Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Jak wykuwały się fortuny

Jak wykuwały się fortuny

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7778-450-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jak wykuwały się fortuny

Zarabianie pieniędzy jest jedną z największych namiętności, jakich może doświadczyć człowiek. Aby je zdobyć ludzie są gotowi na niezwykłe poświęcenia, pracę do utraty sił i każdą podłość. Dla fortuny Marek Licyniusz Krassus był gotów podpalać domy mieszkańców Rzymu, zaś król Francji Filip IV Piękny wysłał na stos niewinnych Templariuszy. Legenda El Dorado sprawiła, że tysiące ludzi dobrowolnie zapuszczało się w głąb amazońskiej dżungli, by nigdy już nie wrócić. Dla zachowania potęgi swego banku Rothschildowie przez dwieście lat płodzili dzieci jedynie z krewnymi, aby nikt spoza rodziny nie mógł rościć praw do ich majątku. Natomiast John D. Rockefeller, niszczył każdego konkurenta, stającego mu na drodze, bez wyrzutów sumienia. Więcej wątpliwości miewali Andrew Carnegie oraz Alfred Nobel i dlatego oddali fortuny na cele dobroczynne. Trudno też doszukać się skrupułów u szefów wielkich koncernów naftowych, pomnażających dochody firm, dzięki współpracy z nazistowskimi Niemcami. Wszystko w imię zysków. Zarabianie dużych pieniędzy nie jest więc zabawą dla wrażliwych ludzi, acz na pewno zawsze bywa fascynującą przygodą. Najciekawsze z nich przedstawia niniejsza książka.

 

Andrzej Krajewski (ur. 1973). historyk i dziennikarz. Obecnie autor publikujący na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” oraz miesięczników „Forbes” i „Focus Historia”. Wcześniej długoletni publicysta tygodnika „Newsweek”. Swoje teksty zamieszczał także w: „Rzeczpospolitej”, „Polsce the Times” oraz „Polityce”. Laureat Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarzy 2000-2001 w kategorii prasa, za cykl artykułów opublikowanych na łamach „Gazety Wrocławskiej” pt. „Stawka większa niż PRL”. Spod jego pióra wyszły też książki: „Między współpracą a oporem. Twórcy kultury wobec systemu politycznego PRL w latach 1975-1980” oraz niedawno wydana: „Największe wpadki tajnych służb”. Doradca prezesa Instytutu Pamięci Narodowej. Z wyboru wrocławianin.

Polecane książki

Lady Joan Moreland pochodzi ze starego szanowanego rodu. Jako córka księcia obraca się w najlepszym towarzystwie i bierze udział w najbardziej elitarnych wydarzeniach sezonu. Lady Joan różni się od większości dam z towarzystwa, bowiem udziela się charytatywnie. Nie ogranicza się jednak...
Opracowanie ma na celu przybliżenie płatnikom oraz ich pracownikom informacji na temat pozycji płatnika w systemie ubezpieczeń społecznych, charakteru relacji pomiędzy płatnikiem a Zakładem Ubezpieczeń Społecznych i ubezpieczonym. W sposób kompleksowy omówiono obowiązki płatnika w zakresie nalicza...
Znany wątek z „Księgi tysiąca i jednej nocy” o przygodach Sindbada Żeglarza w adaptacji znanego polskiego poety i pisarza Bolesława Leśmiana....
W tomie trzecim w życiu dobrze już znanej nam pary, Agaty i Kermita, pojawia się wiele nowego – młodzi przeprowadzają się na przedmieścia Warszawy. Pewnego poranka Agata natrafia na zbiegowisko: to lokalny pijaczek zamarzł w śniegu. Agata zaczyna przyglądać się tej sprawie i okazuje się, że nie był ...
Nie zabijać pająków, nowa powieść Ireny Matuszkiewicz, łączy w sobie reporterską pasję autorki i jej miłość do klasycznej powieści kryminalnej spod znaku Agaty Christie. Świetnie skonstruowana fabuła, poczucie humoru, wyraziste postaci i sugestywnie odmalowane realia – lektura, od której trudno się ...
Wypracowania Tadeusz Borowski - zbiór opowiadańOpisy wypracowań:„Ludzie którzy szli” analiza. Poniższe wypracowanie stanowi analizę i omówienie jednego z opowiadań Tadeusza Borowskiego pod tytułem „Ludzie którzy szli”. Utwór ukazuje realia o...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Andrzej Krajewski

An­drzej Kra­jew­ski

Jak wy­ku­wa­łysięfor­tu­ny

Hi­sto­rie naj­więk­szych for­tun w dzie­jach świa­ta oraz ich po­sia­da­czy. Od sta­ro­żyt­no­ści do dnia dzi­siej­sze­go.

Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion © 2011 G+J

Gru­ner + Jahr Pol­ska Sp. z o.o. & Co. Spół­ka Ko­man­dy­to­wa.

Text © co­py­ri­ght by Ar­tur Gór­ski

G+J Gru­ner + Jahr Pol­ska Sp. z o.o. & Co. Spół­ka Ko­man­dy­to­wa. 02-674 War­sza­wa, ul. Ma­ry­nar­ska 15

Dział han­dlo­wy:

tel. (48 22) 360 38 38

fax (48 22) 360 38 49

Sprze­daż wy­sył­ko­wa:

Dział Ob­słu­gi Klien­ta, tel. (48 22) 360 37 77

Ko­rek­ta: Ja­dwi­ga Pil­ler

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Pa­weł Rafa

Zdję­cia na I stro­nie okład­ki:

Re­dak­cja tech­nicz­na: Ma­riusz Te­ler

Pro­jekt i skład: Ma­rze­na Pił­ko

Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Agniesz­ka Ra­dzi­kow­ska

Druk: Bia­ło­stoc­kie Za­kła­dy Gra­ficz­ne S.A.

