Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Hohenzollernowie

Hohenzollernowie

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7976-483-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Hohenzollernowie

Hohenzollernowie to niemiecka dynastia, która w krótkim czasie zrobiła niezwykłą karierę i jako ród władców Prus, a potem zjednoczonych Niemiec, w sposób niezwykle istotny zapisała się w historii Europy. Opowieść o nich rozpoczyna się od Wielkiego Elektora, który królem wprawdzie nie był, ale bez jego osiągnięć trudno sobie wyobrazić rozkwit tej dynastii, poprzez kolejne postaci władców XVIII i XIX wieku z Fryderykiem Wielkim na czele, a kończąc na ich współczesnych potomkach.

Hohenzollernowie to też ludzie. Nie żyli 24 godziny na dobę sprawami armii, urzędów i budowaniem misternych konstelacji politycznych. Z książki dowiemy się jak wyglądało ich życie rodzinne, czym się interesowali poza sprawami państwa, czy szeroko rozumiana sfera ducha odgrywała w ich życiu jakąś rolę?

Dzieje Hohenzollernów, dynastii europejskiej – to także spory kawał historii naszego kraju. Warto więc poznać ich losy.

Polecane książki

Płatnicy składek mają obowiązek przekazywania do ZUS dokumentówzgłoszeniowych i rozliczeniowych. Jednak w przypadku zmiany lub korekty danych płatnika nie zawsze należy przekazywać je bezpośredniodo ZUS. Jeśli bowiem poprawione dane zostaną przesłane do innychurzędów, systemy teleinformatyczne autom...
Nowa powieść bestsellerowej autorki! Potrzeba bycia kochanym określa nasze życia. Błądzimy, szukamy, wciąż mamy nadzieję, że obok nas pojawi się ten ktoś najważniejszy. Ale „serce nie sługa”, nie zawsze postępuje zgodnie z rozumem i potrafi pokochać człowieka, który niszczy siebie, bliskich i sw...
Pierwsza książka z cyklu "Diablęta Hallstead Hall" o rodzeństwie po tragicznej śmierci rodziców wychowywanym przez babcię. Babcia rozpieszcza wnuki ale stawia ultimatum, że dostęp do majątku będą mieli dopiero, jak się ożenią lub wyjdą za mąż Oliver Sharpe, markiz Stonville, wiódł żywot zatwardz...
Testy gimnazjalne zgodne z najnowszą podstawą programową, opracowane przez doświadczonych nauczycieli, adresowane do uczniów i nauczycieli. Sprawdzają wiedzę i umiejętności uczniów wskazane w podstawie programowej. Zawierają zadania zamknięte i otwarte, różne typy zadań otwartych zgodnie z Informato...
Kryminał dla gimnazjalistów z wątkiem sensacyjnym w tle! Zapowiadają się nudne wakacje. Piątoklasistka Agnieszka i jej brat Adam szykują się do wylotu na wakacje. Wszystko komplikuje wypadek samochodowy. Ciotka zabiera dzieci do domu na wsi. Pachnie nudą. Nie ma zasięgu sieci komórkowych ani interne...
Trzecie wydanie niemieckiego tłumaczenia polskiego Kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, ukazujące się w nowej serii tłumaczeń polskich ustaw na języki europejskie. Tekst ustawy uwzględnia zmiany, które weszły w życie w kwietniu 2016....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Grzegorz Kucharczyk

Grzegorz Kucharczyk

Hohenzollernowie

Wydawnictwo

Poznańskie

Ze Szwabii do Brandenburgii i Prus

„Prusy są cudem w historii narodów, a ród ich władców jest cudem w historii Domów panujących. Wszystkie narody, wszystkie rodziny [panujące] dochodziły do wielkości jasno wytyczoną drogą. Tylko Prusy oraz ich władcy szli do niej wszystkimi ścieżkami – przez traktaty, podboje, wojny, nabytki, a nawet przez klęski. Jeśli nie wznosili się dzięki swoim wielkim cnotom, rośli dzięki wielkim niegodziwościom, jeśli ich wzrost nie był dziełem narodu, przychodził od królów. Aby wznieść się na poziom, na którym ich obecnie widzimy, z równym powodzeniem wspierali się na absolutyzmie, jak i obecnie na rewolucji”[1].

Słowa te napisał w 1849 roku poseł Hiszpanii w Berlinie Juan Donoso Cortes – jeden z najwybitniejszych myślicieli politycznych dziewiętnastowiecznej Europy. Podziw dyplomaty z drugiego krańca Europy kierowany był w stronę dynastii, która jest bohaterem tej książki. Hohenzollernowie, ród pochodzący ze Szwabii (południowo-zachodnie Niemcy), od 1415 roku, gdy pierwszy z nich za sprawą Zygmunta Luksemburskiego objął godność margrabiego Brandenburgii, przez kolejne pół tysiąca lat był związany z tą częścią Niemiec. Od czasu zaś objęcia przez elektorów brandenburskich w charakterze lenników Korony Polskiej księstwa pruskiego w 1611 roku przez kolejne trzysta lat dzieje dynastii Hohenzollernów nierozerwalnie złączyły się również z ziemiami nad Niemnem i Pregołą.

Prawdą jest, że w epoce nowożytnej Hohenzollernowie byli „europejską dynastią, aktywną od Hiszpanii na południowym zachodzie, po Prusy i Rygę na północnym wschodzie, z kontaktami sięgającymi Węgier, Danii, Polski i Śląska”[2]. Jednak od początku XVII wieku rdzeniem potęgi całego rodu, oddziałującym pośrednio na jego boczne linie, był status Hohenzollernów jako elektorów brandenburskich i jednocześnie książąt pruskich.

Według rodowej legendy początki dynastii Hohenzollernów sięgają czasów karolińskich. Praszczurem rodu wedle tego podania był żyjący około 800 roku hrabia Thassilo, spokrewniony z Merowingami (a więc legitymujący się szlachetniejszą genealogią aniżeli panujący wówczas Karolingowie). Ta legendarna genealogia, powstała w kręgu szwabskich Hohenzollernów w XVI wieku, będzie szczególnie mocno ewokowana na początku XVIII wieku, gdy pierwszy z Hohenzollernów w 1701 roku włoży sobie królewską koronę na głowę jako pierwszy „król w Prusach”[3].

Pozostając na gruncie historycznie weryfikowalnych przekazów, początki Hohenzollernów sięgają XI wieku. Pierwszą postacią, która pojawia się w źródłach, jest Burchardt I pan na zamku Zolre (albo Zolorin) w Szwabii. Od XIII wieku jego potomkowie nazywają się już Hohenzollernami. Swój polityczny los związali z dynastią Hohenstaufów, również wywodzącą się z południowo-zachodnich Niemiec. To dzięki ich protekcji hrabia Fryderyk von Zollern został w roku 1191 (lub 1192) burgrabią cesarskiego miasta Norymbergii jako Fryderyk I (pomógł również mariaż Fryderyka z Zofią von Raabs, córką Konrada II, także burgrabiego Norymbergii). Od tego czasu przez kolejne stulecia urząd ten był dziedziczny w rodzie Hohenzollernów.

W połowie XIII wieku dwaj synowie pierwszego burgrabiego Norymbergii z rodu Hohenzollernów – Fryderyk II i Konrad I – dali początek dwóm liniom dynastii: linii szwabskiej (Hohenzollern-Sigmaringen) oraz frankońskiej (na Ansbach i Bayreuth).

Aż do początku XV wieku swoją pozycję w Rzeszy Hohenzollernowie budowali dzięki swoim posiadłościom w południowych Niemczech (Szwabia i Frankonia). Na ich korzyść działała również żelazna zasada, której byli wierni od XII wieku, czyli wspieranie każdorazowo panującej w Niemczech i rzymskim cesarstwie dynastii.

W roku 1273 burgrabia Fryderyk III Hohenzollern wspierał wybór na króla Niemiec Rudolfa Habsburga. Elekcja ta kończyła w Niemczech Wielkie Bezkrólewie. W XIV wieku przejściowo Hohenzollernowie związali się z Wittelsbachami, by ostatecznie stać się stronnikami nowej cesarskiej dynastii: Luksemburgów. W 1363 roku z rąk cesarza Karola IV burgrabia Fryderyk V otrzymał godność księcia Rzeszy. Dwa lata wcześniej doszło do zaręczyn czteromiesięcznego syna cesarskiego Wacława z córką burgrabiego, Elżbietą[4].

Przełom w historii dynastii Hohenzollernów nastąpił na początku XV wieku, gdy władztwo rodu rozszerzyło się na północ Rzeszy z chwilą objęcia – dzięki protekcji Zygmunta Luksemburskiego – władzy w Brandenburgii. Początkowo władza ta miała charakter namiestnictwa, bo w takim charakterze (jako namiestnik) został powołany w 1411 roku przez króla rzymskiego (przyszłego cesarza) Zygmunta Luksemburskiego do brandenburskiego elektoratu burgrabia norymberski Fryderyk VI Hohenzollern. Oficjalna ceremonia przekazania Brandenburgii w lenno pierwszemu elektorowi z dynastii Hohenzollernów (w tym charakterze Fryderyk VI zmienił się we Fryderyka I) nastąpiła dopiero w 1417 roku, podczas kończącego swoje obrady soboru powszechnego w Konstancji (hołd lenny wszystkich stanów elektor Fryderyk I odebrał w 1415 roku). Parę lat trwało, zanim nowy władca uporał się z buntem części brandenburskich feudałów i miast przeciw przybyszowi z Frankonii, który nie krył swoich zamiarów ukrócenia feudalnej anarchii, panującej w elektoracie od chwili wygaśnięcia w 1320 roku dynastii askańskiej.

