Strona główna » Obyczajowe i romanse » Karaibska przygoda

Karaibska przygoda

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-276-1911-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Karaibska przygoda

Bogaty biznesmen Atan Teodarkis chce pomóc siostrze, której mąż stracił głowę dla innej kobiety. Rozwód w tradycyjnej greckiej rodzinie nie wchodzi w grę, pozostaje więc tylko jeden sposób – tajemnicza Marisa musi odejść! Atan wpada na szatański pomysł: zabierze Marisę na Karaiby, uwiedzie ją, a potem każe zniknąć, grożąc, że w przeciwnym razie rozpowie o ich karaibskiej przygodzie…

Polecane książki

Ciesz się pysznymi smakami przez cały rok. Zdrowe przetwory to niemal 80 przepisów na wyjątkowe przetwory – nie tylko pyszne, ale i zdrowe. W książce znajdziesz przepisy na tradycyjne przetwory – zarówno słodkie jak i wytrawne, w nowej, zdrowej odsłonie, a także autorskie receptury na wyjątkowe p...
Monografia poświęcona jest jednemu z najbardziej złożonych zagadnień międzynarodowego prawa spółek. Celem pracy jest kompleksowe i możliwie precyzyjne wytyczenie obszaru zastosowania prawa właściwego dla spółki. Książka dr. Wowerki wypełnia istniejącą lukę w polskiej doktrynie prawa. Stanowić ona b...
Niniejszy poradnik do gry Assassin’s Creed II został przygotowany dla graczy, którzy chcą zdobyć wszystkie dostępne w grze osiągnięcia. Każde z nich zostało bardzo dokładnie opisane.Assassin's Creed II - Osiągnięcia - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Człowi...
Cliff Hubbard to ofiara losu. Dosłownie. W liceum w Happy Valley nazywają go Neandertalczykiem, bo jest wyjątkowo wysoki i masywny. Nie ma przyjaciół, mieszka na osiedlu przyczep kempingowych, a jego życie znacznie pogorszyło się po samobójczej śmierci brata.Najbardziej na świecie nienawidzi uwielbi...
Kremowa zupa musztardowa, tapenada, bouillabaise, yakitori z kurczaka - kto powiedział, że kuchnia diabetyków jest nudna i pełna wyrzeczeń? W poradniku znajdziesz blisko 150 przepisów zaczerpniętych z najważniejszych kuchni europejskich, a także z kuchni chińskiej, japońskiej i żydowskiej. Z łatwośc...
Z ebooka dowiesz się między innymi: 1. Jak zweryfikować kontrahenta 2. Jak można rozwiązać problem płatności 3. Na czym polega windykacja polubowna 4. Kiedy należy udać się do sądu 5. Jak wygląda elektroniczne postępowanie upominawcze 6. Kiedy możemy zgłosić się do komornika...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Julia James

Julia JamesKaraibska przygoda

Tłumaczenie:

PROLOG

Marisa aż się zachłysnęła z wrażenia, gdy mężczyzna otworzył podłużne pudełko, które dopiero co wyjął z kieszeni płaszcza.

– Dla ciebie – powiedział, czule spoglądając na dziewczynę, kiedy pokazywał jej niespodziankę.

Patrzyła na niego, nie próbując ukryć zachwytu. Przebiegła palcami po kamieniach, błyszczących w świetle świec stojących na stole.

– Są przepiękne! – zawołała. Potem jednak zatroskała się. – Jesteś pewien..?

– Tak, oczywiście – przytaknął zdecydowanie.

Marisa podniosła pudełko, delikatnie zamykając pokrywkę, wpatrując się w mężczyznę, który obdarował ją tak wspaniałym prezentem, pokazując tym samym, ile dla niego znaczy. Wsunęła pudełko do torebki – pięknej, zrobionej z delikatnej skóry z designerskim logo, która była kolejnym dowodem uwielbienia. Potem podniosła wzrok, patrząc ponownie na mężczyznę. Jej oczy widziały tylko jego. Nie zauważała natomiast innego mężczyzny w średnim wieku, który siedział samotnie parę stolików dalej z twarzą w cieniu i wydawał się zajęty bez reszty pisaniem esemesów.

Teraz, gdy Ian zagościł w jej życiu, jej myśli nie zaprzątał nikt inny. Od pierwszego spotkania aż do tego wyjątkowego momentu zmienił jej życie nie do poznania, a cuda, które sprawiał, wciąż ją oszałamiały. Kiedy parę miesięcy temu przybyła do Londynu, nie miała najbledszego pojęcia, jak bardzo jej życie ulegnie zmianie. Wiązała oczywiście z tym przyjazdem nadzieje i ambicje, ale to, że udało jej się je spełnić, wciąż było dla niej niesamowite. A wszystko to uosabiał ten przystojny mężczyzna siedzący naprzeciw niej, wpatrujący się w nią z pełnym oddaniem.

Delikatnie przygryzła wargę. Gdyby tylko nie musiała się ukrywać, nieustannie skrywać swoich uczuć przed światem niczym wstydliwy sekret. Ale wiedziała, że póki co tak musi być, że ludzie nie powinni nigdy zobaczyć ich razem. To dlatego mogli spotykać się tylko tak jak teraz, w miejscach, do których Ian zwykle nie chadzał, gdzie nie był znany ani rozpoznawany, gdzie mieli pewność, że nie wpadną na kogoś, kto mógłby potem zadawać niewygodne pytania, kogoś, kto znałby i jego, i Evę.

Eva…

To imię dźwięczało w głowie Marisy, nawiedzając ją niczym złośliwa zjawa. W jej oczach pojawił się wyraz bólu. Och, gdyby tylko Eva nie była tym, kim jest. Ból wydawał się jedynie narastać, kiedy patrzyła bezradnie na przystojną, uśmiechniętą twarz po przeciwnej stronie stołu. Gdyby tylko Eva nie była żoną Iana!

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Oczy Atana Teodarkisa przesuwały się po fotografiach rozrzuconych po biurku. Jego wąskie wargi zacisnęły się; zagotował się z wściekłości. Zaczęło się! Właśnie to, czego obawiał się od początku. Odkąd jego siostra Eva powiedziała mu, w kim jest zakochana. Poczuł, że gniew nadchodzi ponownie, więc zmusił się do rozluźnienia napiętych mięśni, przeciągając się. Oparł się o skórzany zagłówek fotela za mahoniowym biurkiem w swoim biurze. Po drugiej stronie drogiego dywanu przez przeszkloną ścianę pokoju widać było pejzaż miasta – wspaniały, panoramiczny widok był niewątpliwym atutem siedziby spółki Teodarkis International.

Spojrzał na zdjęcia ponurym wzrokiem. Chociaż zrobione aparatem w telefonie, z dystansu bez mała sześciu metrów, dowody były niezbite. Przedstawiały Iana Randalla, jego chłopięco przystojną twarz i szaleńczo zakochane spojrzenie, którym obdarzał swoją towarzyszkę. Jakaś część umysłu Atana była w stanie zrozumieć dlaczego. Była blondynką, jak Ian, o delikatnej cerze i urodzie, która zapierała dech w piersi. Jej jasne włosy spływały kaskadą po obu stronach twarzy. Idealne rysy – pełne usta, drobny nosek i błękitne oczy – wszystko to czyniło z niej piękność. Nie dziw, że uwiodła głupca siedzącego naprzeciwko niej.

To było całkowicie przewidywalne. Od pierwszej chwili Atan obawiał się, że Ian Randall jest wewnętrznie słabym, skupionym na sobie człowiekiem, wiecznie flirtującym i pakującym się w kolejne fatalne związki z kobietami, które kończyły się z hukiem po dwóch czy trzech tygodniach.

Zupełnie jak jego ojciec.

Martin Randall był niereformowalny – nałogowy podrywacz, ulegający wdziękom każdej praktycznie kobiety, którą napotkał na swej drodze. Obdarzał ją uczuciem do czasu, gdy na horyzoncie pojawiała się następna. Porzucał wtedy obiekt swych westchnień na rzecz następnego.

I tak raz za razem.

Obrzydzenie i pogarda wykrzywiły usta Atana. Jeżeli tak samo ma zachowywać się syn Martina, to… To, do diaska, powinienem powstrzymać Evę przed wyjściem za niego za mąż! Powinienem zrobić wszystko, żeby do tego nie dopuścić! Ale nie zrobił nic – obdarzył go kredytem zaufania, mimo że intuicja podpowiadała mu co innego. I oto teraz przekonał się, że intuicja się nie myliła. Ian nie był lepszy niż jego ojciec.

Flirciarz. Podrywacz. Lowelas.

Babiarz.

Z wściekłością podniósł się z fotela, podnosząc niewinnie wyglądający skoroszyt, który w istocie posiadał moc zniszczenia małżeństwa Iana. Czy da się je jeszcze uratować?

Atan rozmyślał. Jak daleko posunął się ten romans? Z pewnością Ian umieścił swoją kochankę w szykownym apartamencie, a sądząc po jej eleganckich ubraniach i fryzurze – nie wspominając o brylantowym naszyjniku, którym ją obdarował – dziewczyna już zgarniała dowody jego hojności. Ale czy wie, że nic nie jest za darmo?

Wyraz twarzy Iana uchwycony na zdjęciu był – nie było na to innego określenia – cielęcy. Nie była to twarz lubieżnego rozpustnika, był to mężczyzna złapany w sidła kobiety, której nie jest w stanie się oprzeć. Kobiety, dla której tracił majątek. Jednak póki co przynajmniej nie poświęcał jej nadmiernie dużo czasu. To był jedyny powód do optymizmu w tej potwornej sprawie.

Jego źródła donosiły, że jak dotąd nie ma śladu dowodów na to, by Ian odwiedził swoją metresę w jej apartamencie; nie zabierał jej też do hoteli. Spotykał się z nią w restauracjach, starannie wybranych ustronnych miejscach, a jedyne, co go zdradzało, to ten jego wyraz twarzy.

Czy mogę powstrzymać bieg wydarzeń, zdusić to w zarodku?

Te pytania krążyły Atanowi po głowie. Ian Randall, sądząc po jego zachowaniu, rozgrywał to wszystko ostrożnie. Tym różnił się na szczęście od ojca, który nie krył się przed światem ze swymi podbojami. Lecz jeśli to cielęce uwielbienie w oczach Iana coś znaczyło, to wkrótce porzuci wszelkie opory i zacznie się ze swoją kochanką ostentacyjnie pokazywać w publicznych miejscach.