ISBN: 978-83-7778-400-6

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tyl­ko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­cie­la praw au­tor­skich.

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Wstęp

Zara­bia­nie pie­nię­dzy jest jed­ną z naj­więk­szych na­mięt­no­ści, ja­kich może do­świad­czyć czło­wiek. Zwłasz­cza je­śli rzecz idzie o bo­gac­two mo­gą­ce oszo­ło­mić swym ogro­mem. Aby je zdo­być, lu­dzie go­to­wi są na nie­zwy­kłe po­świę­ce­nia, pra­cę do utra­ty sił, a przede wszyst­kim każ­dą pod­łość. Dla for­tu­ny naj­bo­gat­szy Rzy­mia­nin Ma­rek Li­cy­niusz Kras­sus pod­pa­lał domy miesz­kań­ców Wiecz­ne­go Mia­sta, a król Fran­cji Fi­lip IV Pięk­ny wy­słał na stos nie­win­nych tem­pla­riu­szy. Wi­zja le­gen­dar­ne­go bo­gac­twa El Do­ra­do spra­wi­ła, że ty­sią­ce lu­dzi do­bro­wol­nie za­pusz­cza­ło się w głąb ama­zoń­skiej dżun­gli, by nig­dy już z niej nie wró­cić. Dla za­cho­wa­nia po­tę­gi swe­go ban­ku Ro­th­schil­do­wie przez dwie­ście lat pło­dzi­li dzie­ci je­dy­nie z krew­ny­mi, aby nikt spo­za ro­dzi­ny nie mógł ro­ścić so­bie praw do ich ma­jąt­ku… i tak nie zo­sta­li naj­bo­gat­szy­mi ludź­mi w dzie­jach, bo bar­dziej prze­bo­jo­wym od nich oka­zał się John D. Roc­ke­fel­ler, po­tra­fią­cy znisz­czyć każ­de­go kon­ku­ren­ta sta­ją­ce­go mu na dro­dze. Na sta­re lata zaś oświad­czył, że Bóg nie miał nic prze­ciw temu, bo w in­nym przy­pad­ku su­mie­nie mul­ti­mi­lio­ne­ra da­ło­by znać, że źle po­stę­pu­je. Wię­cej wąt­pli­wo­ści co do swej mo­ral­nej czy­sto­ści mie­wa­li jed­nak An­drew Car­ne­gie oraz Al­fred No­bel. Dla­te­go pod ko­niec ży­cia od­da­li ma­ją­tek, któ­ry wart był­by dziś po­nad pół bi­lio­na do­la­rów, na cele do­bro­czyn­ne. No­bel oczy­ścił tym spo­so­bem pa­mięć o so­bie i pra­wie nikt już dziś nie pa­mię­ta, że był naj­więk­szym w swo­ich cza­sach pro­du­cen­tem bro­ni, któ­ra za­bi­ła mi­lio­ny lu­dzi na ca­łym świe­cie. Ta­kich dy­le­ma­tów nie mie­wał z ko­lei Al­fred Krupp, ofe­ru­jąc swe do­sko­na­łe dzia­ła każ­de­mu, kto chciał za nie go­dzi­wie za­pła­cić. Na­wet je­śli był to ce­sarz Fran­cji, pla­nu­ją­cy wy­słać swe woj­ska prze­ciw Niem­com.

Trud­no też do­szu­kać się skru­pu­łów u sze­fów wiel­kich kon­cer­nów naf­to­wych, po­mna­ża­ją­cych do­cho­dy swych firm dzię­ki współ­pra­cy z na­zi­stow­ski­mi Niem­ca­mi lub łu­pią­cych port­fe­le kon­su­men­tów w pań­stwach de­mo­kra­tycz­nych za po­mo­cą dys­kret­nych zmów ce­no­wych. Wszyst­ko w imię zy­sków. Wy­glą­da więc na to, że za­ra­bia­nie du­żych pie­nię­dzy nie jest za­ba­wą dla wraż­li­wych. Sta­no­wi za to za­ję­cie ze wszech miar pa­sjo­nu­ją­ce, o czym naj­le­piej świad­czą hi­sto­rie po­wsta­nia naj­więk­szych świa­to­wych for­tun. Po­dob­nie fa­scy­nu­ją­ce są przy­go­dy lu­dzi, któ­rzy je bu­do­wa­li. Opo­wie­ści o nich nie moż­na na pew­no uznać za bu­du­ją­ce mo­ral­nie, ale ta­kie prze­cież by­wa­ją naj­cie­kaw­sze.

