Strona główna » Obyczajowe i romanse » Ja na to jak na lato

Ja na to jak na lato

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8032-356-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Ja na to jak na lato

Dalsze losy barwnej paczki przyjaciół, których poznaliście w książce Do Wigilii się zagoi.

 

Gorące lato kusi słońcem, plażą i morzem. Rafał, po tym, jak udało mu się wyjść ze śpiączki, czerpie z życia pełnymi garściami. Proponuje przyjaciołom wypad na festiwal. Kilka wspólnie spędzonych nad morzem dni sprawia, że poznają siebie od zupełnie innej strony. Heniek, korpoprawnik w markowym garniturze, pasuje do pola namiotowego jak pięść do nosa. Finka, rozsądna dziewczyna z dobrego domu, traci głowę dla mistrza siłowni. Wszystko idzie nie tak, jak zaplanowali. Po powrocie los dalej z nimi igra: Heniek musi zmierzyć się z niespodziewaną konkurencją w postaci długonogiej specjalistki od spraw gospodarczych, podczas gdy jego dziewczyna Martyna wspina się po szczeblach kariery. Ale czy to jest to, czego naprawdę pragnie? Finka angażuje się w przygotowanie koncertu dla charyzmatycznego biznesmena, lecz czy będzie potrafiła zachować profesjonalizm, gdy bardziej interesuje ją zleceniodawca niż zlecenie?I czy związek Rafała i Dominiki przetrwa fazę spokojnej stabilizacji? Każde z nich musi podjąć ważną życiową decyzję. Czy każde będzie w stanie powiedzieć: „Ja na to, jak na lato”?

Polecane książki

Lekarka sądowa Kat Novak przypuszcza, że ofiara mogła przedawkować narkotyki. Numer telefonu na opakowaniu zapałek znalezionym w zaciśniętej dłoni zmarłej prowadzi do prezesa korporacji farmaceutycznej. Ten jednak zaprzecza, by miał z denatką coś wspólnego. Wkrótce w tym samym rejonie Bostonu zosta...
Katarzyna Kamińska-Krawczyk doktor nauk prawnych; sędzia z kilkunastoletnim stażem, orzeka w Sądzie Okręgowym w Łodzi; autorka publikacji na temat kosztów egzekucji. Książka zawiera kompleksową analizę wielokrotnie nowelizowanych i budzących liczne wątpliwości przepisów o kosztach egzekuc...
Kim jestem? Po co tu jestem? Dlaczego moje życie jest trudne? Czy istnieje piekło i niebo? Jak wygląda Bóg i co będę robić po śmierci? Jak mogę osiągnąć w życiu sukces? Skąd się biorą choroby? – jeżeli poszukujesz odpowiedzi na którekolwiek z tych pytań – książka „Jak...
Rozświetlona jama. Dziennik sanatoryjny to oszałamiająca opowieść o ciele, cierpieniu, chorobie i tajemniczych związkach snu, rzeczywistości oraz pisania. Ostatnie dzieło Maxa Blechera – jednego z najważniejszych pisarzy rumuńskich XX wieku – powstałe na podstawie rękopisów i wydane już po jego śmie...
Gdańsk, upalne dni czerwca 2006 roku. Spokój panujący w luksusowym domu seniora „Eden” zostaje zburzony na skutek wydarzeń pełnych grozy. W jednym z apartamentów znaleziono zwłoki pensjonariusza na wózku inwalidzkim. Co dziwniejsze mężczyzna jest oskalpowany. Równocześnie z „Edenu” znika inny pensjo...
Trzej koledzy - Szufla, Pawian i Karoten - w czasie ferii zimowych nudzą się przy trzepaku, narzekając na bezśnieżną zimę. Od przechodzącego przez podwórko zbieracza złomu dostają szamański bębenek i wtedy okazuje się, że jeden z nich ma niezwykłe umiejętności posługiwania się tym instrumentem. Tran...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Błażyńska

Telefon dzwonił już trzeci raz, a Ksawery nie mógł przestać patrzeć na ekran komputera, na którym surferzy ślizgali się w muszlach wielkich fal. Z ogromnym wysiłkiem oderwał wzrok od hipnotyzującego obrazu i przeniósł spojrzenie za okno. Gęste deszczowe chmury miały ten sam odcień szarości co ściana sąsiedniego budynku, granica między niebem a murem była ledwo uchwytna. Narastająca klaustrofobia i uczucie osaczenia nie opuszczały go od dłuższego czasu. Był jak ptak, który zaznał wolności, a potem zamknięto go w klatce. Co prawda była to luksusowa i bardzo rozległa woliera, ale mimo wszystko ograniczała możliwości i zamiary. Były dni, kiedy tłumaczył sobie, że wybrał jedyne słuszne rozwiązanie. Przecież gdy nie utrzymywał kontaktu z rodziną, sprawiał niewyobrażalny ból najbliższym i ta myśl wtedy bardzo go dręczyła. Teraz jednak przypomniał sobie, od czego kiedyś uciekł, i zrozumiał, że nadal go to męczy.

Telefon zadzwonił czwarty raz.

– Szefie, te ciule z Bochni znowu przysłały nie takie druty. Tym razem zła średnica. Co robimy? Bo chłopaki na hali zaczynają się nudzić, a Niemcy czekają na bramy.

– Fuck! Naprawdę? – Poczuł, jak rośnie mu ciśnienie. – Odeślij to wszystko w pizdu na ich koszt, a ja poszukam innego dostawcy. Niech sobie w dupę wsadzą swoje zniżki, taniej nam wyjdzie zapłacić drożej.

– Dobra, dzięki. Bez odbioru.

Ksawery wziął kilka głębokich wdechów, jeszcze raz spojrzał za okno, ale było tak samo szaro jak pięć minut temu, powrócił więc wzrokiem do ekranu, na którym zachodziło słońce, chowając się w oceanie. Chłopaki z deskami szli po ciągnącej się w bezkres plaży. Ostatnie promienie tańczyły na kłębiących się falach. Telefon zabrzęczał kolejny raz.

– Jezus Maria, co znowu! – krzyknął do słuchawki.

– Cześć, synku, dzwonię zapytać, co u ciebie, ale chyba nie w porę. – Barbara Ślęczka była wyraźnie zakłopotana agresją, z jaką przywitał ją pierworodny.

– O rany, mamo, przepraszam – zmieszał się Ksawery. – Za dużo dzieje się naraz. Dwóch majstrów na urlopach, trzeci się rozchorował, samochód z towarem utknął w jakiejś czarnej dupie, bo niby ma awarię, ale dziwnym trafem stało się to na francuskim wybrzeżu. Bochnia przysłała zły towar, więc grozi nam przestój, za który nikt nie zapłaci, a to akurat niedobrze, bo z banku dzwonią z pytaniem o kolejną ratę.

– No rozumiem, już nie przeszkadzam. Dobrze, że masz się jako tako. Firmą się nie martw. Przed nią jakoś żyliśmy, to i po niej damy radę.

