Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Ina Benita. Za wcześnie na śmierć

Ina Benita. Za wcześnie na śmierć

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66232-01-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Ina Benita. Za wcześnie na śmierć

Opowieść o życiu Iny Benity, wielkiej gwiazdy przedwojennego kina i kabaretu, która błyszczała na ekranie w popularnych komediach u boku Bodo, Dymszy i Żabczyńskiego, ale zagrała też dramatyczną rolę w jednym z pierwszych filmów Aleksandra Forda.

W czasie wojny została potępiona przez Polskie Państwo Podziemne za granie w teatrach jawnych. Aresztowana przez Gestapo i więziona na Pawiaku za romans z oficerem Wehrmachtu. Zwolniona dzień przed wybuchem powstania warszawskiego, nie wiadomo czy zginęła w kanałach, czy później. Krążyła nawet legenda, że Benita wyemigrowała...

Polecane książki

W publikacji przedstawiamy jak nowelizacja ustawy o postępowaniu przed sądami administracyjnymi wpłynęła na podstawowe prawa procesowe podatnika takie jak: zaskarżanie interpretacji podatkowych, zaskarżanie decyzji podatkowych i innych czynności w ramach czynności sprawdzających i kontrolnych, skar...
Czasami los po swojemu plącze nasze ścieżki, stawia nam na drodze starannie dobranych ludzi i usiłuje zamknąć nas w sztywnych ramach swojego, niezrozumiałego dla nas, planu. Przeznaczenie, fortuna, nieszczęśliwy splot okoliczności, pech. A gdyby tak wziąć los w swoje ręce i zmienić bieg historii...
REPRINT. Kolejna pozycja wznowiona przez Wydawnictwo Armoryka, a dotycząca naszych korzeni, pradziejów i tradycji, objaśniająca wiele pojęć, znaczenie i pochodzenie nazw i ukazująca starożytność naszego narodu. Książka zawiera następujące rozdziały: Sarmaty, Azy, Kimry r. 780, Rok 633 Skoloty, Nury....
Dostęp do informacji publicznej jest ujmowany w pracy jako instytucja prawna, na którą składają się zarówno przepisy potwierdzające istnienie uprawnień informacyjnych przyznanych określonym kategoriom podmiotów (aspekt pozytywny), jak i przepisy prawa ograniczające uzyskiwanie informacji ze względu ...
Książka „Opowiadania morskie” Jana Puściana stanowi zbiór osiemnastu powiązanych tematycznie opowiadań związanych z pracą Autora (oficera marynarki) na morzu. Treść książki oparta na autentycznych zdarzeniach, głównie z udziałem autora, obejmuje lata 1970-2005. Ułożone chronologicznie opowiadania o...
REPRINT. Jest to słownik starożytnych wyrażeń polskich ułożony w porządku alfabetycznym. Reprint wydania z roku 1842 roku wydanego nakładem księgarni Jana Konstantego Żupańskiego. Autor o tym swoim dziele tak niegdyś się wyraził: „Dzieło to pisane jest ze źródeł, o ile się zasadza na kronikach i pis...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Piotr Gacek

Piotr Gacek

Ina Benita. Za wcześnie na śmierć

Warszawa 2018

Copyright © by Piotr Gacek, 2018

Copyright © for this edition

by Wydawnictwo Krytyki Politycznej, 2018

Wydanie pierwsze

ISBN 978-83-66232-01-3

Książka dostępna również jako ebook.

Wydawnictwo Krytyki Politycznej

Warszawa 2018

Skład wersji elektronicznej:

Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Wstęp

Kim jesteś, Ino?

12 grudnia 1937 roku na okładce „Kina” pojawiła się fotografia autorstwa Leonarda Zajączkowskiego. Widoczna na zdjęciu piękna kobieta nie patrzy w obiektyw. Lekko pochyla głowę, zbliża żarzącego się papierosa do uszminkowanych ust, kosmyk jasnych włosów niedbale opada jej na policzek. Eksponuje nagie ramiona, „ubrana” jedynie w pierścionek z szafirem i bransoletkę… Tak zmysłowa i wyzywająca okładka musiała wówczas wywołać niesłychaną sensację wśród czytelników. Mnie też wprawiła w podziw i wzbudziła zaciekawienie.

Tak się zaczęło. Od zdjęcia na okładce tygodnika ilustrowanego „Kino”. Musiałem tę tajemniczą kobietę odnaleźć.

Ina Benita. Pierwsza i jedyna „królowa seksapilu”. Specjalnie dla niej stworzono tę kategorię na letnim Balu Mody w czerwcu 1939 roku. Prekursorka zjawiska „seksbomba”, choć to wyrażenie pojawiło się dopiero w latach 50. Inie kamera dodawała blasku, ale byli i tacy, którzy twierdzili, że obiektyw nie potrafił w całości oddać jej urody. Nie zawsze udawało się znaleźć dla niej właściwą oprawę. Wyprzedzała swój czas sposobem bycia na ekranie i na scenie, podobnie jak kilkadziesiąt lat później pierwsza polska seksbomba – Kalina Jędrusik. Kalina, uznawana za symbol seksu, w rozmowie ze mną kiedyś powiedziała: „Życie prywatne aktora utożsamia się z rolami – truizm. Z pewnej strony to nawet komplement dla aktora, bo oznacza, że zagrał sugestywnie, wnikliwie, prawdziwie. Na tym polega szukanie «złotego środka». Aktor w jakiś sposób musi na chwilę utożsamić się z kreowaną przez siebie postacią. Dla mnie niestety okazało się to zgubne. Mówiono: «Ona po prostu taka jest». Zepsuta i niemoralna, bo grałam kobietę zdradzającą męża. Byłam narkomanką, bo moje oczy takie nienaturalnie przymknięte. Gra alkoholiczkę, jest alkoholiczką. Ci wszyscy ludzie w kinie i w teatrze wiedzieli lepiej ode mnie, kim jestem. Słyszałam, że jestem wulgarna, że odrzucam do tyłu głowę, że przymykam oczy, że rozchylam usta, szepcę, dyszę, wiję się, wypinam biust. Byłam obrzydliwie nieprzyzwoita”.

Jeżeli jakaś polska aktorka kiedykolwiek przypominała Kalinę, to właśnie Ina Benita. Obie były niezwykłymi i fascynującymi kobietami swoich czasów.

Ina Benita jest też odbiciem naszego wyobrażenia nowoczesnej kobiety lat międzywojnia. Samodzielna i niezależna od mężczyzn, wykształcona, znająca języki obce, sama na siebie zarabiająca, i to nieźle, szukająca nowych życiowych wyzwań. Jej życie biegło intensywnie, a i ona na pewno cieszyła się urodą życia. Czasem szokowała na granicy skandalu. Wiodła barwne życie, mimo zawirowań jednak beztroskie, do września 1939 roku. Cieszyła się nad Wisłą sławą nie mniejszą niż wielbione platynowe blondynki z Hollywood: Jean Harlow i Mae West.

