Strona główna » Humanistyka » IRA Hitlera

IRA Hitlera

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 9788379760152

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “IRA Hitlera

Zgodnie ze starym irlandzkim porzekadłem „trudności Anglii są szansą dla Irlandii”, IRA od początku swojego istnienia szukała pomocy w Niemczech.

Irlandzcy ekstremiści wierzyli, że wygrana nazistów pozwoli im odebrać Brytyjczykom Ulster, zjednoczyć wyspę i powołać w pełni niepodległą republikę. Niemcy z kolei uznały, że w wojnie z Wielką Brytanią IRA może okazać się niezwykle pomocna w organizowaniu akcji wywrotowych i sabotażowych na tyłach wroga.

Pierwsze kontakty z nazistami bojownicy z IRA nawiązali w 1936 roku. Szef sztabu organizacji, Andrew Cooney, przybył do Berlina, gdzie obie strony podpisały pakt, który zawierał szczegóły planowanej współpracy. Abwehra zobowiązała się dostarczyć Irlandczykom pieniądze i broń. Nawiązano stały kontakt. Niemcy przesyłali na wyspę dziesiątki szpiegów, rosła ilość akcji sabotażowych.

Sojusz Hitlera z IRA nie przetrwał z kilku powodów. Irlandzcy bojownicy pragnęli tylko broni i pieniędzy. Obca im była nazistowska ideologia. Z drugiej strony Abwehra okazała się wyjątkowo mało kompetentna. Niemniej do rangi symbolu urósł fakt, że w maju 1945 roku irlandzki prezydent Eamon de Valera, jako jedyny europejski przywódca, złożył niemieckiemu narodowi oficjalne kondolencje po śmierci Adolfa Hitlera.

Polecane książki

Jesień 1982, podczas transmisji z pucharowego meczu Widzewa z Rapidem Wiedeń ginie kobieta. Śledztwo prowadzone przez łódzkich milicjantów zostaje umorzone. Jednak parę miesięcy później, w czasie następnego meczu Widzewa, w rozgrywkach Pucharu Mistrzów, zostaje zamordowan...
Oddaję w ręce Czytelników pierwszy tom publikacji: Ziemia Święta w mapach. Jej celem jest ukazanie zmian, do których dochodziło na terytorium Ziemi Świętej od drugiej połowy XV wieku aż do końca XVII wieku (tom I). Zmiany te zostaną przedstawione w inny sposób niż spotykany w tego typu publikacjach ...
„Strach ma skośne oczy. Azjatyckie kino grozy” to pierwsza na polskim rynku publikacja w całości poświęcona azjatyckiemu kinu grozy. Autor, pasjonat kina i kultury orientalnej, zabiera Czytelnika w niezwykłą podróż po mrocznym i fascynującym świecie azjatyckiej grozy. Jest to podróż przez osiem dale...
Publikacja może stać się ważnym źródłem informacji dla studentów kierunków pedagogicznych i wychowania fizycznego. W sposób kompletny opisano w niej zagadnienia przybliżające czytelnikowi wiedzę z zakresu historii sportu, terminologii specjalistycznej związanej z tym obszarem nauki, problematyki edu...
Rachunkowość budżetu JST stanowi integralną część rachunkowości prowadzonej w urzędzie gminy, starostwie powiatowym lub urzędzie marszałkowskim.W opisie konta 130 określono, że konto to może służyć również do ewidencji dochodów i wydatków realizowanych bezpośrednio z rachunku bieżącego budżetu JST. ...
Jedenastu najlepszych polskich autorów kryminałów, jedenaście miejscowości, z których każda naznaczona jest zbrodnią. Każde miasto ma swój Rewers. Znajome nazwy, utarte ścieżki i oswojone miejsca kryją ciemną stronę schowaną pod osłoną nocy, w zapomnianych schowkach, starych piwnicach, a często –...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Radosław Golec

Wstęp

WE WRZEŚNIU 1939 ROKUw stolicy Irlandii Północnej obowiązywało całkowite zaciemnienie. Władze nakazały wyłączenie lamp oświetlających ulice i wszelkich innych urządzeń produkujących światło w miejscach użyteczności publicznej, sklepach i fabrykach. Mieszkańcy musieli zadbać, aby nocą z ich domów nie wydostawały się jakiekolwiek promienie światła. Okna zostały przykryte ciężkimi zasłonami i tekturowymi płytami. Zabiegi te wprowadzone zostały na terenie całej Wielkiej Brytanii z obawy przed niemieckimi bombowcami.

Z jakiegoś jednak powodu część Belfastu nie podporządkowała się zarządzeniom. W dzielnicach zamieszkałych przez katolicką mniejszość domy i ulice pozostawały całkowicie oświetlone. Do tego irlandzcy nacjonaliści rozpoczęli protestacyjne palenie masek przeciwgazowych na specjalnie ułożonych stosach. W ten sposób środowiska popierające zjednoczenie wyspy wyrażały zarówno sprzeciw wobec brytyjskich zarządzeń, jak i radość z wybuchu wojny. Podczas jednej z manifestacji tłum wykrzykiwał: „Niech żyje Hitler!”, a na ścianach domów i murach pojawiały się napisy:

Do diabła z twoimi ustępstwami, Anglio, my chcemy swojego kraju.

Wstępujcie do IRA i służcie Irlandii.

Pamiętajcie 1916.

Trudności Anglii są szansą dla Irlandii…[1]

Druga wojna światowa okazała się katastrofą dla Europy. Miliony jej mieszkańców zostało zabitych, straciło bliskich, dach nad głową oraz dorobek całego życia. Nie wszyscy jednak rozpoczęcie działań zbrojnych przywitali z niezadowoleniem. Istniały grupy, które z zawieruchą wojenną wiązały duże nadzieje. Były to najczęściej organizacje mniejszościowe, które w ramach przynależności do konkretnego państwa od lat walczyły o możliwość stworzenia własnego. Należały do nich m.in. Bretończycy, Chorwaci, a także ukraińscy nacjonaliści. Na północno-zachodnich skrawkach Europy taką mniejszość reprezentowali członkowie Irlandzkiej Armii Republikańskiej, organizacji wcześniej niezwykle zasłużonej w walce z brytyjskim panowaniem na Zielonej Wyspie.

Powstanie IRA wiąże się nieodłącznie z tragiczną historią jej ziemi. W 1171 roku brytyjski król Henryk II Plantagenet przybył do Irlandii, zapoczątkowując trwającą wieki okupację. Wraz za nim przybyli angielscy panowie, wielcy zarządcy irlandzkiej ziemi. W późniejszym czasie północno-wschodnie obszary stały się celem dużej migracji protestantów z Wielkiej Brytanii. Rdzenni mieszkańcy celtyckiej wyspy nigdy nie pogodzili się z utratą niezależności. Przez stulecia doszło do licznych powstań, które były bezwzględnie tłumione. Aby zapobiec dalszym wystąpieniom, prawa Irlandczyków zostały ograniczone. Zabroniono im głosowania, a także posługiwania się rodzimym językiem. Na początku XIX wieku Irlandia stała się formalnie częścią imperium Wielkiej Brytanii. Irlandczycy byli jednak obywatelami drugiej kategorii.

Ich frustrację potęgowała gospodarcza i ekonomiczna eksploatacja zasobów Irlandii. W latach 1845–1851 plaga ziemniaczana spowodowała wielką klęskę głodu. W jej konsekwencji zmarło około miliona obywateli, których podstawowym produktem żywnościowym był ziemniak. Kolejny milion wyemigrował, głównie do Stanów Zjednoczonych. Spowodowało to gwałtowny spadek populacji o 25 procent. O ten stan rzeczy w dużej mierze obwiniano brytyjski rząd oraz brytyjskich landlordów (wielkich właścicieli ziemskich), którzy kontynuowali wywózkę żywności z Irlandii na sąsiednią wyspę.

W tych warunkach rodził się irlandzki nacjonalizm i republikanizm. Nieodłącznym elementem budzenia się patriotycznej świadomości był renesans popularności języka irlandzkiego oraz irlandzkiej kultury. Ogromną rolę odegrał w tym zakresie poeta i dramaturg Patrick Pearse. W 1858 roku powstało Irlandzkie Bractwo Republikańskie (IRB). Jego celem było uzyskanie pełnej suwerenności wyspy, przy wsparciu emigrantów w USA, na czele których stanął John Devoy. W latach osiemdziesiątych XIX wieku rozpoczęto pierwszą w historii kampanię bombową na terytorium Wielkiej Brytanii. Stała się ona niejako wzorem dla późniejszych akcji organizowanych przez irlandzkich ekstremistów. Jednym z jej organizatorów był Tom Clarke, późniejszy lider bojowników na wyspie. Clarke odsiedział piętnaście lat w brytyjskim więzieniu. Po powrocie do Irlandii w 1907 roku rozpoczął przygotowania do wywołania rewolucji na wyspie. W tym samym czasie, z inicjatywy m.in. Arthura Griffitha powstały pierwsze partie polityczne, które przyjęły nazwy w języku irlandzkim: Cumann na nGaedheal (Liga Gaelow) oraz Sinn Féin (My Sami). Stały się one głównym nośnikiem szerzenia idei nacjonalistycznych.

