Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Islam a terroryzm

Islam a terroryzm

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-63778-87-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Islam a terroryzm

Redakcja naukowa - Anna Parzymies

Atak 11 września 2001 roku na Światowe Centrum Handlu i na Pentagon spowodował na całym świecie szczególne zainteresowanie islamem, ponieważ o ten akt terroryzmu obwiniano muzułmańskich fundamentalistów powiązanych z organizacją Al-Kaida. Bezpośrdenio po tej tragedii muzułmanie doświadczyli wielu negatywnych, a niekiedy nawet wrogich, reakcji ze strony wyznawców innych religii, gdyż inspiracji tych wydarzeń doszukiwano się w islamie i jego zasadach. W książce Czytelnik znajdzie wiele informacji i opinii znanych specjalistów - orientalistów i politologów - na temat cywilizacji muzułmańskiej, islamu i mentalności jego wyznawców.

Polecane książki

Polecamy "Życiowe Aikido" przede wszystkim nauczycielom, lekarzom, menadżerom i tym wszystkim, których praca wymaga koncentracji, działania z sercem, i którzy - mimo przeszkód - nie chcą się dać "wytrącić z równowagi". Dedykujemy też nasze wskazówki małżonkom, rodzicom, przyjaciołom, osobom angażują...
Samotna matka, Maisey Addington, nigdy nie spełniała oczekiwań swojej matki. Nie wyszła za mąż, była odrobinę zagubiona w życiu i marnowała swoje wysokie IQ na pracę bez perspektyw. Jedyną rzeczą, która wychodzi Maisey, jest jej relacja z dwunastoletnią córką, Elle… dopók...
Oto historia rozgrywająca się w latach 1907—1944. Historia przyjaźni i miłości, popełnianych błędów i ich konsekwencji, wiary w marzenia, drogi ku spełnianiu ich. Historia powstawania Olympica, Titanica i Britannica, tragedia dziewiczego rejsu, która do dziś fascynuje ludzi na całym świecie. Wreszci...
Dwaj najlepsi przyjaciele, Tymoteusz i Stefan, wplątują się nieświadomie w aferę mafijną podczas krótkiego urlopu. W tym samym czasie tajny agent zaczyna swoją misję. Co się wydarzy? Cali i zdrowi wrócą do Warszawy, czy wyszkowskie zbiry pokrzyżują im plany?...
Kontynuacja bestsellerowych powieści Inwazja i FARBA. Władimir Putin, który obwołał się carem i postanawia reaktywować Imperium Rosyjskie, posuwa się za daleko. Nowy prezydent Stanów Zjednoczonych Mike Pence nie zamierza czekać, aż totalitarne plany rosyjskiego władcy pochłoną pozostałą część Eu...
Brody Palmer, kierowca wyścigowy, kończy karierę. Tak mówi prasa, w istocie jest to jedynie umowa między Brodym a sponsorem, który nakazuje mu przez rok „ustatkować się”. Brody zaszywa się w swoim domu. Któregoś dnia odwiedza go Hanna, dawna kochanka. Właśnie rzu...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Opracowanie zbiorowe

Redakcja

Kinga Kwaterska

Korekta

Bogusława Jędrasik

Projekt okładki

Kinga Walter

© Copyright by Wydawnictwo
Akademickie DIALOG 2003

Wydanie elektroniczne

Warszawa 2014

ISBN ePub: 978-83-63778-87-3

ISBN mobi: 978-83-63778-88-0

Wydawnictwo Akademickie Dialog

00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218

tel./faks 620 87 03

e-mail: redakcja@wydawnictwodialog.pl

www.wydawnictwodialog.pl

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

Anna Parzymies

Słowo wstępne

Przedstawiając Czytelnikom pracę zbiorową
Islam a terroryzm, należałoby na wstępie
wyjaśnić, czy dwa pojęcia zawarte w tytule powinny być w ogóle
ze sobą łączone. W wypowiedziach i publikacjach dziennikarzy oraz
polityków, po ataku na Światowe Centrum Handlu (WTC) i na Pentagon,
łączenie, przeciwstawianie, upraszczanie różnych pojęć – niekiedy
nawet w sposób pozbawiony logiki – jest zjawiskiem częstym. Tłumaczy
się to tym, że mamy tu najczęściej do czynienia z góry postawioną
tezą, której celem jest przekonanie lub wywołanie oburzenia adresatów
owych wypowiedzi lub publikacji. W przypadku badacza, który na ogół
dąży do obiektywnego przedstawienia i objaśnienia faktów, konieczne
jest uzasadnienie, dlaczego łączymy jedną z trzech objawionych
religii świata z terroryzmem – zjawiskiem mającym wyraźnie
negatywne konotacje. Wyjaśnijmy przede wszystkim, jak rozumiemy te
dwa pojęcia.

Terroryzm jest pojęciem ściśle
określonym i jednocześnie bardzo pojemnym. Oznacza przemoc
i bandytyzm. To samo znaczenie jest zawarte w  wyrazie pochodnym
terrorysta, oznaczającym wykonawcę
czynności. W znaczeniu politycznym i wojskowym terroryzm jest
świadomym użyciem przemocy lub groźby przemocy do osiągnięcia
celów politycznego, ideologicznego lub religijnego. Tak jak
wiele innych terminów deprecjacyjnych, jest to termin nacechowany
emocjonalnie. Określając daną czynność jako terrorystyczną oraz
nazywając osobę wykonującą tę czynność terrorystą, wyrażamy
jednocześnie nasz negatywny, dezaprobujący stosunek do samej czynności,
do sposobów wykonywania i niekiedy motywów, jakimi kierują się
jej wykonawcy.

Nasze potępienie czy negatywny stosunek są wynikiem
subiektywnej oceny – dane zachowanie nie musi być tak samo ocenione
przez innych. To, co dla jednej osoby, grupy osób lub państw jest
terroryzmem, inni mogą uważać za walkę w słusznej sprawie. Żeby
nie szukać daleko przykładów tej rozbieżności w użyciu terminu,
przypomnijmy tylko, że dla niemieckiego okupanta np. walka partyzantek
polskiej, jugosłowiańskiej, greckiej była działaniem terrorystycznym,
bandyckim, podczas gdy narody Polski, Jugosławii, Grecji traktowały
ją jako swój obowiązek i jako jedyne słuszne zachowanie wobec
okupanta. Okupant, ze swojej strony, głosił, że zwalczając
partyzantkę, prowadzi walkę z terroryzmem w celu ochrony ludności
cywilnej. Dla partyzantów narażanie życia cywilów było ofiarą nie
do uniknięcia, ponoszoną w słusznej sprawie.

Wracając do tematu tej publikacji, trzeba
stwierdzić, że takie czyny, jak atak na Światowe Centrum Handlu
i Pentagon, które w naszym rozumieniu są jednoznacznie czynami
terrorystycznymi, dla muzułmańskich fundamentalistów stanowią
największą i szlachetną ofiarę na rzecz celów wyższych. Wojna
z terroryzmem, w którą zaangażowały się Stany Zjednoczone,
spowodowała jeszcze większą dwuznaczność w rozumieniu tego
terminu, tym bardziej że w 1987 roku USA wspólnie z Izraelem
głosowały przeciwko uchwaleniu rezolucji potępiającej
terroryzm. Po 11 września terroryzm został jednak nie tylko
potępiony, ale też zaczęto go zwalczać wszelkimi sposobami.
O terroryzm zostały oskarżone nie tylko grupy osób, organizacje, ale
również państwa – na podstawie nie zawsze jasnej, jednoznacznej
i uzasadnionej argumentacji. Doszło do tego, że Stany Zjednoczone
i fundamentaliści muzułmańscy zaczęły wzajemnie się oskarżać
o terroryzm. Stany Zjednoczone są coraz częściej postrzegane jako
siła terrorystyczna[1]. Coraz częściej mówi
się o terroryzmie państwowym i o tym, że walka z terroryzmem też
może być czynem terrorystycznym, powodującym ofiary wśród niewinnych
ludzi. Nadmiernie rozszerzanie pojęcia terroryzm powoduje zacieranie
się jego pierwotnego znaczenia. Zaczyna być ono używane jako zwykła
inwektywa, a w życiu politycznym jako oskarżenie o bardzo pojemnej
zawartości. W prawie międzynarodowym termin terroryzm, podobnie jak
i termin agresja, nie są jeszcze precyzyjnie określone.

Islam jest trzecią i ostatnią, po judaizmie
i chrześcijaństwie, religią objawioną świata. Nie neguje on dwóch
wcześniejszych religii. Wyznawcy islamu uznają proroków judaizmu
i chrześcijaństwa, twierdzą jednak, że Jezus Chrystus jest tylko
jednym z proroków, a nie Synem Bożym. Następną teologiczną
rozbieżność z chrześcijaństwem stanowi odrzucenie przez
muzułmanów Trójcy Świętej, uważanej przez nich za negację idei
Boga jedynego, który nie może mieć trzech postaci, gdyż oznaczałoby
to odejście od mono-teizmu. Przedstawianie na obrazach Boga Ojca,
Jezusa Chrystusa, Matki Boskiej i innych świętych oraz czczenie
tych obrazów uważane jest w islamie za bałwochwalstwo. Pozostałe
różnice między islamem a chrześcijaństwem są głównie
natury rytualnej i w znacznym stopniu kulturowej. Nawet stosunek
do kobiet w obu religiach nie jest tak odmienny, jak nam obecnie się
wydaje[2]. Wyznawcy judaizmu i chrześcijaństwa
są uważani przez muzułmanów za ludzi tkwiących w błędzie,
chociaż wyznających tego samego Boga.

Postrzeganie islamu przez chrześcijan jest sprawą
bardziej złożoną, ponieważ – z powodu późnego pojawienia
się islamu jako religii – nie znajdujemy w Piśmie Świętym
wypowiedzi na jego temat. Stosunek do wyznawców islamu określony jest
więc nie przez proroków, ale przez duchowieństwo, bez uczestnictwa
Boga. Duchowieństwo chrześcijańskie nie uznawało boskiego pochodzenia
islamu, muzułmanie więc byli traktowani jako niewierni. Do dzisiaj taki
jest stosunek Kościołów chrześcijańskich do islamu. W najlepszym
przypadku uznaje się, że na początku swego działania prorok Mahomet
mógł rzeczywiście realizować misję boską, ale jego późniejsze
działania – przede wszystkim podboje – były podyktowane jedynie
racjami politycznymi.

Podsumowując można stwierdzić, że na
płaszczyźnie wiary nie ma różnicy w postrzeganiu sprawy
innowierców. Zarówno muzułmanie, jak i chrześcijanie mówią
o błędzie w interpretacji woli boskiej i próbują naprawić te
błędy perswazją, polegającą z jednej strony na ewangelizacji,
z drugiej zaś na islamizacji, czyli nawracaniu. Niezależnie od
sztywnych pozycji zajmowanych przez wyznawców obu religii dialog między
nimi toczył się nieustannie i nadal prowadzone są dyskusje oraz
spotkania, zazwyczaj w gronie intelektualistów lub polityków.

Spróbujmy teraz pokrótce odpowiedzieć sobie na
postawione wyżej pytanie, czy łączenie terroryzmu z islamem – bądź
z jakąkolwiek inną religią albo ideologią – jest właściwe. Czy
religie i ideologie, stawiające sobie za cel porządkowanie zasad
współżycia między ludźmi na ziemi na pewnym etapie rozwoju
społecznego, w okresie gdy dotychczasowe zasady okazują się
nieskuteczne, mogą być źródłem terroryzmu?

Każda religia i każda ideologia zaczyna swoje
istnienie od przeciwstawienia się zastałemu porządkowi w celu
jego naprawy, udoskonalenia lub dokonania zmian. Każda osoba
wierząca w słuszność swoich przekonań, czy to z inspiracji
sił nadprzyrodzonych, czy też nie, zwraca się do szerszego kręgu
osób w celu przekazania im tych przekonań. Ponieważ nie zawsze
znajduje zrozumienie, a niekiedy nawet napotyka na zdecydowany opór,
poszukuje innych metod wdrażania w umysły innych ludzi tego, w co
wierzy i do czego jest przekonana. Sięganie po przemoc to częsty
sposób przekonywania innych do swoich racji i wierzeń w sytuacji
silnego zaangażowania. W jakim momencie wyznawca religii może wybrać
drogę przemocy? Wydaje się, że w każdym. Przede wszystkim, gdy
pragnie narzucić swoją „jedyną słuszną” ideologię. Również
wtedy, gdy po pozyskaniu większego kręgu wyznawców zaczyna
borykać się z problemami władzy, z problemami politycznymi
i ekonomicznymi. Następnie gdy inna religia lub ideologia zaczyna
zagrażać jego dominacji. Wreszcie, kiedy znajduje się w obliczu
utraty władzy i panowania nad wiernymi, a także po utracie tej
władzy.

Nawet jeśli ograniczymy się tylko do dwóch
największych religii świata – chrześcijaństwa i islamu –
możemy wymienić niezmiernie wiele przykładów, ilustrujących każdy
z wymienionych wyżej etapów. Pozostając tylko przy pierwszym etapie,
czyli przy nawracaniu, należy stwierdzić, że zarówno w przypadku
chrystianizacji, jak i islamizacji, nie zawsze odbywało się to
pokojowo, drogą cierpliwej perswazji. Częstym zjawiskiem było
wymuszanie przyjęcia nowej religii metodami siłowymi, które dzisiaj
nazwalibyśmy przemocą, terrorem lub szantażem ekonomicznym. Żadna
z religii nie odmawiała sobie prawa do złego, najoględniej mówiąc,
traktowania, wyznawców innych religii, jeżeli tylko miała nad nimi
przewagę polityczną, wojskową lub ekonomiczną. Przypadki pokojowego,
równoprawnego współistnienia różnych religii i ideologii zdarzają
się głównie w warunkach równowagi sił.

