Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » „Jastrząb” kontra UB

„Jastrząb” kontra UB

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65193-00-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “„Jastrząb” kontra UB

Leon Taraszkiewicz ps. „Jastrząb” (ur. 13 maja 1925 w Duisburgu, zm. 3 stycznia 1947 w Siemieniu) – dowódca oddziału Wolność i Niezawisłość na Polesiu Zachodnim.

W noc sylwestrową 1946/1947 oddział „Jastrzębia” brał udział w ataku połączonych oddziałów WiN obwodu radzyńskiego kpt. Leona Sołtysika „Jamesa” na Radzyń Podlaski, a następnego dnia w ataku na grupę pościgową UB-KBW w Okalewie, którą rozbił. 3 stycznia 1947 w ataku na oddział propagandowo-ochronny LWP w Siemieniu Leon Taraszkiewicz został ciężko ranny w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach, najprawdopodobniej postrzelony przez agenta UB ulokowanego w oddziale. W trakcie transportu do lekarza zmarł. 

Został potajemnie pochowany na cmentarzu w Siemieniu przez żołnierzy z Rejonu I Obwodu WiN Radzyń Podlaski. Jego powtórny uroczysty pogrzeb odbył się 30 czerwca 1991.

Polecane książki

Powieść autorstwa Wincentego Łosia, wydana w 1897 roku. Wincenty Łoś (1857–1918) był polskim arystokratą, a także zapalonym literatem oraz kolekcjonerem. Reprezentował poglądy konserwatywne, które ujawniały się w jego twórczości literackiej. Był bardzo płodnym autorem. Spod jego pióra wyszły także m...
"Wiem, że bliscy których opłakujemy, nie chcą naszych łez. Wiem to dokładnie! Płaczę mimo tej wiedzy, ale to reakcja zrozumiała dla nas Tu. Tęsknota, jakieś nie załatwione sprawy… Ten płacz pomaga Nam, nie Im. Dla Nich Tam bardziej liczy się pamięć, modlitwa, to właśnie miejsce przy stole — wcal...
Tym razem autor pokazuje Warszawę w okresie przemian ustrojowych i pierwszych lat po upadku komunizmu 1989–1997. Pojawiają się zachodnie samochody, kantory, tak zwani przedsiębiorcy i bankierzy. Typowi dla pisarza bohaterowie w nietypowych sytuacjach, doskonała narracja i mistrzostwo obserwacji....
Stan prawny na: 20.08.2008 r. Książka stanowi kompleksowe opracowanie monograficzne dotyczące zadatku - instytucji, z którą wiążą się liczne problemy i różnice poglądów, dotyczącejej relacji do ogólnych reguł odpowiedzialnościkontraktowej, jak i stosunków pomiędzy niąa innymi dodatkowymi zastrzeżeni...
Najlepsza książka stycznia 2018 na liście bestsellerów Amazona! Daniel H. Pink – autor bestsellerów Drive oraz Jak być dobrym sprzedawcą – w książce Kiedy. Naukowe tajniki doskonałego wyczucia czasu ujawnia skuteczne sposoby posługiwania się czasem, których umiejętne wykorzystanie znakomicie popraw...
Typowe amerykańskie miasto staje się świadkiem czarnej serii morderstw. W niewyjaśnionych okolicznościach znikają młode kobiety. Co jakiś czas odnajdywane są kolejne ciała, bestialsko zmasakrowane i zgwałcone. Porucznik Ernest Minneman i detektyw Rachel Fox rozpoczynają żmudne, pełne niebezpiecz...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Henryk Pająk

© Oficyna „Aurora”, Warszawa 2015

Pierwsza edycja wersji e-book

na bazie książki „Jastrząb kontra UB”

wydanej w formie tradycyjnej w roku 2015.

Opracowanie graficzne okładki:

Sławomir M. Kozak i Mariusz Stawski

Skład i łamanie:

Tomasz Mazur, „Attyla” s.j.

ISBN 978-83-65193-00-1

Wydawca:

Oficyna „Aurora”

Sławomir M. Kozak

http://www.oficyna-aurora.pl

e-mail:oficyna_aurora@o2.pl

Skład wersji elektronicznej:

Tomasz Szymański

konwersja.virtualo.pl

Bez ofiary życia kilku tysięcy takich jak oni, powojenna historia

Polski byłaby jakże bardziej zawstydzająca…

EPICENTRUM TERRORU

Kreśląc dzieje oddziału WiN – „Jastrzębia” – Leona Taraszkiewicza, a potem jego brata Edwarda ps. „Żelazny”, należy przedtem spojrzeć na kontekst historyczny, terytorialny i personalny, z którego wyłonił się tamtejszy ruch oporu, a w nim oddziały „Jastrzębia” i „Żelaznego”.

Kontekst historyczny, to ostatnie miesiące i tygodnie okupacji niemieckiej, wejście Sowietów w aureoli oswobodzicieli, następnie półroczne znieruchomienie frontu na Wiśle, umożliwiające Rosjanom pokazanie właściwego oblicza sowieckiego imperializmu – generalną rozprawę z aktualną i potencjalną opozycją polityczną i zbrojną, której główną reprezentantką była Armia Krajowa. Ta krwawa rozprawa dokonała się głównie w drugim półroczu 1944 r., kiedy to połowa przyszłego terytorium Polski wciąż jeszcze znajdowała się pod okupacją niemiecką, równie nieludzką jak sowiecka na terenach położonych od Wisły po Bug i dalej, na dawnych wschodnich terenach Polski przedwojennej.

Rozdarcie przyszłego terytorium Polski na dwie strefy okupacyjne sprawiło, że tereny przybużańskie na ich centralnym, włodawsko-chełmskim odcinku stały się poligonem doświadczalnym nowego okupanta, jego terrorystycznych agend, jakimi były NKWD, UB, KBW, MO, ORMO i tzw. Informacja Wojskowa. Wymieniając je jednym tchem, nie popełniamy błędu: były to formacje podporządkowane jednej idei – złamania oporu społeczeństwa polskiego przeciwko nowej tyranii1.

Od lipca 1944 do stycznia 1945 roku Sowieci robili co chcieli w pasie między Wisłą a Bugiem, a pretekstem były warunki wojenne. Granica nie istniała nie tylko wtedy. Praktycznie nie było jej przez kilka następnych lat, choć formalnie wreszcie została wytyczona. Z tą chwilą zaistniały na granicy tylko sowieckie straże graniczne. Po lewej stronie rzeki – polskie posterunki graniczne nie istniały, albo zostały odsunięte od granicy na odległość jednego kilometra! Ruch graniczny był więc ruchem jednokierunkowym. Dla przykładu, w pościgu za oddziałami Ukraińskiej Powstańczej Armii NKWD, regularne oddziały „Krasnej Armii” przechodziły przez Bug bez przeszkód tam i z powrotem. Polskie straże graniczne nie miały nic do powiedzenia.

Takie uwarunkowania terytorialne i polityczne w zasadniczy sposób determinowały sytuację polityczną na całej Lubelszczyźnie, a także Rzeszowszczyźnie i Białostocczyźnie. Już w ostatnich latach wojny obszary te były silnie penetrowane przez sowieckie desanty „partyzanckie”. Ich głównym zadaniem było rozpoznanie terenu pod przyszłe rządy komunistów polskich i sowieckich: montaż komórek pepeerowskich, sieci agenturalnej NKWD, rozpracowywanie personalne tamtejszej inteligencji jako naturalnego przeciwnika sowieckiego modelu. Temu celowi służył m.in. słynny rajd oddziałów Werszyhory, nie innemu – desant oddziału „Jeszcze Polska nie zginęła” (cynizm w samej nazwie) pod wodzą Roberta Satanowskiego, działalność grupy partyzanckiej „Anatola” (do której zaplątało się kilku przyszłych żołnierzy „Jastrzębia” z nim samym włącznie), a wreszcie głęboki, bo aż na Kielecczyznę, desant podobnie agenturalnego oddziału sowieckiej piątej kolumny, pod dowództwem Józefa Sobiesiaka, ps. „Maks”.

W 1944 roku nastąpił straszliwy zamęt polityczno-personalny na ziemiach chełmsko-włodawskich. Nikt już nie wiedział kto kim jest, kto się za kim kryje. Choć z chlubnymi wyjątkami: w okolicach Sosnowicy znalazło się około 2,5 tysiąca żołnierzy rozbitej w okolicach Zasmyk na Wołyniu tamtejszej 27 Dywizji AK. Ci ludzie przynajmniej wiedzieli, czym pachnie sowiecki raj – doświadczyli tego na Wołyniu.

Spływały na te tereny także oddziały UPA, spychane przez formacje frontowe sowieckiej armii. Z kolei pilotowane przez polskich sprzedawczyków i żydowskich zaprzańców, którzy uciekli z tych terenów pod naciskiem niemieckiego frontu i wracali teraz w roli budowniczych Polski Ludowej – rozpoczynały swój dziki terror oddziały NKWD. Wkrótce rozpocznie się przymusowa ewakuacja ludności ukraińskiej na wschód i zachód, a także masowy napływ setek tysięcy Polaków, których nie zdołano deportować do łagrów sowieckich i wymordować w rzeziach ukraińskich – prekursorski wzór „oczyszczania etnicznego”.

W tej sytuacji jedyną namiastką i ostoją polskości stawały się na przybużańskim pasie oddziały Armii Krajowej oraz Narodowych Sił Zbrojnych. To na ich żołnierzy spadły pierwsze najcięższe ciosy nowego okupanta. To oni w pierwszej kolejności ginęli w skrytobójczych mordach, „zaginięciach”, to oni zapełniali ubeckie więzienia i areszty, a także bydlęce wagony idące na Sybir.

To z ich szeregów, niemal z marszu, prawie natychmiast po wejściu Sowietów wyłonili się pierwsi przywódcy, pierwsze grupy zbrojnej konspiracji: z oddziałów akowskich „Marsa” – Parzebuckiego, „Jaremy” – Bolesława Flisiuka, „Zagłoby” – Konstantego Piotrowskiego. Z oddziałów Narodowych Sił Zbrojnych: kapitana „Szarego”, „Sokoła”, „Jacka”, „Romana”, potem „Boruty”. „Komar” i „Orlis” – komendanci włodawskiego obwodu organizacji „Wolność i Niezawisłość”, to przecież dowódcy a-kowscy z czasów okupacji niemieckiej. Podobnie Leon Szady ps. „Szczepan” bierze na swoje barki odpowiedzialność za powojenną konspirację oddziałów NSZ na terenach włodawsko-chełmskich.

Wielu tamtejszych akowców w okresie okupacji niemieckiej swój rodowód wywodziło z terenów zabużańskich. Komendantem I rejonu AK w obwodzie włodawskim był np. Henryk Kąf ps. „Rokicz” rodem z Polesia. Dla odmiany – domniemanym zabójcą „Jastrzębia” okazał się „Łapka”, który przyplątał się do oddziału z partyzantami 27 Wołyńskiej Dywizji AK2.

Ważne miejsce w powojennej konspiracji zajmowały chełmsko-włodawskie grupy NSZ, chociaż część ich dowódców i żołnierzy wplątała się w pacyfikację skomunizowanej i agresywnej wsi ukraińskiej – Wierzchowiny. Krótka kronika walki oddziałów NSZ z tamtych terenów wydaje się niezbędnym wprowadzeniem do historii oddziałów „Jastrzębia” i „Żelaznego”. Kilku partyzantów ich bojówek rozpoczynało swój antysowiecki staż w szeregach NSZ i to już w czasach okupacji niemieckiej. Podejmując większe akcje zaczepne przeciwko UB i KBW, „Jastrząb” nie mógłby obejść się bez wsparcia partyzantów „Boruty”. Obydwa te ugrupowania, niezależnie od różnych szyldów politycznych rozumiały się doskonale i współpracowały we wspólnym celu, jakim była obrona przed sowieckim, a wkrótce potem ubeckim terrorem. Po śmierci „Zemsty” a potem „Boruty”, po rozpadzie ich grup, wkrótce ostatni ich partyzanci znajdą się w oddziale „Jastrzębia” i „Żelaznego”, a także „Uskoka”.

