Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Halo Tato. Reportaże o dobrym ojcostwie

Halo Tato. Reportaże o dobrym ojcostwie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8073-497-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Halo Tato. Reportaże o dobrym ojcostwie

Gdy Autor usłyszał: „Powrót ojców to kłamstwo, ojcowie wracają tylko w weekendy”. Pomyślał wówczas, że nie może być tak źle, że zna mężczyzn, dla których ojcostwo to jak wygrać wszystko.
Tak powstał „Halo tato", cykl reportaży o dobrym ojcostwie. Bohaterowie Konrada Kruczkowskiego to osoby, które rolę ojca pełnią mimo wielu trudności, ale żaden z nich nie narzeka. Niektórzy ojcowie jeżdżą na wózkach, inni wychowują dzieci głuche, niektórzy są samotnymi ojcami.
Autor prezentuje dobrą szkołę reportażu, pokazuje zjawisko od szczegółu do ogółu. Jest wrażliwym i uważnym obserwatorem, daje swoim bohaterom konieczną przestrzeń, a czytelnikom stawia raczej pytania, nie tezy.
Za jeden z reportaży, które znalazły się w książce pt.„Jesteśmy Głusi” autor otrzymał Nagrodę Newsweeka im. Teresy Torańskiej.

Polecane książki

W książce przedstawiono innowacyjne podejście do kwestii pobudzania rozwoju gospodarczego przez władze samorządowe. Zaprezentowano instru­menty i modele stymulowania rozwoju ekonomicznego na obszarach lokalnych oparte z jednej strony na potrzebach przedsiębiorców, z drugiej zaś na gminnym potencjale...
  W książce opisano wpływ komunikacji i zachowań niewerbalnych na skuteczność terapii. W poszczególnych rozdziałach scharakteryzowano: istotę pozasłownej komunikacji terapeutycznej; znaczenie ekspresji mimicznej (języka twarzy) dla przebiegu terapii; walory kontaktu wzrokowego w interakcji terapeuta...
Chcesz prowadzić interesy z partnerami zagranicznymi? Tworzyć prawidłową korespondencję w swojej firmie? Być wizytówką firmy dla której pracujesz? Ta książka na pewno ułatwi ci to zadanie.Duże zainteresowanie znajomością zasad korespondencji w języku angielskim to nie moda, ale potrzeba naszych czas...
Koniec XIX wieku:  inżynier Henri Vidal opuszcza Paryż, by udać się do miejscowości Ragz, położonej na kresach Węgier. Cieszy się na myśl, że będzie obecny przy małżeństwie swego brata młodszego Marca z Myrą Roderich, córką węgierskiego  lekarza. Podczas podróży po Dunaju, Henri słyszy tajemniczy gł...
Istnieje na świecie Kościół, który się Polakom w głowie nie mieści. Świątynie prowadzone przez kobiety na brazylijskiej prowincji, kardynał odprawiający mszę dla gejów i lesbijek w Londynie, wspólna wigilia dla chrześcijan i muzułmanów w Brukseli, żonaci księża w C...
Włoski arystokrata Renzo Valenti właśnie rozwiódł się z żoną. Nie kochał jej, ale był jej wierny, choć ona go zdradzała. Dlatego jest w szoku, gdy w jego domu zjawia się Amerykanka Esther Abbott i oznajmia, że jest z nim w ciąży. Renzo widzi ją po raz pierwszy na oczy. Odprawia tę oszustkę lu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Konrad Kruczkowski

Zdjęcia na okładce: Shuterstock – luxorphoto (lewe), JOHAN SWANEPOEL (prawe)Zdjęcie na stronie 171: DOMINIKA MYRCIKRedaktor prowadzący: MONIKA KOCHRedakcja: RENATA FALKOWSKAKorekta: ARLENA WITT, HALINA STYKOWSKA, MONIKA PRUSKAProjekt okładki: MICHALINA PACZYŃSKASkład i DTP: KAMIL PRUSZYŃSKI© Copyright for text by Konrad Kruczkowski, 2017
© Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2017Wszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.Wydanie IISBN 978-83-8073-496-8Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 94, piętro 12, 00-807 Warszawa
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Gdzie jest dom? Zastanawiałem się, gdzie jest dom, i doszedłem do wniosku, że to nie Mars czy podobne miejsce, tylko Indianapolis, kiedy miałem 9 lat. Miałem brata i siostrę, psa i kota, i matkę, i ojca, i wujków, i ciocie. I nie ma możliwości, żeby to wszystko wróciło.