– Oj, mamo, przecież wiesz, że tu wcale nie chodzi o to, że zaraz upadniemy. Po prostu jest parę spraw do ogarnięcia, a mnie puszczają nerwy. Poza tym ojciec nieustannie się wtrąca. Niby chce dobrze, a wychodzi jak zawsze.

– Całuję cię, kochanie, i jestem pewna, że ze wszystkim sobie poradzisz. A z ojcem pogadam. Nie martw się.

Matka się rozłączyła, a Ksawery otworzył szufladę, w której trzymał bilet na festiwal. Specjalnie go wydrukował, żeby móc na niego spoglądać, gdy pojawi się taka potrzeba.

„Jeszcze dwa dni i żegnajcie, Katowice, witaj, przygodo”, pomyślał pokrzepiająco i postanowił zadzwonić do banku.

Pół roku temu przejął prowadzenie rodzinnego biznesu. Wcześniej przez wiele lat przebywał z dala od rodziny. Po wielkiej kłótni z ojcem wyjechał na drugi koniec świata, zerwał kontakt z najbliższymi i żył na własny rachunek. Chociaż nie miał problemu z zarabianiem pieniędzy, ciążyło mu to milczenie, więc gdy jego siostra Finka odnalazła go w jej tylko wiadomy sposób, skorzystał z okazji i wrócił jak syn marnotrawny. Ojciec okazał się równie miłosierny jak ten z przypowieści i przyjął Ksawerego z otwartymi ramionami. Najbardziej jednak ucieszyła się Finka, z której spadł obowiązek przejęcia rodzinnego interesu. Chociaż Ksawery nie żałował swojej decyzji, bywały dni takie jak dziś, gdy z rozrzewnieniem wspominał czasy słodkiej wolności.

Podłoga w salonie była zasypana ciuchami. Gdy Finka nie radziła sobie z nadmiarem wyzwań, zaczynała porządki. W kuchni nie było czego robić, bo mama systematycznie przeglądała rzeczy w szafkach, wyrzucając wszystko, co przekroczyło termin przydatności do spożycia. Przy okazji uzupełniała zapasy i wycierała kurze. Łazienka była sprzątana regularnie, bo dbałość o porządek Finka wyssała ze śląskim mlekiem matki. Jednak szafa – ach, szafa to było królestwo chaosu, przestrzeń, w której do głosu dochodziła wypierana, skrzętnie skrywana bałaganiarska podświadomość młodej Ślęczki. Tam nikt niepowołany nie zaglądał, więc tylko w szafie można było upychać ponad miarę i mieszać ze sobą kolory, kształty i formy. Gdy ubrania zaczynały wypadać przy otwieraniu drzwi, chowała je w szufladach komody. Tylko na specjalne okazje starała się ubierać wystrzałowo, na co dzień wkładała albo dżinsy i bluzy (gdy akurat robiła zdjęcia), albo dżinsy i koszule (gdy przygotowywała koncerty), więc i tak nie miało dla niej znaczenia, że zielona wełniana spódnica spoczywa w objęciach stroju kąpielowego i czerwonej marynarki. Słuchała ciągłych wyrzutów matki, że wygląda jak łachudra, że tak to ona męża nie znajdzie, ale nie potrafiła się przemóc i ubierać bardziej elegancko oraz staranniej dobierać garderobę. Czasem w przypływie szaleństwa kupowała sukienkę albo bluzkę, która miała jej dodać seksapilu i zmienić look na bardziej kobiecy, ale prędzej czy później, chociaż raczej prędzej, ubrania te zasilały kolejne szuflady i stawały się towarzyszkami porzuconych wcześniej spódnic i garsonek. „Boże, z takim posagiem rzeczywiście nie znajdę męża”, westchnęła Finka, ogarniając wzrokiem hałdę ubrań. Z tych smutnych rozważań wyrwał ją dzwonek do drzwi. Spojrzała przez wizjer i zdumiała się na widok swojej przyjaciółki w towarzystwie chłopaka, którego nigdy wcześniej nie widziała. Na wszelki wypadek uśmiechnęła się szeroko i otworzyła drzwi.

– Józefina Ślęczka? – zapytał chłopak.

– Tak, to ja – odpowiedziała z tą samą rozradowaną miną.

– Przesyłka do pani. – Wyjął spod pachy plastikową torbę i wyciągnął z bocznej kieszeni mały tablet do podpisów.

– Bardzo dziękuję. – Finka szybko podpisała, miły młodzieniec się uśmiechnął i zniknął na schodach. – Cześć, wchodź – zaprosiła Martynę, która z zainteresowaniem przyglądała się scenie z kurierem.

– Co kupiłaś? – zapytała, gdy tylko weszły do mieszkania.

– Letnią sukienkę na festiwal. Będę się lansować w stylu boho.

– Boho było modne w poprzednim sezonie – westchnęła Martyna. – Na pewno potrzebujesz nowych ciuchów? – Ze zdziwieniem spojrzała na stertę piętrzącą się na podłodze. – Nie słyszałaś o wyspie śmieci wielkości Francji i o ograniczaniu konsumpcjonizmu?

– Słyszałam, dlatego kupiłam tylko jedną. Co się czepiasz, sama masz jeszcze więcej ubrań.

– Ale ja je noszę. – Martyna uśmiechnęła się szelmowsko. Już buszowała w pryzmie. – O, ta bluzka jest naprawdę niezła. Chodzisz w niej? – zapytała, przykładając do siebie czerwoną koszulkę z nadrukiem Wonder Woman.

– T-shirtów ci nie oddam, zapomnij. – Finka zabrała jej bluzkę z ręki i wcisnęła inną, też czerwoną, ale uszytą z żorżety i ozdobioną fantazyjną kryzą. – Tę możesz sobie wziąć. Musiałam być na bani albo w depresji, skoro myślałam, że ją kiedykolwiek włożę.

Martyna szybko się przebrała. Stanęła przed lustrem, dumnie wypinając kształtny biust, który został jeszcze dodatkowo podkreślony przez dekolt.

– No, no, nieźle wyglądasz, laska – powiedziała z nieukrywanym zachwytem Finka.

Rzeczywiście, Martyna była piękną dziewczyną, tym bardziej zachwycającą, że w ogóle nie zwracała uwagi na swoją urodę. Miała za to wrodzone wyczucie stylu i dzięki temu nawet drobiazgi dodawały jej uroku. Wiedziała, w których kolorach i fasonach jej do twarzy, makijażu prawie nie potrzebowała, bo miała ciemną oprawę oczu, gładką cerę i kształtne usta. A że była przy tym pogodna, uśmiech rozświetlał jej twarz lepiej niż puder transparentny.

– Wojakowski będzie zachwycony. – Akurat poprawiła stanik, żeby jeszcze bardziej wyeksponować dekolt.

– À propos Heńka, jak wam się układa? Po waszych ostatnich kłótniach byłam skłonna uwierzyć, że ten miły kurier to jakiś nowy facet w twoim życiu.

