Strona główna » Obyczajowe i romanse » Jak Dziad Borowy ze zbójami urządzał popas. Zmagania z Dusiołem

Jak Dziad Borowy ze zbójami urządzał popas. Zmagania z Dusiołem

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7859-031-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jak Dziad Borowy ze zbójami urządzał popas. Zmagania z Dusiołem

W baśni wkraczamy w prastary, słowiański świat. Specjalne miejsce w opowiadaniu pierwszym zajmuje bór, który zdumiewa różnorodnością form. W drugim akcja przenosi się do słowiańskiej wioski. Wszystko tu żyje i odczuwa. Zarówno drzewa,  jak również zwierzęta i postacie ze świata dawnych słowiańskich wierzeń. Wszystko współgra, przeplata się ze sobą. Znajdujemy tu istoty widzialne i niewidzialne. Próbowałem ożywić ten dawno zapomniany świat naszych przodków.
Część  pierwsza - Jak Dziad Borowy ze zbójami urządzał popas - koncentruje się na wojach germańskich, którzy podążają przez bór, by pojmać słowiańskiego kapłana, odpowiedzialnego za to, że nie mogą oni zdobyć małej słowiańskiej wioski gdzieś na pograniczu. Po drodze spotykają przeróżne istoty. A sam las daje im nauczkę.
Część druga - Zmagania z dusiołem - opowiada o walce z tytułowym dusiołem. Walczy z nim mały chłopiec, drugą walkę stacza czarownica. Są też wątki poboczne, jak spotkanie barda z wampirem.
Moim głównym celem jest stworzenie słowiańskiej baśni. Zainteresowałem się tą tematyką już w trakcie studiów. Podczas pisania pracy licencjackiej i magisterskiej poszukiwałem materiałów z tej dziedziny. Natrafiłem głównie na pisma historyczne, opracowania archeologiczne, literaturę popularnonaukową. Jednak najbardziej interesowały mnie mity, podania i legendy. Niestety na próżno szukałem ich w naszej literaturze, ponieważ nie istniały.
Moim śmiałym marzeniem jest popularyzacja właśnie takiej literatury, budowanie jej na tych znikomych źródłach jakie nam jeszcze pozostały. Wydaje mi się, że warto postawić na budowę naszej rodzimej fantastyki opartej na legendach słowiańskich. Przekazać ją następnym pokoleniom, które przyjdą po nas, by dorobek nasz był dla nich łatwiejszym polem do działania niż to czym my dzisiaj dysponujemy.

Mam nadzieję, że lektura będzie przyjemna.
Piotr Gulak

Szczęśliwy ten, w kim zapłonie żywa, silna miłość do dzikich drzew, do ptaków i zwierząt, kto je uważa za równe sobie urodzeniem i wie, że w zamian za jego miłość one mogą go również obdarzyć czymś bardzo cennym.
P. Mulford „Przeciw śmierci”

Polecane książki

Prawdziwa historia puszystej kociej celebrytki, która ma łapy pełne roboty! Ile w codzienności pewnej stacji kolejowej może zmienić mały kotek? Kiedy pracownicy dworca Huddersfield przygarniają małą puszystą kuleczkę, nie podejrzewają, że Felix podbije ich serca tysięcy ludzi z całego świata. Felix ...
Książka jest jednym z pierwszych w polskiej literaturze naukowej z dziedziny socjologii miasta przykładem zastosowania perspektywy antropologiczno­socjologicznej oraz paradygmatów interpretacyjnego i socjologii życia codziennego, czyli metodologii jakościowej, stosowanych w badaniach antropologiczny...
Porywający thriller kryminalny autorki światowych bestsellerów. Z udziałem Willa Trenta i Sary Linton Rutynę rodzinnych zakupów przerywa uprowadzenie Michelle Spivey, matki opuszczającej sklep z jedenastoletnią córką. Śledztwo trwa, policja szuka porwanej, a partner błag...
Czy wydmy potrafią śpiewać? Od czego zależy kształt piorunów? Kto skonstruował najprecyzyjniejszy zegar na świecie? Dlaczego gorąca woda zamarza szybciej niż zimna? Zawsze się nad tym zastanawialiście, ale wstydziliście się zapytać? Teraz odpowiedzi leżą w zasięgu ręki. Tomasz Rożek , dziennikarz i ...
Niezwykła, a mało znana biografia Pamel Lyndon Travers (1899–1906), australijskiej pisarki i poetki, zainteresuje z pewnością nie tylko miłośników kultowej serii opowieści o Mary Poppins – niezwykłej niani z ulicy Czereśniowej....
Mieszkańcy Islandii nie noszą nazwisk, więc w książce telefonicznej znajdziesz ułożone alfabetycznie imiona. Althing, islandzki parlament, wygląda jak mały domek, a w jego pobliżu sprzedają ponoć najlepsze na świecie hot dogi. Islandczycy jadają gnijącego rekina i kryją się przed wybuchami wulkanów....

