Strona główna » Obyczajowe i romanse » Gorzej być nie może

Gorzej być nie może

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8125-344-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Gorzej być nie może

Kate Reddy ma czterdzieści dziewięć lat i po siedmioletniej przerwie zamierza wrócić do pracy na pełen etat. Problem w tym, że dla londyńskiej branży finansowej jest… po prostu za stara. I nie na czasie. Ale Kate zna swoją wartość i nie zamierza siedzieć załamana w domu. Wpisuje w cv fałszywy wiek i rusza na podbój City. A chociaż problemy, przed którymi staje, są tak wielkie jak wieżowiec, w którym kiedyś pracowała, nie zamierza się poddać. Znów pokaże wszystkim, na co ją stać – mimo dwójki wrzeszczących nastolatków i męża z kryzysem wieku średniego na głowie. A kiedy na horyzoncie ponownie pojawi się dawna miłość… Kto wie, dokąd zaniosą ją jej wysokie obcasy! PIKANTNA, OSTRA JAK BRZYTWA, PRZEZABAWNA POWIEŚĆ!

Polecane książki

W swoich esejach Sebastian Duda podejmuje interpretację wybranych dzieł literackich, w których szuka odpowiedzi na intrygujące go pytania teologiczne. Uważnie czyta Miłosza, Leśmiana i Białoszewskiego, wnika w głąb wątpliwości nękających Jerzego Nowosielskiego, zajmuje swoją pozycję wobec okr...
Narodowy socjalizm jest powszechnie uważany za rdzennie niemieckie zjawisko. Tymczasem wybitny historyk Michael Kellogg, wykorzystując bogate materiały archiwalne z Niemiec i Rosji, w tym także niedawno odtajnione dokumenty, stawia sensacyjną tezę, że ideologiczne fundamenty partii nazistowskiej był...
Do postępowań w sprawie ustalenia okoliczności i przyczyn wypadków przy pracy stosuje się przepisy rozporządzenia Rady Ministrów w sprawie ustalania okoliczności i przyczyn wypadków przy pracy. Nieprzestrzeganie tych przepisów jest wykroczeniem przeciwko prawom pracownika. W momencie zaistnienia wyp...
Powieść Adama Jana Czarskiego obejmuje swoją beletrystyczną treścią całą kampanię wojenną Króla Jana III Sobieskiego 1683 roku, której głównym zadaniem było ocalenie Wiednia obleganego przez Turków, a także wyzwolenie dużych obszarów cesarstwa Austriackiego, kt&oa...
„Mój dziadek to podły faszysta. A rodzice to para zakłamanych mieszczuchów. Bezbarwnych, nijakich, chodząca przeciętność. Za grosz ambicji, życiowego sprytu czy wzniosłych ideałów! I żeby chociaż próbowali mnie uchronić przed takim samym losem”. Anka Rawicka to zwyczajna, znudzona rutyną i szarą ...
Rewelacyjny debiut gdańskiego pisarza! Weteran wojen o kolonie w Afryce, którego spokojną starość zakłócają wspomnienia przerażających wydarzeń z przeszłości, piękna uwodzicielka ściągająca nieszczęście na przygodnych turystów wypoczywających nad Zatoką Gdańską, Żyd zmuszony do ucieczki za ocea...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Allison Pearson

Okładka

O ‌książce

Strona tytułowa

O ‌autorce

Tej autorki

Strona ‌redakcyjna

Dedykacja

Motto

text

1. JAK SIĘ ‌NIE OBRÓCISZ, ‌BELFIE ZAWSZE Z TYŁU

2. ‌CO BYŁO, A NIE JEST

3. ‌SALDO POD ‌KRESKĄ

4. DUCHY

5. JESZCZE PIĘĆ ‌MINUT

6. ‌O MYSZACH ‌I MENOPAUZIE

7. POWRÓT ‌DO ‌PRZYSZŁOŚCI

8. STARE ‌I NOWE

9. ‌ORYGINALNA IMITACJA

10. POWTÓRNE ‌NARODZINY

11. WIECZÓR TRZECH KRÓLI ‌(CZYLI TO, ‌CZEGO ‌NIE ZROBISZ)

12. ‌PARAGRAF 32

13. ‌TE UPARTE MIEJSCA

14. ‌ZJAZD ‌ABSOLWENTÓW

15. ‌KATE ‌CHODZĄCA KATASTROFA

16. ‌NA ‌POMOC!

17. WDOWA PO GWIEŹDZIE ‌ROCKA

18. FIRMOWE ‌PRZYJĘCIE

19. COITUS INTERRUPTUS

20. NA ‌MYŚL O TOBIE

21. ‌MADONNA I MAMA

22. ‌NIE ‌UMIEM SIĘ ROZSTAWAĆ

23. KOMU ‌BIJE BELFIE?

24. DO ŻYWEGO

25. ‌ODKUPIENIE

26. GRZESZNY ‌SEKRET

27. ‌11 MARCA

28. ‌W KOŃCU

Podziękowania

Przypisy

O książce

Szaleństwo perfekcjonistki ‌nie przemija ‌z wiekiem! Pikantna, ‌przezabawna komedia o kobiecie, która ‌znowu zrobi ‌wszystko, żeby postawić ‌na swoim.

Kate Reddy ‌ma czterdzieści ‌dziewięć lat i po siedmioletniej ‌przerwie zamierza ‌wrócić do pracy na ‌pełny etat. ‌Problem w tym, że dla ‌londyńskiej branży finansowej jest… ‌po prostu za stara. ‌I nie na czasie.

Ale Kate ‌zna swoją wartość i nie ‌zamierza siedzieć ‌załamana w domu. Wpisuje ‌w CV fałszywy ‌wiek ‌i rusza ‌na ‌podbój City. A chociaż problemy, ‌przed którymi ‌staje, ‌są ‌tak wielkie ‌jak wieżowiec, w którym ‌kiedyś pracowała, nie ‌zamierza się ‌poddać. Znów pokaże ‌wszystkim, ‌na ‌co ją ‌stać – ‌mimo dwójki ‌wrzeszczących nastolatków, starzejących ‌się rodziców i męża ‌z kryzysem wieku średniego na głowie. A kiedy na horyzoncie ponownie pojawi się dawna miłość… Kto wie, dokąd zaniosą Kate jej wysokie obcasy!

Na podstawie poprzedniej powieści Pearson nakręcono uwielbiany film Jak ona to robi? z Sarah Jessicą Parker, Pierce’em Brosnanem i Gregiem Kinnearem w rolach głównych.

ALLISON PEARSON

Brytyjska dziennikarka i pisarka, autorka światowego bestsellera Nie wiem, jak ona to robi, na podstawie którego powstał film z Sarah Jessicą Parker. Zanim zaczęła pisać, studiowała literaturę brytyjską, uczyła w szkole i pracowała w agencji reklamowej. Pisała dla tak znanych gazet, jak: „Daily Mail”, „The Independent”, „The Daily Telegraph”, prowadziła także audycje radiowe w BBC i komentowała bieżące wydarzenia w programie telewizyjnym Late Review. Pearson jest znana z ciętego języka i bezczelności – z tego powodu popadła w konflikt z księżną Yorku. Za trafne obserwacje, inteligentne złośliwości i lekkie pióro kochają ją miliony czytelniczek

Tej autorki

MYŚLĘ, ŻE CIĘ KOCHAMNIE WIEM, JAK ONA TO ROBIGORZEJ BYĆ NIE MOŻE

Tytuł oryginału:

HOW HARD CAN IT BE?

Copyright © Allison Pearson 2017

All rights reserved

Polish edition copyright © Wydawnictwo Albatros Sp. z o.o. 2018

Polish translation copyright © Izabela Matuszewska 2018

Redakcja: Anna Walenko

Zdjęcie na okładce: dreamerve/Shutterstock.com

Projekt graficzny okładki: Katarzyna Meszka-Magdziarz

ISBN 978-83-8125-344-4

WydawcaWYDAWNICTWO ALBATROS SP. Z O.O.Hlonda 2a/25, 02-972 Warszawawww.wydawnictwoalbatros.comFacebook.com/WydawnictwoAlbatros | Instagram.com/wydawnictwoalbatros

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Przygotowanie wydania elektronicznego: Michał Nakoneczny, hachi.media

Awen i Evie,mojej mamie i córce

Utaj, kto jestem, i bądź mi pomocą,

Abym przebrana, celów mych dosięgła1.

William Szekspir, Wieczór Trzech Króli

Nikt ci nie mówi o łysiejącym łonie.

Whoopi Goldberg

PROLOGODLICZANIE DO NIEWIDZIALNOŚCI: T MINUS SZEŚĆ MIESIĘCY I DWA DNI

Najdziwniejsze jest to, że nigdy się nie przejmowałam nadchodzącą starością. Młodość nie była dla mnie na tyle łaskawa, bym miała ubolewać nad jej stratą. Uważałam, że kobiety, które kłamią na temat swojego wieku, są płytkie i karmią się złudzeniami, ale to nie znaczy, że byłam wolna od próżności. Wiedziałam, że dermatolodzy mówią prawdę: tani krem nawilżający może dać równie dobre efekty, co kosztowne eliksiry w wymyślnych opakowaniach, a mimo to kupowałam właśnie te drogie, luksusowe kosmetyki. Możecie to nazwać ubezpieczeniem. Byłam niezależną profesjonalistką, znałam swoją wartość i zwyczajnie chciałam wyglądać dobrze jak na swój wiek, to wszystko, nieważne, jaki to wiek. Tak sobie przynajmniej powtarzałam. A potem znów przybyło mi lat.

Przez połowę życia obserwowałam rynki finansowe. Na tym polega moja praca. Znam zasady: moja kobieca waluta traci na wartości i grozi jej całkowity krach, jeśli jej porządnie nie podreperuję. Niegdyś dumna i całkiem atrakcyjna Kate Reddy Inc. walczyła z zakusami wrogich rynków, próbujących przejąć jej aktywa. Co gorsza, faktem tym kłuł mnie codziennie w oczy wschodzący rynek, który zajmował najbardziej zabałaganiony pokój w moim domu. Kobiecy kapitał mej szesnastoletniej córki z dnia na dzień zyskiwał na wartości, podczas gdy mój topniał. Tak to urządziła Matka Natura, a ja byłam dumna ze swojej cudownej dziewczynki, naprawdę. Czasem jednak strata bywa okrutnie bolesna. Na przykład tego ranka, kiedy jechałam w metrze z facetem o gęstych, rozwichrzonych włosach à la Roger Federer. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i mogłabym przysiąc, że coś między nami zaiskrzyło – trzask elektrostatycznego wyładowania, zalotny dreszcz… a potem zaoferował mi swoje miejsce. Nie poprosił mnie o numer telefonu, tylko ustąpił mi miejsca!