Chciwość rodzi pieniądze

Gdyby bo­ta­nik z Le­idy Ca­ro­lus Clu­sius do­żył stycz­nia 1637 roku, pew­nie onie­miał­by ze zdu­mie­nia. Tu­li­pa­ny, któ­re pół wie­ku wcze­śniej spro­wa­dził do Ni­der­lan­dów ze Stam­bu­łu, oka­zy­wa­ły się naj­bar­dziej po­żą­da­nym przez Ho­len­drów do­brem, cen­niej­szym na­wet od zło­ta. Clu­sius na­uczył swych ro­da­ków sztu­ki ho­dow­li tych kwia­tów i krzy­żo­wa­nia ich dla uzy­ski­wa­nia no­wych od­mian. Nie prze­wi­dział jed­nak, że nie­win­ne ro­ślin­ki mogą stać się przed­mio­tem sza­leń­czych spe­ku­la­cji gieł­do­wych. Szczę­śli­wie dla sa­me­go sie­bie pro­sto­li­nij­ny na­uko­wiec nie mu­siał już jed­nak ob­ser­wo­wać, jak roz­krę­ca­ła się spi­ra­la sza­leń­stwa i chci­wo­ści. A dziś na­wet hi­sto­ry­cy eko­no­mii nie po­tra­fią od­po­wie­dzieć na py­ta­nie, dla­cze­go ce­bul­ki tu­li­pa­nów za­czę­ły na gieł­dzie w Am­ster­da­mie peł­nić rolę naj­waż­niej­szych „pa­pie­rów war­to­ścio­wych”. Cen­niej­szych od in­nych dóbr, choć han­dlo­wa­no tam wów­czas 400 to­wa­ra­mi oraz wie­lo­ma ak­cja­mi spół­ek, a tak­że ob­li­ga­cja­mi rzą­do­wy­mi. War­tość ce­bu­lek za­le­ża­ła od kur­su dnia oraz tego, jaki ga­tu­nek kwia­tu z nich wy­ro­śnie. Po roku gieł­do­wej hos­sy, w stycz­niu 1637 roku za funt ce­bu­lek naj­po­spo­lit­szej od­mia­ny „Wit­te Cro­on” pła­co­no czte­ry kro­wy plus 525 flo­re­nów. Za rzad­ką ce­bul­kę od­mia­ny „Vi­ce­roy” po li­cy­ta­cji (jak wy­ni­ka z gieł­do­wych za­pi­sków) zwy­cięz­ca za­pła­cił zaś 2,5 tys. flo­re­nów plus: „dwie łasz­ty psze­ni­cy, czte­ry żyta, osiem świń, tu­zin owiec, dwie becz­ki wina, czte­ry tony ma­sła, ty­siąc fun­tów sera, łóż­ko, sur­dut i srebr­ny pu­char”. Lu­dzie sprze­da­wa­li domy i zie­mię, żeby tyl­ko móc na­być pra­wa do sa­dzon­ki, nie ma­jąc na­wet pew­no­ści, czy coś z niej wy­ro­śnie, bo prze­cież po po­sa­dze­niu ro­śli­ny mia­ły wy­kieł­ko­wać do­pie­ro za kil­ka mie­się­cy. Roz­go­rącz­ko­wa­nym in­we­sto­rom wy­star­cza­ły ob­raz­ki, przed­sta­wia­ją­ce przy­szłe kwia­ty, ry­so­wa­ne przez gieł­do­wych ma­la­rzy. Tu­li­pa­no­wy bum przy­niósł zwyż­kę cen wszyst­kie­go, czym han­dlo­wa­no na gieł­dzie. Do cza­su: 3 lu­te­go 1637 roku po­ja­wi­ła się plot­ka, że za­bra­kło chęt­nych do ku­po­wa­nia ce­bu­lek. Mia­sto za­mar­ło. A po­tem roz­pę­ta­ło się pie­kło. Spe­ku­la­cje tu­li­pa­na­mi da­wa­ły ty­siąc­om lu­dzi na­dzie­ję na szyb­kie po­mno­że­nie po­sia­da­ne­go ma­jąt­ku i ła­twe zdo­by­cie upra­gnio­ne­go bo­gac­twa. Tym­cza­sem sen pry­skał. Co gor­sza, in­we­sto­rzy mo­gli nie tyl­ko nic nie za­ro­bić, ale też stra­cić wszyst­ko, co do­tąd po­sia­da­li. Nic dziw­ne­go, że pa­ni­ka bły­ska­wicz­nie ogar­nę­ła nie tyl­ko Am­ster­dam, lecz całe Ni­der­lan­dy. Wszy­scy chcie­li sprze­dać ce­bul­ki tu­li­pa­nów, ale nikt nie za­mie­rzał ich już ku­po­wać. Bez­cen­ne wcze­śniej do­bro sta­ło się w za­le­d­wie kil­ka dni nic nie­war­tym kwiat­kiem. Pań­stwu za­gro­zi­ły za­miesz­ki, bo zruj­no­wa­nych in­we­sto­rów ogar­nia­ła wście­kłość. Do ak­cji przy­stą­pił wów­czas wpły­wo­wy cech kwia­cia­rzy. Na wal­nym ze­bra­niu pod­jął uchwa­łę zo­bo­wią­zu­ją­cą gieł­do­wych gra­czy do wy­wią­za­nia się z umów za­war­tych przed szczy­tem go­rącz­ki, czy­li przed 30 li­sto­pa­da 1636 roku. Na­to­miast póź­niej­sze kon­trak­ty mia­ły być spła­co­ne do wy­so­ko­ści 10 proc. umó­wio­nych kwot. Po­sta­no­wie­nie kwia­cia­rzy za­twier­dził par­la­ment, co oca­li­ło Ni­der­lan­dy przed re­be­lią, ale nie za­po­bie­gło trwa­ją­cej przez kil­ka lat go­spo­dar­czej re­ce­sji.