W tym kontekście istnieje potrzeba upomnienia się o należne miejsce w historii powojennego zbrojnego oporu, tu i ówdzie odmawiane formacjom NSZ w skali kraju, a tym samym w wymiarach lokalnych. Przyjdzie czas, kiedy pod naciskiem faktów historia odda należną sprawiedliwość tej polskiej organizacji zbrojnej, metodycznie, przez całe dziesięciolecia opluwanej przez komunistyczną propagandę, a także przez koła tradycyjnie wrogie sprawie polskiej. I tak jest do dziś!

Biorąc pod uwagę wojskowy stopień i zasięg działania, postacią pierwszoplanową w formacji NSZ na terenie Lubelszczyzny był kapitan „Szary” (Mieczysław Pazderski). Wyróżniającymi się dowódcami podległych mu oddziałów byli: „Zemsta” – Eugeniusz Walewski (poległ 3 grudnia 1946 r.) oraz „Boruta” – Stefan Brzuszek (poległ 17 sierpnia 1946 r.). Listę dowódców uzupełniają ponadto porucznicy: „Jacek” – Zbigniew Góra, „Sokół” – Stanisław Sokoła oraz „Roman” – Roman Jaroszyński i „Doniec” – Marian Lipczak.

Rok 1945 to okres panowania oddziałów NSZ na styku powiatów włodawskiego i chełmskiego. W przeciwieństwie do AK, dowódcy NSZ nie odpowiedzieli na wezwanie do złożenia broni i ujawnienia się na mocy „amnestii” z 1945 r. Istniejące od 1942 r. oddziały NSZ nie musiały przeformowywać swoich szeregów i stanów osobowych, jak to miało miejsce w przypadku akowców przechodzących – po paromiesięcznym szoku – od konspiracji antyniemieckiej do antysowieckiej.

Wspomniana amnestia nieco przerzedziła szeregi oddziałów NSZ, ale w niczym nie naruszyła ich siły bojowej i ducha walki. Wśród enesze-towców w zasadzie nie było przerwy w walce. Dysponowały one kilkoma setkami doświadczonych, dobrze uzbrojonych partyzantów zdolnych do podejmowania frontalnych pojedynków z oddziałami NKWD, UB, KBW, MO, a nawet jednostkami Armii Czerwonej. Np. ich starcie w okolicy Wojsławic i Huty, w kilka dni po pacyfikacji Wierzchowin – z oddziałami Armii Czerwonej i KBW – zaliczyć należy do największych powojennych bitew partyzanckich w Polsce. Ze strony przeciwnika uczestniczyło w tej bitwie około 1800 ludzi, w tym czołgi, samoloty i ciężka artyleria.

W książce o bojówce obwodu WiN pod dowództwem „Jastrzębia”, spojrzenie na tamtejsze oddziały NSZ staje się niezbędne z dwóch ważnych powodów. Obie te formacje współdziałały ze sobą w kilku największych akcjach zaczepnych przeciwko NKWD, KBW i UB, zaś po rozbiciu grup NSZ, wielu ich żołnierzy kontynuowało walkę w oddziałach WiN „Ordona”, „Jastrzębia” i „Żelaznego” oraz „Uskoka”.

Oto pseudonimy i personalia członków NSZ z tamtejszych terenów, jakie autorowi udało się ustalić. Lista jest oczywiście daleko niepełna.

„Zemsta” – Eugeniusz Walewski, „Boruta” – Stefan Brzuszek, por. „Roman” – Jaroszyński Roman, por. „Jacek” – Zbigniew Góra, por. „Sokół” – Stanisław Sokoła, „Sikora” – Eugeniusz Dudek, „Kostek” – Henryk Bobrzyk, Eugeniusz Jaworski z Siedliszcza, „Hiszpan” – Stefan Stachowski, „Ziembada” – Jan Dynia z Krowicy, gm. Pawłów, „Kolka” – Leon Bydliński z kol. Siedliszcze, „Mucha” – zabużanin, „Vis”–„Śmiga” – Antoni Gołębiowski, „Koza” – Władysław Danieluk, „Sokół” – Wiktor Murzyło, „Szydło” – Stanisław Szymański, „Lis” – Stefan Drygało (szwagier „Zemsty”), „Longin” (NN) z Krowicy, „Zawada” (NN), „Chytry” – Kazimierz Doliba ze Stasina Dolnego, „Kosa” – Wład. Dawidiuk z kol. Siedliszcze, „Doniec” – Marian Lipczak z Siedliszcza, „Żbik” – Michał Kister z kol. Lipówka, „Mściciel” – Mieczysław Kister, „Sosna” – Jan Josicz, „Przepiórka” – Stanisław Josicz, „Kotwica” – Władysław Josicz (wszyscy z kol. Lipówka), „Kruk” – Józef Skibiński – zabużanin, „Florian” – (NN), zabużanin, „Wierzba” – Józef Kowalski z Siedliszcza, „Brzoza” – Hieronim Krzyżanowski z Siedliszcza, „Gozdawa” – Bolesław Rutkowski z Chojna (po kilku tygodniach odszedł z oddziału, a jego pseudonim przejął Aleksander Frydrych z Siedliszcza), „Osa” – Czesław Olewiński (syn woźnego z gm. Siedliszcze), „Wujo” – Władysław Waryszak z Kulika, „Omelko” – Stanisław Szczepański z Kulika, „Julek” – Tadeusz Zdziennicki z Kulika, „Jastrząb” – Bolesław Prus, „Trotyl” – Tadeusz Posturzyński, „Siwy” – (NN) – dezerter z wojska, „Fred” – Ryszard Genca, „Pestka” – Feliks Wąsowski z Siedliszcza, „Jodła” – z Woli Żulińskiej, „Pancerniak” – (NN) z okolic Rejowca, „Kret” – (NN), „Bajdo” – (NN), „Zając” – (NN), „Góral” – Edward Kiciński z Siedliszcza, „Kłos” – zabużanin, „Wydra” – Serafin Kamilewicz z Wileńszczyzny (skazany na śmierć i stracony jako członek oddziału WiN „Wiktora” – Stanisława Kuchcewicza), „Twardy” (NN) – dezerter z WP, „Mocny” (NN) – dezerter z WP, „Lipa” – Antoni Woźniak z Anusina, „Wolny” – Kazimierz Barabasz z Jaszczowa, „Pantera” – Waldemar Jaworski, „Dąb” – Kazimierz Muszyński z kol. Olechowice, „Błyskawica” – Mieczysław Bydliński, „Kasper” – Józef Gajewski, „Sławek” – (NN), „Bartek” – Władysław Walica, „Pływak” – Kazimierz Kamiński, „Paderewski” – Władysław Kwieciński, „Splamiony” – Władysław Dziura, „Mongoł” – Józef Harasimowicz, „Czarny” – Czesław Wronko, „Bogusz” – Kazimierz Wysocki, „Maryś” – Stanisław Maiński, „Sęp” – Kazimierz Mierzwa, „Wicher” – Zdzisław Mazurek, „Bystry” – Eugeniusz Lis, „Wolny” – Jan Lis, „Biały” – Wacław Lis, „Marcin” – Kazimierz Kocieba.

Zima 1944/45 upłynęła im na dość biernym przeczekiwaniu niekorzystnej pory, choć w tym okresie oddziały NSZ kontynuowały likwidowanie aktywizujących się szpicli UB i NKWD.

Po świętach wielkanocnych „Roman” przybył w okolice Siedliszcza z rozkazem „Szarego”, aby oddział „Zemsty” stawił się w okolicy Albertowa. Trzy połączone oddziały: „Szarego”, „Zagłoby” i „Zemsty” zakwaterowały w okolicy Józefina w pobliżu Łęcznej. „Szary” oznajmił tam, że obejmuje dowództwo nad oddziałem „Zemsty” i całość wchodzi w skład PAS – Pogotowia Akcji Specjalnej. Zaraz potem wszystkie trzy grupy rozeszły się do swoich stałych miejsc zakwaterowania, aby już po dwóch tygodniach ponownie skoncentrować się w okolicy Stasina Dolnego i Krowicy. Zbliżający się koniec wojny i narastający terror sowiecki zmuszały do aktywnej obrony, a tę widzieli w zwartych licznych grupach.

W dniu 23 kwietnia 1945 r. „Szary” zorganizował atak na dwór w Kamieniu gm. Pawłów, gdzie stacjonował oddział Wojska Polskiego liczący około 50 żołnierzy. Zostali oni rozbrojeni bez walki. Ośmiu z nich przyłączyło się do oddziału „Zemsty” (m.in. „Kret”, „Zając”, „Bajdo” i „Kłos”), natomiast do oddziału „Szarego” dołączyło aż 15 żołnierzy.

Tuż przed akcją na dwór w Kamieniu oddziały „Szarego” i „Zemsty” zatrzymały sześcioosobową grupę Niemców, którzy zbiegli z sowieckiego obozu jenieckiego w Chełmie. Chcieli oni dołączyć do partyzantów, lecz „Szary” zadecydował inaczej. Wydał rozkaz ich rozstrzelania. Strzelali ich „Hiszpan” i „Kostek”. Nad tą decyzją można snuć różne spekulacje, od moralnych po taktyczne. Z pewnością „Szary” dobrze rozumiał, że obecność sześciu Niemców w jego szeregach w przyszłości dostarczy nowemu okupantowi potężnej amunicji propagandowej przeciwko niemu i całej formacji Narodowych Sił Zbrojnych, jako dowód odrażającej współpracy z Niemcami. Ponadto sami Niemcy postępowali nie inaczej z ujętymi partyzantami polskimi, wyjętymi spod ich okupacyjnego prawa.

Radykalizm różnych decyzji „Szarego” był chyba jedną z przyczyn, które doprowadziły do ostrych rozdźwięków pomiędzy nim a „Zemstą”. Już z chwilą wcielenia oddziału „Zemsty” do oddziału „Szarego” jako plutonu drugiego, żołnierze „Zemsty” zaczęli sarkać na tę decyzję. Podejrzewając „Zemstę” o inspirowanie tych szemrań, „Szary” zagroził „Zemście” sądem polowym. W tym momencie rozpoczęły się denerwujące kwadranse pertraktacji. Pod wieczór „Szary” odjechał, a po dwóch godzinach przybył goniec od niego wzywający „Zemstę” do miejsca postoju „Szarego”. „Zemsta” z pewnym ociąganiem pojechał jednak na wezwanie, zostawiając swój oddział pod komendą „Ziembady”. Po jakimś czasie do „Ziembady” przybył goniec „Szarego” z rozkazem zarządzenia zbiórki i rozbrojenia oddziału. Wówczas „Ziembada” oznajmił, że uczyni to tylko na wyraźny pisemny rozkaz „Zemsty”. „Szary” wymusił taki rozkaz od „Zemsty”. Tymczasem partyzanci „Zemsty” ani myśleli składać broni!

W tej sytuacji „Szary” postanowił nie zaostrzać konfliktu i uwolnił „Zemstę”.

