Strona główna » Obyczajowe i romanse » Jesienny pocałunek

Jesienny pocałunek

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66436-36-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jesienny pocałunek

Samotny tata uroczego chłopca.

Piękna kobieta z sąsiedztwa, która straciła wiarę w miłość.

Romans drugiej szansy, który skradnie ci serce!

Jedno jest pewne: Juliet nie wierzy już w miłość. Ma teraz wystarczająco dużo na głowie – otworzenie własnej kwiaciarni, wychowanie córki i nerwowy rozwód z człowiekiem, który tylko czeka na jej błąd. Życie Juliet jest aktualnie wystarczająco skomplikowane, a randki to tylko kolejny kłopot.

Wszystko się zmienia, kiedy poznaje nowego sąsiada. Samotny tata jest utalentowanym fotografem i atrakcyjnym mężczyzną, na którym Juliet zbyt często chętnie zawiesza oko.

Ryan przybył do jej miasteczka tylko na chwilę. Powinien zająć się swoimi pilnymi sprawami, a nie rozpraszać się piękną sąsiadką. Jednak za każdym razem, gdy ją widzi, nie może się jej oprzeć. Czy romantyczna jesienna aura pomoże im przestać walczyć z emocjami i dać sobie drugą szansę na szczęście?

__

O autorce

Carrie Elks to autorka współczesnych romansów, pełnych zwrotów akcji i elektryzującego napięcia pomiędzy bohaterami. Jej pierwsza książka została przetłumaczona na osiem języków. Carrie mieszka ze swoim mężem, dwójką uroczych dzieci i ukochanym psem o imieniu Platon. Kiedy nie pisze i nie czyta, sączy wino lub gawędzi ze znajomymi i fanami w mediach społecznościowych.

Polecane książki

Dorastanie wcale nie jest łatwe dla Carolyn Arundel. Kiedy jej Mama Hildemara przechodzi okres kwarantanny po przebytej gruźlicy, zamknięta w swojej sypialni, Carolyn nawiązuje szczególnie mocną więź ze swoją Babcią Martą, która przeprowadza się do ich domu. W miarę rosnącego napięcia ...
Po balu maskowym w Wenecji Valentina spędziła cudowną noc z nieznajomym mężczyzną. Nad ranem uchyla jego maskę i widzi, że to markiz Niccolo Gavretti, dawny przyjaciel jej brata, a obecnie jego największy rywal. Przerażona ucieka bez pożegnania. Jednak wkrótce będzie musiała go odszukać&h...
Dionizy wraca ze szkoleń i zastaje duży pokój przedzielony ścianką z gips-kartonu. Niebawem dostrzega kolejne zmiany, równie subtelne jak jego żona i na tyle niepokojące, by podejrzewać zdradę. Chcąc dowiedzieć się prawdy, mężczyzna dociera do ekscentrycznej detektywki Matki Polki, zwanej Brzytwą. ...
Chyba każdemu przewoźnikowi zdarzyło się kiedyś, że kontrahent zalegał z płatnością jednej faktury lub kilku faktur VAT. Najczęściej w takiej sytuacji przedsiębiorstwo transportowe we własnym zakresie dochodzi zapłaty tej należności na drodze sądowej lub zleca to zewnętrznej kancelarii prawnej. Niek...
„Fundusze unijne w pytaniach i odpowiedziach” to miesięcznik dla każdego, kto pozyskał lub chce pozyskać dotacje z budżetu europejskiego. Opisane w miesięczniku sytuacje faktycznie przydarzyły się jego Czytelnikom. Dzięki temu znajdziesz w nim tylko i wyłącznie informacje z życia wzięte i poznasz sy...
Magazyn "Nadzór nad działalnością szkoły" to praktyczne porady dla osób zarządzających szkołami. Dyrektor znajdzie w nim aktualności oświatowe, wskazówki, podstawy prawne, praktyczne narzędzia, np. gotowe procedury przydatne w codziennej pracy. Dobre praktyki innych dyrektorów pomogą rozwiązać najtr...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Carrie Elks

Dla Diane.
Bo

1

Cóż znaczy nazwa? To, co zwiemy różą,
pod inną nazwą nie mniej by pachniało.

– Romeo i Julia*

Ale ja zawsze marzyłam o żółtych różach – powiedziała panna młoda, pochylając się do przodu. – O żółtych różach z białymi liliami, przewiązanych wstążką.

– Żółty to bardzo pospolity kolor, Melanie – odparła pani Carlton, starsza z kobiet, i machnęła ręką, jakby chciała odprawić swoją przyszłą synową. – Smithsonowie mieli na ślubie brzoskwiniowe kwiaty. Dobrane bardzo elegancko i ze smakiem. – Kiwnęła na koniec głową, jakby to było jej ostatnie słowo.

Juliet gryzła koniec długopisu i obserwowała kobiety dyskutujące o swoich preferencjach co do bukietu ślubnego. Odkąd rok wcześniej założyła tę kwiaciarnię, często była świadkiem tego typu scen. Czasem czuła się bardziej terapeutką niż kwiaciarką.

Wyjęła z ust niebieską skuwkę i zaczęła coś gryzmolić w leżącym przed nią notesie.

– Myślę, że żółte i brzoskwiniowe róże będą wspaniale do siebie pasować – powiedziała, szkicując szybko bukiet. – Robiliśmy tego lata podobną wiązankę na ślub państwa Hatherly, wyglądała cudownie. – Nachyliła się do pani Carlton, jakby były serdecznymi przyjaciółkami. – A wie pani, jak wybredna jest Eleanor Hatherly.

Rzucała nazwiskami tylko po to, żeby zrobić wrażenie, ale miała to w nosie. Choć nie pochodziła stąd, mieszkała już w Marylandzie na tyle długo, żeby wiedzieć, że w tych kręgach snobizm nadal jest na topie. Kurczę, w końcu do niedawna była żoną jednego z największych snobów w Shaw Haven.

Nadal jest jego żoną, poprawiła się w myślach. Przynajmniej na razie. Ze względu na prawo rozwodowe, które obowiązywało w tym stanie, musieli z Thomasem mieszkać osobno przez rok, zanim ich sprawa rozwodowa mogła zostać zakończona. Minęło sześć miesięcy, a Juliet już zaczynała odliczać dni.

Melanie spojrzała na nią z błyskiem nadziei w oku.

– Brzoskwiniowo-żółty bukiet byłby idealny.

Pani Carlton poklepała ją po dłoni i uśmiechnęła się.

– Wiedziałam, że dojdziemy w tej sprawie do porozumienia. Takie drobne szczegóły są bardzo ważne. Ty też się tego nauczysz, kiedy już zostaniesz panią Carlton.

Juliet wzięła tablet i przewinęła katalog, żeby pokazać im różne kompozycje, po czym pomogła kobietom zawęzić wybór, aż w końcu znalazły idealną wiązankę.

Witaj w życiu mężatki. W świecie, w którym urobisz sobie ręce po łokcie, żeby sprawić przyjemność mężowi, teściom czy nawet znajomym, a wszystkie swoje marzenia i nadzieje będziesz musiała odłożyć na później.

Juliet wróciła myślami do własnego ślubu. Poznała Thomasa, kiedy studiowała historię sztuki na Uniwersytecie Oxford Brookes, podczas gdy on był stypendystą Rhodesa, Amerykaninem uczącym się na bardziej prestiżowym Uniwersytecie Oksfordzkim. Ich spotkanie było dziełem czystego przypadku – ona pracowała weekendami w lokalnej kwiaciarni, usiłując spłacić pożyczkę studencką, i odpowiadała za dostawy w najbliższej okolicy. Któregoś razu, kiedy szła ścieżką w stronę kolegium Christ Church, mijając studentów i turystów, którzy podziwiali fontannę stojącą na środku porośniętego trawą dziedzińca, została praktycznie stratowana przez spóźnionego na obiad czarującego doktoranta z Ameryki.

Tamtego dnia zwalił ją z nóg dosłownie i w przenośni. Juliet była równie oszołomiona jego inteligencją i wyrafinowaniem, jak on jej urodą i artystycznym polotem. Ich związek przypominał trochę wakacyjny romans – od chwili, w której się poznali, każdy dzień spędzali razem na piknikach w parku albo na bezcelowym wałęsaniu się po arboretum. Chciał się o niej dowiedzieć absolutnie wszystkiego, począwszy od dziecięcych marzeń aż po plany na przyszłość.

A potem zaszła w ciążę.

Jednak to nie w tym momencie ich związek zaczął się sypać. Nadal byli w sobie szaleńczo zakochani, a różnice w pochodzeniu i doświadczeniach życiowych nie znaczyły nic w porównaniu z wszechogarniającą namiętnością, jaką względem siebie odczuwali. Tak więc kiedy Thomas, jako prawdziwy dżentelmen, poprosił ją o rękę, zgodziła się bez wahania. W końcu byli dla siebie stworzeni, czyż nie?

Pobrali się w Londynie. Jego rodzina nie przyjechała – Juliet nie wiedziała nawet, czy ją zaprosił. Jej natomiast towarzyszyły trzy siostry. Lucy, najstarsza z nich, od zawsze była świetną organizatorką. W ciągu kilku dni od oświadczyn Thomasa zarezerwowała w ratuszu salę na ceremonię i urządziła przyjęcie weselne. Kitty i Cesca, choć miały dopiero siedemnaście i osiemnaście lat, pomagały w dekorowaniu stołów i przygotowywaniu zaproszeń. Zgodziły się także włożyć uszyte przez Juliet sukienki dla druhen.

