Strona główna » Obyczajowe i romanse » Jaskółki nad głową

Jaskółki nad głową

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-272-4371-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jaskółki nad głową

Książka jest o:

  • miłości: "Przez chwilę jakieś światełko zapaliło się między nami. To miłe"
  • samotności: "Nigdy nie chciałam znaleźć się w sytuacji, kiedy będę musiała bezustannie walczyć z osobą, która teoretycznie powinna być mi najbliższa"
  • codzienności: "- Mamo, jestem głodna! Zrób mi jajko! - Na twardo, czy na miękko? - Na płasko!"
  • zdobywaniu wiedzy: "Adam Mickiewicz, Pan Tadeusz, e... e... inwektyw.. nie, insemi.. nie, iiiintrodukc.. nie, introli.... nie, instrukc.. nie. Mama! Jak tam było?! - Inwokacja, kochanie"
  • o zajęciach: "Myłem trupy (...) i byłem kwalifikatorem bananów w Ekwadorze"
  • dzieciach: "Panie Boże Wszechmogący w Turcji jedyny"
  • dorosłych: "Gdzie właściwie jest niebo? - Niebo, kochana, to stan ducha"
  • odkryciach: "Boże, żeby tak było, żeby się nie okazało, że jutro się obudzę i będzie tak jak zwykle"
  • ostrzeżenie: "Uwaga! Słodkie blondynki głośno chrapią."

Polecane książki

Bogato udokumentowana biografia Marcina Lutra przedstawiona w szerokim kontekście jego działalności. Spotkanie z bohaterem zdemitologizowanym, nie z symbolem, lecz żywym człowiekiem. Lyndal Roper przybliża te cechy osobowości Lutra, które miały wpływ na ukształtowanie się jego poglądów i idei. Prowa...
Lekarka sądowa Kat Novak przypuszcza, że ofiara mogła przedawkować narkotyki. Numer telefonu na opakowaniu zapałek znalezionym w zaciśniętej dłoni zmarłej prowadzi do prezesa korporacji farmaceutycznej. Ten jednak zaprzecza, by miał z denatką coś wspólnego. Wkrótce w tym samym rejonie Bostonu zosta...
Autorka w niezwykle ciekawy sposób już od pierwszych kart książki przyciąga uwagę czytelnika. Li, tytułową piętnastoletnią bohaterkę, poznajemy z listów, które pisze do dziewczyny jej ciotka opiekunka. Ponieważ krewna nie umiała sobie poradzić z Li z powodu nagannego zachowania dziewczyny, w związku...
[color=rgb(18, 18, 18)][font=arial, helvetica, sans-serif]W drugiej części z serii Najpiękniejszych Bajek Świata, znaleźć można trzy bajeczki: Aladyn, Kopciuszek i Dzwonnik z Notre Dame. Pozycja jest bogato ilustrowana i idealnie nadaje się zarówno dla najmłodyszch, jak i tych troszkę starszych.[/fo...
  "Szkoła zabójców" to niezwykła historia programu szkoleniowego dla snajperów, którzy następnie zasilali szeregi formacji specjalnych US Army, w tym także słynnych SEALs. Opowieść spisana przez człowieka, który przez kilka lat kierował tym programem, przeprowadzał selekcję kandydatów, a następn...
W małym, sennym miasteczku tylko na pozór niewiele się dzieje. Malownicza kamienica z mansardą, której szczyt zdobią dwa zamyślone anioły zwane Serafinami, skrywa pod swym dachem niejedną tajemnicę. Nieprzewidziane okoliczności sprawiają, że Lena, dziewczyna pełna marzeń i wiary w przyszłość, z...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Magdalena Krakowska

Jaskółki nad głową

Magdalena Krakowska

Copyright 2014 Magdalena KrakowskaISBN: 978-83-272-4371-3

osobno, choć razem

W tym roku skończę czterdzieści lat. Może to jakoś uczcić, ale jak? Mogłabym, na przykład, zorganizować występ, na którym zaśpiewałabym kilka piosenek. Mam ładny głos. Zaprosiłabym paru znajomych, a może przedstawicieli jakiejś firmy fonograficznej. Zawsze chciałam śpiewać. Każdy moment jest dobry, żeby zacząć się spełniać. Marzę też o dobrych ciuchach, samochodzie i o miłości. Jeszcze tylko szpital.

