Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu

Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64142-99-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jerzy Giedroyc. Do Polski ze snu

Epicko zakrojona opowieść o Jerzym Giedroycu, jego pokoleniu i formacji intelektualnej, Instytucie Literackim i „Kulturze”. Magdalena Grochowska pasjonująco pisze o sile promieniowania paryskiego miesięcznika i gronie jego twórców. Osoba Redaktora i jego dzieło to, jak zauważa autorka, temat-labirynt, budowla wielopiętrowa, wędrówka w czasie i przestrzeni – od międzywojnia w wiek XXI, podróż poprzez literaturę i koncepcje polityczne, podróż po wielu kontynentach, wędrówka między Wschodem i Zachodem.

Książka zdobyła m.in. Nagrodę Historyczną tygodnika „Polityka”, nagrodę miesięcznika „Odra” oraz Nike czytelników 2010.

Wydanie uzupełnione, opatrzone przedmową profesora Andrzeja Friszke.

Polecane książki

Tomasz Król niby jest pianistą, niby jest rzeźbiarzem, niby wie, o co mu w życiu chodzi. Niby, bo coraz mniej rzeczy jest pewien. Zagadka numer jeden, w której się pogrąża z każdym krokiem, coraz bardziej czując jej kres, lecz coraz mniej i ją i siebie rozumiejąc: co się stanie, gdy zabije ostatnią ...
Najważniejszym obowiązkiem Toma, jako ucznia starego Gregory’ego, jest dbanie o to, by siły zła nie szkodziły mieszkańcom Hrabstwa. Ostatnie wydarzenia i starcie z Złym sprawiły, że stosunki między uczniem a mistrzem nie układają się tak, jak powinny. Nie raz i nie dwa Tom, by ocalić życie, skor...
"Jest takie pytanie, które lubią zadawać wszyscy. Irytujące pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi, i które zawsze wprawia w gorszy nastrój… Dlaczego jesteś sama? Liz Tuccillo udaje się osiągnąć rzecz niemożliwą: z brutalną szczerością i niesłychanym poczuciem humoru daje nam całkiem świeże sp...
Pragnąc zachować coraz bardziej zacierający się obraz tamtych ludzi i tamtych wydarzeń, Autor postanowił ocalić od zapomnienia przynajmniej garstkę uczestników tamtych wydarzeń. Doktor Gibasiewicz swoją postawą, swoją pasją, której poświęcił ostatnie 15 lat, ocala od zapomnienia biografie wielu swoi...
Miliarder obdarzony przez los niezwykłą wyobraźnią i zmysłem marketingowym. Wielokrotny rekordzista świata. Filantrop. Łowca talentów. Charyzmatyczny przywódca. „Doktor Yes”. Reformator przemysłu muzycznego i lotniczego. Ryzykant, który wielokrotnie spoglądał śmierci w oczy. Autor hasła „screw i...
Monografie Prawnicze to seria, w której ukazują się publikacje omawiające w wyczerpujący sposób określone instytucje czy zagadnienia prawne. Adresujemy ją przede wszystkim do prawników poszukujących wnikliwego ujęcia tematu, łączącego teorię (poglądy doktryny, elementy prawnoporównawcze) i praktykę ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Magdalena Grochowska

Dla Asi

Nie zważaj na wiatr, który ci w oczy
dmucha,

…nie daj się z gór znosić
wiatrom…

Czesław Straszewicz

Wprowadzenie

Wśród książek, które o Jerzym Giedroyciu napisano,
opowieść Magdaleny Grochowskiej wyróżnia się nie tylko dlatego, że
obejmuje całość życia Redaktora, ale jest też historią „Kultury”
i kręgu jej najbliższych współpracowników. Książka powstała
w wyniku lektury roczników „Kultury”, wspomnień Giedroycia i osób,
które z nim współpracowały, oraz jego korespondencji. Autorka
nie koncentruje się na omawianiu zawartości pisma, od takich analiz
są inne książki. Tworzy opowieść o ludziach i ich dziele,
buduje portret psychologiczny, socjologiczny, ideowy, kreśli sylwetki
i niezwykłe losy postaci z kręgu „Kultury”. Grochowska jest
pisarką, eseistką. Korzysta z dorobku historyków, ale może sobie
pozwolić na większą swobodę w konstruowaniu obrazu, wydobywaniu tego,
co podkreśla ton, klimat, charakter i tło opisywanych zdarzeń. Ta
metoda pozwala na żywość narracji, maksymalnie zbliża do opisywanych
postaci. Wydaje się, że w czasie lektury widzimy je, czujemy ich
obecność, sami je obserwujemy.

Jerzy Giedroyc był niezwykłym człowiekiem. Od czasów
przedwojennych przedmiotem rozmów, dociekań, fascynacji i wrogości. To
niezwykłe zainteresowanie narastało po wojnie, osiągając kulminację
w połowie lat pięćdziesiątych, i trwało właściwie do końca
jego życia. Giedroyc przyciągał uwagę, niepokoił, drażnił. Trudno
było zachować wobec niego obojętność.

Powód tych uczuć nie był osobisty. Namiętności
budziły pisma redagowane przez Giedroycia – przed wojną „Bunt
Młodych” i „Polityka”, po wojnie „Kultura”. Giedroyc
wprowadzał niepokój i dysonans w uporządkowane koleiny
ideologiczno-środowiskowe, w ramach których trwały pewne schematy
myślenia. Przed wojną – choć konserwatysta – był otwarty
na problemy społeczne, chłodny wobec Kościoła i zdecydowany
w obronie praw Ukraińców. Wprawdzie człowiek sanacji, ale ciągle ją
krytykujący, aż zakazano rozprowadzania jego tygodnika w normalnej
sieci kolportażu. Wróg Sowietów i rosyjskiego imperializmu, ale
zafascynowany rosyjską kulturą. Po wojnie antykomunistyczny emigrant,
który unika prostej antykomunistycznej retoryki i szuka różnic
wśród komunistów. W polskim Londynie długo traktowany jako postać
dwuznaczna, wyrzekająca się powrotu do Lwowa i Wilna, kwestionująca
legalizm, szukająca kontaktów z krajowymi komunistami. Przez
rządzących Polską komunistów uważany za mistrza „dywersji
ideologicznej” i – słusznie – akuszera opozycji demokratycznej,
sojusznika rosyjskich dysydentów i nastawionych wrogo wobec Związku
Sowieckiego Ukraińców. Człowiek żyjący Polską, służący
polskim sprawom całe życie, bez urlopów i bez życia osobistego,
a zarazem stanowczy wróg polskiego nacjonalizmu, myślący kategoriami
przyszłości całego wschodu Europy. O tym wszystkim opowiada książka
Magdaleny Grochowskiej.

Czy Giedroyc był Polakiem? Na to prowokacyjne
pytanie Grochowska odpowiada słowami Redaktora: „gdyby ktoś mnie
zapytał o ojczyznę, to bym odpowiedział, że jest nią wschodnia
Europa”. Dopowiedzmy. W rozmowie z Mirosławem Supruniukiem wyznał:
„Można powiedzieć, że jestem w pewnym sensie spadkobiercą
Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Problemy białoruskie, ukraińskie,
litewskie czy rosyjskie są dla mnie sprawami bardzo bliskimi. Nasza
rola w świecie zależy od tego, jaką pozycję możemy zająć czy
zajmujemy na wschodzie Europy”. Podobnie zapewne odpowiedziałby
Piłsudski i chyba to ważny powód, dla którego Giedroyc związał
się z obozem piłsudczyków. I był aktywny przed wojną w różnych
kręgach i inicjatywach związanych z budowaniem pozytywnych relacji
polsko-ukraińskich, by wspomnieć pismo „Wschód” czy „Biuletyn
polsko-ukraiński”. O tych ciekawych i trochę tajemniczych
przedsięwzięciach warto byłoby poczytać nieco więcej.

Chęć budowania dialogu i w konsekwencji pomostu
na Wschód, by zmierzać do rozbicia imperium rosyjskiego (czy
sowieckiego, to bez znaczenia), należała do cech charakterystycznych
głównego nurtu piłsudczyków. Z różnych powodów realizowana
była jednak niekonsekwentnie, co też stanowiło przedmiot rozważań
i krytyki na łamach „Buntu Młodych”. Z obozem piłsudczyków
łączyła Giedroycia także wizja silnego państwa, mocnej władzy
i krytycyzm wobec demokracji. Czy Giedroyc i jego pisma były
częścią obozu konserwatywnego? Z odpowiedzią na to pytanie, jak
również z określeniem ich miejsca w obozie sanacyjnym ma wielkie
kłopoty tak wnikliwy badacz, jak Rafał Habielski, w najważniejszej
książce poświęconej próbie rekonstrukcji poglądów Giedroycia w tym
okresie (Dokąd nam iść wypada? Jerzy Giedroyc. Od „Buntu
Młodych” do „Kultury”, Warszawa 2006). Formalne związki
z konserwatystami były jednak, zwłaszcza na początku, oczywiste,
o czym przekonują dokumenty opublikowane przez biografa Giedroycia
Marka Żebrowskiego. Reprodukuje on archiwalny dokument: skład Rady
Naczelnej powstałego w 1933 roku Zjednoczenia Zachowawczych Organizacji
Politycznych. Wśród członków Rady Naczelnej Zjednoczenia, którego
prezesem był senator Janusz Radziwiłł, figuruje Giedroyc, a także
Aleksander Bocheński i Ksawery Pruszyński, ważne pióra „Buntu
Młodych”. Związki ze środowiskiem konserwatystów, rozpoczęte pod
koniec lat dwudziestych trwały co najmniej do 1935 roku.

Dlaczego tak ważny dla Giedroycia był
Piłsudski? W rozmowie z Barbarą Toruńczyk w 1981 roku
mówił, że Marszałek to „polityka zagraniczna, odbudowa roli
wojska w Polsce. I reforma konstytucji, którą trzeba było
zreformować. Jeżeli chodzi o mnie, to […] zapłodniła mnie
jego koncepcja federacyjna. Realizm. Rola legendy w historii
Polski. Elastyczność polityczna, odwaga przeprowadzania pewnych
koncepcji, nawet jeżeli były niepopularne w społeczeństwie”
(Rozmowy w Maisons-Laffitte, 1981, Warszawa
2006).

Giedroyc i jego środowisko byli antyendeccy, gdyż
nie da się pogodzić wąskiej, ściśle etnicznej wizji polskości
z szerokim i nieegoistycznym myśleniem o narodach graniczących
z Polakami na wschodzie. Grochowska pisze, że wielokrotnie Giedroyc
podkreślał: „dla Polski – równie groźna jak sowietyzm – jest
mentalność endecka”. Habielski cytuje wypowiedziane przed wojną
słowa Adolfa Bocheńskiego: „sprzeciwiamy się nacjonalizmowi, gdy
dąży on do wielkości swego narodu przez krzywdzenie narodowości
innych” oraz „my wielkość Polski łączymy z wielkością
Rzeczypospolitej, obóz narodowy z bezwzględnym opanowaniem tej
Rzeczypospolitej przez element polski”. Na podstawie lektury roczników
„Buntu Młodych” i „Polityki” Habielski ocenia, że pole różnic
z endekami stanowiła polityka wobec mniejszości i geopolityka,
a także kult Piłsudskiego, niemniej stosunek do endeków był
skomplikowany. Szukano zwłaszcza możliwości porozumienia z młodym
pokoleniem endeków, także z ONR, choć takie próby nie dawały
rezultatu. O tych incydentalnych kontaktach Giedroyc wspominał także
w Autobiografii na cztery ręce, najważniejszej
opowieści o swoim życiu, spisanej przez Krzysztofa Pomiana.

Stosunek do endecji był też ściśle związany
z postrzeganiem roli Kościoła i katolicyzmu oraz odniesieniem do
tak zwanej kwestii żydowskiej. W swoich pismach Giedroyc deklarował
jednoznacznie pozytywny stosunek do Kościoła, uznając nierozłączne
związki polskości i katolicyzmu. Ale zarazem w programowym
oświadczeniu zespół „Polityki” napisał, że celem pisma jest
otrząśnięcie polskiego katolicyzmu z „martwoty i rutyny” oraz
„pchnięcie go na bardziej dynamiczne, twórcze tory”. Obecnością
Żydów w Polsce zajmowano się w miarę narastania antysemityzmu,
stwierdzając obcość społeczeństwa żydowskiego. „Ulegaliśmy
w jakiejś mierze nastrojom” – cytuje Grochowska słowa
Giedroycia. Akceptowano asymilację do kultury polskiej nielicznych,
postulując emigrację mas żydowskich do Palestyny. O tym, że nie
było to stanowisko błędne, Redaktor przekonywał Barbarę Toruńczyk
jeszcze w 1981 roku.

Te uwagi prowadzą do wniosku, że w „Buncie
Młodych” i „Polityce” nie mogłyby się pomieścić osoby tak
ważne dla późniejszej „Kultury” jak Jerzy Stempowski, Józef
Czapski, Gustaw Herling-Grudziński, Zofia i Zygmunt Hertzowie, Czesław
Miłosz, a pewnie też Juliusz Mieroszewski, gdyż takiego stanowiska
nie mogliby zaakceptować. W latach czterdziestych Giedroyc dokonał
znacznego przewartościowania swoich poglądów i otworzył się na
nowe środowiska, nowe idee i nowych ludzi. Zarazem pewne fundamenty
pozostały trwałe i wyznaczały kierunek: wizja wielkiej tradycji
Rzeczypospolitej i opartej na niej aktywnej polityki wschodniej,
a także unikanie powiązań ideologicznych na rzecz myślenia
kategoriami państwa traktowanego jako byt nadrzędny, podmiot myślenia
politycznego.