Jej ślub, pomimo całego tego pośpiechu, naprawdę był bajkowy. Dwudziestoletnia Juliet nigdy nie czuła się tak piękna jak wtedy, kiedy przechodziła pomiędzy kilkoma rzędami krzeseł, u boku swojego ojca, z ciążowym brzuszkiem ledwo zarysowanym pod kilkoma warstwami białej koronki, które miała na sobie. A kiedy Thomas odwrócił się i spojrzał na nią wzrokiem rozpłomienionym od uczucia, które wydawało jej się miłością, poczuła się, jakby stała u progu pięknego wspólnego życia.

Ale lepiej o tym nie myśleć. Nie teraz.

– Gdzie się poznaliście? – spytała przyszłą pannę młodą.

– Na Harvardzie – odparła Melanie.

Zamierzała powiedzieć coś jeszcze, ale wtedy wtrąciła się starsza kobieta.

– David studiował tam prawo. Proszę sobie wyobrazić nasze zaskoczenie, kiedy przywiózł do domu nie tylko dyplom.

Melanie zaczerwieniła się, ale nic nie powiedziała.

Juliet przełknęła głośno ślinę, starając się nie wracać myślami do tego, jak jej własna teściowa zareagowała, gdy Thomas przedstawił jej swoją nowo poślubioną żonę. Byli już wtedy małżeństwem od dwóch tygodni i przeprowadzili się do Marylandu, do miasta, z którego Thomas pochodził i w którym planował podjąć pracę w rodzinnej firmie. Zapewniał ją, że jego rodzina obdarzy ją takimi samymi uczuciami, jak on.

Ale ona od początku miała wrażenie, że jest dla nich wszystkich rozczarowaniem. To, co mu się tak w niej podobało w Oksfordzie, teraz wywoływało u niego zażenowanie, pod wpływem którego kręcił tylko głową. Niewłaściwie się ubierała, miała zbyt artystyczną duszę, nie skończyła nawet studiów pierwszego stopnia, na miłość boską!

Ale teraz to już jest przeszłość, czyż nie? Albo przynajmniej będzie, kiedy doprowadzą rozwód do końca. Wtedy wreszcie będzie mogła zrobić coś ze swoim życiem, nawet jeśli już na zawsze będzie związana z Thomasem przez ich sześcioletnią córkę Poppy.

– Tak, na pewno ten – powiedziała pani Carlton, wskazując zdjęcie na iPadzie Juliet. – A teraz wybierzmy dekorację stołów.

Juliet spojrzała na Melanie, która znowu pokiwała głową.

– Będziesz wyglądała cudownie – powiedziała Juliet, a uśmiech młodej kobiety się rozszerzył.

Gdzieś w głębi duszy miała ochotę ostrzec Melanie, że z czasem wcale nie będzie lepiej. Po ślubie zacznie się prawdziwa gra o wpływy.

Przestań.

Może narzeczony tej dziewczyny nie jest wcale takim palantem, jakim okazał się Thomas. A może to Juliet jest już przewrażliwiona. W końcu wytrzymała z nim siedem lat i ten czas nie był wcale jednym wielkim pasmem nieszczęść, prawda? Tak czy inaczej, powinna zachować pozytywne nastawienie. Śluby były najpewniejszym źródłem dochodu dla Kwiaciarni Shakespeare. A ona nadal była na etapie budowania swojej firmy i renomy. Zgodnie z jej przewidywaniami jakoś w przyszłym roku kwiaciarnia powinna zacząć przynosić dochody, ale teraz najważniejsze były obroty.

Jej telefon zabzyczał i zawibrował w kieszeni na udzie. Wyciągnęła go, uważając, żeby klientki tego nie zauważyły, bo wiedziała, jak źle by to wyglądało w oczach tej kobiety, która pozory przedkładała ponad wszystko inne. Kiedy popatrzyła na wyświetlacz, serce jej się ścisnęło.

Surrey Academy.

Najbardziej prestiżowa placówka edukacyjna w Shaw Haven, która za pięć tysięcy dolarów za semestr oferowała kształcenie na poziomie od przedszkola po liceum. Poppy chodziła tam już od roku i wydawała się zadowolona pomimo wszystkich zawirowań, jakich doświadczała w domu.

– Bardzo przepraszam, ale dzwonią do mnie ze szkoły córki. Muszę odebrać. – Posłała stojącym przed nią kobietom skruszony uśmiech. – Zaraz wracam.

Przełknęła głośno ślinę i wyszła na korytarz luksusowego domu kolonialnego. Przesunęła palcem po ekranie, żeby odebrać, i przygotowała się w duchu na reprymendę. Chociaż to wcale nie była jej wina, że Poppy spóźniła się tego ranka do szkoły. To przez sąsiadów – tych nowych, którzy wprowadzali się do domu obok. Ciężarówka do przeprowadzki zablokowała jej podjazd, a kiedy kierowca w końcu ją przestawił, Poppy była już spóźniona dwadzieścia minut na zajęcia.

– Pani Marshall? Tu Marion Davies. – Ostry akcent dyrektorki skojarzył się Juliet z byłą teściową. – Od pół godziny próbuję się do pani dodzwonić. Naprawdę zależy nam na tym, żeby nasi rodzice szybko reagowali na próby kontaktu z naszej strony.

– Bardzo mi przykro, byłam na spotkaniu. Nie słyszałam telefonu. – Czuła się jak niegrzeczna uczennica. – Czy wszystko w porządku? Mam nadzieję, że Poppy nic się nie stało?

– Nie, nic jej nie jest. Niestety wdała się w pewien… incydent. Chciałabym, żeby przyjechała pani jak najszybciej do szkoły, żebyśmy mogły porozmawiać o tym twarzą w twarz.

Juliet zaschło w ustach.

– Jak najszybciej? Czy to coś poważnego? Czy na pewno Poppy nie stała się żadna krzywda?

– Nie, jest cała i zdrowa. Narobiła sobie jednak sporo kłopotów. Nie chciałabym rozmawiać o tym przez telefon. Kiedy tylko pani przyjedzie, wszystko pani opowiem.

Juliet zerknęła na zegarek i skrzywiła się.

– Czy mogłabym przyjechać pod koniec dzisiejszych lekcji? – Tego dnia musiała jeszcze dostarczyć dziesięć zamówień. Uporanie się z nimi do godziny trzeciej, kiedy kończyły się zajęcia w szkole, i tak byłoby już trudne do wykonania.

Dyrektorka zniżyła głos i wyciągnęła asa z rękawa.

– Oczywiście mogę zadzwonić do pana Marshalla, jeśli pani woli.

– Och, nie, to nie będzie konieczne. Przyjadę tak szybko, jak to możliwe. – Bardzo nie chciała angażować w to Thomasa. Im więcej dystansu uda jej się między nimi zachować, tym lepiej.

– Świetnie. W takim razie do zobaczenia za chwilę. – Po tych słowach pani Davies rozłączyła się, pozostawiając Juliet z komórką przy uchu.

Ech, będzie musiała zadzwonić do Lily, poprosić ją, żeby została dłużej w kwiaciarni, i ubłagać o dostarczenie zamówień. Nie cierpiała tego robić, choć Lily nigdy się nie skarżyła. Podobnie jak Juliet zaciskała po prostu zęby i walczyła dalej.

A teraz wszystko wskazywało na to, że dla nich obu ten dzień przyjmie dużo gorszy obrót.

– Pani Marshall? Proszę wejść. – Sekretarka wskazała jej gabinet dyrektorki. Juliet wstała i nagle poczuła, że nogi zaczynają jej drżeć. Wygładziła dżinsy na udach i włożyła bluzkę do środka, próbując odzyskać pozory elegancji. Nazwisko „Marshall” brzmiało już w jej uszach obco. Dziwne, jak szybko zrzuciła je z siebie, przynajmniej we własnych wyobrażeniach. Teraz znów myślała o sobie jako o Juliet Shakespeare, dziewczynie, która dorastała w Londynie. W ciągu tych kilku lat, które upłynęły od jej przyspieszonego ślubu, straciła radość życia, którą pokochał w niej Thomas. Padła ofiarą próby wciśnięcia kwadratowego kołka jej osobowości w idealnie okrągłą dziurę.

Kiedy tylko weszła do gabinetu dyrektorki, wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę. Najpierw odszukała wzrokiem Poppy – jej sześcioletnia córka siedziała w rogu pokoju i patrzyła na nią błagalnie swoimi rozszerzonymi oczami.

Juliet posłała jej uspokajający uśmiech. Poppy była żywiołowa i miała silny charakter, ale była też dobrym dzieckiem, które bardzo wiele już przeszło.

– Proszę usiąść – odezwała się pani Davies, wskazując jej jedyne wolne krzesło.

Juliet usiadła obok Poppy. Wtedy dopiero zauważyła drugie dziecko – drobnego, jasnowłosego chłopca, który sprawiał wrażenie bardzo małego, kiedy tak siedział na przeznaczonym dla dorosłej osoby krześle i ściskał w dłoniach niebieski pociąg.