Mając te fakty na uwadze, można sformułować
dwie możliwe oceny religii jako źródła terroryzmu. Pierwsza odrzuca
teorię, że jakakolwiek religia może być źródłem terroryzmu,
wychodząc z założenia, że różnice religijne nigdy nie były
rzeczywistymi przyczynami konfliktów, wojen, terroru, kolonizacji lub
nierównego traktowania wyznawców innej religii ze strony jednostki,
grupy osób czy władzy. Często natomiast były osłoną, uzasadnieniem,
usprawiedliwieniem różnych wymienionych już zachowań. Uznaje
się, że jest jednak pewna kategoria ludzi, którzy w określonych
warunkach politycznych, społecznych i ekonomicznych są przekonani,
że postępują w imieniu wiary. Są to tak zwani integryści,
fundamentaliści, fanatycy religijni, których nie brak i nie brakowało
we wszystkich trzech religiach i we wszystkich ideologiach. Ich
pojawienie się i ich popularność w danym społeczeństwie
wiąże się na ogół z powstaniem jakiejś niekorzystnej sytuacji,
z którą nie mogą sobie poradzić, a więc wynika z poczucia
bezsilności. Według zwolenników tego poglądu problem polega na
tym, że choć motorem działania ekstremistów lub fanatyków jest
religia, to nie religia spowodowała powstanie sytuacji sprzyjającej
ich działaniom.

Druga ocena wskazuje na religię jako podstawowe
źródło wszelkiego zła. „Zostało już nieraz powiedziane,
że religie, wszystkie bez wyjątku, nigdy nie służyły zbliżeniu
i pogodzeniu ludzi – wręcz przeciwnie – zawsze były i w dalszym
ciągu są, przyczyną nieopisanych cierpień, rzezi, monstrualnej
przemocy fizycznej i duchowej, stanowiącej jeden z najbardziej
ponurych rozdziałów nędznej historii ludzkości. Chociażby ze
względu na szacunek dla ludzkiego życia należy mieć odwagę
i ogłosić wszystkim te oczywiste, łatwe do udowodnienia
prawdy[3]”.

Nie jest naszym celem dokonanie wyboru między jedną
a drugą oceną. W przypadku tej książki, będącej dziełem polskich
islamologów, chodzi jedynie o wprowadzenie do problematyki wywołanej
przez wydarzenia z 11 września 2001 roku. Islam i jego wyznawcy, po
ataku na WTC i Pentagon, byli wielokrotnie, przez ludzi o różnych
poglądach, przedstawiani w sposób niezgodny z naszą wiedzą o tej
religii i z naszymi przekonaniami co do jej społecznej roli. Taka
sytuacja zachęca do refleksji i wywołuje równocześnie konieczność
wyjaśnienia sobie i innym pewnych kwestii. W szumie medialnym,
powstałym po wydarzeniach z 11 września, usprawiedliwionym zresztą,
nie zabrakło również głosów polskich islamologów. Staraliśmy
się przekazać nasz punkt widzenia w różnych audycjach radiowych
i telewizyjnych oraz na łamach prasy. Ograniczenia czasowe i ilościowe
w mediach z jednej strony, oraz ogromne zainteresowanie społeczeństwa
islamem i jego związkami lub brakiem związków z terroryzmem
z drugiej, przekonały nas o potrzebie szerszej i bardziej
udokumentowanej wypowiedzi na ten temat.

Nasilenie zainteresowania islamem zaczęło się
jeszcze przed 11 września 2001 roku i wiązało się z wojną domową
w Jugosławii, gdzie islam był ważnym elementem wydarzeń. Po
tragicznych wydarzeniach w Nowym Jorku i w Waszyngtonie na
naszych uniwersytetach, wśród studentów, w mediach i na różnych
spotkaniach publicznych, na które byliśmy zapraszani, te dwie sprawy
były często łączone. W świadomości naszych rozmówców dało
się odczuć bardzo duży zamęt. Głównym problemem był fakt, że
muzułmanie raz byli przedstawiani – na terenie Bośni i Kosowa,
gdzie aktywnie działały muzułmańskie organizacje fundamentalistyczne,
oskarżone później o inspirowanie zamachów z 11 września – jako
niewinne ofiary serbskich i chorwackich nacjonalistów, jako walczące
o demokratyczne zmiany, a drugi raz, już po zamachach na obszarze
Stanów Zjednoczonych, jako fanatyczni terroryści mordujący na oślep
niewinnych ludzi. Na pytania dotyczące tej kwestii nie zawsze jesteśmy
w stanie dać wyczerpującą odpowiedź z tego przede wszystkim
względu, że muzułmanie nie byli jedynymi uczestnikami tych wydarzeń
zarówno na scenie bałkańskiej, jak i na amerykańskiej. I w jednym,
i w drugim przypadku ich partnerami były Stany Zjednoczone, których
politykę trudno nam w sposób kompetentny oceniać, bowiem nie jesteśmy
specjalistami w tej dziedzinie.

Natomiast reakcja społeczeństw muzułmańskich na
tragiczne wydarzenia na Bałkanach i w USA oraz ich ocena jest nam znana
dzięki lekturze prasy wydawanej w języku arabskim, perskim, tureckim
i innych językach orientalnych oraz dzięki kontaktom z naukowcami,
dziennikarzami i innymi przedstawicielami tych społeczeństw. Kontakty
te bardzo sobie cenimy, nie tylko ze względu na opinie, które wyrażają
poszczególne publikacje, media i osoby, wzbogacając naszą wiedzę,
ale też dlatego, że pomagają nam one uniknąć natrętnej i nierzadko
kłamliwej propagandy. Przedstawiając opinie społeczeństw krajów
muzułmańskich szerszemu gronu polskich Czytelników, staraliśmy się
czynić to bez przesadnego obciążania naszych wywodów skomplikowanym
aparatem naukowym. Często w sprawach bieżących opieramy się na
prywatnych rozmowach, niepublikowanych jeszcze wynikach badań, do
cytowania których nie jesteśmy upoważnieni. Unikamy również cytowania
innych dzieł w odniesieniu do tematów historycznych i teologicznych,
które są przez nas poruszane. Cytujemy natomiast publikacje w języku
polskim i w językach europejskich.

O islamie polskie społeczeństwo wie niewiele, ale
w żadnej mierze nie można powiedzieć, że istnieje jakaś ogólna
niechęć, a tym bardziej nienawiść do islamu. Najwłaściwszym
określeniem stosunku Polaków do tej religii jest obojętność. Wiedza
o islamie często ogranicza się do informacji dotyczących
wielożeństwa, postu i społecznej pozycji kobiet. Główną tego
przyczyną jest to, że wyznawców islamu jest w Polsce niewielu
i w konsekwencji kontakty z muzułmanami są rzadkie i raczej
przypadkowe. Mimo że studia islamistyczne na uniwersytetach polskich
mają już wieloletnią historię[4], mimo
wysiłków wykształconych tam islamologów dążących do popularyzacji
wiedzy o islamie[5] wydarzenia z 11 września
uwidoczniły głęboką niewiedzę polskiego społeczeństwa i ogromne
zapotrzebowanie na konkretne informacje, które wyjaśniłyby to,
co się stało[6]. Kiedy zainteresowanie tą
tematyką gwałtownie wzrosło, okazało się, że aby je zaspokoić,
nie bardzo można liczyć na media, gdyż cały czas przekazywały
one informacje płynące ze źródeł tylko jednej ze stron, czyli
Stanów Zjednoczonych. Jeśli podawano informacje uzyskane od strony
muzułmańskiej, jak na przykład ze stacji telewizyjnej Al-Dżazira, to
najczęściej służyły one tylko potwierdzeniu założonej tezy.

Amerykańskim środkom informacji zarzucić można
wszystko, ale nie brak profesjonalizmu. Jest to jednak specyficzny
profesjonalizm. W sprawach polityki polega on – między innymi – na
tym, że media odgrywają rolę pośrednika między elitą rządzących
i rządzonymi. Dostępne, czyli maksymalnie uproszczone, relacjonowanie,
wyjaśnianie intencji, sporów i debat elit mających władzę oraz,
w razie potrzeby, usprawiedliwianie ich decyzji, jest tu miernikiem
profesjonalizmu dziennikarza. W momencie, w którym dziennikarz
odchodzi od założonego przez konkretną gazetę, czasopismo lub stację
telewizyjną stanowiska i próbuje przedstawić własny, czyli inny,
punkt widzenia albo porusza problemy, o których elity wolałyby nie
mówić, kończy się jego profesjonalizm. Nie chodzi tu oczywiści tylko
o elity władzy, ale również – a być może w jeszcze większym
stopniu – o elity gospodarcze i finansowe, które są zleceniodawcami,
właścicielami bądź sponsorami mediów.

W związku z tym informacje i komentarze pochodzące
z amerykańskich środków masowego przekazu, przenoszone poza Stany
Zjednoczone, nie zawsze są zrozumiałe i nie zawsze odpowiadają na
pytania nurtujące inne społeczeństwa. Jeżeli dla większości
Amerykanów stwierdzenie, że zły terrorysta nienawidzi Stany
Zjednoczone za kwitnący w nich dobrobyt i za wolność osobistą,
jest wystarczające, nie znaczy to, że przekonuje ono również
inne społeczeństwa, na przykład polskie. W przypadku zwykłego
Amerykanina pojęcie terrorysta, zastąpiło pojęcie komunista,
będące wcześniej synonimem zła. Zastąpienie to w niczym nie
narusza stereotypów i wyobrażeń tegoż Amerykanina o sobie
i reszcie świata. Dociekliwość ludzi spoza Ameryki nie zawsze jednak
daje się zaspokoić prostym podziałem na dobro i zło, przy czym
koniecznie dobro to my i w konsekwencji wszelkie zło to oni. Ten brak
elementarnej obiektywności ocen jest niekiedy rażący i kojarzy się
nam z moralnością Kalego.

Informacje i oceny amerykańskich
mediów są jeszcze mniej akceptowane przez społeczeństwa
krajów muzułmańskich. Muzułmanie koncentrują się na innych
wartościach. Amerykańska wolność często kojarzy im się z moralną
rozwiązłością i powszechną przestępczością, z nieograniczoną
władzą pieniądza i pogonią za zyskiem, a w kwestii kobiet
z „kastrującym” modelem zachowania amerykańskiej kobiety,
który jest nie do przyjęcia dla muzułmanów zarówno dla mężczyzn,
jak i dla kobiet[7]. Dodatkowym źródłem
nieporozumień jest fakt, że społeczeństwa krajów muzułmańskich
wiedzą o Stanach Zjednoczonych i o zachodniej mentalności
dużo więcej, niż Amerykanie wiedzą o nich. Warstwa inteligencji
w krajach muzułmańskich i – w dużym stopniu – klasa średnia są
z reguły dwujęzyczne i posługiwanie się angielskim lub francuskim
nie sprawia im żadnych trudności. Ta pozostałość po kolonializmie
powoduje dodatkowo jeszcze to, że informacje docierają tu szybko
i bezpośrednio. Ocenę informacji z radia czy telewizji angielsko-
lub francuskojęzycznych dokonuje się na miejscu, bez czyjegokolwiek
pośrednictwa.

Siła medialna Stanów Zjednoczonych zaczyna
być również nieskuteczna w przypadku krajów postkomunistycznej
Europy. Chodzi tu głównie o różnice w doświadczeniu historycznym,
które kształtuje zbiorową świadomość. Doświadczenia wojenne
tych krajów różnią się od amerykańskich przede wszystkim tym,
że Amerykanie walczyli poza granicami własnego kraju i ludność
cywilna ma niejasne wyobrażenie o tym, jak wygląda wojna. W Europie
natomiast, szczególnie starsze pokolenie, pamięta doskonale nie
tylko okrucieństwa wojny, ale również wszystko, co jej dotyczy. To
powoduje, że niektóre informacje amerykańskie, dotyczące
na przykład konfliktu w Kosowie, natychmiast rozpoznawano jako
fałszywe[8]. Rezerwa, z jaką mieszkańcy
Europy Środkowej i Wschodniej odnoszą się do wszelkich, nie
tylko amerykańskich, informacji i komentarze, są zrozumiałe,
gdyż przez długie lata kraje te były obiektem równie kłamliwej
propagandy. Społeczeństwo amerykańskie, które nie ma podobnego
doświadczenia, jest bardziej ufne i bardziej podatne na manipulowanie
przez media, szczególnie w sprawach toczących się poza Stanami
Zjednoczonymi.

Obecnie jesteśmy świadkami załamania się
skuteczności oddziaływania mediów amerykańskich również na opinię
publiczną w Europie Zachodniej. Nie dotyczy to tylko społeczeństw
Francji i Niemiec, których rządy przeciwstawiły się wojnie w Iraku,
ale również i pozostałych krajów Unii Europejskiej. Coraz częstsze
są głosy krytyki polityki prowadzonej przez Stany Zjednoczone,
jak również jej podłoża ideologicznego, często określanego jako
fundamentalizm amerykański z zabarwieniem religijnym.

Świadomi nieskuteczności własnej propagandy
Amerykanie przestali troszczyć się o to, co inni myślą o nich
i nawet z pewną pogardą odnoszą się do światowej opinii
publicznej. Nie mając żadnych wątpliwości co do słuszności
swoich racji, prezydent Bush zdobył się na otwartość, głosząc:
„Nasze wartości są nie tylko amerykańskie; powierzył nam je
Bóg…”. Jeśli zastąpilibyśmy przymiotnik „amerykański”
przymiotnikiem „muzułmański”, mielibyśmy pewność, że mamy do
czynienia ze skrajnym fundamentalizmem.

Jednym z celów prezentowanej pracy zbiorowej
jest przedstawienie punktu widzenia drugiej strony, czyli świata
muzułmańskiego, w odniesieniu do kwestii obecnego terroryzmu. Najpierw
jednak musimy wyjaśnić odmienne korzenie kulturowe i religijne
oraz odmienne doświadczenia historyczne muzułmanów. Tragiczne
wydarzenia, jak dobrze o tym wiemy, nie powstały bowiem w próżni
i nie wzięły się z niczego. Warto zatem się zastanowić, jak do
nich doszło. Oceniając przyczyny oraz konsekwencje tych wydarzeń,
występujemy jako strona trzecia, nienależąca ani do ich sprawców, ani
do ofiar. Zapraszamy Czytelników, aby przyłączyli się do nas w tym
poszukiwaniu przyczyn i próbie właściwego zrozumienia zaistniałej
sytuacji.

