Strona główna » Obyczajowe i romanse » Jedna miłość

Jedna miłość

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66503-03-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jedna miłość

 

Iść za głosem serca czy rozumu? Emilia spodziewa się dziecka, ale nawet cud narodzin nie jest w stanie wypełnić pustki po ukochanym mężczyźnie. Zaczyna chwytać się irracjonalnej nadziei, że Matt przeżył wypadek, lecz dla dobra synka przyjmuje oświadczyny Adama i stara się być szczęśliwą. Kiedy wydaje się, że do życia Emilia wraca spokój, niespodziewane wydarzenie znów rujnuje jej poukładany świat… Sięgnij po kontynuację „Jednej chwili” i „Jednego życia” a przekonasz się, że czas zmienia ludzkie charaktery, ale nie unicestwia siły uczuć!

Autorka – Anna Dąbrowska – to urodzona w Inowrocławiu, pełnoetatowa mama i żona, właścicielka najbardziej leniwego kota na świecie. Od zawsze marzyła, żeby pisać. Lubi zaskakiwać zakończeniami swoich powieści. Jej autorskie motto brzmi: zawsze stawiam na emocje, co doceniły czytelniczki jej poprzednich powieści. Nakładem wydawnictwa Lira ukazały się dotychczas: „Nauczyciel tańca”, „Nauczyciel tańca. Rewolta”, „Zanim zniknę” i dwie poprzednie części trylogii: „Jedna chwila” i „Jedno życie”.”

Polecane książki

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition. Utwór jest opracowaniem dawnej legendy o muzyku, który uwolnił niemieckie miasto Hameln od plagi szczurów. Rzecz działa się w średniowieczu. Jak zaznaczono w tekście, opisywane zdarzenia miały miejsc...
„Światło i mrok” Natsume Sōsekiego to książka, która otwiera nam drogę do poznania obyczajów panujących w japońskim małżeństwie. A są one inne od tych, które znamy z własnego „europejskiego podwórka” Onobu i Tsuda wydają się być całkiem normalny...
Frankiści – zwolennicy Jakuba Franka, członkowie żydowskiej grupy religijnej, sekty heretyckiej w stosunku do judaizmu. Sekta istniała w drugiej połowie XVIII wieku do około 1820 roku, głównie na terenach południowej Polski oraz w Czechach, Austrii, Turcji, Rumunii i południowych Niemczech. Frankizm...
Po zamachu pod sejmem Polska znalazła się na skraju anarchii. Konstytucja nie przewiduje, kto powinien przejąć władzę, a do walki o nią gotowe są stanąć wszystkie siły polityczne. W sytuacji poważnego kryzysu rozpoczyna się najbardziej bezkompromisowa kampania wyborcza w historii. Tymczasem zacz...
O ile losem większości dzieł literackich w miarę upływu lat obecności na rynku czytelniczym bywa przygasanie i blaknięcie, to w kolejnych publikacjach komentatorów Lalka obrasta w kolejne znaczenia, które mogłyby być traktowane jako znak. Znak nieustannego „przyrastania” sensów tej niezwykłej po...
Sporządzając sprawozdanie finansowe za mijający rok, możemy wybrać jeden z kilku przewidzianych przez ustawodawcę wariantów. Wybór ten jest większy niż w zeszłym roku. Możemy zastosować zarówno zasady ogólne, jak i uproszczenia wprowadzane od 5 września 2014 r. dla jednostek mikro, które mogły być s...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Anna Dąbrowska

© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2019

© Copyright by Anna Dąbrowska, 2019

Projekt okładki: Magdalena Wójcik

Zdjęcie na okładce: © Volodymyr Melnyk/123rf.com

Zdjęcie Anny Dąbrowskiej: © Maciej Zienkiewicz Photography

Redakcja: Barbara Kaszubowska

Korekta: Marta Kozłowska

Skład: Igor Nowaczyk

Producenci wydawniczy: Marek Jannasz, Anna Laskowska

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2019

ISBN: 978-83-66503-03-8 (EPUB); 978-83-66503-04-5 (MOBI)

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Anicie-Ani

za

Można kochać z różnych powodów,

ale tylko prawdziwa miłość kocha

bez wyraźnej przyczyny.

Miłość daje nam powietrze, którym oddychamy, energię, dzięki której mamy siły, by wstać z łóżka, biegać… Daje nam marzenia i chęć na dokonanie w swoim życiu więcej. Śmierć odbiera wszystko. Niszczy poukładany świat, który został zbudowany z cegieł trudów i przeciwności losu. Śmierć zostawia pustkę, nadto cichą, której nie można zagłuszyć chociażby najpiękniejszą melodią. Pustka jest jak blizna, która nigdy nie zniknie z naszej skóry. Rozjaśni się, stanie się mniej intensywna, ale zawsze będzie widoczna.

Tak nieznośną pustkę odczuwałam, budząc się rano i budząc się wielokrotnie nocą. Czasami nie miałam już sił na to, by czuć smutek, którym byłam przepełniona. Nie miałam sił, by zapłakać. Z nim odeszły moje łzy, marzenia, odeszła radość życia i nastała ciemność, która pochłaniała każdego dnia kolejną cząstkę tego, co ze mnie zostało. Do tego doszło jeszcze uczucie niepewności. Dwubiegunowe uczucie, które mąciło wciąż w głowie. Jednego dnia szeptało do ucha: „To niemożliwe. On zginął i nigdy nie powróci”. Drugiego dnia wrzeszczało: „A jeśli on wcale nie zginął?! Może wciąż żyje i pewnego dnia ponownie wtargnie do mojego życia?”.

Nie wierzyłam już w nic. Wierzyłam tylko ciemności nocy, dzięki której na chwilę zasypiałam i zapominałam o bólu, który rozrywał moje wnętrze. Nie wierzyłam w dzień, bo każdy był walką o przetrwanie, a ja nie miałam już sił walczyć o to, aby przestać czuć miłość.

To nie śmierć wyrządza nam największą

szkodę w życiu. Największą szkodę wyrządza

nam to, co umiera w nas za życia.

Norman Cousins

ROZDZIAŁ 1

W co wierzyć, jeśli intuicja przestała udzielać wskazówek? Jeśli słońce na zawsze schowało się pod linią horyzontu…? W co wierzyć, jeśli serce umarło?

Trzymałam w dłoni maleńką zawieszkę w kształcie rewolweru. Jedną z wielu pamiątek, które pozostawił po sobie Matt. Każdy powiew wiatru traktowałam jak jego oddech; oddech, za którym tak bardzo tęskniłam. Przy spoglądaniu w niebo, dostrzegałam barwę jego oczu… Tak bardzo tęskniłam za jego oczami i uśmiechem… Tęskniłam za wydarzeniami, które wspólnie planowaliśmy przeżyć. Żyłam wspomnieniami, które każdego dnia blakły niczym wielokrotnie wyprany obrus. Walczyłam, aby nie zapomnieć. Los chciał jednak inaczej. Sprawił, że utraciłam dźwięk jego śmiechu. Zapomniałam wyraz twarzy, kiedy zasypiał wieczorem. Nie pamiętałam zapachu skóry Matta. Ktoś, kto nie utracił bliskiej osoby, nie był w stanie zrozumieć tego bólu, który nosiłam w sobie. A moje cierpienie mnożyłam razy dwa. Raz za siebie, drugi za dziecko, które miałam pod sercem. Mój synek nigdy nie znajdzie się w ramionach tatusia, nie przytuli rączek do jego policzka. Najmniejsze państwo świata, którym byliśmy, nagle zniknęło, a razem z nim wszystko, w co tak wierzyłam. Rozpłynęły się wszystkie nasze marzenia.

– Matt – wyszeptałam, kiedy dioda w maleńkim rewolwerze ponownie zamigotała czerwoną barwą. Odczuwałam niezwykłe podenerwowanie, kiedy zawieszka zaczynała świecić. Mąciła w mojej głowie.

W co wierzyć? – pytałam samą siebie, bezustannie napawając się nadzieją.

Wiedziałam, że to niedorzeczne, jednak coś w środku podpowiadało mi, że Matt przeżył ten wypadek i wysyła mi tajemnicze sygnały.

– Boże… – wyszeptałam, ocierając spływającą łzę. – Jak mam cię odnaleźć? Jak znaleźć jakikolwiek dowód na to, że żyjesz? – pytałam łkającym głosem. Byłam zbyt słaba, by walczyć o coś, co mogło okazać się tylko zgubnym wyobrażeniem. Nie chciałam karmić się złudzeniami.