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Piotr Gulak

Piotr Gulak

Jak Dziad Borowy ze zbójami urządzał popas.

Zmagania z Dusiołem

© Copyright by Piotr Gulak & e-bookowo

Projekt okladki: Mixer & e-bookowo

ISBN 978-83-7859-031-6

Wydawca:
Wydawnictwo internetowe e-bookowo www.e-bookowo.pl

Kontakt:wydawnictwo@e-bookowo.pl

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

Jak Dziad Borowy ze zbójami urządzał popas

Wietrzyk leciutko szumiał wśród gałęzi wiekowych drzew. Pytał czy dawnych baśni nie znają. Rozkołysał las. Przysiadł i słuchał a drzewa szeptały mu do ucha swe niezwykłe opowieści. Wiedziały one wszystko albowiem pojawiły się na ziemi na wiele tysiącleci przed człowiekiem. Wzrastały swoim rytmem nieporuszone, pobudzone kosmicznym oddechem. Najbliższe matce ziemi, która jako pierwsze na świat wydała je wieki temu.

Głuszce tańczyły na gałęziach, przykryte czarną peleryną, wyciągały głowy i ogony od spodu jaśniejące metalicznym połyskiem. Ćwiczyły do wieczornych zalotów, wyprawiając swe toki, strosząc piórka i rozkładając skrzydła.

Wietrzyk smagał policzki młodych, rosnących drzew, gładząc wygrzewające się w słońcu liście. Ocierał naciągnięte korą zmęczone czoła starych, wiekowych dębów, które tak umiłował Perun, zsyłając im dla ochłody deszcze i burze. Czasem ognistą strzałą uderzał w drzewa, zabierając któreś do siebie jako dzielnego woja. Poniżej mknął rześko wiaterek, budząc wychodzące z ziemi młode trawy. Ulatywał i podmuch brał większy, by dla psoty strącać z drzew skradające się drapieżniki.

* * *

Ukryty w gąszczu chłopiec, obserwował idących nieopodal wojów. Szli ciężko i powoli, obładowani orężem i bluzgami. Zbrojni przedzierali się przez spore zarośla i kłujące krzewy, które próbowały ich pochwycić, zatrzymać. Wokół nich rozpychały się gałęziami młode buki, tocząc między sobą jak co dnia zawzięty bój.

Młodzik od razu poznał, po strojach, jakie na sobie mieli, że są nietutejsi. Woje już zbyt długo kluczyli nie znając sekretnych ścieżek. A teraz znów przechodzili tą samą drogą zaledwie parę metrów od niego. Szli przez wąwóz, w którym dawno temu płynęła szeroka rzeka. Słychać ich było wielce. Trzask łamanych gałęzi i szczęk zbroi niósł się daleko w las.