Autorzy umieszczonych tu prac nie podporządkowują
swojej refleksji jakiemuś konkretnemu hasłu lub idei. Ich poglądy są
zróżnicowane, a niekiedy nawet przeciwstawne, nie staraliśmy się
zacierać tych różnic. Pozostawiliśmy również do decyzji autorów
problem transliteracji lub transkrypcji nazw i wyrażeń z języków
orientalnych. Włączenie do tej publikacji artykułów autorów spoza
środowiska orientalistycznego miało na celu ukazanie różnorodności
podejść do problematyki islamu i terroryzmu.

[1] Noam Chomski,
L’Empire en Guerre. Le monde après le 11 septembre,
s. 19–45.

[2] Guy Bechtel,
Cztery kobiety Boga. Ladacznica, czarownica, święta, głupia
gęś, Warszawa 2001.

[3] Jose Saramago,
Le „facteur dieu”, (w:) L’Empire
en guerre. Le monde après le 11 septembre, s. 202.

[4] Marek M. Dziekan
i Z. Poniatowski, Bibliography of Arabic and Islamic Studies in
Poland 1945–1992, Warszawa 1993. Na bieżąco bibliografia
jest uzupełniana w „Studiach Arabistycznych i Islamistycznych”,
wydawanych przez Zakład Islamistyki i Arabistyki UW.

[5] Józef Bielawski,
Islam, religia państwa i prawa, Warszawa 1973;
Janusz Danecki, Podstawowe wiadomości o islamie,
t. I i II, wyd. II, Warszawa 2002.

[6] Nowością obserwowaną
prawie we wszystkich krajach w Europie jest zmiana sposobu postrzegania
orientalistów. W pracach politologów, ekonomistów, socjologów
orientaliści są coraz częściej cytowani albo znajduje się zabawny
zwrot: „nie wiem, co orientaliści by powiedzieli na ten temat,
ale…”. To przejście od traktowania orientalisty jako naukowca,
który zajmuje się niepraktycznymi, prawie nierealnymi problemami, po
odwoływanie się do niego jako do autorytetu w bardzo ważnej sprawie,
zajmującej nie tylko media, ale też instytucje państwowe, przekłada
się na ogromne zainteresowanie studiami orientalistycznimi i podnosi
nasze poczucie odpowiedzialności i rzetelności.

[7] Przykładem tego
ostatniego było zachowanie kobiet irańskich podczas rewolucji
chomeinowskiej, zob. Być kobietą w Oriencie,
praca zbiorowa pod red. Barbary Grabowskiej.

[8] Pokazywane
w telewizji szczątki ofiar terroru serbskiego zostały rozpoznane tu
jako pamiętające, jeśli nie pierwszą wojnę światową, to co
najmniej drugą. Bardziej naiwni i młodsi telewidzowie, którzy nie
chcieli uwierzyć, że są tak niewybrednie manipulowani, zastanawiali
się, czy przypadkiem klimat w Kosowie nie spowodował tak nagłego
zestarzenia się tych „niezbitych dowodów” świadczących
o gwałtownej śmierci.

Anna Parzymies

U źródeł muzułmańskiego antyamerykanizmu

Atak 11 września 2001 r. na Światowe Centrum
Handlu i na Pentagon uświadomił światu głęboką niechęć, jaką
żywią społeczeństwa w krajach muzułmańskich do mocarstwowej
polityki Stanów Zjednoczonych. Nie tylko Silvio Berlusconi i Oriana
Fallaci[1] wypowiadali się bardzo agresywnie
w sprawie tej niechęci, doszukując się ich w samych zasadach
islamu. Bezpośrednio po tych wydarzeniach muzułmanie na całym
świecie doświadczyli negatywnych reakcji ze strony wyznających
inne religie, a odpowiedzialnością za to, co się stało, obarczano
islam. To negatywne nastawienie wyrażało się nie tylko w różnych
wypowiedziach, ale także w aktach przemocy fizycznej oraz w atakach
na meczety i inne miejsca kultu. Nie ominęło to, niestety, również
Polski. Na ten temat dużo pisano i mówiono i, jak się wydaje,
uświadomiono sobie, że oskarżanie religii – a tym samym ponad
miliardowej społeczności jej wyznawców – jest jednym z najgorszych
sposobów wyjaśnienia problemu. Ponieważ jednak sami terroryści
zazwyczaj uzasadniają swoje działania religią, przedstawię krótko
niektóre aspekty islamu odmienne od chrześcijaństwa.

Podłoże religijne

Koran, święta księga muzułmanów jest
– jak wiadomo – głównym źródłem regulującym zarówno
życie prywatne wierzących, jak i organizację i funkcjonowanie
społeczności muzułmańskiej. Ulemowie – uczeni teologowie –
już w pierwszych wiekach po narodzinach islamu zdali sobie sprawę,
że sury koraniczne nie przewidują i nie mogą przewidywać
wszystkich możliwych sytuacji w społecznym i prywatnym życiu
codziennym, jakie powstawały w trakcie szerzenia się nowej religii,
sytuacji nieznanych na Półwyspie Arabskim w czasach proroka
Mahometa. Luka ta została wypełniona w pewnej mierze przez sunnę,
czyli hadisy. Są to zalecenia i zakazy Proroka (niekiedy jemu
przypisywane) przekazane ustnie, a później zapisane na podstawie
relacji osób bliskich Prorokowi[2]. Opierając
się na tych dwóch źródłach – Koranie i hadisach – powstał
fikh, czyli prawo muzułmańskie. Interpretację
prawa muzułmańskiego i zasad jego stosowania stanowi
szaria, którą posługują się sędziowie,
będący jednocześnie autorytetami w dziedzinie teologii. Ponieważ
żadne prawo, czego świadomi byli twórcy prawa muzułmańskiego,
nie jest w stanie przewidzieć wszystkich zachodzących sytuacji,
stało się konieczne uzupełnienia go za pomocą tak zwanej
raji, czyli opinii, która tym różni się od
fikh, że sędziowie i teologowie mogą zalecić
jej zastosowanie w praktyce tylko w wyjątkowych przypadkach. Decyzja,
powstała na podstawie raji funkcjonuje następnie
na zasadzie precedensu. Termin raja jest bliski
terminowi idżtihad, przy czym są to indywidualne
dedukcje i decyzje upoważnionych sędziów i teologów. Różnica
między nimi polega na tym, że idżtihad nie jest
związany z konkretnym indywidualnym przypadkiem, gdyż w głównej
mierze stanowi krytyczną analizę i refleksję na temat charakteru
objawienia koranicznego, jego swoistą interpretację. W V wieku
hidżry (XII w. n.e.) poszukiwania dotyczące objawienia i jego
zastosowania zostały w ortodoksyjnym islamie uznane za zakończone,
czyli – jak to zostało ujęte w języku teologicznym – „drzwi
idżtihadu zostały zamknięte”[3]. Muzułmanie
mieli więc obowiązek poddać się już na zawsze ustalonym dogmatom
i wcześniejszym rozstrzygnięciom zarówno w sprawach boskich, jak
i ludzkich. Próby zmiany czy podważenia ustalonych dogmatów i reguł
uznano za sprzeczne z wiarą. Jak uważają reformatorsko nastawieni
myśliciele, teologowie i inteligencja, ta decyzja, praktycznie
zakazująca dyskusji na tematy religijne, miała negatywny wpływ na
cały dalszy rozwój ortodoksyjnej myśli muzułmańskiej.

Kolonizacja i ruchy reformatorskie

Ruchy reformatorskie pojawiły się w islamie dopiero
w XIX wieku jako reakcja na kolonizację europejską. Kolonizacja nie
tylko upokorzyła muzułmanów – musieli znosić obcą władzę,
niezwiązaną z ich tradycją, władzę chrześcijan – ale
zmusiła ich do głębokiej refleksji nad przyczynami ich słabości
i wyraźnej przewagi chrześcijańskiej Europy. Dla muzułmanina
potwierdzeniem prawdziwości islamu była przewaga polityczna
i wojskowa, jaką mieli w czasach szerzenia się islamu nad wyznawcami
innych religii, panowanie nad nimi. Charakterystyczne dla reformacji
muzułmańskiej jest to, że nie jest ona tak radykalna jak ruchy
reformatorskie w chrześcijaństwie. Najważniejsze było to,
że nie powodowała żadnego rozłamu, który zresztą trudno sobie
wyobrazić z tego względu, że w islamie nie ma zorganizowanego
hierarchicznie duchowieństwa. Były to raczej refleksje nad tym, co
muzułmanie powinni zrobić jako wspólnota (umma) w nowej sytuacji,
jaką przyjąć postawę wobec obcej, czyli chrześcijańskiej, agresji,
jej siły, władzy i kultury, które naruszały jeden z ich podstawowych
dogmatów, a mianowicie ten, który mówi, że muzułmanin nie może
bezczynnie pozostawać pod obcą władzą.

Krytyka własnej słabości poszła
w dwóch kierunkach reformatorskich – modernistycznym
i zachowawczym. Muzułmanie reprezentujący tendencję modernistyczną,
opierając się na sunnie mówiącej o tym, że w niektórych
przypadkach obiektywnie istniejąca sytuacja decyduje o zachowaniu
muzułmanina, uważali, że aby móc się przeciwstawić dominacji
zewnętrznej, należy zmienić własne zachowanie i organizację
własnego społeczeństwa. Siła dogmatów muzułmańskich,
niedotyczących wiary, lecz organizacji społecznej, stała się dla nich
główną przeszkodą we wprowadzeniu niezbędnych reform. Mówili więc
o „ponownym otwarciu wrót idżtihadu”, czyli o reinterpretacji
dogmatów. Ruchy zachowawcze, tak zwane salafickie, wywodziły się
natomiast z przekonania, że tylko bardzo ścisłe przestrzeganie
ustalonych już dogmatów, przedstawianych jako zasady ustanowione
raz na zawsze przez Proroka w wyniku objawienia, może zwrócić im
pozycję pierwszej siły w świecie, utraconej, według nich, z powodu
nieprzestrzegania nauki koranicznej.

Poglądy oraz ruchy modernistyczne i zachowawcze
nie zawsze były tak bardzo przeciwstawne sobie, jak może nam się
wydawać. Wręcz przeciwnie, często współistniały w jednym
kręgu osób, a nawet w jednej osobie. Ktoś mógł mieć bowiem
bardzo postępowe, nawet rewolucyjne, poglądy na przykład w sprawie
organizacji państwa, a bardzo zachowawcze w kwestii muzułmańskiej
kobiety. Te dwa kierunki rozwoju myśli społecznej i religijnej
łączyło również wspólne przeciwstawienie się kolonizacji i walka
o niepodległość, przybierające w niektórych krajach dramatyczne
formy prawdziwej wojny. Oczywiste jest, że byli ludzie o skrajnych
poglądach, tak jak na przykład zwolennicy Muhammada Ibn Abd al-Wahhaba,
który zgodnie z nauką Ahmada ibn Hanbala (IX w.) uważali,
że organizacja i rozwój społeczny powinny być całkowicie
podporządkowane nakazom religijnym wypływającym z Koranu. Rozwój
i przemiany społeczne niezgodne z nakazami religijnymi są w ich
opinii wypaczeniem, którego nie tylko nie można akceptować, ale wręcz
należy je zwalczać. Jego słynny rygoryzm został wdrożony w Arabii
Saudyjskiej[4].

Niepodległość

W okresie walki z kolonializmem i po uzyskaniu
niepodległości przez kraje muzułmańskie podziały wśród tych
tendencji i ruchów o podłożu religijnym stały się bardziej wyraźne
i radykalne, przybrały bowiem charakter polityczny. W zależności od
tego, jakie rozwiązanie wybrały rządy w poszczególnych krajach,
mieliśmy do czynienia z orientacją laicką, tzw. postępową,
używającą nierzadko retoryki socjalistycznej (naserowski Egipt, Irak,
Syria, Tunezja z czasów Ben Salaha, Algieria), oraz z orientacją,
którą nazywano wsteczną, gdyż opierała się na ideologii ruchów
zachowawczych, co wcale nie znaczy, że odcinała się od modernizacji,
szczególnie technologicznej, która w rozumieniu zwolenników
tej orientacji stanowiła o sile państw chrześcijańskich (Arabia
Saudyjska, Iran z czasów szacha). Należy podkreślić, że laickość
muzułmańska nigdy nie miała charakteru walki z religią, albo jej
lekceważenia. Rozumiano ją raczej jako coś w rodzaju rozdziału
religii od państwa; przykładem jest tu Turcja Kemala Atatürka.

Ten podział państw muzułmańskich
wynikał raczej z sytuacji międzynarodowej i stanowił odbicie
ogólnego podziału świata na kraje proradzieckie i prozachodnie,
a ściślej proamerykańskie, jako że USA były wyłączone z retoryki
antykolonialnej; dotyczyła ona bowiem tylko byłych zachodnioeuropejskich
mocarstw kolonialnych. W warunkach zimnej wojny dochodziło do pewnej
stabilizacji i pokojowego współistnienia państw reprezentujących
różne tendencje. Rządy o orientacji laickiej utrzymywały dobre
stosunki ze Związkiem Radzieckim, a rządy zachowawcze – ze Stanami
Zjednoczonymi. Rywalizujące supermocarstwa wykorzystywały słabości
nowo powstałych państw i rządów oraz ich trudności z wykreowaniem
własnej filozofii i praktyki sprawowania władzy, narzucały im
własne poglądy, umożliwiające ich uzależnianie. Większość krajów
muzułmańskich znalazła wyjście z tej nowej sytuacji, wstępując do
ruchu państw niezaangażowanych, który w latach 60. przyjął pewne
zinstytucjonalizowane formy. Głównymi inicjatorami i organizatorami
tego ruchu były takie kraje, jak: Indie, Jugosławia, Egipt, Indonezja
oraz Ghana.

