któ­rzy twier­dzą, że jesz­cze przed śmier­cią Te­ra­cha, w Ur. Py­ta­nie jest waż­ne, gdyż wią­że się z in­nym: czy Abra­ham był pierw­szym Ży­dem? Po­mi­nię­cie ojca mo­gło­by na to wska­zy­wać: tu oto jest ce­zu­ra. Ja­koś żal mi tro­chę Te­ra­cha, a poza tym wszy­scy oni po­cho­dzi­li i od Sema, i od He­be­ra. A może Abra­ham był Ara­bem? Prze­cież miał dwóch sy­nów, Iza­aka, pro­to­pla­stę Ży­dów, i Izma­ela, ojca Ara­bów. Ży­dzi za­czy­na­li się do­pie­ro wy­od­ręb­niać i jesz­cze wie­ki mu­sia­ły mi­nąć, aby sta­li się na­ro­dem. Abra­ham był po pro­stu jed­nym z nas, lu­dzi, bo wte­dy wszy­scy by­li­śmy ko­czow­ni­ka­mi. „A była wszyst­ka zie­mia jed­ne­go ję­zy­ka i jed­nej mowy”.

Po­wo­ła­nie Abra­ma na­stą­pi­ło nie w Ur, ale w Cha­ra­nie. „I rzekł Pan do Abra­ma: wy­nijdź z zie­mi twej i od ro­dzi­ny two­jej, i z domu ojca twe­go, do zie­mi, któ­rąć po­ka­żę. A uczy­nię cię w na­ród wiel­ki i bę­dęć bło­go­sła­wił i uwiel­bię imię two­je, i bę­dziesz bło­go­sła­wień­stwem. I bę­dzie bło­go­sła­wił bło­go­sła­wią­cym to­bie, a prze­kli­na­ją­ce cię prze­kli­nać będę i będą bło­go­sła­wio­ne w to­bie wszyst­kie na­ro­dy zie­mi”. Po­tęż­ne sło­wa, wiel­ka obiet­ni­ca. Ale przez kogo zło­żo­na? Do po­ję­cia je­dy­ne­go Boga mia­ło jesz­cze upły­nąć wie­le cza­su. Kto więc to był? W ja­kiej po­sta­ci się ob­ja­wił? Był­że świa­tłem księ­ży­co­wym, snem, ogniem, mgłą, wia­trem, bu­rzą?

W każ­dym ra­zie, od tego ta­jem­ni­cze­go mo­men­tu po­czy­na­jąc, za­czy­na się pro­ces wy­od­ręb­nia­nia, chcia­ło­by się rzec, choć by­ło­by to moc­no przed­wcze­sne, „ogra­dza­nia za­ko­nu”. Od tej chwi­li nie jest już Abram czło­wie­kiem jak wszy­scy, za­czy­na­ją cią­żyć na nim nowe obo­wiąz­ki, ale też po­ja­wia­ją się tro­chę inne pra­wa. Inne są te­raz mia­ry do­bra i zła, chy­ba nie za­wsze bar­dzo chwa­leb­ne. W imię Boga, na boży roz­kaz bę­dzie się od­tąd po­stę­po­wa­ło. I kie­dy Bóg, na przy­kład, za­żą­da zło­że­nia syna w ofie­rze albo wy­rżnię­cia miesz­kań­ców ja­kie­goś mia­sta, to li­tość wła­śnie bę­dzie grze­chem. Ale to na ra­zie przy­szłość. Naj­bliż­sze po­czy­na­nia Abra­ma nie są spe­cjal­nie ta­jem­ni­cze. Prze­kra­cza Eu­frat i wjeż­dża do Ka­na­anu. Zresz­tą le­gen­dy mó­wią, że ro­bił to już pa­ro­krot­nie, co by­ło­by cał­kiem na­tu­ral­ne. Ude­rza od­tąd po­mie­sza­nie paru mo­ty­wa­cji, z jed­nej stro­ny wznio­słej i me­ta­fi­zycz­nej, z dru­giej zaś ogrom­nie prak­tycz­nej. Żyd, wi­dzia­ny przez goja, łą­czy wy­so­kie po­wo­ła­nie ze zwy­czaj­nym spry­tem, żeby nie po­wie­dzieć: tu­pe­tem. Za­wsze nas w Ży­dach za­sta­na­wia­ło to po­łą­cze­nie abs­trak­cji z prak­tycz­nym kon­kre­tem, być może zresz­tą tak zwy­czaj­nie dzia­ła in­te­li­gen­cja. Ale ta jej dwo­istość nie jest złu­dze­niem i od­naj­dzie­my ją już w dzia­ła­niach pa­triar­chów. A być może do­strze­ga­my, bo po pro­stu do­strzec chce­my.

