Strona główna » Obyczajowe i romanse » Honorowe rozwiązanie

Honorowe rozwiązanie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-3553-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Honorowe rozwiązanie

Alessa, córka brytyjskiego oficera i francuskiej arystokratki, od lat mieszka w Grecji. Przyjęła fałszywe nazwisko i ukrywa się przed swoją angielską rodziną. Boi się, że zostanie zmuszona do powrotu do kraju i pozbawiona wolności, którą ceni ponad wszystko. Dlatego z niepokojem udziela pomocy rannemu Anglikowi, którego znajduje na progu swojego domu. Nieznajomym okazuje się arystokrata, Benedict Chancellor, earl Blakeney, który po powrocie do zdrowia chce odwdzięczyć się za opiekę. Odnajduje krewnych Alessy i aranżuje spotkanie. Nie spodziewa się, że Alessa zostanie zmuszona do porzucenia dotychczasowego życia i wbrew własnej woli wysłana do Anglii. Benedict uświadamia sobie, że popełnił błąd i postanawia za wszelką cenę go naprawić…

Polecane książki

Niniejszy poradnik do gry Mortal Kombat X omawia najważniejsze funkcje gry i pomaga w poznaniu jej podstaw. Pierwszy rozdział tego poradnika zawiera słowniczek dzięki któremu gracz będzie mógł zapoznać się z obowiązującym w grze słownictwem, zwrotami i skrótami. Rozdział drugi w szczegółowy sposób o...
NOWOŚĆ 2016! Publikacja „Informator księgowego 2016” to ponad 80 stron tabel, zestawień, wskaźników, które są prawdziwym dobrodziejstwem dla każdej księgowej. W tej publikacji zebraliśmy wszystkie najważniejsze wskaźniki i stawki potrzebne w pracy nawet najbardziej wymagającej księgowej. Zostały one...
Poradnik do Codename Panzers: Faza Druga zawiera dokładny opis misji, w którym wyjaśniono jak wykonać poszczególne cele, w tym główne, poboczne jak i ukryte. Do tego dochodzą mapy i opisy poszczególnych walk oraz porady i sztuczki ułatwiające grę.Codename: Panzers - Faza Druga - poradnik do gry zawi...
Jak wydostać się z Czarnej D., czyli jak poradzić sobie z najgorszymi chwilami w życiu. "Jestem w czarnej dupie". Słyszałaś to kiedyś? - Wiele razy? -  No to wyobraź sobie. Przychodzę do ciebie i mówię, że jestem w czarnej dupie. Pewnie ryczę, znając mnie jem i nie mogę ci nic...
Nagrodzona przez jury w plebiscycie wortalu literackiego Granice.pl tytułem "Najlepsza książka na wiosnę 2017" Czym jest sukces w dzisiejszym świecie? Odpowiedź nigdy nie była prostsza. Gdzie nie spojrzeć, tam ściągi i gotowce podsuwane nam przez kulturę masową – scenariusze ze spełnionego życia in...
Prostota frazy i powracające konsekwentnie motywy, osobność i oryginalność, wyrazisty podmiot i świat, w którym on istnieje. Poeta otwiera się na poezję i pozwala jej się prowadzić. Tych trzynaście wierszy zapowiadało pełnowymiarowy debiut Elsnera, Antypody....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Louise Allen

Louise AllenHonorowe rozwiązanie

Tłumaczenie:

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Miasto Korfu, kwiecień 1817

Ktoś próbował popełnić morderstwo tuż pod drzwiami jej domu. Odgłosy były zupełnie jednoznaczne: szuranie skórzanych butów o bruk, tępe odgłosy ciosów wymierzanych drewnianą pałką, szczęk metalu, rozpaczliwy urywany oddech.

Alessa westchnęła ze znużeniem, oparła wiklinowy kosz na biodrze i cofnęła się za róg budynku, w miejsce, gdzie głęboki mrok skrywał jej pakunek przed niepożądanymi oczami. O jedenastej wieczorem znajome uliczki miasta Korfu wydawały się ciche i puste, wiedziała jednak, że napastnicy czają się wszędzie. Jeden właśnie w tej chwili znajdował się na placyku utworzonym przez tylną ścianę kościoła Świętego Stefana, piekarnię Spira oraz dwa domy tak wysokie, że światło słońca docierało tu tylko przez kilka godzin dziennie.

Pochyliła się, wyjęła nóż z pochwy ukrytej w bucie z cielęcej skórki i znów wtopiła się w cienie. Przemknęła przez wąski przesmyk na podwórze i obejrzała się, sprawdzając, czy gdzieś za nią nie pali się jakieś światło, które mogłoby zdradzić jej obecność, rzucając cień. Ale wychodziła z mroku, a placyk był dobrze oświetlony: nad drzwiami piekarni wisiała latarnia, z okien kościoła sączył się słaby blask, a na schodach ich domu stał oliwny kaganek, który Kate postawiła tam o zmierzchu.

Tuż przed sobą zobaczyła czyjeś plecy. Zajmowały prawie całą szerokość zaułka, a ich właściciel, oparty o ścianę, dłubał w zębach. Alessa poczuła od niego ciężki zapach ryb, czosnku i niemytego ciała. Znała ten zapach tak dobrze, że nawet nie zmarszczyła nosa. Georgi, poławiacz kalmarów, zawsze pojawiał się tam, gdzie mógł coś zyskać bez nadmiernego wysiłku czy ryzyka.

Bezszelestnie stanęła za jego plecami i przycisnęła czubek noża do obnażonej skóry między skórzaną kamizelką a pasem spodni. Drgnął i znieruchomiał.

– Herete, Georgi – mruknęła po grecku. – Wydaje mi się, że powinieneś być teraz gdzieś indziej. – W odpowiedzi syknął coś grubiańsko. Alessa skrzywiła się i mocniej przycisnęła ostrze do fałdki tłuszczu. – Czy chcesz, żeby ludzie lorda komisarza dowiedzieli się, co dokładnie robisz, kiedy wypływasz swoją kaiki w bezksiężycową noc? Myślę, że bardzo by ich to zainteresowało.