Powszechna edukacja

Jednym z haseł i celów walki o niepodległość
była powszechna edukacja; w jej realizacji widziano bowiem podstawowy
środek postępu zarówno społecznego, jak i ekonomicznego
w byłych koloniach; wzorowano się w pewnym sensie na byłych
metropoliach kolonialnych. Najbardziej zaangażowane i głęboko
wierzące w rolę edukacji były rządy wywodzące się z ruchów
postępowych. Ruchy salafickie, czyli zachowawcze, również opowiadały
się za podniesieniem poziomu edukacji, ale dla nich wzorem były
czasy rozkwitu kultury arabo-muzułmańskiej; powoływały się na
wezwania do nauki, zawarte w Koranie i w hadisach: „Szukaj
nauki nawet w Chinach!”, zaleca Święta Księga. Bardziej
konsekwentne we wprowadzaniu powszechnej edukacji świeckiej były
jednak kraje dążące do nowoczesności. Tymczasem polityka
edukacyjna wywołała niespodziewaną reakcję wśród jej –
jakby się wydawało – beneficjentów. Powszechną alfabetyzację
wprowadzono gwałtownie, nie zwracając uwagi na koszty, które
trzeba było ponieść. Przypominało to w pewnym stopniu walkę
z analfabetyzmem przeprowadzoną w ZSRR po rewolucji i w byłych
krajach socjalistycznych po drugiej wojnie światowej. Kształcenie
w postkolonialnych krajach muzułmańskich obejmowało młodych ludzi,
pochodzących z nieuprzywilejowanych środowisk i warstw społecznych,
gdzie regułą była wielodzietność. Tu jednak, w odróżnieniu od
ZSRR i krajów socjalistycznych, wykształceni młodzi ludzie bardzo
często zasilali szeregi bezrobotnych. Trzeba też wziąć pod uwagę
dramat ich wyobcowania we własnym otoczeniu i w rodzinach, żeby
w pełni zrozumieć ich nieoczekiwany zwrot do wartości religijnych
uznanych za jedynie stałe i pewne[5]. Nie mieli
poza tym innej propozycji ideowej. W nowej sytuacji przegrali ludzie
głoszący idee modernizacji i laickości w sprawowaniu władzy. Elity
rządzące w niektórych krajach zmierzających ku modernizacji szybko
zdały sobie sprawę z zagrożeń, jakie niosła polityka powszechnej
edukacji. Klasycznym przykładem jest tu Tunezja, gdzie jeszcze na
przełomie lat 60. i 70. wycofano się z powszechnej edukacji. Władze
mówiły wprost, że dając wykształcenie całej młodzieży, bez
możliwości zapewnienia jej pracy i godziwych warunków egzystencji,
można wywołać nieobliczalne skutki[6]. Trudno
jest oczywiście pogodzić się ze świadomym odbieraniem młodym ludziom
możliwości zdobycia wykształcenia i skazywaniem ich na beznadziejną
egzystencję, bez jakiejkolwiek szansy na lepsze życie. Należy jednak
przyznać, że powszechna (albo prawie powszechna) edukacja przyczyniła
się do ukształtowania i rozpowszechnienia politycznego islamu, który
niekiedy przekształcał się w fundamentalizm i skrajny fanatyzm.

Następna grupa młodych ludzi, którzy dali
posłuch islamizmowi wywodziła się z klasy średniej. Była to
przede wszystkim populacja bazarów, czyli kupcy, drobni producenci,
rzemieślnicy – zazwyczaj bardzo pobożni, którzy poczuli się
zagrożeni przez nowoczesny kapitalizm, dążący w ich opinii do
marginalizacji i następnie ich wyeliminowania. Obrona tradycyjnych
form życia oraz stosowanie zasad religijnych zarówno w handlu, jak
i w produkcji, było dla nich sposobem na przetrwanie.

Młodzież pochodząca z klas wyższych, która
uzyskała dyplomy uniwersyteckie, była nierzadko bezrobotna ze
względu na zbyt mały rozwój gospodarczy. Dotyczyło to szczególnie
absolwentów szkół technicznych. Część z nich emigrowała do
bogatych krajów arabskich, gdzie oprócz wysokich zarobków czekały na
nich organizacje fundamentalistyczne. Arabiści nierzadko byli świadkami
skutków migracji zarobkowych oraz działań fundacji i organizacji
fundamentalistycznych, polegających na swoistym „praniu mózgów”
imigrantów zarobkowych. Nasi arabscy koledzy, których poznawaliśmy
podczas studiów, stażów i na stypendiach naukowych w latach
70. na uniwersytetach w Kairze, Tunisie czy Rabacie, zazwyczaj
mili i dobrze ułożeni, zrównoważeni młodzi ludzie, poważnie
traktujący naukę, z reguły dwujęzyczni, po kilkuletnim pobycie
w Arabii Saudyjskiej stawali się fanatykami religijnymi i zmieniali
się nie do poznania. Eleganckie młode dziewczyny przeistaczały się
w szermujące hasłami dżihadu panie w średnim wieku, nierozstające
się z chustami i mówiące językiem propagandy religijnej.

Fundamentalizm muzułmański przeżywał swój
złoty wiek w latach 1970–1980. Było to pokolenie urodzone po
odzyskaniu niepodległości, bardzo liczne w wyniku galopującego
przyrostu demograficznego, dla którego slogany i ideały ruchów
niepodległościowych były odległą historią. Oczekiwania tej
młodzieży nie mogły być spełnione, najczęściej z przyczyn
obiektywnych. Pretensje społeczne zostały skierowane do ludzi
głoszących idee modernizacji i laickości władzy, na wzór
państw zachodnich. Sprawowanie władzy i odpowiedzialność za los
niepodległego państwa okazały się dużo trudniejsze niż walka
z kolonializmem. Bardzo ważnym czynnikiem, oprócz powstałej na
skutek wysokiego przyrostu naturalnego oraz edukacji, bazy społecznej
fundamentalizmu, były potężne środki finansowe znajdujące się
w rękach państw arabskich eksportujących ropę naftową. Nie było
trudne trafienie do ludzi wykształconych przez różne organizacje,
stowarzyszenia, fundacje islamistyczne. Były one finansowane przez
posiadaczy ogromnych fortun w ramach zakatu – jednego z filarów
islamu, nakazującego muzułmaninowi przekazywania części swoich
dochodów na cele religijne.

Opanowanie przyrostu naturalnego

Sytuacja zmieniła się jednak w następnym pokoleniu
wraz z opanowaniem w większości krajów muzułmańskich przyrostu
naturalnego, co było jednym ze skutków wykształcenia, obejmującego
również kobiety[7]. Społeczeństwa
muzułmańskie zaczęły wychodzić z fazy kontestacji
walorów modernizacji i poddawania się nastrojom
zachowawczym. Ruchy fundamentalistyczne powoli traciły na
popularności[8]. Utrata wpływów zawsze jednak
popycha do rozwiązań siłowych i spektakularnych czynów. Badacze
fundamentalizmu muzułmańskiego w różnych krajach zdawali sobie
sprawę z tej sytuacji, ale wiedza tak małego grona zazwyczaj nie
dociera do opinii publicznej, a jeszcze mniej do decydentów. Po 11
września, kiedy zainteresowanie politycznym islamem i fundamentalizmem
stało się tematem dnia, niektórzy zaczęli zastanawiać się,
czy głoszenie upadku fundamentalizmu muzułmańskiego nie było
przedwczesne i czy było zgodne z rzeczywistością. Według mnie
przedłużenie życia politycznego islamu w jego skrajnej formie
jest zjawiskiem marginalnym i w obecnej chwili jest ono reakcją na
czynniki zewnętrzne, niezwiązane z logiką normalnego rozwoju krajów
muzułmańskich. Czynnikiem zewnętrznym jest przede wszystkim tak zwana
wojna z terroryzmem, która nie pozwala fundamentalizmowi w krajach
muzułmańskich umrzeć śmiercią naturalną. Nie można jednak nie
zdawać sobie sprawy, że są również kraje, które jeszcze nie
przeżyły euforii fundamentalizmu z powodu opóźnienia w rozwoju
społecznym, który w większości krajów świata muzułmańskiego
stał się faktem. Są to, dość oddalone od nas, takie kraje jak
Indonezja, Pakistan i Arabia Saudyjska. Ta ostatnia jest w dużym
stopniu odosobnionym przypadkiem nie tylko z powodu opóźnień
transformacyjnych, ale także ze względu na ogromne możliwości
finansowe.

Czynniki zewnętrzne

Początki opanowania negatywnych konsekwencji
podniesienia stanu wiedzy w krajach muzułmańskich i – co jest być
może ważniejsze – opanowanie wysokiego przyrostu naturalnego zbiegły
się z najważniejszą zmianą polityczną XX wieku, którą był upadek
Związku Radzieckiego i przejęcie przez Stany Zjednoczone roli jedynego
hipermocarstwa. Następstwem tego był, między innymi, spadek znaczenia
państw niezaangażowanych. Rola krajów muzułmańskich – jak zresztą
całego, tak zwanego Trzeciego Świata – w stosunkach międzynarodowych
istotnie się zmniejszyła. Podstawową racją bytu niezaangażowania
była rywalizacja dwóch supermocarstw. W gorszej sytuacji znalazły się
kraje, które były mniej lub bardziej związane z obozem socjalistycznym
i mogły liczyć na wsparcie polityczne z jego strony w konfrontacji
ze Stanami Zjednoczonymi i zachodnimi krajami europejskimi.

Po rozpadzie Związku Radzieckiego i rozwiązaniu
się Układu Warszawskiego jedyną liczącą się organizacją wojskową
w świecie pozostaje NATO. Tuż po upadku systemu dwublokowego
większość zwykłych ludzi, nie tylko w Europie Wschodniej,
sądziła, że wszelkie zło mamy już za sobą i że pakty wojskowe
są przeżytkiem czasów zimnej wojny, która skończyła się raz na
zawsze. Michael Doyle[9] zapewniał, że
demokracje z natury rzeczy nie mogą ze sobą wojować, a świat
idzie w kierunku akceptacji demokracji jako systemu organizacji
państwa. Ci z nas, którzy na różnych uniwersytetach w byłym obozie
socjalistycznym z mniejszą lub większą gorliwością uczyli się
obowiązkowo marksizmu-leninizmu, z nieskrywaną nadzieją czekali na
dowody, że „kapitalizm i jego najwyższe stadium – imperializm”
nie są tym, o czym chcieli nas przekonać klasycy marksizmu. Na
przykład, że imperializm nie może istnieć bez eksportu kapitału,
że kryzysy i wojny są nieodzowną częścią krajobrazu politycznego
tego ustroju. Na naszych uniwersytetach kształciła się niemała liczba
młodzieży z krajów muzułmańskich, która już w swoich krajach,
być może nie tak entuzjastycznie, ale również z uwagą przyglądała
się nieoczekiwanym wydarzeniom. Spodziewano się również wzrostu roli
ONZ, która podczas zimnej wojny nie zawsze mogła spełniać swoją
podstawową funkcję niezależnego arbitra.

Zaskoczeniem dla wielu było to, że na zasadność
nie tylko dalszego istnienia NATO, ale również jego rozszerzenia,
wytoczono argumenty w rodzaju obrony wolności i demokracji. W krajach
byłego obozu socjalistycznego przyjęto je bez zastanowienia się
nad tym, że nie bardzo wiadomo, przed kim należy teraz bronić tych
kluczowych wartości naszych czasów. Pytania tego nie stawiano sobie
zwłaszcza w Polsce, gdzie rozszerzenie się tej organizacji wojskowej
i przyłączenie do niej traktowano jako gwarancję niezależności kraju
i dołączenia do lepszego świata. Historia stosunków polsko-rosyjskich
sprawia, że obawy przed wschodnim sąsiadem są ciągle żywe. Choć
Polacy – kiedy wraz z upadkiem komunizmu zabrakło przeciwnika – nie
zawsze rozumieli konieczność ponoszenia wydatków na cele wojskowe,
na unowocześnianie uzbrojenia armii, wychodząc z założenia,
że posiadanie siły nigdy nie zaszkodzi, przyjęli bez sprzeciwu
włączenie się do Sojuszu Północnoatlantyckiego. O antyamerykanizmie
w krajach postkomunistycznych w tych czasach w ogóle nie było
mowy. Pierwsze jego oznaki pojawiły się tu w wyniku polityki USA
w sprawie Jugosławii, szczególnie po bombardowaniach Serbii przez
lotnictwo amerykańskie.

Sprawa antyamerykanizmu wygląda inaczej w krajach
tak zwanego Trzeciego Świata, do którego należy większość
krajów muzułmańskich. Stany Zjednoczone, które po drugiej wojnie
światowej wspierały dążenia niepodległościowe w skolonizowanych
krajach Afryki i Azji, w tym również w krajach muzułmańskich,
miały dużą szansę, aby stać się ich cenionym sojusznikiem, gdyby
nie sprawa Palestyny. Strukturalny antyamerykanizm, który cechuje
europejską i amerykańską lewicę, polegający na braku akceptacji
– co prawda w bardzo różnym stopniu w zależności od charakteru
lewicy w poszczególnych krajach – dla ustroju kapitalistycznego ze
wszystkimi jego konsekwencjami, jest tu minimalny. Antyamerykanizm ma tu
charakter polityczny, czyli polega na odrzuceniu polityki zagranicznej
Stanów Zjednoczonych wobec krajów muzułmańskich. W ostatnich latach
utrwala się przekonanie, że establishment amerykański wybrał sobie
wroga w postaci krajów islamu, gdyż zmilitaryzowana gospodarka tego
kraju nie może się obejść bez wroga. Nowością jest również coraz
większy brak akceptacji dla globalizacji, która przez Trzeci Świat
traktowana jest jako sposób na podporządkowanie krajów biednych krajom
bogatym lub jako wyraźny neokolonializm.

