Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Jeźdźcy Smoków – Przymierze

Jeźdźcy Smoków – Przymierze

5.00 / 5.00
  • ISBN:

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Jeźdźcy Smoków – Przymierze

Dwójka przyjaciół, chłopców żądnych chwały ruszyła po nią pewnej nocy.
Nocy, o której bardowie potem śpiewać będą, że zwracając córkę króla - dwójkę dzieci zabrała...

Polecane książki

„Starożytni Słowianie na ziemiach dzisiejszej Germanii” pióra Erazma Majewskiego, to niezwykle interesujące opracowanie dotyczące dziejów ludów słowiańskich najpierw zdominowanych i wyniszczonych przez Niemców. Jako jedyni z tamtych plemion i ludów utrzymali się jeszcze Łużyczanie. Pozostali odeszli...
Opis nowinek zawartych w dodatku jako uzupełnienie do dwóch innych poradników: pierwszego – dotyczącego podstawowej wersji Cywilizacji 4 i drugiego omawiającego dodatek Warlords.Sid Meier's Civilization IV: Beyond the Sword - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in...
To był na pozór banalny incydent na autostradzie. Jednak Ashley, studentce kończącej Akademię Policyjną, okoliczności wypadku od razu wydają się podejrzane. Gdy dowiaduje się, że ofiarą padł jej szkolny kolega, postanawia zebrać jak najwięcej informacji. Szybko odkrywa nić łączącą wypadek drogowy z ...
Dzieje lisowczyków. W czterech tomach. Lisowczycy, lisowczyki (początkowa nazwa straceńcy, również chorągiew elearska) – formacja lekkiej jazdy polskiej o charakterze utrzymującego się z łupów wojska najemnego. Oparta na wzorach ustrojowych konfederacji wojskowych, sformowana została w 1614 roku – p...
Poznaj technikę metamorficzną Autorka opisuje sposób działania metody metamorficznej. Łączy ją z systemem czakr, który pomaga ujawnić i przekształcić wzorce życiowe. Jest ona subtelną formą pracy z ciałem, która wyłoniła się z refleksologii. Delikatny masaż wyznaczonych obszarów na stopach, dłoniach...
Postanowiłem napisać o tzw. zarządzaniu zasobami ludzkimi, ale nieco inaczej - bardziej po ludzku. Nie jest to też tradycyjna monografia, ale raczej wycinki, które chętnie akcentuję na wykładach, i które nie zawsze wchodzą w zestaw kanonów przedmiotu. Przedstawiam też uogólnione poglądy na współczes...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Arnold Buzdygan

Jeźdźcy Smoków

Przymierze

ISBN: 978-83-924878-1-4

© Copyright Arnold Buzdygan www.arnoldbuzdygan.com

*

Zobaczyłem go idącego pieszo obok konia. Schodził z góry uliczki i wyróżniał się, bo choć nie był stary, włosy miał całkiem białe. Nie przeczuwałem wtedy, że los jeszcze nie raz skrzyżuje nasze ścieżki…

Podszedł do mnie i zapytał:

– Stajenny?

– Nie Panie, jam syn karczmarza, ale wiem jak konia oporządzić…

– Masz tu 10 miedziaków – w powietrzu szerokim łukiem zawirowała moneta, chwyciłem ją pewnie i uśmiechnąłem się do Białowłosego. – I daj mu najlepszego owsa jakiego masz… bez ostu!

– Panie, żadnego ostu, klnę się….

Nie odpowiedział i wszedł do naszej karczmy. Rozradowany sowitą zapłatą w podskokach pobiegłem z koniem do stajni. Wprowadziłem go do środka i stwierdziłem, że sam jednak nie dam rady ściągnąć wypchanych juków.

Ech – westchnąłem na głos. – Mus mi po brata podejść.

