Strona główna » Obyczajowe i romanse » Iskierka nadziei

Iskierka nadziei

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66436-81-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Iskierka nadziei

Świąteczna opowieść, która przywraca wiarę w dobro

Tomek to wrażliwy chłopiec, bardzo dojrzały jak na swój wiek. Mieszka z mamą, która cały swój czas poświęca pracy. Pewnego zimowego dnia Tomek boleśnie upada, kiedy wraca ze szkoły. Otrzymuje pomoc od obcej starszej pani.

Kobieta opatruje go w niewielkim domku na działce, w którym jest zimno i nie ma bieżącej wody. Chłopiec prosi ją, aby nikomu nie wspominała o tym, że samotnie wracał tą drogą. Nie może też oprzeć się wrażeniu, że kobieta jest bardzo smutna. Zaczyna podejrzewać, że mała chatka na terenie ogródków działkowych to jej dom.

Gdy nadchodzą siarczyste mrozy, Tomek postanawia ponownie odwiedzić starszą kobietę, aby jej pomóc. Przyjaźń, która się między nimi nawiązuje, przywraca obojgu nadzieję i wiarę w to, że zmiana na lepsze jest możliwa. Czy w te święta wydarzą się cuda?

__

O autorce

Anna Szczęsna – urodziła się w 1981 roku, we Włocławku. Ukończyła studia na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Przez siedem lat mieszkała w Warszawie, obecnie szuka szczęścia na Pomorzu. Wegetarianka, siostra czterech braci, miłośniczka dobrego filmu i literatury. W swoich tekstach lubi wracać do miejsc, z którymi była związana. Początkowo romansowała z horrorem, z czasem fascynacja mrocznymi historiami osłabła, a swoje zainteresowanie skierowała na jaśniejszą stronę życia. Teraz pisze dla kobiet i o kobietach. Ciepło, lekko i przyjemnie.

Polecane książki

Trzeci z tych uczniów był najmłodszy, a dwaj starsi mieli go za głupca i twierdzili, że się do młyna nie nadaje; on też go nie chciał później! Wyszli tedy wszyscy trzej razem, a gdy się znaleźli już za wsią, dwaj starsi mówią do głupiego Bartka: - Ty możesz tu zostać, bo póki życia żadnej szkapy nie...
    Sieć bywa pułapką. W ciągu dwóch dekad rozwój technologiczny doprowadził do uzależnienia niemal każdej dziedziny życia od komputerów i internetu. Kupujemy, robimy przelewy, uczymy się, umawiamy, pracujemy, plotkujemy, żyjemy on-line. Tymczasem za niewinną fasadą łatwego przepływu informacji funk...
„Stanisław August” Stanisława Mackiewicza nie jest typową biografią wybitnego Polaka. Choć dotyczy spraw historycznych, nie jest też typowym wykładem z historii.Mackiewicz odwołuje się w książce do solidnych źródeł naukowych, jednak postać ostatniego króla Rzeczypospolitej prezentuje przez pryzm...
Celem opracowania, którą oddajemy w Twoje ręce Czytelniku, jest analiza zadań stawianych przed rewizją finansową w związku z oceną ryzyka gospodarczego badanych przedsiębiorstw. Biegły rewident, zewnętrzny niezależny audytor finansowy realizując koncepcję audytu opartego o ryzyko („risk-based au...
Jak działać efektywnie? „Sukces a dobre nawyki” pomoże Ci realizować wszystkie swoje plany i cele szybciej i z większą świadomością.  Bez wychodzenia z domu: pracujesz nad sobą, kiedy możesz, wszędzie tam, gdzie akurat jesteś. „Sukces a dobre nawyki” to autorski program stworzony z myślą o osobach, ...
Czy niepłodność należy leczyć? Leczenie niepłodności, czyli kombinowanie, wespół rzecz jasna z medycyną, jakby tu naturę przechytrzyć i pomimo wszystko potomka jednak mieć, to skrajna nieodpowiedzialność rodzicielska. Poronienie, wcześniactwo, genetyczne wady rozwojowe, czy tak zwane choroby gen...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Anna Szczęsna

1

Pojawił się pierwszy śnieg. Drobne płatki cicho opadały na ziemię. Jeszcze czysta, puchata pierzyna okryła dachy budynków, ulice i drzewa. Służby miejskie nie zdążyły wyjść na ulicę i przez ten krótki moment było pięknie. Chociaż niebo miało kolor ołowiu i ciężko wisiało nad miastem, to rozświetlał je blask bieli.

Chłopcy mieli szczęście, nie było ostatniej lekcji. Część dzieci postanowiła poczekać na rodziców w szkolnej bibliotece albo w świetlicy, ale kilku chłopców ubrało się pośpiesznie i wybiegło w poszukiwaniu przygody. Obrzucając się śnieżkami, głośno się śmiali i tarzali w niewielkich zaspach. Towarzystwo żywo dyskutowało, co zrobić z darowaną godziną.

Tomek wlókł się za nimi bez przekonania. Nie miał nic ciekawszego do roboty, nie śpieszył się do pustego domu, ale pomysły kolegów go nie interesowały.

Tym razem podjęto decyzję jednogłośnie. Wybrali się w okolicę lasu, gdzie biel zakryła niedawno powstałe dzikie wysypisko śmieci. Zamilkli, gdy weszli między drzewa.

– Zobaczcie, to tropy saren. – Chłopiec w czerwonej czapce z pomponem wskazał odciśnięte w śniegu kształty.

– Głupi, to dziki – stwierdził tęgi, niski blondyn w okularach i pociągnął nosem.

– Ani dziki, ani sarny, po prostu pies – skwitował Tomek, wzruszając ramionami. Dla niego las nie miał tajemnic, chociaż rzadko w nim bywał. Mama nie pozwalała mu tu przychodzić.

– Skąd wiesz? – zapytał podejrzliwie blondyn.

– Po prostu wiem. – Tomek nie chciał się przyznać, że przeczytał wszystkie książki z biblioteki o przyrodzie. Lubił te o zwierzętach, najbardziej o ptakach, ale drzewa też potrafił rozróżniać. Tylko do niczego ta wiedza mu się nie przydawała. Żałował, że nie ma taty. Wtedy mógłby czasem z nim jechać gdzieś za miasto. Marzyły mu się góry albo jakaś puszcza, gdzie przy odrobinie szczęścia mógłby zobaczyć żubra. To by było coś. Westchnął z żalem.

– Zobaczcie, znalazłem korzeń. – Nagle chłopiec w czerwonej czapce wyciągnął spod śniegu spory kawał drewna. – Zmurszały i mokry. – Otrzepał go rękawiczką. Nad jego głową, na gałęzi kołysał się osamotniony, suchy liść klonu.

– Może go podpalimy? – zaproponował okularnik.

– Mówię przecież, że mokry.

– Zobacz, tu w środku nie. Chodźcie, zrobimy małe ognisko – zapalił się do swojego pomysłu chłopiec w okularach, które ciągle zsuwały mu się z nosa.

– To nie jest dobry pomysł – zaprotestował Tomek.

– Przecież nic się nie stanie. – Ciężko sapiąc, okularnik zaczął rozgarniać śnieg i zbierać gałęzie.

Tomek się odsunął i obserwował rozwój wypadków z bezpiecznej odległości. Wolałby już wrócić do domu, ale nie chciał być posądzony o tchórzostwo. Zresztą sam nie do końca wierzył, że uda się podpalić mokre drewno.

Chłopiec w okularach zaczął opróżniać kieszenie, aż między niezliczoną liczbą drobnych przedmiotów błysnęła zapalniczka.

– Skąd masz? – zapytał chłopiec w czapce z pomponem.

– Od brata, przywiózł mi z Irlandii, ale powiedział, że mam nie mówić rodzicom. Zobacz, mogę ją rzucić zapaloną, a ona nie gaśnie. Super, nie?