szpital

To drobny zabieg. Dostałam zastrzyk w kręgosłup i przestałam czuć wszystko od pasa w dół. Znalazłam się w stanie łagodnego otępienia. Wiedziałam, co się dzieje, ale było mi to zupełnie obojętne. Przewieziono mnie do sali pooperacyjnej. Powoli stan pogodnej obojętności znikał. Na sąsiednim łóżku położono operowaną po mnie staruszkę. Spała zwrócona twarzą do mnie. Takie twarze widuje się czasem na wsi. Nie znają kremów, maseczek ani makijażu. Często nie znają lustra. Czas kładzie na nich raster zmarszczek. Opalona na kolor chleba, wyglądała jak z filmów o Indianach, które pamiętałam z dzieciństwa. Długie, siwe włosy, zwykle upięte w koczek, teraz były rozsypane na poduszce. Od razu po obudzeniu przeżegnała się i zapytała wchodzącą pielęgniarkę:

–Siostsycko, gdzie są moje ząbki?

–Ząbki wszystkich dziś operowanych pacjentek trzyma siostra Kasia w szufladzie.

–To ja swoje baldzo upsejmie poplose.

Odruchowo sprawdziłam językiem, czy mam swoje. Tak, są, przecież mam jeszcze własne, były na miejscu.

***

Dziwne miejsce. Ostatnio leżałam w szpitalu trzy lata temu, kiedy rodziłam córkę. Dzieliłam salę z dwiema kobietami. Jedna chodziła ciągle odwiedzać męża, któremu podczas porodu rodzinnego otworzyły się ze zdenerwowania wrzody żołądka i pozostał na dłużej, na innym oddziale. Druga miała męża biznesmena, który wpadał kilka razy dziennie, na dwie minuty, między transakcjami. Jego biuro było niedaleko. Ta druga, Martyna, opowiadała mi, że marzyła o porodzie rodzinnym. Jednak kiedy odeszły jej wody płodowe, musiała poczekać, aż mąż skończy rozmawiać z klientem, wystawi faktury, a później jeszcze pojechała z nim na chwilę do księgowej. Po dwóch godzinach znalazła się w szpitalu. Po badaniach położna zapytała męża:

–Czy będzie pan towarzyszył żonie w porodzie?

–Tak, chętnie. Do której to będzie trwało?

–Może i do siedemnastej.

–O, to w takim razie niemożliwe! Mam jeszcze parę spraw do załatwienia. A o której to się zacznie?

–To już się zaczęło.

–A nie można tego jakoś wstrzymać o godzinkę? Ja bym tylko załatwił najpilniejsze sprawy i przybiegnę.

–No, niestety, żona już rodzi.

–Kochanie! – zwrócił się do żony – Bądź tak miła i spróbuj to jakoś przeciągnąć, bo ja teraz muszę lecieć. Wiesz, że to ważna sprawa. Ach! Oddaj mi pieczątkę! Za godzinkę będę! Obiecuję!

Oczywiście, kiedy wrócił, zastał już córeczkę na świecie. Martynie bardzo zależało na tym, żeby pierwszą noc spędził obok niej i małej. Zgodziłyśmy się. Przyjechał wieczorem z karimatą, śpiworem, piersiówką spirytusu na rozładowanie napięcia i główką czosnku. Obiecał Martynie, że to on zmieni pieluchę ich córeczce, gdy tylko będzie trzeba. Tej nocy jednak nie obudziła się. Jej tato spał jak zabity. Chrapał tak, że nawet moje łóżko się trzęsło, choć stało dość daleko. Ocknął się tylko na chwilę, około drugiej w nocy. Niedaleko była porodówka i niektóre dziewczyny krzyczały podczas porodu.

–Czy one muszą się tak wydzierać o tej porze? Nie można się wyspać!

Rano już go nie było.

***

Wieczorem przeniesiono mnie do czteroosobowej sali. Leżały tam już trzy pacjentki. Przy ścianie, naprzeciwko mnie – starsza pani, która przed chwilą wróciła z gabinetu zabiegowego. Na głowie miała bardzo fantazyjnie poupinaną blond perukę, na łóżku różowy pikowany szlafrok z naszytymi na brzegu kołnierzyka różyczkami. Siedziała z lusterkiem w ręku i pokrywała powieki grubą warstwą niebieskiego cienia. Usta powiększała jasnoróżową szminką. Wyglądała troszkę nienaturalnie. Przypominała mi trochę Tootsie. A więc tak wygląda słodka blondynka w podeszłym wieku … hmm.