Benita jest jedną z najbardziej tajemniczych gwiazd międzywojnia. Zresztą celowo wytwarzała wokół siebie aurę tajemnicy. Konsekwentnie kreowała też swój obraz w kinie i na łamach prasy. Tworzyła legendę w iście hollywoodzkim stylu. Mit Benity także dzisiaj rozpala niezwykłe emocje. Zwłaszcza jej losy podczas okupacji i powstania w Warszawie, zakazana miłość do wroga i rzekoma śmierć w powstańczych kanałach wręcz sensacyjnie działają na wyobraźnię wielu. Przekonałem się o tym, przeglądając internetowe strony, blogi i fora. Czytając teksty poświęcone Benicie, odniosłem wrażenie, że tych internetowych komentatorów poniosła wyobraźnia, jak śnieżna kula, która pędzi bez celu. Jakby jedni „opisywacze” życia Iny chcieli być lepsi od drugich w wymyślaniu absurdów, w domysłach i kłamstwach. A przy tym powołują się wzajemnie na siebie i „źródła”, czasem żenująco niedorzeczne. Z drugiej strony to może nawet ciekawe zjawisko, że Benita wciąż wzbudza takie zainteresowanie.

Oczywiście najwięcej emocji wywołuje jej związek z porucznikiem Wehrmachtu. Nad całym życiem Benity zawisł cień tej zakazanej miłości. Dlaczego? Czy mogłaby odpowiedzieć tak, jak bohaterka opowiadania Marka Hłaski Miesiąc Matki Boskiej, że „teraz, w czasie wojny miłość jest więcej warta niż kiedy indziej. Każda miłość”? Zdarzają się i tacy, którzy zarzucają aktorce kolaborację. Bez konsekwencji. Prawda jest taka, że ta kobieta podczas okupacji uratowała życie paru osobom, o których wiem na pewno. I odważnie dla ZWZ-AK zdobywała informacje o Niemcach i współpracujących z nimi Polakach w okupowanej Warszawie. Wykorzystywała przy tym niejednokrotnie swój dar uwodzenia i seksapil. Demonizuje się jej występy (podobnie jak wielu innych znakomitych aktorów) w teatrach jawnych podczas okupacji, co często wynika z niewiedzy i nadinterpretacji. Teatry jawne grały po polsku i tylko dla Polaków, a poziom repertuaru, reżyserii i sztuki aktorskiej nie różnił się od przedwojennych teatrzyków rewiowych i wyspecjalizowanego w farsach Teatru Letniego w Ogrodzie Saskim. Nigdy też nie uprawiano w nich antypolskiej propagandy. Niemcy zaś mieli bezwzględny zakaz bywania na polskich przedstawieniach. Teatry jawne, podobnie zresztą jak kina, przez całą okupację tłumnie odwiedzali polscy widzowie, mimo bojkotu nakazanego przez Polskie Państwo Podziemne.

Szukałem Iny Benity uporczywie przez kilkanaście lat. Moje poszukiwania przez Polski i Międzynarodowy Czerwony Krzyż zakończyły się fiaskiem. Długie kwerendy zapędzały mnie w ślepy zaułek. Dokumenty zostały spalone przez Niemców w powstańczej Warszawie, zniszczone lub wywiezione z Kijowa nie wiadomo dokąd przez bolszewików, zaginione w powojennym chaosie. Szukałem jej w starych czasopismach i książkach. Sprawdzałem plotki i pogłoski, także wpisy na forach internetowych, nawet te najgłupsze. Na szczęście żyły jeszcze wówczas osoby, które znały Inę Benitę osobiście. Poznałem Lidię Wysocką i Krystynę Marynowską, które z Iną były zaprzyjaźnione. Pani Lidia na początku nie chciała wspominać, nie chciała rozmawiać o Benicie i minionych latach. Nalegałem, wspomagany przez Krystynę Marynowską. Z czasem Lidia Wysocka zmieniła zdanie i zaczęła mi opowiadać chętnie, szczerze i z życzliwością. Jakby przeczuwała, że jej życie się kończy i należy tamten czas ocalić od zapomnienia. „Dam świadectwo prawdzie. Opowiem, jak było naprawdę. Może spłacę tym choć odrobinę długu wdzięczności wobec Benity” – mówiła. Zawsze doskonale przygotowana do naszej rozmowy. Podziwiałem jej niezwykłą pamięć do szczegółów, które same w sobie były już historią.

Miałem wielkie szczęście spotkać ludzi, świadków zdarzeń, którzy zechcieli mi o tym swoim czasie dokonanym szczerze opowiedzieć. Często też odnosiłem wrażenie, jakby to Ina prowadziła mnie właściwą drogą, tą prawdziwą.

W plotkach i domysłach została wykreowana na boginię seksu idącą przez życie wśród róż i licznych miłostek. Kim była naprawdę? Być może moja opowieść daje odpowiedź na to pytanie, a na pewno odkrywa wiele tajemnic. To opowieść o zjawiskowej kobiecie i aktorce, ale także o ludziach, którzy byli z nią blisko, wokół niej krążyli, tak prywatnie, jak i zawodowo. To opowieść o jej Warszawie, mieście, z którym była związana w szczęśliwych i trudnych chwilach przez kilkadziesiąt lat, w czasach dobrych i złych.

Życie Benity przypomina przesuwające się klatki filmowe. Jedne przedstawiają obrazy szczęścia i euforii, inne zaś smutek i tragizm. A ja jestem tylko widzem…

Letni Bal Mody

Ina Benita pojawiła się na balu spóźniona. Kiedy pod Hotel Europejski podjeżdżały limuzyny z wytwornymi gośćmi, ona występowała jeszcze na scenie teatru Ali Baba w spektaklu Orzeł czy Rzeszka. Ta ciepła noc, 28 czerwca 1939 roku, zapowiadała upalne i długie lato.

Letni Bal Mody, reklamowany w „Kurierze Warszawskim” jako „feeryczne garden party”, zaczął się polonezem kilka minut po dziesiątej wieczorem, inaugurując tym samym Zielony Karnawał w stolicy – w gustownie przebudowanym ogrodzie i przylegających do niego luksusowych salonach Hotelu Europejskiego. Organizatorem był Związek Autorów Dramatycznych, który miał już wieloletnie doświadczenie w aranżowaniu zimowych Balów Mody co roku w karnawale, od stycznia 1922 roku. Ale ten letni był pierwszy. I jak się wkrótce okazało, ostatni.

Henryk Liński, zachwycony atmosferą balu, relacjonował w „Światowidzie” (1939, nr 28): „Obecnie mamy zielony karnawał, więc dlaczegóż nie spróbować również pokazu mody letniej wraz ze wszystkimi zwyczajowymi w takich razach wyborami «królewskimi». [ … ] Na ten Festyn stawiła się licznie elita towarzyska stolicy. Co stolik, to albo arystokracja, albo dyplomacja, albo świat artystyczny. Pokazano zebranym co najpiękniejsze modele letnie, przyczem szczególnem uznaniem cieszyły się stroje plażowe, sportowe i turystyczne”. Sensacją towarzyską wieczoru było przybycie Jana Kiepury z żoną Martą Eggerth, artystyczną zaś – „fascynujące feerie taneczne” artystów Teatru 8.15: Ireny Soboltówny i Eugeniusza Wojnara.

Plebiscyt czaru i urody rozstrzygnięto nad ranem. Królową Mody Zielonego Karnawału została aktorka Teatru Narodowego Nina Świerczewska. Tytuł „najpiękniejszej pani” przypadł tancerce Alicji Halamie, a jej partnera w białym smokingu, tancerza Czesława Konarskiego, okrzyknięto „najwytworniejszym panem”. „Lecz oto publiczność proponuje jeszcze jedną godność” – pisał Liński. „I rzeczywiście równie jednomyślnie jak słusznie obwołano uroczą artystkę ekranu i sceny Inę Benitę królową… sex-appealu stolicy. Wygląda zachwycająco w toalecie z czarnego jedwabiu w kwiaty i pelerynie z białych lisów”.

