Jak wykuwały się fortuny
- Wydawca:
- Burda Książki
- Kategoria:
- Literatura faktu, reportaże, biografie
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7778-450-1
- Rok wydania:
- 2013
- Słowa kluczowe:
- człowiek
- dorado
- forbes
- fortuny
- miesięczników
- mógł
- największe
- największych
- niedawno
- oporem
- przygodą
- wykuwały
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Jak wykuwały się fortuny”
Zarabianie pieniędzy jest jedną z największych namiętności, jakich może doświadczyć człowiek. Aby je zdobyć ludzie są gotowi na niezwykłe poświęcenia, pracę do utraty sił i każdą podłość. Dla fortuny Marek Licyniusz Krassus był gotów podpalać domy mieszkańców Rzymu, zaś król Francji Filip IV Piękny wysłał na stos niewinnych Templariuszy. Legenda El Dorado sprawiła, że tysiące ludzi dobrowolnie zapuszczało się w głąb amazońskiej dżungli, by nigdy już nie wrócić. Dla zachowania potęgi swego banku Rothschildowie przez dwieście lat płodzili dzieci jedynie z krewnymi, aby nikt spoza rodziny nie mógł rościć praw do ich majątku. Natomiast John D. Rockefeller, niszczył każdego konkurenta, stającego mu na drodze, bez wyrzutów sumienia. Więcej wątpliwości miewali Andrew Carnegie oraz Alfred Nobel i dlatego oddali fortuny na cele dobroczynne. Trudno też doszukać się skrupułów u szefów wielkich koncernów naftowych, pomnażających dochody firm, dzięki współpracy z nazistowskimi Niemcami. Wszystko w imię zysków. Zarabianie dużych pieniędzy nie jest więc zabawą dla wrażliwych ludzi, acz na pewno zawsze bywa fascynującą przygodą. Najciekawsze z nich przedstawia niniejsza książka.
Andrzej Krajewski (ur. 1973). historyk i dziennikarz. Obecnie autor publikujący na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” oraz miesięczników „Forbes” i „Focus Historia”. Wcześniej długoletni publicysta tygodnika „Newsweek”. Swoje teksty zamieszczał także w: „Rzeczpospolitej”, „Polsce the Times” oraz „Polityce”. Laureat Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy 2000-2001 w kategorii prasa, za cykl artykułów opublikowanych na łamach „Gazety Wrocławskiej” pt. „Stawka większa niż PRL”. Spod jego pióra wyszły też książki: „Między współpracą a oporem. Twórcy kultury wobec systemu politycznego PRL w latach 1975-1980” oraz niedawno wydana: „Największe wpadki tajnych służb”. Doradca prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Z wyboru wrocławianin.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Andrzej Krajewski
Andrzej Krajewski
Jak wykuwałysięfortuny
Historie największych fortun w dziejach świata oraz ich posiadaczy. Od starożytności do dnia dzisiejszego.
Copyright for the Polish edition © 2011 G+J
Gruner + Jahr Polska Sp. z o.o. & Co. Spółka Komandytowa.
Text © copyright by Artur Górski
G+J Gruner + Jahr Polska Sp. z o.o. & Co. Spółka Komandytowa. 02-674 Warszawa, ul. Marynarska 15
Dział handlowy:
tel. (48 22) 360 38 38
fax (48 22) 360 38 49
Sprzedaż wysyłkowa:
Dział Obsługi Klienta, tel. (48 22) 360 37 77
Korekta: Jadwiga Piller
Projekt graficzny okładki: Paweł Rafa
Zdjęcia na I stronie okładki:
Redakcja techniczna: Mariusz Teler
Projekt i skład: Marzena Piłko
Redaktor prowadzący: Agnieszka Radzikowska
Druk: Białostockie Zakłady Graficzne S.A.
