Strona główna » Obyczajowe i romanse » Gorączka nocy

Gorączka nocy

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-238-7726-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Gorączka nocy

Młodość to czas beztroskiej zabawy, jednak nie dla Rebecki Cullen, która opiekuje się chorym dziadkiem, wychowuje dwójkę młodszych braci, prowadzi farmę i pracuje w kancelarii prawniczej. Nic dziwnego, że tak zajęta osoba nie ma czasu na życie prywatne. Gdy jeden z jej braci zostaje aresztowany za posiadanie narkotyków, Rebecca postanawia zwrócić się do prokuratora okręgowego z prośbą o pomoc. Okazuje się, że to ten sam niesympatyczny mężczyzna, z którym od jakiegoś czasu prowadzi utarczki słowne, gdy spotykają się w drodze do pracy... Rourke Kilpatrick, pewny siebie i bezwzględny prokurator okręgowy, toczy zaciekłą walkę z gangami narkotykowymi. Wypuszcza brata Rebecki, ale tylko po to, by mieć go na oku i w ten sposób dotrzeć do bossów narkotykowego interesu. Rebecca coraz bardziej mu się podoba, a nawet wydaje się odwzajemniać jego uczucia. Gdy jednak jej brat wpada w kolejne, tym razem o wiele poważniejsze tarapaty, sytuacja się komplikuje...

Polecane książki

Erin Connell dowiaduje się, że ojcem jej dziecka nie jest jej zmarły mąż, ale nieznany dawca. Ta sytuacja oznacza, że Erin straci dom z pensjonatem nad jeziorem Tahoe, który powinien odziedziczyć syn Jamesa Connella. Tymczasem do pensjonatu przyjeżdża bogaty biznesmen Sam Thornton. Erin j...
Przepisy ustawy o samorządzie gminnym przewidują określone świadczenia, które należą się radnym w związku z wykonywaniem przez nich obowiązków. Wywołują one skutki w podatku dochodowym. Najczęściej świadczenia te są objęte przedmiotowym zwolnieniem od podatku lub nie są przychodem opodatkowanym PIT....
Tomik wierszy "Serce z betonu" należy do serii "Technomoralitet futurystyczny", na który składają się piosenki, wiersze, i teksty prozą... kabaretu internetowego "Magister Bieda". Filozofująca wesołość kabaretu próbuje nawet i trudne sprawy wziąć na dystans i porachować kości niejasności, w poszukiw...
Ile razy zastanawiałaś się, mijając zgrabną dziewczynę na ulicy: jak ona to robi? Czemu jest taka zgrabna? Dlaczego moja dieta się nie sprawdza? I jeszcze te postanowienia, że od jutra chudnę… Odpowiedź jest prosta: im więcej dbasz o siebie, im więcej zwracasz uwagi na to, co jesz, tym więcej radośc...
Sandra Brown, autorka thrillerów notowanych na pierwszym miejscu listy bestsellerów „New York Timesa”, powraca z kolejną pełną napięcia – także emocjonalnego – powieścią. Dwadzieścia pięć lat temu major Franklin Trapper zyskał sławę w całym kraju. To właśnie ...
Przeszłość? A może przyszłość? Czy to ma znaczenie? Kiedy wśród położonych z dala od cywilizacji wzgórz płonie wieś, a jej mieszkańcy giną w niepokojących okolicznościach, tajemniczy wędrowiec Barnim i jego spotkani na szlaku towarzysze postanawiają zaangażować się w wyjaśnienie zagadki. Pasmo wydar...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Diana Palmer

Tytuł oryginału:

Night Fever

Pierwsze wydanie:

Harlequin Books, 2006

Redaktor prowadzący:

Grażyna Ordęga

Korekta:

Ewa Popławska

© 1990 by Susan Kyle

© for the Polish edition by Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o., Warszawa 2008

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B.V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o.o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: COMPTEXT®, Warszawa

ISBN 978-83-238-5138-7

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Atlanta, 1990

Rebecca Cullen ostrożnie balansowała pojemnikiem, w którym niosła trzy kubki, starając się nie wylać kawy na podłogę. Przyszło jej na myśl, że gdyby naprawdę dobrze opanowała tę sztuczkę, mogłaby występować w cyrku. Pokrywki na styropianowych kubkach jak zwykle nie chroniły zbyt dobrze zawartości. Faceta, który stał za ladą w małym barze na dole, niewiele obchodziło, czy chuda, nijaka dziewczyna zaleje kawą swój niemodny szary kostium.

Pewno bierze mnie za jakąś bizneswoman, pomyślała. Za jedną z tych zaciekłych przeciwniczek mężczyzn, które karierę zawodową stawiają na pierwszym miejscu przed zakładaniem rodziny i rodzeniem dzieci. Zdziwiłby się, widząc ją na farmie dziadka w obciętych dżinsach, podkoszulku, z bosymi nogami i rozpuszczonymi do pasa złotobrązowymi włosami. Kostium, który nosiła do pracy, był wyłącznie kamuflażem.

Becky mieszkała na wsi. Była jedyną podporą dziadka i dwóch młodszych braci. Matka zmarła, gdy Becky skończyła szesnaście lat, a ojciec pojawiał się wyłącznie wtedy, gdy był kompletnie spłukany i potrzebował pieniędzy. Becky nie zmartwiła się, gdy przed dwoma laty wyniósł się do Alabamy i przestał utrzymywać z nimi kontakt. W tej chwili miała zupełnie dobrą pracę. W dodatku niedawno firma przeniosła się do Curry Station, co było jej bardzo na rękę, bowiem teraz od biura usytuowanego na przedmieściach Atlanty dzieliło ją zaledwie kilka minut jazdy do domu.

Nie miała powodów, żeby narzekać na pracę, uważała tylko, że szefowie powinni możliwie szybko kupić nowy ekspres do kawy. Wyprawy do baru, które odbywała kilka razy dziennie, zaczynały jej już doskwierać. W biurze pracowały jeszcze trzy inne sekretarki, recepcjonistka i dwie praktykantki, lecz wszystkie zajmowały wyższe od niej stanowiska, więc to na Becky spadała cała czarna robota. Skrzywiła się niechętnie, kierując się do windy. Miała nadzieję, że w drodze na szóste piętro nie spotka jej żadna przykra niespodzianka.

Jej piwne oczy przesunęły się po holu. Odetchnęła z ulgą, widząc, że nigdzie w pobliżu nie ma wysokiego mężczyzny. Nie dosyć że jego czarne oczy wydawały się zimne jak lód, to w dodatku najwyraźniej nie znosił kobiet, a jej w szczególności. Najgorsze było jednak to, że palił te wstrętne cienkie czarne cygara. W windzie było to szczególnie uciążliwe. Ktoś powinien zwrócić mu uwagę, że w mieście obowiązuje zakaz palenia w miejscach publicznych. Miała ochotę sama mu o tym przypomnieć. Dokoła było jednak zawsze zbyt wiele osób, a chociaż Becky należała do dość zadziornych ludzi, to jednak przy obcych brakowało jej śmiałości. Miała nadzieję, że kiedyś wreszcie spotka się z nim sam na sam, a wtedy nie omieszka powiedzieć, co myśli o jego potwornie cuchnących cygarach.

Prawdę mówiąc, miała poważniejsze problemy niż facet palący cygara. Dziadek wciąż jeszcze nie wrócił do zdrowia po zawale, który przeszedł dwa miesiące temu. Nie mógł już pracować na farmie, przez co większość obowiązków spadła na Becky. Clay, starszy z jej braci, chodził do ostatniej klasy szkoły średniej. Ostatnimi czasy ciągle wpadał w jakieś tarapaty i nigdy nie mogła liczyć na jego pomoc. Mack z kolei był uczniem piątej klasy i miał kłopoty z matematyką. On co prawda rwał się do pomocy, jednak był zbyt mały i nie mógł zrobić zbyt wiele. Becky miała dwadzieścia cztery lata i właściwie musiała zrezygnować z prywatnego życia. Ledwie skończyła szkołę, umarła mama, a ojciec postanowił udać się w nieznane.

Poszybowała myślami daleko, zastanawiając się, jak mogłoby wyglądać jej życie, gdyby tyle osób nie było od niej zależnych. Chodziłaby na imprezy, nosiła ładne rzeczy, a chłopcy umawialiby się z nią na randki…

– Przepraszam – mruknęła niechętnie jakaś kobieta z teczką, omal nie wytrącając jej z rąk pojemnika z kawą.

Wróciła do rzeczywistości w samą porę, by zdążyć wsiąść do windy, która w drodze z garażu była już niemal pełna. Wcisnęła się między kobietę, wokół której roztaczał się odurzający zapach perfum a dwóch mężczyzn, którzy prowadzili zażartą dyskusję na temat zalet komputerów dwóch konkurencyjnych firm. Poczuła nie wysłowioną ulgę, gdy zarówno mężczyźni jak i pozostali pasażerowie, łącznie z przesadnie wyperfumowaną damą, wysiedli na trzecim i czwartym piętrze.

– Boże, jak ja nie znoszę komputerów – westchnęła głośno, gdy drzwi się zamknęły.

– To tak jak ja – z tyłu dobiegł ją niski, gderliwy głos.

Omal nie upuściła kawy, gdy gwałtownie się odwróciła, by zobaczyć, kto to mówi. Była przekonana, że w windzie oprócz niej nie ma nikogo. Jak to możliwe, że nie dostrzegła tego faceta? Sama była trochę więcej niż średniego wzrostu, ale on przecież musiał mieć co najmniej metr osiemdziesiąt pięć. Zresztą rzucał się w oczy nie tylko ze względu na wzrost. Bardziej chyba chodziło o jego muskularną budowę. Z takiej sylwetki byłby dumny każdy sportowiec. Miał szczupłe, pięknie ukształtowane ciemne dłonie i duże stopy, a gdy nie cuchnął dymem nikotynowym, dało się wyczuć najbardziej seksowną wodę toaletową, jaką kiedykolwiek wąchała. Jednak jego męska uroda nie obejmowała twarzy. Becky nigdy dotąd nie widziała mężczyzny, który wyglądałby tak niesympatycznie.

