Strona główna » Sensacja, thriller, horror » Kaukaski płomień

Kaukaski płomień

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64523-38-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kaukaski płomień

Po zatrzymaniu chińskiej ekspansji i klęsce Amerykanów w Iranie rozpoczyna się nowa polityczna era.


Przymierze, niełatwy sojusz Polski, Rosji oraz i innych krajów Europy Wschodniej rośnie w siłę wbrew woli starej Unii Europejskiej i NATO.


Rozpoczyna się gra o wpływy na Kaukazie oraz zasoby Morza Kaspijskiego.
W Azerbejdżanie od kuli snajpera ginie prezydent Alijew. Podejrzenia padają na odwiecznego wroga – Armenię. Dochodzi do szybkiej eskalacji konfliktu i zbrojnych incydentów.


Świat zmierza w stronę wojny o ostatnie wielkie złoża ropy i gazu.


Na kaukaskich wyżynach rozpoczyna się konwencjonalne starcie na pełną skalę. W ogniu pocisków artyleryjskich, karabinowych kul i rakiet rozpoczyna się również walka o życie polskiej reporterki…


W cyklu ukazały się:
Wschodni grom
Perski Podmuch

 

Polecane książki

Ta kolekcja 365 medytacji na każdy dzień stanowi esencję nauk wielkiego duchowego przywódcy. Każda z nich jest przesłaniem utwierdzającym w przekonaniu, że myśli kształtują naszą rzeczywistość. Pomogą Ci one odzyskać siły aby przezwyciężyć smutek, frustrację i stawić czoło wyzwaniom codzienności. Do...
Poradnik do wojennej gry akcji Men of Valor: Vietnam zawiera kompletny opis przejścia wszystkich operacji na normalnym (Normal) poziomie trudności. Men of Valor: Vietnam - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Clearing the Hamlet (2) (Da Nag) Clearing the Hamlet...
Dla świata jesteś tylko człowiekiem, ale dla niektórych jesteś całym światem. Gabriel Garcia Márquez Dla dziecka jesteś całym światem. Właśnie Ty, Mamo, Tato, Babciu, Dziadku, Ciociu, Wujku... Kreujesz jego świat, uczysz go patrzeć, postrzegać ludzi i otoczenie. Naucz go patrzeć ...
Mroczne intrygi, polowania na demony i czarna magia… Miłość i nienawiść jeszcze nigdy nie były sobie tak bliskie!   Złowrogie moce oplatają członków Circus Lumos, a Książę Cieni czai się w każdym, kto staje na ich drodze do odnalezienia światłości. Przyszedł czas na podróż i wielkie poszukiwania, kt...
Ewa Kosior - doktor nauk prawnych; adwokat; specjalizuje się w prawie umów i kwestiach związanych z prawem wierzytelności; autorka kilkunastu publikacji z dziedziny prawa prywatnego. Publikacja jest jedyną pozycją na rynku, w której kompleksowo omówiono instytucję kumulatywnego przystąpienia do dłu...
Opracowanie dotyczy przebiegu postępowania wieczystoksięgowego. Zawiera rozważania teoretyczne, a także spostrzeżenia praktyczne dotyczące sformalizowania postępowania wieczystoksiegowego. Przytoczone szereg poglądów doktryny i judykatury w najbardziej istotnych problemach wynikających z procedo...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jakub Pawełek

JAKUB PAWEŁEK

Kau­ka­ski
pło­mień

© 2015 Jakub Pawełek

© 2015 WARBOOK Sp. z o.o.

Redaktor serii: Sławomir Brudny

Redakcja językowa: Karina Stempel-Gancarczyk

Korekta: Agnieszka Pawlikowska

Projekt graficzny, skład, eBook:Ilona i Dominik TrzebińscyDu Châteaux, atelier@duchateaux.pl

Ilustracja na okładce: Tomasz Tworek

ISBN 978-83-64523-38-0

Ustroń 2015

Wydawca: Warbook Sp. z o.o.

ul. Bładnicka 65

Książkę dedykuję mojej narzeczonej,
której serce zaczęło bić dla Kaukazu.

Chciał­bym zło­żyć ser­decz­ne po­dzię­ko­wa­nia ano­ni­mo­we­mu żoł­nie­rzo­wi Woj­ska Pol­skie­go za nie­oce­nio­ną po­moc i wie­dzę, któ­rą wy­ko­rzy­sta­łem w two­rze­niu tej po­wie­ści. Nie mogę rów­nież po­mi­nąć wkła­du gru­py re­kon­struk­to­rów Jed­nost­ki Woj­sko­wej Ko­man­do­sów – Task For­ce 6, któ­rzy wspar­li mnie swo­im do­świad­cze­niem i pro­fe­sjo­na­li­zmem.

In­ny­mi sło­wy, dzię­ki, chło­pa­ki – w książ­ce wszy­scy prze­ży­li­ście!

Ja­kub Pa­we­łek

PROLOGBaku, Azer­bej­dżan | 4 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 12:04

Słoń­ce było w ze­ni­cie. Wy­spa Gum, le­żą­ca u wy­brze­ży naj­bar­dziej ro­po­no­śnej kra­iny Mo­rza Ka­spij­skie­go, to­nę­ła w ci­szy. Nikt nie mó­wił ani sło­wa, cze­ka­li. Kil­ka­set osób, któ­re ze­bra­ły się w paź­dzier­ni­ko­we po­łu­dnie, tłu­mi­ło w so­bie na­ra­sta­ją­ce emo­cje. Ce­re­mo­nia, ja­kiej mie­li być świad­ka­mi, była uko­ro­no­wa­niem wie­lu lat sta­rań, po­czy­na­jąc od dy­plo­ma­tycz­nych roz­mów w Ro­sji, USA i Tur­cji, aż po prze­tar­gi i wie­lo­mie­sięcz­ne zma­ga­nia z prze­ciw­no­ścia­mi na­tu­ry tech­nicz­nej. Do dzi­siaj.

Otwar­cie no­wych szy­bów wy­do­byw­czych było po­cząt­kiem ko­lej­ne­go roz­dzia­łu w hi­sto­rii Azer­bej­dża­nu. Za­gra­nicz­ni kon­tra­hen­ci za­cie­ra­li ręce, po­dob­nie jak ad­mi­ni­stra­cja pre­zy­den­ta Il­ha­ma Ali­je­wa. Ażu­ro­wy po­dest, z któ­re­go miał prze­ma­wiać pre­zy­dent, za­in­sta­lo­wa­no tuż nad brze­giem mo­rza. Roz­po­ście­rał się stąd wi­dok na mie­nią­ce się w słoń­cu wody Za­to­ki Ba­kij­skiej i wy­sta­ją­ce po­nad pia­nę in­sta­la­cje. Szy­by wy­do­byw­cze jesz­cze nie roz­po­czę­ły pra­cy, cze­ka­no na ofi­cjal­ny, uro­czy­sty roz­kaz. Czło­wiek, któ­ry był od­po­wie­dzial­ny za oży­wie­nie ma­szy­ne­rii, wła­śnie wy­sia­dał z pan­cer­nej li­mu­zy­ny.