No więc wkro­czył Abra­ham do Zie­mi Obie­ca­nej, gdzie zno­wu ob­ja­wił mu się Bóg, i trium­fal­nie po­wie­dział: „To wła­śnie tu!” Abra­ham na­boż­nie wy­sta­wił oł­tarz w miej­sco­wo­ści Be­tel, ro­zej­rzał się, a po­nie­waż za­miast mle­ka i mio­du bie­da była cięż­ka i głód strasz­ny, na­tych­miast dał nura do Egip­tu. Boża de­cy­zja mo­gła wy­glą­dać na zło­śli­wy dow­cip. Kraj rze­czy­wi­ście jest pięk­ny i bar­dzo zróż­ni­co­wa­ny, od śnie­gów góry Her­mon po tro­pi­kal­ną do­li­nę Jor­da­nu i naj­więk­szą na świe­cie de­pre­sję Mo­rza Mar­twe­go, stąd szcze­gól­ne sto­sun­ki flo­ry­stycz­ne i naj­bo­gat­sza na świe­cie fau­na, ale mo­gło­by to ucie­szyć przede wszyst­kim eko­lo­ga. Abra­ham nie mógł mieć zro­zu­mie­nia dla tych spraw. Zie­mia nie była jesz­cze tak zde­wa­sto­wa­na jak współ­cze­śnie, przed po­now­nym osad­nic­twem ży­dow­skim, ale w Bi­blii raz w raz po­ja­wia­ją się wzmian­ki o su­szy, nie­uro­dza­ju i gło­dzie. Geo­po­li­tycz­nie rzecz bio­rąc – hor­ror. Geo­gra­ficz­ne zróż­ni­co­wa­nie nie sprzy­ja­ło kształ­to­wa­niu się re­al­nej jed­no­ści kra­ju, ale rów­no­cze­śnie był to prze­cież je­dy­ny po­most lą­do­wy mię­dzy Afry­ką i Azją, na któ­rym mógł­by się bez­piecz­nie utrzy­mać je­dy­nie na­ród licz­ny i bar­dzo po­tęż­ny. To­też kraj Abra­ha­ma od po­cząt­ku był na­ra­żo­ny na wszel­kie moż­li­we na­jaz­dy. Aka­dyj­ski Sar­gon i zbroj­ne raj­dy Ba­bi­loń­czy­ków, Egip­cja­nie, Asy­ryj­czy­cy, ludy mo­rza z Fi­li­sty­na­mi na pierw­szym miej­scu, He­ty­ci, po­tem Per­so­wie, Gre­cy, Rzy­mia­nie, Bi­zan­tyj­czy­cy, Ara­bo­wie, Ma­me­lu­cy, Tur­cy, wła­ści­wie kto tyl­ko był ak­tu­al­nie w po­bli­żu. W po­rów­na­niu z Zie­mią Świę­tą geo­po­li­tycz­ne po­ło­że­nie Pol­ski, na któ­re tak się skar­ży­my, to praw­dzi­wa sie­lan­ka.