– No dalej, mam kilka liści, chyba suche. Daj zapalniczkę.

– Nie, ja to zrobię. – Znowu poprawił okulary i przykucnął. Rozgarnął dłońmi śnieg i położył na ziemi garść liści. – Osłoń rękoma.

– Przecież nie ma wiatru.

– Tak nam się tylko wydaje.

Zaciekawiony Tomek wbrew sobie zbliżył się do pochylonych chłopców. Widział, jak błyszczy zapalniczka, potem usłyszał ten dźwięk, jakby brzdęk. Najpierw zauważył iskierkę, potem pojawiła się cienka smużka dymu. Ledwie widoczna.

– Udało się, zobacz. – Podekscytowany chłopiec w okularach poruszył palcem dymiącą kupkę i wtedy blady język płomienia zatańczył na niewielkiej wysokości.

– Zgaście to. – Tomek podszedł jeszcze bliżej. – Jesteśmy w lesie.

– No i co z tego? Zgarnę śnieg i po wszystkim, zobacz, już się wypala. – W głosie chłopca z zapalniczką pojawił się żal.

– Wcale nie, ta szyszka jest sucha.

Podkarmiony ogień znowu się wzniósł, silniejszy, radośniejszy, lizał wokół siebie, poszukując czegoś, co mógłby strawić, przypominał zaciekawione zwierzątko. Trzej chłopcy patrzyli jak zahipnotyzowani.

– Mam pomysł, patrzcie. – Chłopiec w czerwonej czapce podniósł się i podciągnął kurtkę. Rozpiął rozporek. – Zaraz ugaszę pożar. – Zaśmiał się podekscytowany swoim pomysłem. Nie czekali długo. Niewielki strumień wycelowany w rachityczny płomień zakończył jego żywot.

– Ktoś idzie! – Tomek zauważył między drzewami zbliżającą się ciemną sylwetkę.

Samo chodzenie po lesie nie było zakazane, chociaż trzech chłopców bez dorosłej osoby mogło zainteresować przypadkowego przechodnia. Poza tym nie mieli czystych sumień. Dobrze wiedzieli, że nie wolno rozpalać ognia w lesie. Nawet gdy jest śnieg.

– Biegniemy! Szybko, na działki! – Okularnik złapał plecak leżący razem z pozostałymi i rzucił się do ucieczki, za nim Tomek.

– Czekajcie na mnie! – Ich kolega w czerwonej czapce nie mógł sobie poradzić z opadającymi spodniami. Nie kłopotał się zapięciem zamka. Podtrzymując dłońmi pasek i plecak, wysoko zadzierał kolana i biegł za nimi, jakby gonił go sam diabeł.

Zasapani zatrzymali się na skraju lasu w połowie bocznej piaszczystej drogi, teraz skrytej pod zaspami. Prowadziła na działki, o tej porze roku ciche i puste. Pozamykane okiennice, wymarłe domki, to miejsce nie było interesujące. Inaczej niż w lecie, gdy można było pójść na szaber. Nieraz objadali się tutaj śliwkami tak mocno, że aż bolały ich brzuchy. Wiedzieli, które działki nie mają właścicieli, i tylko kilka razy ich ktoś pogonił. Byli sprytni, a przynajmniej tak lubili o sobie myśleć.

– To co, idziemy? – Tomek stanął przy odsłoniętej dziurze w płocie z siatki. Gdy było cieplej, to właśnie tędy przedostawali się na teren działek. Teraz, gdy krzaki nie miały liści, dziura była widoczna i na tyle duża, że mogli wejść bez najmniejszego wysiłku.

– Nie, ja idę na obiad. Głodny jestem. Babcia dzisiaj robi gołąbki, a robi najlepsze na świecie – powiedział chłopiec w okularach.

– Ja też wracam, zaraz będzie mój brat, miał przywieźć nową grę.

Tylko na Tomka nikt nie czekał w domu. Jeszcze nie miał ochoty wracać. Pożegnał się z kolegami, udając, że nic go nie obeszło, że został sam. Oni ruszyli w drogę powrotną, a on przeszedł przez dziurę w płocie. Już po chwili żałował swojej decyzji. Tu nie było nic ciekawego. Nuda, zimno, pusto. Zatrzymał się na chwilę przed jabłonką, na której ktoś umieścił karmnik, teraz przechylony. Na dnie leżało kilka ziaren, a wokół buszowały niezrażone jego obecnością sikorki. Niżej i kawałek dalej urzędowały wróble. Zabawnie się przekomarzały i Tomek przyglądał się im przez chwilę, stojąc nieruchomo. Nie chciał ich przestraszyć. Dopiero gdy przypadkiem dostrzegł zaplątane w iglaka pióro sójki, ruszył dalej. Schował je starannie do plecaka, w książkę, którą wypożyczył z biblioteki.

Na skrzyżowaniu się rozejrzał. Nie miał żadnego pomysłu, co robić. Plątał się bez celu, licząc, że spotka jeszcze może ziębę albo właścicielkę pióra, które miał w plecaku. Zrezygnował, gdy poczuł, że marzną mu palce. Poza tym robiło się ciemno i powinien wrócić do domu. Zapaliły się nieliczne działające latarnie wzdłuż głównej drogi przedzielającej teren działek na pół. W oddali było słychać stłumiony szum samochodów z pobliskiej szosy.

Nim ruszył w drogę powrotną, podszedł do świerka rosnącego tuż przy ogrodzeniu jednej z posesji i zaczął się z nim mocować. Chciał zrobić mamie niespodziankę. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, na pewno się ucieszy, gdy w domu będzie pachniało choinką. Szło mu opornie, w dodatku nagle poczuł na sobie czyjś wzrok. Zamarł przyłapany na gorącym uczynku. Momentalnie zrobiło mu się gorąco. Odwrócił się powoli i natknął się na przyglądającą mu się ciekawską srokę. Odetchnął i zaśmiał się, płosząc ptaka. Gdy serce znowu biło normalnie, poszukał w plecaku scyzoryka, który dostał od mamy na Boże Narodzenie w zeszłym roku. Obiecał jej wtedy, że będzie go zabierał tylko na grzyby, ale nigdy na grzyby nie poszli, bo mama nie miała czasu, więc Tomek uznał, że umowa nie obowiązuje. Od tego czasu nie rozstawał się ze scyzorykiem. Nosił go zawsze ze sobą, bardzo pilnując, by to się nie wydało. Tym razem trafiła się okazja i mógł go wreszcie użyć. Poszło sprawnie. Niewielki pęk gałązek delikatnie wsunął do plecaka, by ich nie pogiąć i nie zniszczyć książek.

Rozejrzał się wokół, czy niczego po sobie nie zostawił. Czuł się winien, że ogołocił czyjeś drzewko, ale łudził się, że właściciel nie zauważy. Uszczknął po gałązce z każdej strony, na różnych wysokościach. Śnieg padał nieprzerwanie i zdawało się, że coraz gęściej. Ucieszyło to Tomka, bo już za chwilę nie będzie tu po nim najmniejszego śladu. Odciski jego butów pokryje cienka warstwa świeżego puchu i jedynie ptaki będą wiedziały, że ktoś tu był, a one były zajęte swoimi sprawami. Ruszył w stronę bramy, która znajdowała się w zasięgu jego wzroku. Liczył, że może jest otwarta. Czasami się to zdarzało, kiedy na przykład ktoś zajrzał na działki późną jesienią i wychodząc, zapomniał użyć klucza. W przeciwnym razie będzie musiał się na nią wspiąć albo wrócić do dziury, co oznaczało dłuższy dystans. Był zmęczony, dlatego podjął ryzyko.

Szedł energicznie, by nie zmarznąć, i marzył o ciepłej herbacie. Już widział bramę, a za nią jasno oświetloną szosę, gdy nagle wyrosła przed nim niekształtna postać. Strach sparaliżował jego ciało. Chciał krzyknąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Pojedynczy płatek śniegu przysiadł mu na powiece i ją połaskotał. Chłopiec mrugnął i wtedy to coś, niezgrabna istota zawinięta chyba w koc, ogromna i przerażająca, ruszyła w jego kierunku.