– Emi. – Cichy głos przyjaciółki przerwał moje zamyślenie. Kobieta weszła do pokoju niemal bezszelestnie i usiadła na rogu łóżka, na którym leżałam. – Emi, jak się czujesz? – zapytała, choć doskonale znała odpowiedź.

Przyjaciółka od dwóch miesięcy piastowała status matki. Córeczkę nazwała (pomimo wielu protestów) moim imieniem. Emilka okazała się taka rozkoszna i malutka. Otrzymała pokoik w domu po mojej babci i pilnie wyczekiwała narodzin kuzyna.

Szybko otarłam resztki łez i głośno odchrząknęłam.

– Czuję się tak samo jak wczoraj, przedwczoraj i miesiąc temu. Błagam, nie pytaj mnie ciągle o to samo! – burknęłam wściekle. – Emilka już zasnęła? – zapytałam, aby czym prędzej zmienić temat rozmowy.

– Tak, zasnęła kilka minut wcześniej. Martwię się o ciebie – odparła Agnieszka miękko i położyła się bliżej. – Nie poznaję cię. Stajesz się kimś, komu przestaje zależeć na życiu, a przecież masz dla kogo żyć.

– Tak, wiem – wyszeptałam, czując pod powiekami piekące łzy. Odwróciłam twarz i przymknęłam powieki, by znów nie płakać.

– Będziesz miała synka.

– Jedyne żywe wspomnienie jego osoby – dodałam smutno i poczułam w sobie żal tak potężny, że był w stanie zniszczyć wszystko. – Myślisz, że z dnia na dzień tak łatwo o nim zapomnę? – zapytałam. – Naprawdę wierzysz w to, że ja chcę o nim zapomnieć? Nie chcę i nie potrafię.

– Wiem, co czujesz, ale musisz z tym skończyć. Musisz wziąć się w garść i spróbować żyć od nowa. Matt się na ciebie nie pogniewa, jeśli stamtąd, z góry, dostrzeże na twojej twarzy uśmiech. Najpierw nieśmiały grymas ust, a z czasem znowu zaczniesz cała promienieć.

– A jeśli on żyje?! – zapytałam bez ogródek i spojrzałam na twarz przyjaciółki.

Agnieszka przewróciła oczami i poczerwieniała. Wiedziała, że nie potrafiła do mnie dotrzeć, i to ją frustrowało.

– Byłaś na jego pogrzebie, Emilio. To koniec. Matt nie żyje – powiedziała spokojnym, ale stanowczym tonem.

– On żyje. Czuję to – upierałam się i pogłaskałam czule mocno zaokrąglony brzuch, gdyż Matt Junior poczuł się najwyraźniej znudzony i zaczął przypominać o sobie delikatnymi uderzeniami.

– Kopie? – zapytała z wyraźną czułością, spoglądając na mój brzuch.

Pokiwałam twierdząco głową i zmusiłam się do uśmiechu.

– Poradzę sobie z tym wszystkim, Aguś, więc nie zamartwiaj się tak o mnie.

– Tak się nie da. Zawsze traktowałam cię jak siostrę i zawsze w taki sposób zamierzam cię traktować. Wiem, że próbujesz się mnie pozbyć z tego pokoju, aby znów… no sama wiesz dlaczego – dodała, dotykając mojej chłodnej dłoni. – Usiądź, proszę – rozkazała pogodnym głosem.

Nie miałam siły zaprotestować. Podciągnęłam się i oparłam o zagłówek. Miałam nadzieję, że przyjaciółka ograniczy swoje nudne przemówienie do minimum i szybko pójdzie zajrzeć do córeczki.

– Znam cię od czasów, kiedy twój licznik rozpoczynał się jedynką z przodu. Wiem, ile w swoim życiu doświadczyłaś trudnych chwil. Dałaś radę i teraz też sobie poradzisz. Wiem to, Emi.

Oczy Agnieszki spoglądały na mnie z taką dobrocią i chęcią pomocy, że zadrżałam. Wiedziałam, że miała rację. Tylko że ja nie chciałam słuchać jej filozofii. Wciąż miałam w sobie olbrzymie pokłady żalu.

– Martwię się też o Adama. Polubiłam go. Naprawdę go polubiłam – wycedziła.

– Adama nie można nie lubić – przytaknęłam.

– On cię kocha – wymówiła na głos te trzy trudne słowa, których nie chciałam słyszeć. – Kocha cię równie mocno, jak kochał cię Matt.

Wypowiedziane zdanie wstrząsnęło moim sercem. W myślach powtarzałam je kilkakrotnie, jakbym chciała zapamiętać je jako najpiękniejszy cytat. Ale prawda była zupełnie inna. Brutalniejsza. Brzydsza.

Nikt nie był w stanie kochać mocniej.

Nikt.

– Mówisz, że Adam kocha mnie równie mocno, jak kochał Matt? – spytałam, jakby wierząc, że z moich ust słowa mogły zabrzmieć wiarygodniej. – Uczucie Matta było jedyne w swoim rodzaju i niezastąpione. Nikt nie potrafi dać mi tego, co ofiarował mi on. Dzięki niemu żyję. Dzięki niemu przeszłość została zamknięta raz na zawsze. A ja nie zdążyłam mu za to nawet podziękować.

– Nie musiałaś za nic dziękować. On chciał tylko cię uszczęśliwiać, Emilio.

Agnieszka oparła głowę na moim ramieniu i mocno mnie objęła. Siedziałyśmy w milczeniu, jak za dawnych czasów, choć wszystko dookoła uległo zmianie. Wsłuchiwałyśmy się w ciszę. Zawsze wierzyłyśmy, że udziela więcej wskazówek niż kakofonia dźwięków. Był to wynik dziecinnej próżności lub potrzeba uwierzenia w cokolwiek, co mogło uleczyć utrapioną duszę.

– Wiem, że powinnam zaufać Adamowi. To też było życzeniem Matta – odezwałam się, przerywając ciszę.

– Więc zacznij żyć zgodnie z wolą Matta, bo tylko tyle możesz dla niego zrobić. A dla siebie i twojego synka ta decyzja nie pozostanie bez znaczenia. Dziecko będzie miało ojca. Każde dziecko powinno go mieć.

– Masz rację – wyszeptałam, wtulając twarz we włosy przyjaciółki.

– Wiem – odparła cicho. Wtedy w oddali usłyszałyśmy płacz Emilki.

– Odpoczywaj i dbaj o synka – przypomniała Agnieszka, szybko się podniosła i wyszła z mojego pokoju, zamykając drzwi.

Wiedziałam, że bliscy zmienili dla mnie swoje dotychczasowe życie. Porzucili rodzinny kraj, pracę i plany, które kiedyś tak namiętnie snuli. Chciałam pozostać w Londynie, bo czułam się tu bezpieczniej. Miałam dom po babci, w którym razem z Mattem zaplanowałam życie. Czułam, że to było moje miejsce na ziemi. James sprzedał dom po swoim bracie, a pieniądze, które otrzymał, zainwestował w hotel, który podarował mnie i mojemu dziecku, by zapewnić nam przyszłość. Na początku niczego od niego nie chciałam. Z czasem jednak zrozumiałam, że są sytuacje, kiedy dumę należy schować do kieszeni. Musiałam przyjąć hotel, by zapewnić przyjaciołom godne życie. Adam z Jeremiaszem zajęli się remontem i reklamą. Pani Grace pomagała Agnieszce przy Emilce. Matt miał rację, mówiąc, że bardzo polubię naszą gosposię. Zaczęłam traktować ją jak matkę. Nie wiedziałam, że można kogoś tak szybko pokochać. A jednak… Los lubił zaskakiwać.

Mimo panującego dookoła rozgardiaszu wciąż czułam się samotna. Byłam jak osoba głuchoniema stojąca na sali podczas rockowego koncertu. Przebywałam tam ciałem, ale najważniejszy narząd, czyli słuch, nie domagał. Mogłam się uśmiechać, tańczyć i krzyczeć… Po co jednak krzyczeć, jeśli nie słyszało się słów piosenki i nie znało taktu muzyki? Mogłam udawać normalność, ale w jakim celu? By inni uważali, że żyje mi się łatwiej? Wiedziałam, że nic nie było w stanie ukoić pustki, którą nosiłam głęboko w sercu. Nic ani nikt.