Próbując odpowiedzieć, co łączyło przedwojenne
pisma Giedroycia i „Kulturę”, Rafał Habielski podkreślał sprawy
formalne: charakter pisma, które jest formą działania politycznego,
oddziałuje przez treść kierowaną do elitarnego czytelnika, pisma
zdominowanego przez problematykę polityczną, szczególną rolę
głównego publicysty, twórcy myśli politycznej, którym przed wojną
był Adolf Bocheński, a po wojnie stał się Juliusz Mieroszewski. Pod
względem ideowym trwała była niechęć do etnicznego nacjonalizmu,
wyraźnie wzmocniona po wojnie, która „stała się jakby znakiem
firmowym «Kultury»”, i zdecydowany sprzeciw wobec wszelkich
przejawów antysemityzmu. Podobna była skłonność do nieulegania
iluzjom, podejmowania tematów tabu, pojmowanie polityki jako materii
zmiennej, aideologicznie i pragmatycznie. Dyrektywa sprowadzała się
do przekonania, „że przy zachowaniu stałości zasad, u których
podstaw leżała idea niepodległości Polski i jej niezależności od
ZSRR, zmieniać można – w miarę zmian rzeczywistości – program
i pomysły”. Trwała była zasada szukania porozumienia z Ukraińcami
i w imię tego akceptacja utraty Kresów, łączona z nadzieją na
nieuchronny rozpad ZSRR.

Lata wojny i służby w armii Andersa były czasem
nowych doświadczeń redakcyjnych oraz budowania zalążków powojennego
zespołu. Wtedy Giedroyc blisko współpracował z Józefem Czapskim,
poznał Zofię Hertz i Gustawa Herlinga-Grudzińskiego. Z tym
zespołem zaraz po wojnie uruchomi we Włoszech Instytut Literacki
i zacznie wydawać książki, a w 1947 roku opublikuje pierwszy numer
„Kultury”.

Swoje wojenne losy w sarkastycznym tonie
Giedroyc opisał zwięźle we wrześniu 1946 roku w pierwszym
powojennym liście do Stefana Kisielewskiego, w latach trzydziestych
współpracownika „Buntu Młodych”, autora wydanej właśnie powieści
Sprzysiężenie, w której Redaktor został
sportretowany. „Od 39 roku bawię się w Kassandrę (to jest wersja
pochlebna dla mnie). W każdym razie niewiele się mnie udawało. Po
romantycznym okresie rumuńskim, gdzie zyskałem sobie m.in. dozgonną
przyjaźń i zaufanie prof. Kota i gdzie przez 5 miesięcy po wejściu
Niemców bawiłem się w polskiego ambasadora, poszedłem w sołdaty
w dosłownym tego słowa znaczeniu. Do 43 roku pociłem się, to chyba
było ważniejsze [? – słowo częściowo nieczytelne, AF] zajęcie,
potem przez dwa lata bez większego powodzenia wydawałem «Orła
Białego» i mąciłem kadź swarów narodowych, aż wdzięczni rodacy
z powrotem mnie odesłali do czyszczenia czołgów. Obecnie z piersią
usianą medalami zamierzam osiąść we Włoszech i z powrotem
robić zamieszanie”. Dalej pisał, że stworzył Instytut Literacki
„z własną drukarnią i jako instytut polski zamierzam wydawać
książki raczej unikając polityki, a zajmując się literaturą,
kulturą, problemami społeczno-gospodarczymi, przekładami z obcych
języków, popularyzowaniem nauki etc. Dorobek jest niezbyt wielki, jak
dotychczas, ale mam nadzieję, że to się jakoś rozkręci. Piszę
o tym obszernie do Ola Bocheńskiego”. Prosił o nadesłanie
szeregu książek wydanych w kraju, pytał o możliwość otrzymywania
ciekawszych periodyków, „moje wydawnictwa postaram się wysyłać na
redakcję. Może dojdą”.

List ten przewiózł Dominik Horodyński, wówczas
członek redakcji wydawanego przez grupę Bolesława Piaseckiego
tygodnika „Dziś i Jutro”. Horodyński widział się z Giedroyciem
i długo rozmawiał. List został mu odebrany na lotnisku w Warszawie,
po czym przepisany w UB, i jego kopia znajduje się dziś w archiwum
IPN, podobnie jak Plan wydawania książek polskich we
Włoszech. Zakładając zniszczenie ogromnej części maszyn
drukarskich w Polsce, Giedroyc proponował drukowanie we Włoszech
polskich książek literackich i naukowych. Był to jeden z pierwszych
niezwykłych pomysłów Redaktora.

List do Aleksandra Bocheńskiego, wówczas jednego
z liderów grupy „Dziś i Jutro”, pisany tego samego dnia,
oprócz próśb o książki z przedwojennej biblioteki, roczniki
„Buntu Młodych” i wybór tekstów Adolfa Bocheńskiego, który
miał zamiar wydać, zawierał także szerszą refleksję: „Sądzę,
że nasze role się uzupełniają i że idziemy do wspólnego celu, tylko
z przeciwnych stron. Różnimy się może w tym, że ja zaczynam coraz
bardziej myśleć w kategoriach europejskich, a nie wąsko polskich
czy środkowo-wschodnich, i że mam ambicję stworzenia sloganów
nowej rewolucji, rewolucji antykapitalistycznej i antykomunistycznej
jednocześnie. W każdym razie zradykalniałem przez te parę lat
znacznie więcej niż wy. Licząc się bowiem w perspektywie paru lat
z konfliktem sowiecko-amerykańskim obawiam się, że z tego konfliktu
Europa wyjdzie zupełnie zdruzgotana, a zwycięstwo bardzo prawdopodobne
Amerykanów jest dla mnie słabą pociechą. Wniosek: w zbliżającym
się konflikcie musimy wziąć udział dopiero w ostatnim akcie, a nie
głupio się wykrwawiać od początku, musimy stworzyć jakąś ideę,
która dla Europy odegra rolę nowej rewolucji francuskiej. Mówiąc
między nami wszystko to jest niemożliwe i zapewne się skończy
naszą kompletną zagładą. Do optymistów nie należę. Ale ponieważ
nie jesteśmy fatalistami i walczyć trzeba, więc walczmy w sposób
najbardziej racjonalny, dający nam choć cień szansy.

Mamy tak odrębne tereny działania, że nie sposób
myśleć o jakimś jednym kierownictwie. Myślę, że najlepiej
pozostawmy sobie sprawę w ten sposób, że mamy do siebie zaufanie,
że prowadzimy dobrze robotę i nie jesteśmy zdrajcami, bądźmy
w możliwie ciągłym kontakcie i pomagajmy sobie wzajemnie” (IPN
0648/74, t. 1). Przewożony przez Horodyńskiego list do Bocheńskiego
został również przejęty przez UB na lotnisku Okęcie, a jego odpis
trafił do akt, otwierając zapewne czas powojennego „rozpracowywania”
Giedroycia przez krajowy wywiad.

Ten list, wysłany do przedwojennego przyjaciela,
wówczas związanego z „Dziś i Jutro”, który w styczniu 1947
roku wraz z innym członkiem dawnego zespołu „Buntu Młodych” Janem
Frankowskim zostanie posłem na Sejm, ma duże znaczenie dla zrozumienia
postawy Giedroycia w pierwszych latach powojennych. Przede wszystkim
pokazuje, że przedwojenne więzi jeszcze nadal miały znaczenie,
a decyzje dawnych kolegów o zaangażowaniu się w legalne życie
polityczne w charakterze katolickich realistów nie były przez niego
potępiane. Przynajmniej do jesieni 1948 roku, kiedy odbył długie
rozmowy z przebywającym w Paryżu Horodyńskim. Akceptacja przez
grupę „Dziś i Jutro” przemian stalinowskich przekreśliła
tę próbę cichego sojuszu. W lipcu 1951 roku Giedroyc napisze do
Bocheńskiego: „Od wieków nie mam od Ciebie wiadomości, chyba
że spotkam z rzadka jakiś Twój artykuł w prasie, który mnie
niesłychanie irytuje”.

Zacytowany list do Bocheńskiego, zawierający
pesymistyczną ocenę przyszłości Europy, tłumaczy też zwrócenie
się Giedroycia na łamach „Kultury” ku myślom o przyszłości
Europy i w ślad za tym poszukiwanie idei jednoczenia kontynentu. Był
to ważny wątek publicystyki pisma. Nie mniej istotna była próba
zajęcia miejsca pośredniego w zbliżającej się wojnie światów,
osłabianie takiej perspektywy. O tych inicjatywach pisze Magdalena
Grochowska.

Do roli ośrodka politycznego mającego
własną, odrębną linię polityczną „Kultura” dochodziła
etapami. Pierwszym wyraźnym posunięciem było dystansowanie się od
konfliktów politycznych w Londynie, jak wiadomo, stolicy polskiej
emigracji. „Kultura” nie angażowała się w spór o prezydenturę
(1947) i późniejsze rozłamy i połączenia, z których w 1949 roku
wyrosły dwa główne ośrodki – prezydenta Augusta Zaleskiego i Rady
Politycznej. Pismo pozostało na uboczu, nie zajmując stanowiska. Nie
podniecało się także perspektywą rychłego wybuchu wojny, która
zwłaszcza w latach 1948–1949 wydawała się bliska. Zamiast tego
Giedroyc zdecydował się na druk w „Kulturze”, a następnie
w odrębnej książce-reportażu Aleksandra Janty, który jesienią
1948 roku odbył podróż po Polsce. Jego książka była opisem
socjologiczno-psychologicznym społeczeństwa w kraju dokonujących się
przemian, także w sferze świadomości. Nie był to obraz optymistyczny,
pokazywał liczne słabości społeczeństwa i dużą zdolność
marksistów do radykalnej ekspansji. Ale nie był też katastroficzny,
dowodził, że Polacy w kraju jakoś się przystosowali i mają swoje
istotne cele do zrealizowania mimo istniejących warunków. Reportaż
Janty spotkał się z ostrą reakcją w Londynie i spowodował poważne
zadrażnienia z otoczeniem potężnego generała Andersa. Odbiegał
bowiem od schematu, który pielęgnowano nad Tamizą. Następnym tak
ostrym posunięciem antagonizującym Londyn będzie przyjęcie w 1951
roku przez „Kulturę” zbiega z Polski, wcześniej pracującego
w dyplomacji warszawskiej Czesława Miłosza. Londyn we wszystkich swoich
odcieniach ideowych potępił Miłosza jako kolaboranta komunistów,
który dotąd był obojętny na szerzące się w Polsce bezprawie
i represje. Giedroyc przyjął Miłosza pod swój dach i zaprosił do
współpracy z „Kulturą”.

Z punktu widzenia polskiego Londynu sprawa nie
była tak oczywista, jak się po latach wydaje. Inaczej niż inni
zbiegowie z PRL Miłosz nie działał w opozycji, a po ucieczce
z kraju nie zamierzał się przyłączyć do kampanii propagandowych
przeciw reżimowi. Podkreślał również dystans i niechęć do
tradycyjnych form patriotyzmu, które – według Londynu – miały
mobilizować naród do oporu. W tym czasie w Londynie czekano na
wojnę, zwierano szeregi, rozmawiano z Amerykanami. Gest Giedroycia
był „niesubordynacją”, wyłamywaniem się ze wspólnego
frontu emigracji. Decyzji Giedroycia wsparcia udzieliła jednak
grupa około trzydziestu pisarzy i publicystów w większości
związanych z „Kulturą”: „Jesteśmy odcięci od Polski od
lat dwunastu. W okresie tym wolność, do której dostęp nie jest
nikomu zamknięty na emigracji, przestała istnieć w Polsce. W takich
warunkach specjalnie trudno jest oceniać motywy postępowania, intencje,
granice odpowiedzialności, zasług i win, a także sumy nadziei
i złudzeń, które były motorem postępowania ludzi przybywających
do nas z kraju. Nie doceniając miary nacisku i zupełnie innej
atmosfery działania wpada się łatwo w krzywdzące szablony
osądów. […] Jeżeli nowo przybyły emigrant współpracował aktywnie
z reżimem, mamy prawo oczekiwać od niego, że przedstawi swą sprawę
publicznie. Nie mamy jednak prawa domagać się od niego upokarzających
«pokajań» na wzór procesów sowieckich”. Oświadczenie podpisali
między innymi Giedroyc, Andrzej Bobkowski, Maria i Józef Czapscy,
Juliusz Mieroszewski, ale też Stanisław Vincenz, jeden z przywódców
PPS Zygmunt Zaremba i znany dyplomata Tadeusz Romer.

W 1951 roku nikt nie mógł przewidzieć, czy
wojna wybuchnie. Także Giedroyc, choć zapewne nie zmienił
swego poglądu wyrażonego pięć lat wcześniej w liście do
Bocheńskiego. Z pewnością jednak Redaktor sposobił się do bardziej
wnikliwego rozeznania przemian nad Wisłą i wypracowania w ten sposób
skutecznej taktyki oddziaływania. W liście do Kazimierza Zamorskiego
z grudnia 1951 roku pisał o zamiarze przygotowania kompendium wiedzy
o systemie władzy w Polsce i zasadach zorganizowania gospodarki,
nauki, kultury. „Mianowicie zamierzam wydać specjalny numer
«Kultury», poświęcony charakterystyce i analizie organizacji
i zasad głównych dziedzin życia w dzisiejszej Polsce, pod
ogólnym tytułem Ramy życia w Polsce. Numer ten
obejmowałby następujące działy: 1) Instytucje polityczne, 2) Wymiar
sprawiedliwości, 3) Kościoły i wyznania, 4) Szkolnictwo i nauka,
5) Życie gospodarcze i zawodowe, 8) Rodzina i młodzież, 9) Partie,
10) Wojsko. Wszystkie te działy byłyby opracowane przez specjalistów
na podstawie dokumentów i autentycznych materiałów […] Będzie
to pierwsze tego rodzaju wydawnictwo, które w naszych zamierzeniach
ma być czymś w rodzaju encyklopedii o Polsce współczesnej, bez
której nie będzie się mógł obejść żaden z działaczy politycznych
i zajmujących się zagadnieniami polskimi”.