„Totalny przypał”, jak by powiedziała Emily. Nieznajomy mężczyzna uznał mnie za starszą panią, upokorzenie, które zapiekło mnie jak policzek. Niestety, żyjąca we mnie nadal namiętna młoda kobieta, która naprawdę wierzyła, że Roger z nią flirtuje, wciąż nie przyjmuje tego do wiadomości. Kiedy patrzy na świat, w lustrze swojej duszy widzi dawną siebie i zakłada, że to samo widzi świat, kiedy na nią patrzy. Ma szaloną, irracjonalną nadzieję, że może się wydać Rogerowi (wiek: jakieś trzydzieści jeden lat) atrakcyjna, ponieważ nie zdaje sobie sprawy, że ma obecnie kilka centymetrów więcej w talii i cieńsze ścianki pochwy (kto to mógł wiedzieć?) i myśli o wiosennych kwiatach cebulkowych oraz o wygodnym obuwiu z większym entuzjazmem niż o najnowszych stringach od Agent Provocateur. Erotyczny radar Rogera wykrył prawdopodobnie obecność moich praktycznych majtek w cielistym kolorze.

Naprawdę do tej pory świetnie mi szło. Przebrnęłam przez plamę oleju rozlaną na drodze, kiedy przekroczyłam czterdziestkę. Straciłam trochę kontrolę, ale weszłam w poślizg tak, jak uczą instruktorzy, po czym sprawy wróciły do normy, ba, ułożyły się nawet jeszcze lepiej. Miałam całą świętą trójcę wieku średniego – dobrego męża, ładny dom i wspaniałe dzieci.

Potem jednak (w dowolnej kolejności) mój mąż stracił pracę i zamienił się we własnego wewnętrznego dalajlamę. Przez dwa lata nie zarabiał ani grosza, ponieważ przekwalifikowywał się na psychoterapeutę (cóż za radość!). Dzieci wkroczyły w trąbę powietrzną dojrzewania dokładnie w tym samym momencie, kiedy ich dziadkowie przechodzili coś, co można by wielkodusznie określić drugim dzieciństwem. Moja teściowa kupiła piłę łańcuchową, płacąc skradzioną kartą kredytową (co wcale nie wyglądało tak zabawnie, jak brzmi). Moja mama przeszła najpierw zawał, a potem przewróciła się i złamała biodro. Martwiłam się, że tracę zmysły, lecz one się tylko ukrywały, pewnie w tym samym miejscu co kluczyki samochodowe, okulary do czytania i kolczyki. Oraz bilety na koncert.

W marcu kończę pięćdziesiątkę. Nie, nie będę wyprawiać przyjęcia, i owszem, prawdopodobnie boję się przyznać, że się boję, może nawet panikuję (nie jestem pewna, co czuję, ale stanowczo mi się to nie podoba). Jeśli mam być całkiem szczera, wolę nie myśleć o swoim wieku, ale wszystkie przełomowe urodziny – takie, które ludzie uczynnie wypisują wielkimi, ozdobnymi cyframi na pierwszej stronie kart wyznaczających Drogę do Śmierci – mają swoje sposoby, aby przeforsować temat. Powiada się, że pięćdziesiątka to nowa czterdziestka, lecz w świecie zawodowym, w każdym razie w moim zawodzie, pięćdziesiątka może być równie dobrze sześćdziesiątką, siedemdziesiątką albo osiemdziesiątką. Muszę pilnie odmłodnieć, a nie postarzeć się. To kwestia przetrwania: aby zdobyć pracę, aby zachować pozycję w świecie, aby utrzymać się na rynku i nie ulec przeterminowaniu. Aby utrzymać statek na wodzie, aby interes się jakoś kręcił. Aby zaspokoić potrzeby tych, którzy potrzebują mnie bardziej niż kiedykolwiek dotąd. Muszę cofnąć czas lub przynajmniej sprawić, by drań stanął w miejscu.

Mając na względzie ten cel, zamierzam obchodzić moje półwiecze w ciszy i spokoju. Nie pokażę po sobie żadnych oznak paniki, jaką odczuwam. Wejdę w ten rozdział mojego życia z niezmąconą pogodą ducha, omijając ostre wiraże i wyboje.

No cóż, w każdym razie taki miałam plan. Potem jednak Emily wyrwała mnie ze snu.

1JAK SIĘ NIE OBRÓCISZ, BELFIE ZAWSZE Z TYŁU

WRZESIEŃ

Poniedziałek, 1.37. Co za dziwaczny sen. Emily płacze, coś ją naprawdę przeraziło. Coś związanego z belfrem. Chłopak chce przyjść do naszego domu z powodu jej belfra. Ona powtarza, że jej przykro, to była pomyłka, nie chciała tego zrobić. Dziwne. Większość moich koszmarów dotyczy ostatnio mego urodzinowego tabu: staję się niewidzialna, mówię do ludzi, którzy mnie nie słyszą ani nie widzą.

– Jakiego belfra, skarbie? – pytam i w tej samej chwili się budzę.

Przy łóżku stoi Emily, pochyla się nade mną, jakby się modliła albo opatrywała mi ranę.

– Proszę, mamuś, nie mów tacie – błaga. – Nie możesz mu powiedzieć.

– Co? O czym nie mogę mu powiedzieć?

Po omacku gmeram na stoliku nocnym, moja oszołomiona dłoń znajduje okulary do czytania, okulary do dali, słoiczek z kremem nawilżającym oraz trzy listki tabletek, zanim w końcu trafia na telefon. W mlecznym, metalicznym świetle małego ekranu widzę, że moja córka ma na sobie cukierkowo różowe szorty ze stanikiem, od Victoria’s Secret, które w swojej głupocie zgodziłam się jej kupić po jednej z naszych awantur.

– O co chodzi, Em? O czym mam nie mówić tacie?

Nie muszę nawet sprawdzać, czy Richard śpi. Słyszę to. Z roku na rok mój mąż chrapie coraz głośniej. Coś, co dwadzieścia lat temu przypominało pochrząkiwanie prosiaczka, zamieniło się w Wieprzową Symfonię, przeplataną popisami sekcji dętej. Czasami jego crescendo osiąga taki poziom, że Rich budzi się nagle, przestraszony, po czym przewraca się na drugi bok i rozpoczyna symfonię od początku. Poza tymi sytuacjami trudniej go obudzić niż świętego w sarkofagu.

Ten sam talent do Selektywnej Śródnocnej Głuchoty przejawiał, kiedy Emily była malutka, więc to ja musiałam wstawać dwa lub trzy razy w ciągu nocy, żeby znaleźć jej kocyk, zmienić pieluchę, uspokoić i ułożyć do snu, a dwie godziny później rozpocząć całą pokutną jednoaktówkę od nowa. Niestety, do macierzyńskiego sonaru nie dodają wyłącznika.

– Mamusiu – błaga Emily, ściskając mnie za nadgarstek.

Czuję się otumaniona jak po lekach. I nie bez powodu Wzięłam przed snem tabletki antyhistaminowe, ponieważ prawie codziennie między drugą a trzecią w nocy budziłam się mokra od potu, a leki pomagają mi normalnie spać. Działają aż za dobrze, tak więc teraz każda myśl musi się przedrzeć przez gęstą powierzchnię snu. Żadna część mojego ciała nie chce się ruszyć, mam uczucie, jakby ktoś przygniótł mi ręce i nogi wielkimi odważnikami.

– Mamuuuusiu, proszę.

Boże, jestem na to za stara.

– Przepraszam, skarbie, daj mi chwilkę. Już się budzę.

Podnoszę się na protestujące, sztywne nogi i obejmuję ramieniem szczupłe ciało mojej córki. Drugą ręką sprawdzam jej czoło. Nie ma gorączki, ale moja dłoń trafia na mokre policzki. Łzy ściekają jej na stanik. Przez swoją bawełnianą koszulę czuję połączenie jej ciepłej, wilgotnej skóry i głębokiego smutku, aż przechodzi mnie dreszcz. Całuję ją w czoło, ale trafiam w nos – Emily jest już wyższa ode mnie. Nadal trudno mi oswoić się z tym niewiarygodnym faktem. Cieszę się, że mnie przerosła, ponieważ to dobrze być wysoką kobietą z długimi nogami, ale chciałabym też, żeby znów miała cztery latka, żebym mogła ją wziąć na ręce i stworzyć dla niej w moich ramionach bezpieczny świat.

– Masz okres, kochanie?

Kręci głową, a ja czuję w jej włosach zapach mojej odżywki, tej najdroższej, której zakazałam jej używać.

– Nie. Mamuś, zrobiłam coś baaaardzo złego. Powiedział, że tu przyjedzie.

I znów wybucha płaczem.

– Nie martw się, skarbie. Wszystko będzie dobrze – mówię, niezdarnie kierując nas w stronę drzwi i światła w korytarzu. – Nie wiem, co się stało, ale na pewno uda nam się to naprawić, obiecuję ci. Wszystko będzie dobrze.

I zapewniam was, że naprawdę w to wierzyłam, no bo co takiego złego może się dziać w życiu nastolatki, czemu mama nie mogłaby zaradzić?

2.11

– Wysłałaś… zdjęcie… swoich nagich pośladków. Chłopakowi. Albo chłopakom. Których nigdy nie widziałaś.

Emily żałośnie kiwa głową. Siedzi przy kuchennym stole, z telefonem w jednej ręce i kubkiem gorącego mleka, swoim ulubionym, z Simpsonami, w drugiej, a ja wdycham zieloną herbatę, żałując, że to nie szkocka. Albo cyjanek. Myśl, Kate, MYŚL.

Problem polega na tym, że nie rozumiem nawet, czego nie rozumiem. Zupełnie jakby Emily przemawiała do mnie w obcym języku. Mam konto na Facebooku i rodzinną grupę w WhatsApp, którą założyły dla nas dzieci, i nawet tweetowałam całe osiem razy (raz, przyznaję ze wstydem, po kilku kieliszkach wina, na temat Pashy Kovaleva tańczącego w Strictly Come Dancing), ale wszystkie inne media społecznościowe znam tylko ze słyszenia. Aż do tej pory moja ignorancja mogła się wydawać zabawna, jak rodzinny żart, przedmiot docinków moich dzieci – „Jesteś z przeszłości, mamo?”. To puenta, którą Emily i Ben zaczerpnęli ze swego ulubionego sitcomu i wykrzykiwali chórem, ze śpiewnym irlandzkim akcentem.

Zwyczajnie nie mogli uwierzyć, że przez tyle lat z uporem pozostaję wierna swojej pierwszej komórce – małemu szarawozielonemu przedmiotowi, który drżał w mojej kieszeni jak maleńki myszoskoczek. Ledwo dawało się z niego wysyłać SMS-y – ale i tak nie zamierzałam wysyłać ich zbyt często – i trzeba było kilkakrotnie wcisnąć klawisz, żeby wyświetliła się pożądana litera. Trzy litery na przycisk. Dwadzieścia minut zajmowało napisanie „Cześć”. Ekranik był wielkości paznokcia, ale za to komórka wymagała ładowania tylko raz na tydzień. Moje dzieci nazywały ją „telefonem Flintstonów”, a ja chętnie przystawałam na te dobroduszne uszczypliwości, ponieważ dzięki nim czułam się przez chwilę beztrosko, jak wyluzowany rodzic, jakim nigdy nie potrafiłam być. Chyba byłam dumna, że te istotki, całkiem niedawno takie małe i bezradne, wyrosły na wyrafinowanych ekspertów, brawurowo władających tym nowoczesnym językiem, który dla mnie brzmiał jak mandaryński. Może sądziłam, że to bezpieczny i nieszkodliwy sposób, aby mogły poczuć trochę wyższości nad swoją irracjonalnie nadopiekuńczą matką, która w ważnych sprawach bezpieczeństwa czy moralności nie chce wypuścić z rąk cugli.