Wstałam z łóżka, by włączyć radio i spróbować zagłuszyć powracające smutne myśli, zająć je muzyką i poddać się jej jak kołysance. Kiedy zza drzwi dostrzegłam bujną czuprynę włosów rozświetloną platynowymi pasemkami i orzechowe oczy, natychmiast ściszyłam muzykę.

– Za głośno? – zapytałam.

– A słyszałaś moje pukanie do drzwi? – zapytał z rozbawieniem Adam.

Pokręciłam głową i przygryzłam lekko wargę.

– W takim razie za głośno.

Wszedł, nie pytając o pozwolenie, po czym usiadł na łóżku. Zrobiłam to samo. Ostrożnie pogłaskał mój brzuch.

– Jak się masz, malutki? – zapytał z uśmiechem.

Spojrzałam z czułością na rosnący brzuch.

– Już niedługo sam się przekonasz, jak czuje się mały Junior. Czy nadal przeszkadza ci moja muzyka? – zapytałam z nadzieją, że zaprzeczy.

– O ile można nazwać to coś muzyką – prychnął zuchwale. – Zawsze byłaś Emilią od ballad, a nie od ostrego brzmienia – stwierdził.

– To prawda – przytaknęłam, a pod moimi powiekami zakręciły się łzy. Próbowałam zagłuszyć smutek wrzaskami rocka.

– Hej, słoneczko! Co się stało?

Dostrzegłam na twarzy Adama ogromne zaskoczenie i lęk. Faceci nie lubili kobiecych łez.

Adam próbował pomagać, ale ja odrzucałam jego najszczersze chęci. Nie chciałam czuć bliskości żadnego mężczyzny. Bałam się. Bałam się, że więcej nikogo nie zdołam pokochać. Stałam się skałą: zimną, twardą i samotną.

– Nie radzę sobie z tym wszystkim – wyszeptałam szczerze.

– To daj sobie szansę pomóc, Emi. Proszę cię tylko o szansę.

Dobrze wiedziałam, że to nie była żadna prośba o wariant na bycie dla mnie kimś więcej, a błaganie zdesperowanego faceta o tratwę. Adam tonął w morzu moich łez. Ja też się w nich topiłam, a także w poczuciu życiowej niemocy.

Może powinnam chociażby spróbować?

– Zastanowię się. Obiecuję. – Mówiąc to, splotłam palce z jego i odważnie spojrzałam w oczy. – Nie chcę rzucać słów na wiatr. Nie jestem już dzieckiem. Nie mam prawa bawić się cudzymi uczuciami, zwłaszcza twoimi, Adamie.

– Nie odtrącaj mnie bez przerwy, Emi… – Mężczyzna chciał coś jeszcze powiedzieć, ale powstrzymałam go, wtulając się w jego ciało. – Poczułam zapach męskich perfum i przymknęłam powieki. Poczułam, jak Adam napiął mięśnie i delikatnie kołysał mnie w swoich ramionach tak długo, aż zasnęłam z wyczerpania.

Kiedy się obudziłam, powitał mnie serdecznym uśmiechem.

A więc cały czas przy mnie czuwał – pomyślałam, ziewając leniwie.

– Cały czas byłeś przy mnie?

– Byłem i zawsze będę – odparł, delikatnie całując moją dłoń.

– Adamie… Ja nie wiem, czy jeszcze potrafię kogoś pokochać – wyszeptałam z zażenowaniem. – Czy jestem w stanie dać miłość…

– Miłość sama do nas przyjdzie.

Co miałam zrobić? Zabić jego złudzenia wyrwaniem dłoni z tego uścisku? A może powinnam mu zaufać?

– Wiesz, co kiedyś powiedział mi Matt? – zaczęłam niepewnym głosem. – Powiedział, że jedynym ratunkiem na zabliźnienie ran są czas i druga osoba.

– To prawda – wyszeptał Adam, wypuszczając moją dłoń z uścisku.

Nie pozwoliłam mu na to. Szybko ujęłam ją z powrotem. Pragnęłam, aby był blisko mnie jako przyjaciel, który zawsze zrozumie, który wyciągnie mnie z tej głębokiej, czarnej dziury, w której tkwiłam od kilku miesięcy.

– Miał rację. Potrzeba mi czasu, ale i potrzebuję ciebie – dodałam niemal szeptem, bojąc się jego reakcji. – Jako przyjaciela… Nie wiem, czy to ci wystarczy…

Oczy Adama przyćmił jakiś dziwny blask, a czarne źrenice rozszerzyły się znacząco.

– Potrzebuję was – odparł i z czułością złożył na moim policzku pocałunek.

Poczułam się dziwnie. Nie była to radość, ale coś równie ważnego – poczucie bezpieczeństwa.

Chciałam, by moje dziecko miało rodzinę i było szczęśliwe. Musiałam zacząć myśleć o synku, a nie o sobie. Należało mu się wszystko, co najlepsze. Dlatego obiecałam, że rozważę słowa Agnieszki. Przemyślę każdy argument „za” i każdy „przeciw” dla dobra dziecka.

***

– No i? – Agnieszka westchnęła, spoglądając na moją bladą twarz i podpuchnięte oczy.

– Przemyślałam to wszystko – powiedziałam i odważnie popatrzyłam w oczy przyjaciółki. – Będzie mi trudno, ale postanowiłam pójść za głosem rozumu.

Bo serca już nie mam – pomyślałam i poczułam delikatne ukłucie w lewej piersi. – Ono odeszło razem z nim.

– Najpierw powinnaś coś zrobić ze sobą, wiesz? Znowu wyglądasz koszmarnie. Twoje oczy chyba zdechły pod powiekami, usta się skurczyły, tak są spierzchnięte. Na policzkach widzę same popękane naczynka… I ty w takim stanie chcesz znaleźć męża? – zakpiła, spoglądając w lustro na swój nienaganny makijaż.

– Nie szukam męża. Wiesz o tym. Poza tym… – uśmiechnęłam się – w moim stanie żaden facet się za mną nie obejrzy. Mojego brzuszka nie zasłoni nawet najseksowniejsza sukienka.

– No coś ty? A ja słyszałam, że „ciężarówki” na ostatnich nogach mają najlepsze branie, bo drugą osobę od razu dostaje się w gratisie. – Zażartowała.

– Faceci boją się takich gratisów…

– To prawda. Ale po tym domu krząta się taki dosyć apetyczny kąsek, więc pora go schrupać.

– Boję się – odrzekłam, zaczesując opadające na policzki czarne kosmyki włosów.

– Tego, że Matt zmartwychwstanie, czy tego, że Adam nagle od was odejdzie, bo stwierdzi, że woli facetów?

Przygryzłam wargę. Mocno.

Agnieszka czytała ze mnie niczym z otwartej księgi.

– Czego bałabyś się bardziej? – zapytałam.

Popatrzyła na mnie z czujnością. Związała swoje włosy w kitkę i wydęła wargi.

– Raczej nie wierzę, że proch potrafi uplastycznić się i przyjąć człowiecze kształty. Zrozum, że Matta ciało zostało doszczętnie spalone.

– To niemożliwe – ucięłam krótko. – Skoro Matt spłonął, gdzie są jego kości? Powinna też spłonąć bransoletka, która wciąż łączy się z moim wisiorkiem? Skoro Matt nie żył, gdzie jest jego serce?

– Nie zaczynaj tego samego od początku, błagam – poprosiła Agnieszka. – Być może w twoim naszyjniku zaczyna coś wariować… I tej wersji bym się trzymała. Co do Adama, to czeka cię z nim poważna rozmowa. Jeśli on wciąż nie jest czegoś pewien, to niech nie zawraca ci głowy i przestanie udawać zainteresowanego zmienianiem dziecięcych pieluch.

– Chyba masz rację.

– Zawsze mam rację. Pamiętaj o tym! – wymówiła głośno i popukała mnie palcem wskazującym w czoło. – A teraz zrób coś z twoją twarzą. Nadaj jej blasku. Zmykam do małej. Gdybyś potrzebowała kosmetyków, to leżą na komodzie po drugiej stronie łóżka w mojej sypialni.

– Dzięki! – odparłam.

