Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Imaginarium. Ogród Leonarda

Imaginarium. Ogród Leonarda

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8154-047-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Imaginarium. Ogród Leonarda

Kiedy Marianna zostaje wysłana na wakacje do ciotki, ostatnie, czego spodziewa się po wyjeździe do Francji, to wielka przygoda. A jednak to właśnie w starym domu madame Sorel odkrywa wraz z przyjacielem Miłoszem sekretną pracownię i tunel wiodący do… Imaginarium. To niesamowite miejsce pełne machin i ich konstruktorów wydaje się Mariannie spełnieniem marzeń.  Wszystko zmienia się pewnej nocy, kiedy do jej pokoju w Akademii Inżynierii i Projektowania zakrada się tajemnicza postać…  Od tej chwili życie Marianny przewraca się do góry nogami. Na szczęście ma przy sobie przyjaciół, z pomocą których nie tylko stawia czoła wrogom Imaginarium, ale przede wszystkim dowiaduje się, czym jest odwaga, lojalność i prawdziwa przyjaźń.

Polecane książki

Stara chińska klątwa brzmi: „Obyś żył w ciekawych czasach”. Czy człowiek obserwujący upadek imperium jest szczęśliwy? Czy wystarczy nadzieja na inną przyszłość, aby uwolnić się od demonów historii?Młody student rusycystyki jest naocznym świadkiem zagłady wartości, które trz...
Szatan i Judasz: Święty dnia ostatniego. Tom 1 „Szatan i Judasz” to 11-tomowy cykl przygodowy autorstwa Karola Maya, twórcy słynnego Winnetou. Indiański wódz pojawia się,by wraz z innymi znanymi bohaterami wspólnie odbyć niebezpieczną podróż pełną ekscytują...
W publikacji pt. „Umowa o dofinansowanie unijne. Sprawdź, co musisz o niej wiedzieć, zanim ją podpiszesz” prezentujemy dobre praktyki menedżerów projektów unijnych. Dowiesz sie z nich, na co zwracać uwagę, tworząc umowę o dofinansowanie, aby projekt zrealizować bez problemów, a dotację unijną rozlic...
Jak możemy być bardziej uważni, kiedy świat jest tak pokręcony?   Ta książka pokazuje, jak rozwinąć zdolności, które pomogą zachować człowieczeństwo – zwracać uwagę, wyrażać głęboką troskę i odczuwać więzi – nawet w beznadziejnych sytuacjach.   Być może próbow...
„Hrabia Monte Christo” to powieść Alexandre’a Dumas (ojca) uważana za najwybitniejsze dzieło w jego ogromnym dorobku.     Akcja toczy się pomiędzy 24 lutego 1815 a 5 października 1838, z przerwą na okres wrzesień 1829 – wiosna 1838. Miejscem akcji są wyspa Monte Christo, Marsylia, Paryż, Rzym oraz i...
Miała piętnaście lat, kiedy na jej rodzinę spadła tragedia. Anna wini za to jedną osobę. Poczucie krzywdy stało się jej obsesją. Odsunęła się od ludzi. Jest sama. Nie radzi sobie z życiem.Aż pewnego dnia jest świadkiem wypadku: samochód potrąca motocyklistę. Anna w mgnieniu oka rozpoznaję kierowcę. ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Stelmaszyk

Tekst: AGNIESZKA STELMASZYKIlustracje i projekt okładki: ANNA OPARKOWSKARedakcja: MARZENA KWIETNIEWSKA-TALARCZYKKorekta: AGNIESZKA RYBCZAK-PAWLICKA, BARBARA ŻEBROWSKASkład i łamanie: Studio 3 Kolory© Copyright for text by Agnieszka Stelmaszyk, 2018 © Copyrigth by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2018 All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.Wydanie IISBN 978-83-8154-047-6Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. Al. Jerozolimskie 94, 00-807 Warszawa Tel. +48 22 379 85 50, Faks: +48 22 379 85 51 e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

– Alarm! Alarm! – Strwożony okrzyk przeszył nocną ciszę. Marianna wybudzona z głębokiego snu usiadła na swojej koi. Do jej świadomości dotarł przeciągły dźwięk syreny i krzyki. Chciała sprawdzić, skąd to zamieszanie, ale gdy spuściła stopy na podłogę, z przerażeniem odkryła, że do kajuty wdarła się woda, sięgająca jej już niemal do łydek.

– Co się dzieje? – wymruczała sennym głosem Penny.

– Wstań, prędko! Chyba toniemy!

– Co? – Penny rozejrzała się nieprzytomnym wzrokiem.

Wszędzie chlupotała woda, a co gorsza, prędko jej przybywało.

Marianna chwyciła swoją niezwykłą puszkę po herbatnikach z wieżą Eiffla na wieczku, z którą nie rozstawała się od czasu, gdy znalazła ją w piwnicy domu swojej ciotki.

– Otwarta! Wieczko znowu się otworzyło! – stwierdziła ze zgrozą, bo z doświadczenia wiedziała już, że to oznacza wielkie kłopoty.

– Sprzysiężenie Ghirlandaia! – Penny zrozumiała, co się stało. – Znaleźli nas nawet tutaj! A miało być bezpiecznie.

Ktoś załomotał w drzwi i dziewczynki spojrzały na siebie niepewnie.

– Penny! Marianno! – Usłyszały wołanie ciotki Izabeli. – Jesteście tam?

– Jesteśmy! Co się dzieje? – zapytała Marianna.

– Musimy się ewakuować! Otwórzcie!

Marianna spróbowała wydostać się z kajuty.

– Nie mogę! – krzyknęła przestraszona. – Drzwi są zablokowane! Pomóż mi! – zawołała do przyjaciółki.

Penny wyskoczyła z łóżka, ale w tym momencie rozległ się metaliczny dźwięk i barka przechyliła się mocno na jedną burtę. Dziewczyna straciła równowagę, przewróciła się i wylądowała w wodzie.

Marianna rzuciła się na ratunek i podała jej rękę.

– Dzięki! – wychrypiała Penny, zanosząc się kaszlem.

– Musimy się stąd wydostać! – mówiła z paniką w głosie Marianna.

Kaszląc i trzęsąc się z zimna, obie pośpieszyły do zablokowanych drzwi. Choć napierały na nie z całych sił, nie chciały ustąpić.