Mirko zaledwie dziesięć wiosen sobie liczył, ale bystry był już z niego młokos. Jak co dnia pomagał Borowemu knieje doglądać. A o zwierzęta umiał się troszczyć, jak mało kto. Sierotą się ostał, gdy mu ojca ubili zbrojni. Dobrzy ludzie go znaleźli, kiedy błąkał się ledwo żywy po leśnych ostępach. Odratowali go z rozpaczy, w której był pogrążony i do ponownego życia wskrzesili. Chłopca przygarnął i na wychowanie wziął żerca, tutejszy kapłan. Zaczął go przyuczać do swojego zawodu. Rychło chłopiec stał się wielce pomocny a wkrótce i niezbędny. Prędko się uczył i pomagał z ochotą każdemu, a o niedobrych przeżyciach szybko zapomniał. Zbierał zioła i poznawał mowę drzew i kwiatów. W lesie pełno miał przyjaciół, bo znały go już wszystkie zwierzęta. Najbardziej zaś lubiły go dwa niedźwiedzie, którym zagadki zadawał. Chodziły później nieboraki nocami za sową, by odpowiedzi im dała, bo ich nijak odgadnąć nie mogły. Ta im dziwy różne prawiła, aż biegały potem jak ogłupiałe. Poczęły medytować i na głowach stawać. Dopiero, gdy zgłodniały to im rozum od razu wracał.

Tymczasem skryty w zaroślach Mirko wychylił głowę, by lepiej przyjrzeć się obcym. Spojrzał – siedmiu ich kroczyło, przedzierając się przez młodnik. Zdawało się, że drzewa drogę im zastawiały. Wstrzymywały ich, utrudniając dalszą przeprawę. Leśny ostęp potrafił wyczuć podłość i niegodziwość. Wypuszczał swoje korzenie i długie gałęzie, by uchwyciły łotrów i wciągnęły ich w czeluście ziemi, by nie mogli już nigdy z niej wyjść.

Chłopiec poczekał jeszcze chwilę, aż odejdą dalej. Wtedy, nie bacząc na czyhające niebezpieczeństwo, zadmuchał w swą piszczałkę. Dźwięk poniósł się wysoko. Korony drzew lekko się poruszyły jakby gawędziły ze sobą, niosąc pieśń struganej fujarki do odległych części lasu. Zbrojni zastygli, nasłuchując dziwnego pisku. Puszcza wydała im się jeszcze bardziej nieprzystępna i złowroga.

Przyczajona na gałęzi jemiołuszka postawiła czuba, czujnie obserwując obcych. Machnęła od niechcenia żółto-czarnym ogonem i odleciała w dal oznajmić wszystkim, iż będzie dzisiaj przednia zabawa w borze.

Barczysty, rudobrody jegomość w pancerzu pokrytym żelaznymi płytkami i w żelaznym hełmie przystanął. Przycisnął do siebie mocniej zdobioną tarczę, wyciągnął szybko miecz i rozejrzał się dookoła. Wydął pierś i wstrzymując oddech, czujnie nasłuchiwał. Poznać można było po stroju i posturze, a także po tym jak kroczył dumnie i wyniośle, że wódz to być musiał. Cała ta kampania wydawała mu się coraz bardziej niebezpieczna. Zeszli z traktu już dwa dni temu, by skrócić sobie drogę i pozostać niezauważonymi. A na domiar złego zeszłej nocy zerwały się z uprzęży i uciekły im wszystkie konie. Od tej właśnie chwili lazł jak inni pieszo, strasznie złorzecząc. Nie czuł się zbyt pewnie w tej otaczającej go zewsząd głuszy.

Dziwny dźwięk, od którego rozszumiały się liście, nie powtórzył się już więcej. Wódz chwilę jeszcze nasłuchiwał, po czym dał znak by iść dalej. Podkomendni przyśpieszyli kroku, by jak najszybciej wypełnić powierzone im zadanie i nigdy więcej tu nie wracać.

– Olfin! – ryknął oschle rudobrody herszt. – Gdzie nas wyprowadziłeś mieszańcu ty jeden?

Olfin, słysząc swoje imię, poczerwieniał na twarzy, oblały go zimne poty. Był to małej postury człowieczek z dużym nosem i bujną czupryną. Ubrany był w znoszoną i przyciasną czerwoną tunikę. Przez plecy przewieszony miał kołczan i cisowy łuk. Od razu widać było, że przewodnikiem być musiał i kmieciem zwykłym. Odezwał się, kuląc w pół przy potężnym wodzu.