Jednocześnie irlandzki członek brytyjskiego parlamentu, John Edward Redmond, domagał się oddania władzy na Zielonej Wyspie w ręce autonomicznego rządu. W efekcie utworzono w Dublinie lokalny, złożony z Irlandczyków gabinet, który był jednak zależny od władz w Londynie. Krok ten spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem protestantów z północy, którzy utworzyli oddziały zbrojne do walki, nie godzących się na dyktat Dublina. W odpowiedzi katolicy na południu zaczęli masowo wstępować do paramilitarnych Irish Volunteers (Irlandzkich Ochotników) pod dowództwem Eoina MacNeilla. Jednocześnie socjalista James Connolly tworzył uzbrojone oddziały Irish Citizen Army (Irlandzkiej Armii Obywatelskiej), których zadaniem była obrona strajkujących robotników przed policją. IRB uzyskało w ten sposób wojskowe ramie niezbędne do rozpoczęcia ogólnonarodowego powstania. Pozostało jedynie czekać na odpowiednią chwilę, czyli na pojawienie się „trudności Anglii, które stanowiłyby szansę dla Irlandii”…

Rozdział 1

NIEMIECKIE KARABINY DLA IRLANDZKICH POWSTAŃCÓW

KAPITAN SPINDLER ZSZEDŁ Z MOSTKU i przeszedł na najwyżej położony punkt na pokładzie swego parowca. Zapalił papierosa i przyłożył lornetkę do oczu. Bacznie obserwował brzeg oraz wodę, otaczającą niewielką zatokę Tralee na południowo-zachodnim wybrzeżu Irlandii. Z odległości kilku mil morskich od brzegu bezskutecznie wypatrywał statku naprowadzającego. Miał on bezpiecznie pokierować jednostkę Spindlera w kierunku lądu. Umówionym znakiem rozpoznawczym miała być zielona flaga na maszcie statku-pilota oraz człowiek ubrany w zielony sweter na jego dziobie. Minęły dwadzieścia cztery godziny od czasu, kiedy dziesięciotonowy parowiec dotarł do brzegów Zielonej Wyspy. Irlandzka łódź pilotująca miała pojawić się w przeciągu pół godziny od jego przybycia. Spindler ubrany był w norweski mundur marynarski. Również członkowie jego załogi nosili stroje marynarzy z Norwegii. Na maszcie powiewała bandera tego kraju, a na parowcu widniał namalowany białą farbą wielki napis: „Aud”. Jednak ani kapitan, ani jego podwładni nie byli Norwegami. Mało tego, nie znali ani słowa po norwesku. Dowodzący „Aud” był w rzeczywistości oficerem niemieckiej Cesarskiej Marynarki Wojennej, a pozostali członkowie załogi marynarzami kajzerowskich Niemiec. Pod pokładem statku spoczywał drogocenny ładunek: 20 tysięcy karabinów oraz dziesięć ciężkich karabinów maszynowych wraz z amunicją. Była to broń dla miejscowych bojowników, członków Irlandzkiego Bractwa Republikańskiego (IRB) oraz Irlandzkich Ochotników (Irish Volunteers), których spadkobiercą będzie późniejsza Irlandzka Armia Republikańska. Parę dni później, w Wielkanoc 23 kwietnia 1916 roku, miało wybuchnąć powstanie. Jego celem było całkowite wyzwolenie Irlandii od brytyjskiego panowania i powołanie irlandzkiej republiki. Rebelianci bardzo liczyli na niemiecką broń, bez której powstanie skazane było na niepowodzenie. Dlaczego zatem nikt nie zgłaszał się po jej odbiór? To pytanie zadawał sobie kapitan Spindler od ponad doby, bezowocnie oczekując na pokładzie „Aud”.

Dostarczenie statku z karabinami było ukoronowaniem zapoczątkowanej parę lat wcześniej współpracy pomiędzy irlandzkimi bojownikami a rządem Rzeszy Niemieckiej. Kooperacja ta, oparta na zasadzie: wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, trwała przez cały okres pierwszej wojny światowej. Następnie została zamrożona w okresie niemieckiej Republiki Weimarskiej, aby powrócić ze zdwojoną siłą w czasach rządów Adolfa Hitlera i w okresie drugiej wojny światowej. Jednym z pomysłodawców i entuzjastów współpracy irlandzko-niemieckiej w jej wczesnych latach był Roger Casement.

Casement urodził się 1 września 1864 roku w Dublinie. Jego rodzice zmarli, gdy był jeszcze dzieckiem. W wieku szesnastu lat wyruszył do Anglii, gdzie imał się różnych zajęć. W młodości dużo podróżował służbowo, m.in. po Afryce. W 1901 roku znalazł posadę w brytyjskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych, z którego ramienia prowadził dochodzenie w sprawie ludobójstwa w belgijskim Kongo. Następnie spędził sporo czasu w lasach tropikalnych Amazonii, badając kwestię wykorzystywania miejscowej ludności przez brytyjsko-peruwiańską firmę wytwarzającą kauczuk. Doświadczenia te wpłynęły na przyjęcie przez Casementa silnie antyimperialistycznego nastawienia. W 1913 roku porzucił pracę dla angielskiego rządu i przeniósł się do Irlandii. Na miejscu nawiązał kontakty z radykalnymi bojownikami i przeciwnikami Wielkiej Brytanii, pod której panowaniem znajdowała się wówczas Zielona Wyspa. Przesiąknął ideami republikanizmu oraz postulatami wyrwania się Irlandii spod angielskiego jarzma, mimo że niezbyt pasował do katolików spod znaku IRB i Irish Volunteers. Był bowiem protestantem i homoseksualistą. W 1914 roku wyjechał do Nowego Jorku, gdzie nawiązał znajomość z Johnem Devoyem, jednym z przywódców irlandzkich w USA, członkiem Clan na Gael. Organizacja ta miała za zadanie zdobycie poparcia finansowego i politycznego wśród Amerykanów i Irlandczyków w Stanach Zjednoczonych dla idei wolnej, niepodległej Irlandii. Celem misji Casementa było zdobycie środków na zakup broni do planowanego na wyspie zbrojnego wystąpienia przeciwko okupantowi.

W lipcu 1914 roku wybuchła pierwsza wojna światowa. Na początku sierpnia Anglia wypowiedziała wojnę Rzeszy Niemieckiej, która tym samym stała się naturalnym sojusznikiem irlandzkich aspiracji niepodległościowych. Inspirowany Devoyem, który utrzymywał kontakty z dyplomatami niemieckimi w Waszyngtonie, Casement postanowił szukać pomocy dla sprawy Irlandii u rządu Cesarstwa Niemieckiego. Jeszcze w trakcie pobytu w Nowym Jorku napisał list do cesarza Wilhelma II Hohenzollerna oraz spotkał się w tej sprawie z niemieckim ambasadorem. Za jego pośrednictwem zorganizował swój wyjazd do Niemiec.

W październiku na pokładzie statku „Oscar II” opuścił terytorium Stanów Zjednoczonych. Towarzyszył mu Norweg Adler Christensen. Casement podróżował pod pseudonimem James Landy. Nie uchroniło go to jednak przed zdemaskowaniem przez służby specjalne Wielkiej Brytanii. Podczas krótkiej przerwy w rejsie statek zatrzymał się w Oslo (wówczas Christiana). W czasie postoju Christensen został aresztowany na ulicy i zawieziony do angielskiego poselstwa. Na miejscu konsul Mansfeldt Findlay osobiście przesłuchiwał Norwega. Wypytywał go o Casementa i cel jego wyprawy. W pewnym momencie zaproponował dużą nagrodę za pomoc w zamordowaniu Irlandczyka, sugerując, że ktokolwiek „rozwali mu głowę, nie powinien martwić się o pracę przez resztę życia”. Po czym zadał zaskoczonemu gościowi pytanie: „Podejrzewam, że nie miałbyś nic przeciwko łatwemu życiu przez resztę swoich dni?”[2]. Rząd angielski zaproponował mu 5 tysięcy funtów (co w owym czasie stanowiło majątek) za zdradę towarzysza (według Brytyjczyków to Christensen wyszedł z propozycją współpracy i wielokrotnie informował konsulat o zamierzeniach Irlandczyka). Casement dowiedział się o propozycji konsula od Christensena. Był wściekły na Anglików, a incydent z Oslo nie dawał mu spokoju podczas osiemnastomiesięcznego pobytu w Niemczech.