Bo to już był ten czas, kiedy Ina Benita wzbudzała erotyczny niepokój samym pojawieniem się na ekranie i na scenie.

LIDIA WYSOCKAaktorka

Zmysłowa kusicielka… Ina zasłużyła na tytuł królowej seksapilu jak nikt inny, jak żadna z nas. Uwodziła wszystkich i wszystko, czarowała. Bo ją interesowało oczarowanie – oczarować sobą i mężczyzn, i kobiety. Nie lubiła sytuacji zwykłych, potocznych. Każda chwila musiała być fascynująca, oczy wszystkich zwrócone na nią. Ale też nie musiała jakoś specjalnie się starać, bo ona miała ten rodzaj wdzięku, który przyciągał ludzi. Ludzie do niej lgnęli. Inteligentna w rozmowie, błyskotliwa… Wieczna hedonistka, złamała wiele męskich serc, proszę mi wierzyć. Już byłyśmy z Iną bliskimi przyjaciółkami, już znałam jej małe tajemnice… Kiedy wracam pamięcią do tego letniego balu, mam przed oczyma barwy, jakich nigdy później nie widziałam. Może to domena młodości, takie intensywne przeżywanie. Byłyśmy piękne i młode, szczęśliwie zakochane. Szaleństwo chwili, niech trwa. Przecież my wszyscy wtedy przeczuwaliśmy, że za chwilę może być wojna – wygrana, przegrana, ale wojna nigdy nic dobrego z sobą nie niesie. No i tak się przecież stało. Ten bal był ostatnim balem tamtego naszego świata, przed katastrofą… Ale na koniec wieczoru było zabawnie. Przed hotelem, po balu, czekałyśmy z Iną na taksówki w towarzystwie Zbyszka Sawana i Wojtka Ruszkowskiego. I w pewnym momencie niespodziewanie rzuciła się Inie na szyję podpita „dama lekkich obyczajów” – te panie krążyły wokół hotelu, czekając na wychodzących z balu samotnych mężczyzn – z okrzykiem: „Benia, siostro nasza!”. To musiała być kinomanka, bo trzeba wiedzieć, że parę miesięcy wcześniej miał premierę popularny film O czym się nie mówi. Ina grała w nim właśnie panienkę do towarzystwa. Od tej pory, kiedy widzieliśmy takie panienki, mówiło się: „Idzie siostra Beni”. Śmiechu warte, dla naszego bliskiego grona przyjaciół. My wiedzieliśmy, że Benita to prawdziwe, drugie imię Iny…

Ina Benita na Letnim Balu Mody (1939)

ROZDZIAŁ IKijów, Warszawa, Paryż

Ina Benita. Brzmi jak tajemniczy pseudonim filmowy, choć właściwie nic tajemniczego w nim nie ma. Ina – tak nazywano Janinę w domu rodzinnym. Benita to jej drugie imię, które wybrał ojciec, zafascynowany sztuką włoskiego renesansu.

Janina Benita Luna hrabianka Florow-Bułhakówna, tak brzmi rodowe nazwisko aktorki. Florow-Bułhak, a nie Ferow-Bułhak, jak błędnie zapisali Jerzy Maśnicki i Kamil Stepan w Pleografie. Słowniku biograficznym filmu polskiego 1896 – 1939, co stało się obowiązującą informacją w biogramach. W księgach adresowych i telefonicznych Warszawy z lat 1920 – 1942 widnieje zawsze Florow-Bułhak.

Urodziła się trzy razy.

W wywiadach prasowych Ina Benita mówiła, że urodziła się w lutym 1913 roku w Tyflisie (dzisiaj Tbilisi, stolica Gruzji).

Stanisław Łoza w 1939 roku w swoim popularnym słowniku biograficznym Czy wiesz kto to jest? podał, że urodziła się 16 stycznia 1913 roku w Kijowie.

AutorzyPleografuuznali, że urodziła się 1 lutego 1912 roku w Kijowie. Tę datę i miejsce przyjęto jako właściwe.

Nie miała rodzeństwa. Matka, Helena Maria z Orańskich, pochodziła z ziemiańskiej rodziny herbu Orański ze Żmudzi. Orańscy tracili majątki ziemskie po powstaniach listopadowym i styczniowym. Wielu z nich zesłano na Syberię. Niektórzy osiedli w Kijowie. Ojciec Benity, bardzo przez nią kochany rosyjski arystokrata Mikołaj Florow, był skoligacony z polskim rodem szlacheckim Bułhaków herbu Syrokomla z Litwy. Dobrze mówił po polsku, przeszedł na katolicyzm i chlubił się swoim na poły polskim pochodzeniem. Był wysokim rangą urzędnikiem w kijowskim magistracie i współpracownikiem naukowym Kijowskiego Instytutu Politechnicznego (Politechnika Kijowska).

MARIA KANIEWSKAaktorka i reżyserka

Byłyśmy rówieśniczkami, obie z Kijowa. Nasi ojcowie znali się z politechniki. Politechnika Kijowska była wówczas, na początku XX wieku, jedną z najlepszych w Europie. Tworzyli ją także Polacy… W tym pięknym mieście, mieście ogrodzie, pełnym ludzi bogatych – kupców, bankierów, przemysłowców, artystów – życie tętniło pełną mocą. Życie artystyczne, naukowe, intelektualne. A na nie mieli ogromny wpływ mieszkający tam licznie Polacy. Kijów wtedy był właściwie „miastem polskim”…

W Kijowie na początku XX wieku mieszkało około stu tysięcy Polaków: rodziny byłych katorżników zesłanych na Syberię za udział w powstaniach, a także potomkowie kresowej szlachty polskiej osiadłej na Ukrainie jeszcze w czasach jagiellońskich. Tworzyli elitę intelektualną i finansową miasta. Przy głównej alei Chreszczatyk (Kreszczatik) mieściło się wiele polskich nowoczesnych magazynów, firm, banków, hoteli i zakładów rzemieślniczych. Na polskich scenach teatralnych występowali wybitni aktorzy, między innymi Stanisława Wysocka, Juliusz Osterwa, Stefan Jaracz. Największa księgarnia w mieście, połączona z biblioteką i czytelnią, należała do rodziny Leona Idzikowskiego, księgarza i wydawcy, którego zbiory liczyły setki tysięcy książek. Ukazywał się polski „Dziennik Kijowski”. Na ulicach co chwila można było usłyszeć język polski. Polacy założyli wiele stowarzyszeń, także przy katolickich parafiach świętego Aleksandra i świętego Mikołaja. Zapewne w jednym z tych kościołów Ina została ochrzczona.

Wiosna 1920 roku była drugą wiosną wojny polsko-bolszewickiej. Kijów, opanowany przez bolszewików, czekał na wyzwolenie. 7 maja zwycięska polska armia marszałka Piłsudskiego, wspomagana przez oddziały ukraińskie atamana Petlury, wkroczyła do miasta. Polska armia została w Kijowie do 13 czerwca. Ten czas względnego spokoju w mieście Mikołaj Florow-Bułhak postanowił wykorzystać na przygotowania do wyjazdu swojej rodziny; zdawał sobie sprawę, że wojsko polskie w końcu będzie musiało opuścić Kijów. Tak się stało. A wraz z armią polską miasto opuściła pociągami część kijowskiej Polonii.

„Wszystkie ładne panny idą do Warszawy” – powiedział polski żołnierz na granicy. Ładna panna Janina Benita miała bladą twarzyczkę, zielone oczy i długie czarne włosy, które w słońcu lśniły kasztanowo.