Nie miałam racji. Rany, czy to możliwe, żebym się tak bardzo myliła? Siedziałyśmy przy kuchennym stole i przez pół godziny Emily, która ze zdenerwowania aż dostała czkawki, opowiadała mi, jak wysłała koleżance na Snapchacie zdjęcie swoich nagich pośladków, ponieważ Lizzy Knowles powiedziała, że razem z innymi dziewczynami chcą porównać swoją wakacyjną opaleniznę.

– Co to jest Snapchat?

– To coś jak zdjęcie, które znika po dziesięciu sekundach.

– Skoro znikło, to w czym problem?

– Lizzy zrobiła zrzut ekranu, bo jak mówiła, chciała wkleić to zdjęcie na czat naszej grupy facebookowej, ale przez pomyłkę opublikowała je na swojej tablicy, więc zostanie tam już na całą wieczność.

Wymawia to przeciągle, z egzaltacją.

– Całą wieeeeczność – powtarza.

Na myśl o tej niepożądanej nieśmiertelności jej usta układają się w udręczone „o”.

Potrzebuję kilku chwil, aby przetłumaczyć sobie na angielski to, co powiedziała. Mogę się mylić (i obym miała rację), ale wydaje mi się, że moja kochana córka zrobiła sobie zdjęcie nagiej pupy, a za sprawą magii mediów społecznościowych oraz złośliwej koleżanki zdjęcie to rozsiało się – jak prawdziwy wirus – po całej szkole, mieście, wszechświecie. Czyli obejrzeli je wszyscy poza jej własnym ojcem, który na górze chrapie za całą Anglię.

– Ludzie uważają, że to strasznie śmieszne – mówi Emily – bo się spiekłam w Grecji, a pośladki mam prawie całkiem białe, więc wyglądam jak flaga. Lizzy twierdzi, że próbowała usunąć zdjęcie, ale mnóstwo ludzi zdążyło już je ściągnąć i udostępnić.

– Poczekaj, poczekaj, kochanie, zwolnij trochę. Kiedy to się stało?

– Mniej więcej o wpół do ósmej, ale z początku tego nie zauważyłam. Kazałaś mi odłożyć telefon przy kolacji, pamiętasz? Moje nazwisko widać na zrzucie ekranu, więc wszyscy wiedzą, że to ja. Lizzy twierdzi, że próbowała je zdjąć, ale się zawirusowało. Mówi: „Och, Em, wydawało mi się to zabawne, przepraszam”. Nie chcę, żeby zobaczyli, że się tym przejmuję, bo wszyscy uważają, że to takie śmieszne, ale ludzie znaleźli mnie na fejsie i zaczynam dostawać obleśne wiadomości – wyrzuca, szlochając, jednym tchem.

Wstaję i biorę z kuchennego blatu papierowe ręczniki, żeby mogła wytrzeć nos, bo w ramach ostatnich cięć w budżecie domowym przestałam kupować chusteczki higieniczne. Przejmująco zimny wiatr oszczędności, wiejący w kraju i naszym budżecie domowym, wywiał z listy zakupów fantazyjne pastelowe pudełka chusteczek o zapachu aloesu. Klnę w duchu na Richarda za to, że postanowił wykorzystać swoje zwolnienie z firmy architektonicznej jako okazję, by „odnaleźć w sobie więcej głębi”, albo raczej, mówiąc bardziej obcesowo, „stać się Panem Wygodnickim, który nie zarabia ani grosza”, a w tym konkretnym momencie tak to czuję, ponieważ nie mam czym otrzeć łez własnej córki. Dopiero kiedy papierowy ręcznik rozdziera się w moich dłoniach na bezużyteczne strzępy, dostrzegam, że drżą mi ręce. Splatam palce, czego nie robiłam od lat, i przypominam sobie dziecięcą zabawę. „Idzie kominiarz po drabinie, fiku-miku, już w kominie”. Em kazała mi powtarzać ten wierszyk bez końca, bo uwielbiała patrzeć na wędrujący po jej dłoni mój palec. „Jeście, mamuś. Jeście jaz”.

Ile wtedy miała? Trzy latka? Cztery? Wydaje się to takie bliskie, a zarazem tak nieprawdopodobnie odległe. Moje maleństwo. Nadal próbuję się odnaleźć w tym dziwnym, obcym świecie, w który wprowadziła mnie moja córka, lecz trudno zapanować nad uczuciami. Niedowierzanie, niesmak, domieszka strachu.

– Udostępnili zdjęcia twoich pośladków na telefonie? Och, Emily, jak mogłaś być taka niewiarygodnie głupia? – (To strach, który wybuchnął gniewem).

Trąbi w ręcznik, zgniata papier i oddaje mi go do ręki.

– To belfie, mamo.

– Co to jest belfie, na miłość boską?

– Selfie pośladków – tłumaczy Emily takim tonem, jakby to była najzwyklejsza część życia, jak bochenek chleba czy kostka mydła. – No wiesz, BELFIE – powtarza, tym razem głośniej, niczym Anglik, który podnosi głos, żeby tępy cudzoziemiec mógł zrozumieć.

A więc belfie, nie belfer.

Przez sen zdawało mi się, że powiedziała belfer. Wiem, co to jest selfie. Kiedyś się przestraszyłam, gdy mój telefon przestawił się na tryb selfie i zobaczyłam na ekranie swoją twarz. To było takie nienaturalne. Poczułam nagłą solidarność z plemieniem, którego członkowie nie chcą pozować do zdjęć, ze strachu, że aparat fotograficzny skradnie im duszę. Wiedziałam, że dziewczęta w wieku Em nieustannie robią sobie selfie, ale belfie?!

– Rihanna sobie robi, Kim Kardashian, wszyscy – mówi z rezygnacją Emily, a w jej głos wkrada się znajoma, posępna nuta.

To ostatnio typowa odpowiedź mojej córki. Wejście do nocnego klubu z fałszywym dowodem osobistym? Nie bądź taka zaszokowana, mamo, wszyscy tak robią. Nocowanie u „najlepszej przyjaciółki”, której rodzice wykazują dziwną beztroskę wobec nocnych wybryków swojego dziecka? To normalka, mamusiu. Nieważne, przeciwko czemu tak niedorzecznie oponuję, powinnam wyluzować, ponieważ WSZYSCY TAK ROBIĄ. Czy ja naprawdę do tego stopnia wypadłam z obiegu, że nie zauważyłam, kiedy rozsyłanie zdjęć własnego nagiego tyłka stało się powszechnie akceptowanym zwyczajem?

– Emily, czy możesz teraz przestać pisać esemesy? Daj mi ten telefon. Dość już sobie narobiłaś kłopotów.

Wyrywam jej z rąk przeklęty aparat, a ona rzuca się przez stół, żeby go odzyskać, lecz udaje mi się przeczytać wiadomość od jakiegoś Tylera: „Pasi dupcia staje mi lol!!!”.

Chryste, Wioskowy Głupek ślini się do mojej córeczki. Obsceniczny kretyn i w dodatku analfabeta. Moja Wewnętrzna Gramatyczka burzy się i łapie za głowę. Przestań, Kate, co to za wypaczona strategia uników? Zboczony półgłówek wysyła twojej szesnastoletniej córce pornograficzne SMS-y, a ty się przejmujesz stylem?

– Posłuchaj, kochanie, myślę, że najlepiej będzie, jeśli zadzwonię do mamy Lizzy i porozmawiam z nią o tym, co…

– Nieeeeee! – wyje Emily tak przeraźliwie, że Lenny wyskakuje z koszyka i zaczyna ujadać na niewidzialnego wroga, który najwyraźniej skrzywdził jego młodą panią. – Nie możesz – jęczy Emily. – Lizzy jest moją najlepszą przyjaciółką. Nie możesz jej narobić kłopotów.

Patrzę na spuchniętą twarz córki, na jej dolną wargę, czerwoną i zakrwawioną od przygryzania. Czy ona naprawdę uważa, że Lizzy jest jej najlepszą przyjaciółką? Przecież to wstrętna mała manipulantka. Nie ufałam Lizzy Knowles od czasu, gdy oznajmiła Emily, że z okazji swoich urodzin zaprasza dwie koleżanki na koncert Justina Biebera. Em szalała z podniecenia, lecz wkrótce potem Lizzy poinformowała ją, że jest pierwszą oczekującą na liście rezerwowej. Za jakąś astronomiczną sumę kupiłam Emily bilet na ten koncert, aby uchronić swoje dziecko przed raną środowiskowego wykluczenia, tym wewnętrznym krwotokiem pewności siebie, który potrafi zafundować dziewczynie tylko druga dziewczyna. Pod względem zjadliwej złośliwości chłopcy są marnymi amatorami.

Wszystkie te rzeczy chodzą mi po głowie, ale nie wypowiadam ich na głos. Nie mogę żądać od córki, aby jednej nocy stawiała czoło publicznemu upokorzeniu oraz osobistej zdradzie.

– Lenny, wracaj do koszyka, dobry piesek. Jeszcze nie pora wstawać. Połóż się. O tak, grzeczny piesek.

Uciszam i uspokajam psa – to znacznie łatwiejsze niż uciszenie i uspokojenie szesnastoletniej dziewczyny. Emily podchodzi do posłania Lenny’ego, kładzie się obok i wtula twarz w jego szyję. Nieświadomie wypina pośladki. Różowe szorty zasłaniają niewiele więcej niż stringi, tak więc moim oczom ukazuje się widok dwóch półksiężyców, czyli ten sam wyzywający tyłek, który, Boże, zmiłuj się nad nami, krąży teraz uwieczniony dla potomności w milionach pikseli. Emily ma ciało młodej kobiety, ale łatwowierność dziecka, jakim jeszcze niedawno była. I pod wieloma względami jest nim nadal. Siedzimy bezpieczne w naszej przytulnej kuchni, ogrzanej przez starą, sfatygowaną kuchenkę AGA, wtulone w ukochanego psa, a tymczasem na zewnątrz szaleją siły, które wymknęły nam się spod kontroli. Jak mam chronić swoją córkę przed rzeczami, których nie widzę ani nie słyszę? Sami powiedzcie. Lenny jest zachwycony, że dwie kobiety jego życia są o tej porze na nogach. Odwraca łeb i długim, różowym językiem zaczyna wylizywać Em ucho.