– Woranie niezwyciężony! Po czym jeszcze niżej schylił głowę. – Za dnia jeszcze na miejsce zajdziemy. Od razu wzdrygnął się, jakby go kto kopnąć chciał. Jakby poczuł cięgi na plecach, które mu się z ostatniego razu wspomniały. Po czym sapnął i zmieszany znów się odezwał.

– To już tuż, tuż, jeno parę wiorst i dopadniemy w gęstwinie wróża. Niczego się nie spodziewa – ciągnął dalej, wypluwając z trudem słowa. – Mir uradzony i nie spodziewają się nas w tych borach. Jeszcze nas książę sowicie wynagrodzi jak schwytamy bądź ubijemy czartownika.

– Bohaterami okrzyknie! – dodali pozostali ze zbrojnego oddziału.

– No, oby tak było jak gadasz kmieciu – odrzekł Woran zgrzytając zębami – bo jak nie, to marny twój los. Nawet sam Wotan cię nie uchroni!

Zbrojni jeszcze przez chwilę nasłuchiwali czy aby ów dźwięk znowu się nie powtórzy, po czym udali się dalej nieświadomi tego, co nieproszonych gości może w puszczy spotkać. Za nimi niosła się pieśń, którą śpiewali, by dodać sobie otuchy.

Bitności naszej nic nie zmorze.

Kroku naszego nie wstrzyma nikt.

Gdy serca nasze wypełnia odwaga tchórzliwy wrogu drżyj.

Chłopak odczekał jeszcze chwilę, aż obcy całkiem znikną, zabierając ze sobą hymn i coraz częstsze obelgi na tarasującą im drogę przyrodę, po czym dał susa przez rosnące w dole poziomki. Przebiegł szybko matecznik buków, na którym pozostały jeszcze świeże ślady przechodzących tędy niedawno zbrojnych. Zgrabnie przeskoczył przez stary zmurszały pień, który leżał tu od niepamiętnych czasów. Wszedł w mroczny i gęsty bór, gdzie od wieków olbrzymie drzewa koronami więziły w ciemnościach ziemię, przepuszczając zaledwie strzępy nikłego światła. Śpieszył teraz dobrze znaną sobie ścieżką prowadzącą do wąwozu, którego wejścia pilnowały ogromne świerki oplatające go ciasno rosnącą tu grupą. Drzewa stały niczym woje strzegący tajemnic. Dalej w dół schodził Mirko do pieczary Dziada Borowego, do której dwie drogi wiodły. Ta, którą szedł, prowadziła przez las. Druga natomiast biegła wzdłuż strumienia, który pilnował tam przejścia. Gdy ktoś niepowołany chciał go przekroczyć, stawał się wzburzony i gwałtowny i zabierał ze sobą na zawsze nieproszonych gości. Ale ten, kogo znał i kto chciał się przezeń przeprawić, przechodził wolno. Strumień wtedy płynął spokojnie, jakby sennie szemrząc na kamieniach swe piosenki.

O samym Dziadku Borowym to różne słuchy chodziły, że do starych istot należy. Opiekunem jest rozległych, nieprzebytych borów, dba o sędziwe drzewa jak i wszelkie mieszkające w głuszy istnienia. Borowy potrafił przemienić się w dowolne zwierzę, ale przeważnie ukazywał się pod postacią niedźwiedzia, dzika, wilka, ptaka a także wiru powietrznego. Umiał naśladować świst wiatru, szum listowia, pohukiwanie puchacza i wiele innych leśnych odgłosów. Mieszkańcy osad zawierali z nim ugodę przynosząc mu obiatę w ofierze, by ich stada były bezpieczne i przez dzikiego zwierza niesmakowane.