I wreszcie Warszawa, po długiej, kilkutygodniowej, męczącej podróży: pociągami, chłopskimi furmankami, pieszo. Warszawa, nie tak wielkomiejska i nowoczesna jak Kijów, ale rozpalona słońcem i patriotycznymi odezwami wzywającymi do walki z bolszewikami. Przez pierwsze tygodnie gościli u rodziny Orańskich. Już w bezpiecznej i spokojnej Warszawie Florow-Bułhakowie przeprowadzili się do własnego mieszkania przy ulicy Podwale 17. Wówczas Ina nie znała jeszcze tej innej stolicy, szalonej i artystycznej, rozśpiewanej i roztańczonej, pełnej kabaretów i teatrzyków rewiowych. A Warszawę wkrótce opuściła.

Sacré-Cœur i pierwsza miłość

W 1924 roku ojciec wysłał Inę do Paryża, do klasztornej szkoły z internatem. Siostry Zgromadzenia Najświętszego Serca Jezusa (Societé du Sacré-Cœurs de Jésus) prowadziły na przedmieściach Paryża elitarne gimnazjum Sacré-Cœur i pensjonat dla dziewcząt. Tam Ina uczyła się przez pięć lat. Uczyła się i śpiewała w kościelnym chórze. I wycinała z gazet zdjęcia gwiazd filmowych, marząc o karierze filmowej.

Opowiadała później, że w Paryżu musiała wieść bardzo surowy tryb życia: „Ale zza murów klasztornych dochodziły nie tylko wieści ze świata filmowego, ale i… fotosy aktorów. Boże, ile ja ich miałam pod poduszką… Marzyło mi się i śniło coś, o czem bałam się myśleć na jawie. I oto raz… Wykradłam się z klasztoru i pojechałam do Nicei. Tam poznałam Rexa Ingrama, który chciał mnie zaangażować do filmu. Traciłam zmysły ze szczęścia, które było już tak bliskie. [ … ] Moje plany o karjerze rozprysnęły się, jak sny. Papa uważał, że jeszcze jestem za młoda, że powinnam ukończyć wpierw szkołę… Tak, miał rację. Ale dziś dopiero to rozumiem. Toteż ze wstydem wróciłam do Paryża” – zdradziła kilka lat później reporterowi „Kina” (1933, nr 5).

Bułhakówna „wykradła się z klasztoru” latem 1927 roku, by spędzić krótkie wakacje z ojcem w Nicei. Tam przypadkiem trafiła na plan filmu Rexa Ingrama Ogród Allaha. Jedną z głównych ról grał Iván Petrovich: „Pierwszy raz zakochałam się w Iwanie Petrowiczu. Poznałam go w Nicei i tam, w atelier, w czasie takich zdjęć, nie – zdjęć, pocałował mnie. Noc po tym pocałunku spędziłam bezsennie. No i myślałam potem, że on się już ze mną ożeni… Kiedy po tygodniowem bezskutecznem oczekiwaniu sama mu to powiedziałam, roześmiał się serdecznie, ucałował mnie jeszcze raz i powiedział, że trzeba poczekać, aż oboje dorośniemy” – opowiadała pięć lat później na łamach „Kina” (1932, nr 26). Dziś już mało kto wie, kim był Petrovich, amant filmowy lat 20. i 30. XX wieku, w Europie niemal tak popularny jak Ramón Novarro, z którym zresztą zagrał w kilku filmach Ingrama, czy Rudolf Valentino. Często do nich porównywany, grał także w hollywoodzkich produkcjach wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer. Zwracał uwagę „prawdziwie męską urodą, wytworną sylwetką i inteligentną grą”. „Jeden z tych, o których niejedna kinomanka mówi: «temu nie mogłabym się oprzeć!» – i mówi to szczerze, nie tylko dlatego, ażeby wzbudzić zazdrość towarzyszącego jej męża, narzeczonego lub przyjaciela. [ … ] Iwan Petrowicz umiał zachować równowagę między kulturą fizyczną i umysłową, co się wyraźnie odbija w jego ekranowych kreacjach” – zachwycała się aktorem redaktorka „Kina” (1930, nr 10). Trudno się dziwić, że urokowi trzydziestojednoletniego amanta uległa także młodziutka Benita. Także później, już w dorosłym życiu, nie pozostanie obojętna na urok starszych wytwornych mężczyzn.

Młodziutka Ina, jeszcze brunetka

W 1929 roku zmarła matka Iny. Wówczas Ina wróciła do Warszawy, na stałe. Ona i ojciec musieli najpierw poradzić sobie ze smutkiem, a potem postarać się urządzić życie na nowo. Bułhakówna wiedziała już, że chce zostać aktorką.

Pierwszy krok w marzenia

Ina zapisała się na lekcje do Heleny Józefy Hryniewieckiej, której Kursy Wokalno-Dramatyczne były najdłużej działającą prywatną szkołą teatralną w Warszawie. Założona w 1905 roku, przetrwała do 1939 roku, zajmowała pierwsze piętro okazałej kamienicy w Alejach Jerozolimskich 9. Zajęcia odbywały się przez cały dzień, bo też program nauczania był niezwykle bogaty. Statut szkoły przytoczył Zbigniew Wilski w książce Polskie szkolnictwo teatralne 1811 – 1944: „przedmioty wykładowe specjalne: śpiew solowy i sztuka dramatyczna oraz pomocnicze: teoria muzyki, fortepian (obowiązkowo dla śpiewaków), język włoski, historia muzyki, estetyka i historia sztuki, ćwiczenia operowe, historia teatru, charakteryzacja, mimika, plastyka, taniec, ćwiczenia sceniczne i śpiew chórowy”. W 1929 roku Kursy powiększyły się o „ogólnokształcący oddział filmowy”.

Reklama prasowa kursów Heleny Józefy Hryniewieckiej (1929)

Helena Józefa Hryniewiecka była artystką wszechstronną. Uczyła śpiewu i gry na fortepianie, psychologii i dykcji, techniki gry scenicznej, przygotowywała z uczniami sceny dramatyczne. Wiele uwagi poświęcała też nauce dobrych manier i zachowania na scenie. Henryk Szletyński, aktor i reżyser, również absolwent i wykładowca Kursów Wokalno-Dramatycznych i nauczyciel Benity, wspominał po latach, że „pani kierowniczka” była lubiana przez uczniów, zawsze dla nich życzliwa („Stolica” 1972, nr 29). Kilka lat później, kiedy w Teatrze Miejskim w Łodzi będzie reżyserował spektakle, wielokrotnie zaangażuje swoją zdolną uczennicę.

Naukę aktorstwa u Hryniewieckiej Ina ukończyła z wyróżnieniem w czerwcu 1931 roku. Publiczny popis aktorski absolwentów szkoły na scenie teatrzyku Morskie Oko uznawała za swój debiut teatralny. Tyle że uczniowie Kursów Wokalno-Dramatycznych nie otrzymywali uprawnień aktorskich, co miało znaczenie przy angażu do teatrów dramatycznych. Benicie zależało właśnie na teatrze dramatycznym, wkrótce zdała więc egzamin aktorski przed komisją Związku Artystów Scen Polskich.

W tym samym czasie Ina uczęszczała też na lekcje śpiewu do diwy operowej (sopran koloraturowy) Olimpii Boronat, hrabiny Adamowej Rzewuskiej. Słynna śpiewaczka, Hiszpanka urodzona we Włoszech, pod koniec życia osiadła w Warszawie i założyła szkołę śpiewu operowego. Zmarła w 1933 roku.