Ten incydent rzuca sporo światła na atmosferę panującą w oddziałach pod komendą „Szarego”…. Nie znając jednak szczegółów, ponieważ niemal wszyscy z głównych uczestników tamtych wydarzeń polegli lub zostali rozstrzelani – spuśćmy nad tymi sprawami zasłonę milczenia…

Liczne fakty dowodzą, że zbyt agresywnie traktował „Szary” i podlegli mu dowódcy oddziałów, ludność ukraińską zamieszkującą tamte tereny. Niewątpliwie zaciążyły nad tym bolesne doświadczenia z czasów okupacji niemieckiej, teraz jednak ludność ukraińska znalazła się w niezwykle trudnej sytuacji: z jednej strony groźba deportacji na wschód i zachód, z drugiej wroga i odwetowa postawa polskich oddziałów zbrojnych i większości ludności cywilnej. W każdym razie wszystkie akcje zaopatrzeniowe w żywność, konie, itd., kierowane były niemal wyłącznie na wioski ukraińskie i tylko w niewielkim stopniu potrzeby w tym zakresie dawało się uzupełniać rekwizycjami u polskich pepeerowców, ormowców i wszelkich „aktywistów społecznych”.

Bezpardonowo obchodzono się z jawnymi przeciwnikami, a zwłaszcza ujętymi żołnierzami sowieckimi, enkawudystami oraz funkcjonariuszami UB i MO. Ale te akty odwetu były jedynie kroplami w morzu sowieckiego bezprawia dziejącego się na co dzień: rabunki, masowe gwałty na kobietach, rekwizycje, rozstrzeliwanie mężczyzn, łapanki, aresztowania, wywózki do powiatowych katowni UB lub dalej, na wschód, stanowiły codzienne doświadczenie udręczonej i bezbronnej ludności. Ta z nadzieją witała polskie uzbrojone oddziały, jako obietnicę jakiej takiej obrony.

W maju 1945 roku oddział „Zemsty” kwaterował w Kosinie, kiedy przybiegł do nich Jan Wójcik z kol. Siedliszcze z wiadomością, że żołnierz sowiecki obrabował go, a przy sprzeciwie chciał go zastrzelić. „Zemsta” pobiegł z „Błyskawicą” na odsiecz. Dopadli Sowieta i zabili go. Na drugi dzień sytuacja powtarza się. Tym razem „Sławek” (NN) oraz „Kostek”, „Doniec” i „Szarota” (NN) pobiegli na ratunek i zlikwidowali w tej wsi trzech Sowietów. Pochowano ich na wzgórzu. Sytuacja zaostrzała się. Oddział „Sokoła” zaatakował grupę sowieckiej łączności, która kwaterowała u Zygmunta Dudy na kol. Marynin i poczynała sobie jak grupa okupanta w kraju podbitym. Potyczka zamieniła się w krwawą walkę. Zginęło wówczas 17 Sowietów, 7 zostało rannych. Po stronie partyzantów było kilku rannych: „Sokół” w nogę, „Boruta” w rękę, a kapral „Michał” (Jerzy Pisklewicz) stracił wzrok od uderzenia odłamkiem granatu w głowę. Do szpitala w Lublinie odwiozła go sanitariuszka oddziału „Morwa” – Wanda Wolanin.

Po tej walce oddział odskoczył na kol. Kulik i stał tam do 4 czerwca. Tego dnia przyszedł rozkaz koncentracji wszystkich oddziałów w okolicy Woli Żulińskiej. Stawiły się oddziały „Szarego”, „Sokoła”, „Jacka”, „Romana” (wszyscy ci dowódcy posiadali już stopnie podporuczników lub poruczników). Przybył też dowódca obwodu chełmskiego NSZ, kapitan „Szczepan” – Leon Szady (aresztowany w 1946 r.). Z rąk „Szczepana” „Szary” otrzymał oficjalną nominację na dowódcę wszystkich oddziałów, a jego zastępcą został „Jacek”.

Nazajutrz odbyła się ponowna odprawa dowódców w Ostrówku za Krupem. „Szary” zapoznaje ich z planem generalnej rozprawy z ukraińską, skomunizowaną, agresywną w stosunku do Polaków w czasie wojny i oficjalnie obecnie naszpikowaną bronią wsią Wierzchowiny, położoną na styku powiatów krasnostawskiego, chełmskiego i hrubieszowskiego. Każdy oddział otrzymuje do obstawienia i pacyfikacji swój odcinek wsi.

Rzekomo wymordowano 194 osoby. Taką liczbę podaje publicystyka komunistyczna do dziś (np. „Chłopska Droga” z 1992 r.) a to śladem dokumentów ubeckich, oraz tzw. „Raportu” por. „Romana” – Romana Jaroszyńskiego. Najnowsze ustalenia (dostępne obecnie dokumenty z procesu dowództwa Okręgu NSZ Lublin z lutego 1946 r.) dowodzą, że główny świadek i sprawozdawca por. „Roman” był agentem UB, który w czasie akcji w Wierzchowinach wyróżniał się okrucieństwem i groził natychmiastowym zastrzeleniem swym ociągającym się podwładnym. Wraz z sześcioma innymi skazanymi na śmierć został stracony, gdyż na procesie wbrew umowie zawartej ze słynnym oprawcą z MBP Józefem Goldbergiem-Różańskim – podczas procesu ujawnił, iż był agentem UB! I chociaż ów proces nazywała prasa „procesem wierzchowińskim” to jednak był to wyłącznie proces dowództwa Okręgu NSZ, które nie miało nic wspólnego z tym mordem, a jedynym rzeczywistym uczestnikiem tej akcji był wśród 23 oskarżonych tylko por. „Roman”.

Do dziś niejasne są dwa aspekty tego dramatu: rzeczywista liczba ofiar oraz dość przekonujące poszlaki, iż była to koronkowa prowokacja NKWD-UB [szczegóły w nowym wydaniu książki H.P.: „Za Samostijną Ukrainę”].

W następnych latach obowiązywała wśród ubowców i prokuratorów Wojskowego Sądu Rejonowego w Lublinie żelazna zasada: uczestnik pacyfikacji Wierzchowin nie miał prawa ujść z życiem, jeżeli został aresztowany. Ta sama zasada obowiązywała w odniesieniu do uczestników pacyfikacji Puchaczowa, gdzie oddziały „Wiktora”, „Ordona” i „Żelaznego” zlikwidowały 21 mieszkańców m.in. w odwecie za zdradę miejsca pobytu trzech partyzantów „Wiktora”…

W wyniku pościgu polegli: z dowódców – „Szary”, „Sokół”, „Jacek”. Ocalał „Roman” i „Zemsta”. Radiostacja o dalekim zasięgu, tabory jak też archiwum zgrupowania – zostały w Hucie stracone.

Po dotarciu do Siedliszcza oddział został rozmelinowany i do końca lipca nie daje znać o sobie, choć poszczególni członkowie oddziału doraźnie łączą się celem dokonania rekwizycji u gospodarzy ukraińskich. Te nękające najścia przyśpieszają decyzje Ukraińców o ich wyjeździe. Np. „Doniec”, „Sikora”, „Hiszpan” i „Kostek” obrabowali Ukraińca Romana Pokrzywca z Janowicy. Za kilka dni Pokrzywiec spalił własne zabudowania i wyjechał na zachód!

W sierpniu „Zemsta” ponownie gromadzi swój oddział. Zostaje on podzielony na trzy grupy i tereny działania: północny (Cyców), środkowy (Siedliszcze, dowódca „Doniec”) oraz południowy (gm. Pawłów), którego dowódcą został „Boruta”. Dowodzenie całością zachował „Zemsta”.

Jesienią 1945 roku „Zemsta” ujawnia się w UB w Chełmie wraz z ośmioma swoimi żołnierzami. Rzecz była zaaranżowana z myślą o nowym etapie konspiracji. Nie ujawniło się siedmiu jego ludzi. Przy nich została najlepsza broń i amunicja zamelinowana w Dąbrowie.

Celem tego manewru ujawniania było m.in. wypuszczenie z więzienia Władysława Kistera oraz żony „Zemsty”.

O przyczynach ujawniania się jednych, a pozostania w podziemiu innych członków NSZ, tak zeznawał „Julek” – Tadeusz Zdziennicki – aresztowany w maju 1946 r. i skazany na karę śmierci:

Do Komisji Likwidacyjnej poszli tylko ci, którzy znani byli w okolicy jako członkowie NSZ, natomiast ja, „Omelko”, nie ujawnili się. Po ujawnieniu się „Zemsty”, na drugi dzień „Zemsta” zwołał wszystkich członków swego oddziału w Majdanie Zahorodyskim i powiedział, że broń zostanie zachowana, a cały oddział otrzymuje urlop aż do odwołania.

„Julek” nie ujawnił się, ponieważ nie był jeszcze „notowany”: do NSZ wstąpił przed miesiącem, składając przysięgę przed „Borutą”. Zaprzysiężenie odbyło się w następujących okolicznościach.

U niejakiego Łagody w Kuliku zebraliśmy się we trzech, ja, Szczepański Stanisław i Waryszak. Wszedł do mieszkania „Boruta”. Stanęliśmy w szeregu i powtarzaliśmy słowa przysięgi za „Borutą”. Staliśmy w postawie na baczność, ręce wyciągnięte wzdłuż spodni, bez żadnego podnoszenia palców do góry, tylko po powtórzeniu słów przysięgi dał nam „Boruta” do pocałowania krucyfiks, który każdy z nas pocałował.

Od sierpnia do grudnia 1945 roku ludzie „Zemsty” likwidują kilku konfidentów, enkawudystów oraz ubowców. Z tych ostatnich, m.in. Eugeniusza Skubisza z Chylina, gm. Olechowice.

Tymczasem w restauracji w Siedliszczu nieoczekiwanie zostają zastrzeleni „Zemsta” i „Kruk”. Było to dziełem UB i miejscowej MO. Strzelano przez okno. A zatem strzelali ci, którzy bali się rozpoznania przez innych obecnych tam konsumentów.

Tego dnia „Doniec” spotkał się z „Borutą”. Po dwóch tygodniach „Doniec” odchodzi od „Boruty”, przez całą zimę ukrywa się indywidualnie, aby w marcu 1946 roku dołączyć do grupy „Sikory”. Wspólnie z nim oraz „Kasprem”, „Trotylem”, „Waldym”, „Olesiem” i „Wierzbą” obrabowali kilku gospodarzy ukraińskich – ich konie zostały spieniężone z przeznaczeniem na łapówki dla ratowania aresztowanych – „Lisa” oraz „Szydły”. Po miesiącu „Doniec” obejmuje dowodzenie nad całym oddziałem. Wkrótce dochodzi do spotkania ze „Szczepanem”. Ten oznajmił, że pod adresem „Dońca” mają nadejść z Lublina broszury propagandowe NSZ. „Szczepan” poleca mu dołączyć do oddziału „Boruty” i stworzyć kasę oddziału. Łącznikiem między „Szczepanem” a „Borutą” i „Dońcem” został Ryszard Josz z Siedliszcza, uczeń gimnazjum chełmskiego.

Wkrótce jednak pomiędzy „Dońcem” a „Borutą” wystąpiły bliżej nieznane nieporozumienia. W ich rezultacie „Doniec” odłącza od „Boruty” i znów staje na czele byłej grupy „Sikory”. Nie działają długo. UB coraz skuteczniej rozpoznaje ich meliny i aresztuje kolejno jego partyzantów oraz partyzantów „Boruty”. Czując, że czeka go ten sam los, „Doniec” wraz z „Pestką” wyjeżdża do Radomia. Stamtąd pisze nieostrożny list, tropem którego UB dociera do jego autora.

M.p. 21.IX.1946 r.

Gienek i Wacek!3

Może list ten nie będzie miłym i nie sprawi wam przyjemności, jednak musicie wysłuchać go – albowiem macie dużo czarnych plam na swoim sumieniu. Wy, którzy w oczy nam sprzyjaliście i byliście dobrymi Polakami (w rzeczywistości było inaczej) chcieliście w bardzo delikatny sposób nas usunąć, tak jak to zrobiliście ze ś.p. Walewskim [„Zemstą” – H.P.] i Kruciem. Byliście do tego stopnia wyrafinowani, że ostatnio nawet sami osobiście śledziliście nas, chcąc się nas pozbyć w ten zdradziecki sposób, jak nie przystało na Polaka. Przeliczyliście się moi drodzy, albowiem nie tak łatwo pozbyć się „Dońca” i „Pestki”. Pamiętajcie, że kiedyś za to odpowiecie (prawdopodobnie już niedługo). Chcieliście to tak zrobić, żeby na was nie padło jakiekolwiek podejrzenie (…). Przy okazji pozdrówcie Stasia Trubalskiego. On też tak jak wy cierpi coś do mnie, do tego stopnia się posunął, że chciał mnie złapać na ulicy, on wie gdzie.

