Strona główna » Religia i duchowość » Gwiezdne Dzieci

Gwiezdne Dzieci

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66034-07-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Gwiezdne Dzieci

Gwiezdne Dzieci. Baśń dla dorosłych, którzy nie utracili dziecięcej wrażliwości”

Zazwyczaj biegniemy dokądś, sami nie bardzo wiedząc po co. Bo tak postępuje większość, taki jest trend. Niektórzy jednak zatrzymują się na chwilę zadumy: Po co to robimy? Gdzie leży nasz cel? Skąd przybyliśmy? I wówczas ten pęd donikąd przestaje być pociągający. Nowy cel rysuje się jeszcze niezbyt wyraźnie, niczym w porannej mgle, oni jednak zaczynają zaglądać w swoje serce, a dusza podejmuje dialog z ego. Odkrywają gwiezdne korzenie, ale także ścieżkę Tu i Teraz na Ziemi. Pojawia się rozumienie dawnych tęsknot i cechującej niezwykłej wrażliwości. Tym, co się w nich budzi, pragną się dzielić z innymi. Niosą w sercach Światło, które opromienia świat. Siłę czerpią ze Źródła, a przewodnikiem staje się Dusza. Zwą ich „Gwiezdnymi Dziećmi” lub „Anielskimi Posłańcami”. Odnajdują się wzajemnie i cieszą z takich spotkań.

O tym właśnie traktuje opowieść Joanny Malinowskiej. Jej nieco baśniowa forma przemawia lepiej niż niejeden filozoficzny elaborat, poruszając głęboko ukryte w nas struny. Niech zabrzmi więc ta świetlista muzyka, a jej dźwięki pomogą nam odnaleźć własną drogę oraz cel Tu i Teraz.

Anna Ostrzycka

Redaktor Naczelny

Wydawnictwa Nieznany Świat

Polecane książki

Kolejna po "Zmianie" książka - najprościej ujmując o życiu. O tym, którego już się nie cofnie i o tym, które można na nowo budować. O spotkaniu, które zmieniło (prawie) wszystko....
Pan burmistrz z Pipidówki. Powieść z życia autonomicznego Galicji wydano w Krakowie w roku 1887. Jest to znakomita satyra na życie społeczności prowincjonalnego miasteczka galicyjskiego u schyłku wieku XIX. Tytułowa Pipidówka - określenie to wprowadził autor w noweli Karykatury (1868) - stanowi tł...
Dzięki podejmowaniu przez coraz większe grono specjalistów problemów komunikacji, mowy i języka, jak również praktycznego działania zmierzającego do wsparcia osób do niedawna określanych jako niekomunikujące/niekomunikatywne następuje zmiana w spojrzeniu na niepełnosprawność, która wcale nie musi o...
PULS ŻYCIA MIESZKAŃCÓW NAJWIĘKSZEGO PAŃSTWA ŚWIATA Czy 10 tygodni wystarczy, by przekonać się, że Rosja to nie kraj,a stan umysłu? Stephan Orth udowadnia, że Rosjanie to nie tylko miłośnicy wódki, broni palnej i polityki Putina. Są wśród nich także serdeczni melomani, zadeklarowani hippisi i ped...
Nie ma tutaj porad, jak przebudować miasto ani nawet – jak to bywa w publikacjach Rema Koolhaasa czy Roberta Venturiego – jak je lepiej zrozumieć. Nie jest to książka o tym, co robić, ale o tym, czego unikać. Nie stanowi ona katalogu dobrych praktyk, jest raczej przewodnikiem po polu min...
To Eamon, jako syn Wielkiego Archona, miał podejść do Prób, zdobyć tytuł Archona i w przyszłości zająć miejsce swojego ojca. Jednak gdy Eamon ginie podczas niebezpiecznej wspinaczki, Ewa, jego siostra, postanawia go zastąpić. Wbrew rodzinie i tradycjom rodu podejmuje decyzję, która może odmienić jej...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Joanna Malinowska

Joanna Malinowska

Gwiezdne Dzieci

© Copyright by Joanna Malinowska

Projekt okładki: Eugeniusz Wiszniewski

ISBN 978-83-947611-1-0

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2018

Baśń dla dorosłych, którzy nie utracili dziecięcej wrażliwościKsiążkę tę dedykuję moim kochanym córkom: Agatce i Oldze, którym jestem wdzięczna, że wybrały właśnie mnie na swoją mamę.