Sądziłam, że ta rozmowa ułatwi mi zadanie, lecz tak się nie stało. Nie chciałam robić niczego pochopnie. Miałam nauczkę po historii z Anatolem, by nie tworzyć związku bez miłości. Ale teraz w grę wchodziło dziecko… I słowa Matta, mówiące o zaufaniu innemu mężczyźnie, kiedy jego zabraknie. Thomas pragnął, by znalazł się przy mnie ktoś, kto otoczy mnie i dziecko opieką.

Przymknęłam powieki.

Decyzja zapadła.

ROZDZIAŁ 2

Życie jest jak zegar: odmierza czas, nie dając sygnału, kiedy jego wskazówki się zatrzymają, kiedy włożona w środek bateria straci moc. Dlatego trzeba zawsze szanować otrzymany dzień za wszystkie tysiąc czterysta czterdzieści minut. Każda chwila posiadała w sobie jakąś wartość i niosła ze sobą historię, która nigdy więcej się nie powtórzy. Żadna chwila nigdy nie będzie taka sama.

Dopiero teraz dostrzegłam kolory. Przestałam widzieć tylko czarne kontury na białym tle. Postanowiłam żyć normalnie, tak jak funkcjonowałam, zanim poznałam Matthew. Związek z nim był przepiękną bajką, ale nie każda bajka kończyła się happy endem.

Uczyłam się uśmiechać, tak jak dziecko uczy się jeździć na rowerze. Nie wyszło za pierwszym i drugim razem, nie traciłam jednak nadziei, że na mej twarzy pojawi się w końcu uśmiech w pełnej krasie. Chciałam spróbować być taka jak dawniej, chociaż czułam, że kolec bólu wrósł w moje serce za głęboko.

Postanowiłam także kochać inaczej. Po swojemu. Kochać Adama za to, że był ze mną i widział każdą łzę płynącą po policzku. Znał stan mojego serca i w pełni go akceptował. Chciał rodziny, a ja pragnęłam ojca dla synka. Uzupełnialiśmy swoje marzenia i potrzeby. Wypełnialiśmy luki, a miłość… Obiecałam sobie kochać Adama po swojemu, tak jak dyktował mi rozum, gdyż serce stężało, niewzruszone. Obiecałam kochać za to, że ponownie zaczęłam się uśmiechać. Adam był sprawcą śmiechu, był promieniem nadziei wpadającym przez okno i niosącym informację, że jutro też jest nowy dzień, pogodny, jak przystało na wrzesień.

***

Siedząc przy hotelowym barze, obserwowałam przekomarzających się ze sobą Adama i Jeremiasza. Narzeczony Agnieszki był bardziej pracowitą osobą i drażniły go zbyt długie przerwy Adama na śniadanie, na drugi posiłek, na lunch, na darmowego drinka… Wizażysta miał wyraźną słabość do trunków. W wolnej chwili uwielbiał delektować się smakiem wysokoprocentowych napojów. Było mu ciężko porzucić życie w Polsce i przenieść się do Londynu. Tak naprawdę miał tylko mnie. Gdy miewał słabsze dni, sięgał po dwie szklanki burbona lub inny cuchnący alkohol, którego zapachu nie akceptowałam w swoim odmiennym stanie. Mężczyzna wiedział o tym. Nie zatrzymywałam go w domu. Nie matkowałam. Uważałam, że nie ma nic na siłę. Uwielbiałam Adama jako przyjaciela, potrzebowałam jako kompana do rozmów, ale nie był kimś niezastąpionym.

Wciąż nie znał decyzji, jaką podjęłam. Potrzebowałam czasu. Najpierw na żałobę, a teraz na zebranie myśli i ustalenie, jak powinno potoczyć się moje dalsze życie.

– Witaj, Emilio! – Znajomy głos kobiecy sprowadził mnie na ziemię. Próbowałam odwrócić się do tyłu, ale towarzyszka ubiegła mnie, przysuwając krzesło do mojego. Usiadła na nim.

– Ach! – jęknęłam, a policzki pokryła mi purpura. – Doktor Linda Davis, ale mnie pani zaskoczyła!

– Mówiłam ci tyle razy, że jestem po prostu Linda – odparła przyjaźnie i dotknęła mojego dużego brzucha. – Rośnie jak na drożdżach.

– Owszem – przytaknęłam.

– Musiałam cię zobaczyć, Emilio. Kobieca intuicja podpowiadała, bym sprawdziła, co u ciebie.

Moje policzki płonęły. Nie powierzyłam Lindzie opieki nad moim dzieckiem. Jeździłam do innego szpitala, bo nie pomyślałam, że kobieta chciałaby prowadzić moją ciążę. Nie chciałam też litości… Nie pragnęłam niczego, co wiązało się Thomasem i wspomnieniami po nim.

– Chciałabym cię zbadać, Emilio. Już wkrótce zostaniesz mamą i chcę się upewnić, że twojemu dziecku nic nie zagraża. Jestem przezorna i ufam tylko sobie, dlatego wybacz mi nadmierną opiekuńczość.

– Dobrze – odparłam nieco zaskoczona. – Proszę zatem ustalić termin wizyty, pani doktor. Oj, przepraszam – poprawiłam się nieco zmieszana. – Kiedy mam przyjechać do ciebie, Lindo?

– Jutro. Jutro z samego rana. Zaraz dam ci wizytówkę. – Otworzyła torebkę i wyciągnęła tekturowy prostokącik, a następnie włożyła go w moją dłoń. Usta pani Davis nic nie mówiły, ale oczy wołały: „Tak mi ciebie żal”.

Spuściłam głowę. Utkwiłam spojrzenie na kolanach. Czułam się bardzo nieswojo w jej obecności.

– Trzymasz się jakoś? – zapytała nagle ściszonym głosem.

– Jak widzisz – odpowiedziałam, zdając sobie sprawę, że była to mało kulturalna wypowiedź. – Jak się dowiedziałaś o tej tragedii? – zapytałam wprost.

– Od Craiga. Musiałam cię odszukać i sprawdzić, jak się czujesz. Nie chciałam tego zrobić od razu. Wolałam zaczekać i dać ci czas – tłumaczyła się.

Popatrzyłam na twarz tej szczupłej blondynki i przewracając oczami, zapytałam:

– Nasłał cię tu Craig, prawda?

– Nie nasłał, ale poprosił, bym sprawdziła, co u ciebie – rzekła.

– Jak widzisz daję radę, chociaż na początku nie chciałam żyć. Gdyby nie to dziecko, które noszę pod sercem, nie jestem pewna, czy dzisiaj rozmawiałabyś ze mną. Było ze mną źle. – Przygryzłam wargę i przymknęłam powieki.

Głupie pytanie. Głupia ja, że wciąż siedzę na tym krześle i rozmawiam z lekarką.

– Wszyscy się o ciebie martwimy – wycedziła Linda.

Zdobyłam się na odwagę, by unieść podbródek i spojrzeć jej w oczy.

– Ty, Craig i może James? – zapytałam z ironią.

– Ja i Craig. O Jamesie nic mi nie wiadomo. Może powinnam porozmawiać z Craigiem i poprosić go, by potrząsnął trochę Jamesem? Powinien zacząć się wami interesować. – Kobieta nie poddawała się.

Ujęłam ciepłą dłoń lekarki i poprosiłam:

– Nie rób tego. Nie mam zamiaru spotykać się z Jamesem. Obwinia mnie za każde nieszczęście, które dzieje się na tym świecie.

– Musi ci pomóc. W końcu zostanie dziadkiem. Przybranym, ale zawsze dziadkiem.

Postanowiłam przemilczeć słowa Lindy. Doskonale wiedziałam, że posiadała przeterminowane informacje o rodzinie Thomasów, a ja nie chciałam wyprowadzać jej z błędu. Nie byłam upoważniona do zdradzenia tajemnicy Jamesa Thomasa.

– Jamesa obchodził tylko Matt, a nie nasze dziecko. Proszę cię, Lindo, skończmy ten temat.

Przytaknęła skinieniem głowy, ale widziałam, że jej myśli dryfowały gdzie indziej. Daleko stąd.

Wypiłyśmy mleczny koktajl, po czym na horyzoncie pojawił się Adam. Ubrany w elegancką koszulę i dopasowane spodnie wyróżniał się spośród pracowników hotelu. Widziałam, jak Linda zarumieniła się na sam jego widok. Mój przyjaciel był atrakcyjnym mężczyzną. Gdy mnie spostrzegł, szybko podszedł się przywitać. Ucałował mnie w policzek i pogłaskał z czułością brzuch. Dopiero później przedstawił się Lindzie.

– Adam.