Jeszcze przed przybyciem do Berlina z ramienia niemieckiego Ministerstwa Spraw Zagranicznych (Auswaertiges Amt – AA) Casementowi przydzielono tłumacza i przewodnika – Richarda Meyera. Irlandczyk wyznaczył sobie kilka zasadniczych celów. Po pierwsze chciał uzyskać od rządu niemieckiego ogłoszenie formalnej deklaracji wspierającej dążenia niepodległościowe wyspy. Po drugie pragnął utworzyć kilkutysięczną brygadę z jeńców irlandzkich przebywających w obozach na terenie cesarstwa. Wcześniej wcieleni oni zostali do brytyjskiego wojska i walczyli z Niemcami we Francji i Belgii. Po trzecie wreszcie chciał uzyskać konkretną pomoc militarną, czy to w postaci sprzętu wojskowego i zasobów oficerskich, czy też lądowania wojsk niemieckich na terenie Irlandii.

31 października 1914 roku Casement przybył do stolicy Rzeszy. „W końcu w Berlinie! – zapisał w pamiętniku. – Podróż skończona – najgorsze chyba jeszcze przede mną! Czy mi się uda? Czy zrozumieją [Niemcy], ile to wszystko może dla nich znaczyć (…)?”[3]. Zameldował się w hotelu Continental jako obywatel amerykański, Mr. Hammond. Pierwsze swoje kroki skierował do siedziby Auswaertiges Amt na Wilhelmstrasse 76. Po drodze podziwiał gmachy opuszczonych ambasad: Wielkiej Brytanii i Rosji. Na miejscu poznał podsekretarza stanu Arthura Zimmermanna, z którym negocjował potem niemiecką deklarację w sprawie Irlandii i który okazał się niezwykle pomocny. „Od razu go polubiłem. Miał dobre serce i ciepły uścisk dłoni” – zanotował potem Casement. Rozmawiał również z hrabią George’em von Wendlem, szefem departamentu do spraw Anglii, „człowiekiem dobrze zbudowanym, o szczerych brązowych oczach i z perfekcyjnym angielskim akcentem”[4]. Obie rozmowy przebiegły w bardzo przyjaznej atmosferze. Gość był pod silnym wrażeniem otwartości na współpracę swoich interlokutorów. Irlandczyk otrzymał od Meyera specjalną rządową kartę, która upoważniała go do poruszania się po Niemczech bez ciągłego zatrzymywania przez policję.

Wkrótce Casement wezwany został do odwiedzenia siedziby sztabu głównego wojsk niemieckich na froncie zachodnim. Razem z Meyerem udali się do Kolonii, a stamtąd przez Belgię, i Luksemburg do Charleville-Mézières, gdzie znajdował się sztab. Przez okno pociągu przedzierającego się przez Belgię Casement obserwował zniszczenia dokonane przez wojska niemieckie. Obwiniał Anglię za niespełnione obietnice ochrony Belgii i jej nawoływania do obrony belgijskiej neutralności za wszelką cenę. „Cóż to za zbrodnia!” – zanotował. Było mu przerażająco zimno. Mróz nie ustępował ani na chwilę. Pomimo futrzanych rękawiczek palce Casementa bolały i siniały coraz bardziej. Zdecydował się zdjąć rękawice, wsunął ręce pod pośladki i siedział na nich tak długo, aż krążenie w palcach powróciło do normy.

Na miejscu irlandzki wysłannik przedstawił swe propozycje dowódcom niemieckim. Najpierw rozmawiał z baronem Kurtem von Lersnerem. Ten poinformował go, iż rozpoczął się proces wyszukiwania Irlandczyków wśród jeńców wojennych. Mieli oni zostać zebrani razem w jednym obozie w Limburgu pod Frankfurtem nad Menem. Pojawiła się jednak zasadnicza trudność. Lersner przyznał się, że jego ludzie nie potrafią odróżnić Irlandczyka od Brytyjczyka. „Dla nich to wszystko Anglicy” – mówił baron. Casement niewiele mógł na to poradzić. Jego rozmówca obiecał, że jak tylko uda się zgromadzić w jednym miejscu kilkuset jeńców, poinformuje go natychmiast, aby mógł ich odwiedzić. Zastrzegł jednak, że wolałby, ażeby Irlandczyk nie rozmawiał z rodakami osobno, ale przemawiał do większych grup. Ta nietypowa prośba zaskoczyła gościa. Czyżby Niemcy chcieli storpedować pomysł utworzenia brygady już na samym początku? Czy może chcieli coś przed nim ukryć? Zanim opuścił sztab, zastanowiła go jeszcze jedna rzecz: obecność licznej grupy francuskich transseksualistów w strojach kobiecych, którzy kręcili się po koszarach. Gość uznał, że bezpieczniej będzie nie poruszać tej kwestii w rozmowach z jego niemieckimi przyjaciółmi.

Po powrocie do Berlina Casementowi i Zimmermannowi szybko udało się dojść do porozumienia w sprawie niemieckiej deklaracji wspierającej irlandzkich bojowników. Ogłoszono ją 20 listopada 1914 roku. Według niej rząd niemiecki oznajmił, „że Niemcy w żadnym wypadku nie zamierzają najechać Irlandii w celu jej podbicia bądź usunięcia rodzimych instytucji tego kraju. Jeśli jednak w trakcie tej Wielkiej Wojny, której Niemcy nigdy nie chciały, niemieckie wojska znajdą się u brzegów Irlandii, wylądują tam nie jako najeźdźcy, aby plądrować i niszczyć, ale jako oddziały przyjazne rządowi, zainspirowanemu dobrą wolą w stosunku do państwa i ludzi, dla których Niemcy pragną tylko narodowego dostatku i narodowej wolności”[5]. Przy okazji publikacji deklaracji prasa ujawniła nazwisko Irlandczyka jako osoby negocjującej. Wobec tego nie widział on sensu dalszego ukrywania się pod fałszywym nazwiskiem. Mr. Hammond stał się już oficjalnie Rogerem Casementem. Ogłoszenie dokumentu napawało go optymizmem. Był pod silnym wrażeniem gościnności gospodarzy. „(…) każdego dnia zakochuję się coraz bardziej w Niemcach i Niemkach. Wielcy ludzie i dobrzy ludzie”[6] – pisał.

Jeden cel pobytu Casementa w Rzeszy został osiągnięty. Przyszedł czas na realizację następnego. Wyposażony w specjalny paszport wydany przez Kaisera 4 grudnia udał się do obozu jenieckiego w Limburgu. Niemcy zdążyli już zgromadzić tam trzystu irlandzkich więźniów. Wyglądali bardzo wynędzniale – półnadzy, ubrani w jakieś ciuszki w kolorze khaki – nędzni, schorowani, brudni i bez nadziei (…) bardzo nieobiecujący materiał do pracy – szumowiny Irlandii”[7] –zanotował w dzienniku. Wyglądem Irlandczycy znacznie różnili się od francuskich jeńców, zdrowszych i lepiej ubranych. Gość rozmawiał najpierw z dwudziestoma oficerami. Przedstawił im swój plan utworzenia brygady, która miałaby uzyskać pełne wyszkolenie, umundurowanie i uzbrojenie. Wszystko to na koszt Niemców. Im dłużej mówił, tym większe znudzenie i mniejsze zainteresowanie zauważał na twarzach żołnierzy. Kiedy skończył, więźniowie zaczęli uskarżać się na złe traktowanie przez strażników obozowych, mówili o niemieckich kłamstwach i ciepło wypowiadali się o Anglii. Wykazywali całkowity brak entuzjazmu dla idei tworzenia irlandzkich oddziałów. Casement wyczuwał dużą nieufność zarówno w stosunku do Niemców, jak i swojej osoby. Nie udało mu się tego dnia pozyskać ani jednego ochotnika. Pozostawił tylko rozmówcom przywiezione ze sobą materiały propagandowe oraz zdjęcia nowego papieża Benedykta XV. Rozczarowany opuścił obóz. „W tych biednych przemoczonych, chorych twarzach stała przede mną zbrodnia dokonana na Irlandii”[8] – zanotował jeszcze tego wieczora. Do jeńców powrócił następnego dnia. Tym razem zebrał wszystkich (doliczył się 383) w jednym pomieszczeniu. Powtórzył swoje propozycje z dnia poprzedniego. Tym razem nic nie odpowiedzieli. Zauważył jednak, że część z nich posiada nie tyle proangielskie, ile antyniemieckie nastawienie. Fakt ten nie dziwił, zważywszy, że byli to żołnierze, którzy jeszcze niedawno wykrwawiali się na polach belgijskich właśnie w walce z Niemcami. Trudno oczekiwać, aby śmiertelny wróg z dnia na dzień stał się przyjacielem. Ponadto składali oni przysięgę wierności Zjednoczonemu Królestwu Wielkiej Brytanii. Złamanie tej przysięgi oznaczało zdradę największego kalibru, na którą nie mogli sobie pozwolić. W próbach rekrutacji w obozie Casementa wspierało trzech księży. Dwóch z nich przybyło specjalnie na tę okazję z Watykanu, jeden z USA. Obecność duszpasterzy w niewielkim stopniu wpłynęła na sceptycznie nastawionych więźniów.