Jestem tu po to, żeby ci przypomnieć, kim jesteś i skąd pochodzisz. Nie dlatego, że jestem mądrzejsza albo lepsza, ale dlatego, że jestem właśnie taka sama jak ty. Jedyna różnica pomiędzy nami polega na tym, że nie zapomnia­łam – przeciwnie – dobrze pamiętam, skąd jesteśmy i po co tu przybyliśmy. Odświeżę i twoją pamięć, a będziesz zdumiony swoją własną wiedzą.

Pamiętasz, kiedy byliśmy dziećmi? Daleko stąd i bar­dzo dawno temu, marzyliśmy o przygodzie, jakiej nikt jeszcze nie przeżył. Z błyszczącymi oczami słuchaliśmy opowieści o odległych krainach, niewiarygodnych i nie­bezpiecznych tak, że nie wiadomo nawet czy można z nich powrócić. Wieści z nich nadchodzące były szalone i czę­sto sprzeczne, raz mówiono o niezmierzonym pięknie, to znów o bezgranicznym złu i rozpaczy. Wszystkie były tak niesamowite. W tajemnicy rozmyślaliśmy o tych miej­scach, wyobrażaliśmy sobie, jak tam jest, jak by to było… Wiedzieliśmy też dobrze, że tylko najmądrzejsi i najod­ważniejsi mogli myśleć o takich wyprawach. Jednak pło­nęło w nas pragnienie i nieposkromiona ciekawość.

Prawdopodobnie zapomniałeś, ale w tamtych czasach byliśmy również dobrocią, można powiedzieć – uosobie­niem dobroci. Niewiele miejsca pozostawało w nas na inne uczucia, nie mieliśmy na nie potrzeby ani czasu. Złu nie poświęcaliśmy nawet sekundy uwagi. Rozpoznając je, w jednej chwili odwracaliśmy się na pięcie, a ono wtedy znikało, nie mogło istnieć w naszej obecności. Wyparowy­wało jak kałuża w promieniach słońca, tylko dużo szybciej.

Już coś sobie przypominasz, wiem to na pewno.

Na pewno też nie zapomniałeś szalonej radości, płyną­cej z patrzenia w gwiazdy, wzruszenia i zadziwienia na wi­dok każdej żywej istoty, nawet kamienia, spontanicznego śmiechu, wywołanego ruchem ciała i dotykiem powietrza.

Wiem, że pamiętasz. Zatrzymaj się, proszę, na chwilę. Przypomnę ci wszystko. Wracamy do Domu, którego ni­gdy naprawdę nie opuściliśmy, a jedynie zapomnieliśmy o nim w ferworze gry o przetrwanie.

Epizod 1 Jak Feniks

Nie da się opisać słowami radości, jaka towarzyszyła nam podczas lądowania na Ziemi. Rozświetlać ciemność! Nic prostszego – przecież jesteśmy światłem i tylko to zna­my. W tym celu zostaliśmy stworzeni, po to żyjemy i wła­ściwie niczego innego nie potrafimy.

Mam na imię Lu, przybyłam z Planety Światła, na któ­rej życie przejawia się kolorami. Można by powiedzieć, że jesteśmy kolorami i jednocześnie tworzymy kolory, może­my im również nadawać kształty. Większość barw nie ma w ogóle kształtu, są po prostu promieniami tego samego światła, ale nie mają też kształtu promieni, nieustannie przenikają się wzajemnie, gasną i rozbłyskują na prze­mian. Dość trudno to sobie dzisiaj wyobrazić, ale jest to możliwe.