Na jego policzku widniał świeży siniak.

Tak jakby ktoś go uderzył.

Och nie.

– Pani Marshall, to jest pan Sutherland. Jego syn, Charlie, rozpoczął dzisiaj naukę w Surrey Academy.

– Pani Marshall? – odezwał się głęboki, chropawy głos. – Z tych Marshallów, z Shaw Haven?

Juliet natychmiast poczuła, jak serce zaczyna jej łomotać. Odwróciła powoli głowę, żeby spojrzeć na mężczyznę. Cały jego wygląd aż zapierał dech w piersi. Począwszy od wzrostu – wyraźnego pomimo pozycji siedzącej – po szerokie ramiona i klatkę piersiową. Ale to widok jego twarzy sprawił, że słowa skleiły jej się na języku: pięknie zarysowane kości policzkowe i mocna szczęka czyniły go jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jakich w życiu widziała.

– Hm… Tak. Jestem żoną Thomasa Marshalla.

Mężczyzna uniósł brwi, ale nic nie powiedział.

– Pani Marshalll, proszę pozwolić, że wyjaśnię, co się wydarzyło między Poppy a Charliem – wtrąciła dyrektorka. – Podczas przerwy bawili się razem kolejką. – Pani Davies mówiła przyciszonym głosem, tak że Juliet musiała się nachylić. – Wdali się w kłótnię o niebieski wagonik i Poppy uderzyła Charliego w twarz. Obawiam się, że to właśnie pod wpływem siły tego ciosu chłopiec przewrócił się na ścianę, a z nosa zaczęła mu lecieć krew.

Juliet otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, a potem zamknęła je z powrotem, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów. Krew uderzyła jej do głowy, a szum stłumił wszystkie inne dźwięki. Dyrektorka i pan Sutherland patrzyli na nią tak, jakby była najgorszą matką pod słońcem.

Może mieli rację.

– Poppy – odezwała się wreszcie, a głos zadrżał jej z niepokoju. – Nie powinnaś nikogo bić, wiesz przecież, że tak się nie robi.

– Ty uderzyłaś koleżankę taty, jak znalazłaś ich razem w domu – odparła Poppy. – Powiedziałaś, że nie można zabierać tego, co należy do innych.

Juliet zakryła usta dłonią. Skąd, u licha, Poppy o tym wiedziała? Na moment przeniosła się znowu do tamtej chwili, kiedy nakryła Thomasa z jego asystentką w pewnej wysoce kompromitującej pozycji. Na to wspomnienie miała ochotę zwymiotować. Z płonącą twarzą zerknęła na dyrektorkę, żeby zobaczyć jej reakcję. Ale mina starszej kobiety była jak zwykle nieprzenikniona.

Za to pan Sutherland za wszelką cenę próbował powstrzymać uśmiech. Spojrzał na nią z na nowo rozbudzonym zainteresowaniem.

– To nie zmienia faktu, że nie można nikogo bić, kochanie – powtórzyła Juliet. Jej usta zdawały się bardziej wysuszone niż pustynia. Czy dało się w ogóle wyjaśnić sześciolatce, w jaką furię wpadła, kiedy zorientowała się, że jest zdradzana? To był pierwszy cios pięścią, jaki w życiu zadała. – Ani ja nie powinnam była tego robić, ani ty.

– To był mój pociąg. – W głosie Poppy zabrzmiał znajomy upór. – Powiedziałam mu, że jest mój, a on dalej próbował go wziąć. Zawsze był mój. On nie może tak po prostu przychodzić i mi go zabierać.

Juliet ponownie zerknęła kątem oka na siedzącego obok mężczyznę. Z jakiegoś powodu trudno jej było nie spoglądać na niego raz po raz. Miał wysokie kości policzkowe i mocną szczękę, ale tym, co zaskoczyło ją najbardziej, był ciemny ślad zarostu na jego twarzy. Miał w sobie jakąś szorstkość, którą rzadko widywała w tej okolicy.

Ups. Spojrzał prosto na nią.

– To nie jest twój pociąg – powiedziała z naciskiem Juliet. – Należy do szkoły i wszyscy mogą się nim bawić. Powinnaś przeprosić Charliego.

– Nie.

Chłopiec spojrzał na nią jeszcze większymi oczami. Juliet zdała sobie sprawę, że dotąd ani razu się nie odezwał. Piaskowe włosy opadały mu na czoło, a ubrania miał już trochę przyciasne.

– To pierwszy dzień Charliego. Powinnaś go była raczej przywitać, pokazać mu szkołę. Nie możesz traktować innych ludzi w taki sposób. A teraz przeproś. – Tym razem odezwała się ostrzej. Nawet Poppy wyglądała na zaskoczoną jej tonem.

– Przepraszam.

– A teraz powiedz to tak, żeby Charlie ci uwierzył.

Poppy wsunęła dolną wargę między zęby i zaczęła ją skubać. Przez chwilę patrzyła na Charliego ze zmrużonymi oczami, jakby rozważała możliwe wyjścia z sytuacji.

– No dobra, naprawdę przepraszam. Ten pociąg i tak jest głupi. Nie ma połowy kółek. Następnym razem pobaw się zielonym, on jeździ najszybciej.

Charlie pokiwał głową w milczeniu, tak jakby dziewczynka była krynicą wszelkiej wiedzy okołoszkolnej.

– Cóż, myślę, że to dobry początek – stwierdziła pani Davies. – Ale na pewno zgodzi się pani ze mną, że nie można tego tak zostawić. Poppy uderzyła inne dziecko, musimy ją za to ukarać. Mamy tu pewne standardy i oczekujemy, że wszyscy nasi uczniowie będą je spełniali.

– Nie no, nie ma potrzeby jej karać – odezwał się pan Sutherland. Głos miał naprawdę urzekający. – Przeprosiła go, tak? Nie możemy na tym poprzestać? – Błysnął w stronę dyrektorki uśmiechem z dołeczkami.

– Nie, obawiam się, że nie możemy. – Pani Davies pokręciła głową i zwróciła się do Juliet: – W Surrey Academy mamy politykę zero tolerancji dla przemocy. Będę zmuszona poprosić panią o zabranie Poppy do domu i nieprzyprowadzanie jej do końca tygodnia.

– Chce ją pani usunąć z lekcji? – zapytała z niepokojem Juliet. Jak ona to wytłumaczy Thomasowi?

– No nie, chwileczkę – wtrącił pan Sutherland. – Charliemu nic się nie stało, Poppy przeprosiła. Nie ma potrzeby robić z tego wielkiej afery. Przecież każdy popełnia błędy, prawda?

– Nie wiem… – Pani Davies spojrzała najpierw na niego, potem na Juliet. – Poppy zawsze była żywiołową dziewczynką, nie chcę, żeby sobie pomyślała, że panuje u nas przyzwolenie dla tego rodzaju przemocy.

Juliet oblizała wyschnięte usta.

– Więcej tego nie zrobi, mogę to pani obiecać.

Dyrektorka splotła dłonie i oparła na nich podbródek. Skierowała spojrzenie na Poppy, która nadal siedziała w milczeniu.

– Poppy, czy rozumiesz, że to, co zrobiłaś, było złe?

Poppy pokiwała żarliwie głową.

– I czy jest ci bardzo przykro z tego powodu?

Kolejna seria kiwnięć.

– Hm – zastanowiła się pani Davies. – No dobrze, tym razem nie usunę cię z zajęć. Ale jeśli jeszcze raz skrzywdzisz inne dziecko, to będziesz miała ze mną do czynienia. Rozumiesz?

Tym razem Poppy odpowiedziała cichutko jak myszka:

– Tak, proszę pani.

– Bardzo dobrze, możesz wracać na lekcję.

Jeśli Poppy bała się przynajmniej w połowie tak bardzo jak Juliet, to na pewno wszystko zrozumiała. Choć niepokój jej matki uśmierzało poczucie ulgi na myśl, że nie będzie musiała opowiadać Thomasowi o całym zajściu.

Było to niewielkie pocieszenie, ale zawsze coś.

– Możemy zajechać po drodze do lodziarni? – spytała Poppy, machając nogami, tak że jej stopy obijały się o siedzenie w samochodzie.

Juliet zerknęła w lusterko wsteczne i zwróciła uwagę na samochód, który jechał za nią – duży, poobijany pikap.

– Nie po tym, jak uderzyłaś tego biednego chłopca. Po powrocie do domu pójdziesz prosto do swojego pokoju.

– To niesprawiedliwe. – Poppy się skrzywiła. – Po pierwszym dniu zawsze jeździmy na lody. To taka tra… tra… no, zwyczaj taki. Obiecałaś, że pojedziemy.

– To wcale nie tradycja, bo zrobiłyśmy to do tej pory tylko raz. – Juliet usiłowała zachować cierpliwość.

– Ale obiecałaś. – Głos Poppy lekko się załamał. Jej dolna warga zadrżała.

– To było, zanim uderzyłaś Charliego – zauważyła Juliet. Sama musiała przygryźć wargę, żeby zatamować emocje. Jedno, czego naprawdę nienawidziła, to patrzeć, jak Poppy płacze, a w ciągu ostatnich sześciu miesięcy biedna dziewczynka wypłakała się za nie obie.