W 1952 roku ukazało się pięć tomów (w sumie
ponad 1400 stron) pod nazwą „zeszyty krajowe”. W poszczególnych
rozdziałach omawiano wymienione powyżej instytucje oraz dziedziny
życia, ich ustrój, przywołując odpowiednie akty prawne, interpretacje
ideologiczne, wskaźniki liczbowe. Jeden z tomów poświęcony był
sowietyzacji nauki i szkolnictwa wyższego oraz sytuacji literatury
i zajmujących się nią instytucji. Inny dotyczył gospodarki,
sposobów zarządzania i sytuacji poszczególnych gałęzi przemysłu,
a także rolnictwa. Było to rzeczywiście kompendium rozległej wiedzy
ukazujące zdruzgotanie pod naciskiem stalinowskiego komunizmu dawnych
instytucji i reguł oraz zasady działania nowych.

W latach 1951 i 1952 na łamach „Kultury” rozwinął
swą aktywność publicystyczną Juliusz Mieroszewski. W kilku
artykułach, które staną się wykładnią linii pisma, wskazywał
na bezpowrotne zniszczenie starej Europy, dominację w wielkiej
polityce Stanów Zjednoczonych z jednej i sowieckiej Rosji z drugiej
strony. Dowodził, że sprawa niepodległości Polski musi być związana
z Ameryką, bo od niej zależy przyszłość całej wolnej jeszcze
Europy. Postulował odejście od anachronicznych mniemań, do których
przywiązani są emigranci, na rzecz przejścia do realnego oceniania
teraźniejszości. W tym kontekście dowodził, że przyszła Europa
może być odbudowana tylko jako federacja. Sfederowana powinna być
także nasza część kontynentu, jeśli Polacy nie mają znaleźć się
pod dominacją Niemiec lub Rosji. Dążenie do takiej federacji wymaga
przezwyciężenia wrogości wobec Niemiec i budowania pozytywnych
relacji z innymi narodami tej części Europy. W tym kontekście
Giedroyc stawiał też problem Wilna i Lwowa. „Lwów i Wilno to
nie tylko problem wewnątrzpolski, to problem także Litwy, Białorusi,
Ukrainy. Wpierw Wilno i Lwów wrócić muszą do Europy. W oderwaniu od
zagadnienia europejskiego sprawa naszych granic nie istnieje”. Były
to słowa trudne do przyjęcia dla emigrantów, gdyż dla bardzo wielu
z nich te dwa miasta były małymi ojczyznami. Odmowa uznania ich
inkorporacji przez Sowiety była osią konfliktu Polski ze Stalinem
w okresie 1941–1945. Mieroszewski i Giedroyc także nie uznawali
sowieckiego zaboru, byli skłonni natomiast uznać prawa Ukraińców,
Litwinów i Białorusinów.

W listopadzie 1952 roku „Kultura” wydrukowała
list szerzej nieznanego księdza Józefa Majewskiego, który pisał:
„strzeżmy naszych granic na zachodzie, przekonajmy świat, iż mamy
pełne prawo do Ziem Odzyskanych. […] Niech Litwini, którzy gorszy
niż my los przeżywają, cieszą się swym Wilnem, a we Lwowie niech
powiewa sino-żółty sztandar. My zaś zwróćmy oczy na Wrocław,
Gdańsk i Szczecin i budujmy Polskę na własnej glebie. Wtedy na pewno
sąsiedzi nasi ze wschodu i północy obdarzą nas zaufaniem. Przy
współpracy Ukrainy i Litwy Federacja Europy Środkowo-wschodniej
stanie się faktem dokonanym”. Nieco później pogląd ten stał się
oficjalnym stanowiskiem „Kultury”.

Naruszenie tabu, jakim dla ogromnej większości
emigrantów była nadzieja na powrót do Wilna i Lwowa, przyczyniło
się do pogłębienia dystansu wobec polskiego Londynu. Przesadna jest
jednak opinia Grochowskiej, że „dla Londynu wizja wolnej Ukrainy była
groźnym widmem” oraz że „Londyn nawet Ukraińcom nie przyznaje
prawa do nazywania się narodem”. Tak mogli myśleć endecy, i to
też nie wszyscy, oraz niektórzy zagorzali kresowiacy. W Londynie
znaczną rolę polityczną ogrywali jednak ludzie, którzy przed wojną
działali w ruchu prometejskim czy po prostu rozumieli potrzebę kontaktu
z Ukraińcami. Tacy „londyńczycy”, jak generał Józef Wiatr,
Kazimierz Trębicki czy Tadeusz Schaetzel, stworzą klub „Reduta”
skoncentrowany na tej tematyce i rozwijający kontakty z ukraińskimi
emigrantami. Niemniej rzeczywiście jawne podważanie polskości
Lwowa i Wilna w Londynie nie było możliwe. I to „Kultura”
publikowała także niewygodne dla Polaków teksty Ukraińców –
Jewhena Wreciony i Borysa Łewyckiego. Niebawem już na stałe związał
się z „Kulturą” Bohdan Osadczuk.

Na marginesie tej uwagi trzeba zaznaczyć pewien dystans
wobec uwag Grochowskiej na temat polskiego Londynu i polskiej emigracji
w Anglii. To wielkie skupienie polskich emigrantów (na początku lat
pięćdziesiątych około 150 tysięcy Polaków), dobrze zorganizowane
w związki kombatanckie, organizacje samopomocowe i społeczne,
posiadające cały wachlarz różnorodnej prasy z „Dziennikiem
Polskim i Dziennikiem Żołnierza” na czele, prowadzące liczne
instytucje, było fenomenem. Przewodziła mu elita II Rzeczypospolitej,
zarówno liderzy wszystkich partii politycznych od prawicy do lewicy, jak
generałowie i dyplomaci, ale też znani dziennikarze i literaci oraz
spore grono naukowców. Znaczenie tego centrum polskiej kultury i myśli
na emigracji osłabiały ciągłe tarcia, rozłamy, próby jednoczenia,
czyli skupienie uwagi na sobie w mniemaniu, że tu jest faktyczne
legalny ośrodek realnej (choćby in spe) polskiej
władzy. Nie byli to jednak w większości ludzie nierozumni, jak można
wnosić z uwag Grochowskiej. Mieli spore doświadczenie, potrafili
prowadzić ciekawe dyskusje, także na łamach polskiej prasy, o czym
przekonuje książka Lidii Ciołkoszowej Publicystyka polska
na emigracji 1940–1960 (Londyn 1965,
Warszawa 2013). Obok Mieroszewskiego i innych autorów „Kultury”
w myśli politycznej tego czasu zaznaczyli się między innymi Aleksander
Bregman, Adam Ciołkosz i Wojciech Wasiutyński. Mieroszewski w swej
publicystyce chłostał londyńską emigrację nie zawsze sprawiedliwie,
wydobywając to, co w niej najbardziej zaściankowe. Pisząc po latach,
należy jednak zdystansować się od tych emocjonalnych ocen. Niemniej
Grochowska ma rację, że w Londynie podważanie polskich praw do Lwowa
i Wilna byłoby uznane za ocieranie się o zdradę.

W 1953 roku umarł Stalin i w Związku Sowieckim
zaczęła się „odwilż”. Nikt nie mógł przewidzieć, jak daleko
postąpią zmiany, czy jest to początek końca podziału Europy, czy
tylko etap w długiej ewolucji. Na zmiany nikt myślący politycznie nie
mógł być obojętny, ale możliwe były różne oceny i przewidywania,
a więc także różne wnioski. „Kultura” dzięki wcześniejszemu
wysiłkowi pozwalającemu bardziej „przylegać do rzeczywistości”
i mieć bogatą wiedzę o sytuacji w kraju w różnych dziedzinach,
była przygotowana najlepiej. W liście do jednej z czytelniczek, Lidii
Zakrzewskiej, wysłanym 15 lipca 1953 roku Giedroyc pisał: „Decyduje
zawsze kraj, to znaczy ci ludzie, którzy w kraju zostali. Dlatego
byłem pierwszym pismem na emigracji, które z największą uwagą
i życzliwością analizowało tragedię inteligencji krajowej,
starałem się zrozumieć ich sytuację i pobudki, i w miarę
możności im pomóc. To była nie tylko sprawa Miłosza. Były
przedtem artykuły Bobkowskiego, Janty, Florczaka i innych. Nie ma
podwójnego kryterium, że dobrzy w kraju są tylko prości ludzie,
którzy wybierają wolność, a każdy który odgrywał jakąkolwiek
rolę, musi być automatycznie potępiony. To mi zanadto wygląda
na obawę przed konkurencją i stworzenie monopolu na «prawdziwych
Polaków». Polska to nie jest klub emigracyjny”.

W 1953 roku Giedroyc wydał Zniewolony
umysł Czesława Miłosza, książkę, w której autor
budował na znanych sobie przykładach modele uwikłania pisarza
w ideologię komunistyczną. To studium przypadków pokazujące
zniewolenie przez ideologię było przez wielu emigrantów odrzucane,
także Giedroyc prywatnie miał wątpliwości. Ale książka była
skierowana właśnie do uwikłanych, zaczadzonych. Mogła służyć
otrzeźwieniu, wydobywaniu się ze zniewolenia. Z pewnością była
najgłośniejszą z książek dotąd wydanych, odbiła się niezwykle
szerokim echem w okresie destalinizacji.

Giedroyc zabiegał przez cały czas o obecność
w kraju na tyle, na ile było to możliwe. Wysyłał „Kulturę” do
Biblioteki Narodowej, do Związku Literatów Polskich, do innych bibliotek
i redakcji licząc na to, że nawet skonfiskowane egzemplarze będą
jakoś krążyły. Korespondował przez cały ten czas z nielicznymi
ludźmi z kraju, zwykle gdy wyjeżdżali z Polski, a takich było
bardzo niewielu. Czasem były to zaskakujące dla nas dziś kontakty,
na przykład trwająca od 1947 roku wymiana listów z Wojciechem
Żukrowskim. W czerwcu 1954 roku Żukrowski pisał do Giedroycia:
„«Kultura», zresztą bez komplementów – świetnie redagowana,
dochodzi do nas i ma swoje uwarunkowane okolicznościami krążenie. Pod
pozorem walki z reakcją pisarze, dziennikarze czytają i komentują
ją chętnie. Zasięg to nie tylko egzemplarze przekazywane z rąk
do rąk, ale i powtarzanie sądów, dyskusja z nimi, mimowolne nawet
przez wrogów przywracanie Was do życia w kraju. A to ważne, bo my
jesteśmy ostatnim pokoleniem, które z Wami czuje jakąś wspólną
bazę kulturalną. Po nas już rosną barbarzyńcy”. Jerzy Stempowski
prowadził stałą korespondencję z Marią Dąbrowską. (Korespondencja
ta została wydana drukiem w 2010 roku). Dąbrowska, krytyczna
wobec komunizmu, była jednak honorowana przez władze, a nieraz im
ulegała. Łącznikiem z niektórymi pisarzami, na przykład Jarosławem
Iwaszkiewiczem i Janem Kottem, był mieszkający w Brukseli Marian
Pankowski. Istniały więc pewne kontakty, choć krajowi pisarze
stali wyraźnie na gruncie lojalności wobec PRL. „W wojnę nie
wierzymy i naprawdę jej nie chcemy. Za wielką cenę płacimy, żeby
odbudować kraj – pisał Żukrowski. – Praca i uczucia włożone
w twórczość wiążą naród z rządem i z partią, zachodzą
procesy nieodwracalne”.

„Kultura”, która zaczynała od nakładu tysiąca
egzemplarzy, w 1955 roku była wydawana w nakładzie czterech
i pół tysiąca, z czego kilkaset egzemplarzy, różnymi drogami
Redaktor kierował do kraju. Pismo rozpowszechniane w znacznej części
w drodze prenumeraty docierało do wszystkich większych skupisk
polskiej emigracji na wszystkich kontynentach, także oczywiście do
polskich księgarń, które działały w Londynie i Paryżu. Prócz
miesięcznika Giedroyc wydawał książki, od 1953 roku oznaczane jako
„Biblioteka Kultury”, w tym także tłumaczenia, między innymi
George’a Orwella (1984), Jamesa Burnhama, Raymonda Arona, po 1956 roku
doszły kolejne klasyczne dzieła dotyczące historii komunizmu i ZSRR,
między innymi Borysa Łewyckiego, Aleksandra Weissberga-Cybulskiego,
Milovana Dźilasa. Prócz wielkiej pracy wydawniczej Giedroyc organizował
wysyłanie paczek dla intelektualistów, „których reżim skazał
na śmierć pół-głodową”. Na liście byli profesorowie Roman
Ingarden, Władysław Tatarkiewicz, Adam Krzyżanowski, socjalista
Tadeusz Szturm de Sztrem, redaktorzy zamkniętego przez władze
„Tygodnika Powszechnego” – Jerzy Turowicz, Stanisław Stomma,
Stefan Kisielewski. Nie zawsze byli to ludzie znani, wspierał między
innymi wdowę po Witkacym i przedwojennego ministra rolnictwa Seweryna
Ludkiewicza.