Tomek odwrócił się na pięcie i ruszył przed siebie, nie oglądając się. Zrobił może trzy kroki i runął jak długi. Jęknął, gdy jego broda odbiła się od przypadkowego kamienia. Ugryzł się przy tym w język i usta wypełnił mu metaliczny posmak. Przerażenie kąsało boleśnie, a on bezradnie czekał, co się wydarzy. Słyszał szuranie za plecami. Spodziewał się, że zaraz ktoś go złapie za kark, postawi na nogi, a potem, potem… to było zbyt straszne. Zamknął oczy i zacisnął z całej siły powieki, przełykając krew. O mało nie zwymiotował.

– Żyjesz? – Ciepły oddech owiał jego głowę. Głos był zaskakująco miły i kojący.

Tomek z trudem się odwrócił. Pochylała się nad nim starsza kobieta, najwyraźniej zatroskana. Możesz wstać? – Podała mu dłoń. Ujął ją z wdzięcznością, zawstydzony, że tak się wygłupił.

2

– Chodź, obejrzymy cię u mnie. Nie bój się. – Kobieta zastanawiała się, kto bardziej się przestraszył – ona czy ten chłopiec, który teraz ocierał raz za razem usta z krwi. Zrobiło się jej go żal, to przecież dziecko, uznała, i nim pomyślała, czy to rozsądne, odezwała się do niego. Wracała z targu. Robiło się już ciemno, droga zajęła jej sporo czasu, bo poruszała się powoli i bocznymi uliczkami. Nie chciała zwracać niczyjej uwagi. Niska temperatura zmusiła ją do włożenia dodatkowego okrycia, które nie wyglądało zbyt konwencjonalnie: ratowała się kocem. Narzucony na kurtkę, sprawdził się rewelacyjnie, choć wygląd pozostawiał wiele do życzenia. Była w takim wieku, że oficjalnie mogła się przestać przejmować tak trywialnymi sprawami jak wygląd. Tym bardziej gdy szła po resztkę zwiędłych warzyw. Znała na targu pewną sprzedawczynię, jeszcze z tych lepszych czasów, która dwa razy w tygodniu przekazywała kobiecie to, czego nie sprzedała. O nic nie pytała, po prostu pakowała w torbę warzywa, a czasami dorzuciła jeszcze kilka jajek albo twaróg. To była ogromna pomoc. Warzywa były niezbędne, żeby nie chorować. W warunkach, w jakich żyła, łatwo było podupaść na zdrowiu. Kobieta bardzo pilnowała tego, co je. Nawet nie mając pieniędzy. No, prawie. Wciąż miała zachomikowane zaskórniaki. Nigdy nie myślała, że uratują jej życie pieniądze, które wrzucała do słoika na bliżej niesprecyzowany cel. Ale to było wcześniej. Teraz już nic nie wrzucała, tylko wyciągała. A słoik był już w połowie pusty.

– Mieszkasz tutaj? – Chłopiec przypomniał o swoim istnieniu.

W milczeniu przeszli kilka metrów, do najgłębiej ukrytej za iglakami altanki, która okazała się małym domem. Najładniejszym, najbardziej zadbanym na całych działkach, a w środku tak urządzonym, że można było w nim mieszkać przez cały rok. Dzięki temu, że był schowany i nie rzucał się w oczy, mogła bez obaw palić światło, chociaż bardzo się pilnowała i prawie zawsze miała zamknięte okiennice. Niestety, przed wyjściem wygasiła elektryczny grzejnik i teraz w środku było bardzo zimno.

– Nie zdejmuj kurtki. Nie, nie mieszkam tutaj, tylko zaglądam i pilnuję.

– Czego?

– Tego domku, żeby wandale nie zniszczyli. Mój mąż go wybudował, wiesz? – powiedziała to z dumą, ale i po to, by chłopiec nie pomyślał, że jest samotną staruszką, którą łatwo okraść. Kto wie, co to za jeden. Mimo buzi aniołka mógł być zdolny do wszystkiego.

– A skąd ma pani prąd?

– Normalnie, z sieci. Na działkach poza sezonem odłącza się wodę, żeby rury nie zamarzły, ale prąd jest przez cały czas. – Schyliła się z cichym jękiem. Od dźwigania torby skrytej pod kocem i długiego spaceru bolały ją plecy. – Zaraz będzie ciepło, nie rozpinaj jeszcze kurtki. – Włączyła wysłużony grzejnik na kółkach udający kaloryfer – A teraz pokaż.

– Ale co? – Chłopiec siedzący przy niewielkim stole wyprostował się.

– Buzię. Nie bój się, obmyję cię i zobaczę, czy nie zrobiłeś sobie nic poważnego. Może będzie potrzebne szycie.

– Nic mi nie jest, naprawdę.

– Nic? A wyglądasz jak wampir. – Sięgnęła po pęknięte lusterko, które leżało na półce, nad niewielką umywalką. Mąż zadbał o wszystko. Miała kuchenkę elektryczną i wodę z deszczówki, która zbierała się za domem, a obecnie – z rozmrożonego śniegu. Do picia przynosiła sobie wodę z miejskiego źródełka. Niczego jej nie brakowało. Mogła przetrwać do wiosny, a potem to już z górki. Gdy cieplej i jaśniej na dworze, to i lżej na duszy. Może siły też wrócą.

Patrzyła, jak chłopiec ściera chusteczką zaschniętą krew. Po każdym ruchu, od kącika ust aż do policzka, pojawiała się czerwona pręga. Robił to z zacięciem.

– Może zjesz ze mną zupę? Dobra, kalafiorowa. – Nie czekała na odpowiedź, tylko postawiła obity garnek na kuchence.

Nie musiała chłopca przekonywać. Gdy zapach rozszedł się po niskim pomieszczeniu, kiszki zagrały mu marsza. Uśmiechnęła się do siebie. Robiło się ciepło, prawie przytulnie. Zdjęła koc, starannie złożyła go w kostkę i położyła na wersalce. Stary skrzypiący mebel teraz pełnił również funkcję jej łóżka. Często tu nocowali, nawet gdy było deszczowo i chłodno, to dlatego jej mąż urządził ten domek, jakby mieli w nim mieszkać. Była niewielka toaleta, prąd, można było coś ugotować. Tylko kominka nie zdążył zrobić. Może to i lepiej, ktoś mógłby się zainteresować dymem unoszącym się z komina. Wszystkie sprzęty pochodziły z drugiej ręki, niezbyt ładne, żeby nie kusić złodziei. Pod płotem, otoczona przez ogromny krzak jeżyn, które miały bronić dostępu do domku, stała szopka, a w niej zapasowe kuchenki, grzejniki i wiele innych niezbędnych rzeczy. Dzięki zdolnościom męża i przygotowania na każdą ewentualność, mogła tu być o tej porze roku. Nie sądziła, że kiedyś z tego skorzysta, nie po jego śmierci, ale została do tego zmuszona.

– No jedz, póki gorąca.

– Pycha! – Chłopiec machał łyżką, nie zwracając uwagi na ból.

Ten widok sprawił przyjemność kobiecie, a jednocześnie ją zmartwił. Czy mogła być pewna, że nikomu nie powie o tym, że ona tutaj przebywa? Łudziła się, że może mały nie umiałby dokładnie wskazać, który domek należy do niej. Trochę kluczyła po działkowych alejkach, nim przyprowadziła go do siebie. Będzie musiała być ostrożniejsza.

– Dokładkę?

