Strona główna » Humanistyka » Henryk Prawy

Henryk Prawy

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7976-221-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Henryk Prawy

Henryk Prawy bywał przedstawiany z lutnią lub jako rycerz odbierający nagrodę z rąk damy na zwycięskim turnieju. Myliłby się jednak ten, kto uważałby go za władcę oddanego wyłącznie dworskiej kulturze średniowiecznej Europy. Ten zmarły stosunkowo młodo – w wieku 32 lat - książę był świetnym zarządcą swego śląskiego państwa, dzielnym wojownikiem i wytrawnym politykiem.
Początkowo uważany był za propagatora obcych wpływów, poświęcił jednak sporo wysiłku na próbę restauracji Królestwa Polskiego. Objęcie władzy w księstwie krakowskim przybliżyło mu wizję korony, ale przedwczesna śmierć, prawdopodobnie zadana ręką truciciela, realizację tego ambitnego planu uniemożliwiła. Dla jego następców na krakowskim tronie królewska korona stała się rzeczywistością…

Polecane książki

Ktoś, kto żyje obecnie, doświadcza najbardziej wyraziście i dojmująco codziennej niewiedzy co do tego, gdzie stawia stopę. Teren jest sypki, linie się podwajają, materiały się prują, perspektywy chwieją. Można wówczas odczuć z większą oczywistością, że znajdujemy się w „nienazwanej teraźniejszości”....
A może jesteś tylko częścią niczego, jakiejś niezrozumiałej, głęboko skrywanej tajemnicy Wszechświata, który eksperymentując próbuje dopasować Cię do całości. A może nie chcesz być częścią żadnych wizji. Jeśli potrafisz skonfrontować się ze swoimi lękami, pytaniami o prawdę, to z pewnością Drogi...
Excel oferuje dużą gamę możliwości prezentacji danych i wizualizacji wyników, dzięki którym można czytelnie przedstawić analizy statystyczne czy trendy. Znajomość poszczególnych metod prezentacji i wizualizacji danych w Excelu jest podstawową umiejętnością sprawnego menedżera, księgowego czy specjal...
Książka, na podstawie której nakręcono znakomity film z Ewanem McGregorem i Damianem Lewisem w rolach głównych! Doskonała powieść o brudnych pieniądzach i jeszcze brudniejszej polityce. Gail i Perry, zakochani idealiści, postanawiają zafundować sobie wakacje życia w ekskluzywnym ośrodku wakacyjny...
"Temat monografii jest oryginalny i dzięki temu praca zawiera dużą dawkę nowości naukowej. Monografia nie ma swego odpowiednika w literaturze naukowej. (...) Autor swe wywody opiera na solidnej materii normatywnej polskiej, międzynarodowej, europejskiej i wybranych państw. (...) Nadto nawiązuje do o...
Tatarskie hordy chana Feofara najeżdżają Syberię. Ich wojskowy szef, renegat Iwan Ogarew, eks-pułkownik armii cesarskiej, dąży do ostatecznego celu: zdobyć Irkuck, by zemścić się na wielkim księciu zablokowanym w tym mieście. Ponieważ komunikacja telegraficzna zostaje odcięta, car wysyła Michała Str...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Zbigniew Zielonka

 

HENRYK PRAWY

 

 

Zbigniew Zielonka

Henryk Prawy

 

 

 

 

Wydawnictwo Poznańskie

 

Copyright © Zbigniew Zielonka, 2015

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2015

 

 

 

 

 

Redakcja i korekta | Magdalena Owczarzak

 

Redakcja merytoryczna | Bogumił Twardowski

 

Projekt okładki | Juliusz Zujewski

 

Ilustracje | Piotr Namiota oraz zbiory własne Wydawnictwa

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

 

 

Wydanie elektroniczne 2015

 

ISBN 978-83-7976-221-7

 

 

Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

redakcja@wydawnictwopoznanskie.com

www.wydawnictwopoznanskie.com

 

 

Rozdział I

PIĘKNE OSZPECONE OBLICZE

„Kościół Św. Krzyża w strukturze swej wspaniały, fundował Henryk IV, książę wrocławski, r. 1288. Widać tam grób jego z kamienia, w zbroi, z mieczemw ręku i tarczą na boku, na której piękny orzeł wyrżnięty. Posąg ten pomalowany różnymi farbami, rzeźba atoli ma swoją cenę. Twarz księcia do pięknych rysów łączy nadzwyczajną słodycz, jakoż zwano go der Milde Fürste”[1].

Gdy Julian Ursyn Niemcewicz w początkach czerwca 1821 odwiedzał w swej podróży historycznej Wrocław, jego impresja związana z Henrykiem IV była jaskółką, która jednakże nie zwiastowała wiosny dla naszego bohatera. Ciągle jeszcze obszar historycznej świadomości o nim był mu niechętny, a życzliwość przeciwnej strony, ta, którą przekazał Niemcewicz w określeniu der milde Fürste, raczej tę niechęć utrwalała. Nad obliczem księcia o pięknych rysach nadal, a właściwie szczególnie teraz miały się przewalać niechętne mu prądy opinii historycznych, wprowadzone w atmosferę epoki kształtującej nowożytną świadomość narodową przez takie autorytety, jak Joachim Lelewel, Ryszard Roepell, Karol Szajnocha, Józef Szujski, a w ubiegłym stuleciu nurt ten kontynuował Feliks Koneczny. Trzeba jednak pamiętać, że za wszystkimi surowymi sądami stał autorytet najwyższy Jana Długosza.

„Twarz księcia, która do pięknych rysów łączy nadzwyczajną słodycz” – nie urzekła nawet Matejki, mimo że w swych malowanych dziejach ojczystych doceniał on rolę Śląska. Przygotowując popularny po dziś dzień Poczet królów i książąt polskich, za kryterium dla czasów dzielnicowych przyjął fakt zasiadania na senioralnej stolicy krakowskiej – a jednak spośród czterech książąt śląskich będących jednocześnie „seniorami” krakowskimi uwiecznił w swych sławnych portretach tylko jednego z nich, HenrykaI Brodatego. O Mieszku Plątonogim, księciu raciborskim, który jako rzeczywisty senior dynastii zasiadał na Wawelu od początku 1211 roku do maja tegoż roku, czyli aż do swojej śmierci, zapewne nie wiedział. Sytuacja prawna Henryka II Pobożnego, który po ojcu, Henryku Brodatym, objął także Kraków, budziła wątpliwości. Natomiast należy przypuszczać, że Henryka IV opuścił świadomie. Kiedy bowiem malował oblicza polskich monarchów, o Henryku IV obowiązywała opinia, że „w chwili reakcji cudzoziemszczyzny przeciw narodowości osiadł na stolicy krakowskiej”[2].

Jeśli w książce tej pojawią się akcenty polemiczne w stosunku do tego rodzaju opinii, to nie dlatego, że postać Henryka IV wymaga rehabilitacji – historia najnowsza oddała mu sprawiedliwość z nawiązką – ale dlatego, że wokół incydentalnego faktu: HenrykIV a Polska skupia się o wiele szerszy problem, który sprowadzić można do określenia: Śląsk a Polska, albo, co jeszcze bardziej wydaje się istotne: Ślązacy a Polska. Piastowie śląscy dawno wymarli a odium wobec nich kronikarzy oraz zależnych od nich historyków przeszło na lud śląski i nawet ci, którzy nigdy nie czytali dawnych historyków, tak czy inaczej, świadomie czy półświadomie podzielają ich opinie w stosunku do dziejów i charakteru narodowego Śląska. Stereotypy pojęć i sądów unoszą się w powietrzu niby bakterie, które wchłaniamy, nie wiedząc jak i kiedy!