–Jak im powiedziałam, ile mam lat, to mi nie uwierzyli i tak na mnie dziwnie popatrzyli – rzuciła zza lusterka z dumą – a ja mam siedmioletnią prawnuczkę.

Ciekawe, ile ma lat. Szybko dodałam 25+25+25+7. To, co mi wyszło, było prawdopodobne. Ona swoje ząbki też już wzięła z szuflady. Druga – to pani Jadwiga, którą poznałam na sali pooperacyjnej. Leżała znów obok mnie. Na trzecią zwróciłam uwagę już wcześniej, na korytarzu. Była to niewysoka, czterdziestokilkuletnia kobieta o uważnym spojrzeniu, z niedużym wąsikiem pod wydatnym nosem. Miała krótko ostrzyżone włosy, ufarbowane na czerwono. Pomimo drobnej budowy, wyglądała na osobę twardą i zdecydowaną. Zajmowała łóżko po przekątnej, obok Tootsie.

Na razie wszystkie leżałyśmy w łóżkach i wsłuchiwałyśmy się w odgłosy dochodzące z korytarza. Po chwili pojawił się gość. Podszedł do łóżka Tootsie. Ucałował ją i po chwili dały się słyszeć pieszczotliwe szepty obojga.

–Tadziku, tęsknisz za mną?

–Tak, moje ty chorutkie.

Oboje patrzyli sobie w oczy i gładzili się po twarzach. Pan był bardzo czuły i opiekuńczy. Był, moim zdaniem, około dwadzieścia lat młodszy od swojej wybranki. Zauważyłam, że Czerwonowłosa z trudem powstrzymuje parsknięcie. Zakochani wyszli z sali pospacerować po szpitalnym korytarzu, a Czerwonowłosa, widząc mój uśmiech, rzuciła ostro:

–Samców trzeba zabijać!

–Oho, feministka – pomyślałam.

–Szczególnie niskich – dorzuciła po chwili.

Nie wiedziałam, dlaczego, przecież pan, który przyszedł w odwiedziny do Tootsie był całkiem wysoki.

–Mój były mąż był niski.

No, tak. Jasne.

–Rozwiodłam się z nim, kiedy moja córka nie miała jeszcze roku. Artysta z Łodzi. Nigdy nie płacił alimentów. To ja musiałam wysyłać mu pieniądze.

Przerwał jej przenikliwy sygnał. To mój telefon komórkowy.

–Przepraszam. To do mnie.

Dzwonił mój brat, Michał, mieszkający od piętnastu lat w Nowym Jorku – teraz Mike.

–Cześć! Jak operacja? – bardzo głośno zapytał (myślę, że Nowy Jork jest tak hałaśliwy jak Mike).

–W porządku!

–Tak myślałem, ale dzwonię, bo wiesz, mama robi histerie, ju noł. Mówiłem jej, że pewnie wszystko dobrze. W sumie, co to za operacja: łan, tu, tri i po wszystkim.

–No, właściwie tak… Byłeś u Edyty?

–Nie, no po co mam tam jechać! Bilet kosztuje i jeszcze się wynudzę. A tak, to zabawiłem się, wiesz, o co chodzi. Jest tu akurat moja narzeczona z Londynu.

–O! Jak ma na imię?

–Oj, to nie jest taka poważna sprawa, żeby się pytać o imię!

–Ja się tylko o imię pytam.

–Nie pamiętam, chyba Kejt. Jak tylko wsadzę ją do samolotu do Londynu, to jadę na Bonaire ponurkować, wiesz, o co chodzi. No, dobra muszę kończyć. Cześć! Baj!

–Cześć Michałku…

Czerwonowłosa, widząc, że odkładam telefon, podjęła wątek:

–Jest jeden mężczyzna, do którego tęsknię. To mój wnuczek. Właśnie zaczął chodzić.

–Niemożliwe, pani jest babcią?