– Kurt Vonnegut Jr

.

Córce.

OD AUTORA

Każdy reporter znajduje temat, którym załatwia własną sprawę. Nie wiedziałem o tym, kiedy zaczynałem pracę nad tą książką. Nie byłem reporterem. Nie wiem, czy dzisiaj nim jestem. Ale załatwiałem sprawę. Szukałem idealnego ojca. To nic takiego. Niektórzy szukają idealnych kochanków, inni sylwetki, jeszcze inni idealnych butów do biegania. Różnego szukamy ratunku.

Wszyscy pytają: „Kiedy zostałeś tatą, czy byłeś gotów?”. Niezbyt to mądre, bo ojcostwo jest przecież nieodwracalne. Absolutne. Czy jest się gotowym, czy nie – nic już nie można zrobić. Ale znam inne pytania, lepsze. Przyszły do mnie, kiedy pierwsi czytelnicy tych reportaży mówili: „Zazdroszczę” albo: „Szkoda, że mój ojciec tak nie potrafił”.

Czy byliśmy gotowi, żeby zostać dziećmi swoich rodziców? I czy można przestać?

JEST BAJKA

Aldona: – Jak się czujesz z tym wszystkim?

To pierwszy raz, kiedy Andrzej słyszy pytanie o stratę.

Andrzej ma 13 lat i pierwszy raz wychodzi w pole z kosą. Będzie pracował z ojcem. Przed nimi 25 jardów pszenicy, zaczynają z różnych stron. Andrzej kosi „przez siłę, bo kosą trzeba umieć”. Nie umie, więc męczy się podwójnie, ale bez skargi posuwa się naprzód. Kończą po trzech godzinach.

Andrzej: – Dwa dni chorowałem, zimnica taka. Byłem oberwany, czyli przesilony. Ale ojciec mnie lubił właśnie za to, że poddawałem się najcięższej pracy. Myślałem: „Szybciej zrobić, to lepiej zrobić”.

Andrzej zazdrości kolegom, których rodzice pracują w zakładach, a nie na gospodarstwie. Koledzy jeżdżą na kolonie, a on zostaje na wsi, bo lipiec i sierpień to sianokosy i żniwa. Oprócz wakacji zazdrości im wygód, na przykład tego, że tamci nie muszą wychodzić na zewnątrz do toalety. On, nawet kiedy mróz, biegnie do drewnianego wychodka z kółeczkiem wyciętym w drzwiach.

Z zazdrości i za przykładem starszego brata („Poszedł na swoje za kawalera”) postanawia, że zbuduje dom: „Taki z prawdziwego zdarzenia, czyli z rodziną i łazienką w środku”. Ma 15 lat, zaczyna sprowadzać materiały. Jeździ do Głogowa (75 kilometrów od Starej Wsi) po drewno, pustaki i cegły. Kupuje wszystko, na co wystarczają pieniądze i pozwalają państwowe limity.

Andrzej: – Na Podkarpaciu dużo ziemi, a my mieliśmy sprzęt. Żółty ursus, trzydziestka, najpopularniejszy w Polsce. Ojciec mi pożyczał i dorabiałem. Nie bałem się pracy.

Rodzice dokładają się do budowy. Tuż przed wylaniem fundamentów ojciec Andrzeja umiera.

Andrzej: – Zimny był ten pogrzeb, wyrzucało śniegiem. Zmarł 29 lutego, w rok przestępny. Karawan konny szedł, dwa konie, taki kondukt do kościoła. Ojciec na starość źle wyglądał: na twarzy zmarszczki, ręce zarobione. Wcześniej słabł, głos mu się zmieniał, ale w stajni trzy krowy, cielęta, więc chodził i robił obrządek. Odwiedzali go koledzy, mówili, że będzie umierał. Lekarz to samo. A on, że nie ma czasu na głupoty. Gospodarstwo tak działa, że niszczy człowieka.

