Strona główna » Humanistyka » Jeńcy sowieccy na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej

Jeńcy sowieccy na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64486-42-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jeńcy sowieccy na ziemiach polskich w czasie II wojny światowej

 

 

W okresie od czerwca 1941 r. do końca II wojny światowej do niemieckiej niewoli trafiło, według różnych szacunków, od 4,5 do 5,7 miliona jeńców sowieckich. Ich tragedia pozostaje jednym z tych wątków, które wciąż czekają na należne miejsce w pamięci Europejczyków. Jeńcy ci stanowili drugą po Żydach pod względem liczebności grupę, która podlegała masowej i świadomej eksterminacji. Umierali od głodu, chłodu i chorób w setkach obozów jenieckich w III Rzeszy i na terenach okupowanych. Co najmniej pół miliona zmarło na ziemiach obecnej Polski.

Zbiegli jeńcy sowieccy znajdowali niekiedy schronienie w formacjach polskiego podziemia. Stanowili pierwszą pod względem liczebności grupę obcokrajowców uczestniczących w Powstaniu Warszawskim. Równocześnie jednak część jeńców zapisała się w pamięci Polaków niechlubnie, tworząc po przejściu na służbę niemiecką formacje pacyfikujące Powstanie czy służąc w obozach zagłady. Zasilali oni również szeregi partyzantki sowieckiej, słusznie postrzeganej jako forpoczta komunizmu.

Zebrane w niniejszym tomie opracowania polskich historyków mają za zadanie przybliżyć tę skomplikowaną problematykę.

Polecane książki

Z tego e-booka dowiesz się m.in. jakie masz obowiązki w zakresie rozliczania mediów, jak poprawnie sporządzić regulamin do rozliczania mediów....
Jeśli poszukujesz sposobu na skrócenie czasu potrzebnego na produkcję swoich wyrobów (lub realizację usług, które postrzegasz jak produkcję) to ta książka jest dla Ciebie. Ciągły przepływ (One-Piece-Flow) to jedno z podstawowych narzędzi Lean Manufacturing. Pozwala zorganizować przepływ materiałów ...
Lucyna Siemińska przenosi nas w świat uczuć, każe nam zatrzymać się na chwilę, by zwrócić uwagę na pęk nadmorskich wodorostów albo odblask światła na wodzie. Oderwijmy się zatem od codziennej gonitwy obowiązków, by choć przez moment być - jak mówi poetka - "bliżej nieba, bliżej słońca, bliżej nowej ...
Przypadkowe spotkanie dwóch kolegów ze studiów oraz ich towarzyszek owocuje wspólnym rejsem po Bałtyku. Czwórka przyjaciół, nieduży lecz wygodny jacht, żeglarska pogoda – czegóż chcieć więcej? Rejs zapowiada się wspaniale, jednak dość szybko na jaw wychodzą poważne problemy w obu związkach. Żegl...
Jeśli zastanawiasz się nad tym, żeby nauczyć się odczytywać wykresy urodzeniowe, ale obawiasz się, że to zbyt trudne. Jeśli pojęcia takie jak: aspekty, domy, ascendenty czy znaki kardynalne wydają ci się zbyt skomplikowane. Koniecznie sięgnij po ten praktyczny przewodnik, który krok po kroku wprowad...
Jedna z japońskich opowieści opartych na miejscowej tradycji mającej źródło w autentycznych wydarzeniach, a mówiąca o miłosnej tragedii skromnej pary kochanków mieszkających w pewnej wiosce jednej ze wschodnich prowincji Japonii. Autor opowiedział ją w taki sposób, że przemawia do serca także i tych...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Opracowanie zbiorowe

Recenzenci: dr hab. TADEUSZ KONDRACKI, prof. dr hab. EDMUND NOWAKRedakcja tekstu i korekta: MAŁGORZATA KRYSTYNIAK, MAGDALENA WANOT-MIŚTURAIndeksy: MAŁGORZATA KRYSTYNIAKProjekt okładki: PIOTR PERZYNA, ALC MarketingZdjęcie na okładce: Kolumna jeńców sowieckich podczas marszu, wrzesień 1942 r., ze zbiorów NAC© Copyright by Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia 2015ISBN 978-83-64486-42-5Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia
ul. Jasna 14/16a, 00-041 Warszawa
tel. + 48 22 295 00 30, fax + 48 22 295 00 31
e-mail:cprdip@cprdip.plwww.cprdip.plKonwersja:eLitera s.c.

JAKUB WOJTKOWIAK

Ofiary zapomnianego ludobójstwa

II wojna światowa jest jedną z najtragiczniejszych kart w historii ludzkości. Miliony ofiar, wojskowych i cywilnych, które za sobą pociągnęła, do dziś budzą grozę. Zapisała się także w dziejach bezprzykładną liczbą zbrodni, popełnianych przede wszystkim przez Niemców i ich sojuszników. O ile zagłada w czasie wojny większości europejskich Żydów, którzy znaleźli się na terenach kontrolowanych przez III Rzeszę, na trwałe zapisała się w pamięci historycznej, przynajmniej Europejczyków, i trudno dziś znaleźć na Starym Kontynencie elementarnie wykształconego człowieka, który nie słyszał o tej potwornej zbrodni i nie zna pojęcia Holocaust, o tyle już gehenna milionów sowieckich jeńców wojennych, którzy trafili do niemieckiej niewoli, przede wszystkim w okresie pierwszych miesięcy po rozpoczęciu działań wojennych na froncie wschodnim, pozostaje jednym z tych wątków historii II wojny światowej, które dalekie są od pełnego wyjaśnienia przez historiografię i czekają na należne miejsce w pamięci historycznej Europy i Europejczyków.

Tymczasem jeńcy sowieccy stanowili drugą po Żydach pod względem liczebności grupę, która podlegała masowej, świadomej eksterminacji w czasie wojny. Przyczyn zapomnienia, a nawet pewnego lekceważenia losów tej grupy jest wiele. Dla zagłady jeńców sowieckich nie zostały utworzone wielkie „fabryki śmierci”, jak obozy w Brzezince, Treblince, Sobiborze czy Bełżcu, gdzie w krótkim czasie zamordowano setki tysięcy Żydów. Nie wymyślano specjalnych sposobów i środków uśmiercania jeńców, jak samochody-komory gazowe czy Zyklon B w komorach Birkenau (choć jeńcy sowieccy znaleźli się wśród pierwszych ofiar eksperymentów z tym sposobem uśmiercania). Niemcy nie dokonali na nich żadnej masowej zbrodni w rodzaju rozstrzelania kijowskich Żydów w Babim Jarze. Choć jeńcy sowieccy wszczynali bunty w obozach, żadne z tych wystąpień nie było tak spektakularne, jak powstanie w getcie warszawskim. Jeńcy sowieccy umierali zwykle w sposób znacznie mniej widowiskowy – od głodu, chłodu i chorób, od niemieckiej kuli – w setkach obozów jenieckich i ich filiach rozrzuconych na ogromnym obszarze terenów okupowanych i III Rzeszy. Mało kto zdaje sobie sprawę, że – jak pisze Timothy Snyder – „Zaprojektowano je, by kładły kres życiu”[1].

Czynnikiem, który najistotniej wpłynął na słabą obecność tragedii jeńców sowieckich w masowej świadomości, jest jednak przede wszystkim fakt, że przez wiele lat nie było komu się upomnieć w należny sposób o pamięć o nich i ich losie. Dla sprawców zbrodni – Niemców – napiętnowanych już za wywołanie wojny i zagładę Żydów, przez długie lata nie był to temat wygodny i wart zainteresowania. Obozy jenieckie pozostawały w gestii niemieckich sił zbrojnych – Wehrmachtu – i to ich żołnierze w ogromnej części ponosili odpowiedzialność za zagładę czerwonoarmistów. Tymczasem rzekoma rycerskość sił zbrojnych – w odróżnieniu od postawy funkcjonariuszy SS – miała stanowić jeden z ważnych elementów bazowych nowej świadomości niemieckiej w okresie powojennym, swego rodzaju autoterapię. Trudno więc się dziwić, że temat jeńców sowieckich nie cieszył się szczególną popularnością w historiografii niemieckiej. Z czasem jednak podjęła go ona i ma na tym polu niewątpliwe osiągnięcia. Warto też dodać, że jedynie na Zachodzie, aż do upadku ZSRS, można było wnikliwie i obiektywnie przedstawić postawy tych obywateli sowieckich, w tym również oficerów i żołnierzy Armii Czerwonej, którzy podjęli aktywną współpracę z niemieckim najeźdźcą, oraz ich tragiczne losy po przymusowej repatriacji.