Georgi wymamrotał jeszcze jedno przekleństwo, przemknął obok niej i zniknął w mroku. Alessa odczekała chwilę, a gdy tupot butów na bruku ucichł, zajęła jego miejsce.

Na malutkim placyku walczyło dwóch mężczyzn. Jednego rozpoznała: to był Wielki Petro, przestępca, który nawet nie udawał, że jest kimś innym. W jednej ręce trzymał pałkę, a w drugiej długi nóż. Obcy mężczyzna, zwrócony do niego twarzą, uchylał się zręcznie przed nadchodzącymi z dwóch stron ciosami. Przez chwilę Alessie wydawało się, że obcy uzbrojony jest w rapier, ale była to tylko cienka laska, którą parował ciosy noża, starając się jednocześnie trzymać z dala od pałki, by nie pękła.

Dobry szermierz, pomyślała, patrząc na szybkie ruchy laski oraz pracę nóg. Zaczęła się zastanawiać jednocześnie, co może zrobić, żeby nie pogorszyć jego sytuacji. Ubrany był w wieczorowy strój i wyglądał elegancko. Obok niego leżał odrzucony kapelusz. Radził sobie nieźle i gdyby chodziło o kogoś innego niż Petro, Alessa uznałaby, że nieznajomy ma całkiem spore szanse uciec i można go zostawić własnemu losowi. Ale przysadzisty bandyta był zabójcą, z którym wymuskany angielski dżentelmen, świeżo przybyły na Korfu, w żaden sposób nie mógł się równać.

Alessa przemknęła za róg w stronę drzwi własnego domu, coraz bardziej zirytowana tym, że pojedynek odbywa się na jej podwórzu, pod oknami pokoju dzieci. Obcy napierał teraz na Petra, a raczej przebiegły Grek cofał się, ustępując mu pola, i Alessa po chwili zrozumiała, dlaczego to robił. U stóp fontanny stojącej pośrodku podwórza znajdowała się skryta w cieniu pułapka w postaci rynsztoka. Alessa stłumiła okrzyk, obawiając się rozproszyć nieznajomego. Już miała nadzieję, że uda mu się przejść nad rynsztokiem, ale w ostatniej chwili zahaczył butem o kamienną krawędź i opadł na jedno kolano. Natychmiast znów uniósł laskę, ale Petro złamał ją uderzeniem pałki, po czym zamierzył się jeszcze raz i tym razem trafił przeciwnika w głowę. Nieznajomy upadł, uderzając o kamienną fontannę. Petro zbliżył się do niego z zadowolonym pomrukiem. W jego ręku lśnił długi nóż.

Nie, tego już było za wiele, powiedziała sobie w duchu Alessa. Nie zamierzała tolerować pod swoim domem morderstw, nawet popełnianych na nikomu niepotrzebnych, lekkomyślnych angielskich turystach. Obróciła nóż w dłoni, odsunęła się od ściany i tak jak ją uczono, mocno uderzyła Petra rękojeścią w miejsce, gdzie szyja łączyła się z barkiem. Od siły ciosu zdrętwiała jej ręka, ale przysadzisty bandyta chrząknął i padł na ziemię między nogi swojej ofiary. A to oznaczało, że Alessa miała teraz na podwórzu dwóch nieprzytomnych mężczyzn, z których jeden, gdy się ocknie, zapewne wpadnie w szał, a drugi prawdopodobnie zacznie wzywać lorda komisarza, wojsko, marynarkę oraz swojego pokojowego, czyli cały tłum zupełnie zbędnych intruzów. Albo też jeszcze przed świtem, zanim odzyska przytomność, zamorduje go jakiś przechodzący tędy złodziej. Zwyczajna ludzka przyzwoitość nie pozwalała go tu zostawić.

Alessa westchnęła głęboko, weszła na schodki, otworzyła zniszczone drewniane drzwi i krzyknęła w głąb domu:

– Ela! Kate, jesteś tu?

Na górze rozległy się kroki i przez barierkę przechyliła się kobieta. Rude włosy miała potargane, obfite biodra rozsadzały gorset.

– Tu jestem, kochana. Pomóc ci z tym koszem?

– Nie, pomóż mi z tym człowiekiem – odrzekła Alessa, podnosząc głowę. – Czy Fred jest u ciebie?

– Jest. Właśnie kończy kolację. Czy ktoś cię niepokoił? Zdawało mi się, że słyszałam jakąś bójkę. Fred!

– Tak, kochana. – Obok głowy Kate pojawiła się druga. – Dobry wieczór, Alesso.

Obydwoje zeszli na dół i stanęli obok niej na schodkach.

– No i co my tu mamy? – Sierżant Fred Court z profesjonalną obojętnością popatrzył na zwał splątanych członków.

Kate, miłość jego życia, przyjaciółka i sąsiadka Alessy, poskrobała się po głowie, jeszcze bardziej targając bujne rude włosy.

– Kto to jest, Alesso? Czy oni nie żyją?

– Jeden to angielski milord, jakiś głupi turysta, który zawędrował tu prosto w pułapkę zastawioną przez Wielkiego Petra i jego przyjaciela Georgiego. Bóg jeden wie, czy żyje. Petro mocno mu przyłożył. A Petro będzie miał tylko zesztywniały kark i głowa go trochę poboli.

Sierżant Court potarł ręką nieogolony podbródek.

– Lepiej zabiorę tego Anglika do rezydencji lorda komisarza. Włożę tylko kurtkę.

– Z pewnością mógłbyś to zrobić – stwierdziła Alessa, patrząc na jego dobrze rozwinięte mięśnie. – Ale to zajmie jakieś pół godziny, a jeśli przerzucisz go sobie przez plecy głową w dół, z pewnością mu to nie posłuży. Chyba najlepiej będzie zabrać go do domu.