– Nie jest tak źle. – Martynę naprawdę rozbawił pomysł przyjaciółki. – Równie intensywnie, jak się kłócimy, potem się godzimy i jest miło, przynajmniej na jakiś czas. Teraz właśnie jest ten moment, kiedy kochamy się najmocniej na świecie i ekscytujemy wyjazdem do Gdańska. W weekend kupiliśmy namiot i materace. Muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie Heńka śpiącego na polu namiotowym, ale może właśnie po to są takie imprezy, żeby się poznać w nowych sytuacjach i z zupełnie innej strony niż na co dzień. A jak twój nastrój przed spotkaniem z Rafałem?

– Chyba dobrze. – W głosie Finki dało się wyczuć, że akcent pada raczej na „chyba” niż na „dobrze”. – Staram się o nim nie myśleć. Skupiam się na tym, że będę robić zdjęcia, słuchać muzyki, a to wszystko dla czystej przyjemności, nie z zawodowego obowiązku.

Jakby wywołany tym zaklęciem, odezwał się telefon. Wyświetlacz pokazał, że dzwoni Cruella De Mon.

– Królik Bugs też ma twój numer? – zażartowała Martyna, chociaż Fince nie było do śmiechu. Od razu się spięła i stanęła na baczność.

– Pani Józefino – rozpoczęła Cruella, czyli B. Zarzycka, dyrektorka agencji muzycznej Silencio, dla której Finka często realizowała zlecenia. – Kiedy dostanę od pani plan koncertu otwierającego nowy sezon? Niestety, nie mogę dłużej czekać. Ani ja, ani orkiestra. Wszyscy muzycy za chwilę się rozpierzchną. Gdzie ja ich będę szukać w czasie wakacji?

– Dzień dobry pani – powiedziała Finka, która nauczyła się już zachowywać spokój w rozmowach z demoniczną zleceniodawczynią. – Właśnie kończę pracę nad dokumentem, za godzinę powinna go pani mieć w skrzynce pocztowej.

– Aha, to dobrze – odpowiedziała Cruella i natychmiast się rozłączyła.

– Do widzenia, mnie też było miło z panią rozmawiać – odpowiedziała Finka telefonowi, bo po drugiej stronie nikogo już nie było.

Rozmowa z Zarzycką jak zawsze lekko wytrąciła ją z równowagi, chociaż rzeczywiście plan był gotowy i właśnie miała go wysyłać, gdy przyszła Martyna. Finka słabo sobie radziła z impertynenckimi i wrednymi osobami ze swojego otoczenia. Nieraz myślała o tym, że świat byłby dużo lepszym miejscem, gdyby ludzie potrafili się powstrzymać od wyładowywania na innych frustracji i lęków. „Swoją drogą ciekawe – pomyślała nagle – czego boi się Cruella. Pewnie jakichś miłych dalmatyńczyków”.

– Boże, potrzebuję wakacji! – krzyknęła do Martyny, wygrzebującej trzy kolejne ciuchy z podłogowej kolekcji. W odpowiedzi na pytające spojrzenie przyjaciółki, która trzymała w ręce kolejną bluzkę, machnęła ręką. – Bierz, co chcesz. Tylko dżinsy zostaw.

Heniek stał zapatrzony w panoramę miasta rozciągającą się z czterdziestego piętra biurowca, w którym jego kancelaria miała główną siedzibę. Warszawa z tej wysokości wyglądała naprawdę pięknie, zwłaszcza że słońce przebijające się przez deszczowe chmury urządzało właśnie spektakl lepszy niż niejeden laserowy show. Schował do kieszeni rękę, na której ciągle czuł silny uścisk swojego ostatniego klienta, drugą poprawił idealnie zawiązany krawat. Obsesja na punkcie wyglądu objawiała się u niego takim właśnie tikiem. Lubił na siebie patrzeć. Miał świadomość, że jest narcyzem, i jak na narcyza przystało, było mu z tym dobrze. Zobaczył szczupłego, dość wysokiego trzydziestolatka o czarującym, lekko ironicznym spojrzeniu. „Jam jest posąg człowieka na posągu świata”, przypomniał sobie nagle cytat ze Słowackiego. Czuł się jak zwycięzca ultramaratonu. Naprężył ukryte pod garniturem mięśnie, żeby jeszcze bardziej poczuć swoją siłę.

Od czasu sukcesu z kopalniami, którym zamknął zeszły rok, był na fali wznoszącej. Szefowie dostrzegli jego talent i powierzali mu coraz trudniejsze sprawy. Uwielbiał ten dreszcz emocji, gdy siadał do nowego zadania. Czuł się jak połączenie Harveya Spectera i Sherlocka Holmesa. Przy drugiej sprawie z tego roku (deweloper versus podwykonawca) zorientował się, że jego kancelaria nie zawsze staje po stronie tego, kto ma słuszność. Gdy podzielił się wątpliwościami z szefem, ten, powołując się na ojców filozofii, twórców prawa rzymskiego i zasady konfucjańskie, wyjaśnił mu, że zadaniem kancelarii jest reprezentowanie klienta i działanie na jego korzyść. Ta zasada jest podstawą etyki zawodu, więc jeśli Henryk chce wykonywać swoją pracę z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, to ma spiąć pośladki i pogonić roszczeniowego podwykonawcę gdzie raki zimują. Heniek tak zrobił, a zalążki wyrzutów sumienia zgasił w chwili, gdy na jego koncie pojawiła się premia za wykonane zadanie. Dzisiaj domknął kolejną sprawę. Tym razem starał się nie wnikać w moralne aspekty podejmowanych działań, skupił się na zapisach prawa, których przecież on nie tworzy, nie może więc brać za nie odpowiedzialności. Żeby uruchomić ośrodek nagrody, zaczął myśleć o mieszkaniu, które kupi za zarobione pieniądze. Kawalerka przestała mu wystarczać, gdy zaczął regularnie spotykać się z Martyną. Od jakiegoś czasu niepostrzeżenie dziewczyna właściwie zaczęła u niego pomieszkiwać, a przynajmniej spędzać weekendy. Obawiał się trochę, że decyzja o powiększeniu przestrzeni zostanie przez nią odebrana jak zaproszenie do wspólnego zamieszkania, a na takie radykalne kroki Heniek nie był chyba jednak gotowy.

– Gratuluję, stary, idziesz jak burza!

Do pokoju wszedł Andrzej, który pomagał Heńkowi w dwóch ostatnich sprawach.

– Dzięki, dobrze mieć to już za sobą. Teraz przechodzę na tryb wakacyjny.

– Jakieś plany?

– Open ’ er wzywa. – Heniek uśmiechnął się na widok zdziwionej miny kolegi. – Mój przyjaciel jest artystą wizualnym. Przygotowuje pokaz do jednego z koncertów i zaprosił całą paczkę. Jedziemy na trzy dni pod namioty. Trzymaj kciuki.

– Okej – powiedział bez entuzjazmu Andrzej, któremu łatwiej było wyobrazić sobie lwy na Antarktydzie niż Heńka, miłośnika czystości, luksusu i wygody, na polu namiotowym. – Gdybyś jednak uznał, że już wyrosłeś z biwakowania, to pamiętaj, że mam apartament w Sea Towers w Gdyni. W razie czego dzwoń.

– Dzięki, zapamiętam.