– Dziewczynki, odsuńcie się! Zaraz was uwolnimy! – Usłyszały i posłusznie zastosowały się do zalecenia madame Sorel.

Po chwili rozległ się łomot i drzwi zostały wyważone, a Didier Dubois, kapitan barki, zdyszany i przemoczony do suchej nitki, stanął przed uwięzionymi pasażerkami.

– Ktoś was zamknął! – poinformował Miłosz, który wychylił się zza pleców kapitana. – Tak samo jak nas! – dodał z przejęciem.

– Nie ma chwili do stracenia! – mówił tymczasem kapitan. – Musimy się ewakuować! To już wszyscy? – Spojrzał na madame Sorel. Jej policzki były całkiem blade.

– Tak, teraz jesteśmy w komplecie. Uciekajmy! – zwróciła się do Penny i Marianny.

– Zaraz, zabiorę tylko torbę! – Marianna cofnęła się do łóżka. Całe szczęście, że torba nie wpadła do wody, gdy nastąpił przechył. Upewniła się, że puszka i parę ważnych drobiazgów nadal są wewnątrz, przerzuciła pasek torby przez ramię, chwyciła jeszcze błękitną walizkę, którą dostała od Johna Fultona, i chwytając się dłoni Miłosza, ruszyła na pokład.

– Co się właściwie stało? – zapytała, z trudem brnąc przez zalane pomieszczenia.

– Idziemy na dno! – powiedział z paniką w głosie Miłosz.

– Ktoś wyciął dziurę w poszyciu barki! – wyjaśnił idący z tyłu Dreyfus, a Septimus dodał:

– I pozamykał wszystkich w kajutach!

– Nie brzmi to dobrze – mruknęła Marianna.

– Zwłaszcza że tutaj miało być bezpiecznie – dodał Dreyfus.

Barka wciąż nabierała wody, a dwóch członków załogi w wielkim pośpiechu przygotowywało ponton ratunkowy.

– Prędko, musimy się przesiąść! – ponaglał kapitan Dubois.

Wszystko rozgrywało się w takim tempie, że Marianna nie miała zbyt wiele czasu do namysłu. Akcja ratunkowa przebiegała jednak szybko i sprawnie. Wszyscy zajęli miejsca w pontonie i zdążyli się nieco oddalić od barki akurat w chwili, gdy ta z wielkim zgrzytem i jękiem poszła na dno.

Potem zaległa przygnębiająca cisza.

Rozbitkowie pozostali sami na środku rzeki. W przemoczonych ubraniach trzęśli się z zimna, choć noc była ciepła i bezwietrzna.

– I co te-te-teraz będzie? – spytał Miłosz, szczękając zębami.

– To stało się tak prędko, że nie zdążyliśmy wezwać pomocy – wyznała madame Sorel.

– Na brzegu rozpalimy ognisko i spróbujemy się osuszyć – oznajmił kapitan, po czym zaczął mocniej pracować wiosłami.

Ponton był jednak bardzo obciążony i mimo że wiosłowało trzech silnych mężczyzn, z wielkim trudem pokonywali wyjątkowo silny nurt, który odpychał ich od lądu i porywał w zdradliwe wiry.

– Gdzie my właściwie jesteśmy? – spytała Marianna, rozglądając się wokół.

Nad głową miała rozgwieżdżone niebo, a brzegi Loary ginęły w mroku. Rzeka płynęła tutaj szerokim i głębokim korytem. Żadne światła nie rozpraszały ciemności. Marianna domyśliła się więc, że znajdują się w odludnym rejonie.

Jak daleko stąd było do najbliższej miejscowości? Czy na brzegu nie czają się ich prześladowcy? Co teraz będzie? Jak dotrą do Amboise? Te i różne inne pytania zaprzątały myśli Marianny. Nie tak bowiem miała wyglądać ta noc, a poranek miał być miły i wesoły, pełen radosnego gwaru w domu ciotki Izabeli.

Ze ściśniętym żołądkiem Marianna zamarzyła o pachnących, świeżych bagietkach i pysznych jeżynowych konfiturach. To jej przypomniało, że nie mieli przy sobie żadnych zapasów i kto wie, jak prędko nadejdzie jakaś pomoc.

Spojrzała na ciotkę. Madame Sorel miała bardzo zatroskaną minę. Ten niespodziewany zamach na ich życie pokrzyżował wszystkie jej plany.

– Ciociu, co teraz zrobimy? – zapytała Marianna. Minęło czterdzieści minut, a oni wciąż znajdowali się pośrodku rzeki i nie wiedzieli, co będzie dalej. Gdy wpadli w potężny wir, stracili dwa wiosła, a Septimus omal nie wypadł z pontonu.

Madame Sorel westchnęła głęboko, zastanawiając się nad pytaniem Marianny.

– Zaraz coś wymyślimy – odpowiedziała w końcu, uśmiechając się krzepiąco.

Nie miała jednak żadnego planu awaryjnego. Sądziła, że bezpiecznie dotrą do Amboise. Tam mieszkało kilkoro przyjaciół, którzy byli wtajemniczeni w jej sprawy. Ale ostatnie wydarzenia mocno nadwyrężyły jej wiarę w przyjaźń. Najwidoczniej ktoś znowu ją zdradził. Tylko parę osób wiedziało o barce i o tym, że będą nią płynąć. Musiała teraz przyjrzeć się uważnie wszystkim osobom ze swojego otoczenia. Było to bardzo bolesne, bo zostało jej już niewielu przyjaciół. A świadomość, że ktoś z nich wystawił ją i jej podopiecznych na śmiertelne niebezpieczeństwo, była ogromnie przygnębiająca.

Kto mógł być aż tak podły?

Na pokładzie przebywała piątka dzieci. To, co się wydarzyło, nie było tylko ostrzeżeniem, próbą nastraszenia, lecz celowym zamachem ze wszelkimi tego konsekwencjami. Przyprawiało to madame Sorel o ból serca. Nie mogła sobie jednak pozwolić, by ogarnęło ją poczucie bezradności i niemocy. Niemoc jest podstępna, zabija wolę walki i osłabia ducha, dlatego nie wolno jej się poddać temu uczuciu, mimo że na razie wszystkie znaki na ziemi i niebie świadczyły o tym, że sprawa jest z góry przegrana. Macki Sprzysiężenia Ghirlandaia sięgały już bowiem daleko.