To było pewne.

Rzucił z frustracją folder na biurko.

Co, do diabła, mam z tym zrobić?

To pytanie nie dawało mu spokoju. Coś musiał zrobić, to było pewne. Czuł się w obowiązku. Jeśli od początku zaufałby instynktowi i zabronił Evie wychodzić za Iana Randalla, nie musiałby teraz konfrontować się z tą sytuacją. Och, jego siostra miałaby złamane serce, ale czy nie stanie tak czy inaczej teraz?

Twarz Atana spochmurniała. Wiedział dokładnie, co czeka Evę, jeśli jej mąż pójdzie w ślady swojego bezmyślnego, bezdusznego ojca. Skończy dokładnie tak jak nieszczęśliwa, załamana matka Iana.

Atan dorastał, wiedząc dokładnie, jak zniszczona była Sheila Randall swoim małżeństwem z ojcem Iana. Była ona bowiem najlepszą przyjaciółką jego matki, odkąd skończyły razem szkołę w Szwajcarii. A kiedy oczy Sheili otworzyły się wreszcie na łajdactwa Martina, wylewała swe żale w ramionach przyjaciółki.

„Biedna Sheila” stało się stałym powiedzeniem w ich domu. Jego matka robiła wszystko, by ją pocieszyć – czy to przez telefon, czy kiedy nawzajem się odwiedzały w Londynie i w Atenach. Atan uważał, że jego matka spędza zbyt wiele czasu, starając się otrzeć łzy Sheili, podczas gdy jedynym sensownym wyjściem był – jego zdaniem – rozwód i zapomnienie o Martinie Randallu. Jednak matka Iana była, jak się wydaje, niepoprawną romantyczką.

Pomimo wszystkich dowodów, jakie miała na jego nieustanne zdrady, święcie wierzyła, że pewnego dnia jej mąż zrozumie, że to ona jest jedyną kobietą, która kocha go naprawdę, i na dobre wróci w jej stęsknione objęcia. Te mrzonki podsycała matka Atana, również niepoprawna romantyczka, i tę tendencję najwyraźniej odziedziczyła także Eva.

Tu kryło się sedno jego obaw o siostrę. Twarz Atana skamieniała. Jego matka odkryła rozmiar deprawacji Martina Randalla w sposób, który nieomal doprowadził do rozpadu jej małżeństwa i końca przyjaźni z Sheilą. Dla Martina Randalla było po prostu niemożliwe, by oprzeć się pokusie uwiedzenia najlepszej przyjaciółki swojej żony. Jego zakusy na matkę Atana podczas jednej z wizyt u Sheili doprowadziły do niezgody obu rodzin. Matka musiała zrobić dosłownie wszystko, co w jej mocy, by przekonać swojego męża, że z umizgów Martina nie była zadowolona, a przekonanie do tego Sheili wymagało prawie tyle samo wysiłku.

Przepełniała go gorycz. Mężczyźni tacy jak Martin Randall powodowali naokoło jedynie ból, nieszczęście i rozpacz. Niemal udało mu się rozbić małżeństwo jego rodziców. Jeśli jego syn jest pod tym względem do niego podobny, to będzie wyrządzał ludziom tyle samo szkód.

Nie było więc mowy – zwyczajnie nie było mowy – by pozwolił Ianowi zrobić to, co swego czasu robił jego ojciec. Tak, Atan go powstrzyma. Zrobi wszystko, by go powstrzymać.

Aż warknął pod nosem ze złości. Gdyby tylko Eva nie była żoną syna Martina Randalla! Gdyby tylko mogła go przejrzeć, tak jak on go przejrzał! Ale Ian Randall zatrważająco łatwo owinął sobie Evę wokół palca, tak jak zrobił to ze swoją matką Sheilą.

Ian Randall wyrastał jako oczko w głowie matki, rozpieszczany i wychuchany, zwłaszcza po przedwczesnej śmierci swego ojca. A jego powalający wygląd i wiara we własne możliwości w uwodzeniu płci przeciwnej kładły pokotem całe zastępy najpierw dziewcząt, a potem kobiet.

Twarz Atana zachmurzyła się ponownie. Gdyby tylko wiedział, jak Ian był rozpuszczony i zepsuty przez swoją matkę, nie pozwoliłby mu nawet zbliżyć się do Evy. Lecz gdy jego matka zmarła tragicznie, kiedy siostra miała zaledwie osiemnaście lat, Sheila w przypływie uczuć zaproponowała Evie, by ta zamieszkała razem z nią i żyła u jej boku w Londynie, co wydawało się wszystkim doskonałym pomysłem.

Strata ojca w wyniku zawału serca zaledwie dwa lata wcześniej i śmierć matki wstrząsnęły Evą. Atan, na którego barki spadło nadzorowanie przedsiębiorstwa ojca, urabiał ręce po łokcie, a jego kawalerskie mieszkanie w Atenach nie nadawało się na dom dla nastolatki. Nie wchodziło w grę również pozostawienie Evy samotnie w ich rodzinnej posiadłości, gdzie do rozmowy miałaby tylko służbę.

Przeprowadzka do Londynu i życie u boku ukochanej przyjaciółki matki wydawało się więc o wiele lepszym rozwiązaniem. W Sheili Eva odnalazła zastępczą matkę, która przygarnęła ją pod swoje skrzydła, zaś owdowiała Sheila zyskała pasierbicę, na której mogła skupić swoją uwagę.

Jak się okazało, otrzymała również synową.

Eva zakochała się szaleńczo i bez pamięci w przystojnym, rozpuszczonym synu Sheili, i oddała mu całkowicie swoje serce.

Czemu Ian Randall, ze swoimi umiejętnościami i zmiennością uczuć, na otwartą adorację ze strony Evy odpowiedział oświadczynami, tego Atan nie wiedział, ale miał pewne przypuszczenia. Czy Ian nie mógł zaciągnąć Evy do łóżka bez ślubu? Czy też może wizja wżenienia się w nieprawdopodobnie bogatą rodzinę Teodarkisów była zbyt kusząca?

Wiedział jednak, że jest jedyną osobą, która ma takie podejrzenia wobec Iana. Ani Eva, ze swoim romantycznym podejściem do życia, ani Sheila, ze swoją ślepą matczyną wiarą w syna, nie widziały tego, co jemu jawiło się dosyć wyraźnie. Tak więc w obliczu szaleńczego zakochania Evy Atan musiał, mimo uprzedzeń, dać przyzwolenie, jeśli nie błogosławieństwo, temu związkowi. Zaofiarował również Ianowi intratne stanowisko w swojej firmie, częściowo po to, by uradować siostrę, a częściowo, by mieć baczenie na szwagra.

Przez ostatnie dwa lata Ian zachowywał jednak pozory kochającego, oddanego męża. Dopiero teraz jego prawdziwa natura zaczęła wychodzić na jaw. Dowody przeciwko szwagrowi Atana były miażdżące. Ian spotykał się w ukryciu z piękną blondynką, którą ulokował w luksusowym apartamencie i którą obsypywał diamentami. Jego następnym ruchem będzie zapewne odwiedzanie jej w miłosnym gniazdku…

Atan pokręcił się nerwowo w skórzanym fotelu, ze zdenerwowania z trudem łapał oddech. Nie dopuści, by jego ukochana siostra zamieniła się w łkający wrak człowieka, jakim była przyjaciółka jego matki przez wszystkie lata swego małżeństwa, kiedy żyła nieustającą nadzieją, że mężczyzna, którego tak nierozważnie pokochała, wróci na ścieżkę uczciwości. Nie będzie świadkiem takiego upadku Evy! W jakiś sposób musi zawrócić Iana z drogi, którą obrał. Ale jak? To było dla niego zagadką.

Och, mógł oczywiście skonfrontować łgarza z dowodami, ale Ian prawdopodobnie się wywinie. Przecież w końcu do żadnego cudzołóstwa – w sensie fizycznego kontaktu – póki co nie doszło, a krętacz na pewno wymyśli jakąś gładką wymówkę dla istnienia blondynki i jego „niewinnych” z nią spotkań. A jeśli pokazałby te zdjęcia Evie, doprowadziłby jedynie do tego, czego obawiał się najbardziej – świadomość tego, że mąż ją zdradza, złamałaby jej serce. Nie mógł jej tego zrobić, przynajmniej dopóki miał szansę to powstrzymać. Na taki krok być może zdecyduje się w ostateczności, ale jeszcze nie teraz…

Poza tym, powinien chyba dać Ianowi szansę – jedną i ostatnią! – żeby nie poszedł w ślady ojca. Jeśli uda mu się zdusić romans w zarodku, znaleźć sposób, by odwieść Iana od jego zamiarów, być może młodzieniec ten okaże się jednak godny bycia mężem Evy.

Dam mu tę szansę, pomyślał, ale jeśli zawiedzie po raz drugi, będę bezlitosny.

Pytanie brzmiało tylko, jak dać mu taką szansę i zapobiec pogrążeniu się w czymś, co ma wszelkie znamiona zalążka pełnowymiarowej zdrady z piękną, kuszącą blondynką w centrum tej historii?

Na pochmurnej twarzy Atana zagościł teraz wyraz skupienia. To wymaga strategii, zimnej, logicznej kalkulacji, pomyślał.

Chłodny błysk pojawił się w jego oku. Jak wytrawny strateg zaczął chłodnym umysłem analizować w myśli sytuację.

Dobrze. Ian chce rozpocząć romans z blondynką, która najwyraźniej nie ma nic przeciwko temu. To jedno było pewne, bez względu na to, jakie były jej motywy i co pociągało ją w Ianie: bogactwo i hojność czy też seksowny wygląd i uwodzicielski styl bycia. Niewiele, doprawdy, wysiłku będzie wymagało od Randalla zaciągnięcie jej do łóżka.

Chyba że…

Mroczne, bezwzględne myśli przelatywały przez głowę Atana. Do cudzołóstwa, jak do tanga, trzeba dwojga. Zdradzającego męża i chętnej kochanki. Ale co się stanie, jeśli kochanka już nie będzie taka ochocza? Jeśli Ian Randall nie będzie jedynym przystojnym i bogatym adoratorem w jej otoczeniu? Co, jeśli na scenę wkroczy rywal?