– Chcesz, żebym poszedł zawiadomić jego wysokość? – Fred butem odsunął na bok bezwładne ciało Petra i pochylił się, by podnieść jego ofiarę.

– Nie, nie zawracaj sobie tym głowy, bo się spóźnisz. Rano wyślę Demetriego, a teraz tylko przyniosę kosz z praniem.

Gdy wróciła, Fred już przerzucił sobie nieznajomego przez ramię i niósł go po schodach. Kate wzięła od niej kosz i skrzywiła się, zdumiona jego ciężarem.

– Myślałam, że to delikatne rzeczy. Czy koronki teraz nosi się na wagę? Przytrzymaj mu głowę, Alesso. Fred nie jest zbyt ostrożny.

Alessa weszła na schody za sierżantem i podtrzymała głowę nieprzytomnego Anglika, mrucząc coś pod nosem na widok kropel krwi skapujących na drewniane schody, które obie z Kate codziennie szorowały do białości. Fred okazywał nieprzytomnemu mężczyźnie milczącą pogardę, jaką większość żołnierzy czuła do swoich panów i władców. Alessa nie mogła go za to winić. Co ten lekkomyślny dureń sobie myślał, włócząc się o tej porze po zaułkach? Tyle mu z tego przyszło, że wpakował się w kłopoty i dołożył trosk ciężko pracującym ludziom.

– Połóż go tutaj. – Zgarnęła z wysłużonej skórzanej kanapy stertę szycia oraz szmacianą lalkę. – Kate, czy dzieci już śpią?

– Jak aniołki. Zaglądałam tam niecałe dziesięć minut temu. Sprawdzałam, czy żar z kominka się nie wysypał. – Ruchem głowy wskazała kopułę z poczerniałego żelaza, która osłaniała żar na ceglanym palenisku w kącie.

Alessa zajrzała do malowanej skrzyni, znalazła poduszkę i koc i popatrzyła na leżącego nieruchomo obcego. Przestał już krwawić, ale nadal nie odzyskiwał przytomności.

– Chyba obejrzę go dokładniej. Upadł z dużym impetem i do tego skręcił sobie kostkę. A Petro oczywiście przyłożył mu pałką po głowie, żeby go ogłuszyć, zanim użyje noża.

– Zajmijmy się nim. – Kate podwinęła rękawy, odsłaniając mocne przedramiona. – Na co tak patrzysz, Fred?

Jej kochanek cofnął się od okna.

– Wielki Petro właśnie się podźwignął, rozcierając głowę. Wątpię, czy jutro będzie cokolwiek pamiętał. Potrzebna wam jakaś pomoc, dziewczyny? Niedługo muszę być w twierdzy.

– Poradzimy sobie. Dziękuję ci, kochany. – Kate wyszła za Fredem na schody i Alessa została sama z niechcianym gościem. Dlaczego była taka pewna, że to Anglik? Po pierwsze, świadczył o tym kolor skóry. Był opalony, zapewne po kilku tygodniach spędzonych na morzu, ale była to jasnozłota opalenizna świadcząca o jasnej cerze. Włosy miał brązowe, a zatem nie mógł być Szkotem, bo zdaniem Alessy wszyscy Szkoci byli rudzi; Walijczykiem też nie, bo ci z kolei mieli czarne włosy, jeśli sądzić na podstawie regimentu, który stacjonował w starej twierdzy. Naturalnie brązowe włosy nieznajomego, rozjaśnione słońcem, przybrały odcień miodu, toffi i jesiennych liści. Końce długich rzęs opadających na policzki były złociste.

– Dobre angielskie ubranie – zauważyła Kate, która wróciła już do pokoju i wzięła między palce skraj granatowej kurtki. – Ładny chłopak.

– Nie taki znowu chłopak. – Dobiegał trzydziestki, a może już ją przekroczył. W tym wieku powinien być mądrzejszy. Trudno też było nazwać go ładnym. Był na to zbyt męski, choć rysy twarzy miał regularne, a sylwetkę elegancką, szczególnie w porównaniu z mocnym, krępym Fredem.

– Dla mnie to chłopak. Nie zapominaj, że jestem od ciebie parę lat starsza. Obandażujemy mu głowę czy najpierw go rozbierzemy? Przyniosłam starą koszulę Freda, może w niej spać.

– Dziękuję. Obejrzyjmy najpierw ranę. – Wspólnymi siłami udało im się rozebrać obcego do koszuli i krótkich kalesonów. Alessa odrzuciła na bok krawat i pończochy, a wytworny frak i atłasowe spodnie sięgające kolan powiesiła na oparciu krzesła. – Pewnie był wieczorem na przyjęciu u lorda komisarza – powiedziała, patrząc na eleganckie ubranie i skórzane pantofle. – Bardzo odpowiedni strój na błąkanie się po zaułkach.

Kate popatrzyła na długie nogi wyciągnięte na zniszczonej skórzanej kanapie.

– Nie podoba mi się ta kostka. Czy tylko mi się wydaje, czy ma zakrwawione biodro?

– Nie wydaje ci się – stwierdziła Alessa ponuro, również patrząc na złowieszczą plamę rozszerzającą się na lewej stronie koszuli i kalesonów. – Upadając, uderzył o podstawę fontanny. Mam tylko nadzieję, że niczego sobie nie złamał. Pewnie musimy całkiem go rozebrać, żeby się przekonać…

Bardzo ostrożnie zdjęły mu kalesony. Alessa podciągnęła koszulę, zakrywając twarz obcego, i wstrzymała oddech na widok paskudnego stłuczenia. Siniec wielkości dużego talerza przybierał już purpurowy odcień, a pośrodku znajdowała się krwawiąca, szarpana rana.