Madame poczuła na swych barkach brzemię ostatnich lat walki w głębokiej konspiracji. Wierzyła, że uda jej się zwyciężyć, ale liczne zamachy i ataki ze strony Sprzysiężenia mocno podkopały niezachwianą wiarę i optymizm.

Czyżby się myliła? A może nie miała racji i to ona stanęła po niewłaściwej stronie?

Potrząsnęła gwałtownie głową, jakby chciała odpędzić te zatrute myśli. O nie, nie może pozwolić, by nią zawładnęły. Popatrzyła na Septimusa, Penny i resztę tych uzdolnionych dzieciaków. Powinny mieć możliwość rozwijania swoich talentów, są przyszłością i nadzieją dla Imaginarium. Mają prawo do wymiany myśli i zdobywania wiedzy. Nie wolno dopuścić do tego, by ktoś im to prawo zabrał. Już teraz madame widziała, że są zdolniejsi, niż ona była w ich wieku. Musi więc walczyć o przyszłość dla nich i dla innych.

„Ale jak to zrobić?” – westchnęła w myślach.

I gdy wydawało się, że znikąd już nie ma ratunku, nagle powierzchnia rzeki nieco się uniosła, coś zabulgotało, a potem z wody wynurzył się przedziwny pojazd, którego kadłub przypominał rybę głębinową. Jeden z reflektorów umieszczonych nad wypukłą przeszkloną częścią dziobową rzucał potężny, jaskrawy snop światła na ludzi w pontonie.

– Co to? – Przestraszony Miłosz przysłonił dłonią oczy.

– Okręt podwodny! – odgadł jako pierwszy Septimus.

Wśród rozbitków zapanowało wielkie zamieszanie. Czy była to wroga jednostka? Jej konstrukcja wskazywała na to, że raczej nie pochodzi ze świata zewnętrznego.

Tymczasem pokrywa komina się uniosła i w tej samej chwili ukazała się postać mężczyzny w czarnym berecie i z sumiastym wąsem.

– Ahoj! – zawołał ów człowiek i pomachał przyjaźnie.

– Jesteśmy uratowani! – krzyknęła z radością madame Sorel.

Odmachała mu i w jednej chwili się rozpromieniła, jakby opuściły ją wszystkie smutki.

– To Pierre Kollner! – wyjaśniła.

Marianna nie miała pojęcia, kim jest Pierre, ale najwidoczniej ciocia mu ufała. Kwadrans później wszyscy już siedzieli w ciasnym pomieszczeniu mesy na pokładzie łodzi podwodnej.

Dziewczyna poczuła się nieco dziwnie, gdy zamknął się nad nią właz, a okręt ponownie się zanurzył. Nigdy jeszcze nie pływała pod wodą i w pierwszej chwili miała mieszane uczucia. Wolała latać, była wtedy wolna jak ptak, a teraz czuła się trochę jak karmelek zamknięty w puszce.

Mina Miłosza świadczyła o tym, że miał chyba podobne skojarzenia.

– Poznajcie Pierre’a! – przedstawiła mężczyznę ciocia Izabela. – To mój przyjaciel. Przybyłeś w odpowiedniej chwili – zwróciła się do Kollnera, na co on z zadowoloną miną podkręcił koniuszek wąsa.

Mężczyzna sprawiał sympatyczne wrażenie, lecz Septimus łypał na niego podejrzliwie.

– Skąd pan wiedział o naszej katastrofie? – zapytał.

– Byłem w pobliżu – odparł Pierre – i odebrałem sygnał SOS.

– Nie zdążyliśmy nadać żadnego sygnału. – Septimus zmarszczył brwi.

– A jednak ktoś go nadał – stwierdził Pierre.

– To niemożliwe! – rzekł Didier Dubois – Wiedziałbym o tym. Barka tonęła w takim tempie, że musieliśmy się zająć ewakuacją, nie było czasu na wzywanie pomocy, życie moich pasażerów było zagrożone.

Pierre wzruszył ramionami.

– Mimo wszystko wysłano sygnał. Może ktoś z was posiada urządzenie nadawcze?

Wszyscy gwałtownie zaprzeczyli.

Wtedy Marianna przypomniała sobie o swoimi prezencie – błękitnej walizce z drewnianą rączką, w której kryło się kilka różnych przedmiotów. Nie miała jeszcze okazji, by je wszystkie przetestować i poznać ich przeznaczenie. Czy to możliwe, żeby któryś z nich sam diagnozował zagrożenie i automatycznie wysłał sygnał wzywający pomoc?

– Najważniejsze, że nas pan uratował – powiedziała głośno, by skierować rozmowę na inne tory.

– Nie sądziłam, że spotka nas coś takiego! – Madame Sorel westchnęła.

– Dokąd teraz płyniemy? Do Amboise? – zapytała Marianna.

Pierre pokręcił przecząco głową.

– Nie możecie wrócić. W tej chwili nadal nie jest tam bezpiecznie. Płyniemy do Imaginarium.

– Ale nie zobaczyliśmy jeszcze za wiele świata zewnętrznego – wtrącił z żalem Dreyfus.

– Będzie ku temu niejedna okazja. – Kollner uśmiechnął się, poprawiając sobie beret na głowie.

– Czyli wracamy do Nantes? Hattie Bloom nadal strzeże ostatniego przejścia? – spytała Marianna.

– Ono również nie jest już bezpieczne.

– Ale to było ostatnie przejście – zauważyła Penny.

– I tak, i nie – odparł Pierre. – Jest jeszcze jedno. O którym Sprzysiężenie nie wie, bo nie ma go na żadnych planach.

– Jest jeszcze jedno? – zdziwiła się madame Sorel. Sądziła, że zna wszystkie przejścia.

– Jak dotąd wiem o nim tylko ja – odrzekł Pierre. – Bo sam je stworzyłem. Tak na wszelki wypadek. Jako drogę ewakuacyjną.

– Byłeś bardzo zapobiegliwy. Żałuję, że ja nie byłam tak przewidująca – wyrzucała sobie madame Sorel.

– A ja żałuję, że w ogóle muszę z niego korzystać – odparł zmartwionym tonem jej przyjaciel.

