Strona główna » Obyczajowe i romanse » Imigracje

Imigracje

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-62467-72-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Imigracje

Imigracje to opowieści o różnych wymiarach obcości. Życie w Stanach Zjednoczonych, indyjskie wesele, turystyczna wycieczka do Turcji. Azjatycka drag queen, ekscentryczny ojciec, osamotniona i zamknięta w swoim świecie emigrantka. Obsesje, depresje, rozmaite odcienie zagubienia i niedostosowania. Spotkania z obcymi i doświadczenie bycia kimś obcym.

 

Proza Kai Malanowskiej to niepowtarzalny klimat, wnikliwość obserwacji i psychologiczna subtelność. Wrażliwa introwersja, która sprawia, że cały świat staje się psychiczny – czasem rani, czasem przytula, zawsze jednak jest światem dla kogoś. Istnieje dzięki temu, że jest przeżywany.

O AUTORCE

Kaja Malanowska (1974) – z wykształcenia biolożka, napisała doktorat z genetyki bakterii na University of Illinois. Pracuje w Społecznym Gimnazjum nr 20 w Warszawie. Zajmuje się głównie uchodźcami – dziećmi z Czeczenii, Tybetu, Turcji, Ghany, Ugandy i Serbii. Felietonistka „Krytyki Politycznej”. Matka 16-letniego syna. Zadebiutowała powieścią Drobne szaleństwa dnia codziennego(Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2010), która przyniosła jej uznanie krytyki i nominację do Gwarancji Kultury – nagrody TVP Kultura.

Polecane książki

Barwna biografia holenderskiego malarza, który zasłynął jako genialny fałszerz obrazów.  Kopiował głównie dzieła Jana Vermeera i Pietera de Hoocha, które sprzedawał jako oryginały kilku muzeom i kolekcjonerom.  Po wojnie, oskarżony o kolaborację z Niemcami, malarz przyznał się do fałszerstwa.  Jego ...
Podwójne życie. I tylko jeden cel. Zemsta. Życia Jane wydaje się równie zwyczajne, jak jej nowa praca w firmie ubezpieczeniowej. Codziennie rano przychodzi w ślicznych, kwiecistych sukienkach, sumiennie wykonuje codzienne obowiązki na nisko płatnym stanowisku i stara się być uprzejma wobec wszystkic...
  Jeśli wiara jest nadzieją, która dopełnia miłość za granicą naszych ciał odnajdziemy świat utracony "wczoraj". Rozpoczynając wędrówkę w jego poszukiwaniu błądzimy ścieżkami często nielogicznymi dla umysłu, ale wartymi przejścia, czasem zatrzymania i zastanowienia nad przebytą d...
Co byś zrobiła, gdyby okazało się, że istnieje świat alternatywny, z którym musisz się zmierzyć? Gdyby Twoje wartości zostały poddane próbie? Historia opowiedziana w tej książce wzorowana jest na autentycznej opowieści o domu, w którym mieszkają dusze. Powieść porusza kwestie wartości w życiu kobiet...
Akcja powieści rozgrywa się na Pomorzu, w miasteczku Borowo i małej kaszubskiej wsi Udorpie nad rzeką Bystrą. Tłem dla barwnych, często tragicznych, a niekiedy też zabawnych ludzkich losów, w których nie brakuje intryg, knowań i prywaty skorumpowanej władzy, jest bogata przyroda Kaszub. Autor w opar...
W prezentowanej publikacji po raz pierwszy w polskiej doktrynie prawa w kompleksowy sposób przedstawiono prawa i obowiązki seksualne małżonków, zarówno w perspektywie historycznej, jak i na gruncie aktualnego ustawodawstwa. Ukazano w niej prawne aspekty normalnych i patologicznych zachowań seksualny...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Kaja Malanowska

KajaMalanowskaImigracjeWydawnictwo Krytyki PolitycznejHISTORIE, KTÓRE SIĘ WYDARZYŁYbutterflyI

Kinga
zadzwoniła w piątek wieczorem.

– Chodź do klubu.

– Nie chce mi się – odpowiedziałam
zmęczona.

– Zimno.

– No chodź, interesujesz się mniejszościami
narodowymi, a tam jest taki jeden koleś, Chińczyk czy
Koreańczyk, strasznie dziwny, kompletnie ma wszystko
pojebane. Powiedzmy – ciekawy model asymilacji. Mogłabyś
o nim coś dla nas napisać.

Zanotowałam adres. Pół godziny później
wysiadłam z taksówki na pustej ulicy. Zapłaciłam i przez
chwilę stałam, rozglądając się bezradnie. Szukałam jakiegoś
kolorowego neonu, tłumu przed wejściem. Cisza. Podeszłam pod
wskazany adres, prawie pewna, że się pomyliłam, że to nie
tam. Puste, ciemne podwórko, wokół tylko jakieś magazyny
i sklepy z częściami samochodowymi. Cholera, pomyślałam,
jasna cholera, gdzie ja właściwie jestem? Pchnęłam bramę,
uchyliła się lekko. Zobaczyłam jasny kwadrat drzwi z szybą
i mrugające czerwone lampki, usłyszałam muzykę. Zadzwoniła
komórka. Kinga oczywiście mnie wystawiła.