ROZDZIAŁ IIMąż, film i kabaret

Jednocześnie w życiu Iny pojawiła się prawdziwa, spełniona miłość. Jerzy Tesławski stał się dla niej tym, kim dla Hanki Ordonówny był Fryderyk Járosy – kochankiem i mentorem. Przystojny i uwodzicielski, miał powikłane życie, podobnie jak wielu „białych” Rosjan.

Gieorgij Aleksandrowicz Tiesławski urodził się w 1900 roku w rodowym majątku ziemskim Wiszlowo koło Pskowa. W 1917 roku rozpoczął studia techniczne na politechnice w Piotrogrodzie (Petersburg). Edukację przerwała mu rewolucja październikowa. Jesienią 1918 roku, wraz z dwoma braćmi, wstąpił na ochotnika do walczącego z bolszewikami Pskowskiego Korpusu Armii Północnej. Odważny i waleczny, został dwukrotnie odznaczony jednym z najwyższych odznaczeń wojskowych carskiej Rosji, Krzyżem świętego Jerzego (III i IV stopnia). Jesienią 1920 roku walczył w formacjach „białych” Rosjan w ramach polskiej armii. Po zakończeniu wojny polsko-bolszewickiej, w listopadzie 1920 roku, zamieszkał w Warszawie. Spolszczył wówczas nazwisko na Tesławski. Spośród byłych towarzyszy broni i przyjaciół stworzył orkiestrę, na której czele koncertował w całej Rzeczypospolitej.

Jerzy Tesławski, utalentowany muzycznie i literacko, miał wiele pasji, z których największą było kino. W 1928 roku ukończył Instytut Filmowy Wiktora Biegańskiego, w nim nawiązał przyjaźnie w środowisku filmowców. Postanowił, że zostanie aktorem i reżyserem. Miał też swoiste zamiłowanie do pseudonimów. Jako Jerzy Tesławski pisał scenariusze. Jako Jerzy Dal reżyserował. A jako Jerzy Dal-Atan i Jerzy Nieznany bywał aktorem. Jednak jego miłość do kina okazała się nieodwzajemniona.

21 lutego 1930 roku wszedł na ekrany niemy film Mascotte. Był potrójnym debiutem: reżyserskim Aleksandra Forda, aktorskim (główna rola) i scenopisarskim Jerzego Tesławskiego. Obraz uznano za jeden z najgorszych filmów roku. Może to nic wyjątkowego, bo polscy krytycy na ogół z lubością besztali polskie kino, ale filmu nie zaakceptowali też widzowie. Nikt i nic w nim nie było warte uwagi. „Słaby scenariusz, w reżyserji uderza brak doświadczenia. Treść chaotyczna i szablonowa (dancing, wyścigi, ruletka i t.p.). Czego innego spodziewaliśmy się po Al. Fordzie” – podsumował recenzent „Kina” (1930, nr 2). Wyśmiano nawet pseudonim Tesławskiego: „Jerzy Dal-Atan (język można sobie na tem wzniosłym pseudonimie wyłamać) powinien rycersko opuścić podwoje X Muzy, która stanowczo się na nim nie poznała… z Bogiem!” – drwiła Irena Zarzycka w szkicu Polscy aktorzy filmowi. Jedynie recenzent Tadeusz Miciukiewicz (T. Mic) w „ABC” (1930, nr 58) był dla Tesławskiego nieco łaskawszy: „Chłop uniwersalny. Wszystko potrafi robić. Sportsmen pierwszorzędny, prowadzi samochód, gra w tenisa, pływa, tańczy i t.p. Z graniem gorzej. Po ukończeniu szkoły samochodowej dostaje się patent na szofera. Dwa lata praktyki i już zawodowiec. Po ukończeniu szkoły filmowej dostaje się bzika na punkcie, że się jest aktorem filmowym. Żaden patent tu nie pomaga, lecz tylko niewątpliwe zdolności. Otóż Dal-Atan ma te zdolności i powinien iść w jednym kierunku – aktorskim, nie zaś «bawić się» w kierownika produkcji lub współreżysera. Za dużo srok za ogon trzymać stanowczo nie należy”.

Jerzy Dal-Atan na pocztówce reklamowej filmu Mascotte (1930) Aleksandra Forda

Puszcza – program filmowy (1932)

Dla Jerzego film Mascotte okazał się pechowy także z innego powodu. W dwutygodniku „Kino dla Wszystkich” (1930, nr 3) opowiedziała o tym aktorka Irma Green: „Biedak stracił dwa palce, które mu zmiażdżyło śmigło podczas kręcenia scen ze sztucznemi wiatrami i ulewą. Musieliśmy czekać aż wyliże się z ran, no, a później dopędzić, nadrobić czas stracony”. Jerzy nie będzie już mógł grać na fortepianie.

Nie wiadomo, kiedy i gdzie spotkali się po raz pierwszy. Być może w szkole aktorskiej Heleny Józefy Hryniewieckiej. Być może na Balu Emigrantów Rosyjskich w Hotelu Europejskim, pod koniec stycznia 1930 roku – Jerzy należał do komitetu organizacyjnego. Wiadomo, że się w sobie zakochali i po krótkim narzeczeństwie wzięli ślub. Dla narzeczonego Ina przeszła na prawosławie. Ślub panny Florow-Bułhakówny i Jerzego Tesławskiego odbył się 7 stycznia 1931 roku w prawosławnej cerkwi Świętej Trójcy przy ulicy Podwale. Państwo młodzi zamieszkali na pierwszym piętrze kamienicy w Alejach Jerozolimskich 97, w mieszkaniu Jerzego. Młoda i piękna żona miała pomóc spełnić marzenia o realizacji filmów.

Pierwsza rola, niewinne dziewczę

W połowie lipca 1931 roku ekipa filmowa Puszczy wyjechała na zdjęcia plenerowe na Polesie do majątku Jarosława hrabiego Potockiego. Początkowo, ze względów finansowych, zamierzano kręcić w Jabłonnie, blisko Warszawy. Kategorycznie sprzeciwił się temu pisarz Józef Weyssenhoff, autor powieści Puszcza, na której podstawie powstał scenariusz Zofii Dromlewiczowej, dziennikarki i pisarki. Reżysera i producenta filmu Ryszarda Biske wspomógł znany warszawski kierownik produkcji filmowej Józef Rosen. Dwie główne role kobiece przydzielono debiutantkom: Ina Benita zagrała „niewinne dziewczę Renię ze szlacheckiego dworku”, a diwa operetkowa Nina Grudzińska wystąpiła jako „zmysłowa ekscentryczna Teo”. Obie kochał utracjusz Edward Kotowicz, w tej roli amant Andrzej Karewicz. Jego miłość wygrała Renia.

W programie filmowym napisano: „Tak jak Renię pokochał, pokochał i tę ziemię, jej mieszkańców i pracę”. Tyle romansu. Ale film, tak jak i powieść Weyssenhoffa, dotyczył też dramatu społecznego: walki z kupcami leśnymi o zachowanie pięknej puszczy. Reżyser Biske na łamach „Kina dla Wszystkich” (1932, nr 10) wspominał: „Rozumiemy, jakie obowiązki nakłada filmowanie dzieła Weyssenhoffa. Uczyniliśmy też wszystko, aby Puszcza została przeniesiona na ekran z całym pietyzmem należnym temu świetnemu utworowi i jego twórcy… A więc przeszło dwa miesiące w dobrach poleskich, w Zagórzu, w Krzywoszynie, Rzepichowie. Wędrówki po tajemnych gąszczach puszczy pod przewodnictwem starych myśliwych. Filmowanie akcji w dostojnych ramach obyczaju myśliwskiego i całej egzotyki puszcz poleskich. Miesiąc pracy w atelier dźwiękowem, odtworzenie wnętrz powieści”. Film powstawał rzeczywiście długo jak na ówczesne standardy. Ale też dlatego, że zabrakło pieniędzy. W połowie sierpnia, po miesiącu plenerów, wycofał się z produkcji Józef Rosen; zajął się filmem Jana Nowiny-Przybylskiego Cham według powieści Elizy Orzeszkowej. W październiku 1931 roku Ryszard Biske, już jako samodzielny producent, wznowił zdjęcia do Puszczy, wspomagany przez Zofię Dromlewiczową, życiową i zawodową partnerkę.