Gdy telefon przestał podwójnie wyświetlać godzinę, Dominika zorientowała się, że są w Polsce. Uśmiechnęła się do tej myśli, bo chociaż bardzo lubiła Niemcy, to w kraju czuła się jak u siebie. Na najbliższej stacji wymieni się obsługa pociągu i urzędowo miłych Niemców z wystudiowanym uśmiechem numer pięć zastąpią spontanicznie niemili Polacy z miną zdradzającą stan ducha.

Popatrzyła na Rafała, który siedział z nosem w laptopie. Chociaż obcym często wydawał się groźny, bo nosił brodę i miał wytatuowane ręce i kark, to ją widok skupionej twarzy chłopaka rozczulał. Wciąż jej się zdarzało, że w najmniej spodziewanych momentach przypominała sobie różne sytuacje ze szpitala. Siedem dni śpiączki ukochanego rozciągnęło się w całą wieczność i gdzieś na obrzeżach wyobraźni te wspomnienia wywoływały w Dominice zwierzęce przerażenie.

Rafał jak zwykle pracował do ostatniej chwili. Tym razem nawet nie mogła mieć mu tego za złe, bo propozycja, żeby przygotować wideo na koncert podczas Open ’ era, pojawiła się zaledwie miesiąc temu, gdy jej chłopak jeszcze pracował dla opery w Lipsku. Uznał, że to będzie wspaniała odskocznia od ciężkiego klimatu muzyków klasycznych. Rzucił się w wir pracy i w ten sposób Dominika została jego agentką, asystentką, opiekunką i kucharką. Pełniła też każdą inną funkcję, jaka była potrzebna do obsługi młodego artysty z problemami zdrowotnymi. Chociaż znali się od wielu lat, ich wspólna przygoda zaczęła się pół roku temu, gdy Rafał wrócił z Anglii. Najpierw spotykali się zupełnie niezobowiązująco, czerpiąc przyjemność ze swoich młodych ciał. W międzyczasie Rafał miał małą przygodę z Finką – organizatorką koncertu bożonarodzeniowego, na który robił mapping, a Dominika z Heńkiem – wspólnym kumplem z dawnych lat. Wszystko zmienił tragiczny wypadek. Ekipa z Halemby poszła się kąpać w przeręblu i Rafał wpadł pod lód, a po drodze uderzył jeszcze głową o lodową krawędź. Gdy chłopak wylądował w szpitalu, Dominika zdała sobie sprawę, jaki jest dla niej ważny. Spędzała przy jego łóżku każdą wolną chwilę, czuwała nad nim i nad jego matką, którą ta sytuacja czasem przerastała. Kiedy odzyskał przytomność, stali się nierozłączni. To znaczy nierozłączni do pewnego czasu, bo w marcu Rafał dostał propozycję pracy w Lipsku, gdzie miał przygotowywać oprawę wideo dla trzech nowych projektów. Od jego wyjazdu widywali się średnio raz na dwa tygodnie, gdy Dominika uzbierała kilka wolnych dni z rzędu albo Rafał robił sobie przerwę w pracy. To był ciekawy czas, pełen nowych wyzwań.

– Kotku, mamy gdzieś proszki przeciwbólowe? – usłyszała nagle. Aż podskoczyła, tak wystraszył ją głos Rafała. – Nad czym się tak głęboko zamyśliłaś? – zapytał zdziwiony.

– Nad nieprzewidywalnością życia. – Uśmiechnęła się i sięgnęła do torby po tabletki. Podała je razem z butelką wody.

– Dzięki, jesteś niezastąpiona.

– Tak ci się tylko wydaje – odpowiedziała jakby ciągle nieobecna.

Słońce już gasło. Nad polem namiotowym unosiła się delikatna mgła kurzu rozświetlana blaskiem ostatnich promieni. „Golden hour”, pomyślała Finka i odruchowo sięgnęła po aparat. Nie miała żadnego zlecenia, nie pracowała nad żadną wystawą. W takich momentach robienie zdjęć sprawiało jej największą przyjemność. Wprawne w łapaniu dobrych kadrów oko namierzyło od razu najciekawsze twarze, wymowne gesty, zabawne sytuacje. Młoda fotografka wiedziała, że nie ma zbyt wiele czasu, bo za chwilę słońce schowa się za horyzontem, a światło ze złotego zmieni się w szaroniebieskie.  Open ’ er zachwycał ją wieloma rzeczami, ale ludzie wydawali się jej najbardziej fascynujący.

To było wyjątkowo malownicze ujęcie. Trawy, jeszcze niezdeptane przez festiwalowiczów, chwiały się delikatnie na wietrze, tworząc ramę dla podwójnego portretu siedzących nieco dalej dziewczyn. Gorączkowo o czymś dyskutowały, na ich twarzach malowało się wiele emocji. Jedna miała burzę blond włosów, które pięknie współgrały z puchatymi wierzchołkami traw. Finka podniosła aparat do twarzy, ustawiła ostrość na oczach swoich mimowolnych modelek i gdy już miała nacisnąć spust, w kadrze pojawiła się wielka zielona plama, która okazała się nogawką spodni jakiegoś gapowatego przechodnia. „No, idź sobie!”, pomyślała. Gdy po długich trzech sekundach spełnił jej życzenie, dziewczyny wstawały. „Niech to szlag!”, westchnęła i rozejrzała się w poszukiwaniu innych ujęć. Znowu zachwyciła się spokojem panującym dookoła, atmosferą relaksu i radości. Takiego stanu nie doświadczała zbyt często.

Ten rok był dla niej pasmem sukcesów. Zorganizowała trzy wielkie bożonarodzeniowe koncerty orkiestry symfonicznej połączone z mappingami, a potem wystawę swoich fotografii przedrukowaną przez „National Geographic” w ośmiu krajach na trzech kontynentach. W kolejce czekały już kolejne imprezy dla największych instytucji muzycznych w kraju, a Finka, zamiast szaleć z radości, czuła tylko narastające zmęczenie.

Wspomnienie koncertów bożonarodzeniowych wywoływało w niej bolesny skurcz żołądka. Największy sukces zawodowy zbiegł się w czasie z wypadkiem chłopaka, o którym wtedy myślała, że będzie jej ukochanym. Gdy ona dogadywała muzyków, pracowała nad promocją i spójnością finansową przedsięwzięcia, on balansował między życiem a śmiercią wyłowiony w ostatniej chwili z przerębla, ale długo pozostający w śpiączce. Koncert, który współtworzył, obejrzał miesiąc później na nagraniu, leżąc w łóżku ze swoją nową dziewczyną. Nie była nią Finka. Trudno jej było cieszyć się wystawą, chociaż to pracy nad nią zawdzięczała swoją znajomość z Rafałem. Oczywiście była z siebie dumna. Gdy przyszedł egzemplarz „National Geographic” z Indii, popłakała się ze wzruszenia. I zmęczenia. Zdała sobie sprawę, że jest wyczerpana. Tymczasem czekały na nią jeszcze trzy koncerty, które miała zrobić dla wielkich polskich firm. Oczywiście je zrobiła, bo praca była lepsza niż myślenie o rozczarowaniu i złamanym sercu. „Nie ma co żałować przeszłości, trzeba się cieszyć dniem dzisiejszym. Carpe fucking diem!”, podsumowała swoje rozważania myślą ukradzioną z jakiegoś mema. Dzisiaj świat był piękny i miała zamiar tym pięknem naprawdę się nacieszyć.