Myślę, że ten publicystyczny niekiedy charakter książki będzie mi darowany, choćby dlatego, że wiedza historyczna nie posiadałaby żadnej istotnej wartości, gdyby nie przyswajała ogólnych praw rządzących dziejami i gdyby nie uświadamiała społeczeństw, że żyją w ciągle zmieniających się falach zawsze tej samej rzeki historii.

Podmiotem historii jest zawsze naród, na każdym jego etapie rozwoju. Byłoby jednak niedostrzeganiem realiów, gdyby pomijać rolę panujących i to zwłaszcza w wiekach średnich. W interesującej nas śląskiej sytuacji przeciwstawienie ich społeczności może doprowadzić do mijania się z rzeczywistością historyczną. Lansowany często pogląd, że lud na Śląsku pozostał polski, a książęta się wynarodowili, wymaga zawsze ustaleń dotyczących czasu zaszłych faktów i samego pojęcia polskości. Z tym wiąże się fundamentalny problem narodu, który można rozpatrywać tylko historycznie, a więc w kategoriach zmienności.

Nie rozumieli tego historycy dziewiętnastowieczni i ich uczniowie, przenosząc na dawne wieki współczesny punkt widzenia, współczesną mentalność i współczesne reakcje społeczne. Mało, ujmując problemy historyczne idealistycznie, czyli według ciągle istniejących niezmiennych idei, pomijali socjologiczne oblicze narodu im współczesnego, z którego mogliby odczytać prawdę jego historycznego rozwoju. Przecież w czasach, gdy Szajnocha et consortes wypisywał oskarżenia pod adresem zniemczałych w średniowieczu Piastów śląskich, rzekomych wrogów narodu polskiego, ten naród w nowożytnym znaczeniu tego słowa dopiero się kształtował! Wszedł wkrótce w użycie termin: odrodzenie narodowe na Śląsku, termin wywodzący się z owego idealistycznego ujmowania dziejów. Odradza się coś, co już kiedyś istniało. Odradzała się więc narodowość polska na zgermanizowanym w ciągu wieków Śląsku. Alew takim razie na jakiej zasadzie odradzała się narodowość polska w Wielkopolsce, w ówczesnej Galicji, pod zaborem rosyjskim?… Przecież tam chłopi, stanowiący zasadniczy zrąb ludu polskiego, jeszcze w końcu XIXwieku, ba! jeszczew wieku XX nie posiadali nowożytnej świadomości narodowej. Podobnie zresztą jak chłopi niemieccy (bo choćby – co to były Niemcy XIX wieku?) i chłopi wielu krajów europejskich. A więc nie żadne odrodzenie, lecz przekształcenie się ludu w naród nowożytny. I tak to w wielkim skrócie ująć należy[3]. Nie oznacza to, że dopiero wówczas pojawiło się pojęcie narodu. Pierwociny polskiej historiografii już znają to pojęcie, eksponują, upowszechniają, ba! podnoszą do rangi aksjomatu. Nie zaprzeczamy też, że stamtąd przeszło pojęcie patriotyzmu w nasze czasy. Nie zaprzeczamy, że nasi średniowieczni kronikarze byli pierwszymi nauczycielami ogólnonarodowego patriotyzmu i są nimi po dzień dzisiejszy. Jeśli jednak dwóch ludzi mówi to samo, to już nie mówią tego samego. Cóż dopiero, jeśli mówią w odległości czasowej kilku wieków!

I jeszcze jedno, w tym miejscu też tylko w wielkim skrócie: dziewiętnastowieczna historiografia przywiązywała szczególną wagę do dokumentu, przy czym celowała w tym postępowa pod względem metodologicznym nauka niemiecka; wpływom jej znakomitych metod uległo wielu polskich historyków, pozbawionych przez sytuację zaborczą własnego zaplecza naukowego. Metodologia ta przyczyniła się walnie do obalenia woluntaryzmu w historiografii, stanowiła więc kamień milowyw badaniach historycznych. Stosując konsekwentnie swą metodę, badacze trzymali się litery dokumentu i tylko litery. Powtarzam – było to lepsze od woluntaryzmu hołdującego nieudokumentowanej tradycji, ale powodowało to zbyt literalne odczytywanie źródeł. Czasami prowadziło to do kapitalnych paradoksów; ileż kłopotu mieli niemieccy uczeni właśnie z naszym Henrykiem, „niemieckim księciem”, gdy przyszło im czytać jego testament! Mieszano też pojęcie źródeł, do których zaliczano kroniki, nie uwzględniając ani ich literackiego, ani tendencyjno-publicystycznego charakteru. Stąd Henryk IV pozostawał człowiekiem o pięknych rysach twarzy, bo tak go przedstawił twórca jego sarkofagu, ale jednocześnie człowiekiem złowrogim w życiu publicznym, bo tak go przedstawiały roczniki i kroniki. W ich świetle, z kolei dla polskich uczonych, przydomek Probus, czyli Prawy, wydawał się sarkastycznym paradoksem, zaistniałym tylko dzięki tym, którzy go nazwali też – Milde, co w ich niemieckiej mowie znaczy jednocześnie łagodny i hojny.

Wywodził się ponadto Henryk IV z nieszczęsnej linii Władysława Wygnańca, którego żona popchnęła do wojny bratobójczej przeciw młodszym braciom i do zbrodni oślepienia wojewody Piotra Włostowica, fundatora 77 kościołów, „jedynego obrońcy i ojca ojczyzny”. Tak przynajmniej przedstawił go Carmen Mauri, najstarszy, bo jeszcze dwunastowieczny, poemat historyczny na ziemiach polskich, za którym powtórzyły hagiograficzną opowieść o Piotrze Włostowicu wszystkie kroniki średniowieczne. Po wiekach Hyacynt Pruszcz pomieścił go wśród świętych w Fortecy Duchownej Królestwa Polskiego, a Józef Ignacy Kraszewski utrwalił jego legendę w Historii prawdziwej o Petrku Właście palatynem zwanym. Nikomu jednak nie przyszło na myśl, aby potomków potępionego Władysława Wygnańca uznać za uschłą gałąź drzewa piastowskiego, aż dopiero wynaleźli tę metaforę niektórzy historycy i literaci dziewiętnastego wieku, przenosząc sytuacje późniejsze na kilka wieków wstecz. Przyjrzyjmy się i my temu ogromnemu konarowi, z którego wyszedł nasz bohater. Dla jasności obrazu opuścić nam trzeba będzie potomstwo płci żeńskiej i te niedojrzałe latorośle, także męskie, które zmarły w młodym wieku.