Borowego można było poznać po dziwnych, przenikliwych oczach, bladej lub nieco zielonej twarzy, zależnie od tego czy spokojny był czy srogi. Niektórzy zaś powiadali, że ponoć jego postać cienia nie rzuca. Zwykle natura jego raczej pogodna była i z zasady ludziom nie szkodził. Lecz kto las naruszył lub zabił ciężarne zwierzę, temu biada. Rzadko wtedy winowajca z tej opresji cało wychodził. Mówiono nawet, że potrafi wciągnąć kłusownika w najgłębsze, nieprzebyte jeszcze ostępy puszczy przy wtórze złowieszczych szeptów zgubić go w plątaninie głuchych gajów, pajęczynami zarośniętych. Nie dochodziły tam nigdy promienie słońca, nie słychać było żadnego śpiewu ptaków. Prowadził owego nieszczęśnika w złowrogą głuszę, która trawiła obcych, wchłaniając ich w rozległe tu bagniska, trzęsawiska i mokradła, na których roiło się od szkieletów i zjaw straszliwych. Mroziły one swym oddechem serce, wstrzymywały wzrokiem życie. Ale zdarzało się też, że wyprowadzał z lasu zbłąkanych ludzi, którzy nie naruszyli spokoju gajów. Prowadził ich wtedy do najbliższej ludzkiej osady. Bywało, że i dla żartów lubił plątać człowiekowi drogę w lesie, krzywdy nijakiej nie czyniąc. Dzieciom z kolei wysypywał z koszyków grzyby i jagody, gdy płoszyły zwierzęta hałasując i krzycząc. Ale gdy groziło im jakieś niebezpieczeństwo chronił je przed atakami zbójów, złych stworów i dzikiej zwierzyny. Gdy zbłądziły w borze, pomagał wrócić do domostw, a jeszcze podarków lasu nadawał, by oćce srogie nie były. A jak ktoś z żartów jego nie potrafił się weselić, to gonił z lasu nieszczęśnika, tłukąc sękatym kijem po grzbiecie lub kłody za nim wielkie rzucając. Umieli ludzie żyć z nim w zgodzie, szanować go i rad jego słuchać, by wszystkim żyło się dobrze.

Śmieszny ludek był z tego Borowego, cały porośnięty włosem wszelakim i niewielkiego wzrostu. Najstarsi ludzie powiadali, że skóra jego przypomina korę, a włosy podobne są do liści. Rzec by można, iż to poczciwiec o twarzy zwykle pogodnej i uśmiechniętej. Ale, jak pamiętacie, kto mu podpadł spokój lasu naruszając, tego ścigał ze strasznym wzrokiem, od którego wszystko, co w lesie żyło, wiało bojąc się go, jak niczego innego.

Zapach inny aniżeli leśny denerwował go srodze. Mówiono, iż wtedy panowanie nad sobą tracił i potrafił być wówczas naprawdę okrutny. Złość go nagła brała, włosy na głowie stawały, gonił wtedy tego kto mu pod nos wlazł. Nosem swym potrafił wyczuć wszystko, a przede wszystkim kłamstwo. Nikt tak jak on nie znał rozległych, nieprzebytych kniei, do których nie zapuścił się nikt przed nim. I nie myślcie sobie, że kiedykolwiek wyśliznął się mu jakiś nicpoń czy gagatek, nic z tych rzeczy nigdy się nie przytrafiło. Więc lepiej uważajcie i miejcie się na baczności, by nie burzyć porządku ustanowionego przez Borowego. Chodźcie uważnie po lesie i baczcie, by buciorem swym źdźbła trawy nie przygnieść ni kwiatka żadnego nie zdeptać. Bowiem marny wasz żywot wtedy, jak was ucapi Leśny i nie myślcie o żadnych wykrętach, bo łgarstwo zaraz wyczuje.

Grota jego umiejscowiona była w wydrążonej z dawien dawna przez żywioły skale. Mieściła się tam ogromna pieczara a w niej, mniej więcej w połowie wysokości, znajdowała się olbrzymia polana, na której mieściły się jego włości i tylko przyjaciele mogli tam dotrzeć.