Jeszcze gorzej problem przedstawia się po stronie Sowietów. Józef Stalin uznał oddających się do niewoli żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej za tchórzy i zdrajców. W wydanym już 16 sierpnia 1941 roku rozkazie Kwatery Naczelnego Dowództwa czytamy między innymi: „Dowódców i pracowników politycznych, którzy w czasie walki zrywają z siebie dystynkcje, uciekają na tyły lub oddają się wrogowi do niewoli, uznawać za świadomych dezerterów, których rodziny podlegają aresztowaniu jako rodziny dezerterów, którzy złamali przysięgę i zdradzili swą Ojczyznę. […] Zobowiązać wszystkich wojskowych, bez względu na miejsce w hierarchii, by żądali od przełożonych, jeśli ich oddziały znajdują się w okrążeniu, by walczyć do wyczerpania możliwości, by przebijać się do swoich, a jeśli taki przełożony albo część czerwonoarmistów, zamiast organizować opór, będzie wolał się poddać – likwidować wszelkimi środkami, tak naziemnymi, jak i powietrznymi, a rodziny oddających się do niewoli czerwonoarmistów pozbawiać państwowych świadczeń i pomocy”[2].

Skala zjawiska wykluczyła konsekwentne stosowanie aż tak radykalnych środków – tylko do końca 1941 roku do niewoli niemieckiej (ale także niewoli sojuszników III Rzeszy, głównie rumuńskiej i fińskiej) trafiło co najmniej 3 miliony żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej. Represjonowanie ich rodzin groziło paraliżem kraju, któremu potrzebne były wszystkie siły, by uchronić się przed ostateczną klęską. Wśród jeńców znalazł się na dodatek starszy syn samego dyktatora – kapitan Jakow Iosifowicz Dżugaszwili[3], więc Stalin powinien był nakazać ukaranie samego siebie. Ponadto Niemcy, nie doceniając tego, że masowe oddawanie się do niewoli obywateli sowieckich w mundurach Armii Czerwonej jest – przynajmniej w niektórych wypadkach – wyrazem sprzeciwu, wobec rządów komunistycznego reżimu, i licząc na nieuchronny upadek ZSRS, nie zdecydowali się, z przyczyn ideologicznych, na rzucenie hasła odbudowy Rosji i masowe wykorzystanie jeńców jako sojuszników w walce ze Stalinem i jego systemem. Nawet gdy w kwietniu 1942 roku do niewoli niemieckiej dostał się jeden z niekwestionowanych bohaterów bitwy pod Moskwą – generał lejtnant Andriej Własow – i stanął na czele Ruchu Wyzwolenia Narodów Rosji, jego działalność nie spotkała się z szerszym poparciem czynników decyzyjnych III Rzeszy, w tym przede wszystkim Adolfa Hitlera, a jego żołnierze trafili na front dopiero w 1945 roku pod Kostrzynem, gdy Armia Czerwona stała już nad Odrą, u wrót niemieckiej stolicy.

Stalin oczywiście nie zapomniał o jeńcach, nie zapomniał przede wszystkim o tym, że część z nich podjęła jednak współpracę z nieprzyjacielem. Na konferencji w Jałcie skłonił swych sojuszników do zgody na przymusową repatriację do ZSRS wszystkich obywateli sowieckich, którzy znaleźli się na obszarach zajętych przez zachodnich aliantów. Ocalali z zagłady jeńcy, nawet ci, którzy ochoczo wracali do ojczyzny, przechodzili upokarzającą procedurę weryfikacji ich postaw w niewoli – zamieniali obóz jeniecki na filtracyjny, byli poddawani szykanom, przesłuchaniom[4], a ci, na których znaleziono haka, trafiali na jedną z wysp Gułagu lub nawet przed pluton egzekucyjny. Wszyscy zaś byli napiętnowani jako tchórze, którym nie starczyło odwagi, by zginąć z bronią w ręku, a ich rodziny prześladowano i spotykały je różnorakie szykany.

Dopiero po śmierci Stalina byłych jeńców zrehabilitowano – 29 czerwca 1956 roku Komitet Centralny Komunistycznej Partii Związku Sowieckiego i Rada Ministrów ZSRS wydały uchwałę „O likwidacji następstw poważnych naruszeń praworządności wobec byłych jeńców wojennych i ich rodzin”[5]. W tym samym roku Michaił Szołochow swą minipowieścią Los człowieka wprowadził do powszechnej świadomości nieco tylko wyidealizowany obraz życia jenieckiego. Ugruntował go wspaniałą ekranizacją książki i swą rolą Siergiej Bondarczuk trzy lata później. Historiografia sowiecka podjęła wreszcie niektóre wątki związane z losem jeńców, ale był to obraz zideologizowany, przedstawiający głównie ich męstwo, udział w ruchu oporu i zbrojnych wystąpieniach w obozach, przykłady niezłomnej postawy wybranych, przede wszystkim prominentnych, jeńców, udział zbiegłych z obozów jenieckich czerwonoarmistów w partyzantce różnych krajów Europy.

Dopiero u schyłku gorbaczowowskiej pieriestrojki, a przede wszystkim po rozpadzie Związku Sowieckiego i rozszerzeniu dostępu do dokumentów spoczywających w archiwach byłego ZSRS, rozpoczęły się w krajach powstałych na jego gruzach szersze badania nad różnymi aspektami problematyki jenieckiej. Przede wszystkim podjęto, w oparciu o dokumenty Centralnego Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej, próbę określenia liczby żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej, którzy w okresie II wojny światowej trafili do niewoli, oraz liczby tych, którzy w niej zginęli. Zespół wojskowych historyków i archiwistów, kierowany przez generała pułkownika Grigorija Kriwoszejewa, już trzykrotnie publikował dane o stratach poniesionych przez Armię Czerwoną w czasie tak zwanej Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, w tym również o liczbie jeńców i tych, którzy powrócili z niewoli[6]. Dzięki realizacji projektu mającego na celu upamiętnienie żołnierzy i oficerów Armii Czerwonej poległych, przede wszystkim (choć zamiar inicjatorów jest znacznie szerszy) w czasie II wojny światowej, możemy dziś w Internecie zapoznać się z fotokopiami dokumentów ze zbiorów Centralnego Archiwum Ministerstwa Obrony Federacji Rosyjskiej i Centralnego Archiwum Marynarki Wojennej FR dotyczących strat poniesionych w czasie działań wojennych. Są wśród tych akt również karty obozowe sowieckich jeńców, zestawiane po wojnie spisy jeńców poszczególnych obozów itp. itd.[7] Pojawiły się również prace poświęcone wyłącznie lub prawie wyłącznie problematyce sowieckich jeńców wojennych w czasie II wojny światowej[8].

Zdecydowanie najwięcej kontrowersji budzi kwestia współpracy setek tysięcy byłych czerwonoarmistów i oficerów Armii Czerwonej z niemieckim najeźdźcą[9]. Ważne jest jednak, że ten problem został podjęty i jest dyskutowany w rosyjskiej literaturze historycznej. Powstały również monografie omawiające wybrane aspekty problematyki jenieckiej – prace poświęcone przedstawicielom sowieckiej generalicji, którzy trafili w czasie wojny do niemieckiej niewoli[10], niektórym obozom jenieckim[11] itp. Jedna z takich pozycji ukazała się niedawno w popularnej, trafiającej do szerszego kręgu czytelników, serii wydawnictwa „Wiecze”[12]. Na język rosyjski przełożone zostało ostatnie wydanie bodaj najważniejszej niemieckiej pracy na temat jeńców sowieckich w Niemczech, pióra Christiana Streita[13], a niedawno również znakomite opracowanie norweskiej badaczki o losach jeńców sowieckich w czasie II wojny światowej na terenie okupowanej przez Niemców Norwegii[14].

Temat losu jeńców sowieckich w niewoli niemieckiej podjęły również historiografia białoruska i ukraińska[15]. Nie ma w tym nic dziwnego – Białorusini i Ukraińcy stanowili ogromną część jeńców sowieckich przebywających w niewoli niemieckiej, a na terytorium tych dwóch, dziś już niepodległych, państw znajdowała się większość obozów jenieckich utworzonych przez Niemców na okupowanych terenach ZSRS.

Należy jednak podkreślić, że tragedia sowieckich jeńców wojennych do dziś mieści się daleko od głównego nurtu historiografii krajów byłego ZSRS, w tym przede wszystkim Rosji. W nowej, wydanej u schyłku ubiegłego wieku, czterotomowej historii Wielkiej Wojny Ojczyźnianej z 1500 stron tekstu jeńcom poświęcono zaledwie 26[16]. Również w oficjalnych publikacjach związanych z siedemdziesiątą rocznicą wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej nadano tej problematyce marginalne znaczenie. We wspólnej, wydanej niedawno pracy zbiorowej prominentnych historyków z Rosji, Ukrainy i Białorusi na temat pierwszego, najtragiczniejszego, okresu wojny tylko Ukraińcy poświęcili problematyce jenieckiej odrębny fragment tekstu[17]. W tomie przygotowanym w tym samym czasie przez Instytut Rosyjskiej Historii Rosyjskiej Akademii Nauk, Główny Zarząd Archiwalny Moskwy i Centralne Archiwum Federalnej Służby Bezpieczeństwa FR, poświęconym wydarzeniom 1941 roku, problematyka jeniecka sygnalizowana jest tylko w jednym artykule[18]. W kolejnych dwóch tomach, poświęconych latom 1942 i 1943, pojawia się jedynie problem kolaboracji z Niemcami części wziętych do niewoli czerwonoarmistów[19].