Miał ostre rysy i zawziętą minę. Nad czarnymi, głęboko osadzonymi, wąskimi oczami o niezwykle przenikliwym spojrzeniu rysowały się grube czarne brwi. Nos miał zgrabny i prosty, a w brodzie niewielki dołek. Jego twarz była podłużna i szczupła, z wyraźnie zarysowanymi kośćmi policzkowymi. Ciemna cera nie była z pewnością efektem przesiadywania na słońcu. Miał ją z natury. Wyglądał na mniej więcej trzydzieści pięć lat, lecz na jego śniadej twarzy zaczynały się pojawiać głębokie zmarszczki, a chłód, jaki przebijał z jego postawy, wręcz porażał. Becky nigdy jeszcze nie widziała, żeby jego szerokie, ładnie ukształtowane usta rozciągnęły się w uśmiechu. Największą zaletą nieznajomego był jego głos – głęboki, czysty i bardzo dźwięczny. Głos, który w zależności od nastroju mógł pieścić lub ranić.

Mężczyzna był ubrany w elegancki ciemnoszary garnitur w drobne prążki, białą bawełnianą koszulę i jedwabny krawat w turecki wzór. Masz ci los! – pomyślała Becky. A już cieszyłam się, że udało mi się go uniknąć.

– O, to znowu pan – mruknęła z rezygnacją. Poprawiła w pojemniku styropianowe kubki.

– Czy pan przypadkiem nie jest właścicielem tej windy? Za każdym razem, gdy do niej wsiadam, pan już tu stoi i mruczy coś ze złością. Nigdy się pan nie uśmiecha?

– Jeśli znajdę powód do uśmiechu, pani dowie się o tym pierwsza – odparł, pochylając głowę, żeby zapalić swoje cuchnące cygaro. Pierwszy raz widziała takie czarne, gęste i proste włosy.

– Nienawidzę dymu z cygar – odezwała się, przerywając ciszę.

– W takim razie niech pani wstrzyma oddech, póki drzwi się nie otworzą – powiedział zupełnie obojętnie.

– Jest pan najbardziej gburowatym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznałam! – wykrzyknęła. Z wściekłością odwróciła się do niego tyłem i wlepiła wzrok w wyświetlacz z numerami pięter.

– Wcale mnie pani nie poznała – zwrócił jej uwagę.

– I całe szczęście.

– Pracuje pani w tym budynku? – Z tyłu doszło ją stłumione pytanie.

– Właściwie nie pracuję zawodowo. – Spojrzała na niego przez ramię z jadowitym uśmiechem. – Jestem utrzymanką jednego z adwokatów w kancelarii Malcolm, Randers, Tyler i Hague.

Spojrzenie czarnych oczu przesunęło się po jej szczupłej sylwetce, objęło nijaki kostium i pantofle na płaskim obcasie, po czym wróciło do twarzy, na której dziś nie było ani śladu makijażu. Jej piwne oczy były równie ładne jak złoto-brązowe włosy. Miała wydatne kości policzkowe, pełne usta, prosty nos, a przy tym ujmujący wyraz twarzy. Nietrudno było się domyślić, że gdyby się postarała, wyglądałaby całkiem atrakcyjnie.

– Ten adwokat musi mieć najwyraźniej kłopoty ze wzrokiem – uznał w końcu.

Oczy Becky zwęziły się. Zacisnęła palce na pojemniku, próbując się opanować. Prawdę mówiąc, chętnie oblałaby tego gbura gorącą kawą, zdawała sobie jednak sprawę, że konsekwencje mogłyby okazać się dość przykre.

– Z pewnością nie jest ślepy – odrzekła wyniośle. – Braki w urodzie wyrównuję niesamowitą biegłością w sprawach łóżkowych. Najpierw starannie smaruję ukochanego miodem – szepnęła konspiracyjnie, pochylając się w stronę rozmówcy – a potem przynoszę specjalnie tresowane mrówki…

Mężczyzna podniósł do ust cygaro, zaciągnął się i wydmuchnął wielką chmurę dymu.

– Mam nadzieję, że najpierw go pani rozbiera – odezwał się. – Trudno jest sprać miód z materiału. To moje piętro.

Nie spuszczając z niego wzroku, odsunęła się, żeby go przepuścić. Nie wiedziała, kim jest, ale naprawdę miała go powyżej uszu. Właściwe od pierwszego spotkania – a było to niedługo po tym, gdy zaczęła pracować w tym budynku – rzucał jakieś złośliwe uwagi i nabijał się z niej.

– Miłego dnia – rzuciła za nim przesadnie słodkim głosem.

Nawet nie raczył się odwrócić.

– Był całkiem miły, dopóki nie spotkałem pani.

– Niech pan sobie wetknie to cygaro… – wybuchnęła.

Drzwi zamknęły się, nim dokończyła i winda mszyła w górę na czternaste piętro. Ależ ten facet działa mi na nerwy, westchnęła Becky, widząc wyświetlony numer. Czemu musi pracować akurat w tym budynku?

W końcu udało jej się wysiąść na szóstym piętrze. Wciąż gotując się ze złości, weszła do biura. Minęła pogrążone w pracy dwie sekretarki – Maggie i Jessicę, które siedziały w drugiej części pokoju. Stanowisko Becky było tuż obok gabinetu Boba Malcolma, młodszego wspólnika w firmie i jej bezpośredniego przełożonego.

Bez pukania wmaszerowała do dużego gabinetu. Harley i Jarard, młodsi współpracownicy Malcolma, niecierpliwie czekali na kawę, Bob podirytowanym głosem mówił coś do telefonu.

– Postaw to gdziekolwiek, Becky. Dziękuję – rzucił, osłaniając dłonią słuchawkę. – Kilpatrick właśnie przyszedł – poinformował kolegów i westchnął.

Becky w milczeniu rozdała kubki z kawą. Harley i Jarard podziękowali jej cicho. Bob znów rozmawiał przez telefon.

– Posłuchaj, Kilpatrick. Proszę jedynie o krótką naradę. Mam nowe dowody. Chciałbym, żebyś na nie spojrzał. – Bob poczerwieniał na twarzy i z całej siły walnął pięścią w biurko. – Do diabła, człowieku! Mógłbyś być bardziej elastyczny. – Westchnął ze złością. – W porządku, będę za pięć minut. – Z trzaskiem odłożył słuchawkę. – Boże święty, modlę się, żeby nie startował do ponownych wyborów – jęknął. – Pracuję z nim dopiero drugi tydzień, a już mam go dość. Dużo bym dał, żeby pracować z Danem Wadę’em.

Dan Wade był prokuratorem Atlanty. Becky słyszała, że jest bardzo sympatyczny. Jednak w hrabstwie Curry stanowisko prokuratora okręgowego zajmował Rourke Kilpatrick.

– Właściwie trudno go winić – odezwał się Harley. – Żaden prezydent nie dostał tylu pogróżek, ile on w ciągu ostatniego miesiąca. A wszystko przez tę wojnę, jaką wydał narkotykom. To naprawdę twardy facet i z pewnością nie da za wygraną. Prowadziłem tu kilka spraw i wiem, jaką ma opinię. Jego nie można kupić. Jest praworządny aż do szpiku kości.

Bob odchylił się w skórzanym fotelu.

– Do tej pory chodzą mi ciarki na wspomnienie, jak pewnego razu Kilpatrick załatwił mojego świadka. Kiedy kobieta skończyła zeznawać, musieli jej podać środki uspokajające.

– Naprawdę jest taki straszny? – spytała zaintrygowana Becky.

– Owszem – odparł szef. – Nie miałaś okazji go poznać, prawda? Chwilowo pracuje w naszym budynku, bo jego biuro jest akurat remontowane. Dla nas to całkiem wygodne, bo zamiast jechać do sądu, wystarczy wejść na wyższe piętro. Jednak Kilpatrick nie cierpi swojego tymczasowego lokum.

– Prawdę mówiąc, Kilpatrick nienawidzi wszystkiego, ludzi również – zaśmiał się Harley. – Powiadają, że charakter odziedziczył po przodkach. Jest półkrwi Indianinem, a ściślej mówiąc, Czerokezem. Po śmierci jego ojca matka Kilpatricka przyjechała tu, żeby zamieszkać z rodziną męża. Wkrótce i ona umarła, a wtedy Kilpatrickiem zaopiekował się jego wuj. Był głową jednego z rodów, które zakładały Curry Station i bez trudu zmusił miejscową społeczność, żeby zaakceptowała jego krewnego. Był również sędzią federalnym – dodał z uśmiechem. – To właśnie od niego Kilpatrick zaraził się miłością do prawa.

Trzeba wam bowiem wiedzieć, że stary Kilpatrick był chodzącą uczciwością.

– No nic… Mimo wszystko pójdę na górę i zaoferuję mu swoją duszę w imieniu naszego klienta – oznajmił Bob Malcolm.

– Mógłbyś posłać Becky – zażartował Harley.

– Możliwe, że jej udałoby się trochę go zmiękczyć. Co ty na to?

– Zjadłby ją na śniadanie – roześmiał się Malcolm i odwrócił się do sekretarki. – Kiedy wyjdę, pomóż trochę Maggie, dobrze? Trzeba nadgonić porządkowanie akt.

– Oczywiście – uśmiechnęła się w odpowiedzi. – Życzę powodzenia.

Spojrzał na nią z uśmiechem.

– Z pewnością będę go potrzebował.

Maggie pokazała jej dokumenty, które należało wprowadzić do kartoteki. Drobna, szczupła czarnoskóra kobieta pracowała w firmie od dwudziestu lat. Miała ostry język i potrafiła być równie nieprzyjemna dla klientów, jak i dla nowych sekretarek. Na szczęście jednak Becky była z nią w bardzo dobrych stosunkach. Nawet od czasu do czasu jadały razem lunch. W gruncie rzeczy Maggie była jedyną osobą poza dziadkiem, z którą Becky mogła szczerze porozmawiać.

Jessica, elegancka blondynka, która siedziała po drugiej stronie pokoju, była sekretarką panów Hague i Randersa. Tess Coleman, jedna z praktykantek, była młodą jasnowłosą mężatką o przyjaznym uśmiechu. Nettie Hayes, czarnoskóra studentka prawa, również była tu na praktyce. W recepcji siedziała Connie Blair, pełna życia brunetka, która często deklarowała swoją niechęć do stanu małżeńskiego. Stosunki Becky ze wszystkimi koleżankami były naprawdę bardzo dobre, lecz bezsprzecznie najbardziej lubiły się z Maggie.

– Zamierzają kupić nowy ekspres do kawy – napomknęła Maggie, gdy Becky usiadła do pracy. – Jutro pójdę to załatwić. Przy okazji poszukam prezentu dla swojej szwagierki. Niedługo będzie rodzić.