– Jestem już za stara, zmęczona –
tłumaczyła się. – Dasz sobie radę, masz tam stolik tylko
dla siebie. Max, to znaczy Butterfly, on ma taki pseudonim
artystyczny, zarezerwował ci miejsce. Postaraj się wyciągnąć
od niego coś interesującego.

– Słuchaj – warknęłam – ja, kurwa,
nie chcę tam iść sama. Dobrze wiesz, że boję się ludzi. Mam
zdiagnozowaną nerwicę i papiery na to.

– Ależ świetnie sobie sama
poradzisz.

Kinga nigdy mi nie współczuje i to wyprowadza
mnie z równowagi, a wtedy wyprowadziło mnie z równowagi
całkowicie.

– Nienawidzę tłumu, nienawidzę ludzi
i nienawidzę ciebie! – krzyknęłam.

– Trzymam kciuki – usłyszałam
w odpowiedzi. – To zadzwoń jutro. Pa.

Zostałam przed klubem zupełnie sama, z telefonem w ręku
i niewątpliwie głupim wyrazem twarzy. Nie miałam wyjścia,
otworzyłam drzwi. Oddałam kurtkę w szatni, zapłaciłam dwa
złote z góry i weszłam niepewnie do dużej, oświetlonej
halogenami sali. Pełno, tylko pod oknem jeden pusty stolik
z napisem: „Rezerwacja dla przyjaciół Butterfly”. To dla
mnie, pomyślałam i poczułam się dowartościowana. Podeszłam
do baru, zamówiłam piwo z sokiem, a potem wróciłam
środkiem, odprowadzana spojrzeniami gości. Nikogo tu nie
znałam. Naprawdę rzadko się zdarza, żebym wybrała się
do klubu w piątkowy wieczór i nie zobaczyła ani jednej
znajomej twarzy. Wiadomo, Warszawa jest mała. Tu jednak
byłam obca i goście w klubie ewidentnie zdawali sobie z tego
sprawę. Na dodatek wyglądało na to, że jestem jedyną
heteryczką i jedyną osobą bez pary. Siadłam, zapaliłam
papierosa. Lesbijki przy stoliku obok przyglądały mi się
uważnie. Widziałam, że mój aparat fotograficzny wzbudził
niepokój, schowałam go więc za siebie. Ciekawe, ile tak
wytrzymam, zastanawiałam się i właśnie postanowiłam,
że ucieknę przed tymi natarczywymi, wrogimi spojrzeniami,
od obcego tłumu, w którym czułam się tak straszliwie
inna, kiedy konferansjer zapowiedział Dominę. Na scenę
wyszła przeraźliwie chuda drag queen ubrana w męskie
slipy, pończochy i buty na wysokich obcasach. Poza tym
miała tylko różowego motylka przypiętego na biodrze
i obfitą rudą perukę. Na nagim torsie dyndał jej biały
krawat. Muzyka zaczęła grać głośniej: Cher Strong
Enough. Domina szalała z mikrofonem w ręku,
cały klub poderwał się na nogi. „I am strong
enough to live without you!” – śpiewałam
razem z tłumem. A potem I Will Survivei zanim się zorientowałam, tańczyłam ze wszystkimi przy
stoliku, na który wlazła Domina, wymachując swoimi
anorektycznymi nogami. Kiedy skończyła, dygnęła
grzecznie i uciekła do garderoby. Nie jest tak źle,
pomyślałam, wcale nie jest źle. Niech sobie myślą,
co chcą, że przyszłam poderwać sobie laskę albo że
jestem szpiegiem prawicowej bojówki, nikt mnie tu nie zna
i to mi odpowiada. Zostałam. Dokończyłam piwo, zamówiłam
następne. Grzecznie odrzuciłam zaproszenie do sąsiedniego
stolika, czekałam na Butterfly. W końcu wyszła. Delikatna,
śliczna Azjatka przebrana za Violettę Villas, dopracowana
w najdrobniejszych szczegółach: w długiej atłasowej
sukni, futrzanej etoli, rękawiczkach z miękkiej białej
skórki. Na wskazującym palcu miała pierścionek z kolorowym
kamieniem, na głowie jasną perukę i przybrany kwiatami
kapelusz. Butterfly nie poszła na łatwiznę, żadnych
znanych gejowskich przebojów. Załamała drobne dłonie na
środku sceny i zaśpiewała
Do ciebie, mamo. Jest idealna,
pomyślałam, idealnie kobieca, nawet zbyt kobieca, zbyt
delikatna jak na drag queen. Patrzyłam zafascynowana,
jak ściąga beżową sukienkę, żeby odkryć następną,
granatową, błyszczącą kreację, a potem jeszcze jedną,
tym razem śnieżnobiałą, z trenem panny młodej. Takiego
popisu się nie spodziewałam.

Po występie siedziałam jeszcze przez chwilę,
kończąc piwo, kiedy ktoś podszedł do stolika. Podniosłam
głowę. Nade mną stał ciemny, skośnooki mężczyzna,
uśmiechał się miło.