Oka­za­ło się to jed­nak ni­ską ceną, bo gra o wiel­kie pie­nią­dze za­wsze nie­sie ze sobą ogrom­ne emo­cje i od­bie­ra więk­szo­ści lu­dzi ro­zum. Ci nie­licz­ni, któ­rzy za­cho­wu­ją go do koń­ca, zgar­nia­ją po­tem całą pulę.

I

Naj­star­szy zna­ny ludz­ko­ści po­mysł: w jaki spo­sób szyb­ko się wzbo­ga­cić? nosi na­zwę „wy­so­ko opro­cen­to­wa­ny kre­dyt”. W cza­sach, gdy o sta­tu­sie spo­łecz­nym w du­żej mie­rze de­cy­do­wa­ło uro­dze­nie, a głów­ne bo­gac­two sta­no­wi­ło prze­ka­zy­wa­ne z po­ko­le­nia na po­ko­le­nie pra­wo do ro­do­wych ziem, zdo­by­cie wiel­kie­go ma­jąt­ku przez ko­goś star­tu­ją­ce­go od zera było nie­mal nie­moż­li­we. Pew­ne szan­se da­wa­ło pa­ra­nie się ra­bun­kiem i udział w łu­pież­czych wy­pra­wach wo­jen­nych. Jed­nak rzad­ko któ­ra z osób tym się zaj­mu­ją­cych żyła wy­star­cza­ją­co dłu­go, by na­cie­szyć się za­gar­nię­tym bo­gac­twem. Pew­ne szan­se da­wa­ły han­del nie­wol­ni­ka­mi i da­le­kie wy­pra­wy ku­piec­kie. Ale i ten spo­sób po­mna­ża­nia ka­pi­ta­łu na­le­żał do na­zna­czo­nych wy­so­kim ry­zy­kiem. Je­śli nie było się człon­kiem ro­dzi­ny kró­lew­skiej, nie peł­ni­ło waż­ne­go urzę­du lub nie przy­na­le­ża­ło do ja­kie­goś ary­sto­kra­tycz­ne­go rodu, je­dy­ną bez­piecz­ną dro­gą wio­dą­cą do gro­na bo­ga­czy była li­chwa.

Kto pierw­szy na to wpadł, do koń­ca nie­ste­ty nie wia­do­mo. Naj­praw­do­po­dob­niej miesz­kał w le­żą­cym na te­re­nie Azji Mniej­szej kró­le­stwie Li­dii. „Są oni pierw­szy­mi ludź­mi, o któ­rych wia­do­mo, że wy­bi­ja­li mo­ne­ty ze zło­ta i sre­bra oraz pro­wa­dzi­li han­del de­ta­licz­ny” – pi­sał o oby­wa­te­lach tego kra­ju sta­ro­żyt­ny hi­sto­rio­graf He­ro­dot. Kró­lo­wie Li­dii w VIII wie­ku p.n.e. wy­bi­ja­li krąż­ki ze szla­chet­ne­go me­ta­lu, któ­ry­mi moż­na było pła­cić za to­wa­ry lub usłu­gi. Wy­god­ne w uży­ciu mo­ne­ty spodo­ba­ły się in­nym wład­com, szyb­ko wcho­dząc do użyt­ku w ob­rę­bie ca­łe­go Mo­rza Śród­ziem­ne­go, a po­tem co­raz da­lej ogar­nia­jąc Azję. Po­ja­wie­nie się pie­nią­dza uła­twia­ło wy­pła­ca­nie wy­na­gro­dze­nia urzęd­ni­kom, han­del, a tak­że udzie­la­nie po­ży­czek. Czym to pach­nie, już w VI wie­ku p.n.e. prze­ko­na­li się Ateń­czy­cy. Za­raz po po­ja­wie­niu się w obie­gu pierw­szych mo­net, uboż­si miesz­kań­cy po­lis za­czę­li ma­so­wo za­dłu­żać się u bo­gat­szych oby­wa­te­li, co oka­za­ło się nie naj­lep­szym po­my­słem z po­wo­du zbyt wy­so­kie­go opro­cen­to­wa­nia kre­dy­tów. Gdy lek­ko­myśl­ni kre­dy­to­bior­cy wpa­da­li w pu­łap­kę za­dłu­że­nio­wą i nie po­tra­fi­li już spła­cać rat, wie­rzy­cie­le przej­mo­wa­li ich zie­mię, nie­ru­cho­mo­ści, a na ko­niec sa­mych dłuż­ni­ków. Zgod­nie bo­wiem z de­kre­tem wy­da­nym przez ateń­skie­go pra­wo­daw­cę Dra­ko­na, nie­wy­pła­cal­ne­go dłuż­ni­ka wraz z ro­dzi­ną moż­na było sprze­dać na tar­gu nie­wol­ni­ków, aby tą dro­gą od­zy­skać choć część wie­rzy­tel­no­ści. Z cza­sem pro­ce­der ten stał się ma­so­wy, a dłu­gi Ateń­czy­ków tak duże, iż mia­sto zna­la­zło się o krok od wy­bu­chu re­wo­lu­cji. Woj­nie do­mo­wej za­po­biegł jed­nak So­lon, któ­ry do­szedł do wła­dzy, szer­mu­jąc ha­słem po­wszech­ne­go od­dłu­że­nia. By je prze­pro­wa­dzić, wy­co­fał z obie­gu srebr­ne mo­ne­ty, prze­to­pił je i wy­pu­ścił nowe o jed­ną trze­cią lżej­sze. Tak zdo­był go­tów­kę na spła­ce­nie dłuż­ni­ków, co z ko­lei przy­nio­sło oży­wie­nie go­spo­dar­cze, a pie­niądz nie stra­cił na war­to­ści. So­lon prze­for­so­wał też pra­wo za­bra­nia­ją­ce sprze­da­wa­nia lu­dzi w nie­wo­lę za dłu­gi. Jed­nak sa­me­go li­chwiar­stwa nie po­tra­fił ukró­cić.