–I to najszczęśliwszą na świecie. Nie mogę się doczekać, kiedy go znowu zobaczę. A jego ojca kiedyś zabiję. Cały dzień siedzi przed telewizorem, pije colę i wiecznie zmęczony. Widzi pani, moja córka cztery lata chodziła z takim fajnym chłopakiem – wysoki, oczy niebieskie (a moja córka malutka, śniada). Tak ładnie wyglądali. Ale się pokłócili. Dali sobie po pyskach. No, to ja sobie myślę, będziesz moją córeczkę bił, ty łobuzie? I pogoniłam go. Jeszcze ją buntowałam przeciw niemu. Później moja córka usłyszała, że on ma nową dziewczynę. Żeby wzbudzić w nim zazdrość zaczęła sypiać z tym… o! W dodatku ktoś jej powiedział, że jej były chłopak się żeni. Za jakiś czas okazało się, że to plotki. A ta do mnie przychodzi, jak zbity pies. Tamtego cały czas kocha, a z tym już jest w ciąży. Ja z miejsca zadzwoniłam do swojego ginekologa i powiedziałam mu, że dziecko chcę mieć, zięcia nie, a małej mówię: „Wiesz, znajoma ma ginekologa, podobno jest bardzo dobry, tu masz telefon.” Zadzwoniła do niego, a on już wiedział, co jej mówić. Wróciła i już nie była taka pewna, czy chce usunąć.

W tym momencie Tootsie wróciła ze spaceru. Tadzik pożegnał się i poszedł. Byli na telewizji w szpitalnej świetlicy. Oglądali walkę naszego pięściarza.

–Lubi pani Gołotę? – Tootsie zagadnęła milczącą do tej pory Jadwigę.

–Zależy czyją – w oczach Jadwigi zapaliły się iskierki.

–No i kiedyś pomagam jej sprzątać, zwijam dywan, a tu list. Czytam, a to list pożegnalny do mnie! Ona chciała popełnić samobójstwo! – ciągnęła Czerwonowłosa.

–To straszne!

–Wie pani, co ja zrobiłam? Wsiadłam do samochodu i przywiozłam jej tego byłego chłopaka. Zostawiłam ich samych. Poszli na spacer. Wieczorem było z nią już całkiem dobrze. Jeszcze muszę się tylko pozbyć tego muła – ojca.

Obserwując te trzy, tak bardzo odmienne, kobiety, z którymi mnie przypadkowo zetknął los, zastanawiałam się, jaka ja jestem? Jeśli byłby na sali jakiś obserwator, ciekawa jestem, jakby mnie opisał. Czy jestem naturalna i pogodna jak Jadwiga? A może staram się podobać mężczyznom i pragnę być tak tkliwie kochana, jak Tootsie? Może jestem odbierana podobnie jak Czerwonowłosa, jako osoba próbująca zarządzać ludźmi i ich losem według własnych wartości i zasad? Jaka ja jestem? Moje sprawy wymagały gruntownego przemyślenia. Nie działo się dobrze. Właśnie pobyt w szpitalu, daleko od codziennych domowych obowiązków, był świetną okazją do takich remanentów. Zabrałam się za pisanie.

***

Następnego dnia obudziłam się jeszcze przed rozdaniem termometrów. Śniły mi się łąki. Pokręcona, stara, samotna jabłoń, otoczona po horyzont białą łąką rumianków. Po łące spacerował koń. Tonął do połowy w kwiatach. Jeszcze po obudzeniu czułam zapach.