Usunąć Iana…?

Powoli czuł, jak straszliwe napięcie paraliżujące jego ciało stopniowo go opuszcza. Po raz pierwszy, odkąd rozerwał kopertę i przeczytał list. Jego analityczny umysł próbował teraz oszacować, czy to, co przyszło mu na myśl, jest rzeczywiście wykonalne. Odpowiedź była jasna i klarowna.

Tak, wystarczy podsunąć zamiast Iana kogoś innego! Kogoś, kto jest zamożny i ma doświadczenie w uwodzeniu pięknych kobiet!

Zawahał się, ale tylko przez moment. Czy naprawdę potrafi to zrobić? Z tego, co wiedział, dziewczyna była naprawdę zakochana; miała to wypisane na twarzy. Nawet jeśli status majątkowy Iana nie był tu całkowicie bez znaczenia, to nie dało się ukryć, że uwielbiała go.

Atan postanowił jednak się tym nie przejmować.

Cóż, jeśli nawet tak jest, to robię jej przysługę, odsuwając ją od niego, przedstawiając równie atrakcyjnego rywala. Jaka przyszłość mogłaby ją czekać u boku żonatego człowieka?

Uśmiechnął się. Wyglądało na to, że jeśli ten plan wypali, to nie tylko Evie oszczędzi niepotrzebnego bólu…

Jego spojrzenie przyciągnęły znów leżące przed nim zdjęcia. Przyjrzał się uważniej dziewczynie. Naprawdę była bardzo, bardzo urocza…

Czy potrafi to zrobić? Czy naprawdę potrafi? Czy zdoła uwieść kobietę – mieć z nią romans – tylko po to, by odciągnąć ją od żonatego mężczyzny? Miał w życiu wiele miłostek, ale nigdy z takiej przyczyny! Czy to nie było zbyt wyrachowane?

Jego umysł szukał usprawiedliwienia dla tych zamiarów.

Nie chcę, by takie zdarzenie ją zraniło lub zniszczyło. Nie życzę jej źle. Chcę tylko, żeby rozstała się z Ianem, z którym po prostu nie może mieć romansu!

Logika jego rozumowania była spójna i niezaprzeczalna, ale Atan cały czas nie był w pełni przekonany. Siedząc za biurkiem, łatwo było wymyślać triki i podstępy, by uratować małżeństwo siostry. Ale co będzie czuł, kiedy zacznie wprowadzać ten plan w życie?

Raz jeszcze spojrzał na idealny owal twarzy blondynki, przejrzyste jak kryształ wielkie błękitne oczy i perfekcyjny wykrój delikatnych ust… Poczuł nagle, że silniej bije mu serce. Przepełniła go pewność. O tak, może to zrobić, jak najbardziej!

Przez dłuższą chwilę Atan wpatrywał się w zdjęcia. Piękna blondynka patrzyła wprost w obiektyw, nie zdając sobie sprawy z jego obecności. Potem przed jego oczami stanął inny obraz – kobieta, brunetka, z oczami niczym łania, wypełnionymi miłością do swojego męża, którego uwagę bez reszty pochłonęła blondynka z fotografii.

Obronię moją siostrę, nieważne, ile miałoby mnie to kosztować!

Podjął wreszcie decyzję. Teraz po prostu musi to zrobić. Bez wahania i bez wątpliwości. Zdecydowanym ruchem zamknął teczkę. Otworzywszy zamykaną na klucz szufladę w biurku, ukrył kompromitujący pakunek w jej głębi i sprawdził, czy jest dobrze zamknięta. Potem podniósł telefon. Musiał zadzwonić do znajomego dekoratora wnętrz. Jego apartament w Londynie był bardzo komfortowy i luksusowy i wystrój ten jak najbardziej mu odpowiadał. Ale nie pasował do roli, jaką miał teraz odgrywać. Nowa gra wymagała nowego, tymczasowego lokum. I Atan miał już plan, gdzie to będzie…

>Marisa zmierzała do domu pośród chłodnego, gęstniejącego mroku zimowego wieczoru, raźno i z lekkim sercem krocząc chodnikiem. Mimo że Holland Park Road była w godzinach szczytu nieustannie zakorkowana, prestiż mieszkania w tej zamożnej dzielnicy Londynu robił swoje i Marisa uwielbiała miejsce, w którym przyszło jej mieszkać. W porównaniu z ruderą, którą zajmowała zaraz po przyjeździe tutaj, był to zupełnie inny świat. Tamta mała brudna melina z zepsutym kranem w rogu i wspólną zaniedbaną łazienką na końcu ciasnego korytarzyka, to było wszystko, na co było ją wtedy stać. Londyn był taki drogi! Wiedziała, że tak będzie, ale nie przewidziała, że aż tak bardzo.

Pieniądze, które odłożyła na podróż z Devon, znikły momentalnie, a ona naiwnie wierzyła, że znalezienie przyzwoicie płatnej pracy nie będzie trudne. Oczywiście, musiało to być łatwiejsze niż w Devon, gdzie, nawet jeśli dojeżdżała do Plymouth, o pracę było bardzo trudno, a stawki za godzinę były bardzo mizerne. Ale ku swej rozpaczy odkryła wkrótce, że koszty utrzymania w Londynie były horrendalne, zwłaszcza ceny wynajmu. Nigdy wcześniej nie musiała płacić za mieszkanie. Mieścina, z której pochodziła, była malutką, nudną dziurą, ale przynajmniej nie musiała tam płacić za nic, poza rachunkami za prąd i gaz plus podatek od nieruchomości. W wielkim mieście natomiast wynajem choćby klitki kosztował kosmiczne pieniądze. Znaczyło to, że nawet kiedy znalazła pracę na etat, musiała dorabiać wieczorami, by wiązać koniec z końcem.

Teraz jednak wszystko się zmieniło. Jej życie wykonało obrót o sto osiemdziesiąt stopni. A wszystko dzięki Ianowi! Poznanie go było niesamowite. A zmiany, które wprowadził w jej życie, radykalne. Na myśl o nim wypełniła ją radość. W momencie, w którym się zorientował, w jak podłym miejscu przyszło jej mieszkać, machnął swoją magiczną różdżką i po paru dniach Marisa wprowadzała się już do mieszkania w ekskluzywnym apartamentowcu w Holland Parku, gdzie Ian uiszczał wszystkie opłaty. A mieszkanie nie było jedyną rzeczą, za którą płacił.

Wypielęgnowane palce lewej ręki gładziły miękką, ciemną skórę torby na jej ramieniu. Spojrzała w dół na swoje cudowne buty tak dobrze do niej dobrane, sama zaś czuła się cudownie w atrakcyjnym sztucznym futerku chroniącym ją przed zimową aurą. Tu, na wschodzie kraju, pogoda była chłodniejsza niż w jej rodzinnych stronach, ale w Devon zimowe zawieje potrafiły zrywać dachy i wyrywać drzewa z korzeniami, siekący deszcz przenikał przez nadgniłe ramy okien, a wpadając przez komin, gasił palenisko, będące jedynym źródłem ciepła w chacie.

Kominki mogły się wydawać romantyczne dla turystów, ale ci nigdy nie musieli się zmagać z żywiołami, nosić drwa podczas zamieci czy samodzielnie wymiatać popiół o poranku.

No i żadni turyści nie chcieliby pewnie odwiedzać wioski takiej jak jej. Nie było to przytulne ustronie, dostosowane do potrzeb gości z miasta. To była prawdziwa wieś, w której farmerzy chwalili się tym, że poza samą elektrycznością nie było tam żadnych modernizacji. Domy miały dalej oryginalne kamienne zlewy, a pomimo że jej matka pomalowała komody i zakleiła drewniane ściany tapetami, Marisa zawsze uważała dom za symbol wiejskiego ubóstwa. Matce to jednak nie przeszkadzało. Była wdzięczna opatrzności za to, że ma własny kąt, choćby nawet malutki. Marisa dorastając, wiedziała, jak krucho było u nich z pieniędzmi. Jej rodzicielka nie znalazła nigdy nikogo, kto by o nią zadbał.

Udało się to natomiast jej córce.

Marisa znów poczuła lekkość w sercu i szczęście. Ian się nią opiekował bardzo troskliwie. Była oszołomiona tym wszystkim, zaszokowana, ale zarazem zachwycona tym, że nalegał, by zamieszkała w tak wspaniałym mieszkaniu i przelał pieniądze na jej konto w banku, by mogła je wydawać na siebie, fryzjera, manicure i wszystkie zabiegi kosmetyczne, o jakich tylko mogła zamarzyć. Czy choćby na zakupy: ubrania, mnóstwo cudownych, niesamowitych ubrań, takich, jakie widuje się tylko w magazynach, które mogła sobie teraz kupić i które powoli zaczęły wypełniać jej garderobę.

Najbardziej jednak zachwycona była tym, jak bardzo nalegał, by stała się częścią jego życia; nie mógł znieść innej myśli, że mogłoby być inaczej. Powiedział jej to przed tygodniem, kiedy podarował jej naszyjnik, którego uroda zaparła jej dech w piersiach.

Jej oczy nagle posmutniały. Tak, Ian dbał o nią najlepiej, jak umiał, ale musiała pozostać na obrzeżach jego życia. Nigdy nie będzie mogła wkroczyć do niego całkowicie, nigdy nie będzie osobą, z którą Ian będzie się mógł publicznie pokazać, nigdy nie zostanie zaakceptowana przez jego otoczenie, nigdy nie będą zapraszani razem na przyjęcia…

Ścisnęło jej się gardło. Na zawsze pozostanie tym, kim jest dla niego teraz. Sekretem, który ma na zawsze pozostać w ukryciu…

>Atan wpatrywał się w ekran laptopa stojącego przed nim. Myślami tylko w połowie był przy raporcie wyświetlonym na monitorze. Druga połowa umysłu skupiona była na telefonie leżącym obok komputera. Wiedział, że lada moment zadzwoni. Jego pracownik zatrudniony do śledzenia dziewczyny przekazał już informację, że zmierza ona do apartamentowca. Następną rozmowę odbędą, gdy dziewczyna wejdzie do lobby i zacznie zmierzać w stronę windy.