Dlatego kwestia jeńców sowieckich w niewoli niemieckiej oraz państw sojuszników III Rzeszy wymaga dalszych badań. W historiografii ciągle toczą się spory dotyczące choćby sprawy tak fundamentalnej jak liczba sowieckich jeńców. Wspomniany Streit, a za nim większość przedstawicieli historiografii światowej, twierdzi, że jeńców było 5,7 miliona, a w niewoli zginęło 3,3 miliona (57,8 proc.)[20]. Zespół Kriwoszejewa doliczył się ich o ponad milion mniej – 4559 tysięcy jeńców i zaginionych bez wieści, z których powróciło z niewoli 1836 tysięcy, a kolejnych 938 tysięcy uznanych za zaginionych odnaleziono na oswabadzanych terytoriach i ponownie zmobilizowano do Armii Czerwonej[21]. Brak również zgody, ilu spośród ogółu jeńców zdecydowało się na podjęcie aktywnej współpracy z III Rzeszą. Jak już wyżej wspomniałem, daleko do jednoznacznej oceny postaw kolaborantów. Na swych dziejopisów ciągle czeka wiele kwestii szczegółowych. Brakuje na przykład monografii poświęconych większości największych obozów jenieckich.

Warto, by dobitniej zabrzmiał głos historiografii polskiej. Wszak terytorium dzisiejszej Rzeczpospolitej Polskiej stało się grobem dla co najmniej, jak się szacuje, pół miliona sowieckich jeńców wojennych[22]. Obozy jenieckie funkcjonowały zarówno na terenie Rzeszy w granicach z 1939 roku, jak i na obszarach wcielonych do niej po agresji niemieckiej na Polskę oraz – a nawet przede wszystkim – na terytorium Generalnego Gubernatorstwa. Jeńcy sowieccy, choć w mniejszej liczbie, przebywali i ginęli również w niemieckich obozach koncentracyjnych i obozach zagłady, które znajdowały się na terenie dzisiejszej Rzeczypospolitej. Mimo ambiwalentnego stosunku do niedawnego alianta Hitlera, jakim po agresji 17 września 1939 roku był w przekonaniu polskiego społeczeństwa Związek Sowiecki, okazywało ono jeńcom sowieckim, nie bacząc na grożące za to represje, współczucie, a nierzadko i pomoc. Jeńcy znaleźli schronienie nie tylko (co poniekąd naturalne) w szeregach komunistycznej partyzantki polskiej, ale również w formacjach Polskiego Państwa Podziemnego.

Inna rzecz, że część jeńców zapisała się niechlubnie w pamięci Polaków, tworząc także – po przejściu na służbę niemiecką – formacje pacyfikujące powstanie w getcie warszawskim, powstanie warszawskie, czy służąc w jednostkach strażniczych w obozach zagłady. Zasilali oni także szeregi sowieckiej partyzantki, czasem grabiącej polską ludność, ale przede wszystkim – słusznie – postrzeganej jako forpoczta komunizmu oraz narzędzie polityki Stalina dążącego do włączenia w skład ZSRS ziem uważanych przez większość polskiego społeczeństwa za polskie.

Dlatego też, z inicjatywy dyrekcji Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia, pojawił się pomysł tej książki – pracy zbiorowej polskich historyków, poświęconej badaniom nad problemem jeńców sowieckich w niewoli niemieckiej na terytorium Polski w dzisiejszych jej granicach w czasie II wojny światowej. Jak można się łatwo przekonać, choćby z lektury zamieszczonego w niniejszym tomie tekstu Grzegorza Motyki, historiografia polska ma już bogaty dorobek w omawianej dziedzinie. Co więcej, polscy historycy wciąż podejmują problematykę jeńców sowieckich i ich losów, czy to w badaniach prowadzonych specjalnie w tym kierunku, czy też w ramach szerszych projektów. Niniejsza praca ma za zadanie przybliżyć niektóre najnowsze dokonania polskiej historiografii w dziedzinie badań nad jeńcami sowieckimi w niewoli niemieckiej w czasie II wojny światowej.

W tekstach zamieszczonych w tym tomie podjęto przede wszystkim problemy szczegółowe. Wynika to z faktu, że najważniejsze kwestie dotyczące losów sowieckich jeńców na ziemiach polskich zostały już wcześniej przedstawione w polskiej historiografii. Tu pochylamy się zatem nad wybranymi zagadnieniami, mając nadzieję, że również kwestie szczegółowe związane z losem sowieckich jeńców w niewoli niemieckiej na ziemiach polskich zajmą należne im miejsce we współczesnej historiografii tego problemu. Tym sposobem, kontynuując badania szczegółowe, polska nauka historyczna będzie mogła z czasem dokonać rewizji swych ogólnych ustaleń.

GRZEGORZ MOTYKA

Tragedia jeńców sowieckich w czasie II wojny światowej w polskiej historiografii

Jedną z największych (pod względem liczby ofiar), zajmującą niechlubne drugie miejsce po Holocauście, zbrodni II wojny światowej było wymordowanie przez Niemców wziętych do niewoli żołnierzy Armii Czerwonej. Od jesieni 1941 do końca 1942 roku w niemieckich obozach jenieckich wyniszczono, głównie głodem i nieludzkimi warunkami życia, ponad dwa miliony jeńców, z czego znaczną część na ziemiach polskich. Pomimo ogromu tej zbrodni temat nie doczekał się pełnego wyjaśnienia w historiografii. W ZSRS czerwonoarmistów, którzy się poddali, traktowano jako co najmniej podejrzanych o zdradę. Choć po śmierci Stalina nie powtarzano już tego typu zarzutów, to jednocześnie uwagę koncentrowano na tych jeńcach, którzy uciekli z niewoli i włączyli się do partyzantki, a w każdym razie próbowali nawet w tak trudnej sytuacji stawiać opór Niemcom. Nawet współcześnie w Rosji uwaga badaczy i czytelników zainteresowanych historią koncentruje się najczęściej na czerwonoarmistach walczących na froncie. W Niemczech z kolei od początku niechęć do podjęcia rzetelnych badań budził fakt, że sprawcami tej masowej zbrodni byli żołnierze Wehrmachtu. W Polsce natomiast temat ten traktowano z dystansem czy wręcz niechęcią, uznając go za narzucony przez peerelowskie władze. Jego podjęcie – jak wszystko, co dotyczyło ZSRS – rodziło podejrzenia, że autor kieruje się wyłącznie względami koniunkturalnymi, uczestnicząc w budowaniu oficjalnie deklarowanej „przyjaźni polsko-radzieckiej”. Pomimo to polska historiografia może się pochwalić wypracowaniem w tej materii liczącego się dorobku naukowego.

Pierwszy naukowy tekst dotyczący losów jeńców sowieckich ukazał się tuż po zakończeniu wojny – w 1946 roku. W numerze inicjującym wydawanie przez Główną Komisję Badania Zbrodni Niemieckich w Polsce (od 1949 roku Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich) własnego czasopisma opublikowano artykuł wybitnego polskiego uczonego Stanisława Płoskiego będący pierwszą próbą zarysowania skali tragedii[1]. Autor oparł swoje ustalenia na wynikach badań prowadzonych przez specjalne sowieckie komisje, które z udziałem polskich uczonych dokonywały wizytacji miejsc niemieckich zbrodni w Polsce i próbowały (m.in. na podstawie wyrywkowych prac ekshumacyjnych) oszacować liczbę ofiar oraz zebrać relacje świadków. Obraz losów wziętych do niewoli czerwonoarmistów, jaki wyłaniał się z prac wspomnianych komisji, został przedstawiony w opublikowanym kilka lat później artykule Zdzisława Łukaszkiewicza pod wiele mówiącym tytułem Zagłada jeńców radzieckich w obozach na ziemiach Polski[2].