–Ach, to Tootsie zaparzyła rumianek…

Postanowiłam zająć się moimi problemami, a raczej próbą ich likwidacji. Przecież musi być jakieś rozwiązanie, jakiś system, którego jeszcze nie odkryłam, a którego zastosowanie spowoduje, że będę czuła radość życia. Trzeba ten system poznać. Zebrałam wczorajsze notatki i wzięłam się do pracy. Zgodnie z zaleceniami pewnej książki, sporządziłam trzy listy. Pierwsza – to zestawienie pilnie potrzebnych mi przedmiotów i spraw, wymagających szybkiego załatwienia. Druga – pragnień (a raczej celów), a trzecia – lista pożądanych cech charakteru. Na pierwszej znalazły się między innymi: szminka, sznurowadła, krem do rąk, sweter, bateria do zegarka;; na drugiej – dom, samochód, pozycja zawodowa, społeczna, stan ducha;; a na trzeciej – tolerancja, konsekwencja, systematyczność w działaniu oraz wiele innych. Teraz wszystkie musiałam przekształcić w taką formę, którą moja podświadomość przyjęłaby jako program i spowodowała ich spełnienie. Lista była obszerna i bardzo ambitna. Świetnie się bawiłam. Zamykałam oczy i wyobrażałam sobie, jak chcę wyglądać, gdzie mieszkać, co mieć, z kim być… To trochę porządkuje i zmusza do zastanowienia się nad swoimi preferencjami. Przez ostatnie lata byłam za bardzo podporządkowana oczekiwaniom domowników. Utonęłam w powodzi obowiązków i straciłam kontakt ze sobą. Teraz pora to naprawić. Moja przyjaciółka Lusia, podsunęła mi niedawno do przeczytania książki o sile podświadomości. Ciekawe, co ona porabia? Jej sytuacja jest dosyć trudna. Samotnie wychowuje córkę. Kasia jest chora, a Lusia straciła już nadzieję, że tradycyjne metody leczenia poprawią stan Kasi i próbuje wyciągnąć ją z głębokiego niedorozwoju umysłowego za pomocą różnych eksperymentów. Czasem odnosi małe sukcesy. Latem, kiedy wpadłam do niej, wirowała na środku pokoju z dwudziestotrzyletnią już Kasią. Obie miały na głowach fioletowe, moherowe czapki. Był to dziwny widok, bo upał był niesamowity. Lusia wyjaśniła mi, że kolor fioletowy rewelacyjnie wpływa na pracę mózgu, a jeśli się wiruje z rozłożonymi rękami, zgodnie z ruchem wskazówek zegara, język dotyka podniebienia i oczy są przymknięte, to siła odśrodkowa wyrzuca z ciała wszystkie toksyczne substancje. Później próbowałam tego sposobu, dopóki się nie przewróciłam i nie uderzyłam ręką w słupek. Może dlatego do tego doszło, że nie miałam na głowie fioletowej czapki. A może u mnie wszystkie toksyny ustawiły się na osi i gwiżdżą na siłę odśrodkową.

***

Czerwonowłosa wróciła dziarskim krokiem spod prysznica. Rzuciła pogardliwe spojrzenie na Tootsie, która znowu się malowała (pewnie zaraz przyjdzie Tadzik) i umościła się wygodnie. Wróciła do rozmowy ze mną:

–Ten człowiek, którego wczoraj widziałam z dzieckiem na ręku, to pani mąż?

–Właściwie można tak powiedzieć. Mieszkamy razem.

–No, to tak, jak ci moi. Po urodzeniu dziecka zamieszkali razem, a ja, oczywiście, musiałam znaleźć im mieszkanie, umeblować i to wszystko z renty.

–Jak to z renty? Przecież pani jest młodą kobietą.

–Czterokrotna odma.

–Ooo – trochę kojarzyłam słowo odma, ale nie wiedziałam, czy czterokrotna, to typowo, czy wyjątkowo dużo.

–I jeszcze zwalniają mnie z pracy. Pracowałam w butiku „Polo”.

–W butiku „Polo”? – ożywiłam się – U pani Basi? Projektowałam dla niej meble do domu.

–Znaleziono ją martwą.

–Jak to? Nie żyje?! Wyglądała na taką zdrową, pełną życia i optymizmu.

–Zabiło ją to bydlę!

–Kto?

–Jej mąż. I wrócił do swojej byłej żony.

–Tej z Wołomina? U niej też projektowałam meble, bo wie pani, ja się tym zajmuję…

–Ona też nie żyje! Zmarła dwa miesiące po jego powrocie, przy wspólnym obiedzie. Wie pani, to aptekarz. Czegoś tam im dosypał. Teraz córka pomaga temu bydlakowi prowadzić interes.

–Hania, też z Wołomina, miałam okazję ją poznać…. Jaki ten świat mały.

Zamilkłam na dłuższą chwilę.

Do sali weszło kilku osiłków. To synowie cichej, pogodnej Jadwigi. Wszyscy duzi, krzepcy, czerwoni na policzkach, wąsy szpakowate. Jeden przez drugiego, głośno dodają matce otuchy.

–Hej! Mamo, jak tam!

–Mamuśka, wszystko dobrze, co nie?!

–Ale mamusia fajnie teraz wygląda!