Wylogował się, zatrzaskując klapę laptopa, który następnie wsunął do skórzanej teczki z monogramem. Podniósł neseser i wstał. Jego samochód czekał już na skraju krawężnika. Musiał zgrać idealnie czas. Ruszył w stronę wyjścia z apartamentu, obserwując telefon trzymany w zaciśniętej dłoni. Zatrzymał się przed drzwiami. Dwie minuty później telefon zadzwonił. Zwięzły, bezosobowy głos szybko zrelacjonował sytuację.

– Obiekt właśnie wszedł do budynku, drzwi windy się otwierają. Za dziewięćdziesiąt sekund osiągnie cel.

Atan potwierdził, że zrozumiał, i rozłączył się, licząc mijający czas. Gdy minęło półtorej minuty, otworzył drzwi swego mieszkania. Dokładnie w tym samym momencie rozsunęły się drzwi windy na końcu korytarza. Wyszła z niej kochanka Iana Randalla.

Niespodziewanie żołądek Atana ścisnął się w kłębek. Marisa na żywo wyglądała jeszcze lepiej niż na zdjęciach! Smukła, pełna gracji, z promienną cerą, pięknymi oczami, włosami niczym jedwab. Nic dziwnego, że Ian nie mógł się jej oprzeć. Żaden mężczyzna by nie mógł. Gdy tylko myśl ta pojawiła się w jego głowie, próbował ją wyprzeć, ale była tam nadal – nieuchronna i ostateczna.

Ale ja nie muszę. Tak naprawdę jestem tu przecież po to, by się jej nie opierać…

Poczuł, jak jego męskość reaguje na jej urodę.

Aż do teraz miał nawracające wątpliwości co do swych zamiarów, co do tego, czy uda mu się je wprowadzić w życie – swoją szybką, bezwzględną metodę przecięcia węzła gordyjskiego w postaci destrukcyjnej znajomości Iana. Och, oczywiście umysł podpowiadał mu, że to najszybsza, najlepsza opcja, która nikomu nie przyniesie bólu… Ale co mówiło mu jego ciało? Czy naprawdę potrafi przeprowadzić swój plan?

I oto teraz, widząc ją w całej okazałości, poczuł falę zalewającej go ulgi. Tak, potrafi, bez wątpienia potrafi. Mózg podpowiadał mu, że sobie z tym poradzi.

I nie tylko mózg…

Ale nie, to było coś, co musiał od siebie teraz odsunąć. Miał do wykonania niezmiernie ważne zadanie i na tym powinien się skupić. Na pewno nie na tym, czego pragnęło w tym momencie jego ciało. Żądze nie mogą przeszkodzić mu w realizacji celu. O tym nie może zapomnieć.

Ruszył korytarzem, krokiem swobodnym i stanowczym, zmierzając w stronę windy. Marisa natomiast zatrzymała się tuż po wyjściu z niej, drzwi windy powoli się za nią zasuwały. Wydawała się jak zahipnotyzowana, a Atan mógłby przysiąc, że jej oczy otworzyły się szerzej, gdy zmierzał ku niej. Reagowała na niego… reagowała właśnie tak, jak na to liczył. Nie był przesadnie próżny, ale uchodził za dość przystojnego mężczyznę i wiedział, że kobiety lecą na niego od pierwszego kontaktu wzrokowego – miał na to wystarczającą ilość dowodów. Byłby hipokrytą, gdyby się do tego przed sobą nie przyznawał. Wiedział, że kobiety widzą w nim postawnego mężczyznę – miał dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu – o wysportowanej sylwetce, z kruczoczarnymi włosami i bardzo męskimi, smagłymi rysami twarzy. Sama genetyka powodowała, że pociągał płeć piękną i nie musiał w to wkładać dodatkowego wysiłku. Nie, zdecydowanie nie miał tego typowo chłopięcego wdzięku, jakim obdarzony był Ian Randall, którego blond włosy, błękitne oczy i beztroski uśmiech zjednywały mu sympatię kobiet; bronią Atana był czysto samczy testosteron i orężem tym posługiwał się równie wprawnie jak jego szwagier swoim chłopięcym urokiem…

No dobra, pomyślał, koniec szacowania sytuacji. Czas na następny krok.

– Czy mogłaby pani zatrzymać dla mnie windę?

Jego głos przebył krótki dystans do miejsca, w którym Marisa stała wciąż jak skamieniała. Gdy przemówił, jej ręka automatycznie uniosła się do przycisku. Atan zbliżył się jeszcze bardziej, a gdy drzwi rozsunęły się ponownie, posłał jej dziękczynny uśmiech za pomoc.

– Dziękuję – wymamrotał, pozwalając spojrzeniu zsunąć się po jej sylwetce.

Zresztą nie dało się nie spojrzeć. Zrobił to odruchowo, wiedział to, tak jak zrobiłby to każdy mężczyzna. Z bliska była jeszcze bardziej oszałamiająca. Szeroko rozstawione oczy wpatrywały się w niego, a usta były uchylone, jakby zabrakło jej tchu. Delikatny, upajający zapach perfum był równie kuszący jak sama Marisa.

Przeszedł koło niej, wszedł do windy i nacisnął przycisk parteru. Chwilę później drzwi zamknęły się, odcinając ich od siebie. Poczuł, jak winda rusza i na moment opanowało go poczucie zawodu. Żałował, że zmierza w stronę przeciwną od niej. A może był to żal dotyczący czegoś innego? I wówczas, kiedy wysiadał z windy i ruszał w stronę zaparkowanego przy krawężniku samochodu, przez głowę przebiegła mu myśl: Dlaczego ona musi być związana z Ianem Randallem? Pytanie, zupełnie jak jej obraz, stojącej tam w tak zachęcającej pozie, pojawiło się jak intruz. Zdołał jednak odepchnąć je od siebie i skupić uwagę na szoferze, trzymającym przed nim otwarte drzwi czarnego samochodu prosto z salonu. Skinął mu na powitanie i wślizgnął się na skórzane siedzenie z tyłu, stawiając koło siebie neseser. Natychmiast skarcił się w myśli za pytanie, nad którym chwilę temu się zastanawiał. Takie rozmyślania były bezpodstawne i pozbawione sensu. Dziewczynę należało po prostu usunąć z zasięgu Iana; zagrożenie, jakie stwarzała dla jego siostry, musiało zostać wyeliminowane. Tak szybko, jak to możliwe. To wszystko.

Zacisnął usta, wyjął laptop i wrócił do pracy. Jestem zajętym pracą człowiekiem, bardzo zajętym, powtarzał sobie. Międzynarodowa firma, którą odziedziczył po ojcu, była jedną z większych plutokratycznych dynastii handlowych w Grecji i pozostawiała niewiele czasu na rozrywki. Zwłaszcza w obecnej sytuacji ekonomicznej. Ale mimo to wiedział, że będzie musiał wygospodarować odpowiednią ilość czasu, by uratować małżeństwo swojej siostry.

Na krótką chwilę poczuł powracające wątpliwości. Jedna rzecz to zaplanować na zimno strategię podczas wpatrywania się w fotografię dziewczyny, lecz wykonanie jej to zupełnie inna sprawa. Zdołał jednak odrzucić te myśli. To po prostu musiało być zrobione. Marisa Milburne wyjdzie w końcu bez szwanku z tego, że Atan ją uwiedzie. Będzie miała przyjemny przerywnik w życiu, tak samo luksusowy jak ten, który oferował jej Ian Randall i nie będzie to dla niej najgorsze. Nie miał sobie nic do zarzucenia. Poza tym kręcenie się wokół żonatych mężczyzn to niebezpieczny biznes. Jeśli nie nauczyła się tego dotychczas, to wkrótce się to stanie. Nigdy więcej nie zrobi nic takiego – nawet jeśli jeszcze do niczego między nimi nie doszło.

Zrobię jej przysługę, odciągając od Iana, a jeśli przy okazji sprawi jej to przyjemność, to… czemu nie?

A teraz, kiedy zobaczył ją na żywo i okazała się jeszcze piękniejsza niż na zdjęciu, wiedział, że jemu też przygoda ta przyniesie sporo satysfakcji…

Ponownie ujrzał utrwalony pod powiekami jej obraz, gdy stała przy drzwiach windy, uosobienie ideału kobiety o jasnych włosach i idealnych kształtach ciała. Dłuższą chwilę rozkoszował się tym wspomnieniem. Potem, gdy na monitorze zaczęły pojawiać się pliki, które ładował, wymazał jej obraz z pamięci i powrócił do pracy.

>Marisa weszła oszołomiona do mieszkania. Ich spotkanie trwało raptem kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund – rozsuwające się drzwi windy, jej wyjście na korytarz i moment, kiedy przeszedł obok niej. Tymczasem ciągle stał jej przed oczami. Widziała go, jak zmierza w jej stronę. Sprężysty, pewny krok pasował do reszty wizerunku i robił wrażenie. Wysoki, smagły, oszałamiająco przystojny… Ale nie w ten sam sposób co Ian. Ian był jasnowłosy, jak ona sama, z jasnymi chabrowymi oczami, też tak samo jak ona, i cechowała go chłopięcość, z tym jego zachęcającym, uśmiechniętym spojrzeniem, którym momentalnie przyciągnął ją do siebie.

Ten mężczyzna był zupełnie inny. Wyższy od Iana przynajmniej o głowę, dużo lepiej zbudowany. Postawny, ale o szczupłej, wysportowanej sylwetce, z długimi nogami. I z dużo ciemniejszą karnacją. Europejczyk, ale o wyraźnie śródziemnomorskim typie urody i kruczoczarnych włosach.

No i te oczy.

Och, tak, te oczy…

Czarne niczym obsydian i ciemno oprawione. Przez ten krótki moment, kiedy nadchodził, wpatrując się w nią, zdawały się ją przeszywać na wskroś. A potem przemówił – tylko kilka słów – a ona poczuła, jak niski, dudniący tembr jego głosu przenika i rozpala całe jej ciało. Słuchała go jak zaczarowana, mimo że powiedział tylko kilka słów. Mówił z leciutkim akcentem, ale nie była w stanie powiedzieć, jakim; tak czy inaczej, na pewno mówił płynnie po angielsku. Poprosił, by zatrzymała dla niego windę. Skinął potem głową i krótko podziękował, przechodząc obok i wchodząc do kabiny, a zasuwające się drzwi odcięły go od jej wzroku.