Zostawiwszy konia, chyżo wbiegłem do izby i zamarłem… Za przyjezdnym stało dwóch wykolejeńców w groźnej pozie, a trzeci ubliżał mu stojąc u jego boku. Jak nic szykowała się następna awantura… Popatrzyłem na ojca, ale ten – jak zwykle – przezornie udawał, że nic nie zauważa. W jednej chwili wyleciał mi z głowy powód, dla którego tutaj przyszedłem. Z ciekawością obserwowałem zajście. Byłem pewny, że tamci popełniają błąd zaczepiając przyjezdnego. Nie wiem skąd się brało owo przekonanie – czy z pewności, jaka emanowała z jego postaci, czy też z powodu miecza, nietypowo przerzuconego przez plecy, czy też z powodu jego długich, srebrnych włosów mimowolnie budzących szacunek. W każdym razie przeczucie nie zawiodło mnie… Jeden z drągali wytrącił piwo z ręki nieznajomego, chwycił go za pierś…

I się zaczęło…

Wszystko stało się tak szybko, że niewiele z tego zarejestrowałem:

błysk miecza…

bryzgającą krew…

krzyk… gruchot mebli.

Zanim mrugnąłem powiekami tamci leżeli posiekani na podłodze…

Ciszę jaka zapanowała w izbie zakłócił jedynie piskliwy, paniczny krzyk kobiety. Białowłosy oparł się plecami o ścianę i spięty, uważnie rozglądał się po sali. Kręcił przy tym płynnie i majestatycznie mieczem, rozglądając się czujnie wokół. Nikt inny się nie ruszył.

Patrzyłem na niego pełen podziwu – już wiedziałem, kim chciałbym zostać…

Krzyk kobiety zwabił do karczmy strażników. Choć już nie raz bywały tutaj bójki, to jednak widok jatki zaskoczył ich. Dostrzegli winowajcę i chwycili za miecze. Jednakże nie kwapili się do walki. Pomimo liczebnej przewagi widok trzech leżących ciał ostudzał ich zapał. Gdy nieznajomy wyciągnął jeszcze sztylet dowódca straży kazał jednemu ze swoich biec po pomoc, a Białowłosemu drżącym głosem rozkazał rzucić broń. Nie na wiele mu się to zdało… Obcy sięgnął po medalion wiszący na jego piersi i wykonał nim dziwne znaki w powietrzu – błysnęło a ja tracąc nagle wszystkie siły osunąłem się na podłogę…

Ocuciły mnie nieprzyjemne klepnięcia w policzek. Otworzyłem oczy. Nade mną pochylał się mój brat, który wcześniej uderzał mnie bezlitośnie po twarzy. Za nim stał ojciec i mój najlepszy druh Nekaah oboje z widoczną troską w oczach.

– No wstawaj, posprzątać tu trzeba – rzekł twardo ojciec jak tylko zobaczył, że nic mi nie jest. – Do roboty… a nuże!

Nekaah podał mi dłoń i pomógł mi wstać. Trzy trupy leżały nieruszone. Gdy je zobaczyłem, do mojej świadomości dotarł obrzydliwy smród… Smród krwi i wnętrzności z trzewi wypełniający całe pomieszczenie. Zwymiotowałem. Brat i ojciec z niesmakiem odwrócili głowy, ale nic nie powiedzieli. Tylko Nekaah patrzył na to spokojnie.

– My już rzygaliśmy – powiedział z uśmiechem. – Chyba trza wszystkie okna otworzyć. Chodź pomogę Ci w sprzątaniu.

– A co z Nieznajomym? – zapytałem ojca.

– Nic ino za strażą poszedł… Pewnikiem u naszego starosty o strzydze gadać będzie…

– Strzydze? Czy to był…

– Tak, dyć znaku jego nie widziałeś? – zdziwił się karczmarz i splunął. – Tfu, mutancie nasienie…

– A ja też taki będę! – zakrzyknąłem w przypływie afektacji.

– I ja! Ja też! – skwapliwie dodał mój przyjaciel.

– Głupiście! – śmiechem skwitował to mój brat. – Oni przez całe lata przez mistrzów są szkoleni, eliksirami różnymi truci, z emocji wyprani… Nigdy tak silni i szybcy nie będziecie. Lepiej wybijcie to sobie z głowy. No już… do roboty dzieciaki…

– A przekonasz się… – głucho odpowiedział mu Nekaah. – Nikt nam nie dorówna… Nawet ten, który tutaj był. A starosta nas prosić będą, coby strzygę oduroczyć! Zobaczysz!