Wystarczy jej tej otuchy i jeszcze dla nas zostanie. Hałas taki, że nie da się rozmawiać. Czerwonowłosa popatrzyła na nich wrogo i odwróciła się do ściany. Tootsie śpi. Uwaga! Słodkie blondynki głośno chrapią!

w domu

Moje życie osobiste nie jest poukładane. Trudno mi się porozumieć z Jarosławem. Mieszkamy razem, mamy dziecko, ale nie ma współpracy. Nie ma radości. Są lęki i paraliż uczuć. Każde z nas wytworzyło skorupę, do której w chwili zagrożenia natychmiast się chowa. I z tych skorup, jak ślimaki, czasem wystawiamy głowę tylko po to, żeby prowokować lub atakować. Normalnych kontaktów nie utrzymujemy. Nie potrafimy już ze sobą zwyczajnie porozmawiać. Każda rozmowa zamienia się w potyczkę. To straszne. Nie wiem, co z tym zrobić. I nie wiem, czy jeszcze chcę coś z tym robić. Zapomniałam już, jak wygląda świat bez skorupy. Chodzę po domu zaplątana w te swoje smutki i zastanawiam się, w którym miejscu popełniliśmy błąd? Nie zawsze tak było, ale jakoś żadne z nas nie potrafiło zrezygnować z siebie. Być może walka o siebie nie musi być jednoznaczna z walką z partnerem, ale na razie tak to właśnie wygląda. Czy to wojna płci? Rozbuchane ego? Nie wiem. Na dodatek oboje mamy wolne zawody i wolny sposób zarabiania pieniędzy, co w praktyce oznacza ciągły ich brak. Szczególnie teraz, kiedy ja zajmuję się małą i moje możliwości są ograniczone. Nie wpływa to dobrze na atmosferę w domu. Nigdy nie chciałam znaleźć się w sytuacji, kiedy będę musiała bezustannie walczyć z osobą, która teoretycznie powinna być mi najbliższa.

***

Pojechałam do klientki, która chce zamówić meble do wiszącej na ścianie salonu głowy jelenia. Myślę, że to może być styl country, albo myśliwski. Kiedy szukałam zjazdu z głównej drogi, zadzwonił telefon komórkowy. To Lusia. Coś pilnego. Poprosiłam, żeby zadzwoniła za 15 minut. Dojechałam. Stanęłam przy jakiejś bramie. To tu. Otworzył mi młody człowiek, informując, że pani się spóźni. Psy, kręcące się w pobliżu bramy, wyglądały na ostre, więc postanowiłam poczekać, aż je pozamyka. Wabiły się Coca i Cola. Coca weszła, ale Cola nie dała się namówić na dobrowolne wejście do kojca. Została na wolności. Podjechałam pod główne wejście. Pan, trzymając kij w ręku, na wypadek ataku psa, wprowadził mnie do domu. Zapytał, czy niczego nie będę potrzebowała i oddalił się do swoich zajęć w stolarni. Po dwudziestu minutach przypomniało mi się, że Lusia miała dzwonić, a telefon został w samochodzie. Wyjrzałam przez okno w kuchni. Cola – ludojad – była po drugiej stronie domu. Odważnie wybiegłam i wskoczyłam do samochodu. Tu go nie ma! Chyba jednak jest w torbie, którą zostawiłam w bagażniku. Zbadałam sytuację. Cola była dość daleko. Naprzód! Bagażnik nie poddawał się moim nerwowym szarpnięciom, natomiast Cola zwabiona odgłosami, zaczęła biec w moim kierunku.

–Boże! Otwórz się!!!

Jak nie zdążę, to odwrócę się do niej i będę ją elektryzowała wzrokiem (czytałam, że tak się postępuje z drapieżnikami w beznadziejnej sytuacji – a ja chyba w takiej zaraz się znajdę). Bagażnik wreszcie się poddał. Potwornie wrzeszcząc wskoczyłam do środka i przymknęłam klapę. Cola zbliżała się.

–Poszła! Do budy! Szukaj kota! – nic nie działało. Cola wyraźnie czekała, aż osłabnę, puszczę klapę i kiedy ta odskoczy, wtedy ona mnie dostanie.

–O, telefon! Jest!

Leżał obok torby i informował, że niestety dzwoniono do mnie bezskutecznie. Wybrałam numer właścicielki psów i poinformowałam o mojej przykrej sytuacji. Jednocześnie od strony zabudowań gospodarczych biegł w moim kierunku ów miły człowiek, który mnie tu wpuścił. Jestem uratowana. Teraz, kiedy ktoś prosi o colę, czuję lekki niepokój. Nie piję już coli. Omijam McDonald’sa. W efekcie zostałam antyglobalistką.