Sław­ny fi­lo­zof Ary­sto­te­les dwie­ście lat póź­niej w dzie­le Po­li­ty­ka do­wo­dził, iż: „już z naj­zu­peł­niej­szą słusz­no­ścią znie­na­wi­dzo­ne jest rze­mio­sło li­chwia­rza, po­nie­waż w tym wy­pad­ku osią­ga się zysk z sa­me­go pie­nią­dza, któ­ry mija się ze swo­im prze­zna­cze­niem. Stwo­rzo­ny zo­stał bo­wiem do ce­lów wy­mia­ny, a tym­cza­sem przez po­bie­ra­nie pro­cen­tów sam się po­mna­ża”. Oka­zy­wa­ny przez wiel­kie­go my­śli­cie­la wstręt do pierw­szych kre­dy­to­daw­ców nie mógł już jed­nak zmie­nić świa­ta. Sko­ro po­ży­cza­ny pie­niądz sam się mno­żył, trud­no się dzi­wić, że wciąż znaj­do­wa­ło się mnó­stwo lu­dzi w ten spo­sób zdo­by­wa­ją­cych bo­gac­two i wpły­wy. Choć by­wa­ło, że i ich ży­cie nie za­wsze oka­zy­wa­ło się usła­ne ró­ża­mi. Za­dłu­żo­ny po czub­ki uszy u ka­pła­nów ze świą­ty­nię Ar­te­mi­dy w Efe­zie szewc He­ro­stra­tes pod­pa­lił ją, żeby znisz­czyć księ­gi wie­rzy­tel­no­ści, a przy oka­zji tak­że sa­mych kre­dy­to­daw­ców. Tym spo­so­bem z po­wo­du zbyt wy­so­ko opro­cen­to­wa­nych po­ży­czek je­den z sied­miu cu­dów świa­ta uległ za­gła­dzie.

Bar­dziej roz­waż­ni w dzia­ła­niach od He­ro­stra­te­sa rzym­scy oby­wa­te­le wy­mu­si­li w IV wie­ku p.n.e. uchwa­le­nie przez Se­nat Wiecz­ne­go Mia­sta usta­wy zwa­nej Lex Ge­nu­cia. Za­bra­nia­ła ona po­bie­ra­nia od­se­tek od kre­dy­tów, pod groź­bą kary śmier­ci. Jed­nak li­chwa oka­zy­wa­ła się zbyt zy­skow­ną for­mą za­rob­ku, by dało się ją ła­two wy­ko­rze­nić. Lex Ge­nu­cia pa­ska­rze omi­ja­li, wy­ma­ga­jąc od po­życz­ko­bior­ców, aby to oni sami zo­bo­wią­zy­wa­li się od­dać dłu­gi z na­wiąz­ką i to wy­no­szą­cą na­wet 80 proc. w ska­li roku. Se­na­tor Ka­ton Star­szy za­py­ta­ny, jak oce­nia pro­fe­sję li­chwia­rza, od­parł py­ta­niem: „A jak trze­ba oce­nić za­bój­stwo czło­wie­ka?”. Mimo to bez­rad­ny Se­nat za­le­ga­li­zo­wał w 51 roku p.n.e. stan fak­tycz­ny, przyj­mu­jąc usta­wę do­pusz­cza­ją­cą udzie­la­nia opro­cen­to­wa­nych kre­dy­tów, ale okre­ślił jed­no­cze­śnie mak­sy­mal­ną wy­so­kość opro­cen­to­wa­nia rocz­ne­go na 12 proc. Za prze­kro­cze­nie tego pro­gu gro­zi­ła grzyw­na czte­ro­krot­nie wyż­sza od osią­gnię­te­go zy­sku, plus pu­blicz­na chło­sta. Prze­pis ów nie obej­mo­wał jed­nak pod­bi­ja­nych przez im­pe­rium ziem, gdzie rzym­scy ban­kie­rzy mo­gli ro­bić co chcie­li. Kie­dy zna­ko­mi­ty wódz Lu­ciusz Kor­ne­liusz Sul­la zdo­był Azję Mniej­szą, na miej­sco­wą lud­ność na­ło­żył kon­try­bu­cję w wy­so­ko­ści 20 tys. ta­len­tów. By z ko­lei wy­pła­cić żą­da­ną kwo­tę, oby­wa­te­le oku­po­wa­nych kra­jów mu­sie­li za­cią­gać kre­dy­ty w Rzy­mie. Po pięt­na­stu la­tach dług, po­mi­mo wie­lo­krot­nej spła­ty, urósł do 120 tys. ta­len­tów. Do­pie­ro in­ter­wen­cja kon­su­la Lu­kul­lu­sa, któ­ry w du­żej czę­ści go anu­lo­wał, za­po­bie­gła wy­bu­cho­wi po­wsta­nia. Więk­sze­go pe­cha mie­li miesz­kań­cy Ga­lii i Wysp Bry­tyj­skich, za­po­ży­cza­ją­cy się na po­tę­gę u Rzy­mian. W cią­gu jed­ne­go po­ko­le­nia utra­ci­li swe ziem­skie ma­jąt­ki, a gdy chwy­ta­li za broń, ko­lej­ne re­be­lie tłu­mio­ne były przez le­gio­ny, sku­tecz­nie bro­nią­ce nie tyl­ko ziem im­pe­rium, ale tak­że in­te­re­sów rzym­skich ban­kie­rów i do­rob­kie­wi­czów. Naj­więk­szy z nich Ma­rek Li­cy­niusz Kras­sus zgro­ma­dził za ży­cia zie­mie i wszel­kie bo­gac­twa w ta­kich ilo­ściach, że oka­za­ły się więk­sze od za­so­bów kil­ku pod­bi­tych przez Rzym państw. Pa­try­cjusz ów za­czy­nał od in­we­sty­cji w ko­pal­nie sre­bra oraz… straż po­żar­ną. Stwo­rzo­ny przez nie­go pierw­szy w Rzy­mie od­dział ga­śni­czy zwy­kle bar­dzo szyb­ko przy­by­wał pod pło­ną­cy dom, ale nie przy­stę­po­wał do ak­cji, do­pó­ki wła­ści­ciel nie pod­pi­sał aktu sprze­da­ży nie­ru­cho­mo­ści. Przy czym cena domu suk­ce­syw­nie spa­da­ła wraz z roz­sze­rza­niem się po­ża­ru. Nic dziw­ne­go, że bo­ga­cza po­dej­rze­wa­no o zle­ca­nie pod­pa­leń. Mimo to Kras­sus wszedł w po­sia­da­nie ol­brzy­miej licz­by do­mów, a przy­no­szo­ne przez nie do­cho­dy z wy­naj­mu po pro­stu po­ży­czał. We­dle wy­li­czeń mie­sięcz­ni­ka biz­ne­so­we­go „For­bes” do­ko­na­nych w 2007 roku, for­tu­na Kras­su­sa w 53 roku p.n.e. war­ta była ok. 169,8 mi­liar­dów dzi­siej­szych do­la­rów.