W końcu 1953 roku sowieckie władze bezpieczeństwa
rozpoczęły akcję powrotu emigrantów do kraju. W marcu 1955 roku
także kierownictwo PZPR postanowiło powołać komitet „dla organizacji
powrotu emigrantów do kraju”. 26 lipca ogłoszona została deklaracja
podpisana przez czterdzieści osiem osób, w tym znanych ludzi kultury,
z apelem do emigrantów o powrót do ojczyzny. Apel kończył
się słowami: „dla każdego patrioty jest miejsce przy budowie
wspólnego domu – Polski”. W tym samym czasie władze uruchomiły
radiostację „Kraj” i rozpoczęły rozsyłanie do Polaków na
Zachodzie biuletynu tej rozgłośni. W listopadzie „Kultura”
odpowie na apel o powrót zaproszeniem do siebie „na przyjacielską
rozmowę z emigrantami”. W komentarzu Mieroszewski pisał, że
jeśli liczyć na powolną ewolucję kraju w kierunku demokratyzacji
i zwiększenia samodzielności narodowej, to „kapitulacja elity
intelektualnej możliwości rozwojowe po tej linii utrudnia, jeśli
nie całkowicie przekreśla”. Był to ważny artykuł, otwierający
okres nowej strategii „Kultury” – nadziei na demokratyzację,
czego elementem nieodzownym było przyjęcie przez intelektualistów
postawy orędownika przemian.

Do wizyty czterdziestu ośmiu w „Kulturze”
oczywiście nie doszło, ale Giedroyc zdołał doprowadzić do
pewnego fermentu. Spotkał się też z przybyłą do Berna Marią
Dąbrowską. Rozmawiał również z wracającym z Nowego Jorku posłem
PAX Konstantym Łubieńskim (przed wojną współpracownikiem „Buntu
Młodych”), który opowiedział obszernie o sprawach krajowych, w tym
sytuacji Kościoła. W liście do Mieroszewskiego Giedroyc bardzo cierpko
ocenił tego przedwojennego znajomego, w latach pięćdziesiątych
posła PAX. Do PAX-u i polityki Piaseckiego miał stosunek zdecydowanie
negatywny.

Opublikowana korespondencja Giedroycia z Mieroszewskim
wskazuje, że aż do czerwca 1956 roku tematem głównym były
sprawy emigracyjne. Przyspieszenie spowodowało dotarcie do Paryża
tajnego referatu Chruszczowa o zbrodniach stalinowskich, który
Giedroyc wydał. Kolejnym bodźcem było wystąpienie robotników
Poznania, które uznał za przejaw budzenia się świadomości klasy
robotniczej. Dojrzewał w tym czasie do podjęcia zasadniczych decyzji
dotyczących linii politycznej pisma. Pisał wówczas do Mieroszewskiego:
„cała moja teoria i stawka jest na wzmagający się ruch rewolucyjny
robotniczy, który najbardziej będzie parł (odpowiednio kierowany) do
zmian rewolucyjnych w Polsce i całym bloku. […] W Kraju zaczynają
na nas patrzeć: gomułkowcy, młodzi komuniści typu «Po Prostu»,
młodzi katolicy nie bojący się spraw socjalnych (ośrodek dawnego
«Tygodnika Powszechnego» oraz KUL). By to utrzymać, należy bardzo
zręcznie łączyć elementy walki i elementy rewolucyjne z realizmem
politycznym, z pewnego rodzaju wielopolszczyzną (myślę tu o powolnym,
ewolucyjnym przekształcaniu zależności od Związku Sowieckiego, a nie
o powstaniu 63). To jest b. trudne, ale to jest droga jedyna”.

„Wielopolszczyzną” było poparcie Gomułki jako
przywódcy, któremu dano kredyt, z nadzieją, że „jego celem jest
pełne uniezależnienie Polski od Rosji”. Zarazem zauważano, że
rozpoczęta w Październiku 1956 zmiana to liberalizacja oznaczająca
„poszerzenie swobód w ramach systemu jednopartyjnego”. Dla
„Kultury” był to etap, punkt wyjścia do dalszych zmian, które
powinny obejmować poszerzanie liberalizacji, wolności kultury
i dyskusji, odbudowy elit społecznych, rozwinięcia kontaktów
Polski z Zachodem, nie tylko na szczeblu rządowym, ale też wymiany
kulturalnej i naukowej. Celem dalekosiężnym była neutralizacja
całego obszaru Europy Środkowo-Wschodniej połączona z uznaniem przez
mocarstwa Zachodu granicy na Odrze i Nysie. Był to program ambitny,
choć uwzględniający stopniowość przemian, a stopniowość była
konsekwencją ograniczoności destalinizacji w ZSRR i braku woli
Zachodu do podjęcia próby radykalnej zmiany statusu Europy Środkowej,
co poświadczała bierność wobec inwazji sowieckiej na Węgry.

Przez następne lata tę myśl polityczną,
nazwaną „ewolucjonizmem”, Giedroyc rozwijał konsekwentnie,
a formułował ją przede wszystkim główny publicysta pisma Juliusz
Mieroszewski. Kredyt udzielony Gomułce został cofnięty w 1957
roku, gdy stało się jasne, że zmierza on do spacyfikowania tych
sił Października, które zdecydowanie domagały się dalszych zmian
w kierunku demokratyzacji i budowały wokół tych dążeń społeczne
poparcie. Takie właśnie środowiska Giedroyc popierał, zachęcał do
aktywności, starał się podtrzymać z nimi kontakty. Były to grupa
„Po prostu”, a w jeszcze większym stopniu krąg Klubu Krzywego
Koła (z Janem Józefem Lipskim prowadził ożywioną korespondencję
aż do pierwszych represji za kontakty z „Kulturą”, które
w 1958 roku dotknęły Hannę Rewską), pomagał w załatwianiu
stypendiów na Zachodzie dla młodych intelektualistów z kraju,
pod kątem zainteresowania tych środowisk profilował w znacznym
stopniu własny program wydawniczy. „Kultura” wykazała ogromne
zainteresowanie rewizjonizmem, czyli próbami rewizji marksizmu
w kierunku rozmontowywania jego totalitarnych interpretacji
i otworzenia na wpływy intelektualne zachodniej myśli liberalnej czy
socjaldemokratycznej. Te – jak oceniał – żywe siły polskiej
inteligencji mogły być motorem dalszych przemian w kierunku
liberalizacji i demokratyzacji.

Ten kierunek zaangażowania określił oblicze
„Kultury” na wiele następnych lat. Swego rodzaju cezurą było
opublikowanie w 1962 roku artykułu Witolda Jedlickiego Chamy
i Żydy, który właśnie wyemigrował z Polski. Była
to analiza wydarzeń 1956 roku i lat następnych pokazana jako gra na
szczycie władzy, w czasie której społeczeństwo było przedmiotem
manipulacji. Tekst wzbudził ogromne zainteresowanie, szczególnie
w kraju, jako wytłumaczenie sensu odwrotu od Października i opis grup
partyjnych („puławian” i „natolińczyków”). Był przepisywany
i czytany także w latach następnych, odegrał też pewną rolę dla
pobudzenia fermentu w środowiskach intelektualnych, choć wiele jego
ważnych twierdzeń nie wytrzymuje konfrontacji z poznanymi po upadku
PRL źródłami. Tekst wszedł jako rozdział do wydanej przez Giedroycia
książki Klub Krzywego Koła, wartościowej do
dziś monografii, przyczyniającej się do ogromnego spopularyzowania tej
inicjatywy warszawskiej inteligencji i związanych z nią ludzi.

Giedroyc angażował się w poparcie listu trzydziestu
czterech intelektualistów na rzecz liberalizacji cenzury (1964),
z entuzjazmem przyjął List otwarty Kuronia
i Modzelewskiego (1965), spotkał się z podróżującym krótko po
Zachodzie Adamem Michnikiem (1964), długo dyskutował z Barbarą
Toruńczyk (1965–1966), a także gościł w Maisons-Laffitte
dziesiątki literatów, dziennikarzy, artystów, od których starał
się poznać sposób patrzenia na świat, wydarzenia w kraju, oceny
i hierarchie wartości, by pismo przylegało do świadomości krajowego
czytelnika, a zarazem ją kształtowało w pożądanym kierunku. Ten
pożądany kierunek to wzmacnianie odwagi, krytycyzmu, pobudzanie do
aktywności, sekundowanie aktom oporu, rozgłaszanie wiadomości o nich
i budzenie solidarności. Także dostarczanie przez pismo materiałów
„do refleksji i zadumy”, a więc stymulowanie głębszej refleksji
politycznej i ideowej, przypominanie o często zagubionych za żelazną
kurtyną ideach i wartościach, ale też podejmowanie krytycznego
namysłu nad polską tradycją polityczną. Także najnowszą, czemu
służyły wydawane od 1962 roku „Zeszyty Historyczne”.

Konsekwentnie więc „Kultura” poparła bunt
studentów w Marcu 1968, publikując nie tylko odpowiednie artykuły,
ale także dwa zbiory dokumentów ruchu marcowego. Przyczyniła się
też walnie do utrwalenia wiedzy o buncie robotników w Grudniu 1970,
wydając dostarczone z kraju materiały z dokumentacją. W pierwszej
połowie lat siedemdziesiątych Giedroyc otworzy łamy „Kultury” dla
krajowych autorów, by dyskutowali nad perspektywami ruchu opozycyjnego
w kraju. W 1976 roku z całą mocą poprze Komitet Obrony Robotników
i jego akcję zmierzającą do budowy niezależnych ośrodków działania
obywatelskiego. Wesprze też tworzący się w kraju niecenzurowany obieg
wydawniczy, poprzez który do liczniejszych niż kiedykolwiek przedtem
czytelników dotrze wiele ważnych książek z zakresu literatury czy
historii.

Dyskutując o sprawach krajowych i światowych
Giedroyc zwykle weryfikował swoje poglądy w dyskusji z partnerami,
do których należeli Juliusz Mieroszewski, Jerzy Stempowski, Andrzej
Bobkowski, także Miłosz i Jan Nowak. Ta korespondencja została
opublikowana. W innych okresach ważnymi partnerami dyskusji byli
Zbigniew Brzeziński, Leszek Kołakowski, Aleksander Hertz, Witold
Jedlicki i inni. Partnerzy takiej pisanej rozmowy o polityce zmieniali
się zależnie od etapu i charakteru wydarzeń przyciągających uwagę
Redaktora. Dopiero pełna edycja korespondencji uzmysłowi skalę
zainteresowań, zamierzeń, realnych wpływów i pomysłów, które
pozostały niezrealizowane.

Oskarżano nieraz Giedroycia i „Kulturę”
o niechęć, a nawet wrogość wobec Kościoła. Nie był to zarzut
słuszny, choć nie można go całkowicie odrzucić. Giedroyc doceniał
znaczenie Kościoła katolickiego dla budowania polskiej świadomości
narodowej i jako ważnego czynnika kultury. Zarazem uważał,
że skażeniem polskiego katolicyzmu jest uleganie mentalności
endeckiej, zaściankowej, nacjonalistycznej, wrogiej „obcym”,
płytkiej teologicznie, która nie może być podstawą żadnej wyższej
kultury intelektualnej czy politycznej. Podobny pogląd dominował
wśród najważniejszych współpracowników „Kultury”, ale też
jej najważniejszych czytelników i autorów pisma. Giedroyc miał
nadzieję na stopniową przemianę polskiej religijności, bliska mu
była pod tym względem linia „Tygodnika Powszechnego”. Wśród
ważnych w pewnym okresie korespondentów Giedroycia był ksiądz
Bohdan Bejze, późniejszy biskup. Od środowisk katolickich Giedroyc
oczekiwał większej aktywności politycznej i odważniejszego stawiania
spraw wobec władz PRL. Początkowe żywe kontakty z posłami Znaku
(Stanisław Stomma, Stefan Kisielewski, Jerzy Zawieyski) osłabły, gdy
nie zdołał ich przekonać do większej ofensywności. Możliwości
posłów szacował stanowczo zbyt optymistycznie. Jako nadmiernie
ostrożną oceniał politykę kardynała Wyszyńskiego, choć doceniał
znaczenie listu biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku
(list ten wydał drukiem). Negatywnie natomiast odebrał bierność
episkopatu wobec kampanii antysemickiej w 1968 roku, jak i w ogóle
brak starań o usuwanie ze świadomości kleru i społeczeństwa
trucizny antysemityzmu. Zdecydowanie negatywnie oceni powściągliwość
hierarchów w okresie stanu wojennego, a przez wpływowe kręgi
kościelne „Kultura” zostanie w tym czasie uznana za pismo
wręcz antykatolickie. Sytuacja pogorszy się jeszcze w latach
dziewięćdziesiątych gdyż „Kultura” będzie ostro krytykować
ekspansywne dążenia Kościoła w nowej sytuacji i rozrastanie
się w jego łonie tendencji nacjonalistycznych i ksenofobicznych,
których wyrazem było Radio Maryja. Poza kwestią taktyki politycznej,
wielka gama problemów, pytań i wątpliwości dotyczących Kościoła
i jego stosunku do obyczajowości, polityki i narodu – stawianych
kilkadziesiąt lat temu – nadal jest aktualna. Stosunkowi Giedroycia
i „Kultury” do Kościoła poświęciła Grochowska sporo miejsca,
tworząc mądry, przenikliwy szkic.