To trwało tylko chwilę – raptem kilka sekund – ale teraz, stojąc w swoim mieszkaniu, odtwarzała w głowie tę scenę wielokrotnie, w zwolnionym tempie. Przeszła do sypialni, rzucając torebkę na łóżko, zdjęła kurtkę i odruchowo strzepnęła ją przed powieszeniem w szafie. Wciąż była jak w transie.

Kto to jest?

Pytanie kołatało jej się w głowie, domagając się odpowiedzi. Na jej piętrze były tylko trzy apartamenty, w tym jeden zajęty przez starszą parę, która używała go tylko okresowo. Rozmawiali z nimi raz przelotnie, gdy spotkali się któregoś wieczoru, ot, zwyczajna pogawędka o tym i owym, o pogodzie i jak im i jej się tu mieszka. Zadowoliła ich szczególnie informacja, że Marisa dopiero co wróciła z teatru. Okazało się bowiem, że oni robili tego wieczoru dokładnie to samo. Wtedy rozmowa zboczyła oczywiście na teatr, co kto oglądał i jakie mieli wrażenia ze spektakli, które właśnie obejrzeli. Wydawali się pochodzić z tak zwanych dobrych domów, mówili z akcentem charakterystycznym dla wyższych klas. Powiedzieli, że mieszkają w Hampshire, a Londyn odwiedzają jedynie sporadycznie, głównie, by zaznać kulturalnych rozrywek, takich właśnie jak teatr czy wystawy.

Drugie mieszkanie zajmował dżentelmen z Dalekiego Wschodu, którego widziała raz przelotnie jakieś dwa czy trzy tygodnie temu. Skinął jej grzecznie głową, ona również odpowiedziała skinieniem i to było wszystko. Od tego czasu nie widziała ani nie słyszała nikogo.

Ale mężczyzna, którego spotkała, najwyraźniej wyszedł z tego właśnie mieszkania. Gość? Nowy najemca? Nie miała pojęcia.

To przecież nie ma znaczenia, upomniała siebie w myślach.

Ludzie tutaj nie plotkują. Wszyscy zajmują się tylko sobą i widują się niezmiernie rzadko. Jeśli więc nawet on tutaj mieszka czy bywa, to bardzo możliwe, że zobaczyła go tylko jeden jedyny raz. W jej głowie pojawiło się uczucie żalu.

Niecierpliwie usiadła na łóżku, ściągając kozaki i zastępując je bardziej pasującymi w mieszkaniu pantoflami. Czas skończyć rozmyślania o wysokim, smagłym nieznajomym, którego widziała przez krótką chwilę – a może to była tylko zjawa? – i przypomnieć sobie, że jest tu przecież dzięki Ianowi. To on się nią zajął i powinna o tym pamiętać. Spędzali razem tak mało czasu, że każda wspólna chwila była drogocenna. A właśnie…

Sprawdziła pocztę głosową w telefonie stacjonarnym koło łóżka. Ku jej zadowoleniu miała jedną nową wiadomość. Gorliwie nacisnęła przycisk odtwarzania, ale słuchając nagrania, spochmurniała.

– Marisa, tak mi przykro, nie dam dziś rady. Jestem wykończony, a czeka na mnie jeszcze sterta papierów, jakiś kontrakt, który ma być podpisany jutro rano. A to oznacza, że muszę zarwać noc na przejrzenie ich. Jeśli wszystko pójdzie gładko, może uda nam się zjeść razem lunch jutro. Wyślę ci wiadomość.

Głos Iana urwał się, a ona patrzyła bezmyślnie na aparat. Nie widziała go od trzech dni i miała nadzieję, że dziś się uda. Pustkę po nim starała się wypełniać codziennym zwiedzaniem Londynu. Ale to, co wydawało się ekscytującą przygodą, kiedy wprowadziła się do tego mieszkania miesiąc temu, teraz zaczynało ją nudzić. Poczuła się źle, myśląc w ten sposób. Cztery tygodnie temu, zanim go poznała, zaharowywała się przez całe dnie tylko po to, by móc pozostać w Londynie. Dłuższe spacery i wszelkie rozrywki były dla niej niedostępne.

Teraz, gdy Ian zaczarował jej życie, miała i czas, i pieniądze, by przeżyć wszystko, co oferowało to miasto. Dla dziewczyny wychowanej w głuszy hrabstwa Devon to był istny róg obfitości. Rzeczy, które dotychczas widziała tylko w telewizji, stały się dla niej nagle dostępne – leżały na wyciągnięcie ręki. Na początku był to dla niej szok. Z pełnym – dzięki hojności Iana – portfelem mogła swobodnie snuć się po markowych sklepach i butikach, kompletując garderobę, o której wcześniej jedynie marzyła. Jednak nie tylko zakupy ją kusiły. W Londynie było znacznie więcej rzeczy do odwiedzenia i zobaczenia niż same sklepy. Oglądała zatem wszystkie słynne widoki, chłonęła kulturowe i historyczne dziedzictwo stolicy, zanurzała się w tych wszystkich cudach, w które obfitowało to miasto – od niezapomnianej przejażdżki diabelskim młynem London Eye, po zwiedzanie Buckingham Palace. Wieczorami poznawała teatralne życie Londynu, chodząc na musicale, spektakle czy wystąpienia na żywo z udziałem sławnych gwiazd. Siedziała bynajmniej nie na najtańszych miejscach wraz z tłumem, ale w wygodnej loży, i wracała do mieszkania nie zatłoczonymi autobusami czy metrem, ale komfortowymi taksówkami.

To wszystko było po prostu… cudowne!

Był tylko jeden problem: chodziła do tych wszystkich miejsc sama; Ian nigdy jej nie towarzyszył. Nigdy. Czuł się z tym źle, tak jak ona. Powtarzał jej to cały czas.

– Tak bardzo chciałbym zabrać cię gdzieś wieczorem, ale… nie mogę. Po prostu nie mogę.

Jego głos zawsze był napięty, gdy to mówił, i Marisa wiedziała, że faktycznie pragnął, by było inaczej. Ale to było niemożliwe – nie mogli wyjść i pokazać się gdzieś razem. Już wystarczająco niebezpieczne były ich obecne spotkania i Marisa wiedziała, że nie może prosić o więcej.

Nie mogę być zaborcza. Muszę być wdzięczna za to, co mam. Był dla mnie taki wspaniały, a ja jestem taka szczęśliwa, że się poznaliśmy.

Powtarzała sobie to napomnienie codziennie rano, kiedy wstawała z łóżka, po czym kierowała się do kuchni. Nie może wściekać się i gniewać, gdy on zmuszony jest odwołać ich spotkanie. Musi sobie jakoś dać radę sama.

Popatrz, gdzie teraz mieszkasz, jak wygląda twoje obecne życie. Jakie jest łatwe i przyjemne. A to wszystko dzięki Ianowi!

Pocieszała się w ten sposób również teraz, włączając elektryczny czajnik z wodą na herbatę i wstawiając gotowe danie do mikrofalówki. Przypominała sobie brudną, obskurną kuchenkę z poprzedniego mieszkania, czy niewiele lepszą kuchnię w domu rodzinnym, z kamiennym zlewem i chybotliwymi drewnianymi kredensami. Warunków, w których żyła teraz, nie dało się w ogóle porównać z tamtym jej życiem, jak nie da się porównać nieba i ziemi. A jednak nie była w stanie opanować ogarniającego ją smutku.

Za wszelką cenę postanowiła pozbyć się tego uczucia. Przeszła przez salon, by ponownie podziwiać jasnoszary trzypokojowy apartament, ciemnoszary włochaty dywan i srebrzyste zasłony obramowujące okno wychodzące na ulicę. Spojrzała w dół, na znajdującą się dwa piętra niżej cichą aleję ze szpalerem drzew po obu stronach, teraz jeszcze nagich, ale za miesiąc czy dwa, na wiosnę, mających obsypać się kwiatami.

Zaparkowane na ulicy drogie samochody utwierdzały ją w przekonaniu, że była to luksusowa okolica, gdzie jedynie osoby bogate i wpływowe mogły pozwolić sobie na mieszkanie. Była wdzięczna, że Ian wybrał mieszkanie w tak spokojnej okolicy, tak blisko Holland Parku, bo pomimo uroków Londynu była przyzwyczajona do ciszy i spokoju. Zapadał zimowy zmrok i niewielu ludzi było na ulicy. Ponury chłód zdawał się wyciągać ku niej swe macki.

Nie znała nikogo w Londynie. Tylko Iana. Dziewczyny, z którymi od niedawna pracowała, były cudzoziemkami; przyjechały do Londynu za pracą, podobnie zresztą jak ona. Trzymały się ze sobą we własnych grupkach i mimo że były wobec niej uprzejme, nie zdążyła się z nimi jak dotąd bliżej zaprzyjaźnić. Wiedziała, że Londyn będzie wielkim, zabieganym miejscem i że nie będzie tu nikogo znała, ale nie wiedziała, że będzie to aż takie trudne. Że tak samotnie można się czuć w tłumie. I że tak źle może być komuś w tak luksusowym w końcu, z pozoru beztroskim życiu…

Zła na siebie, odsunęła te czarne myśli, zaciągnęła zasłony i zapaliła w salonie światło modernistycznej lampy. Wypije filiżankę herbaty, w międzyczasie podgrzeje się jedzenie w mikrofalówce, potem obejrzy coś na wielkim ekranie telewizora i położy się wcześnie spać. Naprawdę nie miała na co narzekać i nie powinna się nad sobą użalać.

Przywykłam już do samotności, pomyślała.

Żyjąc z matką na obrzeżach trzęsawisk Dartmoor, przyzwyczaiła się do dni spędzanych samotnie. Najbardziej samotna była ostatni rok w Devon, już po śmierci matki. Przez ten czas zdołała pogodzić się z jej odejściem, zwłaszcza że końcówka jej życia była prawdziwą męczarnią. Matka Marisy cztery lata przed śmiercią została potrącona przez samochód i od tego czasu była przykuta do wózka inwalidzkiego. Wypadek osłabił też jej serce i to właśnie zawał zakończył jej cierpienie osiemnaście miesięcy temu. Chcąc nie chcąc, Marisa zdała sobie sprawę, że śmierć matki stanowiła dla niej uwolnienie od obowiązku nieustannego opiekowania się nią. Mogła teraz wreszcie opuścić rodzinny dom i ruszyć w szeroki świat. Tuż przed wyjazdem po raz ostatni poszła na przykościelny cmentarz.