Bolesław Krzywousty (1102–1138) zrodził Władysława, z pierwszej żony, Zbysławy, która była księżniczką kijowską, natomiast z drugiej żony, Salomei, która była hrabianką niemiecką, zrodził Bolesława, nazwanego później Kędzierzawym, Mieszka zwanego po latach Starym, Henryka Sandomierskiego i Kazimierza Sprawiedliwego. Najstarszy syn Krzywoustego Władysław – a właściwie Włodzisław, taka bowiem była wówczas postać tego imienia – z margrabianki austriackiej, Agnieszki, zrodził Bolesława Wysokiego (1127–1201), Mieszka Plątonogiego (ok.1138–1211), Konrada (?–1180 ew. 1190), Wojciecha (?–1168 ew.1178) i córkę Ryksę (ok. 1130–1185), którą tu wyjątkowo wymieniamy, ponieważ jej kariera cesarzowej Hiszpanii i królowej Kastylii, w drugim małżeństwie hrabiny Prowansji, wreszcie hrabiny v. Everstein, jest również wyjątkowa nawet w tak sławnym rodzie, aczkolwiek spadała w niej na coraz to niższe szczeble. Ojciec jej, Władysław Krzywoustowic, raz wygnany przez braci, nigdy już ziemi ojczystej nie ujrzał, aż dopiero jego najstarszy syn, Bolesław Wysoki, powrócił z wygnania na Śląsk, który podzielić z czasem musiał z bratem, Mieszkiem Plątonogim, księciem raciborskim i w ostatnich miesiącach swego życia seniorem krakowskim. Bolesław dał początek linii książąt śląskich, a Mieszko opolskich. Określenia te przypominają, że wówczas i zresztą aż do połowy XV wieku odróżniano Śląsk od Ziemi Opolskiej. Bolesław Wysoki ze Zwinisławy, księżniczki ruskiej, zrodził syna Jarosława, biskupa wrocławskiego, który zmarł bezpotomnie, natomiast z Krystyny, zupełnie nieznanego pochodzenia, zrodził synów Bolesława, Konrada i Jana, którzy zmarli bezpotomnie, i syna Henryka I, który nosił przydomek Brodaty i odziedziczył po ojcu całe śląskie dziedzictwo, a z czasem stał się księciem krakowskim i wielkopolskim. HenrykI Brodaty (ok. 1170–1238) z Jadwigi, księżniczki merańskiej (Bawaria), zrodził ośmioro dzieci, z których jedynym jego następcą został Henryk II Pobożny; książę śląski, krakowski i wielkopolski Henryk II Pobożny (ok. 1200–1241) z Anny, królewny czeskiej, zrodził Bolesława zwanego Rogatką, Mieszka, Henryka III Białego, Konrada i Władysława. Mieszko zmarł wkrótce po ojcu, Władysław został arcybiskupem salzburskim, a trzej pozostali synowie Pobożnego podzielili dziedzictwo ojcowskie na trzy dzielnice: wrocławską, którą objął Henryk III Biały, legnicką Bolesława Rogatki i głogowską Konrada. Henryk III Biały z Judyty, księżniczki mazowieckiej, zrodził syna Henryka IV. Stało się to w czasie podróży księżnej Judyty do Jaworu[4].Ale kiedy to się stało, którego dnia, miesiąca a nawet roku – nie wiemy.

Matką Henryka była córka Konrada, księcia mazowieckiego. Potwierdzają to (czego nie dopatrzył się Szajnocha, każąc Henrykowi urodzić się z Niemki, aby już w łonie matki uczynić go cudzoziemcem) źródła współczesne. W Genealogii świętej Jadwigi, będącej częścią Vita sanctae Hedwigis czytamy, że Henryk, trzeci syn Henryka, syna świętej Jadwigi, książę Śląska i pan Wrocławia, miał za żonę Judytę, córkę Konrada, księcia Kujaw i Mazowsza, a z niej narodził się Henryk i Jadwiga[5]. Powtarza to niewiele starsza Kronika polska: „Henryk trzeci wrocławski […] córkę księcia Kujaw i Mazowsza Konrada pojął za żonę i urodził z niej córkę i syna Henryka czwartego, wrocławskiego księcia”[6]. Kronika książąt polskichz XIV wieku stwierdza podobnie[7].

Spotykamy Judytę na patenie kielicha płockiego fundacji Konrada, który kazał artyście przedstawić na niej rodzinę książęcą. Ów Konrad, ojciec Judyty, a więc dziadek Henryka IV, to znany każdemu dziecku w Polsce książę, który miał nieszczęście sprowadzić Krzyżaków do Polski. Trzeba tu tylko uzupełnić, że Henryk III nie przywiódł do Wrocławia Judyty wprost z płockiego dworu ojca, ale z pobliskiego Opola, jako wdowę po Mieszku II Otyłym, który zmarł, młodo zresztą, w 1246 roku. Nie urodziła ona Mieszkowi syna, toteż całą ziemię opolską zjednoczył teraz jego brat Władysław (Włodzisław), z którym będziemy jeszcze się spotykać. Kronika wielkopolska podaje, że jako podarek ślubny Mieszko przesłał bratu Judyty, księciu kujawskiemu Kazimierzowi, 500 grzywien srebrnych[8]. Warto tego Kazimierza tutaj wspomnieć, był on bowiem ojcem Władysława Łokietka, a rodzonym wujem Henryka IV, tak więc Łokietek i Henryk byli braćmi ciotecznymi. Łokietek urodził się z Eufrozyny, księżniczki opolskiej, trzeciej żony Kazimierza. Drugą żoną Kazimierza była Konstancja, siostra Henryka III, ojca Henryka IV, jej synem był Leszek Czarny, a więc także, aczkolwiek na innej zasadzie, brat cioteczny (a raczej stryjeczny, bo Konstancja była stryjną) Henryka IV. Wszystko więc, co się między tymi książętami w przyszłości dokonywało, dokonywało się w rodzinie.

Henryk IV miał starszą od siebie siostrę, Jadwigę. Urodziła się ona między rokiem 1253 a 1256, podczas gdy Henryk urodził się najprawdopodobniej w 1257 roku[9]. Wyszła Jadwiga za mąż ok. 1271 roku za Henryka z Altenburga, landgrafa turyngskiego, któremu urodziła syna, Fryderyka, ulubionego siostrzeńca HenrykaIV, o czym jeszcze się przekonamy. Pierwszy mąż Jadwigi zmarł w 1282 roku, a Jadwiga rychło została żoną hr. Anhaltu, Ottona Tłustego, z którym miała co najmniej jednego syna i dwie córki; nowy szwagier i jego dzieci nie odegrały w życiu Henryka IV lub jego dzielnicy żadnej roli[10]. Te sąsiedzkie małżeństwa na pewno miały odgrywać albo doraźnie, albo potencjalnie jakąś rolę polityczną, nie były one jednak charakterystyczne tylko dla książąt śląskich. Za książąt lub w ogóle możnowładców cudzoziemskich, w tym niemieckich, wydawali swe córki wszyscy książęta polscy. Najbardziej wymownym przykładem są właśnie małżeństwa córek Konrada I mazowieckiego, wśród których znajdowała się Judyta, matka Henryka IV. Ona jedna wyszła kolejno za dwóch książąt piastowskich – opolskiego i wrocławskiego. Jej siostra, Eudoksja, została żoną Dytryka I, hr. Brenny i Wettynu, drugą siostrę, Ludmiłę, pojął pogański książę Żmudzi, Trojden, trzecia, Salomea, wstąpiła do klasztoru Klarysek w Skale. Taka była prawidłowość małżeństw córek książęcych. Tablice genealogiczne podają jedynie ich imiona (chociaż i to nie zawsze), lecz nikt, nawet żaden poufny list, nie przekazał ich uczuć, przeżyć, doznań z dala od kraju ojczystego i z dala od realizacji ich własnych pragnień, lub zwykłych dziewczęcych marzeń o miłości. Włączane bywały w orbitę obcych im dotąd spraw, obcych i emocjonalnie, i językowo, zresztą trudno nam sobie dzisiaj odpowiedzieć też na pytanie, o ile były związane uczuciowo ze swą ojczyzną, skoro wychodziły przeważnie za mąż mając 12–15 lat, a ich dalsze małżeństwa świadczą, że raczej wiązały się z nowym, cudzoziemskim środowiskiem. Trzeba jednak dodać, że lata w średniowieczu posiadały inny wymiar niż dzisiaj. Okazywało się też często, że ich małżeństwo, zawarte dla doraźnego celu, zaraz też stawało się zbyteczne wobec tego celu, lecz z reguły nie zmieniało to już ich losu – pozostawały przy boku mężów, rodząc im dzieci i niejednokrotnie przy porodach umierając. Był to najczęstszy powód zgonów kobiet w średniowieczu.