Problem Palestyny

Bliski Wschód pozostawał w konflikcie
z krajami zachodnimi, które kolonizowały ten rejon już od
czasów Napoleona[10]. Wbrew pozorom po
uzyskaniu niepodległości przez kraje tego regionu ich stosunki
z Zachodem nie rozwijały się na zasadzie równości. Suwerenne
decyzje rządów nowo powstałych, niezależnych państw były często
podważane. Wystarczy wspomnieć o decyzji rządu egipskiego co do
nacjonalizacji Kanału Sueskiego w 1956 roku, na którą Francja,
Wielka Brytania i Izrael odpowiedziały atakiem zbrojnym. „Wroga
reakcja Zachodu na to posunięcie Egiptu stanowi wzorzec stałych
napięć, bardziej lub mniej jawnych, jakie od tej chwili zapanowały
między światem arabskim a Zachodem” – stwierdza Georges
Corm, znawca problematyki bliskowschodniej, w szczególności
palestyńskiej[11].

Zwrotnym momentem w sprawie palestyńskiej był
rok 1967, kiedy to wyszło na jaw ogromne wsparcie, jakie Izrael
otrzymywał ze strony państw Zachodu, zwłaszcza USA. Sześciodniowa
wojna i upokorzenie, które przeżył wtedy świat arabski,
a z nim i cały świat muzułmański, były dowodem na to, że Stany
Zjednoczone wspierają Izrael jako eksponenta swoich interesów, co
wywołało powszechną nienawiść muzułmanów. Od tego czasu zaczęły
się akcje odwetowe, które trwają do dziś i których uwieńczeniem
był atak z 11 września.

Bezwarunkowe i stałe poparcie USA dla Izraela
jest podstawową i ciągłą przyczyną negatywnego stosunku do tego
mocarstwa w świecie islamu. W krótkim czasie Stany Zjednoczone
stały się w oczach społeczeństw Bliskiego Wschodu niewiarygodnym
partnerem politycznym, bardziej nawet niż byłe potęgi kolonialne. Tym
można w pewnym stopniu wytłumaczyć sukces polityki ZSRR w krajach
muzułmańskich, jak i zaangażowanie tam od lat 60. innych krajów
socjalistycznych. Upadek tego mocarstwa i rezygnacja Rosji z roli
światowej przeciwwagi dla Stanów Zjednoczonych pozostawiła kwestię
palestyńską na łasce i niełasce Ameryki. Tym samym utrzymujący
się na pewnym stałym poziomie bliskowschodni antyamerykanizm
znacznie się wzmocnił. W ostatnim dziesięcioleciu sprawa
przybrała dramatyczny obrót. Upowszechniło się przeświadczenie,
że podtrzymywanie konfliktu bliskowschodniego leży w interesie
Stanów Zjednoczonych. Przeświadczenie to podzielają dzisiaj
również zachodni obserwatorzy i badacze amerykańskiej polityki
zagranicznej[12].

Rewolucja irańska

Pierwszy prawdziwy wybuch antyamerykanizmu wystąpił
w Iranie podczas rewolucji islamsko-chomeinowskiej (1979). Poparcie
udzielane przez Stany Zjednoczone niedemokratycznym, represyjnym rządom
szacha wywołało silny sprzeciw muzułmańskiej ludności tego kraju
i znalazło wyraz w hasłach duchowieństwa szyickiego, któremu
udało się zapanować nad tymi nastrojami. Duchowieństwo szyickie
było jedyną siłą opozycyjną w kraju, która nie została fizycznie
zniszczona przez władzę szacha, tak jak to się stało ze zwolennikami
zmian liberalnych, z komunistami i islamo-marksistami. Przez 444 dni
okupowano amerykańską ambasadę, a jej pracownicy byli zakładnikami
chomeinowskich rewolucjonistów. Ambasada stała się miejscem negocjacji
i pertraktacji, prowadzonych pod naciskiem tłumów manifestujących
swoją nienawiść do „wielkiego szatana”. Mimo odmienności islamu
szyickiego i jego stosunkowo niewielkiego zasięgu nie ukrywano
w świecie muzułmańskim dumy z faktu udanego przeciwstawienia
się Amerykanom. Ajatollah Chomejni nie był tym, kogo usiłowały
z niego zrobić europejskie i szczególnie amerykańskie środki
masowego przekazu – zawziętym fundamentalistą odwołującym
się do zasad wstecznego islamu. Dla muzułmanów był on bohaterem,
który pokazał, że terrorowi państwowemu, w tym przypadku terrorowi
szacha, wspieranemu z zewnątrz nawet przez taką potęgę jak USA,
można się skutecznie przeciwstawić. Było to, w pewnym stopniu,
długo oczekiwane zadośćuczynienie za stałe upokorzenia spowodowane
sprawą palestyńską.

Dla Stanów Zjednoczonych rewolucja irańska była
zaskoczeniem i została uznana za dotkliwą porażkę ich polityki
na Bliskim i Środkowym Wschodzie. Dalsza polityka USA wobec Iranu
wskazywała na to, że nie kierują się ona chęcią zrozumienia tego, co
się stało, lecz urażoną dumą. Iran został oskarżony o terroryzm,
a nawet o posiadanie broni atomowej. Stopniowo władze Iranu nawiązały
kontakty gospodarcze z krajami europejskimi, natomiast Stany Zjednoczone
nałożyły embargo na handel z tym krajem. W 1996 r. zareagowały
gwałtownie na zajęcie ich miejsca w handlu i w gospodarce Iranu przez
kraje europejskie, ogłaszając sankcje dla obcych firm zaangażowanych
w irańskim przemyśle wydobycia ropy naftowej.

Wojna afgańska

Paradoksalnie wojna prowadzona przez ZSRR
w Afganistanie (1979–1986) spowodowała dodatkowy wzrost nastrojów
antyamerykańskich. Rola tej wojny w przyśpieszeniu upadku Związku
Radzieckiego była szeroko komentowana i dyskutowana wśród
muzułmanów, podobnie jak i w innych społeczeństwach na całym
świecie. Pewne odrodzenie religijne w muzułmańskich republikach
byłego imperium radzieckiego również miało swoje korzenie w wojnie
afgańskiej. Bitność i odwaga bojowników muzułmańskich budziła
tu podziw i zrozumienie[13]. Wojna
afgańska była przedstawiana przez Zachód jako genialne
posunięcie Stanów Zjednoczonych – wykorzystując potencjał
skrajnego fundamentalizmu muzułmańskiego, niewielkim kosztem
wykreowały one potężnego wroga komunizmu, który spowodował jego
upadek[14]. Rola Stanów Zjednoczonych
w tej wojnie ograniczała się do akcji CIA i jej odpowiednika
pakistańskiego ISI (Inter-Services Intelligence) i w praktyce polegała
na sprowadzeniu do Afganistanu, pod hasłem prawdziwej świętej wojny
z komunizmem, około 35 tys. bojowników pochodzących z około 40
krajów muzułmańskich. Odbywali oni szkolenie w obozach na pograniczu
z Pakistanem i w samym Pakistanie, przeszła przez nie większość
talibów[15] Koszty tej akcji wzięli na
siebie USA i Arabia Saudyjska[16]. Nie było
to jednak zbyt kosztowne przedsięwzięcie dla Ameryki, gdyż – jak
mówili urzędnicy CIA, akcja była wspomagana finansowo produkcją
i handlem narkotykami[17]. Ahmed Rashid
twierdzi, że wpływom dżihadu afgańskiego uległo nie mniej niż 100
tys. integrystów muzułmańskich[18].

Paradoks polega na tym, że choć USA stanęły
w obronie kraju muzułmańskiego przed komunizmem, ich działanie zamiast
uznania i poparcia wywołały dezaprobatę większości społeczeństw
krajów muzułmańskich, szczególnie tych, które w rozwoju
społecznym i ekonomicznym odniosły niewątpliwe sukcesy. Dla nich
było oczywiste, że sojusz Amerykanów z fundamentalistami, wahhabickimi
islamistami, odrzucających wszystko, co było sprzeczne z ich własną
interpretacją islamu, doprowadzi do wzmocnienia ich pozycji na świecie,
przede wszystkim w krajach muzułmańskich, i spowoduje skutki nie
do przewidzenia i nie do opanowania. Lekkomyślność administracji
amerykańskiej i lekceważenie realiów politycznych w tych krajach
doprowadzało do rozpaczy władze laickie, polityków reprezentujących
umiarkowane ruchy reformatorskie, którym z trudem udawało się panować
nad izolowanymi grupami fundamentalistów. Bali się, że nie starczy im
sił i środków, aby walczyć z międzynarodówką politycznego islamu,
którą stworzyła – w wyniku finansowego wsparcia – potęga Stanów
Zjednoczonych wraz z Arabią Saudyjską.

Pierwsza wojna w Zatoce Perskiej

Jedną z konsekwencji rewolucji chomeinowskiej
była wojna iracko-irańska (1980–1988), tzw. pierwsza wojna w Zatoce
Perskiej, kiedy to Irak zaatakował Islamską Republikę Iranu. Dla nikogo
nie było tajemnicą, że Irak rządzony przez Saddama Husajna działał
zgodnie z intencjami i sugestiami Stanów Zjednoczonych, które
nie mogły pogodzić się z utratą swojej pozycji w Iranie. Jednym
z inspiratorów tej wojny była również Arabia Saudyjska. Rewolucja
szyicka stanowiła dla królestwa duże zagrożenie. Aspiracje
do duchowego przywództwa muzułmanów na świecie mogły zostać
podważone za sprawą charyzmatycznego ajatollaha Chomeiniego i jego
haseł o czystym islamie. Najbardziej jednak obawiano się wpływów
rewolucji szyickiej w samej Arabii Saudyjskiej, gdzie ludność szyicka
stanowi 10% ogółu, a do tego zamieszkuje w większości prowincję
Hassa, bardzo ważny rejon wydobycia ropy naftowej.

Nieszczęściem Iraku, w rozumieniu społeczeństw
arabskich, były nie tyle niedemokratyczne rządy Saddama Husajna –
do takiego systemu władzy ludzie byli przyzwyczajeni – ile bogactwa
tego kraju budzące to szczególne nim zainteresowanie i dążenie do
nawiązania z nim korzystnej współpracy gospodarczej i handlowej. Irak
stać było na zakup broni konwencjonalnej i składników broni
biologicznej we Francji, w Niemczech i Stanach Zjednoczonych. To, że
właśnie te kraje dostarczyły wszystko, co było potrzebne do produkcji
broni biologicznej, o której posiadanie oskarżono później Irak,
nie było tajemnicą dla społeczeństw krajów muzułmańskich. Liczba
ofiar pierwszej wojny w Zatoce Perskiej sięga od 500 tys. do 1
mln osób. Krwawą walkę między dwoma krajami muzułmańskimi
powszechnie potępiano przede wszystkim dlatego, że zdaniem opinii
publicznej była ona prowadzona w interesie USA i Izraela. Problem
palestyński pozostawał oczywiście ciągle otwarty, a uderzająca
niesprawiedliwość Stanów Zjednoczonych wobec doprowadzonych do
ostateczności Palestyńczyków była oczywista. Pierwsza wojna
w Zatoce Perskiej skończyła się bez osiągnięcia zamierzonego
celu. Saddam Husajn stał się więc bezużyteczny dla Stanów
Zjednoczonych. Nieszczęścia wyczerpanego i zadłużonego Iraku tak
naprawdę dopiero się zaczynały.

Wojna domowa
w Algierii

Wojna domowa w Algierii jest najjaskrawszym
przejawem umiędzynarodowienia fundamentalizmu islamskiego. Wywołała
ją odmowa uznania przez rząd Algierii w styczniu 1992 roku wyników
demokratycznie przeprowadzanych wyborów, które w pierwszej
turze okazały się korzystne dla polityków reprezentujących
ruchy fundamentalistyczne. W krajach arabskich zauważono to,
co umknęło uwagi Europejczyków, a mianowicie, że pogwałcenie
podstawowego środka demokracji, jakim są wolne wybory, nie wywołało
reakcji wielkich strażników demokracji w świecie. W tym przypadku
obowiązywała zasada nieingerencji w sprawy wewnętrzne państwa. Nie
są rzadkością głosy, według których unieważnienie wyborów odbyło
się za zgodą Francji i Stanów Zjednoczonych. Doprowadziło to do
jednej z najokrutniejszych i najkrwawszych wojen domowych, jakie zna
świat, w której czynnik religijny doprowadzony do absurdu mieszał
się z racjami politycznymi prowokującymi szaleńcze zachowania.

Społeczność międzynarodowa nie wykazywała
specjalnego zainteresowania ofiarami tej wojny, których liczba
sięgająca 100 tys. była nieporównywalnie wyższa od liczby ofiar
zamachu z 11 września. W Algierii, tym zdewastowanym i zrujnowanym
kraju, gdzie obok okrucieństwa zarówno fundamentalistów, jak i władzy
byliśmy świadkami nadludzkiej nieraz odwagi – szczególnie kobiet
algierskich – jedynym nietkniętym obszarem aktywności był przemysł
wydobywczy ropy naftowej. Eksport do Stanów Zjednoczonych i Europy
tego podstawowego surowca naszych czasów odbywał się w sposób
niczym niezakłócony. Z czystym sumieniem można więc było uznać,
że rzeź w Algierii jest wewnętrzną sprawą tego państwa i nie
wymaga reakcji społeczności międzynarodowej. Media informowały
o wojnie domowej w Algierii w sposób prawie niezauważalny,
a opinia publiczna w Europie nie była specjalnie poruszona tamtejszymi
wydarzeniami[19]. Trudno było stwierdzić,
co myślą sami Algierczycy o roli czynnika zewnętrznego w wojnie
domowej, ponieważ nasze kontakty z algierskimi kolegami zostały
przerwane, a niektórzy z nich, szczególnie intelektualiści,
zostali zamordowani. Nazywanie jednak wojujących islamistów mianem
„Afgańczycy” świadczy o tym, że wpływ pakistańsko-amerykański
na ich wykształcenie jest powszechnie znany.