Ale je­śli się od­wa­ży­my ba­dać za­my­sły Boże, jest i dru­ga stro­na me­da­lu, któ­ra spra­wi­ła, że na­ród ży­dow­ski pod­da­ny ta­kim uciąż­li­wo­ściom po pro­stu mu­siał wy­bić się na wy­so­ką in­te­li­gen­cję. Kto tej in­te­li­gen­cji nie miał, gi­nął albo prze­sta­wał być Ży­dem. Tu po pro­stu nie moż­na było żyć spo­koj­nie, tu się w ogó­le żyć nie dało. Trze­ba więc było szu­kać domu i chle­ba za gra­ni­cą, na ca­łym świe­cie, na­ra­ża­jąc się na wiecz­ny sta­tus ob­ce­go i do­brą albo i złą wolę sta­łych miesz­kań­ców. A rów­no­cze­śnie za­rów­no fakt ist­nie­nia Obie­ca­nej Oj­czy­zny, jak i wy­bit­nie nie­do­god­ne prze­pi­sy re­li­gij­ne unie­moż­li­wia­ły albo przy­najm­niej bar­dzo utrud­nia­ły asy­mi­la­cję w ja­kim­kol­wiek kra­ju osie­dle­nia. Ży­dzi prze­cież nie­jed­no­krot­nie usi­ło­wa­li prze­stać być Ży­da­mi! Nig­dy to się do koń­ca nie uda­ło. Tak więc fa­tal­ny dar Boga był za­ra­zem ogrom­nym do­brem, za­da­niem do wy­peł­nie­nia. Każ­da tra­ge­dia ży­dow­skie­go losu owo­co­wa­ła nie­zwy­kły­mi re­zul­ta­ta­mi. Tak więc wszy­scy Ży­dzi za­wsze żyli w cie­ka­wych cza­sach…

W kra­ju, któ­ry my na­zy­wa­my bądź Izra­elem, bądź Pa­le­sty­ną, o któ­rym Abra­ham mógł mó­wić z aka­dyj­ska Amur­ru, z egip­ska Re­te­nu, a z he­braj­ska Ka­na­an, z da­wien daw­na miesz­ka­ły bar­dzo licz­ne ple­mio­na. Były to naj­czę­ściej ple­mio­na se­mic­kie ja­koś tam od­le­gle z Abra­ha­mem spo­krew­nio­ne. A może i nie tak od­le­gle, sko­ro nie­któ­re z nich, na przy­kład Edo­mi­ci czy Izma­eli­ci, zwią­za­ne były bez­po­śred­nio z jego wła­sną ro­dzi­ną. Trud­no na­tu­ral­nie okre­ślić, ja­kie ple­mię czy może na­ród (?) ist­nia­ło do­kład­nie w cza­sach Abra­ha­ma, ja­kie się do­pie­ro od nie­go po­czę­ło, a ja­kie żyło tu od daw­na. Byli więc przede wszyst­kim Fe­ni­cja­nie, byli Mo­abi­ci i Am­mo­ni­ci – rze­ko­mo po­tom­ko­wie Lota, Edo­mi­ci, na­stęp­cy Hu­ry­tów, bez­po­śred­ni po­tom­ko­wie Abra­ha­ma – Ma­dia­ni­ci, Ama­le­ki­ci, wy­tę­pie­ni na­stęp­nie przez Sy­me­oni­tów, bar­dzo licz­ni Amo­ry­ci, miesz­kań­cy nie­zli­czo­nych mia­ste­czek-pań­ste­wek ara­mej­skich z pra­sta­rym Da­masz­kiem, a poza tym już tyl­ko Ana­mi­ci, Aw­wi­ci, De­da­ni­ci, Gir­ga­szy­ci, Ge­szu­ry­ci, Chiw­wi­ci, Je­bu­sy­ci, Ke­ni­ci – po­tom­ko­wie Ka­ina zaj­mu­ją­cy się ko­wal­stwem, Ke­ni­zy­ci i Pe­ryz­zy­ci, i Ki­tim z Cy­pru, naj­pew­niej i Re­fa­ici, co ich Am­mo­ni­ci Za­mzum­mim na­zy­wa­li, bli­scy zresz­tą ku­zy­ni Emi­tów. A pew­nie o dru­giej po­ło­wie tych wszyst­kich ple­mion nig­dy­śmy na­wet nie sły­sze­li.

Z ta­kie­go wła­śnie ple­mien­ne­go two­rzy­wa zło­żył się po ty­siąc­le­ciach na­ród ży­dow­ski. Ale po­dob­nie for­mo­wa­ła się Gre­cja, gdzie na jed­nej tyl­ko Kre­cie było sto dwa­dzie­ścia nie­wiel­kich or­ga­ni­zmów ple­mien­nych. Niem­cy, na przy­kład, jesz­cze do dzi­siaj za­cho­wa­li śla­dy daw­nych po­dzia­łów, a pew­nie na­wet coś wię­cej niż śla­dy. Zresz­tą, nie­da­le­ko szu­ka­jąc, prze­cież i my, Po­la­cy, przed­sta­wia­li­śmy sobą ty­siąc lat temu plą­ta­ni­nę ple­mion i ple­mio­nek, o któ­rych dzi­siaj pra­wie nic nie wie­my. Sam pro­ces jest więc cał­kiem na­tu­ral­ny.