Jej uwagę przykuł kolejny malowniczy widok. Na łagodnym wzniesieniu dostrzegła grupę czterech osób, których sylwetki czarno rysowały się na tle zachodzącego słońca. Żeby znowu nie stracić okazji, szybko chwyciła aparat, ale właśnie wtedy zobaczyła, że ten sam gapcio wchodzi powolnym krokiem w jej kadr i psuje układ postaci. „No nie, znowu”, westchnęła w duchu i opuściła aparat. „Widocznie to nie jest dzień dobrych zdjęć”, pomyślała, głębokim oddechem przeganiając narastającą gulę frustracji. Kątem oka namierzyła ogródek piwny. Zimny browar wydał jej się najlepszym pomysłem na nadchodzący wieczór. Upał nieco zelżał, zryw fotograficzny opadł, przyszła pora na podniesienie poziomu alkoholu we krwi.

Pięć minut później stała na końcu długiego ogonka spragnionych festiwalowiczów. Z daleka dobiegała jakaś melodia w stylu reggae, dzień się kończył, a festiwal zaczynał tętnić życiem. Kolorowe światła nabierały intensywności, nagrzana słońcem ziemia pachniała lipcowymi ziołami, cykady konkurowały z bitami festiwalowych gwiazd. Kolejny raz Finka dała się ponieść atmosferze chwili. Nigdzie się nie spieszyła, nie miała żadnych spotkań, faktur ani umów do załatwienia. Cały wieczór należał tylko do niej. To ją zachwycało i sprowadzało spokój – rzadkie, a jednocześnie wspaniałe uczucie, które jednak prysło jak bańka mydlana, gdy Finka spojrzała na kolejkę i zorientowała się, że tuż przed nią wcisnął się kto? Koleś w zielonych dresach Adidasa, który zepsuł jej dwa najlepsze kadry wieczoru, a teraz jeszcze kradnie jej czas. Tego już było za wiele.

– Przepraszam – powiedziała tonem wyrażającym wiele, ale nie uprzejmość. Poklepała intruza w ramię. – To naprawdę żenujące, żeby się wciskać do kolejki po piwo. Jeśli jesteś tak bardzo spragniony, wystarczy powiedzieć, ale widocznie nikt cię nie nauczył elementarnej uprzejmości. – Nakręcała się własnym monologiem, bo ciągle mówiła do pleców (całkiem niezłych, to prawda, ale co z tego, skoro należały do jakiegoś neandertalczyka), aż nagle psuj wieczoru się odwrócił.

– Oj, sorry, nie sądziłem, że też stoisz w kolejce – odpowiedział lekko zakłopotany. – Wyglądałaś, jakbyś medytowała albo złapała fazę po bakaniu. – Spojrzał na Finkę z szerokim uśmiechem i wtedy dziewczyna pomyślała, że przecież zna tego gościa.

– Brajan? – zapytała, nie dowierzając własnej pamięci.

– Finka? Józefina Ślęczka? – odpowiedział pytaniem na pytanie, a jednocześnie rozkładał ramiona do przywitania.

– Mój Boże, jaki świat jest mały! – zawołała i wpadła w uścisk Brajana, a właściwie Michała Korka, z którym dawno temu studiowała zarządzanie w kulturze.

– Jaka miła niespodzianka! Piwo? – zapytał, bo właśnie dotarli do dystrybutorów.

– Jasne!

Chwilę później siedzieli na paletach zastępujących krzesła i stoły. Finka przyglądała się uważnie chłopakowi, który przez pięć lat jej życia był jak niewyczerpany ocean żartów i zgrywy. Nowy Brajan w niczym nie przypominał jej chudego jak szczypiorek kumpla, którego znakami rozpoznawczymi były rozciągnięty sweter i półdługie, nigdy nieczesane włosy. Razem z jeszcze kilkoma osobami tworzyli paczkę, która przerwy między zajęciami spędzała w palarni (pięć lat biernego nikotynizmu na pewno odcisnęło piętno na płucach Finki, ale czego się nie robi dla przyjaciół), imprezowała w weekendy i juwenalia, ale też wspólnie przygotowywała się do sesji, a nawet pisała sobie wzajemnie fragmenty prac zaliczeniowych z magisterskimi włącznie. Brajan był prawdziwą gwiazdą tej grupy. Zawsze uśmiechnięty, wygadany, dusza towarzystwa. Ambitne koleżanki doprowadzał do szału tym, że często dostawał lepsze od nich oceny, chociaż nauką gardził równie mocno jak muzyką disco polo. W myśl zasady „czego się nie douczę, to dowyglądam” uwodził wykładowczynie i wykładowców, na każdego mając własny sposób. Kolegów z kolei doprowadzał do rozpaczy, bo to na niego leciały najlepsze laski, zwłaszcza uduchowione humanistki, chociaż on zdawał się nie zauważać ich istnienia. Ksywka „Brajan” przylgnęła do niego, gdy na jednej z imprez wygadał się, że w pierwszej klasie liceum słuchał namiętnie Briana Adamsa, a nawet miał jego plakat na ścianie.

Finka była bardzo ciekawa, co teraz porabia jej kolega. Kiedyś z dziewczynami doszły do wniosku, że taki niebieski ptak albo skończy na kasie w Biedronce, albo będzie się ślizgał ze stanowiska na stanowisko, aż swoim urokiem osobistym zdobędzie wysoką pozycję w jakiejś prestiżowej instytucji kultury. Tymczasem nowy Brajan był umięśniony, miał dopracowany wygląd i bardziej przypominał celebrytę niż urzędnika państwowego. „Mam cały wieczór, żeby się dowiedzieć, jaka wróżka go zaczarowała”, pomyślała Finka, pociągając pierwszy łyk piwa. Nigdy nie smakowało tak dobrze jak latem w plenerze.

– My time machine is working – powiedziała, stukając się plastikowym kuflem z dawnym przyjacielem, i naprawdę poczuła, jakby ostatnich dziesięciu lat nie było. Odpowiedziała uśmiechem na promienne spojrzenie Michała i wzięła głęboki wdech. Wiedziała, że to będzie zajmujący wieczór.

Ziemia była wyschnięta na kamień. Wbijanie śledzi w twardy grunt lotniska okazało się dla Rafała, który ciągle nie odzyskał pełni sił, nie lada wyzwaniem. Postawił jednak za punkt honoru, że sam sobie poradzi. Nie może przecież o wszystko prosić Dominiki.

– Ośle uparty! – zaśmiała się, podtykając mu duży gumowy młotek pod spocony nos. – Pożyczyłam od sąsiadów. Okazali się lepiej przygotowani niż my.

– Dzięki, chociaż nie trzeba było, już kończę – odburknął rozczarowany tym, że znowu dziewczyna wyratowała go z kłopotu.

Kilka uderzeń i namiot był zabezpieczony przed podmuchami wiatru, który na lotnisku niedaleko morza hulał w najlepsze nawet przy pięknej pogodzie.