Mija rok od pogrzebu. Na dachu nowego domu robotnicy przypinają pęk z kwiatów, traw i gałęzi, czyli wiechę – znak zamknięcia budowy. Dwa piętra, 200 metrów powierzchni użytkowej, w planie dwie łazienki. Andrzej myśli o rodzinie, ale dziewczyna, z którą planował małżeństwo, wyjeżdża do Włoch. Na obczyźnie zachodzi w ciążę z innym i nie wraca.

Andrzej: – Pięć lat byliśmy razem i przegrałem. Nie ukrywam – to był cios.

Szuka. W mieszkaniu koleżanki, w której zakochał się bez wzajemności, poznaje Małgorzatę. Powie o niej:

– Była przeciętna i raczej nie od razu się zainteresowałem. Coś nie piknęło.

Pika po miesiącu, kiedy po niedzielnej mszy świętej myśl o Małgorzacie wyrywa Andrzeja z domu. Fiatem 126p w kolorze mandarynki krąży wokół gospodarstwa dziewczyny. Za każdym razem, kiedy mija jej dom, zwalnia. Boi się, więc przyspiesza i odjeżdża. Scenariusz powtarza się kilka razy.

Andrzej: – Raz się żyje i raz kozie śmierć. Skręciłem, pukam do drzwi, bo to stary dom, nie było dzwonka. Otworzyła siostra i mówi, że Gośka zaraz przyjdzie, że zaraz ją zawoła. Posadzili mnie w pokoju. Gosia zdziwiona, zakłopotana taka. Zdziwiona na maksa. Nie pamiętam już, o czym rozmawialiśmy, ale to się widzi, czy dziewczyna chce chodzić z tobą, czy nie.

Spotykają się przez rok. Dom Małgorzaty to sień, dwa pokoje i kuchnia. Kiedy Andrzej odwiedza dziewczynę, jej ojciec dba o ich czystość przedmałżeńską. Oni zamykają drzwi, on konsekwentnie je uchyla. Nic nie mówi, o czystość dba w milczeniu.

Andrzej: – Mało w domu siedzieliśmy. Odwiedzaliśmy koleżanki Małgorzaty, jeździliśmy na różne zabawy, w lecie – nad San. Wszędzie tym nieszczęsnym maluchem. Była podobna do mnie, rozmawialiśmy o przyszłości, a nie że bujanie w obłokach.

Przyszłość szybko staje się teraźniejszością. Pomarańczowym maluchem jadą do Sanoka. U jubilera Małgorzata wybiera pierścionek: złoty z czerwonym oczkiem. Szesnaście lat później pierścionek stanie się własnością Marty, ich pierwszej, a więc najstarszej córki.

Małgorzata nie jest zaskoczona, pierścionek to tylko ciąg dalszy. Przed wyjazdem do Sanoka zdążyli wynająć salę w Domu Strażaka i kucharkę na wesele. Andrzej nie kupuje wiele, głównie spirytus („Na weselu był spirytus majony. Dawniej nie kupowało się wódki, tylko spirytus się maiło”). Więcej nie potrzebują, bo mają swoje – gospodarstwo to świnie, kurczaki i makaron.

Przed ślubem odwiedzają miejscowego proboszcza. W kancelarii parafialnej jak w urzędzie: brązowa boazeria i stosy dokumentów. Na środku biurko, z jednej strony fotel, z drugiej dwa krzesła. Siadają.

Ksiądz: – Drogi Andrzeju, a co ty myślisz o aborcji?

Andrzej milczy, bo „to świeży temat, taki świeżutki, że lepiej nic nie mówić, niż powiedzieć głupio”. Ciszę przerywa Małgorzata, wychodzi przed szereg i deklaruje, że aborcja to grzech. Ksiądz uznaje odpowiedź za wystarczającą.

Andrzej: – W sobotę, po tych wszystkich przygotowaniach na remizie, to byliśmy oboje ugotowani. Wieczorem mówię do Gośki: „Nie idźmy do tego ślubu, nie chce mi się”.

Nie idą. Do zabytkowego, XVI-wiecznego kościoła w Bliznym jadą Volkswagenem Jetta, rocznik 1990, który wygląda jak polonez w wersji „amerykański film”. Samochód pożyczyli od znajomych.

Andrzej: – To nie była miłość, że kamień w wodę. Miłość na sto procent, taka na śmierć i życie przyszła później. Wtedy nie. Chodziłem z dziewczynami i nic z tego nie było, a ślub to zawsze totolotek, chciałem już na coś postawić. Myślałem raczej: „Mam już swoje lata i, Boże, dokąd będę szukał?”.