– Przeprosiłam go. I bawiłam się z nim na przerwie po południu. Dałam mu nawet zielony pociąg do tego niebieskiego. Powiedział, że jesteśmy przyjaciółmi.

– Cieszę się, że się z nim pogodziłaś. To bardzo dobrze.

– To możemy pojechać na lody? – Poppy pochyliła się do przodu na tyle, na ile pozwalał jej pas. – Proszę, mamusiu?

Juliet zobaczyła przed sobą rząd samochodów, które stały na skrzyżowaniu. Położyła stopę na hamulcu i powoli się zatrzymała. Patrząc przez przednią szybę na samochody, zaczęła się zastanawiać, jak to się stało, że wszystko tak się skomplikowało. Nawet we dwoje trudno było wychowywać dziecko, ale wtedy miała przynajmniej kogoś, z kim mogła się wymieniać pomysłami, komu mogła się wyżalić.

W pojedynkę to zadanie wydawało się niemożliwe do wykonania. Była to jedna z nielicznych sytuacji, w których brakowało jej Thomasa.

– Proszę, mamusiu? – powtórzyła Poppy. Samochody z przodu zaczęły powoli ruszać, a Juliet zerknęła w lusterko. Czarny pikap był teraz tuż za nią i kiedy podniosła wzrok, rozpoznała kierowcę o jasnej czuprynie, obok którego siedział syn.

Jedno spojrzenie wystarczyło, żeby jej tętno przyspieszyło. Dlaczego ona, do cholery, tak na niego reaguje?

To pewnie kolejny etap życia w separacji. A może nawet znak, że dochodzi do siebie po rozstaniu. To mógłby być ktokolwiek, pan Sutherland po prostu pojawił się we właściwym – czy raczej niewłaściwym – momencie. To wszystko przez hormony. Odkąd sześć miesięcy temu rozeszła się z Thomasem, ledwo w ogóle dostrzegała mężczyzn, a nawet wcześniej przez kilka ładnych miesięcy nie była z nim blisko. I teraz jej ciało reagowało po prostu na ten przymusowy celibat, nie było w tym nic więcej.

A niech tam, chyba im obu przyda się coś zimnego.

– Dobrze, pojedziemy na lody – ustąpiła Juliet. – Ale jeżeli jeszcze raz kogoś uderzysz, to przez rok będziesz miała zakaz chodzenia do lodziarni.

Poppy pokiwała poważnie głową.

– Ty też, mamusiu, jeżeli jeszcze raz kogoś uderzysz.

Touché. Juliet próbowała powstrzymać uśmiech, ale na próżno.

* W. Shakespeare, Romeo i Julia, [w:] tegoż, Tragedie i kroniki, przeł. S. Barańczak, Kraków 2013.

2

Dwa równie stare i szlachetne rody.

– Romeo i Julia*

Hej, mały, chcesz lody? – Ryan ruszył powoli do przodu i przejechał przez skrzyżowanie. – Tu niedaleko jest bardzo fajna lodziarnia, do której często chodziłem jako dziecko.

Charlie natychmiast się zainteresował, jak zawsze, kiedy Ryan wspominał o swoim dzieciństwie.

– Jaki smak najbardziej lubiłeś? – zapytał.

– Orzechy pekan z syropem klonowym – odparł Ryan z uśmiechem. – Były obrzydliwie słodkie, ale pyszne. Ciekawe, czy jeszcze je tu mają?

– To ja też chcę takie – powiedział Charlie stanowczo. – Uwielbiam orzechy pekan.

Tak naprawdę to Charlie uwielbiał wszystko, czego tylko spróbował. Ponieważ od dziecka towarzyszył Ryanowi w jego podróżach, dorastając, poznawał przeróżne smaki i kuchnie świata.

– No, to jedziemy na lody pekanowe z syropem.

Ryan nadal nie mógł się przyzwyczaić do tego, że po tych wszystkich latach znowu jest w Shaw Haven. Zaszło tu kilka zmian – pojawiły się mały browar przy głównej ulicy i nowa galeria sztuki na nabrzeżu – ale w gruncie rzeczy nadal było to senne miasteczko portowe. Malowane domy i przenikające wszystko słone powietrze nie zmieniły się od wieków, odkąd tylko pierwszy Shaw wysiadł ze swojej łodzi na brzeg i objął w posiadanie ten skrawek ziemi na brzegu zatoki Chesapeake.

Powrót tutaj był jak cofnięcie się w czasie.

Ryan wjechał na parking przed lodziarnią. Zostało już tylko kilka wolnych miejsc. Najwyraźniej wszyscy wpadli na ten sam pomysł. Kiedy weszli do środka, Ryan obrzucił spojrzeniem kraciaste ceraty i zdekompletowane krzesła. Wyglądały staro, znajomo. Przez chwilę poczuł się znowu jak dziecko i sam się tym zdziwił. Minęło prawie czternaście lat, odkąd ostatnio był w Shaw Haven, i sądził, że zostawił daleko za sobą to miasteczko i związane z nim uczucia.

Bo przecież tak było. Przynajmniej do tego momentu.

– Co podać?

Ryan zamrugał i skupił wzrok na stojącej przed nim kobiecie. Uśmiechała się do niego szeroko, w dłoni trzymała łyżkę do nakładania lodów.

– Czy są pekanowe z syropem klonowym? – zapytał.

– Pewnie, w rożku czy w kubeczku?

Odwrócił się do Charliego, który wpatrywał się w olbrzymią przeszkloną zamrażarkę pełną plastikowych pojemników z kusząco wyglądającymi lodami o różnych smakach.

– Jak wolisz, mały?

– Poproszę w kubeczku – odparł cicho Charlie. Pomimo bezpośredniego charakteru, jaki odziedziczył po ojcu, chłopiec nigdy nie był zbyt śmiały. Na jego twarzy gościła zazwyczaj poważna mina, tak jakby w głowie roiło mu się od myśli, których nie potrafił za bardzo wyrazić. Dyrekcja naciskała na przeegzaminowanie go, zanim rozpocznie naukę w Surrey Academy, i jego ojciec nie zdziwił się zbytnio, kiedy okazało się, że chłopiec jest już na poziomie trzeciej klasy, choć nigdy przedtem nie chodził do szkoły.

– Niech pani nałoży trzy gałki – powiedział Ryan, uśmiechając się swobodnie do kobiety. – I poproszę do tego dwie łyżeczki, chłopak może potrzebować trochę pomocy.

Kobieta roześmiała się, jakby Ryan powiedział jej najzabawniejszy dowcip na świecie, i zatrzepotała do niego rzęsami. Zaczerwienił się.

Z powodu tłoku, jaki zrobił się tu po lekcjach, jedyne wolne miejsca znalazły się w kącie po drugiej stronie lodziarni, więc tam właśnie skierowali swoje kroki. Charlie ściskał mocno okrągły, kolorowy kubeczek lodów, a Ryan niósł łyżeczki. Już prawie dotarli do pustego stolika, kiedy doszła tam jakaś kobieta z dzieckiem i wysunęła dwa z czterech wolnych krzeseł.

Rozpoznał ją natychmiast. Wystarczyło jedno spojrzenie na burzę rudych włosów, żeby się zorientował, że to mama Poppy Marshall.

Ryan rozejrzał się w nadziei, że zauważy kogoś, kto już kończy, i będą mogli pokrążyć chwilę po lodziarni, dopóki stolik się nie zwolni. Ale zdawało się, że wszyscy przyszli tu w tym samym czasie – nic dziwnego, skoro przyjechali prosto ze szkoły – a jeśli niedługo gdzieś nie usiądą, to Charliemu rozpuszczą się lody.

A, co tam.

– Możemy się przysiąść? – zapytał, patrząc na dwa puste krzesła obok Poppy i jej mamy.

Obróciła głowę, żeby na niego spojrzeć. Chryste, ale ona była ładna. Nie żeby go to zdziwiło – Thomas Marshall zawsze wybierał to, co w życiu najlepsze. Dlaczego jego żona miałaby być inna?

– E, tak, pewnie, proszę. – Wskazała im dwa pozostałe krzesła. Charlie od razu wybrał miejsce obok Poppy, więc Ryanowi pozostało usiąść obok jej mamy.

– Dzięki. Tak w ogóle, to jestem Ryan. Ryan Sutherland. Chyba nie zostaliśmy sobie odpowiednio przedstawieni.

Podobnie jak Marshallowie, Sutherlandowie byli dobrze znani w Shaw Haven. Jeśli do jednej rodziny należała połowa ziemi, reszta znajdowała się w posiadaniu drugiej.

W dzieciństwie Ryan spędzał bardzo dużo czasu z Marshallami i ich wspólnymi przyjaciółmi, jednak kiedy poszli z Thomasem do liceum, nie było już między nimi żadnych ciepłych uczuć. Jako zaledwie nastoletni chłopak Thomas przypominał Ryanowi jego własnego ojca. Miał w sobie tę niefrasobliwą pewność siebie, która pozostawiała za nim rząd tonących.

Zamrugał, żeby odpędzić od siebie tę myśl. Naprawdę nie miał ochoty zastanawiać się teraz nad Marshallem ani nad własnym ojcem.