Czar­ny Mer­ce­des W221 za­je­chał na wy­zna­czo­ne miej­sce w asy­ście kil­ku mo­to­cy­kli. Przed­sta­wi­cie­le służb bez­pie­czeń­stwa roz­bie­gli się, zaj­mu­jąc wcze­śniej usta­lo­ne po­zy­cje. Przej­ście było bez­piecz­ne. Ze­bra­na przed po­de­stem gru­pa naj­waż­niej­szych tego dnia lu­dzi za­mar­ła z kie­lisz­ka­mi szam­pa­na w dło­niach. Il­ham Ali­jew w asy­ście męż­czyzn w czar­nych gar­ni­tu­rach prze­szedł kil­ka kro­ków i wy­dał dys­po­zy­cje pod­wład­nym. Pręż­nie wsko­czył na pierw­szy sto­pień i wspiął się na szczyt mów­ni­cy. Prze­cze­sał dło­nią szpa­ko­wa­te wło­sy i spoj­rzał na szkla­ny wy­świe­tlacz, po któ­rym za­czę­ły już spły­wać ko­lej­ne frag­men­ty prze­mó­wie­nia. Po­zdro­wił ze­bra­nych ge­stem dło­ni i…

***

– Uśmie­cha się, sku­ba­niec… – po­wie­dział strze­lec i prze­niósł wzrok z lu­ne­ty ce­low­ni­czej na ekran kom­pu­te­ra ba­li­stycz­ne­go.

– Ty byś się nie cie­szył? Wła­śnie na­bi­ja so­bie kie­sze­nie ko­lej­ny­mi mi­liar­da­mi – od­po­wie­dział ob­ser­wa­tor, nie od­ry­wa­jąc oczu od opty­ki.

– Mo­głem po­słu­chać ojca i… – strze­lec nie do­koń­czył. W słu­chaw­ce ze­sta­wu ko­mu­ni­ka­cyj­ne­go ode­zwał się do­wód­ca:

– Ju­pi­ter Je­den, tu Mars. Ra­port.

– Cel po­ja­wił się na po­de­ście. Za­raz za­cznie mó­wić. Kom­pu­ter ana­li­zu­je dane. Za mniej niż mi­nu­tę będę znał do­kład­ne współ­rzęd­ne. – Ope­ra­tor na­zwa­ny Ju­pi­te­rem Je­den stuk­nął kil­ku­krot­nie dło­nią w rę­ka­wi­cy w cie­kło­kry­sta­licz­ny ekran kom­pu­te­ra.

– Przy­ją­łem, Ju­pi­ter Je­den. Ma­cie zie­lo­ne świa­tło.

– Przy­ją­łem, bez od­bio­ru.

Urzą­dze­nie dzia­ła­ło bez za­rzu­tu. Czuj­ni­ki umiesz­czo­ne na da­chu jed­ne­go z bu­dyn­ków por­to­wych na ba­kij­skim cy­plu zbie­ra­ły wszel­kie po­trzeb­ne dane. Wie­lo­krot­nie szy­fro­wa­ne po­łą­cze­nie prze­ka­zy­wa­ło dane me­te­oro­lo­gicz­ne i ko­or­dy­na­ty ozna­czo­ne­go celu pro­sto do kom­pu­te­ra ba­li­stycz­ne­go sek­cji snaj­per­skiej od­da­lo­nej o kil­ka­set me­trów. Pro­gram ana­li­zu­ją­cy ob­li­czał tra­jek­to­rię po­ci­sku i sa­mo­czyn­nie ko­ry­go­wał usta­wio­ny na nie­wiel­kim sta­ty­wie ka­ra­bin L115A3. Strzel­co­wi po­zo­sta­wa­ła ob­ser­wa­cja celu przez lu­ne­tę i na­ci­śnię­cie spu­stu.

Kom­pu­ter wy­pluł wła­śnie fi­nal­ne dane i za­mru­gał dio­dą. Cel zo­stał na­mie­rzo­ny.

***

– Nie by­ło­by nas tu­taj, gdy­by nie wy. Tak, to wła­śnie dzię­ki pra­cy każ­de­go z was mo­że­my ce­le­bro­wać dzi­siaj to wspa­nia­łe świę­to. Jest to suk­ces nie tyl­ko na­sze­go ro­dzi­me­go prze­my­słu wy­do­byw­cze­go, ale też ty­się­cy lu­dzi, któ­rzy przy­czy­ni­li się do po­wsta­nia no­wych od­wier­tów, i każ­de­go ro­bot­ni­ka, któ­ry wkrę­cił śru­bę w po­wsta­ją­cą kon­struk­cję… – Il­ham Ali­jew zro­bił krót­ką pau­zę, by na­sy­cić się re­ak­cją tłu­mu, któ­ry na­gro­dził go bu­rzą okla­sków. Pre­zy­dent spoj­rzał od­ru­cho­wo w bok, gdzie stał uśmiech­nię­ty pre­mier Ar­tur Ra­si­za­də. Obaj wie­dzie­li, jak wiel­kie pla­ny wią­za­no z ukoń­czo­nym pro­jek­tem. Od­kry­te przed laty zło­ża gazu ziem­ne­go i ropy naf­to­wej mia­ły za­pew­nić Azer­bej­dża­no­wi tłu­ste de­ka­dy. – Obie­cu­ję wam! – cią­gnął da­lej Ali­jew. – Obie­cu­ję, że każ­dy męż­czy­zna i każ­da ko­bie­ta Azer­bej­dża­nu do­świad­czy suk­ce­su tego przed­się­wzię­cia. Nikt i nic nie bę­dzie sta­ło na prze­szko­dzie, by­śmy mo­gli za­jąć na­leż­ne nam miej­sce w re­gio­nie i na świe­cie.

Wrza­wa pod­nio­sła się na nowo i nie ci­chła przez ko­lej­ne se­kun­dy. Mie­li swo­je pięć mi­nut.

***

Strze­lec przy­warł do po­dusz­ki na re­gu­lo­wa­nej kol­bie ka­ra­bi­nu i sku­pił wzrok na gło­wie azer­skie­go pre­zy­den­ta. Wi­dział, jak ten po­ru­sza usta­mi i ge­sty­ku­lu­je w pło­mien­nej prze­mo­wie. Ju­pi­ter Je­den zgiął kil­ku­krot­nie pa­lec wska­zu­ją­cy i oparł opu­szek na spu­ście. Ob­ser­wa­tor za­marł z wzro­kiem przy­kle­jo­nym do lu­ne­ty.

– Ognia – po­wie­dział.