W południe opiekun boru zwykł drzemać w cieniu swej jamy. Lecz dziś siedział na grubym balu i nos przecierał, bo swędział go niezmiernie. Głośno do tego mlaskał, zajadając z apetytem miód, który smakował mu jak zawsze wybornie. Ponoć lecznicze działanie miał ów miód na kaca, po niezłym opilstwie. Ówże smakołyk przyniosły mu dwa włochate niedźwiedzie, które teraz razem z Leśnym z apetytem raczyły się nim. Był to specjalny podarek dla niego w ramach przeprosin. Misie przyszły z samego rana, by poczęstunkiem waśnie niedawne zażegnać, gdyż znowu nielicho namieszały i jak zwykle nabroiły.

Nieopodal na gałęzi bujały się trzy ptaszki, które kręciły się tak, jakby im się coś w głowach pomieszało. Łakomymi oczkami zerkały na wyjadające miód niedźwiedzie. Wychylały i wierciły się tak, że aby utrzymać równowagę coraz częściej musiały podpierać o gałąź swe dzioby. Na koniec dwa z nich wychyliły się tak bardzo, że nagle runęły machając nóżkami w pobliskie krzaki, a trzeci drwiąc z kompanów poślizgnął się i zadyndał nad ziemią z dziobem wbitym w gałąź.

Borowy, który właśnie zobaczył wchodzącego na polanę chłopca z uśmiechem w głosie zawołał.

– Podejdź tu Mirko! Coś tam młokosie nowego zwąchał? Jak tylko dźwięk twojego flecika posłyszałem zaraz orły na zwiady wysłałem, by zobaczyły czyś aby cały? Czy coś złego cię nie spotkało?

– Dziadku, dziadku! – dyszał chłopiec, opadając na ziemię. – Zbrojni jacyś po lasach wędrują całą chmarą!

– A tak słychać te wstrętne juchy, gawrony nieszczęsne! Toć tyle zwierza napłoszyli, widać od razu, że to z puszczą nieobyte. Psiajuchy przebrzydłe dawno już łupnia ode mnie nie zebrały.

Na te słowa przebywające na polanie niedźwiedzie ryknęły złowrogo. Lecz szybko wróciły do przyjemniejszego zajęcia, czyli do wyjadania miodu z beczułek.

– Miałem już leźć i pogruchotać im kości – mówił dalej Borowy, cały wysmarowany miodem. – Jeno Bela i Baryła mnie zatrzymały – tu wskazał na niedźwiedzie. – Odwiedziły mnie, by miodem uraczyć, żeby między nami niedawne waśnie zażegnać. A wiesz ty przecież Mirko, że od miodu przedniego nie sposób mnie oderwać.

Mirko uśmiechnął się, bo on już dobrze wiedział, co Leśny miłował bardziej niż miód. Choć nie poznał jeszcze tajemnicy i działania tego złotego płynu, bo smakować mu go przecież jeszcze nie było wolno, ale słyszał, że Perłą zwali ten cudowny wywar. Często na płynie unosiła się obfita piana, którą to niedźwiedzie wciągały nosami, mówiąc, iż wtedy o wiele lepiej działa. Wiele one zaś rzeczy potrafiły zrobić, byleby się tylko mogły do owego eliksiru dorwać i zamoczyć w nim swoje pyski. Sami pewnie jeszcze pamiętacie, jak mówili nam dorośli, że misie najbardziej na świecie lubią miód. Teraz zaś dokładnie widzicie, że była to tylko przykrywka, abyśmy będąc dziećmi, nie dowiedzieli się co tak naprawdę lubią misie.

– Dziadku, a co zamierzasz począć z czyniącymi harmider wojami? – zapytał z zaciekawieniem, otrząsając się z zamyślenia Mirko.

– A w stawie ich potopię!