– Gdzie ono się znajduje? – zaciekawił się Dreyfus.

– Na samym dnie rzeki. Musimy być bardzo ostrożni. Jeśli jakiś szpieg nas wypatrzy i zdradzi, stracimy nasz jedyny pomost pomiędzy oboma światami – ostrzegł z powagą Kollner.

– Skoro ty zatroszczyłeś się o zapasowy tunel, może inni uczynili to samo? – spytała z nadzieją madame Sorel.

– Nie wykluczam. Ale jeśli tak jest, trzymają to w wielkim sekrecie i trudno będzie uzyskać takie informacje.

– Wrócimy do domu? – spytał Dreyfus.

Pierre przecząco pokręcił głową.

– Zostaniecie u mnie. Przynajmniej parę dni.

– A gdzie pan mieszka? – zaciekawiła się Penny.

– Kilkadziesiąt kilometrów od stolicy, w uroczym miasteczku. Zresztą sami zobaczycie! – Pierre uśmiechnął się tajemniczo.

Gdy łódź zbliżyła się do przejścia ukrytego na dnie rzeki, wpłynęli do tunelu, a po kilku minutach znaleźli się ponownie w Imaginarium.

Przez dużą szybę w części dziobowej okrętu Marianna i jej przyjaciele podziwiali niezwykły podwodny krajobraz. Były tam przedziwne budowle, a między nimi pływały machiny. Jedna z nich, podobna do płaszczki, przepłynęła tuż obok nich.

Wreszcie łódź się wynurzyła i wpłynęła do małej zatoki. Zacumowali przy pomoście, a potem Pierre upewnił się, że nie ma nikogo w pobliżu, i otworzył właz. Niebo na wschodzie już pojaśniało, gdy opuszczali okręt. Kapitan Dubois i jego załoga pożegnali się, po czym oddalili się do miasteczka.

Dom Pierre’a znajdował się całkiem blisko nabrzeża, ale w niedalekiej odległości wznosiły się również inne budynki mieszkalne. Wnętrze domu okazało się bardzo przytulne. Madame Sorel szybko przygotowała śniadanie z tego, co Pierre znalazł w swojej lodówce i spiżarni, a potem, mimo że nastał już dzień, wszyscy położyli się spać. Wstali dopiero koło południa, gdy słońce grzało już mocno, a wokół ćwierkały radośnie ptaki.

Tymczasem Pierre zdążył zrobić zakupy i uzupełnić zaopatrzenie w spiżarni. Wrócił jednak z miasteczka mocno zdenerwowany.

– Co się stało? – zapytała z niepokojem madame Sorel.

W odpowiedzi Kollner położył na stole poranną gazetę.

Na pierwszej stronie widniały trzy zdjęcia. Był to list gończy wystawiony za May Crusander, Johnem Fultonem i madame Sorel.

– Ciociu, jesteś poszukiwana! – stwierdziła ze zgrozą Marianna, kiedy przebiegła wzrokiem parę linijek tekstu umieszczonego pod wizerunkiem madame, a potem odczytała go głośno:

– I co teraz? – spytała Penny.

– Listy gończe wiszą niemal wszędzie! – poinformował Pierre. – W każdej witrynie sklepu, na każdym słupie ogłoszeniowym!

– To mamy poważny problem – westchnął Septimus.

– Ale nie wszystko stracone! – powiedziała ożywionym głosem Marianna. – Ten list gończy jest dowodem na to, że May i Fulton uciekli.

– Ciekawe, jak tego dokonali? – zastanawiał się Dreyfus.

– May miała w twierdzy swojego człowieka. To pewnie ta sama osoba, która pomogła i nam – przypomniała Marianna.

– Pytanie tylko, gdzie Crusander się ukrywa? W Lesie Zbuntowanych Machin? – zastanawiał się na głos Septimus.

– Niewykluczone – odparła madame Sorel. – Ale wątpię. Na pewno znalazła inną kryjówkę.

– Musimy ją odnaleźć! – gorączkowała się Marianna. – Razem reaktywujecie Gildię Wynalazców! – zwróciła się do cioci.

Madame westchnęła. Była smutna i przygaszona.

– Zdaje się, że kolejny już raz musimy zweryfikować nasze plany – odparła.

Mariannie nie spodobał się ton głosu cioci.

– Chyba się nie poddamy? – zapytała przezornie.

– Robi się zbyt niebezpiecznie – odpowiedziała po dłuższej chwili ciotka.

– To prawda, obawiam się, że członkowie Sprzysiężenia czają się na każdym kroku – rzekł Pierre.

– Też tak sądzę. – Madame Sorel skinęła głową. – To tylko kwestia czasu, gdy mnie tutaj znajdą.

– Dlatego nie możemy czekać z założonymi rękami. Zróbmy coś! Działajmy! – prosiła żarliwie Marianna.

– To nie takie proste! – odparła ciocia. – Musimy najpierw znaleźć kryjówkę.

– Przecież tutaj jesteśmy bezpieczni! – włączyła się do rozmowy Penny.

– Dopóki ktoś nas nie wyda – odparła madame.

– Kto? – zaniepokoił się Miłosz.

– Mam paru wścibskich sąsiadów – przyznał Pierre. – Musimy zachować najwyższe środki ostrożności. Wszyscy możemy trafić do więzienia.

Marianna spojrzała na Miłosza. Jeśli pani Pcińska dowie się, że „ta Marianna” jest poszukiwana listem gończym jak groźny przestępca, to nigdy już nie pozwoli się im przyjaźnić. Ale na szczęście pani Pcińska była w tym momencie zbyt zajęta rozrabiającymi bliźniakami i nie miała bladego pojęcia, w jakie kłopoty wdepnął jej pierworodny syn.

Za to w pełni zdawała sobie z tego sprawę ciotka Marianny.

– Przede wszystkim liczy się wasze bezpieczeństwo – powiedziała z powagą. – Sądzę, że sprawy zaszły za daleko. Dlatego… – Urwała na moment, po czym dodała po głębokim namyśle: – Jest tylko jedno wyjście z tej sytuacji. Najlepiej będzie, jeśli ty – zwróciła się do Marianny – i Miłosz wrócicie do Amboise, póki to jeszcze możliwe. Zawiadomię twojego ojca, by po was przyjechał. Musicie wrócić do domu. A wy – zwróciła się do pozostałej trójki – wrócicie do szkoły.