Swoją aktywnością „Kultura” ściągnęła
na siebie wrogość władz PRL, które uznały ją za najważniejszy
obok Radia Wolna Europa ośrodek „dywersji ideologicznej”. Walka
z „Kulturą” – propagandowa i prowadzona przez bezpiekę –
wymagałaby kolejnego studium. Obejmowała nie tylko zakaz przesyłania
i wwożenia pisma i książek do kraju, konfiskowanie ich podczas
rewizji, utrudnianie do nich dostępu w bibliotekach, zakaz
cytowania, ale też próby represjonowania za wszelkie kontakty
z „Kulturą”. Wytoczono więc procesy i skazano nie tylko
Rewską, ale też Annę Rudzińską (1961) i Jerzego Kornackiego,
próbowano wytoczyć proces Stanisławowi Mackiewiczowi i Januaremu
Grzędzińskiemu, a ostatecznie posadzono na ławie oskarżonych grupę
młodych ludzi za organizowanie przemytu książek „Kultury” do
kraju (1970). W 1977 roku bezpieka konstruowała akt oskarżenia wobec
przywódców KOR, zarzucając im kontakty z ośrodkami „dywersji”,
czyli właśnie „Kulturą” i Wolną Europą, a także wydawanym
przez braci Smolarów „Aneksem”. Nienawiść do „Kultury” władz
PRL nie wygasła do końca istnienia reżimu.

Giedroyc nie tylko starał się stymulować przemiany
nad Wisłą, ale też wspierał antytotalitarne tendencje w Związku
Sowieckim, drukując powieści niezależnych pisarzy – w 1959 roku
nieco wcześniej wydanego przez rosyjską emigrację Doktora
Żiwago Borysa Pasternaka, zaraz potem przemycone
z ZSRR dzieła Andrieja Siniawskiego i Julija Daniela. Ogromnym
przedsięwzięciem było tłumaczenie wielkich, także objętościowo,
dzieł Aleksandra Sołżenicyna, Kręgu pierwszego
(1970), a zwłaszcza Archipelagu Gułag (1974),
których przełożenie było wielką zasługą Jerzego Pomianowskiego
(pod pseudonimem Michał Kaniowski). Warto pamiętać, że dzieła
Sołżenicyna zdruzgotały na Zachodzie mit postępowości ZSRR,
w Polsce też były odkryciem, ponieważ ukazywały rozmiary zbrodni nie
tylko wobec Polaków, ale też zwykłych sowieckich obywateli. Dzięki
Instytutowi Literackiemu docierały do polskiego czytelnika broszury
Andrieja Sacharowa, a także ciekawa analiza Andrieja Amalrika
Czy Związek Sowiecki przetrwa do 1984 r.?
(1970).

Giedroyc stymulował odrodzenie kultury ukraińskiej,
z nadzieją na ożywienie ruchu narodowego publikując w 1959 roku
po ukraińsku antologię Rozstrzelane odrodzenie
z wierszami poetów wymordowanych przez reżim stalinowski. „Kultura”
najpilniej ze wszystkich pism polskich relacjonowała kolejne etapy
rodzenia się i rozwoju, także kryzysu, ruchu na rzecz praw człowieka
w ZSRR. Starała się budować mosty między dysydentami a opozycją
w Polsce, także bezpośrednio wspierać rosyjskich demokratów na
Zachodzie (Giedroyc wejdzie w 1974 roku do redakcji tworzonego w Paryżu
pisma rosyjskiego „Kontinient”, będzie też zachęcał Rosjan
do uznania praw narodowych Ukraińców). Wymienienie tych wszystkich
poczynań wymagałoby odrębnej książki, Magdalena Grochowska o wielu
z nich wspomina, choć ich bogactwo było zbyt wielkie, by mogła
je oddać wyczerpująco. Wątek zabiegów Giedroycia zmierzających
do stymulowania rozwoju ruchów demokratycznych w ZSRR uzupełnia
ciekawa książka Małgorzaty Ptasińskiej-Wójcik Z dziejów
Biblioteki Kultury 1946–1966 (Warszawa
2006), poświęcona wszystkim wydawnictwom książkowym. Rzec można,
że każda niemal książka to osobna historia, nieraz dramatyczna. Tom
zawierający korespondencję Giedroycia z ukraińskimi emigrantami
opublikowała w 2004 roku Bogumiła Berdychowska.

Rola „Kultury” zaczęła się zmniejszać od 1976
roku. Niepowetowaną stratą była śmierć Juliusza Mieroszewskiego,
który w ścisłym porozumieniu z Redaktorem systematycznie wykładał
linię pisma. Pojawienie się opozycji demokratycznej i jej pism
niecenzurowanych siłą rzeczy przenosiło centrum formowania myśli
opozycyjnej do kraju. „Kultura” była dla tych środowisk
niezwykle ważnym punktem odniesienia, czerpano z jej tradycji
i przemyśleń (na przykład w sprawie stosunku do Ukrainy, Litwy,
Białorusi), ale na bieżąco oczekiwano od niej wsparcia, pomocy,
a nie recept politycznych. Wprawdzie Giedroyc wydał cały szereg
ważnych dzieł ideotwórczych polskiej opozycji – Kuronia, Michnika
(w tym Kościół, lewica, dialog), Zdzisława
Najdera, Jakuba Karpińskiego, wybór publicystyki „Głosu”,
raport Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość” –
ale były to wszystko teksty powstałe w kraju, wyrażały myśli
i dążenia krajowej opozycji. Rola „Kultury” ograniczała
się do ich upowszechnienia. Ta sytuacja stale się pogłębiała, po
powstaniu „Solidarności” pozycja „Kultury” jako ośrodka myśli
ideowej i pomysłów politycznych jeszcze bardziej osłabła. Elity
opozycyjne same musiały szukać pożądanej strategii działania,
a także programów konkretnych reform, nie mogła ich dostarczyć
„Kultura”. Co więcej, na emigracji pojawiły się zaprzyjaźnione
wprawdzie, ale całkowicie samodzielne inicjatywy wydawnicze ogromnie
ważne dla kraju – „Aneks”, redagowany przez Aleksandra Smolara,
oraz w 1982 roku „Zeszyty Literackie” Barbary Toruńczyk. Zwłaszcza
„Zeszyty” podmyły „Kulturę”, wchodząc na zaniedbany
w ostatnich latach obszar literatury i sztuki oraz zabierając wielu
potencjalnych autorów, w tym Miłosza.

Redaktor w latach osiemdziesiątych nie wierzył
w szybką zmianę sytuacji politycznej w Polsce, wspierał jak zawsze
krajową opozycję, czyli podziemie wydawnicze, kulturalne, kierującą
podziemną „Solidarnością” Tymczasową Komisję Koordynacyjną
ale przewidywał długie lata mroku. Dawna polityka ewolucjonizmu
została zastąpiona podkreślaniem pryncypiów, przypominaniem słów
Piłsudskiego, że Polacy chcieliby odzyskać niepodległość za dwa
grosze i dwie krople krwi. Giedroyc odrzucał sens ugody, w istocie
pragnął wybuchu, rewolucji, godził się na ofiary. To nastawienie
różniło liderów krajowej opozycji od Giedroycia, zwłaszcza gdy
w drugiej połowie lat osiemdziesiątych pojawiły się nadzieje na
skuteczne realizowanie polityki ewolucjonizmu. Giedroyc nie wierzył
w autentyzm reform Gorbaczowa, realność „pierestrojki” i w tym
duchu wydarzenia w ZSRR komentował zajmujący się tą problematyką
Michał Heller (jako Adam Kruczek). Gwałtowne przyspieszenie wydarzeń
w 1989 roku zaskoczyło Redaktora, czemu dał wyraz pełną nieufności
reakcją na Okrągły Stół. Przykro powiedzieć, ale czarna,
nieprawdziwa legenda Okrągłego Stołu rozpoczyna się od tekstu
opublikowanego w „Kulturze”.

Dalsze lata „Kultury” były konsekwencją tych
nieporozumień. Giedroyc popierał wprawdzie rząd Mazowieckiego
i kolejne rządy III Rzeczypospolitej, ale zachował daleko idący
krytycyzm, widział liczne niedostatki, braki, przykłady niskiej
kultury politycznej, niewykorzystane szanse i możliwości, duże
i małe, i eksponował je. W miesięczniku dawał miejsce autorom
krytycznie oceniającym dokonywane przemiany, nieraz komentującym je
zgryźliwie. W Warszawie budziło to irytację, połączoną jednak
zawsze z pamięcią o ogromnych zasługach. Za życiowy sukces
mógł wprawdzie uznać niepodległość nie tylko Polski, ale też
Litwy, Ukrainy, w części Białorusi oraz pozytywną politykę
Warszawy wobec tych krajów, ale zarazem widział i podkreślał
niewykorzystane możliwości, próbował nakłaniać, zachęcać do
wielu różnych działań i inicjatyw, co przynosiło częściowe,
zbyt małe skutki.

Pozostał też pełen niepokoju wobec podziałów
w obozie „Solidarności” i wyłaniania się z niej prawicy
podatnej na nacjonalizm i klerykalizm, w czym widział groźbę
powrotu do mentalności endeckiej, która będzie odpychać Polskę od
Zachodu, wpędzać w izolację, i może sprowadzić ponowne konflikty
ze wschodnimi sąsiadami. Ostro i z równym niepokojem obserwował
ewolucję w polskim Kościele, która może prowadzić do podobnych,
katastrofalnych skutków. W rozmowie z Mirosławem Supruniukiem w 1993
roku powiedział: „To jest paradoks polski, że mentalność endecka,
jakaś taka prymitywnie nacjonalistyczna, jest niesłychanie powszechna
w Polsce, z tym, że oni nigdy nie dochodzą do władzy i zawsze
zwycięża lewica, która jest w mniejszości”. Zapewne myślał
w tym momencie o lewicy ponadczasowo, wracając pamięcią do II
Rzeczypospolitej, ale zwycięstwo SLD w wyborach 1993 roku przyjął
bez obaw, a po 1995 kilkakrotnie przyjmował w Maisons-Laffitte
Aleksandra Kwaśniewskiego. Był też przeciwny postulowanym przez
prawicę wizjom dekomunizacji, przestrzegał przed lustracją, która
może zatruć życie publiczne. Doczekał się wreszcie ostrych ataków
i podważania jego autorytetu. Nastąpiło też rozstanie z Gustawem
Herlingiem-Grudzińskim.

Ostatnia dekada jego życia była pełna niepokoju
o szanse wykorzystania i utrwalenia niepodległości Polski.

Przez dziesiątki lat do końca – umarł 14 września
2000 roku – każdego dnia zasiadał przy swoim biurku, by czytać
maszynopisy, pisać dziesiątki listów z zamówieniem tekstu, jego
krytyką i odmową druku lub propozycjami poprawek, albo z akceptacją
i informacją, do którego numeru jest planowany. W listach
prowadził rozmowy na najróżniejsze tematy, wyrażał opinie,
zbijał argumenty oponenta. Zwracał się do ludzi o poparcie jakiejś
sprawy, o załatwienie czegoś albo, by zwrócić uwagę. Te listy
były najważniejszą formą kontaktu z ludźmi, telefon był tylko
uzupełnieniem. W swoim gabinecie przyjmował przybywających do
Maisons-Laffitte, ale nie było ich wielu, nie była to typowa redakcja,
przez jakie codziennie przechodzą dziesiątki osób. Zasadniczo był sam,
obok miał Zofię Hertz, swoją prawą rękę, zarazem doradczynię,
korektorkę, pilnującą też setek innych spraw wydawniczych. W ten
sposób zredagował 637 numerów „Kultury” i przygotował do druku
prawie 450 książek, w tym 133 „Zeszyty Historyczne”. Tytan pracy,
samotnik całkowicie skoncentrowany na wydawnictwie, które miało
zmieniać Polskę.

Nie miał poczucia sukcesu. W liście do mnie
w lipcu 1993 roku napisał: „Od dawna jestem przekonany, że cała
moja działalność jest rzucaniem grochem o ścianę”. Nie sposób
się z tą opinią zgodzić. Rację miał Bohdan Osadczuk, który po
śmierci Giedroycia oceniał: „Nie trzeba grzeszyć zbyt wybujałą
fantazją, aby wyobrazić sobie, co działoby się w naszym regionie,
jakie konflikty, awantury narodowościowe i graniczne hulałyby
po głowach społeczeństw Europy Środkowo-Wschodniej, gdyby nie
zwyciężyła koncepcja przyjaźni i współpracy, wypracowana w kręgu
paryskiej «Kultury» pod egidą Jerzego Giedroycia”. To on „zdobył
się na rewolucyjną koncepcję radykalnego zerwania z koślawą
przeszłością – bez przelewu krwi, a drogą ewolucyjnej perswazji,
nieustannego dłubania skały obojętności i niewiary.

Całe dzieje ludzkości nie znają podobnego fenomenu,
aby grupa ludzi na emigracji, oddalona od kraju ojczystego o tysiące
kilometrów i nie rozporządzająca ani potęgą militarną, ani wielką
fortuną, zdołała nie tylko opracować projekt uśmierzenia dawnych
przeciwieństw i przygotowania okresu współpracy ponad granicami […]
ale z koncepcją tą dotrzeć do nowych klas politycznych i zdobyć ich
oparcie dla jego realizacji w nowym układzie sił w Europie”.