Jednak najpełniej w okresie PRL problematykę tę ujmowała książka Szymona Datnera Zbrodnie Wehrmachtu na jeńcach wojennych armii regularnych w II wojnie światowej, wydana w Warszawie w 1964 roku. Autor zajął się w niej, jak wskazuje na to zresztą sam tytuł pracy, problemem zbrodni popełnianych przez Niemców na jeńcach wszystkich walczących przeciwko nim armii. W  pracy można więc znaleźć podstawowe informacje na temat mordów na jeńcach Wojska Polskiego we wrześniu 1939 roku (tej tematyce Datner poświęcił też oddzielną monografię), wypadków egzekucji wziętych do niewoli alianckich lotników czy tragedii żołnierzy włoskich, którzy po kapitulacji swojego państwa znaleźli się w niewoli niemieckiej i byli traktowani jak zdrajcy[3]. Losom jeńców sowieckich Datner poświęcił oddzielny rozdział, omawiając nie tylko niemiecką politykę wobec jeńców, ale również pokrótce dzieje wybranych obozów (m.in. Lamsdorf/Łambinowice, Dęblin). Podobne próby syntetycznego przedstawienia problemu podjęli Wiesław Marczyk oraz – już po przełomie 1989 roku – Jerzy Holzer[4].

Ukazały się także opracowania na temat niektórych obozów (powstały one głównie w oparciu o prace pracowników GKBZH). Można tu wymienić książki: Stanisława Zabierowskiego[5], Mieczysława Bartniczaka[6], Andrzeja Jankowskiego i Jana Pietrzykowskiego[7], wreszcie niedawno wydaną rozprawę Andrzeja Rybaka[8]. Duże zasługi w badaniu tej problematyki mają pracownicy naukowi Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu[9]. Spośród innych prac warto wspomnieć o książkach Gracjana Bojar-Fijałkowskiego oraz Eugeniusza Drwoty[10].

Informacje o losach jeńców sowieckich można odnaleźć także w opracowaniach dotyczących obozów koncentracyjnych[11]. Żołnierzy uznanych za „elementy niepożądane” kierowano bowiem m.in. do takich obozów. Jeden z nich, Majdanek, został wręcz utworzony z myślą o wojnie z ZSRS. Warto wspomnieć, że do KL Stutthof skierowano sowieckich marynarzy internowanych w bałtyckich portach. W KL Auschwitz natomiast właśnie na przysyłanych do obozu komisarzach politycznych dokonywano pierwszych eksperymentalnych prób uśmiercania z zastosowaniem Zyklonu B[12]. W obozach koncentracyjnych mordowano również chorych i niepełnosprawnych jeńców, np. 10 grudnia 1943 roku w KL Auschwitz zagazowano transport rannych i inwalidów przewiezionych z obozu w Estonii. Wzmianki na temat tragedii wziętych do niewoli czerwonoarmistów można odnaleźć we wspomnieniach więźniów czy świadków ich zagłady. Ważne miejsce los jeńców sowieckich zajmował również w pracach dotyczących polskiego ruchu oporu – przede wszystkim komunistycznego i ludowego. Należy przywołać tu opracowania Juliana Tobiasza, Ryszarda Nazarewicza, Ireny Paczyńskiej, Stanisławy Lewandowskiej, Jerzego Gmitruka i innych[13].

Jak się oblicza, w latach 1941–1945 Niemcy wzięli do niewoli 5 734 528 żołnierzy Armii Czerwonej, z czego aż 3 350 000 do grudnia 1941 roku. Byli oni kierowani najpierw do tzw. obozów przejściowych (dulagów), skąd po selekcji (w trakcie której wyławiano komisarzy politycznych i Żydów rozstrzeliwanych na podstawie słynnego Kommissarien Erlass – Rozporządzenia o komisarzach, wydanego 6  czerwca 1941 roku) oficerowie trafiali do oflagów, żołnierze zaś do stalagów (te dzieliły się na obozy macierzyste i podległe im obozy filialne, podobozy). W granicach dzisiejszej Polski według obliczeń Wiesława Marczyka znajdowało się 77 takich obozów[14]. Liczba ta nie uwzględnia jednak tych powstałych na Kresach Wschodnich, np. we Lwowie, Włodzimierzu Wołyńskim i w Rawie Ruskiej. Dotykamy w tym miejscu pierwszej cechy charakteryzującej polską literaturę historyczną na ten temat – dotyczy ona niemal wyłącznie losów jeńców na ziemiach dzisiejszej Polski. W okresie PRL rzeczą niemożliwą było badanie dziejów ziem wschodnich II RP, dlatego badacze nie zajmowali się również obozami powstałymi na tych terenach i miejsca te nie funkcjonują w związku z tym w różnego rodzaju opracowaniach encyklopedycznych (w odróżnieniu od obozów, które znajdowały się na ziemiach przyznanych Polsce w 1945 roku). Sytuacji tej nie zmieniły badania podjęte po 1989 roku, gdyż skupiły się one raczej na martyrologii ludności polskiej, a więc dotyczyły głównie zbrodni popełnionych przez Sowietów oraz ukraińskich nacjonalistów[15].

Ważnym wyróżnikiem polskiej literatury historycznej jest również, jak sądzę, ogólne przekonanie naukowców, że czerwonoarmiści wzięci do niewoli w latach 1941–1942 podlegali celowej eksterminacji (z wyjątkiem tych, którzy zgodzili się na kolaborację). Wskazują na to chociażby tytuły rozdziałów czy artykułów polskich publikacji. We wspomnianej rozprawie Szymona Datnera tytuł odpowiedniego rozdziału brzmi: Obozy jeńców radzieckich – obozy zagłady. Jak pisze autor: „Obozy jenieckie nie były nigdy synonimami wygody i komfortu […], jeśli z reguły obozy jeńców zachodnich odpowiadały w przybliżeniu wymaganiom bytowania ludzkiego, to w stosunku do jeńców radzieckich obozy te były jednym z głównych ogniw świadomie przemyślanego systemu eksterminacji […]. Część jeńców, najbardziej »niebezpiecznych« z punktu widzenia ideologii narodowosocjalistycznej, niszczono szczególnie starannie, nie pozostawiając tego ślepemu losowi. Pozostałym jeńcom stworzono takie warunki egzystencji, że skazywano ich na śmierć szybką i tanią przy pomocy całego zespołu środków”[16].

Warunki stworzone jeńcom – brak pożywienia, możliwości zachowania higieny, przebywanie na otwartej przestrzeni – sprawiały, że masowo umierali. Przykładowo, w obozie zorganizowanym pomiędzy Muniną a Radymnem jeńców umieszczono pod gołym niebem, nie dając im nawet słomy na legowisko, a jedynym ich pożywieniem uczyniono liście buraczane. Niemieckie tłumaczenia, że z powodu błędów logistycznych nie dało się zapewnić wyżywienia wszystkim wziętym do niewoli, wydają się mało przekonywające, gdyż nazistowscy strażnicy nie pozwalali na dostarczanie żywności do obozu przez zgłaszającą się okoliczną ludność, wykazując się przy tym tak dużą starannością, że przed przeprowadzeniem kolumny jeńców sprzątano drogi prowadzące do obozu z pożywienia podrzuconego przez ludzi.

Przekonanie, że postępowanie Niemców wobec jeńców miało w istocie cechy akcji eksterminacyjnej, nie tylko charakteryzuje ogół polskich historyków, ale też często przewija się we wspomnieniach świadków wydarzeń, przerażonych i zdumionych dziejącą się na ich oczach tragedią. Stanisław Grzesiuk, więziony m.in. w Gusen, gdzie do początku 1942 roku wymordowano ok. 5 tysięcy Sowietów, wspominał: „Śmieszny wydał mi się fakt, że rozstrzelano w obozie dwóch oficerów za to, że posiadali jakieś najwyższe odznaczenia radzieckie. Wydał ich jeden ze współwięźniów. Przecież rozstrzelanie to była łaska w porównaniu z warunkami, w jakich wykańczano innych”[17].

Jak wynika z niemieckich danych, do początku 1942 roku zmarło ponad 2 miliony jeńców. Panujący w obozach tyfus był tak zaraźliwy, że ginęli nawet niemieccy strażnicy, co wywołało zaniepokojenie dowództwa Wehrmachtu. Właśnie zimą 1941/1942 roku padła większość spośród wszystkich ofiar obozów. Jak się oblicza, w czasie wojny w stalagu w Dęblinie (Frontstalag 307) poniosło śmierć około 80 tysięcy osób, w Stalagu 319 w Chełmie – 60–90 tysięcy, w Stalagu 325 w Zamościu – 28 tysięcy, Stalagu 316 w Siedlcach – 23 tysiące, w Grądach – około 40 tysięcy, Beniaminowie – 10 tysięcy, w Suchożebrach – 18 tysięcy, w Częstochowie – 14 tysięcy. Przyjmuje się, że w niemieckich obozach zmarło i zginęło w czasie wojny około 3,3 miliona sowieckich jeńców, tj. 57,8 proc. wszystkich wziętych do niewoli czerwonoarmistów. Nie jest jasne, ilu jeńców poniosło śmierć na ziemiach polskich. Zdaniem Zdzisława Łukaszkiewicza zamordowano co najmniej 484 tysiące sowieckich jeńców, z czego około 224 tysięcy na Lubelszczyźnie[18]. Z kolei według Wiesława Marczyka w obozach na ziemiach dzisiejszej Polski zginęło 500–800 tysięcy jeńców, z czego na Lubelszczyźnie 200–250 tysięcy[19]. Warto przypomnieć, że wyliczenia te nie obejmują jeńców, którzy ponieśli śmierć na Kresach Wschodnich.