W dniu ślubu Andrzej ma 26 lat, Małgorzata jest rok młodsza.

Po nocy poślubnej robią sobie zdjęcie: kadr wypełnia pierzyna, znad pierzyny wystają dwie głowy. On ciemne, przerzedzone włosy, ona – krótko obcięta blondynka. Chcą mieć dzieci. Małgorzata szybko zachodzi w ciążę. Wymiotuje, ale nie skarży się i pracuje niemal do samego porodu. Brakuje im pieniędzy, więc dom wykańczają na raty: z desek, które zostały z budowy, robią podłogi; odkładają na meble do kuchni. W sypialni stawiają tylko jeden sprzęt – duże drewniane łóżko.

Ślub biorą w maju, w styczniu rodzi się Marta, w kwietniu organizują chrzciny. Gości przyjmują już w nowym domu. Do szczęścia brakuje im łazienki, którą Andrzej wykańcza kilka tygodni później. Podkarpacki sen staje się rzeczywistością.

CO Z TEGO, ŻE MĘŻCZYZNA?

Andrzej: – Jak Gosia zaszła w ciążę, to matka mnie straszyła: „Zobaczycie, jak pójdziecie na swoje, nie dacie sobie rady”. Takie głupie gadanie, bo pójdziemy i zobaczymy. Każdy to przechodzi. A jak córka się już urodziła, to cieszyłem się, o Boże!, jak się cieszyłem. Fajna dziewczynka była. Najbardziej mnie interesowało, żeby była zdrowa fizycznie i umysłowo, bo tyle złego się słyszy. Cieszyłem się, że ma ręce, wszystkie palce.

Marta śpi mało. Gdy płacze, a płacze często, to tak, że goście nie mogą wysiedzieć: żegnają się i wychodzą. („Jak się obudziła, a nikogo przy niej nie było, to wrzask jak syrena, jakby się cały świat walił. I tak samo na obcych w domu – ryk był od razu”). Musi być noszona, ale w grę wchodzą jedynie ręce rodziców, więc Andrzej i Małgorzata noszą Martę na zmianę.

Małgorzata po czterech miesiącach wraca do pracy. Jest księgową w spółce Koronki zaliczanej do największych producentów dodatków tekstylnych w Europie. Jeszcze przez rok jako matka karmiąca może wracać na godzinę do domu. To mało, nie mają z kim zostawić dziecka, doraźnie pomagają im siostra Małgorzaty i matka Andrzeja. On sam pracuje w szpitalu w Brzozowie, obsługuje kotły i piece. Prosi kolegów o zmiany, bierze wszystkie weekendy, żeby w tygodniu być w domu.

Andrzej: – Wszystko było przewrócone do góry nogami.

W 1998 roku, niemal dwa lata po Marcie, na świat przychodzi Artur. Chłopiec jest mniej wymagający, w ciągu dnia śpi cztery godziny i więcej. („Sprawdzaliśmy, czy on żyje, tak strasznie spał, bez ruchu prawie”). Kiedy Andrzej wychodzi z pokoju dzieci, robi to na czworakach – tylko wtedy drewniana podłoga nie skrzypi. Wstaje kilka kroków za drzwiami, ale zanim odejdzie, nasłuchuje jeszcze przez chwilę.

Andrzej: – Pilnowałem. Marta była zazdrosna, raz chciała Artura wywalić z wózka. On nam dużo chorował, łapał infekcje dziecięce różne. Były zastrzyki, pamiętam, że tyłek miał mocno zdziurkowany.

Lekarz pracuje do piętnastej – dokładnie tak jak Małgorzata w Koronkach. Andrzej jest w domu wcześniej, więc to on zapewnia dzieciom opiekę. Sadza je na tylnym siedzeniu malucha i zawozi do ośrodka zdrowia. W brzozowskiej przychodni dorosłych przyjmują na wprost, dzieci – po prawej. Kiedy innym razem przyjeżdżają do lekarza z Małgorzatą, ona nie skręca, bo nie wie, gdzie trzeba iść z dziećmi.