Ina Benita i Andrzej Karewicz w Puszczy (1932)

Ina Benita i Tadeusz Ordeyg w Puszczy (1932)

Premiera odbyła się 27 marca 1932 roku w warszawskim kinie Apollo przy ulicy Marszałkowskiej 106. Kopia filmu nie przetrwała do dzisiaj. Ina Benita, „miłe i żywe, młodziutkie dziewczę”, zachwycona pracą na planie, reżyserem Biske i autorką scenariusza Dromlewiczową, w wywiadach mówiła uroczo, że swoją rolę czuje doskonale. I bardzo lubi amerykańską aktorkę Dolores del Río, ale zawsze chce być sobą. Recenzenci zgodnie podkreślali jej talent filmowy i naturalność przed kamerą, „nieskażoną teatralną manierą”, chociaż to rola dla niej nieodpowiednia. Dla innych aktorów już nie byli mili: „Reżyser Biske wskrzesił tu, złożony już zdaje się do archiwum zwyczaj fotografowania w filmie niemym aktorów rozmawiających. Panowie ruszają bezszelestnie wargami, pomagając sobie gestykulacją, aby jako tako można było zrozumieć o co chodzi” – krytykowano w „Myśli Narodowej” (1932, nr 18). Stefania Zahorska zauważyła w „Wiadomościach Literackich” (1932, nr 17): „Ina Benita jest debjutantką wyraźnie sympatyczną. I to jest może największa zasługa tego filmu, że ją dobrze pokazał i dobrze w akcję wkomponował”. Zahorska filmu nie doceniła, z wyjątkiem zdjęć puszczy, autorstwa znakomitego operatora Antoniego Wawrzyniaka: „Ilość bzdur, wmieszczona w obręb scenarjusza, jest bowiem tak wielka, że niełatwo przełknąć je wszystkie bez groźnych następstw. Recepta była najgorszego gatunku: Biarritz z papier mâché, naga piękność, nagle spadają na ekran Cyganie – skąd? Na co? Po co? – romanse i tańce, herby, rodowa szlachta, feodalizm w najlepszym żydowsko-filmowym gatunku, a na dodatek na okrasę puszcza, kawałek wilczego ogona, pif-paf-puf – tokowanie, pożar pampasów, miłość w podwójnym ogniu, papa w amorach i duch strzelca na błotach. Urok puszczy – tej prawdziwej – jest jednak tak potężny, że żywiczno-błotny zapach unosi się nawet nad tym ekranem przywalonym górą nonsensów. Tem bardziej że zdjęcia plenerowe, a przynajmniej niektóre z nich, są bardzo ładne”. Zgodnie chwalono muzykę Henryka Warsa.

Powitanie debiutantki

Widzom Puszcza się spodobała, czego świadectwem pochwalne listy słane do redakcji „Kina dla Wszystkich” (1932, nr 34). W liście Jadwigi Wieczorkównej z Poznania jest wzmianka o Benicie: „Film powinien posiadać głęboką treść. Akcja jego powinna być potoczysta i rozgrywać się w środowisku interesującem, przy współudziale doborowych sił aktorskich. Ina Benita, nowa gwiazda, szczególnie mi się podoba. Śmiało można ją nazwać polską Janet Gaynor. Myślę, że nasze wytwórnie dadzą nam możność oglądania częściej filmów z tą miłą gwiazdeczką. A może powierzą Inie Benicie role analogiczne z rolami amerykańskiej Janet Gaynor?”.

Ina Benita – nowa twarz polskiego kina (1932)

Zdjęcie na pierwszej stronie najpopularniejszego magazynu filmowego „Kino” było wyznacznikiem aktorskiej pozycji, począwszy od 1930 roku, kiedy czasopismo zaczęło się ukazywać. Ina dostała okładkę pierwszy raz w numerze datowanym na 3 kwietnia 1932 roku, kilka dni po premierze Puszczy. Odtąd bywała tam regularnie, często opisywana jako polski odpowiednik kolejnych amerykańskich gwiazd, na początku rodzima Lupe Vélez i Dolores del Río – krytycy lubili takie porównania. Zarówno Lupe, jak i Dolores pochodziły z Meksyku, a w Hollywood kreowały role femme fatale. Piękne, czarnowłose i zmysłowe. Pod koniec roku ogłoszono wynik plebiscytu czytelników „Kina” (1932, nr 52): „Kto był najlepszy w filmach krajowych tego roku?”. Debiutantka Ina Benita zajęła piąte miejsce – po Norze Ney, trzynastoletniej Zosi Mirskiej, Jadwidze Smosarskiej i Krystynie Ankwicz.

Czyli zauważono ją już po pierwszej roli! Mogła się poczuć szczęśliwa i doceniona. Co prawda obsadzanie głównych ról debiutantkami nikogo wówczas nie dziwiło, ale tak pozytywne reakcje należały do rzadkości. Normą było za to zaleganie z płatnościami. Ina nie otrzymała honorarium za udział w Puszczy, zresztą nie tylko ona. Skończyło się przed sądem pracy, bo aktorzy i technicy pracujący przy tym filmie pozwali Ryszarda Biskego i Zofię Dromlewiczową, domagając się wypłacenia honorarium. Taka informacja pojawiła się w prasie. Nie wiadomo, jak zakończyła się sprawa.

Tygodnik „Kino” prezentuje nową gwiazdkę filmową, odtwórczynię głównej roli w Puszczy

Podobne perypetie były wówczas codziennością polskiego kina. Co jakiś czas publicyści filmowi zauważali ten problem. Jerzy Toeplitz w artykule pod znamiennym tytułem Przemysłowcy czy geszefciarze? w „Wiadomościach Literackich” (1933, nr 17) opisywał, jak zazwyczaj wygląda finał produkcji filmu: „Oczywiście nie starczyło pieniędzy i trzeba było pożyczyć, bądź od biura lokującego film, bądź od właściciela kina. Jak wtedy przedstawiają się rachunki, właściwie nikt już nie wie, wszyscy są sobie coś winni i wszyscy czekają z utęsknieniem na premjerę prasową, z Prezydentem lub bez Prezydenta, od której zależy, czy film «chwyci», czy się położy. Opinja prasy nie gra żadnej roli… Jeżeli film «chwycił», to jeszcze pół biedy; pracownicy dostali gaże. [ … ] Gorzej jest, jeżeli film leży; wtedy obwieszcza się urbi et orbi, że w najbliższym czasie odbędą się sensacyjne procesy: właściciela kina z właścicielem wytwórni, właściciela wytwórni z reżyserem i t.d.”. Toeplitz przybliżył też nieznane kulisy produkcji kinowej: „Przemysł filmowy jest czemś nieuchwytnem, wymykającem się wszelkiej kontroli i obserwacji. Kto daje pieniądze na produkcję – o tem może wiedzą, chociaż to już wątpliwe – urzędy podatkowe. Przeciętny śmiertelnik wie tylko, że Polska jest krajem posiadającym przeogromną ilość wytwórni filmowych, których dźwięczne nazwy brzmią jak słowa kabalistycznych zaklęć. Wytwórnie zjawiają się i nikną jak efemerydy, pozostawiając za sobą tysiące długów i rozczarowań i jako jedyny trwały ślad – «superprzebój», który oglądać można jeszcze dziś w kinie na Pradze lub w Rypinie”.