– Do diabła. – Przyklękła u stóp kanapy, próbując poruszyć jego nogą. Kostka była z całą pewnością skręcona, zaczynała już puchnąć i ciemnieć, ale kości wydawały się całe. Powiodła palcem po kształtnej łydce i muskularnym udzie, a potem poruszyła nogą, przyciskając drugą dłoń do biodra.

– Bardzo ładny – powiedziała Kate takim tonem, jakby patrzyła na soczystą pieczeń przy kolacji. – Chyba nie widziałam nikogo takiego ładnego od…

– Kate, na litość boską! Jesteś niemal zamężną kobietą, a ja wychowuję syna. Żadna z nas nie powinna wpadać w zachwyt na widok nagiego mężczyzny. – Alessa oderwała wzrok od obrażeń i popatrzyła na całą sylwetkę obcego. No cóż, rzeczywiście nagi dorosły mężczyzna wyglądał inaczej niż chudy ośmiolatek. Nie przypominał również marmurowych posągów zdobiących rezydencję lorda komisarza. To nie był niedojrzały chłopiec ani zimny biały kamień z listkiem figowym, lecz długonogi, dobrze umięśniony, zupełnie dojrzały mężczyzna. Kręcone ciemne włoski porastały jego pierś i…

– Z całą pewnością jest dobrze…

– Nie waż się tego powiedzieć na głos, Kate Street! Powinnaś się wstydzić. Jesteś przecież przyzwoitą kobietą, a ja zajmuję się nim tylko dlatego, że trzeba mu opatrzyć rany. – Alessa sięgnęła po odrzucony na bok krawat, strategicznie przykryła nim miejsce, w które Kate wpatrywała się z podziwem, a potem z płonącymi policzkami dokończyła badanie. – Jestem pewna, że nie ma żadnych złamań, chociaż jutro nie powinien wstawać z łóżka. Położę mu kompres na to biodro.

Kate, która zakończyła wreszcie swoją bezwstydną inspekcję, pozbierała rozrzuconą bieliznę i wrzuciła ją do wiadra z wodą przy ścianie.

– Te inne rzeczy też mam namoczyć?

– Tak, proszę. – Alessa kątem oka spoglądała na delikatną bieliznę dam z rezydencji komisarza, którą Kate wrzucała do wiader. To było dla niej ważne źródło dochodu i nie mogła ryzykować, że coś zostanie zniszczone. Ale Kate, choć miała szorstkie ręce, traktowała koronki bardzo ostrożnie.

Alessa rozłożyła na podłodze maści i bandaże, a także stare koszule z komody. Rany nie były trudne do opatrzenia, ale musiała zabezpieczyć opatrunek wokół szczupłych bioder. Gdy skończyła, policzki miała ciemnoróżowe. Weź się w garść, pomyślała, zabierając się do bandażowania skręconej kostki. Głowa była mocno stłuczona, ale bandaż nie wydawał się konieczny. Zanim skończyła opatrunki, Kate zdążyła już namoczyć wszystkie koronki.

Założyć nieprzytomnemu mężczyźnie koszulę było równie trudno, jak ją zdjąć. Gdy wreszcie Anglik leżał z głową na poduszce, przyzwoicie okryty, obydwie kobiety dyszały z wysiłku.

– Nie masz nic przeciwko temu, że zostaniesz z nim sama? – zapytała Kate, z wdzięcznością przyjmując od Alessy kubek wina rozcieńczonego wodą. – Jeśli chcesz, mogę przyjść tutaj na noc.

– Dziękuję, ale nie ma takiej potrzeby. On z pewnością nie jest w stanie mi zagrozić. Nie z tą skręconą kostką. – Alessa z niechęcią popatrzyła na nieruchomą postać. – To tylko kolejny kłopot i jeszcze jedna gęba do wykarmienia przy śniadaniu.

– Sir Thomas jutro na pewno go stąd zabierze – oznajmiła Kate z przekonaniem. – Kimkolwiek jest, lord komisarz z pewnością nie zechce, żeby angielski dżentelmen poniewierał się po zaułkach. Dobranoc.

Alessa wsunęła kołek w skobel na drzwiach i po wyjściu przyjaciółki zajęła się wieczornymi obowiązkami. Musiała wyczyścić ubrania na jutro, znaleźć tabliczkę Demetriego, wyprasować niezgrabne szycie Dory, żeby zakonnice nie wpadły w zbyt wielkie oburzenie, i sprawdzić, czy przy palenisku jest dość drewna.

Uświadomiła sobie, że praca jej nie idzie. Była zbyt zmęczona, żeby zasnąć, i zbyt niespokojna, by choćby próbować. Od strony kanapy rozległo się głębokie westchnienie. Alessa drgnęła, ale mężczyzna nie odzyskał przytomności. Popatrzyła na niego z wahaniem. Dlaczego ten widok tak ją niepokoił? Ten człowiek oznaczał dla niej tylko dodatkowe obowiązki. Przez to, że mu pomogła, być może wpakowała się w kłopoty i naraziła nieprzyjemnym ludziom. Do tego łączył w sobie trzy cechy, które budziły w niej największą nieufność: był Anglikiem, arystokratą i mężczyzną.

Nie chcąc osądzać go pochopnie, usiadła i przyjrzała się jeszcze raz. Być może nie był Anglikiem ani arystokratą, choć bardzo w to wątpiła. I również nie wszyscy mężczyźni byli źli. Biorąc to wszystko pod uwagę, najbezpieczniej było traktować go z głęboką nieufnością i pozbyć się jak najszybciej.

Niepokoiło ją jeszcze jedno. Miała dziwną ochotę go dotknąć, wsunąć palce w te intrygujące włosy, poczuć pod dłońmi czystą, lekko pachnącą, zdrowo umięśnioną skórę. Z przerażeniem zaplotła ręce na kolanach. To musiały być jakieś czary. Ale Alessa nie wierzyła w takie rzeczy, bez względu na to, co mówiła stara Agatha, sąsiadka na wsi. Nie, nie było tu żadnych czarów, wyłącznie wpływ obecności przystojnego, tajemniczego obcego na zmęczoną i zniecierpliwioną kobietę, która już dawno straciła nadzieję, że gdzieś na świecie istnieje mężczyzna przeznaczony właśnie dla niej.