Szczeniak był zakupem surowo zakazanym przez Richarda, dla mnie zaś substytutem trzeciego dziecka, również surowo zakazanego przez Richarda. (I przyznaję, że między obydwiema zakazanymi rzeczami istnieje ścisły związek). Przywiozłam ów kłębek miękkich kończyn i wielkich brązowych oczu, kiedy wprowadziliśmy się do tego starego, rozwalającego się domiszcza. Uznałam, że odrobina wesołego szaleństwa ożywi to miejsce. Kiedy się szło przez pokój, brudne dywany, odziedziczone po poprzednich właścicielach, wysyłały sygnały dymne ze wzbijanego kurzu. Domagały się wymiany, lecz nie tak bardzo jak kuchnia i łazienka remontu. Wiedziałam, że Rich się wkurzy, ale miałam to gdzieś. Przeprowadzka wiele kosztowała nas wszystkich, a Ben od tak dawna prosił o psa – każdego roku wysyłał mi kartki urodzinowe ze zdjęciami ślicznych szczeniaków o błagalnych spojrzeniach. Teraz wkroczył w etap, kiedy nie potrzebuje już matczynych czułości, więc wymyśliłam sobie, że jeśli on będzie przytulał szczeniaka i ja również, to w jakiś sposób pośrednio będę przytulała swojego syna.

Strategia była dość mętna i nie do końca ukształtowana, trochę jak nowo narodzone dziecko, ale działała wspaniale. Nie wiem, co jest odwrotnością worka treningowego, ale taką właśnie rolę spełnia w naszej rodzinie Lenny. Wchłania niczym gąbka wszystkie troski naszych dzieci. Nastolatkom, których codzienne życie sprowadza się do odkrywania, jacy są pokraczni i niekochani, pies ofiarowuje dar bezwarunkowego uwielbienia. Ja również kocham Lenny’ego, kocham go z takim tkliwym oddaniem, że aż wstyd mi się do tego przyznać. Prawdopodobnie wypełnia w moim życiu jakąś lukę, o której nie chcę nawet myśleć.

– Lizzy powiedziała, że to był wypadek – mówi Em, wyciągając do mnie rękę, żebym pomogła jej wstać. – Miała pokazać to zdjęcie tylko dziewczynom z naszej grupy, ale przez pomyłkę wkleiła je w poście, który mogli widzieć wszyscy inni znajomi. Usunęła je, jak tylko się zorientowała, ale już było za późno, mnóstwo ludzi je skopiowało i przesłało dalej.

– A co z tym chłopakiem, który podobno przyjeżdża? Jakiś… Tyler?

Mrugam szybko, żeby odsunąć sprzed oczu obsceniczną wiadomość.

– Zobaczył zdjęcie na Facebooku. Lizzy podpisała je PupazFlaga i teraz wszyscy na fejsie mogą je zobaczyć i uważają mnie za jedną z tych dziewczyn, które rozbierają się dla zabawy.

– Och, wcale tak nie uważają, kochanie. – Przyciągam ją do siebie. Em kładzie mi głowę na ramieniu i przez chwilę stoimy na środku kuchni, przytulone jak w wolnym tańcu. – Będą o tym gadać przez kilka dni, a potem zapomną, zobaczysz.

Sama pragnę w to wierzyć, lecz sytuacja przypomina chorobę zakaźną, prawda? Immunolodzy mieliby prawdziwe pole do popisu, badając tempo rozprzestrzeniania się kompromitujących fotografii w mediach społecznościowych. Gotowa jestem zaryzykować twierdzenie, że hiszpanka i ebola razem wzięte nie dorównałyby prędkości, jaką osiągają w cyberprzestrzeni upokarzające zdjęcia.

Za sprawą wirusa szerzącej się w internecie pornografii w jednej chwili naga pupa mojej małej córeczki przedostała się z mieściny oddalonej ponad siedemdziesiąt kilometrów od Londynu aż do Elephant and Castle, gdzie Tyler, „powiązany”, jak by to określiła policja, z bratem chłopaka kuzynki Lizzy, mógł je zobaczyć, a wszystko przez to, że – zgodnie ze słowami Em – droga Lizzy nie zmieniła ustawień pozwalających oglądać publikowane przez nią posty wszystkim „znajomym znajomych”. Super, czemu od razu nie wysłać go do skrzydła pedofilów w więzieniu Wormwood Scrubs?

4.19. Emily w końcu zasnęła. Za oknem jest ciemno i zimno, zapanowały już pierwsze przenikliwe chłody wczesnej jesieni. Jeszcze nie przywykłam do małomiasteczkowych ciemności; tak bardzo się różnią od nocy w wielkim mieście, gdzie nigdy nie zapada prawdziwy mrok. Nie da się tego porównać z tą puchową czernią spowijającą wszystko dookoła. Gdzieś w głębi ogrodu rozlega się wrzask zabijanego zwierzęcia. A może zabijającego? Z początku, kiedy tu zamieszkaliśmy, wzięłam te odgłosy za ludzkie wrzaski i chciałam wzywać policję. Teraz już wiem, że to tylko kolejny lis.

Obiecałam Em, że zostanę przy jej łóżku, na wypadek gdyby Tyler albo inny łowca belfie próbował się tu wedrzeć. Dlatego siedzę w małym foteliku z obiciem w pluszowe misie i próbuję wcisnąć między wąskie drewniane poręcze własny prawie pięćdziesięcioletni tyłek, upstrzony cellulitem. Rozmyślam o wszystkich chwilach, kiedy czuwałam na tym krześle. Modląc się, żeby zasnęła (prawie każdej nocy w latach 1998–2000). Modląc się, żeby się obudziła (w roku 2004, kiedy lekarze podejrzewali wstrząs mózgu po tym, jak spadła z dmuchanego zamku). A teraz siedzę i myślę o jej pupie, tej samej, którą wprawnie zawijałam w pampersy, a która w tym momencie rozbija się po sieci, bez wątpienia rozpalając lędźwie całych hord zboczonych Tylerów. Fuj.

Wstyd mi, że moja córka nie ma poczucia skromności, bo czyja to może być wina? Naturalnie matki, czyli moja. Babcia Emily, Jean, wpoiła mi niemal wiktoriański strach przed nagością, który miał swoje źródło w jej własnym surowym baptystycznym wychowaniu. Byliśmy jedyną rodziną na plaży, która przebierała się w kostiumy kąpielowe pod osłoną czegoś na wzór burki, ściąganej sznurkiem pod szyją i zrobionej z zasłony prysznicowej. Do dzisiaj raczej unikam oglądania własnego tyłka, nie mówiąc o pokazywaniu go publicznie. Jak to się stało, że w ciągu dwóch pokoleń nasza rodzina ewoluowała od pruderii do pornografii?

Czuję rozpaczliwą potrzebę, żeby z kimś pogadać, ale z kim? Nie mogę pisnąć słowa Richardowi, bo wiadomość o zbezczeszczeniu jego księżniczki zabiłaby go na miejscu. Przebiegam w myślach katalog znajomych, przy niektórych nazwiskach zatrzymuję się dłużej, zastanawiam się, kto z nich mógłby ocenić sytuację zbyt surowo, kto by w rozmowie ze mną wylewnie współczuł, po czym przekazał plotkę dalej – oczywiście w duchu „prawdziwej troski”. („Biedna Kate, nie uwierzysz, co zrobiła jej córka”). To co innego, niż śmiać się z innymi mamami ze wstydliwego wybryku małej Em w czasie jasełek, kiedy połamała aureolę Arabelli ze złości, że dostała tylko rolę żony karczmarza. (Nieciekawa rola, bez słów i świecidełek – mogłam ją zrozumieć). Nie chcę narazić Em na świętoszkowate komentarze gangu Mamafii. Więc komu mogłabym zaufać w tej rozpaczliwej sytuacji, tak surrealistycznej, że prawie kręci mi się w głowie? Wchodzę do swojej skrzynki, znajduję nazwisko, które pobrzmiewa dla mnie przydomkiem „niezłomna”, i zaczynam pisać.

Od: Kate Reddy

Do: Candy Stratton

Temat: Ratunku!

Cześć, Can, jesteś jeszcze na nogach? Nie pamiętam, jaka jest różnica w czasie. Mam tu koszmarną noc. Jakaś „przyjaciółka” namówiła Emily do zrobienia sobie zdjęcia nagiego derrière i wysłania jej na Snapchacie. W efekcie fotka krąży teraz po całym internecie. To się nazywa „belfie”, co w moim wieku może się wydawać skrótem od Harry’ego Belafonte. Martwię się, że przed domem zaczną się tworzyć kolejki napalonych facetów. Mówiąc serio, czuję się jak dinozaur, kiedy z nią rozmawiam. Nie rozumiem tego technicznego żargonu, ale zdaję sobie sprawę, że sytuacja jest poważna. Mam ochotę zamordować tę małą idiotkę, a tak bardzo chcę ją ochronić. Sądziłam, że ta rodzicielska szopka będzie łatwiejszym brzemieniem. Co robić? Postawić szlaban na internet? Oddać do klasztoru?

Zapłakany Kłębek Nerwów, K x

Staje mi przed oczami obrazek w technikolorze: Candy w Edwin Morgan Forster, międzynarodowej firmie inwestycyjnej, w której razem pracowałyśmy osiem czy dziewięć lat temu. Nosiła tak ciasną czerwoną sukienkę, że widać było, jak sushi, które jadła na lunch, przemieszcza się przez jej układ pokarmowy. „Na co się gapisz, chłoptasiu?”, kpiła z każdego kolegi, który odważył się skomentować jej sylwetkę à la Jessica Rabbit. Candace Marlene Stratton: dumny towar eksportowy z New Jersey, magik internetowy o pełnych ustach i zarazem moja przyjaciółka od serca. Pracowałyśmy w biurze, gdzie w powietrzu unosiły się gęste opary męskiego szowinizmu. Czytałam kiedyś w gazecie o przypadku dyskryminacji: młodsza księgowa narzekała, że szef okazuje jej za mało szacunku w doborze słownictwa. Pomyślałam: serio? Nawet nie wiesz, że się urodziłaś, cukiereczku. W EMF wystarczyło, żeby kobieta podniosła głos, a maklerzy już wrzeszczeli na całą salę: „Ej, słonko, co to, masz trudne dni?”. Nie istniały tematy tabu, uwielbiali dokuczać koleżankom z powodu miesiączki, a uskarżanie się mogło tylko utwierdzić żartownisiów w przekonaniu, że nie umiemy sobie radzić, więc nie zwracałyśmy na nich uwagi. Candy, której podstawą utrzymywania się przy życiu była koka-cola – zarówno proszek, jak i napój – przez trzy lata siedziała dwa metry ode mnie, a mimo to prawie się do siebie nie odzywałyśmy. Dwie kobiety rozmawiające w biurze zawsze „plotkowały”, podczas gdy robiący to samo mężczyźni jedynie się „konsultowali”. Znałyśmy zasady. Przez cały czas komunikowałyśmy się mailowo, komentowałyśmy, żartowałyśmy i dawałyśmy upust złości. To był prawdziwy kobiecy ruch oporu w królestwie mężczyzn.