– Wyjeżdżam do Londynu, mamo. Wiem, że nie chciałabyś tego, wiem, że będziesz się o mnie martwić. Obiecuję ci jednak, że nie skończę jak ty, ze złamanym sercem i niespełnionymi marzeniami. Przysięgam.

Spakowała walizki, kupiła bilet na pociąg i wyjechała, nie mając pojęcia, co na nią czeka. Nie wiedziała, że w jej życiu pojawi się Ian i zmieni je tak radykalnie.

Zapiszczała mikrofalówka, dając znać, że jedzenie jest już podgrzane. Otrząsnęła się z rozmyślań i udała się do kuchni. Nie będzie się nad sobą użalać, postanowiła. Musi pamiętać, że jeszcze niedawno jej życie wyglądało zupełnie inaczej od obecnego. Spędzi dziś miły, cichy wieczór w domu. Nacisnęła parę przycisków na termostacie, który sprawiał, że centralne ogrzewanie utrzymywało jej mieszkanie w przytulnym cieple. Dwie minuty później zwinięta na kanapie podjadała przyrządzone danie i oglądała telewizję. Był to program dokumentalny o życiu gdzieś w tropikach i Marisa, podziwiając płytkie lazurowe wody pełne kolorowych mieniących się w słońcu rybek, słuchała lektora opowiadającego o morskiej faunie i florze. Ale najbardziej wzrok dziewczyny przyciągała plaża. Prawdziwy raj otoczony palmami.

Wyobraź sobie, że jesteś w takim miejscu… Gdyby tylko Ian…

Szybko ucięła te dywagacje. Ian nie może jej zabrać w takie miejsce. Nie może jej zabrać nigdzie, choćby na jeden dzień, kropka. Taka była rzeczywistość. Mógł dla niej wynająć to mieszkanie, mógł dać jej wspaniały diamentowy naszyjnik, ofiarować pieniądze, by się pięknie ubierała, ale jednej rzeczy dać jej nie mógł: własnego czasu.

Sięgnęła po kubek z herbatą, starając się skupić na programie. Prezenter nie był Brytyjczykiem. Miał akcent. Śpiewny i atrakcyjny. Próbowała go dopasować do konkretnego kraju. Francuski? Hiszpański? Nie była pewna. Zmarszczyła brwi. Czy to aby nie ten sam akcent co u mężczyzny, który poprosił ją o zatrzymanie windy? Zamknęła oczy, by usłyszeć ten głos jeszcze raz. Akcent prowadzącego program był mocniejszy, ale w tym samym typie. Jego wygląd, kolor włosów i karnacja również były podobne. Sięgnęła po pilota, sprawdzając informację o programie. Imię gospodarza programu było greckie. Czy mężczyzna w korytarzu także był Grekiem? Zamyśliła się. Mógł być. Ale mógł równie dobrze pochodzić skądinąd. Był w każdym razie cudzoziemcem, to było pewne. A mieszkanie, z którego wyszedł, poprzednio też wynajmował obcokrajowiec. Może to jakaś międzynarodowa agencja wynajmująca mieszkania dla biznesmenów?

Ciekawe, kto to? Jest tak nieziemsko przystojny…

Z nutką zniecierpliwienia odsunęła od siebie tę myśl. Czy to ważne, kim jest, dlaczego tu mieszka i jakiej jest narodowości? Widziała go przez kilka czy najwyżej kilkanaście sekund, kiwnął jej głowią i powiedział dziękuję, po czym zniknął. Być może widziała go jedyny raz w życiu. A jeśli nawet nie, to przecież to i tak nieistotne. Przełączyła kanał i skończyła posiłek. Wieczór zaczynał się dłużyć…

Dwie godziny później było już bliżej niż dalej do końca wieczoru, ale ona czuła się znudzona i niespokojna. Nie mogła się zdecydować, co robić dalej: iść do łóżka czy oglądać filmy. W telewizji nie leciał wprawdzie żaden ciekawy film, ale z drugiej strony była dopiero dziewiąta. W budynku panowała tak absolutna cisza, jak gdyby była tu jedynym mieszkańcem. Sięgnęła po pilota. Traciła czas, oglądając coś, czego nie chciała oglądać. Pójdzie do łóżka i poczyta sobie książkę o historii Londynu, którą znalazła tydzień temu. To było jej nowe hobby, luksus, o którym nie mogła wcześniej śnić.

Nie chcesz przecież wyjść na wieśniaczkę przed Ianem, prawda? Nawet jeśli nie jest intelektualistą, zna się na interesach, bieżącej sytuacji ekonomiczno-gospodarczej i tak dalej. No i zna oczywiście Londyn…

Wyłączyła telewizor i zebrała się w sobie, by wstać. Lecz nagle zamarła. Z korytarza dobiegł ją dźwięk, którego wcześniej nie słyszała. Dzwonek do drzwi. Kto, do diabła? Zagubiona i zalękniona podeszła do drzwi. Były zabezpieczone łańcuchem i miały wizjer. Wyjrzała przez niego, ale jedyne, co widziała, to rozmyty obraz ciemnego garnituru. Nic więcej. Cóż, włamywacze raczej nie dzwonią do drzwi w apartamentowcu z kamerami na każdym piętrze. Ostrożnie otworzyła drzwi z łańcuchem na parę centymetrów, przygotowana, by je zatrzasnąć, gdyby ktoś próbował wejść siłą. Zamiast tego usłyszała głos. Głęboki i z akcentem, który brzmiał znajomo.

– Szalenie przepraszam za najście…

Zrobiło jej się gorąco.

– Chwileczkę. – Odsunęła blokujący drzwi łańcuch i otworzyła je szerzej.

To był mężczyzna, który prosił ją tego dnia o zatrzymanie windy.

– Pani wybaczy – powiedział – ale… czy mógłbym prosić panią o przysługę?

Na jego twarzy wykwitł delikatny, tajemniczy uśmiech. Marisa chciała coś odpowiedzieć, ale stała jak sparaliżowana, nie mogąc wydobyć głosu z lekko otwartych ust. Jakoś udało jej się jednak pozbierać.

– O… oczywiście – powiedziała, starając się brzmieć grzecznie i spokojnie.

Uśmiech na twarzy mężczyzny pogłębił się, a jej serce zabiło jeszcze mocniej. Ścisnęła framugę drzwi.

– Właśnie wprowadziłem się do apartamentu po sąsiedzku i zdałem sobie sprawę, że nie dokonałem żadnych zakupów spożywczych. To brzmi idiotycznie, ale jeśli mogłaby mi pani pożyczyć trochę mleka i parę łyżeczek kawy, będę pani dozgonnym dłużnikiem.

Ciemne oczy z długimi rzęsami spoczęły na niej, ich tajemniczy wyraz współgrał z aurą dominacji, jaką wokół siebie roztaczał. Kimkolwiek był, na pewno nie był sługą losu, lecz jego panem.

To typ faceta, który wydaje rozkazy… inni je wykonują. Ugnij się pod jego rozkazem… I spełnij jego prośbę, jakby przekręcił kluczyk umieszczony w twoich plecach…

Zwłaszcza, jeśli jesteś kobietą…

Łaskotanie w brzuchu i ucisk ręki na framudze zwiększyły się. Przełknęła ślinę i mogła wreszcie przemówić.

– Tak, tak, oczywiście. Nie ma problemu. – Jej głos brzmiał szorstko, jakby miała chrypkę.

Uśmiech rozjaśnił teraz jego twarz do końca. Gardło Marisy ścisnęło się jeszcze bardziej.

– To naprawdę miłe z pani strony – odpowiedział swym niskim głosem, przed którym Marisa nie wiedziała, jak się bronić. Zresztą nie chciała się bronić…

Powoli otworzyła drzwi szerzej, sama natomiast odsunęła się tak, by mógł wejść.

– Ja… hm… Pójdę i przyniosę te rzeczy – wykrztusiła.

Udała się w stronę kuchni. Wydawało jej się, że idzie nieporadnie i z pewnością obiła się o róg sofy, przechodząc przez salon. Czuła się jak idiotka, wpadając na własne meble. W kuchni otworzyła lodówkę i wzięła z niej mleko. Było półtłuste. Miała nadzieję, że lubi takie. Podobnie jak markę kawy; facet nie wyglądał na kogoś, kto pije kawę rozpuszczalną. Jej oczy powędrowały szybko do przerażająco skomplikowanego i nigdy dotąd nieużywanego ekspresu do kawy stojącego koło mikrofalówki. Kupiła ziarna kawy w nadziei, że ją wypróbuje, ale jedno spojrzenie na instrukcję zatrzymało jej ambicje.

Och, przestań dygotać, dziewczyno, po prostu daj mu to mleko i kawę!

Wyszła pospiesznie z kuchni, ostrożnie unikając kontaktu fizycznego z meblami. Weszła na korytarz i podeszła do wciąż otwartych drzwi.

– Proszę bardzo – wydusiła, wyciągając w jego stronę produkty.

– Naprawdę, to bardzo miłe z pani strony – odpowiedział.

Jego uśmiech wciąż na nią działał jak magia. Jego wzrost czynił niewielki i bez tego korytarz jeszcze mniejszym. Tak samo ciemny garnitur i kaszmirowy płaszcz. Obecność tego mężczyzny nagle wydała jej się przytłaczająca. Uderzyła ją pewna myśl.

– Mam ziarna kawy, jeśli pan woli. Paczka jest nieotwarta, bo… nie umiem obsługiwać tej maszyny.

Co ja mówię? Bełkocę zupełnie bez sensu. Przecież jego nie obchodzi, czy potrafię użyć kawiarki.

Ale on wydawał się tym zainteresowany.

– Pokazać pani, jak to się robi? Te maszyny potrafią być szalenie skomplikowane.

Momentalnie zesztywniała.

– Nie, dziękuję… W porządku. Nie śmiałabym pana zajmować – wybąkała z trudem.