Braki siły roboczej oraz klęska pod Moskwą i związana z tym świadomość, że Sowieci mogą stosować kroki odwetowe wobec wziętych do niewoli żołnierzy niemieckich, skłoniły nazistów do częściowej zmiany polityki i łagodniejszego traktowania jeńców. Wielu z nich skierowano do okręgów przemysłowych, gdzie byli wykorzystywani jako robotnicy przymusowi. W 1944 roku tylko na Śląsku i w Zagłębiu Dąbrowskim jeńcy sowieccy byli rozmieszczeni w 132 obozach pracy. Choć otrzymywali niskie racje żywnościowe i byli pod stałym nadzorem Abwehry, to jednak ich warunki w porównaniu ze stanem z 1941 roku wyraźnie się poprawiły.

Jak już wspomniałem, w pierwszym okresie wojny niemiecko-sowieckiej jeńcy niejednokrotnie stawali faktycznie przed wyborem: śmierć z wycieńczenia lub wstąpienie do oddziałów walczących po stronie Niemców. Do 1989 roku kwestia kolaboracji była tematem zakazanym – według oficjalnej wersji decydowali się na nią nieliczni, przy czym większość z nich tylko po to, by przy pierwszej okazji podjąć próbę ucieczki z niemieckiej służby[20]. Od upadku komunizmu można natomiast zaobserwować odmienną prawidłowość – podkreślanie w pierwszym rzędzie antykomunistycznej postawy osób decydujących się na służbę w oddziałach walczących po stronie niemieckiej. Ostatecznie do formacji walczących po stronie niemieckiej trafiło około 1 miliona osób. Formowano z nich różnego rodzaju oddziały pomocnicze i policyjne, m.in. tzw. schutzmannschafty. Z byłych jeńców składał się np. pierwszy zaciąg do Trawnikimänner, specjalnej formacji policyjnej utworzonej w Trawnikach na Lubelszczyźnie przez szefa SS w dystrykcie lubelskim Odilo Globocnika. Trawnikimänner po przeszkoleniu kierowano m.in. do obsługi obozów koncentracyjnych i zagłady. Jak wynika z badań amerykańskiego uczonego Petera Blacka, pododdziały „ukraińskiego SS” służące w Treblince, Sobiborze, Płaszowie, Auschwitz, Mauthausen i innych obozach, a także biorące udział w tłumieniu powstania w getcie warszawskim, składały się właśnie z Trawnikimänner[21].

Wiele miejsca w polskiej literaturze przedmiotu poświęcono tym jeńcom sowieckim, którzy szukali ratunku w ucieczce. Przyjmuje się, że miało miejsce około 67 tysięcy przypadków ucieczek – pojedynczych i zbiorowych – z obozów[22]. W literaturze popularnej akcent kładziono właśnie na tych jeńców, którzy się nie załamali. Najbardziej znanym tego przykładem była wydana po raz pierwszy w 1948 roku książka Igora Newerlego Chłopiec z Salskich Stepów opowiadająca o doktorze Wieliczańskim (Włodzimierzu Diegtiariewie), który uciekł z niewoli, włączył się do partyzantki, a ponownie złapany trafił do obozu na Majdanku, gdzie starał się nieść pomoc wszystkim potrzebującym. Innym eksploatowanym tematem była ucieczka grupy jeńców z wyspy Uznam porwanym niemieckim samolotem[23].

Znacznie jednak ciekawszym zjawiskiem jest kwestia wsparcia, z jakim miejscowa ludność polska śpieszyła uciekinierom z obozów. Wypadki takiej bezinteresownej pomocy, szczególnie na terenach, które nie zaznały sowieckiej okupacji lat 1939–1941, nie należały do rzadkości. Z tego powodu 23 października 1941 roku gubernator Hans Frank wydał Rozporządzenie o jeńcach wojennych w Generalnym Gubernatorstwie, w którym zakazał polskiej ludności wszelkich kontaktów z jeńcami. Osoby ukrywające uciekinierów, ewentualnie przekazujące im żywność, ubranie czy choćby wskazujące drogę, miały podlegać karze więzienia, dodatkowo na gminy mogły zostać nałożone indywidualne lub zbiorowe kary pieniężne. W praktyce często było jeszcze gorzej: osoby ukrywające jeńców były traktowane podobnie do tych, które ratowały Żydów (tzn. były na miejscu bezlitośnie zabijane).

Z Rejestru miejsc i faktów zbrodni popełnionych przez okupanta hitlerowskiego na ziemiach polskich w latach 1939–1945, opracowanego przez Główną Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich, a także z badań Czesława Madajczyka i Stanisławy Lewandowskiej możemy się dowiedzieć o co najmniej kilkuset przypadkach egzekucji Polaków czy obywateli polskich za pomoc udzielaną sowieckim jeńcom[24]. Warto w tym miejscu podać przynajmniej kilka przykładów tego typu postaw, by choć w skromny sposób upamiętnić takie osoby. I tak, w Korytynie, gm. Trzeszczany, 22 maja 1942 roku „żołnierze Wehrmachtu zamordowali 5 osób podejrzewanych o ukrywanie jeńców radzieckich. Wieś całkowicie spalono”[25]. W Kaliłowie, gm. Biała Podlaska, 10 listopada 1942 roku „policjanci hitlerowscy oraz żołnierze Wehrmachtu przeprowadzili pacyfikację wsi, podczas której zamordowali 18 mieszkańców. […] Tego samego dnia hitlerowcy rozstrzelali także kilku jeńców radzieckich. Egzekucja miała miejsce na podwórku gospodarstwa […] Jana Stelmacha. Ustalono jedynie nazwisko jednego jeńca: Siergiej Korniłow. Przyczyna pacyfikacji – udzielanie pomocy jeńcom radzieckim zbiegłym z pobliskiego obozu”[26]. W Niezdrowiu, gm. Opole Lubelskie, 11 grudnia 1942 roku „do mieszkania Stanisława Banacha wtargnęli niespodziewanie żandarmi. W domu przebywały obok właściciela jeszcze 4 osoby i 2 jeńców radzieckich. Na widok żandarmów zaczęli uciekać. Jeden z jeńców zranił niemieckiego żandarma. Ucieczka się udała. W kilka godzin później wieś została otoczona przez żołnierzy Wehrmachtu i żandarmów. Hitlerowcy wypędzili z domów mieszkańców Niezdrowa i pod ścianą suszarni rozstrzelali wybranych 12 osób. Zginęli członkowie rodzin: Banachów, Szafrańców i Zająców. Wśród rozstrzelanych były kobiety i dzieci. Równocześnie podpalili gospodarstwo Stanisława Banacha, gdzie śmierć w płomieniach poniosła niewidoma Wiktoria Banach. Spalili także budynki Szafrańców i Pomorskich”[27].

W Żurowej, gm. Szerzyny, 9 lipca 1943 roku gestapo z Tarnowa zabiło matkę i czworo dzieci (Mikrut Eleonora oraz Józefa, Salomea, Adolf i Zygmunt). Jak stwierdzono: „zostali zamordowani za udzielanie pomocy zbiegłym jeńcom radzieckim. […] W tym samym dniu aresztowano dalszych członków rodziny Mikrutów”[28]. W Ostrowach Baranowskich, gm. Molas, 20 maja 1943 roku żandarmi z Nowej Dęby zabili Antoninę i Stanisława Hałdasiów oraz kpt. Wasyla Nowikowa. Czytamy: „Jeniec zbiegł z obozu w Majdanie Królewskim i ukrywał się u rodziny Hałdasiów. Hałdasiowie zginęli za udzielanie schronienia jeńcowi”. Poza tym zabito też Andrzeja Bańka i Jana Czachora „za rzekomą współpracę z rodziną Hałdasiów i przynależność do partyzantki”[29]. W Grabinach, przysiółek Rzędziny, gm. Czarna, 23 sierpnia 1944 roku „żołnierz Wehrmachtu z 78 dywizji piechoty zastrzelił kobietę podającą mleko radzieckim żołnierzom. Była to Maria Kurek”[30].