Druga wojna w Zatoce Perskiej (1991)

Był to konflikt przedstawiony przez media –
nie tylko w Europie, ale i w całym świecie – jako zakończony
pozytywnym roztrzygnięciem. Opinia publiczna była zaszokowana
nieuzasadnionym atakiem Saddama Husajna na Kuwejt. Agresje przeciwko
sąsiadom, czy jakiekolwiek inne agresje, wydawały się wówczas nie
do przyjęcia w obecnym świecie, gdzie zwyciężyły takie wartości,
jak demokracja, prawo, wolność. Na tę wojnę złożyły się 42 dni
bombardowań lotniczych i 100 godzin walk lądowych. Straty po stronie
koalicji wynosiły 350 osób, dane o stratach po stronie Irakijczyków
są nieprecyzyjne, ale według źródeł amerykańskich prawdopodobnie
zginęło ponad 130 tys. ludzi. W odbiorze społecznym wojna ta była
tak absurdalna, że u nas nawet specjalistom od historii Bliskiego
Wschodu nie chciało się tłumaczyć, jakie racje kierowały Irakiem,
kiedy atakował Kuwejt, gdyż żadne racje nie usprawiedliwiały
agresji wojennej. Natomiast szybka, sprawna reakcja NATO, w której
uczestniczyło 750 tys. żołnierzy, w tym 510 tys. Amerykanów, przy
mocnym wsparciu medialnym, była dowodem na to, że organizacja ta jest
potrzebna. Udział w niej stał się politycznym wyborem większości
krajów Europy Wschodniej. Następstwem tej bardzo widowiskowej wojny
miało być przesłanie, że to Stany Zjednoczone ustalają porządek
w świecie, co administracja amerykańska starała się udowodnić
wszelkimi możliwymi środkami.

Wojna z Irakiem, mimo że popierana przez
większość rządów krajów Bliskiego Wschodu i innych krajów
muzułmańskich, zaczęła budzić wątpliwości, szczególnie po tym,
kiedy przestała być widowiskiem medialnym. Mało kto na samym początku
wiedział o przyzwoleniu na iracki atak na Kuwejt, jakie Saddam Hussajn
uzyskał w przededniu wojny od Stanów Zjednoczonych. Poinformowała
później o tym prasa arabska i duża część prasy europejskiej. Irak
został obłożony rujnującymi go sankcjami ONZ, za winy przestępczego
reżimu. Obiektywnie służyły one interesom reżimu Saddama
Husajna, pozostawionego decyzją Busha seniora na czele państwa,
co doprowadziło do skrajnego fizycznego i moralnego wyniszczenia
zwykłych ludzi i państwa jako takiego. Wszystko przemawiało
za tym, że – tak jak twierdzili iraccy emigranci – sankcjami
prowadzono wojnę nie przeciwko Saddamowi Husajnowi, lecz przeciwko
zwykłym Irakijczykom. Nastroje antyamerykańskie i antyzachodnie
osiągnęły szczyt, szczególnie po braku reakcji USA na powstanie
szyitów przeciwko reżimowi. Dla społeczeństw Bliskiego Wschodu
nie było wątpliwości, że pozostawienie Saddama Husajna u władzy
dawało alibi na przedłużanie w nieskończoność sankcji oraz
interwencji zbrojnych. Opinia publiczna w krajach muzułmańskich
uznała to postępowanie Stanów Zjednoczonych za celowe działanie
mające zniszczyć silniejsze i bogatsze państwa Bliskiego Wschodu,
w interesie Izraela i jego bezpieczeństwa. Znany arabista francuski
Jacques Berque określił Izrael jako „cause implicite et bénéficiaire
évidante”[20]. Sankcje były na rękę
również fundamentalistom muzułmańskim. Znaczący regres zanotowano
w sprawie emancypacji kobiet, które były pierwszymi ofiarami bezrobocia
powstałego na skutek sankcji[21].

Do sprawy palestyńskiej, jako czynnik
antyamerykański, doszła również sprawa Iraku. Szczególnie silne
nastroje antyamerykańskie pojawiły się w Arabii Saudyjskiej,
a ściślej wśród młodego pokolenia Saudyjczyków. Z powodu braku
własnej kadry nauczycielskiej wykształceni głównie przez nauczycieli
pochodzących z krajów arabskich Bliskiego Wschodu w duchu niechęci
do Zachodu, którego praktycznie nie znali, oraz wychowani w duchu
wahhabickiego rozumienia islamu, odczuwali boleśnie fakt, że byli
sojusznikami niewiernych, czyli Amerykanów, przeciwko wiernym, czyli
Irakijczykom. Pamiętali również o tym, że w pierwszej wojnie
w Zatoce Perskiej znajdowali się w tej samej sytuacji. W wojnie
z szyickim Iranem wspierali wszelkimi środkami Saddama Husajna,
walczącego w interesie Amerykanów. Było jeszcze inne, ważniejsze
źródło antyamerykanizmu, które wywoływało oburzenie nie tylko
wśród młodzieży. Mianowicie Arabia Saudyjska poniosła koszty tej
wojny, które wynosiły około 50 mld dolarów. Do tej sumy trzeba jeszcze
dodać własne koszty wewnętrzne związane z wojną. Niewątpliwie
dla Stanów Zjednoczonych i sojuszników była to świetna transakcja,
ale gorsza dla Arabii Saudyjskiej, tym bardziej że koniunktura na ropę
naftową nie była w tym czasie najlepsza.

Nietrudno wyobrazić sobie reakcję w krajach
muzułmańskich na taką politykę Arabii Saudyjskiej. Tym bardziej że
aspirowanie królestwa do roli przewodnika świata muzułmańskiego jest
w rozumieniu Saudyjczyków uzasadnione obecnością na ich terenie
świętych miejsc islamu. Potępienie ze wszystkich stron stanowiło
niewątpliwe zagrożenie dla reżimu saudyjskiego. Świadomość,
że gwarantem ich bezpieczeństwa wobec nienawiści płynącej
z krajów muzułmańskich nie tylko Bliskiego Wschodu, są Stany
Zjednoczone i zachodnie państwa europejskie, była coraz trudniejsza
do zniesienia.

Wojna w Jugosławii

Jedynym krajem w postkomunistycznej Europie, który
nie dążył do członkostwa w NATO, była Jugosławia. Nie przejawiała
też specjalnego zainteresowania Unią Europejską. Wyglądało na to, że
ma zamiar nadal prowadzić swoją politykę niezaangażowania. Politycy
jugosłowiańscy najwyraźniej nie zdawali sobie sprawy z tego,
że w miarę niezależna polityka małych i średnich państw,
tak zwana trzecia droga, możliwa była wyłącznie w sytuacji
istnienia dwóch antagonistycznych supermocarstw. W przypadku
istnienia jednego supermocarstwa taka postawa Jugosławii była nie
do przyjęcia. Unii Europejskiej też nie odpowiadało istnienie
niezależnego i – jak na europejskie warunki – dość dużego
państwa. Dotyczyło to szczególnie dążących do przywództwa w Unii
Europejskiej Niemiec, które po zjednoczeniu poczuły się potęgą
co najmniej na skalę europejską, a być może również na skalę
globalną. Z inicjatywy Niemiec i przy ich pomocy, jak też przy
milczącej aprobacie Francji i Wielkiej Brytanii oraz pozostałych
członków Unii Europejskiej, szybko uznano proklamowaną w pośpiechu
niepodległość republik federacyjnych Jugosławii. Dokonało się
to tak gwałtownie, że przedstawiciele poszczególnych republik nie
mieli czasu usiąść przy wspólnym stole, aby wynegocjować warunki
podziału Jugosławii. Każdy krok państw zachodnich w Jugosławii
stopniowo podważał wiarę społeczeństw krajów Europy Środkowej
i Wschodniej w trwałość nowego porządku w Europie. Główna
rola Niemiec i Austrii w rozbiciu Jugosławii mogła kojarzyć się
tylko z neofaszyzmem, którego uosobieniem w Austrii stał się Jörg
Haider[22].

Kraje Europy Wschodniej i Środkowej
znalazły się pod ostrzałem propagandowym, który mijał się
z naszą wiedzą o Jugosławii, o tym bliskim nam kraju i o jego
mieszkańcach. Diabolizowanie Serbów, którzy byli ważnym sojusznikiem
w wojnie z Hitlerem, którzy pierwsi i jedyni sprzeciwili się
Stalinowi, których polityka niezaangażowania stanowiła przedmiot
naszej zazdrości i których osobiście znaliśmy z naszych letnich
eskapad do Jugosławii, odczuliśmy boleśnie albo, w przypadku ludzi
mniej wrażliwych, odebraliśmy co najmniej z pewnym niesmakiem. Dla
wielu było rzeczą niezrozumiałą również to, że różnice
religijne mogły tak gwałtownie podzielić narody, które przez tyle
lat żyły razem. Ingerencja z zewnątrz, której byliśmy świadkami,
jest głównym wytłumaczeniem powstałej sytuacji. Jej zaakceptowanie
wewnątrz Jugosławii najwyraźniej było starannie przygotowywane dużo
wcześniej. Chorwaci mieli materialne i duchowe wsparcie Watykanu. Mieli
również potężne wsparcie polityczne i materialne ze strony Niemiec,
co przypomniało – nie tylko Serbom – faszystowskie Państwo
Chorwackie z czasów drugiej wojny światowej z jego straszliwymi
obozami śmierci. Bośniaccy muzułmanie i Albańczycy z Kosowa
mieli poparcie wahhabitów wyrażające się w postaci dużych
sum pieniędzy. W latach 1992–2000 Arabia Saudyjska przekazała
Bośniakom 2,1 mld rialów[23], za które
można było kupić milczenie, propagandę i broń. Mieli również
poparcie Turków z bardzo dobrze funkcjonującą propagandą, za pomocą
której udało się wykreować i nagłośnić sprawę zgwałcenia
przez Serbów 120 tys. muzułmanek, oraz Irańczyków dostarczających
broń i doradców wojskowych[24]. Bośniaków
popierali również afgańscy, algierscy i inni talibowie, którzy byli
gotowi umrzeć za wiarę i za utworzenie państwa muzułmańskiego
w Europie. Mocno niezadowoleni z laickości islamu bośniackiego,
talibowie dokonywali na swój sposób reislamizacji Bośniaków. Serbowie
natomiast mieli blokadę ekonomiczną i autokefaliczną Cerkiew
prawosławną. Oczekiwana pomoc ze strony Rosji Jelcyna, która nie
dawała sobie rady z własnymi problemami, nie nadeszła. Pomoc
innych krajów prawosławnych, np. Grecji, ograniczała się do
symbolicznych gestów[25]. W ten sposób
talibowie i miejscowi fundamentaliści znaleźli się w jednym
obozie z Niemcami i Watykanem – sojusz ten nie był dla Serbów
nowością – teraz jednak wspieranymi przez Stany Zjednoczone i Unię
Europejską. Upraszczając trochę sprawę trzeba stwierdzić, że teza
Huntingtona, w tym przypadku, nie bardzo się sprawdzała. Nie mamy
tu do czynienia ze zderzeniem cywilizacyjnym tylko pomiędzy islamem
a chrześcijaństwem. Napięcie w łonie samego chrześcijaństwa
– między katolicyzmem i prawosławiem – było widoczne dla tych,
którzy chcieli tłumaczyć globalną walkę interesów różnicami
religijnymi.

Nieoczekiwane wsparcie jugosłowiańscy
muzułmanie otrzymali ze strony społeczności żydowskiej
w Europie. Intelektualiści pochodzenia żydowskiego nadzwyczaj aktywnie
uczestniczyli we wszystkich kampaniach antyserbskich. Sprawa ta zasługuje
na głębszą analizę pod kątem przyczyn tego zaangażowania. Pierwsze
nasuwające się wytłumaczenie tej postawy wskazywałoby na potrzebę
zademonstrowania promuzułmańskich sympatii w celu stworzenia
przeciwwagi dla antyarabskiej postawy europejskich środowisk żydowskich
w kwestii palestyńskiej.

Kryzys jugosłowiański jest niekiedy ukazywany jako
nieunikniony skutek różnic w rozwoju społecznym między muzułmanami
a chrześcijanami w tym kraju[26];
pomija się tu świadomą i przemyślaną rolę Niemiec oraz
krótkowzroczną politykę Francji. Trudno zgodzić się z takim
wytłumaczeniem, szczególnie w odniesieniu do Bośni, gdzie nie
było znaczącej różnicy między ludnością chrześcijańską
i muzułmańską. Kosowo natomiast jest szczególnym przypadkiem,
który w dużym stopniu tłumaczy się klanową organizacją społeczną
ludności albańskiej[27].

Zaangażowanie USA w konflikt w Kosowie
odbierano w środowiskach muzułmańskich, szczególnie w Europie,
z jednej strony jako pochodną stanowiska żydowskiego, z drugiej
zaś jako skutek frustracji ówczesnego amerykańskiego prezydenta,
Clintona, który chciał zatrzeć wrażenie związane ze skandalem
„rozporkowym”. Mówiło się dużo również o jego problemach
finansowych po słynnym procesie, którego był bohaterem, i o tym,
że poprawa tej sytuacji w tym zakresie wiąże się z poparciem
politycznym udzielonym fundamentalistom w byłej Jugosławii. Dzięki
naszym kontaktom z intelektualistami arabskimi zdaliśmy sobie sprawę
z faktu, że spora część społeczeństwa w krajach arabskich,
mimo emocjonalnego stosunku do cierpień muzułmanów w Jugosławii,
nie zawsze była skłonna przyjąć za dobrą monetę antyserbską
histerię propagandową; zwłaszcza że Jugosławia była jedynym
krajem europejskim, w którym muzułmanie zajmowali wysokie stanowiska
państwowe, byli oficerami w armii i dyplomatami, ambasadorami,
czego do dziś nie ma w krajach zachodnioeuropejskich, takich jak
Niemcy, Francja czy Wielka Brytania, gdzie żyją miliony muzułmanów,
będących formalnie równoprawnymi obywatelami tych krajów.