– Jesteś przyjaciółką Kingi, prawda? –
zapytał.

Kiwnęłam głową.

– Jestem Butterfly, to znaczy Max. Nie
mam teraz czasu, spieszę się do domu, ale jeżeli chcesz
porozmawiać, to możemy się umówić w najbliższym
czasie. Zadzwoniłbym do ciebie.

– Och tak, koniecznie –
odpowiedziałam.

– Dobrze – nie przestawał się
uśmiechać. – Podobał ci się występ?

– Bardzo – przyznałam szczerze.

– To się cieszę. W takim razie do
zobaczenia.

– Do zobaczenia! – zawołałam za
nim.

II

– No i co, umówiłaś się?

– Umówiłam.

– Ciągnie cię do nich, prawda?

– To nie mnie do nich, tylko je do
mnie!

Zirytowałam się, bo Kinga mówiła
prawdę. Ciągnie mnie do nich, ale ona nie rozumie
dlaczego. Podobnie jak nikt, kto z nimi rozmawia, nie
jest w stanie pojąć, po co to robią. Tego nie można
wytłumaczyć. One są do mnie bardzo podobne. Lubię przebywać
w ich towarzystwie, bo cieszą się tym, z czego ja się leczę. Co
mnie łączy z Maksem? Oboje stale coś ukrywamy, a robimy to,
zachowując jednocześnie pozory całkowitej otwartości, ba,
ekshibicjonizmu nawet.

– Max, dlaczego to robisz? – nie mogłam
się powstrzymać.

Powiedziałam to, chociaż doskonale zdawałam
sobie sprawę, że musiał już odpowiadać na to pytanie setki
razy setkom różnych osób. Każdy, kto go poznaje, próbuje
rozwiązać zagadkę, każdy wierzy, że uda mu się uzyskać
odpowiedź. Zrobiło mi się wstyd i przestraszyłam się,
że coś nieodwracalnie zepsułam, wystraszyłam go. Tymczasem
Max popatrzył na mnie zupełnie poważnie swoimi ciemnymi
oczami. Obrócił filiżankę do kawy w drobnych, dziecinnych
dłoniach i uśmiechnął się niepewnie.

– Z próźności – odezwał się w końcu. –
Z próźności – powtórzył, zmiękczając śmiesznie każde
słowo. – To nie takie śkomplikowane. No i dlatego teź,
zie taki jestem.

Mówi prawdę, pomyślałam, wcale się
mnie nie boi. Nie musi się bać, stać go na szczerość,
szczerość rozdaje wszystkim, garściami. Opowie mi, czego
tylko sobie zażyczę, odpowie na każde pytanie, a i tak go
nie zrozumiem, nie poznam nigdy, bo on sam nie wie do końca,
kim jest, wcale nie chce tego wiedzieć. Zawsze jakaś tajemnica,
każde z jego licznych żyć coś ukrywa.

III

Padał śnieg, gęsty, mokry, pełen
natrętnego smutku. Miasto gubiło realność kształtów,
rozmywały się powoli jak obraz na zniszczonej czarno-białej
fotografii. Szłam Różaną w stronę alei Niepodległości
i myślałam, że to niedobrze, że świat w mojej głowie stał
się wystarczająco nierzeczywisty, nie potrzeba mu dodatkowych
niejasnych sygnałów z zewnątrz. Max wziął mnie za rękę,
ściskał ją delikatnie.

– Chcesz czapkę? – zapytał i podał
mi swoją futrzaną pilotkę. – Wiem, że mieszkasz tu
obok. Czytałem w twojej książce. Liczyłaś płyty na
chodniku.

– Liczyłam – przyznałam.

W Alejach minęliśmy jeden z jego
sklepów. Stanęliśmy przed witryną, kolorowy miszmasz
drobiazgów. Te przedmioty są przynajmniej realne, trzeźwe
i obojętne. Białe filiżanki malowane w jaskrawoczerwone maki,
kanciaste pudełka herbaty, miedziane posążki nagich kobiet
obejmujących sarny, baletnice z błękitnego szkła.

– Nie zatrudniam dekoratora, ale ta wystawa
była naprawdę bardzo piękna przed świętami. Teraz już gorzej
wygląda. Ludzie wykupili – dodał z żalem. – Dobrze, że
niedaleko mieszkasz, bo ja tu często przyjeżdżam przeglądać
dokumenty, będziemy się widywać.

– Max, ile masz sklepów?

– Kilka, nie tak dużo…

Nikt nie wie do końca, ile on zarabia. Niektórym nawet
nie przychodzi do głowy, że na co dzień zajmuje się
księgowością, skomplikowaną buchalterią, dostawami,
urządzaniem wystaw, nadzorowaniem sprzedawców. Wyobraziłam go
sobie, jak pochyla się w skupieniu nad wydrukami z komputera,
marszczy szerokie, płaskie czoło, poprawia okulary
w kwadratowych rogowych oprawkach. Ciekawe, czy jest dobrym
szefem. Chyba nie… Pewnie krzyczy na swoich pracowników.