– Jestem Juliet. – Wyciągnęła rękę i zaskakująco mocno uścisnęła mu dłoń. Jej palce były długie i eleganckie, ale bez śladu manicure’u. Paznokcie miała wręcz krótko obcięte. Jej ręce wyglądały na spracowane, nie takie, jakie widuje się u żony na pokaz.

– Miło mi cię poznać, Juliet. – Spojrzał na Poppy i Charliego, którzy pałaszowali lody. – Zdaje się, że ci dwoje zdążyli się pogodzić.

– Tak, dzieci mają krótką pamięć – zgodziła się z większą już swobodą. – Ale i tak bardzo mi przykro, że go uderzyła, zwłaszcza że to był jego pierwszy dzień. Mam nadzieję, że nie zdenerwował się tym za bardzo.

Miał ochotę się uśmiechnąć na widok jej zażenowania.

– Nic mu nie jest. Podobno są już prawie najlepszymi przyjaciółmi. Poza tym Charlie jest przyzwyczajony do poznawania nowych ludzi. Jestem fotografem, dużo razem podróżowaliśmy.

– Jeśli możesz, to przeproś też ode mnie swoją żonę.

Zmarszczył czoło.

– Nie jestem żonaty.

– Przepraszam. W takim razie partnerkę? – Juliet zerknęła na jego lewą dłoń. A on oczywiście spojrzał wtedy na jej rękę. Też nie było na niej obrączki, tylko ledwo widoczne wgłębienie w miejscu, w którym musiała się kiedyś znajdować. Dzięki oku fotografa Ryan zauważał często szczegóły, które umykały innym.

Ryan pokręcił głową.

– Sheridan, mama Charliego, jest tylko moją przyjaciółką. Charlie był dla nas obojga miłą niespodzianką. – Nie spuszczając z niej wzroku, wziął do ust łyżeczkę lodów Charliego. – Przyjeżdża do nas, kiedy tylko może, ale to ja jestem jego głównym opiekunem.

– Naprawdę? – Spojrzała na niego z zainteresowaniem. – I nie przeszkadza jej to?

Wzruszył ramionami. Nie wstydził się mówić o swojej sytuacji rodzinnej, był już do tego przyzwyczajony.

– Oboje tego chcieliśmy. Ona go kocha, ale ma pracę, która nie współgra za bardzo z wychowywaniem dziecka. Kiedy nie jest akurat w trasie, spędza z Charliem tyle czasu, ile tylko może. Chce dla niego jak najlepiej. Tak jak ja.

– Przepraszam, jestem wścibska. Nie powinnam zadawać tyle pytań.

Nie potrafił powstrzymać uśmiechu.

– Jesteś Angielką, prawda? Zaczynasz odstawiać to całe brytyjskie przedstawienie.

– Jakie brytyjskie przedstawienie?

– Najpierw prowadzisz swobodną rozmowę, a potem zaczynasz się przejmować, że w ogóle zaczęłaś.

– Wszyscy Brytyjczycy tak robią?

Roześmiał się mimowolnie na widok jej zdumionej miny.

– W trakcie swoich podróży spotkałem wielu Brytyjczyków i tak, większość z nich to robiła. Tak jakbyście bardzo chcieli się czegoś dowiedzieć, ale nie lubili zadawać pytań. – Przechylił głowę na bok, podobało mu się, jak zmarszczyła brwi. – A z której części Anglii pochodzisz?

– Dorastałam w Londynie – odpowiedziała. – Ale mieszkam tu już od prawie siedmiu lat.

– Z Marshallami? – Znowu rzucił okiem na jej pusty palec serdeczny.

– Tak. – Spuściła wzrok na stół. – A właściwie to nie, teraz już nie. To skomplikowane, jeśli wiesz, co mam na myśli.

Wiedział dokładnie.

– Wolałabyś porozmawiać o czymś innym?

Po raz pierwszy się uśmiechnęła. Co prawda nieśmiało, ale i tak cała twarz jej się od tego rozjaśniła.

– Tak, zdecydowanie – odparła i przechyliła głowę na bok. – Może opowiesz mi coś o sobie. Kiedy tu przyjechaliście?

W odróżnieniu od Juliet, Ryan nie miał absolutnie nic przeciwko mówieniu o sobie. Nie w taki zarozumiały sposób, jakby całym sobą krzyczał „patrzcie wszyscy na mnie” – on po prostu na tyle dobrze czuł się we własnej skórze, że potrafił być zawsze otwarty i szczery.

– Wprowadziliśmy się w ten weekend. Mieliśmy być już w zeszłym tygodniu, ale miałem opóźnienie z jednym zleceniem, więc wszystko wyszło na ostatnią chwilę. Ciężarówki przeprowadzkowe przyjechały dopiero dzisiaj rano, więc mamy w domu bałagan. A to chyba dobry powód, żeby posiedzieć tu trochę i zjeść lody.

– Ciężarówki przeprowadzkowe? – zdziwiła się.

– No tak, nie mamy zbyt wielu rzeczy, ale musiałem kupić sporo mebli. To nasz pierwszy dom na stałe. – Wzruszył ramionami. – A przynajmniej na półstałe.

– Półstałe? – spytała jak echo.

– Będziemy tu mieszkać do czerwca. Potem przeprowadzamy się do Nowego Jorku. Przyjechaliśmy tylko na ten rok, kiedy Charlie będzie chodził do zerówki, żeby przyzwyczaił się trochę do szkoły.

– Nie chodził wcześniej do przedszkola? – spytała Juliet. Brwi miała ściągnięte, jakby próbowała zrozumieć jego sytuację.

– Nie. Dużo podróżowaliśmy w związku z moją pracą. Ale teraz, kiedy robi się coraz starszy, będziemy musieli zapuścić gdzieś korzenie. W Nowym Jorku zaproponowano mi pracę od czerwca, więc przeprowadzimy się tam po zakończeniu roku szkolnego.

– A dlaczego wybrałeś Surrey Academy?

To było dobre pytanie.

– Uczyłem się tam jako dziecko, więc jestem z nimi jakoś związany. Cały ten etap szkolny to dla mnie nowe doświadczenie. Pomyślałem, że wprowadzę nas w to łagodnie, za pośrednictwem miejsca, które już znam. Nowojorskim systemem edukacyjnym zacznę się martwić, kiedy Charlie przywyknie do szkoły.

– Tato, czy Poppy może przyjść do nas dzisiaj po południu, żeby się pobawić? – przerwał im rozmowę chłopiec.

– No nie wiem… – Ryan spojrzał na Juliet. Jej twarz była nieprzenikniona. Chciał, żeby Charlie się z kimś zaprzyjaźnił, wszedł w otoczenie, ale przecież jej córka nie tak dawno go uderzyła. Poza tym w domu miał mnóstwo pudeł do rozpakowania.

– Niestety dzisiaj po południu nie – odpowiedziała Juliet. – Muszę jeszcze wrócić do kwiaciarni na parę godzin, a Poppy jedzie ze mną.

– Ja wolę iść się pobawić z Charliem. Mogę, mamusiu?

– Nie dzisiaj po południu. – Juliet pokręciła głową.

– To może dzisiaj wieczorem? Wtedy mogę?

Roześmiała się krótko.

– Dzisiaj wieczorem będziesz w łóżku.

– A po podwieczorku?

– Nie, kochanie, po podwieczorku możesz się pobawić w ogrodzie, ale potem będziesz musiała się wykąpać i położyć. To był długi dzień. – Spojrzała Ryanowi w oczy i wzruszyła ramionami.

– Spotkajmy się u mnie w ogrodzie – powiedziała Poppy, odwracając się do Charliego. – Mam superhuśtawkę na drzewie.

– Poppy, Charlie nie może tak po prostu przyjść do nas po podwieczorku. – Popatrzyła na Ryana. – Przepraszam cię, najpierw go bije, a chwilę później już prawie chce, żeby z nami zamieszkał.

– Przecież on i tak prawie z nami mieszka – zaprotestowała Poppy. – A przynajmniej tuż obok.

– Słucham? – Juliet spojrzała na Poppy i Charliego, po czym odwróciła się do Ryana. Mężczyzna nawet nie próbował ukryć uśmiechu. – Nie mów mi, że właśnie się wprowadziliście do domu Langdonów. Przy Letterman Circle? – Uśmiechnęła się nieznacznie. – Powinnam była się domyślić, kiedy mówiłeś o ciężarówkach do przeprowadzki.

Teraz uśmiechał się już szeroko.

– Tak, właśnie tam zamieszkaliśmy.

– Nie wiedziałam, że to wy. Miałam zamiar wpaść dzisiaj wieczorem z jakimś kwiatkiem czy czymś, żeby się przywitać. Strasznie cię przepraszam.

Ryan nie miał pojęcia, za co Juliet go przeprasza, choć już wcześniej zauważył, że Anglicy mają to w zwyczaju. A ona nadal rumieniła się jak szalona.

– Mieszkacie pod numerem czterdzieści osiem? – zapytał.

Pokręciła głową.

– Nie, czterdzieści cztery.

– W tym niedużym domu?

– Tak, dokładnie. Wprowadziłyśmy się parę miesięcy temu.

– W takim razie miło mi cię poznać, sąsiadko. – Ponownie wyciągnął do niej rękę. Podała mu dłoń, a on zacisnął na niej palce i poczuł dotyk miękkiej, gładkiej skóry.