Należy dodać, że za każdym razem Zygmunt Luksemburski, odczuwający chroniczny brak pieniędzy, otrzymywał od Hohenzollerna, w zamian za władzę w Brandenburgii, pokaźny zastrzyk gotówki. W 1411 roku było to 100 tysięcy guldenów, a w 1417 roku suma wzrosła do 200 tysięcy guldenów. Już wcześniej, bo w 1402 roku, Luksemburczyk za sumę 63 tysięcy florenów węgierskich sprzedał zakonowi krzyżackiemu Nową Marchię, strategicznie ważną część elektoratu brandenburskiego, bo oddzielającą Wielkopolskę od Pomorza Zachodniego i ziemi lubuskiej.

Przybycie Hohenzollernów do Brandenburgii było, jak już zaznaczono, przełomem w dziejach samej dynastii. Odtąd o znaczeniu całego rodu decydować będzie ich pozycja nad Sprewą. Było ono również przełomem w dziejach Brandenburgii. Od wygaśnięcia Askańczyków (1320), poprzez słabe rządy Wittelsbachów i Luksemburczyków (od 1378), Brandenburgia pozbawiona była silnej władzy elektorskiej. Od panowania elektora Fryderyka I Hohenzollerna (panował do 1426) sytuacja ta zmienia się. Kolejni brandenburscy elektorzy z tej dynastii konsekwentnie umacniają swoją władzę kosztem panów feudalnych. Takie osiągnięcie na swoim koncie mieli elektorowie Fryderyk II(1440–1470), Albrecht Achilles (1470–1486) oraz Jan Cicero (1486–1499).

Zamek w Berlinie, 1685

Nie umniejszając w niczym ich zasług dla umocnienia władzy elektorskiej w Brandenburgii, należy podkreślić, że wbrew pięknie brzmiącym przydomkom żaden z Hohenzollernów nie dorównywał biegłością w sztuce wojennej Achillesowi ani nie błyszczał kunsztem oratorskim na wzór Cycerona. Po prostu te pięknie brzmiące przydomki zostały im nadane dopiero po śmierci przez renesansowych humanistów (i jednocześnie zwolenników reformacji), usilnie starających się o maksymalne podniesienie statusu dynastii, która stała się filarem obozu protestanckiego w północnych Niemczech.

Piętnastowieczni elektorowie brandenburscy z dynastii Hohenzollernów nie byli więc odpowiednikami antycznych herosów, ale skrupulatnie dbali o interes własnej dynastii i elektoratu (słusznie upatrując tutaj pełną zgodność interesów). Wykorzystywali przy tym każdą okazję, by poszerzyć swoje terytorium, nawet bez konieczności toczenia wojen. W ten sposób w 1454 roku powróciła do Brandenburgii Nowa Marchia zakupiona przez elektora Fryderyka II od zakonu krzyżackiego, pilnie poszukującego gotówki na potrzeby rozpoczętej właśnie wojny (trzynastoletniej) z Polską.

Był to największy nabytek terytorialny brandenburskich Hohenzollernów dokonany w XV wieku, ale nie jedyny. Dość powiedzieć, że gdy w 1417 roku obejmowali rządy w Brandenburgii, ich władztwo rozciągało się na obszarze liczącym około 23 tysięcy kilometrów kwadratowych. W 1499 roku wzrósł on do ponad 36 tysięcy kilometrów kwadratowych. W tym samym czasie brandenburscy Hohenzollernowie stawali się również coraz bardziej samodzielni politycznie. W 1449 roku poczynili na tej drodze ważny krok, uzyskując zrzeczenie się przez arcybiskupstwo magdeburskie posiadanych od końca XII wieku praw do zwierzchności lennej nad ziemiami brandenburskimi położonymi na wschód od Łaby.

Brandenburscy Hohenzollernowie czuli się również dziedzicami dawnej polityki Askańczyków, zmierzającej do podporządkowania sobie Pomorza Szczecińskiego. W 1493 roku, na mocy układu zawartego w Pyrzycach, elektor Jan Cicero zyskał potwierdzenie (z pewnymi ograniczeniami) dawnych praw lennych do tej części Pomorza, otwierając jednocześnie perspektywę sukcesji władców Brandenburgii nad Pomorzem Zachodnim w razie wygaśnięcia panującej tam dynastii Gryfitów.

Dwadzieścia lat wcześniej, w 1473 roku, elektor Albrecht Achilles podjął istotną decyzję dla wewnętrznych dziejów całej dynastii. Na mocy ogłoszonej wówczas DispositioAchillea (lubConstitutioAchillea) tron elektorski w Brandenburgii miał być odtąd dziedziczony tylko przez najstarszego syna, dla drugiego i trzeciego przewidziana była władza we frankońskich posiadłościach dynastii (Ansbach, Bayreuth). W razie wygaśnięcia frankońskich Hohenzollernów ich włości mieli przejąć Hohenzollernowie z Brandenburgii.

A co w sytuacji, gdy wszystkie władztwa przeznaczone do obsadzenia były zajęte, a nie wszyscy synowie elektorscy byli uposażeni? Wtedy wyjściem mogło być obranie przez nich kariery duchownej. Mowa jest tutaj o hierarchii Kościoła katolickiego. Sytuacja jednak miała ulec radykalnej zmianie na początku XVI wieku.

Rozpoczęta w 1517 roku wystąpieniem Marcina Lutra reformacja okazała się przełomem religijnym, ale również politycznym, społecznym i kulturowym w dziejach całej Europy, a Niemiec w szczególności. Kraj ten podzielił się. Północ przyjęła „wiarę reformowaną”, Południe zostało przy wierze Kościoła rzymskiego. Ten przełom i podział nim wywołany dotknęły również dynastię Hohenzollernów. Można nawet powiedzieć, że w jakimś sensie ród ten jest u początku ruchu reformacyjnego. To Hohenzollern – Albrecht, młodszy brat panującego od 1499 roku w Brandenburgii elektora Joachima I – był postacią wskazywaną przez pierwszych reformatorów (na czele z Marcinem Lutrem) jako przykład nadużyć panujących w Kościele, które w ten sposób są wołaniem o reformę szesnastowiecznego Kościoła in capita et in membra.

Jako dwudziestotrzyletni młodzieniec Albrecht został arcybiskupem Magdeburga i administratorem diecezji Halberstadt. Rok później, w 1514 roku, został także arcybiskupem Moguncji, nie rezygnując przy tym z poprzednich godności. To kumulowanie stolic biskupich w jednym ręku, za czym szły opłaty uiszczanie Kurii Rzymskiej (dyspensa od prawa kanonicznego, które zakazywało takiego kumulowania urzędów, kosztowała), było z pewnością z punktu widzenia samego Kościoła rzeczą szkodliwą. Tym bardziej, gdy za nieuzasadniony przywilej (skupianie aż trzech biskupstw w jednym ręku) płacono zaciągniętymi w banku pożyczkami (jak Albrecht u Fuggerów), które spłaca się z dochodów pochodzących ze sprzedaży odpustów.

Zauważmy jednak, że to, co dla Kościoła było niekorzystne, dla dynastii Hohenzollernów było niezwykle opłacalne. Trzeba bowiem pamiętać, że godność arcybiskupa mogunckiego złączona była z godnością elektora Rzeszy. W ten sposób w 1514 roku Hohenzollernowie w kolegium elektorskim uprawnionym do wyboru cesarza mieli dwa głosy: elektora brandenburskiego i jego brata, arcybiskupa Moguncji.

Średniowieczny herb szwabskich hrabiów von Zollern

Inny Albrecht Hohenzollern – pochodzący z frankońskiej gałęzi dynastii wielki mistrz zakonu krzyżackiego (wybrany w 1511 roku) – był twórcą pierwszego państwa luterańskiego, czyli Księstwa Pruskiego, którego międzynarodowe uznanie stało się w dużej mierze możliwe dzięki traktatowi krakowskiemu z 1525 roku, zawartemu przez Albrechta z królem Polski Zygmuntem I Starym. Albrecht jako luterański książę pruski uznał się lennikiem katolickiego monarchy polskiego. Z kolei katolicka Korona Polska, przyjmując tę zależność, uznała de facto i de iure dokonaną wcześniej przez Hohenzollerna sekularyzację w Prusach katolickiego Zakonu Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie.

Z pewnością na decyzję króla Zygmunta I Starego wpływ miały związki dynastyczne, istniejące między Jagiellonami a Hohenzollernami. Pierwszą próbą zawarcia koligacji między dwoma rodami były zaręczyny Jadwigi Jagiellonki, córki króla Władysława Jagiełły, z elektorem Fryderykiem II Żelaznym. Przyszły elektor parę lat spędził na krakowskim dworze i w pewnym momencie był rozważany jako mocny kandydat do polskiej korony w razie śmierci Jagiełły bez pozostawienia męskiego potomstwa.