Weszliśmy do pizzerii, siedliśmy w kącie, z daleka od innych
gości. Max zdjął kurtkę i rzucił obok na krzesło. Jest
taki kruchy, filigranowy, przezroczysty jak porcelanowa lalka.
W rozpiętej pod szyją koszuli naciągniętej na czarny T-shirt
wygląda, jakby miał szesnaście lat. Drobne ramiona, szczupłe
ręce, dziecinny, ujmujący uśmiech. Przeglądał kartę,
która wydawała się zbyt duża w jego dłoniach.

– Dużo jesz? Na co masz ochotę? Nie wstydź
się, ja cię zapraszam.

Uśmiechnęłam się.

– Pokażę ci coś – wyjął plastikową
torebkę z zielonym nadrukiem. Kosmetyki. – Takie specjalne, dla
aktorów albo drag queenek. Popatrz, podkład, który zupełnie
kryje – z granatowej fiolki wysunął brązowy walec.

Wyciągnęłam rękę i Max rozmazał mi na
dłoni równą jasnobeżową warstwę.

– Masz teraz zupełnie inną skórę
– powiedział z satysfakcją, co mnie trochę speszyło,
ale powstrzymałam się od pytania, czy ta poprzednia była
zła.

– Lubisz to robić?

– Uwielbiam. Dlatego występuję już siedem
lat.

– No dobra, ale czy ty czujesz się
Butterfly? Czujesz się kobietą?

– No coś ty – Max machnął ręką
i odgiął się na krześle. – Jasne, że nie, to jest tylko
aktorstwo. Strasznie żal mi transwestytów, oni okropnie
cierpią. Byłem kiedyś na takim zjeździe, gdzie jeden chłopak
opowiadał, że brzydzi się swojego członka. Wyobrażasz
sobie? Wstajesz codziennie rano i nie możesz patrzeć na swoje
cycki. Idziesz do łazienki i musisz się przemóc, żeby ich
dotknąć, żeby je umyć.

– Chyba rozumiem, miałam takie problemy
z ciałem podczas ciąży.

– No dobra, ale przynajmniej wiedziałaś,
że to się kiedyś skończy. Różnica pomiędzy transwestytą
a drag queen polega na tym, że oni nienawidzą swoich kutasów,
a my je kochamy.

Max zmarszczył się z niesmakiem.

– Przepraszam, to było wulgarne.

Wiedziałam już, że nie znosi wulgarnych
kobiet, wulgarnych strojów i wulgarnych książek. Nawet
Lubiewo było dla niego zbyt drastyczne. Na
scenie unika butów na zbyt wysokich obcasach. Powiedział mi
kiedyś, że kojarzą mu się z ortopedą.

– To znaczy, że jesteś po prostu normalnym
gejem?

– Tak.

– A kobiety, kobiety cię nie
interesują?

– Interesują, no pewnie, też mnie
interesują.

Przerwaliśmy rozmowę, żeby zamówić
pizzę. Kelnerka była ładna, Max uśmiechnął się do niej
wesoło. Wszystko mi opowie, pomyślałam. On uwielbia o sobie
mówić, zupełnie jak ja. Kręci go odpowiadanie na pytania,
po to mnie tu zaprosił, żeby mieć słuchacza, żeby ktoś
go obejrzał.

– Ładna, ale miała zrobione usta – Max
popatrzył za odchodzącą dziewczyną.

– Skąd wiesz?

– Widzę przecież, że silikonowe.

– A ja, ja mam coś zrobione?

– Ty nie – roześmiał się.

– A ty?

– Też nie.

– No dobra, to skoro lubisz kobiety, to
znaczy, że jesteś bi?

– Chyba bi… Chyba tak, ale wolę
mężczyzn. Z kobietami to zbyt skomplikowane wszystko
jest. Od razu chcą zakładać dom, wić gniazdo, rodzić
dzieci. Miałem kiedyś taką kochankę w Krakowie, jeszcze
przed ślubem. Jeździłem do niej, jej mąż był w wojsku,
wszystko się dobrze układało, dopóki nie postanowiła się
rozwieść. Przestałem do niej jeździć.

– Dlaczego?

– Żal mi było męża.

– A nie przestraszyłeś się, nie
spękałeś?

– Spękałem też – Max znowu się
roześmiał. – Świnia ze mnie.

– Ale przecież sam masz dom, żonę
i dzieci.

– Mam, mam, ale żona już się przyzwyczaiła
do tego, jak żyję. My się tylko bardzo przyjaźnimy, nie
sypiamy ze sobą, mamy oddzielne pokoje.

– To po co z nią mieszkasz?

– Bo ona chce. Proponowałem jej rozwód,
ale się nie zgodziła. Nie wiem dlaczego, może żeby zachować
pozory. Nigdy jej nie zostawię, jeżeli ona tego nie zechce,
dopóki dzieci nie dorosną.

– A twój chłopak zgadza się na to? On
nie chciałby założyć rodziny, uwić z tobą gniazda?

Max nawet przez chwilę się nie
zastanawiał. Odpowiedział, uśmiechając się i patrząc mi
prosto w oczy:

– Chciałby. Ale to zrobimy potem.

– A czy on lubi, jak występujesz?