Casement nie krył wściekłości na swoich rodaków: „Im częściej spotykam tych domniemanych Irlandczyków, tym mniej wydają się irlandzcy. Są czarną plamą na naszej narodowości”[9] – zanotował. To jeszcze nie był koniec złych wiadomości. Niemcy odmówili produkcji dwóch tysięcy specjalnych odznak na mundury Irlandczyków, tłumacząc to zbyt wysokimi kosztami. Brak zainteresowania pobratymców tworzeniem brygady oraz niewystarczające zaangażowanie Niemców powodowały stopniowo narastającą frustrację i rozczarowanie u Casementa. Postanowił wystarać się w MSZ o spotkanie z kanclerzem bądź ministrem spraw zagranicznych Rzeszy.

W piątek 18 grudnia Irlandczyk pojawił się w oficjalnej rezydencji kanclerza przy Wilhemstrasse. Theobald von Bethmann Hollweg ubrany w szary mundur czekał w ogromnym salonie kancelarii Rzeszy. Kiedy pojawił się gość, szef rządu wstał, podał mu rękę w ciepłym uścisku, po czym wskazał fotel. Całe spotkanie trwało pół godziny. Obaj palili papierosy i rozmawiali: kanclerz po niemiecku, a Casement po francusku. Mówił głównie gość. Opowiadał o Irlandii, o mniejszości irlandzkiej w Stanach Zjednoczonych oraz swoich marzeniach o wolnej ojczyźnie. Hollweg zgodził się, że powstanie niezawisłej Irlandii byłoby korzystne zarówno dla Niemiec, jak i dla idei wolnej żeglugi. Przyznał jednak, że przy dzisiejszej sile floty angielskiej, która trzyma w szachu Zieloną Wyspę, idea irlandzkiej niepodległości jest pomysłem fantastycznym. W trakcie rozmowy poruszono także temat jenieckiej brygady. Casement wspomniał o trudnościach i problemach w jej formowaniu. Na koniec kanclerz wstał, uścisnął serdecznie rękę gościa i życzył mu „sukcesów we wszystkich zamierzeniach i projektach”[10].

Nowy rok Casement przywitał w pesymistycznym nastroju. Czas mijał, a jedyne, co udało mu się osiągnąć, to ogłoszenie niemieckiej deklaracji oraz podpisanie porozumienia w sprawie utworzenia oddziałów. Tymczasem praktyczna realizacja tego ostatniego szła niezwykle opornie. 5 stycznia 1915 roku powrócił znowu do Limburga. Spotkało go tam ponowne rozczarowanie. „Irlandczycy są leniwi, brudni i zachowują się w niedopuszczalny sposób – przygarbieni, z rękoma w kieszeniach wałęsają się i nieustannie pokrzykują «stara dobra Anglia»”– opisywał jeńców. Gość wstydził się za zachowanie rodaków. „Postawa tych ludzi jest jedną z rzeczy, przez którą Irlandczyk traci wiarę we własny naród i prawie że gardzi własnym krajem”[11] – zanotował. Również Niemcy wykazywały brak zainteresowania sprawami irlandzkimi. Mundury dla jeńców nie były jeszcze gotowe. Odmawiano też przydzielenia ochotnikom broni. W rozmowach urzędnicy i generałowie przekonywali Casementa o gotowości pomocy i na zapewnieniach się kończyło. Byli zbyt pochłonięci walkami na zachodzie i planowaniem nalotów sterowców na Wielką Brytanię. Pierwszy z nich miał miejsce 19 stycznia.

Wobec nieudanych prób tworzenia Brygady IRB zdecydowało się uzyskać pomoc Niemców w innej formie. Republikańscy przywódcy uznali, że zaangażowanie Anglii w wojnę w Europie wcześniej czy później osłabi ją i odwróci jej uwagę od Zielonej Wyspy. Stwarzałoby to korzystne warunki do wybuchu ogólnonarodowego powstania przeciw angielskiej dominacji i doprowadziłoby do proklamowania irlandzkiej republiki. W tym celu potrzebna była broń, której bojownicy byli właściwie pozbawieni. Postanowili prosić o nią rząd Rzeszy. W kwietniu 1915 roku zdecydowali się wysłać do Niemiec swojego przedstawiciela Josepha Plunketta. Miał on wesprzeć Casementa w jego staraniach o utworzenie Brygady i zorganizować dostawy broni do Irlandii. Przed wyjazdem Plunkett dobrze przygotował się do misji. Zniszczył wszystkie swoje zdjęcia (pozostało tylko kilka z lat szkolnych), aby Anglicy nie mogli go rozpoznać z fotografii na listach gończych. Jeszcze w kwietniu przybył do Berlina. Przedstawił Casementowi plany dotyczące wybuchu powstania. Ten zdecydowanie się im sprzeciwił. Uważał, że bez pomocy militarnej z zewnątrz, w postaci oddziałów zbrojnych, insurekcja nie ma najmniejszych szans powodzenia. Tymczasem rząd Rzeszy odmawiał bezpośredniego udziału wojsk cesarskich. Mimo wszystko Irlandczycy opracowali plan niemieckiej interwencji. Zapotrzebowanie na broń oceniali na 40 tysięcy karabinów. Dwanaście tysięcy żołnierzy miałoby wylądować na zachodnim wybrzeżu wyspy i rozpocząć atak w okolicach miasta Shannon[12]. W tym samym momencie miałoby wybuchnąć powstanie.

Plunkett wspomagał też Casementa w rekrutacji jeńców. Głównie dzięki jego staraniom udało się uzyskać 53 ochotników z Limburga. Mieli oni zostać przetransportowani do Berlina, otrzymać mundury i szkolenie. W końcu zabrano ich do obozu Zossen pod Berlinem.

Casement wyraźnie podupadł na zdrowiu. Łatwo wpadał w stany nerwicowe i depresyjne. Prosił dowództwo IRB o przysłanie kogoś do pomocy przy dalszej rekrutacji oraz opieki nad brygadą w Zossen. Sam zajął się głównie działalnością propagandową. Dużo publikował w prasie pod zmienionym nazwiskiem. W swej publicystyce atakował przede wszystkim rząd angielski. Stopniowo tracił również zaufanie do Niemców.

W listopadzie IRB wysłało do Berlina swojego człowieka – Roberta Monteitha. Służył on wcześniej w armii Wielkiej Brytanii, m.in. w koloniach w Indiach i Afryce Południowej. Odszedł ze służby w 1911 roku i zamieszkał w Dublinie. W roku 1913 wstąpił do organizacji Irlandzkich Ochotników, gdzie zajął się wojskowym szkoleniem jej członków. Po wybuchu pierwszej wojny światowej Anglicy złożyli mu propozycję powrotu do służby. Miał rekrutować Irlandczyków do armii imperium brytyjskiego. Propozycja wydawała się kusząca. Oferowano mu do dyspozycji samochód wraz z szoferem oraz opiekunki do dzieci. Ten jednak stanowczo odmówił. W odwecie wyrzucono go z pracy i deportowano poza stolicę. Monteith przeniósł się do Limerick na południowym zachodzie, gdzie kontynuował współpracę z republikańskimi bojownikami. Kiedy pojawiła się okazja wyjazdu do Niemiec, chętnie z niej skorzystał.

Ze względów bezpieczeństwa Monteith do Berlina trafił okrężną drogą – przez Liverpool, Nowy Jork, Oslo i Kopenhagę. Podróż zajęła mu aż kilkanaście dni. Statek, którym podróżował, przeszukiwany był na morzu przez oddziały brytyjskie. Czas ten spędził głównie, ukrywając się w kabinie pod pryczą. Sprawdzano też dokumenty pasażerów. Irlandczyk doskonale udawał pijanego, przez co udało mu się uniknąć zdekonspirowania.

Po przybyciu do Berlina udał się do siedziby MSZ na Wilhelmstrasse, gdzie podobnie jak jego poprzednik otrzymał paszport oraz specjalną kartę do swobodnego przemieszczania się po Rzeszy. Zaraz potem udał się do Monachium na rozmowę z chorym Casementem. „Sir Roger wygląda na bardzo chorego, przygnębionego i nerwowego, w stanie rozdrażnienia” –zanotował po pierwszym spotkaniu z rodakiem. Razem powrócili do Berlina. Casement postarał się o stałą przepustkę do Zossen dla swego nowego przyjaciela. Głównym zadaniem Monteitha było zajęcie się ochotnikami w obozie oraz kontynuowanie rekrutacji więźniów w Limburgu. Najpierw odwiedził członków brygady. Został im przedstawiony jako nowy opiekun.

Z powodu niskiej rangi wojskowej (był tylko kapitanem) Niemcy z trudem akceptowali go jako przywódcę irlandzkiego oddziału. Pomimo próśb gospodarze stanowczo odmawiali, aby występował przed rekrutami w mundurze dowódcy brygady.