Ostatecznie do pierwszego mariażu między Hohenzollernami a Jagiellonami doszło w 1479 roku, gdy żoną margrabiego Ansbach i Bayreuth Fryderyka Starego została Elżbieta Jagiellonka, córka króla Polski Kazimierza Jagiellończyka[5]. To właśnie z tego związku zrodził się Albrecht, przyszły wielki mistrz krzyżacki i siostrzeniec króla Zygmunta I Starego. Ten sam Jagiellon kontynuował politykę swojego ojca, czyli szukania związków dynastycznych z Hohenzollernami, i wydał swoją córkę Jadwigę (z pierwszego małżeństwa z Barbarą Zapolyą) za elektora brandenburskiego Joachima II.

Korzyści z tych dynastycznych koligacji czerpali jednak tylko Hohenzollernowie. Nie tylko chodziło o prestiż związany z mariażami z przedstawicielami potężnej dynastii, panującej do 1526 roku na czterech tronach Europy Środkowej i Wschodniej (w Polsce, na Litwie, na Węgrzech i w Czechach). Hohenzollernowie potrafili bowiem przez związki z Jagiellonami rozszerzać swoje realne wpływy polityczne.

Dzięki poparciu swojego królewskiego wuja (Zygmunta I) Albrecht Hohenzollern został pierwszym księciem pruskim. Z kolei jego starszy brat, Jerzy Pobożny, wsparty przez Jagiellonów panujących w Czechach na początku XVI wieku, nabył posiadłości na Górnym Śląsku (księstwo karniowskie, władztwo bytomskie) oraz zawarł układy sukcesyjne z Piastami opolskimi i raciborskimi, a w 1537 roku przyczynił się do zawarcia podobnego układu sukcesyjnego między elektorem brandenburskim Joachimem II a piastowskim księciem Fryderykiem II panem na Legnicy.

Jak widać, dwie wielkie dynastie, nierozerwalnie związane z początkami i wielkością Polski – Piastowie i Jagiellonowie – solidarnie wspierali ambitnych Hohenzollernów. Dopiero objęcie tronu czeskiego przez Habsburgów po 1526 roku (po bitwie pod Mohaczem z Turkami, w której zginął król Czech i Węgier Ludwik Jagiellończyk) powstrzymało śląskie zapędy Hohenzollernów. Nowy król Czech i Węgier, a potem cesarz, Ferdynand I Habsburg sukcesywnie unieważniał zawierane przez Jerzego Pobożnego układy sukcesyjne ze śląskimi Piastami.

Reformacja nie tylko podzieliła Niemcy. Podzieliła również ród Hohenzollernów. Najdłużej przy katolicyzmie wytrwała tylko linia szwabska Hohenzollernów, władająca między innymi w gnieździe rodowym, czyli w hrabstwie Hohenzollern. Do protestantyzmu zgłosiła natomiast akces linia frankońska dynastii na Ansbach oraz ci najważniejsi Hohenzollernowie – elektorowie brandenburscy.

Co prawda w pierwszych latach działalności Marcina Lutra to właśnie elektor brandenburski Joachim I (1499–1535) należał do najbardziej zdecydowanych przeciwników reformatora z Wittenbergii. W swoim testamencie, sporządzonym w 1534 roku, zobowiązał swoich synów Joachima i Jana do wytrwania w wierze katolickiej. Złożenie takiej przysięgi wymógł na nich Joachim I jeszcze na łożu śmierci. Już cztery lata po złożeniu solennych zapewnień o woli wytrwania w „wierze ojców” syn i następca Joachima I, elektor Joachim II, przystąpił do obozu protestanckiego (1539). Rok wcześniej uczynił to jego brat, margrabia Jan, władający Nową Marchią (zwany również Janem z Kostrzyna). Perspektywa wzmocnienia władzy elektorskiej (dominacja nad Kościołem luterańskim) i wzbogacenia skarbu państwa o konfiskowane majątki kościelne okazała się silniejszą pokusą niż uroczyste przysięgi składane umierającemu ojcu.

Katolicka linia szwabskich Hohenzollernów swój los polityczny związała w XVI i XVII wieku z Habsburgami[6]. Dzięki temu niejednokrotnie obejmowali w tym czasie najwyższe urzędy w Rzeszy (zwłaszcza w Sądzie Kamery), a na przełomie XVII i XVIII wieku Habsburgowie powierzali im wysokie stanowiska dowódcze w armii cesarskiej. W 1683 roku książę Maksymilian I Hohenzollern-Sigmaringen walczył pod Wiedniem w armii chrześcijańskich władców pod ogólnym dowództwem króla Polski Jana III Sobieskiego.

Habsburska protekcja sprzyjała również powiększaniu terytorialnego władztwa rodu w południowo-zachodnich Niemczech. Pod koniec XVI wieku wykształciły się trzy odgałęzienia: Hohenzollern-Hechingen, Hohenzollern-Sigmaringen oraz Hohenzollern- Haigerloch-Werstein. Ta ostatnia linia wymarła w 1634 roku, a jej władztwo przejęła linia na Sigmaringen.

Od połowy XVII wieku datuje się ożywienie kontaktów między szwabską a brandenburską linią dynastii. Jej zwieńczeniem było zawarcie w 1695 roku paktu familijnego między Hohenzollernami z Sigmaringen i Hechingen a Hohenzollernami brandenburskimi, do którego dołączyła się również frankońska linia rodu z Ansbach i Bayreuth. Tak zwane Pactum gentilitium (odnowione w 1707 roku) uznawało w każdorazowym elektorze brandenburskim caput familiae (głowę całego rodu) i brandenburskiej linii rodu przyznawało prawo do dziedziczenia w Szwabii oraz Frankonii. Układ nie przewidywał jednak możliwości dziedziczenia władzy przez katolickich Hohenzollernów w Berlinie i Królewcu w razie wygaśnięcia linii (ewangelickiej) brandenbursko-pruskiej.

Okres rewolucji francuskiej i rządów napoleońskich także szwabskim Hohenzollernom przyniósł radykalną zmianę polityczną. Urwały się związki z Habsburgami. Austria nie była już w stanie odgrywać roli protektora linii na Sigmaringen i Hechingen. By uniknąć mediatyzacji, która w latach 1802–1803 stała się udziałem wielu drobniejszych książąt upadającej Rzeszy, szwabscy Hohenzollernowie obierali kurs profrancuski, szukając w napoleońskiej Francji nowego protektora.

Kalkulacja okazała się trafna. Hohenzollernowie z Sigmaringen i Hechingen zachowali swoje władztwa, a nawet dzięki francuskiej protekcji nieznacznie je powiększyli. Ceną jednak było odwrócenie się od pruskich Hohenzollernów, czyli zerwanie paktu familijnego z 1695 roku. Wymownym wyrazem tego zerwania był fakt, że w momencie wybuchu wojny Prus z Francją, która dla Berlina skończyła się sromotną klęską, po stronie cesarza Francuzów, a przeciw swoim pruskim kuzynom, walczyli Hohenzollernowie z Sigmaringen i Hechingen. A przecież jeszcze w 1795 roku za zgodą króla Prus Fryderyka Wilhelma II biskupem warmińskim (Warmia dostała się pod władzę pruskich Hohenzollernów w wyniku pierwszego rozbioru Polski w 1773 roku) został Johann Nepomuk Karl Hohenzollern z linii Hohenzollern-Hechingen (w 1818 roku jego następcą na tej samej stolicy biskupiej został jego bratanek, Joseph Wilhelm).

Po upadku Napoleona władztwa szwabskich Hohenzollernów weszły w skład utworzonego na mocy postanowień kongresu wiedeńskiego Związku Niemieckiego. Odnowiony został pakt familijny z pruskimi Hohenzollernami, przewidujący dziedziczenie królów Prus w Szwabii. Książęta na Hechingen i Sigmaringen o wiele szybciej niż Hohenzollernowie panujący w Berlinie uznali konieczność reform politycznych, zmierzających do nadania ich ziemiom charakteru monarchii konstytucyjnej. Sigmaringen już w latach trzydziestych XIX wieku za zgodą księcia Antona Aloysa otrzymało własną konstytucję. Bardziej oporny był książę Friedrich Wilhelm Konstantin z Hechingen, który zgodził się na ogłoszenie konstytucji dla swojego państwa dopiero w maju 1848 roku. Trwała już wtedy Wiosna Ludów, której wstrząsy nie ominęły również szwabskich księstw władanych przez Hohenzollernów. Dla tych ostatnich Wiosna Ludów oznaczała początek końca ich władzy w Hechingen i Sigmaringen. Po 1848 roku zarówno książę Friedrich Wilhelm Konstantin z Hechingen, jak i książę Karl z Sigmaringen stracili ochotę do rządzenia. Ten ostatni już w sierpniu 1848 roku abdykował na rzecz swojego syna Karla Antona.