Nigdy nie przypuszczałam, że mogłabym wspominać ten okres z sentymentem, ba, nawet z tęsknotą. Nagle wydał mi się taki podniecający. To był prawdziwy sprawdzian, jakiego nigdy nie dostarczy zaganianie dzieci do lekcji, gotowanie dziewięciu posiłków w tygodniu i nękanie mężczyzny, żeby naprawił rynnę. Czy można odnieść sukces w roli matki? Ludzie zauważają tylko, kiedy w tej dziedzinie ponosi się porażkę.

Miałam wtedy cele, do których dążyłam, i wiedziałam, że jestem w swojej pracy naprawdę dobra. Więzi koleżeńskie zacieśniane w sytuacji życia pod presją – człowiek nie zdaje sobie sprawy, jaka to głęboka przyjemność, dopóki jej nie straci. Candy zawsze mogła liczyć na moje wsparcie. Wkrótce po urodzeniu syna, Seymoura, wróciła do Stanów, aby być blisko mamy, która pragnęła opiekować się wnukiem. Dzięki temu Candy mogła otworzyć luksusowy sklep z sekszabawkami. „Orgazma: dla kobiet dochodzących na szczyt” (a może niedochodzących?). Tylko raz widziałam się z Candy od czasu, gdy obie odeszłyśmy z EMF, ale nasza więź, wykuta w ogniu przeciwności losu, przetrwała. Żałuję, że nie mam jej teraz obok siebie. Nie wiem, czy sama sobie z tym poradzę.

Od: Candy Stratton

Do: Kate Reddy

Temat: Ratunku!

Cześć, Zapłakany Kłębku Nerwów, tu całodobowy serwis doradczy hrabstwa Westchester. Uspokój się. To, co zrobiła Emily, jest całkowicie normalnym zachowaniem nastolatki. Pomyśl o tym jak o liścikach miłosnych po reformie… tylko reformy są już niepotrzebne.

Masz szczęście, że to tylko zdjęcie pośladków. Dziewczyna z klasy Seymoura udostępniła fotkę swojego kobiecego ogrodu, ponieważ zapragnął go zobaczyć kapitan drużyny futbolowej. Te dzieciaki nie mają za grosz poczucia prywatności. Myślą, że to bezpieczne, bo siedzą we własnym domu przed komputerem albo telefonem.

Emily nie zdaje sobie sprawy, że chodzi po informatycznej autostradzie z gołym tyłkiem zamiast wystawionego kciuka i próbuje złapać autostop. Musisz jej to uświadomić, choćby siłą, jeśli to konieczne. Proponuję Ci wynajęcie jakiegoś zaprzyjaźnionego maniaka komputerowego, który postara się wytropić w sieci, ile się da, i zniszczyć. Na pewno można poprosić administratorów Facebooka o usunięcie nieprzyzwoitych materiałów. I daj jej szlaban, zero internetu przez kilka tygodni, aż dostanie nauczkę.

I prześpij się, słonko, tam u Ciebie musi być jakaś zwariowana godzina.

Zawsze możesz na mnie liczyć

XXO C

5.35. Jest już tak późno, że aż wcześnie. Dochodzę do wniosku, że lepiej opróżnić zmywarkę, niż kłaść się do łóżka, żeby przez godzinę gapić się bezradnie w sufit. Perimenopauza sieje spustoszenie w moim śnie. Możecie w to nie uwierzyć, ale kiedy kilka miesięcy temu lekarka po raz pierwszy wymieniła przy mnie to słowo, pierwszą rzeczą, jaka nasunęła się mojej wyobraźni, był zespół z lat sześćdziesiątych, z szopami włosów ostrzyżonych na pazia: Perry i Menopauzy. Perry uśmiecha się, niegroźnie, i prawie na pewno nosi robiony na drutach bożonarodzeniowy sweter. Wiem, wiem, ale nigdy przedtem o tym nie słyszałam i ucieszyłam się, że mogę w końcu nazwać coś, co nie dawało mi w nocy spać, za to po lunchu owocowało skrajnym wyczerpaniem. (Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie zapadłam na jakąś śmiertelną chorobę, już sobie wyobrażałam wzruszające sceny nad grobem, płaczące dzieci, które żałowały, że nie doceniły mnie wystarczająco za życia). Jeśli znajdujesz nazwę na to, co cię przeraża, masz szansę to oswoić, prawda? Perry i ja mogliśmy się zaprzyjaźnić.

– Nie mam czasu na popołudniowe drzemki – wyjaśniłam lekarce. – Chcę się po prostu czuć tak jak dawniej.

– To zupełnie normalne – powiedziała, zapisując coś pracowicie w mojej dokumentacji w komputerze.

Ulżyło mi, kiedy rozpoznałam u siebie klasyczne objawy – liczby pomagają poczuć się bezpieczniej. Po ulicach chodzą tysiące, gdzie tam, miliony kobiet, które tak jak ja mają wrażenie, jakby zamieniły się w zdychające zwierzę. Pragniemy tylko poczuć się jak dawniej i jeśli będziemy cierpliwe, to tak się stanie. A tymczasem możemy sporządzać listy, które pomogą nam walczyć z kolejnymi uroczymi symptomami Perry’ego. Kłopotami z pamięcią.

Co takiego Candy napisała w swoim mailu? Znaleźć jakiegoś komputerowego maniaka, który wytropi w sieci zdjęcia Emily i je pousuwa? „Całkowicie normalne zachowanie nastolatki”. Może jednak sytuacja nie jest taka zła? Usiadłam obok kuchenki na fotelu, który kupiłam na eBayu za dziewięćdziesiąt pięć funtów (absolutna okazja, trzeba tylko wymienić sprężyny, nóżki i obicie), i zaczęłam spisywać listę rzeczy, o których nie powinnam zapomnieć. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam, jest pies, nieświadomy swojej wielkości, wskakujący mi na kolana, i jedwabisty łeb oparty o moje ramię.

7.01. Budzę się i natychmiast sprawdzam telefon. Dwa nieodebrane połączenia od Julie. Moja siostra lubi mnie informować na bieżąco o najnowszych przygodach naszej mamy. Daje mi w ten sposób do zrozumienia, że musi być gotowa na każde wezwanie mamy tylko dlatego, że mieszka trzy ulice od niej, w naszym rodzinnym mieście na północy. A moja mama jak dotąd stanowczo odmawia zachowania, które można by uznać za stosowne dla jej wieku. W każdą środę rano przygotowuje warzywa dla ośrodka pomocy społecznej, gdzie niektórzy ze stołowników, o których mówi „ci starzy ludzie”, są piętnaście lat od niej młodsi. Napełnia mnie to mieszaniną dumy (cóż za hart ducha!) i irytacji (czy możesz przestać być taka cholernie niezależna?). Kiedy ona zamierza się pogodzić z faktem, że również jest stara?

Od czasu, gdy postanowiłam uciec gdzie pieprz rośnie, jak to określa moja siostra, czyli podjęłam trudną decyzję o przeprowadzeniu się z rodziną z powrotem w pobliże Londynu, aby znaleźć jakąś przyzwoicie płatną pracę, Julie została wielką narodową męczennicą i rozsiewa wokół siebie duszący swąd stosu i świętości. Nigdy nie przegapi szansy, aby mi wytknąć, że zwalam na nią całą odpowiedzialność, chociaż za każdym razem, kiedy rozmawiam z mamą, a rozmawiam prawie codziennie, mówi, że nie widziała mojej młodszej siostry od wieków. To okropne, że Julie do niej nie zagląda, ale nie mogę jej tego powiedzieć, ponieważ w obsadzie naszej rodziny to ja jestem Złą Córką, Która Nawiała, a Julie Niedocenioną Dobrą Córeczką, Która Została. Robię co w mojej mocy, żeby zmienić scenariusz; kupiłam mamie na urodziny komputer i powiedziałam, że to prezent od nas obydwu, ale wzbudzanie we mnie wyrzutów sumienia jest jedną z niewielu okazji dla mojej dwukrotnie rozwiedzionej, pijącej siostry, aby mogła poczuć wyższość w tym swoim ciężkim życiu. Współczuję jej, staram się być wyrozumiała i myśleć rozsądnie, lecz od kiedy to rozsądek może rozplątać węzeł siostrzanej rywalizacji? Powinnam do niej oddzwonić i zrobię to, ale przedtem muszę uporać się ze sprawą Emily. Najpierw Emily, następnie mama, a potem przygotowanie się do popołudniowego spotkania z łowcą głów. Nie potrzebuję pomocy Julie, aby czuć wyrzuty sumienia z powodu niewłaściwie wyznaczanych priorytetów. Poczucie winy to moje drugie imię.

7.11. Przy śniadaniu mówię Richardowi, że Emily śpi, ponieważ miała złą noc – co ma tę zaletę, że jest kłamstwem idealnie zgodnym z prawdą. Z pewnością była to najgorsza noc w jej życiu. Kompletnie wykończona, wykonuję swoje poranne czynności jak zardzewiały android na złomowisku. Nawet schylenie się po miskę Lenny’ego wymaga tyle wysiłku, że prostując się, stękam, żeby się zdopingować. („No dalej, ufff, dasz radę!”). Zaczynam przygotowywać owsiankę, a wtedy ze swojej jaskini wychodzi Ben. Wygląda jak antylopa gnu przywiązana do trzech urządzeń elektronicznych. Kiedy mój śliczny chłopiec skończył czternaście lat, niemal z dnia na dzień obwisły mu ramiona, stracił zdolność mówienia, a swoje potrzeby zaczął komunikować sporadycznymi chrząknięciami i zjadliwymi przycinkami. Tego ranka jednak wydaje się dziwnie ożywiony, wręcz rozmowny.

– Wiesz co, mamo? Widziałem to zdjęcie Emily na fejsie. Odjazdowa fotka.

– Ben.

– Serio, dostała chyba tysiąc polubień za swoje dolne…

– BENJAMIN!

– No, no, młody człowieku – odzywa się Richard, podnosząc przelotnie wzrok znad jogurtu z żabim skrzekiem czy co tam je. – Miło słyszeć, że mówisz dobre rzeczy o swojej siostrze, prawda, Kate?

Rzucam Benowi śmiercionośne spojrzenie Meduzy i mówię bezgłośnie: Jeśli powiesz tacie, to cię zamorduję.

Richard nie zauważa tej gorączkowej wymiany znaków między matką a synem, bo pochłania go jakiś artykuł na internetowej stronie o rowerach. Nad jego ramieniem widzę nagłówek: „15 gadżetów, których potrzebujesz, choć o tym nie wiesz”.

Liczba rzeczy, których potrzebują rowerzyści, choć o tym nie wiedzą, jest przeogromna, o czym świadczy nasze pomieszczenie gospodarcze. Przedzieranie się do pralki przypomina bieg z przeszkodami, ponieważ sprzęt rowerowy Richa zajmuje każdy wolny skrawek podłogi, na przykład kaski: kask z odtwarzaczem muzyki, kask z latarką czołówką, nawet kask z kierunkowskazem. Z suszarki zwisają dwa ciężkie zamki, które wyglądają jak szesnastowieczne narzędzia tortur, a nie przyrząd do przymocowywania roweru. Kiedy wczoraj tam weszłam, aby wyjąć pranie, odkryłam nowy nabytek Richarda – nierozpakowany przedmiot o niepokojąco fallicznym kształcie – ponoć „automatyczny dozownik środków smarujących”. Czy smar ma służyć do roweru, czy na obtarte siedzenie mojego męża, który stracił naturalną wyściółkę tłuszczu od czasu, gdy został górską kozicą? Bo na pewno nie do użytku w naszym pożyciu seksualnym.