Może więc nie była to pierw­sza wi­zy­ta Te­ra­chi­dów w Ka­na­anie, może miesz­ka­li tu­taj już wcze­śniej jako jed­no z wę­drow­nych ple­mion. Prze­cież do­pie­ro po uzy­ska­niu wła­snej, cią­gle jesz­cze nie­zbyt pew­nej od­ręb­no­ści w cza­sach Moj­że­sza, Ży­dzi roz­po­czę­li pro­ces pod­bo­ju i sca­la­nia. A miał on trwać bar­dzo dłu­go. Erec Isra­el i dia­spo­ra sta­no­wi­ły ko­niecz­ne bie­gu­ny hi­sto­rii ży­dow­skiej.

Na ra­zie Abra­ham, po­na­gla­ny ko­niecz­no­ścią, wy­je­chał do Egip­tu. Tu zda­rzy­ła się dziw­na hi­sto­ria. Trze­ba jed­nak do­dać, że wszyst­kie przy­pad­ki Abra­ha­ma czy też pa­triar­chów były dziw­ne, bo zda­rzy­ły się po raz pierw­szy, a po­tem po­wta­rza­ły się wie­lo­krot­nie. Da­dzą się więc uznać za pre­fi­gu­ra­cję przy­szłych wy­da­rzeń. W isto­cie jed­nak rzecz jest mniej ta­jem­ni­cza, po­wta­rza­ją­ce się oko­licz­no­ści do­ma­ga­ły się po­dob­nych, po­wta­rza­ją­cych się sy­tu­acji i roz­wią­zań. A jed­no po­wta­rza­ło się naj­czę­ściej: Ży­dzi byli słab­szą stro­ną. Otóż rzecz mia­ła się tak. Fa­ra­on za­ko­chał się w żo­nie Abra­ha­ma, Sa­rze, któ­rą ten przed­sta­wił jako swo­ją sio­strę. Ob­da­ro­wał za nią szczo­drze Abra­ha­ma, po czym spa­dły na nie­go ja­kieś ta­jem­ni­cze pla­gi. Do­wie­dziaw­szy się, że Sara jest nie tyl­ko sio­strą, ale i żoną, zwró­cił ją mę­żo­wi, nie od­bie­ra­jąc wszak­że za­pła­ty za Sarę. I Abra­ham z Sarą, „bar­dzo bo­ga­ty w by­dło, w sre­bro i w zło­to” wró­cił do Ka­na­anu, do Be­tel.

Był­by to pierw­szy opi­sa­ny przy­pa­dek pod­su­nię­cia, jak nie­któ­rzy zło­śli­wie su­ge­ru­ją, Ży­dów­ki moż­ne­mu wład­cy, co mia­ło sta­no­wić w przy­szło­ści sław­ną broń ta­jem­ną Ży­dów, zna­ną świet­nie tak­że in­nym na­ro­dom, jak o tym świad­czą dzie­je pani Wa­lew­skiej. Ale ta hi­sto­ria w ta­kim aku­rat kształ­cie praw­dzi­wa być nie może. Po pierw­sze, mię­dzy fa­ra­onem a na­czel­ni­kiem wę­drow­ne­go ple­mie­nia zia­ła prze­paść. Po dru­gie, Sara mia­ła wów­czas sześć­dzie­siąt pięć lat i choć po­cho­dzi­ła z dłu­go­wiecz­nej ro­dzi­ny, to stan hi­gie­ny i ko­sme­ty­ki nie był zbyt im­po­nu­ją­cy. Po trze­cie, hi­sto­ria ta po­wtó­rzy­ła się w kil­ka­na­ście czy kil­ka­dzie­siąt lat póź­niej z Abi­me­le­kiem, kró­lem Ge­ra­ry. Chy­ba zby­tek szczę­ścia.