– Jak będziemy tam później rybki łapać – z przestrachem w oczach powiedział chłopiec i wzdrygnął się na samą myśl, iż woje topielcami stać się mogą, a powiadano, że ponoć z dusz takich topielców narodzić się mogły utopce. Wiedział, że istoty takie zamieszkiwały wszelakie wodne zbiorniki i łapały w swe szpony pijące wodę zwierzęta, zabierając je ze sobą w głębokie odmęty, by tam pożreć. Częstokroć to właśnie one podpuszczały rzeki by wylewały zatapiając łąki, sady oraz pola. A nieliczni, którzy wyrwali się z ich szponów przerażeni opowiadali, że były one chude i wysokie o obślizgłej, jakby gnijącej skórze z pokaźnym łbem i ciemnozielonymi włosami, które wiły się niczym porosty. Gdy przechodził nieraz koło wezbranej wody pamiętał ludzkie przestrogi, aby zbyt długo nie wpatrywać się w jej przepastną toń. Już oczami wyobraźni widział Mirko wyciągającą się do niego upiorną dłoń woja przemienionego w utopca…

Rozmyślania te w porę jednak przerwał Borowy. Z uśmiechem popatrzył na chłopca, mniemając iż ten wystraszył się jego srogości i tego co chciał uczynić ze złapanymi zbrojnymi. W końcu ze śmiechem w głosie rzekł do Mirka.

– Nie troskaj się. Ja ich tak potopię, że już nie wylezą! I nie zobaczysz ich już nigdy więcej!

– E tam lepiej by ich było nastraszyć i przegonić z puszczy – zażartowały między sobą niedźwiedzie.

– Oj, ja mogę ich ganiać przez cały żywot! – podchwycił tą myśl Borowy i aż cały zsiniał ze złości, po czym szybko dodał. – Na zmianę z niedźwiedziami, jakby się nudzić poczęły.

Słysząc to niedźwiedź brunatny i szary drgnęły i przestały objadać się miodem. Skrzywiły pyski i popatrzyły na siebie udręczonymi ślepiami już żałując drwiny. Teraz to dopiero złość je chwyciła na obcych za to, że będą musiały za nimi ganiać po borze zamiast oddawać się przyjemniejszym uciechom.

– A może by tak ich do pomocy gospodarzom na żniwa wysłać, by się trochę uczciwego życia nauczyli – odparł zadowolony ze swojego pomysłu chłopiec, po czym zerknął z zaciekawieniem na Leśnego, co na to odpowie.

– Dobrze to wymyśliłeś, przydadzą się przy zbiorach. Na drugi raz odechce się im plątania po puszczy bez mojego zezwolenia. Borowy zadumał się nad pomysłem chłopca, długie kędziory na głowie rozprostowując.

– Ufff chyba się nam upiekło – odetchnęły z ulgą niedźwiedzie.

– Gdzież, więc są te nahule jedne? – znowu zagadnął Leśny, gdyż pomysł chłopca bardzo mu się spodobał.

– Kluczą wokoło od samego ranka – odparł chłopiec. – Znowu buki urządziły sobie zabawę. Nie dopuszczą ich do Świętego Gaju – pokręcił z zadowoleniem głową.

– A to najpierw zgotujmy im niespodziankę, którą długo będą pamiętać!

– Zabiec im drogę? – zapytał Mirko. – Czy chwycimy ich, jak tych ostatnich, znienacka?

Leśny wytarł łapy o włosy, w których miał pełno igliwia i liści. Następnie począł się gładzić po brzuchu, żeby mu się lepiej zamysł ułożył.

– Idź, powiadom leśne zwierzęta, że lezą ku nam gamonie! – zaryczał wściekle. – Czas zastawić samotrzask na niedojdy. Przybrał groźną minę, aż ciarki przeszły po plecach Mirka. Jakby go ktoś teraz zobaczył, to by prędko z lasu czmychał i już więcej do niego nie wchodził. Borowy przez chwilę namyślał się, po czym ciągnął dalej.

– Idź i ostrzeż żercę, zaś ja się już za znajdy zabiorę. Trop ich już nosem poczułem. Śmierdzą bowiem nicponie straszliwie. Licho ich nadało i to wtedy, kiedy idzie ku nam druh zacny, sam ulubieniec bogów. – Tu uśmiechnął się, jakby sobie coś przypomniał i po chwili dodał: – Nie w porę gałgany nalazły i pasowałoby im solidnego łupnia sprawić. Przez to czasu nie będzie za wiele, by podjąć jak należy naszego gościa.

– A kto to jest?