– Wrócę dzisiaj późno. Jedziemy z Andym do Mongolii Zewnętrznej. – (Tak przynajmniej usłyszałam). – Nie masz nic przeciwko?

To bardziej stwierdzenie niż pytanie. Nie odrywa oczu od laptopa, nawet kiedy stawiam przed nim miseczkę z owsianką.

– Kochanie, przecież wiesz, że nie jadam glutenu – mamrocze.

– Myślałam, że płatki owsiane to co innego. Wolno przyswajalne cukry, niski wskaźnik glikemiczny, prawda?

Nie odpowiada.

Podobnie jak Ben, który siedzi bez słowa i z ironicznym uśmiechem przewija posty w wirtualnej rzeczywistości, w której spędza znaczną część czasu. Prawdopodobnie śledzi przygody pośladków swojej siostry w niewidzialnym świecie mediów społecznościowych. Z bólem myślę o Emily śpiącej w pokoju na górze. Powiedziałam jej, że rano zobaczy wszystko w lepszym świetle, i muszę wymyślić sposób, aby tak było. Pierwszym krokiem będzie wyprawienie jej ojca z domu.

Przy tylnym wejściu Richard zaczyna wkładać swój rowerowy osprzęt, pełen zapięć, zamków i zatrzasków. Wyobraźcie sobie rycerza szykującego się do bitwy pod Agincourt na rowerze z ramą karbonową za dwa tysiące trzysta funtów, pełniącym rolę wierzchowca. Kiedy trzy lata temu mój mąż zaczął się interesować rowerami, popierałam go z całego serca. Ruch, świeże powietrze, cokolwiek, dzięki czemu zyskam święty spokój, aby na eBayu wyszukiwać „kolejne niepotrzebne rupiecie, które zagracą tę ruinę”, jak mówi Richard, czy też „wspaniałe okazje, które znajdą miejsce w naszym magicznym, stylowym domu”, jak wolę mówić ja.

Potem jednak stało się jasne, że Rich wcale nie jeździ na rowerze dla przyjemności. Mówię poważnie: przyjemność nie ma z tym nic wspólnego. Na moich niczego niepodejrzewających oczach przeistoczył się nagle w jednego z tych „facetów w średnim wieku w lycrze”, których opisują w magazynach i którzy spędzają dziesięć godzin tygodniowo na siodełku. Zrzucił dwanaście kilogramów. Nie potrafiłam się z tego cieszyć, ponieważ moje nadprogramowe kilogramy trzymały się mnie z roku na rok coraz bardziej kurczowo. W przeciwieństwie do sakiew Richarda, moich boczków nie dało się już wymontować. (Gdyby tak można było odczepiać zbędny bagaż!). Przysięgam wam, że aż do czterdziestki wystarczyły mi cztery dni na twarożku z suchym pieczywem, żeby ponownie poczuć żebra pod palcami. Teraz już ta sztuczka nie działa.

Rich nigdy nie był gruby, ale na swój sposób przytulankowo pulchny, trochę jak Jeff Bridges, a ta puszystość ciała harmonizowała z poczciwością charakteru. Tak wyglądał i taki był: przyjacielski i dobroduszny. Tymczasem ten kanciasty, obcy mężczyzna, któremu z uwagą przygląda się w lustrze, ma twarde, mocne ciało i surową, pooraną twarz. Oboje osiągnęliśmy wiek, w którym zbyt szczupły człowiek wygląda cherlawo, a nie młodo. Ten nowy Richard wywołuje dużo zachwyconych komentarzy wśród naszych znajomych i wiem, że może się wydawać atrakcyjny, lecz każdą moją pożądliwą myśl rozprasza natychmiast widok męża w rowerowym oprzyrządowaniu. W obcisłym elastycznym stroju, sięgającym od szyi do kolan, przypomina wielki turkusowy kondom. Genitalia odznaczają się rażąco i dyndają jak owoce na uginającej się gałęzi.

Dawny Rich potrafiłby dostrzec, jak idiotycznie wygląda, i sam by się z siebie śmiał, lecz ten nowy w ogóle niewiele się uśmiecha, ale może to ja daję mu niewiele powodów do wesołości. Nieustannie zrzędzi na dom, czyli moją „skarbonkę bez dna”, i nigdy nie przegapi okazji, żeby rzucić jakiś przytyk pod adresem naszego przystojnego budowlańca, który z wielkim znawstwem pomaga mi przywrócić do życia to stare, smutne domostwo.

Rich zapina kask i mówi:

– Kate, czy możesz poprosić Piotra, żeby zerknął na kran w łazience? Wydaje mi się, że znowu założył jakąś używaną uszczelkę z tej jego przedwojennej polskiej graciarni.

Już wiecie, o czym mówię? Kolejny docinek pod adresem biednego Piotra. Odpowiedziałabym równie uszczypliwą uwagą – na przykład, jakie to zdumiewające, że w ogóle zauważył coś w naszym domu, bo przecież myśli głównie o wyższych sprawach – lecz ogarniają mnie nagle wyrzuty sumienia, że nie powiedziałam mu o Emily i jej belfie. Zamiast coś odwarknąć, podchodzę i mocno ściskam go na do widzenia. Przy tej okazji mój szlafrok zaczepia się o rzep jego kieszeni i przez kilka niezręcznych sekund nie możemy się rozdzielić. To chyba nasza najintymniejsza sytuacja od wielu miesięcy. Może powinnam mu powiedzieć o tym, co się działo w nocy? Pokusa, aby to z siebie wyrzucić, aby podzielić się z nim ciężarem, jest przemożna, ale obiecałam Em, że nie powiem tacie o jej przygodzie, więc z ciężkim sercem milczę.

7.54. Kiedy w końcu pozbyłam się Bena i Richarda z domu, idę na górę, żeby sprawdzić, co u Em. Niosę jej herbatę w kolorze cegły, z jedną kostką cukru. Od kiedy przeszła na dietę z soków, nie ma mowy, aby wzięła do ust cukier, ale przecież w takiej kryzysowej sytuacji słodką herbatę można potraktować jak lekarstwo. Udaje mi się tylko lekko uchylić drzwi, bo dalej blokują się o stertę ubrań i butów. Przeciskam się przez wąską szparę i wchodzę do pokoju, który wygląda jak po nalocie bombowym. Podłogę pokrywa warstwa śmieci, na stoliku nocnym kołysze się konstrukcja z puszek po dietetycznej coca-coli.

Bałagan w pokoju nastolatki jest źródłem konfliktu między matką a córką tak uświęconym tradycją, że powinnam chyba być na to przygotowana, a jednak nasze kłótnie o to sporne terytorium i tak nieuchronnie kończą się bolesnymi obrażeniami. Ostatnia, do której doszło w piątek po szkole, kiedy upierałam się, żeby natychmiast posprzątała, utknęła w martwym punkcie.

Emily: „Ale to jest mój pokój!”.

Ja: „Ale to jest mój dom!”.

Żadna z nas nie miała zamiaru ustąpić.

– Jest taka uparta – poskarżyłam się później Richardowi.

– Ciekawe, kogo ci przypomina – odparł.

Emily leży w poprzek na łóżku, owinięta kołdrą jak poczwarka kokonem. Zawsze sypiała niespokojnie, przemieszczała się po materacu niczym wskazówki zegara. Wygląda teraz, we śnie, dokładnie tak jak wtedy, gdy była malutka – taka sama wysunięta stanowczo broda, takie same płowe włosy, które skręcają się na poduszce w loki, kiedy ma gorączkę. Urodziła się z tymi ogromnymi oczami, które przez długi czas zmieniały kolor, jakby nie mogły się zdecydować. Każdego ranka, kiedy ją wyjmowałam z łóżeczka, mruczałam: „Jakiego koloru mamy dzisiaj oczka? Niebieskie, zielone, brązowe czy szare?”.

W końcu zostały orzechowe, jak moje, a ja po cichu żałowałam, że nie ma takich idealnie błękitnych oczu jak Paul Newman, chociaż nosi ich gen po ojcu, więc może pojawią się u jej dzieci. To niewiarygodne, ale coraz częściej zaczynam myśleć o wnukach. (Wiedziałam, że można marzyć o dziecku, ale o dziecku swojego dziecka? Czy to normalne?).

Widzę, że coś jej się śni. Pod drżącymi powiekami leci jakiś film; mam nadzieję, że to nie horror. Na poduszce leży jej pierwsza zabawka, owieczka Baa, a obok przeklęta komórka z aktywnym wygaszaczem i informacją: „37 nieprzeczytanych wiadomości”. Dreszcz mnie przechodzi na myśl o tym, co zawierają. Candy radziła, żebym skonfiskowała Em telefon, lecz kiedy wyciągam po niego rękę, nogi mojej córki drgają jak laboratoryjnej żabie. Śpiąca Królewna nie zamierza poddać bez walki swojego sieciowego życia.

– Emily, kochanie, musisz wstać. Czas do szkoły.

Kiedy mruczy i przewraca się na drugi bok, telefon wydaje pojedynczy dźwięk, potem następny i następny. Jakby co kilka sekund otwierały się drzwi windy.

– Em, kochanie, proszę, obudź się. Przyniosłam ci herbatę.

Dzyń. Dzyń. Dzyń. Okropny dźwięk. Niewinny błąd Emily rozpętał piekło i kto wie, czym to się skończy. Chwytam komórkę i wkładam ją do kieszeni. Dzyń. Dzyń.

Przystaję w połowie schodów. Dzyń. Przez małe szybki starego okna wyglądam na zamglony ogród i przypomina mi się fragment wiersza: „Przeto nigdy nie pytaj, komu bije belfie. Bije ono tobie”. Absurdalne i niepokojące.

8.19. W kuchni, a raczej w miejscu, które pełni jej funkcję, dopóki Piotr nie wybuduje prawdziwej kuchni, szybko wkładam do zmywarki naczynia po śniadaniu i otwieram puszkę dla Lenny’ego, po czym sprawdzam maile. Mój wzrok pada natychmiast na nazwisko, które nigdy dotąd nie nawiedzało mojej skrzynki. O, do diabła.

Od: Jean Reddy

Do: Kate Reddy

Temat: Niespodzianka!

Droga Kath!

Tutaj Twoja mama. To mój pierwszy mail! Dziękuję, że złożyłyście się z Julie, żeby mi kupić laptopa. Rozpieszczacie mnie, dziewczęta. Zaczęłam chodzić na kurs obsługi komputera, zorganizowany w bibliotece.