– Linda Davis.

Lekarka otaksowała niepewnym spojrzeniem zarówno mnie, jak i Adama. Próbowała odczytać, co nas łączy.

– Adam jest mi bardzo bliski – odparłam, czując, że nie takiego wyjaśnienia domagały się jej oczy.

Posłała mi pytające spojrzenie.

– Linda jest lekarzem i żoną… – zaczęłam, ale pani Davis mi przerwała:

– Byłą żoną doktora Craiga Davisa.

– Pamiętasz go? – zapytałam mężczyznę.

– Przyjaciel Matta?

– Tak.

– Czas na mnie. – Linda zeskoczyła z krzesła barowego. – Mam nadzieję, że jutro przyjdziesz na wizytę ze swoim partnerem.

– Oczywiście, że przyjdziemy – rzekł szybko Adam i mocno mnie przytulił.

Odprowadziłam Lindę spojrzeniem i uśmiechnęłam się do mężczyzny.

– Porządnie ją zaskoczyliśmy – wyszeptałam.

– Zauważyłem – odparł, po czym pocałował mnie delikatnie w usta. To było takie niespodziewane, impulsywne. Adam wiedział, że nie może przekraczać pewnych barier i byłam mu za to naprawdę wdzięczna, ale ten spontaniczny całus zaskoczył mnie. Adam nie nalegał na nic. Uzbroił się w cierpliwość, ale ja wiedziałam, że każda cierpliwość się kiedyś skończy i przyjacielski pocałunek bądź przytulenie przestaną mu wystarczać. Nie byliśmy jeszcze parą, lecz ja coraz częściej wysyłałam mu maleńkie sygnały, że praktyczny związek coraz mocniej mnie interesował.

Może nadejdzie kiedyś dzień, w którym poczuję, że kocham go tak, jak kobieta kocha mężczyznę, a nie przyjaciela? – pomyślałam.

– Muszę już iść – rzuciłam i zsunęłam się niedbale z krzesła, omal nie potykając o metalową stopkę. Dobrze, że Adam stał obok i szybko złapał mnie w ramiona. Oddychałam głęboko, uświadamiając sobie, że tak niewiele brakowało do upadku…

– Emi, wszystko w porządku? – zapytał z zatroskaniem, obserwując przerażenie wymalowane na mojej twarzy.

Skinęłam głową i poczułam, że zrobiło mi się zimno.

– Odwiozę cię do domu. Jesteś przerażona.

– Nie martw się – odparłam, uwalniając dłoń z jego uścisku. – Dam sobie radę. Położę się, po prostu jestem zmęczona.

– Nie puszczę cię samej – odparł poważnym tonem. Złączył nasze palce i zaprowadził do samochodu. – Może to dobrze, że jutro idziemy do lekarza. Być może poród już się zbliża…

Spojrzałam na Adama zaskoczona.

– Zostało kilka tygodni. Nie spakowałam jeszcze torby do szpitala, więc dziecko musi poczekać z przyjściem na świat.

– Rozkazujesz mu już w brzuchu? – zapytał z rozbawieniem.

– Dzwonię do brzucha i rozmawiamy. Jestem zdania, że rozmowa może zdziałać cuda, więc rozmawiamy od najmłodszego…

– Uwielbiam cię, słoneczko…

Napięłam mięśnie.

– Wiem – wyszeptałam i skierowałam wzrok na boczną szybę.

Przez kilka minut milczeliśmy, obydwoje sklejaliśmy rozproszone myśli.

Kiedy dotarliśmy pod dom, Adam długo wpatrywał się w moją twarz, jakby próbował coś powiedzieć, ale coś go powstrzymywało. Odszukał moją dłoń i odetchnął z ulgą. Wyglądał tak spokojnie…

– Czy jestem gdzieś brudna, że tak intensywnie na mnie patrzysz? – zapytałam nieco zniecierpliwiona tym bezsensownym siedzeniem w samochodzie.

– Patrzę na ciebie i nadal nie potrafię uwierzyć w swoje szczęście. Ty, ja i nasze dziecko – wyszeptał to tak uroczo, że każda kobieta promieniałaby radością.

Każda, lecz nie ja. Dotknęło mnie określenie „nasze dziecko”.

Mój synek na zawsze będzie tylko mój – pomyślałam z ukłuciem w sercu, po czym wyszarpnęłam dłoń z uścisku Adama.

Otworzyłam pospiesznie drzwi samochodu, aby odetchnąć świeżym powietrzem. Jeszcze trochę i udusiłabym się własnym żalem… Starałam się nie okazywać, jak bardzo cierpiałam, ale w rzeczywistości dusiłam się smutkiem. Każde powracające wspomnienie o Matthew wywoływało palący ból, którego nie potrafiłam poskromić.

– Wszystko okej, Emi? – Adam nie dawał za wygraną, obejmując mnie w pasie. Odgarnął kosmyk włosów z policzka.

Nic nie jest w porządku – pomyślałam smutno, wyobrażając sobie uśmiech człowieka, którego tak bardzo kochałam i straciłam za szybko.

Wyszarpnęłam się z objęcia. Skinęłam głową i nie oglądając się do tyłu, weszłam do domu. Chciałam stać się niewidzialna, marzyłam, aby nikt nie zobaczył mojego smutku.

– Emi? – Agnieszka pojawiła się niespodziewanie obok mnie niczym zjawa. Ona już wiedziała, co się działo w moim wnętrzu.

Widziałam jej zatroskane spojrzenie, kiedy przytuliła się policzkiem do mojego.

– Wszystko się ułoży, Emi. Kiedyś o nim zapomnisz, maleńka – odparła pieszczotliwie, głaszcząc moje włosy.

– On był miłością mojego życia – wyszeptałam i załkałam. – Taka miłość nigdy więcej się nie powtórzy. Jestem tego pewna.

Agnieszka nie odpowiedziała. Wiedziała, że miałam rację. Wiedziała, że wszelkie zaprzeczenia nie mają sensu.

***

Miałam dosyć leżenia na łóżku i użalania się nad swoim losem. Otrzymałam od życia wiele, a mimo to nie potrafiłam cieszyć się z tego, co miałam. Apatia przesłoniła sens istnienia, odebrała radość ze zbliżających się narodzin dziecka. Okres ciąży traktowałam jak przykry obowiązek, a nie najwspanialszy czas w życiu kobiety. Wciąż nie potrafiłam przyzwyczaić się do pustki w sercu. Wciąż jakaś cząstka mnie nie chciała spróbować zapomnieć.

Wsłuchiwałam się w odgłos otwieranych drzwi domku i wyobrażałam, że stoi w nich Matt. To było jedyne, największe marzenie, które nie miało prawa się spełnić. Nigdy. Kiedy dioda w maleńkim rewolwerze zaczynała migać czerwonym światłem, wszystko powracało: nadzieja, miłość, ból i samotność.

Z trudem poderwałam się łóżka, słysząc kroki.

– Emi – usłyszałam dobiegający zza drzwi głos Adama – zjesz z nami chińszczyznę?

Nie byłam głodna. Niewiele jadłam w odmiennym stanie. Robiłam to tylko z przymusu. Dla dziecka. Zamiast zaokrąglić się na twarzy, moje policzki wyraźnie zeszczuplały, a oczy zapadły się.

– Zaraz do was dołączę! – odkrzyknęłam, wpatrując się w ściskany rewolwer.

Dlaczego ta historia zakończyła się w taki sposób? – pytałam siebie wielokrotnie, licząc, że w końcu poznam odpowiedź.

Odłożyłam zawieszkę na toaletkę i zobaczyłam, że dioda ponownie zaczęła świecić czerwoną barwą.

Poczułam ucisk w okolicy serca.

– Matt – wyszeptałam głosem pełnym zarówno żalu, jak i złości.

Chciałam przestać go kochać. Tylko jak można oszukać serce, które na dźwięk jego imienia zaczyna szybciej bić?

Ponownie ujęłam w dłoń maleńki rewolwer i pomaszerowałam do kuchni, by zjeść kolację razem z Agnieszką, Jeremiaszem i Adamem. Pani Grace nie było, ponieważ udała się na wieczorny spacer po parku.

Kiedy stanęłam w drzwiach, wszyscy zgromadzeni przy okrągłym stole zastygli.

– Nie przerywajcie sobie – odparłam, śmiejąc się z ich nienaturalnej reakcji. – Możecie usiąść, jeszcze nie zaczęłam rodzić. – Nałożyłam na porcelanowy talerzyk niewielką porcję makaronu z warzywami i niezgrabnie usiadłam.