Strze­lec przy­du­sił ję­zyk, od­rzut szarp­nął ra­mie­niem. Kol­ba za­mor­ty­zo­wa­ła ener­gię wy­strza­łu, prze­no­sząc na bark strzel­ca je­dy­nie lek­kie kop­nię­cie. Pre­cy­zyj­ny po­cisk ka­li­bru trzy­sta trzy­dzie­ści osiem wy­strze­lił z lufy w ja­snym ogni­ku. Kom­pu­ter ba­li­stycz­ny do­sko­na­le ob­li­czył tor lotu. Gło­wa azer­skie­go pre­zy­den­ta po­win­na eks­plo­do­wać jak ar­buz.

Nie wzię­to jed­nak pod uwa­gę do­dat­ko­wej zmien­nej. Baku le­ża­ło na dość ak­tyw­nym sej­smicz­nie ob­sza­rze. Pły­ty pod dnem Mo­rza Ka­spij­skie­go drga­ły nie­mal bez ustan­ku. Pech chciał, że sil­niej­sze, choć i tak nie­wy­czu­wal­ne przez czło­wie­ka trzę­sie­nie na­stą­pi­ło do­kład­nie w mo­men­cie wy­strza­łu. Na tak du­żym dy­stan­sie po­skut­ko­wa­ło to róż­ni­cą kil­ku­na­stu cen­ty­me­trów. Po­cisk, za­miast tra­fić w czo­ło, wbił się w szy­ję Il­ha­ma Ali­je­wa, roz­dzie­ra­jąc krę­gi szyj­ne. Pre­zy­dent zmarł, za­nim upadł na po­dest.

– Mars, tu Ju­pi­ter Je­den, cel zneu­tra­li­zo­wa­ny – mel­du­nek po­pły­nął w eter.

– Przy­ją­łem, Ju­pi­ter Je­den, zmy­kaj­cie stam­tąd.

– Robi się.

– Bra­wo, wła­śnie po­bi­łeś re­kord świa­ta. Dwa ty­sią­ce pięć­set sześć­dzie­siąt me­trów. Gra­tu­lu­ję – po­wie­dział ob­ser­wa­tor, zbie­ra­jąc sprzęt do wa­liz­ki.

– Szko­da, że strze­lał za mnie kom­pu­ter – burk­nął strze­lec.

***

Krew chlu­snę­ła na sto­ją­cych za pre­zy­den­tem ofi­cje­li. Po­cisk wbił się w pierś ro­słe­go ochro­nia­rza sto­ją­ce­go tuż za Ali­je­wem. Na tym dy­stan­sie im­pet zwa­lił go z nóg, jed­nak nie prze­bił ukry­tej pod ko­szu­lą ka­mi­zel­ki.

Ra­si­za­də z nie­do­wie­rza­niem pa­trzył, jak cia­ło pre­zy­den­ta osu­wa się po pul­pi­cie, zo­sta­wia­jąc za sobą krwa­wą smu­gę na szkle. Za­nim zdą­żył za­re­ago­wać, ope­ra­to­rzy in­stynk­tow­nie rzu­ci­li nim o pod­ło­gę i na­kry­li go wła­sny­mi cia­ła­mi. Tłum za­fa­lo­wał w pa­ni­ce. Bia­łe ko­szu­le i do­sko­na­le skro­jo­ne gar­ni­tu­ry zmie­sza­ły się z astro­no­micz­nie dro­gi­mi suk­nia­mi. In­stynkt zwy­cię­żył nad ma­nie­ra­mi. Cha­os ogar­nął umy­sły, te­raz li­czył się tyl­ko je­den cel – prze­żyć.

Pre­mier z naj­wyż­szym wy­sił­kiem ob­ró­cił gło­wę w stro­nę pre­zy­den­ta, któ­ry le­żał z otwar­ty­mi usta­mi le­d­wie kil­ka kro­ków od nie­go. Nie­wi­dzą­ce oczy spo­glą­da­ły w twarz przy­ja­cie­la i wie­lo­let­nie­go kom­pa­na ku­lu­aro­wych roz­gry­wek.

– Znaj­dę ich, obie­cu­ję ci, że ich znaj­dę. Za­pła­cą za to wszy­scy, co do jed­ne­go. ■

ROZDZIAŁ IEry­wań, Ar­me­nia | 6 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 10:38

Prze­stron­na Wiel­ka Kom­na­ta pre­zy­denc­kie­go pa­ła­cu skrzy­ła się set­ka­mi fle­szy. Za­po­wia­da­na od daw­na wi­zy­ta tu­rec­kie­go pre­mie­ra wraz z mi­ni­ste­rial­ną świ­tą nie zo­sta­ła prze­ło­żo­na na­wet po wie­ściach o za­bój­stwie przy­wód­cy są­sied­nie­go kra­ju. Li­czy­ło się tu i te­raz, a wła­śnie w tej chwi­li mi­ni­stro­wie obro­ny Tur­cji i Ar­me­nii pod­pi­sy­wa­li je­den z naj­waż­niej­szych kon­trak­tów ostat­nich lat.

Stop­nio­we ocie­pla­nie sto­sun­ków mię­dzy tymi dwo­ma kra­ja­mi trwa­ło całe lata. Nie­spo­koj­na sy­tu­acja w re­gio­nie i daw­ne za­ży­ło­ści, ja­kie łą­czy­ły Ar­me­nię z są­sia­du­ją­cym Azer­bej­dża­nem, były solą w oku stam­bul­skiej ad­mi­ni­stra­cji. Osta­tecz­nie Re­cep Tay­y­ip Er­do­ğan po­sta­no­wił, że stwo­rze­nie stre­fy bu­fo­ro­wej w re­gio­nie jest jak naj­bar­dziej w in­te­re­sie co­raz po­tęż­niej­szej Tur­cji. Ar­me­nia mo­gła speł­niać tę rolę zna­ko­mi­cie, a dru­ga stro­na nie opo­no­wa­ła. Tu­rec­kie pro­po­zy­cje przy­ję­to w Ery­wa­niu z po­ca­ło­wa­niem ręki. Rząd w Stam­bu­le po­sta­no­wił więc swój bu­for uzbro­ić, a kon­trakt na do­star­cze­nie trzy­dzie­stu sze­ściu śmi­głow­ców sztur­mo­wych T-129 ATAK zwia­sto­wał da­le­ko idą­cą mo­der­ni­za­cję or­miań­skiej ar­mii.

Tu­rec­ki mi­ni­ster obro­ny wziął z rąk swo­je­go ar­meń­skie­go ko­le­gi zło­te pió­ro i zło­żył na do­ku­men­cie za­ma­szy­sty pod­pis. Chwi­lę póź­niej miej­sca przy la­kie­ro­wa­nym, pa­mię­ta­ją­cym im­pe­rium osmań­skie biur­ku za­ję­li mi­ni­stro­wie go­spo­dar­ki. Te­raz mia­ła przyjść ko­lej na jesz­cze bar­dziej spek­ta­ku­lar­ną umo­wę.