Internet wydaje mi się bardzo ciekawy. Widziałam mnóstwo zabawnych zdjęć kotów. Już nie mogę się doczekać, kiedy zacznę dotrzymywać kroku wszystkim swoim wnukom. Emily powiedziała mi, że jest na czymś, co się nazywa Facebook. Czy możesz mi podać jej adres, proszę?

Całuski, mama xxxx

Wczoraj wpisałam w Google hasło „perimenopauza”. Jeśli też o tym myślicie, to posłuchajcie mojej rady: nie róbcie tego.

Objawy perimenopauzy:

• Uderzenia gorąca, nocne poty i/lub uczucie lepkości

• Kołatanie serca

• Sucha, swędząca skóra Serio? Waran z Komodo to przy mnie betka!!

• Drażliwość!!!

• Bóle głowy, możliwe nasilające się migreny

• Huśtawki nastrojów, nagłe napady płaczu

• Utrata wiary w siebie, niska samoocena

• Kłopoty ze snem

• Nieregularne, krótsze i obfitsze miesiączki, krwotoki

• Spadek libido

• Suchość pochwy + wypadanie włosów łonowych

• Wyczerpanie

• Stany lękowe, napady paniki, czarnowidztwo

• Trudności z koncentracją, dezorientacja, zamęt umysłowy

• Niepokojące zaniki pamięci

• Nietrzymanie moczu, zwłaszcza podczas kichania i gwałtownego śmiechu

• Bóle stawów, mięśni, ścięgien

• Zaburzenia żołądkowo-jelitowe, niestrawność, wzdęcia, nudności

• Przybieranie na wadze

• Wypadanie włosów (na głowie, łonie lub na całym ciele); pojawiające się owłosienie na twarzy

• Depresja Wolne żarty!!!

Co pozostaje? Ach, tak. Śmierć. Chyba zapomnieli o śmierci.

2CO BYŁO, A NIE JEST

Następnego dnia po feralnym wieczorze, kiedy wirusy zaatakowały jej tyłek, kazałam Emily iść do szkoły. Może uważacie, że źle zrobiłam. I może macie rację. Nie chciała iść, prosiła, wykorzystała każdy argument pod słońcem, by mnie przekonać, że powinna zostać w domu, z Lennym, i nadrobić jakieś „zaległe prace” (czyli siedzieć przed telewizorem i oglądać kolejne odcinki Dziewczyn – nie jestem głupia). Zaoferowała się nawet, że posprząta swój pokój – ewidentna oznaka najwyższej desperacji – lecz ja uznałam, że jest to jeden z tych przypadków, kiedy matka musi zachować stalowe nerwy i uprzeć się, aby dziecko zrobiło to, co mu się wydaje najtrudniejsze. Wsiąść z powrotem na siodło, czy nie tak mówiło pokolenie naszych rodziców w czasach, zanim zmuszanie dzieci, żeby robiły coś, czego nie chcą, stało się pedagogicznie naganne?

Doszłam do wniosku, że lepiej będzie dla Em, jeśli zniesie chłostę ordynarnych dowcipów, uśmieszków i szeptów na korytarzach, niż gdyby miała udawać chorą i chować się z przerażenia pod kołdrą. Tak samo zrobiłam, kiedy miała siedem lat i spadła w parku z roweru. Wróciła ze startym kolanem, oblepionym krwią i żwirem, a ja uklękłam przed nią, wyssałam z rany drobinki żwiru, po czym kazałam jej wsiąść z powrotem na rower i pojechać, aby odruchowa niechęć do tego, co sprawiło ból, nie rozwinęła się w nieprzezwyciężony strach.

„Nie! Tatusiu, nie!”, wołała nad moją głową do Richarda. Mój mąż przyjął już wtedy postawę tego łagodniejszego i bardziej empatycznego rodzica, mnie zaś pozostawił obowiązek egzekwowania odpowiednich manier, godzin snu i jedzenia zielonych warzyw – wszystkich uciążliwych wymagań, którymi kochani, milusińscy tatusiowie nie mają ochoty brudzić sobie rąk. Nienawidziłam go za to, że zmusił mnie do przejęcia roli, której nigdy nie chciałam pełnić, i w innych okolicznościach zapłaciłabym duże pieniądze, aby tego uniknąć. Lecz glina, z której powstaje nasza rodzicielska rola, twardnieje, chociaż tego nie zauważamy, aż któregoś dnia budzimy się i nie mamy już na sobie maski despotycznego zrzędy. Maska wżarła się w naszą twarz.

Gdyby się nad tym zastanowić, można by prawdopodobnie wskazać wszystko, co się schrzaniło we współczesnej cywilizacji do momentu, kiedy bycie rodzicem stało się zajęciem. Obecnie rodzicielstwo jest pracą w pełnym wymiarze godzin, jako dodatek do naszej drugiej pracy, tej, dzięki której spłacamy kredyt hipoteczny i pokrywamy rachunki za prąd. Chwilami myślę, że z radością przeniosłabym się w czasy, kiedy rodzice byli zwyczajnymi dorosłymi, samolubnie wiodącymi własne życie, i popijali wieczorami koktajle, a dzieci robiły wszystko, aby ich zadowolić i dostosować się do życia rodzinnego. Kiedy zostałam matką, sytuacja się odwróciła. Czy rzeczywiście ta cała armia mężczyzn i kobiet, oddanych bez reszty ciągłemu zadowalaniu, pocieszaniu i stymulowaniu swoich latorośli, wychowała niezrównanie radosne młode pokolenie? No cóż, poczytajcie gazety i sami odpowiedzcie sobie na to pytanie. Lecz to była nasza historia, Emily, moja, Richarda i Bena, i mogę mówić tylko we własnym imieniu, jakie to było uczucie przeżywać ją od środka. Historia wyda własny werdykt, czy współczesny model wychowania był wynikiem wiedzy naukowej, czy raczej przejawem neurotycznych lęków, które wypełniły lukę pozostawioną przez religię.

Tak, zmusiłam Emily, aby poszła tego dnia do szkoły, i omal nie spóźniłam się na rozmowę w sprawie pracy, ponieważ tym razem zamiast wyprawiać ją rowerem, postanowiłam ją odwieźć. Pamiętam, jak wchodziła przez bramę, ze spuszczoną głową i skulonymi ramionami, jakby szykowała się na uderzenie huraganu, mimo że powietrza nie mącił nawet najlżejszy wietrzyk. Obejrzała się na sekundę i dzielnie pomachała mi ręką; odpowiedziałam tym samym, a dodatkowo uniosłam kciuk, chociaż miałam wrażenie, że moje serce zamieniło się w zgniecioną puszkę. Mało brakowało, a opuściłabym szybę i zawołała za nią, żeby wróciła, pomyślałam jednak, że jako dorosły człowiek powinnam dodać swojemu dziecku wiary w siebie, zamiast okazywać jej własny niepokój.

Czy wtedy to się zaczęło? Czy tu tkwiły korzenie okropnych wydarzeń, które nastąpiły później? A gdybym inaczej rozegrała sprawy, gdybym pozwoliła Em zostać w domu, gdybym odwołała rozmowę kwalifikacyjną i gdybyśmy razem, zakopane pod kołdrą, obejrzały jednym ciągiem cztery odcinki Dziewczyn, żeby cięty dowcip Leny Dunham wypalił szesnastoletni wstydliwy strach? Tyle różnych „gdyby” mogłam wziąć pod uwagę.

Niestety, nie zrobiłam tego. Musiałam pilnie znaleźć pracę. Wyliczyłam, że pieniądze na wspólnym koncie wystarczą nam na przeżycie trzech, góra czterech miesięcy. Suma, którą odłożyliśmy po sprzedaży domu w Londynie i przeprowadzce na północ, topniała w zastraszającym tempie, od kiedy Richard stracił pracę. Wróciliśmy na południe, gdzie przez jakiś czas wynajmowaliśmy mieszkanie, zanim znaleźliśmy odpowiedni dom. Którejś niedzieli przy obiedzie Richard jak gdyby nigdy nic oznajmił, że nie tylko przez dwa lata będzie zarabiał jakieś marne grosze, ale też że w ramach szkolenia na psychoterapeutę sam dwa razy w tygodniu chodzi na terapię, za którą musimy zapłacić. Stawki były horrendalne – miałam ochotę zadzwonić do terapeutki i zaproponować jej skróconą biografię mego męża w zamian za pięćdziesiąt procent zniżki. W końcu kto mógł znać wszystkie dziwactwa, zawijasy i zmarszczki jego charakteru lepiej ode mnie? Fakt, że Rich wydawał nasze wspólne pieniądze, by leżeć na kozetce i narzekać na mnie, podsycał moje poczucie niesprawiedliwości. Aby załatać dziurę w budżecie, musiałam znaleźć dobrą pracę, z zarobkami pozwalającymi na utrzymanie rodziny, i musiałam to zrobić szybko, jeśli nie chciałam skończyć z rodziną na bruku. Dlatego wsadziłam córkę z powrotem na siodło, tak jak samą siebie szesnaście lat temu, kiedy czteromiesięczna Emily miała silny katar, a flegma aż bulgotała w jej malutkich płuckach. Ponieważ na tym to polega, ponieważ tak właśnie trzeba. Nawet kiedy każda komórka naszego jestestwa krzyczy: „Błąd! Błąd! Błąd!”. Nawet wtedy.

10.12. Jadąc pociągiem do Londynu, powinnam przeglądać swoje CV oraz wiadomości finansowe, żeby się przygotować na spotkanie w agencji pracy, lecz mogę myśleć tylko o Emily i obrzydliwym SMS-ie Tylera. Jakie to uczucie stać się obiektem takiej śliniącej się żądzy, zanim jeszcze straciło się dziewictwo? (W każdym razie zakładam, że Em jest nadal dziewicą. Wiedziałabym, gdyby tak nie było, prawda?). Ile takich SMS-ów dostaje? Czy powinnam powiadomić nauczycieli w szkole? Jak by wyglądała rozmowa z dyrektorką? „Hm, hm, moja córka przypadkowo zaprezentowała zdjęcie swoich pośladków wszystkim uczniom”. Jakie mogłyby stąd wyniknąć dalsze problemy? Czy nie lepiej sprawę wyciszyć, starać się zachowywać normalnie? Mam chęć zamordować Lizzy Knowles. Mam chęć wypruć jej flaki i zawiesić na bramie przed szkołą, aby skutecznie zniechęcić takie jak ona do atakowania i upokarzania w mediach społecznościowych innych – delikatnych, naiwnych – dziewcząt. Ale Emily powiedziała, że nie chce narażać przyjaciółki na kłopoty. Lepiej, żeby załatwiły to między sobą.

Mogłabym zadzwonić do Richarda i opowiedzieć mu o zdjęciu, ale wiedziałam, że wpadłby tylko w popłoch, a ja musiałabym go pocieszać i uspokajać, tak jak robiłam to przez całe życie. Nie mam na to siły. Nie, lepiej załatwię to sama, tak jak zawsze (czy jest to nowy dom, nowa szkoła czy nowy dywan). Powiem mu potem, kiedy sprawa ucichnie i Em będzie bezpieczna.