– A nawet gdyby taki mężczyzna istniał, to z pewnością ty nim nie jesteś – poinformowała go krótko, po czym wstała i zabrała z paleniska kociołek z nagrzaną wodą.

W sypialni przez chwilę stała zwrócona plecami do drzwi, patrząc przed siebie. Tu w każdym razie panował spokój i wszystko pozostawało takie jak zawsze. To było jej jedyne źródło zadowolenia. Za parawanem spał Demetri, zwrócony twarzą w dół. Pomięte prześcieradła świadczyły o tym, że przez sen walczył z piratami. Po drugiej stronie pokoju na wielkim łóżku spała zwinięta w kłębek Dora. Widać było tylko czubek jej nosa i rozsypane na poduszce czarne loki.

Alessa wierzchem dłoni dotknęła ich ciepłych policzków, drugą ręką rozpinając haftki sukni. Rozebrała się, szybko obmyła wodą z mydłem i wskoczyła do łóżka. Poczuła się jak w raju. Ostrożnie, żeby nie obudzić Dory, wsunęła się pod prześcieradło i zasnęła głęboko, wsłuchana w równe oddechy dzieci.

W kilka godzin później obudziły ją wrzaski kotów walczących na dachu piekarni. Otworzyła jedno oko, nasłuchując, czy dzieci się nie obudziły, po czym odkryła, że przyciska do piersi wałek spod głowy, jakby to był kochanek. Z irytacją uderzyła w niego pięścią i znów wsunęła pod głowę, gdzie było jego miejsce. Bóg jeden wiedział, co jej się przyśniło. Im szybciej ten człowiek wróci do rezydencji, tym lepiej.

ROZDZIAŁ DRUGI

Łóżko nie poruszało się, a to znaczyło, że nie jest już na łodzi. I bardzo dobrze, bo to był jak najbardziej przez niego pożądany stan rzeczy. Jedyny problem polegał na tym, że nie pamiętał, jak się znalazł na tym lądzie i we własnym łóżku, czy też czyjekolwiek ono było. Ból rozsadzał mu głowę. Może dlatego niewiele pamiętał z poprzedniego wieczoru, choć z pewnością tak dużo nie wypił. Ale w pokoju był ktoś oprócz niego, a przecież nie zatrudnił jeszcze służącego. Nie przypominał sobie również, by znalazł sobie jakieś damskie towarzystwo na noc. Czyżby zatem to był włamywacz? Jak na włamywacza zachowywał się bardzo hałaśliwie. Słychać było kroki miękkich skórzanych podeszew na deskach podłogi. Od czasu do czasu brzęczały jakieś garnki i ktoś lub coś głośno oddychało tuż przy jego twarzy.

Zapach też do niczego nie pasował. Dym z palonego drewna, zioła, mydło, jedzenie. Czyżby znajdował się w jakiejś kuchni? Uchylił powieki i zobaczył tuż przed sobą dziecko. Gdy odskoczyło od łóżka, zauważył, że jest jeszcze drugie. Obydwoje mieli oliwkową cerę, brązowe oczy i identyczne szopy czarnych loków, a na twarzach wyraz niezmąconej ciekawości.

– Obudził się – pisnęła dziewczynka z podnieceniem.

– Cicho! Mówiłam wam, żebyście nie podchodzili tak blisko. Obudziliście tego dżentelmena.

Głos dochodzący zza jego pleców był czysty i melodyjny, bez odrobiny złości. Zmącony umysł Chance’a w końcu zaczął działać. Uświadomił sobie, że obydwa głosy mówią po angielsku. Wydawało mu się, że będzie uprzejmie, jeśli on również poczyni pewien wysiłek.

– Kalimera – odezwał się.

Dziewczynka wybuchnęła chichotem.

– On mówi po grecku!

Chłopiec, który również przypatrywał mu się uważnie, wyrzucił z siebie lawinę niezrozumiałych pytań.

Boże drogi, i co teraz?

– Hmm… Parakalo, milate pio siga… – wydukał Chance.

– Ale nie mówi zbyt dobrze – stwierdził chłopiec krytycznie po angielsku, choć z obcym akcentem. – A ja mówię po angielsku, włosku, francusku i grecku. I wszystkie te języki znam doskonale. – Za plecami Chance’a rozległ się cichy śmiech. – No dobrze, może francuski nie tak doskonale, ale ja mam tylko osiem lat, a on jest dorosły!

Sprowokowany Chance odparował:

– Znam angielski, francuski, włoski, łacinę i klasyczną grekę. Wszystkie doskonale. – Zaraz jednak zreflektował się. Cóż on właściwie robił, licytował się z ośmiolatkiem?

– Naprawdę? Grecki taki, jakim mówili herosi?

– Tak, taki, jakim mówili Parys, Hektor i Achilles. – Chłopiec patrzył na niego w milczeniu z ustami otwartymi ze zdziwienia. – Ale niestety nie wiem, gdzie jestem ani jak się tu znalazłem. – Spróbował się podnieść z kanapy, ale natychmiast znów opadł na plecy. – Piekło i szatani!

– Nie przy dzieciach! – Dopiero teraz usłyszał w tym głosie wyraźną przyganę.

– Przepraszam. – Obrócił się, próbując zignorować ból w biodrze i w boku, a także w kostce nogi. – Nie wiedziałem, że coś mnie boli.

– Nie pamięta pan ostatniego wieczoru? – Ukryty głos wreszcie się zmaterializował i Chance przez chwilę nie był w stanie zebrać myśli. Uświadomił sobie, że gapi się z otwartymi ustami, zupełnie jak ten chłopiec, choć z całkiem innych powodów. Zamknął je i spróbował wziąć się w garść.