Muzułmanie w Europie Zachodniej

W wyniku kryzysu jugosłowiańskiego, a ściślej
czystki etnicznej dokonanej na ludności serbskiej, doszło do
utworzenia państwa bośniackiego i protektoratu kosowskiego –
dwóch muzułmańskich organizmów państwowych – co jest liczącym
się zwycięstwem fundamentalistów. Doszło więc w Europie, mocno
zlaicyzowanej, do czegoś w rodzaju polaryzacji religijnej, która
w żaden sposób nie wiązała się ze wzmocnieniem religijności. Ani
prawosławni, ani katolicy, ani muzułmanie, ani protestanci, ani żydzi
nie stali się bardziej wierzący. Odrodziły się raczej stare podziały,
stare uprzedzenia i niechęci. Głównymi ofiarami nowo powstałej
sytuacji byli jednak muzułmanie europejscy. Na początku wydawało się,
że w gorszej sytuacji znajdą się tylko jugosłowiańscy muzułmanie
poddani wahhabickiej reislamizacji. Nie odnosiło się to oczywiście do
beneficjentów szczodrości Saudyjczyków[28]
i intratnych interesów – dobrze prosperujących za przyzwoleniem
społeczności międzynarodowej – członków mafii narkotykowej
i handlarzy żywym towarem[29]. W krytycznej
sytuacji znaleźli się ci muzułmanie, którzy nie mogli w żaden
sposób zaakceptować i dostosować się do fundamentalistycznych
porządków w Bośni, życia pod presją wahhabickiego islamu
oraz terroru mafii. Drogę do Serbii i Chorwacji, gdzie nie byliby
wyobcowani językowo i kulturowo, mieli zamkniętą z tego względu,
że identyfikowano ich z fundamentalistami, jak również ze względu
na stan gospodarki serbskiej będącej w ruinie po bombardowaniach
amerykańskich. Pragnąc więc uciec przed dyktaturą religijną
i trudnościami życia w zrujnowanym kraju, wybrali emigrację
do Europy Zachodniej, mając nadzieję na znalezienie tam lepszych
warunków życia. Spotkało ich jednak rozczarowanie. Mimo poparcia
politycznego rządów europejskich dla Bośniaków i Albańczyków
z Kosowa w całej Europie odżył strach przed natarciem islamu
i stosunek do jego wyznawców stał się nieprzyjazny.

Zachodnioeuropejska opinia publiczna, która i tak
już żywiła obawy z powodu reislamizacji na modłę wahabicką
i innych skrajnie fundamentalistycznych wpływów wśród imigrantów
muzułmańskich zareagowała szybko. Nadmierna – w oczach opinii
publicznej – afirmacja przynależności religijnej w życiu
społecznym państwa laickiego, gdzie zasadą jest prywatność
wyznania, przestępczość w dzielnicach zamieszkanych przez biedotę,
w większości muzułmańską, różne problemy w życiu codziennym,
nie do uniknięcia na styku dwóch kultur, zamachy terrorystyczne,
wymuszanie haraczy na działalność religijną przez aktywistów
muzułmańskich – wszystko to przerażało i nadal przeraża
Europejczyków[30]. Utworzenie Bośni
i Kosowa oraz związane z tym ruchy migracyjne, po niedawnej fali
emigracji z Afganistanu, spowodowały znaczne powiększenie i tak już
dużej, około piętnastomilionowej, liczby imigrantów z azjatyckich
i afrykańskich krajów muzułmańskich. Następna fala przybyszów
pochodzi z poradzieckich republik muzułmańskich. Zarówno w przypadku
muzułmanów z byłej Jugosławii, jak i z byłego Związku Radzieckiego
imigranci różnią się od poprzednich, przybyłych do Europy
z Maghrebu, Turcji i Afryki tym, że nie są to niepiśmienni robotnicy
bez kwalifikacji. Nierzadko są to ludzie z wyższym wykształceniem,
aspirujący do lepszej pracy i mający większe wymagania.

Islam w Europie stał się problemem
społecznym i politycznym dla Unii Europejskiej jako całości
i dla każdego z państw członkowskich z osobna oraz dla
społeczności muzułmańskiej, która jest świadoma swej nowej
sytuacji. Kraje Unii prowadzą bardzo konsekwentnie walkę z nielegalną
imigracją. W całej Europie rozgrywają się dramatyczne sceny ścigania
i deportacji nielegalnych imigrantów, wśród których są również
uchodźcy polityczni[31]. Najmniej dotyka to
muzułmanów związanych ze środowiskiem przestępczym – handlarzy
bronią, żywym towarem, narkotykami oraz działaczy należących
do różnych organizacji fundamentalistycznych. I jedni, i drudzy
dysponują wystarczającymi środkami finansowymi, aby dać sobie
radę z obostrzeniami administracyjnymi. Najgorsza jest sytuacja tych,
którzy nie chcą mieć nic wspólnego i z jednymi, i z drugimi. Są
oni narażeni na konfrontację z policją, władzami imigracyjnymi, na
przebywanie w obozach dla imigrantów, na ekstradycję oraz na wrogość
wcześniej osiedlonych tu muzułmanów[32]
i ludności autochtonicznej.

Rządy krajów europejskich próbują znaleźć
rozwiązanie problemu. We Francji w lipcu 2003 roku została
oficjalnie zainicjowana debata na temat laickości państwa,
której celem jest ukrócenie niekontrolowanej działalności
fundamentalistów i odizolowanie ludności muzułmańskiej od ich
wpływów[33]. O ile we Francji integracja
muzułmanów w środowisku francuskim jest celem politycznym,
o tyle w Wielkiej Brytanii są utrzymywane wyraźne granice religijne
i etniczne. W Niemczech sytuacja jest nieco inna z tego względu, że
imigranci, przede wszystkim tureccy, nie są w większości obywatelami
kraju. Ostatnio wprowadzono pewne zmiany prawne, które ułatwiają
nadanie obywatelstwa gastarbaiterom[34].

Zdecydowane opowiedzenie się Stanów Zjednoczonych
i Europy Zachodniej po stronie muzułmanów z Kosowa, a szczególnie
zbombardowanie Serbii, które nadal przedstawiane są jako ich sukces,
zmieniło nastawienie społeczeństw, przede wszystkim w Europie
Środkowej i Wschodniej, wobec polityki amerykańskiej. Rodzące
się nastroje, które można by określić jako antyneofaszyzm,
spowodowane głównie rolą Niemiec i Austrii w rozbiciu Jugosławii,
przekształciły się w zdecydowany antyamerykanizm.

Muzułmanie europejscy reagowali bardzo
różnie na wydarzenia i powstałą sytuację w Jugosławii
i jej konsekwencje w Europie. Wydawałoby się, że poparcie dla
współwyznawców w Jugosławii będzie jednoznaczne. Tak się jednak
nie stało[35]. Gra interesów politycznych
i prywatnych była dla większości z nich jasna.

Reakcja na 11 września

Przy takim mniej więcej nastawieniu świata
muzułmańskiego do Stanów Zjednoczonych doszło do tragedii
w Nowym Jorku i w Waszyngtonie. O tym, jak zareagowała na to
część świata, do której należymy, wiemy bardzo dobrze. Reakcja
innych narodów, szczególnie wyznawców islamu, była bardziej
zróżnicowana. Jedno jest pewne, a mianowicie, że nikt nie
zlekceważył tego wydarzenia, a szczególnie nie zrobiły tego
elity rządzące. Natychmiast po atakach Rada Bezpieczeństwa
ONZ przyjęła jednogłośnie rezolucję 1368, „kluczowy element
dyspozycji prawnej odwetu”[36]. Wśród
głosujących byli przedstawiciele trzech krajów muzułmańskich:
Tunezji, Bangladeszu i Mali. Niemniej, w nastrojach społecznych,
nie tylko w krajach o większości muzułmańskiej, a w ogóle
w krajach Trzeciego Świata, odczuwało się pewne zadowolenie
z tego, co się stało. Atak na Światowe Centrum Handlu i na
Pentagon był traktowany jako „nauczka” za arogancję, odpowiedź
„biedoty bogatym”. Szczególną satysfakcję wzbudził fakt,
że cios był skierowany w symbole wszechmocnego kapitalizmu. Mimo
że oficjalnie wszyscy potępili zamachy, dla nikogo nie było
tajemnicą, że często potępienie to nie było szczere. Przykładem
tego jest reakcja zanotowana w Arabii Saudyjskiej. Szesnastego
września 2001 roku, czyli 5 dni po ataku, wielki mufti kraju,
na prośbę króla Fahda, powołując się na surę koraniczną,
głoszącą „Niech niechęć do jakiegoś ludu nie spowoduje,
żebyście byli niesprawiedliwi”[37],
stwierdził: „Stosowanie terroru przeciw niewinnym ludziom i zabijanie
niewinnych to objaw niesprawiedliwości i ucisku, jest to wypaczenie,
nieakceptowane przez prawo muzułmańskie. Są to wielkie grzechy
wyraźnie zakazane”. Zaledwie dwa dni później szejch Hamud Ibn
Okla al-Szu’aibi ogłosił fatwę, w której oznajmił, że ataki
były zgodne z prawem oraz uznał, że kobiety i dzieci mogą być
ofiarami, w przypadku kiedy znajdują się w pobliżu „dozwolonego
celu”[38].

Oficjalne zaangażowanie po stronie USA krajów
muzułmańskich było dwuznaczne. Ujawniło się to szczególnie podczas
przygotowań do pierwszej wojny antyterrorystycznej, czyli wojny przeciwko
Afganistanowi. Iran – jako jedyny spośród krajów sąsiadujących
z Afganistanem – odmówił Stanom Zjednoczonym swojej przestrzeni
powietrznej. Algieria i Syria poparły walkę z terroryzmem, ale pod
egidą ONZ. W większości przypadków demonstracje antyamerykańskie
były kontrolowane przez władze i w większości przypadków je
zakazano. Nawiasem mówiąc, ciekawe, że nikt nie potępił tych zakazów
ze strony władz jako niedemokratyczne, nawet ci, którzy uważają
wolność wypowiedzi za nadrzędną wartość. W krajach arabskich, gdzie
ruchy fundamentalistyczne są silne, jak np. w Egipcie i w Jordanii,
nie zawsze się udawało powstrzymać demonstracje aprobujące
zamachy. Prezydent Egiptu Hosni Mubarak długi czas nie przyjmował do
wiadomości, że Osama bin Laden jest inicjatorem ataków. Podobnie jak
rządy Algierii i Syrii, opowiadał się za przyznaniem ONZ głównej
roli w walce z terroryzmem, proponując zwołanie konferencji na
ten temat. Wydaje się, że najbardziej zdecydowany głos w obronie
Afganistanu i talibów dochodził z Indonezji. Tamtejsza rada ulemów
apelowała do wszystkich muzułmanów o przeciwstawienie się „agresji
USA przeciw Afganistanowi i światu muzułmańskiemu”.

Opinia publiczna w krajach muzułmańskich do
dzisiaj czeka na dowody, że zamachy z 11 września były dziełem
muzułmańskich ekstremistów. Faktem jest, że takich dowodów
Stany Zjednoczone nie dostarczyły. Muzułmanie wątpią więc,
czy to co się stało, było sprawą Bin Ladena i Al-Kaidy. Nie
przyjmują do wiadomości, że niepodanie jednoznacznych dowodów
można usprawiedliwić koniecznością zachowania „tajemnicy
wywiadowczej”. Podejrzenia skierowane są głównie na Mosad i CIA
oraz powiązanych z nimi producentów broni. „Nie wyjaśniono, jaki
jest stopień odpowiedzialności bezpośrednich wykonawców [ataków]
– islamskich kamikadze, niewątpliwie dobrze zorganizowanych, ale nie
ma pewności co do tego, czy należeli do jednej sieci, czy wielu –
być może też do CIA i Mosadu, które (nie oceniając właściwie
straty) manipulowały nimi albo dały im wolną rękę” – pisze
Amin Samir[39]. Pogląd ten jest bardzo
rozpowszechniony. Przedstawiciele środowiska arabskiego w Polsce
wypowiedzieli się w audycji telewizyjnej również w tym duchu. Nie
jest to tylko opinia tak zwanej ulicy, ale również poważnych
i uznanych analityków międzynarodowego życia politycznego. Jednym
z nich jest Bengalczyk, mieszkający i pracujący w Londynie,
Nafeez Ahmed, który przeprowadził bardzo rzetelną ankietę
posunięć różnych służb w Stanach Zjednoczonych przed zamachem
i bezpośrednio po zamachu[40]. Opinię,
że inicjatorów ataku w Nowym Jorku i Waszyngtonie szukać
trzeba w samych Stanach Zjednoczonych, wypowiada się nie tylko
w krajach muzułmańskich. Olivier Meyssian w swej znanej książce
L’Effroyable Imposture dowodzi, że żaden samolot
nie rozbił się w Pentagonie[41]. Bardzo
często wysuwa się przekonanie, że Mosad był w tę sprawę
zamieszany. Jako dowód na to podaje się fakt, że na liście ofiar
zamachu nie ma nazwisk żydowskich. Szeroko komentowane są spekulacje
na nowojorskiej giełdzie, do jakich doszło tylko kilka dni przed
zamachem, a mianowicie między 6 a 10 września 2001 roku. Wynikało
z nich, że jacyś „genialni inwestorzy” stawiali na spadek akcji
firm lotniczych, których samoloty zostały uprowadzone, oraz na firmy,
których siedziby znajdowały się WTC. Owe wysoce podejrzane spekulacje
nie zwróciły uwagi FBI zazwyczaj czujnego i szybko reagującego na
takie poczynania. Po ataku zyski z tych spekulacji sięgnęły milionów
dolarów, a „inwestorzy” do chwili obecnej są nieznani. Wychodzi
się z założenia, że ten, kto korzysta z konsekwencji zbrodni,
powinien być głównym podejrzanym. Według osób wyrażających tę
opinię atak został zorganizowany przez ludzi, którzy czują się
bezpieczni i są nieosiągalni dla organów ścigania. Nawet skrajni
fundamentaliści i fanatycy nie mogli być tak nieświadomi i nie
przewidywać zemsty ze strony zaatakowanych, tym bardziej że tak jak
się mówi „ostatnio szeryf wyjątkowo szybko wyciąga broń nawet
poza obszarem swojej władzy”.