Sama najbardziej lubię robić światło albo sprawiać, żeby znikało, tzn. wypuszczać je z siebie lub gasić. To coś jak pulsowanie – kiedy otwieram oczy, światło wydostaje się przez nie, kiedy zamykam – robi się ciemno. Bardzo proste. Nie znam pojęcia dobra i zła, dlatego też nie roz­różniam ciemności i światła pod tym względem. Jedno i drugie jest właściwe, to znaczy takie, jakie ma być. Jed­nak jest jeszcze coś, za co lubię światło – można w nim zobaczyć kolory i wtedy ogromnego znaczenia zaczyna nabierać piękno. Nikt nigdy nie powiedział mi, co jest piękne, jak piękno powinno wyglądać, a jak nie powinno, dlatego ciągle coś wymyślam i w ten sposób tworzę wła­sne piękno.

Swoją zabawę kolorami zaczęłam od czystej bieli, kie­dy myślałam, że ona najlepiej oddaje naturę światła. Biel była jednocześnie pierwszą barwą, którą poznałam. Na­wet kiedy zaczęłam poznawać inne kolory, biel towarzy­szyła mi zawsze, mam do niej szczególny sentyment, dla­tego stworzyłam sobie białego przyjaciela – Smoka. Jest niepodobny do nikogo i niczego, wygląda jak wielki biały koniopies ze skrzydłami. Jego siła, zwinność i mądrość zaskakują nawet mnie samą, a niezwykłe zdolności po­magają mi w codziennym życiu. Biały Smok nie ma imie­nia, ponieważ nie ma drugiego takiego we wszechświe­cie, i kiedy tylko o nim pomyślę – zjawia się. Może kiedyś nadam mu imię, ale zrobię to dopiero wtedy, kiedy będzie to absolutnie konieczne, ponieważ nie mam potrzeby na­zywania wszystkiego. Na razie dodam, że mój Biały Smok jest uosobieniem piękna, dobroci, absolutnego oddania, radości, poczucia humoru i miłości. Cały jest ze światła, najczystszego, nie może więc przejawiać innych cech niż światło.

Na Planecie Światła mamy wielu „geniuszy kolo­rów”, którzy tworzą niespotykane przejawy światła, bu­dowle i konstrukcje. Te konstrukcje czują niespotykaną gamą najpiękniejszych uczuć i myślą najczystszymi my­ślami. Nie ma u nas ograniczonej liczby kolorów, bo nie ma ograniczeń dla światła i nie ma limitów dla kreatyw­ności mieszkańców planety. Wszystko, co możesz sobie wyobrazić, o czym pomyśleć i zamarzyć oraz o wiele wię­cej, tworzymy wprost ze światła – w okamgnieniu – moż­na by dzisiaj powiedzieć.

Razem ze mną przybyło na Ziemię tysiące innych Świe­tlików – tak nazywam wszystkie Gwiezdne Dzieci, któ­rych pochodzenia nawet nie znam. Do dziś cały wszech­świat wypełniony jest przemierzającymi przestrzenie iskrami, które zmierzają w jednym kierunku – na tę małą planetę na krańcach Drogi Mlecznej. Czekaliśmy długo i cierpliwie na możliwość postawienia tutaj nogi, wcze­śniej trudno nam było nawet wyobrazić sobie, jak to jest, mieć nogi. Jednak dopiero wtedy, kiedy nagromadziło się nas odpowiednio dużo w najbliższej odległości atmosfery, w bezpiecznej odległości od stacji kontrolnych strażni­ków ziemskiej przestrzeni i kiedy nastał odpowiedni czas, wówczas stworzono dla nas tunel, przez który pierwsze Świetliki dostały się w atmosferę Niebieskiej Planety. Pa-miętam dokładnie, było nas 144 tysiące. Nie weszliśmy wszyscy naraz, bo każdy musiał dostać odpowiednie ciało i przydział do właściwej rodziny. Wprawdzie sami wybie­raliśmy, ale czasami trwało to tak długo, że decydowa­liśmy się na korzystanie z pomocy Kosmicznych Braci, którzy znali Ziemię i ludzi lepiej od nas. Oni sami nigdy tutaj nie mieszkali, nigdy nie mieli ludzkich ciał, jednak opiekują się nami od samego początku.