– Nic nie pamiętam. A pani z pewnością bym nie zapomniał – powiedział, wpatrując się w wysoką, smukłą postać, która stała tuż przed nim z rękami na biodrach i wyrazem dezaprobaty na owalnej, złocistej twarzy. Prawdziwa grecka piękność, pomyślał, patrząc na ciężkie czarne włosy ściągnięte w węzeł, dumnie uniesioną głowę oraz tradycyjny strój wyspiarki z szeroką czarną spódnicą i haftowanym gorsetem, spod którego wyłaniały się kształty, jakie w modnej sukni byłyby zupełnie niewidoczne.

Zaraz jednak zauważył jej niezwykłe oczy. Nie mogła być Greczynką. Oczy były przejrzyste i zielone, nieco skośne pod jaskółczymi brwiami, a akcent czysty i wyraźny.

– Jest pani Angielką.

Nie odpowiedziała, ale przez jej twarz przemknął z trudem tłumiony gniew.

– Dzieci, przedstawcie się, a potem zostawcie pana w spokoju.

– Ja jestem Dora, a to jest Demetri. – Dziewczynka szturchnęła brata łokciem. – Przestań się gapić, Demi. Przecież powiedział, że umie mówić jak herosi, a nie, że sam jest herosem. – Osłodziła mu szpilę słodkim uśmiechem i uciekła, ciągnąc brata za sobą.

– Zamieszaj w garnku, Dora – zawołała za nią wysoka kobieta. – Demetri, a ty przynieś więcej drewna. Wczoraj wieczorem prawie nic nie przyniosłeś, ochi.

Spojrzenie chłodnych zielonych oczu znów zatrzymało się na Chansie, który poczuł się tak, jakby poprzedniego wieczoru on również zaniedbał swoje obowiązki.

– Może mnie pan nazywać kyria Alessa. Wczoraj wieczorem dwóch ludzi zaatakowało pana na podwórzu na dole. Potknął się pan o rynsztok, skręcił sobie kostkę, upadł i uderzył głową o podstawę fontanny. Nic pan z tego nie pamięta?

Chance znów uniósł się na łokciach. Kobieta podsunęła mu pod plecy poduszkę i natychmiast znów się cofnęła, jakby był zakaźnie chory.

– Przypominam sobie, że grałem w karty w rezydencji… to znaczy w rezydencji lorda komisarza – wyjaśnił. Na jej twarzy odbiło się zniecierpliwienie świadczące o tym, że doskonale wiedziała, jaką rezydencję ma na myśli. – To był mój pierwszy wieczór na wyspie. Sir Thomas przedstawił mnie różnym dżentelmenom, a jego kamerdyner znalazł mi mieszkanie. Byłem zmęczony, więc wymówiłem się od towarzystwa i poszedłem… – Urwał, próbując przypomnieć sobie przebieg wypadków. – Proponowano mi chyba eskortę lokaja z pochodnią, ale noc była jasna, więc odmówiłem.

– W obcym mieście to głupia decyzja – zauważyła sucho. – Gdzie się znajduje to mieszkanie?

– W twierdzy. Paleó Frourio.

– W takim razie jak się pan znalazł tutaj, sam w środku miasta, niemal o północy?

Mimo silnego bólu głowy i ogólnej dezorientacji Chance poczuł się urażony jej chłodną krytyką i poczuł złość.

– Nocne powietrze mnie otrzeźwiło i pomyślałem, że obejrzę sobie miasto. Dlaczego to panią tak irytuje?

Każda inna spośród znanych mu kobiet oblałaby się rumieńcem i wycofała w obliczu tak jawnej męskiej dezaprobaty, ale jego gospodyni tylko uniosła brwi i rzuciła mu lekki uśmiech, jakby próbowała udobruchać nierozgarnięte dziecko.

– Może dlatego, że para łotrów o morderczych zamiarach zaczaiła się na pana tuż za moim progiem? Bo włóczył się pan po obcym mieście z laską ze srebrną główką, w błyszczących butach i z kieszeniami pełnymi pieniędzy? Bo to wszystko stało się pod oknem pokoju moich dzieci i to ja musiałam zapanować nad sytuacją?

Chance poczuł rumieniec okrywający jego policzki.

– Sądzę, kyria, że muszę podziękować za ocalenie pani mężowi.

– Nie mam męża.

A zatem była wdową. W dodatku bardzo młodą, mogła mieć najwyżej dwadzieścia cztery lata.

– Przykro mi z powodu pani straty. Kto w takim razie ocalił mnie z rąk tych opryszków?

– Nie było żadnej straty – rzekła tak śmiało, że poczuł się wstrząśnięty i zapewne odbiło się to na jego twarzy. Był jeszcze zbyt ogłuszony, by zdobyć się na finezję w zachowaniu. – To ja sobie z nimi poradziłam.

– Pani? – Tym razem nawet nie próbował ukrywać niedowierzania.

W odpowiedzi wdowa pochyliła się i wyciągnęła z buta nóż. Widać było, że trzyma go wprawnie. Chance popatrzył na nóż z fascynacją i przerażeniem.

– Zadźgała ich pani nożem?

– Naturalnie, że nie. Nie jestem morderczynią. Powiedziałam jednemu, że wolałby chyba, by lord komisarz nie dowiedział się o jego przemytniczej działalności, a drugiego uderzyłam. – Obróciła nóż w ręku, pokazując zaokrąglony koniec rękojeści. – Kiedy oprzytomniał, poszedł sobie. Miałam zamiar odesłać pana do rezydencji, ale było już późno, a nie wiedziałam, jak poważnie jest pan ranny. Poza tym byłam zmęczona. Demetri zaniesie wiadomość w drodze do szkoły.