– No to chyba czas na chillout! – Dominika uśmiechnęła się, czerpiąc ze swoich nieprzebranych pokładów optymizmu. – Chodźmy napić się piwa i posłuchać muzyki dla zwykłych ludzi.

Rafał chwycił rękę, którą wyciągnęła do niego Dominika, i ucałował ceremonialnie.

– Głowa mnie znowu rozbolała. Położę się na chwilę.

– Serio? To ja skoczę się rozejrzeć i wrócę za pół godziny.

Dominikę roznosiła energia. Była bardzo podekscytowana festiwalem, który stanowił dla niej miłą odskocznię od klimatów muzycznych, w których obracał się Rafał, a przy nim i ona, przez ostatnie pół roku. Myśl, że można słuchać muzyki i pić przy tym piwo, głośno komentować i tańczyć, nawet jeśli nie jest się primabaleriną wychowaną przez Teatr Bolszoj, była dla niej po prostu rozkoszna i tej rozkoszy chciała zaznać jak najszybciej. Finka zmyła się z pola namiotowego, gdy tylko pojawili się z Rafałem, jej brat ponoć od południa szalał na falach zatoki. Zamieszanie w kancelarii zatrzymało Heńka dłużej w pracy, więc on i Martyna mieli dojechać dopiero za dwie godziny. Dominika, uzbrojona w opaskę festiwalową, kartę płatniczą i kapelusz słomkowy, ruszyła na podbój strefy gastro niezrażona tym, że pierwsze festiwalowe wrażenia będzie przeżywać w samotności. „Jakiej samotności? – zbeształa sama siebie. – Jest tu kilkadziesiąt tysięcy ludzi, na pewno będzie się do kogo odezwać. Samotność w tłumie – to nie ja!”. Uśmiechnęła się trochę do siebie, a trochę do grupki rozgadanych dziewczyn, które szły z naprzeciwka. Nagle poczuła ręce, które chwyciły ją z tyłu.

– Nie mogę cię samej puścić w ten dziki tłum – szepnął jej Rafał do ucha. – Pomyślałem, że zaproszę cię na piwo. – Cmoknął ją w policzek i złapał za rękę.

– Stokrotne dzięki, zacny rycerzu – odpowiedziała trochę złośliwie, ale dało się wyczuć w jej głosie radość. – Prosta rozrywka dla gawiedzi dobrze nam zrobi.

– Czyżbyś miała dosyć orkiestr, śpiewu operowego i bankietów? Niektórym nie nudzi się to przez całe życie.

– Mój drogi, jestem plebejuszką i tak już zostanie, sorry.

– Naprawdę nie podobało ci się w Lipsku? – Rafał przez chwilę stracił orientację w tym, kiedy jego dziewczyna się zgrywa, a kiedy mówi poważnie.

– Dwa piwa poproszę. – Dominika na chwilę oderwała się od rozmowy. – Bardzo się ucieszyłam, gdy dostałeś tę propozycję z opery. Nowe wyzwanie, nowe miasto… Poza tym Niemcy mają o wiele lepsze możliwości rehabilitacji, więc i dla twojego zdrowia było to dobre rozwiązanie. Jestem pewna, że bardzo dużo zyskałeś na tym kontrakcie – nie tylko pieniądze i kolejny artystyczny sukces. I wiem, że sporo się nauczyłeś, ja zresztą też, ale bądźmy szczerzy – to nigdy nie będzie mój ulubiony typ muzyki. Przecież jak Elektra zawodzi przez godzinę o tym, że matka powinna się zabić, to jestem gotowa pomóc w tym samobójstwie, żeby tylko opętana córka przestała już krzyczeć.

– Oj tam, oj tam – roześmiał się Rafał. – Musisz jednak przyznać, że nie słyszałaś wcześniej, żeby ktoś śpiewał tak głośno i tak czysto, rzucając się przy tym po scenie.

– Przyznaję. – Dominika stuknęła kuflem w kufel na potwierdzenie swoich słów. – Przyznaję też, że bardzo mnie cieszy koniec tego kontraktu i twój projekt festiwalowy. Gdyby nie on, pewnie byśmy tu nie przyjechali. A popatrz, jak tu pięknie!

– To się okaże, jak już będę po projekcji – odpowiedział Rafał. Niby się przy tym uśmiechnął, ale Dominika wyczuła w jego głosie niepewność i tremę.

Heniek z rozpaczą spojrzał na swoje buty. Jeszcze dwie godziny temu były to nowiutkie najki kupione specjalnie na festiwal. Teraz spod grubej, szarej, matowej warstwy kurzu ledwie prześwitywało gumowe logo, w którego zwartą strukturę nie wdarł się pył z lotniska. Tupnął kilka razy z nadzieją, że w ten sposób otrzepie buty i przypomni sobie, jaki miały kolor, ale wywołał tylko kolejne tumany.

– Przestań, bo się podusimy! To gorsze niż smog! – Martyna zakaszlała teatralnie. – Wrzuciłam nasze rzeczy do namiotu. Are you ready for the party?!!! – krzyknęła entuzjastycznie.

– Widzę, że ty jesteś. – Heniek zmierzył ją wzrokiem od stóp do czubka głowy przystrojonej w kolorowy wianek ze sztucznych kwiatów.

– Oczywiście. Przygotowałam festiwalowymust have: trampki, dżinsową katanę i kwiaty we włosach. – Martyna obracała się w kółko przed chłopakiem, oczekując uznania i zachwytu. Zobaczyła jednak coś na kształt konsternacji i niezrozumienia.

– A te naklejki? – Najbardziej zdumiewał Heńka makijaż, bo swoją dziewczynę kojarzył głównie z nienagannymi biurowymi stylizacjami. Dzisiaj na twarzy Martyny połyskiwały sztuczne diamenciki układające się w linie nad brwiami.

– Widziałam takie u Brodki. I u kilku instagramerek.

– Wyglądasz, jakbyś się nieustannie i na bogato dziwiła. Naprawdę chcesz tak wyjść do ludzi i nie martwisz się, że ich wystraszysz?

– Proszę cię, nie zachowuj się jak ramol.

– Nie jestem ramolem, wypraszam sobie. Zobacz, włożyłem T-shirt, chinosy i najki. Musisz mi uwierzyć na słowo, że to są najki. – Znowu spojrzał z rozpaczą na buty.

– Chodź, piwo pomoże nam zaaklimatyzować się w tej nowej rzeczywistości. Poza tym mamy wspaniałych sąsiadów, od wielu lat marzę o tym, żeby znowu mieszkać z Finką. – Martyna spojrzała na namioty ustawione obok.

– Dobrze, że na mój temat nie masz takich fantazji. – Trudno było nie usłyszeć sarkazmu w tym niby-żarcie.

– Jeśli chodzi o ciebie, wolę czyny niż fantazje.

Martyna podeszła do Heńka, objęła go za szyję i pocałowała namiętnie. Ten odpowiedział na pocałunek, chwycił ją jedną ręką w talii, drugą położył na kształtnym pośladku.