Becky uśmiechnęła się bez przekonania. Miała wrażenie, że życie przecieka jej przez palce. Nigdy nawet nie umówiła się na prawdziwą randkę. Poszła kiedyś na potańcówkę do klubu weteranów wojennych z wnukiem przyjaciela dziadka, ale to była zupełna klapa. Chłopak palił trawkę, lubił imprezować i zupełnie nie mógł pojąć, czemu Becky nie jest tym zachwycona.

W biurze panowała opinia, że Becky jest dość staromodna. Zresztą w tym zamkniętym środowisku kawalerowie byli rzadkością, a tym, którzy jeszcze pozostali wolni, nie zależało na wchodzeniu w związek małżeński. Rebecca liczyła na to, że po przeniesieniu firmy do Curry Station jej życie towarzyskie ulegnie znacznej poprawie. Była to co prawda okolica podmiejska, ale atmosfera panowała tu jak w małym miasteczku. Tyle że gdyby nawet poznała kogoś interesującego, nie mogłaby pozwolić sobie na poważny związek. Kto wtedy zająłby się dziadkiem, Clayem i Maćkiem? Pozostają marzenia, pomyślała z żalem. Zdecydowała poświęcić się rodzinie, zresztą nie miała innego wyjścia. Ojciec znał jej sytuację, ale nic go to nie obchodziło. Z tym też trudno było jej się pogodzić. Wiedział przecież, jak harowała, a mimo to od dwóch lat nie dawał znaku życia. Nawet nie zadzwonił ani nie napisał, żeby dowiedzieć się, co się dzieje z jego dziećmi.

– Pominęłaś dwa dokumenty, Becky. – Maggie przerwała jej rozmyślania. – Musisz bardziej uważać, kochanie – dodała z czułym uśmiechem.

– Oczywiście, Maggie – powiedziała cicho, koncentrując się na pracy.

Późnym popołudniem wracała do domu swoim białym thunderbirdem. Był to jeden ze starszych modeli, niewielki, z anatomicznymi fotelami i składanym dachem, lecz mimo to był najbardziej eleganckim autem, jakim do tej pory jeździła. Podobała jej się welurowa tapicerka w kolorze czerwonego wina i elektrycznie otwierane okna. Przepadała za swoim autem, a w związku z tym nawet opłaty i inne koszty eksploatacji nie były dla niej przykre.

Musiała najpierw podjechać do śródmieścia, żeby zabrać jakieś papiery od prawnika, który odszedł, zanim firma się przeniosła. Nie znosiła centrum Atlanty i cieszyła się, że nie musi już tam pracować. Znalazła miejsce na parkingu, odebrała dokumenty, a kiedy ruszała w drogę powrotną, właśnie zaczął się największy ruch.

Przy zjeździe na Ulicę Dziesiątą panował nieopisany tłok, przy Omni było jeszcze gorzej, ale koło szpitala Grady zaczęło się rozluźniać, a gdy minęła stadion i zjazd na międzynarodowe lotnisko Hartsfield, mogła się wreszcie odprężyć.

Po dwudziestu minutach wjechała do hrabstwa Curry, a pięć minut później okrążała już rynek w Curry Station, skąd było tylko kilka minut jazdy do podmiejskiego kompleksu biurowego, gdzie jej firma miała nową siedzibę.

Curry Station niewiele zmieniło się od czasów wojny domowej. Rynku obowiązkowo strzegł żołnierz Konfederacji z muszkietem w rękach. Wokół ustawiono ławki, na których w słoneczne sobotnie popołudnia przesiadywali starsi panowie. W pobliżu znajdowały się drogeria, sklep spożywczy i świeżo wyremontowane kino.

Był tu też wspaniały stary budynek z czerwonej cegły z wielkim zegarem, gdzie odbywały się posiedzenia sądu okręgowego i stanowego. To właśnie tu mieściło się remontowane w tej chwili biuro prokuratora okręgowego. Becky zaintrygowała postać pana Kilpatricka. Tak jak wszyscy, słyszała oczywiście o jego rodzinie. Pierwszy z rodu, zanim jeszcze osiadł w Atlancie, zrobił majątek na handlu w Savannah. Becky domyślała się, że przez lata ich bogactwo zmniejszyło się, ale z tego, co wiedziała, pan Kilpatrick jeździł mercedesem i mieszkał w okazałej rezydencji. Z pensji prokuratora nie byłoby go na to stać. Niektórzy dziwili się, że postanowił ubiegać się o to stanowisko, skoro z dyplomem uniwersytetu w Georgii mógł założyć prywatną kancelarię i zarabiać miliony.

Rourke Kilpatrick został nominowany przez gubernatora, kiedy poprzedni prokurator okręgowy zmarł przed upływem kadencji. Rok później ku zaskoczeniu mieszkańców wygrał wybory. W hrabstwie Curry rzadko zdarzało się, aby mianowani odgórnie urzędnicy zdobywali poparcie w głosowaniu.

Do tej pory Becky nie poświęcała żadnej uwagi prokuratorowi okręgowemu i jego historii. Jej zakres obowiązków nie obejmował niczego, co dotyczyło sali sądowej, a w domu była zbyt zajęta, żeby śledzić codzienne wiadomości. Aż do dzisiaj zatem nazwisko Kilpatrick było dla niej pustym dźwiękiem.

Zatopiła się w myślach, patrząc na dzielnicę willową, przez którą właśnie przejeżdżała. Przy głównej ulicy miasteczka stały wytworne domy, otoczone wielkimi dębami, sosnami oraz dereniami, które wiosną pokrywały się różowymi i białymi kwiatami. Przy bocznych drogach rozciągały się stare farmy. Ich walące się stodoły i budynki mieszkalne były świadectwem uporu i dumy mieszkańców Georgii, którzy za żadną cenę nie chcieli stąd odejść.

Jedna z tych farm należała do Grangera Cullena. Dziadek Becky był trzecim z kolei potomkiem rodu Cullenów, którzy mieli to gospodarstwo od czasów wojny secesyjnej. Jakoś zawsze udawało im się utrzymać na tej stuakrowej posiadłości. Obecnie farma popadła w ruinę, a biały, szalowany drewnem dom wymagał generalnego remontu. Mieli telewizor, ale nie założyli kablówki, bo była za droga. Mieli telefon, ale podłączony do linii towarzyskiej z trzema sąsiadami, którzy prawie nie odkładali słuchawki. Becky dziękowała swojej szczęśliwej gwieździe, że przynajmniej była woda miejska i kanalizacja. Niestety zimą woda zamarzała w rurach, a w zbiorniku nigdy nie było dość gazu, żeby ogrzać dom.

Odstawiła auto do pochyłej szopy, która służyła za garaż i przez chwilę siedziała, rozglądając się wokół. Ogrodzenie było zardzewiałe i ledwo się trzymało na niemal całkiem zniszczonych słupkach. Drzewa były nagie, bo wciąż panowała zima, a pole zarosło żarnowcem i łopianem. Przed wiosennymi uprawami trzeba je było zaorać, ale Becky nie potrafiła obsługiwać traktora, a Clay nie był na tyle odpowiedzialny, żeby mu powierzyć takie zadanie. Na poddaszu starej stodoły było jeszcze dużo siana dla dwóch krów, które trzymali, żeby mieć własne mleko. Dzięki wysiłkom Becky wielka zamrażarka pełna była warzyw z poprzedniego lata, a w spiżami stały słoje z domowymi przetworami. Jednak do czasu nowych zbiorów wszystko zostanie zjedzone i trzeba będzie znów uzupełniać zapasy. A przecież musiała także pracować zarobkowo. Właściwie całe jej życie było ciągłą, nieprzerwaną pracą. Nigdy nie była na przyjęciu ani na żadnym balu. Nie miała okazji poczuć, jak miły w dotyku jest jedwab, ani skropić się wytwornymi perfumami. Nigdy nie odwiedziła fryzjera ani manikiurzystki. I pewno nigdy tego nie zrobi. Zestarzeje się, zajmując się rodziną i marząc o tym, by się stąd wyrwać.

Ogarnęło ją poczucie winy, że się tak nad sobą rozczula. Kochała dziadka i braci i nie wolno jej było winić ich za brak jej wolności. Zresztą odebrała takie wychowanie, że nowoczesny styl życia nie sprawiłby jej radości. Nie mogłaby spać z przygodnie poznanymi mężczyznami, bo traktowanie z nonszalancją tak ważnych spraw było wbrew jej naturze. Nie mogłabym brać narkotyków ani pić wódki, bo mam zbyt słabą głowę i robię się senna nawet po niewielkiej ilość alkoholu, myślała, wysiadając z samochodu. Nawet palić bym nie mogła, bo dym mnie dusi.

– Nie pasuję do odrzutowców i komputerów – powiedziała w stronę kur, które patrzyły na nią z podwórka. – Najwidoczniej sądzony mi kreton i koźla skóra.

– Dziadku! Becky znów rozmawia z kurami! – krzyknął Mack ze stodoły.

Dziadek uśmiechnął się do wnuczki. Siedział na ganku w trzcinowym fotelu, ubrany w białą koszulkę, sweter i ogrodniczki. Od tygodni nie wyglądał tak zdrowo. Jak na luty było wyj ątkowo ciepło, prawie wiosennie.

– Póki jej nie odpowiadają, nie ma czym się martwić – zawołał do jasnowłosego chłopca.

– Odrobiłeś lekcje? – spytała Becky.

– Och, Becky! Dopiero wróciłem! Muszę nakarmić swoją żabę.

– Ciągłe wymówki – mruknęła. – Gdzie jest Clay?

Jednak Mack zniknął już wewnątrz stodoły. Wchodząc na ganek, Becky dostrzegła, że dziadek odwraca oczy i zaczyna bawić się laską i scyzorykiem.

– Co się dzieje? – spytała, kładąc mu dłoń na ramieniu.

Stary mężczyzna wzruszył ramionami i pochylił łysiejącą, siwą głowę. Był wysoki, bardzo szczupły, a od czasu gdy zachorował, bardzo się przygarbił. Jego dłonie o długich palcach pokryte były starczymi plamami, a twarz miał zrytą zmarszczkami, które wyglądały jak koleiny wyżłobione w drodze. Wyglądał dużo starzej niż na swoje sześćdziesiąt sześć lat. Nie miał łatwego życia. Dziadkowie Becky stracili troje dzieci – dwoje utonęło podczas powodzi, jedno zmarło na zapalenie płuc. Tylko ojciec Becky, Scott, dożył wieku dojrzałego, ale on z kolei przysparzał wszystkim mnóstwa kłopotów. Nie wyłączając własnej żony. W świadectwie zgonu odnotowano, że przyczyną śmierci Henrietty, matki Becky, Claya i Macka było zapalenie płuc, jednak Rebecca była przekonana, że mama po prostu się poddała. Odpowiedzialność za troje dzieci, niedomagającego teścia, problemy z własnym zdrowiem oraz bezustanne kłopoty z mężem hazardzistą i niepoprawnym kobieciarzem zupełnie ją załamały.