Polityka jest zmienna, trwałe są wartości –
przekonywał Giedroyc, a słowa te przypomina Grochowska. Jakie zatem
były te wartości trwałe i leżące u podstaw wizji polskości
i polityki? Spróbujmy odpowiedzieć na podstawie książki Magdaleny
Grochowskiej, ale też opublikowanych zbiorów korespondencji Redaktora
oraz tomów wyboru publicystyki „Kultury” wydanych w 1999 roku
przez Grażynę Pomian oraz w 2007 przez Basila Kerskiego i Andrzeja
Kowalczyka.

Przede wszystkim pragnął Polski jako silnego
państwa dobrze umocowanego w Europie, co oznacza pozytywne stosunki
z sąsiadami, odrzucenie nacjonalizmu, gotowość do dialogu, wymiany
kulturalnej, gospodarczej. Wśród sąsiadów wschodnich, od stosunków
z którymi zależy pozycja i przyszłość Polski, wyróżniał
Ukraińców. Trwałe bezpieczeństwo Polski jest zależne od przyjaznych
stosunków z Ukrainą, której państwowe istnienie złamie imperialną
tradycję Rosji. Z Rosją nieimperialną trzeba rozmawiać, wspierać
demokratów i pamiętać o znaczeniu rosyjskiej kultury. Polska o tyle
będzie znaczyć na Zachodzie, na ile potrafi ułożyć pozytywne relacje
ze wschodnimi sąsiadami. Myślenie o Polsce w kategoriach jej relacji
zewnętrznych było najważniejsze, podporządkowane mu było myślenie
o sprawach wewnętrznych.

Giedroyc był zatem przeciwnikiem nacjonalizmu
jako prowadzącego do izolacji i osamotnienia Polski, a także
zubożenia polskiej kultury. Pozostawał w zasadniczym sporze z wizją
polskości podkreślającą naszą doskonałość, moralną wyższość,
patriotyczną obrzędowość, kult mitów narodowych, w tym mitu ofiary,
co uważał za wyraz zdziecinnienia, niedojrzałości, na których musi
być fundowana fałszywa polityka i drugorzędna kultura. Odrzucał
antysemickie przesądy, wręcz je ignorował, o czym świadczy między
innymi cytowana przez Grochowską wymiana korespondencji z Teodorem
Parnickim. Obawiał się skażenia polskiej polityki przez nawrót do
antysemickich uprzedzeń i już w 1956 roku rozpisał i drukował
w „Kulturze” ważną ankietę na temat groźby nawrotu polskiego
antysemityzmu. W 1961 roku wydał niezwykle ważną analizę Aleksandra
Hertza Żydzi w kulturze polskiej (ta książka
nadal powinna być obowiązkową lekturą polskiego inteligenta). W 1958
wyraził obawę – co wspomina Grochowska – że może nastąpić
„sojusz najgorszej reakcji i kołtuństwa z partią”. Sojusz
taki stworzyli „partyzanci” Moczara, a w 1968 roku bluznął
„gnój pospolity, łajno ojczyste”, jak pisał w – drukowanym
przez Giedroycia – Czarnym polonezie Kazimierz
Wierzyński. Z tych samych przyczyn miał uraz do tradycji endeckiej
i żywił obawę przed jej nawrotem. Do Kościoła i prymasa
Wyszyńskiego miał pretensję, że nigdy nie podjął próby
oddziaływania na społeczeństwo w kierunku walki z uprzedzeniami
antyżydowskimi.

Za podmiot polityki uważał państwo, a nie naród,
klasę czy grupę ideologiczną. Oznaczało to także, że rządzący
państwem ponoszą szczególną odpowiedzialność za jego przyszłość,
ale też dawanie odpowiednich wzorów społeczeństwu. Państwo
i jego elity pełnią ważną rolę wychowawczą przez
dbałość o praworządność, uczciwość, tolerancję, zasady
polityki zagranicznej, utrzymywanie na odpowiednim poziomie debaty
publicznej. Państwo powinno budzić szacunek, ale i respekt, a to
zależy właśnie od klimatu życia politycznego. Musi też mieć czytelne
i akceptowane symbole, stąd tak wielka jest rola prezydenta, którego
należy – na ile to tylko możliwe – wyłączyć z bieżącej walki
politycznej. Ten idealizm zderzał się po 1989 roku z dość odmienną
rzeczywistością, co było źródłem irytacji Redaktora.

Był wielkim mecenasem kultury, w której widział
dopełnienie świadomości narodowej i obywatelskiej, także narzędzie
realizowanej długofalowo polityki. Kulturę uważał za narzędzie
oddziaływania, budowania elit, kształtowania postaw. Przy czym
znów interesowała go Polska, oddziaływanie na Polskę, nie kultura
jako cel sam w sobie. Takie założenie prowadziło go do sporów,
zwłaszcza z Czesławem Miłoszem i Konstantym A. Jeleńskim. W ocenie
społeczeństwa polskiego zarówno przed, jak po 1989 roku był krytyczny,
czasem zbyt krytyczny, widząc konformizm, oportunizm, bezmyślność,
bezrefleksyjność, klerykalizm, niski poziom kultury, kłótliwość,
często brak godności. Starał się oddziaływać zwłaszcza na elity
i stawiał przed nimi wielkie zadanie edukacji społeczeństwa. W duchu
Brzozowskiego i Żeromskiego.

Książka Magdaleny Grochowskiej to skala tematów
obejmujących siedemdziesiąt lat aktywności Jerzego Giedroycia. Panorama
niezwykłych ludzi, z którymi działał, ich złożonych relacji,
ale też portrety tych postaci, próba uchwycenia dylematów ideowych,
politycznych, różnic psychologicznych. Autorkę cechuje wnikliwość,
rozumienie postaw ludzi „Kultury”, a przede wszystkim Jerzego
Giedroycia w całym bogactwie jego osobowości, sposobu bycia,
stosunku do spraw i osób, z którymi współpracował. Grochowska
umiejętnie unika idealizacji, pokazuje Giedroycia, bez pomijania spraw
trudnych, kontrowersyjnych rysów jego charakteru. Niezwykła książka
o niezwykłym człowieku otoczonym wielkimi indywidualnościami.

W kończącym książkę słowie Magdalena
Grochowska pisze: „«Kultura» Jerzego Giedroycia to budowla
wielopiętrowa. Wchodzisz, Czytelniku – i wędrujesz w czasie
i przestrzeni: od międzywojnia w wiek XXI, poprzez literaturę
i koncepcje polityczne, pomiędzy wschodnią Europą a Zachodem. Nie
zdołasz zwiedzić wszystkich korytarzy”. Autorka prowadzi nas po
tej wielopiętrowej budowli w sposób, w jaki nikomu dotąd się nie
udało. Wprowadza w tak wiele wątków, pozwala poznać tak wiele osób,
uczestniczyć w tylu dyskusjach i dylematach, że poznajemy nie tylko
„Kulturę” i jej krąg, ale także wielką historię najważniejszej
części polskiej inteligencji na przestrzeni kilkudziesięciu lat.

Andrzej Friszke

Masa krytyczna

Okno, przez które spoglądam, pisząc wstęp do
drugiego wydania książki o Jerzym Giedroyciu i jego kręgu, wychodzi
na Krakowskie Przedmieście w Warszawie. Mam przed sobą Dom Polonii,
krzyż kaplicy Res Sacra Miser, a poza linią dachów – Wisłę
i Wschód. W dole – salon stolicy.

Z przystanku tryska tłum. W jękliwych dźwiękach
akordeonu cygańskiej dziewczynki ciągną na Stare Miasto grupy
turystów, w stronę Pałacu Prezydenckiego suną błyszczące
limuzyny. Płynie rzeka życia; mała i wielka historia. Ten salon to
Polska w miniaturze.

Gdyby zmarły przed czternastu laty Jerzy Giedroyc
stanął teraz w moim oknie, zaciągnąłby się papierosem i sycił
oczy Polską. Miałby ją w pigułce taką, do jakiej tęsknił we
śnie – niepodległą i demokratyczną. I taką, jaką beształ
w „Kulturze” – w wiecznej kłótni, rozdartą.

Patrzyłby na pokrytą świeżym granitem
ulicę, na nowoczesność jak puder i szminka nałożoną na twarz
miasta. Przenikliwym wzrokiem dostrzegałby przezierające z głębi
pęknięcia. W nich zakorzenione są polskie wojny 2014, nad którymi
teraz, w oknie, kiwałby głową z uczuciem déjà
vu. Definiował je w II Rzeczypospolitej. I spajał –
lub rozdrapywał boleśnie, by uzdrowić – przez półwiecze zza
biurka w Maisons-Laffitte.

Oto szaniec „obrońców” krzyża i polskości,
ulokowany na wprost siedziby prezydenta. Raz w miesiącu, o zmierzchu,
ruszają spod katedry ku pałacowi. Piki flag na sztorc. Ponad
głowami – bywało – płonące pochodnie. Giedroyc widywał
takie w latach trzydziestych XX wieku, w rękach entuzjastów
faszyzmu. Wsłuchiwałby się – państwowiec – w hasła pełne
pogardy dla III Rzeczypospolitej.

Jaką „Notatkę Redaktora” dziś napisałby,
usłyszawszy egzorcyzmy rzucane w stronę najwyższych urzędów
państwa z ust bojowego księdza, który krzyż pomylił z pałką? Co
czułby, ujrzawszy emblematy pogrobowców przedwojennej skrajnej prawicy,
w której zawsze widział wielkie zagrożenie dla Polski? Wychowany
na myśli Stanisława Brzozowskiego i jego sojusznik w rozrachunku
z endeckim nacjonalizmem, może przywołałby teraz jeden z jego
tytułów: Trąd wszechpolski…

W tym salonie spotkałby Polskę w towarzystwie
odwiecznych upiorów, zgęstniałą, jak z Wesela,
somnambuliczkę i cyklofreniczkę, w depresjach i aktach
strzelistych. Z placu Zamkowego pochód wlewa się w Krakowskie
Przedmieście.

Idą głosiciele wyższości prawa Bożego nad
stanowionym; obrońcy „życia” i obrońcy świeckości państwa;
cenzorzy sztuki i bojownicy o jej wolność; lustratorzy cudzych
sumień i wolnomyśliciele; fundamentaliści i ateiści; kibice;
buddyści; transseksualiści; korporacja ze znakiem firmowym Maryi;
pogromcy diabła gender; fanatycy, cynicy i patrioci – z Bogiem,
Honorem i Ojczyzną na ustach; antysemici i filosemici; budowniczy
katolickiego państwa narodu polskiego; amoralni moraliści; wyznawcy
bożka liberalizmu i bankruci lewicy; inżynierowie dusz, propagandy
i podsłuchów; urzędnicy chętni pisać ustawy pod dyktando Kościoła;
ekolodzy; rycerze Chrystusa i rycerze rynku; feministki i matki Polki
z różańcami, proporcami, feretronami, transparentami; na jednym
napis: „Ekspiacja za grzech sodomii w Polsce. Wiara, tradycja,
własność”. Na końcu pędzą ze świstem cykliści i wrotkarze
o nazwie Masa Krytyczna.

To nic osobliwego, myślałby Giedroyc, takie są prawa
demokracji. Ale tego dnia nieopodal, w pałacyku na Foksal, pewien
kabaretowy polityk, którego wysoko wyniosły najskrajniejsze hasła,
policzkuje adwersarza.

Redaktor znów sięgnąłby do paczki mentolowych
cool. Mógłby odczuwać gorzką satysfakcję, bo już krótko po upadku
komunizmu zwracał uwagę na zwiastuny demoralizacji elit. Gdy wytykał
władzy utratę kontaktu ze społeczeństwem, wyrzucano mu utratę
kontaktu z rzeczywistością. Gdy społeczeństwu zarzucał zdziczenie,
oskarżano go o zgorzknienie. Gdy piętnował uprzywilejowanie
Kościoła, ubolewano, że się pogubił. Gdy punktował prywatę
i warcholstwo, mówiono: czarnowidztwo. Mógłby dziś odrzec:
jasnowidztwo. Lecz nie miałby satysfakcji.

Pożeracz gazet, przeglądałby podsumowania
ćwierćwiecza wolnej Polski. Takiej chcieliśmy? Czytałby
o modernizacji – kosztem szarych ludzi, robotników, których on sam
nazywał niegdyś miazgą ludzką i w których pokładał nadzieję,
że dojrzeją i staną się siłą rewolucji. Miał dla nich podziw
w Październiku i w zrywie „Solidarności”. Zdesperowani,
zdradzani przez inteligencję, tykająca bomba, która rozsadzi PRL,
prorokował.

Transformacja wyrzuciła ich na margines –
czytałby – kapitalizm wepchnął w poniżenie. Pozostawieni
sami sobie, wpadli w objęcia populistów, demagogów
i ekstremistów. Zamiast współuczestnictwa i solidarności mamy
w Polsce nowe klasy.

Chciał przed wojną ostrych reform, chciał
„parcelować Radziwiłła” w imię sprawiedliwości
społecznej. Patrzyłby na miasto w dole, mrowisko w konwulsjach
codziennych zabiegów o jutro. Kogo parcelować dziś, w ponowoczesnym,
zglobalizowanym świecie? Patrzyłby na kraj rozszczepiony wojną
polsko-polską. Jak go pozszywać?

Wzrok Giedroycia pobiegłby ponad dachy, na
Wschód. Należymy do niego na równi z przynależnością do Zachodu,
powtarzał Polakom. Prasa donosi dziś o kolejnych ofiarach wojny na
Ukrainie. Dwie dekady wcześniej mówił, że upadek Ukrainy może być
końcem naszej niepodległości.