***

Jarosław jest fotografikiem. Twierdzi, że jego talent jest zgodny z powołaniem, albo odwrotnie… W związku z tym dzisiejsze przedpołudnie spędził w łóżku patrząc w sufit. Był myślami gdzie indziej. Nagle, około drugiej, wstał z takim wyrazem twarzy, jakby doznał olśnienia. Złapał kartkę. To, co zapisał, to chyba pomysły na zdjęcia:

„Człowiek, który chciał być żabą”

„Człowiek, który chciał być myszą”

„Człowiek, który nie chciał być jeleniem”

***

Lusia jest przeziębiona i poprosiła mnie o zrobienie zakupów. Kasia sama do sklepu nie chodzi. W sklepie usłyszałam rozmowę dwóch pań:

„– Ja to nie lubię myśleć! Nagotuję zupy od razu na trzy dni i już nie muszę myśleć”.

Tak, ja chyba za dużo myślę…

***

Przez ostatni tydzień namalowałam obraz, uszyłam sobie sukienkę, obcięłam włosy koleżance, pomalowałam ścianę w przecierki, zaprojektowałam salon znajomym. Dlaczego ja tak dużo potrafię? W dobie ścisłych specjalizacji nie jest to dobre. Może jeszcze nie trafiłam na coś, co w pełni zaspokajałoby moją potrzebę tworzenia. Czy rozdrobnienie musi oznaczać brak perfekcji? A może to nie rozdrobnienie, ale wszechstronność? I czy musi być perfekcja? Co to jest perfekcja? Może jest to już ten wiek, że trzeba poskromić chęć tworzenia ciągle nowych jakości i wprzęgnąć się w kierat… Czy to, co ja robię, czyli brak ostatecznej decyzji co do głównego zajęcia, oznacza niedojrzałość, czy rozwój, nieodpowiedzialność, czy elastyczność? A może zapisać się do jakiejś partii i zrobić karierę polityczną, lub zostać piosenkarką jazzową (tam też są stare baby)…?..

Gapię się w okno. Dziś jest deszczowy, siny dzień. Strumienie wody leją się z nieba i płyną ulicami, wymiatając śmieci i błoto. Bure koty, które zwykle biegają do śmietnika naprzeciwko, teraz biegają wzdłuż ulicznych potoków i próbują znaleźć miejsce, w którym da się przejść na drugą stronę ulicy. Dziś się im nie uda.

Była u mnie Felicja. To koleżanka, która niedaleko mieszka. Znamy się od bardzo dawna. Opowiedziałam jej o moich rozterkach. Wysłuchałam rad. Mówiła, co jest ważne, a co nie, podsuwała najlepsze rozwiązania. Miała na wszystko receptę. Zauważyłam, że ona jest bardzo praktyczna, a przy tym bardzo smutna. Czy to idzie w parze? Chyba tą zaradnością i drobiazgowością (koniecznie drobno posiekana cebulka!) pokrywa poczucie wewnętrznej pustki i samotności. Popadam w przygnębienie. Równia pochyła, nędza, rozpacz.

***

Czuję się jakbym grała w jakąś grę z Jarosławem, w której:

a)nie mogę wygrać

b)nie mogę zremisować

c)nie mogę nawet łatwo wycofać się z gry.

***

Mam szczęście do artystów. Jarosław to drugi artysta w moim życiu. Z pierwszym, filozofem Krzysztofem, mam syna – Jasia. Przez większość dnia zza gazety widziałam tylko nogi, założone jedna na drugą, a obok gazety rękę, sięgającą po filiżankę kawy. Wieczorem miejsce filiżanki zajmował kieliszek wina. Górną część kompozycji zamykał dym z fajki lub papierosa. Pamiętam tytuł jego pracy magisterskiej: „Społeczna rola utopii”. Mógłby tak zatytułować swoje życie. Przyciągam do siebie ten sam typ mężczyzny… Podobno wyglądam na taką, która wszystko zorganizuje, o wszystko zadba i stworzy azyl nieprzystosowanym. Dlaczego ja?! Mam ochotę stanąć na środku Marszałkowskiej w poszarpanej sukieneczce i wyć:

„Zaopiekuj się mną…”