Jak tam Koralewski, dużo dostał za ujęcie tego durnia „Sikory”? [„Sikora” został aresztowany przez UB 25 sierpnia 1946 roku w Siedliszczu – H.P.]. Za 1000 zł tak splamić swój honor na całe życie! Wiem też, kto wydał „Sikorę”, myślę, że wy też wiecie, pozdrówcie go ode mnie.

Jeszcze jedno ostrzeżenie: jeżeli komuś z mojej rodziny coś się najmniejszego stanie, tak kiedyś w przyszłości wasze odpowiedzą za to. Podam wam swój adres: jestem w okolicach Radomia i Kielc. Może przyjedziecie po mnie? Proszę bardzo! Ale uważam, że niezbyt przyjemne przyjęcie wam zrobię. Lepiej nie ryzykować na razie.

„Doniec”

A jednak pojechali. Wiedzieli, że „Doniec” ma kartę rejestracyjną na nazwisko Marian Leszczyński…

Na wiadomość o zatrzymaniu „Dońca”, „Pestka” pierzchnął dalej, osiadając aż w Szczecinie. Ale i tam go dopadli. Tropem była jego fałszywa karta rejestracyjna wystawiona na nazwisko Jasiński.

Źródłem fałszywych dokumentów był pewien referent wojskowy w Chełmie. Aresztowany „Sikora” tak zeznawał w tej sprawie:

Karty rejestracyjne zostały wyrobione Gajewskiemu ps. „Kasper”, mnie, Lipczakowi ps. „Doniec”, „Trotylowi” na nazwisko Pastuszak Tadeusz, Domańskiemu Józefowi ps. „Paweł” [późniejszemu ostatniemu partyzantowi „Żelaznego” – H.P.], który teraz przyjechał z zachodu, „Waldemu” na nazwisko Karwowski imienia nie pamiętam i Kowalskiemu Józefowi ps. „Wierzba”. Na te 10 000 zł wszyscy wspólnie złożyliśmy pieniądze.

Teraz już wiadomo, że od chwili aresztowania i zeznań „Sikory”, UB znał fałszywe nazwiska „Dońca” i „Pestki”. Nie wiedział tylko, w jakim rejonie Polski przebywają, a centralne rejestry ludności jeszcze wtedy nie istniały. Trop na Radom i Kielce, podany nieostrożnie przez samego „Dońca”, wydatnie przyspieszył poszukiwania.

Z listu „Dońca” wynika, że posterunek MO w Siedliszczu prowadził grę na dwa fronty – pozornie współpracował z partyzantami, a jednocześnie czynił wszystko celem unieszkodliwienia dowódców. Mieli powody ku temu. Z rąk członków NSZ zginęło paru miejscowych ubeków oraz milicjantów. Sam „Sikora” przyznał, że jego oddział wracając nocą z akcji zabił w przypadkowej strzelaninie koło Stasina Dolnego milicjantów Rymskiego i Szponera.

„Sikora” ujawnia również dość prozaiczne powody swego odejścia od „Sokoła” i przejścia do grupy „Dońca”:

W Lisznie mocnym bandytą był „Górny” i został zabity przez „Żbika” na odpuście w Kaniem, po kilku dniach grupa nasza – „Sokoła”, odjechała na gminę Wiszniowice, zrobiliśmy robotę na Kuliku u Ukraińca Dameluka, zrabowaliśmy mu świnię, następnie na wsi Adamów zrobiliśmy robotę u Ukraińca Saluka, zabraliśmy mu konia, krowę i zboże. W tym czasie ja z „Sokołem” pobiłem się za to, że mu zrobiłem uwagę na robocie, że źle rozstawił obstawę, on uderzył mnie w policzek i ja jego również, jednak nas koledzy rozdzielili i nie dali się bić. Wtedy ja odszedłem od „Sokoła” do grupy środkowej „Dońca”. „Sokół” w krótkim czasie po moim odejściu przeszedł do majora „Przeboja” na teren Cycowa, obecnie „Przebój” zmienił pseudonim na „Komar” [dowódca obwodu włodawskiego WiN – H.P.]. Przed jego odejściem „Pestka” zdążył rozbroić całą grupę „Sokoła” (Wiktor Murzyło), ponieważ broń ta należała do „Zemsty”. „Sokół” zabrał ze sobą 9 ludzi, lecz wkrótce zwiększył swój oddział do 20 ludzi.

Trzeba więc przyznać, że między dowódcami grup atmosfera była daleka od sielankowej, co nie sprzyjało konsolidacji i bezpieczeństwu działań. Po tych zmianach, liczącym się oddziałem NSZ pozostał już tylko oddział „Boruty”. Był to czas dobrej jego współpracy z grupą „Jastrzębia”, przypieczętowany kilkoma wspólnymi akcjami. Ale i w tym okresie nie obyło się bez incydentów. Zazdrosny o wyłączność panowania nad tymi terenami „Komar” postawił „Borucie” warunek opuszczenia niektórych rejonów, m.in. gminy Cyców. „Boruta” skarżył się na to żądanie do „Żelaznego”. Stwierdził, że mając poparcie i zrozumienie ze strony obwodowej bojówki WiN, mógłby zlekceważyć żądanie „Komara”, ale uczyni to dla świętego spokoju.

„Boruta” poległ w zasadzce UB na szosie w okolicy Chojeńca. Stało się to 17 sierpnia 1946 roku. Wraz z nim od kul ubowców zginął „Wujo” – Władysław Waryszak. Jechali we czterech: ranni „Omelko” oraz „Bartek” (Walica) zostali wzięci żywcem. Wkrótce odbyła się rozprawa sądowa. Otrzymali oni „regulaminową” karę śmierci. „Omelko” z czasem został ułaskawiony na dożywocie, natomiast „Bartek” zmarł w więzieniu na gruźlicę płuc.

Cała czwórka padła ofiarą zdrady i donosu. Dróżnik z tamtych okolic wiedząc, że partyzanci będą tamtędy jechać, doniósł o tym gdzie trzeba. UB i MO błyskawicznie zorganizowały zasadzkę. I doczekali się. Dróżnik po akcji natychmiast uciekł na ziemie zachodnie wiedząc, że jego los na tym terenie byłby przesądzony.

Rodzice „Jastrzębia” – Rozalia i Władysław Taraszkiewiczowie z córką Rozalią (na pierwszym planie).

Edward Taraszkiewicz ps. „Grot” – „Żelazny”.

Leon Taraszkiewicz ps. „Jastrząb”

Jedyne dostępne dziś zdjęcie „całego” „Jastrzębia” (z łączniczką Mielniczukówną ze Zbójna). 1946 r.

Trzej bracia Bychawscy. Pierwszy z lewej – Tadeusz ps. „Sęp”: poległ w walce z UB. Obok brat stryjeczny Zbigniew – zamordowany przez Niemców w Oświęcimiu. W mundurze – brat „Sępa” Ludwik ps. „Sęk”, zamordowany przez NKWD.

Erfurt k. Hale, 1943 r. Drugi od lewej Henryk Wybranowski, trzeci Władysław Taraszkiewicz oraz jego brat Edward.

Henryk Wybranowski ps. „Tarzan” – z siostrą. Poległ w Macoszynie. Pogrzebany przez UB na kirkucie we Włodawie.

Feliks Majewski ps. „Róg”. Zdj. z 1960 r.

Jan Adam Ciepałowicz ps. „Vis” – po wyjściu z więzienia w 1953 r.

Grupa partyzantów AK z oddziału „Jaremy” – 1944 r. W środku z taśmą na szyi – Bolesław Majewski – brat „Roga”. Bestialsko zamordowany w 1947 r. przez grupę ubowców pod dow. Jana Matczuka.

Dowódca chełmsko-włodawskiego oddziału Narodowych Sił Zbrojnych – Stefan Brzuszek ps. „Boruta” z żoną Henryką w dniu ślubu. (Po roku była już wdową).

Józef Strug ps. „Ordon” dowódca oddziału AK i WiN. Poległ w obławie UB w Wereszczynie 30.VI. 1947 r. Miejsce pochówku – nieznane.

Wdowa po „Ordonie”. Sylwia Strug z synkiem Wiesławem. Braniewo 1948 r.

Od lewej: 1 – Jarecki ps. „Krogulec”, 2 – St. Pakuła ps. „Krzewina”, 3 – „Warszawiak” (NN), 4 – NN, 5 – Adam Mielniczuk ps. „Fryc”, 6 – Feliks Prucnal ps. „Grunwald”, 7 – „Jastrząb”. Klęczą od lewej: „Kruk” – Ryszard Jakubowski, Piotr Popielewicz ps. „Tygrys” (poległ w lutym 1947 r.), Antoni Kowalczyk ps. „Huragan” (rozstrzelany przez „Żelaznego” w 1947 r.). Leżą od lewej: Stanisław Dębiński ps. „Bąk”, Zdzisław Kogut ps. „Ryś” (poległ podczas „Krwawej Wigilii 1946 r.)

Przy trumnie Józefa Piaseckiego ps. „Sokół”. Od lewej stoją: l-4 nierozpoznani żołnierze „Dąbka”, 5 – „Bąk”, 6 – „Jastrząb”, 7 – „Szpula” – Walenty Sołoń, 8 – „Dąbek” – Piotr Kwiatkowski, 9 – „Żelazny”. Klęczą od lewej: „Kruk II”, „Ryś”, „Tygrys”, Antoni Gliński (ps. ?), Wacław Kondraciuk ps. „Sybirak”.

Od lewej: Henryk Wybranowski ps. „Tarzan”, Grot – „Żelazny”. Mieczysław Marecki ps. „Sokół” (poległ 11.X.1947) i Stanisław Pakuła ps. „Krzewina”.

Od lewej: Stanisław Kuchcewicz ps. „Wiktor” i Zdzisław Broński ps. „Uskok” – d-ca bojówek WiN ze środkowej Lubelszczyzny.

Od lewej: „Żelazny” i Józef Popielewicz ps. „Stalin”. (Obaj polegli).

Od lewej: „Żelazny”. Mieczysław Małecki ps. „Sokół II” (poległ w Hańsku Xl 1946 r. Spoczywa na kirkucie we Włodawie).

Stanisław Pakuła ps. „Krzewina” – dezerter z elitarnej – „grupy inicjatywnej” pod nazwą „Jeszcze Polska nie zginęła”, zrzuconej przez Sowietów w okolicach Łowiszowa. Dowodził nią późniejszy znany dyrygent Robert Satanowski. „Krzewina” został skazany na 15 lat wiezienia.

Stefan Kucharuk ps. „Ryś”. Poległ w Okalewie 2.1.1947 r. Jego bracia Henryk i Stanisław zostali zamordowani przez włodawskich ubowców w lutym 1947 r., a czwarty brat Mieczysław, zginął w 1944 r. podczas walk o Wał Pomorski.

Od lewej: „Grunwald”. „Sokół”. „Wilk” – Tad. Korzeniewski. W środku, w mundurze WP 5-letni Józio, brał „Jastrzębia”.

Pierwszy z lewej „Kruk II” – Ryszard Jakubowski w proroczo symbolicznej pozie w stosunku do kolegów z oddziału…

Pierwszy z prawej „Bolek” – „Łapka”, domniemany zabójca „Jastrzębia”. Pierwszy z lewej Władysław Kobylański ps. „Jeż”, drugi Mieczysław Sawicki ps. „Kruk” oraz Tadeusz Garłoch ps. „Zimny”. Ocalał tylko „Jeż”.