ISBN: 978-83-7778-400-6
Wszelkie prawa zastrzeżone. Reprodukowanie, kopiowanie w urządzeniach przetwarzania danych, odtwarzanie, w jakiejkolwiek formie oraz wykorzystywanie w wystąpieniach publicznych tylko za wyłącznym zezwoleniem właściciela praw autorskich.
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
Wstęp
Zarabianie pieniędzy jest jedną z największych namiętności, jakich może doświadczyć człowiek. Zwłaszcza jeśli rzecz idzie o bogactwo mogące oszołomić swym ogromem. Aby je zdobyć, ludzie gotowi są na niezwykłe poświęcenia, pracę do utraty sił, a przede wszystkim każdą podłość. Dla fortuny najbogatszy Rzymianin Marek Licyniusz Krassus podpalał domy mieszkańców Wiecznego Miasta, a król Francji Filip IV Piękny wysłał na stos niewinnych templariuszy. Wizja legendarnego bogactwa El Dorado sprawiła, że tysiące ludzi dobrowolnie zapuszczało się w głąb amazońskiej dżungli, by nigdy już z niej nie wrócić. Dla zachowania potęgi swego banku Rothschildowie przez dwieście lat płodzili dzieci jedynie z krewnymi, aby nikt spoza rodziny nie mógł rościć sobie praw do ich majątku… i tak nie zostali najbogatszymi ludźmi w dziejach, bo bardziej przebojowym od nich okazał się John D. Rockefeller, potrafiący zniszczyć każdego konkurenta stającego mu na drodze. Na stare lata zaś oświadczył, że Bóg nie miał nic przeciw temu, bo w innym przypadku sumienie multimilionera dałoby znać, że źle postępuje. Więcej wątpliwości co do swej moralnej czystości miewali jednak Andrew Carnegie oraz Alfred Nobel. Dlatego pod koniec życia oddali majątek, który wart byłby dziś ponad pół biliona dolarów, na cele dobroczynne. Nobel oczyścił tym sposobem pamięć o sobie i prawie nikt już dziś nie pamięta, że był największym w swoich czasach producentem broni, która zabiła miliony ludzi na całym świecie. Takich dylematów nie miewał z kolei Alfred Krupp, oferując swe doskonałe działa każdemu, kto chciał za nie godziwie zapłacić. Nawet jeśli był to cesarz Francji, planujący wysłać swe wojska przeciw Niemcom.
Trudno też doszukać się skrupułów u szefów wielkich koncernów naftowych, pomnażających dochody swych firm dzięki współpracy z nazistowskimi Niemcami lub łupiących portfele konsumentów w państwach demokratycznych za pomocą dyskretnych zmów cenowych. Wszystko w imię zysków. Wygląda więc na to, że zarabianie dużych pieniędzy nie jest zabawą dla wrażliwych. Stanowi za to zajęcie ze wszech miar pasjonujące, o czym najlepiej świadczą historie powstania największych światowych fortun. Podobnie fascynujące są przygody ludzi, którzy je budowali. Opowieści o nich nie można na pewno uznać za budujące moralnie, ale takie przecież bywają najciekawsze.