– Dziękuję. – Nie przychodziło mu do głowy nic, co jeszcze mógłby powiedzieć. Głowa wciąż go bolała, a w jego duszy kłębiły się emocje. Czuł się upokorzony przez to że musiała go ratować kobieta, i zły na jej zachowanie, a do tego doskwierał mu fizyczny ból oraz, co było najbardziej niewygodne i niestosowne, silne podniecenie. Dotychczasowe życie nie nauczyło go radzić sobie z rozzłoszczonymi zielonookimi wiedźmami. Gdyby go ktoś wcześniej zapytał, nie uznałby za prawdopodobne, by taka osoba mogła mu się wydać atrakcyjna. Ale ta Alessa oddziaływała na niego w sposób, którego nie rozumiał, i nie chodziło tylko o jej wyjątkową urodę. Miała w sobie coś, co sprawiało, że chciał nad nią zapanować, pociągnąć ją w ramiona i namiętnymi pocałunkami zetrzeć z jej twarzy ten chłód i lekceważenie. Ale to nie wchodziło w grę. W kwestiach związanych z kobietami Chance trzymał się surowego kodeksu postępowania. Zadawał się tylko z profesjonalistkami albo z doświadczonymi damami z towarzystwa, a ta młoda wdowa z dziećmi naturalnie nie należała do żadnej z tych dwóch kategorii.

– Śniadanie gotowe! – zawołała mała Dora z miejsca, którego nie widział. Znów spróbował się obrócić, ale powstrzymał go ból w biodrze.

– Czy mam jakieś złamania? – Starał się zachować spokój, ale poczuł zimny lęk. Czy na tej wyspie są w ogóle jacyś lekarze, czy też będzie musiał kuleć do końca życia albo jeszcze gorzej?

– Nie. – Alessa obróciła się z szelestem czarnych spódnic. Zauważył rąbek jej halki i białe pończochy nad skórzanymi butami. Ten strój był egzotyczny i pociągający, a zarazem praktyczny.

Wysłuchał krótkiej rozmowy po grecku. Przez chwilę próbował coś zrozumieć, ale zaraz się poddał i znów opadł na twardą poduszkę. Potem pojawił się chłopiec, ciągnąc za sobą parawan. Ustawił go dokoła kanapy.

– To mój parawan, ale mogę panu pożyczyć – oświadczył z ważną miną. Zniknął i znów wrócił, tym razem niosąc miskę z wodą, mydło i ręcznik. Ułożył to wszystko na krześle obok Chance’a. – Musi pan umyć sobie twarz i ręce przed śniadaniem. Ach, tak, o mało nie zapomniałem. – Wcisnął w dłonie Chance’a gliniane naczynie przykryte szmatką i uśmiechnął się szeroko. – Kiedy pan skończy, proszę to wsunąć pod kanapę.

A zatem gospodyni nie była na niego aż tak zła, żeby go upokarzać, odmawiając zaspokojenia podstawowych potrzeb. Przynajmniej za to mógł jej być wdzięczny. Odrzucił koc i odkrył, że ta wdzięczność ma jednak swoje granice. Koszula, w którą był ubrany, nie należała do niego. Wszystkie jego ubrania zniknęły, włącznie z kalesonami, a opatrunek na biodrze wyglądał bardzo profesjonalnie. Chance wątpił, by było to dzieło Demetriego.

Zrobił, co miał do zrobienia, i czekał, aż chłopiec przyniesie mu jakieś śniadanie. Tymczasem to Alessa odsunęła parawan. Postawiła na krześle dzbanek i talerz, a nocnik przesunęła na podłogę.

– Czy to pani mnie rozebrała i opatrzyła moje rany?

– Tak. – uśmiechnęła się z błyskiem w oczach. – Pomogła mi sąsiadka, pani Street. Nie jest łatwo poradzić sobie z nieprzytomnym mężczyzną.

– Dziękuję, kyria Alessa. Musi pani pozwolić, bym wynagrodził ten kłopot – odrzekł gładko i znów dostrzegł błysk w jej oczach. Wyprężyła się jak kotka. A zatem znów udało mu się ją rozzłościć.

– To nie jest konieczne. Grecy uważają opiekę nad obcymi za swój święty obowiązek – odrzekła spokojnie, splatając smukłe palce na fartuchu.

– Ale pani chyba nie jest Greczynką?

Zignorowała to pytanie.

– Proszę mi podać nazwisko, żeby Demetri mógł powiedzieć panu Harrisonowi, gdzie pan jest.

– Harrisonowi? – To nazwisko wydawało się znajome. Szczegóły poprzedniego wieczoru powoli zaczęły do niego wracać. – To sekretarz sir Thomasa. Skąd pani go zna?

– Znam wszystkich w rezydencji – odrzekła, nie wdając się w szersze wyjaśnienia. – A zatem jak brzmi pańskie nazwisko, sir? Pamięta pan?

– Benedict Casper Chancellor. Przyjaciele nazywają mnie Chance.

– A jaki jest pański tytuł?

– Dlaczego myśli pani, że mam tytuł?

– Z powodu pańskich ubrań, sposobu bycia, ruchów. Ma pan pieniądze i odebrał pan dobrą edukację. Wszystko w panu krzyczy, że jest pan angielskim arystokratą.

– Krzyczy? – W pierwszej chwili poczuł się urażony, a potem rozbawiła go własna reakcja.

– Powinnam chyba powiedzieć: szepcze. Naturalnie, krzyki są niegodne dżentelmena. Takie nieangielskie, wręcz wulgarne – poprawiła się potulnie. – Czy mam rację?

– Jestem earlem Blakeney.

– Cóż, milordzie, proponuję, żeby zjadł pan śniadanie i odpoczął. Demetri poprosi pana Harrisona o przysłanie lektyki po południu.

– Dziękuję bardzo, ale mogę wyjść stąd na własnych nogach, gdy tylko zjem i się ubiorę.