Ratunku szukano w potężnych kuzynach z Prus. Latem 1849 roku, na wyraźnie żądanie władców z Hechingen i Sigmaringen, księstwa te zostały zajęte przez wojska pruskie, przeprowadzające w tym rejonie Niemiec (Badenia) szerszą operację, wymierzoną w niedobitki ruchu rewolucyjnego. Na mocy traktatu zawartego na początku grudnia 1849 roku w Berlinie król Prus Fryderyk Wilhelm IV przejął księstwa Sigmaringen i Hechingen, w zamian za wypłacanie ich dotychczasowym władcom rocznej renty (więcej wynegocjował książę Karl Anton z Sigmaringen, bo 25 tysięcy talarów, a Friedrich Wilhelm Konstantin z Hechingen zadowolił się sumą 10 tysięcy talarów).

W 1850 roku postanowienia traktatu zostały zatwierdzone przez pruski parlament i w ten sposób Fryderyk Wilhelm IV zyskał 66 tysięcy nowych poddanych. Wraz ze śmiercią w 1869 roku księcia Friedricha Wilhelma Konstantina wygasła linia Hohenzollern-Hechingen. Z kolei ostatni władca na Sigmaringen (książe Karl Anton) już w 1849 roku został generałem w pruskiej armii, a dziewięć lat później, na krótko, nawet pruskim premierem.

W 1866 roku jego syn Karol został księciem Rumunii. W tym charakterze proklamował on w 1877 roku – korzystając z toczącej się właśnie wojny rosyjsko-tureckiej – niepodległość kraju, nad którym panował od jedenastu lat. W marcu 1881 roku parlament w Bukareszcie ogłosił Rumunię monarchią, a jej pierwszym królem – jako Karol I – został władca z dynastii Hohenzollern-Sigmaringen. Na rumuńskim tronie dynastia ta panowała aż do zakończenia II wojny światowej; kres jej rządom w 1947 roku położyła Armia Czerwona i osadzeni przez nią komuniści. Ostatni król Rumunii Michał I Hohenzollern musiał opuścić kraj pod koniec grudnia 1947 roku.

W 1870 roku kandydatura księcia Leopolda, starszego syna Karla Antona, pojawiła się na horyzoncie europejskiej dyplomacji w kontekście sukcesji korony hiszpańskiej. Zarówno sam Karl Anton, jak i głowa całego domu, czyli król Prus Wilhelm I, byli sceptyczni co do tej perspektywy. Inne plany snuł natomiast pruski premier Otto von Bismarck, który umiejętnie wykorzystał kryzys dyplomatyczny francusko-pruski wokół tej kandydatury (słynna depesza emska), by sprowokować cesarza Francuzów Napoleona III do wypowiedzenia Prusom wojny.

Uczestnikami paktu familijnego z 1695 roku, uznającego dominację Domu Brandenburskiego w obrębie całej dynastii Hohenzollernów, byli również Hohenzollernowie z Frankonii, władający w Ansbach i Bayreuth[7]. Na początku XVIII wieku wyrazem zbliżenia frankońskich Hohenzollernów z pruską gałęzią dynastii (przypomnijmy: między nimi nie było różnicy wyznania, obie gałęzie były protestanckie) były regularnie zawierane małżeństwa między przedstawicielami obu odgałęzień rodu. Początek przypadł na 1704 rok, gdy doszło do ślubu siostry pierwszego „króla w Prusach” z dynastii Hohenzollernów Fryderyka I (jako elektor brandenburski Fryderyk III) z margrabią na Bayreuth Christianem Ernstem. Tradycja ta była kontynuowana w okresie panowania kolejnego króla pruskiego, Fryderyka Wilhelma I (1713–1740). Jego dwie córki – Fryderyka Luiza w 1729 roku i Wilhelmina w 1731 roku – wyszły za Hohenzollernów z Ansbach i Bayreuth, odpowiednio za margrabiego Karla Wilhelma Friedricha oraz następcę tronu w Bayreuth, Friedricha (władzę objął w 1735 roku). W 1752 roku obie frankońskie linie zawarły z panującymi w Prusach Hohenzollernami kolejny pakt familijny. Pactum Fridericianum potwierdzało prawo Domu Brandenburskiego do dziedziczenia w Ansbach i Bayreuth w razie wygaśnięcia męskich linii władających w tych margrabstwach.

Tangermünde nad Łabą w Starej Marchii (Altmark). Pierwsza rezydencja Hohenzollernów w Brandenburgii po objęciu władzy w elektoracie w 1415 roku

W połowie XVIII wieku zarówno Ansbach, jak i Bayreuth należały do prężnych – jak na swój niewielki obszar – ośrodków kulturalnych. W przypadku Bayreuth niemała w tym zasługa margrabiny Wilhelminy, kobiety o szerokich horyzontach, regularnie korespondującej z oświeceniowymi filozofami, na czele z Wolterem i z „filozofem z Sanssouci” (czyli własnym bratem, królem Prus Fryderykiem II, który Wilhelminę traktował absolutnie wyjątkowo – jako jedyną kobietę godną bycia adresatem jego regularnej korespondencji). Szczególnym wyrazem wysokich aspiracji władców na Bayreuth w zakresie kultury było powołanie do życia w 1743 roku z ich inicjatywy uniwersytetu w Erlangen.

Mimo dynastycznych mariaży, mimo Pactum Fridericianum nie zawsze relacje margrabiów na Ansbach i Bayreuth z ich potężnym kuzynem panującym w Prusach (Fryderykiem II) układały się bez zgrzytów. W czasie wojen śląskich i wojny o sukcesję austriacką (1740–1748) szwagier króla Prus, margrabia Fryderyk z Bayreuth, starał się zachowywać neutralność (czytaj: odmówił otwartego wspierania polityki króla Fryderyka II). Podobne stanowisko zajął w czasie wojny siedmioletniej (1756–1763). Chociaż długo wzbraniał się przed przystąpieniem do zarządzonej w 1757 roku „egzekucji Rzeszy” przeciw Prusom, jako odpowiedzi na prewencyjny atak Fryderyka II na Saksonię w 1756 roku, to jednak, wbrew namowom swojej żony Wilhelminy, nie chciał wprost zaangażować się po stronie swojego pruskiego szwagra.

W tym samym czasie jawnie antypruskie stanowisko zajął kolejny szwagier Fryderyka II, margrabia Ansbach Karl Wilhelm Friedrich (z racji nieumiarkowania w jedzeniu i piciu zwany „dzikim margrabią”). W roku 1757 na sejmie Rzeszy głosował za antypruską „egzekucją”. Krótko potem (3 sierpnia 1757 roku) zmarł na udar, a jego następcą został margrabia Aleksander – zagorzały wielbiciel swojego pruskiego wuja. Nowy margrabia na Ansbach był człowiekiem gruntownie wykształconym i bywałym w świecie. Dwa lata spędził na podróżach kształceniowych po Niderlandach, Szwajcarii i państwach włoskich. Fryderycjańskie wzorce starał się stosować w polityce fiskalnej. Obejmując rządy w 1757 roku, po swoim „dzikim” ojcu odziedziczył pustki w skarbie i spore długi do spłacenia (idące w miliony talarów). Zadaniu nie sprostał, chociaż bardzo się starał. Dodatkowych źródeł dochodów szukał nawet „wynajmując” Brytyjczykom kontyngent ponad dwóch tysięcy żołnierzy, którzy walczyli po stronie „czerwonych kurtek” w amerykańskiej wojnie o niepodległość (władca Ansbach nie był pod tym względem wyjątkiem, pod rozkazami brytyjskimi walczyły również kontyngenty heskie). Margrabia Aleksander w mniejszej skali robił to, co czynił w swojej monarchii – dla wielu wzór oświeconego władcy – król Prus Fryderyk II. W 1777 roku zniesiono w Ansbach tortury, coraz śmielej praktykowano tolerancję religijną wobec katolików, pracowano nad rozwojem rolnictwa (wprowadzono na szeroką skalę uprawę ziemniaków).

W 1769 roku z chwilą bezpotomnej śmierci ostatniego władcy Bayreuth, margrabiego Friedricha Christiana, przeszło ono pod władzę margrabiego Ansbach. Jeszcze w 1763 roku próbował on odstąpić królewskiemu wujowi z Prus swoje władztwo, jednak Fryderyk IIumiał liczyć i nie chciał przejmować zadłużonego margrabstwa, tym bardziej że w momencie zakończenia wojny siedmioletniej skarb pruski czekały inne, o wiele pilniejsze wydatki aniżeli spłata długów Bayreuth. Sześć lat później, zgodnie z postanowieniami Pactum Fridericianum, Bayreuth wraz z długami objął margrabia Aleksander z Ansbach.

W XIX wieku szwabscy Hohenzollernowie poczuli się zmęczeni władzą i oddali swoje księstwa Domowi Brandenburskiemu. Jednak prekursorem na tej drodze był wspomniany władca Ansbach i Bayreuth. Margrabia Aleksander zniechęcony był swoją daremną walką z zadłużeniem państwowej kasy (oszczędnościom z pewnością nie sprzyjała słabość Hohenzollerna do płci pięknej). Do poczucia bezsilności doszedł strach wywołany wybuchem rewolucji francuskiej (1789). Niektórzy historycy mówili nawet w tym kontekście o „chorobliwym strachu przed rewolucją” władcy na Ansbach i Bayreuth[8].