***

Muszę pracować szybko i sprawnie. Czuję presję czasu. Chciałabym zapewnić sobie i dzieciom jakieś normalne życie. Boję się, że nie zdążę. Ostatnie lata minęły mi tak szybko, że jeżeli z tą samą prędkością miną pozostałe, to długo nie pożyję. A szkoda, bo właściwie dopiero zaczęłam dojrzewać, to znaczy momentami czuję się już dorosła. Niedawno jakiś pisarz mówił, że każdy człowiek ma wiek absolutny. Polega to na tym, że tak naprawdę ludzie nie zdają sobie sprawy z dorastania, starzenia. Cały czas funkcjonują w swoim wieku absolutnym, czyli mają zawsze pięć, trzydzieści, czy sto lat. To by się zgadzało. Ja zawsze miałam koło trzydziestki. We wczesnej młodości byłam zbyt rozsądna, a później nie potrafiłam być dojrzała. Pamiętam, w jakie osłupienie wprawił mnie chłopak w tramwaju, który poprosił:

–Czy może mi pani skasować bilet? – a więc już jestem panią… – pomyślałam wtedy.

Felicja mówi, że najlepiej porozumiewa się z osobami piętnastoletnimi. Często, stojąc przed lustrem, patrzy na siebie z niedowierzaniem i mówi:

–Boże! Jaka ja jestem do siebie niepodobna!

Jej figlarny ojciec, poklepujący w szpitalu przechodzące pielęgniarki, zawsze ma dwadzieścia dwa lata. Z dokumentów wynika jednak, że niedługo kończę 40 lat. To moment, żeby się zastanowić nad paroma sprawami, od których zależy moje życie, dokonać pewnych podsumowań i uogólnień. Mam wrażenie, że do tej pory właściwie niewiele rozumiałam, nie wyciągałam wniosków z doświadczeń, miałam jedynie dobrą wolę. To tak, jak mój syn Jaś, kiedy siedem lat temu przygotowywał się do pierwszej Komunii Świętej. Korzystał z katechizmu, który zawierał sformułowania kompletnie niezrozumiałe dla współczesnego dziewięciolatka. Przyszedł do mnie, żebym go przepytała, złożył dłonie jak do modlitwy, popatrzył pobożnie w górę i usłyszałam:

„Panie Boże Wszechmogący w Turcji jedyny” oraz „Będziesz miłował Pana Boga swego, jak siebie nadaremno”.

***

Dostałam kartkę z Bonaire od brata:

„KochanaTu jest cudownie, wspaniałe nurkowanie, ciepły karaibski wiatr, woda, powietrze i ja,

Mike”

***

Umówiłam się na dziś z Lusią. Coś mi chce pokazać czy wyjaśnić… Zapukałam.

–Kto to?! – ten głos, zniekształcony, jakby ktoś mówił do wiadra, to Kasia.

–To ja!

–Mamy nie ma! Nie otwieram nikomu!

–Poczekam.

Po dziesięciu minutach zjawiła się Lusia, przepraszając za spóźnienie. Otworzyła drzwi i zaprosiła mnie gestem do środka. Wchodząc, potrąciłam głową jakieś urządzenie, którego wcześniej w tym miejscu nie było. Jakieś dzwoneczki.

–O, jakie ładne!

–No, tak myślałam! – chłodno przywitała mnie Lusia.

–Co?

–Te dzwonki dzwonią tylko wtedy, kiedy przechodzi pod nimi osoba ze złą aurą.

–Ale ja jestem bardzo wysoka, a ty je tak nisko zawiesiłaś!

–To nie jest takie proste. Ukończyłam właśnie kurs feng–shui i wiele zrozumiałam. Zobacz, ile rzeczy wywlokłam z kątów.

Na podłodze w przedpokoju leżało kilka wielkich foliowych toreb ze śmieciami.

–Wyobraź sobie, że te szpargały leżały w kąciku bogactwa. Przez to nigdy nie udawało mi się dobrze zarobić. Chodź, zobacz! Teraz w kąciku bogactwa wetknęłam za boazerię sto złotych! Teraz się wszystko zmieni.

–O, jak tu inaczej! – rozejrzałam się po pokoju, który pełnił jednocześnie rolę salonu i sypialni.

–No, właśnie – pociągnęła mnie dalej – zobacz, tyle czasu szukam sobie jakiegoś chłopa, a tu, w kąciku małżeństwa miałam samotnego, starego kanarka!

Teraz wisiały tam przypięte pineską dwa aniołki wycięte z kolorowego czasopisma.

–W