Skinął głową. Grzejnik cicho szumiał i dawał ciepło. Z zewnątrz nie dochodziły ich żadne dźwięki, oprócz stłumionego hałasu pobliskiej ulicy. Było tu dość przytulnie. Pojedyncza żarówka pod sufitem dawała dokładnie tyle światła, by można było trafić łyżką do ust, a niewidoczne pozostały wszystkie niedostatki tego miejsca. Ściany domku były ocieplone, a w środku wisiały na nich stare kilimy przywiezione z mieszkania. Szkoda było je wyrzucić, a tutaj idealnie się wpasowały. Na kilimach były zawieszone obrazki. Kilka półek z książkami, a za drzwiami wieszak. Stół i dwa przypadkowe krzesła. Zaimprowizowana kuchnia we wnęce pod oknem. Była nawet minilodówka, teraz wyłączona, bo temperatura na dworze pozwalała na zachowanie świeżości jedzenia. Zresztą kobieta nie miała za dużych zapasów, ale niczego jej nie brakowało. Sól, cukier, herbata, resztka kawy. Była też szafa na ubrania. Lubiła ten dom. Spędzali tu dużo czasu z mężem. Pachniało tu nim i szczęściem. Nie miała sumienia zdjąć sznurków z suchymi grzybami, które wisiały nad kuchenką gazową chyba od września.

– A gdzie jest pani mąż? – zapytał chłopiec, gdy w misce ukazało się dno.

– W domu. Ma dużo pracy. Trzeba przyszykować wszystko na święta, zaraz będę do niego szła. Ty też powinieneś iść już do domu. Jest ciemno.

– Skąd pani wie, przecież okiennice są zamknięte.

– Ale mam zegarek. Jest już po siedemnastej.

– O nie! Nie przygotowałem obiadu, a mama zaraz wróci.

– Odprowadzę cię do bramy.

– Ma pani klucze?

– No pewnie, nie będziesz musiał przeskakiwać przez ogrodzenie.

– Mam prośbę. – Już trzymał rękę na klamce, poprawił plecak, z którego wystawało kilka świerkowych gałązek, ale wciąż ważył słowa. W końcu z trudem wydusił przyciszonym głosem: – Proszę, niech pani nikomu nie mówi, że tutaj byłem. Wiem, że nie powinienem.

– Hmmm… w takim razie, mam taką samą prośbę.

– Ale dlaczego? To chyba pani domek?

– Oczywiście, że tak, ale nie chcę, żeby ktoś sobie pomyślał, że tu mieszkam, rozumiesz? Nie można mieć całorocznego domku na działkach. Dlatego w zimie zamykają dopływ wody.

– A ja myślałem, że to po to, żeby rury nie zamarzły.

– To też.

– Ale pani tu nie mieszka, prawda? Ma pani jakiś dom? – upewniał się chłopiec.

– Oczywiście, że tak, ale często tu bywam.

– Żeby chronić domek przed złodziejami?

– Właśnie tak. Rozumiemy się?

– Tak. Ja milczę i pani też.

Zawarli pakt i wreszcie wyszli na zewnątrz. Temperatura wyraźnie spadła. Z ust unosiła się para. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Kobieta znała drogę na pamięć, ale teraz wzięła chłopca za rękę.

– Uważnie stawiaj stopy, żebyś znowu się nie potknął.

W końcu dostrzegli światło głównej drogi i pobliskiej ulicy. Z każdym krokiem było go coraz więcej. Refleksy przejeżdżających samochodów wpadały za bramę i odsłaniały fasady najbliżej położonych domków, fragmenty drzew i nagich krzaków, ożywiając je i tworząc iluzję, że się poruszają.

– Biegnij do domu i nie zatrzymuj się po drodze.

– Dziękuję za zupę i przepraszam, że panią wystraszyłem.

– Nie wystraszyłeś mnie, ale nie powinieneś się tutaj plątać. To może się nie spodobać właścicielom domków i zgłoszą to na policję.

– Ale pani nie zgłosi?

– Oczywiście, że nie. W końcu mamy umowę, prawda?

Uśmiechnął się do niej szeroko. Oczy mu błyszczały.

– Wesołych świąt! – krzyknął, pomachał jej i pobiegł w stronę miasta.

Kobieta obserwowała z bolącym sercem podskakujący, pękaty plecak. Te słowa, które wypowiedział na pożegnanie, wycisnęły łzy z jej oczu. Zbliżał się najpiękniejszy czas w roku. Do niedawna nie mogła się go doczekać, ale teraz wszystko się zmieniło. Smutek i samotność, to mieli być jedyni goście na jej wigilijnej kolacji. Otarła wilgotne policzki, które już zaczęły szczypać.

– Jak mogłeś mnie zostawić samą? Dlaczego na mnie nie poczekałeś? Mam nadzieję, że tu zamarznę, i to będzie twoja wina – rzuciła z wyrzutem w stronę nieba, ale zaraz pożałowała swoich słow. Nie powinna winić ukochanej osoby za taki stan rzeczy. To było niesprawiedliwe. Jej zadaniem było przetrwać, najlepiej jak potrafi. Bo zawsze doceniali życie. Los im sprzyjał, spędzili wiele lat w szczęściu, zgodzie, miłości, ciesząc się każdą chwilą, i nagle wszystko się zmieniło. Nic nie zapowiadało takiego obrotu sprawy, ale ktoś w górze uznał, że może już wystarczy tego dobrego. Musiała wierzyć i ufać, że był w tym jakiś sens, ale póki co buntowała się. Złość na przemian ze smutkiem wypełniała jej myśli. I tak mijały dni na zesłaniu. Rozpamiętywała to, co było, i szukała jakiegoś powodu i celu śmierci męża.

Dziś na chwilę o tym zapomniała. Jasna buzia chłopca rozjaśniła mroki, w których przebywała. To była miła odmiana. Coś, co oderwało jej myśli od utartego biegu. Teraz niepewność, czy chłopiec czasami nie powie komuś dorosłemu o dziwnej kobiecie na działkach, przeplatała się z cichą nadzieją, że może go jeszcze zobaczy. W końcu domyślała się, że na działkach był nie pierwszy raz. Mały łobuziak, ale wydawał się szczery. Jego odwiedziny sprawiły jej przyjemność. Uczucie dawno zapomniane. I nie martwiła się nawet, że chłopiec zjadł jej zupę. W końcu przyniosła jedzenie z targu. Dziś na wieczór ma zajęcie. Ugotuje coś na jutro. A jutro… jutro też będzie dzień. Kto wie, co przyniesie.

– Jeśli jesteś gdzieś tam w górze, to proszę, czuwaj nade mną. To twój zakichany obowiązek. Słyszysz, ty stary głupcze? Nie dam ci spokoju za to, że mnie zostawiłeś. Tak, tak, wiem, że nie ty o tym decydowałeś, ale skoro ja też nie mam prawie na nic wpływu, to trochę ponaprzykrzam ci się w tych zaświatach. A co, ty masz mieć spokój, a ja mam się męczyć na tym padole łez? – wyszeptała do padającego śniegu, nim weszła do domku, a potem się zaśmiała. – No proszę, jeszcze tego brakowało, żebym zwariowała. Gadam do ducha… – Pokręciła głową z niedowierzaniem.

3

Błażej wciąż czekał na przelew. Nic nie szło po jego myśli. Musiał wyjść z domu, ale potrzebował tych pieniędzy. Interesy, interesy, ciągle interesy. Był w tym niezły, tylko teraz miał gorszy okres. Firma okazała się klapą. Niestety, i tak bywa. Spłatę części długów udało mu się rozciągnąć w czasie, ale to nie rozwiązało jego problemów. Myślał, że zostanie mu trochę pieniędzy na życie, na przemyślenie swojej sytuacji, ale nie, wyduszono z niego cudem uzyskane pieniądze. Ogromne pieniądze. Teraz był goły i wcale nie wesoły.