II

Doświad­cze­nia z li­chwą spra­wi­ły, że opro­cen­to­wy­wa­nie po­ży­czek zgod­nie po­tę­pi­ły trzy naj­waż­niej­sze re­li­gie mo­no­te­istycz­ne. W Księ­dze Ka­płań­skiej Sta­re­go Te­sta­men­tu zo­sta­ło na­ka­za­ne, że od bliź­nich „nie bę­dziesz brał od­se­tek ani li­chwy”. Zbli­żo­ny prze­kaz nie­sie Ewan­ge­lia św. Łu­ka­sza, na­ka­zu­ją­ca chrze­ści­ja­nom: „Da­je­cie po­życz­kę, nic za to nie ocze­ku­jąc”. Po­dob­nie ry­go­ry­stycz­ny jest Ko­ran. Jed­nak w prak­ty­ce lu­dzie nie­ustan­nie wy­my­śla­li nowe spo­so­by ob­cho­dze­nia tych ob­ostrzeń. W świe­cie mu­zuł­mań­skim to ban­kier sym­bo­licz­nie ku­po­wał do­wol­ny przed­miot od kre­dy­to­bior­cy, pła­cąc mu tyle, ile mia­ła wy­no­sić po­życz­ka. Dłuż­nik zaś spła­cał kre­dyt, od­ku­pu­jąc przed­miot po ce­nie wyż­szej o do­li­czo­ne od­set­ki. Ży­dzi z ko­lei do­szli do wnio­sku, że udzie­la­nie go­jom opro­cen­to­wa­nych po­ży­czek nie jest grze­chem. W efek­cie wzię­li na sie­bie rolę ban­kie­rów świa­ta chrze­ści­jań­skie­go. Sku­tecz­ność Ko­ścio­ła w zwal­cza­niu opro­cen­to­wa­nych kre­dy­tów wśród wy­znaw­ców Chry­stu­sa za­pew­ni­ła sta­ro­za­kon­nym po­zy­cję nie­mal mo­no­po­li­stów w li­chwiar­skiej pro­fe­sji. Ten luk­sus na­to­miast spo­wo­do­wał, że Izra­eli­ci mo­gli so­bie po­zwo­lić, by wy­zna­czyć sta­łą wy­so­kość od­se­tek na po­zio­mie aż 30 proc. rocz­nie. Zbyt wy­so­kie opro­cen­to­wa­nie, poza kro­cio­wy­mi zy­ska­mi, nio­sło tak­że spo­re ry­zy­ko dla li­chwia­rzy. Nie­chęć chrze­ści­jan, od mo­men­tu gdy mu­sie­li za­cząć spła­cać za­cią­gnię­te dłu­gi, ła­two za­mie­nia­ła się w nie­na­wiść. Kie­dy w 1096 roku ru­szy­ła do Zie­mi Świę­tej pierw­sza kru­cja­ta, jej uczest­ni­cy za­miast wal­czyć z mu­zuł­ma­na­mi, za­ję­li się po dro­dze wy­rzy­na­niem gmin ży­dow­skich. Zda­niem ba­da­cza hi­sto­rii śre­dnio­wie­cza Ste­ve­na Run­ci­ma­na, au­to­ra mo­no­gra­fii Dzie­je wy­praw krzy­żo­wych, chrze­ści­ja­nie do­ko­na­li po­wszech­ne­go od­dłu­że­nia, li­kwi­du­jąc wie­rzy­cie­li. Oka­zy­wa­ło się to jed­nak wciąż dzia­ła­nia­mi krót­ko­ter­mi­no­wy­mi, bo­wiem wkrót­ce za­cią­ga­no nowe kre­dy­ty u Ży­dów, rzecz ja­sna wśród tych, któ­rzy prze­ży­li. Na­to­miast pierw­sze pró­by za­kła­da­nia ban­ków