Ile lat żyła Judyta (określana też w źródłach jako Jutta) z Henrykiem Białym? W każdym razie tyle, ile potrzeba było na urodzenie mu oprócz Henryka i Jadwigi co najmniej jeszcze dwojga dzieci. Genealogia św. Jadwigi powiada, że wszystkie dzieci Henryka III, z wyjątkiem Henrykai Jadwigi, zmarły w młodości, „in iuventute”, co czytać należy: w dzieciństwie, ponieważ o żadnym z nich nie wspomina jakakolwiek dokumentacja[11]. Judyta zmarła 4 grudnia, ale nie wiemy jakiego roku. Często łatwiej dla średniowiecza ustalić dzienną datę zgonu, niż roczną, ponieważ niejednokrotnie jedyną informacją o zgonie są nekrologi klasztorne, czy w ogóle kościelne, które zapisywały imiona zmarłych (oczywiście przeważnie dobrodziejów lub członków zgromadzenia) po to, by w rocznicę śmierci wspominać jew modlitwach.

W tej praktyce odbija się także myślenie średniowieczne, dla którego świat stanowił nieustanne teraz. Średniowieczu obcy był historyzm. Grzech, dzieło zbawienia i sąd dokonują się niew czasie, leczw losach każdej duszy. Każdy człowiek jest Adamem i każdy jest Chrystusem. Nie tylko Chrystus jest obecny na ziemi przez łaskę i Eucharystię, lecz także człowiek zawsze rodzi się, umiera i zmartwychwstajew Chrystusie. W tej perspektywie czas odmierzany latami, znaczony datami rocznymi nie odgrywa żadnej roli. Ten pogląd, choćby ukryty w podświadomości, wywoływał olbrzymie reperkusje w kulturze ludzi epoki, w dziełach tych ludzi; nasi kronikarze nie znają uwarunkowań historycznych, znają jedynie ciągłą walkę dobra i zła w życiu ludzi występujących na scenie historii, malarze i rzeźbiarze nie przejmują się zmiennymi realiami, ubierając swe postacie w szaty współczesne i każąc im żyć we współczesnym krajobrazie, wśród współczesnych przedmiotów. Istnieje co prawda pewna znajomość dat, zwłaszcza „jubileuszowych”, chociaż trzeba przypomnieć, że pierwszy „rok święty”, pamiątka tysiąc trzechsetlecia urodzin Chrystusa, pojawił się, jak widzimy, późno i nie bez wpływu tekstów starotestamentowych, które mówiły o latach jubileuszowych w historii narodu żydowskiego, ponieważ Staremu Testamentowi obcy był pozahistoryczny światopogląd. Wagę do liczb i dat przywiązywały w średniowieczu raczej ośrodki ezoteryczne. Ludzie ówcześni nie znali nawet dat swego urodzenia! I to nie tylko ci z nieznanego tłumu. I nie tylko na skutek jakiegoś swoistego analfabetyzmu. Cóż znaczy to życie wobec wieczności? Życie zanurzone w wieczność, więc istniejące poza czasem. Prawda, że niewielu tak dosłownie rozumowało. Rzecz w powszechnym odczuciu. A już szczególnie to odczucie wyrażało się w postawie ośrodków kościelnych. Jeśli powiemy na to, że przecież te ośrodki były bardzo wyczulone na sprawy doczesne, chociażby w gromadzeniu majątków, to jedynie przypomnimy jeszcze jeden przykład średniowiecznych paradoksów. Zresztą nawet i w takich wypadkach ulegano wyobraźniom długowieczności świata, w którym żyjemy. Co prawda widziano go zawsze w granicach początku, czyli Stworzenia, dokonanego w ciągu sześciu dni!, i końca, czyli Sądu, którego dnia i godziny nikt nie zna, lecz równocześnie zarówno początek, jak i koniec zanurzone były w Bogu, a więc w wieczności. Ileż to razy napisano wówczas zdanie identyczne z tym, które znalazło się w Księdze henrykowskiej – właśnie w czasach naszego bohatera: „Wpisaliśmy do niniejszej księgi wiarygodne opowieści, aby bojownicy Chrystusa, którzy mają w tym miejscu wszechmogącemu Bogu przez długie czasy służyć, w każdej sprawie mogli odeprzeć tych, którzy ich będą nagabywać”[12]. Kościół średniowieczny, a już zwłaszcza począwszy od XIII wieku, nie mówił o rychłym końcu świata. To raczej ruchy heterodoksalne od czasu do czasu głosiły jego nadejście, nie bez pobudek społecznych: świat, w którym istniała drabina społeczna i ekonomiczna, powinien się wreszcie skończyć, było to często po prostu głoszenie rewolucji – w wydaniu średniowiecznym – kosmicznej. Ale ten świat bronił się mocno, stanowiąc przez wieki strukturę tak trwałą, jak bodaj żadna inna w dziejach cywilizacji ludzkiej. Drabina feudalna była wkopana głęboko w ziemię i opierała się o niebo. To przecinanie się dwóch rzeczywistości uczyło lakoniczności w stwierdzaniu spraw ostatecznych, dotyczących jednostki. Stąd w Liber mortuorum klasztoru św. Wincentego na Ołbinie wrocławskim zapisano jedynie pod datą 4 grudnia: „Jutta ducissa Slezie”[13]. Nic więcej. Tyle wystarczyło dla potrzeby duszy kobiety. Jeśli więcej wiemy o śmierci mężczyzn ze sfer panujących to dlatego, że ta śmierć wbrew wszelkim założeniom światopoglądowym pociągała jednak za sobą konsekwencje prawne, czy w ogóle rzeczowe.

Judyta została pochowana według kronik śląskich w klasztorze trzebnickim[14]. Widzimyw tym szczególne jej upodobanie do miejsca, w którym rozkwitał kult babki męża. Teść jej, którego zresztą nie znała, Henryk Pobożny, pochowany został w kościele braci mniejszych we Wrocławiu. Teściowa, ks. Anna, która zmarła po niej, bo dopiero w 1265 roku, chciała być pochowana w kościele klarysek wrocławskich. Obok matki spocząć miał także Henryk III. Zdążył on jeszcze ożenić się po raz drugi, tym razem z księżniczką saską, córką Albrechta I, Heleną. Przeżyła ona swojego męża i zmarła dopiero 12 VI 1309 roku już jako wdowa po Fryderyku, burgrabim norymberskim, z rodu Hohenzollernów[15]. Jest to najdawniejszy, pośredni nadto kontakt tego rodu ze Śląskiem. Helena, o ile wiemy, nie urodziła Henrykowi Białemu żadnego potomka. Tym sposobem jego syn z księżniczki mazowieckiej był jedynym dziedzicem księstwa wrocławskiego.

 

Rozdział II

SYN EPOKI – OGROMNEJ I DELIKATNEJ

Tak widział średniowiecze Verlaine. A to jego określenie odnieść można również do lat, w których żył Henryk. Może nawet szczególnie do tamtych lat. Kiedy to

– Ogromne są katedry gotyckie wznoszone od Irlandii po Polskę.

I ogromne jest dzieło Dantego.

Delikatne są pienia trubadurów, truwerów i minnesängerów.

I delikatne miniatury w inkabułach klasztornych.