Stanisław Skibiński ps. „Skała” – żołnierz „Jastrzębia” z żoną i synem (lata 60-te). Skazany na karę śmierci, ułaskawiony na dożywocie.

Rodzeństwo Amelia Szczepanowska-Leszczyńska i Lech Szczepanowski ps. „Dichtior” – współpracownicy oddziału „Jastrzębia”.

Po śmierci „Boruty” oddział czas jakiś jeszcze istnieje, choć w przerzedzonym składzie. Kieruje nim „Kostek”.

„Jastrząb” i „Żelazny” nadal utrzymują bojowe kontakty z oddziałem nieżyjącego „Boruty”, zapraszają ich do udziału w niektórych akcjach.

Oto jeden z listów „Żelaznego” skierowany do „Kostka” i „Białego”, utrzymany w żartobliwej, koleżeńskiej formie:

Kolego Kostek, Biały!4

Hej, wy stare zabijaki resorciaków, kiedyż wy do nas dołączycie na wspólną robotę?

Kolego Kostek. Proszę uprzejmie dołączyć ze swoimi ludźmi na Czarny Las do kolegi Struka [często zniekształcano nazwisko „Ordona” ze Struga na Struka – H.P.]. Mamy tyle pięknych robót i chcemy was też ze sobą wziąć.

O ile byście nie mogli dołączyć, to proszę dajcie znać przez gońca do p. Górkowej na Czarnym Lesie, najpóźniej do niedzieli.

18.10.46 r.

Cześć! Żelazny

Kilka tygodni później „Żelazny” w imieniu „Jastrzębia” wysyła przez „Krzewinę” (Stanisław Pakuła) następujący list do braci Lisów, o których sądzi, że to oni obecnie dowodzą oddziałem poległego „Boruty”.

Do Kolegi Białego lub Bystrego!

Koledzy! Przyjmijcie od nas wszystkich szczere i braterskie pozdrowienia.

Dzięki Opatrzności Bożej przetrwaliśmy szczęśliwie do tej pory, choć mieliśmy też duże straty!

Przesyłamy też z głębi serca płynące ubolewanie z powodu bohaterskiej śmierci Waszego serdecznego dowódcy cz.p. Boruty i cz.p. Omelki [jak wiadomo, ranny „Omelko” został ujęty żywcem – H.P.], którzy w naszej pamięci zostaną takiemi jakiemi naprawdę byli – Polakami ideowymi do ostatka tatka!!! Kolego Biały, ja trzymam się z mojemi chłopcami dosyć dobrze. Mieliśmy dużo akcyj, o których pewnie słyszeliście z opowieści. Jak się zobaczymy, to Wam opowiem wszystko.

Kolego Biały, nie wiem dokładnie, gdzie i kto jest teraz waszym nowym dowódcą, Wiktor [Stanisław Kuchcewicz – H.P.] czy Florian. Obojętne to jest dla mnie, bo ja się z każdym zgodzę, zresztą wy o tym wiecie.

Biały, proszę bardzo natychmiast powiadomić swego komendanta, że Zawieja [ówczesny ps. „Jastrzębia” – H.P.] chce znów wspólnie z wami „powojować”. Jest w tem przyczyna, że zbliża się zima i tzw. „biała stopa” (śnieg), który nam będzie utrudniał robotę. Chcę zrobić kilka poważnych robót i to w waszym terenie.

Musimy pomścić kol. Borutę, Omelkę i naszego kolegę Dąbka!!! [Piotr Kwiatkowski, dowódca rejonu WiN, aresztowany w sierpniu 1946 r. – H.P.].

Proszę powiadomić swego komendanta, ażeby, o ile tego sobie życzy, zebrał swoich ludzi i do nas się zbliżył w nasze tereny, które się najlepiej nadają do nieznacznej koncentracji oddziałów.

Do tego celu posyłam Wam łącznika „Krzewinę”, który was zna i którego wy też znacie, i który Was będzie prowadził do nas.

Bliższe szczegóły omówimy na miejscu.

Kończąc przesyłam Wam wszystkim raz jeszcze serdeczne pozdrowienia.

Dnia 9.11.46 r.

Cześć! w/z Zawiei – Żelazny

Przy zwłokach „Boruty” ubecy znaleźli list od jego żony Henryki, wysłany przez nią 16 lipca, a zatem na miesiąc przed jego śmiercią.

Treść tego listu w dramatyczny sposób ilustruje sytuację nie tylko tego małżeństwa. Jest typowa dla sytuacji tysięcy innych młodych żon, narzeczonych, których mężowie i narzeczeni byli wyjęci spod prawa, nie wiadomo gdzie przebywali, walczyli, gdzie ginęli bez śladu.

16 VI 46

Najdroższy Stefanku!!!

Skarbuniu, ja to chyba zawsze będę miała do Ciebie co pisać, przed 2 dniami odpisałam, właściwie nabazgrałam. Kotuniu nie myśl tak bardzo źle o Heni, bo ja jeśli nie dostanę listu od Stefanka to uważam, że ze Stefankiem coś się stało złego. Skarbuniu co do lekarza to jeszcze nie byłam, dlatego też o ile masz załatwić to lepiej wcześniej, bo ja nie chcę się tak bardzo afiszować, uważam, że lekarz mógłby przyjść do Wojtusia. Ostatnio jest takie przepełnienie, że na 2 tyg. trzeba się zapisywać, a do szpitala to ja nie chcę iść, powiedział mi kiedyś, że tylko w szpitalu może mnie przyjąć zaraz. Kotuniu, poza tym doktor nigdy sam nie odbiera dziecka, tylko musi być i akuszerka.

Skarbuniu, jak ty w ogóle chcesz zrobić? W szpitalu nie, a gdzieś także nie mogę być, dlatego, że nie wiadomo kiedy dokładnie, a może w nocy, co najgorsze. Jeśli dokt. coś nie będzie miał, to może u W. Wojtusia. Mamusia to już się boi i martwi. Skarbuniu, u C. Heli to mogę być tylko do rozwiązania, później u jej br. Józka, bo tu to za bardzo się ludzie interesują, jak to na wsi5, żeby ciotka nie handlowała wódką to prędzej, a tak tyle ludzi się przewinie codziennie, a niektórzy to mnie znają jeszcze z poprawin, pamiętasz. Skarbuniu proszę Cię, teraz to już Ty musisz obrać imię dla córeczki i synka, choć zdaje mi się, że będzie tylko 1-no potrzebne, ale nie wiadomo jakie. Stefanku, mam wrażenie, że to będzie syn (…). Kotuniu bardzo dziękuję za pieniążki, które otrzymałam. Skarbuniu Henia tak bardzo tęskni za Skarbuniem. Boże, kiedyż będziemy razem, jak długo to potrwa Kotuniu, jak pomyślę o tym, że już tylu brak – Boże, to żyć się nie chce!

Skarbuniu, dlatego też błagam Cię, zachowaj wszelkie środki ostrożności, a Bóg pozwoli, że wrócisz do mnie. Właściwie, to się nie zanosi na szybki koniec. Stef, jednego tylko bardzo żałuję, że Ci pozwoliłam pójść… Straciłeś około 50 proc. zdrowia i nie wiadomo czy wrócisz. Stef, pomyśl, jakie to straszne – nie, nie mogę myśleć o tym, Ty musisz żyć, inaczej Pan Bóg byłby niesprawiedliwy, mogę wszystko stracić, ale nigdy Ciebie (…). Stefanek, ciągle mi się śni, że się tak pieścimy, albo że siedzę na Zamku…6

Całuję Cię, Twoja na zawsze

Bywały też listy pełne nie tylko tęsknoty, panicznego lęku przed utratą najdroższego, lecz także nie wolne od zazdrości:

Kochany Ryniu!7

Ryniu, błagam Cię, skończ z tym na jakiś czas! Ryniu, co się tam dzieje u was? Ryniu, najdroższy, dlaczego wczoraj nie przyjechałeś? Tak, dlatego, że pani W… [tu pełne nazwisko – H.P.] Ci odradziła! Ach, Ryś, wolałeś sobie z nią spać u obcych ludzi! Ach, Ryś, jak mogłeś! Tak, Ryś, wiem, że Ci tam wesoło, że unikasz mnie! Ryś, ach, ile ja rzeczy dowiaduję się o Tobie! Ryś, co to miało znaczyć, że jak jechałeś do mnie na święta to z tego powodu płakałeś i to w dodatku przed jakąś panną! Ryś, ładne rzeczy słyszę, że na tej zabawie udawałeś kawalera. Jak Ty możesz!! To ja się martwię, gnębię, myślę co z Tobą. A Ty? Czyż byłbyś tak podłym? Ach, Boże, Boże kochany, za co ja tak cierpię?

(…) Jeżeli odchodzisz, to i ja pójdę sobie stąd, będę mogła być już w Lublinie, a jak mnie złapią to trudno, tak mi już wszystko jedno! Ryń, daj na jakiś czas spokój z tym, weź urlop, bądź ze mną, bo sama się dobiję tymi myślami. Ryś, ach Boże, kiedyż to się skończy, ja już nie mam sił! Czemu tak mało, tak mało napisałeś do mnie, powiedz? Ja myślałam, że dużo, dużo jest napisane, a tu tylko kilka zimnych słów! Czyżbyś mnie nie kochał już?

Ja mam ostatnio takie okropne sny i jakieś złe przeczucia, Ryniu na Boga uważaj, strzeż się! Ryniu, nie osieroć mnie z Wojtusiem. Ryniu, to Twój synek, chce ciebie pewnie bardzo widzieć, bo tak się dobija o to, tak strasznie fika.

Twoja Dziunia

Trzeba przyznać, że autorka listu miała doskonały prywatny wywiad w oddziale!

Z innego listu:

(…)

(…) Dzisiejszej nocy miałam okropny sen, myślałam, że cię złapali! Ryniu, teraz tak strasznie zimno [list z grudnia 1945 r. – H.P.], a Ty nie masz ciepłej bielizny, uważaj, na Boga! Bo co będzie, gdy się rozchorujesz? Chociaż masz przecież doktorkę! Z którą razem, na piechotę zmieniasz kwatery, wyprzedzając wszystkich! Życzę powodzenia!!! Ryś, czemu mnie okłamujesz? Czemu piszesz, że z nią nie żyjesz, a tu naraz dowiaduję się o takich spacerach i wielu, wielu innych rzeczach. Czemu mnie kłamiesz i pocieszasz tym, że kochasz? Ryśku, wolę gorzką prawdę. A ja się tak Tobą cieszyłam, i tym, że mnie kochasz i Wojtunia, który tak bardzo już fika. Ryniu, czy ty mógłbyś tak podle kłamać? Dlaczego i po co? Powiedz słowo, a dam Ci spokój, odejdę! Cóż Ci uczyniłam, że przestałeś mnie kochać, a może wcale nie kochałeś? Nie, ja w to nie wierzę, że mógłbyś być tak podłym, tak mnie kłamać!!! Pamiętasz, jak wpadłeś w sobotę, to pytałam gdzie teraz jedziesz, powiedziałeś, że w rynek, a to kłamstwo [zgodne najzupełniej z zasadami konspiracji, niestety – H.P.]. Bo Ty pojechałeś do p. Krysi i tam siedzieliście, a ze mną to nie mogłeś być jeszcze choć kilka chwil. Błagam, wytłumacz mi to wszystko! Przetłumacz mi, błagam, bo oszaleję! Ach, Boże, co ja mam za życie, Ty też kochany nie lepsze, ale Ty jakoś sobie radzisz. A ja nie umiem, nie mogę sobie radzić. Żal, tęsknota za wolnością i spokojem dobija mnie!