Tu­rec­ki gi­gant ener­ge­tycz­ny BO­TAŞ wy­ne­go­cjo­wał po­wo­ła­nie wraz z or­miań­skim Ar­mo­sem spół­ki ma­ją­cej za­rzą­dzać kon­ku­ren­cyj­nym dla Ro­sjan ga­zo­cią­giem. Bu­do­wa rury z Tur­cji do Ar­me­nii mia­ła ru­szyć jesz­cze przed koń­cem roku. Na­tu­ral­nie nikt nie łu­dził się, że Ro­sja­nie po­zo­sta­wią to dzia­ła­nie bez od­po­wie­dzi. Mimo sil­ne­go osła­bie­nia po woj­nie z Chi­na­mi kraj ca­rów na­dal był nu­me­rem je­den na Kau­ka­zie. Ro­sja­nie dłu­go ne­go­cjo­wa­li z Or­mia­na­mi wa­run­ki dal­szych do­staw płyn­ne­go pa­li­wa. Bez­sku­tecz­nie, jako że or­miań­ska wi­zja przy­szło­ści or­bi­to­wa­ła znacz­nie bli­żej Stam­bu­łu niż Mo­skwy. Ro­sja ude­rzy­ła, tak jak się spo­dzie­wa­no, i ceny gazu ziem­ne­go po­szy­bo­wa­ły w górę, co jesz­cze bar­dziej przy­spie­szy­ło sta­ra­nia Ar­me­nii o unie­za­leż­nie­nie się od wiel­kie­go bra­ta. Na Krem­lu cze­ka­no dnia, kie­dy Ery­wań po­sta­no­wi się rów­nież po­zbyć ro­syj­skiej bry­ga­dy pie­cho­ty zmo­to­ry­zo­wa­nej w Gium­ri, tuż przy gra­ni­cy z Tur­cją.

Uro­czy­stość do­bie­ga­ła koń­ca. Pre­zy­dent Ar­me­nii Serż Sar­ki­sjan uści­snął dłoń tu­rec­kie­go pre­mie­ra, po­dob­ne ge­sty uczy­ni­li ob­le­ga­ją­cy ich ze wszyst­kich stron mi­ni­stro­wie i przed­sta­wi­cie­le zbro­je­niów­ki oraz prze­my­słu ener­ge­tycz­ne­go. Ofi­cjal­na część uro­czy­sto­ści prze­isto­czy­ła się sa­mo­czyn­nie w sze­reg ku­lu­aro­wych roz­mów o róż­nej te­ma­ty­ce. To­wa­rzy­stwo skie­ro­wa­ło się pro­sto do Nie­bie­skie­go Po­ko­ju, gdzie miał od­być się uro­czy­sty ban­kiet. Pre­zy­dent Sar­ki­sjan i tu­rec­ki pre­mier we­szli do sali jako pierw­si. Wnę­trze zro­bi­ło na­le­ży­te wra­że­nie. Za­byt­ko­we me­ble do­peł­nia­ły ma­je­sta­tu urzę­du­ją­ce­go w pa­ła­cu męż­czy­zny. Pre­zy­dent ge­stem dło­ni wska­zał na nie­wiel­ki sto­lik ka­wo­wy i dwa sze­ro­kie, pi­ko­wa­ne fo­te­le. Go­rą­ce re­gio­nal­ne na­po­je i prze­ką­ski już cze­ka­ły na de­le­ga­tów. Przy­wód­cy usie­dli. Przez chwi­lę przy­glą­da­li się so­bie, jak­by nie­pew­ni, w jaki spo­sób roz­po­cząć roz­mo­wę.

– Aze­ro­wie już nas oskar­ży­li. Dzi­siej­sza uro­czy­stość dała im ko­lej­ne ar­gu­men­ty do obar­cze­nia nas winą za śmierć Ali­je­wa – po­wie­dział Sar­ki­sjan, się­ga­jąc po de­li­kat­ną por­ce­la­nę wy­peł­nio­ną aro­ma­tycz­ną her­ba­tą.

– Nie przej­mo­wał­bym się zbyt­nio tymi krzy­ka­cza­mi. – Pre­mier Ah­met Da­vu­to­ğlu mach­nął ręką i wy­dął war­gi.

– Dla nas to po­waż­na spra­wa. W Baku od rana trą­bią, że pod­pi­sa­na dzi­siaj umo­wa na do­sta­wy śmi­głow­ców to cios w ich bez­pie­czeń­stwo na­ro­do­we. – Pre­zy­dent prych­nął i odło­żył fi­li­żan­kę na spode­czek. – Nie wie­my, kto stał za za­ma­chem. Na­wet na­sze służ­by spe­cjal­ne i ko­man­do­si z Ka­ra­ba­chu nie po­zwo­li­li­by so­bie na taką sa­mo­wol­kę. Nie mu­szę chy­ba mó­wić, że tak ra­dy­kal­ny krok ze stro­ny ja­kiej­kol­wiek gru­py znacz­nie de­sta­bi­li­zu­je sy­tu­ację w re­gio­nie.

– Na­tu­ral­nie, pa­nie pre­zy­den­cie. Pro­szę się jed­nak nie oba­wiać o ja­kość sto­sun­ków mię­dzy Tur­cją i Ar­me­nią. To, że nie za­nie­cha­li­śmy dzi­siej­szej uro­czy­sto­ści i li­czy­my na lata wspa­nia­łej współ­pra­cy, po­win­no prze­ko­nać pana, że Ar­me­nia idzie w do­brym kie­run­ku.

– Aze­ro­wie będą ro­bić wszyst­ko, żeby wmie­szać się w spra­wy ru­ro­cią­gu. Ta bu­do­wa nie bę­dzie bez­pro­ble­mo­wa. – Serż Sar­ki­sjan po­krę­cił gło­wą. Spoj­rzał na mi­ni­strów i ge­ne­ra­łów, któ­rzy w swo­im gro­nie de­ba­to­wa­li na so­bie tyl­ko zna­ne te­ma­ty. Część z nich nie wi­dzia­ła świa­ta poza czub­kiem wła­sne­go nosa i drzwia­mi re­sor­tu. Po usły­sze­niu wie­ści o za­ma­chu na Ali­je­wa ge­ne­ra­li­cja od razu na­rzu­ci­ła wo­jen­ną re­to­ry­kę i sta­ra­ła się prze­ko­nać rząd do po­wtór­ki z pierw­szej po­ło­wy lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Na szczę­ście co in­te­li­gent­niej­si człon­ko­wie szta­bu zdu­si­li pla­ny w za­rod­ku. Ostat­nie, cze­go po­trze­bo­wa­ła Ar­me­nia, to kon­flik­tu tuż przed spo­dzie­wa­ny­mi de­ka­da­mi nad­cho­dzą­cej pro­spe­ri­ty.