Juliet Marshall miała w sobie coś, co go ciekawiło. Coś, co sprawiało, że chciał dowiedzieć się o niej więcej. Była miękka, a zarazem krucha – intrygujące połączenie.

Ale też niebezpieczne, napomniał się od razu. Poza tym przyjechał tu tylko na chwilę. Takich komplikacji jak Juliet Marshall potrzebował jak dziury w moście.

Byli sąsiadami, i tyle. A dla Ryana najlepiej by było, gdyby ich relacja na tym się właśnie zatrzymała. Na sąsiedzkiej życzliwości, bez wtykania nosa w nie swoje sprawy.

Nawet jeśli gdzieś w głębi duszy miał wielką ochotę zainteresować się jej sprawami.

Tego samego wieczoru, tuż po ósmej, Ryan usłyszał pukanie do drzwi. Charlie siedział na podłodze i bawił się klockami Lego, podczas gdy Ryan pił piwo z opróżnionej już do połowy butelki. Od dawna nie czuł się takim Amerykaninem jak teraz, kiedy żołądek miał pełen jedzenia, które przyrządził wcześniej na grillu. Upiekł steki z tuńczyka zamiast mięsnych, a w dłoni trzymał piwo z lokalnego browaru. Aż dziwne, jak szybko się z powrotem aklimatyzował.

Charlie podniósł wzrok znad zbudowanego do połowy zamku.

– Kto to?

– Nie wiem. Dzisiaj zapomniałem założyć swoje okulary rentgenowskie. – Posłał mu szeroki uśmiech. – Chyba będę musiał sprawdzić w bardziej staroświecki sposób i otworzyć drzwi.

– Może to Poppy – powiedział z nadzieją Charlie. – Mogę wyjść się z nią pobawić?

– Jestem prawie pewien, że Poppy przygotowuje się już do spania. – Wcześniej słyszał, jak Juliet woła ją z podwórka. Ryan miał luźniejszy stosunek do pory chodzenia spać: dopóki Charlie się wysypiał, wszystko było w porządku.

– Cholera – naburmuszył się Charlie. – To bez sensu.

Otwierając drzwi, Ryan śmiał się jeszcze z odpowiedzi Charliego. Ale kiedy tylko zobaczył, kto stoi po drugiej stronie, uśmiech zniknął mu z ust.

– Czego chcesz? – zapytał. Obejrzał się, żeby sprawdzić, czy Charlie przypadkiem go nie słyszy.

Stojący przed nim mężczyzna wydał mu się niższy, niż go zapamiętał. I bardziej kruchy. Mimo to, patrząc na niego, Ryan poczuł się, jakby znowu miał dziesięć lat i obserwował, jak ojciec robi się purpurowy od krzyczenia na matkę.

– Słyszałem, że widziano cię w mieście. Chciałem się przekonać na własne oczy – odezwał się jego ojciec.

– Wróciłem wczoraj. – Ryan nie dawał nic po sobie poznać.

– Ale dlaczego? – spytał starszy mężczyzna. – Dlaczego przyjechałeś po tych wszystkich latach? – Zmrużył powieki. – Twoja matka cały dzień płacze.

– Przykro mi to słyszeć. – Gdyby Ryan był młodszy i bardziej impulsywny, pewnie zwróciłby ojcu uwagę, że zazwyczaj to on doprowadza ją do płaczu. Ale Ryan nie był już tamtym chłopcem. Teraz był mężczyzną. I miał własne dziecko, które musiał chronić.

– Nie twoja sprawa, dlaczego przyjechałem – odparł.

Charlie wystawił głowę zza pleców Ryana, ręce miał pełne różnokolorowych klocków.

– Tato, pomożesz mi z tym?

Ojciec Ryana zamilkł na chwilę. Patrzył tylko na Charliego. Ryan spojrzał znacząco na samochód ojca, ale starszy mężczyzna nawet się nie poruszył.

– To twój syn?

Wydawał się zaskoczony. Ryan ucieszył się, że ojciec nie dowiedział się o nim wszystkiego. Przypuszczał, że rodzice odkryli już istnienie Charliego – to byłoby podobne do jego ojca, żeby śledzić syna po całym świecie. Ale przynajmniej tym jednym udało mu się go zaskoczyć.

– Tak. – Ryan objął Charliego ramieniem i przyciągnął go do siebie. Potrzeba chronienia chłopca okazała się niemożliwa do zignorowania.

Charlie zamrugał, słysząc ton głosu taty, i spojrzał na niego z ostrożnym zainteresowaniem. Ale nie odezwał się, tylko bacznie obserwował.

– Na jak długo przyjechałeś? – spytał Ryana ojciec.

– Wydaje mi się, że to też nie twoja sprawa.

Wtedy po raz pierwszy jego ojciec zareagował. Zmrużył oczy, a jego wąskie wargi całkiem zniknęły.

– To jest moja sprawa. To sprawa rodzinna. Chcę wiedzieć, czy zamierzasz się mieszać w interesy firmy.

Ryan zdusił w sobie chęć wybuchnięcia śmiechem. Ale nie było mu wcale wesoło – po prostu zdał sobie sprawę, że podczas jego nieobecności nic się nie zmieniło. Firma nadal była najważniejsza, jak zawsze.

Ryan miał w niej jedną trzecią udziałów – dzięki spadkowi, który otrzymał po dziadku – ale nigdy nie chciał się w nią angażować. Wszystkie swoje dywidendy przeznaczał na organizację charytatywną, która pomagała mieszkańcom pewnej niewielkiej miejscowości w Namibii, gdzie przyszedł na świat Charlie.

Ale wiedział, że jego ojca dręczy świadomość, że syn ma w firmie jakąkolwiek władzę.

Charlie poruszył się obok niego, chłonął każde wypowiadane słowo. Potrzeba pozbycia się tego mężczyzny z domu przeważyła w Ryanie nad chęcią podpuszczenia go.

– Nie miałem takich planów. Chyba że potrzebujesz mojej pomocy.

– Niczego od ciebie nie potrzebuję. Upewniam się tylko, że nie będziesz się pchał tam, gdzie cię nie chcą.

– To wszystko? – spytał Ryan, po czym delikatnie popchnął Charliego za siebie i wycofał się do przedpokoju. – Bo jestem teraz trochę zajęty. Może następnym razem, jeśli będziesz chciał porozmawiać, to najpierw się umówisz.

– Nie powinieneś był wracać. Wiesz o tym. – Ojciec spojrzał na niego po raz ostatni, po czym odwrócił się plecami do Ryana i Charliego i ruszył w stronę czarnego sedana zaparkowanego przy chodniku. Ryan zamknął drzwi i oparł się o nie na chwilę, żeby wyrównać oddech.

Co za dzień. Odkąd się obudził, nie miał ani chwili spokoju. Najpierw ciężarówki od przeprowadzki, potem pobicie Charliego w szkole i poznanie pięknej kobiety o chmurnym spojrzeniu. Pierwsze po latach spotkanie z ojcem okazało się prawdziwą wisienką na torcie.

A jeszcze parę tygodni temu powrót do Shaw Haven wydawał mu się takim świetnym pomysłem. Co on sobie, do cholery, myślał?

– Mamusiu, myślisz, że tata czuje się samotny? – Poppy leżała w łóżku z twarzą zwróconą w stronę sufitu, a Juliet zwinęła się w kłębek obok niej. Nadal trzymała w dłoniach Kota Prota, którego przed chwilą razem czytały: Juliet wskazywała córce słowa, a dziewczynka powoli je odczytywała.

Dla Juliet był to najprzyjemniejszy moment każdego wieczoru – leżenie obok sennej Poppy i rozmawianie z nią o wszystkim, co wydarzyło się minionego dnia.

– Nie wiem, kochanie – odparła. – Ale wydaje mi się, że jakoś sobie radzi. W ciągu dnia ma dużo pracy, a kiedy wraca do domu, może porozmawiać z babcią i dziadkiem. – W końcu mieszkali tuż obok siebie. Dwa domy wybudowane na tej samej działce z widokiem na zatokę Chesapeake.

– I z Nicole. Ona też się nim zajmuje.

– Tak, to prawda. – Juliet oblizała wargi, wyschnięte pomimo wczesnojesiennej wilgoci, która wisiała w powietrzu. – No, więc myślę, że tata całkiem nieźle sobie radzi.

– Jak byłam u niego w zeszły weekend, to był marudny. Słyszałam, jak kłóci się z Nicole. O jakieś przyjęcie, na które chciała iść.

Juliet nie poruszyła się, nie chcąc okazywać żadnej reakcji. Ale gdyby miała być ze sobą szczera, musiałaby przyznać, że poczuła odrobinę satysfakcji na myśl, że Thomas wdał się w awanturę z Nicole. Chciałaby tylko, żeby nie odbywało się to na oczach Poppy.

Wielu rzeczy by chciała. Co nie oznaczało, że je otrzymywała.

– No cóż, ludzie często się kłócą – powiedziała Juliet, starając się nie wracać myślami do własnych awantur z Thomasem. – Ale potem się godzą. Spójrz tylko na siebie i na tego chłopca ze szkoły. Zdaje się, że jesteście już przyjaciółmi.