Dobrze też pamiętam to silne, wręcz oślepiające świa­tło wszystkich Dzieci. One pochodzą z planet, na których nie ma ciemności ani nawet cienia. Były jakby gorące od światła, wydawało się, że spalą wszystko, czego dotkną na swojej drodze. Jednak udało się – rodziliśmy się tak samo jak wszystkie inne dzieci i pomimo niedającej się opisać mocy, byliśmy przede wszystkim dobrzy. Nigdy wcześniej nie znaliśmy pojęcia śmierci, rywalizacji, zupełnie obce było nam poczucie bycia lepszym lub gorszym. Kilkoro spośród nas wyróżniało się jednak blaskiem, który powo­dował, że musiałam mrużyć oczy, żeby odpocząć i nabrać tchu. To jest moc, której się nie zapomina.

Mieszkańcy Ziemi nie mogli zobaczyć tego światła swoimi ziemskimi oczami, ponieważ byłoby to dla nich zbyt niebezpieczne, zarówno dla ich ciał, jak i umysłów. Dlatego tunel zamienił się wkrótce w sieć korytarzy, któ­rymi dostawaliśmy się w miejsca, w których przydzielano nam ciała. Nie mogliśmy wylądować wszyscy w jednym miejscu jednocześnie. Mieliśmy niewiele czasu na roz­poznanie i czasem zdarzały się pomyłki albo zmiana pla­nu w ostatniej chwili. Znaliśmy dobrze swoich rodziców, ale oni do końca mogli zmienić zdanie, do końca mie­li możliwość wyboru. To nie wszystko – znaliśmy siebie z przyszłości.

Cała trudność przy wejściu w odpowiednie ciało pole­gała na dopasowaniu potencjału do realizacji i odwrotnie – realizacji do potencjału. Każdy z nas ma coś do zrobie­nia, swoje talenty i terminy. W ciągu 9 miesięcy trzeba było nauczyć się obsługi ciała i zainstalować wszystkie programy potrzebne do życia na Ziemi w określonym śro­dowisku. Później następowała blokada gwiezdnej pamię­ci i rozpoczęła się systematyczna aktualizacja wgranych programów, które pomagały nam realizować zamierzone cele.

Programy aktualizują się tak długo, jak długo są po­trzebne, aż w końcu zauważamy, że jest to rodzaj gry, w którą Gwiezdne Dzieci zapragnęły zagrać. W którymś momencie gra zaczyna się nudzić, jej powtarzalność i przewidywalność, a programy odchodzą do lamusa. Stają się ledwie wspomnieniem, rodzajem iluzji, których trzeba się pozbyć. To jest dla nas trudny czas, bo stare zabawki już nie cieszą i tracą swą atrakcyjność dzień po dniu. Dawne zabawy stają się okropnie nudne, przesta­jemy rozumieć, dlaczego inni jeszcze się nimi ekscytują. Rozglądamy się za nową zabawą, ale widzimy, że niczego nie ma. Świat, który do tej pory był taki ważny, najpierw skurczył się i oddalił, a następnie poskładał jak kartonowa makieta.

To jest moment pobudki. Koniec działania iluzji ozna­cza rozpoczęcie procesu przypominania sobie prawdy. Gwiezdna pamięć zaczyna wracać bardzo powoli, a praw­da o nas zaczyna wychodzić na jaw. Prawda może być tyl­ko jedna i ta sama dla wszystkich – przyszliśmy tu po to, żeby świecić, używać wrodzonej mocy, która jest dla nas naturalna. Nie trzeba wkładać żadnego wysiłku w to, żeby świecić swoim światłem, tak samo jak różowy kwiat nie wkłada wysiłku w to, żeby być różowym.