Ogromne są społeczności uczonych i uczących się – uniwersytety.

I ogromne summy wiedzy, które tam się rodzą.

Delikatna jest rzeźba Naszej Pani w Paryżu.

I delikatny jest dolce stil nuova w malarstwie i poezji.

Ogromna jest reforma miast i wsi.

I ogromna myśl dotarcia do krańców świata wyrażona w podróży Marco Polo.

Delikatna jest miłość miłości Franciszka z Asyżu…

Delikatna czy ogromna? Ogrom myśli i dokonań miesza się z delikatnością uczuć i słów tamtych ludzi… To prawda, że stworzyli oni właśnie wówczas inkwizycję i przeprowadzili jedną z najbardziej ludobójczych wojen – przeciw albigensom. Przez to ta ogromna, delikatna epoka przybliżyła się tak bardzo do naszej! Bo było też średniowiecze małe i brutalne. Przekonamy się o tym nawet na losach Henryka. Od przeciętności i zbrodniczości nie jest niestety wolna żadna epoka.

Ale była to też epoka otwarta. Mimo że ówczesna Europa podzielona była gęstą pajęczyną granic, ale właśnie – były to granice pajęcze. Mimo że toczono w niej wiele wojen, Europa nie przestawała być wspólnotą wszystkich. Mimo że obcy, to był już często człowiek z sąsiedniej wioski, nigdy ludzie nie porozumiewali się tak łatwo jak wówczas. Od Hiszpanii po Bałtyk, od Rusi po Atlantyk. Widzimy to na przykładzie procesów migracyjnych, tak zamanifestowanych w księstwie Henrykowym. Również kanały informacji, chociaż powstrzymywane, ale i pogłębiane, obowiązującą doktryną kościelną docierały szybko i wszędzie.

Zatrzymajmy się przy jednym z nich, przy kanale wiedzy o świecie, którym dopłynął na Śląsk, do dworu księcia HenrykaIV, Witelo, „syn Turyngów i Polaków”, jeden z najbardziej charakterystycznych uczonych tamtego czasu. Ponieważ dzieło, które zapewniło mu nieśmiertelność, napisał na ziemi polskiej w latach 1268–1272, więc po powrocie do swojej „ziemi zamieszkania – Polski” miał już za sobą najważniejsze doświadczenia i dyskusje naukowe. „Witelo był nieodrodnym synem swojej epoki będącej okresem wielkich napięć i intensywnego życia umysłowego. Przynajmniej w kilku dziedzinach swej twórczości i działalności Witelo odzwierciedla to, co było charakterystyczne i istotne dla życia umysłowego tego stulecia”[16]. Było też więc o czym z nim rozmawiać po jego powrocie do ojczyzny. Wszak w Paryżu poznał Rogera Bacona, nie tylko filozofa przyrody, ale i prekursora przekonań, że „można zbudować okręty, które będą wiosłowały bez pomocy ludzi, tak że będą pływać jak największe statki na rzekach i morzach, posłuszne kierownictwu jednego człowieka, jadąc szybciej, niż gdyby były pełne poruszających je ludzi. Można też zbudować wozy, których nie będzie ciągnęło żadne zwierzę, a które będą poruszać się z gwałtowną szybkością”[17]. Należy się dziwić współczesnym, że tak mało ich obeszły tego rodzaju marzenia, ale z drugiej strony czyż nie stoją one w jakimś związku z konstrukcją i podróżą statku „Paradisus magnus”, wiozącego w 1251 roku z Genui do Tunisu 200 pasażerów i 240 ton towaru? Czy współczesne Baconowi wynalezienie busoli i steru okrętowego umieszczonego przy rufie nie inspirowało jego wyobraźni w kierunku dalszych wynalazków i odkryć? Wszak już lada dzień Marco Polo wyruszy na podbój zapomnianego Dalekiego Wschodu. Ale jeszcze przed nim, bo już w latach 1245–1247, dotrze drogą lądową do pomocnej części pustyni Gobi na dwór wielkiego chana Mongolii Polak, Benedykt z Wrocławia, w towarzystwie włoskiego zakonnika Carpiniego, obaj też przygotują odrębne relacje z tej podróży. Renesans monetarny, tak charakterystyczny dla drugiej połowy XIII wieku, zrodzi jednocześnie tezauryzację choćby w postaci sieci banków europejskich, z wekslem i dyskontem, oraz głód poszukiwania nowych miejsc złotodajnych i rynków zbytu. W ścisłym związku z tymi tendencjami stoją nowe metody i nowa organizacja pracy kopalń złota, srebra, ołowiu i soli. Nie były to kwestie dla Polski, a już zupełnie dla księcia Henryka, egzotyczne. Czas – dotychczas Wielki Nieobecny – i przestrzeń zaczynają się liczyć. W końcu XIII wieku pojawiają się zegary mechaniczne i – okulary. Robert Bacon uważał wiedzę z dziedziny optyki za legitymację erudycji i jak cała szkoła oksfordzka, z której wyszedł, dawał priorytet badaniom empirycznym. Postawę tę przekazał Witelonowi. Uczeni oksfordzcy nie byliby jednak ludźmi swojego czasu, gdyby badań nad światłem nie wiązali z metafizyką, jak to manifestacyjnie czynił zwłaszcza Robert Grosseteste z Oksfordu, którego Witelo poznać mógł jedynie za pośrednictwem jego traktatów i poprzez Jana Fidenza, zwanego w zakonie franciszkanów, do którego należał, Bonawenturą. Spotkał się z nim Witelo najpóźniej na soborze w Lyonie w 1274 roku, ale sądzić należy, że już długo przedtem, podczas studiów paryskich, gdzie ten znakomity Toskańczyk wykładał w latach 1248–1255, próbując połączyć platonizm z arystotelizmem, augustianizm – filozofię swojego zakonu – z tomizmem, był bowiem przyjacielem Tomasza z Akwinu. W ostateczności potwierdził zasadę, tyle że àrebours: Droga mi jest prawda (Tomaszowa), ale Platon droższy.

 

 

 

Rodzina Henryka Prawego: Jadwiga Śląska, Henryk Brodaty, Henryk Pobożny, kodeks lubiński 1353

 

 