Monteith niezwykle poważnie potraktował swoją misję i zaraz po wizycie w Zossen udał się do Limburga. Od razu przystąpił do rekrutacji. Jednak ze znikomym efektem. Już po pierwszych rozmowach zdał sobie sprawę z trudności w wykonaniu swego zadania. „Ludzie wydają się obojętni – zapisał w dzienniku. – Uzyskanie ich w większej ilości będzie całkowicie niemożliwe”. Jeńcy pytali wprost, co będą z tego mieli. „Nie mam nic do zaoferowania, poza zaszczytem walki o swój kraj”[13] – odpowiadał. Nie dawał za wygraną. Codziennie rozmawiał z pięćdziesięcioma jeńcami. Zgłaszali oni gotowość walki o wolną Irlandię, ale po zakończeniu wojny. Dowódca zauważył, że większość z nich była rozleniwiona i dość zadowolona z obecnego stanu rzeczy. Warunki w obozie najwyraźniej znacznie się poprawiły. Każdy Irlandczyk otrzymywał średnio dziesięć paczek miesięcznie (przesyłki te zawierały głównie tytoń, ubrania i jedzenie), podczas gdy Anglik tylko trzy–pięć. Obecność Monteitha w obozie przyjmowana była niechętnie nie tylko przez rodaków, ale też przez więźniów francuskich. W czasie gdy opuszczał baraki, Francuzi wykrzykiwali: „Irlandzcy zdrajcy!”. On sam nie zrażał się początkowymi niepowodzeniami i powracał do Limburga jeszcze wielokrotnie.

W międzyczasie Irlandczyk zaczynał poważnie obawiać się o zdrowie Casementa. „(…) boję się go prosić, aby udał się do lekarza. Ostatnim razem, jak go widziałem, drżał jak liść na wietrze”– zapisał w dzienniku 6 listopada. Dwa tygodnie później spotkał towarzysza „na skraju załamania” w Berlinie. „(…) rozczarowanie i utrata nadziei prawie go zabiły – pisał. Naprawdę boję się, że rozważa samobójstwo”[14]. Pod koniec 1915 roku zły stan psychiczny pogłębiła tropikalna gorączka, którą Casement zaraził się prawdopodobnie lata wcześniej w Amazonii. W końcu lekarz zalecił mu kilkutygodniowy pobyt w sanatorium w Monachium.

Monteith postanowił skoncentrować swe wysiłki na umacnianiu brygady w Zossen. Ochotnicy wciąż traktowani byli jak więźniowie. Co prawda przydzielono im mundury, jednak ani broni, ani szkoleń nie otrzymali. Wobec niemożności dokonania inwazji Wielkiej Brytanii Niemcy zamierzali wykorzystać ich do walk w innym miejscu. Przedstawiono plan dołączenia ich do wojsk inwazyjnych na Bliskim Wschodzie. Celem ataku miał być rządzony przez Brytyjczyków Egipt. Monteith przedstawił owe propozycje swoim żołnierzom. Spośród 56 jeńców w Zossen 38 zdecydowało się wziąć udział w wyprawie, choć bez większego entuzjazmu.

Święta Bożego Narodzenia ochotnicy spędzili w obozie niezwykle hucznie. Była uroczysta kolacja, był alkohol, śpiewy i przedstawicielki płci pięknej. „Całkiem sporo dziewczyn. Wspaniale jest widzieć, jak te dziewczyny zadają się z Irlandczykami”[15]– zanotował dowódca. O tym, do jak bliskich relacji doszło, świadczy fakt, że po paru dniach Monteith otrzymał od podopiecznych aż pięć próśb o zezwolenie na zawarcie małżeństwa. Każdy żołnierz dostał też prezent od żony konsula amerykańskiego w Monachium, pani Gaffney: zieloną, satynową torbę, owiązaną wstążką w irlandzkich i niemieckich barwach. W środku znajdowały się papierosy, zapalniczki, bawarskie słodycze oraz mała koperta z nową, złotą monetą jednomarkową. Nie obyło się bez incydentów. Doszło do kilku kłótni i bójek z Niemcami. Tylko dzięki interwencji Monteitha udało się uniknąć większego rozlewu krwi. Pierwszego stycznia miały miejsce kolejne ekscesy, kiedy to jeden ze świętujących Nowy Rok Niemców określił jeńców mianem Anglików. W konsekwencji Irlandczycy dostali zakaz opuszczania obozu. Dodatkowo ich baraków miało od teraz pilnować czterech uzbrojonych strażników. Monteith, przechodząc obok jednego z nich, zapytał, czemu ten nie prezentuje broni przed oficerem. Ten odparł, że „strażnik nigdy nie prezentuje broni, która jest naładowana!”[16].

Stosunki między irlandzkimi wysłannikami i Niemcami z biegiem czasu ulegały pogarszaniu. Mijały zimowe miesiące, a członkowie Brygady wciąż nie posiadali ciepłych ubrań i butów na zmianę. Po interwencji w niemieckim Sztabie Generalnym Monteith otrzymał odpowiedź, że „ich buty się niszczą, ponieważ ciągle grają w piłkę nożną”[17], i jeśli nie chce ich za chwilę widzieć grających nago, powinien zakazać tej praktyki. Z powodu ciągłego ignorowania kolejnych próśb 24 spośród 38 ochotników wycofało się z zamiaru wyjazdu na Bliski Wschód (potem jednak powrócili na listę). Niemcy się wściekli. Kapitan Nadolny, który był odpowiedzialny za negocjacje z Irlandczykami, krzyczał do Monteitha, że wyśle ich wszystkich na front zachodni. Dowódca Brygady napisał do Sztabu list z zapytaniem, czy zamierzają wysłać ich członków na wschód, bo jeżeli nie, to powinni otrzymać jakieś zajęcie. W odpowiedzi usłyszał, że rząd niemiecki nie zapraszał go do Rzeszy. Irlandczyk, oburzony, zagroził złożeniem dymisji: „możecie mnie przerzucić przez granicę albo przekazać w ręce Anglików” – oznajmił, po czym gotowy do wyjścia nasunął czapkę wojskową i włożył rękawiczki. Najwidoczniej tak stanowczej odpowiedzi jego rozmówca – porucznik Frey się nie spodziewał. Natychmiast zmienił ton i obiecał pomoc[18]. Jedyne, co udało się w tej kwestii osiągnąć, to zorganizowanie dla ochotników szkoleń z obsługi karabinu maszynowego.

1 marca 1916 roku Monteith został wezwany w bardzo ważnej sprawie do siedziby Sztabu Generalnego w Berlinie. Niemcy oświadczyli mu, że otrzymali pilne wiadomości ze Stanów Zjednoczonych. Przedstawiciele irlandzkich republikanów w Ameryce informowali rząd kajzerowski o planowanym w Irlandii ogólnonarodowym powstaniu, które wybuchnąć ma pod koniec kwietnia w czasie obchodów świąt wielkanocnych. Jednocześnie prosili Rzeszę o wsparcie. Pomoc miała objąć przysłanie oficerów i statków z bronią, w tym z karabinami, amunicją, materiałami wybuchowymi oraz karabinami maszynowymi niezbędnymi do obrony podczas lądowania na Zielonej Wyspie. Jednostkom miała towarzyszyć łódź podwodna jako eskorta. Ponadto jedna z łodzi podwodnych miałaby dopłynąć do Dublina w celu przeprowadzenia akcji sabotażowych. Dodatkowo Niemcy przeprowadziłyby demonstrację siły na Morzu Północnym. Monteith ocenił zapotrzebowanie bojowników na broń na 100 tysięcy karabinów. Gospodarze oznajmili mu, że na łódź są w stanie załadować tylko połowę, a więc 50 tysięcy. „W takim razie wyślijcie większy statek (…) im więcej nam wyślecie, tym łatwiejsza praca was czeka tu na miejscu”[19] – oznajmił Irlandczyk. Admiralicja szacowała, że „pomiędzy 20 a 23 kwietnia wieczorem dwa albo trzy statki rybackie mogłyby wyładować około 20 tysięcy karabinów i 10 karabinów maszynowych z amunicją i materiałami wybuchowymi w okolicy Fenit Pier w zatoce Tralee”. Zaznaczono, że „wyładowanie nie może trwać dłużej niż dwie, trzy godziny”[20].

Monteith natychmiast poinformował o całej sprawie przebywającego w sanatorium w Monachium Casementa. Ten na wieści o planowanym powstaniu i niemieckiej pomocy zareagował entuzjastycznie. Powrócił w nim dawny optymizm i siły życiowe. Wkrótce opuścił stolicę Bawarii i dołączył do kolegi w Berlinie. Obaj wspólnie zajęli się planowaniem ekspedycji do Irlandii. Tymczasem Niemcy stanowczo odmawiali przysłania oficerów oraz łodzi podwodnej. Według pierwotnego planu Casementa członkowie brygady z Zossen mieli zostać przetransportowani do Irlandii tą samą jednostką, co broń i amunicja. Jednakże z powodu niemieckiej odmowy dołączenia eskorty w postaci okrętu podwodnego, rozwiązanie to wydawało się zbyt ryzykowne. Irlandczycy bowiem w przypadku przejęcia jednostki przez Brytyjczyków, zostaliby zapewne potraktowani jako zdrajcy i straceni.