Ujrzałby w salonie kolejne zgromadzenie. Jeszcze nie
przebrzmiały pacierze smoleńskie, a już spod Domu Polonii dobiegają
pacierze wołyńskie. Trwają obchody rocznicy rzezi ludności polskiej
na Kresach.

– Jesteśmy jedynym narodem na świecie,
który z ręki sąsiadów stracił tylu synów… – Giedroyc
słuchałby gorących przemówień działaczy z Zamościa, Sieniawy
i innych miast. O reaktywacji ukraińskiego nacjonalizmu i jego
roszczeniach terytorialnych wobec Polski; o zatrutych owocach
naszej polityki wschodniej; o braku patriotyzmu przywódców III Rzeczypospolitej. – Komu służycie!?

Młoda kobieta w imieniu całego pokolenia obiecuje
ofiarom i weteranom pamięć. – Jesteśmy wszyscy Polakami
i powinniśmy walczyć o to samo… – Łopocą zielone flagi
radykalnych narodowców.

Aktorka mogłaby odczytać fragmenty tekstów
z „Kultury” sprzed pół wieku – zachętę do rozmowy
polsko-ukraińskiej wbrew upiorom przeszłości. Ale recytuje
wstrząsające relacje ofiar. Dzieci wrzucane do studni, matki przebite
widłami, ojcowie obdzierani ze skóry.

Młoda kobieta mogłaby rozważyć, jak kształtować
nowe myślenie swych rówieśników o sąsiadach – Polaków
o Ukraińcach i Ukraińców o Polakach. Ale mówi o mordowaniu
warszawiaków. Myli się. Nie czytała „Kultury”, która już
w latach pięćdziesiątych zakwestionowała udział formacji
ukraińskich w tłumieniu Powstania Warszawskiego. To stanowisko
potwierdzają współczesne badania.

Czy Giedroyc miałby poczucie przegranej? Wzywał
do budowania mostów. Ale oni idą pod ambasadę ukraińską
pikietować.

Wszystkie kąty tu zna. Nieopodal, na Senatorskiej,
pracował w ministerstwie rolnictwa, na Elektoralnej –
w ministerstwie przemysłu. Dwa kroki stąd, w ciemnym pasażu
Hipotecznej, tworzył redakcję „Buntu Młodych”, a redakcję
„Polityki” miał na Długiej. Na Starym Mieście bywał na
Świętojańskiej u jezuitów, gdy chciał wstąpić do zakonu. A na
Brzozowej mieszkał z żoną, Rosjanką, na trzecim piętrze.

Rozejrzałby się. Zgasił papierosa. Zamknął
okno.

Warszawa, 10–11 lipca 2014

Zamiast wstępu

Na framudze drzwi gabinetu Jerzego Giedroycia
w Maisons-Laffitte wisi ceramiczna płytka, którą włoski
rzemieślnik wykonał na zamówienie redaktora, a przywiózł
Gustaw Herling-Grudziński. Napis głosi: Cave
hominem – strzeż się ludzi.

Przez te drzwi przeszła armia ludzi.

Przyjmował zwykle w godzinach popołudniowych. Mówił
cicho i monosylabami, kwitował:

– A czy by pan tego nie napisał? – Nieruchomy
i onieśmielający. Wynosili stąd swój kwadrans z redaktorem –
obcowanie skąpe jak muśnięcie wzrokiem obrazu. Raz albo przez
dziesięciolecia.

Mówią: emocjonalna lodówka; wymrożony dom. Lecz
zaraz zastrzegają, że to nieprawda.

Zinstrumentalizowany stosunek do ludzi. Ale to
tylko pozór, dodają. Człowiek w pancerzu. Cave hominem
zaś to stylizacja.

Poświęconą mu w 2005 roku konferencję podsumował
jego brat Henryk:

– Miało być o Giedroyciu jako człowieku,
a ciągle wchodzimy w politykę. Więc gdzie jest ten człowiek?

Wizjoner, Drogowskaz, Patriota, Myśliciel, Mąż Stanu,
Autorytet Moralny, Wielki Polak, Europejczyk. Tymi słowami żegnano
go w nekrologach we wrześniu 2000 roku. Uhonorowany doktoratami
siedmiu uniwersytetów, Orderem Orła Białego (nie przyjął),
obywatelstwem honorowym Litwy oraz najwyższym odznaczeniem państwowym
tego kraju.

W ostatnich latach życia, przeglądając prasę
polską – jak zwykle – w ogrodzie zimowym domu w Maisons-Laffitte,
natrafiał na pompatyczne tytuły. Autorytet
bez skazy, Redaktor przez wielkie
„R”, Gwiazda wytrwałości,
Niezastąpiony. A na rzeźbionym owalnym stole
wśród porannej poczty leżały anonimy od skrajnej prawicy, tak
samo plugawe, jak te pisane niegdyś ręką funkcjonariusza Służby
Bezpieczeństwa. Żyd, mason, agent, pederasta i tak dalej.

Kiedy w 1994 roku ukazała się jego autobiografia,
Czesław Miłosz stwierdził: „Jakby pomnik przemówił…”.

Żył długo i stawał się częścią historii na
oczach Polaków, którzy zaklinali go w brąz.

Miesiąc przed śmiercią, 11 sierpnia,
odpowiadał na czacie – dziewięćdziesięcioczteroletni –
na pytania internautów (dyktował młodemu człowiekowi przy
komputerze). Lubi whisky w ograniczonych ilościach. Szkodliwość
nikotyny jest demonizowana. Jada niezdrowo, według ciężkiej kuchni
litewsko-rosyjskiej, uwielbia kołduny.

Ktoś poprosił, by scharakteryzował siebie w jednym
zdaniu.

Upór i usposobienie apokaliptyczne; katastrofy go
mobilizują.

Uważa się za katolika; działalność polityczna
Kościoła szkodzi interesom państwa. Radio Maryja utrzymuje polski
katolicyzm na najprymitywniejszym poziomie.

Jest przeciwny małżeństwom homoseksualnym.

– A jak u pana było z kobietami?

Zawsze cenił współpracę z kobietami.

– Ale czy był pan kiedyś zakochany? Czy był
pan gotów dla miłości poświęcić wszystko?

– Jestem zwierzęciem politycznym i nie
wyobrażam sobie, bym mógł z tego zrezygnować ze względów
uczuciowych. Jedną zasadę, której przestrzega Kościół katolicki,
uważam za słuszną – to celibat. Gdybym miał zaczynać swoje życie
na nowo, niewiele odbiegałoby od tego, które miałem.

Internautka, na zakończenie:

– Myślałam, że jest pan starym zgredem, takie
papu-kaku. A tu pełna trzeźwość umysłu. Pan mi zaimponował.

Był im wdzięczny za tę rozmowę. Wyznał,
że czuje się coraz bardziej samotny, bo ludzie, których znał,
odeszli. Podyktował:

– Nie wiem, kiedy będzie następne spotkanie,
ale nie wybieram się umierać.

Kiedy dom zaczął pustoszeć?

Najpierw w kręgu ludzi „Kultury” pojawiły się
szczeliny. Bujne życie szybko je wypełniło. Potem wyrwy i przestrzenie
ziejące pustką, której Giedroyc z Zofią Hertz i psem Faksem nie
byli już zdolni pokonać.

W oceanie listów, które wysyłał swym
współpracownikom – sprawozdawczych, wydestylowanych z emocji,
merytorycznych aż do oschłości – jego listy do pisarza Andrzeja
Bobkowskiego w Gwatemali wyróżniają się cierpką czułością. Dla
tego rozwichrzonego chłopca (około czterdziestki), wiecznego buntownika,
Giedroyc znajdował ciepło podszyte – jak to u niego – ironią
i sarkazmem. W czerwcu 1961 roku Bobkowskiego zabiły przerzuty
czerniaka do mózgu. „Bardzo mnie to zgryzło…” – napisał
redaktor. Niewielu spotkał w życiu ludzi – pisał wdowie –
których tak polubił.

Juliusz Mieroszewski – pierwsze pióro publicystyki
politycznej „Kultury” i najwybitniejszy polski myśliciel polityczny
po II wojnie światowej, był lustrem poglądów redaktora, partnerem
w dyskusji o Polsce, przyjacielem. Porozumiewali się jak stare
dobre małżeństwo, skrótami. Giedroyc w dwóch słowach rysował
trop, Mieroszewski go chwytał i rozwijał w esej. Bezwzględnie
lojalny.

Listy między Londynem a Maisons-Laffitte (zebrało
się ich kilka tysięcy) krążyły nawet dwa razy dziennie. Ale
nim przeszli na „ty”, od pierwszego listu minęło dwadzieścia
sześć lat. W tym czasie odkryto u Londyńczyka (tak podpisywał
kroniki angielskie) raka gardła. Papierosy zastąpił fajką, fajkę
tabaką. Tracił wzrok. Gazety zastąpił radiem. Swoje teksty nagrywał
na dyktafon. Cierpiał niezmiernie.

Wiedzieli w Maisons-Laffitte, że zawsze marzył
o kożuchu. Sprowadzili mu z Polski piękny, zakopiański
kożuszek.

Zmarł w czerwcu 1976 roku. „Wraz z Nim umarła
część «Kultury»”, napisał Giedroyc w nekrologu. „Nikt
mi go nie zastąpił. Po jego śmierci w pewnym sensie zostałem
sam”, powiedział w autobiografii. W jego gabinecie stoją tylko
dwa zdjęcia: Jerzego Turowicza i – na biurku – owalny portret
Mieroszewskiego.

W lipcu 1969 roku umarł w Vence na astmę i serce
Witold Gombrowicz. Obcy redaktorowi jako człowiek, politycznie – jego
zdaniem – noga, lecz jako talent ekscytujący. Czy gdyby Giedroyc
siedemnaście lat wcześniej nie zainteresował się losem pisarza
na posadzie w banku w Argentynie, nie zachęcił do prowadzenia
Dziennika i nie drukował go, nie zabiegał
wraz z Konstantym Jeleńskim o stypendia, tłumaczenia i obecność
w Europie, Europa by go odkryła?

I zaraz kolejna strata. W październiku 1969 roku,
po prawie ćwierć wieku współpracy z Giedroyciem, zmarł w Bernie
pisarz i eseista Jerzy Stempowski (pseudonim Paweł Hostowiec). Erudyta,
zadomowiony w każdej epoce, stylu, języku i czasie. Skłonny do
monologu (i do chorobliwej melancholii); pogardliwie nastawiony do
własnego pisania, które nazywał „czernieniem papieru”, choć
może nie dotyczyło to listów. Jeśli korespondencja Bobkowskiego do
redaktora była serią eksplozji, to listy Stempowskiego – szemraniem
strumienia, który wije się łagodnie poprzez obszary kultury. Był
dumny, podobnie jak Giedroyc, ze swego wschodnioeuropejskiego
pochodzenia. W przeciwieństwie do redaktora nie wierzył w polityczną
siłę emigracji. Według Giedroycia – zbyt krytyczny w stosunku do
Polski międzywojennej.

Magnes przyciągający ludzi, mistrz anegdoty,
wrażliwy i promieniujący ciepłem Zygmunt Hertz – negatyw Jerzego
Giedroycia. Człowiek filar: do korekty, ekspedycji „Kultury” (w
paczkach na wózku do kolejki w Maisons-Laffitte, wyładunek na dworcu
St. Lazare), targania zakupów, przyrządzania, zmywania, dźwigania,
naprawiania… Lecz przede wszystkim do pomagania ludziom. Telefonował,
intrygował, napuszczał, poruszał kogo trzeba – i załatwiał
zaproszenia, stypendia, pobyty w Paryżu. Minister do spraw
Polaków.

Żądny plotek warszawskich. Błyskotliwy i pełen
czarnego humoru w listach do Czesława Miłosza. Kochał Zofię
ponad wszystko. Jeśli był oddany „Kulturze”, to dla Zofii. Wobec
wizji Giedroycia, zdaniem Hertza abstrakcyjnych, zachowywał ironiczny
dystans.

O chorobie nowotworowej, jak Bobkowski, pisał
z męstwem. Martwił się o żonę. Ekscytował opozycją w Polsce. Nie
doczekał wybuchu „Solidarności”. Zmarł w październiku 1979
roku. Giedroyc ustanowił wtedy coroczną nagrodę literacką jego
imienia.

– Wie pani, ja mam za sobą jednak dość pokaźny
cmentarz… – powiedział w 1981 roku Barbarze Toruńczyk, niebawem
założycielce „Zeszytów Literackich”.

W maju 1987 roku, nie odzyskawszy długo przytomności
po wylewie, zmarł Konstanty Jeleński; zdążył właśnie przejść
na emeryturę. Był jednym z najwybitniejszych polskich eseistów,
krytyków literatury i sztuki, tłumaczem na francuski Gombrowicza
i Miłosza. Jego zasługi w promocji autora Trans-Atlantyku
są ogromne.

Zakorzeniony w wielu kulturach i językach, kręgach
intelektualnych Europy i jej środowiskach artystycznych – Kosmopolak,
jak powiedziałby Bobkowski. Drugi, po Józefie Czapskim, „minister
spraw zagranicznych Lafitu”. Według Giedroycia nazbyt jednak oderwany
od rzeczywistości polskiej, nazbyt kosmopolityczny, nazbyt wyrozumiały
dla kompromisów polskiej inteligencji wobec PRL-u. Jednocześnie bliski
Giedroyciowi w tym, że nigdy „nie terminował w przedpokojach
Europy”.