– Rozmawialiśmy o tobie, dlatego zmieszaliśmy się, gdy się zjawiłaś – odparła nieśmiało Agnieszka.

– Nie piekły mnie policzki, a więc musieliście słabo mnie obmawiać – dodałam nieco zgryźliwie, choć tak naprawdę wiedziałam, że każdego dnia od tego tragicznego wypadku rozmawiali o mnie i użalali nad moim cholernie niesprawiedliwym losem.

Agnieszka wbiła spojrzenie w moją twarz i pewnie dodała:

– Owszem. Rąbaliśmy twój tyłek wzdłuż i wszerz, Emilio. Kopaliśmy w nim łopatami i kuliśmy kilofami.

Uśmiechnęłam się, jakbym usłyszała całkiem niezły dowcip.

– Po co to robicie? – zapytałam i przesunęłam spojrzeniem po trzech parach oczu. Byłam wściekła. – Siedzicie przy tym stole jak jakieś targowe przekupki i ciągle użalacie się nad moim smutnym życiem. To jest moje życie, nie wasze! – odparłam oschle, przełykając ostatni wmuszony kęs posiłku.

– To źle, że się o ciebie martwimy? – zapytał Adam, wpatrując się we mnie orzechowymi oczami.

– Martwienie jest jak głaskanie, zapamiętaj – bąknęłam, ale po jego pytającej minie i zmarszczonych brwiach wywnioskowałam, że nie zrozumiał mojego porównania. – Od zagłaskania zdychają koty – rzuciłam niedbale wytłumaczenie.

Wstałam od stołu i znowu ujrzałam, jak mała dioda w zawieszce zamigotała czerwonym światłem, przedzierając się przez materiał w kieszeni moich spodni. Wyciągnęłam ją i założyłam na szyi.

– Ona wciąż wierzy, że Matthew żyje. – Usłyszałam cichy głos Agnieszki, kiedy wychodziłam z kuchni.

Oparłam się plecami o ścianę i lekko westchnęłam.

Czasami miałam ich serdecznie dosyć. Tęskniłam za samotnością, a przyjaciele jak na złość wiecznie starali się urozmaicać mój czas. Sądzili, że zapracowana szybciej zapomnę. Mylili się. Przyjmując ich bezsensowne propozycje wyjścia do kina, teatru lub na zakupy do centrum handlowego, czułam się coraz bardziej zagubiona. Gdy patrzyłam na filmowy kadr miłosny, zakrywałam oczy dłonią, gdyż nie potrafiłam pogodzić się ze szczęściem innych. Może dlatego, że mój związek z Mattem przypominał romans niczym z bajki. To z nim uczyłam się dojrzałości. Dał mi tak wiele, nie oczekując niczego w zamian. Tak bardzo brakowało mi jego opanowania, aksamitnego głosu i spojrzenia. Wiele oddałabym, aby potrafić cofnąć czas. Móc to zrobić jeden, jedyny raz i zmienić bieg wydarzeń tamtego feralnego dnia…

ROZDZIAŁ 3

Tej nocy słyszałam swój ciężki oddech, głośny jak tykanie zegara wiszącego na ścianie. Nie mogłam spać. Mój synek wiercił się niespokojnie w brzuchu, jakby odczuwał wszystkie moje lęki i zmartwienia. Chciałam przestać się zamartwiać i nie myśleć o tym, co było. Powinnam cieszyć się z tego, co jest teraz.

W końcu jednak zasnęłam i rano obudziły mnie promienie słońca wdzierające się pod powieki. Przeciągnęłam się leniwie na łóżku, ziewając, pogłaskałam brzuch, w którym znajdowało się moje ukochane maleństwo. Wyczekiwałam go z wielkim utęsknieniem. Zastanawiałam się, jaki będzie ten mały człowieczek. Taki jak Emilia Ligocka, czy Matthew Thomas? A może zostanie ulepiony z najbardziej wybuchowej mieszanki naszych cech charakterów? Jedno było pewne: chciałam dostrzegać w nim na co dzień wiele cech Matta.

– Muszę jak najprędzej pojechać do Lindy Davis – mruknęłam sama do siebie, ściągając flanelową piżamę.

Może powinnam poprosić ją o zaaranżowanie spotkania z Craigiem? – myślałam. – Może nie warto dłużej uciekać przed czymś, co nieuniknione? Ciekawe, jak James zareaguje na swojego wnuka… To jedyny dziadek dla mojego synka, jedyna tak bliska rodzina oprócz mnie – pomyślałam i obiecałam sobie porzucić urazę i spróbować zakopać topór wojenny.

Szybko się ubrałam, splotłam włosy w warkocz i udałam się do pokoju Adama.

– Czekałem na ciebie – odparł z ogromnym uśmiechem na twarzy. Wyglądał jak zawsze fenomenalnie, a tatuaż skorpiona wychodził spod kołnierzyka koszuli.

– Taką miałam nadzieję – odparłam radośnie, całując go na przywitanie w policzek.

– Widzę, że jesteś dzisiaj wesoła jak skowronek – zagadnął mnie z widocznym zaskoczeniem.

– To prawda, choć uprzedzam cię, że w niektórych momentach mogę gryźć, bo nie spałam w nocy. Ach… Zapraszam cię dzisiaj na kolację – wymówiłam szeptem ostatnie zdanie, pilnie obserwując minę mężczyzny, który najpierw posłał mi pytające spojrzenie, by za chwilę szaleć z radości.

– Ale ty tak, słoneczko, całkiem na serio? – zapytał, słodko marszcząc nos. – Nie masz czasem podwyższonej temperatury? – zapytał i musnął dłonią moje czoło.

– Nic mi nie wiadomo o chorobie – wycedziłam i uśmiechnęłam się do niego.

– Chwila. Moment. Zaraz. – Oparł się plecami o ścianę i lustrował mnie uważnym spojrzeniem, a jego orzechowe oczy migotały w świetle intensywnego porannego słońca. – Czy ja dobrze usłyszałem? Czy ty mnie właśnie zaprosiłaś na randkę?

Z uśmiechem ujęłam jego dłoń w swoją i odrzekłam:

– A czy zaproszenie fajnego faceta na przyjacielską randkę przez ciężarną kobietę to zbrodnia?

– Nie! – wykrzyknął onieśmielony. – Po prostu jestem tak bardzo zaskoczony, że nie wiem, co powiedzieć!

– To powiedz tylko tak – podsunęłam, chichocząc.

– Tak! – wykrzyknął. – Taak! Taaaaaak! Yes! – zaryczał, na co parsknęłam śmiechem.

– Oj, głuptasie! To brzmiało wciąż mało przekonująco. – Postanowiłam podroczyć się z nim.

– Wiesz, że cię uwielbiam, słoneczko, prawda? – zapytał jak za dawnych czasów. – Więc musisz uwierzyć, że kiedy facet ze skorpionem na szyi krzyczy „taaak”, to znaczy, że cholernie się cieszy.

– To jesteśmy dzisiaj umówieni? – zapytałam z wypiekami na twarzy.

– Jestem tylko dla ciebie – powiedział, a jego słowa wprowadziły do mojego serca szczyptę smutku, przypominając słowa szeptane kiedyś przez Matta.

– Idziemy? – zapytałam szybko, aby odsunąć od siebie gorzkie myśli.

Miałam przeczucie, że związek z Adamem i tak nie wypali, ale co nam szkodziło spróbować? Jeśli czas nie potrafił załatać dziur w moim sercu, może załata je drugi człowiek?

***

Od dziecięcych lat bałam się szpitali. Zapach środków znieczulających i gumowych rękawiczek działał na mnie paraliżująco. Moje nogi zachowywały się niczym drewniane kłody.

– Denerwujesz się – oznajmił Adam, spoglądając z uwagą na moją twarz.

– Nie lubię tego miejsca.

Próbowałam myśleć o czymś przyjemnym. Co wydawało się najwspanialsze? Lody truskawkowe, lot balonem, on…

Przymknęłam oczy, by pofrunąć w marzeniach do chwil, w których czułam się naprawdę szczęśliwa. Szybowałam myślami do restauracji Cuisine, gdzie zaczęła dziać się magia między nami. Znów poczułam na sobie jego oddech, a na policzku muśnięcie palców. Bezwiednie uśmiechnęłam się, zapominając choć na chwilę o wszystkim, co działo się dookoła.