– Clay wyszedł z chłopakami Harrisa – powiedział w końcu dziadek.

– Sonem i Bubbą? – westchnęła. Koledzy Claya mieli oczywiście imiona, ale jak wielu chłopców z Południa używali przydomków, które nijak się miały do imion nadanych na chrzcie. Przezwisko Bubba było równie popularne jak Son, Buster, Billy-Bob czy Tub. Becky nawet nie znała prawdziwych imion chłopców, bo nikt ich nigdy nie używał. Synowie Harrisa byli dorastającymi nastolatkami i obaj mieli już prawo jazdy. Zdaniem Becky w ich przypadku było to równoznaczne z zezwoleniem na zabijanie. Obaj zażywali narkotyki, a chodziły też słuchy, że Son był dilerem. Rzucił szkołę, gdy miał szesnaście lat, a teraz jeździł dużą niebieską corvettą i zawsze miał pieniądze. Becky nie lubiła Harrisów i otwarcie powiedziała to Clayowi. Widać jednak chłopiec nic sobie nie robił z rad starszej siostry, skoro znów wyszedł z tymi łobuzami.

– Naprawdę nie wiem, co robić – odezwał się cicho dziadek. – Próbowałem z nim rozmawiać, ale nawet nie chciał słuchać. Oznajmił, że jest wystarczająco dorosły, żeby samemu podejmować decyzje i że żadne z nas nie ma prawa mu rozkazywać. A w końcu mnie sklął. Wyobrażasz to sobie? Siedemnastolatek sklął własnego dziadka!

– To zupełnie do niego niepodobne – odparła.

– Jest taki nieznośny od Bożego Narodzenia. Właściwie od czasu, gdy zaczął włóczyć się z młodymi Harrisami.

– Nie poszedł dzisiaj do szkoły – ciągnął dziadek. – Zresztą nie chodzi już od dwóch dni. Jego oceny są tak złe, że może nie zdać. I co się z nim wtedy stanie? Zupełnie jak Scott – westchnął ciężko. – Następny Cullen schodzi na psy.

– O mój Boże. – Rebecca opadła ciężko na schodki. Przymknęła oczy i pozwoliła, by wiatr ochłodził jej twarz.

Clay zawsze był dobrym dzieckiem. Próbował pomagać w obowiązkach domowych i opiekował się Maćkiem. Jednak w ciągu kilku ostatnich miesięcy nastąpiła w nim jakaś zmiana. Opuścił się w nauce, zrobił się kapryśny i zamknął w sobie. Do domu wracał tak późno, że czasami nie był w stanie podnieść się rano z łóżka. Oczy miał przekrwione, a kiedyś po powrocie zupełnie bez powodu zaczął chichotać jak pensjonarka. Jak później się dowiedziała, takie objawy daje kokaina. Nie widziała nigdy, żeby coś zażywał, ale była pewna, że palił marihuanę, bo pachniały nią jego ubrania i pokój. Clay oczywiście wszystkiemu zaprzeczył, a Becky nie znalazła żadnych dowodów, bo był zbyt ostrożny.

Ostatnio wciąż miał jej za złe, że wtrąca się w jego sprawy. Dwa dni temu zwrócił jej uwagę, że jest tylko jego siostrą i nie ma nad nim żadnej władzy, więc nie będzie mu więcej mówić, co ma robić. Nie chciał dłużej żyć jak biedne dziecko, które nie ma w kieszeni ani grosza. Oświadczył, że sam sobie poradzi, a Becky może iść do diabła.

Nie powiedziała dziadkowi o tej rozmowie. Wystarczyło, że musiała wciąż usprawiedliwiać złe zachowanie brata i jego częste wyjścia. Miała tylko nadzieję, że Clay nie wpadnie w nałóg. Istniały co prawda zakłady, gdzie można było się leczyć, ale dostępne były one dla bogatych. Mogła najwyżej liczyć na jakiś stanowy ośrodek medyczny, wiedziała jednak, że dziadek nigdy się na to nie zgodzi, nawet gdyby udało jej się namówić Claya. Dziadek był zbyt dumny i nigdy nie wyraziłby zgody na przyjęcie pomocy od instytucji, która choćby w najmniejszym stopniu przypominała organizację dobroczynną.

No i tak to właśnie wygląda, myślała Beeky ze wzrokiem utkwionym w pola, które od ponad stu lat należały do jej rodziny. Byli beznadziejnie zadłużeni, a Clay w dodatku był na prostej drodze, żeby wpakować się w jakąś kabałę. Powszechnie wiadomo, że nawet alkoholikowi nie da się pomóc, jeżeli sam nie zrozumie, że ma problem. A Clay nie zdawał sobie z tego sprawy. Westchnęła ciężko. Dzień zaczął się okropnie, a kończył się jeszcze gorzej.

ROZDZIAŁ DRUGI

Becky przebrała się w dżinsy i czerwony sweter, związała włosy w koński ogon i zabrała się za przygotowanie kolacji. Smażąc kurczaka, do którego zamierzała podać tłuczone ziemniaki i fasolkę z domowych zapasów, jednocześnie upiekła ciasteczka w starym piecyku. Możliwe, że udałoby się naprowadzić Claya na prostą drogę, myślała. Gdybym tylko wiedziała, jak to zrobić. Same rozmowy nie wystarczą. Tego już próbowała, ale Clay w ogóle nie chciał jej słuchać i po prostu wychodził. Co gorsza, ostatnio zauważyła, że ze słoja, w którym trzymała pieniądze za jajka, zaczęły ginąć banknoty. Była prawie pewna, że to Clay je zabiera, ale jak miała spytać własnego brata, czyją okrada?

W końcu zabrała resztę pieniędzy i włożyła je do banku. Czuła się jak przestępca, co jeszcze bardziej pogłębiało poczucie winy, że z takim żalem myśli o swojej odpowiedzialności za rodzinę.

Poza jedną Maggie nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać o tych problemach, lecz nie chciała starszej koleżance zawracać głowy swoimi nieszczęściami. Jej dawne przyjaciółki powychodziły za mąż albo wyniosły się do innych miast. Z dziadkiem też nie mogła pomówić. Jego zdrowie i tak było zagrożone, więc nie mogła mu dokładać zgryzot. Powiedziała mu tylko, że sama sobie ze wszystkim poradzi. Właściwie jedyną osobą spoza rodziny, która mogłaby jej coś poradzić, był jej szef, pan Malcolm.

Ustawiła potrawy na stole, po czym zawołała Macka i dziadka. Zmówili modlitwę i zabrali się dojedzenia, słuchając narzekania Macka na matematykę, nauczycieli i szkołę jako taką.

– Nie będę się uczył matmy – oznajmił Mack, patrząc na siostrę piwnymi oczami, które były o ton jaśniejsze od jej oczu. Włosy miał znacznie jaśniejsze, prawie blond. Jak na dziesięciolatka był wysoki i wydawało się, że z dnia na dzień rośnie coraz bardziej.

– Owszem, będziesz – odparła Becky. – Pewnego dnia będziesz musiał prowadzić te wszystkie księgi. Nie będę żyć wiecznie.

– Co ty wygadujesz? – zdenerwował się dziadek. – Jesteś za młoda, żeby tak mówić. Chociaż… – zapatrzył się w talerz – wyobrażam sobie, że od czasu do czasu masz ochotę stąd uciec. Masz tyle roboty z nami wszystkimi…

– Przestań – mruknęła Becky, patrząc mu prosto w oczy. – Kocham was i dlatego tu jestem. Zjedz ziemniaki. Na deser zrobiłam ciasto z wiśniami.

– O rety! Moje ulubione! – Mack wyszczerzył zęby.

– Będziesz mógł zjeść tyle, ile zechcesz. Ale dopiero po tym, gdy odrobisz matematykę, a ja sprawdzę wszystkie zadania – dodała, uśmiechając się szeroko.

Mack skrzywił się i oparł brodę na dłoniach.

– Lepiej bym zrobił, gdybym pojechał z Clayem. Chciał mnie zabrać.

– Jeśli kiedykolwiek z nim wyjdziesz, zabiorę ci piłkę do koszykówki – zagroziła, stosując jedyną broń, jaką miała.

Chłopiec pobladł. Koszykówka stanowiła całe jego życie.

– Daj spokój, Becky. Przecież żartowałem!

– Mam nadzieję – powiedziała. – Clay wpadł w złe towarzystwo. Mam wystarczająco dużo problemów i nie chcę, żebyś jeszcze ty mi ich przysparzał.

– Masz rację – poparł ją dziadek.

Mack podniósł widelec.

– W porządku. Tylko nie ruszaj mojej piłki.

– Umowa stoi – obiecała Becky, starając się, żeby nie było po niej widać, jaką ulgę poczuła.

Dziadek i Mack poszli oglądać telewizję, a ona tymczasem pozmywała naczynia, sprzątnęła w salonie i dwukrotnie załadowała pralkę. Później sprawdziła pracę domową Macka, zapakowała go do łóżka, pomogła dziadkowi przygotować się do snu i wzięła kąpiel. Właśnie zamierzała się położyć, gdy do salonu wtoczył się Clay… Śmierdział piwem i śmiał się głupkowato.

Zrobiło jej się niedobrze od obezwładniającego zapachu alkoholu. Wpatrywała się w brata z bezsilną wściekłością i z nienawiścią myślała o warunkach, które wpędziły go w taką pułapkę. Chłopiec w jego wieku potrzebował mężczyzny, który by nim pokierował. Kogoś do naśladowania. Clay szukał takiego wzoru, lecz zamiast dziadka wybrał braci Harrisów.

– Och, Clay – jęknęła żałośnie. Był tak bardzo do niej podobny – miał takie same brązowe włosy i szczupłą budowę ciała, ale jego oczy były czystozielone, a nie piwne, jak jej i Macka.

Clay wyszczerzył zęby.