Chciwość rodzi pieniądze
Gdyby botanik z Leidy Carolus Clusius dożył stycznia 1637 roku, pewnie oniemiałby ze zdumienia. Tulipany, które pół wieku wcześniej sprowadził do Niderlandów ze Stambułu, okazywały się najbardziej pożądanym przez Holendrów dobrem, cenniejszym nawet od złota. Clusius nauczył swych rodaków sztuki hodowli tych kwiatów i krzyżowania ich dla uzyskiwania nowych odmian. Nie przewidział jednak, że niewinne roślinki mogą stać się przedmiotem szaleńczych spekulacji giełdowych. Szczęśliwie dla samego siebie prostolinijny naukowiec nie musiał już jednak obserwować, jak rozkręcała się spirala szaleństwa i chciwości. A dziś nawet historycy ekonomii nie potrafią odpowiedzieć na pytanie, dlaczego cebulki tulipanów zaczęły na giełdzie w Amsterdamie pełnić rolę najważniejszych „papierów wartościowych”. Cenniejszych od innych dóbr, choć handlowano tam wówczas 400 towarami oraz wieloma akcjami spółek, a także obligacjami rządowymi. Wartość cebulek zależała od kursu dnia oraz tego, jaki gatunek kwiatu z nich wyrośnie. Po roku giełdowej hossy, w styczniu 1637 roku za funt cebulek najpospolitszej odmiany „Witte Croon” płacono cztery krowy plus 525 florenów. Za rzadką cebulkę odmiany „Viceroy” po licytacji (jak wynika z giełdowych zapisków) zwycięzca zapłacił zaś 2,5 tys. florenów plus: „dwie łaszty pszenicy, cztery żyta, osiem świń, tuzin owiec, dwie beczki wina, cztery tony masła, tysiąc funtów sera, łóżko, surdut i srebrny puchar”. Ludzie sprzedawali domy i ziemię, żeby tylko móc nabyć prawa do sadzonki, nie mając nawet pewności, czy coś z niej wyrośnie, bo przecież po posadzeniu rośliny miały wykiełkować dopiero za kilka miesięcy. Rozgorączkowanym inwestorom wystarczały obrazki, przedstawiające przyszłe kwiaty, rysowane przez giełdowych malarzy. Tulipanowy bum przyniósł zwyżkę cen wszystkiego, czym handlowano na giełdzie. Do czasu: 3 lutego 1637 roku pojawiła się plotka, że zabrakło chętnych do kupowania cebulek. Miasto zamarło. A potem rozpętało się piekło. Spekulacje tulipanami dawały tysiącom ludzi nadzieję na szybkie pomnożenie posiadanego majątku i łatwe zdobycie upragnionego bogactwa. Tymczasem sen pryskał. Co gorsza, inwestorzy mogli nie tylko nic nie zarobić, ale też stracić wszystko, co dotąd posiadali. Nic dziwnego, że panika błyskawicznie ogarnęła nie tylko Amsterdam, lecz całe Niderlandy. Wszyscy chcieli sprzedać cebulki tulipanów, ale nikt nie zamierzał ich już kupować. Bezcenne wcześniej dobro stało się w zaledwie kilka dni nic niewartym kwiatkiem. Państwu zagroziły zamieszki, bo zrujnowanych inwestorów ogarniała wściekłość. Do akcji przystąpił wówczas wpływowy cech kwiaciarzy. Na walnym zebraniu podjął uchwałę zobowiązującą giełdowych graczy do wywiązania się z umów zawartych przed szczytem gorączki, czyli przed 30 listopada 1636 roku. Natomiast późniejsze kontrakty miały być spłacone do wysokości 10 proc. umówionych kwot. Postanowienie kwiaciarzy zatwierdził parlament, co ocaliło Niderlandy przed rebelią, ale nie zapobiegło trwającej przez kilka lat gospodarczej recesji.
Okazało się to jednak niską ceną, bo gra o wielkie pieniądze zawsze niesie ze sobą ogromne emocje i odbiera większości ludzi rozum. Ci nieliczni, którzy zachowują go do końca, zgarniają potem całą pulę.
I
Najstarszy znany ludzkości pomysł: w jaki sposób szybko się wzbogacić? nosi nazwę „wysoko oprocentowany kredyt”. W czasach, gdy o statusie społecznym w dużej mierze decydowało urodzenie, a główne bogactwo stanowiło przekazywane z pokolenia na pokolenie prawo do rodowych ziem, zdobycie wielkiego majątku przez kogoś startującego od zera było niemal niemożliwe. Pewne szanse dawało paranie się rabunkiem i udział w łupieżczych wyprawach wojennych. Jednak rzadko która z osób tym się zajmujących żyła wystarczająco długo, by nacieszyć się zagarniętym bogactwem. Pewne szanse dawały handel niewolnikami i dalekie wyprawy kupieckie. Ale i ten sposób pomnażania kapitału należał do naznaczonych wysokim ryzykiem. Jeśli nie było się członkiem rodziny królewskiej, nie pełniło ważnego urzędu lub nie przynależało do jakiegoś arystokratycznego rodu, jedyną bezpieczną drogą wiodącą do grona bogaczy była lichwa.