– Mamy opuścić Imaginarium? – Marianna nie mogła uwierzyć w słowa ciotki.

– Tak – oświadczyła madame.

– Teraz? W takiej chwili? Po tym wszystkim, co nam się tutaj przytrafiło?

– Tak będzie najlepiej – nieugięcie twierdziła madame.

– Ciocia ma rację. Jeśli ktoś nas zdradzi, wasz powrót do domu stanie się niemożliwy – uprzedził Pierre. – Nie wspomnę o różnych przykrych konsekwencjach.

– Och, doświadczyliśmy już paru na własnej skórze – odparła z kwaśną miną Marianna.

Miłosz głośno przełknął ślinę.

– Może naprawdę lepiej wrócić? – zapytał nieśmiało.

– Nic z tego! – sprzeciwiła się buńczucznie Marianna. – Nie zostawimy naszych przyjaciół! A jeśli ich też zamkną w La Rochelle?

– Sir Pellegrin będzie nad nimi czuwał. Tyle jeszcze mogę zrobić. To my jesteśmy poszukiwane, Marianno – dodała madame Sorel. – Twoi przyjaciele w szkole będą bezpieczni.

– Na uczelni wcale nie jest bezpieczniej! – odparła prędko Marianna. – Tam dzieje się coś niedobrego. Nawet nie miałyśmy czasu, żeby o tym wszystkim dokładnie porozmawiać, ale jedno jest pewne: niektórzy nauczyciele należą do Sprzysiężenia, zwłaszcza pani Moreau.

– Masz na to jakiś dowód? – spytała ciocia.

– Może jest na liście nazwisk, na tej kartce, którą ci dałam – przypomniała Marianna.

– Niestety, lista zatonęła. Poszła na dno razem z barką i innymi cennymi dokumentami, które udało mi się zdobyć.

– A niech to! – westchnęła Marianna. – Wszystko na marne!

– Nie mamy niezbitego dowodu, ale rozpoznaliśmy jej głos podczas zebrania w La Rochelle – wtrącił Septimus. – Pani Moreau tam była!

– Nie zmienia to faktu, że nie możemy tego w żaden sposób potwierdzić – powtórzyła madame Sorel. – Porozmawiam z sir Pellegrinem, będzie ją miał na oku. Jeśli nie zrobicie nic nierozsądnego, dadzą wam spokój. Myślę, że nawet pani Moreau, jeśli rzeczywiście należy do Sprzysiężenia, nie odważy się wam zaszkodzić.

– Ciociu, nie tylko Moreau jest w to wszystko uwikłana – przekonywała Marianna. – W akademii działo się wiele dziwnych rzeczy. Na przykład w wieży astronomicznej był Goliat!

– Goliat? – zdziwiła się madame Sorel.

– Sir Pellegrin zapewniał, że to jedynie nieczynne szkolne obserwatorium. Ale ja znalazłam dowód na to, że Goliat tam był. Może ukrywano go tam przez lata, od czasu wypadku, przez który musiała odejść May?

Madame Sorel słuchała uważnie.

– Podejrzewacie sir Pellegrina? – Zdumiona uniosła brwi.

– Nie wiem. – Marianna pokręciła głową. – Na pewno dzieje się tam coś niepokojącego. Może on faktycznie o tym nie wiedział albo nie chciał nam powiedzieć?

– I grasuje tam duch! – dorzucił Dreyfus.

– Duch? – Madame zrobiła wielkie oczy.

– W czytelni profesorskiej – uściślił Miłosz.

– Nie wierzę w duchy – odparła madame Sorel.

– A jednak tam był! – upierała się Marianna. – Przeglądał notatki na biurku, a potem sobie poszedł. Ty też go widziałeś, prawda?

– Do dziś mam ciarki, gdy sobie o tym przypomnę – potwierdził Septimus.

Madame się zastanowiła.

– Dziwna sprawa – mruknęła po dłuższej chwili namysłu.

– Kryje się za tym jakaś zagadka – podsumowała Penny.

– Chyba że to nie był duch – wtrącił przysłuchujący się rozmowie Pierre.

– Więc kto? – spytał Septimus.

– Człowiek z krwi i kości. Dysponujący najnowszym wynalazkiem Gildii Tkaczy – rzekł Kollner.

– Myśli pan, że on miał coś w rodzaju peleryny niewidki? – zdziwił się Dreyfus.

– Słyszałem o próbach wynalezienia takiej tkaniny – przypomniał sobie Septimus. – Czytałem o tym w jakimś czasopiśmie.

– Najwyraźniej komuś się wreszcie udało – rzekł Pierre.

– Ale to jeszcze nie wszystko – uprzedziła Penny. – Nauczycielka botaniki, pani Tilly Swan, miała na biurku materiały dotyczące Luigiego Corrado – przypomniała.

– A w szklarni pojawił się jadowity wąż, mechaniczna żararaka – dodała Marianna i pokrótce opowiedziała o tym zdarzeniu.

Na twarzy madame Sorel malowało się coraz większe zdumienie.

– Tym bardziej uważam, że powinnaś wrócić do domu, Marianno – stwierdziła na koniec.

– O nie! – Dziewczynka potrząsnęła głową. – Nie zgadzam się! To przeze mnie Penny, Septimus i Dreyfus mają teraz kłopoty.

– Nie przez ciebie – zaoponowała Penny. – To Imaginarium ma kłopoty.

– Musimy unaocznić ludziom, co się dzieje – kontynuowała Marianna. – Powiedzieć im, że zostały zamknięte wszystkie oficjalne wrota.

– To nic nie da – rzekł Pierre, po czym podniósł gazetę i przeczytał pewien fragment:

– Apel został wystosowany przez Radę – zakończył ze smutkiem. – Obawiam się, że wielu Imaginarian wierzy, że zamykanie połączeń ze światem zewnętrznym naprawdę odbywa się dla ich dobra.

– A więc wszystko jasne. Członkowie Rady są w Sprzysiężeniu – orzekła Marianna. – Trzeba to nagłośnić. To oni chcą źle dla Imaginarium.