Opinia publiczna w krajach muzułmańskich, jak
już powiedziano, jest dość odporna na amerykańską propagandę
– argumentację o walce o demokrację i wolność przyjmuje
z rozbawieniem. Jest rzeczą charakterystyczną, że te same argumenty
odrzucające propagandę amerykańską słyszymy od Pakistańczyka
– lekarza mieszkającego w Londynie, od Algierczyka – profesora
w Paryżu, od Egipcjanina – windziarza w Wiedniu czy od Syryjczyka
– biznesmena w Warszawie. O jakiej demokracji może być mowa –
powiadają oni wszyscy – jeśli człowiek, którego nie wybrałem,
którego nie znam, decyduje za mnie o tym, co jest dla mnie dobre,
a co złe, kto powinien mną rządzić, z kim mam handlować,
a z kim nie mogę tego robić, i jeszcze chce regulować moje życie
rodzinne. Są przekonani, że podobnie jak 11 września w Nowym Jorku,
tak i później w Afganistanie i teraz w Iraku giną niewinni ludzie
– od bomb, z głodu, z powodu chorób.

Przyjmując teoretycznie, że ataki na Światowe
Centrum Handlowe i na Pentagon były rzeczywiście dziełem
muzułmańskich ekstremistów z Al-Kaidy, muzułmanie starają się
wyjaśnić, jaka byłaby ich przyczyna. Najczęściej to, co się stało,
tłumaczą akcją odwetową talibów, wahhabitów i innych ekstremistów,
dla których sukcesy bośniacki i kosowski nie były wystarczającą
rekompensatą za ich zaangażowanie na rzecz Zachodu; najwyraźniej
oczekiwali o wiele więcej – obiecywano im więcej niż to, co dostali
– czuli się więc oszukani. Jest tu dużo domysłów, wiele plotek,
niemożliwych do zweryfikowania informacji, ale układających się
w bardzo logiczną całość.

Przedstawiając nam swoje poglądy na te
wydarzenia, nasi muzułmańscy interlokutorzy nie ukrywają, że nasze
akademickie rozważania o priorytecie interesów państwa, o zasadach
współżycia, o prawach człowieka, o demokracji i równości
są w ich opinii czczą gadaniną ludzi naiwnych, manipulowanych,
którym się wydaje, że ich wiedza i zasady moralne mają jakieś
znaczenie. Tymczasem – podkreślają oni – sprawy wyglądają
o wiele prościej, gdyż są pochodną bardzo konkretnych osobistych
interesów i zależności. Jedyną naszą obroną, zresztą bardzo
mało przekonującą, jest to, że ich sposób tłumaczenia faktów
zdradza spiskowe podejście do historii i współczesności. Nasi
koledzy muzułmanie są zazwyczaj bardzo zdziwieni i wyraźnie nie
rozumieją naszej wizji świata, która w ich mniemaniu, nie uwzględnia
tego, że bardzo mało spraw w polityce jest dziełem przypadku i, że
dopuszczając spiski po jednej stronie, nie dopuszczamy ich po drugiej,
czyli raz spiskowa teoria dziejów jest dobra, a raz nie.

Wojny z terroryzmem

Wojna wypowiedziana terroryzmowi przez Stany
Zjednoczone jest nieograniczona w czasie i w przestrzeni. Nie zaczęła
się ona po atakach na Światowe Centrum Handlu i na Pentagon. W swoim
czasie prezydent Reagan oświadczył, że wojna z terroryzmem będzie
centralnym punktem polityki zagranicznej Stanów Zjednoczonych. Stosunek
do terroryzmu kolejnych administracji Stanów Zjednoczonych jest czymś
zagadkowym i zawiłym i, aby został do końca wyjaśniony, wymaga
bezstronnych badań politologów.

Mówi się, że do pierwszej wojny z terroryzmem,
czyli do wojny w Afganistanie, Stany Zjednoczone były przygotowane
jeszcze przed atakiem z 11 września. Podstawą tej opinii jest
wypowiedź byłego sekretarza stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych
Pakistanu Niaza Naika dla BBC, w której stwierdził, że decyzja
o rozprawieniu się z talibami w Afganistanie zapadła rok przed
atakiem na Światowe Centrum Handlu. Informacje o przerażających
skutkach tej wojny dla ludności cywilnej, które bez wielkiej przesady
można nazwać katastrofą humanitarną, docierały do świata mimo
bariery informacyjnej. W niedługim czasie po pierwszej wojnie
z terroryzmem przyszła kolej na drugą, tym razem z Irakiem. Dla
świata było to już zdecydowanie za dużo.

Te dwie wojny niewiele zmieniły w sprawie
antyamerykanizmu w społeczeństwach muzułmańskich. Nowym
zjawiskiem jest jego rozszerzenie się w Europie. Tak jak agresja
na Jugosławię unaoczniła krajom Europy Środkowej i Wschodniej,
że mają do czynienia z kimś innym, niż sobie wyobrażali,
tak teraz zachodni Europejczycy odkrywają głęboką przepaść
dzielącą ich od społeczeństwa amerykańskiego. Nie ukrywają więc
swojej niechęci do polityki Busha, szczególnie do jego koncepcji
„wyprzedzającej wojny”[42]. Polega ona
na tym, że jeśli administracja amerykańska dojdzie do wniosku,
że ktoś może w przyszłości zagrozić Stanom Zjednoczonym,
to – nie przedstawiając w tej sprawie żadnych dowodów –
zastrzega sobie prawo wyprzedzającego zaatakowania na wszelki
wypadek. Nawet najwięksi zwolennicy Stanów Zjednoczonych mają
trudności z usprawiedliwieniem takiego postępowania niemającego
nic wspólnego z prawem międzynarodowym. Iracka broń masowego
rażenia miała być bardzo groźna. Okazało się, że jej w ogóle
nie ma, ale fakt ten nic nie zmienił w postępowaniu USA. Irak jest
zniszczony, okupowany, opłakuje ofiary wojny prewencyjnej. W tym
bogatym kraju szerzy się głód, choroby, bandytyzm. Wypowiedź Busha,
że teraz Irak jest wolnym krajem, zakrawa na kpinę, która oburza
nie tylko arabską opinię publiczną. Wydaje się, że coraz bardziej
powszechna staje się opinia, że Stany Zjednoczone nie sprawdziły
się jako jedyne supermocarstwo, stały się źródłem destabilizacji
w świecie[43]. Oczekiwanie, że Irakijczycy
przyjmą Amerykanów jako wyzwolicieli świadczy o niewyobrażalnej
dla polityka ignorancji realiów kulturowych, które nie są tajemnicą
nawet dla bardzo przeciętnego studenta orientalistyki.

Druga wojna z terroryzmem, czyli wojna z Irakiem,
nie ma w gruncie rzeczy nic wspólnego z terroryzmem. Saddam
Husajn był dla Bin Ladena wrogiem numer jeden. Nie zapominajmy,
że fundamentalizm muzułmański jest ukierunkowany głównie na
reislamizację społeczeństw muzułmańskich, które odeszły, w jego
przekonaniu, od prawdziwej wiary. Laickie rządy Saddama Husajna, jego
dawna zażyłość ze Stanami Zjednoczonymi, wojna z Iranem i Kuwejtem
nie mogły w żaden sposób podobać się fundamentalistom. Informacji
mediów amerykańskich o powiązaniach Bin Ladena z Saddamem Husajnem
nikt nie traktował poważnie.

Próba wciągnięcia biednych krajów Europy
Środkowej i Wschodniej w ponoszenie kosztów wojny irackiej
i okupowanie Iraku nie dają się w żaden sposób racjonalnie
wytłumaczyć, a jeszcze mniej – usprawiedliwić. Arabowie są
rozgoryczeni tym faktem, ponieważ ich wrażenia i wspomnienia z czasów
intensywnej współpracy z tymi krajami, z czasów kiedy polscy,
węgierscy, bułgarscy lekarze, pielęgniarki, inżynierowie byli im
bliscy i przez nich cenieni, są jeszcze żywe. Mało prawdopodobnie
jest, że nowa rola tych krajów będzie przyjęta ze zrozumieniem
przez okupowanych. Arabowie są przekonani, że zaczęła się nowa
era kolonizacji ich krajów. Zaskoczeniem dla wielu osób jest absolutna
nieudolność Stanów Zjednoczonych w radzeniu sobie w Iraku z chaosem,
który sami spowodowali. Skrajnemu antyamerykanizmowi towarzyszy coś
w rodzaju lekceważenia i braku szacunku dla Amerykanów.

Na zakończenie należy stwierdzić, że ogromne
różnice kulturowe, historyczne i rozwojowe, dzielące kraje
muzułmańskie, są niwelowane przez wspólną religię, podstawowe
źródło solidarności między nimi, która nie przekracza jednak granic
wyznaczonych przez polityczne i ekonomiczne interesy każdego z tych
krajów. Następnym łączącym je czynnikiem jest antyamerykanizm,
który – podobnie jak religia – w praktyce politycznej
i gospodarczej nie ma decydującego znaczenia. Nie można natomiast go
lekceważyć, ponieważ jest wykorzystywany przez wszelkie skrajne ruchy
fundamentalistyczne, tworzy bazę społeczną dla propagandy, szerzenia
się wpływów i działań grup terrorystycznych. Przy normalnym –
niezakłóconym wojnami i agresjami – rozwoju społecznym krajów
muzułmańskich baza ta ma szansę zmniejszenia się do nieliczących
się rozmiarów.

Prof. Anna
Parzymies jest kierownikiem Zakładu Islamu Europejskiego w Instytucie Orientalistycznym Uniwersytetu
Warszawskiego.

[1] Oriana Fallaci,
Wściekłość i duma, Warszawa 2003.

[2] Janusz Danecki,
Mahomet. Mądrości Proroka,
wyd. II, Warszawa 2000; Jolanta Kozłowska, Mahomet
O małżeństwie, kupcach i dobrym wychowaniu, Warszawa
1999.

[3] Nie dotyczy to
szyitów.

[4] Muhammad Ibn
Abd al-Wahhab (1703–1792), ze szkoły hanbalickiej, od nazwiska
którego wywodzi się termin wahhabita, mając
obecnie, szczególnie w prasie, wydźwięk pejoratywny, jest
w pewnym sensie synonimem wyrazu fundamentalista. Sami Saudyjczycy,
szczególnie ostatnio, nie chcą być nazywani wahhabitami,
tłumacząc, że nie są oni wyznawcami osoby ludzkiej, lecz Boga
Jedynego.

[5] Gilles Kepel,
Święta wojna. Ekspansja i upadek fundamentalizmu
muzułmańskiego, Warszawa 2003, s. 14–15.

[6] Kryzysy związane
z wprowadzeniem powszechnej edukacji przeżywała również Europa –
przebiegały one różnie w różnych okresach historycznych. Wprowadzenie
powszechnej edukacji nie spowodowało kataklizmów społecznych tam gdzie
władza była mniej lub bardziej totalitarna. W takich przypadkach nie
stwierdzono uciekania się do religii.

[7] „Population et
sociétés”, nr 151, septembre 1981, nr 370 juilliet–aout 2001,
Institut National d’Études Demographiques; Pierre Chaunu,
Huguette Chaunu, Jacques Renard, Essai de perspective
démographique, Paris 2003.

[8] Jilles Kepel, Olivie Roy,
L’échec de l’islam politique.

[9] Michael Doyle,
Kant, Liberal Legacies and Foreing Policy (w:)
„Philosophy and Public Affairs”, t. I, s. 205–235 i s. 323–353,
nr 12, 1983.

[10] O wyprawie Napoleona
do Egiptu: Robert Solé, Uczeni Bonapartego,
Warszawa 2001.

[11] Georges Corm, Bliski Wschód w ogniu. Oblicza
konfliktu 1956–2003, Warszwa 2003, s. 8.

[12] Emmanuel Todd,
Schyłek imperium. Rozważania o rozkładzie systemu
amerykańskiego, Warszawa 2003, s. 129 i n.

[13] Ahmed
Rashid, Dżihad. Narodziny wojującego islamu w Azji
Środkowej, Warszawa 2003, s. 20–21.

[14] Zadziwiające jest
to, że w samym Związku Radzieckim ta polityka Stanów Zjednoczonych
nie spowodowała zdecydowanego wzrostu antyamerykanizmu lub awersji do
islamu. Pretensje społeczne skierowane były do wewnątrz, a oficjalna
retoryka antyimperialistyczna mało kogo poruszała. Nie negując
znaczenia wojny w Afganistanie jako przyczyny przyśpieszenia upadku
ZSRR, wydaje się jednak bardziej prawdopodobne, że główna przyczyna
tkwi nie w strategii amerykańskiej i w fundamentalizmie muzułmańskim,
lecz głęboko w niedostatkach rozwoju społecznego i ekonomicznego tego
kraju oraz w niezadowoleniu elity rządzącej, która w trzecim pokoleniu
po wojnie poczuła się skrępowana sztywnymi ramami ustrojowymi.

[15] Arabski wyraz
talib oznacza ‘uczeń’, w znaczeniu religijnym
‘ten, króry zgłębia naukę Proroka’. We współczesnym arabskim
oznacza ‘student’.

[16] B. Sadr, La
duplicité de l’Occident w: „Le Monde”, 29 października
2001, cytuje Benazir Butto: „Pomysł z talibami był angielski,
kierownictwo amerykańskie, pieniądze saudyjskie, realizacja
pakistańska”.

[17] Michel
Chossudovski, (w:) „L’aut’journal”, Montreal, październik
2001, www.globalresearch.ca/articles/CHO109.html
.

[18] Ahmed Rashid,
Talibowie. Wojujący islam, ropa naftowa i fundamentalizm
w Środkowej Azji, Warszawa 2002.

[19] Yasmina Khadra,
Les agneaux de Dieu, Paris 1998 (Baranki
Boże, Warszawa 2004). Jest to literacki, ale bardzo
realistyczny obraz wojny domowej w Algierii.

[