Z kolei w Godziębie, gm. Gniewkowo, 18 września 1944 roku „hitlerowcy powiesili w lesie w obecności robotników leśnych Jana Taraska za udzielanie pomocy zbiegłym z obozu w Glinkach jeńcom radzieckim. Zwłoki zakopano na miejscu egzekucji”[31]. Ostatni taki znany wypadek miał miejsce 22 stycznia 1945 roku we wsi Marchwacz, gm. Opatówek w dawnym województwie kaliskim. Jak czytamy: „Na szczególną uwagę zasługuje masowy mord na mieszkańcach wsi Marchwacz, gdzie oprócz ujętych 4 żołnierzy radzieckich zostało zamordowanych przez hitlerowców 62 mieszkańców wsi, w tym 8 nieletnich”[32].

Uciekinierom nierzadko nie odmawiano pomocy, w tym udzielano schronienia, mimo że nie można było liczyć z ich strony na jakiekolwiek wsparcie finansowe. Przykładowo, Krystyna Burda z Bażanówki w powiecie sanockim od stycznia 1942 roku do października 1944 roku ukrywała sowieckiego oficera chorego na gruźlicę kości. Jak pisze Janusz Gmitruk: „Szczególnie ofiarność względem skazanych na zagładę jeńców radzieckich zasługuje na podkreślenie i przypomnienie, ponieważ była to bezpośrednia humanitarna pomoc, za którą wieś oprócz represji i chorób przyniesionych przez jeńców, żadnych gratyfikacji materialnych otrzymać nie mogła. Chroniący się na wsi Żydzi polscy w pewnym stopniu mogli wspierać swoich opiekunów majątkowo, jeńcy radzieccy byli zaś ludźmi wyczerpanymi biologicznie, zdemoralizowanymi walką o przetrwanie w obozach, które w niczym nie przypominały jenieckich. Uratowanie jeńca radzieckiego wiązało się z przywróceniem go do normalnego życia i […] funkcjonowania”[33]. Ciekawe, że w dotychczasowej literaturze przedmiotu nie ma oddzielnej pozycji, w której podjęto by próbę opisania i podsumowania zjawiska udzielania jeńcom pomocy przez osoby niezwiązane z żadną konspiracją. Nieco lepiej wygląda sprawa wsparcia ofiarowanego im przez organizacje podziemne.

Wiele uwagi tej problematyce poświęcają autorzy zajmujący się ruchem ludowym, który bez wątpienia ma duże zasługi dla ratowania jeńców sowieckich – może nawet największe spośród wszystkich polskich ugrupowań konspiracyjnych. Już 10 sierpnia 1941 roku siedlecki komendant Batalionów Chłopskich Lucjan Koć „Jarząbek” wydał rozkaz, w którym nakazał udzielanie uciekinierom z obozów jenieckich „jak najdalej idącej pomocy”[34]. Czytamy w nim: „Należy zwrócić się z apelem do wszystkich Polaków bez względu na przekonania polityczne, aby cierpiącym w niewoli jeńcom okazali pomoc i serdeczność, w imię ogólnego humanitaryzmu. […] Nie wolno nam zapominać, że z tego samego karabinu lub pistoletu dziś zabija wróg jeńca sowieckiego, a jutro któregokolwiek z nas. Nie wolno nam obojętnie przypatrywać się masowemu wyniszczaniu jeńców wojennych”[35]. Bechowcy pomogli m.in. w zorganizowaniu masowej ucieczki z obozu w Suchożebrach we wrześniu 1941 roku. Akcję pomocy czerwonoarmistom prowadziły również komendy powiatowe BCh w Zamościu i Biłgoraju. Ludowcy z powiatów warszawskiego i garwolińskiego zorganizowali szlak przerzutu uciekających jeńców sowieckich do lasów lubelskich. Część uciekinierów przyjmowano do oddziałów BCh. Znalazło się w nich w sumie około 700 żołnierzy sowieckich[36].

Bardzo przychylnie, co zresztą całkowicie zrozumiałe, do sowieckich jeńców odnieśli się polscy komuniści. Można powiedzieć, że traktowali Sowietów jak współobywateli przyszłej światowej „ojczyzny proletariatu”. Z tego powodu komuniści od samego początku angażowali się w niesienie pomocy jeńcom sowieckim. Zdając sobie sprawę ze szczupłości posiadanego poparcia społecznego, organizację pomocy dla nich potraktowali jednak w dużej mierze instrumentalnie. W zbiegłych jeńcach widzieli bowiem szansę na powiększenie liczebności swoich oddziałów. W szeregach Gwardii Ludowej, a później Armii Ludowej znalazło się wielu byłych czerwonoarmistów. Stanowili oni znaczną część pierwszych partyzantów GL. Jednakże, jak się wydaje, ku zaskoczeniu samych członków Polskiej Partii Robotniczej większość byłych jeńców niechętnie podporządkowywała się rozkazom GL. Czerwonoarmiści przy pierwszej możliwej okazji próbowali przedostać się na wschód, na tereny przedwojennego ZSRS. Odchodząc, bardzo często zabierali ze sobą broń przekazaną im przez organizację. Julian Tobiasz szacuje, że z Lubelszczyzny z oddziałów GL tylko w 1943 roku odeszło 800–900 byłych jeńców, co doprowadziło do rozwiązania w tamtejszym II Obwodzie GL trzech (2, 4 i 5) z pięciu powstałych tam batalionów[37]. Tak tłumaczyła to Irena Paczyńska: „Mogły na to wpływać trudności związane z adaptacją w obcym narodowościowo i geograficznie środowisku, niepewność byłych jeńców, czy walka w szeregach GL zyska w kraju ojczystym taką ocenę, jak działalność w formacjach radzieckich. Dużą rolę odgrywały także tęsknota za ojczyzną, za bliskimi i chęć walki z Niemcami na własnej ziemi”[38].

Znacznie bardziej złożony stosunek do jeńców zbiegłych z niemieckiej niewoli miała Armia Krajowa. Żołnierze AK, owszem, wspierali uciekinierów, ale równocześnie zdarzały się brutalne akcje wybijania do nogi stworzonych przez nich grup partyzanckich i grup przetrwania (czyli takich, których głównym celem było uratowanie życia ich członków). Zjawisko to szczególnie się nasiliło po wydaniu przez gen. Bora-Komorowskiego we wrześniu 1943 roku rozkazu o zwalczaniu bandytyzmu. W literaturze historycznej wydawanej w PRL niemal każdy wyraz niechęci do jeńców traktowano jako niemal kolaborację. Także dlatego w publikowanych pracach podkreślano, że zjawisko likwidacji uciekinierów nie przybrało charakteru masowego, a lokalne struktury AK często udzielały wsparcia czerwonoarmistom uciekającym z obozów, np. na Podlasiu komendant Obwodu Związku Walki Zbrojnej w Siedlcach mjr Marian Zawarczyński „Ziemowit” i komendant Obwodu ZWZ w Białej Podlaskiej mjr Stanisław Małecki „Sulima” utworzyli specjalne patrole do przeprowadzania zbiegów do Lasów Parczewskich i Romanowskich. Jak pisze Stanisława Lewandowska: „W latach 1943–1944 spotykamy również ze strony terenowych ogniw AK na Podlasiu takie formy pomocy jak: odbijanie jeńców, przyjmowanie żołnierzy radzieckich do niektórych oddziałów wbrew oficjalnym dyrektywom”[39]. Zdarzyły się również wypadki przyjmowania byłych jeńców do oddziałów AK. Po kilkunastu zbiegów przyjęto do oddziałów leśnych m.in. na terenie obwodu siedleckiego i sokołowskiego. Z kolei w oddziale Antoniego Hedy „Szarego” znalazła się np. grupa zbiegów z obozu w Baryczy koło Końskich[40].

Dopiero po 1989 roku można było zwrócić uwagę, że polskie podziemie stanęło w czasie wojny przed iście „diabelską alternatywą”: czy kierując się humanitaryzmem, pomagać uciekającym jeńcom i ryzykować wzmocnienie ruchu komunistycznego, czy też zachować się w ten sposób wobec nich obojętnie lub nawet zwalczać powstające grupy, zabezpieczając się w ten sposób przed ewentualną infiltracją NKWD. Dystans kierownictwa polskiego podziemia do problemu uciekających z niewoli jeńców sowieckich interesująco, jako jeden z nielicznych naukowców, przedstawił Adam Puławski[41]. O tym, że nie były to obawy bezpodstawne, świadczy przykład partyzanckiego konfliktu między Polakami a Sowietami na kresach północno-wschodnich II RP. W 1943 roku w Nowogródzkiem doszło właściwie do wojny podjazdowej między partyzantką polską i sowiecką, co dobrze opisał Zygmunt Boradyn[42]. Na Lubelszczyźnie co najmniej jeden uciekinier znalazł się po wkroczeniu Sowietów w strukturach Urzędu Bezpieczeństwa. Odmiennie już jednak wyglądała sytuacja na kresach południowo-wschodnich, czyli na Wołyniu i w Galicji Wschodniej, gdzie niejednokrotnie dochodziło do polsko-sowieckiej współpracy wobec zagrożenia ze strony Ukraińskiej Powstańczej Armii. W szeregach sowieckiej partyzantki znalazło schronienie 5–7 tysięcy Polaków, a niektóre oddziały, np. ten im. Feliksa Dzierżyńskiego, składały się z nich niemal wyłącznie. Choć zdarzały się pojedyncze zabójstwa Polaków dokonywane przez Sowietów, to nie przerodziły się one w większe starcia[43].