– Nie bój się, nie będę rzygał. Wypaliłem jointa, nim napiłem się piwa. – Puścił do niej oko.

– Rzucam szkołę, Becky. To dobre dla mięczaków i debili.

– Nie, nie rzucasz – odparła krótko. – Nie po to zaharowuję się na śmierć, żeby patrzeć, jak schodzisz na psy.

Clay spojrzał na nią zamglonym wzrokiem.

– Jesteś tylko moją siostrą. Nie masz prawa mówić mi, co wolno mi robić.

– No to się przekonasz – rzuciła. – Nie życzę sobie, żebyś włóczył się z tymi Harrisami. Wpadniesz przez nich w poważne kłopoty.

– To moi przyjaciele i będę się z nimi spotykał, jeśli będę miał na to ochotę – oznajmił. Czuł, jak ogarnia go złość. Poza marihuaną palił też crack i teraz miał wrażenie, że głowa mu zaraz eksploduje. Kiedy był na haju, czuł się wspaniale, lecz cudowne uczucie zaczęło już słabnąć i ogarnęło go jeszcze większe przygnębienie niż zwykle. – Nie cierpię tej nędzy! – powiedział.

– Więc znajdź sobie pracę – poradziła mu zimno. – Ja tak zrobiłam. Pracowałam nawet przed skończeniem szkoły. Trzy razy zmieniałam pracę, zanim dostałam to miejsce. W dodatku musiałam skończyć kursy wieczorowe, żeby ją zdobyć.

– Znowu to samo, święta Becky – powiedział bełkotliwie. – No więc pracujesz. Też mi coś. I co my z tego mamy? Jesteśmy potwornie biedni, a teraz gdy dziadek się rozchorował, będzie jeszcze gorzej.

Czuła, jak robi jej się niedobrze. Próbowała sobie tłumaczyć, że Clay jest pijany i nie wie, co mówi. Jednak ból, jaki jej zadał, nie ustąpił.

– Ty wstrętny smarkaczu! – rzuciła ze złością. – Ty niewdzięczny bachorze! Zaharowuję się, a ty jeszcze skarżysz się, że nic nie mamy!

Clay zatoczył się, ciężko opadł na kanapę i wziął głęboki oddech. Z pewnością miała rację, ale był zbyt naćpany, żeby go to obchodziło.

– Daj mi spokój – mruknął, kładąc się na kanapie. – Daj mi święty spokój.

– Co jeszcze brałeś prócz marihuany i piwa? – spytała.

– Trochę cracku – odparł sennie. – Wszyscy to biorą. Zostaw mnie w spokoju. Chce mi się spać.

Rozwalił się na kanapie, zamknął oczy i natychmiast zasnął. Becky stała nad nim jak oniemiała. Kokaina. Nie widziała jej na oczy, ale wystarczająco dużo słyszała o niej w wiadomościach i wiedziała, że to nielegalny środek. Musiała jakoś powstrzymać Claya, zanim problem go przerośnie. W pierwszym rzędzie powinna trzymać go z dala od Harrisów. Nie wiedziała co prawda, jak to osiągnie, ale musiała znaleźć jakiś sposób.

Nakryła brata kocem, bo łatwiej było zostawić go na kanapie niż próbować przenieść. Clay miał już prawie metr osiemdziesiąt wzrostu i był od niej znacznie cięższy. Nie zdołałaby go podnieść. Kokaina… Nie trzeba było wiele myśleć, żeby zgadnąć, jak ją zdobył. Prawdopodobnie dostał ją od swoich przyjaciół. Jeśli dopisze mu szczęście, skończy się na tym pierwszym razie. Powstrzymam go, zanim zrobi to ponownie, postanowiła.

Weszła do swojego pokoju i położyła się w szlafroku na zniszczonej narzucie. Czuła się potwornie staro. Może rano wszystko będzie wyglądać lepiej, pomyślała z nadzieją. Mogłaby poprosić pastora Foksa z miejscowego kościoła, żeby porozmawiał z Clayem. Możliwe, że to coś pomoże. Dzieci potrzebują jakichś zasad, które pozwolą im przetrwać ciężkie chwile. Narkotyki i religia stały na przeciwległych biegunach w hierarchii wartości, a z pewnością religia winna zajmować wyższą pozycję. Z doświadczenia wiedziała, że wiara pomogła jej przetrwać wiele burz.

W końcu zamknęła powieki i zapadła w sen. Rano wyprawiła Macka do szkoły, ale Clay nie chciał wstać.

– Porozmawiamy, gdy wrócę z pracy – powiedziała stanowczo. – Nie będziesz więcej wałęsał się z tymi chłopakami.

– Założysz się? – rzucił, patrząc na nią wyzywająco. – Spróbuj mnie powstrzymać. Myślisz, że ci się uda?

– Poczekaj, to zobaczysz – odparła, modląc się w duchu, żeby udało jej się coś wymyślić.

Jadąc do pracy, nie przestawała o tym myśleć. Prosiła dziadka, żeby porozmawiał z Clayem, ale odniosła wrażenie, że ten dumny stary człowiek najchętniej schowałby głowę w piasek. Być może działo się tak dlatego, że zawiódł się na swoim synu i bał się przyznać, że wychowując wnuka, również poniósł klęskę.

Maggie rzuciła na nią okiem, gdy z zamyśloną miną siadała przy swoim biurku.

– Mogę ci w czymś pomóc? – spytała cicho.

– Nie, ale bardzo ci dziękuję – uśmiechnęła się Becky. – Dobry z ciebie człowiek, Maggie.

– Jestem twoim bliźnim – poprawiła ją starsza koleżanka. – W życiu zdarzają się burze, ale wszystkie w końcu mijają. Pamiętaj, Becky, że wichry – ani te dobre, ani złe – nigdy nie wieją wiecznie.

– Postaram się zapamiętać – roześmiała się.

I nawet jej się udało. Aż do chwili, gdy po południu zadzwoniono z biura sędziego pokoju, że Clay został zatrzymany pod zarzutem posiadania narkotyków. Pan Gillen, który telefonował, powiedział, że wezwał prokuratora okręgowego i obaj rozmawiali z Clayem, po czym wysłali go do aresztu dla nieletnich. Teraz mieli podjąć decyzję, czy należy go oskarżyć. Kiedy go aresztowano, był pijany, a kieszenie miał pełne kokainy. Decyzja o wysunięciu oskarżenia o popełnienie przestępstwa należała do prokuratora, a zdaniem Gillena Kilpatrick na pewno oskarży chłopca, jeśli tylko będzie miał wystarczająco mocne dowody. Wszyscy wiedzieli, że zawsze surowo karał ludzi, którzy handlowali narkotykami.

Podziękowała Gillenowi, że zechciał osobiście o wszystkim ją zawiadomić i bezzwłocznie poszła do gabinetu Boba Malcolma.

– Co ja mam robić? Co robić? – pytała zrozpaczona. – Podobno miał przy sobie ponad czterdzieści gramów. A to znaczy, że może zostać oskarżony o ciężkie przestępstwo.

– To twój ojciec powinien się tym zająć – powiedział stanowczo prawnik.

– Nie ma go w mieście – mruknęła. – A dziadek nie czuje się dobrze – dodała. – Choruje na serce.

Bob Malcolm pokręcił głową i westchnął.

– W porządku. Odwiedzimy prokuratora okręgowego i spróbujemy z nim porozmawiać. Zadzwonię i umówię się z nim. Może uda się pójść na ugodę.

– Z Kilpatrickiem? – spytała nerwowo. – Mówił pan, że on nie zawiera takich umów.

– Wszystko zależy od tego, jak poważne są zarzuty i jakimi dowodami dysponuje. Z pewnością nie będzie chciał marnować pieniędzy podatników na sprawę, której nie może wygrać. Zobaczymy.

Połączył się z sekretarką prokuratora i okazało się, że Rourke Kilpatrick ma właśnie kilka wolnych minut.

– Zaraz będziemy na górze – powiedział Malcolm, odkładając słuchawkę. – Chodź, Becky.

– Mam nadzieję, że jest w dobrym humorze – mruknęła, rzucając okiem do lustra. Włosy miała porządnie upięte w kok, ale twarz mimo odrobiny morelowego podkładu wydawała się bardzo blada. Niestety po wełnianej spódnicy w czerwoną kratę widać było, że jest noszona od trzech lat, a czarne pantofle były zdarte i porysowane. Mankiety przy rękawach białej bluzki zaczynały się strzępić, a zniszczone dłonie nosiły ślady ciężkiej pracy. Nie była wypielęgnowaną damą i nawet na jej twarzy pojawiły się zmarszczki, jakich nie powinna mieć dziewczyna w jej wieku. Obawiała się, że na panu Kilpatricku nie zrobi dobrego wrażenia. Wyglądała na to, kim była – przepracowaną i dźwigającą na swych barkach zbyt wiele obowiązków prostą, wiejską dziewczynę. Chociaż może to będzie świadczyło na jej korzyść. Nie mogła pozwolić, żeby Clay poszedł do więzienia. Przynajmniej tyle była winna swojej matce.

Sekretarka Kilpatricka powitała ich bardzo uprzejmie.

– Czeka na was – powiedziała, wskazując zamknięte drzwi. – Możecie od razu wejść.

– Dziękuję, Daphne – odparł Malcolm.

– Chodźmy, Becky. Głowa do góry.

Zapukał do drzwi i przepuścił Becky przodem.

I niepotrzebnie. Stanęła jak wryta na widok mężczyzny siedzącego za wielkim biurkiem, na którym piętrzyły się prawnicze dokumenty.

– To pan! – krzyknęła mimo woli.

Mężczyzna odłożył cienkie czarne cygaro i podniósł się zza biurka. Nie zwrócił uwagi na jej okrzyk, nie uśmiechnął się ani nawet nie uczynił żadnego powitalnego gestu. Jego spojrzenie było równie onieśmielające jak za każdym razem, gdy go spotykała w windzie i równie zimne.

– Nie musiałeś przyprowadzać sekretarki – zwrócił się do Boba Malcolma. – Jeśli chcesz ubić interes, to nadal podtrzymuję swoją ofertę. Siadaj.

– Chodzi o sprawę Cullena.

– A, tego młodocianego. – Kilpatrick kiwnął głową. – Chłopaki, z którymi się zadaje, to zwykłe szumowiny. Młodszy z Harrisów sprzedawał narkotyki uczniom miejscowej szkoły średniej. Jego brat handluje wszystkim od koki po herę. Był już raz skazany za usiłowanie rozboju. Wówczas poszedł do zakładu dla młodocianych, ale teraz jest już pełnoletni. Wsadzę go, jeśli go znów złapię.