– Spra­wy ochro­ny ru­ro­cią­gu i ca­łej in­fra­struk­tu­ry zo­sta­ły już usta­lo­ne. Po­dob­nie jak pla­ny szko­le­nia or­miań­skiej ar­mii i jej stop­nio­wej mo­der­ni­za­cji. Azer­bej­dżan nie ma obec­nie ta­kich moż­li­wo­ści. Skąd u pana ten fa­ta­lizm, pa­nie pre­zy­den­cie? Do­kład­nie to samo dzie­je się te­raz w Gru­zji. Po wy­da­rze­niach w Ose­tii i Ab­cha­zji Gru­zi­ni ma­rzą o wy­rwa­niu się spod jarz­ma Ro­sjan. – Da­vu­to­ğlu uśmiech­nął się ser­decz­nie i wska­zał na sie­dzą­ce przy sto­łach to­wa­rzy­stwo. – Czy oni wy­glą­da­ją na zmar­twio­nych? To spe­cja­li­ści w swo­jej kla­sie. Każ­dy z nich pra­co­wał mie­sią­ca­mi, je­śli nie la­ta­mi, nad do­ku­men­ta­mi, któ­re dzi­siaj pod­pi­sa­li­śmy.

– Wy­glą­da­ją na zwy­cięz­ców i wła­śnie to mnie mar­twi. Wi­dzia­łem w ży­ciu nie­jed­no i może mi pan wie­rzyć, że na Kau­ka­zie ni­g­dy nic nie idzie zgod­nie z pla­nem. Gru­zi­ni rów­nież to wie­dzą, ro­syj­skie lob­by jest tam znacz­nie sil­niej­sze niż u nas. – Pre­zy­dent po­now­nie się­gnął po fi­li­żan­kę. Na­par zdą­żył nie­co wy­sty­gnąć, aro­mat roz­szedł się już po po­ko­ju.

– Ow­szem, znam hi­sto­rię tego re­gio­nu rów­nie do­brze jak pan. – Ah­met Da­vu­to­ğlu spoj­rzał na or­miań­skie­go pre­zy­den­ta. – Wła­śnie z tego po­wo­du je­stem pe­wien, że dzi­siej­sze de­cy­zje to krok na­przód. Ar­me­nia się zmie­ni i pro­szę mi wie­rzyć, że nie bę­dzie to zmia­na na gor­sze. Gru­zja pój­dzie w wa­sze śla­dy, jak tyl­ko zo­ba­czy pierw­sze ko­rzy­ści dla Ery­wa­nia. Ra­dziec­kie­go im­pe­rium już nie ma i nie za­no­si się na jego szyb­ki po­wrót. Na­wet te­raz.

Serż Sar­ki­sjan uśmiech­nął się krzy­wo. Znał ra­por­ty wy­wia­du i do­nie­sie­nia me­dial­ne. Już kil­ka go­dzin po tym, jak trup Ali­je­wa ostygł, na gra­ni­cy azer­sko-or­miań­skiej za­pa­no­wał cha­os. Pa­tro­le na ru­bie­żach Gór­skie­go Ka­ra­ba­chu le­d­wie utrzy­my­wa­ły pa­lec na spu­ście. Pre­zy­dent był pe­wien, że ko­muś w koń­cu pusz­czą ner­wy. Wte­dy pie­kło roz­pę­ta się na nowo. Do­brze pa­mię­tał, co dzia­ło się kil­ka­na­ście lat wcze­śniej w mie­ście Cho­dża­ły. Na samą myśl o po­wtór­ce po kar­ku spły­nę­ła mu struż­ka zim­ne­go jak lód potu.

Stam­buł, Tur­cja | 7 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 19:33

– Do­my­śla­ją się – po­wie­dział Ryan Sinc­la­ir i wy­chy­lił drin­ka jed­nym hau­stem. Ame­ry­ka­nin wy­krzy­wił po­kry­tą lek­kim za­ro­stem twarz i zer­k­nął na roz­mów­ców. Jego czuj­ne, wy­ćwi­czo­ne la­ta­mi oczy ba­da­ły dwóch Tur­ków w ja­snych gar­ni­tu­rach.

– Co, je­śli będą chcie­li za­ła­twić to po­ko­jo­wo? – za­py­tał je­den z nich, bar­czy­sty i ni­ski. Mógł­by z po­wo­dze­niem zro­bić ka­rie­rę w li­dze NFL.

– Tej spra­wy nie da się za­ła­twić po­ko­jo­wo. Poza tym mamy moż­li­wość sta­łe­go pod­sy­ca­nia na­pię­cia. Nie mar­tw­cie się. Mo­że­cie prze­ka­zać swo­im do­bre no­wi­ny. – Ame­ry­ka­nin uśmiech­nął się w ocze­ki­wa­niu na re­ak­cję. Nie ufa­li mu. Do­brze to o nich świad­czy­ło.

Ryan Sinc­la­ir otrzy­mał po­le­ce­nie skon­tak­to­wa­nia się z tu­rec­kim wy­wia­dem woj­sko­wym le­d­wie kil­ka mie­się­cy wcze­śniej. Do tej pory cze­kał w uśpie­niu jak dzie­siąt­ki jemu po­dob­nych. Prze­bu­dze­nie na­stą­pi­ło krót­ko po za­koń­cze­niu woj­ny ame­ry­kań­sko-irań­skiej. Uzna­no, że dłu­żej nie moż­na cze­kać. Po­nad pięt­na­ście ty­się­cy tru­pów i stra­ty się­ga­ją­ce dzie­sią­tek mi­liar­dów do­la­rów spra­wi­ły, że Ame­ry­ka stra­ci­ła twarz i do­bre imię. Te­raz w Te­he­ra­nie pierw­sze skrzyp­ce gra­li Chiń­czy­cy ze swo­im ma­rio­net­ko­wym rzą­dem i po­stę­po­wym ko­mu­ni­zmem. Co praw­da pod­no­si­li kraj z ruin i skut­ki były o nie­bo lep­sze niż de­mo­kra­cja w Ira­ku, ale nie o to cho­dzi­ło. Za­to­ka Per­ska we­szła w bez­po­śred­nią stre­fę wpły­wów Pe­ki­nu. Te­raz Or­mu­zu strze­gły nie roz­kle­ko­ta­ne łaj­by irań­skiej ma­ry­nar­ki, a fre­ga­ty Typ 054A za­ku­pio­ne od chiń­skie­go ar­ma­to­ra. Na do­miar złe­go lot­ni­ska wy­mie­cio­ne ze sprzę­tu przez Ame­ry­ka­nów za­peł­nia­ły się ta­ni­mi, choć so­lid­ny­mi JF-17. Ryan Sinc­la­ir i jemu po­dob­ni nie mo­gli dłu­żej pa­trzeć na tę po­twarz. Na­le­ża­ło za­cząć dzia­łać.