– Nie znosi. W ogóle chłopak zupełnie
nie jest wyluzowany…

– Siedzi w szafie?

– Trochę siedzi, trochę nie. On nawet do
sklepu nie chce ze mną chodzić. Jak się zdarzy, że razem
kupujemy jakąś sukienkę, to stoi z boku i mnie ucisza.

– Pomieszkujecie razem?

– Skąd, ja u niego nawet nie nocuję,
nie chcę, żeby dzieci myślały, że ojciec się gdzieś po
nocach szlaja.

– Powiesz kiedyś dzieciom?

– Powiem, jak dorosną.

– Od jak dawna mieszkasz w Polsce?

– Od dwudziestu lat. Przyjechałem do
Warszawy na studia, potem udało mi się ściągnąć rodziców,
ale oni nigdy się tu nie zaaklimatyzowali, nawet nie mówią
po polsku.

– No to ty nie możesz mieć na imię Max,
prawda?

– Prawda, Max to taki kolejny pseudonim,
jak Butterfly na użytek klubu, tak Max na użytek Polski.
A teraz jedz pizzę.

Zaczęłam jeść, było mi głupio, że tak
go dociskam.

– A ty? – Max przyjrzał mi się
uważnie. – Jak ci się układa? Pewno dobrze. Takie proste,
bezpieczne, heteryckie życie, tradycyjny układ?

– No – odpowiedziałam i jadłam dalej. Nie
moja kolej na opowiadanie. Ja się na razie zwierzać nie będę,
niech mnie zaszufladkuje, przynajmniej zdobyłam w jego oczach
jakąś tożsamość.

Max zapłacił rachunek kelnerce o silikonowych
ustach. Przyglądałam im się intensywnie, ale za Boga nie
potrafiłam stwierdzić, czy są sztuczne. Potem wyszliśmy
na śnieg. Objął mnie czule i pocałował mocno, tuż obok
ust. Ciekawe, co znaczy taki pocałunek. Nie sądzę, żeby Max
znał odpowiedź na to pytanie.

IV

W piątek pojechałam do klubu. Nie widziałam dawno Maksa,
nie rozmawialiśmy ze sobą od czasu spotkania w pizzerii,
wymieniliśmy tylko kilka serdecznych esemesów. Byłam
zmęczona, zmęczona i roztrzęsiona ostatnimi dniami,
nie miałam nastroju do rozmów, więc cieszyłam się, że
obejrzę go tylko z daleka, nie będę musiała
otwierać ust. W klubie już mnie znają, przestali się
dziwić, zaakceptowali, że przychodzę sama, siedzę z boku
i od czasu do czasu pstrykam zdjęcia tanim aparatem. Dziewczyny
przestały nade mną krążyć, kelner podaje bez pytania małe
piwo z sokiem. Widocznie tutaj wszystko uchodzi, wolno nawet
przyjść samotnie i nie mieć ochoty na nawiązywanie nowych
znajomości. Maksa oczywiście nie było, była Butterfly
przebrana za Demarczyk. W długiej czarnej pelerynie śpiewała
Grande Valse Brillante. Od razu się
popłakałam, rozmazałam makijaż, którym tak pieczołowicie
zakrywałam wcześniej twarz. Butterfly pomachała mi
ze sceny. Przesłałam w odpowiedzi całusa. Po Demarczyk
nastąpiła przerwa, więc mogłam zamówić alkohol i ulokować
się wygodnie na oparciu kanapy, bo wszystkie inne miejsca
były już zajęte. Przebiegłam wzrokiem po sali. Pod oknem
stolik zajęty jak zwykle przez młode dziewczyny, wesołe,
krótko obcięte i bez makijażu. Max za nimi nie przepada,
mówi, że są wulgarne, za mało kobiece. Rozwrzeszczani
chłopcy pod sceną, weseli geje w obcisłych dżinsach,
gotowi tańczyć całą noc, z mężczyzną, kobietą, wszystko
jedno, byle się dobrze bawić. Ci są z kolei niebezpieczni,
potrafią złapać za tyłek podczas występu, podciągnąć
do góry sukienkę. Butterfly wtedy żartuje: „No i czego ty
tam szukasz, masz to samo!”, ale nie lubi, kiedy się ją
dotyka, denerwuje ją to. Nie ma zwyczaju spoufalać się
z widownią, po przedstawieniu przebiera się szybko i wychodzi,
nigdy nie zostaje, żeby porozmawiać z gośćmi. Pod ścianą
stoją nieśmiali starsi panowie w wełnianych marynarkach
i białych koszulach. Najlepsi klienci, wierni, spokojni,
dobrze wychowani. Tymi Max trochę gardzi, że siedzą w szafie.

– To nie geje, to homoseksualiści –
tłumaczy mi.

– To właściwie dla kogo ty tam
śpiewasz?

– Dla nikogo, dla siebie.