Becky siedziała nieruchomo.

– A co z Cullenem? – spytała stłumionym głosem.

Kilpatrick obrzucił ją chłodnym spojrzeniem.

– Rozmawiam z Malcolmem, nie z panią.

– Nie rozumie pan – westchnęła. – Clay Cullen jest moim bratem.

Jego ciemne, niemal czarne oczy zwęziły się. Kiedy na nią spojrzał, poczuła się, jakby stała się marnym pyłkiem.

– Spotkałem się już kiedyś z tym nazwiskiem. Kilka lat temu był tu jeden Cullen oskarżony o napad. Ofiara odmówiła zeznań i udało mu się wywinąć. Czy to jakiś pani krewny?

Wzdrygnęła się.

– Mój ojciec.

Kilpatrick nic nie powiedział. Nie musiał tego robić. Po jego spojrzeniu można było poznać, co myśli o jej rodzinie. Mylisz się, chciała powiedzieć. Nie wszyscy jesteśmy tacy… Zanim jednak otworzyła usta, odwrócił się do Malcolma.

– Czy słusznie zakładam, że reprezentujesz swoją sekretarkę i jej brata?

– Nie – zaczęła Becky, myśląc o kosztach, na które nigdy nie byłoby jej stać.

– Owszem – przerwał jej Bob Malcolm. – To jego pierwsze wykroczenie. Zmusiły go do tego ciężkie warunki życia.

– To nadąsany smarkacz, który w dodatku nie chce współpracować – zaprzeczył prokurator.

– Już z nim rozmawiałem. Z pewnością nie jest to sprawa trudnych warunków.

Mogła sobie wyobrazić, jak Clay zareagował na kogoś takiego jak Kilpatrick. Jej brat żadnego mężczyzny nie traktował z respektem. Nic dziwnego, skoro ojciec dał mu taki przykład.

– To nie j est zły chłopiec – powiedziała błagalnie. – Po prostu wpadł w złe towarzystwo. Bardzo proszę… Spróbuję nad nim popracować….

– Widać, że pani ojciec już wykonał kawał roboty – zauważył Kilpatrick. Odchylił się na fotelu i przewiercał ją swoimi czarnymi oczami.

– Póki sytuacja w domu się nie zmieni, będzie to znaczyło, że posyłam chłopaka znów na ulicę. Za chwilę zrobi to samo.

Podniosła na niego oczy.

– Czy ma pan brata, panie Kilpatrick?

– Z tego, co wiem, nie.

– Bo gdyby pan miał, zrozumiałby pan, co czuję. Wyleje pan dziecko z kąpielą…

– To dziecko miało przy sobie narkotyki. A konkretnie kokainę. A także crack. – Pochylił się do przodu. W tym momencie jeszcze bardziej niż zwykle widać było, że jest półkrwi Indianinem. – On potrzebuje opieki, a pani i wasz ojciec najwyraźniej nie jesteście w stanie mu jej zapewnić. Mylę się?

– To cios poniżej pasa, Kilpatrick – wtrącił z naciskiem Malcolm.

– Za to celny – odpalił. Najwidoczniej nie zamierzał za to przepraszać. – Chłopcy w tym wieku nie zmieniają się, jeśli ktoś im nie pomoże. Już dawno powinien dostać pomoc. Teraz może być za późno.

– Ale… – zaczęła Becky.

– Pani brat ma cholerne szczęście, że nie złapali go, gdy sprzedawał tę truciznę na ulicy – rzucił prokurator. – Nienawidzę dilerów.

– On nie jest dilerem – wykrztusiła Becky. Jej wielkie oczy wypełniły się łzami.

Jednak Kilpatrick od dawna nie odczuwał współczucia i nie zrobiło to na nim wrażenia.

– Jeszcze nie – przyznał, odwracając wzrok. Odetchnął z gniewem, wodząc spojrzeniem od Becky do Malcolma. – No dobrze. Gillen, sędzia pokoju, mówi, że zgodzi się na każdą moją decyzję. Chłopak twierdzi, że narkotyki nie należą do niego. Mówi, że nie wie, skąd się wzięły w jego kurtce, a jedynymi świadkami są bracia Harrisowie, którzy oczywiście w pełni potwierdzają jego zeznania – dodał z zimnym uśmiechem.

– Innymi słowy – uśmiechnął się lekko Bob – właściwie nie ma sprawy.

– Zgadza się – przytaknął Kilpatrick. – Przynajmniej tym razem. – Spojrzał znacząco na Becky. – Wycofam oskarżenie.

Ulga była tak wielka, że Becky zrobiło się słabo.

– Czy mogę się z nim zobaczyć? – spytała cicho. Nie było sensu mówić nic więcej. Ten człowiek wyraźnie jej nie cierpiał. Nie mogła się spodziewać, że będzie jej współczuł lub zechce pomóc.

– Oczywiście. Będę nalegał, żeby porozmawiał z nim Brady, kurator z ośrodka dla nieletnich. Dowie się, jakie są warunki tego zwolnienia. No, idźcie już. Muszę wziąć się do pracy.

– W porządku, już nas nie ma. – Malcolm wstał. – Dzięki, Kilpatrick.

Prokurator również się podniósł. Jedną rękę wcisnął do kieszeni i z mieszanymi uczuciami wpatrywał się w zgnębioną twarz Becky. Chociaż wcale tego nie chciał, czuł, że jest mu jej żal.

W niczym nie przypominała aroganckiej, zabawnej dziewczyny, z którą kilka razy jechał windą. Wyglądała tak, jakby straciła wszelką nadzieję.

Odprowadził ich do drzwi i nie odzywając się do sekretarki, wrócił do gabinetu.

– Pojedziemy razem do izby zatrzymań – mówił Bob Malcolm, wciskając guzik szóstego piętra. – Wszystko będzie dobrze. Jeśli Kilpatrick nie może znaleźć dowodów, nie będzie ciągnął tej sprawy.

– Nawet nie chciał mnie wysłuchać – szepnęła Becky.

– To bezkompromisowy człowiek. Prawdopodobnie jest najlepszym prokuratorem okręgowym, jakiego kiedykolwiek miało to hrabstwo, ale czasami jest zbyt mało elastyczny. Na sali sądowej również nie jest łatwym przeciwnikiem.

– Doskonale to rozumiem.

Po pracy Becky pojechała zobaczyć się z bratem. Wprowadzono ją do małego pokoju spotkań i kazano czekać. Clay przyszedł tam po piętnastu minutach.

– Cześć, Becky – rzucił z bezczelnym uśmieszkiem. – Nie musisz się martwić. Nie bili mnie. Do więzienia też mnie nie wsadzą. Gadałem z dwoma chłopakami, którzy znają tutejsze zasady. Ponieważ jesteśmy nieletni, ta izba zatrzymań to taki klaps, nic więcej. Uda mi się wykręcić sianem.

– Dziękuję ci – powiedziała sztywno, mierząc go chłodnym wzrokiem. – Dziękuję, że wziąłeś pod uwagę uczucia dziadka i moje. Miło jest dowiedzieć się, że nas tak bardzo kochasz i z miłości do nas postanowiłeś zostać przestępcą.

Clay był gwałtowny, ale miał dobre serce. Opanował się natychmiast i spuścił oczy.

– A teraz powiedz mi, co się stało – poleciła, siadając naprzeciwko brata. Po chwili dołączył do nich kurator Brady.

– Przecież już ci wszystko powiedzieli.

– Chcę to usłyszeć od ciebie – odrzekła.

Chłopak wzruszył ramionami.

– Byłem pijany – mruknął. Oparł dłonie na obciągniętych dżinsami udach i zaczął je nerwowo wykręcać. – Zaproponowali, żebyśmy wzięli trochę koki i ja się zgodziłem. Siedziałem z tyłu i zupełnie przestałem kontaktować. Ocknąłem się, dopiero gdy zatrzymała nas policja. Okazało się, że kieszenie mam pełne prochów. Nie mam pojęcia, skąd się tam wzięły. Słowo, Becky. – Siostra, brat i dziadek byli jedynymi ludźmi na świecie, których kochał. Był wściekły na siebie za to, co zrobił, ale duma nie pozwalała mu się do tego przyznać. – Właściwie wytrzeźwiałem dopiero po rozmowie z Kilpatrickiem.

– Za samo posiadanie nielegalnych narkotyków możesz dostać do dziesięciu lat, jeśli prokurator okręgowy postanowi potraktować cię jak dorosłego – wtrącił Brady spokojnie. – Zresztą sprawa jeszcze się nie skończyła. Pan Kilpatrick ma wielką ochotę przyprzeć cię do muru.

– Nic mi nie zrobi. Jestem nieletni.

– Jeszcze tylko przez rok. Zapewniam cię zresztą, że zakład poprawczy też ci się nie spodoba.

Clay był wyraźnie przygaszony i już znacznie mniej wojowniczy. Znów zaczął wykręcać palce.

– Ale nie pójdę do więzienia, prawda?

– Tym razem nie – odparł mężczyzna. – Jednak nie lekceważ Kilpatricka. Twój ojciec zachowywał się bezczelnie, kiedy udało mu się uniknąć kary, więc prokurator okręgowy nie pała zbytnią sympatią do waszej rodziny. To człowiek o niezwykle wysokim morale i nie znosi ludzi, którzy łamią prawo. Lepiej byłoby, gdybyś o tym pamiętał. On jest przekonany, że twój ojciec zastraszył świadka, żeby go powstrzymać od składania zeznań.

– Tata był aresztowany? – zdumiał się Clay.

– To nie ma teraz znaczenia – odezwała się Becky sztywno.

Ogarnęły go wyrzuty sumienia, gdy zauważył, ile smutku i napięcia maluje się na jej twarzy.

– Powiem ci to tylko raz – podjął Brady.

– Dostałeś szansę, żeby się z tego wyplątać. Jeśli z niej nie skorzystasz, nikt już nie będzie mógł ci pomóc – ani twoja siostra, ani ja. Póki nie jesteś pełnoletni, możesz wykręcać się sianem, ale ty masz już siedemnaście lat. Kiedy przestępstwo jest dość poważne, prokurator okręgowy ma prawo oskarżyć cię jak dorosłego. Jeśli wdasz się w narkotyki, nieuchronnie czeka cię więzienie. Szkoda, że nie mogę ci pokazać, jak wygląda odsiadka. Więzienia są przepełnione i nawet w tych najlepszych młodzi przestępcy przechodzą prawdziwe piekło. Jeśli nie chcesz, żeby polecenia wydawała ci twoja siostra, z pewnością nie spodobałoby ci się, gdyby któryś ze starszych współwięźniów zrobił z ciebie swoją dziewczynę. – Popatrzył Clayowi w oczy. – Rozumiesz, synu, o czym mówię? Bawiliby się tobą, jak nową zabawką.