7 kwietnia Casement został wezwany do siedziby Sztabu Głównego. Tam poinformowano go, że zdecydowano się wysłać jego, Monteitha oraz sierżanta Beverleya (alias Daniel Bailey) z Zossen, przeszkolonego w obsłudze karabinu maszynowego, okrętem podwodnym do Irlandii. Trasy U-Boota oraz parowca z bronią znacznie się różniły, choć obie jednostki miały dotrzeć do brzegów Zielonej Wyspy w tym samym czasie, tj. pomiędzy 20 a 23 kwietnia. Monteith uznał, że Niemcy chcą się pozbyć irlandzkich gości raz na zawsze. „Jesteśmy odcięci od kontaktu z Irlandią i Ameryką, a cała sprawa wygląda tak, że zostajemy wysłani z zawiązanymi dłońmi na pewną śmierć, bez możliwości podniesienia ręki we własnej obronie, a ci głupcy myślą, że nie przejrzeliśmy ich zdrady. Jedziemy, dobrze zdając sobie sprawę, co nas czeka, ale bez strachu i bez wyrzutów”[21] – zapisał Monteith 10 kwietnia w dzienniku. Ich statek miał wypłynąć dwa dni później. 11 kwietnia Casement zanotował: „Mój ostatni dzień w Berlinie! Dzięki Bogu – jutro mój ostatni dzień w Niemczech. Angielskie więzienie albo szafot byłyby lepsze niż przebywanie z tymi ludźmi dłużej”[22].

W międzyczasie pojawił się problem sposobu dostarczenia broni do Irlandii. Użycie oficjalnej jednostki pod niemiecką banderą było wykluczone. Statek taki stałby się zapewne łatwym celem potężnej i wszechobecnej Royal Navy. Zdecydowano się użyć parowca „Libau”, który był niemieckim łupem wojennym z początków wojny. Pierwotnie (pod nazwą SS „Castro”) należał do Anglików. Miał 67 metrów długości i wyporności ponad tysiąc ton. Na kapitana nowej jednostki wybrano Karla Spindlera, zasłużonego oficera kajzerowskiej marynarki wojennej. Załoga składała się z 22 doświadczonych niemieckich marynarzy. Postanowiono użyć kamuflażu. Parowiec miał udawać norweską jednostkę handlową. W tym celu przemalowano pokład, a na kadłubie znalazły się wielki, biały napis „Aud” oraz bandera Norwegii. Załoga musiała zapuścić brody i porzucić żołnierskie maniery. Dostarczono norweskie uniformy. Zgadzały się one co do najmniejszych szczegółów. „Nawet czarne guziki miały odbitą nazwę norweskiej firmy”[23] – wspominał Spindler. Jedyny kłopot polegał na zbyt małych rozmiarach ubrań. Co potężniejsi Niemcy wyglądali dość komicznie w przykrótkich rękawkach i nogawkach nowych strojów. Zadbano o wszystkie detale. Statek wyposażono w norweskie sprzęty, garnki, książki, gazety. Niemieckie rzeczy zamknięto na klucz w jednym pudle. Broń umieszczoną w ładowni przykryto stertami mebli, drzwiami, ramami okien i wannami. W kilku miejscach umieszczono ładunki wybuchowe, które miały zostać zdetonowane podczas próby przejęcia parowca przez wroga. Każdy członek zespołu otrzymał skandynawskie imię. Niestety, okazało się, że nikt z nich nie mówi po norwesku. W rozmowach z napotkanymi załogami postanowiono posługiwać się rodzimym językiem, ale wypowiadając się niskim tonem i powoli. Taki niemiecki miał rzekomo przypominać język północnych Skandynawów.

Statek wyruszył z Lubeki 9 kwietnia 1916 roku. Jego trasa wiodła przez Kanał Kiloński, dalej na północ wzdłuż brzegów Półwyspu Skandynawskiego, przez koło podbiegunowe. Następnie statek wykonał zwrot na południe, biorąc kurs na południowo-zachodnie krańce Irlandii. Podróż przebiegła bez większych przeszkód, jeśli nie liczyć spotkania z niemieckim niszczycielem, duńskim parowcem i brytyjskim krążownikiem. Ponadto jednostka trafiła na silny sztorm w okolicach Rockall. W czwartek 20 kwietnia statek dotarł do brzegów Zielonej Wyspy. O godzinie 16.15 zatrzymał się w dokładnie umówionym miejscu. Z pokładu widoczny był port w wiosce Fenit w zatoce Tralee.

Kapitan liczył, że rozładunek potrwa siedem, osiem godzin, a więc jeszcze tego samego dnia uda się w drogę powrotną. Zgodnie z umówionym scenariuszem parowiec rozpoczął nadawanie sygnału – zielonego światła. W tym momencie miała pojawić się irlandzka łódź pilotująca i poprowadzić Niemców do brzegu. Byłem we właściwym miejscu i dokładnie we właściwym czasie. „Ale gdzie byli Irlandczycy? – pisał. – Nic się nie poruszało na jakimkolwiek kierunku. Żadnej łodzi na wodzie, ani żadnego znaku życia. Cała okolica wyglądała na martwą”[24]. Do tego wszystkiego nie było ani śladu okrętu podwodnego z Casementem na pokładzie. Według rozkazów po pół godzinie czekania kapitan sam miał zdecydować, czy czekać dłużej, czy też zawrócić. Po konsultacjach z marynarzami, spośród których żaden nie chciał przerywać misji, Spindler wydał rozkaz dalszego oczekiwania. Obawiał się, że powstanie wybuchło wcześniej i Anglicy właśnie dokonywali jego zdławienia, a większość rebeliantów zostało aresztowanych. Liczył, że część z nich może czekać na zapadnięcie zmroku i wtedy dokonać rozładunku Aud. Postanowił opłynąć zatokę, jednocześnie wysyłając znaki świetlne, jednak i to nie przyniosło pożądanego rezultatu. Po nastaniu nocy kapitan zaczął podejrzewać pułapkę. „Mimo wszystko nie podobał mi się pomysł powrotu. Jedyne, co dodawało mi otuchy, to świadomość, że wszyscy moi ludzie również nie chcą wracać”[25] – zapisał po latach.

Nad ranem na horyzoncie pojawił się nieznany obiekt. Okazało się, że to parowiec, który z dużą szybkością płynie w kierunku Aud. Spindler miał nadzieję, że to jego pilot. Niestety, zamiast zielonej bandery na maszcie powiewały barwy brytyjskiej marynarki wojennej, a na kadłubie widniała nazwa – HMT „Setter II”. Parokrotnie okrążył norweski statek, po czym spokojnie się zatrzymał. Na pokładzie stało kilka osób, wpatrujących się przez lornetki w jednostkę fałszywych Norwegów. Obok nich stali kolejni z wycelowanymi karabinami. Kapitan wyznaczył jednego ze swoich ludzi do rozmowy z krzyczącym coś do megafonu Anglikiem. Po krótkiej i raczej nieuprzejmej wymianie zdań oficer – jak się okazało, kapitan brytyjskiej jednostki – wdrapał się na pokład „Aud”.

Spindler tłumaczył powody postoju swojego statku w zatoce Tralee uszkodzonym silnikiem. Anglik w towarzystwie kilku żołnierzy sprawdził pomieszczenia pod pokładem. Na szczęście dla Niemców nie zauważył nic podejrzanego. Następnie udał się do kabiny kapitana, aby zbadać dokumenty przewozowe. Znając zamiłowanie wyspiarzy do mocniejszego alkoholu, Spindler poczęstował przybysza szklaneczką whiskey. W kajucie pojawiła się też reszta Brytyjczyków. Atmosfera wyraźnie się rozluźniła i już po chwili nieproszeni goście żywo dyskutowali z Niemcami, popijając alkohol. W trakcie rozmowy zdradzili, że właśnie polują na niemiecki parowiec, który w każdej chwili ma pojawić się w okolicy. Okazało się, że angielski kapitan był dokładnie poinformowany co do niemieckiej broni oraz planów wybuchu irlandzkiego powstania.

Skąd Brytyjczycy mogli o tym wiedzieć? Otóż cała komunikacja pomiędzy Rzeszą a rebeliantami odbywała się za pośrednictwem Johna Devoya w Nowym Jorku. Wszelkie wiadomości przekazywał on Niemcom przez ich ambasadę w Waszyngtonie. Z ambasady zaszyfrowane telegramy wysyłane były do Berlina. Ponieważ wszystkie transatlantyckie kable przebiegały przez brytyjskie terytorium, Anglicy z łatwością zdobywali kopie wiadomości i rozszyfrowywali ich treść. W ten sposób dowiedzieli się zarówno o planach insurekcji, jak i o statku z bronią i łodzi podwodnej z Casementem na pokładzie. Dlaczego zatem nie zapobiegli wybuchowi powstania? Z pewnością chodziło o pretekst do zaostrzenia represji i rygoru na Zielonej Wyspie. Ponadto poprzez aresztowania i egzekucje postanowiono pozbyć się raz na zawsze przywódców IRB oraz Irlandzkich Ochotników.