przez człon­ków Ko­ścio­ła pa­pież Grze­gorz IX ukró­cił swą bul­lą z 1234 roku, na­kła­da­ją­cą eks­ko­mu­ni­kę na każ­de­go, kto po­bie­rał od­set­ki od po­ży­czo­nej sumy. Ry­go­ry­stycz­ne prze­strze­ga­nie za­sad przez pa­pie­ża spra­wi­ło, że pierw­szą wiel­ką in­sty­tu­cję ban­ko­wą, dzia­ła­ją­cą nie­mal w ca­łej Eu­ro­pie stwo­rzył… Za­kon Ubo­gich Ry­ce­rzy Chry­stu­sa Świą­ty­ni Sa­lo­mo­na. Ry­ce­rze ci, na­zy­wa­ni po­tocz­nie tem­pla­riu­sza­mi, sły­nę­li z uczci­wo­ści, a ich domy za­kon­ne po­dej­mo­wa­ły się prze­cho­wa­nia pie­nię­dzy i kosz­tow­no­ści po­wie­rza­nych im przez uczest­ni­ków wy­praw krzy­żo­wych. Gdy tem­pla­riu­sze zgro­ma­dzi­li już spo­re de­po­zy­ty, za­ję­li się po­śred­nic­twem w trans­ak­cjach fi­nan­so­wych, co nie sta­no­wi­ło wiel­kie­go pro­ble­mu, po­nie­waż po­sia­da­li pla­ców­ki we wszyst­kich nie­mal kra­jach chrze­ści­jań­skich. Nie wspo­mi­na­jąc o wy­kształ­co­nej ka­drze, umie­ją­cej nie tyl­ko do­brze czy­tać i pi­sać, ale tak­że li­czyć. Z cza­sem za­kon­ni­cy zdo­by­li so­bie ta­kie za­ufa­nie klien­tów, że z ich usług ban­ko­wych ko­rzy­sta­li na­wet mo­nar­cho­wie i pa­pie­że. Tem­pla­riu­sze pro­spe­ro­wa­li świet­nie, aż do mo­men­tu, gdy po­trze­bu­ją­ce­mu fun­du­szy na wciąż nowe woj­ny kró­lo­wi Fran­cji Fi­li­po­wi IV nie za­bra­kło pie­nię­dzy. Ban­kru­tu­ją­cy mo­nar­cha po­sta­no­wił wów­czas się­gnąć po wła­sność za­ko­nu. Na jego po­le­ce­nie w paź­dzier­ni­ku 1307 roku aresz­to­wa­no prze­by­wa­ją­ce­go w Pa­ry­żu Wiel­kie­go Mi­strza Ja­ku­ba de Mo­lay i po­nad set­kę jego naj­bliż­szych współ­pra­cow­ni­ków. Ofi­cjal­nie oskar­żo­no ich o cza­ry i kon­szach­ty z dia­błem, co ozna­cza­ło nie­chyb­ną karę śmier­ci. Jed­nak tem­pla­riu­sze bar­dzo ofiar­nie strze­gli swych ta­jem­nic. Część z nich w ogó­le od­mó­wi­ła skła­da­nia ze­znań i król Fran­cji, by zdo­być in­for­ma­cje o miej­scach prze­cho­wy­wa­nia de­po­zy­tów, na­ka­zał za­sto­so­wać wszel­kie­go ro­dza­ju tor­tu­ry. Pra­wie czter­dzie­stu mni­chów zmar­ło pod­czas prze­słu­chań, a ci, co prze­ży­li, spło­nę­li na sto­sie. Ma­ją­tek za­ko­nu skon­fi­sko­wa­no, ale le­gen­da o tym, iż za­kon­ni­cy nie wy­da­li prze­cho­wy­wa­nych przez nich skar­bów, jest żywa do dziś.