– Nie mamy dowodów na to, że Rada współpracuje ze Sprzysiężeniem – ostudziła jej zapał ciocia Izabela.

– Każde ich kolejne posunięcie jest na to dowodem! – upierała się Marianna.

– Dla nas tak. Ale dla obywateli Imaginarium nasze zdanie nie będzie się liczyło. Nie jesteśmy zbyt wiarygodni – wypowiedziała smutną prawdę madame Sorel.

Lecz Marianna nie chciała ustąpić.

– Od samego początku Rada była związana ze Sprzysiężeniem! – mówiła podniesionym tonem. – A Dzielnica Grabarzy? I odsunięcie utalentowanych wynalazców od pracy? Dlaczego nikt się temu nie sprzeciwiał?

Madame słuchała uważnie, a potem odparła:

– Nie wiem. Jest wiele powodów.

– Zresztą, nieważne! – Marianna machnęła ręką. – Trzeba to wreszcie odkręcić. Musi istnieć jakiś sposób.

– Pracuję nad tym od lat. – Madame Sorel westchnęła. – I jak na razie nie udało mi się wiele wskórać.

– Za to teraz nam się uda! – oświadczyła Marianna, lecz Dreyfus nie podzielał jej optymizmu.

– Czarno to widzę – oznajmił, patrząc na list gończy w gazecie, i pogrążył się w niewesołych rozmyślaniach.

Charles Billaud minął wystawione na ulicy stoliki przed niewielką kawiarnią i już zamierzał skręcić w przecznicę, gdy nagle jego uwagę przyciągnął wielki afisz na słupie ogłoszeniowym. Serce podskoczyło mu z radości i szybkim krokiem podszedł do barwnego plakatu.

– Cyrk Chagall! – powiedział do siebie półgłosem i jak urzeczony wpatrywał się w zdjęcie reklamujące najnowsze przedstawienie.

Charles uwielbiał chodzić do cyrku, który co kilka miesięcy pojawiał się w stolicy. Podziwiał zwłaszcza ekscytujące występy akrobatyczne zwinnych linoskoczków. Z wypiekami na policzkach przeczytał więc najnowszy program, a gdy odchodził, rzucił jeszcze przelotne spojrzenie na nieco mniejsze ogłoszenie umieszczone poniżej afisza cyrkowego.

Widniały na nim twarze trzech osób. Dopisek uprzedzał, że są to wyjątkowo niebezpieczni ludzie i że należy się ich wystrzegać, a najlepiej od razu donieść policji o miejscu ich przebywania.

„List gończy!” – zrozumiał Charles i poczuł zimny dreszcz na plecach.

Dwóch poszukiwanych osób nie znał wcale, ale jedną kojarzył bardzo dobrze.

Każdy w Imaginarium znał to nazwisko. Ostatnio szczególnie często przewijało się w rozmowach dorosłych, nawet w domu państwa Billaud.

Co do tej postaci Charles miał mieszane uczucia. Crusander może i była przestępczynią, tym bardziej że wskazywał na to list gończy, ale chłopiec doceniał jej wielki talent inżynieryjny. Sam marzył, by tworzyć takie machiny jak May. Nie mógł się jednak tym marzeniem dzielić z bliskimi ani z przyjaciółmi, bo nie byłoby to dobrze widziane. Szczególnie po ostatnich wydarzeniach i atakach w miejskim parku, o których słyszał to i owo.

Charles nie był głupi. Wiedział, że pewne plany i marzenia lepiej zachować tylko dla siebie, zwłaszcza jeśli nie można liczyć na akceptację otoczenia.

Czy May naprawdę była taka niebezpieczna i okropna, jak głosiły władze?

Charles często się nad tym zastanawiał. Na uczelni czasem siadywał w pobliżu Marianny, tej nowej dziewczyny z burzą rudawych loków. Tej, która niedawno zniknęła, tak samo jak paczka jej przyjaciół. Nauczyciele powiedzieli, że ta grupa została wysłana na specjalne praktyki. Charles trochę im zazdrościł. Też chciałby się dostać na takie praktyki.

W każdym razie postanowił wreszcie przełamać swoją wrodzoną nieśmiałość i pomówić z Marianną o May Crusander. Słyszał kiedyś jej rozmowę z Daphne Wilson. Siedział wtedy przy sąsiednim stole i był świadkiem, jak Daphne mówiła, że May jest okropna, ale Marianna próbowała jej bronić. Jakby wiedziała więcej niż inni.

Plotki szybko się rozchodzą i Charles dowiedział się wkrótce, że rodzina Marianny od dawna miała związek z Imaginarium. Jej mama była słynną wynalazczynią, a babka, Maria Michałkowska, zasłużoną Imaginarianką i profesorem na uczelni.

Wiele już razy chciał podejść do Marianny i zapytać o May, ale nigdy nie starczyło mu odwagi. Teraz jednak postanowił, że wreszcie spróbuje. Gdy tylko Marianna wróci.

Ale na razie jej nie było, więc Charles przestał chwilowo zaprzątać sobie głowę listem gończym i skupił uwagę na cyrku. To była jego druga wielka pasja, zaraz po konstruowaniu. W zasadzie obie pasje i tak się łączyły, bo cyrk Chagall nie był zwyczajnym cyrkiem.

Owszem, publiczność rozśmieszali klauni, wygimnastykowani artyści wykonywali mrożące krew w żyłach ewolucje na linach, ale najbardziej niezwykła była menażeria doktora Morvana: tresowane machiny doskonale imitujące żywe zwierzęta.

Charles zaprzyjaźnił się z ich opiekunem Serge’em Lemarem, który troskliwie doglądał menażerii. Dbał między innymi, by zwierzęta zawsze były czyste i nieuszkodzone, a ich stawy dobrze naoliwione.

Niektóre z tych stworzeń osiągnęły wysoki stopień inteligencji i rozwoju. Inne były potulne i chętnie wykonywały polecenia tresera. Charlesa fascynowała ich ewolucja i to, że niektóre były naprawdę niebezpieczne. Serge opowiadał mu o nich wiele niezwykłych historii.

Najnowsze przedstawienie miało się rozpocząć dopiero wieczorem, ale chłopiec postanowił udać się do cyrku już teraz, by odwiedzić swoich przyjaciół. Był ciekaw, co nowego słychać u Serge’a.