Po przerwie Butterfly wypadła na scenę
w szokująco obcisłej czarnej mini, ciemnych okularach
i bez peruki. Kora Raz-dwa-raz-dwai Jestem kobietą, a potem konferansjer
zapowiedział gościnny popis Pusi Cat. Pusi Cat jest wysoką
blondynką, to znaczy zazwyczaj blondynką. Z tragicznym
wyrazem na szczupłej twarzy śpiewa tragicznie smutne
piosenki. Perhaps. No nie, tego już nie
zniosę, pomyślałam, przedarłam się przez tłum i weszłam
do garderoby. Zaraz za mną rzucił się trzymetrowy ochroniarz,
ale kiedy zobaczył, że Max spokojnie reaguje na mój widok,
wycofał się za drzwi.

– Muszę już iść – powiedziałam.

Max spojrzał na mnie nieprzytomnie spod
półprzymkniętych brokatowo-błękitnych powiek i zatrważająco
długich sztucznych rzęs. Był w samym koronkowym body i miotał
się jak szalony przed lustrem, próbując się szybko przebrać
do następnego wyjścia.

– Dobrze, kochanie. Dziękuję, że
przyszłaś – pocałował mnie w policzek. – Widzimy się
jutro na zakupach, prawda?

– Prawda – odpowiedziałam. – Zadzwoń
do mnie. – A potem dodałam jeszcze: – Jesteś cudna!

Ale on już tego chyba nie usłyszał, bo
stał odwrócony tyłem i zakładał szpilki.

Wyszłam na mróz, w ciemną warszawską noc,
zadziwiająco cichą i zadziwiająco pustą po rozkrzyczanym
kolorowym klubie. W ostatnim tramwaju, który zdążyłam
jeszcze złapać, siedziało parę szarych, zniechęconych osób,
które przyglądały mi się dziwnie. Kiedy wróciłam do domu
i weszłam do łazienki, żeby zmyć resztki makijażu, zobaczyłam
w lustrze, że od kącika ust przez pół policzka ciągnie mi
się czerwony ślad, wyraźnie odbite kobiece usta.

V

W sobotę wczesnym popołudniem w kawiarni na
Nowym Świecie było prawie pusto. Zamówiłam wino i usiadłam
z boku. Humor nie poprawił mi się od poprzedniego wieczora. Nie
miałam siły z nikim rozmawiać, z Maksem też nie. Spóźniał
się na szczęście. Dopiłam wino, odłożyłam przeczytaną
gazetę na kolana i spróbowałam rozluźnić zaciśnięte
mięśnie pleców i karku. Przez chwilę obserwowałam zakochaną
parę, która zajmowała stolik naprzeciwko. Wysoka, szczupła
brunetka o końskiej szczęce i chudej, trochę jakby za długiej
szyi położyła głowę na ramieniu mężczyzny, któremu
brakowało jakichkolwiek cech charakterystycznych. Zapamiętałam
tylko niebieski kołnierzyk przy koszulce polo i jasną lamówkę
swetra. Całowali się. Zamówiłam jeszcze jeden kieliszek. To
takie proste, pomyślałam, proste, łatwe i przyjemne życie
uczuciowe heteryków. Max wytknąłby mi od razu, że mam lepiej
niż on. Jak ja z nim dzisiaj na te zakupy pójdę? Wyjrzałam
przez okno i zobaczyłam, jak sunie w tłumie po przeciwnej
stronie Nowego Światu. Spieszył się, stawiał drobne kroczki
i patrzył pod nogi, uważnie omijając kałuże soli i odtajałego
śniegu. Przeskoczył lekko krawężnik i przeszedł na drugą
stronę ulicy, żeby za chwilę otworzyć drzwi i usiąść tuż
przy mnie. Żaden szczegół nie zdradzał, że poprzedniego
wieczoru był kobietą. Nic, chyba nic… Przyjrzałam mu się
uważnie.

– Brwi ci odrastają – powiedziałam
ponuro.

– Słucham?

– Powinieneś wyrównać sobie brwi –
powtórzyłam. – Odrastają.

– Oj, coś nie w humorze jesteś dzisiaj –
Max nie wydawał się speszony. Poprawił okulary. – Zabieram
cię na spacer, zobacz, świeci słońce, na spacerze wszystko
mi opowiesz.

– Nic ci nie będę opowiadać –
zezłościłam się. – Twierdziłeś jakiś czas temu, że
nie może być nic ciekawego w tak tradycyjnym, nudnym życiu,
jakie prowadzę.

– Nie wiedziałem wtedy, że jesteś
wariatką. Wariaci to nie nudziarze i nie heterycy właściwie. Ja
też jestem wariatem, wariatem i zboczeńcem – roześmiał
się. – No chodź już, nie marudź.

Włożyłam płaszcz i rękawiczki. Max jak
zwykle zapłacił za mnie, przepuścił przez drzwi. Szliśmy
wzdłuż Tamki, a potem skręciliśmy w prawo, w górę po
schodach, na skwerek przy pałacu Ostrogskich. Słońce odbijało
się jaskrawo od śniegu, raziło w oczy.

– Ty się za bardzo przejmujesz,
kochana – tłumaczył Max. – Trzeba się starać być
szczęśliwym. Musisz zacząć brać od życia coś dla
siebie. Nie myśl za dużo, to ci szkodzi.

– Dziękuję – odpowiedziałam
cierpko.