Na wspomnianym soborze lyońskim Witelo i Ślązacy spotkali się z Albertem v. Böllstadt, niemieckim dominikaninem, ale obywatelem całego chrześcijańskiego świata. Przemierzał go w swym długim, ruchliwym życiu od Kolonii przez Ratyzbonę, Paryż, Bolonię, Padwę, Viterbo, Florencję, Rzym i tyle innych miejsc, w których znajdowały się klasztory dominikańskie, podobnie jak przemierzał wszystkie obszary wiedzy od teologii i filozofii po przyrodoznawstwo, aby przez nie powrócić znów do teologii i filozofii. Już współcześni nadali mu przydomek Wielkiego, chociaż jego ulubiony uczeń, Tomasz z Akwinu, przeszedł go, jeśli nie w świętości i erudycji, to na pewno w dokonaniach: stworzył jeden z największych i najtrwalszych systemów filozoficznych w dziejach myśli ludzkiej. Witelo był bardzo blisko Tomasza, co prawda tylko wyobraźnia może podpowiedzieć, że zetknął się z nim osobiście, ale nie będzie to wyobraźnia zbyt wybujała. Witelo przybył do Paryża jeszcze przed rokiem 1250. Studiował tam przez całe bodajże lata pięćdziesiąte. Tomasz przebywał w Paryżu od roku 1252. Paryskie studium Witelona obejmowało medycynę i geometrię, ale także Platona, Awicennę, Awerroesa, słuchał zapewne także łacińskiego awerroisty, Sigera z Brabantu, i jego opozycjonisty – właśnie Tomasza z Akwinu. Następnie wrócił do kraju, aby ok. 1262 roku wyjechać do Padwy jako preceptor księcia Władysława, stryja naszego Henryka. Na akademii padewskiej studiował Witelo prawo kanoniczne (dekrety – jak się wówczas mówiło), zajmując się jednocześnie geometrią, matematyką, optyką. Obserwował też zjawiska przyrody. Jego pisma poświadczają, że obserwował je także na Śląsku. Natomiast w okolicach Padwy w grocie Covolo obserwował „halo” słoneczne, a w okolicach Rzymu tęczę tworzącą się wieczorami nad źródłami Bagni Scopolo. Nie będziemy tu wchodzić w szczegóły jego badań i dokonań naukowych, w czasie których czy to w Rzymie, czy to w Viterbo mógł spotykać się z Tomaszem z Akwinu. Mieli wspólnego przyjaciela, Wilhelma z Moerbecke, dominikanina, penitencjarjusza papieskiego, późniejszego arcybiskupa Koryntu, który dla nich obu tłumaczył traktaty greckie. Dla Witelona przełożył dzieła Archimedesa, Apolloniusza, Herona, Eutykiosa i Ptolemeusza. Nie tylko wzruszający, jeszcze bardziej pouczający dla zrozumienia epoki jest ten szczegół: flamandzki uczony służy swoją wiedzą, pracą i czasem włoskiemu hrabiczowi i synowi chłopskiemu lub mieszczańskiemu z Polski. I odwrotnie, ten ostatni – „Witelo, syn Turyngów i Polaków – miłośnikowi prawdy, bratu Wilhelmowi z Moerbecke” dedykuje swe dzieło życia, Perspektywę, życząc mu „szczęśliwego oglądania wiecznego światła niezałamanym promieniem intelektu i przejrzystego zrozumienia tego, co napisano”. A w zakończeniu dedykacji powiada Witelo do Wilhelma: „Wzorze każdego uczonego! odbierz to, co poleciłeś wykonać”…[18]. To „polecenie” oznacza tu po prostu inspirację, zachętę.

Powracał więc Witelo do Polski nie tylko z bogactwem przyjaźni wybitnych umysłów, ale przede wszystkim z fermentem intelektualnym poruszanym przez dialektyczne sprzeczności. Ten ferment musiał się udzielić młodziutkiemu księciu Henrykowi. Bo cała Europa czasów Henryka czerpała z wszystkiego i od wszystkich. Z iluminacji boskiej franciszkanów i z intelektualizmu tomistów, z empiryzmu oksfordzkiego i z awerroizmu łacińskiego, z eschatologii Joachima de Fiore i z pragmatycznych kodeksów prawa rzymskiego; te i inne jeszcze sprzeczności nosił w sobie, w swej umysłowości (o czym mówią nam jego traktaty) Witelo, preceptor i towarzysz księcia Władysława, który był stryjem i opiekunem Henryka, uczony i dyplomata bliski samemu Henrykowi.

Zasadniczym czynnikiem sprawczym fermentu umysłowego była recepcja Arystotelesa. Arystotelizm przeżywa teraz swoją drugą, ale prawdziwą młodość, która popchnie naprzód bryłę świata średniowiecznego. Reperkusje światopoglądowe arystotelizmu są ogromne i dotyczą one także sfery działań takich ludzi, jak nasz książę Henryk. J. Baszkiewicz przypomniał twierdzenie znanego nam już Rogera Bacona, że lektura Arystotelesa pozwala lepiej zrozumieć sprawy polityczne niż całe prawo rzymskie[19]. Oczywiście rolę przekaźników odegrają tu tacy ludzie, jak Witelo i dziesiątki innych słuchaczy uniwersytetów zagranicznych oraz dominikanów przechodzących przez własne „studia generalne”. Ale nie ma potrzeby udowadniać konkretnych osobowych czy instytucjonalnych kanałów informacji. Freudyzm ogarnął w XX wieku nie tylko literaturę piękną i piśmiennictwo naukowe czy paranaukowe, ale także wpłynął na obyczajowość i stosunek do kwestii moralnych u rzesz ludzi, którzy nigdy nie czytali Freuda, a nawet często nie wiedzieli o jego istnieniu. Nie potrzeba było znać dzieł Arystotelesa, aby zacząć spoglądać jego oczami na świat. Dualizm, leżący u podstaw światopoglądu Stagiryty, musiał też rzutować na wszystkie dziedziny myśli i działań ludzkich. W dysputach naukowych znalazł on swe odbicie zasadniczo jedynie w kwestii dualizmu poznania – teologicznego i filozoficznego. Ale skutki jego były o wiele powszechniejsze. W całej działalności ks. Henryka obserwujemy praktyczne zastosowanie tego dualizmu, którego istotą jest rozdzielenie sfery sacrum od profanum. W praktyce sprawa wyglądała podobnie zawsze, lecz oficjalnie sfery te nie były oddzielane. W dawnych wyobrażeniach naszych monarchów (por. Anonim zw. Gallem) byli oni zarazem obrońcami państwa, jak i „wikariuszami Boga”. Wyłom w tej kwestii dokonany przez ideę gregoriańską nie podważył filozoficznego obrazu rzeczywistości. Cesarz miał być księżycem biorącym światło od słońca – papieża. Monarchowie świeccy mieli odbijać blask władzy duchownej. Jest to typowe zastosowanie monistycznej idei platońskiej w życiu politycznym. Dzisiaj aż trudno sobie wyobrazić, jak głęboko tkwiła oficjalna doktryna chrześcijańska w filozofii Platona. Nawet młody Tomasz z Akwinu, który zadał jej ostateczny cios, mieszał jeszcze arystotelizm z platonizmem (czy z neoplatonizmem). Kiedy mówimy o zwycięstwach arystotelizmu w filozofii średniowiecznej XIII wieku, to naprawdę mówimy też o sprawach związanych z bohaterem tej książki. Nie dlatego, żeby był filozofem, ale właśnie dlatego, że był reprezentantem władzy. Pozornie dalekie od problematyki władzy stwierdzenie arystotelesowskiej proweniencji, że człowiek składa się z duszy i ciała – czyli że nie tylko dusza jest człowiekiem, jak chciał Platon, platończycy i neoplatończycy ze św. Augustynem na czele – niosło ze sobą ogromne konsekwencje w dziedzinie życia publicznego. Zresztą sam Tomasz i do tej dziedziny swój system zastosował. Uznając cel najwyższy – Boga – uznawał jednocześnie cele doczesne, których realizację pozostawił m.in. państwu. Co prawda sfera działania państwa jest gorsza od sfery działania Kościoła, co wiąże się u św. Tomasza zarówno z tradycyjnym podejmowaniem problematyki, jak i z przyjętą przezeń, typową dla epoki, gradualistyczną koncepcją rzeczywistości, ale zostały otwarte drzwi dla poglądów, które wyrazi już za kilka lat największy tomista w sztuce, Dante Alighieri, widząc w osobach papieża i cesarza dwa odrębne słońca.