Jesteś kreatorem i kreacją jednocześnie. Światło ubra­ło się kostium zwany ciałem i spowolniło swoją prędkość, żeby w zwolnionym tempie zobaczyć własną kreację. Stworzyło czas, czyli odcinek odtąd–dotąd, żeby w jego ra­mach doświadczyć światła, które jest potężnym błyskiem i wielkim wybuchem, dziejącym się teraz i zawsze.

Natężenie światła, którym jesteś, może być regulowane jedynie przez pole serca. To najsilniejsze w ciele pole elek­tromagnetyczne, nad którym można świadomie pracować. Dlatego to właśnie serce oświetla umysł, a nie odwrotnie.

Do tej pory uczono nas, że umysł sam może się oświe­cić i w pewnym sensie tak było, mamy tego dowody w hi­storii ludzkości. Jednak teraz jest zupełnie inaczej. Oświe­cony wysiłkiem mentalnym umysł jest bardzo sprawnym narzędziem. Można go porównać do szybkiego kompute­ra, sprzężonego dodatkowo z drukarką 3D. Może wymy­ślać, a nawet tworzyć swoje kreacje, jednak nie ma w nich życia. Ciało z najsprawniejszym umysłem, pozbawionym serca, pozostaje jedynie robotem. Wiele takich ciał chodzi dzisiaj po Ziemi i nie przychodzi nam nawet do głowy, że to tylko roboty. Życie jest zasilane przez serce, to właśnie serce zasila człowieka. Niby nic nowego, ale nie o biologię chodzi. Życie nie zawiera się jedynie w pompowaniu krwi po ciele. Życie zawiera się w niepohamowanej ekspansji i kreacji tych przymiotów serca, których nie mierzy apara­tura medyczna, a mimo to, one nadają kierunek rozwoju i ewolucji człowieka. Znamy ich wiele, m.in. wdzięczność, życzliwość, hojność, cierpliwość, radość, miłość, wielko­duszność, wyrozumiałość, łagodność, szczerość; chociaż tak często zapominamy. Serce może oświetlić umysł i tak coraz częściej się dzieje, niezależnie od tego, czy umysł jest zaledwie sprawny, czy genialny. Serce wspiera to, co w umyśle zasiane, rzuca światło na wszystkie talenty, ale i bariery. Pielęgnowanie takich cech, jak: wrażliwość, em­patia, szlachetność, dobroć, wspomaga otwieranie się ser­ca. Te przymioty trenują serce i usprawniają mechanizm przepływu światła. Rozwijanie ich jest procesem zajmu­jącym czas, często bardzo bolesnym, a na dodatek zu­pełnie nieopłacalnym dla umysłu. Serce boli, a umysł szaleje. Jednak ten proces nie trwa wiecznie, serce prze­staje boleć, im bardziej mu zaufamy, a umysł odzyskuje klarowność, stając się gotowym i sprawnym narzędziem. O ile oświetlony geniusz wznosi nas ponad szarzyznę ży­cia, o tyle oświetlona iluzja rujnuje misterne układanki naszego życia. Nosimy w głowach całe mnóstwo takich iluzji, i one muszą legnąć w gruzach. W takiej sytuacji tyl­ko aktywne serce jest w stanie zaakceptować ruinę, stratę i rozkład. Na dodatek potrafi jeszcze otoczyć miłością oświetlone talenty, żeby na powstałych gruzach, stworzyć nowy ład, niepodobny do niczego znanego z przeszłości. To jest Przemiana, której symbolem jest Feniks, mityczny ptak, symbol odradzającego się życia.