– Or­mia­nie ni­cze­go nie po­dej­rze­wa­ją. Jed­nak nie mo­że­my dłu­go wo­dzić ich za nos. Prę­dzej czy póź­niej praw­da wyj­dzie na jaw – po­wie­dział dru­gi z Tur­ków, znacz­nie wyż­szy i szczu­plej­szy niż jego to­wa­rzysz.

– Wte­dy nie bę­dzie to już mia­ło zna­cze­nia. Po­stę­pu­je­my zgod­nie z pla­nem. Aze­ro­wie pro­wa­dzą śledz­two. Kwe­stią cza­su jest po­skła­da­nie wszyst­kich ele­men­tów w ca­łość. Wte­dy moje dzia­ła­nia sta­ną się zbęd­ne. Wszyst­ko po­to­czy się do­kład­nie tak, jak za­pla­no­wa­li­śmy. Po­ru­szy­li­śmy je­den ka­my­czek, któ­ry wy­wo­ła la­wi­nę. – Ryan Sinc­la­ir uło­żył dłoń na bla­cie i strze­lił pal­ca­mi w wy­ima­gi­no­wa­ny ka­myk. Tur­cy uśmiech­nę­li się kwa­śno.

– Prze­ka­że­my na­szym lu­dziom nowe in­struk­cje.

– Nie mar­tw­cie się. Nie gra­my w tę grę od wczo­raj. Wszyst­ko jest pod kon­tro­lą. Po­zo­sta­je tyl­ko sie­dzieć i pa­trzeć. – Sinc­la­ir roz­ło­żył ra­mio­na i od­chy­lił się na wy­so­kim stoł­ku ba­ro­wym. Za każ­dym ra­zem mu­siał tak samo spusz­czać ci­śnie­nie ze swo­ich tu­rec­kich ko­le­gów. Pod­czas pierw­sze­go spo­tka­nia trwa­ło to dłu­gie go­dzi­ny. Przez ko­lej­ny ty­dzień miał za sobą ogon, jak­by prze­ka­za­ne na jego te­mat in­for­ma­cje w ogó­le nie mia­ły zna­cze­nia. Ow­szem, dzia­łał w za­stęp­stwie, ale nie dla­te­go, że ktoś inny so­bie nie ra­dził. Po­przed­nik Sinc­la­ira wpadł w Ara­bii Sau­dyj­skiej i o nim za­po­mnia­no. Te­raz pa­łecz­kę prze­jął on.

– Ko­lej­ny krok zgod­nie z pla­nem?

– Tak – od­po­wie­dział Sinc­la­ir.

– Mu­si­my być pew­ni, nasz rząd po­trze­bu­je gwa­ran­cji.

– Włą­czy­cie ju­tro te­le­wi­zor i gwa­ran­cji sta­nie się za­dość. My nie par­ta­czy­my ro­bo­ty. – Sinc­la­ir zmie­nił ton gło­su. Jego wło­sy, jak za­wsze w nie­ła­dzie, opa­dły na oczy. Wy­glą­dał te­raz jak ge­pard go­to­wy do sko­ku na ni­cze­go nie­spo­dzie­wa­ją­cą się ofia­rę.

– Dzię­ku­je­my za spo­tka­nie, pa­nie Sinc­la­ir. Do zo­ba­cze­nia.

Obaj Tur­cy wsta­li ze swo­ich miejsc i opu­ści­li lo­kal róż­ny­mi wyj­ścia­mi. Sinc­la­ir wes­tchnął cięż­ko i umo­czył ka­wa­łek mar­chew­ki w hu­mu­sie. Ma­lut­ką pitę zjadł, za­nim jesz­cze zja­wi­ły się nie­do­raj­dy z MIT-u. Tu­rec­ki wy­wiad woj­sko­wy, mimo że roz­wi­jał się rów­nie pręż­nie co po­zo­sta­łe ga­łę­zie ma­chi­ny wo­jen­nej, wciąż od­czu­wał bra­ki – jego lu­dzie nie mie­li po­trzeb­ne­go do­świad­cze­nia. Sinc­la­ir nie raz za­cho­dził w gło­wę, jaki może być po­wód ta­kie­go sta­nu rze­czy. Mie­li co ro­bić i Ame­ry­ka­nin szcze­rze wąt­pił, żeby agen­ci nie byli oby­ci w te­re­nie. Na za­cho­dzie cza­iła się w cie­niu Gre­cja. Na Mo­rzu Egej­skim i otwar­tych wo­dach Mo­rza Śród­ziem­ne­go znaj­do­wa­ło się mnó­stwo spor­nych wysp, któ­re Ate­ny z chę­cią po­now­nie przy­gar­nę­ły­by pod swo­je skrzy­dła. Po­zo­sta­wa­ła rów­nież kwe­stia Cy­pru – po­dział wy­spy pół na pół nie pa­so­wał żad­nej ze stron. Do tego do­cho­dzi­ła nie­szczę­sna Sy­ria i ostat­nie drgaw­ki re­żi­mu Asa­da, któ­ry już chy­ba sam nie wie­dział, gdzie prze­bie­ga­ją gra­ni­ce pań­stwa. Sło­wem, chło­pa­ki z MIT-u po­win­ni jeść drut kol­cza­sty na śnia­da­nie i po­pi­jać na­pal­mem. Tym­cza­sem szpie­ga wy­pa­trzył­by w nich byle kra­węż­nik re­gu­lu­ją­cy ruch na skrzy­żo­wa­niu.

Sinc­la­ir wstał ze swo­je­go miej­sca i pod­szedł do bar­ma­na. Od­li­czył od­po­wied­nią kwo­tę w euro i rzu­cił na szynk­was. Bar­man, na oko pięć­dzie­się­cio­let­ni Tu­rek z gło­wą wy­go­lo­ną na łyso i bia­ły­mi jak śnieg wą­sa­mi, ski­nął gło­wą i zsu­nął pie­nią­dze do szu­fla­dy. Sin­cla­ir od­wró­cił się i ru­szył mię­dzy sto­li­ka­mi. Na ze­wnątrz przy­wi­tał go przy­jem­ny po­wiew cie­płe­go paź­dzier­ni­ko­we­go wia­tru.

Do umó­wio­ne­go miej­sca do­tarł po mniej wię­cej czter­dzie­stu mi­nu­tach mar­szu. Wą­skie ulicz­ki Wiel­kie­go Ba­za­ru fa­scy­no­wa­ły ka­lej­do­sko­pem barw i za­pa­chów. Sta­no­wi­ły ser­ce Stam­bu­łu i choć wię­cej tu wi­dział tu­ry­stów niż Tur­ków, to wciąż było ty­po­wo osmań­skie miej­sce.