– Może przed piwem sprawdzimy, czy dobrze napompowałem materac? – zapytał, wskazując na namiot.

Martyna uśmiechem odpowiedziała na pytanie i pchnęła chłopaka w stronę wejścia.

– Jak tam twoje życie uczuciowe? Musisz mi wszystko opowiedzieć ze szczegółami! – Brajan spojrzał Fince głęboko w oczy, szelmowsko się przy tym uśmiechając.

Zawsze poważne rozmowy o związkach, ale też plotki o chłopakach i dziewczynach zaczynali od tego samego pytania. Ich wzajemna relacja była całkowicie platoniczna i oparta na pełnej szczerości. Właściwie łatwiej było Fince wyobrazić sobie, że ma lesbijski romans z którąś ze swoich przyjaciółek, niż że idzie do łóżka z Brajanem. Wiedziała, że z jego strony jest tak samo. To sprawiało, że byli zupełnie pozbawieni zazdrości o siebie wzajemnie.

– Ty zaczynaj, bo u mnie nie bardzo jest o czym gadać. – Finka nie miała ochoty psuć sobie wieczoru historią, od której z taką przyjemnością uciekła, szczęśliwym zrządzeniem losu wprost w ramiona starego znajomego.

– Ostatnie pół roku jestem sam. I dobrze się składa, bo od kiedy zostałem adonisem i gwiazdą YouTube’a, laski po prostu ustawiają się do mnie w kolejce. Żadnej nie zwodzę (no, może niektóre odrobinę), żyję przyjemnie i bez zobowiązań.

– I naprawdę odpowiada ci takie ślizganie się po powierzchni relacji międzyludzkich? Nie masz ochoty na stały związek? – Finka uwielbiała kwestionować zadowolenie Brajana z samego siebie.

– To nie do końca tak jest. Po prostu korzystam z tego, że mam tak rozległy dostęp do kobiet i mogę poznać ich tak wiele. Wierzę, że w ten sposób trafię wreszcie na jakąś naprawdę fajną i wartościową. Do tej pory się nie udało. – Michał wzruszył ramionami na znak bezradności.

– A skąd wiesz, która jest wartościowa, skoro żadnej z nich nie poświęcasz zbyt wiele czasu?

– Proszę cię, przecież wiesz, że wystarczy dziesięć sekund, żeby poznać człowieka.

– Ciebie na pewno. – Finka znajdowała wielką przyjemność w dokuczaniu Michałowi. – A, już rozumiem. Po prostu każda kolejna dziewczyna, gdy tylko zorientuje się, z kim ma do czynienia, zmywa się po kilku dniach, dlatego ty możesz uchodzić za Casanovę. Sprytnie. Chyba.

– No dobra, czas na twoją historię. – Brajan spojrzał na kumpelę wyczekująco, bo czuł, że to zwlekanie wiąże się z jakimś jeszcze nie do końca przepracowanym rozczarowaniem miłosnym.

Finka wzięła głęboki łyk piwa, zastanawiając się przy tym, jak w skrócie opowiedzieć o wszystkim, co jej się przydarzyło w ciągu pół roku.

– W listopadzie na lotnisku zrobiłam zdjęcie pięknemu chłopakowi. Martyna, moja przyjaciółka, chciała pomóc mi go znaleźć, a wywołała memowy kryzys światowy, bo zdjęcie zrobiło wątpliwą karierę w sieci. Chłopak jednak się znalazł. Okazał się uzdolnionym artystą wizualnym z Rudy Śląskiej i bardzo miłym facetem. Zaproponowałam mu udział w koncercie bożonarodzeniowym. On robił mapping, ja organizowałam całość. Przygody ze zdjęciem i wspólna praca zbliżyły nas na tyle, że wylądowaliśmy w łóżku. Było zajebiście. Tyle tylko, że w Rudzie była druga dziewczyna o wielu różnych talentach, których ja ewidentnie nie posiadam. – Na zdziwione spojrzenie Brajana Finka pokazała gestem duży biust i językiem wypchnęła policzek. Wzięła kolejny łyk piwa. – Życie lubi dramatyczne zwroty akcji. W dniu koncertu ten chłopak miał wypadek. Zapadł w śpiączkę, z której wybudził się tydzień później nieświadom sukcesu, który odniósł. Ja byłam zajęta przygotowywaniem powtórki wydarzenia, ta druga dziewczyna siedziała przy jego łóżku i tak już zostało.

– Czyli wykorzystał cię podwójnie, a potem zostawił dla innej panny? – Brajan zawsze walił z grubej rury. – Słabo. – Pokręcił głową z niedowierzaniem. – I jak ty się z tym czujesz?

– Już chyba całkiem dobrze. Najlepsze jest to, że przyjechałam na festiwal, bo ten chłopak będzie miał w niedzielę pokaz wideoartu podczas jednego z koncertów. Zaprosił całą ekipę, więc przyjechaliśmy na trzy dni, żeby dobrze zacząć wakacje.

– Zawsze podejrzewałem, że jesteś trochę perwersyjna, jakieś delikatne sado-maso. Pewnie matka zbyt wymagająca i jakieś nieprzepracowane traumy z dzieciństwa. Wiesz, ostatnio interesuję się też psychologią. Na pewno jest całkiem dobrze? Dlaczego spotkałem cię samą i siedzisz ze mną od dwóch godzin, skoro przyjechałaś tu z ekipą znajomych? Czemu nie odpisujesz na wiadomości, które co jakiś czas do ciebie przychodzą?

– Rany, jesteś jakimś śledczym czy co? – Finka poczuła się dotknięta, jak to się zdarza, gdy ktoś w zbyt krótkim czasie mówi zbyt wiele zbyt prawdziwych rzeczy, które próbujemy wyprzeć ze świadomości.

– Po prostu starałam się dobrze zrozumieć twoją opowieść. Nie miej mi tego za złe. Bardzo się cieszę, że cię spotkałem. Moja ekipa to prości ludzie od fitnessu, z tobą czuję się jak w galerii sztuki.

– Galerie są nudne. – Foch jeszcze nie minął.

– Dla miłośników fitnessu na pewno, ale nie zapominaj, że pod tymi mięśniami kryje się wrażliwy na piękno sztuki kulturoznawca. – Michał wskazał swoje wnętrze, które lokował na wysokości przepony, gdzieś pomiędzy mięśniami klatki piersiowej a sześciopakiem.

– Niech ci będzie. – Finka wreszcie się uśmiechnęła. – Chyba potrzebuję więcej piwa. I toalety.

– To ja zajmę się pierwszą, a ty drugą potrzebą, okej?

– Dzięki. Jednak jesteś wspaniały. – Przesłała mu całusa i ruszyła w stronę toi toia.

„Jakie to szczęście, że nie jestem skazany na piwo”, pomyślał Ksawery, wychylając jeden po drugim dwa kieliszki gorzkiej żołądkowej. Na miejsce dotarł już po zmroku. Planował, że pojawi się przed wieczorem i rozbije się z całą ekipą, a potem będzie z nimi imprezował, ale fale były dzisiaj szczególnie piękne. Oczywiście nie mogły się równać z australijskimi, ale jak się nie ma, co się lubi… Zresztą po pół roku ciężkiej pracy taki wypad jawił mu się jak wyrwanie z klatki, a surfowanie było doświadczeniem lepszym niż randka z ponętną blondynką. Albo brunetką.