W kabarecie Nowy Ananas (1931)

Nic dziwnego, że działając w takich warunkach, także Jerzy Tesławski (Jerzy Dal) postanowił założyć wytwórnię i produkować filmy z żoną w roli głównej. A-Dal-Film zarejestrowano w czerwcu 1932 roku. Pierwszym dziełem nowej wytwórni miał być film sensacyjny Skarb na bagnisku, tytuł później zmieniono na Czarownica. W połowie sierpnia ekspedycja filmowa wyruszyła na Kresy Wschodnie, by nakręcić zdjęcia plenerowe. Reżyseria i scenariusz Jerzego Dala. W obsadzie, obok Benity, Ewa Erwicz, Zbigniew Staniewicz, Leo Fuks. Wkrótce się okazało, że nie ma wystarczającego budżetu, i zdjęcia zawieszono. Filmu nigdy nie ukończono. To był koniec krótkiej producenckiej działalności firmy A-Dal-Film.

Kotka z Nowego Ananasa

Jeszcze przed premierą jej debiutanckiego filmu Ina Benita dostała pierwszy angaż. W przerwie zdjęć do Puszczy, w połowie sierpnia 1931 roku, zaczęła występować w Nowym Ananasie.

Teatr rewiowy Ananas rozpoczął działalność 24 maja 1930 roku, w lokalu po Operetce Lucyny Messal przy ulicy Marszałkowskiej 114, a już w grudniu został przemianowany na Nowy Ananas. Twórcą teatrzyku i jego dyrektorem był Walery Jastrzębiec, z zawodu adwokat, a z pasji konferansjer, aktor, reżyser i autor większości tekstów dla Nowego Ananasa. Muzycznie współpracował z teatrzykiem także mąż Iny.

„Znakomity ten teatr ma już w stolicy swoją ustaloną markę. Ananas to Qui Pro Quo nr 2, gdyż dyr. Walery Jastrzębiec najwięcej dba o dobre teksty, żywe słowo i dobrych wykonawców, nie kładąc specjalnie nacisku na efektowne kostjumy i wystawę. Dzięki tej dobrej metodzie Ananas stał się najbardziej ulubionym teatrem rewji w Warszawie” – chwalił nową scenę „Trubadur Warszawski” (1930, nr 49). Zainteresowanie teatrzykiem wśród widzów znacznie wzrosło w sierpniu 1931 roku, niestety nie za sprawą artystycznych wrażeń. 6 sierpnia w garderobie została zastrzelona tancerka Iga Korczyńska. Mordercą był jej chorobliwie zazdrosny kochanek Zachariasz Drożyński, skazany następnie w głośnym, pełnym kontrowersji procesie na sześć lat ciężkiego więzienia. Po tej tragedii kolejne spektakle utrzymywały się przy pełnej widowni przez miesiąc i dłużej, co było wówczas swoistym ewenementem teatralnym, zwłaszcza że grano na ogół dwa razy dziennie: o godzinie za piętnaście ósma i za piętnaście dziesiąta wieczorem.

Skandal zapoczątkował najlepszy okres Nowego Ananasa. Właśnie w tym czasie, 29 sierpnia 1931 roku, Benita zadebiutowała tam w programie Raj bez mężczyzn. Tę „rewię w 20 obrazach” wyreżyserował Walery Jastrzębiec; wraz z Ludwikiem Szmaragdem napisał także teksty. Muzykę skomponowali Zygmunt Białostocki, Zygmunt Wiehler, Fanny Gordon i Jan Maklakiewicz. Rewia Raj bez mężczyzn nie zeszła z afisza do końca września, a debiut Iny można było uznać za godny zachwytów recenzenta „Trubadura Warszawskiego”, który nazwał aktorkę „niepokojąco zmysłową kotką”. Spodobała się piosenka w jej wykonaniu, Zgasło już ognisko, w rytmie tanga (słowa Walery Jastrzębiec, muzyka Zygmunt Białostocki):

Pamiętam jeszcze,

To było w mieście,

Lecz nie wiem dziś nawet gdzie…

Stawiałam karty,

Ot, tak na żarty,

Spojrzałam raz w oczy twe.

Oddałam śmiało

Ci moje ciało,

Gdy wziąłeś w swe ramiona mnie!

[ … ]

Już zapomniałeś,

Jak całowałeś,

Zapomnieć też nie mam sił!

Ten dzień wyśniony,

Ten dzień szalony

Był dla mnie snem, szczęściem był.

Chcę mieć cię bliżej,

Chcę w tańca wirze

Wytańczyć sen, co mi się śnił.

W taborze zgasło już ognisko,

Lecz w moim sercu się jeszcze tli,

Czyż można tak zapomnieć wszystko,

Jak zapomniałeś wszystko ty?

W taborze zgasło już ognisko,

A jutro rano znów w drogę czas,

Być może już ta chwila blisko,

Co kiedyś znów połączy nas!

W taborze nas!

Co ciekawe i zastanawiające, Ina w wywiadach nigdy nie wspominała o tym swoim chwalonym debiucie ani o innych występach w Nowym Ananasie. Na scenie teatrzyku śpiewała i tańczyła do czerwca 1932 roku, z przerwami na dokończenie Puszczy. A we wrześniu Nowy Ananas zamknął podwoje.

Platynowa blondynka

Na początku lat 30. dotarły już do Warszawy słynne francuskie farby do włosów L’Oreal i hollywoodzkie filmy z platynową pięknością Jean Harlow. Kobiety zaczęły farbować włosy na różne kolory, a najmodniejszy stał się platynowy blond. To powszechne zjawisko zauważył „Światowid” (1933, nr 19) w artykule Muszę mieć włosy platynowe, przedstawiającym historię farbowania włosów, od starożytności poczynając: „Zresztą po co sięgać do czasów tak odległych, skoro i dzisiaj farbowanie włosów jest na porządku dziennym, a każda szanująca się kobieta, stosując się do mody, nosi włosy tego koloru, jaki ona przepisuje. Teraz jest moda na platynę. A więc piękne panie: fryzjerzy czekają, farbujcie włosy”.

Oczywiście polską Jean Harlow została Ina Benita. Jej platynowa przemiana wzbudziła prasowe poruszenie. Jeszcze dwa lata później Leon Brun na łamach „Kina” (1935, nr 7) ubolewał: „Jej ciekawa, oryginalna aparycja ucierpiała, naszym zdaniem, od rozjaśnienia ciemnej, ściślej: kasztanowej, główki, gwoli snobistycznej modzie platynowych blondynek. Te jasne kędziory idą doskonale w parze z ładną, lalkowatą twarzyczką, lecz Ina Benita ma typ urody odrębny i wymagający innej oprawy”. Minęło następnych kilka miesięcy, a „Kino” (1935, nr 46) wciąż nie dawało za wygraną: „W życiu jest Ina Benita platynową blondynką, my jednak wolimy ją z bujną kasztanową fryzurą, tworzącą efektowną oprawę do zielonych oczu”. Do „bujnej kasztanowej fryzury” nigdy już nie wróciła. Odpowiadała, że platynowy blond jest bardziej fotogeniczny.