Nie mógł spać, nawet drink późnym wieczorem nie pomagał. Jeszcze tego brakowało, żeby dostał wrzodów żołądka. Na czole pojawiały się coraz większe zakola. Cera mu zszarzała, na brodzie znalazł pojedyncze siwe pasma, co niemal doprowadziło go do załamania nerwowego. Gdy ją zgolił, okazało się, że ma zmarszczki wokół ust. A co najgorsze, zbliżało się Boże Narodzenie. To oznaczało nie tylko te durne świąteczne piosenki puszczane non stop w radiu, reklamy w telewizji z wszechobecną choinką, lampki, tandetne dekoracje, ale i marazm w większości firm. Nikt teraz nie rekrutował. I tak miało być aż do stycznia. Może wtedy wreszcie uda mu się gdzieś zahaczyć.

A matka mówiła, że powinien zrobić wreszcie porządek w swoim życiu. Za dużo tego było. Jemu zawsze się wydawało, że nad wszystkim panuje. Miał piękny apartament, sześćdziesiąt metrów, w nowym budownictwie, z ogromnym balkonem, prawie tarasem, co roku wymieniał samochód, regularnie jeździł na wakacje pod palmy. A teraz… no cóż. Dobrze, że mieszkanie kupił wieki temu, za gotówkę, gdy sprzedał swoją pierwszą firmę. Wtedy szło mu lepiej niż teraz, dużo lepiej.

Karierę zaczął dosyć wcześnie, jeszcze gdy był w liceum. Zaczynał od stoiska z ciuchami na miejskim targowisku. Potrafił się zakręcić. Za urodzinowe pieniądze kupił towar od kolegi. Nie wnikał, jak go zdobył – to była okazja. Najpierw rozprowadził wszystko po znajomych. Potem kupił więcej towaru, znajomi znajomych też byli zainteresowani. I tak to szło, aż był w stanie zapłacić pewnej emerytce, która stała przy łóżku polowym na targu i sprzedawała rzeczy. Towar mieli dobry – ubrania, buty. Nie do końca markowe, ale schodziły. Gdy Polska weszła do Unii, zaczęło się eldorado. Nieograniczone możliwości. Szybko zrezygnował ze studiów i wyjechał za granicę. Imał się różnych robót. Pracował w fabryce przy taśmie, w ochronie, w magazynie, jako kierowca. Z pewnością nie można mu było zarzucić, że był leniwy. Co to, to nie…

Co jakiś czas wracał do kraju, gdzie założył firmę. Pośredniczył w załatwianiu pracy. Firma rozwinęła się błyskawicznie, a gdy się znudził, sprzedał ją. Kupił mieszkanie, znowu wyjechał. I tak to szło, ciągła zmiana, ruch, to go napędzało. Kobiety pojawiały się i znikały, jedna po drugiej, żadna nie zagrzała miejsca u jego boku, żadna nie wytrzymała tego tempa i niepewności. Jedna nawet o niego walczyła, ale w końcu też odpuściła. On nie cierpiał z tego powodu. Było mu dobrze z tą wolnością. Żadnej odpowiedzialności, żadnych ograniczeń.

Ale ten rok okazał się wyjątkowo pechowy. Interes z wynajmem sprzętu budowlanego nie wypalił. Kolega go wyrolował. Maszyny były wysłużone, ciągle się psuły. Nie był w stanie dostarczyć najemcom bezawaryjnego sprzętu, przez co oni nie dotrzymali terminów. Ci mniejsi odpuścili. Ci więksi nie bawili się w subtelności. Zamknął firmę, ale wyszarpali, co ich. Teraz miał puste konto.

W tym czasie zmarł mu ojciec, a matka, no cóż. Zniknęła. Miała z nim mieszkać. Tak ustalili. Żałoba dała się jej we znaki, a on chciał być dobrym synem. W końcu kto, jeśli nie on, by się nią zajął? Ustalili, że sprzedadzą mieszkanie rodziców. Po przeliczeniu emerytury po ojcu założył mamie konto elektroniczne. Miał kartę, dostęp do niego i co się stało? Mama zniknęła. Czuł się winny, że nikogo nie powiadomił, ale nie zrobił tego, bo kochana mamusia zostawiła mu list. Coś w stylu: nie chcę być ciężarem, i już. Pewnie miała jakichś znajomych albo drugie mieszkanie, o którym on nie miał pojęcia. Na pewno sobie poradziła. Do tej pory nie był z rodzicami zbyt blisko. Nie podobał się im jego styl życia, a on nie miał ochoty wysłuchiwać krytycznych uwag. Rodzice całe życie bali się ryzyka i co… Niczego się nie dorobili. No, może jednak czegoś tak. Na pewno matka miała coś zachomikowane. Kto wie, czy sobie nie wyjechała na wakacje. Mogła to być okrągła sumka. Tyle lat oszczędnego życia, oboje mieli emerytury. Coś musiało zostać.

Pieniądze ze sprzedaży mieszkania rodziców przejął Błażej. Miały być na dom opieki. Już zarezerwował mamie miejsce. Nie wiedział tylko, jak jej to powiedzieć. Tymczasem problem sam się rozwiązał. Pieniądze się rozeszły na jego długi. On planował szybko się odkuć, żeby zapłacić za pobyt mamy w domu opieki, no ale w tej sytuacji. Nie ma tego złego…

Błażej wstał od biurka i się przeciągnął. Emerytura matki nie wpływała. To go irytowało. Jak przetrwa bez pracy, bez dochodów? Dwie karty kredytowe leżały bezużyteczne. Już dawno wyczerpał limit. Jak tak dalej pójdzie, będzie musiał wziąć chwilówkę. Nie znosił bezczynności, a czekało go kilka tygodni marazmu. Dzwonił po kumplach, ale nikt nic dla niego nie miał. Wszyscy powtarzali jak refren: „Przypomnij się po Nowym Roku”.

Jeszcze trochę i zacznie szukać pracy na etat, chociaż to nie było dla niego. Nie wyobrażał sobie siebie w tym kieracie, dzień w dzień. Monotonia by go zabiła szybciej, niżby wyszedł z długów.

Przeszedł się po pustych pokojach. Jasne wnętrza działały kojąco na jego rozedrgane emocje. Podgrzewana podłoga, dyskretna muzyka sącząca się z ukrytych głośników. W dużym pokoju szeroka siwa kanapa, przed nią szklany stolik, ogromna roślina pod oknem, a na ścianie obraz. Kiedyś myślał, czy by nie zająć się rynkiem dzieł sztuki, te współczesne do niego przemawiały, ale okazało się, że kompletnie nie ma do tego nosa. Potrzebna była wiedza, intuicja to za mało. Wzruszył ramionami i uznał pomysł za nieporozumienie, a jedyne pamiątki po tej niefortunnej inwestycji wisiały na ścianach jego mieszkania. Zostało mu kilka sporych płócien z abstrakcjami. Czasami śledził autorów tych dzieł w internecie i liczył, że niespodziewanie wypłyną na szerokie wody, ale jeden najwyraźniej sam w siebie nie wierzył, bo założył jakąś klubokawiarnię, zamiast budować swoją markę artysty malarza. Drugi wybrał rodzinę i prowadził jakieś zajęcia plastyczne dla dzieci. Porażka, choć Błażej nie tracił nadziei.

Jest, wreszcie. Na koncie pojawiła się upragniona kwota. Miał pieniądze, niedużo, ale zawsze coś. Pozwolą mu przetrwać ten martwy okres. Najpierw zamówił sobie jedzenie z dowozem do domu. Umierał z głodu. W pustej lodówce odkrył jeszcze jedną butelkę wina. Od razu świat wyglądał inaczej. Będzie się przejmować po Nowym Roku. Teraz ludzie skupiali się na zakupach, na przygotowaniach do świąt. Nikt nie myślał o zatrudnianiu nowych pracowników, nawet tak doświadczonych, elastycznych i dyspozycyjnych jak Błażej Tchórzewski. Nie miał zamiaru spędzić świąt jak asceta, toteż powiedział do siebie: „Dzięki, mamuś, za prezent bożonarodzeniowy” i wszedł na stronę biura podróży. Oferty last minute były wręcz królewskie i bardzo, ale to bardzo okazyjne. Nawet skromna emerytura matki była w stanie pokryć jego wydatki. Jeśli dorzuci jeszcze chwilówkę, to spędzi ostatnie dni tego pechowego roku, nie martwiąc się o nic.