– Lubię Charliego. Jest fajny. Był w stu milionach różnych krajów i potrafi powiedzieć „nie” w dziesięciu językach.

Juliet się uśmiechnęła.

– To chyba bystry z niego chłopiec.

– Ale nie tak jak ja. Ja jestem najlepsza w klasie. – Poppy się rozpromieniła. – Dzisiaj wszystko dobrze przeliterowałam. Pani dała mi gwiazdkę.

– Naprawdę? – Juliet obróciła głowę, żeby posłać córce uśmiech. – To znaczy, że jesteś bardzo bystrą dziewczynką.

– Powiem to tacie, jak się z nim spotkam w weekend.

Juliet nie pozwoliła uśmiechowi zniknąć z twarzy.

– Będzie z ciebie dumny. Ale wiesz przecież, że mogłaś zadzwonić, żeby mu o tym powiedzieć. Tata bardzo lubi z tobą rozmawiać.

– Ja też lubię z nim rozmawiać. – Poppy wpatrzyła się w sufit, do którego Juliet przyczepiła fluorescencyjne gwiazdki. Kiedy tylko wprowadziły się do tego domu, udekorowały od razu wszystkie pokoje. Dla Juliet to, że może je przyozdobić po swojemu, było jak małe katharsis. Poczuła się wręcz wyzwolona, kiedy stanęła przed paletą farb w Home Depot i zdała sobie sprawę, że nikt nie będzie krytykował jej wyborów ani mówił jej, że coś nie pasuje do reszty domu. Mogłaby nawet pomalować wszystkie ściany na czerwono i nikt nawet by nie zareagował.

– Możemy kupić kota? – spytała Poppy.

Juliet roześmiała się na tę całkowitą zmianę tematu.

– A dlaczego pytasz?

– Po prostu lubię koty. Noah ma kota i psa. Ale psy są duże i za dużo szczekają. Koty są dużo milsze.

– Raczej nie możemy wziąć teraz żadnego zwierzaka, kochanie. Ja całymi dniami jestem w pracy, a ty w szkole. Nie byłoby dobrze zostawiać go samego na tak długo.

– A ty nie możesz zostawać w domu, tak jak kiedyś? Ja to lubiłam.

Juliet ścisnęło się serce. Zdawało jej się, że to było całe wieki temu – była wtedy zupełnie inną osobą. Miała wystarczająco dużo czasu, żeby zajmować się nie tylko córką, ale też samą sobą. Tego od niej oczekiwano. Regularne wizyty w salonie piękności, własna stylistka, wyjścia do restauracji przynajmniej cztery razy w tygodniu i towarzyszenie Thomasowi, kiedy jadł kolację i pił wino ze swoimi klientami.

Choć była szczęśliwa, że ma teraz własną firmę i sama jest dla siebie szefową, skłamałaby, gdyby twierdziła, że nie tęskni do posiadania większej ilości wolnego czasu, szczególnie dla córki. Miała wrażenie, że jedyny moment w ciągu dnia, kiedy może usiąść spokojnie, to chwila, gdy czyta Poppy bajkę na dobranoc. Może właśnie dlatego obie tak bardzo to lubiły.

– Nie mogę zostawać w domu – odpowiedziała pełnym emocji głosem. – Muszę być w kwiaciarni. Mam wielu klientów, którymi trzeba się zajmować, tęskniliby za mną, gdybym nie przychodziła.

– Kocham kwiaty – stwierdziła Poppy. Zapomniała już o kocie. – Lubię, jak przynosisz je do domu.

Głos miała już senny, mówiła cicho i powoli, jak na nagraniu odtwarzanym w zwolnionym tempie. Obróciła się na bok i wtuliła w Juliet, podkurczając nogi.

Juliet pogłaskała dziewczynkę po włosach i poczuła, jak w sercu wzbiera jej miłość do córki. To była największa zaleta rozstania się z Thomasem. Teraz codziennie mogła kłaść Poppy spać, bo nie musiała już wychodzić z nim na kolacje. Zamiast tego każdego wieczoru mogła poczytać córce.

Pochyliła się i przycisnęła usta do policzka Poppy, poczuła ciepło jej skóry.

– Dobranoc, słoneczko – wyszeptała, choć miarowy oddech dziewczynki wskazywał na to, że już śpi. – Słodkich snów. Strasznie cię kocham.

Czasem było to jedyne, czego Juliet była jeszcze pewna.

* W. Shakespeare, Romeo i Julia, [w:] tegoż, Tragedie i kroniki, przeł. S. Barańczak, Kraków 2013.

3

Niestety słabą płcią
nie są wyłącznie kobiety.

– Romeo i Julia*

Ustaliliśmy już datę – oznajmiła młodsza siostra Juliet, Cesca, a jej uśmiech rozjaśnił ekran laptopa. Juliet rozmawiała właśnie przez Skype’a ze swoimi siostrami: Cescą, Kitty i Lucy. Starały się raz w tygodniu spotykać we cztery na rozmowę, niezależnie od tego, gdzie się akurat znajdowały. Teraz Kitty była w Los Angeles, Lucy w Edynburgu, a Cesca – z tego, co było widać na ekranie – w Paryżu.

Może któregoś dnia znajdą się przynajmniej wszystkie razem na tym samym kontynencie.

– Tak? – spytała Juliet z uśmiechem. – To kiedy będzie ten wielki dzień? – Zaręczyny Ceski z Samem, jej chłopakiem, a zarazem gwiazdorem filmowym, były jednym z jaśniejszych momentów w ciemnościach, które Juliet przeżywała w tym roku. – I gdzie to się odbędzie?

Twarz Ceski wyraźnie pojaśniała.

– W lipcu w szkockich górach. Chcemy się pobrać w zamku Lucy.

Lucy, najstarsza z całej czwórki, przewróciła oczami.

– To wcale nie jest zamek i nie jest mój – podkreśliła, ale i tak nie potrafiła ukryć uśmiechu. Żadna z nich nie potrafiła, to była przecież wspaniała wiadomość.

– No dobra, to w posiadłości Lachlana – odparła Cesca. Lachlan był chłopakiem Lucy i rok wcześniej odziedziczył majątek w górach w Szkocji. Z tego, co mówiły Lucy, Cesca i Kitty, było to najpiękniejsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziały. Nic dziwnego, że Cesca chciała wziąć tam ślub. Dodatkową zaletą było odosobnienie, którego Cesce i Samowi bardzo brakowało w codziennym życiu. Paparazzi za bardzo ich lubili.

Juliet jako jedyna nie widziała jeszcze tego zamku.

– No i oczywiście chciałabym, żebyście wszystkie były moimi druhnami – dodała Cesca. – I żeby Poppy sypała kwiaty.

Juliet patrzyła, jak Lucy i Kitty zgadzają się entuzjastycznie i pytają już o kolor i styl sukienek. Próbowała się uśmiechnąć, próbowała zignorować mdlące uczucie, które szarpało ją za żołądek. Ale wszystkie jej wysiłki spełzły na niczym.

– A ty, Jules, jak myślisz, jaki kolor powinna wybrać? – spytała Lucy, zauważając w końcu milczenie Juliet. – Masz najlepsze oko z nas wszystkich.

Juliet patrzyła na siostry, na całe ich szczęście i wyczekiwanie. Jej pierś ścisnęła się, jakby oplótł ją jakiś wąż.

– Nie wiem, czy będę mogła przyjechać.

– Co? – spytała Lucy, marszcząc brwi.

– Thomas nie pozwoli mi wywieźć Poppy za granicę, dopóki nie podpiszemy porozumienia rozwodowego. A my nadal go nie podpisaliśmy. – Juliet oblizała wyschnięte usta. Nie znosiła sprawiać siostrom zawodu, zwłaszcza kiedy Cesca podzieliła się takimi dobrymi wieściami.

– Co? – spytała Cesca z oburzeniem. – Czy on w ogóle tak może? – Potrząsnęła głową. – Lucy, na pewno da się coś z tym zrobić, prawda?

– Dopóki nie będzie podpisanego porozumienia, niestety nie – odparła Lucy. Z całej czwórki ona najlepiej wiedziała, jak źle wygląda sytuacja Juliet. Jako dwie najstarsze siostry to one zajęły się domem po śmierci matki, kiedy były jeszcze nastolatkami. Zawsze były swoimi powierniczkami, a w ciągu ostatnich paru miesięcy Lucy okazała się dla Juliet prawdziwą skałą.

– A kiedy to będzie? – spytała Cesca. – Chyba niedługo, prawda? Przecież już od paru miesięcy jesteście w separacji, nie może kazać ci czekać dużo dłużej.

Juliet wzruszyła ramionami, ale nie odczuwała ani trochę tej udawanej obojętności.

– Nie wiem. Mamy jeszcze wiele spraw do uzgodnienia. Nie tylko opiekę nad Poppy, ale też podział majątku, alimenty i kwestię utrzymywania dziecka. – A Thomas w niczym nie chciał ustąpić. Tak jakby specjalnie przeciągał całą sprawę.

– Ale ja nie chcę brać ślubu, jeśli ciebie na nim nie będzie – powiedziała Cesca, robiąc żałosną minę. Juliet przygryzła wargę, żeby powstrzymać łzy, które cisnęły się jej do oczu. Już sama myśl, że jej siostra wyjdzie za mąż, a ona tego nie zobaczy, wydawała się okropna. Juliet czuła się, jakby była na wygnaniu, oddzielona od wszystkich, których kocha. Nie wiedziała, jak długo będzie jeszcze w stanie to znosić.