Clay poczerwieniał na twarzy.

– Na pewno nie! Walczyłbym…

– Przegrałbyś. Przemyśl to sobie. A tymczasem będziesz chodził na terapię – ciągnął kurator. – Nie radziłbym ci opuścić żadnej sesji. Kilpatrick z pewnością będzie to sprawdzał.

– Niech go diabli – rzucił Clay ze złością.

– To nie jest najlepsze podejście – ostrzegł go spokojnie Brady. – W Kilpatricku możesz mieć śmiertelnego wroga albo najlepszego przyjaciela. Zapewniam cię, że nie spodobałby ci się jako wróg.

Clay mruknął coś pod nosem i skierował spojrzenie na okno. Minę miał taką, jakby nienawidził całego świata.

Becky doskonale rozumiała, co musiał czuć.

Chciało jej się płakać. Zacisnęła dłonie, próbując powstrzymać ich drżenie.

– W porządku, Clay. Możesz iść z siostrą. Wkrótce znów porozmawiamy.

– Dobra – rzucił chłopiec nerwowo. Podniósł się i niechętnie podał dłoń kuratorowi. – Chodź, siostrzyczko. Jedźmy już do domu.

W milczeniu szła z nim do samochodu. Wsunęła się za kierownicę i ledwie Clay zatrzasnął drzwiczki, ruszyła z miejsca.

– Przykro mi, że mnie złapali – odezwał się Clay, gdy byli już w połowie drogi. – Domyślam się, że bardzo się zdenerwowałaś. Becky, naprawdę nie wiedziałem, w co się ładuję.

– Jestem pewna, że nie wiedziałeś. – Jak zwykle, już zdążyła mu wszystko wybaczyć. Uśmiechnęła się z wysiłkiem. – Nie wiem tylko, jak sobie z tym poradzić. Prokurator okręgowy był dość nieprzyjemny.

– Ten cały Kilpatrick – mruknął lodowatym tonem. – Boże, jak ja go nienawidzę! Przyszedł do mnie do aresztu. Patrzył przeze mnie, jakbym był powietrzem. Czułem się jak jakiś nędzny robak. Powiedział, że skończę tak jak tata.

– Na pewno nie – zaprzeczyła zdecydowanie. – Nie miał prawa tak mówić.

– Nie chciał mnie wypuścić. – Clay zawahał się. – Próbował nakłonić pana Brady’ego, żeby mnie wsadził do poprawczaka. Wściekł się, gdy kurator nie dawał się przekonać. Mówił, że każdy, kto bierze się za narkotyki, powinien iść do pudła.

– Pan Kiłpatrick może iść do diabła – parsknęła ze złością. – Damy sobie radę.

– Posłuchaj – ciągnął Clay. – Mógłbym znaleźć pracę. No wiesz, po szkole. Zarobiłbym trochę…

– Nie ma potrzeby – powiedziała, z trudem wydobywając głos. – Nie ma potrzeby, żebyś szukał pracy – powtórzyła, nie widząc grymasu gniewu, jaki przebiegł po twarzy brata. – Zajmę się tobą tak, jak to robiłam do tej pory. Skończysz szkołę, a potem pójdziesz do pracy. Został ci tylko ten rok. To nie tak wiele.

– Mam siedemnaście lat! – wybuchnął. – Nie potrzebna mi już niczyja opieka. Mam dość pracy na farmie i tego, że nie mam własnych pieniędzy. Podoba mi się jedna dziewczyna, ale ona w ogóle nie chce na mnie spojrzeć. Nie pozwalasz mi nawet wziąć cholernego samochodu!

– Nie przeklinaj! – odpaliła. – Nie waż się kląć!

– Wypuść mnie. – Sięgnął do klamki, patrząc na siostrę wyzywająco. – Zatrzymaj się i wypuść mnie!

– Clay, gdzie idziesz? – zawołała, gdy stanął na chodniku.

– Tam, gdzie będę mógł być sobą – odparł ostro. – Jestem twoim bratem, Becky, a nie twoim małym synkiem! Zdaje się, że to do ciebie w ogóle nie dociera, co? Nie jestem dzieckiem, któremu można wciąż rozkazywać. Jestem mężczyzną!

Becky pochyliła się w stronę otwartych drzwi samochodu. W jej oczach widać było zmęczenie, na twarzy pojawiły się głębokie bruzdy.

– Och, Clay – westchnęła ciężko. – Co ja mam teraz zrobić? – Głos jej się załamał, a po policzkach zaczęły spływać łzy.

Clay zawahał się. Nie mógł się zdecydować, czy bardziej mu zależy na niezależności, czy na tym, żeby z twarzy siostry zniknął ten smutny wyraz. Wcale nie chciał jej zranić, ale ostatnio w ogóle nie potrafił nad sobą zapanować. Miał takie gwałtowne zmiany nastroju…

Wsunął się z powrotem do auta i zamknął drzwiczki, patrząc na Becky z niepokojem. Kiedy uświadomił sobie, ile ją to wszystko kosztowało, nagle poczuł się znacznie starszy. Poczucie winy zaczęło go przygniatać. Nie powinien przysparzać jej dodatkowych problemów, zachowując się jak głupi dzieciak.

– Wszystko będzie dobrze – zaczął niepewnie. – Becky, proszę cię. Przestań płakać.

– Dziadek tego nie przeżyje – szepnęła. Wyciągnęła z torebki chusteczkę i otarła oczy.

– Choćbyśmy nie wiem jak to przed nim ukrywali, na pewno dowie się o wszystkim.

– Słuchaj, a gdybyśmy tak przenieśli się do Savannah? – zaproponował z uśmiechem. – Moglibyśmy zacząć budować jachty i zbić majątek.

Ten żart podniósł ją na duchu.

– Tata odkryłby, że mamy pieniądze i zaraz by się pojawił – odparła z wisielczym humorem i westchnęła.

– Powiedzieli, że był aresztowany. Wiedziałaś o tym? – spytał Clay.

Kiwnęła potakująco głową.

Chłopiec rozparł się wygodnie w fotelu i zapatrzył się w okno.

– Dlaczego on od nas odszedł, kiedy umarła mama?

– Właściwie odszedł od nas znacznie wcześniej. Nigdy nie było go w pobliżu, gdy go naprawdę potrzebowaliśmy. W końcu mama się poddała.

– Tylko ty się nie poddaj – poprosił nagle, zwracając na nią oczy. – Nie martw się, ja się wszystkim zajmę. – Przemyślał już, w jaki sposób mógłby zarobić trochę forsy, żeby odciążyć siostrę. Harrisowie rzucili parę propozycji. Rebecca o niczym się nie dowie, więc nie będzie się denerwować. A on będzie na tyle ostrożny, że nie da się złapać po raz drugi.

– W porządku. – Skręciła w stronę farmy, zastanawiając się, jak poinformować dziadka o dzisiejszych wydarzeniach i jak postępować w przyszłości.

Miała nadzieję, że Clay zrobi to, co polecił mu kurator. Może aresztowanie napędziło mu stracha i będzie starał się żyć uczciwie.

Naprawdę nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Zycie stało się takie skomplikowane, pomyślała, czując, że ogarniają pragnienie ucieczki.

– O czym myślisz? – spytał Clay, patrząc na nią wnikliwie.

– O cieście czekoladowym, które zamierzam upiec na kolację – skłamała i uśmiechnęła się do brata. Clay nigdy nie odgadłby, ile wysiłku kosztował ją ten uśmiech.

ROZDZIAŁ TRZECI

Dziadek przyjął informację o aresztowaniu wnuka znacznie lepiej, niż Becky sądziła. Całe szczęście, że wydarzyło się to poza domem.

Następnego ranka Clay przynajmniej raz nie wzbraniał się przed pójściem do szkoły. Bez oporów wsiadł do autobusu razem z Maćkiem.

Becky pomogła dziadkowi usiąść w fotelu w salonie. Trochę niepokoiło ją jego milczenie.

– Nic ci nie jest? – upewniła się, podając mu tabletki. – Może poprosić panią White, żeby przyszła z tobą posiedzieć?

– Nie chcę, żeby ktoś mi się tu kręcił – mruknął. Jego szczupłe ramiona uniosły się bezradnie.

– W którym momencie zawiodłem twojego ojca, Becky? – spytał z rozpaczą. – Kiedy zawiodłem Claya? Mój syn i wnuk mają kłopoty z prawem, a ten cały Kilpatrick nie spocznie, póki obu nie wsadzi do więzienia. Słyszałem o nim. To istna barakuda.

– Jest prokuratorem – sprzeciwiła się Becky.

– Po prostu wykonuje swoją pracę. Pan Malcolm go lubi.

Dziadek spojrzał na nią przez zmrużone powieki.

– A ty?

Becky podniosła się z krzesła.

– Nie żartuj. Przecież to wróg.

– Nie zapomnij o tym – powiedział stanowczo, wysuwając dumnie brodę. – Nie bądź wobec niego zbyt miękka. Z pewnością nie jest przyjacielem naszej rodziny. Robił, co w jego mocy, żeby posadzić Scotta.

Becky otworzyła usta, ale nie powiedziała słowa. Dziadek nigdy nie chciał przyznać, że popełnił błąd w wychowaniu Scotta, więc na pewno nie powie, że z Clayem też mu się nie powiodło. Wiedziała, że nie ma sensu dyskutować z nim na ten temat, lecz nagle zdała sobie sprawę, że sama będzie musiała zająć się całym tym kramem i zadbać o przyszłość Claya. Nie mogła liczyć, że dziadek w czymś jej pomoże.

– Bez względu na to, co twój ojciec zrobił, nadal jest moim synem – odezwał się nagle dziadek, zaciskając szczupłe dłonie na poręczach fotela. – Kocham go. I Claya także kocham.

– Wiem – powiedziała łagodnie. Pochyliła się i pocałowała go w policzek. – Zajmiemy się Clayem. Wygrzebie się z tego. Ostatecznie jest Cullenem.