– To żaden problem, naprawdę – zapewnił.

Jego głos się zmienił. Nie wiedziała jak, ale się zmienił. I nagle, w przebłysku jasności, zrozumiała dlaczego. Podpowiedział jej to błysk w jego oczach, tych jego czarnych, głębokich oczach…

Wzięła głębszy oddech, by się uspokoić. Intuicja podpowiadała jej, że… ona również zrobiła na nim wrażenie i prawdopodobnie spodobała mu się. Jej wola rozdzieliła się w tym momencie dokładnie na pół. Jedna połowa – ta, która wcześniej zredukowała ją do ledwie dukającej idiotki – próbowała oswoić się z tą nową wiedzą… Druga krzyczała głośne ostrzeżenia: Nie rób głupstw, posłuchaj głosu rozsądku! Potrząsnęła głową.

– Dziękuję, ale nie – powiedziała grzecznie, lecz stanowczo. Podała mu mleko i kawę.

Przez sekundę wpatrywał się w nią, tym razem to on był najwyraźniej wytrącony z równowagi. Wyciągnął w końcu ręce, by zabrać ofiarowane mu rzeczy. Wziął je w jedną rękę. W drugiej trzymał neseser.

– Jeszcze raz dziękuję – powiedział. – I… dobranoc.

– Dobranoc – odpowiedziała dziwnie spokojnym głosem. Potem zamknęła drzwi.

>Na zewnątrz Atan stał chwilę bez ruchu, a jego oczy zwęziły się. Interesujące, pomyślał. Zareagowała na niego, tak jak planował – co do tego nie było wątpliwości. Lata doświadczenia nauczyły go rozpoznawać znaki, które dają kobiety uważające go za atrakcyjnego. I ta kobieta też dała mu takie znaki. Ale potem zdecydowanie zakreśliła granicę, której przekroczenia nie chciała.

A jeśli by nie odmówiła? Jeśli wpuściłaby mnie do mieszkania, zaparzyła kawę i napiła się ze mną? Czy zgodziłaby się na kolejną sugestię, by zamówić kolację i zjeść ją razem?

A jeśli tak, to co by następnie zrobił?

Czy spędziłby z nią noc, jeśli by mu na to pozwoliła?

Przez jedną krótką chwilę obraz ich ciał splatających się w uścisku wypełnił jego umysł.

Jasne złociste włosy rozrzucone na poduszce. Gładkie, nagie ciało, całe dla niego. Piękna twarz rozjaśniona rozkoszą… tym, co mógł jej dać.

Ruszył zdecydowanie w stronę swoich drzwi, z trudem utrzymując w rękach mleko, kawę i neseser i jednocześnie wyjmując klucze. Gdy wszedł do środka, poczuł głód, bardzo przyziemną potrzebę zjedzenia czegoś. Cóż, zrobi sobie kawę, niech będzie i rozpuszczalna, i zamówi kolację przez internet. Musi być tu gdzieś w okolicy firma cateringowa. Dobrze, że w apartamentowcu nie ma konsjerża, pomyślał. Taki człowiek sam wygadałby się przed Marisą na temat wszystkiego, co wie o nowym lokatorze. A tak to Atan miał przewagę nad swoją sąsiadką: wiedział, że jest w związku z Ianem Randallem. Związku, który on powinien przerwać. Ona natomiast nie wiedziała o nim nic.

>Marisa nie spała dobrze. Rzucała się z boku na bok. Oszukiwała się, że to przez odwołane spotkanie z Ianem, ale w głębi duszy znała prawdziwy powód. Był nim ten mężczyzna mieszkający po sąsiedzku – wysoki, ciemny, oszałamiający.

Z najbardziej podręcznikowym tekstem na podryw! Tego się trzymaj!

Nie mógł wymyślić czegoś lepszego niż pożyczanie mleka? I kawy. Jak mogła zapomnieć! Ale coś tu nie grało. Ten niesamowity mężczyzna mógł przecież pstryknąć palcami i mieć wszystkie kobiety z okolicy; czemu zatem miałby zabiegać akurat o jej względy? Poza tym widział ją tylko wychodzącą z windy. Mógł oczywiście przypuszczać, że mieszka na tym piętrze, ale mieszka tu również starsza para. On sam jest nowym lokatorem i nie miał pojęcia, kto gdzie mieszka, więc dzwonek do drzwi i prośba były być może jednak zupełnie niewinne i skierowane do niej przypadkowo. Zresztą… jakie to ma znaczenie?

Ale zaproponował mi pomoc w obsłudze maszyny do kawy…

To nie znaczy nic ponad to, że jest mężczyzną, a oni uważają, że kobiety potrzebują wsparcia technicznego. Myślał zapewne, że grzecznie będzie zaoferować pomoc, skoro Marisa sama powiedziała mu o swoich problemach z kawiarką.

A jeśli on pomyślał, że go w ten sposób podrywam? Próbuję namówić do wejścia do mieszkania… Zachowałaś się jak bezmyślna idiotka, jąkając się w drzwiach i gapiąc na niego. Pewnie przywykł już do takich reakcji na swój wygląd, mówiła do siebie Marisa. Zresztą nie tylko wygląd. Ten jego tajemniczy akcent i niski tembr głosu! Jeśli miałaby powiedzieć szczerze, to dopiero wszystko to połączone w całość miało nieprawdopodobną wręcz siłę rażenia. No i jeszcze kaszmirowy płaszcz i idealnie skrojony garnitur, świadczące o jego zamożności i statusie społecznym.

Zastanowiła się. Ian też był bogaty i też widać to było po nim na pierwszy rzut oka. Ale mimo wszystko nie posiadał tej powalającej od pierwszego wejścia mocy, aury władzy i dominacji, która emanowała z tego człowieka, jak gdyby podświadomie dawał innym mężczyznom znak, że z nim się bezkarnie nie zadziera. A kobietom? Jaki znak dawał kobietom? Czy był typem, który próbuje zdobyć absolutnie każdą przedstawicielkę płci pięknej?

Dreszcz przeszedł jej wzdłuż kręgosłupa. Powinna kłaść się spać, a nie przeżywać to zdarzenie wciąż na nowo.

Ale sny Marisy, gdy udało jej się wreszcie w nie odpłynąć, były wypełnione niepokojem i jakimś dziwnym poczuciem oczekiwania…

>Atan ruszył wcześnie do pracy, gdyż uważał, że ranki – czas, zanim jeszcze zaczynały się spotkania – są najbardziej produktywne. Tego ranka jednak nie był w formie i coś go najwyraźniej zdenerwowało. Również on odtwarzał wielokrotnie w myślach scenkę z poprzedniego wieczoru i było to dla niego wysoce irytujące. To, że jego umysł igrał z tymi wspomnieniami. Wciąż widział przed sobą jasne włosy otaczające jej twarz i spływające na ramiona, widział, jak na niego patrzy szeroko otwartymi oczyma, próbując mówić coś głosem stłumionym i zalęknionym. Widział, jak odchodzi w głąb mieszkania, widział jej długie szczupłe nogi i kołyszące się biodra, a kaskada jasnych włosów opada jej na plecy. Była doprawdy przecudowna…

Tak, tak, już to wiedział i to miało mu ułatwić wykonanie zadania. Miał górę papierów do przebrnięcia i obsesyjne myślenie o niej nie pomagało mu w tym. Musiał również wymyślić pretekst, by usunąć Iana Randalla z kraju. Nadchodzący kontrakt z Zachodnim Wybrzeżem byłby dobrą wymówką. Mógłby go wysłać jako przedstawiciela firmy. Mógłby nawet, pomyślał, a jego oczy zwęziły się, wspomnieć o tym Evie. Powiedzieć, że po załatwieniu interesów będą mogli zostać tam na wakacje. Albo polecieć stamtąd na przykład na Hawaje. Wiedział, że Eva by to kupiła. To zatrzymałoby ich z dala od Londynu na parę tygodni, może nawet dłużej.

Tyle czasu potrzebuję na Marisę Milburne.

Nie wątpił we własne siły. Kobiety nie mówiły mu „nie”, dlaczego teraz miałoby być inaczej? Zwłaszcza po ostatniej nocy. Spekulacje, jakoby Marisa była zakochana w Ianie, odeszły w kąt. Żadna naprawdę zakochana dziewczyna nie zareagowałaby na niego w sposób, w jaki się to wczoraj wydarzyło. Nawet jeśli nie wpuściła go do środka. To było oczywiste. Zmarszczył brwi. Jak zareaguje na jego kolejny krok? Otworzył przeglądarkę internetową, szybko wyszukał i zakupił coś, klikając w pole „dostawa przed południem”. Potem wrócił do pracy i oczyścił umysł z takich rozważań. Jeśli chce mieć wieczorem wolne, to ma teraz przed sobą dużo roboty.

>Marisa robiła przepierkę, gdy zadzwonił interkom. Podniosła słuchawkę.

– Przesyłka dla panny Milburne – powiedział głos.

Zaskoczona, przycisnęła guzik otwierający bramę domu i przy otwartych drzwiach mieszkania poczekała na kuriera, który przyniósł bukiet białych lilii.

Och, Ian, pomyślała, jak słodko. Choć oczywiście milej byłoby cię spotkać!

Ale gdy wniosła kwiaty do mieszkania i postawiła na stole, otworzyła dołączony liścik, a wiadomość w nim zawarta zelektryzowała ją.

„Dziękuję za kawę i mleko. Okazały się niezbędne”.

I podpis: „Wdzięczny sąsiad”.

Przez chwilę wpatrywała się niemo w treść listu. Ten wyraz wdzięczności musiał kosztować przynajmniej trzydzieści funtów, jeśli nie więcej, pomyślała. To trochę przesada. Z drugiej strony… Cóż, odkąd spotykała się z Ianem, odkryła, że bogaci ludzie myślą inaczej niż ona. Mimo to zrobiło jej się przykro, że kwiaty są od nieznajomego, dla którego ona nic przecież nie znaczy, a nie od Iana. Próbowała odgonić od siebie te myśli. To w niczym nie umniejsza Ianowi, powiedziała do siebie. Wiedziała, że niełatwo było mu się z nią spotykać, wiedziała to i akceptowała, nawet jeśli marzyło jej się coś innego. Ale taka była rzeczywistość.