Niby sprawdzał, kto dzisiaj gra, na której scenie i o której godzinie, ale informacji było tak dużo, że od razu wszystko zapomniał, więc postawił na zupełny spontan. Kolejki po wegeburgery, organiczne pizze i bezglutenowe lody wydały mu się absurdalnie długie, pozostał więc przy zaspokajaniu pragnienia. Na szczęście wino było alkoholowe i z winogron, więc kupił sobie lampkę, a raczej plastikową miarkę, i ruszył w stronę muzyki, która dobiegała z daleka. Czuł, że alkohol ciepłą falą rozchodzi się po ciele i rozluźnia wyczerpane wysiłkiem mięśnie. Wziął głęboki wdech. Poczuł zapach traw, pyłu, tytoniu i innych substancji wziewnych, wspaniałą mieszankę kojarzącą się nieodparcie z wakacjami. W Azji poznał podstawy różnych technik medytacyjnych. Zatrzymał się na chwilę i zamknął oczy. Transowa muzyka, która zbliżała się coraz bardziej, bujała go jednolitym rytmem. Zsynchronizował oddech z bitem dobiegającym ze sceny. Po chwili poczuł, że ogarnia go niezwykły spokój. Cały stres związany z prowadzeniem firmy, konfliktami z ojcem, frustracją, którą wywołała polska rzeczywistość – wszystko zniknęło. Otworzył oczy i zobaczył, że stoi przed nim Finka i rozmawia z jakimś chłopakiem, który wygląda jak instruktor z klubu fitnessu. Tak go zaskoczył ten widok, że przez chwilę podejrzewał, że to może jakaś wizja, że pomylił techniki oddechowe. Ale nie, siostra była siostrą z krwi i kości, chłopak składał się przede wszystkim z mięśni i czarującego uśmiechu. „Cholera, nawet mnie by uwiódł”, pomyślał Ksawery, gdy zobaczył promienne spojrzenie Finki wpatrującej się w swojego towarzysza.

– Hej, młoda, jak się masz! – zawołał.

– O, bracik, nareszcie! Już myślałam, że cię wiatry zawiały do Szwecji.

– Przecież wiesz, że ja zawsze wracam, jak bumerang. Cześć, jestem Ksawery. – Wyciągnął rękę do stojącego obok siostry chłopaka. Tak bardzo odbiegał od typów, które jej się podobały, że Ksawery musiał się dowiedzieć, o co chodzi. Może odezwie się trzynastozgłoskowcem? Może to wybitny aktor przygotowujący się do roli w Magic Mike 2?

– Cześć, jestem Michał Korek, kolega Finki ze studiów. – Chłopak uśmiechnął się i zmiażdżył dłoń Ksawerego w uścisku atlety.

– Finka była na jakichś studiach, o których nie wiem? Wybacz, ale nie wyglądasz ani na wirtuoza skrzypiec, ani na dyrektora domu kultury.

– Wybaczam, potraktuję to jako komplement. Studiowaliśmy razem zarządzanie w kulturze. Trudno mi było znaleźć pracę w zawodzie, bo sprzedawanie popcornu w kinie to nie był szczyt moich marzeń, więc zamieniłem kulturę wysoką na kulturę fizyczną.

– No proszę, chyba ci ta zamiana wyszła na dobre. – Ksawery nie mógł przestać patrzeć z zazdrością na doskonale wyrzeźbione ciało Michała.

– Zdecydowanie. Gdybyś szukał trenera personalnego, to się polecam. Chociaż wydaje mi się, że sam sobie nieźle radzisz.

– Oooo, zaiskrzyło między wami – wtrąciła się Finka, którą już zaczęła bawić ta kokieteria chłopaków.
– Jasne. – Ksawery puścił oko do Michała. – Może skoczymy na piwo?

– Nie mogę. Muszę wracać do hotelu, mam jutro rano nagranie, trzeba jakoś wyglądać.

– Nagranie? – zdziwiła się Finka.

– Prowadzę kanał na YouTubie, fani czekają na trening z plaży. Ale możemy się spotkać wieczorem, wtedy chętnie i dużo mogę z wami wypić.

– Jasne, odezwij się, jak dotrzesz na festiwal. Bardzo miło było cię spotkać. – Finka uściskała Brajana i drugi raz tego dnia poczuła przyjemność płynącą z dotykania jego świetnie zbudowanego ciała. „#dobrazmiana”, pomyślała.

„Fal, nie ma fal, nie ma fal…”, dobiegło ze sceny.

– O, to piosenka dla mnie! – zawołał Ksawery. – Chodź, czas potańczyć – i pociągnął Finkę w stronę muzyki.

– Stary, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że udało nam się tu wszystkim przyjechać. Za wakacje!

– Rafał, z tobą nawet do piekła! – Heniek stuknął swoim kuflem w kufel przyjaciela. Starał się uśmiechnąć, ale ciągle kątem oka widział swoje zakurzone buty. – Chociaż zamiast pola namiotowego mogliśmy wynająć jakiś pensjonat.

– No co ty, myślałem, że będziesz największym orędownikiem spania w plenerze. Wiem przecież, że wygarniturowany prawnik to tylko jedna strona twojej osobowości. W głębi serca jesteś przecież dzielnicowym łobuziakiem.

– No wiesz co, wygarniturowany prawnik?! Może po prostu dobrze ubrany mężczyzna sukcesu? I skąd pomysł, że jestem dzielnicowym łobuziakiem?

– To przecież ty zawsze wymyślałeś najlepsze akcje, z kąpielą w przeręblu włącznie.

Na to wspomnienie twarz Heńka spochmurniała.

– Słuchaj, Rafał, nie mieliśmy okazji o tym pogadać. Chciałem cię przeprosić za to, co się stało na stawie. Mam nieustające wyrzuty sumienia, że mogłem cię wtedy zabić. Boże, jakie to było głupie…

– Przestań, nie mam do ciebie o nic żalu. Miałem, to prawda, ale nie o kąpiel pod lodem, tylko o numer z Dominiką. Minął mi bardzo dawno temu. Jestem ci ogromnie wdzięczny za to, że pomogłeś mojej mamie i ogarnąłeś mapping. Bez ciebie ten koncert by się nie udał. – Rafał spojrzał na przyjaciela i wyciągnął ręce jak pluszowy miś.

– No co ty, uścisk rąk chyba wystarczy. – Heniek nie chciał pokazać po sobie wzruszenia.

– O, Rafałek potrzebuje przytulaka? Chętnie pomogę. – Martyna, która właśnie razem z Dominiką wracała z wyprawy do toi toia, wpadła w ramiona Rafała.

– Dzięki, złotko, na ciebie zawsze można liczyć. A ten zimny drań nie ma w sobie ani krzty dobrych uczuć.

– Gdybyś miał większe piersi, tobyś się przekonał, że stać go na wiele. – Martyna wymownie podniosła brwi.