– Zgadza się. Jest Cullenem. – Uśmiechnął się do niej. – Tak samo jak ty. Czy mówiłem ci już, jaki jestem z ciebie dumny?

– Wiele razy – odparła wesoło. – Kiedy zdobędę sławę i bogactwo, będę o tym pamiętać. A na razie pójdę do pracy – dodała. – Bądź grzeczny. Do zobaczenia.

W drodze do biura dręczyła się myślą o czekającym ją ciężkim zadaniu. Musiała porozmawiać z Kilpatrickiem. Przeraziła się, gdy Clay powiedział, że prokurator zamierzał umieścić go w domu poprawczym. Musiała zrobić wszystko, żeby odwieść go od tego pomysłu. Ze strachem myślała o tym, że trzeba będzie zapomnieć o dumie i zapoznać go z rzeczywistą sytuacją w domu.

Szef zwolnił ją na godzinę. Zadzwoniła na siódme piętro do gabinetu prokuratora, lecz gdy poprosiła o spotkanie, dowiedziała się, że właśnie zamierza zjechać do baru, więc najlepiej będzie, jeśli spotkają się przy windzie.

Uradowana, że przynajmniej zgodził się jej wysłuchać, złapała torebkę i wypadła z biura.

Na szczęście w windzie poza Kilpatrickiem nie było nikogo. Prokurator jak zawsze miał zimny wzrok, lekko zmierzwione czarne włosy i długi płaszcz, a w ręku dzierżył nieodzowne cygaro. Pobieżne spojrzenie, jakim ją obrzucił, nie było zbyt pochlebne.

– Chciała pani porozmawiać – odezwał się.

– No to chodźmy. – Wcisnął guzik i nie odezwał się ani słowem, dopóki nie weszli do małego baru kawowego.

Usiedli przy stoliku w rogu. Kilpatrick, sącząc powoli kawę, przyglądał się Becky. Włosy jak zwykle upięła w kok, na twarzy nie było śladu makijażu. Wyglądała dokładnie tak, jak się czuła – wyżęta i przybita.

– Nie będzie żadnych złośliwości na temat cygara? – spytał, unosząc brew. – Żadnych uwag na temat moich manier?

Uniosła głowę i spojrzała na niego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu.

– Panie Kilpatrick… Zycie mi się wali i nie dbam ani o pańskie cygara, ani maniery, ani w ogóle o nic.

– Jak zareagował pani ojciec, gdy powiedziała mu pani o bracie?

– Od dwóch lat nie widziałam ojca, ani nie miałam od niego żadnych wiadomości.

Zmarszczył czoło.

– A pani matka?

– Umarła, gdy chłopcy byli mali.

– Kto w takim razie zajmuje się nimi? – naciskał. – Pani dziadek?

– Dziadek choruje na serce – tłumaczyła.

– Nie jest w stanie zadbać o siebie, a co dopiero o kogoś innego. Mieszkamy razem i staramy się nim jak najlepiej opiekować.

Jego wielka dłoń uderzyła w blat tak mocno, że cały stolik zadrżał.

– Chce mi pani powiedzieć, że sama utrzymuje ich trzech? – spytał ostro.

Wyraz jego ciemnej twarzy zupełnie jej się nie podobał. Odchyliła się do tyłu.

– Tak.

– Mój Boże! Ze swojej pensji?

– Dziadek ma farmę – odparła. – Uprawiamy własne warzywa, trzymamy też kury i krowy, a poza tym dziadek ma emeryturę kolejową i rentę z ubezpieczenia. Jakoś dajemy sobie radę.

– Ile pani ma lat?

Spiorunowała go wzrokiem.

– To nie pański interes.

– Sama pani chciała, żeby był mój. No więc ile?

– Dwadzieścia cztery.

– A ile pani miała, gdy zmarła wasza matka?

– Szesnaście.

Zaciągnął się cygarem i odwrócił głowę, żeby wypuścić dym. Kiedy przewiercał ją wzrokiem, zrozumiała, jak czuje się maglowany przez niego świadek. To przenikliwe spojrzenie i lodowaty ton wydobyłyby zeznania nawet z jarzyny.

– Czemu pani ojciec nie zajmuje się własną rodziną?

– Sama chciałabym to wiedzieć – odrzekła. – Nigdy się nami nie zajmował. Pojawia się tylko wtedy, gdy kończą mu się pieniądze. Teraz pewno niczego mu nie brakuje, bo nie widzieliśmy go od chwili, gdy przeniósł się do Alabamy.

Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej badawczo. Pod wpływem jego intensywnego spojrzenia poczuła, jak zaczynają jej drżeć kolana. Był bardzo śniady, a w swoim granatowym, prążkowanym garniturze wydawał się jeszcze wyższy i bardziej elegancki. W jego twarzy wyraźnie było widać indiańskie pochodzenie, lecz temperament miał raczej irlandzki.

– Nic dziwnego, że tak pani wygląda – powiedział z roztargnieniem. – Z początku myślałem, że to wina wymagającego kochanka, ale pani jest zwyczajnie przepracowana.

Poczerwieniała gwałtownie i spojrzała na niego ze złością.

– Czyżbym panią uraził? – Jego głos wydawał się jeszcze niższy. – Przecież sama pani mówiła, że jest utrzymanką – przypomniał sucho.

– Kłamałam – powiedziała. Poprawiła się niespokojnie na krześle. – Zresztą mam zbyt dużo problemów, żeby dodawać do tego rozwiązłe życie – dodała sztywno.

– Rozumiem. A więc pani jest jedną z tych dziewcząt, które gotowe są wszystko poświęcić dla dobra innych…

– Z pewnością nie poświęciłabym niczego dla pana – mruknęła.

– Dlaczego? – uśmiechnął się drwiąco. – Czy ktoś pani powiedział, że jestem pół-Indianinem?

Znów się zaczerwieniła.

– Nie to miałam na myśli. Jest pan bardzo oziębłym, niewrażliwym człowiekiem, panie Kilpatrick. – Jego bliskość spowodowała, że zadrżała. Pachniał jakąś egzotyczną wodą i dymem tytoniowym, a od jego ciała biło niepokojące ciepło. Czuła, jak ogarnia ją dziwna słabość.

– Nie jestem oziębły, tylko ostrożny. – Podniósł cygaro do ust. – Niektórzy twierdzą również, że jestem bez serca. Powiadają, że ścigałbym nawet własną matkę.

– Po wczorajszej rozmowie gotowa byłabym w to uwierzyć.

– Jeśli pani nie weźmie się ostro za brata, sprawa będzie beznadziejna – powiedział po chwili. – Chłopak potrzebuje silnej ręki. A przede wszystkim powinien mieć jakiś dobry wzór. Niech panią Bóg ma w opiece, jeśli to pani ojciec jest dla niego ideałem.

– Nie wiem, co Clay myśli o tacie – przyznała szczerze. – Nie chce ze mną o tym rozmawiać. Chyba żywi do mnie urazę, że próbuję mu coś narzucać. Chciałam, żeby pan zrozumiał, jaką mamy sytuację w domu. Sądziłam, że to coś pomoże, jeśli będzie pan wszystko wiedział.

– Innymi słowy, myślała pani, że mnie zmiękczy. – Wbił w nią spojrzenie swoich czarnych oczu. – W moich żyłach płynie indiańska krew i nie ma we mnie śladu słabości. Uprzedzenia rasowe dawno mnie z niej wyleczyły.

– Ale jest pan również po części Irlandczykiem – powiedziała z wahaniem. – A pańska rodzina była dość zamożna. To chyba trochę ułatwiło panu życie?

– Tak pani uważa? – Jego uśmiech był prawie niedostrzegalny. – Pieniądze faktycznie ułatwiły mi wiele spraw. Ale nie usunęły wszystkich przeszkód. Mój wuj tolerował mnie tylko dlatego, że był bezpłodny, a ja byłem ostatnim Kilpatrickiem. A mój ojciec nigdy nie ożenił się z moją matką.

– Och, więc jest pan… – przerwała raptownie i zaczerwieniła się.

– Nieślubnym dzieckiem. – Kiwnął głową i uśmiechnął się kpiąco. – Zgadza się. – Patrzył na nią, czekając na jakąś uwagę. Kiedy nie odezwała się, zaśmiał się ponuro. – I co? Żadnych komentarzy?

– Jakżebym śmiała – odparła.

Kilpatrick dopił kawę.

– Nie zawsze do nas należy wybór. – Wyciągnął ciemną, wąską dłoń i delikatnie dotknął jej szczupłej twarzy. – Niech pani dopilnuje, żeby brat chodził na terapię. Przepraszam za swoją pochopną opinię o nim.

Te niespodziewane przeprosiny sprawiły, że jej oczy wypełniły się łzami. Odwróciła głowę, zawstydzona, że okazuje swoją słabość. I to akurat wobec niego! Jego błyskawiczna reakcja całkiem ją zaskoczyła.

– Wyjdźmy stąd – rzucił krótko. Pomógł jej wstać, wyprowadził z baru i skierował do windy, która akurat stała pusta.

Zamknął drzwi, wcisnął guzik, po czym nagle zatrzymał kabinę między piętrami. Delikatnie objął Becky ramionami i mocno ją przytulił.

– Wypłacz się – mruknął szorstko, z ustami przy jej skroni. – Dusisz to w sobie od chwili aresztowania brata.

Mało kto okazywał jej współczucie. Nikt nie brał jej w ramiona, żeby ją utulić. To ona musiała pocieszać innych. Nawet dziadek nie zdawał sobie sprawy z tego, j ak bardzo czuj e się bezbronna. A tymczasem Kilpatrick dostrzegł to mimo maski, za którą skrywała prawdziwe uczucia.

Łzy płynęły z jej oczu i toczyły się po policzkach. Słyszała jego niski głos, gdy mruczał słowa pocieszenia i głaszcząc jej włosy, tulił ją do swojej szerokiej piersi.

Jego ciało było silne i ciepłe. Tak miło było poczuć się bezbronną kobietą i zapomnieć na chwilę o wszystkich kłopotach. Odprężyła się, opierając się o niego całym ciężarem i nagle ogarnęła ją dziwna słodycz.

Przerażona niespodziewaną reakcją swojego organizmu, uniosła głowę i spróbowała się odsunąć. Napotkała spojrzenie Kilpatricka i zamarła, gdy nie odwrócił wzroku.

Napięcie, jakie między nimi powstało, wydawało się naładowane elektrycznością. Becky miała wrażenie, że zaczyna tracić oddech.