Powróćmy jednak na pokład „Aud”. Na koniec wizyty Niemcy zaopatrzyli pijanych brytyjskich marynarzy w kilkanaście butelek whiskey i pożegnali ich. Angielski dowódca, wychodząc, szepnął Spindlerowi do ucha: „Jeśli przypadkiem zobaczysz tu niemiecki krążownik, uważaj, ażeby cię nie zatopił. Natychmiast powiadom stację albo jednego z naszych krążowników, które na niego czekają. Zostaniesz sowicie nagrodzony przez rząd. Mówię ci to jako przyjaciel”[26]. W końcu Anglicy chwiejnym krokiem opuścili pokład „Aud”. Jego kapitan odetchnął z ulgą. To jednak nie był koniec kłopotów.

Spindler uznał, że najbezpieczniej będzie opuścić zatokę po zmroku. Około północy na horyzoncie pojawił się kolejny parowiec. Po drugiej stronie burty wypłynęła jeszcze większa od niego łódź patrolowa. „Aud” podjął próbę ucieczki. Po drodze napotkał kolejny okręt. Tym razem była to znajoma jednostka z pijanymi Brytyjczykami na pokładzie. Ci zagrodzili drogę Spindlerowi, który w desperacji wydał rozkaz przygotowań do wysadzenia statku. Tymczasem „Setter II” zaczął nadawać sygnały. Ku zdumieniu niemieckiego dowódcy nie były to jednak wezwania do zatrzymania, ale przyjazne Bon voyage! (szczęśliwej drogi). Pozostałe statki również zaprzestały pościgu. Zapewne zauważyły koleżeńskie komunikaty wysyłane w stronę „Aud” z jednostki Royal Navy i uznały, że norweski parowiec nie ma nic do ukrycia. Po chwili Niemcy przepłynęli obok „Setter II”. Znajomi Anglicy stali na pokładzie i pozdrawiali załogę, machając rękami.

„Aud” podążał na południowy zachód, stopniowo oddalając się od brzegów Irlandii. Spindler nie mógł wiedzieć, że wróg zastawił tam na niego pułapkę. Pierwszy zjawił się ogromny okręt wojenny, wyposażony w ciężkie działa i karabiny maszynowe. Podobny okręt pojawił się po drugiej stronie kadłuba. Próba ucieczki nie miała sensu. „Aud” był zbyt wolny. O zbrojnym oporze również nie mogło być mowy. Brytyjskie jednostki z łatwością zmiotłyby parowiec z powierzchni wody. Jego dowódca otrzymał sygnał nakazujący mu podążanie za statkami w kierunku portu w Queenstown (dzisiejszy Cobh) w południowej Irlandii. Załoga zaczęła palić wszystkie dokumenty i podjęła przygotowania do wysadzenia parowca. Spindler wydał jej członkom rozkaz nałożenia niemieckich mundurów pod norweskie uniformy. Żaden z marynarzy nie chciał opuścić statku przed jego wysadzeniem. Kiedy dotarli do zatoki w Queenstown, każdy z nich był na swojej pozycji gotowy do dokonania eksplozji. Kapitan zatrzymał statek i wciągnął na maszt banderę kajzerowskiej marynarki wojennej. Norweskie mundury wylądowały za burtą. Nagle nastąpił pierwszy wybuch. Załoga rzuciła się do łodzi ratunkowych. Musieli zdążyć, zanim wybuchnie amunicja przeznaczona dla Irlandczyków. Po chwili wszyscy znaleźli się na szalupach ratunkowych. Powiewając białą flagą, z żalem przyglądali się płonącemu statkowi. Po kilkunastu minutach „Aud” znalazł się całkowicie pod wodą.

Dwa dni później, w poniedziałek wielkanocny 1916 roku, na Zielonej Wyspie wybuchło powstanie. Bez niemieckiej broni nie miało ono jednak szans powodzenia. Dlaczego zatem nikt nie zgłosił się po jej odbiór? Odpowiedź jest prosta: zawiodła komunikacja. Tuż po wypłynięciu statku z Lubeki przywódcy irlandzkiej rebelii, za pośrednictwem Devoya, prosili o przybycie „Aud” nie wcześniej niż w Wielką Niedzielę. Informacja ta nie mogła trafić do Spindlera, gdyż na pokładzie jego statku nie było radia. Irlandczycy uznali, że wiadomość została dostarczona kapitanowi. Nie było zatem potrzeby wyczekiwania jego przybycia przed niedzielą 23 kwietnia.

Powstanie, które objęło głównie Dublin, upadło po zaledwie sześciu dniach. Szesnastu jego przywódców zostało ukaranych wyrokami śmierci. Nie to było jednak najważniejsze. Stało się ono przyczynkiem do uzyskania przez Irlandię niepodległości sześć lat później. Choć nie wszyscy mieszkańcy stolicy popierali działania zbrojne, insurekcja była iskrą, która poruszyła uczuciami i sumieniami obywateli. Ci uczestnicy, którzy ocaleli, stali potem na czele wolnego państwa. Do dziś legenda powstania wielkanocnego pozostaje niezwykle żywa w świadomości zwykłych obywateli wyspy, a jego rocznice należą do najbardziej celebrowanych spośród wszystkich świąt narodowych.

Co jednak stało się z łodzią podwodną, na której pokładzie znajdowali się Casement, Monteith i Beverley? 12 kwietnia wszyscy trzej opuścili stolicę Rzeszy. Pociągiem udali się do Wilhelmshaven, skąd odpływały U-Booty. Dla bezpieczeństwa Irlandczycy zajęli oddzielne kajuty, a podczas przypadkowych spotkań na korytarzu i w mesie udawali, że się nie znają. Po przybyciu do nadmorskiego miasta od razu podążyli do portu, skąd niewielki kuter zabrał ich do zakotwiczonego kilometr od brzegu U-20. Zanim jeszcze weszli na pokład okrętu podwodnego, Niemcy wykonali pamiątkowe zdjęcia. Serdecznie powitali emisariuszy i zaprosili ich do wspólnego śniadania. Załoga składała się z trzydziestu oficerów i marynarzy, z których większość mówiła po angielsku. Wszyscy byli niezwykle młodzi, gdyż do służby na U-Bootach nie dopuszczano mężczyzn powyżej trzydziestego roku życia. Kapitanem jednostki był Walther Schwieger, który niespełna rok wcześniej niechlubnie zasłynął zatopieniem pasażerskiego statku RMS „Lusitania”, w wyniku czego zginęło prawie 1200 pasażerów.

Irlandczycy spali w kajutach oficerskich z głowami tuż pod lukami torpedowymi. Niemcy wyposażyli ich w pistolety Mauser, lornetki, latarki i ampułki ze śmiercionośnym cyjankiem potasu[27]. Przegryzienie ich było znanym sposobem popełnienia samobójstwa. Po zgnieceniu zębami szklanej fiolki śmierć następowała po kilku sekundach.

Podróż na pokładzie U-20 nie trwała długo. Z powodu usterki statek musiał zawrócić do archipelagu Helgoland. Po półtora dnia, 13 kwietnia 1916 roku, Casement i reszta znaleźli się ponownie na lądzie. Kiedy okazało się, że naprawa zajmie zbyt dużo czasu, dostarczono inny okręt podwodny – U-19. Zanim jednak Irlandczycy wsiedli na pokład nowej jednostki, Monteith przeszedł szybki kurs obsługi motorowej szalupy ratunkowej. „Wytłumaczono mi, że to niezbędne w przypadku nieobecności łodzi naprowadzającej i gdybyśmy musieli samodzielnie lądować”[28]– wspominał. Podczas próby uruchomienia niewielkiego silnika motorówki Monteith zranił sobie boleśnie rękę. Dłoń napuchła i Irlandczyk nie był w stanie wykonywać nią podstawowych czynności.

Po czterech godzinach przymusowego postoju goście ponownie wyruszyli w drogę. Kapitanem nowej jednostki był Raimund Weisbach, który wcześniej służył również na U-20. Podróż na U-19 była znacznie mniej komfortowa niż na U-20. Kajuty były mniejsze, a jedzenie gorsze. Emisariusze stracili apetyt, a Casement nabawił się choroby morskiej. Jedyną rozrywką było wyjście na powierzchnię, aby rozprostować kości i pooddychać świeżym powietrzem. Nie było to trudne, gdyż okręt większość rejsu przebywał na powierzchni. Goście ubrani w nieprzemakalne płaszcze śpiewali irlandzkie pieśni patriotyczne, a Casement machał sporządzoną przez siebie trójkolorową flagą narodową. Jeden z Irlandczyków pogrywał w tym czasie na gitarze[29].