Sinc­la­ir ku­pił tani te­le­fon na kar­tę we wcze­śniej na­mie­rzo­nym i spraw­dzo­nym kio­sku. Wszedł w mniej za­tło­czo­ną ulicz­kę i oparł się ple­ca­mi o chro­po­wa­tą ścia­nę. Spoj­rzał w górę. Na nie­bie po­ja­wia­ły się ko­lej­ne gwiaz­dy. W Stam­bu­le mimo la­tar­ni i lam­pio­nów wciąż moż­na było po­dzi­wiać noc­ny nie­bo­skłon. Ame­ry­ka­nin wy­grze­bał pa­pie­ro­sa z pacz­ki i strze­lił za­pal­nicz­ką. Wy­stu­kał na kla­wia­tu­rze te­le­fo­nu nu­mer i wy­brał po­łą­cze­nie. Po dru­giej stro­nie ode­zwał się zna­jo­my głos:

– Iden­ty­fi­ka­cja.

– USS „Bal­ti­mo­re” – od­po­wie­dział Sinc­la­ir.

– Iden­ty­fi­ka­cja po­twier­dzo­na. Łą­czyć?

– Tak.

Na chwi­lę za­pa­dła głu­cha ci­sza prze­ty­ka­na krót­ki­mi sy­gna­ła­mi. Za­raz po­tem Sinc­la­ir usły­szał za­sa­pa­ny głos star­sze­go męż­czy­zny:

– Wciąż są z nami? – Roz­mów­ca ode­tchnął prze­cią­gle.

– Tak, ale chy­ba nie do koń­ca zda­ją so­bie spra­wę, że to wszyst­ko wy­da­rzy się na­praw­dę – od­po­wie­dział Sinc­la­ir.

– Co masz na my­śli?

– Nie wie­rzą, że plan się po­wie­dzie. Wy­da­rze­nia ostat­nich dni chy­ba jesz­cze do nich nie do­tar­ły.

– Prze­ka­żą ra­port gó­rze? To po­win­no nas te­raz naj­bar­dziej in­te­re­so­wać. Wia­ra pło­tek jest gów­no war­ta. Góra musi zro­zu­mieć, co się dzie­je i co się jesz­cze wy­da­rzy.

– Tak jest. Ra­port zo­sta­nie prze­ka­za­ny dzi­siaj. Oso­bi­ście do­star­czy­łem go na­szym kon­tak­tom. – Sinc­la­ir wy­raź­nie się spiął. Nie­do­pa­łek wy­lą­do­wał pod po­de­szwą ręcz­nie szy­tych wło­skich bu­tów.

– No i bar­dzo do­brze. Ju­tro kon­ty­nu­uje­my. Czy nasi lu­dzie są w go­to­wo­ści?

– Oczy­wi­ście. Cze­ka­ją na mój roz­kaz. Mam ich po­in­for­mo­wać? – za­py­tał Sinc­la­ir.

– Ju­tro, każ­da rzecz ma swój czas. Nie spiesz się. Ju­tro rano, tak jak uzgod­ni­li­śmy.

– Tak jest.

– To wszyst­ko, je­steś wol­ny.

– Dzię­ku­ję…

Po­łą­cze­nie prze­rwa­ło cha­rak­te­ry­stycz­ne bu­cze­nie. Sinc­la­ir zdjął klap­kę te­le­fo­nu i wy­jął kar­tę SIM. Naj­pierw po­ry­so­wał chip o ścia­nę ba­za­ru, a po­tem zła­mał pla­stik i wrzu­cił do stu­dzien­ki obok. Te­le­fon po­dzie­lił jego los chwi­lę póź­niej. Ame­ry­ka­nin po­pra­wił lnia­ną ma­ry­nar­kę i prze­cze­sał wło­sy. Po­czuł na dło­ni wil­goć swo­je­go potu. Za­wsze się de­ner­wo­wał pod­czas tych roz­mów. Wy­jął z pacz­ki ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa i wy­szedł na szer­szy trakt. Do ho­te­lu Do­uble Tree miał może pół ki­lo­me­tra pie­cho­tą. Opu­ścił ba­zar i ru­szył na za­chód ale­ją Ordu. Przy­mknął oczy i przy­po­mniał so­bie in­struk­cje na ju­trzej­szy dzień. Na myśl o tym, że zna w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach nad­cho­dzą­ce wy­da­rze­nia, po­czuł przy­jem­ne pul­so­wa­nie w kro­ku. Ni­g­dy ni­ko­mu nie mó­wił o re­ak­cjach swo­je­go cia­ła na ad­re­na­li­nę i wo­lał zo­sta­wić tę wsty­dli­wą ta­jem­ni­cę dla sie­bie. Wy­cią­gnął z pacz­ki ko­lej­ne­go che­ster­fiel­da. Nad Stam­bu­łem prze­le­cia­ła wła­śnie spa­da­ją­ca gwiaz­da.

Wia­do­mo­ści TVN24 | 9 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 16:00

Za­koń­czy­ło się wła­śnie za­przy­się­że­nie pre­mie­ra Ar­tu­ra Ra­si­za­də na sta­no­wi­sko peł­nią­ce­go obo­wiąz­ki pre­zy­den­ta Azer­bej­dża­nu. Od za­ma­chu, w któ­rym zgi­nął pre­zy­dent Il­ham Ali­jew, mi­nę­ło już pięć dni. Część par­la­men­ta­rzy­stów uwa­ża, że za za­ma­chem sto­ją or­miań­skie służ­by spe­cjal­ne, któ­re dzia­ła­ły z po­le­ce­nia rzą­du w Ery­wa­niu. Na­cjo­na­li­stycz­ne ugru­po­wa­nia ar­gu­men­tu­ją ten osąd za­cie­śnia­niem współ­pra­cy mię­dzy Ar­me­nią i Tur­cją, mię­dzy in­ny­mi pod­pi­sa­niem już dwa dni po tra­ge­dii umo­wy na za­kup no­wo­cze­sne­go uzbro­je­nia i szko­le­nia or­miań­skich wojsk przez tu­rec­kich in­struk­to­rów. Ery­wań sta­now­czo za­prze­cza tym do­nie­sie­niom, na­zy­wa­jąc je ab­sur­dal­ny­mi i nie­do­rzecz­ny­mi. Pre­zy­dent Serż Sar­ki­sjan prze­ko­ny­wał w swo­im wy­stą­pie­niu, że na­ród or­miań­ski łą­czy się w bólu z Aze­ra­mi i udzie­li wszel­kie­go wspar­cia w celu za­trzy­ma­nia od­po­wie­dzial­nych za za­mach. Jed­no­cze­śnie za­zna­czył, że dzia­ła­nia wro­gie wo­bec Ar­me­nii i Gór­skie­go Ka­ra­ba­chu zo­sta­ną ode­bra­ne jako pro­wo­ka­cje i nie­po­trzeb­na eska­la­cja na­pię­cia w re­gio­nie. Do tej pory stro­na azer­ska nie prze­ka­za­ła żad­ne­go ko­mu­ni­ka­tu na te­mat śledz­twa oraz po­stę­pów w celu po­chwy­ce­nia za­ma­chow­ców. Nie uda­ło się rów­nież do­trzeć do Ar­tu­ra Ra­si­za­də, któ­ry poza krót­kim oświad­cze­niem po za­przy­się­że­niu nie od­po­wia­dał na py­ta­nia dzien­ni­ka­rzy. Ga­bi­net pre­mie­ra po­pro­sił o nie­utrud­nia­nie czyn­no­ści śled­czych. Szef kan­ce­la­rii Ar­tu­ra Ra­si­za­də prze­ka­zał me­diom, że wszyst­kie in­for­ma­cje o po­stę­pach do­cho­dze­nia będą pu­bli­ko­wa­ne na bie­żą­co. Dla TVN24 – Lud­mi­ła Gaj­da.