Komórka leżąca koło laptopa nagle rozbrzmiała znajomą melodią z czołówki modnego serialu. Zerknął na ekran i zaklął szpetnie. Nie, nie będzie sobie psuł humoru. Zignorował tę i kolejne próby połączenia, by na koniec odczytać SMS-a:

Niech cię diabli, Błażeju!

Umrzesz w samotności i nikt nie będzie cię żałował.

Nawet się nie zawahał, gdy usuwał wiadomość. Wszyscy od niego czegoś chcieli i chyba nie było na świecie ani jednej osoby, która by mu dobrze życzyła. Wzruszył ramionami. Nie dbał o to.

Madera, ciepło, tanio, bez męczących upałów, idealnie, żeby się zregenerować i uciec przed zimową depresją i męczącą atmosferą nadchodzących świąt. Zarezerwował bilety, zapłacił przelewem. Potem skorzystał z jednej z wielu stron z pożyczkami internetowymi. Zasilił w ten sposób swoje konto. Wszystko trwało chwilę i nie miało znaczenia, że będzie musiał oddać dużo więcej. Nie pierwszy raz korzystał z takiej możliwości. Jedyną pewną rzeczą w jego życiu było to, że zawsze spadał na cztery łapy. Tak jak teraz. Pomoc mamy okazała się nieoceniona, chociaż też nie do końca zgodna z jej wolą. W sumie nie miał pojęcia, co by sobie teraz pomyślała o tym, co zrobił, ale w końcu był jej synem. Rozgrzeszył się i rozsiadł się w lekko cuchnącym wyrzutami sumienia samozadowoleniu.

Znowu poczuł to mrowienie na karku. Zignorował je. Nie wiedział, gdzie szukać matki. Zresztą, gdyby się coś stało, to policja dotarłaby do niego, żeby poinformować o ewentualnym nieszczęściu. Nic takiego się nie wydarzyło, więc miał podstawy ku temu, by sądzić, że mama miała się dobrze. Ba! Prawdopodobnie popłakuje u jakichś dobrych znajomych, którzy się nią zaopiekowali, i pewnie lada dzień będzie pomagać im ubierać choinkę. W jego naturze nie leżało wynajdywanie sobie problemów.

Z szafy w sypialni wyjął elegancką, prawie nową walizkę na kółkach. Pakowanie czas zacząć. Okulary przeciwsłoneczne, ładowarka do telefonu, kosmetyczka, kapelusz… Kapelusz? Przyjrzał mu się krytycznie. Bez ładu i składu rzucał na łóżko przypadkowe rzeczy. Nie był pewien, co mu się może przydać. Jego gorączkowe działania zostały przerwane przez kuriera z jedzeniem.

Usiadł przy komputerze z talerzem pełnym spaghetti i kieliszkiem wina i zaczął przeglądać portale turystyczne. Szukał informacji o miejscu, do którego jechał. Bezrefleksyjnie spędzony czas dobrze mu robił. Jego umysłu nie mąciła żadna przygnębiająca myśl. Już niemal czuł zapach tych wszystkich kwiatów, które teraz podziwiał na zdjęciach, i słyszał śmiech znudzonych młodziutkich turystek, które zamierzał zabawiać, gdy już będzie na miejscu.

Życie potrafiło być piękne, gdy człowiek nie zawracał sobie głowy innymi ludźmi. Niech każdy dba o siebie i świat będzie lepszy, uznał i tanecznym krokiem wrócił do pakowania.

4

Późnym popołudniem ulice zaśnieżonego miasta zaludniły się, samochody stanęły w korkach, a nad dachami wciąż wisiały ciężkie chmury. Nie przestawało padać. Monika przeszła zaledwie kawałek od biura do sklepu, a jej kolorowa czapka pokryła się bielą. Przed wejściem strzepnęła nieroztopione jeszcze płatki z ramion, szalika i torebki. Było pięknie i tak bajkowo.

W sklepie panował tłok charakterystyczny dla tego przedświątecznego okresu. Większość klientów właśnie wyszła z pracy i teraz w pośpiechu i nerwowo robiła zakupy. Monika dokładnie wiedziała, czego potrzebuje, dlatego spokojnie przedefilowała, stukając brązowymi kozaczkami, po mokrej i brudnej podłodze. Obsługa nie nadążała sprzątać. Ich zmęczone, zniechęcone i zszarzałe twarze kontrastowały z puszczaną w kółko, nachalną i irytująco słodką świąteczną melodią. Na końcu działu mięsnego stała choinka, na półkach kusiły kolorowe opakowania słodyczy, maskotki, gry dla dzieci. Wszystko w duchu nadchodzącego Bożego Narodzenia. Na każdym kroku przypominano o kupnie prezentów. Kuszono zdjęciami z uśmiechniętymi buziami dzieci. Monika starannie omijała wzrokiem wszystkie pokusy. Miała już prezent dla Tomka i chociaż marzyła, by dać się ponieść chwili i kupić mu coś ekstra, to wiedziała, że wtedy będzie musiała zrezygnować z czegoś innego. Bardzo się starała, by chłopiec miał wszystko. Nie mogła mu zastąpić ojca, ale mogła być najlepszą mamą na świecie. I do tego dążyła.

Zapachniało świeżym chlebem. Monika zsunęła czapkę, odwinęła szalik i rozpięła płaszcz. Spojrzała uważnie na kartkę papieru zapisaną drobnym pismem. Tylko to, co na liście. Zwykle nie miała problemów z utrzymaniem dyscypliny finansowej, nie działały na nią reklamy, nie dawała sobą manipulować i nie sprawiało jej to trudności, ale w grudniu czasami było jej ciężko. Pragnęła, by Tomek przeżył wyjątkowe święta, pełne magii i beztroskiej radości, by go zaskoczyły.

Niestety, co roku były skromne. Nie mieli rodziny. Monika swoich rodziców straciła jako nastolatka. Potem mieszkała u babci, która zmarła tuż po narodzinach Tomka. A ojciec Tomka też nie miał rodziców. Był sierotą. Nie zaznał zbyt wiele szczęścia w swoim krótkim życiu. Na samo wspomnienie ich wspólnych chwil, za które czuła niewyobrażalną wdzięczność, zapiekły ją oczy. Szybko włożyła do koszyka chleb i jeszcze ciepłą bułkę na kolację dla syna. Powinna już być w domu. Tomek zdecydowanie za dużo czasu spędzał sam. Wierzyła mu, gdy mówił, że lubi czytać i się nie nudzi, ale też wiedziała, że potrzebuje towarzystwa innych dzieci. Czuła dumę, że jej syn jest taki rozsądny i samodzielny, a jednocześnie napawało ją to lękiem. Powinien rozrabiać, nie martwić się niczym, a zdarzało się, że ją pocieszał, chociaż próbowała trzymać fason.

Często się uśmiechała i dziękowała losowi za to, co ma. Tomek był zdrowy, inteligentny, nie sprawiał kłopotów, ona też nie narzekała na zdrowie, mieli dach nad głową, niewielkie mieszkanie po babci, stałe dochody, nieduże, ale jednak pewne, i możliwości dorabiania. Żyli skromnie, mieli siebie. Czy to mało? Tylko ta tęsknota czasami budziła ją w nocy, przygniatała boleśnie, oblepiała i rozmazywała obraz rzeczywistości. Monika musiała się bardzo pilnować, by nie dać się pochłonąć żalowi. W końcu minęło już tyle lat…

Wypakowała zakupy na taśmę i uśmiechnęła się do kasjerki. Ta nawet nie zwróciła uwagi na kobietę, skupiona na zmianie rolki papieru do paragonów. Monika zapłaciła, spakowała się, zapięła płaszcz, poprawiła czapkę i szalik i wyszła w noc, ścigana przez melodię puszczaną ze sklepowych głośników. Nie znosiła, gdy jakaś piosenka się do niej przyczepiła. Wyglądało jednak na to, że szybko o niej nie zapomni. Ani dźwięki ulicznego ruchu, ani inne piosenki słyszane przy mijanych kawiarniach i sklepach nie były w stanie przepędzić tej jednej, wyjątkowo uciążliwej.