– Ja się staram cieszyć obecną chwilą,
nie wybiegać za bardzo myślą w przyszłość.

– A czy ty czasem myślisz o innych,
o swoje żonie na przykład? – zgniotłam w rękach grudkę
śniegu.

– Z nią wszystko dobrze, już ci mówiłem. Odkąd
się dowiedziała, że jestem drag queen, przestała się
denerwować.

– Jak to?

– Normalnie. Wcześniej myślała, że
Bóg wie co wyrabiam, jakieś perwersje straszne, teraz wie,
że nic złego.

– Od kiedy wie?

– Ze dwa lata.

– Jak jej to powiedziałeś?

– Nie powiedziałem, jakiś życzliwy
przyjaciel do niej zadzwonił.

– O Boże…

– No – Max kopnął kamyk, który potoczył
się w dół skarpy i zniknął w zaspie. – Ale tak jest lepiej,
jak ona wie.

– Czy tobie w ogóle na niej zależy, na
jej uczuciach?

– Bardzo. Jestem z nią bardzo związany. Mam
nieustannie wyrzuty sumienia. W zasadzie nie wiem, jak to
wytrzymuję. Trzymam się z dala od Kościoła, inaczej bym
zwariował.

– A twój chłopak wiedział od
początku?

– Nie, jasne, że nie. Powiedziałem mu dopiero rok
temu. Trochę wcześniej przyznałem się, że mam rodzinę.

– I co?

– No, na informację o rodzinie zareagował
dużo lepiej niż na tę drugą. Jak się dowiedział, że
jestem drag queen, złapał się za głowę i jęczał tylko:
„W co ja się wpakowałem…”.

– To rzeczywiście musisz być z tym wszystkim
bardzo szczęśliwy.

– Przestań, jestem w jakiś sposób,
inaczej bym nie potrafił. A ty? Jak się teraz czujesz? Lepiej
ci trochę? – zapytał ze szczerą, ujmującą troską
w głosie.

– Lepiej – przyznałam ku własnemu
zdumieniu. Wystarczyło, że spędziłam z nim pół godziny
i znowu odzyskałam równowagę.

– Zimno ci? Trzęsiesz się cała – Max
popatrzył na mnie niespokojnie. – Jedziemy do Złotych Tarasów
na zakupy, a potem na kawę.

Pojechaliśmy. W sklepie z biżuterią Max
podał mi niebieskie kolczyki.

– Musisz je kupić, pasują do ciebie.

– Ja nie noszę takich jaskrawych kolorów
– broniłam się nieśmiało.

– To błąd – zawyrokował. Przytknął
kolczyki do własnych uszu i uważnie przejrzał się
w lustrze. – Całkiem ładnie wyglądam, ale dzisiaj kupuję tylko
sukienkę, taką długą, z cekinami, najlepiej zieloną. Nie
wiem, czy tutaj. Tutaj są same drogie rzeczy.

– Przecież mógłbyś sobie bez problemu
kupić tyle sukienek, ile chcesz! – zawołałam zdumiona.

– Ciszej! – Max zerknął niespokojnie na dwie dziewczyny,
które tuż obok przymierzały naszyjniki z czerwonych
kamyczków. Nie zwróciły na nas najmniejszej uwagi.

– Przepraszam – złapałam się za
usta. A jednak nie jest znowu taki wyluzowany, jak udaje,
pomyślałam. – Ty chyba nie musisz oszczędzać?

– Widzisz, ja mam dwa oddzielne budżety,
jeden domowy, a drugi Butterfly. Nigdy ich ze sobą nie
łączę. Sukienki, biżuterię, wyjazdy z Norbertem, wszystko
to pokrywam z pieniędzy, które zarabiam w klubie.

Kupiłam kolczyki, a potem Max zabrał mnie
na kawę. Usiedliśmy w sieciówce na wygodnych miękkich
fotelach. Poczułam, jak spada ze mnie kilkudniowe napięcie,
jak rozluźniam się powoli, oddycham spokojniej. Jest mi
z nim dobrze, pomyślałam, bardzo dobrze. To dlatego, że on
się zawsze tak bardzo stara. Jest cały dla mnie, sam nie
istnieje. Mówi to, co chcę usłyszeć, adoruje mnie, troszczy
się. Czy aż tak bardzo zależy mu na tym, żebym go lubiła,
żeby lubili go wszyscy?

VI

W następną sobotę odwiedziłam
rodziców. Weszłam z zimna do ciepłej kuchni, usiadłam,
wyciągnęłam przed siebie stopy w samych skarpetkach. Lubię
tę ich kuchnię, pełną rozwieszonych na ścianach starych
talerzy i miedzianych garnków, bukietów suszonych kwiatów
i doniczek z ziołami. Zajęłam swoje zwykłe miejsce, róg
między lodówką a stołem.

– Źle wyglądasz – zmartwiła
się mama. Ona się zawsze martwi. Ojciec westchnął przy
zlewie. Ojciec martwi się jeszcze bardziej, dlatego nie lubię
przyjeżdżać do nich, kiedy jestem przepracowana, od razu czuję
się bardziej zmęczona tym ich zmartwieniem. – Wykończyło
cię to pakowanie.