W końcu po pięciu dniach żeglugi w Wielki Czwartek dotarli do północno-zachodnich krańców Irlandii. Następnie skierowali się na południe. Emisariusze spakowali swoje rzeczy i rozpoczęli przygotowania do opuszczenia okrętu. Kiedy zgodnie z planem dotarli w nocy do umówionego miejsca niedaleko Tralee, okazało się, że nie ma tam ani łodzi-przewodnika, ani parowca z bronią. „Aud” znajdował się wówczas cztery mile morskie na południe. Szczyty gór brzegowych przysłaniały jednak jego widok. U-19 przebywał w zatoce od dziesiątej wieczorem do trzeciej nad ranem. W międzyczasie Irlandczycy zdecydowali się na próbę dostania się do brzegu łodzią motorową. Monteith szybko przeszkolił Casementa w obsłudze Mausera. Ten jednak przekazał swój pistolet kapitanowi Weisbachowi. Nie chciał mieć przy sobie broni, na wypadek gdyby został schwytany przez Anglików. Statek zatrzymał się i rozpoczęto opuszczanie drewnianej szalupy z trzema pasażerami. „Dobry Boże, zamierzają wzniecić rewolucję, a nie potrafią załatwić łodzi-przewodnika dla dostawcy broni” – Monteith zagadnął Casementa. „Cicho, dopłynięcie do brzegu tą zmarszczoną skorupką będzie większą przygodą” – odparł towarzysz. Ten ostatni usiadł na rufie, Beverley w środku, a Monteith na dziobie. Niestety silnik został na pokładzie U-19. Kapitan odmówił wydania go Irlandczykom. Obawiał się, że hałas może sprowadzić nieproszonych gości. Na szczęście w łódce znajdowały się trzy wiosła. Jedno z nich posłużyło za ster, a dwa pozostałe za napęd. Po godzinie żeglugi przybysze ujrzeli brzeg plaży Banna Strand. Niestety, fale były zbyt duże. W pewnym momencie jedna z nich zmiotła całą trójkę wprost do wody. Na szczęście udało im się ponownie wdrapać na pokład, po czym wrócili do wiosłowania. Irlandczycy mieli wyjątkowego pecha, gdyż już po chwili zatrzymali się na mieliźnie. Tym razem wiosła ugrzęzły w piasku. Udało im się jednak wydostać z błotnej pułapki i z trudem dotarli do lądu. Resztką sił wyczołgali się z łódki na irlandzką plażę. Casement stracił przytomność. Monteith uniósł jego przemoknięte ciało i zaciągnął z dala od bijących w brzeg fal. „No więc, Sir Roger, mieliśmy małą przygodę i udało nam się ją przeżyć” – zagadnął do wykończonego przyjaciela. „Tak, kapitanie Monteith, mieliśmy małą przygodę i jesteśmy coraz bliżej końca rozdziału”[30] – odpowiedział Casement. Trójka zdecydowała się wyruszyć do miasteczka Tralee i tam nawiązać kontakt z powstańcami.

Zły stan Casementa nie pozwalał mu jednak na dłuższy marsz. Towarzysze postanowili zostawić go w bezpiecznym miejscu do chwili zorganizowania mu transportu do Dublina. Wybrali starożytny kamienny krąg, leżący na uboczu, McKenna’s Fort. Pozostała dwójka ruszyła w drogę. Obecność Casementa nie uszła uwadze okolicznych mieszkańców, którzy najprawdopodobniej zawiadomili władze o dziwnym osobniku leżącym w forcie. Wkrótce został on zatrzymany przez dwóch policjantów. Postawiono mu zarzuty zdrady, sabotażu i działalności szpiegowskiej przeciw koronie brytyjskiej. Przetransportowano go do więzienia w Londynie i poddano specjalnej obserwacji, obawiając się próby dokonania samobójstwa.

Podczas procesu władze angielskie przedstawiały Casementa jako zdrajcę, sodomitę i degenerata, co nie przysporzyło mu poparcia wśród opinii publicznej. Ujawniono też jego rzekome dzienniki (tzw. Black Diaries), w których roiło się od opisów podbojów miłosnych i aktów homoseksualnych. Do dziś ich autentyczność podważana jest przez wielu historyków. Wreszcie, po trwającym cztery dni procesie, Irlandczyk skazany został na karę śmierci przez powieszenie. Casement bezskutecznie odwoływał się od wyroku. 3 sierpnia 1916 roku wykonano wyrok.

Monteithowi udało się uniknąć losu swego słynnego przyjaciela. Nie został schwytany i w grudniu 1916 roku dołączył do swojej rodziny w Nowym Jorku. W maju 1947 roku powrócił do wolnej już Irlandii. Ostatnie lata życia spędził w USA, zmarł w Detroit 18 lutego 1956 roku po ciężkiej chorobie.

Po opuszczeniu Rzeszy przez Casementa i Monteitha Niemcy nie mieli pomysłu co zrobić z irlandzką brygadą w Zossen. Odpadała możliwość wykorzystania ich na polach bitewnych pierwszej wojny światowej. Jej członkowie bowiem wcześniej podpisali zobowiązanie, że nie będą przyjmować rozkazów od nikogo innego niż Irlandczycy. Zdecydowano się przenieść ich do Gdańska (wówczas niemieckiego miasta), gdzie przebywali na barkach więziennych. Z czasem odzyskali wolność. Część z nich pozakładała rodziny, inni wyjechali. Niektórzy wstąpili do niemieckiej armii. Jeszcze inni, jak Joseph Dowling, kontynuowali misję Casementa.

12 kwietnia 1918 roku Dowling na pokładzie niemieckiego okrętu podwodnego przybył do brzegów Clare w zachodniej Irlandii. Następnie drewnianą łodzią dotarł na ląd. Wkrótce jednak został schwytany i osądzony w Londynie. Skazany został na karę śmierci, której jednak nie wykonano. Cele jego misji do dziś pozostają niejasne. On sam twierdził, że otrzymał zadanie stworzenia kanału komunikacyjnego dla Niemców w celu przerzucenia znacznej ilości broni dla IRA (utworzonej z IRB i Irish Volunteers). Według niego Rzesza planowała również wysłanie wojskowej ekspedycji na Zieloną Wyspę. Informacje te Anglicy wykorzystali, aby zaostrzyć działania represyjne wobec przywódców irlandzkich. W nocy z 17 na 18 maja aresztowano 150 liderów Sinn Féin (z irl. dosłownie: My Sami), politycznego ramienia IRA, które zjednoczyło środowiska republikańskie po powstaniu wielkanocnym. Ponieważ jednak brytyjskie władze nie były w stanie przedstawić przekonujących dowodów na ich współdziałanie z Niemcami w sprawie planowanej ekspedycji, musieli zostać zwolnieni. W efekcie partia wygrała wybory parlamentarne, uzyskując 73 ze 105 mandatów przeznaczonych dla Irlandczyków[31].

Inny członek brygady, sierżant Michael Keogh, na początku 1918 roku wstąpił do niemieckiego wojska. Do końca pierwszej wojny światowej zdążył wziąć udział w Ofensywie Wiosennej na zachodzie, w czasie której za zasługi otrzymał Krzyż Honoru (tzw. Krzyż Hindenburga, Das Ehrenkreuz des Weltkrieges). Pod koniec działań wojennych w Europie Irlandczyk zasilił skrajnie prawicowe oddziały paramilitarne w Bawarii – Freikorps. Ich głównym zadaniem było zgniecenie komunistycznej rewolucji, która wybuchła w lutym 1919 roku w Monachium. Pod koniec lutego Keogh pełnił służbę w koszarach przy Turken Strasse. W pewnym momencie dowiedział się, że w pobliskiej sali gimnastycznej wybuchły zamieszki. Zebrał siedmiu ludzi, z którymi natychmiast udał się na miejsce. Okazało się, że grupa około dwustu żołnierzy usiłuje dokonać linczu na dwóch osobach odzianych w stroje oficerów propagandowych. Ci przybyli, aby przekonywać weteranów Wielkiej Wojny do programu nowej, nieznanej partii – Niemieckiej Partii Pracy. Nieszczęśnicy byli kopani, okładani pięściami i tarzani po ziemi. Kiedy w tłumie pojawiły się bagnety, Irlandczyk postanowił zareagować. Rozkazał swoim ludziom oddanie strzałów ostrzegawczych. Dla ich własnego bezpieczeństwa pobici zostali zatrzymani. „Osobnik z wąsami powiedział mi, że nazywa się Adolf Hitler” – wspominał Keogh. „Jeśli przybylibyśmy kilka minut później, albo Hitler otrzymałby kilka więcej kopniaków, albo zostałby zastrzelony – co stałoby się, gdybyśmy nie interweniowali i on by umarł?”[32] – pytał po latach. Były członek irlandzkiej brygady w 1919 roku nie mógł wiedzieć, że ratuje człowieka, który stanie się odpowiedzialny za śmierć milionów ludzi. Nie zdawał sobie także sprawy, że za pomocą tego człowieka IRA już wkrótce spróbuje zrealizować wielkie marzenie Rogera Casementa o wolnej, zjednoczonej Irlandii. Keogh spotkał Hitlera ponownie w sierpniu 1930 roku na zjeździe partii nazistowskiej w Norymberdze. Tym razem jednak z nim nie rozmawiał, ale wysłuchał płomiennego przemówienia przyszłego wodza Niemiec.