– Zobaczysz go chłopcze, zdziwisz się jeszcze jaki z niego odmieniec i dziwak. Na razie nam się brać trzeba za szelmy, co łby mają zakute w żelazo.

Borowy wstał i machnął na ociągające się niedźwiedzie. Na dodatek łypnął na nie swoim przejmującym wzrokiem i rzekł.

– Zasadzę się na nich i kości im porachuję swoim sękatym kijem, jak ich tylko dorwę.

Mocarne niedźwiedzie, widząc wymachującego palicą Borowego, szybko oderwały się od miodu. Złapały się za grzbiety na samo wspomnienie niedawnego z nią spotkania. Na koniec uśmiechnął się jeszcze Leśny do Mirka, po włosach go jasnych pogładził. Skinął na niedźwiedzie i podreptał na małych, krzywych nóżkach w bór. Niedźwiedzie oblizywały się jeszcze długo wielkimi jęzorami przez drogę. Wściekłe były, że ktoś śmie je odrywać od słodkiego nektaru. Kiedy tak śpieszyli razem przez knieje, wyglądali jakby za niedźwiedziami biegł jeszcze jeden młody niedźwiadek przeistaczający się co chwilę w wielkoluda. Wzrost Borowego zmieniał się bowiem w zależności od wysokości drzew obok których przechodził – im wyższe i potężniejsze drzewo tym większy stawał się Borowy. Kiedy zaś przechodził koło młodych drzew lub krzaków przybierał rozmiary dziecka.

Mirko zaś przysiadł na pniu radości pełen, że misie całego miodu nie opróżniły i przed tak ważnym zadaniem może się jeszcze trochę posilić. Z beczułki miodu zaczerpnął i oblizywać się ze smakiem i apetytem począł. Bór roztaczał kojącą woń, która unosiła się za dnia każdego spokojem swym racząc.

Ku południu się już miało i słońce zaczęło mocniej przygrzewać. Ptactwo sennie w krzakach się wiło. Teraz już nie tylko świergotanie było mu w głowie. Takie je od tego gorąca pragnienie nagłe chwyciło, że tylko by się z uciechą gziło.

Gdy jemiołuszka zobaczyła Leśnego, a za nim dwa niedźwiedzie, które mu z trudem kroku dotrzymać mogły z zadowolenia aż postawiła czuba i zakręciła się wokoło wesoło ćwierkając. Wiedziała ona dobrze, że przednia zabawa będzie dzisiaj w lesie. Tymczasem Borowy gonił zły wielce, że mu po puszczy bez zezwolenia obcy się pałętać zaczęli. Iskry mu z oczu takie leciały, jak jakiemu czortowi z pyska.

* * *

Niejaki Słońcesław, co to bardem był znanym, leżał pod drzewem na skraju olbrzymiego lasu. Z rozpiętej koszuli wystawał zarośnięty tors, tak, iż trudno było rozróżnić, gdzie zaczyna się tak samo zarośnięta głowa. Wsłuchany w gwizd wilg i skaczące po gałęziach sikorki, czuł się cudownie. Od niechcenia gładził swą ukochaną po biodrze, aż mu się gęba co jakiś czas roztwierała. Promienie rozkosznie tańcowały po łące, rodząc swym dotykiem harmonię i równowagę. Bardowi oczy same się zamykały i już prawie usypiał ziewając. Wydawać by się mogło, iż w sen zapada, lecz jeszcze rozmarzony gładził palcami krągłe kształty swej umiłowanej, ślubując jej dozgonną wierność. Trącał z lubością struny swej gęśli, a dźwięki jej płynęły głęboko w puszczę. Czyścił i polerował troskliwie ukochaną, by mu zawsze dobrze służyła. Tak się przy tym rozmarzył, że aż sen go opuścił, więc beztrosko po brodzie drapać się począł, a że szczęście wprost z niego promieniowało, zdawać by się mogło, że ponad drzewami leci, spokojny jak nigdy wcześniej i nad wyraz z siebie zadowolony. I od tego robić mu się nic nie chciało jak zwykle, tylko by tak leciał i leciał.

Obserwował płynące leniwie