Podobnie jak w przypadku Hohenzollernów z Sigmaringen i Hechingen, koniec władzy frankońskiej linii Hohenzollernów przypominał transakcję handlową. Na mocy układu zawartego w 1791 roku przez margrabiego Aleksandra z królem Prus Fryderykiem Wilhelmem IIza roczną rentę w wysokości 300 tysięcy guldenów zrzekał się on na rzecz Prus Ansbach i Bayreuth. Oficjalny akt abdykacji margrabia Aleksander podpisał 22 grudnia 1791 roku w Bordeaux, gdzie przebywał z niedawno poślubioną lady Elizą Craven. Ostatni przedstawiciel frankońskiej linii Hohenzollernów zmarł w styczniu 1806 roku w Anglii.

Rządy brandenburskich Hohenzollernów (czyli króla Fryderyka Wilhelma II) w Ansbach i Bayreuth rozpoczęły się w 1792 roku. Można powiedzieć, że świeżo pozyskane księstwa frankońskie były poletkiem doświadczalnym dla reform administracyjnych i ustrojowych, które w całych Prusach zostaną przeprowadzone po 1806 roku. Takie postaci jak Hardenberg czy Aleksander von Humboldt, kluczowe dla wielkich pruskich reform po przegranej przez Prusy wojnie z Napoleonem, wprawiały się, kierując administracją w przejętych przez brandenburskich Hohenzollernów księstwach frankońskich.

W okresie napoleońskiej dominacji nad Europą te nowe posiadłości pruskie z woli cesarza Francuzów zostały włączone do pozostającego w sojuszu z Francją królestwa Bawarii. Ansbach już w 1805 roku, a Bayreuth w 1807 roku (na mocy pokoju tylżyckiego, choć księstwo już od 1806 roku było okupowane przez wojska francuskie). Po upadku Napoleona oba księstwa powróciły do państwa pruskiego.

Pozostali więc tylko Hohenzollernowie brandenburscy. To oni są bohaterami tej książki. Jako władcy najpierw Brandenburgii, potem państwa brandenbursko-pruskiego, a na koniec – po skutecznie przeprowadzonej unifikacji ustrojowej państwa – władcy monarchii pruskiej byli sprawcami wyniesienia rządzonego przez siebie państwa do rzędu najważniejszych mocarstw europejskich. Kluczowym momentem na tej drodze było przejęcie przez brandenburskich Hohenzollernów władzy nad księstwem pruskim na początku XVII wieku. Bez zgody Rzeczypospolitej byłoby to niemożliwe. W relacjach polsko-brandenbursko-pruskich suma niewykorzystanych szans po stronie polskiej, w zestawieniu z okazjami maksymalnie wykorzystywanymi przez brandenburskich Hohenzollernów, robi piorunujące wrażenie. A jak pokazuje historia tych relacji, niewykorzystane okazje mszczą się nie tylko w sporcie.

Pierwszą okazję Korona Polska przepuściła podczas ostatniej wojny z zakonem krzyżackim. Nie dobito słabnącego wroga, a potem – po sekularyzacji zakonu w Prusach przez Albrechta Hohenzollerna i porzuceniu przez niego religii katolickiej – nie wykorzystano okazji, jaką było odwrócenie się dotychczasowych protektorów (papieża i cesarza) od wielkiego mistrza – apostaty. Mądry Stańczyk na słynnym obrazie Jana Matejki Hołd pruski duma nad zagrożeniami, jakie dla Polski niesie traktat krakowski z 1525 roku, uznający władzę Albrechta Hohenzollerna w księstwie pruskim jako lennika Polski. Jednak traktat ten nie zamykał przed Koroną Polską perspektywy przejęcia lenna pruskiego. W myśl układu władza w księstwie pruskim miała należeć do następców Albrechta w męskiej linii. A gdyby takich zabrakło w Królewcu, jako lennik Polski miał panować któryś z trzech braci Albrechta (Kazimierz, Jerzy i Jan) lub ich męskie potomstwo. Z dziedziczenia w księstwie pruskim była natomiast całkowicie wyłączona brandenburska linia Hohenzollernów.

Przyznajmy, zakreślona w traktacie krakowskim perspektywa przejęcia przez Polskę lenna pruskiego była odległa. Jednak los (Opatrzność, jak kto woli) sprzyjał Koronie Polskiej. Dwaj kolejni synowie księcia Albrechta zmarli w dzieciństwie, a trzeci (Albrecht Fryderyk), który okazał się jego dziedzicem, był osobą psychicznie chorą. Szybko wymierali również kuzyni księcia Albrechta z linii frankońskiej, uprawnieni na mocy układu z 1525 roku do dziedziczenia w Prusach. Margrabia Jan zmarł bezpotomnie już w 1525 roku, dwa lata później zmarł jego brat Kazimierz, który doczekał się tylko jednego syna, Albrechta Alcybiadesa, który z kolei zmarł bezpotomnie w 1557 roku. W tej sytuacji kolejną okazję przepuścił w 1563 roku król Zygmunt August, który wyraził zgodę na rozszerzenie dziedziczenia w księstwie pruskim na brandenburską linię Hohenzollernów (decyzję tę Zygmunt August podtrzymał w 1572 roku, krótko przed swoją śmiercią).

Gdyby nie ta fatalna decyzja o rozszerzeniu dziedziczenia lenna pruskiego, powróciłoby ono do Polski już na początku XVII wieku, albowiem ostatni z Hohenzollernów uprawniony do dziedziczenia księstwa pruskiego w myśl traktatu z 1525 roku, syn margrabiego Jerzego (brata księcia Albrechta) Jerzy Fryderyk, zmarł bezpotomnie w 1603 roku. Wcześniej uzyskał on od króla Stefana Batorego w 1577 roku prawo do kurateli nad psychicznie chorym dziedzicem Albrechta, księciem Albrechtem Fryderykiem. W ten sposób potężna wciąż Korona (Polska Batorego!) pozbywała się na własne życzenie ważnego instrumentu wpływania na bieg spraw w Prusach.

Powtórzmy. W 1603 roku umarł ostatni z Hohenzollernów, który na mocy traktatu krakowskiego był uprawniony do dziedziczenia lenna pruskiego. Potem już było coraz gorzej. Zygmunt III Waza zgodził się na objęcie po 1603 roku administracji w księstwie pruskim przez Hohenzollernów brandenburskich (elektorów Joachima Fryderyka w 1605 roku i Jana Zygmunta w 1609 roku). W 1611 roku elektor brandenburski Jerzy Wilhelm uzyskał od króla Zygmunta III Wazy (za zgodą sejmu) prawo do dziedzicznego – a nie w charakterze administratora – władania księstwem pruskim.

Hohenzollernowie łączyli Berlin i Królewiec w jednym ręku w momencie, gdy Rzeczpospolita była państwem potężnym. Nad Wisłą nie brakowało sił, brakowało natomiast dalekowzrocznego spojrzenia albo krótkiego rzutu na mapę, by przekonać się choćby o tym, co dla polskiego Pomorza Gdańskiego (Prusy Królewskie) oznacza skupienie w jednym ręku Brandenburgii i Prus.

Niniejsza książka nie jest historią Prus, choć wątki dotyczące polityki zagranicznej i przemian politycznych w samych Prusach nieuchronnie pojawiają się na jej kartach. Bohaterami są Hohenzollernowie, którzy doprowadzili do wielkości i znaczenia w skali europejskiej swojej dynastii przez niemal 250 lat. Nie jest to też poczet królów pruskich (od 1871 do 1918 roku również cesarzy niemieckich), bo rozpoczyna się od Wielkiego Elektora (Fryderyka Wilhelma Hohenzollerna panującego w latach 1640–1688), który królem nie był, ale bez jego osiągnięć w polityce zagranicznej (traktaty welawsko-bydgoskie z 1657 roku) i wewnętrznej (ustanowienie licznej i stałej armii oraz skutecznie działającej administracji, zwłaszcza administracji fiskalnej podporządkowanej tylko władcy) nie byłoby możliwe osiągnięcie w 1701 roku przez jego syna, elektora Fryderyka III, godności „króla w Prusach”.

Hohenzollernowie to też ludzie. Nie żyli 24 godziny na dobę sprawami armii, urzędów i budowaniem misternych konstelacji politycznych w Europie. Ten „ludzki” wymiar ich życia także jest w polu zainteresowania niniejszej książki. Jak wyglądało ich życie rodzinne, czym się interesowali poza sprawami państwa, czy szeroko rozumiana sfera ducha odgrywała w ich życiu jakąś rolę? O tym także czytelnik dowie się, czytając to opracowanie.

Dzieje Hohenzollernów, dynastii europejskiej – to również spory kawał historii naszego kraju. Warto więc poznać ich historię.

Wielki Elektor

Gdy król Prus Fryderyk II nakazał otworzyć sarkofag, w którym spoczywały szczątki elektora brandenburskiego i księcia pruskiego Fryderyka Wilhelma Hohenzollerna, powiedział nad otwartą trumną przodka do swojego otoczenia: Des grandes choses Messieurs, celui-ci a fait (Moi Panowie, dokonał on wielkich rzeczy). Z punktu widzenia rozwoju pruskiej monarchii i znaczenia dynastii Hohenzollernów Fryderyk II miał z pewnością rację.