Po po­wro­cie do Ka­na­anu za­czy­na się snuć sław­ny wą­tek So­do­my i Go­mo­ry, przy­spa­rza­ją­cy nie­ma­łe­go kło­po­tu hi­sto­ry­kom, któ­rzy wolą go ja­koś bez­piecz­nie omi­nąć. Rzecz w tym, że Mo­rze Mar­twe, któ­re za­la­ło osta­tecz­nie miej­sce, gdzie były owe grzesz­ne mia­sta, jest chy­ba star­sze niż cza­sy pa­triar­chów. A tym­cza­sem w Bi­blii za­war­te są świa­dec­twa, że z mia­sta­mi tymi wo­jo­wa­li wład­cy nie­wąt­pli­wie hi­sto­rycz­ni, co nie­ła­two w su­mie zlek­ce­wa­żyć. Coś tu się ab­so­lut­nie nie zga­dza. Być może przy­szłe ba­da­nia spra­wę roz­strzy­gną.

Otóż bra­ta­nek Abra­ha­ma, Lot, po­dró­żo­wał z nim ra­zem, ale go­spo­dar­stwo miał wła­sne, a szcze­gól­nie sta­da by­dła. Wła­śnie o to by­dło po­szło, a ści­ślej o to, że bra­ko­wa­ło dla nie­go pa­stwisk. Abra­ham i Lot roz­sta­li się więc, a ten ostat­ni upodo­bał so­bie wil­got­ną do­li­nę Jor­da­nu w oko­li­cach wła­śnie So­do­my. Mia­sto sły­nę­ło z nie­go­ścin­no­ści, ale dla Lota zro­bio­no wy­ją­tek, naj­praw­do­po­dob­niej „wże­nił” się w ja­kąś miej­sco­wą ro­dzi­nę. Wszyst­ko to mu­sia­ło trwać na tyle dłu­go, że do­cze­kał się có­rek, któ­re zdą­ży­ły do­ro­snąć i wy­dać się za mąż.

Tym­cza­sem w da­le­kiej Me­zo­po­ta­mii, a na­wet w jesz­cze dal­szym Ela­mie, przy­go­to­wy­wa­no wy­pra­wę zbroj­no-kar­no-łu­pież­czą na zie­mie Ka­na­anu. Bra­li w niej udział kró­lo­wie czte­rech miast, a wśród nich Am­ra­fel z Szi­ne­aru. Czy­li – jak do nie­daw­na przy­pusz­cza­no – Ham­mu­ra­bi z Ba­bi­lo­nu. Pięk­ne by to było. Przede wszyst­kim da­ło­by się do­kład­nie ozna­czyć datę, bo Ham­mu­ra­bi pa­no­wał w la­tach 1792-1750 przed na­szą erą. Po wtó­re, po­zo­sta­ło po Ham­mu­ra­bim słyn­ne pra­wo spi­sa­ne na czar­nej jak noc ka­mien­nej ste­li, któ­rą do dzi­siaj moż­na oglą­dać, a na­wet do­tknąć w pa­ry­skim Luw­rze. By­ło­by to więc po­ru­sza­ją­ce, ma­te­rial­ne świa­dec­two cza­sów Abra­ha­ma. Może i on sam, prze­cią­ga­jąc w dro­dze do Cha­ra­nu przez Ba­bi­lon, do­ty­kał tego ka­mie­nia? Nie­ste­ty, oka­za­ło się, że Ham­mu­ra­bich było w tej epo­ce kil­ku, a o któ­re­go cho­dzi – nie wia­do­mo. Dość, że owym czte­rem kró­lom za­gro­dzi­ło dro­gę Pen­ta­po­lis, czy­li So­do­ma, Go­mo­ra, Adma, Se­bo­im i Soar – pięć miast z dol­ne­go bie­gu Jor­da­nu.

Z kiep­skim, nie­ste­ty, skut­kiem, bo pod­czas bi­twy w ota­cza­ją­cej owe mia­sta do­li­nie Sid­dim, peł­nej „iło­wa­tych stud­ni”, jak pi­sze Bi­blia, po­legł Bera, król So­do­my, i Bir­sza, król Go­mo­ry, a ich mia­sta zdo­by­to i złu­pio­no. Wśród nie­wol­ni­ków zna­lazł się i Lot. Do­nie­sio­no o tym Abra­ha­mo­wi, któ­ry po­zbie­rał swo­ich lu­dzi i nocą na­padł na zmę­czo­ne i ob­cią­żo­ne łu­pem woj­ska ela­mic­ko-ba­bi­loń­skie. Od­niósł zwy­cię­stwo i ści­gał na­past­ni­ka aż do Da­masz­ku.