W ten sposób odbywa się kosmiczna ewolucja, dzię­ki której możliwe jest ocalenie ludzkości. W przeciwnym razie, zarówno wielkie umysły, jak i małe móżdżki, będą w przyszłości eksponowane w muzeach prehistorii jako dowód na istnienie gatunku, który nie przetrwał ewolu­cyjnej zmiany z powodu zamkniętego na sztywno serca. Przyszłe pokolenia będą się o nich uczyć tak samo, jak dzisiaj uczymy się o dinozaurach.

Chociaż dzisiaj wydaje się to nieprawdopodobne, to świat, który znamy, odchodzi do lamusa historii. Życie, które nigdy się nie kończy, rozwija się i przechodzi w co­raz lepsze i piękniejsze formy, i to się dzieje, tego nie trze­ba wymyślać. Ewolucja kosmiczna odbywa się na naszych oczach i nie ma tu znaczenia, czy chcemy ją dostrzec, czy wolimy jej nie widzieć. Przyzwyczailiśmy się do starego obrazu świata i nie ma w tym niczego dziwnego, przez kilkadziesiąt tysięcy lat trudno się nie przyzwyczaić.

Jesteśmy świadkami i uczestnikami wydarzenia, o któ­rym nic nie wiemy, nie znamy podobnego z żadnych pism ani wcześniejszych przekazów. To jest zaszczyt i wyróż­nienie. Już teraz jesteśmy bohaterami we wszechświecie.

Dlatego w końcu przestańmy się bać, strach nie pozwa­la sercu się otworzyć. Owa Przemiana, która jest niczym innym, jak ewolucją, wyciąga nas z więzienia o zaostrzo­nym rygorze. Większość boi się utraty ukochanej pryczy i miski zupy, zwłaszcza kiedy tą pryczą była willa z base­nem, a zupą najlepsze dania w wytwornych restauracjach.

Najbardziej jednak boją się ci, którzy pełnili w więzie­niu funkcje klawiszy. Oni, pomimo świadomości wspólnej niewoli, oszukując innych, całkiem nieźle się w niej urzą­dzili, zyskując władzę i pieniądze. Im nie będzie zależało na Przemianie, a z telewizorów i gazet nie popłyną wiado­mości o Feniksach.

Gwiezdne Dzieci upodobały sobie cele przeciętnych więźniów, w takich się rodziły i wychowały. Większość przywykła do takich warunków, wyrobiła sobie zdanie o tym świecie i znalazła swój mały komfort, będąc prze­konana, że tak już jest i nic nie da się zrobić.

Jedynie Gwiezdne Dzieci są w stanie pójść za głosem serca i zaryzykować Przemianę. Nie mamy nic do stracenia, bo wszystko, co zgromadziliśmy, może okazać się ciężarem. Nawet sukces i sława mogą być ciężarem, kiedy zobaczymy, że nie jesteśmy ani trochę lepsi od naszych rywali, pod-władnych, fanów, wyznawców, uczniów i pacjentów.

Przemiana ogarnia wszystko, światło wypala, co niepo­trzebne i eksponuje, co wartościowe. Nie mam na nią na­dziei ani nią nie grożę. Jestem wdzięczna życiu, że mogę brać w niej udział, obserwować i opisywać.

Ona jest rzeczywistością dziejącą się na naszych oczach, którą można zobaczyć, kiedy tylko zdobędzie się na odwagę zobaczenia prawdy przez pryzmat otwartego serca.

Pierwsza rozmowa Lu z Białym Smokiem Gra w „Co jest prawdą?”

Biały Smok zapytał mnie:

Lu, czego chcesz?

Niczego – odpowiedziałam trochę znudzona.

– Nie kręć, pragniesz czegoś głęboko. – Jak zwykle na­legał i nie dawał za wygraną, kiedy czuł, że jest potrzebny.

– Masz rację. Chcę do Domu. Znudziła mi się ta gra w „Co jest prawdą?”.