Kto pierwszy na to wpadł, do końca niestety nie wiadomo. Najprawdopodobniej mieszkał w leżącym na terenie Azji Mniejszej królestwie Lidii. „Są oni pierwszymi ludźmi, o których wiadomo, że wybijali monety ze złota i srebra oraz prowadzili handel detaliczny” – pisał o obywatelach tego kraju starożytny historiograf Herodot. Królowie Lidii w VIII wieku p.n.e. wybijali krążki ze szlachetnego metalu, którymi można było płacić za towary lub usługi. Wygodne w użyciu monety spodobały się innym władcom, szybko wchodząc do użytku w obrębie całego Morza Śródziemnego, a potem coraz dalej ogarniając Azję. Pojawienie się pieniądza ułatwiało wypłacanie wynagrodzenia urzędnikom, handel, a także udzielanie pożyczek. Czym to pachnie, już w VI wieku p.n.e. przekonali się Ateńczycy. Zaraz po pojawieniu się w obiegu pierwszych monet, ubożsi mieszkańcy polis zaczęli masowo zadłużać się u bogatszych obywateli, co okazało się nie najlepszym pomysłem z powodu zbyt wysokiego oprocentowania kredytów. Gdy lekkomyślni kredytobiorcy wpadali w pułapkę zadłużeniową i nie potrafili już spłacać rat, wierzyciele przejmowali ich ziemię, nieruchomości, a na koniec samych dłużników. Zgodnie bowiem z dekretem wydanym przez ateńskiego prawodawcę Drakona, niewypłacalnego dłużnika wraz z rodziną można było sprzedać na targu niewolników, aby tą drogą odzyskać choć część wierzytelności. Z czasem proceder ten stał się masowy, a długi Ateńczyków tak duże, iż miasto znalazło się o krok od wybuchu rewolucji. Wojnie domowej zapobiegł jednak Solon, który doszedł do władzy, szermując hasłem powszechnego oddłużenia. By je przeprowadzić, wycofał z obiegu srebrne monety, przetopił je i wypuścił nowe o jedną trzecią lżejsze. Tak zdobył gotówkę na spłacenie dłużników, co z kolei przyniosło ożywienie gospodarcze, a pieniądz nie stracił na wartości. Solon przeforsował też prawo zabraniające sprzedawania ludzi w niewolę za długi. Jednak samego lichwiarstwa nie potrafił ukrócić.
Sławny filozof Arystoteles dwieście lat później w dziele Polityka dowodził, iż: „już z najzupełniejszą słusznością znienawidzone jest rzemiosło lichwiarza, ponieważ w tym wypadku osiąga się zysk z samego pieniądza, który mija się ze swoim przeznaczeniem. Stworzony został bowiem do celów wymiany, a tymczasem przez pobieranie procentów sam się pomnaża”. Okazywany przez wielkiego myśliciela wstręt do pierwszych kredytodawców nie mógł już jednak zmienić świata. Skoro pożyczany pieniądz sam się mnożył, trudno się dziwić, że wciąż znajdowało się mnóstwo ludzi w ten sposób zdobywających bogactwo i wpływy. Choć bywało, że i ich życie nie zawsze okazywało się usłane różami. Zadłużony po czubki uszy u kapłanów ze świątynię Artemidy w Efezie szewc Herostrates podpalił ją, żeby zniszczyć księgi wierzytelności, a przy okazji także samych kredytodawców. Tym sposobem z powodu zbyt wysoko oprocentowanych pożyczek jeden z siedmiu cudów świata uległ zagładzie.