W dro­dze po­wrot­nej do­szło do dziw­ne­go epi­zo­du. Abra­ham spo­tkał się z jed­ną naj­bar­dziej oso­bli­wych po­sta­ci w księ­dze Ge­ne­zis, z Mel­chi­ze­de­kiem, kró­lem-ka­pła­nem Sa­le­mu, czy­li, jak się są­dzi, Je­ro­zo­li­my. Mel­chi­ze­dek pod­jął go chle­bem i wi­nem, co zo­sta­ło przez chrze­ści­jan uzna­ne za pre­fi­gu­ra­cję eu­cha­ry­stii. Swo­ją dro­gą rze­czy­wi­ście cie­ka­we, dla­cze­go Bi­blia pi­sze o ta­kim szcze­gó­le? Na do­da­tek Mel­chi­ze­dek jest okre­ślo­ny jako „ka­płan Boga naj­wyż­sze­go”, któ­ry prze­cież ni­ko­mu poza Abra­ha­mem, a i to nie do koń­ca, zna­ny nie był. „I dał mu Abram dzie­się­ci­nę ze wszyst­kie­go”. Dla­cze­go? Ta­jem­ni­cza hi­sto­ria.

Po kil­ku­na­stu la­tach brze­mien­nych w wy­pad­ki, do któ­rych jesz­cze wró­ci­my, Bóg po­now­nie na­wie­dził Abra­ha­ma w to­wa­rzy­stwie dwóch anio­łów, zo­stał pod­ję­ty cie­lę­ci­ną i zwie­rzył się, że za­mie­rza znisz­czyć So­do­mę i Go­mo­rę z ra­cji ich cięż­kich grze­chów. Za­sad­ni­czym grze­chem był chy­ba ho­mo­sek­su­alizm (ja­kie to szczę­ście, że Bóg nie znisz­czył Aten So­kra­te­sa i Pla­to­na), ale w nie mniej­szej mie­rze ob­cią­ża­ła te mia­sta zma­za kse­no­fo­bii. Le­gen­dy ży­dow­skie wspo­mi­na­ją, że so­do­mi­ci zna­leź­li cie­ka­wy spo­sób na włó­czę­gów i że­bra­ków: ob­da­ro­wy­wa­li ich hoj­nie sre­brem i zło­tem, ale nie da­wa­li ani kęsa ja­kiej­kol­wiek stra­wy. Kie­dy że­brak umie­rał z gło­du, skar­by wra­ca­ły do wła­ści­cie­li.

Po tej fa­tal­nej za­po­wie­dzi Boga, któ­ry zresz­tą po­słał tym­cza­sem do So­do­my to­wa­rzy­szą­cych mu anio­łów, żeby się do­wie­dzieć, jak tam jest na­praw­dę, do­szło do słyn­nej i bar­dzo pięk­nej sce­ny tar­gów mię­dzy Bo­giem a Abra­ha­mem. Ra­cje mo­ral­ne są tu bez­spor­nie po stro­nie Abra­ha­ma! Wy – wo­dził on chy­trze, że prze­cież nie wy­pa­da, by Pan Spra­wie­dli­wo­ści po­trak­to­wał i do­brych, i złych tak samo, czy­li źle. Dla­te­go gdy­by zna­la­zło się pięć­dzie­się­ciu spra­wie­dli­wych, to może da­ło­by się oca­lić resz­tę? W ten spo­sób, ob­ni­ża­jąc cią­gle staw­kę, uzy­skał od Boga obiet­ni­cę, że na­wet dla dzie­się­ciu do­brych wy­ba­czy po­zo­sta­łym.

Nie­ste­ty, nie było oka­zji po temu. Anio­ło­wie po­sła­ni do So­do­my, a przy­ję­ci w go­ści­nę przez Lota, wzbu­dzi­li tak gwał­tow­ne na­mięt­no­ści w so­do­mi­tach, że sta­li się nie­mal przed­mio­tem gwał­tu. Osta­tecz­nie Lota, jego żonę i cór­ki anio­ło­wie siłą wy­pro­wa­dzi­li z mia­sta. Lot chciał za­brać jesz­cze swo­ich zię­ciów czy ra­czej na­rze­czo­nych có­rek, ale ci nie dali wia­ry w zbli­ża­ją­cą się za­gła­dę.