Andrzej: – Myśmy się z tego śmiali, a jak opowiedziała w pracy, to powiedzieli, że wyrodna matka. A przecież to nie miało sensu, żeby ona się zwalniała, pędziła, a ja w domu. Nie wstydziłem się. Co z tego, że mężczyzna?

Sąsiad powie o nich: – Jest bajka. Rodzina, jakich mało. Gośka w ogródku dużo plewiła, robiła coś, a on na gospodarce więcej. Zuzia odrosła i się odgrażała naszym: „Przyjdzie mój tata i będzie spokój!”.

Zuzia, rocznik 2002, jest ich trzecim i ostatnim dzieckiem.

W zimie bajka wygląda tak: Andrzej przypina do traktora drewniane sanie. Odziedziczył po ojcu żółtego ursusa bez kabiny. Z okolicy zbiegają się dzieci, dowiązują mniejsze sanki. Kulig wjeżdża w las, znikają na kilka godzin. Po okolicy niesie się krzyk, bo na końcu zarzuca, a śnieg prószy na ręce i twarz. W tym czasie Małgorzata czeka z kawą i kakao, piecze rogaliki. Po powrocie zmarznięci siadają w kuchni.

Latem zamiast sanek jest rower, do którego Andrzej dorabia boczne koła, żeby dzieci „czuły się pewnie”. Uczy je jeździć. Biorą owczarka collie – pies jest duży: pół metra, 25 kilogramów wagi.

Andrzej: – Martusię ciągle przewracał. Wystarczyło, że się otarł, a ona bach i w fosie.

Andrzej chodzi na szkolne akademie, nie opuszcza nawet Dnia Dziadka („Mój ojciec nie żył, ojciec Gosi chorował, to chodziłem, żeby miały kogoś na widowni”). Małgorzata szyje dla nich przebrania, wszystko ręcznie – jest z gospodarstwa, potrafi. Mają kaflową kuchnię, bo uparła się, że będzie im piec domowy chleb. Piecze z własnej pszenicy i żyta.

Gdy dzieci „już szkolne”, Małgorzata postanawia, że pójdzie na studia – jest księgową, chce zdobyć dodatkowy tytuł. Co drugi weekend jeździ do Rzeszowa. Kiedy wychodzi, Andrzej pyta:

– Gosiu, co ci zrobić na obiad?

– A co zrobisz, to będzie.

Odpowiedź brzmi zawsze tak samo, więc on zawsze gotuje rosół z makaronem „ciętym spod noża”.

Taki sam makaron będzie kroił na stypie.

BEZ PRACY CZłOWIEK NIE ŻYJE

Podkarpacki portal Nowiny24.pl 25 września 2008 roku napisze: „114 pracowników, na 140 zatrudnionych, zostanie zwolnionych z PGI Koronki. Brzozowska firma przegrała z konkurencją z Chin. (…) Wśród zwalnianych największą grupę stanowią kobiety po 50. roku życia. Przepracowały w Koronkach po 20–30 lat. Dostaną trzymiesięczną odprawę 3–4 tys. zł”.

Małgorzata jest pracownikiem biurowym, więc pracuje jeszcze przez rok. Wcześniej Koronki ogłaszają upadłość, a kierownictwo nad spółką przejmuje syndyk. W tym samym czasie cały region dosięga pomór zwolnień: huty szkła w Krośnie zwalniają 2000 osób, sanocki Stomil – 280, WSK Rzeszów – blisko 100. Pracy szuka ponad 110 tysięcy ludzi. W powiecie brzozowskim stopa bezrobocia wynosi 24,3 procent. Firmy nie wypłacają zaległych pensji. Na forum portalu Brzozow.org.pl jeden z mieszkańców cytuje Pismo Święte: „Zabija bliźniego, kto mu zabiera środki do życia, i krew wylewa, kto pozbawia zapłaty robotnika”.

W 2012 roku Zuzia ma 10 lat, Marta kończy gimnazjum. Małgorzata sprząta wokół domu, plewi w ogródku.

Sąsiadka pyta:

– Jak tam, Małgosia, poprawiło się coś?

– Nawet nie wiesz, nie wyobrażasz sobie, jak bym chciała iść do pracy. Nie masz pojęcia nawet.