Bardziej rozważni w działaniach od Herostratesa rzymscy obywatele wymusili w IV wieku p.n.e. uchwalenie przez Senat Wiecznego Miasta ustawy zwanej Lex Genucia. Zabraniała ona pobierania odsetek od kredytów, pod groźbą kary śmierci. Jednak lichwa okazywała się zbyt zyskowną formą zarobku, by dało się ją łatwo wykorzenić. Lex Genucia paskarze omijali, wymagając od pożyczkobiorców, aby to oni sami zobowiązywali się oddać długi z nawiązką i to wynoszącą nawet 80 proc. w skali roku. Senator Katon Starszy zapytany, jak ocenia profesję lichwiarza, odparł pytaniem: „A jak trzeba ocenić zabójstwo człowieka?”. Mimo to bezradny Senat zalegalizował w 51 roku p.n.e. stan faktyczny, przyjmując ustawę dopuszczającą udzielania oprocentowanych kredytów, ale określił jednocześnie maksymalną wysokość oprocentowania rocznego na 12 proc. Za przekroczenie tego progu groziła grzywna czterokrotnie wyższa od osiągniętego zysku, plus publiczna chłosta. Przepis ów nie obejmował jednak podbijanych przez imperium ziem, gdzie rzymscy bankierzy mogli robić co chcieli. Kiedy znakomity wódz Luciusz Korneliusz Sulla zdobył Azję Mniejszą, na miejscową ludność nałożył kontrybucję w wysokości 20 tys. talentów. By z kolei wypłacić żądaną kwotę, obywatele okupowanych krajów musieli zaciągać kredyty w Rzymie. Po piętnastu latach dług, pomimo wielokrotnej spłaty, urósł do 120 tys. talentów. Dopiero interwencja konsula Lukullusa, który w dużej części go anulował, zapobiegła wybuchowi powstania. Większego pecha mieli mieszkańcy Galii i Wysp Brytyjskich, zapożyczający się na potęgę u Rzymian. W ciągu jednego pokolenia utracili swe ziemskie majątki, a gdy chwytali za broń, kolejne rebelie tłumione były przez legiony, skutecznie broniące nie tylko ziem imperium, ale także interesów rzymskich bankierów i dorobkiewiczów. Największy z nich Marek Licyniusz Krassus zgromadził za życia ziemie i wszelkie bogactwa w takich ilościach, że okazały się większe od zasobów kilku podbitych przez Rzym państw. Patrycjusz ów zaczynał od inwestycji w kopalnie srebra oraz… straż pożarną. Stworzony przez niego pierwszy w Rzymie oddział gaśniczy zwykle bardzo szybko przybywał pod płonący dom, ale nie przystępował do akcji, dopóki właściciel nie podpisał aktu sprzedaży nieruchomości. Przy czym cena domu sukcesywnie spadała wraz z rozszerzaniem się pożaru. Nic dziwnego, że bogacza podejrzewano o zlecanie podpaleń. Mimo to Krassus wszedł w posiadanie olbrzymiej liczby domów, a przynoszone przez nie dochody z wynajmu po prostu pożyczał. Wedle wyliczeń miesięcznika biznesowego „Forbes” dokonanych w 2007 roku, fortuna Krassusa w 53 roku p.n.e. warta była ok. 169,8 miliardów dzisiejszych dolarów.