Autor Boskiej komedii jest młodszy od Henryka zaledwie o osiem lat. Tomasz ma w chwili urodzenia się Henryka mniej więcej trzydzieści dwa lata (nie znamy dokładnej daty urodzin ani jednego ani drugiego). Jeszcze Tomasz nie zdążył opublikować w postaci kodeksów, a więc ówczesnych książek, swych traktatów, a już były one dyskutowane i upowszechniane. Inne bowiem były drogi ówczesnych komunikatów. Jedną z tych dróg pokazaliśmy na przykładzie Witelona. Lecz o „komunikat” filozoficzny było wówczas łatwiej, niż nam się może wydawać dzisiaj. Poświadcza to Dante: „Poszukując ukojenia, znalazłem nie tylko lekarstwo na moje łzy, lecz również słowa autorów, słowa mądrości ksiąg […] zacząłem chodzić tam, gdzie ona [filozofia] pokazywała się w formie prawdziwej – to znaczy do szkół zakonnych i na dyskusje filozofów”[20]. Nadto arystotelizm to nie tylko Tomasz z Akwinu. On nadał mu formę nowego, wykończonego w każdym calu systemu. Lecz poglądy Arystotelesowskie głosili jednocześnie arystotelicy ortodoksyjni w stosunku do chrześcijaństwa i arystotelicy autentyczni, głosili je też awerroiści.

Henryk był bardzo bliski awerroizmowi w swym działaniu i z pewnością też w sposobie myślenia. Tak go przynajmniej przedstawiają listy biskupa wrocławskiego Tomasza II w czasie ich zaciekłego sporu. Biskup raz tylko używa tego określenia. Awerroizm. Było to najcięższe oskarżenie w ramach ówczesnej ideologii chrześcijańskiej. Z czasem określenie to oderwało się od swego dosłownego znaczenia, stało się po prostu ideologicznym wyzwiskiem, pomówieniem w stosunku do przeciwników politycznych. Awerroista to był odszczepieniec, rewizjonista, dywersant ideologiczny w świecie chrześcijańskim. Nie był on heretykiem, heretyk bowiem jest lepszy o tyle, że jawnie znajduje się na zewnątrz, podobnie (choć inaczej) jak niewierny. Awerroizm był zaś ukryty w materii – że się tak wyrazimy – myśli chrześcijańskiej. Z tym że bardzo często wcale nie chodziło o myśl, o światopogląd, ale po prostu o postawę polityczną.

Awerroistami byli nie tylko tacy jak Henryk książęta, wojujący z Kościołem w sferze jego działań pozareligijnych, ale i odwrotnie – przedstawiciele Kościoła, którzy rzekomo zdradzali światopogląd kościelny. Wacław II, król czeski i polski, związany różnymi więzami z Henrykiem IV, w korespondencji z Filipem Pięknym, królem francuskim, nazywa papieża Bonifacego VIII awerroistą, kiedy ten protestuje przeciwko objęciu przez Przemyślidów tronu węgierskiego i nie uznaje koronacji Wacława na króla Polski. Prawdziwy awerroista (czyli wyznawca nauki Awerroesa, filozofa arabskiego żyjącego w latach 1126–1198) uznawał nieśmiertelność ludzkości, a nie poszczególnej duszy ludzkiej, która jest według niego cielesna, za niektórymi neoplatonikami widział w tworzeniu świata jedynie pośredni udział Boga, przy czym stworzenie dokonuje się poza czasem, a więc nie ma też początku. Głosząc powszechny determinizm, musiał zaprzeczyć odpowiedzialności człowieka za swe czyny. Mimo że twierdzenia te stały w jawnej sprzeczności wobec ortodoksji chrześcijańskiej, awerroista dopominał się swego miejsca w Kościele, zasłaniając się m.in. teorią dwóch prawd, niezależnych od siebie, teologicznej i filozoficznej. W efekcie – pisze Ryszard Palacz – „społeczeństwo XIII wieku przeżywało rzeczywistą rewolucję intelektualną, która dała nauce i filozofii tego okresu nowy impet i wskazała na nowe horyzonty”[21]. I ten to ferment intelektualny stworzył z Europy nową jakość kulturową.

Wtłoczeni w schemat obowiązujących od wieków podziałów na średniowiecze i odrodzenie, nie dostrzegamy żadnych innych decydujących napięć intelektualnych w dziejach umysłowości europejskiej na przestrzeni tysiąclecia zamkniętego w granicach V–XV wieku. Tutaj dodajmy tylko, że nie byłoby tego fermentu, gdyby heterodoksalne w stosunku do obowiązującej teologii poglądy niszczono wówczas w zarodku, gdyby nie było dla ich komunikatów żadnych kanałów. Ludwik IX, król Francji w latach 1246–1270, otaczał się jednocześnie franciszkanami, dominikanami i nieprawomyślnymi joachimitami, co nie przeszkadzało mu zostać świętym. Nawet awerroistom dawano do roku 1271 margines działalności na uniwersytecie paryskim, którego kanclerzem był miejscowy biskup. Zresztą cały ów ferment przynosili ze sobą, jak to już powiedzieliśmy, ludzie pokroju Witelona, neoplatońskiego metafizyka (W. Tatarkiewicz), będącego jednocześnie awerroistą, oddzielał bowiem różne sposoby poznania w zależności od przedmiotu badań, co nie przeszkadzało mu być kanonikiem wrocławskim i zapewne ortodoksą w sprawach wiary.

Ale oprócz nauki, nawet bardziej niż nauka, głosicielem wolności i wielości myśli była zawsze, a więc i wówczas poezja. I to nie tylko poezja goliardów, zebrana ok. 1280 roku w zbiorze Carmina Burana, ale rozsypana po całej Europie w wierszach podważających ówczesny system wartości. Nie potrzeba też w wysokiej ówczesnej poezji dopatrywać się, jak chcą niektórzy, symboliki ezoterycznych stowarzyszeń i religii. Sama przez się rozsadzała ona światopogląd epoki, nasycając ją mitem miłości Tristana i Izoldy, niezależnej od woli ludzkiej, a więc nieobjętej sferą moralności, lub lansując taki pogański sposób bycia i system wartości, jaki posiadali rycerze Okrągłego Stołu. Historyczni już trubadurzy byli z nimi zgodni, może nawet jeszcze skrajniejsi od nich, kwestionowali bowiem wartość instytucji małżeństwa. Nie mogąc przeszkodzić popularności opowieści i liryków dworskich, Kościół próbuje je rechrystianizować, co w efekcie dało genialną wizję poszukiwań Graala, czyli największej Przygody, bo w sensie metafizycznym.

Jesteśmy nie tylko w wieku Filozofii, ale także w wieku Poezji. Nad tym wiekiem unoszą się dwie wielkie postacie starożytności, Filozofa i Poety. Arystotelesa i Wergiliusza. Wobec obu geniuszy geniusz średniowiecza zachowa swoją tożsamość.

Ukoronowaniem dokonań tego wieku jest twórczość Dantego. Arcypoeta wiele zawdzięcza poezji włoskiej, a zwłaszcza liryce toskańskiej, jednakże najpiękniejszy wówczas głos miała liryka prowansalska. Od niej wziął głos do swej poezji i nadał jej nowe, metafizyczne brzmienie. Od niej zapalały się ognie miłosne we wszystkich niemal ówczesnych językach, nie wyłączając łaciny, tej pogardzanej średniowiecznej, a tak przekonywająco i wzruszająco zrehabilitowanej przez panią Helen Waddel w Średniowieczu wagantów[22].

Wśród tych ogni znamy jeden, którego autorstwo przypisuje się naszemu Henrykowi. Rozpłomieniamy go na nowo w tłumaczeniu starego, czcigodnego Szajnochy.

 

Usłysz me skargi rozkoszny maju,

Usłysz me skargi kwitnąca łąko,

Usłyszcie lato i zielony gaju,

I blaskiem wiosny promieniące słonko,

I pstrobarwista koniczyna w polu,

I ty bogini krasy i miłości,

Usłyszcie wszystkie – bo mi od srogości

Mojej kochanki serce pęka z lodu. –

 

Cóż ci zrobiła? Wynurz swoje żale.