Kon­tak­ty ban­kie­rów z cier­pią­cą na nie­ustan­ny brak pie­nię­dzy wła­dzą świec­ką nie na­le­ża­ły w tam­tym cza­sie do bez­piecz­nych. No, chy­ba że sami ban­kie­rzy spra­wo­wa­li rzą­dy. Tak wła­śnie dzia­ło się we Wło­szech, gdzie po za­gła­dzie tem­pla­riu­szy prze­nio­sło się fi­nan­so­we cen­trum Eu­ro­py. To w Ita­lii na­ro­dzi­ły się po­my­sły, jak ob­cho­dzić pa­pie­skie bul­le. Kon­tak­ty han­dlo­we ze świa­tem mu­zuł­mań­skim za­in­spi­ro­wa­ły wło­skich kup­ców, uczą­cych się ukry­wać opro­cen­to­wa­nie kre­dy­tu, pod czuj­nym spoj­rze­niem na­stęp­ców świę­te­go Pio­tra. Uma­wia­li się więc z po­życz­ko­bior­ca­mi, że ci wy­pła­cą im od­szko­do­wa­nie, gdy spóź­nią się z od­da­niem dłu­gu, i oczy­wi­ście każ­dy miał obo­wią­zek się spóź­nić. Tą dro­gą po­mna­ża­ne bo­gac­two spra­wia­ło, że pierw­sze ban­kier­skie rody za­czę­ły ro­snąć w siłę.

We Flo­ren­cji rzą­dzi­ła za­ku­li­so­wo ro­dzi­na Me­dy­ce­uszy, któ­rzy w XIV wie­ku zbu­do­wa­li bank, po­sia­da­ją­cy licz­ne fi­lie nie tyl­ko w mia­stach wło­skich, ale też m.in. w Lon­dy­nie, Ge­ne­wie i Awi­nio­nie. Uko­ro­no­wa­niem ich suk­ce­sów sta­ła się funk­cja oso­bi­stych ban­kie­rów ko­lej­nych pa­pie­ży. Me­dy­ce­usze po­tra­fi­li nisz­czyć kon­ku­ren­tów z wiel­ką sku­tecz­no­ścią. Je­śli ja­kieś mia­sto do­sta­wa­ło się pod pro­tek­to­rat Flo­ren­cji, jak np. Sie­na, od razu wpro­wa­dza­li w nim za­kaz pro­wa­dze­nia dzia­łal­no­ści ban­ko­wej, rzecz ja­sna, poza wła­sną. Na ich po­le­ce­nie w 1477 roku wy­gna­no z Flo­ren­cji tak­że Ży­dów. Po po­zby­ciu się kre­dy­to­daw­ców Me­dy­ce­usze pod­no­si­li sto­py pro­cen­to­we po­ży­czek, by szyb­ciej po­mna­żać zy­ski, ale nad­mier­na chci­wość oka­zał się zgub­na tak­że dla nich. W 1478 roku w Ita­lii za­wią­zał się taj­ny spi­sek in­nych ban­kie­rów, wspie­ra­nych przez sa­me­go pa­pie­ża Syk­stu­sa IV. W przy­go­to­wa­nym przez nich za­ma­chu zgi­nął kie­ru­ją­cy ro­dem Me­dy­ce­uszy Giu­lia­no Me­di­ci. Jed­nak jego brat Lo­ren­zo (w Pol­sce zna­ny jako Waw­rzy­niec Wspa­nia­ły) utrzy­mał kon­tro­lę nad Flo­ren­cją i bank Me­dy­ce­uszy prze­trwał. Do­pie­ro kil­ka­dzie­siąt lat póź­niej znisz­czy­ła go roz­rzut­ność spad­ko­bier­ców oraz co­raz więk­sza kon­ku­ren­cja na ryn­kach fi­nan­so­wych.

Chcąc chro­nić ubo­gich przed wy­zy­skiem, w 1462 roku fran­cisz­ka­nie pod wo­dzą Jana Ka­pi­stra­na i Ber­nar­dy­na z Sie­ny otwo­rzy­li w Pe­ru­gii pierw­szy „mon­tes pie­ta­tis” (bank po­boż­ny). Przy­szli świę­ci szyb­ko prze­ko­na­li się, że taka in­sty­tu­cja, aby mo­gła dzia­łać, musi na sie­bie za­ra­biać. Wy­zna­czy­li więc (nie ukry­wa­jąc swe­go obrzy­dze­nia) od­set­ki od kre­dy­tów w ska­li rocz­nej w wy­so­ko­ści od 4 do 10 proc. Dzię­ki temu ła­two wy­gry­wa­li z bar­dziej pa­zer­ny­mi ban­kie­ra­mi. Wa­ty­kan zaś przy­mknął oko na kwe­stię pro­cen­tów i wkrót­ce w Eu­ro­pie po­wsta­ła cała sieć „ban­ków po­boż­nych”, za­po­wia­da­jąc na­dej­ście no­wych cza­sów.

Praw­dzi­wą re­wo­lu­cję w tej dzie­dzi­nie za­po­cząt­ko­wał re­for­ma­tor re­li­gij­ny Jan Kal­win. Uznał on, że św. Łu­kasz w swej Ewan­ge­lii sło­wa „mu­tum” użył nie w kon­tek­ście dzia­łal­no­ści ban­ko­wej, lecz fi­lan­tro­pij­nej. Jego teo­ria pre­de­sty­na­cji gło­szą­ca, iż je­śli ktoś osią­ga suk­ces fi­nan­so­wy, to zna­czy, że Bóg chce go zba­wić, zro­bi­ła wiel­ką fu­ro­rę wśród elit fi­nan­so­wych. Tym spo­so­bem po raz pierw­szy od ty­sią­ca lat re­li­gia nie po­tę­pia­ła li­chwy, a wręcz na­ka­zy­wa­ła, aby lu­dzie za­sta­no­wi­li się, czy nie war­to się nią za­jąć dla zdo­by­cia bo­gactw i udo­wod­nie­nia swych praw do zba­wie­nia.

III

P