Można zauważyć, że w publikacjach wydawanych w ostatnich latach pojawiła się niepokojąca tendencja do sprowadzania działalności różnych grup partyzanckich i grup przetrwania złożonych z byłych jeńców wyłącznie do zjawiska bandytyzmu. Choć niewątpliwie zdarzały się wypadki brutalnego postępowania z ludnością cywilną, to jednak uznanie wszystkich uciekających czerwonoarmistów za zwykłych bandytów jest – delikatnie mówiąc – dużym uproszczeniem[44]. Tego typu postawy można zaobserwować zwłaszcza u historyków niekryjących swoich sympatii do ruchu narodowego, który zdecydowanie negatywnie odniósł się do problemu sowieckich jeńców uciekających z niewoli. Jak wiadomo, 1 grudnia 1942 roku Dowództwo Główne Narodowych Sił Zbrojnych wprost poleciło likwidować sowieckie grupy. Badacz ruchu narodowego Marek Jan Chodakiewicz przyznaje: „Od chwili swojego powstania oddziały leśne AS NSZ koncentrowały się przede wszystkim na akcjach antykomunistycznych i antybandyckich, które często się na siebie nakładały. Zaiste wydaje się, że Narodowe Siły Zbrojne traktowały wszystkie oddziały prosowieckie jako bandyckie”[45]. Jak wynika z pracy Chodakiewicza, jesienią 1942 roku partyzanci NSZ por. „Lecha” (Jerzego Niewiadomskiego) zwabili ich w zasadzkę i zlikwidowali w powiecie kraśnickim grupę 18 zbiegłych jeńców sowieckich. Największa egzekucja miała miejsce pod Rząbcem, gdzie w 1944 roku Brygada Świętokrzyska NSZ po bitwie z oddziałem AL i grupą sowieckiej partyzantki rozstrzelała 67 czerwonoarmistów[46]. Skala egzekucji i prawdopodobnie obawa, by władze komunistyczne nie zażądały od Amerykanów ekstradycji żołnierzy NSZ, którzy przedostali się na zachód, sprawiła, że w literaturze dotyczącej Brygady Świętokrzyskiej zaczęto forsować teorię, jakoby jeńcy zostali zabici w czasie „tłumienia buntu”[47]. Ów rzekomy bunt w rzeczywistości polegał na tym – co jasno wynika z opublikowanej kroniki Brygady – że jeńcy prowadzeni na egzekucję, kiedy zrozumieli, co ich czeka, rzucili się do ucieczki. Z faktu, iż wszyscy jeńcy zostali zabici, można wywnioskować, że partyzanci NSZ dobili rannych. By jednak nie tworzyć obrazu czarniejszego niż w rzeczywistości, warto wspomnieć, że – jak wynika ze wspomnień Władysława Kołacińskiego „Żbika” – także w oddziałach NSZ trafiali się zbiegli jeńcy[48].

Jak widać, temat stosunku polskiego podziemia do zbiegłych z niewoli jeńców sowieckich wciąż czeka na pełne opracowanie. I nie jest to bynajmniej jedyna niewyjaśniona przez historyków kwestia dotycząca tej problematyki. Przynajmniej częściowo wynika to z niechęci do zajmowania się tym tematem. Choć dokonany przez Niemców mord na czerwonoarmistach był jedną z większych tragedii, jakie w czasie II wojny światowej miały miejsce na ziemiach polskich, temat ten żywo kojarzy się z latami uzależnienia od ZSRS i propagowanej w okresie PRL urzędowej przyjaźni polsko-radzieckiej, co siłą rzeczy zniechęca do prowadzenia pogłębionych badań. Wymownym świadectwem zaniedbań pozostają cmentarze jenieckie, na których po dziś dzień większość mogił pozostaje bezimienna. Po wizycie na takim cmentarzu w Szebniach, poruszona anonimowością grobów czerwonoarmistów, polska noblistka Wisława Szymborska w przejmującym wierszu wskazała na ograniczenia pracy historyków: „To duża łąka. Ile trawy przypadło na jednego? […] Historia zaokrągla szkielety do zera. Tysiąc i jeden to wciąż jeszcze tysiąc”[49].

ANDRZEJ RYBAK

Losy jeńców sowieckich w Stalagu 319 w Chełmie

Obozy jenieckie w dystrykcie lubelskim były tylko niewielką częścią całego systemu jenieckiego, który funkcjonował podczas II wojny światowej zarównno na terytorium III Rzeszy, jak i na terenach krajów okupowanych przez Niemców – w tym w Generalnym Gubernatorstwie.

Pierwsze obozy dla jeńców sowieckich nieprzypadkowo zostały zlokalizowane na terenie trzech przygranicznych powiatów Generalnego Gubernatorstwa i ZSRS, tj. w Białej Podlaskiej (Stalag 307), Chełmie (Stalag 319) i Zamościu (Stalag 325). Rozmieszczenie tych obozów związane było z bliskością granicy oraz liniami kolejowymi przebiegającymi przez te ziemie. Głównym zadaniem obozów było przyjęcie pierwszej fali jeńców sowieckich wziętych do niewoli w początkowej fazie walk w regionach nadgranicznych. Przez krótki okres jednostki te pełniły rolę obozów frontowych. Ogółem w dystrykcie lubelskim w latach 1941–1944 funkcjonowały 32 różnego typu obozy dla jeńców sowieckich (w tym obozy stałe, obozy przejściowe, obozy pracy, oddziały robocze)[1]. Przeszło przez nie od 350 do 400 tysięcy osób, z których około 250 tysięcy zginęło[2].

Dzieje Stalagu 319 w Chełmie stanowią najtragiczniejszą kartę historii miasta i regionu. Pomimo tego, że oby ten był tylko jednym z elementów całego systemu obozów jenieckich w dystrykcie lubelskim, miał jednak charakter odrębny w stosunku do tego samego typu obozów funkcjonujących w tamtym czasie na Lubelszczyźnie. Stalag 319 oraz podległe mu podobozy i filie w regionie były przede wszystkim najdłużej istniejącym zespołem obozów jenieckich na terenie Lubelszczyzny (22 czerwca 1941 – lipiec 1944 roku). Przez jego ziemianki i baraki przeszło szacunkowo 200 tysięcy jeńców różnej narodowości, z których około 98 tysięcy zginęło. Obóz chełmski był w pełnym tego słowa znaczeniu obozem międzynarodowym. Niemcy przetrzymywali w nim przede wszystkim wziętych do niewoli żołnierzy Armii Czerwonej różnej narodowości, w tym Polaków. W okresie późniejszym znaleźli się tu jeńcy francuscy, brytyjscy, belgijscy i włoscy. Pod koniec istnienia obozu więziono w nim partyzantów z 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty Armii Krajowej, którzy dostali się do niewoli w trakcie akcji „Burza”[3].

Decyzja o utworzeniu w Chełmie obozu jenieckiego dla żołnierzy Armii Czerwonej zapadła 10 kwietnia 1941 roku w dowództwie V Okręgu Wojskowego Wehrmachtu z siedzibą w Stuttgarcie. W pierwszym okresie utworzono komendanturę obozu, która zajęła się dalszymi działaniami organizacyjnymi. Obóz otrzymał wówczas oficjalną nazwę Stalag 319 Cholm[4].

Budowę obozu głównego (Stalag 319 A) Niemcy rozpoczęli w pierwszej dekadzie czerwca 1941 roku, mniej więcej dwa tygodnie przed rozpoczęciem działań wojennych. Początkowo prace ograniczyły się do ogrodzenia terenu przy zbiegu ulicy Okszowskiej i Rampy Brzeskiej drutem kolczastym, wybudowania wieżyczek strażniczych i kilku baraków w pobliżu huty szkła „Mira”. W budynku administracyjnym huty znalazła swoją siedzibę komendantura. Według danych niemieckich obóz mógł pomieścić do 12 tysięcy osób. Jego całkowita powierzchnia przekraczała 60 hektarów. W ciągu trzech lat funkcjonowania przez Stalag 319 A przeszło szacunkowo 100 tysięcy jeńców sowieckich, z których około 60 tysięcy poniosło śmierć, głównie z powodu głodu i chorób. Obóz został zlikwidowany w kwietniu 1944 roku – pozostali w nim jeńcy zostali wywiezieni do Skierniewic, gdzie Stalag 319 funkcjonował do sierpnia 1944 roku pod tą samą nazwą. Na jego miejscu działał obóz przejściowy – Dulag 121[5].