– Tak będzie! – dodałem twardo i uroczyście. Nie zrobiło to jednak na nikim wrażenia a wręcz przeciwnie – spowodowało ogólną wesołość. Gdy dumni i obrażeni wychodziliśmy z wiadrami po wodę oni ciągle się jeszcze śmiali.

**

Wchodząc w mrok stodoły natychmiast wyczułem zagrożenie – coś czaiło się za moimi plecami. Zwinąłem się w pół i runąłem w półobrocie na ziemię. Coś przeleciało mi nad głowa, musnęło ramię i uderzyło obok mnie w ziemię – a ten który się na mnie zamachnął stracił na chwilę równowagę. Wykorzystałem ją na zerwanie się z klepiska i dobycie miecza. Jego ostrze skierowałem w stronę majaczącej przede mną sylwetki…

Cha cha cha! – roześmiała się postać. – Tym razem udało Ci się… punkt dla Ciebie!

Cha cha cha – ja też miałem dobry nastrój. – Następnym razem również nic nie zdziałasz…

Schowałem swój miecz z kawałka wymodelowanego drewna a mój przyjaciel schylił się i podniósł leżący na ziemi wiecheć słomy, którym mnie zaatakował. Rzucał go właśnie na stos pozostałych, gdy w drzwiach pojawił się mój ojciec. Obrzucił mnie wzrokiem i dostrzegł resztki słomy i ziemi w moim ubraniu i włosach.

– No utrapienie z nimi! Znowu, żeście się szarpali… Już wam mówiłem: nie po to żem was rachunków uczył, żebyście wojakami byli… Garnki z piwnicy wyczyścić trzeba… Chyżo… Czas pili…

Zmarkotnieliśmy – też coś, żeby robić babską robotę? Ale ojciec miał ciężką rękę i sprzeciwu nie znosił. Robiłem więc to co musiałem, a Nekaah jak zwykle mi pomagał. Jego ojciec po śmierci matki zapijał się nieustannie… Gorzała mu tylko w głowie była – o Nekaaha baczenia żadnego nie miał… A że od lat się przyjaźniliśmy – przez naszą rodzinę przygarnięty został. Choć bogaczami nie byliśmy to biedy też nie zaznawaliśmy. W dodatku od roboty mnie nie odciągał, a wręcz przeciwnie – był bardzo uczynny, to i nikt z rodziny przeciwko niemu nic nie miał… Robiąc zaś we dwójkę, szybciej konieczna robota schodziła i czasu na zabawy więcej mieliśmy. A najchętniej w szermierkę się bawiliśmy – szczególnie po ostatniej bójce w karczmie. Dziś jednak były generalne porządki w piwnicy i wiedzieliśmy, że zajmie nam to cały dzień. Przebiegliśmy szybko obok ojca i zbiegliśmy do piwnicy. Wzięliśmy stamtąd dzbany i wyszliśmy na tylne podwórze karczmy, żeby lepiej widzieć, czy dzbany są już czyste.

Gdzieś w południe zawitali do nas nasi koledzy.

– Słyszeliście? – zapytała Oluchna.

– Co miałbym słyszeć? – odszczeknąłem. Byłem zły za to jej wieczne przekomarzanie się. Siedzieliśmy już i tak zdenerwowani monotonnym polerowaniem a tu przychodzi taka i pyta się czy „słyszeliśmy” Ani chybi coś ciekawego nam ucieknie.

– Co mieliśmy słyszeć? – zapytał Nekaah także zirytowany znaczącym milczeniem przybyłych.

A oni popatrzyli po sobie zadowoleni tym, że wiedzą więcej od nas, aż w końcu skinęli przyzwalająco dziewczynie.

– Strzygę królewską odczarowywać będą. Ten straszny przybłęda, który tydzień temu trzech ludzi ukatrupił podjął się tego zadania.

– Moja babcia mówi, że to dobrze… Przynajmniej strzyga obcym się posili i trochę spokoju będzie – dodał Kmeth, który był z nas najmłodszy i najmniej rozgarnięty. Mał tylko 8 lat.

– Nieprawda! – zerwałem się oburzony. – On pokona strzygę, widziałem jak walczy… Mogę się o to założyć… o co chcecie!