Ledwie w miłosnym zapale

Ujrzę jej oko łaską lśniące ku mnie,

Ledwie mi lica omusną jej sploty,

Owo już zmienna odwraca się dumnie,

Ucieka – a ja z tęsknoty

 

Umieram! Biada mi, biada! –

Za to z nas każde po karze jej zada. –

– Ja Maj, mym rosom i liliom zabronię

Z kwietnych kielichów ronić dla niej wonie.

– Ja Lato, śpiewy ptasząt jej oniemię.

– Ja polna Łąka, skoro nóżką tknie mię,

Wrzosami nóżki jej rącze,

Aż ty nadejdziesz, uplączę.

– Ja Koniczyna, złej dziewie

Lśniącą pstrocizną zyzem wzrok wykrzywię.

– Ja Słonko, żarem serce jej rozżarzę;

Niczem jej nie dam ocienić się w skwarze.

– Ja Gaj, gałęźmi ścieżkę jej przegrodzę.

– A ja Bogini cyteryjska, srodze

Wszelkie miłosne ześlę jej niedole.

 

O nie! Zbyt wiele niebodze

Każecie cierpieć. O, wolę

Ja sam umierać, a ona

Niech będzie błogosławiona![23]

 

Utwór ten odbija liczne ówczesne tendencje w liryce europejskiej. Mimo wykrzykników boleści i żalu nie mieści się oczywiście w tragizmie Tristana i Izoldy. Z kręgu mitu celtyckiego wyprowadza go nadto słońce i kwitnąca różnobarwnie łąka. Jesteśmy w samym środku miłości dwornej – i dworskiej. Chociaż autor nie przedstawił się nam, nie mówi też niczego bliższego o adresatce; w zasadzie prowadzi dialog z przyrodą. Obecność przyrody nie zaskakuje nas tutaj. Ileż ptaków śpiewa, ileż kwiatów kwitnie w poezji średniowiecznej, zwłaszcza w poezji tamtego wieku! Przez nią niejako cała natura zostaje ochrzczona.

 

Pochwalony bądź, Panie, z wszystkimi Swymi twory,

Przede wszystkim z szlachetnym bratem naszym słońcem,

Które dzień stwarza, a Ty świecisz przez nie.

I jest piękne i promienne w wielkim blasku;

Twoim najwyższym jest wyobrażeniem.

Pochwalony bądź, Panie, przez brata naszego, księżyc

I nasze siostry gwiazdy;

Pochwalony bądź, Panie, przez siostrę naszą, matkę ziemię,

Która nas żywi i chowa

I rodzi różne owoce z barwnymi kwiaty i zioły…[24]

 

Tak pisał św. Franciszek z Asyżu, który się nazwał trubadurem, z tym że raz trubadurem Bożym, to znów trubadurem Pani Biedy. Wszakże zawsze jednak trubadur – czyż nie znamienny to znak popularności poezji i poety w ówczesnym społeczeństwie?…

Charakterystyczna jest w wierszu Henrykowym personifikacja przyrody. Jego autor jeśli nawet nie czytał, to znał Romans o Róży, przedziwne dzieło dwóch autorów żyjących w różnych latach XIII wieku. Znakomita, freudowska wprost analiza psychologiczna wyrażona tu jest za pomocą alegorii. Odtąd powstaje w poezji średniowiecznej tyle „ogrodów miłości”, że wyciągną one z żyznej gleby prowansalskiej wszystkie soki, skazując swe kwiaty na uschnięcie w kształtach alegorycznych. Alegoryzm nie jest jednak produktem dopiero końca stulecia, „dekadentyzmu” tej poezji. Zjawisko jest ponadto o wiele bardziej złożone, wynika m.in. z alegorycznej metody objaśniania rzeczywistości; ostatecznie jedną wielką alegorią jest także (chociaż nie tylko) Boska komedia Dantego, ta najwspanialsza literacka replika alegoryzmu ówczesnych gotyckich świątyń.

Autor naszego wiersza dysponował także rodzimymi przykładami uznanych tekstów literackich, jak choćby łacińskim trenem Mistrza Wincentego na śmierć Kazimierza Sprawiedliwego (zm. 1194), w którym występuje dialog idących w pochodzie – Roztropności, Cierpliwości, Odwagi, Smutku[25]. Utwór przypisywany Henrykowi przeciwstawia Wincentowej hieratyczności i statyczności powab ruchu, taneczność, żywość wypowiedzi „osób”, wreszcie teatralność, a nawet dramatyczność. Nie uniwersytety go bowiem zrodziły i nie scholastyka, ale dworskie zabawy, dworskie romanse i ilustracje do tych romansów.

Występuje w wierszu antykizowanie. Jest ono w zasadzie obce Prowansalczykom i ich uczniom niemieckiego obszaru językowego. Chociaż i tutaj występuje ono dyskretnie w postaci bogini miłości, którą Stanisław Wasylewski tłumaczy przez Wenerę. Mamy bowiem jeszcze drugi, po Szajnosze, fragmentaryczny przekład tego wiersza.

 

Żalę się tobie, Maju pieszczony,

Tobie, rozkoszne Lato się żalę.

Żalę się tobie, Łąko kwitnąca

I tobie Koniczynko, dobrze wieszcząca…

Żalę się tobie, Lesie zielony,

I tobie Słonko, tobie, Wenero, się żalę,

Bo moje serce udręczone stale –

Taki ból srogi MIŁOŚĆ zadaje![26]

 

Pozostaje jednak rzecz najważniejsza. Czy Henryk napisał ten wiersz, a jeśli tak, to w jakim języku? Grünhagen traktował to jako oczywistość[27]. Szajnocha przejął ten pogląd bez dyskusji. Pierwszy, który ten pogląd zakwestionował, był zasłużony historyk – mediewista śląski K. Wutke[28]. Za nim poszedł H. Heckel w Historii niemieckiej literatury na Śląsku[29]. Opinie te podchwycili z satysfakcją historycy polscy, zwłaszcza R. Grodecki i K. Maleczyński[30].

O co jednak w całej sprawie chodzi? O to, że autorstwo tych liryków stawiałoby Henryka w rzędzie niemieckich minnesängerów. Widząc go tam, Szajnocha oburzał się na „mnogie pieśni niemieckie, które mu w historii ówczesnej literatury romantycznej zjednały chlubniejsze niż w dziejach narodowych wspomnienie”. Dzisiaj wiemy, że rzecz się ma odwrotnie! Ale wówczas Szajnochę raziły „płody poetyckiego chowu” i to wszystko, co „śpiewa zniemczały potomek Chrobrego”. Chrobry to przecież archetyp polskości i królewskości, a tu takie „romantyczne trele, wyprzedzające o kilka dziesiątek lat miłosne pienia Petrarki”. I dalej: „O ile zaś miększym sercem i bujniejszą obdarzony wyobraźnią, słowem – o ile więcej poeta, o tyle łatwiej odstręczał on się od szorstkiej narodowości, lgnął na lep cudzoziemszczyzny”[31]. Dzisiaj, kiedy śmieszy nas ten wiekowy stereotyp: szorstka swojskość, miękka cudzoziemskość, musielibyśmy już tylko przyjąć zdania Szajnochy za pean ku czci księcia-poety, zestawionego z samym Petrarką! Ale… To „ale” polega na tym, że Grünhagen uważał, iż podobizna księcia Henryka von Pressela w