Elektor Fryderyk Wilhelm, gdy w 1640 roku obejmował w swoje władanie elektorat brandenburski, miał zaledwie 20 lat. Jego kraj zaś był solidarnie zniszczony przez dwóch głównych antagonistów wojny trzydziestoletniej: Szwecję i cesarstwo Habsburgów. Bywało jeszcze gorzej, bo momentami brandenburskie posiadłości Hohenzollernów w czasie tej wojny okupowane były także przez wojska duńskie, a zachodnie enklawy w posiadaniu tej dynastii (Kleve i Mark) zajmowane przez wojska hiszpańskie. Posiadłości Hohenzollernów były w latach 1618–1648 tym, czym Rzeczpospolita Obojga Narodów będzie w przyszłym stuleciu – przydrożną karczmą dla przechodzących w tę i we w tę najezdniczych wojsk.

Miarą ówczesnego zubożenia Brandenburgii na skutek ciągłych przemarszów wojsk biorących udział w tej niszczącej wojnie był fakt, że w 1640 roku nowy elektor nie mógł się wprowadzić do swojej berlińskiej rezydencji, ponieważ dach zamku groził zawaleniem, a żywności w całym Berlinie nie wystarczyło nawet na utrzymanie bardzo skromnego dworu. Liczby są jeszcze bardziej wymowne. W 1645 roku Berlin liczył niewiele ponad 4 tysiące mieszkańców, podczas gdy 20 lat wcześniej miał ich około 7 tysięcy. Podobnie rzecz się miała i z innymi miastami państwa Hohenzollernów: Frankfurt nad Odrą w 1653 roku zamieszkiwało 2366 osób, a w 1625 było ich około5 tysięcy, Brandenburg liczył w 1625 roku 2800 mieszkańców, w roku 1645 już około 1500 mieszkańców itd.

Nędza była tak straszna, że na początku lat czterdziestych XVII wieku głód był na porządku dziennym w większości miast Brandenburgii. Plaga ta była do tego stopnia dotkliwa, że zdarzały się nawet przypadki kanibalizmu. W 1641 roku (a więc już za panowania Wielkiego Elektora) magistrat Strassburga – małego miasteczka w Uckermark (część Brandenburgii) – raportowały: „By przeżyć, mieszkańcy musieli zjadać koty i psy, a potem jeden drugiego”[9].

Zniszczenia Brandenburgii były wynikiem dwóch czynników: jej militarnej słabości oraz fatalnego położenia geograficznego między młotem a kowadłem (Szwecją i Austrią). Wystarczy spojrzeć na mapę, by przekonać się, jak blisko do Berlina miały wojska cesarskie (przypomnijmy, że Habsburgowie władali wówczas na Śląsku) i wojska szwedzkie (Szwecja na mocy traktatu westfalskiego anektowała Pomorze Przednie z Rugią i Szczecinem). Do tego pamiętajmy o zależności lennej (do 1657 roku) Hohenzollernów od ciągle potężnej Rzeczypospolitej, z tytułu władania w księstwie pruskim. Cała polityka Wielkiego Elektora będzie więc zmierzała w kierunku zmiany tych dwóch, bardzo niekorzystnych dla jego państwa ograniczeń. Po niemal 50 latach panowania (umierał w 1688 roku) elektor Fryderyk Wilhelm w dużej mierze wykonał to, co na początku jego rządów wydawało się niemożliwe. Brandenburgia posiadała stałą armię, a Hohenzollernowie zyskali suwerenność w księstwie pruskim – na terytorium wolnym zarówno od nacisku Wiednia, Sztokholmu i Warszawy.

Elektor brandenburski i książę pruski Jerzy Wilhelm Hohenzollern (ojciec Wielkiego Elektora) w czasie wojny trzydziestoletniej próbował zachować neutralność. Udawało się do początku lat trzydziestych, do czasu gdy do konfliktu toczącego się na terenie Niemiec nie włączył się król Szwecji Gustaw Adolf. Udający się na czele swojej armii w głąb Niemiec król Szwecji, głośno deklarujący, że przychodzi w sukurs prześladowanym protestantom, bezlitośnie łupił ziemie kalwińskiego elektora brandenburskiego. W niczym nie przeszkadzało skandynawskiemu władcy, że obraca w perzynę ziemie swojego szwagra. Siostra Jerzego Wilhelma – Maria Eleonora – była żoną Gustawa Adolfa.

Pomimo brutalnego zetknięcia się Brandenburgii ze szwedzką potęgą na młodym Fryderyku Wilhelmie, urodzonym 16 lutego 1620 roku w berlińskiej rezydencji swojego ojca, postać króla Szwecji wywarła niezwykle silne wrażenie. Jako trzynastolatek był naocznym świadkiem uroczystego pochodu, który wiódł przez teren Brandenburgii zwłoki poległego szwedzkiego wodza na Pomorze, skąd miały odpłynąć do Szwecji. Z pewnością niezatarte wrażenie na przyszłym władcy Brandenburgii-Prus wywarł pobyt szwedzkiego konduktu żałobnego w zamku Spandau (od 20 do 27 grudnia 1633), a już na pewno zachowanie się jego ciotki Marii Eleonory, wdowy po Gustawie Adolfie, która na całe dnie zamykała się w sali tronowej z ustawioną pionowo, otwartą trumną szwedzkiego władcy.

Polityczne położenie Brandenburgii niewiele zmieniło się po 1635 roku, gdy Hohenzollern przystąpił do obozu cesarskiego. Zmieniło się tylko to, że odtąd Szwedzi łupili jego posiadłości nie jako dobra sojusznika, ale przeciwnika. Warunki były na tyle nieznośne, że Jerzy Wilhelm w 1638 roku opuścił Brandenburgię i udał się do Prus Wschodnich, w których władał jako zależny od swojego polskiego suwerena książę pruski. Księstwo pruskie nie było jednak nękane przez nieprzyjacielskie wojska, toteż ostatnie dwa lata swojego życia ojciec Wielkiego Elektora spędził w swojej królewieckiej rezydencji jako potulny, szukający schronienia lennik potężnej Rzeczypospolitej.

Z kolei bezpieczeństwo Kurprinzowi zapewnić miały mury twierdzy w Kostrzynie nad Odrą, do której siedmioletni Fryderyk Wilhelm został wysłany na początku roku 1627. Miał tam przebywać aż do 1634 roku. Kostrzyńska twierdza była nie tylko miejscem schronienia, ale i pierwszych lat edukacji. To nie ostatni raz, gdy nadodrzańska twierdza występowała w tym charakterze w dziejach dynastii Hohenzollernów. Sto lat później za jej mury trafi krnąbrny syn króla Fryderyka Wilhelma I, przyszły Fryderyk II.

W latach 1627–1634 Kurprinz pobierał nauki pod kierunkiem Johanna Friedricha von Kalkuta – gorliwego kalwinisty pochodzącego z hrabstwa Berg. Typowe dla następcy tronu Brandenburgii-Prus curriculum było uzupełnione istotnym dodatkiem. Fryderyk Wilhelm uczył się w Kostrzynie także języka polskiego. Aż do czasów Fryderyka II miało to stać się tradycją Domu Hohenzollernów.

W 1634 roku elektor Jerzy Wilhelm wysłał swojego syna w edukacyjną podróż do Holandii, choć niewiele brakowało, by z powodu pustek w elektorskiej szkatule planowany wyjazd nie doszedł do skutku. W Niderlandach Fryderyk Wilhelm studiował na uniwersytecie w Lejdzie matematykę, historię oraz języki (francuski, niderlandzki). W wojennym obozie namiestnika Niderlandów, księcia Fryderyka Henryka Orańskiego (swojego późniejszego szwagra), w praktyce poznawał najnowocześniejszą wówczas sztukę wojenną. Jednak najważniejszą szkołą dla przyszłego elektora brandenburskiego i księcia pruskiego była wojna trzydziestoletnia. Jej straszliwe skutki, które odczuła Brandenburgia, będąca rdzeniem państwa Hohenzollernów, były dla przyszłego Wielkiego Elektora prawdziwym wydarzeniem formacyjnym. Unaoczniły znaczenie umiejętnej dyplomacji, wagę rozpoznania właściwego czasu zawierania i zrywania sojuszy oraz niebezpieczeństwa związanego z próbą prowadzenia polityki neutralności.

Fryderyk Wilhelm, już jako elektor brandenburski, w 1647 roku napisał memoriał, który świadczył o tym, że dobrze odrobił lekcję z konfliktu, który już wygasał. Tekst jest dowodem na to, że nowy władca miał żywą świadomość fatalnego położenia geopolitycznego swojego państwa. „Jeśli wezmę stronę cesarza, wtedy moim wrogiem stanie się Szwecja, (Francja i Niderlandy) i w końcu będą w stanie odebrać mi Marchię Brandenburską”. Przeciwna opcja, czyli sojusz ze Szwecją, też – uważał – dobrze nie rokuje, bo oznacza wrogość cesarza (Austrii) oraz Hiszpanii. Ta ostatnia znowu najedzie nadreńskie posiadłości Hohenzollernów (Kleve i Mark), a po Austrii spodziewać się można (w razie wojny) tylko najgorszego. Po pierwsze dlatego, że „katolicy nazywają nas kacerzami”, ponadto zaś „nie należy zapominać, jak cesarscy traktowali w nas Marchii Brandenburskiej, o czym mówią ruiny zniszczonych przez nich miast i wsi”. Szwecja? „Dobrze wiemy, jak nas potraktowała”.