– Emi? Już wszystko w porządku? – dopytywał się Adam, sprowadzając mnie tym samym do przykrej rzeczywistości.

Zaprzeczyłam głową, po czym wskazałam palcem na usta, a mój przyjaciel w ostatnim momencie zdążył podać mi foliowy woreczek, w który zwróciłam całe niedawne śniadanie. Adam z czułością odgarnął mi włosy z czoła i chusteczką otarł perlący się pot.

– Przepraszam – wyszeptałam, widząc na sobie współczujące spojrzenia pielęgniarek oraz doktor Lindy Davis, która pojawiła się obok mnie w najmniej odpowiednim momencie.

Lekarka omiotła mnie uważnym spojrzeniem.

– Zapraszam cię do gabinetu, Emilio. – Otworzyła drzwi. – A panu na razie podziękuję. Proszę zostać na korytarzu. Zawołamy pana, kiedy będę robiła USG.

Spojrzałam na kamienną minę Lindy i zaskoczenie Adama. Wzruszyłam tylko ramionami, gdy orzechowe oczy zaczęły przenikać moją twarz. Lekarka szybkim ruchem zatrzasnęła drzwi od gabinetu, po czym zasiadła za biurkiem.

– Muszę z tobą o czymś porozmawiać, Emilio. Bez świadków – odparła oschle. – Craig jutro wraca do Londynu i bardzo chciałby się z tobą spotkać. Jemu też nie jest łatwo. Wyjechał do małego domku na plaży i odreagowywał tam złość do całego świata. Stracił najlepszego przyjaciela. Jeżeli wyrazisz tylko zgodę, to wspólnie zapraszamy cię na obiad do mojego domu, ale bez zbędnego bagażu.

Czyżby mówiła o moim przyjacielu? Nie miała prawa…

– Przepraszam, jeśli uraziło cię takie określenie twojego chłopaka – zaczęła – ale obie dobrze wiemy, że nic nie czujesz do tego pana z tatuażem na szyi. Prawda? Craig opowiedział mi co nieco na temat Adama i stąd wnioskuję, że jest on tylko chwilowym opatrunkiem na krwawiącej ranie.

Nazbyt śmiałe wyznanie mocno mnie zdenerwowało. Nawet jeśli pani doktor miała rację, nie powinna być wobec mnie tak bezpośrednia. Nie znała mnie, niczego o mnie nie wiedziała. Nie miała prawa oceniać Adama. To nie była niczyja wina, że Adam nie wzbudził jej sympatii.

– Lindo – zwróciłam się do lekarki tonem ostrym jak papier ścierny – on jest moim chłopakiem i twoje zdanie niczego nie zmieni. Adam dba o mnie, darzę go zaufaniem i przyjaźnią. Chyba o to chodzi w życiu, prawda?

– Ale go nie kochasz, Emilio! Na Boga! – warknęła wściekle, a ja poczułam, że nie mam sił dłużej tu siedzieć i słuchać jej kazań.

– Nie wymawiaj nazwy Boga nadaremnie. Albo i wymawiaj… jeśli w niego jeszcze wierzysz. Ja już w nic nie wierzę, w Boga też nie. Gdyby istniał, Matt siedziałby obok mnie i trzymał za rękę, a ty, Lindo, byłabyś znacznie znośniejsza – odparłam, robiąc krótką pauzę. – Czy to koniec wizyty? – zapytałam i wstałam z krzesła. – Nie tak wyobrażałam sobie nasze spotkanie.

– Przepraszam – bąknęła, chowając wzrok zza ekranem monitora. – Nie wychodź jeszcze, proszę.

– W takim razie nie przekraczaj granic, doktor Davis. Nikt nie będzie mówił, co powinnam robić lub kogo powinnam kochać! – zasyczałam wściekle, mocno zaciskając dłonie w pięści.

– Masz rację – rzuciła przepraszającym tonem i utkwiła wzrok w mojej twarzy. Była czegoś niepewna. Jej mina sugerowała głębokie zastanowienie.

Zaczęłam niecierpliwie stukać paznokciami o blat biurka, by spostrzegła moje znudzenie.

– Nie chcę z tobą walczyć, lecz pomóc przejść przez to piekło, które zapewne spala cię od środka. Też przez to przeszłam, rozwodząc się z mężem – powiedziała niemalże szeptem.

Wzrok Lindy stał się nagle taki pusty i chłodny, aż moim ciałem targnęły zimne dreszcze. Widziałam przed sobą kobietę słabą, zmęczoną posiadanym autorytetem. Kobietę pragnącą udowodnić samej sobie, że życie w samotności jest najwłaściwszym wyborem, bo nie ma w nim żadnych niedomówień i zaskoczeń.

Co takiego musiał zrobić Craig, że jego żona stała się nagle taka zimna? On wesoły, pełen pasji – zupełne jej przeciwieństwo. Mówi się, że przeciwieństwa są jak dwa bieguny, raz się przyciągają, a raz odpychają. Może właśnie tego oboje doświadczyli? Początkowo gwałtownego wybuchu namiętności, który przeistoczył się w tykającą bombę i krańcową niezgodność charakterów? Może obydwoje chcieli udowodnić własną dominację? Tyle pytań krążyło po mojej głowie, a odpowiedzi wciąż pozostawały zagadką.

– Przykro mi – odparłam, by przerwać ciszę panującą w gabinecie.

Linda potrząsnęła delikatnie głową, jakby z powrotem teleportowała się w obecne miejsce.

Gdzie w takim razie przebywała przez chwilę? Czy jej myśli krążyły wokół Craiga? Czy wciąż go kochała? Czy można wraz z upływem czasu zapomnieć miłość, którą oddychało się niczym powietrzem? Czy można tak z dnia na dzień przestać dzielić własny świat z drugą osobą?

Ja nie potrafiłam. Mimo że Matta nie było obok, wciąż czułam jego obecność. Otaczał mnie opiekuńczymi skrzydłami, pragnął, żebym zaufała Adamowi. Doktor Linda nie mogła mieć mi za złe tego, że wprowadziłam do swojego świata innego mężczyznę. Taka była prośba Thomasa. Chciał, aby to właśnie Adam otoczył mnie swoimi ramionami, kiedy go zabraknie. I zabrakło. Wciąż mocno brakowało, a życie toczyło się dalej. Cztery pory roku będą zmieniać się naprzemiennie, a mój syn będzie potrzebował ojca, który stanie się jego autorytetem.

Ta myśl pozwoliła mi uwierzyć, że decyzja, którą podjęłam, będzie właściwa. Kierowałam się dobrem własnego dziecka. Liczył się tylko mój synek.

– Wiem, że nie kochasz tego pana z tatuażem na szyi, Emilio. Widziałam, w jaki sposób patrzyłaś na Matthew, a jak spoglądasz na Adama. Może i jest dla ciebie kimś więcej niż dobrym znajomym, lecz nigdy nie zastąpi w twoim sercu pustki po Thomasie. Może się powtórzę, ale będzie on tylko plastrem na krwawiącej ranie. Lecz kiedy rana przestanie krwawić, odkleisz plaster i z wielkim impetem wyrzucisz go do śmietnika.

Przymknęłam powieki na kilka sekund i starałam się umiarkowanie oddychać. Nie chciałam pokazywać łez, które ustawiały się w długą kolejkę do wypłynięcia. Nie pragnęłam ukazać, że jej słowa trafiły w czuły punkt, w samo serce. Dobrze wiedziałam, że nic nie jest w stanie ukoić ogromnej pustki, która mnie wypełniała. Straciłam coś, czego nie można kupić za żadne pieniądze. Jednak mimo wszystko moje życie miało sens… Teraz tym sensem będzie niewinna twarzyczka mojego dzieciątka. A reszta to tylko pozory… W świecie pozorów nie ma miejsca na prawdziwą miłość.

Linda zachęcającym gestem pokazała kozetkę. Wstałam z krzesła i rozpięłam koszulę, przygotowując się do badania ultrasonograficznego.

– Tak sobie myślę, Emilio, że wciąż czuję niesmak – powiedziała Linda, uruchamiając urządzenie.

– Niesmak czego? – zapytałam.

– Niesmak tego, że nie zrobiłam nic, co tak naprawdę pragnęłam uczynić.

– Możesz jeszcze przemienić niesmak w słodycz. Ja nie dostałam takiej szansy.