Cyrk Chagall rozłożył się jak zwykle na dużym placu w pobliżu nieczynnej fabryki. Miejsce to leżało nieco na uboczu, ale za to znajdowało się z dala od miejskiego zgiełku. Charles omiótł spojrzeniem plac. Przed nim, na wprost, wznosił się ogromny biało-czerwony namiot – amfiteatr dla publiczności. Dookoła niego rozstawiono wiele mniejszych namiotów z różnymi atrakcjami, a z boku zbudowano wesołe miasteczko. Wszędzie dookoła uwijali się pracownicy cyrku. Wozy, w których mieszkali, ustawione były w kształt litery L.

Stukot młotków dobiegał z miejsca, w którym montowano ostatnie machiny na karuzeli zwieńczonej złoconą koroną i malowidłami. Gdy Charles był mały, uwielbiał wesołe miasteczko. Teraz czuł się już trochę za duży na karuzele i gabinety krzywych luster. Skierował więc swoje kroki do wnętrza nieczynnej hali fabrycznej.

Doktor Albert Morvan zawsze umieszczał tam swoją menażerię, bo strzegł jej zazdrośnie przed oczami gapiów. Był to wysoki i kościsty człowiek o nieco odpychającej aparycji, spiczastej brodzie i magnetycznym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu.

Opiekun machin, Serge Lemar, stanowił jego zupełne przeciwieństwo. Zaprzyjaźnił się z Charlesem i pozwalał mu doglądać zwierzęta, dzielił się też z nim swoimi obserwacjami i doświadczeniem. Chłopiec z wypiekami na policzkach słuchał opowieści Lemara o odległych zakątkach Imaginarium, które Serge miał okazję poznać w trakcie swej cyrkowej włóczęgi. Był ciekaw, o czym usłyszy tym razem.

We wnętrzu fabrycznej hali panował półmrok. Przez zakurzone duże okna wpadały słabe smużki rozproszonego światła. Maszyny parowe zapewniające zwierzętom odpowiednie warunki wydmuchiwały kłęby pary. Miejsce to wyglądało groźnie i złowieszczo, lecz Charles dobrze je znał. Gdy dojrzał znajomą sylwetkę Serge’a, zawołał:

– Dzień dobry!

Mężczyzna odwrócił się i dostrzegł chłopca. Zwykle cieszył się na jego widok, ale dzisiaj wydawał się jakby zaniepokojony jego wizytą.

„Czyżby przestał mnie lubić?” – zastanawiał się Charles.

Serge rozejrzał się, po czym odstawił oliwiarkę, którą właśnie trzymał w dłoni, i podszedł do chłopca.

– Co słychać? – zapytał Charles. – Przyszedłem, gdy tylko zobaczyłem afisz. Tak się cieszę, że znowu jesteście w stolicy!

– Pst! – Serge położył palec na ustach i ponownie rozejrzał się z przestrachem w oczach.

– Coś się stało? – Chłopiec ściszył głos.

– Doktor Morvan zabronił mi tu kogokolwiek wpuszczać. Nie widział cię?

– Chyba nikt nie zwrócił na mnie uwagi – zapewnił Charles. – Kiedyś się pan cieszył na mój widok – zauważył z wyrzutem.

– Ależ cieszę się, że mnie odwiedziłeś! – Na twarzy Serge’a wreszcie zagościł uśmiech. – Tylko mieliśmy tu przed chwilą na karku policję, kręcą się też różne podejrzane typki. Chyba tajniacy.

– Po co tu przyszli? – zdziwił się Charles. – Czego chcą?

– Licho wie – odparł Serge. – Podobno kogoś szukają. I ten ktoś mógłby łatwo się ukryć pośród naszej trupy. Przetrząsali wszystkie wozy! Miałem ich informować o pojawieniu się każdej osoby.

– Każdej? Czyli mnie też musi pan zgłosić? – Charles zrobił wielkie oczy.

– Teoretycznie tak. Ale przecież cię znam. Co niby miałbyś wspólnego z jakimś przestępcą?

– Nic.

Charles zastanowił się, a potem coś sobie przypomniał.

– Może chodzi o listy gończe?

Serge zmarszczył czoło.

– Widziałem je na słupie ogłoszeniowym – wyjaśnił Charles. – To jakaś poważna sprawa. Chyba szukają May Crusander.

– A, teraz rozumiem, dlaczego interesował ich nasz główny numer – stwierdził Serge.

– Macie nową machinę? – W oczach Charlesa pojawił się blask.

Serge twierdząco skinął głową.

– Jest wyjątkowo dzika.

– Gdzie ona jest? – spytał jeszcze bardziej podekscytowany chłopiec.

Mężczyzna wskazał ogromny kojec szczelnie zakryty ciemną kotarą.

– Wewnątrz. To nasz najnowszy nabytek.

– Co to za zwierzę?

Charles widział już różne mechaniczne stworzenia, ale wyobraźnia ich twórców nie miała granic i wciąż potrafili tworzyć nowe zwierzęta lub stwarzać niezwykłe ich krzyżówki.

– To dziki, wymarły w naturze dawno temu tur. Jest potężny! Złapaliśmy go w Lesie Zbuntowanych Machin – szepnął Serge z wielkim przejęciem. – Wierz mi, nie było łatwo.

– Wow! – Oczy Charlesa zrobiły się okrągłe z wrażenia. – Jest z tego lasu? – musiał się upewnić. – Więc może zbudowała go May? – Nie mógł uwierzyć, że być może ma przed sobą dzieło rąk wielkiej konstruktorki. – Jej stworzenia podobno są wyjątkowo dzikie i niebezpieczne. To prawda? – dopytywał się.

Serge podwinął rękaw koszuli.

– Widzisz to? – Wskazał sine pręgi na ramieniu. – Za każdym razem, gdy się do niego zbliżam, próbuje mnie atakować.

– Nie jest oswojony?

– Jeszcze nie. Mówiłem, to świeży nabytek.

– I wystąpi w dzisiejszym przedstawieniu? – Charles zdziwił się, ponieważ na arenie występowały tylko zwierzęta przyzwyczajone do widoku ludzi.