Postanowiła przejść się po Holland Parku. Pogoda nie była zbyt atrakcyjna, bo mżyło, ale pomyślała, że dobrze jej zrobi trochę świeżego powietrza i ruchu.

Powinnam zapisać się na siłownię albo lekcje tańca, pomyślała. Może tam poznam nowe osoby, znajdę przyjaciółki. Mimo że nie była w tym dobra. To dlatego, że zawsze czuła się inna, wyobcowana. Ona i jej matka w ich wiosce zawsze były postrzegane jako przyjezdne. W Londynie nie miała żadnych bliższych znajomych poza Ianem – jedynie z nim dogadywała się, wiedziała, że ją rozumie. Jego urok, poczucie humoru, pozwalały jej poczuć się pewnie po raz pierwszy w życiu. Ale teraz nie było go przy niej.

Ubrała się, wzięła klucze i ruszyła na spacer. Postanowiła pójść na lunch i po zakupy. Tak zabije czas. To właśnie robiła ostatnio. Mimo że jej życie wyglądało jak z bajki, nie mogła przecież w ten sposób spędzić go całego. Wiedziała, że musi zacząć pracę, ale jaką? Ian nalegał, by nie brała nisko płatnych zajęć przy sprzątaniu, którymi się parała po przyjeździe do Londynu, ale może działalność dobroczynna to jest to? Nie wiedziała, od czego zacząć, ale miała przynajmniej jakiś pomysł. Zacznie od pracy w sklepie sieci charytatywnej, a potem coś wymyśli. Ruszyła zdecydowana znaleźć jeden z takich lokali. Może jednak najpierw zje lunch?

>Nieco po szóstej zadzwonił dzwonek do drzwi. Czytała właśnie w internecie o organizacjach dobroczynnych. Życie innych było o tyle trudniejsze od jej! Dzwonek zadzwonił ponownie. Z mieszanymi uczuciami poszła otworzyć.

– Kwiaty dotarły?

Westchnęła. To był on.

– Tak, dziękuję. Ale to było niepotrzebne.

Wydawał się nieporuszony tą odpowiedzią.

– Nie ma za co. – Jego masywna sylwetka znów podziałała na nią tak jak poprzednio. – Miło mieć tak uprzejmych sąsiadów. Nie ma pani pojęcia, jak bardzo potrzebowałem kawy. Nie wpadło mi to wcześniej do głowy, że mogę jej nie mieć w mieszkaniu. Proszę mi powiedzieć, czy udało się pani obłaskawić kawiarkę?

Wiedziała, co powinna powiedzieć. Ale jak?

– Przepraszam, narzucam się, nie znamy się przecież prawie w ogóle.

I tym przełamał jej opór.

– Nie ma za co – odpowiedziała. – To miłe, że chce mi pan pomóc z kawiarką, ale kawa rozpuszczalna też jest smaczna, a ja… ja i tak pijam głównie herbatę.

Znowu, podobnie jak dzień wcześniej, poczuła, że mówi nie to, co chce powiedzieć. Czemu się w ogóle odzywa?!

– No tak, jesteśmy przecież w Anglii – powiedział ze zrozumieniem sąsiad Marisy. Po czym dodał wyraźnie swobodniejszym, rozbawionym niemal głosem: – My w Grecji pijemy hektolitry kawy. To spadek po tureckim panowaniu.

– Jest pan Grekiem!

– Tak. To źle czy dobrze? – zapytał z uśmiechem.

– Nie wiem – odpowiedziała szczerze, nieco zakłopotana. – Nie znam żadnego Greka. I nigdy nie byłam w Grecji.

– Cóż, mam nadzieję, że nie odstraszyłem pani od naszego narodu. – W jego głosie i oczach widać było rozbawienie.

Nie, kimkolwiek by był, nie obrzydził jej Grecji…

– No cóż, poprosiłem wczoraj o przysługę i wyświadczyła mi ją pani. Ośmielę się zatem pójść za ciosem i poprosić o drugą… – Tajemniczy nieznajomy zawiesił na chwilę głos.

– Tak… Słucham? – Marisa nie miała bladego pojęcia, o co jeszcze może ją poprosić sąsiad Grek. Cukier? Sól?

– Trochę z przypadku wyszło tak, że mam dwa bilety na przedpremierę Czechowa, na dzisiaj. Byłoby dla mnie wielkim zaszczytem, gdyby zechciała mi pani towarzyszyć. Oczywiście, jeśli interesuje się pani teatrem.

Ryzykował, wiedział to dobrze. Ale wiedział również, że Marisa lubiła teatr, a odkąd poznała Iana i miała dość pieniędzy, często chodziła na spektakle. I to mogła być wystarczająca pokusa.

Marisa tylko stała, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Serce jej waliło.

Próbuje mnie poderwać! Zaproszenie to najlepszy tego dowód, nie ma wątpliwości. Randka w teatrze!

Jej myśli galopowały. Nie mogła, po prostu nie mogła, ot tak sobie, pójść do teatru z kimś, o kim wie tylko, że jest Grekiem, zapewne bogatym. Nawet jeśli jej się podoba …

Nie, moja panno, wiesz, co masz zrobić. Odsuniesz się, uśmiechniesz grzecznie i odmówisz.

Otworzyła usta, by tak właśnie zrobić. Ale, ku swemu największemu zdumieniu, powiedziała coś zupełnie innego:

– Czy to ta nowa adaptacja, o której czytałam w gazetach?

– Właśnie ta. Jest pani zainteresowana?

Tak, była zainteresowana, właśnie to udowodniła. Czytała o tym spektaklu i marzyła, by go obejrzeć. Ale czy może iść do teatru z nieznajomym? Tak naprawdę na randkę, nawet jeśli do teatru?

– Może to dobry moment, by panią zapewnić, że nie jestem mordercą, włamywaczem, szpiegiem czy zbiegiem ściganym przez Interpol. Niestety, jestem… zwykłym biznesmenem. – W jego głosie pobrzmiewała szczerość i rozbawienie. Podał jej swoją wizytówkę, posyłając przy tym jeden ze swych rozbrajających uśmiechów.

Przeczytała karteczkę. Teodarkis Holdings to najwyraźniej nazwa firmy. A niżej, dyskretniej: Atan Teodarkis. Obserwował, jak Marisa studiuje kartonik. Wczytywał się w jej reakcje. Bał się, że Ian mógł przypadkiem wymienić przy niej jego nazwisko albo, co bardziej prawdopodobne, nazwę firmy. Ale nie, nic nie wskazywało na to, by jedno czy drugie coś jej mówiło. Odetchnął z ulgą.

– Czy to przekonuje panią o mojej niewinności?

Milczała, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

– Czy mogę milczenie pani wziąć za zgodę? Nie znoszę siedzieć sam w teatrze.

– Jestem pewna, że ma pan jakichś znajomych, kogoś, kto chętnie zechce panu towarzyszyć… – zasugerowała, oczami wyobraźni widząc kolejkę pięknych kobiet gotowych ją zastąpić.

– Niestety, nikogo, kto lubiłby Czechowa. Do tego trzeba wyrafinowanego gustu.

– Myśli pan, że ja go mam? – odpowiedziała nieco zaczepnie.

– Coś mi mówi, że tak – powiedział, nadal się uśmiechając i zarazem patrząc na nią badawczo.

Marisa nie wiedziała, jak zareagować. W jego oczach widziała, że jest zdecydowanie w jego typie i że to ją chciał zaprosić. Nie mogło tu być mowy o pomyłce. Na krótką chwilę opanowała ją panika. Nie była obeznana z mężczyznami, a mimo pozorów luksusu, którymi emanowała za sprawą hojności Iana, była tylko zwyczajną dziewczyną ze wsi. Musiała się skupić – coś w końcu wypadało odpowiedzieć.

– No cóż, zaczynam wierzyć, że panią przekonałem? – Jego głos brzmiał naprawdę uwodzicielsko.

– No… Ja…

Uśmiechnął się szeroko, nie mając już najmniejszych wątpliwości co do swego zwycięstwa.

– Świetnie. Zatem… będzie pani gotowa na siódmą?

– Cóż… – wydukała nieskładnie Marisa.

– Dobrze. Zapukam do pani o siódmej. Spektakl jest o ósmej, ale nie wiadomo, czy jeszcze nie będzie korka.

Skinął głową na pożegnanie i ruszył ku swoim drzwiom, ale po chwili przystanął.

– Właściwie to… Nie wiem nawet, jak się pani nazywa.

Było coś takiego w tonie jego głosu, co powodowało, że Marisa była gotowa zgodzić się na wszystko, co proponował. No, prawie na wszystko…

– Marisa – powiedziała. – Marisa Milburne.

Atan odwrócił się i ponownie podszedł do jej drzwi. Wyciągnął rękę, po czym nieco ją cofnął.

– Nie przez próg – powiedział. – Taki grecki przesąd – dodał wyjaśniająco.

Jak zaczarowana Marisa zrobiła krok w przód, przekraczając próg mieszkania. Po czym poczuła jak mocna, męska, ciepła ręka unosi jej dłoń w górę.

– Jestem zaszczycony, że mogę panią poznać, panno Milburne.

– Mów mi Marisa – zaproponowała, po czym wstrzymała oddech, bo nagle poczuła na swojej dłoni dotyk jego ust. Przelotny, szybki pocałunek, który pozostawił ją na granicy obłędu. Nikt nigdy nie pocałował jej wcześniej w rękę.

– Opatrzność była dla mnie niezwykle łaskawa, dając mi taką sąsiadkę – wyszeptał.

Potem, rzucając ostatni kuszący uśmiech, oddalił się do windy. Marisa stała w miejscu, niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, dopóki nie zniknął jej z oczu. Potem, jak w transie, weszła do mieszkania. Długo wpatrywała się w dłoń, na której Atan złożył pocałunek.

Tytuł oryginału: Painted the Other Woman

Pierwsze wydanie: Mills & Boon Limited, 2012

Redaktor serii: Marzena Cieśla

Opracowanie redakcyjne: Marzena Cieśla

Korekta: Hanna Lachowska

© 2012 by Julia James

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2014, 2016

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne.

Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Światowe Życie są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B, lokal 24-25

www.harlequin.pl

ISBN: 978-83-276-1911-2

Konwersja do formatu EPUB:
Legimi Sp. z o.o.