– Może pan spróbować, czy uda się panu stanąć – odrzekła Alessa z irytującą grzecznością. – A jeśli się uda, może pan pokuśtykać ulicą do rezydencji w atłasowych spodniach do kolan, trzeciej najlepszej koszuli sierżanta, bez krawata i pończoch. Sądzę jednak, że sir Thomas miałby co nieco do powiedzenia na temat wrażenia, jakie wywarłby pan na miejscowej ludności. – Zabrała miskę i uprzątnęła parawan. – Muszę teraz odprowadzić Dorę do zakonnic. Wrócę później.

Przez chwilę trwało zamieszanie, gdy szukano zaginionej tabliczki, kurtki Demetriego i torby Dory, a potem w pokoju zaległa dziwna cisza.

Chance znów odrzucił koc i spróbował wstać, przytrzymując się oparcia krzesła. Na czoło wystąpił mu pot, a z ust wyrwał się barwny strumień przekleństw. Dźwignął się na nogi z nadzieją, że uda mu się powoli kuśtykać, ale ta mała wiedźma miała rację – nie był w stanie dotrzeć o własnych siłach do rezydencji ani do starej twierdzy.

Jego wieczorowe ubranie leżało na krześle, schludnie złożone. Pod spodem stały buty. Pocąc się i klnąc, Chance z ledwością obszedł pokój, opierając się o meble i wypatrując pończoch. W tym względzie również miała rację. Ta znoszona stara koszula jeszcze jakoś by przeszła, ale wystawiłby się na pośmiewisko, nakładając atłasowe spodnie na gołe nogi.

Przy ścianie stał rząd drewnianych wiader wypełnionych wodą, w której pływało coś białego. Wsunął rękę do jednego z nich z nadzieją, że znajdzie tam swoje pończochy. Mógłby je wysuszyć przy ogniu. Wyciągnął jakiś dziwny fragment garderoby, który z pewnością nie należał do niego. Pośpiesznie wrzucił kawałek cienkiego batystu obszytego koronką do wody i zanurzył rękę w następnym wiadrze. Tym razem trafił na uroczą halkę, która bardzo mu przypominała bieliznę, w jaką ubrana była jego ostatnia kochanka tego wieczoru, gdy się z nią żegnał.

Cóż to była za kobieta, pomyślał z żalem. Kobieca, uważna, zaspokajała wszystkie jego pragnienia, a na koniec pochlebiła mu, okazując wielki żal, gdy zapłacił jej przed wyjazdem nad Morze Śródziemne. Dlaczego zatem, zastanawiał się, omiatając pokój wzrokiem spod przymrużonych powiek, dlaczego ta wiedźma podnieca go znacznie bardziej niż wspomnienie Jenny?

Kropla zimnej wody kapnęła na jego nagą stopę. Uświadomił sobie, że stoi niemal nagi, ściskając w dłoni fragment damskiej bielizny, pośrodku jakiegoś domu na Korfu, wydany na łaskę i niełaskę zimnej jak lód tajemniczej wdowy, która lada moment może wrócić. Wrzucił halkę do wiadra i powlókł się z powrotem do łóżka, niechętnie przyznając, że ta wiedźma miała rację. Powinien odpocząć, jeśli chce uciec od tego koszmaru.

Alessa wspięła się na schody, zauważając z zadowoleniem, że Kate już wyszorowała plamy krwi z jasnego drewna. Na przemian sprzątały wspólne pomieszczenia i obie już dawno pogodziły się z tym, że nieodpowiedzialna rodzina z parteru lekceważy wszelkie zobowiązania. Zza zamkniętych drzwi tegoż mieszkania dobiegały stłumione odgłosy sprzeczki. Żona Sandra zapewne miała mu za złe, że wciąż leży w łóżku, zamiast wypłynąć na morze. Sandro był wyjątkiem wśród pracowitych miejscowych rybaków.

W pokojach Kate było cicho. Poszła pewnie na targ. Z wieży kościelnej rozległo się bicie dzwonu. Alessa liczyła uderzenia. Dziewiąta. A zatem nie straciła zbyt wiele czasu z powodu jego lordowskiej mości. Dwie godziny, żeby poprać i rozwiesić rzeczy, potem pojawią się zwykli klienci, a jeszcze później w całym mieście rozpocznie się sjesta. Jego lordowska mość będzie musiał zaczekać cierpliwie do trzeciej na służących z rezydencji. Przyzwyczajenie się do rozsądnego śródziemnomorskiego zwyczaju odpoczynku w największy upał często zabierało Anglikom sporo czasu, choć sir Thomas dzięki wcześniejszym doświadczeniom z Malty i z jeszcze bardziej gorącego Cejlonu zaakceptował te praktykę bez dyskusji.

Alessa zatrzymała się przed własnymi drzwiami i uświadomiła sobie, że jej serce bije nieco zbyt szybko. Czego właściwie się obawiała? W końcu to był tylko mężczyzna i choć poprzedniego wieczoru zachował się lekkomyślnie, rankiem spokojnie przyjął to, że znalazł się poobijany w obcym miejscu, w obliczu dwojga dzieci i wrogo nastawionej do niego kobiety.

Niechętnie przyznała, że potraktowała go niegrzecznie, i zaczęła się zastanawiać, czy powinna go przeprosić. Położyła rękę na haczyku i jeszcze raz przeanalizowała w myślach własne argumenty. Sprowadził pod jej dom dwóch typów spod ciemnej gwiazdy. Była bardzo zmęczona, a on wyjątkowo atrakcyjny. Nie zamierzała mu jednak tego wszystkiego wyjaśniać.

Wzięła głęboki oddech i pchnęła drzwi.

Tytuł oryginału: A Most Unconventional Courtship

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills & Boon Ltd, 2007

Redaktor serii: Dominik Osuch

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

Korekta: Lilianna Mieszczańska

© 2007 by Melanie Hilton

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2018

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Powieść Historyczna są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN 978-83-276-3553-2

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.