Małgorzata otrzymuje zasiłek dla bezrobotnych (pierwsze trzy miesiące – 717 zł, później – 563 zł), z czasem uczelnia przyznaje jej stypendium naukowe (około 700 zł). Kończy licencjat, traci środki z uczelni, intensywnie szuka pracy, ale odbija się od każdych drzwi. Każdą kolejną odmowę przeżywa bardziej: staje się cicha i małomówna. Stara się o posadę w Urzędzie Gminy Brzozów. Nie udaje się – brak miejsc. Coraz częściej budzi się w środku nocy, nie może zasnąć, bierze tabletki. Po kilku tygodniach gmina rozpisuje konkurs – jedna z księgowych ma odejść na emeryturę. Małgorzata wygrywa. Mówi do Andrzeja: „Tyś mi to załatwił? Gadałeś z radnymi, z wójtem?”.

Andrzej: – Cieszyła się, odżyła. Bardzo jej zależało – bez pracy człowiek nie żyje. Ale szybko straciła radość. Rano wstawała, przy tym stoliku rozmawialiśmy. Skarżyła się, że jej dokuczają. Mówili jej: „Po coś tu przyszła, nic nie skorzystasz, wiedza kosztuje”. Wracały te nasze rozmowy, pytała: „Co byś zrobił na moim miejscu? Co ty byś zrobił?”, „Dlaczego ona mi tak utrudnia?”. Nawet chciałem zapłacić i święty spokój, ale nie było zgody. Prosiłem: „Zwolnij się, jak ci tam źle. Damy sobie radę”. Nie chciała. Bała się chyba, co ludzie powiedzą: że sobie nie poradziła, że nie dała rady. Martwiłem się bardzo, bo były takie noce, że nie spała, siedziała tylko w fotelu. Nie wiedziałem, jak jej pomóc. Brała leki, ale jak miałem nocki, może nie wszystko widziałem? Przez dwa lata było coraz trudniej, ale te ostatnie miesiące najgorsze. Teraz to widzę, z perspektywy czasu dopiero.

Andrzej codziennie zawozi Małgorzatę do urzędu („Nie chciała jeździć sama. Mówiła, że to dodatkowy stres, a dość już ma stresów”). Wyjeżdżają przed ósmą, trasa to 7–10 minut, niecałe 5 kilometrów. Od szesnastej Andrzej czeka na telefon, który zwykle dzwoni później, bo Małgorzata zostaje po godzinach, do osiemnastej, często dłużej. Wtedy jedzie odebrać ją z pracy.

We wtorek 17 kwietnia 2012 roku to on dzwoni pierwszy. Skończył swoje, mówi, że zaraz po nią przyjedzie. Małgorzata jest w dobrym humorze, bardzo spokojna. Na kolanach trzyma segregatory z dokumentami, część pracy zabiera do domu. Rozmawiają w drodze. Andrzej pyta:

– Coś się poprawiło?

– Daj spokój, nic z tego nie będzie. Biorę dokumenty, bo mi brakuje kilku groszy w rozliczeniu. Nie chce się zgodzić rachunek. Jak nie znajdę, to ta druga będzie chodzić po urzędzie i opowiadać.

W domu pracuje do dziesiątej („Nie znajdę tych groszy, nigdy nie znajdę”). O jedenastej kładą się spać. Andrzej wstaje pierwszy, musi zadbać o gospodarstwo: wydoić krowy, nakarmić świnie. Złości się, bo ma wolne w szpitalu, a jak skończy, będzie musiał się przebrać, żeby zawieźć żonę do Brzozowa. Myśli: „Niepotrzebny mi samochód, i tak stoi. Niech jedzie sama, spokojnie się obrobię”. Karmi króliki – z wiklinowego kosza dorzuca trawy do drewnianych klatek. Pracę przerywa mu Marta. Przybiega i mówi:

– Nie ma mamy!

– Jak nie ma? Szukaj dobrze. Może w ubikacji? Może gdzieś wyszła?

Sam cofa się do budynków gospodarczych („Coś mnie dziubło”). Znajduje Małgorzatę w stodole, przy ścianie. Odnosi wrażenie, że żona klęczy, bo ma wpół zgięte kolana. Ciało Andrzeja kamienieje, nie może się ruszyć, traci oddech. „To sen? Boże miłosierny, czy to sen?”.