Nowoczesny, o nieskrępowanej myśli, zafascynowany
grą przypadku w życiu. Człowiek o wielu talentach, do których nie
przywiązywał wielkiej wagi i po pańsku je rozpraszał.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1989
roku, spośród świadków narodzin Instytutu Literackiego we Włoszech
w 1946 roku i „Kultury”, rok później, krążyły w orbicie
Giedroycia jeszcze trzy postaci. Najważniejsze. Zofia Hertz – od
pierwszych dni opoka przedsięwzięcia i opoka domu. Józef Czapski,
autor szkicu o Bonnardzie w pierwszym numerze miesięcznika wydanym
w Rzymie; drugi architekt „Kultury” w jej początkowych latach
paryskich. I Gustaw Herling–Grudziński, według jego własnych
relacji – projektodawca „Kultury”.

Zofia Hertz, esencja wierności, nigdy nie zwątpiła
w pismo i Giedroycia. „…nie zbaczając ani na cal z raz wybranej
ścieżki – napisał Miłosz – szła jakby ciągnięta przez
nieznajomą nam siłę, aż utożsamiła się całkowicie z «Kulturą»
jako swoim dziełem”.

Józef Czapski był tym „zbiegiem okoliczności”
wplątanym w linię życia Giedroycia (gdyby trzymać się filozofii
Jeleńskiego), tym spotkaniem, które okazało się kluczowe. To Czapski,
malarz i pisarz, człowiek o wielkiej głębi, przyjechał późną
jesienią 1942 roku do Mosulu, do Brygady Strzelców Karpackich, by
ściągnąć do swego biura propagandy Armii Polskiej na Wschodzie Jerzego
Giedroycia. W tamtej chwili, w namiocie na pustyni, nawiązała się
między nimi przyjaźń. I chyba tylko Czapski miał przez lata –
do pewnego momentu – wstęp do życia duchowego Giedroycia.

Razem budowali „Kulturę”. Spokrewniony z hrabinami
i baronami, w przyjaźni z artystami i środowiskiem intelektualnym
Francji, otwarty i serdeczny paryżanin, Czapski snuł nici kontaktów
z André Malraux, de Gaulle’em, Gide’em… I w zafundowanym przez
bogatą wielbicielkę smokingu kwestował na rzecz „Kultury” wśród
Polonii Ameryki Północnej i Południowej w latach 50.

Lecz powoli się rozchodzili – jeden pochłonięty
malarstwem, drugi polityką. W 1985 roku Czapski napisał do przyjaciela,
Jeana Laloya (jako wysoki urzędnik we francuskim MSZ-cie wielokrotnie
osłaniał „Kulturę”), że traci wzrok, nie może malować
i rozważa, czy nie przenieść się do podwarszawskich Lasek. Wtedy
zaiskrzyło: pomysł powrotu Czapskiego do PRL-u Giedroyc uznał za
niepolityczny.

W ostatnich latach redaktor nie zachodził do
przyjaciela na jego pięterko domu w Maisons-Laffitte. Prawie nie
rozmawiali. Zaprzyjaźnieni z domem goście podzielili się na tych,
którzy składali uszanowanie Giedroyciowi, oraz tych, którzy od
razu szli na górę do Czapskiego. Dla niektórych pęknięcie między
„górką” a „dołem” było rozdzierające.

A dla nich?

Czapski był zmęczony życiem, które –
podejrzewał – Bóg przedłuża mu za karę… Umarł, mając
dziewięćdziesiąt siedem lat w styczniu 1993 roku. Wieczorem Giedroyc
wszedł do jego pokoju i siedział długo przy zwłokach. Wychodząc,
sięgnął do schowka i wziął wszystkie swoje listy, które napisał
do Czapskiego. Kazał sporządzić brązowy odlew dłoni i twarzy
przyjaciela. Umieszczono je w holu przed wejściem do gabinetu
Giedroycia.

Na grobie artysty oraz jego siostry Marii na cmentarzu
w Le Mesnil-le-Roi, gdzie leżał już Zygmunt Hertz, a parę
lat później miał spocząć Giedroyc, potem Zofia, nie wyryto
charakterystycznej kolumny – znaku Instytutu Literackiego. Czapscy
jej nie chcieli.

Równie tragiczne było rozstanie Giedroycia z Gustawem
Herlingiem-Grudzińskim w 1996 roku, u schyłku „Kultury”, u kresu
życia obydwu.

Pisarz współredagował pierwszy numer
„Kultury”. W kolejnym wystąpił jako autor. Tej samej jesieni
1947 roku Giedroyc z Hertzami przeniósł się z Włoch do Paryża,
Herling-Grudziński z żoną do Anglii. Ślady chłodu, jaki
towarzyszył ich pożegnaniu, osad irytacji „niewiernością”
Herlinga-Grudzińskiego, uderzają w listach Zofii Hertz do
Giedroycia z tamtego okresu. Między tym dwojgiem – panią na
Laficie a dojeżdżającym z Neapolu pisarzem – osad pozostał
na zawsze. „…od początku chyba nie bardzo przypadliśmy sobie
do serca”, powiedział Herling-Grudziński po latach. Cień tamtego
zadrażnienia padał też na jego relacje z Giedroyciem.

W 1956 roku pisarz powrócił na łamy. Puste miejsce
po Dzienniku Gombrowicza i Notatniku
nieśpiesznego przechodnia Stempowskiego wypełnił swoim
Dziennikiem pisanym nocą. Bywał regularnie
w Maisons-Laffitte. Redagował, czytał rękopisy przemycane z Polski,
pisał artykuły wstępne. Drugie wydanie jego Innego
świata w 1965 roku stało się bestsellerem Instytutu
Literackiego. W latach 80. przeszli z Giedroyciem na „ty”, co
u redaktora było rzadkością.

Szczelina pojawiła się na początku lat 90. Różnica
w odbiorze Polski niepodległej i jej elit, a może tłumiony
dotychczas rozdźwięk w odbiorze świata? Raziły Giedroycia, jak
napisał w „Notatkach Redaktora” w 1994 roku, czarno-białe uwagi
pisarza o ludziach, podawane brutalnie, ex cathedra.

Poróżnił ich stosunek do Wojciecha
Jaruzelskiego, Aleksandra Kwaśniewskiego, Adama Michnika,
dekomunizacji. Herling-Grudziński stał się idolem prawicy
w Polsce. Zerwali ostatecznie. Pisano potem, że elastyczne racje
polityka i sądy maksymalisty moralnego, który nigdy nie zapomina
ludziom ich momentów słabości, były nie do pogodzenia.

Herling-Grudziński gorzkniał inaczej niż
Giedroyc. Jakaś zapiekłość, zapalczywość dźwięczała
w jego Dzienniku pisanym nocą, drukowanym
w „Rzeczpospolitej”. Dawał światu klapsa za klapsem ręką
sprawiedliwą, zimną jak stal, bez miłosierdzia.

Zmarł w Neapolu na początku lipca 2000 roku. Giedroyc
zamieścił w „Kulturze” lakoniczny nekrolog. Miał przed sobą
jeszcze dziesięć tygodni życia, choć twardo nie wybierał się
umierać.

Powolne szuranie przerywało ciszę domu. Chodził
drobnymi kroczkami. Jego prosta dotychczas sylwetka pochylała
się. Chwytała go drzemka przed telewizorem.

Ale nie miał w sobie złości, jaką wyzwala
w niektórych ludziach własna niesprawność, i nie roztkliwiał się
nad sobą.

Jakiś drobiazg spadł mu na podłogę. Teresa
Torańska zerwała się i podniosła. Raz i drugi… Zofia Hertz ją
wywołała.

– Dlaczego ty mu to podajesz? Przecież jest
mężczyzną…

Był rok 1985.

Zadzwonił do Warszawy do Ewy Berberyusz (w późnej
„Kulturze” miała stałą rubrykę „Kartki ze skażonej strefy”)
z pytaniem, co to znaczy „blokowisko” i co to jest „komórka”,
bo nie znał takiego telefonu. Był początek lat 90.

Pisał do niej: „Bardzo mnie ubawiło, że Pani
jest przekonana, że dobrze się bawię, a nawet uprawiam życie
towarzyskie. Życie towarzyskie polega na tym, że czasami muszę być
na akademii poświęconej zmarłym…”.

Dom zaludniał się już tylko przy składaniu mu
hołdów.

List z 1992 roku do znajomej w Polsce:

Droga Pani, bardzo dziękuję za miłe
i niezasłużone słowa uznania. Niezasłużone – bo jak dotąd
z mojego miotania nic nie wychodzi. Poza „Kulturą” zabieram głos
gdzie tylko mogę, do Maisons-Laffitte ciągną jak do cadyka z Góry
Kalwarii różni dygnitarze. Ale to jałowa gadanina, z której nic nie
wynika. Pocieszam się jednym z powiedzeń marszałka Piłsudskiego,
że głową muru się nie przebije, ale jak nie ma innych narzędzi,
to trzeba i tego próbować. No, ale jak dotąd mur jest nienaruszony,
a głowa w coraz gorszym stanie…

Coraz bardziej cedził słowa, czuło się
koszt tej kontroli. Kwestie, które wypowiadał po dłuższym
namyśle, pozostawiały niedosyt; chciałoby się, żeby swe myśli
rozwinął. Stałym motywem rozmów było narastające w nim poczucie
karlenia polskiego życia politycznego.

Podczas kolacji, gdy znów krytykował miałkość
polityków w Polsce, Leopold Unger, wieloletni autor „Kultury”,
o pseudonimie Brukselczyk, zapytał:

– A dlaczego pan redaktor nie pojedzie tam i nie
kandyduje na prezydenta?

Odpowiedział poważnie i bez kokieterii:

– Gdybym był o dziesięć lat młodszy –
pojechałbym i zostałbym prezydentem.

Ale nie chciał nawet odwiedzić kraju, choć każdego
gościa stamtąd witał niecierpliwie: „Co w Polsce?”. Tę odmowę
poczytywano mu za przejaw pychy.

Tłumaczył: nie pojedzie, bo jest zbyt stary
i chory. Bo nie dosłyszy. Bo Polska nie jest jeszcze w pełni
demokratyczna. Bo obawia się manipulacji politycznych swoją
osobą. Bo tamta Warszawa już nie istnieje, zresztą nigdy za nią
nie przepadał.

– Pan się boi spotkania z Polską – powiedział
pisarz Tomasz Jastrun, autor „Kultury”.

– Może pan ma rację…

Gdy przywożono im warszawskie pączki od Bliklego,
byli z Zofią Hertz rozczarowani: za jasne i smak nie taki jak
przedwojennych.

W Autobiografii na cztery ręce
pozwolił sobie na poruszające wyznanie: „…mam poczucie
zmarnowanego życia. Mówię nie o ambicjach, ale o życiu czysto
osobistym. Wszystko, co zrobiłem, zrobiłem kosztem życia osobistego,
którego nie mam. Bywa to niekiedy dość dokuczliwe”. Jednak zaraz
dodał, że chyba nie mógłby żyć inaczej.

– Protestuję przeciwko robieniu z niego
człowieka, który poświęcił się i żałował – mówi Jacek
Krawczyk, pracownik „Kultury” w latach 1985–2009, od śmierci
Zofii Hertz w 2003 roku redaktor „Zeszytów Historycznych”. –
Nie wiem, co było jego sprężyną; wiem, że przez lata była tak
silna, iż dokonywał dramatycznych wyborów w swoim życiu, również
emocjonalnym – zawsze wybierając „Kulturę”.

Losy miesięcznika po swej śmierci rozstrzygnął już
w 1952 roku. Pisał do Melchiora Wańkowicza: „…jestem zdecydowany,
i to już uroczyście poleciłem Zosi, że nie ma żadnej kontynuacji
«Kultury». Koniec. Mogą sobie wydać wspomnienia czy oceny… Najbardziej dokładne biografie nie uchronią i tak od zafałszowania
zależnie od gustów i potrzeb”.

Skąd czerpał pewność, że Zofia Hertz go
przeżyje?

W połowie lat 90. wydał pisemne dyspozycje dotyczące
zawartości ostatniego numeru „Kultury”, ewentualnej kontynuacji
wydawanych od 1962 roku „Zeszytów Historycznych”, udostępniania
zbiorów, maski pośmiertnej, katolickiego pochówku i prawosławnego
nabożeństwa żałobnego – panichidy – dziewięć dni po
zgonie. Ten testament otrzymał brat Henryk Giedroyc. W szufladzie
biurka czekał na śmierć redaktora wiersz Agnieszki Osieckiej,
zadedykowany mu przed laty, oraz poświęcony redaktorowi tekst Wacława
Zbyszewskiego.

Kilkakrotnie trafiał do szpitala, ale nie chciał, by
ktokolwiek o tym wiedział. Chudł, odstawił whisky, tylko papierosów
się nie wyrzekł. Palił od dziesiątego roku życia.

Wojciech Sikora, dziś kierownik Instytutu Literackiego,
przywiózł mu na początku września 2000 roku do podpisania pół setki
listów w sprawie kolejnej zbiórki pieniędzy na stypendia z Funduszu
Pomocy Niezależnej Literaturze i Nauce Polskiej. Zapytany, co słychać,
Giedroyc jak zwykle odpowiedział:

– Jak najgorzej.

Dwa dni później zabrano go do szpitala. Zmarł
we śnie 14 września. Dzięki listom, które zdążył podpisać,
stypendia wypłacano jeszcze przez półtora roku.