– Zapomniałaś? – Ożywił się nagle, jakby rażony pio­runem. – Zapomniałaś, jak bardzo chciałaś tu być? Wszy­scy cię ostrzegali, że to nie będzie łatwe, że gra w „Co jest prawdą?” nie jest zabawą. Tutaj ludzie traktują ją śmier­telnie poważnie. Wierzą w różne rzeczy, które nigdy nie były prawdziwe i są gotowi oddać za nie życie. Wolą być nieszczęśliwi, wierząc w kłamstwa, niż zobaczyć prawdę. Ciągle jeszcze myślą, że są słabi i muszą udawać silnych.

– Nie zapomniałam, ale nie wiedziałam, że będę tu sama. Czuję się nawet trochę oszukana. Gdzie są wszy­scy? Tylu nas było w drodze przez gwiazdy. Znowu wcią­gasz mnie w tę głupią dyskusję – zarzuciłam Smokowi.

– Teraz to ja czuję się oszukany.

– Chyba żartujesz? Jesteś ze mną na dobre i na złe, wiesz wszystko, właściwie jesteś mną, jesteśmy nierozłączni.

– No właśnie – ożywił się. – Jesteś mną, a ja tobą. Ni­gdy nie opuściliśmy Domu, zawsze mamy go w sercu. To nie my mamy wracać do Domu, ale Dom mamy sprowa­dzić tutaj!

– Boję się, że sama nie dam rady. Tak łatwo zapomi­nam, o co tu chodzi, kiedy zatopię się w grze.

– Zapominasz, bo nie robisz przerw w grze, za bardzo ci zależy na wygranej.

– Chyba masz rację, ale wygląda na to, że mam ochotę się poddać.

– Nareszcie! To w końcu się poddaj, a nie tylko o tym gadaj. Reguły tutejszej gry są bardzo proste: Widzisz coś, kogoś spotykasz, coś słyszysz, czujesz, myślisz – wtedy za każdym razem mówisz do siebie albo „prawda” i wcho­dzisz w to, albo „fałsz” i odbijasz w bok. Kiedy nie wiesz, co powiedzieć, zatrzymujesz się na chwilę, zamykasz oczy i jesteś u siebie. W odpowiednim czasie przyjdzie odpo­wiedź. – Biały Smok wyjaśnia mi banalne zasady, które znam od dawna. – Niecierpliwię się już, zarówno tą roz­mową, jak i samą grą. Biały Smok bierze głęboki oddech, uśmiecha się sze­roko i mówi:

– Jeszcze raz. Jesteś już w Domu, nosisz go ze sobą jak ślimak. Dbaj o niego, pielęgnuj, a zacznie się rozrastać. W końcu stanie się na tyle duży, że będziesz mogła zapro­sić do niego, kogo zechcesz. Wiesz, że możesz tu ugościć całą Planetę Światła?

 

Humor znacznie mi się poprawił, bo wiem, że to praw­da. Mój biały przyjaciel zawsze mówi prawdę. Jednak to natrętne pytanie nie daje mi spokoju:

Gdzie są pozostali, którzy przybyli tutaj ze mną?

Pielęgnuj Dom, graj w ziemską grę najlepiej jak po­trafisz, a oni sami cię znajdą. Jesteś pięknym światłem, ogromnym Świetlikiem, jak lubisz o sobie myśleć, ale trudno cię znaleźć i zauważyć.

Nosisz swoje światło, podobnie jak inne Gwiezdne Dzieci, jakbyś nosiła torbę z zakupami albo jak ozdobną torebkę na ramieniu. Światło chowasz do środka i tylko ty wiesz, co tam masz. Światu pokazujesz jedynie opakowa­nie, nic dziwnego, że nie możecie się odnaleźć, jeśli każdy się wstydzi swojego światła. Powinnaś je nosić dumnie jak koronę.

Przesadzasz już z tą koroną. Wiesz, że nie lubię z ni­czym się obnosić.

Tylko ty tak to widzisz. Słonie prezentują dumnie swoje kły, pawie – ogony, żyrafy – szyje, nawet kury, koty i węże prezentują to, co mają najlepszego.