Drugim co do wielkości obozem wchodzącym w skład Stalagu 319 był podobóz B, określany w nazewnictwie niemieckim jako Stalag 319 B Cholm. Został zlokalizowany na polach między ulicami: Lwowską, Wojsławicką, Bazylany i Katowską na obszarze blisko 86 hektarów. Powstały pod koniec czerwca 1941 roku, w początkowym okresie nie posiadał żadnych pomieszczeń mieszkalnych. Jeńcy, bez względu na pogodę, przebywali pod gołym niebem, śpiąc na marglistej ziemi, która po deszczu zamieniała się w błoto. Dopiero jesienią 1941 roku władze obozowe zezwoliły na budowę prymitywnych ziemianek oraz postawienie namiotów. Na wschód od obozu (teren dzisiejszego cmentarza komunalnego) znajdował się lazaret. Z dokumentów niemieckich wynika, że pojemność obozu wynosiła 6 tysięcy osób. Według danych z listopada 1941 roku w Stalagu 319 B więzionych było 28 277 jeńców sowieckich. Łącznie przez obóz przeszło szacunkowo 80 tysięcy jeńców. Liczbę ofiar ocenia się na 30 tysięcy. Stalag 319 B został zlikwidowany w kwietniu 1944 roku[6].

Kolejny podobóz, Stalag 319 C, został zlokalizowany przy ulicy Rampa Brzeska na wysokości przejazdu kolejowego, w odległości około 150 metrów na północ od obozu macierzystego, Stalagu 319 A. Pierwsi jeńcy sowieccy trafili tu w lipcu 1941 roku. Także w tym podobozie początkowo nie było pomieszczeń mieszkalnych, dopiero w lipcu 1942 roku została zakończona budowa około 50 drewnianych baraków. Według danych niemieckich obóz mógł pomieścić 5 tysięcy jeńców. W początkowym okresie funkcjonowania pełnił on rolę obozu przejściowego – jeńcy sowieccy przebywali tu w miarę krótko i transportowano ich dalej, do innych obozów na terenie ówczesnej Rzeszy. Od sierpnia 1942 roku w Stalagu 319 C przebywali jeńcy francuscy, brytyjscy i belgijscy. Byli to podoficerowie, których skierowano do Chełma za różnego rodzaju przewinienia – głównie za odmowę pracy na rzecz III Rzeszy. Wszyscy jeńcy alianccy przed czerwcem 1943 roku zostali wywiezieni z obozu chełmskiego w nieznanym kierunku. Kolejnymi więźniami obozu byli oficerowie i żołnierze włoscy przywiezieni do Chełma na przełomie października i listopada 1943 roku.

Wszystkie obozy w Chełmie zajmowały obszar blisko 180 hektarów.

Chełmskiemu Stalagowi 319 podporządkowany był również obóz jeniecki w Żmudzi, określany jako Stalag 319 D. Funkcjonował on od lipca 1941 do października 1943 roku na terenie miejscowej gorzelni, gdzie jeńcy mieszkali w kilku barakach otoczonych ogrodzeniem z drutu kolczastego. Przetrzymywani tu jeńcy sowieccy byli zatrudniani głównie do prac w leśnictwie, rolnictwie oraz przy budowie dróg. Ogółem w obozie zginęło około 450 więźniów, pochowanych potem na cmentarzu jenieckim[7].

Kolejny podobóz Stalagu 319 został umiejscowiony w koszarach 9 Pułku Artylerii Ciężkiej we Włodawie (Stalag 319 E). Istniał od lipca 1941 roku. Według danych z listopada 1941 roku przebywało w nim 5209 jeńców sowieckich. Ocenia się, że w czasie trzech lat funkcjonowania Niemcy zagłodzili i zamordowali tu od 12 do 15 tysięcy jeńców. Ich zwłoki były grzebane za koszarami w zbiorowych mogiłach[8].

Obozowi jenieckiemu w Chełmie podlegał również oddział roboczy jeńców sowieckich w Żulinie. Komando zostało zorganizowane we wrześniu 1941 roku. Przeciętnie liczyło około tysiąca jeńców, którzy byli zatrudniani przy robotach kolejowych oraz pracach rolnych. Obóz został zlikwidowany w 1942 roku[9].

Kolejne jenieckie komando robocze ze Stalagu 319 znajdowało się w Hrubieszowie. Istniało od 1943 do 1944 roku. W jego skład wchodziło około 120 jeńców, którzy byli zatrudniani przy różnego rodzaju pracach na terenie miasta[10].

Stalag 319/Z w Zamościu – podobóz – funkcjonował w tym mieście od marca do kwietnia 1944 roku. Najprawdopodobniej Niemcy zatrudniali tam jeńców z obozu chełmskiego przy pracach ewakuacyjnych, które w związku ze zbliżającym się frontem wschodnim ruszyły wówczas pełną parą[11].

Eksterminacja jeńców sowieckich rozpoczynała się już na etapie ich transportowania do obozów chełmskich. Pierwszych jeńców do Stalagu 319 A doprowadzono w godzinach popołudniowych już 22 czerwca 1941 roku, a więc w dniu wybuchu wojny między III Rzeszą a ZSRS[12]. Piesza kolumna miała liczyć od 100 do 250 jeńców. Przybyłych żołnierzy natychmiast zaangażowano do rozbudowy obozu. Trasy pieszych transportów formowanych na terenach przyfrontowych prowadziły drogami z kierunku Dorohuska, Hrubieszowa, Zamościa przez Krasnystaw i Rejowiec do Chełma[13]. Każda z kolumn liczyła od kilkuset do kilku tysięcy jeńców. Wśród nich byli ranni, kontuzjowani oraz chorzy. Pilnowali ich żołnierze Wehrmachtu z gotowymi do strzału karabinami. Pędzonym żołnierzom nie dawano jeść i  odmawiano wody mimo panujących upałów. Podawania im żywności i wody zakazywano również ludności cywilnej pod groźbą zastrzelenia. Ochrona rozstrzeliwała natychmiast tych jeńców, którzy próbowali podnieść cokolwiek z przydrożnego pola. Tych, którzy nie wytrzymywali tempa marszu i pozostawali w tyle, żołnierze niemieccy rozstrzeliwali lub dobijali kolbami karabinów[14].

Główną trasą pieszego transportu do Stalagu 319 była szosa z Kowla do Chełma. Tą arterią, nierzadko w długotrwałym marszu, doprowadzano do obozu największe, bo wielotysięczne, kolumny jeńców, formowane w punktach zbornych w strefie operacyjnej. Jedną z nich, liczącą kilka tysięcy czerwonoarmistów wziętych do niewoli, pędzono aż od Żytomierza. Większość po drodze została rozstrzelana przez konwojentów, nie mieli już bowiem siły dalej iść. Do Chełma doprowadzono z tej grupy zaledwie kilkuset. Pod samym miastem Niemcy polecili jeńcom pozdejmować płaszcze, buty i zostawili ich w podartych koszulach[15]. Wraz z jeńcami sowieckimi prowadzono niemałe grupy ludności cywilnej (głównie Polaków), które Niemcy zatrzymali w trakcie budowy różnego rodzaju umocnień w rejonach nadgranicznych. Polacy pochodzili głównie z Wołynia, okolic Lwowa i Kołomyi. Dzięki aktywnej działalności Polskiego Komitetu Opiekuńczego w Chełmie zostali zwolnieni do wiosny 1942 roku[16].

W związku z tym, że linia frontu szybko przesuwała się na wschód, władze niemieckie podjęły w lipcu 1941 roku decyzję o przewożeniu jeńców transportem kolejowym. W pierwszych miesiącach wojny w ciągu doby przychodziło po kilka pociągów transportowych, z których każdy liczył od kilku do kilkunastu wagonów. Transportom towarzyszyła silna eskorta, która przy próbach ucieczek strzelała nie tylko do uciekających, ale również do pozostałych jeńców. Jeńcy przewożeni koleją byli pozbawieni dostępu do wody i żywności. Potrzeby fizjologiczne załatwiali na miejscu. Po kilku dniach takiej podróży znajdowali się w stanie krańcowego wyczerpania[17]. Nierzadko z wagonu, którym przewożono około 100 jeńców, wynoszono 20 zwłok tych, którzy nie wytrzymali straszliwych warunków. Pozostałym przy życiu kazano iść szpalerem między Niemcami w stronę bramy obozowej. Gdy przechodzili, liczono ich, bito drewnianymi pałkami i popędzano. Liczba jeńców wychodzących i wynoszonych z wagonów wskazywała, że w żadnym wypadku nie mogli oni w wagonie siedzieć, ale tylko stać, stłoczeni jeden przy drugim. Według relacji chełmskich kolejarzy do Stalagu 319 przychodziły takie transporty, że żaden z jeńców nie mógł wyjść z wagonu o własnych siłach[18].