Doktor Davis spojrzała na mnie z litością i czymś jeszcze.

– Jeden moment, Emilio. – Podeszła do drzwi gabinetu, otworzyła je i zaprosiła do środka zmieszanego Adama. Jego szeroki uśmiech ożywił całe pomieszczenie, a dotyk ciepłej dłoni ofiarował mi spokój. Spojrzałam na Lindę i wyszeptałam cicho:

– Dziękuję.

Na ekranie ukazało się moje maleństwo. Mój najważniejszy powód, by oddychać. Nie potrafiłam ukryć łez wzruszenia, kiedy usłyszałam bicie maleńkiego serduszka tuż obok mojego serca. To była jedna z najpiękniejszych chwil, za którą należało podziękować Bogu. Nawet wtedy, kiedy zarzekałam się w Niego nie wierzyć.

Oczy Adama także poczerwieniały od łez. Ścisnęłam mocniej jego dłoń i uśmiechnęłam się. Dla niego nasza dwójka stanowiła rodzinę, którą pragnął mieć. To było jego największe marzenie.

– Mam nadzieję, że będzie mi dane odbierać poród, Emilio. – Linda spojrzała na mnie z nadzieją. Po omacku poszukałam jej dłoni i przyjacielskim gestem ją uścisnęłam. Nie chciałam niczego obiecywać.

– Emi – przemówił stremowanym głosem Adam. Próbował coś powiedzieć, ale przychodziło mu to z wielkim trudem.

Spojrzałam na niego z zaciekawieniem, gdyż rzadko zdarzało się oglądać go na tyle zdenerwowanego, by plątały się mu słowa. Uśmiechnął się.

– Nie będę owijać w bawełnę. Kocham ciebie i dziecko. Chcę się zapytać… Tak właściwie nie jestem pewien, czy ty… Czy zostaniesz moją żoną? Czy w ogóle pomyślałaś kiedyś… – Nie dokończył.

Nie musiał.

Zostałabym, gdybyś tylko potrafił ściągnąć ze mnie pewne magiczne zaklęcie – pomyślałam. – Gdybym tylko przestała kochać Matta…

Odwróciłam oczy od jego pytającego spojrzenia. Moje serce zabiło gwałtowniej.

– Wiem, że to nie jest najodpowiedniejszy moment – zaczął się tłumaczyć, a jego głos tak bardzo się rwał.

Spojrzałam na niego. Widziałam atrakcyjnego mężczyznę o brązowych włosach z jasnymi pasemkami przypominającymi promienie słońca. Orzechowe oczy błyszczały, a na szyi dumnie prezentował się duży skorpion. To był ten sam mężczyzna, który przyjął mnie pod swój dach, kiedy odeszłam od Matta. Ten sam facet, który kłamał, że kupuje bukiet kwiatów dla siebie, kiedy widział moje niezadowolenie z otrzymania podarunku. To był wciąż ten sam Adam, który kiedyś wykonywał mi urodzinowy makijaż. Był bliski niczym brat, o którym zawsze marzyłam.

Czy tyle wystarczy, abyśmy oboje zaznali szczęścia?

– Zgadzam się – odparłam szybko. – Tak, Adamie, zostanę twoją żoną.

– Naprawdę?! – zawołał zaskoczony pozytywną odpowiedzią, po czym przybliżył twarz bliżej mojej.

– Tak, słoneczko – zacytowałam jego tekst, próbując go rozśmieszyć i tym samym odwieść od pomysłu pocałowania.

– Dziękuję. – Musnął wargami mój nagi brzuch, pod którym niespokojnie poruszyło się dziecko. – Chyba mały Matt mnie kopnął – wyszeptał. Po raz pierwszy wypowiedział imię dziecka.

– To znak – odparła z uśmiechem doktor Davis. – Gratuluję wam obojgu. – Podała mi papierowe chusteczki do wytarcia żelu z brzucha i zniknęła za parawanem.

A ja? Po raz trzeci powiedziałam „tak”, tym razem myśląc o dobru dziecka.

***

I wszystko zaczęło się od początku: obietnice, przyrzeczenia, gratulacje. Wspólne plany na przyszłość i marzenia.

Stojąc przed lustrem w czerwonej sukience, wspominałam dzień, kiedy powiedziałam „tak” Matthew. Wtedy także miałam na sobie czerwoną sukienkę, a moje serce było przepełnione miłością. Tym uczuciem mogłam otulić cały świat niczym ciepłą pierzyną.

Założyłam kolczyki i usłyszałam rytmiczne pukanie do drzwi. Rude loki wyłoniły się jako pierwsze, a tuż za nimi pojawiła się ich właścicielka.

– Ślicznie wyglądasz, Emi. Baw się dobrze na waszej romantycznej kolacji.

Spuściłam na chwilę wzrok, próbując wmówić sobie, że podjęłam najwłaściwszą decyzję.

– Jutro wraca do Londynu doktor Craig. Muszę z nim porozmawiać, ale bez Adama – dodałam z lekkim zawahaniem.

Agnieszka zmarszczyła brwi, niczego nie rozumiejąc.

– Craig był oddanym przyjacielem Matta, który z całą pewnością będzie próbował wyeliminować każdego mężczyznę z mojego życia. Nie chcę, aby zbyt mocno dokuczał Adamowi podczas wspólnego obiadu. Poza tym chciałabym go o coś zapytać na osobności. Może on wie, kto dzwonił do Matta w dzień wyjazdu. Po tym telefonie Matt stał się jakiś dziwny. Myślę także, że miał jakiś bardzo ważny powód, aby tak nagle wyjechać.

– Śmierć Anatola… Wiesz, jak sprawnie działa policja w naszym kraju – odparła Agnieszka. – Miliony pytań, tysiące zeznań…

– Też – odparłam miękko, ale coś w środku podpowiadało mi, że musiało chodzić o coś więcej. – Chcę cię poprosić, abyś w porze obiadowej zatrzymała jakoś Adama w hotelu. Nie chcę mu się tłumaczyć, po co jadę na spotkanie z Craigiem. – Moje zielone oczy tak bardzo prosiły Agnieszkę o to kłamstwo, drobne i niewinne, ale jednak pierwsze kłamstwo.

– Coś wymyślę razem z Jeremiaszem, ale nie proś mnie nigdy więcej o podobne rzeczy – rzekła łagodnie, zaplatając z moich włosów długi czarny warkocz. – Czy jesteś pewna swojej decyzji? – zapytała niespodziewanie, związując włosy gumką.

– Decyzji dotyczącej czego?

– Raczej kogo. Ciebie i Adama.

– Jestem już dorosła. Mam prawo popełniać błędy – burknęłam.

– Owszem – przyjaciółka pociągnęła mnie mocniej za warkocz, aż jęknęłam – tylko nie niszcz tą decyzją swojego życia i życia Adama. Przypomnij sobie Anatola…

Zgromiłam ją moim najokropniejszym ze spojrzeń. Wiedziałam, że ta rozmowa tak właśnie się potoczy i zakończy rozdrapywaniem starych ran.

– Sama sugerowałaś, żebym dała Adamowi szansę!

– Dać szansę na miłość, a nie pakować się od razu w małżeństwo! Do jasnej cholery, Emilio! – zaklęła, po czym usiadła bliżej mnie. – Proszę cię o przemyślane decyzje. – Agnieszka ściszyła głos. – Chcę tylko, żebyś przestała cierpieć…

Widziałam, że przyjaciółka nie kłamała, bo oczy nie potrafiły kłamać.

– Bez Matta całe moje życie zmieniło się w jedno wielkie pasmo cierpień. Nikt ani nic nie jest w stanie ukoić tego bólu.

Przyjaciółka przytuliła mnie. Wiedziała co czułam, bo sama zaznała cierpienia.

– Nie mazgaj się, Emi, bo rozmażesz swój piękny makijaż. Baw się dobrze z Adamem i postaraj się być szczęśliwa – wyszeptała mi do ucha.

Przytaknęłam głową i udałam się do salonu. Miałam nadzieję zaskoczyć Adama swoją wytwornością. Ubrana w jedwabną czerwień i koronkową narzutkę o takim samym odcieniu wyglądałam ładnie, o ile w tak zaawansowanej ciąży można wyglądać ładnie.

Mężczyzna miał na sobie szary garnitur. Zmierzył mnie promiennym spojrzeniem, podarował czerwony bukiet róż i ucałował w policzek.