Ryniuś, ostatnio tak jakoś źle się czuję, po nocach gorączkuję i miewam straszne sny. Ach, po cóż Ci to piszę, będziesz się tylko martwił, a Ty i tak masz już dość kłopotów. Ryś, nie myśl, że to może coś źle z Wojtusiem, o nie, to tylko z myślenia i płaczu. A co do Wojtka, to bądź spokojny, chowam Ci tego syna zdrowo i cało. Dużo, dużo jem!!! A smarkacz sobie fika koziołki jak tylko mu się podoba. Zobaczysz, a właściwie posłuchasz co on wyprawia, jak przyjedziesz!

Tatuniu kochany, my tak czekamy na Ciebie, przyjeżdżaj!!! Wstręciuchu słodki, nie pozwól nam tęsknić dłużej!

Ryś, kończę, bo znów napiszę Ci jakieś bzdury. Kochaj Dziunię, nie zdradź jej! Tatuś pa, całuję Cię! 27 razy w usteczka !!!

Twoja Mezi, Ira, Dziunia!

List z 24 III 1946 roku:

(…)

Ryś! Pytałeś czy mała dużo ssie, otóż smutna historia, bo ona nie chce jeść [a więc urodził się nie Wojtuś tylko córa – jeszcze jedno rozczarowanie? – H.P.], a ja prawie wcale nie mam pokarmu, gdyż mam złe odżywianie, postne, a mleka też mi brak, bo nie ma za co kupić. Ale córa nasza rośnie z dnia na dzień. Dlaczego Ty nie przyjechałeś będąc tak blisko? Ryniu, wstydź się tym! To wcale nie wygląda na kochającego męża i ojca. Wszyscy się dziwią, że Ty tak mało dbasz o mnie. Ryniu, wiedz jedno, że ja więcej potrzebuję opieki i ciepła niż Ty mi dajesz. Ryś, ostrzegam Cię, byś nie miał kiedyś do mnie żalu jak przestanę Cię kochać!

Tatuniu! Przyjdź do nas! Błagali!

Ryniu, córa ma oczy niebieskie, tylko Twój nosek. Pa, Ryniu, ukochany, Tatusiu drogi! Pa, skarbie mój! Przyjdź do mnie, ukochany!

Z popularnej piosenki oddziału „Boruty”, autorstwa Kazimierza Wysockiego, członka oddziału:

Grzmi w oddali partyzancka piosenka.

Co za oddział podąża do wsi?

Patrzą z okien rumiane dziewczęta

I niejedno serduszko coś śni.

Śni czarowna piosenka jak z nut.

Każde dziewczę chciałoby tam być.

To jest oddział komendanta Boruty,

Który umie Moskali klawo bić.

Drugim godnym sąsiadem i partnerem w walkach był dla „Jastrzębia” oddział Józefa Struga ps. „Ordon”. Działał on w okolicach Łęcznej i całego pojezierza łęczyńskiego, lecz jako oddział lotny zapuszczał się na dowolne obszary powiatów włodawskiego, parczewskiego, łukowskiego, radzyńskiego i chełmskiego.

Oddział powstał samorzutnie (patrz – ostatni rozdział pt. „Uzupełnienia”). Jego podstawowy skład wywodził się z szeregów AK i naturalną koleją losów akowskich, po wejściu Sowietów został zmuszony do konspiracji przeciwko nowemu okupantowi. Jego dowódcą był od początku do końca „Ordon” – Józef Strug. To m.in. z udziałem jego partyzantów „Jastrząb” i „Żelazny” podejmują brawurową akcję przeciwko powiatowej siedzibie UB we Włodawie, wyruszają na podbój magazynów wojskowych w Chełmie, ściśle współpracując ze sobą nie tylko w akcjach zaczepnych, lecz także w walkach obronnych podczas nie kończących się obław i pacyfikacji.

Akowski rodowód większości partyzantów „Ordona” sprawił, że dowódcy włodawskiego obwodu organizacji „Wolność i Niezawisłość” –„Komar” i „Orlis” – podporządkowali ten oddział swoim rozkazom. Traktowali go jednak dość utylitarnie, przeważnie jako grupę do przeprowadzania rekwizycji dla zasilania kasy obwodu, którą partyzanci „Ordona”, jak również „Jastrzębia”, niedwuznacznie nazywali prywatną kasą obydwu komendantów. To nie mogło na dłuższą metę rokować harmonijnej współpracy, „Ordon” zaczyna wyłamywać się spod osobliwej „jurysdykcji” obydwu komendantów. W odpowiedzi na to „Orlis” zdradziecko rozbraja „Ordona” i jego ludzi, z których większość wciela do grupy Antoniego Chomy ps. „Batory”. Grupę tę „Orlis” czyni oddziałem żandarmerii obwodu i nie tylko obwodu, gdyż nie mając na razie żadnych kontaktów z dowództwem Okręgu WiN, uważa się za komendanta nikomu nie podporządkowanego.

Tak o tym incydencie pisze „Żelazny”:

We wrześniu 46 r. dowiedzieliśmy się, że „Orlis” rozbroił „Ordona” przy pomocy „Batorego” (był to „Lew”, o którym wspomniałem w akcji na Sosnowicę).

Krok ten uczynił „Orlis” dlatego, że „Ordon” nie chciał się już dawać więcej wykorzystywać. Zrobił wówczas „Orlis” „Batorego” komendantem żandarmerii, nadał mu od razu stopień „podporucznika” i kazał rozbroić „Ordona” korzystając z jego, że tenże był sam u swojej żony, a oddział był akurat rozmelinowany. Mając przystawiony pistolet do piersi, nie miał „Ordon” innej rady i musiał tę broń, którą sam wywalczył lub wykombinował czy też kupił, oddać i basta.

Dowiedziawszy się o tem, pojechałem z poleceniem „Jastrzębia” do „Ordona” przekazując mu nasze serdeczne współczucie oraz chęć udzielenia mu pomocy w ludziach i broni. „Ordon” się tem bardzo ucieszył, czując gdzie ma naprawdę szczerych przyjaciół. Przybył on zaraz do naszego oddziału z paroma ludźmi i „Jastrząb” polecił wydać mu na razie 2 „Dichtiory” oraz kilka sztuk innej broni.

Na skutek tego „Ordon” postawił energicznie na nogi swój oddział, którego już do końca nie rozpuszcza. Na spotkaniu tem postanowiliśmy sobie wzajemnie pomagać w każdej biedzie i w każdej potrzebie.

Był to jeszcze jeden przyczynek do utraty zaufania do komendantów obwodu WiN. W innym miejscu swej kroniki „Żelazny” wspomina o zachowaniu się „Batorego” w stosunku do „Jastrzębia”:

Pan Choina Antoni czując silną sympatię Ob. „Orlisa”, a więc nie potrzebując się z tej strony obawiać, zaczyna puszczać rozmaite kłamliwe pogłoski o całej bojówce obwodu. Jak opowiadał „Jastrzębiowi” kol. „Okoń” (Zdzisław Szymański), oczerniał Choma przed nim bojówkę twierdząc, że bojówka potrafi się przebrać, pomalować twarze na czarno, udawać bulbowców8 i że w ten sposób zbiła Czesława Kuncewicza oraz, że bojówka jest ważna tylko wobec dzieci i kobiet (…). „Jastrząb” składa o tym meldunek „Orlisowi” – w którym nadmienia defetyzm siany przez Chomę, zaznaczając przy tym, że są to skutki tolerancyjnego traktowania niektórych spraw i ludzi.

W zamian za to został „Jastrząb” wyzwany przez „Orlisa” od gówniarzy, szczeniaków, itp.

Tak więc dowiedziawszy się o podstępnym rozbrojeniu „Ordona”, „Żelazny” wyposaża go i kilku pozostałych przy nim ludzi w nową broń. Wkrótce dochodzi do tragicznego starcia „Ordona” z tym, który go rozbroił – „Batorym”. Zdarzenie tak relacjonuje żyjący do dziś partyzant „Ordona” – Henryk Budzyński, ps. „Błysk”:

W lutym 1945 roku, o trzy lata młodszy od wymaganego wieku, jako ochotnik, przez RKU Lublin wysłany zostałem do Krakowa na Szkołę Oficerską. Ale już po wstępnych egzaminach to wszystko mi się nie podobało i planuję ucieczkę. Udało się. Wracam do rodzinnego domu

I nawiązuję kontakt z oddziałem „Ordona”. Ze względu na to, że miałem chorego ojca i młodsza siostrę, musiałem zostać w gospodarstwie i tkwić na placówce. Do września utrzymuję stały kontakt z oddziałem. Było to rozbrajanie ormowców i poskramianie komunistów. We wrześniu 1946 roku zaczęło mnie poszukiwać UB i NKWD, więc musiałem na stałe dołączyć do oddziału. W tym to czasie do oddziału „Ordona” należało tylko trzech ludzi, bo „Orlis”, mianując się wszechwładnym komendantem na Lubelszczyźnie, awansował do stopnia ppor. Chomę Antoniego ps. „Batory” z Woli Wereszczyńskiej i kazał „Ordona” podstępnie rozbroić. Odeszli wtedy od „Ordona” do „Batorego” Kowalski ps. „Wierzba” z Siedliszcza, Domański Józef ps. „Paweł”, Rajchenbach [Bobrzyk – H.P] ps. „Kostek”. Był jeszcze czwarty spod Włodawy, lecz jego pseuda nie pamiętam. Oni stanowili tę „żandarmerię” „Orlisa”, nawet uszyli sobie mundury z czerwonymi otokami.

Z początkiem stycznia 1947 r. udaliśmy się saniami do wsi Rozpłucie w składzie całego oddziału: „Ordon”, „Błysk”, Marciniak Stanisław z Dratowa ps. „Niewinny”, „Wydra”, [Serafin Kamilewicz – H.P.] Falkiewicz ps. „Ryś” i jego brat „Mewa” z Dratowa, „Niedźwiedź” (którego odbiliśmy w ataku na UB we Włodawie) oraz „Równy” pochodzący z Józefina, gm. Cyców.

Zatrzymując się przy jednym z budynków zauważyłem, że ktoś wyskoczył i ucieka. „Ordon” będąc przy mnie blisko nie wydawał żadnego rozkazu do strzelania, co chcę stanowczo podkreślić. Tymczasem Falkiewicz ps. „Ryś” zza węgła domu posłał uciekającemu serię z Ikm zabijając „Batorego”, dowódcę żandarmerii. Po zabiciu „Batorego”, dołącza do nas Kowalski ps. „Wierzba”, Domański ps. „Paweł”, a „Kostek” został rozbrojony i już nie wrócił do oddziału.

Około 15 stycznia 1947 r. „Wierzba” został otoczony w mieszkaniu przez UB w miejscowości Rozpłucie: nie mając szans ocalenia odebrał sobie życie z własnej broni. Jest pochowany w Rogóźnie.

Z oddziału „Żelaznego” i „Jastrzębia” wszystkich bardzo dobrze pamiętam. Spotykaliśmy się na zgrupowaniach w lasach parczewskich w miesiącach jesiennych 1946 roku.

Co do mnie, to ujawniłem się 15 kwietnia 1947 roku, a w 1950 roku zostałem aresztowany w Elblągu i odwieziony na Zamek w Lublinie. Katował mnie i przesłuchiwał Maksymiuk pochodzący z Dratowa. Kilkakrotnie urządzaliśmy przedtem zasadzkę na tego zbira, ale zawsze uchodził szczęśliwie….

Po słynnej (3 lipca 1947 r.) pacyfikacji komunistów i donosicieli z Puchaczowa dokonanej przez oddziały „Ordona”, „Wiktora” i „Żelaznego”, UB zarządziło gigantyczne obławy w całym regionie, polegające na stacjonowaniu grup KBW i UB w upatrzonych miejscowościach. Poległo kilku żołnierzy „Ordona”. To samo spotkało i jego.