Po raz pierwszy z jasnymi włosami pojawiła się na scence kabaretu literackiego Femina, w Hotelu Angielskim przy ulicy Wierzbowej 6. Inauguracja nastąpiła 7 grudnia 1932 roku. Jego twórcą był Seweryn Majde, były dyrektor Qui Pro Quo (wraz z Jerzym Boczkowskim), który „finansował teatr, żeby móc być w teatrze”. „Produkcje odbywają się podobnie, jak niegdyś w Momusie, wśród stolików. [ … ] Zarówno teksty utworów, jak i wykonanie są na dość wysokim poziomie” – relacjonował „Świat” (1932, nr 51). Ina należała do stałego zespołu aktorskiego, obok Ireny Horeckiej, Barbary Gilewskiej, Ludwika Lawińskiego, Stefana Laskowskiego, Stanisława Sielańskiego, Igo Syma; gościnnie występowali też Eugeniusz Bodo i Aleksander Żabczyński, a pewnego razu pojawiła się tahitańska piękność Reri. Dla gości i gospodarzy grała znakomita orkiestra Dancing Towarzyski, której twórcą był kompozytor i dyrygent Alfred Melodyst. Femina stała się modna w Warszawie, tam należało bywać. Przyciągała tłumy, można było spotkać aktorów teatralnych i gwiazdy filmowe, reżyserów, pisarzy. Od początku zbierała zachwyty prasy: „Tradycje kabaretu literackiego odżyły w Warszawie. Kabaret Femina – bez girlsów, bez olśniewającej wystawy, bez «szmoncesów» – zdołał wytworzyć miły, swobodny nastrój i zainteresowanie publiczności. Kontakt występujących artystów ze słuchaczami jest żywy i ma charakter towarzyski. Oto np. conferencier oświadcza, że zaniechał wygłaszania wierszowanego prologu, ponieważ na sali znajduje się Juljan Tuwim. A Tuwim nie lubi słuchać wierszy – mówi – ponieważ mu to przypomina fakt, że sam jest poetą… – Ale tylko jeżeli ktoś źle mówi wiersze – woła Tuwim. Conferencier przyjmuje wyzwanie i odrzuca je jak piłkę w formie recytacji utworów Tuwima” – zachwycał się poczytny „Ilustrowany Kurier Codzienny” (1932, nr 356).

Bal sylwestrowy w kabarecie Femina, 31 grudnia 1932. Benita pośrodku, w białej sukni z lalką

Igo Sym

W Feminie program kabaretowy rozpoczynał się po godzinie dziesiątej wieczorem. Bo Warszawa lubiła bawić się w nocy. „Ktoś powiedział, że Warszawa tylko do godziny 10-tej wieczorem nie ma pieniędzy, tylko do 10-tej narzeka na kryzys i stroi udręczone miny… Z nadejściem wieczoru znajdują się pieniądze, płoną światła, muzyka kołysze rytmem tanecznym, leje się strugą, jeżeli nie szampan, to w każdym razie «czysta», lokale rozrywkowe są przepełnione i Warszawa bawi się” – ekscytowała się na łamach „Światowida” (1933, nr 5) Jadwiga Migowa, znana dziennikarka i pisarka (pseudonim: Kamil Norden), która często w Feminie bywała i na programach kabaretowych, i na dancingu.

Mieczysław Sztycer (m.s.), reporter „Kina” (1933, nr 5), odwiedził Feminę dla Iny: „Przyglądam się Benicie. «Wypłowiała». Włosy złotawo-blond. Zeszczuplała, oczy wydają się jeszcze większe; o niesamowitym blasku. Przemiły cocktail: jakiejś utajonej dobroci, słodyczy i czegoś, co niepokoi. – Piję za pani zdrowie, pani Ino i na pomyślność nowego filmu”. Nowy film to efekt poznania w Feminie Michała Waszyńskiego i Eugeniusza Bodo. To były znajomości zawodowe, ale ważniejsza stała się prywatna – z Igo Symem. Zakochała się, podobno od pierwszego spojrzenia, z wzajemnością. Zaczął się ich burzliwy związek. Małżeństwo z Jerzym Tesławskim wkrótce się rozpadło.

LIDIA WYSOCKA

Sym był naprawdę przystojny. Wysoki, niebieskooki. Nie wiem, czy o mężczyźnie można powiedzieć „piękny”, ale to był piękny mężczyzna. I wykształcony, oczytany. Miał już międzynarodową sławę, zdobytą głównie w niemieckich filmach – podobno przyjaźnił się z Marleną Dietrich, którą nauczył grać na pile… Sama się sobie dziwię, że tak pochwalnie mówię o nim, bo przecież w końcu okazał się kanalią. Ale to wszystko prawda. Kobiety za nim szalały… Dobrze śpiewał, ale aktorem on był miernym, za grosz nie miał talentu. Miał za to wdzięk, urok osobisty. Nie dziwi mnie, że Ina się w nim zakochała. Sama mi mówiła, że to na nią spadło nagle, jak grom z jasnego nieba. Jakoś krótko ze sobą byli, ale bardzo intensywnie, powiedziałabym – kłócili się, rozstawali, godzili i znów kochali. I w końcu na dobre rozstali; w jego życiu pojawiła się Ordonka… Poznałam go właśnie dzięki Inie. Oni wtedy byli już tylko dobrymi przyjaciółmi, ale czuło się tę ich bliskość, mimo że już nie byli kochankami. Zawsze był dla niej czuły, opiekuńczy wręcz. Na mnie zrobił wrażenie kabotyna. Benita potwornie się wściekała na mnie, kiedy pozwoliłam sobie na jakąś krytykę wspaniałego Igo…

Rozpieszczona panienka

W Feminie Ina poznała Michała Waszyńskiego i Eugeniusza Bodo, co wkrótce miało zaowocować w wymiarze zawodowym. Waszyński wśród filmowców i krytyków słynął z tego, że kręcił filmy szybko, najdłużej w miesiąc, a tym samym oszczędnie. Był prawdziwym rekordzistą w produkcji filmowej, od swego debiutu w 1929 roku (Pod banderą miłości) do września 1939 roku wyreżyserował samodzielnie lub wspólnie z innymi aż czterdzieści filmów – głównie melodramaty i komedie muzyczne. Jego dzieła odnosiły sukcesy finansowe, bo kochali je widzowie. Krytycy ich nie cenili, czasem wręcz wyśmiewali. Ale kiedy Waszyński chciał, bywał też znakomitym reżyserem, artystą kina.

LIDIA WYSOCKA

U Waszyńskiego zagrałam w czterech filmach, ale trudno jednak zaliczyć je do tych lepszych osiągnięć reżysera, choć wszystkie cieszyły się wielkim powodzeniem. Po raz pierwszy pojawiłam się u niego na planie farsy Papa się żeni w 1936 roku. Obsada wspaniała, bo i Brodniewicz, i Fertner, Zimińska, Andrzejewska, Rakowiecki… Pierwszego dnia zdjęć umierałam ze strachu, Michał Waszyński to była prawdziwa gwiazda wśród reżyserów. Ale szybko okazało się, że jest przemiłym człowiekiem i łagodnym. Atmosfera panowała niemalże rodzinna, bo on kochał swoich aktorów. Dbał o nas, naprawdę. Nie wrzeszczał na planie, był spokojny, opanowany, zorganizowany. Ale pracowaliśmy bardzo szybko, właściwie bez dubli. Wiadomo było: robimy à la minute