Kiedy wchodziła po schodach do mieszkania, przyłapała się na tym, że ją nuci.

– Już jestem! Przepraszam, że tak późno, ale weszłam jeszcze do sklepu.

– Cześć, mamo! – Tomek wychylił się z kuchni. Uśmiechnęła się na widok za dużego fartucha, który sięgał mu do kolan. – Pośpiesz się, umyj ręce i siadamy. Obiad na stole.

– Nie musiałeś, ja bym to zrobiła.

– Przecież tylko podgrzałem. Jak ci minął dzień?

Jej mały mężczyzna. Czasami zastanawiała się, kto tu kim się opiekuje.

– Bardzo pracowicie, a jak u ciebie?

– Nie mieliśmy jednej lekcji – powiedział i nagle zrobił duże oczy, jakby nieopatrznie zdradził za dużo.

– Tak? I jak wykorzystałeś wolny czas? – Nie chciała, żeby zabrzmiało to jak przesłuchanie, raczej jak luźna, koleżeńska rozmowa.

– Chodziłem trochę z chłopakami.

To zdanie uspokoiło Monikę.

– Nie zmarzłeś?

– Może trochę. Pyszne te kotlety.

– Ziemniaki też. – Pogłaskała go po rozczochranej głowie. Zrobił nawet surówkę. Zamiast grać w jakąś grę na komputerze, zaszył się w kuchni i o wszystko zadbał. – Ale wiesz, że nie musiałeś tego robić, prawda? Spokojnie mogłeś się zająć swoimi sprawami, odrobić lekcje, poczytać, pooglądać coś w telewizji.

– Oj, mamo. Nie bój się, kiedy będę dorosły, nie będę miał problemów z nadmierną kontrolą.

– Skąd taka myśl?

– Zostawiłaś swoje czasopismo otwarte na takim artykule.

– No tak, a ty, oczywiście, musiałeś to przeczytać. Jesteś uzależniony od literek.

Oboje się roześmiali, a ich śmiech nasycił ciepłe powietrze jasnością. Przytulne mieszkanie rozbrzmiewało ich przekomarzaniami. Dwa pokoje, kuchnia, wąski przedpokój. Większą część przestrzeni zajmowały regały. Przypadkowe, niepasujące do siebie, jednocześnie w tych wnętrzach tworzyły jedną całość. U Tomka pomalowane jeden na zielono, drugi na żółto, trzeci, niski, pod oknem – na niebiesko. W salonie, który jednocześnie spełniał funkcję sypialni Moniki, miały jednakową barwę, ale różną wysokość. Jedyną ekstrawagancją w tym pomieszczeniu była kwiecista tapeta. Monika zawsze chciała mieć ogród, nie mogła sobie na to pozwolić, więc wykleiła sobie nim ściany. Poza tym na parapetach stały doniczki z ukorzenionymi pędami skubniętymi z roślin z pracy, przychodni zdrowia, szkoły Tomka. Jak mówiła babcia, nie należy dziękować za rośliny, a najlepiej skraść szczepkę. Sprawdziło się. Wszystkie sobie radziły, a grudnik kwitł już od kilku dobrych tygodni.

Monika lubiła to mieszkanie. Chociaż dostosowała wnętrza do potrzeb syna i swoich, to nadal czuła w nim ducha babci. Jakby w tym miejscu byli chronieni i nigdy nie mogło ich spotkać nic złego. To był ich dom.

Monika zmyła naczynia i sprzątnęła w kuchni, z pokoju Tomka dobiegła znajoma melodia. Ostatnio zarzucił dźwięki ptaków na rzecz muzyki filmowej. Królowali Piraci z Karaibów. Wstawiła wodę i wyjęła filiżankę. Pamiątka po babci. Zachowała, co się dało. Owszem, część rzeczy była stara i zniszczona, ale liczyła, że takie drobiazgi zostaną z nią na zawsze. Skoro nie mogła mieć bliskich przy sobie, pielęgnowała pamięć o nich jak ogród, o którym skrycie marzyła.

– Mamo, mam dla ciebie niespodziankę. – Tomek wytrącił ją z rozmyślań. Zaciekawiona ruszyła za nim do swojego pokoju. Już od drzwi poczuła ten zapach. Zaskoczona zobaczyła na stoliku pod oknem stary wazon, a w nim bukiet świerkowych gałązek. Tomek poszedł na całość. Na każdej kołysała się delikatnie bombka, na jednej przysiadł ptaszek na druciku, a u podstawy wazonu lampki ledowe tworzyły niby-gniazdo. Od razu mieszkanie nabrało świątecznego charakteru.

– Kochanie, to jest piękne. – Monika podeszła i ostrożnie dotknęła świerkowych igiełek. – Kiedy zdążyłeś to zrobić?

– Przecież to nic trudnego, a ozdoby choinkowe już dawno wyjęłaś.

– No tak, nie miałam czasu się nimi zająć. To my już jesteśmy gotowi na Boże Narodzenie. Trzeba to uczcić. Co powiesz na gorącą czekoladę?

Nie czekała na odpowiedź. Zadowolony Tomek usiadł na wersalce i włączył telewizor. Muzyka w jego pokoju zamilkła. Wzruszenie chwyciło ją za gardło. Nie dopytywała się, gdzie Tomek znalazł te gałązki, ważne, że od razu zrobiło się nastrojowo. Ten zapach towarzyszył jej w świątecznym okresie w dzieciństwie. Pamiętała ogromną choinkę, której czubek nieraz musiał się ugiąć, by zmieścić się w pokoju. Pamiętała skrzące się gwiazdki, harmider i ogólny rozgardiasz, szeleszczące kolorowe papiery, w które mama zawijała cenniejsze bombki, plączące się anielskie włosy, lampki, które niespodziewanie się psuły, co doprowadzało tatę do szewskiej pasji. To były zaledwie strzępy, coraz bledsze i mniej wyraźne wspomnienia, coraz rzadziej do nich wracała, jakby z obawy, że pewnego dnia znikną zupełnie jak ilustracje w starych książkach, które oglądane zbyt często kruszeją i tracą kolory.

Teraz usiadła obok Tomka i podała mu jego ulubiony kubek. Gorąca, gęsta, lekko spieniona czekolada z mlekiem kusiła aromatem. Ślinka sama napływała do buzi. Tomek delikatnie pomieszał napój łyżeczką i ostrożnie zanurzył w nim usta.

– Pycha! Co oglądamy? Wiadomości?

– Nie wolałbyś jakiejś bajki?

– Niekoniecznie, o, już pogoda.

Nadchodzą mrozy, policja zwraca uwagę na altanki działkowe, często w takich miejscach schronienia szukają osoby bezdomne. Prosimy o uwagę i zawiadamianie specjalnych służb o potencjalnych miejscach, w których mogą przebywać osoby narażone na tragiczne skutki minusowej temperatury. Pamiętajmy, stawką jest ludzkie życie.

– Nie smakuje ci? – zapytała syna Monika, widząc, jak nagle poważnieje. Odstawił kubek pod świąteczny stroik i chłonął każde słowo z telewizora.

– Nie, jest pyszne. – Próbował się uśmiechnąć, ale wzrok miał nieobecny.

Monika nawet nie próbowała zgadywać, co chodzi mu po głowie.

– Pójdę już do siebie. Chciałbym dzisiaj skończyć lekturę do szkoły.