A oto relacja dowódcy obławy na „Ordona” (szczegóły – w ostatnim rozdziale pt. „Uzupełnienia”).

M.P. Lublin, dnia 31.7.47 r.

Tajne

Dowództwo Wojsk Wewnętrznych

Województwa Lubelskiego

MELDUNEK

o nadzwyczajnym wypadku

W dniu 30.7.47 r. grupa operacyjna pod dowództwem mjr. Kondraciuka, Szefa Sztabu W.B.W. przeprowadzała operację w m. Sęków i Kol. Sęków pow. Włodawa.

W czasie operacji natknęli się na bandę „Ordona” w składzie trzech bandytów. Bandyci ostrzeliwując się poczęli uciekać. W toku dalszego przeszukiwania terenu leśnego natknięto się ponownie na zbiegłych bandytów. Dowódca bandy „Ordon” z ukrycia dał ognia z pistoletu do nadchodzącego szeregowego Kuzlak Jana, którego trafił kulą w nogę i zbiegł ukrywszy się. Z odległości około 100 metrów dał ognia ponownie z pistoletu do zbliżającego się kpr. Tepera Ryszarda raniąc go w nogę. W toku dalszej walki d-ca bandy „Ordon” został zabity, pozostali bandyci zdążyli się w terenie zamelinować.

Szef Sztabu

mjr Kondraciuk

W.B.W Dowódca W.B.W

/–/ Kozar mjr

„Ordon” cieszył się wielką przyjaźnią i szacunkiem „Żelaznego”. Dość powiedzieć, że reaktywując w 1951 roku włodawski obwód organizacji WiN, a mianowanemu przez siebie komendantowi jednego z rejonów, nadał pseudonim „Ordon”!

Z kolei zbrojne organa władzy „ludowej” żywiły do „Ordona” mieszaninę nienawiści i respektu, toteż we wszelkich sprawozdaniach powiatowych, a także w sprawozdaniach Komendy Wojewódzkiej MO w Lublinie dla Wojewódzkiej Rady Narodowej, a dotyczących „stanu bezpieczeństwa w regionie”, milicja oraz UB wyolbrzymiały liczebność i siłę oddziału „Ordona”. W sprawozdaniu z maja 1946 roku (wszystkie sprawozdania z lat 1945-47 znajdują się w Archiwum Państwowym w Lublinie, w grupie dokumentów Wydziału Społeczno-Politycznego WRN) – czytamy:

Na terenie powiatu [włodawskiego – H.P.] od dłuższego czasu grasuje banda AK pod dowództwem kapitana Józefa Struka [Struga – H.P.]. W skład tej grupy wchodzi 6 drużyn – 80 ludzi [oddział „Ordona” nawet w szczytowym okresie istnienia liczył niewiele ponad połowę tej liczby! – H.P.]. Posiadają dużo ciężkiej broni maszynowej, amunicji i taboru. Kwaterują najczęściej w okolicach, gdzie ludność jest reakcyjna, a mianowicie w gminach Uścimów, Wołoskowola, Wola Wereszczyńska.

Meldunki przychodzą do Komend Powiatowych MO zawsze za późno, gdyż bandyci zabraniają ludności meldowania.

Tak więc władza bezwiednie wystawia przy tej okazji nieposzlakowaną opinię „reakcyjnej” ludności wspomnianych gmin, które były też matecznikami innych „bandytów” – partyzantów „Jastrzębia” i „Żelaznego”.

A co do opinii władzy o politycznych postawach ludności, to mieszkańcy powiatu włodawskiego w tych sprawozdaniach są zawsze przedstawiani jako gniazdo reakcji. W sprawozdaniu dotyczącym „Ordona” czytamy m.in.:

Ludność tutejszego powiatu jest w 40 proc. źle ustosunkowana do obecnego ustroju demokratycznego. Objawami są ukrywanie band, pomaganie im i lekceważenie wszystkich zarządzeń.

Gdyby sprawozdawca zechciał oddać rzeczywistą statystykę tamtejszych nastrojów, to wspomnianą liczbę 40 proc. powinien był pomnożyć przez dwa i do tak otrzymanej liczby 80, dołożyć jeszcze około 15 proc. Pozostałe pięć procent stanowiliby ubecy, milicjanci, ormowcy, byli kapepeowcy, pepeerowcy, agenci NKWD (jeden z nich był nawet aktywnym do 1992 r. „działaczem” włodawskiego koła Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość!!), partyzanci AL i sowieccy oraz wszelkiej maści kolaboranci, karierowicze i szpicle!

Skąd ten powszechny odruch odrzucenia przez ludność nowego pogranicza – chciałoby się zapytać? Wydaje się autorowi tej książki, iż po jej lekturze czytelnik otrzyma zadowalającą odpowiedź na to – w istocie retoryczne – pytanie.

NA NOWYCH KRESACH

Leon Taraszkiewicz ps. „Jastrząb” i jego brat Edward ps. „Żelazny”, po wkroczeniu wojsk sowieckich podejmują i kontynuują aż do swojej śmierci zbrojny opór przeciwko nowemu zaborcy. Trwają w tym oporze na przekór wszechogarniającemu terrorowi, wbrew kapitulanckiej postawie kierownictwa organizacji „Wolność i Niezawisłość”, demonstrowanej od szczebla jej Komendy Głównej, poprzez władze lubelskiego okręgu, aż po komendantów obwodu włodawskiego, gdzie „Jastrzębiowi” i „Żelaznemu” przyszło walczyć i ginąć.

„Żelazny” po amnestii („Jastrząb” już nie żył), postanowił walczyć. Do końca. Do jakiego końca – dobrze o tym wiedział: do śmierci. Walczył na rodzinnej ziemi włodawskiej do 6 października 1951 roku. Poległ w Zbereżu w obławie UB.

„Jastrząb” obejmując dowodzenie oddziałem po poległym „Sępie” – Tadeuszu Bychawskim, miał 20 lat. W ciągu półtora roku jego oddział stał się postrachem władzy „ludowej” na obszarze chełmskiego i włodawskiego przygranicza. Cechowała go brawura, odwaga i rozwaga w podejmowaniu zbrojnych decyzji. Oddział „Jastrzębia”, a zwłaszcza on sam szybko stał się legendą. Zdawał się być wszędzie, widzieć i wiedzieć wszystko. To powściągało gorliwość szpicli, funkcjonariuszy UB i MO oraz rosnącej rzeszy „aktywistów społecznych”. Oznajmiało udręczonej społeczności tamtych terenów, że nie wszyscy się poddali, nie wszyscy zamierzają być posłusznymi narzędziami polsko-sowieckiego reżimu.

Walkę z oddziałem „Jastrzębia”, a potem „Żelaznego” prowadzono niejako na dwóch frontach: zbrojnym i propagandowym.

Ten drugi, choć bezkrwawy, był nie mniej ważny i nie mniej od pierwszego dotkliwy i niebezpieczny. Polegał na dyskredytowaniu obydwu dowódców oraz ich żołnierzy na wszelkie możliwe, zawsze kłamliwe sposoby. Chodziło o poderwanie autorytetu tych ludzi wśród mieszkańców terenów na których trwali, walczyli i gdzie spotykali się z wszechstronną sympatią, zrozumieniem i pomocą ludności.

Propagandowym „batem” przeciwko Taraszkiewiczom stała się ich rzekoma kolaboracja z Niemcami w okresie okupacji niemieckiej. Czytelnicy lubelskiej, a także krajowej prasy raz po raz spotykali się z oszczerstwami, jakoby „Jastrząb” oraz „Żelazny” w czasach okupacji byli a to esesmanami, a to „kapo” w obozie koncentracyjnym na Majdanku.

Stara to, dobrze wypróbowana prawda, że kłamstwo powtarzane dostatecznie długo i często, w końcu zaczyna nabierać znamion prawdy. Nawet dziś jeszcze, wśród niektórych byłych akowców i winowców z terenów Lubelszczyzny pokutuje jeżeli nie wiara w tamte oszczerstwa, to przynajmniej dostateczna doza niepewności, czy ci dwaj dowódcy rzeczywiście nie mieli tak hańbiącego rozdziału w swoich życiorysach.

Zanim przejdziemy do dziejów oddziału „Jastrzębia”, niezbędne będzie rozprawienie się z tymi pomówieniami. Kim byli obaj Taraszkiewiczowie, jakie są korzenie tej rodziny?

Ich matka, Rozalia Taraszkiewicz, urodziła się i wychowała w Niemczech, dokąd jej rodzice przed pierwszą wojną światową wyjechali „na saksy”, czyli w poszukiwaniu pracy i chleba. Jej ojciec Piotr Sybilla pochodził z Kościan (Poznańskie), a jego matka – prababka „Jastrzębia” – Jadwiga Matuszewska pochodziła ze wsi Sadory (Poznańskie).

W Niemczech poznała swego przyszłego męża Władysława Taraszkiewicza, który w 1914 r. został wywieziony do pracy w kopalni węgla razem z jeńcami francuskimi.

W 1921 roku małżeństwo Taraszkiewiczów powróciło do Polski, gdzie Rozalia Taraszkiewicz natychmiast przyjęła obywatelstwo swoich dziadków i rodziców – polskie.

Oboje biegle poznali język niemiecki. Trzech ich najstarszych synów: Edward (1921), Władysław (1923) i Leon (1925), a także córka Rozalia (1931), w domu poznali język niemiecki jeżeli nie biegle, to w stopniu poprawnej konwersacji. Atmosfera rodzinna rozprysła się jak bańka mydlana tuż po wkroczeniu Sowietów. Rodzice jako rzekomi folksdojcze zostali uwięzieni w obozie w Krzesimowie koło Łęcznej.

Matkę Taraszkiewiczów propaganda reżymowa raz nazywała „tylko” folksdojczką, innym razem Reichsdojczką. Gdyby któreś z tych oskarżeń miało być prawdziwe, a zwłaszcza to drugie, to należałoby zadać oskarżycielom kilka podstawowych pytań:

– Dlaczego wrócili do Polski?

– Dlaczego nadali swoim dzieciom tak polskie imiona, jak Edward, Władysław, Leon, Rozalia i Józef?

– Dlaczego nie uciekli na zachód wraz z cofającymi się Niemcami?

– Dlaczego owi „kapo” i „esesmani”, czyli Edward i Leon pozostali w Polsce? Dlaczego podjęli walkę z polsko-sowieckim totalitaryzmem i wytrwali w niej aż do śmierci?

Pozostaje jeszcze jedno, dość wstydliwe dla władzy pytanie: dlaczego Leon, pod koniec wojny, już jako wyróżniony bojowym medalem partyzant sowieckiego oddziału „Anatola” – nie wybrał kuszącej kariery ubowca lub milicjanta, do której go namawiano, potem zmuszano, a po jego kilku kolejnych odmowach zapakowano go wraz z wieloma innymi do bydlęcego wagonu idącego na wschód?

Okupacyjne perypetie Leona – „Jastrzębia” były bardziej dramatyczne niż jego brata Edwarda – „Żelaznego”.

Leon jako 16-latek został aresztowany przez Niemców za przechowywanie w domu materiałów wybuchowych.9 Matka udała się do włodawskiego komendanta żandarmerii i wyprosiła wysłanie syna nie do obozu koncentracyjnego, na który formalnie zasłużył, tylko na roboty do Rzeszy, aby tam pracą naprawił swój młodzieńczy wybryk! I tak się stało. Wcześniej jeszcze został wysłany na roboty Edward wraz z Henrykiem Wybranowskim, późniejszym „Tarzanem”. Wszyscy zostali zatrudnieni u bauera pod adresem: Gwerfurt b/s Hale, Hindenburg Strasse.