Wykończyło mnie. Właśnie się
przeprowadzałam i ostatni tydzień, który spędziłam wśród
tekturowych pudeł, sznurków i taśmy klejącej, nie należał
do najprzyjemniejszych.

– Jak chcesz to wszystko przewieźć? Ja ci
pomogę, przyjadę samochodem.

Mama nie potrafi się powstrzymać, nie potrafi
odpuścić. Musi pomagać, choćby miało ją to wpędzić
do grobu.

– Nie, mamo, nie trzeba – powiedziałam,
a potem dodałam dla postrachu: – Max i jego chłopak obiecali,
że mi pomogą.

Miałam nadzieję, że zadziała. Mama
wiedziała, że Max występuje w klubie gejowskim, jest drag
queen, i za każdym razem, kiedy się z nim spotykałam,
denerwowała się okropnie.

– Po co ty się z nim widujesz? Nie rozumiem,
naprawdę. Ćwierkasz do niego przez telefon jak głupia,
kochanie to, kochanie tamto. Żebyś do mnie raz kiedyś
powiedziała „kochanie”.

– Mamo, „kochanie” to tylko taka forma,
one tak ze sobą rozmawiają.

– To one czy oni w końcu? To jest mężczyzna
czy kobieta?

– On, on, to jest mężczyzna. To taka konwencja, żeby
się zwracać do nich w formie żeńskiej – tłumaczyłam
zmęczona, bo mama doskonale wszystko rozumiała, nie trzeba
jej było niczego wyjaśniać. Głupia nie jest, irytuje
ją po prostu moja nowa znajomość. Czułam, że zaraz się
pokłócimy, obrazimy na siebie, znowu wyjdę, trzaskając
drzwiami, i nie odezwę się przez cały tydzień. Z kolegami
gejami poszło jakoś łatwiej. Po pierwsze, ich znała,
po drugie, lubiła, więc doszła do wniosku, że udają,
że to rodzaj idiotycznej stylizacji albo złych wpływów
z przeszłości. Z drag queens sprawa wyglądała gorzej,
tutaj naprawdę nie było wiadomo, o co chodzi, czy to są
mężczyźni czy kobiety, czy też geje bez przynależności
płciowej.

– Wiesz, mamo, Max ma duży samochód,
wszystkie paczki się tam pomieszczą. Musi mieć duży
samochód, bo należy do niego cała sieć sklepów w Warszawie
– starałam się go jej przybliżyć, stworzyć jakiś obraz
bardziej realny, bardziej oswojony niż szalejący na scenie
kobieto-mężczyzna.

– Aha… – bąknęła mama bez specjalnego
zainteresowania.

– Sklepy z pamiątkami ze Wschodu. Jest
Chińczykiem – kontynuowałam niezrażona.

– Tak? – tu matka zareagowała trochę
żywiej. Interesuje ją kultura Wschodu.

– No tak. Ale biznesmenem jest tylko dla
pieniędzy – zrobiłam efektowną pauzę i zadałam ostateczny
cios: – Max skończył matematykę teoretyczną, tylko nie
mógł się w Polsce utrzymać jako naukowiec…

Cel został trafiony. Mama najpierw
znieruchomiała, a potem odwróciła się zdumiona i patrzyła
na mnie przez chwilę. Naukowiec, matematyk, to tak samo jak
ojciec, czyli człowiek z krwi i kości, który na dodatek ma
jeszcze coś ciekawego do powiedzenia.

– Słyszałeś? – zwróciła się żywo
do taty. – Słyszałeś, kim jest ten kolega Kai?

Uhu, to teraz już kolega jest,
pomyślałam.

Ojciec nie odpowiedział, zmywał pochylony
nad brudnymi naczyniami. Stary numer, w trudnych chwilach zawsze
udaje, że nie słyszy. Jego i tak nie da się przekonać,
nawet nie próbowałam, on też na szczęście nie próbował
nigdy ze mną dyskutować.

– Przyjadę – zdecydowała nagle mama. –
Drugi samochód i tak się wam przyda. Kiedy to?

– Jutro – odpowiedziałam rozbawiona.

Rano zerwał mnie z łóżka dzwonek do
drzwi. Zaspałam, niech to szlag. Otworzyłam kompletnie
nieprzytomna. Na progu stali wszyscy, cała trójka: mama, Max
i jego chłopak Norbert. Przedstawiłam ich sobie. Przywitali się
grzecznie. Mama spojrzała ciekawie, jak na osoby trochę chore,
trochę nienormalne, z wyraźną skazą, którą wszyscy od razu
zauważają, ale udają, że nie widzą. Zaraz po przekroczeniu
drzwi oboje z Maksem, jak na komendę, jak dobrze zgrany duet,
zaczęli mnie ochrzaniać:

– Miałaś być gotowa!

– Jak ty wyglądasz? – dodał Max. –
Czy ty w ogóle kładziesz się spać o normalnej porze?

– Jadłaś śniadanie?

– Właśnie, ona nic nie je.

– Jezu, zamknijcie się na chwilę –
jęknęłam i zniknęłam w łazience.

Zaczęliśmy nosić pudła do