– Tak. I boję się, że może sporo namieszać. – Serge westchnął. – Ale doktor się uparł. Ta dzika bestia przyciągnie mnóstwo widzów! Wszyscy chcą zobaczyć stworzenie z Lasu Zbuntowanych Machin. Zdaje się, że doktor Morvan postanowił wykorzystać zainteresowanie May. A skoro mówisz, że jest poszukiwana, to teraz rozumiem, czemu ci z policji tutaj węszyli i dlaczego tak bardzo interesowali się tym zwierzęciem.

– Ale przecież nie wolno ich szmuglować! – przypomniał sobie Charles. – Mogłyby roznieść wirus po całym Imaginarium. – Zawsze go tego uczono.

– Owszem – potwierdził Serge. – Ale Morvan zdobył specjalne pozwolenie, a zwierz odbył kwarantannę.

– Więc dlaczego teraz policja się nim interesuje? – dociekał Charles.

Serge wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Może cofną zezwolenie i zabiorą nam machinę. Może dlatego doktor tak się śpieszy i chce go już pokazać publiczności, mimo że nie jest jeszcze oswojony? Tak, to pewnie z tego powodu. – Serge pokiwał głową, rad, że wreszcie odkrył przyczynę pośpiechu Morvana.

– Pokaże mi go pan? – spytał Charles z wypiekami na policzkach.

– Tak, ale nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów i zachowaj spokój – uprzedził Serge.

Podeszli do ogromnego kojca, szczelnie zakrytego grubą tkaniną. Lemar odsunął materiał i Charles zobaczył w rogu klatki przedziwne zwierzę. Spało, oddychając spokojnie. Gdy jednak promień światła oświetlił jego łeb i masywne zagięte rogi, byk otworzył jedno oko.

Charles zamarł. Wzrok zwierzęcia przeszył go na wskroś.

– Jest fascynujący! – szepnął chłopiec.

Patrzył na mechanicznego byka jak urzeczony.

– Tak. – Serge uśmiechnął się czule. – Ale za to jaki krnąbrny! – dodał.

– Chciałbym kiedyś takiego stworzyć – rozmarzył się Charles.

Serge zaśmiał się cichutko i położył dłoń na ramieniu chłopca.

– Na pewno będziesz wspaniałym wynalazcą – zapewnił.Dalszą rozmowę przerwał im podejrzany odgłos. Ktoś potrącił wiadro, które z łoskotem przewróciło się na ziemię. Serge prędko opuścił kotarę, zasłaniając kojec zwierzęcia, i spojrzeniem dał Charlesowi znać, by schował się za wielką beczką na wodę.

– Jest tam kto?! – zawołał Serge, gdy zaległa cisza.

Sądził, że może doktor Morvan przyszedł, by doglądać swojej menażerii, ale nikt się nie odezwał.

Serge obszedł klatki ze zwierzętami, lecz nikogo nie napotkał. Znalazł jedynie przewrócone wiadro.

– Hm… – Zamyślił się i pogładził dłonią brodę.

Jeszcze raz się rozejrzał, ale nie zauważył nic podejrzanego.

Wiadro stało tuż przy klatce mechanicznych małp, więc doszedł do wniosku, że pewnie jedna z nich próbowała po nie sięgnąć przez kraty. Znał te figlarne istoty, często płatały mu figle. Odstawił więc wiadro nieco dalej, by małpy nie mogły go dosięgnąć, a potem wrócił do Charlesa.

– To tylko małpy – rzekł uspokajająco. – Ale lepiej będzie, jeśli już pójdziesz. – Mrugnął. – Wciąż mogą się tu kręcić policjanci i będę musiał się im tłumaczyć. Nie chciałbym stracić pracy, to moje jedyne źródło utrzymania – wyjaśnił usprawiedliwiająco. – I nie mógłbym zostawić moich zwierząt – dodał, patrząc z czułością na mechaniczną menażerię. – Przez tę policję jestem wciąż podenerwowany – tłumaczył się. – Nie lubię, kiedy gapią mi się na ręce.

– W takim razie przyjdę wieczorem na przedstawienie. – Charles nie chciał robić staremu przyjacielowi kłopotu.

– Wpadnij tutaj potem. Na pewno będzie już spokojniej. – Serge uśmiechnął się przyjaźnie.

– Do zobaczenia! – powiedział Charles, po czym uchylił drzwi hali i wyjrzał na zewnątrz. Odczekał dłuższą chwilę, upewnił się, że w pobliżu nie krąży nikt podejrzany, a potem niepostrzeżenie wymknął się na zewnątrz i na wszelki wypadek wmieszał się w tłum pracowników uwijających się przy rozstawianiu kas biletowych.

Zatrzymał się na moment przy namiocie, w którym mieścił się gabinet krzywych luster i wtedy usłyszał pewną rozmowę:

– Sprawdziłeś dokładnie? Każdy zakamarek?

– Tak. Ani śladu.

– Sprawdź jeszcze raz! Gdzieś musi się ukrywać! Trop wiedzie do tego cyrku.

Charles przysunął się bliżej wejścia do namiotu, starając się zobaczyć, kto to mówi, ale w jednym z luster ujrzał jedynie swoją twarz, więc prędko się cofnął. Po chwili usłyszał dalszy ciąg rozmowy:

– A jeśli nie znajdziemy?

– Prędzej czy później wychynie ze swojej nory. A wtedy wpadnie w nasze sidła!

O kim mówili ci dwaj mężczyźni? Czyżby o poszukiwanej May Crusander? Czy byli to policjanci? A może tajniacy, o których wspominał Serge? I czemu May miałaby się chować w cyrku?

Charles rozejrzał się wokół. W sumie niezłe miejsce dla kogoś, kto chciał się przemieszczać po Imaginarium, samemu nie będąc widocznym. Cyrkowy tabor liczył mnóstwo wozów, w których przewożono sprzęt i zwierzęta. Były też przyczepy cyrkowców i elementy wesołego miasteczka. Łatwo w nich było kogoś przemycić, na przykład zbiegłego więźnia.

Chociaż Serge twierdził, że policjanci zajrzeli w każdy kąt, to i tak pracownicy cyrku mieli pewnie niejedno do ukrycia. Dlatego właśnie Lemar był tak wystraszony? A może jednak wiedział o May? Może cyrkowcy gdzieś ją nawet ukrywają? Te i wiele innych pytań krążyły Charlesowi po głowie.