„Tedy Pan spu­ścił jako deszcz na So­do­mę i Go­mo­rę siar­kę i ogień […]. Wstaw­szy tedy Abra­ham rano […] spoj­rzał ku So­do­mie i Go­mo­rze i ku wszyst­kiej zie­mi onej rów­ni­ny i oba­czył, a oto wy­cho­dził dym z onej zie­mi, jako dym z pie­ca”.

Wie­my, że tym­cza­sem żona Lota, obej­rzaw­szy się, zo­sta­ła za­mie­nio­na w słup soli. Przy­po­mnij­my, że po­dob­nie Or­fe­usz, obej­rzaw­szy się, stra­cił Eu­ry­dy­kę. Dla­cze­go jed­nak był ten za­kaz od­wra­ca­nia się? Czy może Bóg wsty­dził się po pro­stu odro­bi­nę okrop­no­ści, któ­re spo­wo­do­wał? A dla­cze­go żona Lota jed­nak się od­wró­ci­ła? Czy tyl­ko z cie­ka­wo­ści? Eg­ze­ge­ci ży­dow­scy do­szli do cie­kaw­sze­go i bar­dziej ludz­kie­go wnio­sku, że po pro­stu było jej żal ro­dzin­ne­go mia­sta. Ale jej nie­obec­ność do­pro­wa­dzi­ła do cie­ka­wych kon­se­kwen­cji, rzad­ko przed­sta­wia­nych na lek­cjach re­li­gii.

Otóż Lot schro­nił się osta­tecz­nie w gó­rach, w ja­ski­ni, ra­zem z cór­ka­mi. Te jed­nak do­szły do wnio­sku, że są ostat­ni­mi ludź­mi na zie­mi i że spo­czy­wa na nich obo­wią­zek pod­trzy­ma­nia ga­tun­ku. W związ­ku z czym upi­ły ojca wi­nem, po czym noc po nocy na­kła­nia­ły go do mi­ło­ści, aż obie za­szły w cią­żę. A Lot po­dob­no na­wet nic nie za­uwa­żył… Nie wiem, kto pi­sał te sło­wa, ko­bie­ta czy może eu­nuch, czy zde­kla­ro­wa­ny al­ko­ho­lik, ale za­rę­czam, że rzecz jest nie­zwy­kle mało praw­do­po­dob­na. Dla po­rząd­ku do­daj­my, że dzie­ci się uro­dzi­ły i jed­no zo­sta­ło pro­to­pla­stą Mo­abi­tów, dru­gie zaś Am­mo­ni­tów. Tą samą me­to­dą parę po­ko­leń póź­niej Ta­ma­ra po śmier­ci obu swo­ich mę­żów uczy­ni­ła oj­cem wła­sne­go te­ścia.

Tym­cza­sem Abra­ham tak­że miał kło­po­ty z suk­ce­sją. Po­nie­waż Sara była bez­płod­na, pod­su­nę­ła mę­żo­wi swo­ją słu­żą­cą Ha­gar, co było zwy­czaj­nie sto­so­wa­nym w ta­kich sy­tu­acjach wy­bie­giem. I Ha­gar uro­dzi­ła Izma­ela, póź­niej­sze­go pra­oj­ca wszyst­kich Ara­bów. Ale obie ko­bie­ty nie umia­ły żyć w zgo­dzie. Bi­blia jest peł­na ich wza­jem­nych oskar­żeń, wy­rze­kań i zło­rze­czeń. Skoń­czy­ło się tak, że po kil­ku­na­stu la­tach i uro­dze­niu Iza­aka zbo­la­ły, stu­let­ni Abra­ham mu­siał wy­pę­dzić i Ha­gar, i jej syna.