II
Doświadczenia z lichwą sprawiły, że oprocentowywanie pożyczek zgodnie potępiły trzy najważniejsze religie monoteistyczne. W Księdze Kapłańskiej Starego Testamentu zostało nakazane, że od bliźnich „nie będziesz brał odsetek ani lichwy”. Zbliżony przekaz niesie Ewangelia św. Łukasza, nakazująca chrześcijanom: „Dajecie pożyczkę, nic za to nie oczekując”. Podobnie rygorystyczny jest Koran. Jednak w praktyce ludzie nieustannie wymyślali nowe sposoby obchodzenia tych obostrzeń. W świecie muzułmańskim to bankier symbolicznie kupował dowolny przedmiot od kredytobiorcy, płacąc mu tyle, ile miała wynosić pożyczka. Dłużnik zaś spłacał kredyt, odkupując przedmiot po cenie wyższej o doliczone odsetki. Żydzi z kolei doszli do wniosku, że udzielanie gojom oprocentowanych pożyczek nie jest grzechem. W efekcie wzięli na siebie rolę bankierów świata chrześcijańskiego. Skuteczność Kościoła w zwalczaniu oprocentowanych kredytów wśród wyznawców Chrystusa zapewniła starozakonnym pozycję niemal monopolistów w lichwiarskiej profesji. Ten luksus natomiast spowodował, że Izraelici mogli sobie pozwolić, by wyznaczyć stałą wysokość odsetek na poziomie aż 30 proc. rocznie. Zbyt wysokie oprocentowanie, poza krociowymi zyskami, niosło także spore ryzyko dla lichwiarzy. Niechęć chrześcijan, od momentu gdy musieli zacząć spłacać zaciągnięte długi, łatwo zamieniała się w nienawiść. Kiedy w 1096 roku ruszyła do Ziemi Świętej pierwsza krucjata, jej uczestnicy zamiast walczyć z muzułmanami, zajęli się po drodze wyrzynaniem gmin żydowskich. Zdaniem badacza historii średniowiecza Stevena Runcimana, autora monografii Dzieje wypraw krzyżowych, chrześcijanie dokonali powszechnego oddłużenia, likwidując wierzycieli. Okazywało się to jednak wciąż działaniami krótkoterminowymi, bowiem wkrótce zaciągano nowe kredyty u Żydów, rzecz jasna wśród tych, którzy przeżyli. Natomiast pierwsze próby zakładania banków przez członków Kościoła papież Grzegorz IX ukrócił swą bullą z 1234 roku, nakładającą ekskomunikę na każdego, kto pobierał odsetki od pożyczonej sumy. Rygorystyczne przestrzeganie zasad przez papieża sprawiło, że pierwszą wielką instytucję bankową, działającą niemal w całej Europie stworzył… Zakon Ubogich Rycerzy Chrystusa Świątyni Salomona. Rycerze ci, nazywani potocznie templariuszami, słynęli z uczciwości, a ich domy zakonne podejmowały się przechowania pieniędzy i kosztowności powierzanych im przez uczestników wypraw krzyżowych. Gdy templariusze zgromadzili już spore depozyty, zajęli się pośrednictwem w transakcjach finansowych, co nie stanowiło wielkiego problemu, ponieważ posiadali placówki we wszystkich niemal krajach chrześcijańskich. Nie wspominając o wykształconej kadrze, umiejącej nie tylko dobrze czytać i pisać, ale także liczyć. Z czasem zakonnicy zdobyli sobie takie zaufanie klientów, że z ich usług bankowych korzystali nawet monarchowie i papieże. Templariusze prosperowali świetnie, aż do momentu, gdy potrzebującemu funduszy na wciąż nowe wojny królowi Francji Filipowi IV nie zabrakło pieniędzy. Bankrutujący monarcha postanowił wówczas sięgnąć po własność zakonu. Na jego polecenie w październiku 1307 roku aresztowano przebywającego w Paryżu Wielkiego Mistrza Jakuba de Molay i ponad setkę jego najbliższych współpracowników. Oficjalnie oskarżono ich o czary i konszachty z diabłem, co oznaczało niechybną karę śmierci. Jednak templariusze bardzo ofiarnie strzegli swych tajemnic. Część z nich w ogóle odmówiła składania zeznań i król Francji, by zdobyć informacje o miejscach przechowywania depozytów, nakazał zastosować wszelkiego rodzaju tortury. Prawie czterdziestu mnichów zmarło podczas przesłuchań, a ci, co przeżyli, spłonęli na stosie. Majątek zakonu skonfiskowano, ale legenda o tym, iż zakonnicy nie wydali przechowywanych przez nich skarbów, jest żywa do dziś.