W ten właśnie sposób zostałam kłamczuchą, i w biurze, i w domu. Gdyby MI5 szukało kiedyś podwójnej agentki w wieku przekwitania, która potrafi zrobić wszystko, poza zapamiętaniem hasła („Nie, nie, proszę zaczekać, zaraz sobie przypomnę”), byłabym w tym wyścigu czarnym koniem. Ale uwierzcie mi, to nie było łatwe.

Może zauważyliście, że często żartuję na temat zapominalstwa, w rzeczywistości jednak wcale mnie to nie śmieszy – przeciwnie, czułam się upokorzona. Przez jakiś czas powtarzałam sobie, że to minie, jak ta mleczna mgła, która spowijała mój umysł, kiedy zaczęłam karmić Emily piersią. Zamieniłam się w prawdziwe zombie, do tego stopnia, że pewnego dnia w domu towarowym Selfridges, gdzie umówiłam się z przyjaciółką z college’u, Debrą (zdaje się, że była wtedy na urlopie macierzyńskim z Felixem), wrzuciłam mokry papier toaletowy do torebki, a kluczyki samochodowe do muszli klozetowej. Tyle że jeśli napiszecie o tym w książce, nikt w to nie uwierzy, prawda?

Tym razem uczucie jest inne, to inny rodzaj zapominalstwa, mniej przypominający mgłę, która prędzej czy później wyparuje, a bardziej jakiś ważny element obwodu elektrycznego przepalony na dobre. Osiemnaście miesięcy od wkroczenia w okres menopauzy muszę z przykrością powiedzieć, że wielka biblioteka mojego umysłu skurczyła się do jednej przetrzymanej powieści Danielle Steel.

Każdego miesiąca, każdego tygodnia, każdego dnia coraz trudniej mi przywoływać informacje, które znam. Poprawka. Informacje, które wiem, że znałam. W wieku czterdziestu dziewięciu lat koniec języka staje się niezwykle zatłoczonym miejscem.

Z perspektywy czasu dostrzegam niezliczone sytuacje, w których pamięć wybawiała mnie z kłopotu. Ileż egzaminów bym oblała, gdyby los nie obdarzył mnie niemal fotograficzną zdolnością przeglądania wielu rozdziałów podręcznika, które potem ostrożnie, niczym strusie jajo turlające się na talerzyku, wnosiłam do sali egzaminacyjnej, przelewałam na papier i… Bingo! Bajeczny, supernowoczesny system odzyskiwania danych, który przez dziesiątki lat uznawałam za coś zupełnie najnormalniejszego pod słońcem, zamienia się w prowincjonalną bibliotekę z jednym zatrudnionym pracownikiem. Royem. W każdym razie tak go sobie nazwałam.

Niektórzy ludzie proszą bogów, by wysłuchali ich modlitw. Ja błagałam Roya, aby przeszukał mój bank pamięci i odnalazł zaginiony przedmiot, słowo czy inne jak-mu-tam. Biedny Roy nie jest już młodzieniaszkiem. Jeszcze jakoś sobie radził ze znajdowaniem miejsca, gdzie położyłam telefon albo torebkę, gorzej już było z przypominaniem mi mgliście pamiętanego cytatu czy tytułu filmu, o którym myślałam dzień wcześniej, z młodą Demi Moore i Ally Jakąśtam.

Pamiętacie Donalda Rumsfelda, kiedy był sekretarzem obrony i wszyscy z niego kpili za słowa o „Znanych Niewiadomych” w Iraku? Rany, ależ wyśmiewaliśmy wtedy jego mętne, pokrętne wywody. Teraz wiem, co miał na myśli. Perimenopauza to codzienna walka ze Znanymi Niewiadomymi.

Widzicie tę wysoką brunetkę w supermarkecie? Idzie w moim kierunku alejką z nabiałem i uśmiecha się wyczekująco. Rany, kto to jest i skąd mnie zna?

Roy, proszę, czy mógłbyś się pofatygować i zdobyć dla mnie nazwisko tej kobiety? Wiem, że mamy je gdzieś skatalogowane. Może pod Straszne Szkolne Mamy albo Kobiety w Guście Richarda.

Roy człapie w kapciach po dywanie, gdy tymczasem Nieznana, lecz Niezwykle Przyjacielska Wysoka Brunetka – Gemma? Jemima? Julia? – papla o jakichś naszych wspólnych znajomych. Napomyka, że jej córka dostała same piątki z egzaminów. Niestety, to tylko minimalnie zawęża krąg poszukiwań – najlepsze oceny są absolutnie nieodłącznym atrybutem dziecka oraz ambitnych rodziców z klasy średniej.

Czasem, gdy ubytki w pamięci stają się zastraszające – takie jak ta rybka, w tym… tym filmie (Roy, jesteś tam?) – mam uczucie, jakbym próbowała pochwycić myśl, która wpłynęła mi do głowy i wymknęła się ułamek sekundy później, mignąwszy rybim ogonem. Kiedy usiłuję ją odzyskać, przypominam więźnia, który zauważył kluczyki do celi leżące na wysokim parapecie, ale nie może ich dosięgnąć czubkami palców. Próbuję je złapać, wyciągam się, odgarniam na bok pajęczyny, błagam Roya, żeby mi przypomniał, po co przyszłam do gabinetu/kuchni/garażu. Ale w głowie mam pustkę.

Czy to dlatego zaczęłam kłamać w sprawie swego wieku? Uwierzcie mi, że to nie z próżności; podyktował to instynkt samozachowawczy. Pewna dawna znajoma z czasów, gdy pracowałam w Londynie, powiedziała, że zna łowcę głów, który szuka kobiet, ponieważ musi uzupełnić swoją parytetową statystykę narzuconą przez Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych. Ma liczne kontakty i mógłby szepnąć słówko w odpowiednie ucho, zarośnięte włosami i zaskorupiałe ze starości, aby załatwić mi stanowisko dyrektora konsultanta w jakimś zarządzie – dobrze płatne, a wymagające zaledwie kilku dni pracy w roku. Doszłam do wniosku, że gdybym miała parę takich posad, jako uzupełnienie mojej chałtury doradcy finansowego, może udałoby mi się zarobić tyle, by utrzymać nas na powierzchni przez okres szkolenia Richarda, a jednocześnie opiekować się dziećmi i mieć oko na mamę oraz teściów. Na papierze wszystko wyglądało świetnie. Ha, z palcem w nosie poradziłabym sobie z dwiema takimi funkcjami. Tak więc szłam na spotkanie z Geraldem Kerslawem pełna nadziei i dobrych myśli.

11.45. Biuro Kerslawa mieści się w Holland Park, w jednym z tych monumentalnych białych budynków, które przypominają tort weselny. Wchodząc po frontowych schodach, mam wrażenie, jakbym wspinała się po Białych Klifach w Dover. Jeśli nie liczyć sporadycznych przyjęć oraz spotkań z klientami, od dawna nie miałam na nogach przyzwoitych butów – to zdumiewające, jak szybko człowiek odzwyczaja się od noszenia szpilek. W czasie krótkiej drogi z metra czuję się jak nowo narodzone gnu – drepczę na rozstawionych sztywnych nogach, a w pewnym momencie muszę się nawet złapać stojaka z gazetami.

– Wszystko dobrze, panienko? Lepiej patrzeć pod nogi. – Kioskarz rechocze.

Wstydzę się w duchu, że taką przyjemność sprawiło mi to słowo „panienka”. (Dziwne, jak stary zdziwaczały seksista staje się czarującym dżentelmenem, kiedy kobieta potrzebuje podniesienia na duchu, prawda?).

Trudno pojąć, jak cała pewność siebie, którą się budowało przez długie lata kariery zawodowej, może wyparować w mgnieniu oka. W ciągu kilku minut wiedza zdobywana latami z mozolnym wysiłkiem zostaje zepchnięta na bok.

– A więc, pani Reddy, wyprowadziła się pani z Londynu… ile? Siedem lat temu?

Kerslaw ma donośny, szczekliwy głos, jakim przywołuje się do porządku żołnierzy wlokących się na końcu kolumny. Ryczy do mnie zza biurka wielkości Szwajcarii.

– Kate, proszę mówić mi Kate. Dokładnie sześć i pół roku. Ale w tym czasie podnosiłam swoje kwalifikacje. Podejmowałam nowe obowiązki, pracowałam jako doradca finansowy w lokalnej społeczności, regularnie śledzę rynek finansowy i…

– Rozumiem. – Kerslaw trzyma moje CV z daleka od siebie, jakby wydzielało lekki, ale nieprzyjemny zapach.

Nosi na głowie hełm srebrzystych włosów, ostrzyżonych po wojskowemu i nasadzonych na czaszkę niczym klocki Lego. Jest drobnym mężczyzną, a na jego błyszczącej twarzy maluje się nieustanne napięcie właściwe osobom, które przez całe życie pragnęły być dziesięć centymetrów wyższe. Ma na sobie garnitur w szerokie pasy, przypominające linie na korcie tenisowym. Tak się ubierają tylko konserwatywni politycy, kiedy niedzielny tabloid ujawni, że spędzili noc w towarzystwie dwóch prostytutek i dużej dawki kokainy.

– Skarbnik rady kościoła parafialnego? – pyta, unosząc brew.

– Tak. Mieli okropny bałagan w księgach rachunkowych, mimo to niełatwo było przekonać pastora, aby powierzył mi zarządzanie ich budżetem w wysokości tysiąca dziewięciuset funtów. Przywykłam raczej do zarządzania czterystumilionowymi kapitałami, więc było to dość zabawne i…

– Rozumiem. Przechodząc do okresu, kiedy pełniła pani funkcję prezesa Rady Nadzorczej Liceum Społecznego w Beckles (doprawdy?)… Jakie to może mieć znaczenie, pani Reddy?

– Proszę mi mówić: Kate. No cóż, szkoła podupadała, właściwie była bliska bankructwa, i należało włożyć ogrom pracy, żeby to wszystko wyprostować. Musiałam zmienić strukturę zarządu, co było dyplomatycznym koszmarem. Nie można wierzyć w szkolną politykę, mówię poważnie, jest gorsza niż w bankach, w dodatku trzeba się trzymać wszystkich procedur legislacyjnych, raportów z kontroli, inspekcji, na każdym kroku człowiek wpada na jakąś czerwoną taśmę. Istne piekło. Osoba bez odpowiedniej wiedzy i doświadczenia nie ma szans, żeby się w tym połapać. Zainicjowałam fuzję dwóch szkół, aby zdobyć pieniądze, zainwestować w najważniejszą kadrę i zmniejszyć sale lekcyjne. Szczerze mówiąc, fuzje wielkich spółek wyglądają przy tym jak Teletubisie.

– Rozumiem – mówi Kerslaw bez cienia uśmiechu na twarzy. (Widać, że nigdy nie oglądał z dziećmi Teletubisiów). – I jak rozumiem, nie pracowała pani w tym czasie na pełny etat, ponieważ pani mama miała kłopoty ze zdrowiem?