Jak więc widać, Hohenzollernowie przyjaciół nie mają i w dającej się przewidzieć przyszłości tacy się nie pojawią. Czy wobec tego należy dążyć do statusu państwa neutralnego? Jeśli czegoś wojna trzydziestoletnia uczyła, to właśnie tego, że jest to rozwiązanie najgorsze z możliwych. Przynajmniej dla takiego państwa jak Brandenburgia-Prusy, w tak fatalnym położeniu geopolitycznym. Sojuszników należy szukać, ale nie należy się do nich zbyt długo przywiązywać.

W ciągu 48 lat panowania Fryderyka Wilhelma przez 19 lat jego państwo toczyło wojny. W sojuszu ze Szwecją i przeciw Szwecji, walcząc z Francją przeciw cesarzowi i mając alians z cesarzem przeciw Francji. Zawsze jednak nadrzędny cel polityczny pozostawał ten sam: racja stanu państwa (Staatsräson) rozumiana jako utwierdzenie panowania dynastii Hohenzollernów w Brandenburgii i Prusach oraz systematyczne wzmacnianie ich pozycji zarówno w obrębie Rzeszy, jak i w szerszych stosunkach międzynarodowych. W tym przypadku polityka dynastyczna całkowicie pokrywała się z interesami państwa (czego na przykład nie można było powiedzieć o polityce dynastycznej saskich Wettynów, realizowanej w pierwszej połowie XVIII wieku kosztem żywotnych interesów Polski). Fryderyk Wilhelm, prowadząc taką politykę, dużo osiągnął, zwłaszcza – jak zobaczymy – kosztem słabnącej Rzeczypospolitej. Musiał jednak zanotować szereg bolesnych porażek, zwłaszcza w relacjach z głównymi kontynentalnymi potęgami tamtych czasów, rywalizującymi o dominację w Europie: Francją Ludwika XIV oraz monarchią Habsburgów.

W latach 1669–1674 Hohenzollern raz po raz zmieniał sojusze. W 1669 roku miał sojusz z Francją, a w jego ramach zagwarantowane subsydia. Jednak już w maju 1672 roku, w obliczu francuskich planów ataku na Niderlandy, zawarł ze Stanami Generalnymi układ obronny, przewidujący wysłanie nad Ren dwudziestotysięcznej armii brandenburskiej. Miesiąc później Brandenburgia zawarła podobny, o ostrzu antyfrancuskim, układ z cesarzem. W 1673 roku znowu się wszystko zmieniło. Stanął układ pokojowy z Francją, w którym elektor zobowiązał się do niewspierania wrogów Francji, w zamian Ludwik XIV oddał zajęte księstwo Kleve i zgodził się na wypłatę Berlinowi subsydiów w wysokości 800 tysięcy liwrów.

Zbliżenie Hohenzollerna z Francją trwało niewiele ponad rok. W lipcu 1674 roku Fryderyk Wilhelm odnowił antyfrancuski sojusz z cesarzem. W wojnie, której celem miało być powstrzymanie dokonywanych przez Ludwika XIV aneksji (tzw. reuniony) w należącej do Rzeszy Alzacji, miała wziąć udział armia brandenburska w sile 16 tysięcy ludzi. Kampania lat 1674–1675 nie przyniosła Fryderykowi Wilhelmowi większych korzyści politycznych. Była jednak okazją do zademonstrowania na teatrze ogólnoeuropejskim walorów bojowych armii Hohenzollerna i jego osobistych zdolności jako dowódcy. Właśnie wtedy po raz pierwszy zaczęto mówić w Europie o talentach wojskowych panującego z dynastii Hohenzollernów. W pokonanym polu zostawał nie byle jaki przeciwnik, bo Szwecja, mająca jeszcze status liczącego się w Europie mocarstwa.

Wiosną 1675 roku Fryderyk Wilhelm ze swoją armią przebywał w Alzacji, gdy dotarła do niego wiadomość o inwazji wojsk szwedzkich (sprzymierzonych z Francją) na Brandenburgię. W ciągu niespełna trzech tygodni elektor w forsownych marszach przerzucił z jednego krańca Niemiec do drugiego 18 tysięcy swoich żołnierzy (w tym6 tysięcy jazdy). Sam elektor, cierpiący akurat na ostry atak artretyzmu, ledwo trzymał się w siodle.

Do decydującego starcia wojsk brandenburskich i szwedzkich doszło 17 czerwca 1675 roku pod Fehrbellinem w Brandenburgii. To od tego wydarzenia zaczęto mówić w Niemczech o Fryderyku Wilhelmie jako o „Wielkim Elektorze”. W legendę obrosła brawura, jakiej dowody miał on dawać podczas bitwy. Atak brandenburskiej jazdy, na czele której szarżował Fryderyk Wilhelm, był niejako zapowiedzią podobnych czynów Fryderyka II podczas wojen śląskich i wojny siedmioletniej. Przytaczano potem okrzyk elektora na początku decydującego ataku: „Naprzód! Wasz władca i dowódca zwycięży wraz z wami albo umrze jak rycerz”. Do obiegu przedostały się również wydarzenia zgoła zmyślone – jak na przykład rzekoma zamiana wierzchowców z jednym z elektorskich sług, który, dosiadając konia brandenburskiego władcy, ściągnął na siebie ogień szwedzkiej artylerii i zginął.

Największy wśród Hohenzollernów wódz – król Fryderyk II – nie wahał się porównywać kampanii 1675 roku z największymi osiągnięciami sztuki militarnej w ogóle: „Ta olśniewająca, jak i pełna odwagi kampania zasługuje, by odnieść do niej słowa Cezara: veni, vidi, vici. Był on [Wielki Elektor] chwalony przez swoich wrogów i błogosławiony przez swoich poddanych. Jego następcy traktowali ten dzień [bitwę pod Fehrbellinem] jako początek wielkości, którą osiągnął od tego czasu Dom Brandenburski”. Przesada? Być może. Tym bardziej, że zwycięzca spod Rossbach pisał ewidentnie (i dosłownie) pro domo sua.

Z pewnością cieniem na sukces kampanii lat 1674–1675 kładł się dramat rodzinny, którego doświadczył wówczas władca Brandenburgii-Prus. W 1674 roku podczas działań w Alzacji zmarł nagle najstarszy syn Fryderyka Wilhelma, Karol Emil. Przyczyną zgonu była najprawdopodobniej dyzenteria, choć zaraz pojawiły się pogłoski o otruciu Kronprinza z poduszczenia drugiej żony elektora, chcącej w ten sposób zapewnić sukcesje swoim dzieciom.

Wykorzystując zwycięstwo pod Fehrbellinem, elektor poszedł za ciosem, przenosząc działania wojenne na należące do Szwecji Pomorze Szczecińskie. W 1677 roku w rękach Brandenburczyków znalazł się Szczecin. Rok później elektor boleśnie przekonał się, że w grze wielkich mocarstw państwo brandenbursko-pruskie nie dysponowało jeszcze wystarczająco przekonującymi argumentami, by przeforsować swoje stanowisko. Na mocy zawartego w 1678 roku pokoju w Nijmwegen Fryderyk Wilhelm został zmuszony oddać Szwedom zajęty rok wcześniej Szczecin. Nalegała na to Francja, a cesarz Leopold I odmówił elektorowi – bądź co bądź swojemu sojusznikowi – swojego wsparcia dyplomatycznego.

Na tym jednak nie zakończyły się walki brandenbursko-szwedzkie. Na początku 1679 roku wojska szwedzkie najechały położoną najdalej na północy, ale w politycznym sensie najwartościowszą prowincję Wielkiego Elektora – księstwo pruskie. Zagrożona była stolica Prus Wschodnich – Królewiec. Fryderyk Wilhelm zmuszony był więc rozpocząć kolejną kampanię, którą i tym razem udowodnił, że jest nie tylko biegłym dyplomatą (choć jak pokazał 1678 rok – nie zawsze skutecznym), ale i wysokiej klasy dowódcą.

Wojska elektorskie w forsownych marszach pokonywały odcinki nawet 100 kilometrów. Fryderyk Wilhelm opuszczał Berlin na Boże Narodzenie 1678 roku i przez dwa tygodnie przebył 650 kilometrów. Pośpiech był skuteczny. Wojska szwedzkie – dodatkowo osłabione pustoszącą ich szeregi epidemią włośnicy – zaczęły się wycofywać. W tym momencie nastąpiło wydarzenie, które w późniejszych wiekach nieraz powracało w pruskiej literaturze i malarstwie: wsadzenie elektorskiej armii na 1200 drewnianych sani, by kontynuować pościg po lodzie i śniegu za uciekającą armią szwedzką. Kampania 1679 roku również okazała się wielkim zwycięstwem elektora Fryderyka Wilhelma.

Elektor brandenburski i książę pruski Jerzy Wilhelm Hohenzollern, ojciec Fryderyka Wilhelma Hohenzollerna (Wielkiego Elektora).