Kontakty bankierów z cierpiącą na nieustanny brak pieniędzy władzą świecką nie należały w tamtym czasie do bezpiecznych. No, chyba że sami bankierzy sprawowali rządy. Tak właśnie działo się we Włoszech, gdzie po zagładzie templariuszy przeniosło się finansowe centrum Europy. To w Italii narodziły się pomysły, jak obchodzić papieskie bulle. Kontakty handlowe ze światem muzułmańskim zainspirowały włoskich kupców, uczących się ukrywać oprocentowanie kredytu, pod czujnym spojrzeniem następców świętego Piotra. Umawiali się więc z pożyczkobiorcami, że ci wypłacą im odszkodowanie, gdy spóźnią się z oddaniem długu, i oczywiście każdy miał obowiązek się spóźnić. Tą drogą pomnażane bogactwo sprawiało, że pierwsze bankierskie rody zaczęły rosnąć w siłę.
We Florencji rządziła zakulisowo rodzina Medyceuszy, którzy w XIV wieku zbudowali bank, posiadający liczne filie nie tylko w miastach włoskich, ale też m.in. w Londynie, Genewie i Awinionie. Ukoronowaniem ich sukcesów stała się funkcja osobistych bankierów kolejnych papieży. Medyceusze potrafili niszczyć konkurentów z wielką skutecznością. Jeśli jakieś miasto dostawało się pod protektorat Florencji, jak np. Siena, od razu wprowadzali w nim zakaz prowadzenia działalności bankowej, rzecz jasna, poza własną. Na ich polecenie w 1477 roku wygnano z Florencji także Żydów. Po pozbyciu się kredytodawców Medyceusze podnosili stopy procentowe pożyczek, by szybciej pomnażać zyski, ale nadmierna chciwość okazał się zgubna także dla nich. W 1478 roku w Italii zawiązał się tajny spisek innych bankierów, wspieranych przez samego papieża Sykstusa IV. W przygotowanym przez nich zamachu zginął kierujący rodem Medyceuszy Giuliano Medici. Jednak jego brat Lorenzo (w Polsce znany jako Wawrzyniec Wspaniały) utrzymał kontrolę nad Florencją i bank Medyceuszy przetrwał. Dopiero kilkadziesiąt lat później zniszczyła go rozrzutność spadkobierców oraz coraz większa konkurencja na rynkach finansowych.
Chcąc chronić ubogich przed wyzyskiem, w 1462 roku franciszkanie pod wodzą Jana Kapistrana i Bernardyna z Sieny otworzyli w Perugii pierwszy „montes pietatis” (bank pobożny). Przyszli święci szybko przekonali się, że taka instytucja, aby mogła działać, musi na siebie zarabiać. Wyznaczyli więc (nie ukrywając swego obrzydzenia) odsetki od kredytów w skali rocznej w wysokości od 4 do 10 proc. Dzięki temu łatwo wygrywali z bardziej pazernymi bankierami. Watykan zaś przymknął oko na kwestię procentów i wkrótce w Europie powstała cała sieć „banków pobożnych”, zapowiadając nadejście nowych czasów.
Prawdziwą rewolucję w tej dziedzinie zapoczątkował reformator religijny Jan Kalwin. Uznał on, że św. Łukasz w swej Ewangelii słowa „mutum” użył nie w kontekście działalności bankowej, lecz filantropijnej. Jego teoria predestynacji głosząca, iż jeśli ktoś osiąga sukces finansowy, to znaczy, że Bóg chce go zbawić, zrobiła wielką furorę wśród elit finansowych. Tym sposobem po raz pierwszy od tysiąca lat religia nie potępiała lichwy, a wręcz nakazywała, aby ludzie zastanowili się, czy nie warto się nią zająć dla zdobycia bogactw i udowodnienia swych praw do zbawienia.
III
P