Z wystającego gwoździa krokwiaka zdejmuje koronkowy sznur. Podtrzymuje Małgorzatę, żeby nie upadła. Rozwiązuje węzeł, przez głowę zdejmuje sznur z szyi. Zanosi żonę do domu, do sypialni, kładzie ją na łóżku.

Marta odchyla głowę mamy w tył, wdmuchuje powietrze do płuc, krzyżuje dłonie na piersi, uciska. „Trzydzieści ucisków, wdech, trzydzieści, wdech, trzydzieści, wdech”. Dzwonią po pogotowie. Ratowników jest trzech, Małgorzata odzyskuje tętno. W brzozowskim szpitalu brakuje miejsc, więc karetka jedzie do Sanoka.

Andrzej: – Czy ona z tego wyjdzie?

Ratownik: – To już nie jest pytanie do lekarzy, tylko do Boga.

Andrzej jest w szpitalu codziennie. Nie zabiera ze sobą dzieci, wyraźnie zabronił tego lekarz.

– Dla nich to będzie złe doświadczenie, w niczym to nie pomoże. A skoro rozmawiamy, panie Andrzeju, to jeszcze jedna sprawa. Jeśli nie uda się żony uratować, czy możemy pobrać narządy? Przepisy są takie, że nie muszę mieć zgody, jeśli żona nie zastrzegła, ale ja jestem wierzący człowiek, nie zrobię tego. Proszę jednak o zgodę – ktoś dostanie nowe życie.

W niedzielę Andrzej odbiera telefon. Słyszy: „Proszę przyjechać i pożegnać się z żoną. Dzisiaj będziemy odłączać i żona przestanie oddychać. Nic już nie możemy zrobić”. Prosi dzieci, żeby usiadły w salonie: tam narożnik, fotele. Siedzą, a on powtarza ostatnie zdanie, które usłyszał: „Nic już nie możemy zrobić”.

Dzieci płaczą. Andrzej wstaje, wkłada kurtkę, jedzie do szpitala. Po drodze odwiedza księdza („Moja żona zaraz umrze”). W szpitalu ksiądz czyta fragment Ewangelii o uzdrowieniach Jezusa, olejkiem smaruje czoło i ręce Małgorzaty. Po wszystkim Andrzej klęka przy żonie. Trzyma jej rękę, całuje wewnętrzną część dłoni, później usta. Mówi: „Żegnaj. Do zobaczenia w innym życiu”.

Przed pogrzebem jest jak robot – wszystkie czynności wykonuje mechanicznie. Żyje od zadania do zadania, od sprawy do sprawy. Ma wrażenie, że czas się zatrzymał. Kiedy kroi makaron „cięty spod noża”, słyszy głos Małgorzaty: „A co ugotujesz, to będzie”.

Dzieci nie chcą rozmawiać. Uciekają przed komputer i telewizor. Marta dorasta w ciągu kilku dni i opiekuje się młodszym rodzeństwem. Codziennie czesze Zuzię i zaplata jej warkocze, kiedy trzeba – podcina końcówki. Andrzej nie potrafi, bo zawsze robiła to Małgorzata. To Marta pierwsza rozmawia z nauczycielami, kiedy Zuzia ma problemy w szkole.

Po pogrzebie odwiedzają ich siostry Małgorzaty i jezuita, o. Tomasz, z którym zaprzyjaźni się Artur. Dla nich „dom, w którym popełniono samobójstwo, nie jest domem trędowatych”. Inni, w tym rodzina Andrzeja, unikają kontaktu. Po kilku miesiącach skierowany na placówkę w Sudanie o. Tomasz wyjeżdża. Marta pyta: „Tato, a czy ty nas nie zostawisz?”.

Andrzej: – Uratowało mnie to pytanie, bo bardzo złe myśli przychodziły mi do głowy. Przyrzekłem, że ich nie zostawię i wychowam, jak będę umiał.

JAK SIĘ CZUJESZ Z TYM WSZYSTKIM?

Aldona na krótko wraca do Starej Wsi. Na co dzień mieszka w Krakowie i właśnie rozpoczęła przewód doktorski: pisze o kapłaństwie kobiet, będzie pracownikiem naukowym na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II. Stara się o grant, planuje wyjazd do Rzymu. Andrzej zna Aldonę z widzenia, bo jego dzieci przyjaźnią się z jej rodzeństwem.

Cztery