– Jeszcze zdążysz, jest wcześnie.

– Sporo mi zostało. Zapomniałem o niej. – Teatralnie uderzył się dłonią w czoło. Monika nie mogła się nie uśmiechnąć.

– Dobrze, tylko nie siedź za długo. Najpóźniej po dziewiątej kąpiel.

– Jasne!

Pokręciła głową z niedowierzaniem. Tak szybko rósł, musiała się pilnować, by go nie zadusić nadmierną troską i zainteresowaniem. Miał prawo do swoich tajemnic, a ona mu ufała. Dopiła czekoladę, wyłączyła telewizor i sięgnęła po niedawno rozpoczętą książkę. Miała chwilę dla siebie. Zaledwie chwilę, bo chciała jeszcze przygotować obiad na jutro. Zarzuciła koc na nogi i po przeczytaniu dwóch stron głowa zaczęła jej ciążyć. Postanowiła na pięć minut przyłożyć ją do poduszki. Obudziła się, gdy księżyc był już wysoko na niebie. Śnieg przestał padać.

5

Czasami jest tak, że się wie. Po prostu. To nie miało nic wspólnego z wiarą, jakby mózg bez świadomości człowieka zaakceptował pewne dane, przetworzył je i podał na tacy rzecz oczywistą. Tomek niecierpliwie przewracał się z boku na bok. Wydawało się, że noc nie ma końca. Co chwilę spoglądał na zniszczony i niezgrabny aparat telefoniczny. Rzadko go wyjmował przy kolegach. To staroć, ale Tomek miał kontakt z mamą, na wypadek gdyby coś się działo. Nie narzekał, chociaż czasami marzył mu się nowoczesny telefon z ekranem dotykowym i odlotowym aparatem. Mógłby fotografować ptaki albo ślady zwierząt, albo inne rzeczy, na które natykał się co chwilę. Mógłby się dzielić wrażeniami i oglądać z mamą zdjęcia. Czasami było mu jej żal. Całe dnie pracowała, zdarzało się, że miała zajęte weekendy, a nawet wieczory. Zbierała na jego studia. Raz się wygadała, zupełnie przypadkiem. Zrobiło mu się przykro. Wolałby być samodzielny i samemu zapłacić za swoją naukę, a już na pewno nawet nie wspomni o tym, jak marzy mu się nowy telefon.

Zresztą, teraz co innego nie pozwalało mu spać. Za oknem było cicho. Żadnego ruchu. Wszyscy się skryli w ciepłych domach, tylko mróz malował na oknach fantazyjne wzory.

Tomek zadręczał się wspomnieniem starszej kobiety z działek. Coś mu mówiło, że z całą pewnością tam mieszka. W miejscu bez wody, z nędznym elektrycznym grzejnikiem, śpi, gdy za oknem temperatura sięga minus piętnastu stopni. Nim noc ustąpiła porankowi rozbrzmiewającemu skrzypieniem śniegu pod stopami przechodniów, miał gotowy plan. Jak dobrze, że dzisiaj czekało go mało lekcji.

Wstał przed mamą, wstawił wodę na kawę dla niej, sobie podgrzał mleko do płatków. Ubrał się, potem ją obudził. Miała podkrążone oczy, a na twarzy odbił się jej wzór z ozdobnej poduszki.

– Nie pościeliłaś łóżka?

– Przysnęłam przy czytaniu, o nie, która to już godzina? Nie zrobiłam obiadu na dzisiaj. – Poderwała się, by zaraz usiąść, ponieważ nagła zmiana ciśnienia spowodowała zawroty głowy.

– Nie ruszaj się, przyniosę ci kawę.

Tomek nie czekał, aż mama zacznie protestować. Uwijał się, marząc o tym, by już wyszli. Gdy zapakował kanapki dla siebie i mamy, jeszcze raz przeliczył pieniądze w skarbonce. Wróci do domu po szkole i wtedy wszystko załatwi. Najtrudniej było udawać, że nic się nie dzieje. Na szczęście mama była tak zaaferowana tym, że nie ugotowała obiadu, że na nic nie zwracała uwagi.

– Tomek, pamiętaj, dzisiaj nic nie robisz. Słyszysz? Nie zbliżaj się do kuchenki. Ja zawaliłam i ja to naprawię. Postaram się być wcześniej niż wczoraj. Zjemy pizzę, co ty na to? Lubisz, prawda?

– Bardzo!

– No to będzie pizza, a potem ugotuję na jutro zupę i coś jeszcze wymyślę. – Mówiła do niego, ale bardziej chyba zależało jej na ukryciu wyrzutów sumienia, że tak zaniedbała swoje obowiązki i że znowu przygotowanie posiłku spadnie na syna. Wkładała buty, posapując. Śpieszyła się. Przed samym wyjściem jeszcze cmoknęła Tomka w policzek.

– Wszystko masz?

– Ja tak, a ty mamo?

– Kanapki są, dziękuję ci, że o nich pomyślałeś, klucze są, portfel jest, telefon też. No dobra. Do zobaczenia wieczorem i pamiętaj…!

– Tak, tak, mam nic nie szykować na obiad! – krzyknął, będąc już u szczytu bloku. Mama szła w drugą stronę, dlatego rozstawali się przed klatką schodową. Na niego czekali koledzy.

Na lekcjach nie mógł się skupić. Słowa nauczyciela brzmiały jak szmer, z którego trudno mu było wyłuskać jakiś sens. Co chwilę zerkał za okno. Było naprawdę zimno. Wciąż czuł mrowienie w palcach u stóp i miał wrażenie, że nos mu się jeszcze nie rozmroził. Kaloryfery szumiały uspokajająco, wydawało się, że reszta klasy przysypia, tylko Tomek się wiercił i odliczał czas do wyjścia.

W końcu nastała upragniona dwunasta z minutami i dźwięk dzwonka zatrząsł budynkiem. Tomek o mało nie połamał nóg na schodach, chcąc być pierwszy w szatni. Nie oglądał się na nikogo. Wybiegł, nim ktokolwiek go zatrzymał na pogawędkę. Zasapany dotarł do domu, buty zrzucił w przedpokoju, chwycił przygotowane wcześniej pieniądze, wypakował plecak, znowu się ubrał i ruszył do sklepu. Na szczęście ten był blisko.

Jego obawy się potwierdziły – do kasy kolejka, a między regałami tłumy. Westchnął i od razu skierował się w kąt, gdzie spodziewał się znaleźć koce. Ciepłe, puszyste, cena nie grała roli. Potem coś wymyśli, jak wytłumaczyć mamie pustą skarbonkę. Zbierał na wakacje, ale był dopiero grudzień i letni obóz wydawał mu się w tej chwili dość mglistą perspektywą. Poza tym są rzeczy ważne i ważniejsze, a życie ludzkie jest wartością nadrzędną. Nie miał żadnych dylematów. No, może oprócz jednego. Nie mógł nic powiedzieć mamie. Nie chciał jej martwić, poza tym podskórnie czuł, że pani z działek nie byłaby zachwycona, gdyby komukolwiek o niej napomknął.

Wybrał najgrubszy koc, miękki, ciepły i w siwym kolorze. Zapłacił i z trudem wcisnął go do plecaka. Potem zajrzał do spożywczego. Tutaj spędził trochę więcej czasu. Mleko, makaron, kostka masła, mrożonka z warzywami i kurczak. Po namyśle dorzucił jeszcze czekoladę do picia. Wrócił do domu obładowany, siadł przy stole w kuchni i nagle stracił wiarę, że akurat te produkty będą niezbędne. W jednej chwili wpadł na genialny pomysł. Zajrzał do apteczki w łazience. Tak, jak się spodziewał. Były nienaruszone. Co roku kupował mamie pod choinkę zestaw witamin i co roku mama zapominała je brać. Teraz wreszcie się mogą przydać. Sprawdził jeszcze datę ważności i wsunął je do kieszeni.