– Tak? – zza pleców doszedł mnie kpiarski głos mojego brata. – A wczoraj twierdziliście, że to wy odczarujecie strzygę… – jak zwykle wiedział którędy zajść mi za skórę. Odwróciłem się z zaciśniętymi w irytacji ustami obmyślając ciętą ripostę, ale on śmiejąc się wrócił do swoich zajęć. Z zamyślenia wyrwał mnie głos Nekaaha.

– No to jak? Zakładacie się?

– O co?

– O życzenie?

– Dobrze, o życzenie …zakład stoi… – szczepiliśmy wszyscy razem ręce aby przypieczętować umowę, tylko Oluchna jeszcze się wahała.

– Ale można odmówić… Tak? – upewniała się.

– Można – potwierdziliśmy ze zniechęceniem. Nie dało się ukryć, że najbardziej zależało nam na życzeniu wobec Oluchny. -Reszta nie miała atutów, które by nas specjalnie interesowały.

Zakład został przypieczętowany.

– Oj dzieciaki, dzieciaki – znowu wtrącił się mój brat tak pobłażliwym głosem, że tym razem skonfundował nas wszystkich. – Do roboty byście się lepiej wzięli… ociec czekają. Właśnie! Nie lenić się. A wy idźta już i nie przeszkadzajcie im… sio… – i popędził delikatnie naszych przyjaciół. Nie pozostało nam nic innego jak wziąć się ostro do pracy.

W pewnym momencie mój druh rozejrzał się uważnie na wszystkie strony i szepnął:

– Mam pomysł… możemy pójść dzisiaj do krypty i… – uśmiechnął się znacząco. Znaliśmy się tak dobrze, że rozumieliśmy się bez słów. Ja też się uśmiechnąłem do swoich myśli.

– Tak właśnie zrobimy… Jeśli wygra będziemy tego świadkami i będzie, co opowiadać, jeśli trzeba będzie pomożemy mu, a jeśli zginie to my ją oduroczymy. Czy wiesz, jacy bylibyśmy wtedy sławni?

– Właśnie – rozmarzył się Nekaah. – Ale twojemu bratu zrzedłaby mina.

– Na bogów! – zakrzyknąłem, gdyż sobie coś uświadomiłem. – Przecież wtedy dostalibyśmy też rękę królewny! Ona jest w naszym wieku! – myśl ta tak mnie rozogniła, że nie myślałem zbyt logicznie… Wstałem i zacząłem kręcić się nerwowo rozmyślając o tym jakby to było mieć królestwo.

– No tak! Tylko, że królewna jest jedna, a nas dwoje… – Nekaah sprowadził mnie na ziemię. – zresztą… jak chcesz to sobie ją bierz…

– O nie… to Ty ją sobie bierz…

– Nie, Ty…

Roześmieliśmy się. Jakoś nikomu z nas nie uśmiechała się perspektywa ślubu z potworem znanym nam z opowieści. Ale decyzja już zapadła. Pozostało nam tylko przygotować szczegóły. Z cichym wyjściem w nocy nie było żadnego problemy. Często wychodziliśmy spać do zagrody, dlatego nikogo nie zdziwiło, gdy oświadczyliśmy, że dzisiejszej nocy będziemy spać poza domem. Bogaci o mądrości ludowe nie tylko najedliśmy się czosnku, ale także cali się nim wysmarowaliśmy – miało to nas chronić przed ewentualnym atakiem strzygi… Ach jakże byliśmy wtedy naiwni. Naszą bronią były drewniane miecze oraz twarde, długie i wygładzone kije nabite różnymi kawałkami żelaza i choć nie było to srebro, mieliśmy nadzieję, że będą skuteczne.

W zasadzie tylko one mogły zostać uznane za jakąkolwiek broń.

W naszych planach było dotarcie do pałacu przed północą a musieliśmy przebyć długą drogę wokół murów, gdyż od miasta oddzielał go pas opuszczonej ziemi. Po ciemku trudno go było pokonać. Aby dostać się do środka chcieliśmy skorzystać z tajnego wejścia od strony jeziora, które odkryliśmy włócząc się pewnego lata po tamtej okolicy.

Wyruszyliśmy jak tylko się ściemniło.