Abra­ham pa­ro­krot­nie wi­dy­wał Boga, otrzy­my­wał od nie­go róż­ne obiet­ni­ce i za­po­wie­dzi, skła­dał krwa­we ofia­ry, sta­rzał się, a jego żona po­dob­nie. Oczy­wi­ście o każ­dym sło­wie w Bi­blii na­pi­sa­no całe bi­blio­te­ki, ale my przej­dzie­my do naj­waż­niej­sze­go. Były to wła­ści­wie dwa, krót­ko po so­bie na­stę­pu­ją­ce wi­dze­nia, kie­dy Abra­ham miał do­kład­nie dzie­więć­dzie­siąt dzie­więć lat. Wte­dy wła­śnie ob­ja­wił mu się Bóg, po­wtó­rzył obiet­ni­cę Przy­mie­rza, ale pod pew­ny­mi wa­run­ka­mi. Abra­ham miał zmie­nić imię, przy­po­mi­nam, że zwał się do­tąd Abra­mem, a do­tych­cza­so­wa Sa­raj sta­wa­ła się Sarą. Ale przede wszyst­kim na­ka­zał Abra­ha­mo­wi, by się sam ob­rze­zał, a wraz z nim wszy­scy męż­czyź­ni ple­mie­nia, wszy­scy do­mow­ni­cy, a tak­że i za­ku­pie­ni nie­wol­ni­cy nie­za­leż­nie od tego, skąd po­cho­dzi­li. Tym sa­mym ozna­czył pięt­nem nie do star­cia wszyst­kich Ży­dów. Żyd nie mógł od­tąd prze­stać być Ży­dem, pu­łap­ka do­mknę­ła się szczel­nie. Na­ród zo­stał za cenę nie­prze­li­czo­nych cier­pień ska­za­ny na ist­nie­nie, na dłu­go­wiecz­ność, może na nie­śmier­tel­ność. Była to pu­łap­ka dzia­ła­ją­ca w jed­ną stro­nę, za­uważ­my bo­wiem, że wstęp do ży­do­stwa nie jest przed ni­kim za­mknię­ty. Ży­dem sta­je się każ­dy ob­rze­za­ny za­pew­ne ze sto­sow­ny­mi in­ten­cja­mi. Izma­el wszak­że też zo­stał ob­rze­za­ny i być może dla­te­go Ara­bo­wie tak strasz­nie de­ner­wu­ją Ży­dów. Są bo­wiem Ży­da­mi – i rów­no­cze­śnie nie są nimi. Oczy­wi­ście są i inne bar­dziej bez­po­śred­nie przy­czy­ny. Zresz­tą prze­ko­na­my się jesz­cze, jak świa­ty po­krew­nych go­jów, boć chrzest jest zła­go­dzo­ną for­mą ob­rze­za­nia, od­pła­ci­ły się sa­mym Ży­dom.

Bóg zło­żył i wie­lo­krot­nie po­wtó­rzył obiet­ni­cę roz­mno­że­nia Abra­ha­mo­we­go po­tom­stwa i to za spra­wą Sary, pod­ów­czas dzie­więć­dzie­się­cio­let­niej, któ­ra zresz­tą, po­dob­nie jak i sam Abra­ham, śmia­ła się Bogu w nos. Zresz­tą cała roz­mo­wa była ra­czej fa­mi­liar­na, przy pie­cze­ni cie­lę­cej i pew­nie przy pi­wie. Bóg prze­ko­ma­rzał się z Sarą, wy­rzu­ca­jąc jej nie­do­wiar­stwo, i za­po­wie­dział, że kie­dy po­ja­wi się za rok, Sara bę­dzie już mat­ką. Szko­da, że tę do­mo­wą at­mos­fe­rę ze­psu­ła nie­co za­po­wiedź znisz­cze­nia So­do­my, bo był to dal­szy ciąg tej sa­mej, dru­giej roz­mo­wy.

Gdy mi­nął rok, Sara po­wi­ła chłop­ca, Iza­aka, co ozna­cza: „ten, któ­ry się śmie­je”. Abra­ham li­czył so­bie wów­czas do­kład­nie sto lat. Miał jesz­cze żyć lat sie­dem­dzie­siąt pięć. Dzie­więć­dzie­się­cio­let­nia Sara tak­że do­ży­ła do pięk­ne­go wie­ku stu dwu­dzie­stu sied­miu lat. A po jej śmier­ci Abra­ham oże­nił się z mło­dziut­ką za­pew­ne Ke­tu­rą, czy­li Ha­gar, i zdą­żył mieć z nią sze­ścio­ro dzie­ci.