Zrobiła głęboki wdech i zmusiła się znów do uśmiechu.

– Porozmawiam z Thomasem – powiedziała właściwie tylko po to, żeby uspokoić Cescę. – Może pójdzie mi na rękę, jeśli wytłumaczę mu, o co chodzi.

– To dobry pomysł. – Lucy uśmiechnęła się do niej ciepło. – Może ten jeden raz zachowa się rozsądnie.

– Może – zgodziła się Juliet. Czuła, że od udawanego uśmiechu zaczynają ją już boleć policzki. Ale tak naprawdę nie liczyła na to. Czasami zastanawiała się, co się stało z tym przystojnym, czarującym mężczyzną, którego spotkała przed laty w oksfordzkim parku.

Życie. Ot, co się z nim stało. Te same cechy, które kiedyś w niej kochał, teraz zaczęły go drażnić. W ciągu ostatniego roku małżeństwa częściej słyszała jego westchnienia, niż widziała uśmiech. A gdyby miała być ze sobą szczera, to sama zachowywała się identycznie.

Jedynym, co ich jeszcze łączyło, była Poppy – i na szczęście oboje bardzo ją kochali. O wszystko inne zdawali się toczyć niemożliwą do wygrania walkę. Ale to nie znaczy, że nie może spróbować.

– Jak tam, kochanie, jesteś gotowa? – zawołała Juliet. Poppy, nadal w piżamie, wybiegła ze swojego pokoju, trzymając w ręku obrazek, który narysowała w piątek w szkole. Byli na nim we troje – Juliet, Thomas i Poppy – choć rodzice znajdowali się po przeciwnych stronach kartki, a Poppy miała dziwnie długie ramiona, którymi trzymała każde z nich za rękę. Juliet patrzyła, jak córka kładzie rysunek na swoich poskładanych ubraniach, po czym pomogła jej zamknąć walizkę.

Nie żałowała wcale, że nie zobaczy więcej tego rysunku. Takie sceny rozgrywały się wszędzie, jak świat długi i szeroki: dwoje rozdzielonych ludzi, a ich dziecko rozciągnięte między nimi jak gumowa zabawka. Ale patrzenie na ten obrazek bolało jak cholera.

– Musisz się jeszcze ubrać – przypomniała jej Juliet. – Za chwilę będzie tu tata.

Była dopiero dziewiąta rano, za parę minut miał przyjechać Thomas. A weekend rozpościerał się przed Juliet jak niemile widziany gość.

Pięć minut później Thomas zaparkował na podjeździe. Wysiadł z czarnego sedana i skrzywił się, kiedy spojrzał na dom. Wystarczyło, że Juliet go zobaczyła, a od razu ścisnęło ją coś w piersi. Wyglądał jak mężczyzna, którego kiedyś znała, jego głos nadal brzmiał znajomo, ale wszystko pozostałe zdawało się zupełnie obce.

– Tata przyjechał! – zawołała Poppy.

Wybiegła z korytarza i zatrzymała się z poślizgiem koło mamy. Juliet zrobiła wielkie oczy na widok stroju córki. Dziewczynka miała na sobie koszulkę w biało-niebieskie paski, czerwone legginsy i różową, puszystą spódniczkę tutu. Na nogi włożyła swoje ulubione srebrne sandały, które błyszczały w słońcu.

– Jaki ładny strój – powiedziała Juliet.

Poppy się rozpromieniła.

– Sama sobie wybrałam.

– Wiem. – Juliet próbowała się uśmiechnąć. – Wszystkie twoje ulubione rzeczy na raz. Jesteś pewna, że będzie ci dobrze w tych sandałach? Robi się już zimno.

Poppy pokiwała energicznie głową.

– Dlatego mam skarpetki, widzisz? – Pomachała palcami u stóp. – Będzie mi ciepło i przyjemnie.

Pukanie do drzwi rozwiało wszelkie nadzieje Juliet, że zdoła przekonać córkę do włożenia czegoś bardziej odpowiedniego. Chwyciła torby Poppy i wyszła z nimi na ganek.

– Cześć, skarbie. – Thomas pochylił się, żeby pocałować córkę w czoło. Obejrzał ją od góry do dołu, a na jego twarz wrócił znajomy grymas. – Ubierzesz się jeszcze, zanim pojedziemy?

W gardle Juliet zabulgotał niemal histeryczny śmiech. Ostatkiem sił udało jej się go przełknąć.

– Przecież jest ubrana.

– Podoba ci się? – Poppy uśmiechnęła się promiennie do ojca. – Widzisz, jaka jestem ładna? – Złapała za brzegi tutu i zgięła kolana, żeby przed nim dygnąć.

– Jesteś piękna. – Zamrugał, jakby coś mu wpadło do oka. – Ale może mogłabyś włożyć na siebie coś bardziej eleganckiego. Jedziemy na śniadanie z paroma moimi współpracownikami. Jedna z twoich sukienek będzie idealna.

Poppy zadrżała warga.

– Nie podoba ci się moje ubranie?

– Pewnie, że mi się podoba. – Spojrzał na Juliet, jakby oczekiwał, że coś powie. Nie był przyzwyczajony do rozmawiania z Poppy na temat strojów, to była zawsze domena Juliet. Patrzył na nią jak ryba wyciągnięta z wody.

– Mamie się podobało. – Poppy spojrzała na Juliet. W jej oczach lśniły łzy. – Prawda, mamusiu?

Juliet głęboko zaczerpnęła powietrza, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Nie chciała nadwyrężać pewności siebie swojej córki. Aż za dobrze wiedziała, jak łatwo jest to zrobić.

– Tak, kochanie. Wyglądasz pięknie – powiedziała, głaszcząc ciemne, lśniące włosy dziewczynki. – Ale nie wiedziałyśmy, że tata planuje zabrać cię gdzieś na śniadanie, prawda? Może przebierzesz się teraz w jakąś ładną sukienkę, a te rzeczy włożysz jutro?

Poppy otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale kiedy zobaczyła minę ojca, zmieniła zdanie.

– No dobra. Ale sandały na pewno zostają. – Pobiegła do swojego pokoju, zostawiając Juliet i Thomasa samych przed drzwiami wejściowymi.

– Specjalnie to robisz? – spytał ją Thomas. – Wiedziałaś przecież, o której mam ją odebrać, mogłaś przynajmniej przygotować ją do wyjścia. – Pokręcił głową. – Zawsze wszystko utrudniasz.

– Nie wiedziałam, że zabierasz ją na śniadanie do restauracji – odparła Juliet, próbując zachować spokój w głosie. Każda rozmowa z Thomasem przypominała balansowanie na linie: jeden fałszywy krok i zaczynali skakać sobie do gardeł.

Poppy pojawiła się ponownie u boku Juliet w czerwonej dżersejowej sukience i białym sweterku.

– Teraz jestem gotowa. – Uśmiechnęła się szeroko do rodziców, nieświadoma atmosfery, jaka między nimi narastała.

– Pięknie wyglądasz – stwierdziła Juliet, ściskając mocno dziewczynkę. Nie znosiła tych momentów, tego żegnania się na dwa dni. Nie znosiła świadomości, że tego wieczoru nie utuli córki do snu.

– To prawda. Ta sukienka jest idealna. A teraz idź do samochodu, kochanie – powiedział Thomas i kliknął przycisk na kluczyku, żeby otworzyć jej tylne drzwi. Juliet patrzyła, jak Poppy biegnie w podskokach po ścieżce, po czym podała Thomasowi jej niedużą walizkę.

– Skoro już tu jesteś, to chciałabym cię zapytać o jedną rzecz – odezwała się, kiedy Thomas obrócił się, żeby odejść. – W przyszłym roku Cesca wychodzi za mąż i chce, żeby Poppy sypała kwiaty na jej ślubie. Nie miałbyś nic przeciwko?

– A gdzie będzie ten ślub?

– W Szkocji.

Thomas przechylił głowę na bok i zmierzył ją nieżyczliwym wzrokiem.

– Nie wolno nam wywozić jej z kraju, dopóki nie uzgodnimy warunków separacji, pamiętasz? A nawet potem oboje musimy wyrazić zgodę na taki wyjazd.

– Ale to jest ślub mojej siostry – powiedziała Juliet, starając się nie dopuścić paniki do głosu. – Wyjechałybyśmy tylko na kilka dni. Obiecuję, że z nią wrócę.

– Taką mieliśmy umowę – powtórzył Thomas zrównoważonym tonem. – Chyba że chcesz teraz łamać swoje obietnice. – Uniósł brwi, jakby wpadł na genialny pomysł. – Jeśli tak bardzo ci zależy, zawsze możesz pojechać sama. Poppy zostałaby z nami.

Myśl, że miałaby zostawić córkę, podczas gdy sama poleciałaby kilka tysięcy kilometrów stąd, dźgnęła ją w kręgosłup niczym lodowata włócznia.

– Tego nie mogę zrobić.

Thomas wzruszył ramionami jak zawsze, kiedy stwierdzał, że to nie jego problem.