 

To jest boska orkiestra: słońce świeci, wiatr wieje, wszechświaty przemierzają przestrzenie, a Gwiezdne Dzieci niosą światło tam gdzie się pojawiają. Niosą je w sercach, nie mogą go zgubić ani się go pozbyć, czasem mogą o nim zapomnieć, ale nie na długo, bo to światło jest żywe. Łaskocze, swędzi, pali i kopie tak długo, dopóki nie wydostanie się na zewnątrz. A kiedy już się wydostanie, to chce świecić. Nie w byle jakim kącie, nie pod stołem, nie w najlepszej torbie, ale na świeczniku, na szczycie, z którego wszyscy je zobaczą.

Tak, niech wszyscy patrzą i oniemieją z zachwytu. Bo nie może być innej reakcji na światło. Jeśli tego nie robisz, zaprzeczasz Źródłu światła. Kiedy wstydzisz się światła, to tak samo jakbyś wstydziła się Domu, z którego przybyłaś.

– A pozostali?

– Pozostali boją się jeszcze bardziej niż ty. Czekają, aż ktoś pierwszy się wychyli. Zapadła cisza.

– Lu, długo jeszcze będziesz czekała? – Biały Smok przerwał milczenie.

– Nie – odpowiedziałam bez wahania. – Spiszę słowa, które będą świeciły niczym korona.

 

Epizod 2 List

Kochana Siostro, Kochany Bracie.

Wyobraź sobie, że jesteś małym, kiełkującym dębem na łące, na której nie ma innych drzew oprócz ciebie. Je­steś jedyny w swoim rodzaju, niepowtarzalny, z potencja­łem ogromnej, majestatycznej siły i piękna. Rośniesz, roz­wijasz się i cieszysz życiem do chwili, w której zauważasz, że jesteś inny niż reszta twojego otoczenia.

Na początku niezbyt się przejmujesz, jedynie to zauwa­żasz, nie wiesz jeszcze, co to może oznaczać. Dopiero kie­dy od okolicznych źdźbeł trawy usłyszysz, że jesteś gruby i brzydki, zaczynasz się źle czuć. Dotąd widziałeś tylko piękno, zarówno wokół, jak i w sobie. Nie wiedziałeś, co to szpetota, dopóki nie dowiedziałeś się, że to właśnie ty sam jesteś jej przejawem. Łąkowe kwiaty dopełniły reszty, bo od nich dowiedziałeś się, że tylko coś, co kwitnie wieloma kolorami i przyciąga do siebie owady, może zasługiwać na miłość.

Uwierzyłeś w coś, co nie jest prawdą, i chociaż nikt nie miał zamiaru cię skrzywdzić, doznałeś głębokich ran, bo zaprzeczyłeś swojej prawdzie, dając wiarę kłamstwu. Wiem, byłeś zbyt bezbronny i słaby, żeby zaprzeczyć opi­niom innych. Nawet nie przyszło ci to do głowy, bo nie wiedziałeś, że masz własną prawdę, własne spojrzenie i nie musisz pytać nikogo, kim jesteś.

Boli zawsze to, co nie jest prawdą. Prawda uskrzydla i dodaje siły, kłamstwo zadaje ból, podcina kolana i nisz­czy. Uwierzyłeś, nieświadomy niczego, w kłamstwo na swój temat i zacząłeś się kurczyć. Nikt tu nie jest win­ny, każdy ma prawo głosić własną prawdę, a na dodatek prawda większości stała się prawem, zwyczajem, obycza­jem, obrzędem.

Obowiązujące od wieków prawdy wprowadza się czę­sto przemocą, ale również zupełnie spokojnie i niewinnie. W ten sposób tworzą się normy obyczajowe, społeczne, kulturalne czy nawet estetyczne. Większość przestaje się już zastanawiać, zadawać pytania, powątpiewać, kwitując to krótkim: „Tak już jest”.

Wróćmy jednak