Jednak ponownie była tylko zwycięstwem militarnym. Wielki Elektor mógł wykazywać się (i rzeczywiście to czynił) skutecznością w dyplomatycznych intrygach i paraliżowaniu niewygodnej dla niego polityki w targanej coraz bardziej wewnętrzną anarchią Rzeczypospolitej. Niekiedy wystarczyło sypnąć talarami, by przeciągnąć na swoją stronę co znaczniejszych senatorów polskich i litewskich. Takich możliwości nie miał jednak Fryderyk Wilhelm wobec Francji Ludwika XIV czy Austrii Leopolda I. Jeszcze pod koniec XVII wieku wobec tych potęg państwo brandenbursko-pruskie było państwem o średnim znaczeniu. Casus 1678 roku jest pod tym względem bardzo pouczający. Elektor mógł odnosić wielkie sukcesy militarne, zdobywać upragniony Szczecin, jednak pod naciskiem Paryża i z powodu bierności Wiednia został zmuszony oddać swoją cenną zdobycz.

Szczególnie bolesna dla elektora była „zdrada” Ludwika XIV. Pod wpływem nastroju wywołanego postanowieniami pokoju z Saint-Germain-en-Laye (29 lipca 1679), który ostatecznie zatwierdził postanowienia traktatu z Nijmwegen, Wielki Elektor polecił odlać okolicznościowy medal z równie „okolicznościowym” wygrawerowanym napisem (będącym cytatem z Wergiliusza): Exoriare aliquis nostris ex ossibus ultor (Niech powstanie z naszych kości mściciel). Późniejsza historiografia niemiecka, gloryfikująca „wielkie czyny Domu Brandenburskiego”, doszukała się nie tylko jednego „mściciela”. Z lubością wskazywała na króla Fryderyka II i cesarza Wilhelma I jako na przywoływanych przez Wielkiego Elektora windykatorów praw Brandenburgii-Prus, karcących „perfidię Francuzów”.

Historia nie była jednak tak jednoznaczna, jak chcieliby wspomniani piewcy chwały Domu Hohenzollernów. Oto bowiem w tym samym 1679 roku Wielki Elektor nie tylko kazał bić medal z wezwaniem zemsty na Francji. O wiele istotniejszy był fakt, że w październiku tego roku władca Brandenburgii-Prus zawarł traktat sojuszniczy z… Francją, który przewidywał wzajemne niesienie sobie pomocy militarnej w razie wojny oraz dodatkowo postanawiał o tym, że Fryderyk Wilhelm będzie otrzymywał od Ludwika XIV roczną pensję w wysokości 100 tysięcy liwrów. Warto dodać, że do stycznia 1684 roku Hohenzollern zawarł z Ludwikiem XIV aż pięć analogicznych traktatów. Za każdym też razem zwiększała się kwota pensji wypłacanej przez Króla Słońce. Ostatni z tych traktatów – z 18 stycznia 1684 – podnosił ją do wysokości pół miliona liwrów.

Wielki Elektor na francuskim jurgielcie? Czyż jednak pobieranie pensji od francuskiego władcy oznaczało dla państwa brandenbursko-pruskiego takie same szkody, jak pobieranie w tym samym czasie brandenburskiego jurgieltu przez „malkontentów” (a więc magnacką opozycję skierowaną przeciw polityce Jana III Sobieskiego) w Rzeczypospolitej? Z pewnością nie. Oczywiście władca Brandenburgii-Prus brał regularnie pieniądze od króla Francji, podobnie zresztą jak inni współcześni mu władcy (liczni książęta Rzeszy oraz – wydawałoby się taki potentat – król Anglii Karol II Stuart). Istotniejsze jest, na co szły te pieniądze. Nie były przecież przeznaczane na tworzenie własnych koterii i paraliżowanie funkcjonowania państwa – jak w przypadku polskich „malkontentów” rwących sejmy. Szły przede wszystkim na utrzymywanie, modernizowanie i stopniowe powiększanie armii Wielkiego Elektora. W tym tkwi podstawowa różnica.

O wiele jednak bardziej, aniżeli pobieranie pensji od Ludwika XIV, psuł tworzoną przez oficjalną pruską historiografię legendę Wielkiego Elektora, fakt, że na mocy wspomnianego traktatu z Saint Germain Fryderyk Wilhelm faktycznie przyzwalał na prowadzoną wówczas przez władcę Francji politykę „reunionów” – a więc stopniowego przesuwania wschodnich granic Francji przez aneksję kolejnych skrawków terytorium Rzeszy. W ten właśnie sposób została przyłączona do Francji Alzacja ze Strasburgiem (1681), a więc te same terytoria, których powrót do Niemiec „dzięki Hohenzollernom” w 1871 roku głośno odtrąbiła niemiecka historiografia. Mając jednak w pamięci sojusz brandenbursko-francuski z 1679 roku, można powiedzieć, że to, co w 1871 roku cesarz Wilhelm I odzyskiwał dla Niemiec, było tym samym terytorium, które blisko 200 lat wcześniej jego przodek – za cenę sojuszu z Francją i pokaźną pensję – bez żadnego protestu akceptował jako pełnoprawne francuskie nabytki.

Pozostawanie w sojuszu z Francją nie przyniosło jednak Wielkiemu Elektorowi spodziewanych korzyści. Ujście Odry ze Szczecinem ciągle spoczywało w szwedzkich rękach. Natomiast od końca 1684 roku zaczął zarysowywać się w polityce Fryderyka Wilhelma kolejny zwrot w polityce zagranicznej. Elektor pozostawał wierny niewyartykułowanej przez siebie, ale praktykowanej maksymy: sojusze się zmieniają, interesy Brandenburgii-Prus pozostają te same.

Wyraźnym sygnałem gotowości władcy państwa brandenbursko-pruskiego do zmiany politycznej konstelacji była jego reakcja na odwołanie przez Ludwika XIV edyktu nantejskiego z 18 października 1685 roku (tzw. edykt z Fontainebleau), co oznaczało rewokowanie gwarancji udzielonych francuskim kalwinistom (hugenotom) przez Henryka IV. Reakcja Fryderyka Wilhelma była szybka i jednoznaczna. Już 8 listopada 1685 roku Wielki Elektor wydaje edykt poczdamski, zapewniający azyl i możliwość osiedlenia się w Brandenburgii i Prusach udającym się na emigrację hugenotom. Ta decyzja zachęciła do przybycia do państwa Hohenzollerna w ciągu kilkunastu lat około 20 tysięcy refugies. Wielu z nich było wykwalifikowanymi rzemieślnikami, handlowcami i – co nie bez znaczenia dla Prus – oficerami z wieloletnią praktyką.

Być może mija się z prawdą twierdzenie, że edykt z Fontainebleau oznaczał dla Francji upust krwi. Z pewnością jednak prawdziwe jest twierdzenie, że przyjęcie hugenockich emigrantów było dla Brandenburgii-Prus cennym zastrzykiem nowych sił. Na początku XVIII wieku każde z większych pruskich miast posiadało liczną francuska kolonię. Jedna z największych była w stolicy państwa – Berlinie. To francuscy emigranci w istotny sposób wpływali na kulturalne oblicze miasta nad Szprewą w XVIII wieku. Nie tylko zresztą o kulturę chodziło. Nie brak przecież głosów wśród badaczy wewnętrznych przyczyn wzrostu potęgi monarchii Hohenzollernów, którzy genezę pruskiego etosu, identyfikowanego z pracowitością i duchem dyscypliny, wiążą właśnie z napływem do Brandenburgii i Prus kalwińskich refugies.

Nie tylko ochocze przyjęcie hugenockich uchodźców było zwiastunem radykalnych zmian w założeniach polityki zagranicznej Wielkiego Elektora. Od początku 1685 roku coraz wyraźniej zarysowywało się zbliżenie Brandenburgii-Prus z cesarzem – od lat wrogiem numer jeden Ludwika XIV. Rokowania zakończyły się zawarciem22 marca 1686 roku tajnego przymierza obronnego między Fryderykiem Wilhelmem a Leopoldem I. Dodajmy, że tym samym zmienił się również płatnik pensji dla Hohenzollerna. Habsburg zobowiązał się wypłacać władcy Brandenburgii-Prus 100 tysięcy guldenów rocznie na utrzymanie armii. W momencie finalizowania traktatu na Węgrzech – u boku wojsk Leopolda I – walczył z Turkami ośmiotysięczny posiłkowy korpus brandenburski pod dowództwem feldmarszałka Hansa von Schöninga.

Rzecz jasna, z perspektywy późniejszych gloryfikatorów „pruskiej drogi zjednoczenia Niemiec” przez wojny z Habsburgami, traktat z 1686 roku był wydarzeniem o wymowie zgoła ambiwalentnej. Wyzwalał się w nim Wielki Elektor z „więzów przyjaźni” z Burbonem (jeszcze w grudniu 1683 roku Ludwik XIV nazywał Hohenzollerna „swoim najlepszym przyjacielem”), przechodził jednak na pensję cesarską. Na domiar złego („złego” oczywiście z perspektywy „chwały” Domu Hohenzollernów), w trakcie rokowań w 1686 roku, Fryderyk Wilhelm zrezygnował z roszczeń do części Śląska. Nie przeszkodziło to w