Po jakimś czasie Leon ucieka. Szczęśliwie dociera do Radomia. W pobliskich lasach udzielają mu pomocy leśni drwale, wyposażając go w strój malarza pokojowego i odpowiednie rekwizyty. W tym przebraniu dojeżdża do Chełma, lecz tam zostaje zatrzymany przez ukraińskich ochroniarzy kolei, tzw. czarnych i ląduje w więzieniu przy ulicy Kolejowej. Szukając dla siebie alibi podał się za syna znajomej kobiety z Włodawy o nazwisku Blimke, aktualnie przebywającego na robotach w Rzeszy, który rzekomo uzyskał tygodniowy urlop, lecz w drodze zgubił dokumenty. W trakcie śledztwa Leonowi udało się przesłać gryps do owej pani Blimke, ta pobiegła z tym do jego rzeczywistej matki. Obie kobiety szybko się ze sobą porozumiały. Matce Leona udało się uprosić Blimkową, aby potwierdziła, że Leon to właśnie jej syn, ale trudniej było do tego przekonać Niemców. Ci chcieli wiedzieć, kim jest naprawdę młodzian pozbawiony karty urlopowej i wszelkich dokumentów, choć dobrze mówiący językiem niemieckim. Na dalsze dochodzenie został więc wysłany do Lublina na Zamek. Stamtąd zabierano go do siedziby gestapo „Pod Zegarem”. W trakcie powrotu z kolejnego przesłuchania na Zamek, pilotowany tylko przez jednego żandarma czy też tajniaka, rzucił się do ucieczki. Został ranny od kuli żandarma, ale udało mu się zaszyć w piwnicy zburzonego domu w pobliżu Bramy Krakowskiej.

Rano dotarł do chrzestnego ojca swojej siostry, zamieszkałego przy ulicy Ogrodowej. Ich spotkanie przebiegało następująco, w świetle oświadczenia złożonego przez chrzestnego w 1962 roku na prośbę siostry Leona, która już w tamtych czasach zbierała dowody przeciwko pomówieniom jej braci o współpracę z Niemcami:

Oświadczenie

Ja, Stefan Koropczuk, zam. w Lublinie przy ul. Ogrodowej nr 10/16 oświadczam, że w roku 1942 jesienią do domu mego przybył Leon Taraszkiewicz, nie mogłem go poznać tak był pobity, obszarpany i ranny w rękę. Obmyłem i opatrzyłem mu ranę, zaczął mówić co jest powodem tak okropnego wyglądu. Otóż był aresztowany i siedział na Zamku w Lublinie. W tym dniu prowadzony przez tajniaka z przesłuchania, uciekł w gruzy zbombardowanych budynków przy Bramie Krakowskiej, tajniak zaczął strzelać i ranił go w rękę. Był u mnie przez kilka dni, aż do czasu zawiadomienia matki zamieszkałej we Włodawie. Matka przyjechała, prosił ją o ubranie. Po jednym dniu nieobecności matka przyjechała i przywiozła ubranie. Wieczorem wyprowadziłem Leona Taraszkiewicza za miasto i pokazałem drogę na Łęczną, gdyż tam chciał iść (…).

Stefan Koropczuk

Oto dwa inne oświadczenia:

Włodawa, dnia 18.8.1962

Kuryłowicz Stanisław

zam. Włodawa, ul. Podzamcze 57

Zaświadczam

że w czasie okupacji we własnej stodole spotkałem ukrywającego się Leona Taraszkiewicza, syna Władysława Taraszkiewicza. Zwrócił się z prośbą, abym rozglądnął się w terenie, gdyż był poszukiwany przez Niemców, a poprzednia kryjówka była narażona. Z zapadnięciem zmroku opuścił stodołę i udał się w nieznanym dla mnie kierunku.

Kuryłowicz Stanisław

Filipowicz Bronisław

Włodawa

Zaświadczam, że w okresie okupacji we własnej stodole ukrywałem syna Władysława Taraszkiewicza – Leona, ode mnie odszedł do oddziału partyzanckiego.

Filipowicz Bronisław

Kolejnymi dowodami przeciwko oszczerstwom były zachowane przez Rozalię, a ocalałe po licznych rewizjach fotografie, na których wspólnie występują na tle niemieckiej architektury bracia Edward i Władysław oraz Henryk Wybranowski. Na innym zdjęciu jest wśród nich mieszkaniec Włodawy Czesław Parulski.

I wreszcie dowód przeciwko rzekomej służbie Edwarda i Leona Tarasz-kiewiczów w Wehrmachcie czy w innych formacjach niemieckich podczas drugiej wojny światowej. Józef Taraszkiewicz, najmłodszy z rodzeństwa zwrócił się w 1991 roku pismem do Niemieckiego Czerwonego Krzyża z prośbą o podanie posiadanych przez Niemiecki Czerwony Krzyż wiadomości o Edwardzie lub Leonie: czy służyli w Wehrmachcie, czy któryś z nich występuje na listach poległych lub zaginionych.

W odpowiedzi Niemieckiego Czerwonego Krzyża czytamy:

(…) In unseren Unterlagen konnten wir für Ihren Bruder keine in frage kommende Meldung feststellen. Wir bedauern, Ihren keine anderslautenden Auskünfte geben zu können.

A więc żadnych śladów w skrupulatnej buchalterii niemieckich archiwów Wehrmachtu i Czerwonego Krzyża.

Ale to jeszcze nie wszystko. Niezbędna stała się także obrona czci ojca obydwu Taraszkiewiczów – Władysława. W związku z tym, że propaganda nie miała przeciwko niemu żadnych kłamliwych chwytów o rzekomej współpracy z Niemcami, dobierano się do niego i jego synów od innej strony. Czyniono to w sposób, w którym prostactwo zarzutów szło w parze z ich absurdalnością. Oto jeden z takich tekstów, na dodatek nieco „zbeletryzowany”:

– Pochodzicie z Włodawy? W takim razie możecie pewno dużo ciekawego opowiedzieć o Jastrzębiu – ożywił się Zdzisław.

Waszkiewicz znał Taraszkiewiczów rzeczywiście od dawna. Byli postrachem wszystkich odpustów i jarmarków. Niejednego gospodarza zadźgali nożami i wielu robotników pobili [mając 10-15 lat! – H.P.]. Policja miała ich ciągle na oku, często siedzieli w areszcie lub więzieniu. Raz robotnicy we Włodawie zastrajkowali, nie poszli też do pracy fornale okolicznych majątków hrabiego Zamojskiego. Wieczorem Taraszkiewicze pobili kilku strajkujących [wiadomo – wrogowie biedoty wiejskiej i klasy robotniczej – H.P.]. W parę dni potem chłopi powiesili starego w lesie na lejcach. Trzy dni wiatr huśtał go na wysokiej rozgałęzionej sośnie. Stary szczerzył z góry zęby w uśmiechu, spoglądał matowymi oczami wylazłymi na wierzch i straszył siną obrzękłą twarzą. Policjant stojący na warcie pod sosną cieszył się tak jak i jego koledzy: spokojniejsze będą jarmarki. Wściekał się za to komisarz – stracił jednego z prowodyrów napadów na robotników…

Ktoś powie: absurdalna, ponura groteska utrzymana w stylu absurdalnej i ponurej epoki. A jednak warto zacytować ewentualnym niedowiarkom fragment „Odpisu skróconego aktu zgonu” wystawionego na nazwisko Władysława Taraszkiewicza, syna Franciszka i Agaty urodzonego 18 IV 1898 roku – przez Urząd Stanu Cywilnego w Malborku. Stwierdza się w tym dokumencie, iż Władysław Taraszkiewicz zmarł w Malborku 4 X 1964 roku…

A więc nie na gałęzi, już przed wojną, w ramach samosądu zdesperowanych chłopów – fornali.

W aktach oskarżenia ludzi sądzonych za współpracę z oddziałem „Jastrzębia” i potem „Żelaznego”, raz po raz pojawiał się tamten niemiecko-esesmańsko-kapowski wątek. Oto dwa przykłady. Pierwszy z procesu Bronisława Kaszczuka ze Zbereża, gdzie, rankiem 6 października 1951 r., w zabudowaniach jego rodziców okrążono „Żelaznego” i trzech jego żołnierzy:

…Na czele tej bandy stał były S.S.-man i „capo” obozu koncentracyjnego w Majdanku Taraszkiewicz Edward ps. „Żelazny”…

Z aktu oskarżenia przeciwko Stefanowi Kaznowskiemu:

Szczególnie na terenie wojew. lubelskiego działające różnego rodzaju zbrojne bandy, a między innymi banda „Jastrzębia”, krwawego zbira niemieckiego(…).

Rodzina Taraszkiewiczów z linii ojca wywodzi się z Białorusi. Wybitną postacią był Bronisław Taraszkiewicz (1892-1941) – stryjeczny dziadek „Jastrzębia” i „Żelaznego”. W Wielkiej Encyklopedii Powszechnej (t. XI, s. 392-393) czytamy m.in.:

„Ur. w Maciuliszkach k. Wilna, przywódca białorus. ruchu narodowowyzwoleńczego, publicysta, tłumacz, filolog. Po ukończeniu (1916) uniw. w Petersburgu pozostał na nim jako wykładowca; autor pierwszej gramatyki białorus., przełożył na białorus. m.in. »Iliadę« Homera i »Pana Tadeusza« Mickiewicza (…). Przed I wojną świat, w polskich organizacjach niepodległościowych. (…) Tar. należał do czołowych działaczy białoruskich postulujących niezależność Białorusi związanej z Polską (…), współzałożyciel (1925) Hromady i czołowy jej przywódca (…). 1928 skazany na karę 12 lat (ułaskawiony), 1932 – na 8 lat więzienia; 1933 wyjechał do ZSRR w ramach wymiany więźniów polit., pracował w Międzynarodowym Instytucie Rolnictwa w Moskwie; 1937 niesłusznie oskarżony i skazany; po XX Zjeździe KPZR zrehabilitowany (1956)”.

Zmarł w łagrze w 1941 roku.

Tydzień przed Bożym Narodzeniem 1944 roku młody człowiek o nazwisku Leon Taraszkiewicz, nie posiadający wówczas pseudonimu, nie związany z poakowską konspiracją, tyle tylko, że odmawiający czynnego udziału w utrwalaniu władzy „ludowej” w szeregach UB, NKWD lub MO, zostaje nieoczekiwanie aresztowany, a wkrótce przewieziony do lubelskiego więzienia na Zamku. Przedtem przebywał krótko w oddziale sowieckiej partyzantki dowodzonej przez „Anatola”, co po wejściu Sowietów otwierało przed nim możliwość błyskotliwej kariery.

Wzgardził nią. Dwa lata później przypłacił to swoim życiem.

W lutym wraz z kilkoma innymi więźniami ucieka z transportu zdążającego do Rosji. Wraca do Włodawy, ukrywa się u rodziny i znajomych. Miasteczko jest wprost naszpikowane funkcjonariuszami NKWD, UB i wojskami frontowymi, toteż wraz z trzema kolegami, podobnie jak on zagrożonymi aresztowaniem, ucieka do lasu. Byli to mieszkańcy Włodawy: Jan Adam Ciepałowicz ps. „Vis”, Stefan Karczewski, ps. „Lech” oraz Stefan Bieliński ps. „Barabas”.

Tej czwórce wkrótce udaje się nawiązać kontakt z byłym dowódcą rejonu AK Klemensem Panasiukiem ps. „Orlis”, który także ukrywa się przed aresztowaniem wraz z dwoma partyzantami: Tadeuszem Bychawskim ps. „Sęp” z kol. Połód gm. Wyryki oraz Eugeniuszem Jareckim ps. „Krogulec”. Czwórka z Taraszkiewiczem na czele dołącza do tamtych, składa przysięgę na wierność nowej organizacji, podporządkowuje się „Orlisowi” i obiera sobie wymienione pseudonimy. Dowódcą bojówki zostaje mianowany przez „Orlisa” znany mu przedtem z walk w AK Tadeusz Bychawski ps. „Sęp”.