***

Sie­dzie­li w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu. Ra­si­za­də spo­dzie­wał się ta­kich in­for­ma­cji, prze­czu­wał je już, kie­dy le­żał przy­ci­śnię­ty przez ochro­nia­rzy do po­de­stu na wy­spie Gum. Prę­dzej czy póź­niej to mu­sia­ło się po­ja­wić. Mimo wszyst­ko, kie­dy skoń­czył czy­tać ra­port, zdjął oku­la­ry i scho­wał twarz w dło­niach.

– To tyl­ko przy­pusz­cze­nia… – po­wie­dział nie­pew­nie mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych Ra­mil Usu­bow. – Nie mo­że­my jed­no­znacz­nie stwier­dzić, że mie­li w tym swój udział.

– Je­śli to wyj­dzie poza na­sze gro­no… – Pre­mier wstał z fo­te­la i pod­szedł do okna.

– Nie wyj­dzie, może pan być spo­koj­ny… – Mi­ni­ster sta­rał się za­ła­go­dzić sy­tu­ację. Znał pre­mie­ra od lat i wie­dział, że w kry­tycz­nych sy­tu­acjach na­wet naj­mniej­sza iskra może…

– Prze­stań­cie pie­przyć, do cho­le­ry! Sły­sze­li­ście dzi­siaj par­la­ment?! Już wi­dzą Or­mian jako głów­nych pro­wo­dy­rów, wło­ży­li im broń pro­sto w ręce, a wy mi tu mó­wi­cie o tym, że to nie wy­pły­nie?! – eks­plo­do­wał gnie­wem pre­mier. Od­wró­cił się na pię­cie i pod­szedł do ma­syw­ne­go biur­ka. Ude­rze­nie za­ci­śnię­tej pię­ści w blat zmu­si­ło drew­no do jęku. – Ile mi­nę­ło cza­su? Pięć, sześć dni? Jest was kil­ka ty­się­cy i nie po­tra­fi­cie trzy­mać tro­pów pod klu­czem?

– To była kwe­stia cza­su, nie moż­na było unik­nąć tego typu in­sy­nu­acji – od­po­wie­dział spo­koj­nie mi­ni­ster obro­ny Za­kir Ha­sa­now i wy­krzy­wił usta.

– To już nie są in­sy­nu­acje. Przed­sta­wi­li­ście mi ra­port, w któ­rym za wy­so­ce praw­do­po­dob­ne uzna­je się za­an­ga­żo­wa­nie or­miań­skich sił spe­cjal­nych w za­bój­stwo na­sze­go pre­zy­den­ta. Po­par­li­ście to ze­zna­nia­mi świad­ków, któ­rzy wi­dzie­li sami nie wie­dzą kogo, i re­kon­struk­cją zda­rzeń. Czy­li da­li­ście mi gów­no! Jed­no wiel­kie nic… A te­raz, je­śli ktoś coś szep­nie o ist­nie­niu tego ra­por­tu, za­nim do­koń­czy­cie śledz­two, w Ery­wa­niu pod­nio­są la­rum.

Za­pa­dła ci­sza. Wie­dzie­li, że pre­mier ma ra­cję, na­pręd­ce skle­co­ny ra­port nie przed­sta­wiał ani jed­ne­go kon­kret­ne­go ar­gu­men­tu. Śled­czym nie uda­ło się jak na ra­zie tra­fić na­wet na naj­mniej­szy trop. Na­gra­nia z ka­mer mo­ni­to­rin­gu por­tu nie uchwy­ci­ły ni­cze­go, co od­bie­ga­ło od nor­my. Świad­ko­wie mó­wi­li o grup­ce męż­czyzn w fur­go­net­ce, któ­ra opusz­cza­ła te­ren por­tu bocz­ną bra­mą – na­tu­ral­nie nikt nie za­pa­mię­tał twa­rzy, ak­cen­tu ani nu­me­ru re­je­stra­cyj­ne­go. Dziw­nym tra­fem w mo­men­cie od­jaz­du sa­mo­cho­du ka­me­ra przy bra­mie prze­sta­ła dzia­łać.

Usu­bow i Ha­sa­now nie po­wie­dzie­li ani sło­wa. Po­dob­nie jak ko­men­dant po­li­cji. Brak ja­kich­kol­wiek po­szlak bu­dził lęk. Spra­wiał wra­że­nie wal­ki z du­cha­mi. Nie wie­rzy­li, że Or­mia­nie po­tra­fi­li za­pla­no­wać za­mach z taką pre­cy­zją i nie zo­sta­wić po so­bie śla­du. To nie było do nich po­dob­ne i wła­śnie ten fakt prze­ra­żał obu mi­ni­strów naj­bar­dziej.

– Ro­zu­miem, że na tym koń­czą pa­no­wie swo­je wy­stą­pie­nia? – za­py­tał Ra­si­za­də. Miał na­dzie­ję, że nie bę­dzie to py­ta­nie re­to­rycz­ne. Mi­ni­stro­wie go za­wie­dli. – Więc jed­nak. Nie ma­cie nic wię­cej i przy­cho­dzi­cie ze spre­pa­ro­wa­nym ra­por­tem, byle wy­ka­zać, że coś zro­bi­li­ście.

– Pa­nie pre­mie­rze… nie je­ste­śmy w sta­nie… – za­czął ko­men­dant po­li­cji. Nie było mu dane skoń­czyć.

– Cią­gle nie je­ste­ście w sta­nie! Nie ro­zu­mie­cie? Z chwi­lą po­wsta­nia tego ra­por­tu za­mach na Ali­je­wa prze­stał być spra­wą we­wnętrz­ną Azer­bej­dża­nu! Tu już nie cho­dzi o wa­szą nie­kom­pe­ten­cję, ale mo­że­cie nas ośmie­szyć przed ca­łym świa­tem! Ilu in­we­sto­rów chce­cie jesz­cze od­stra­szyć? Od­wier­ty roz­po­czę­ły się sześć dni temu i co? Gaz jesz­cze nie po­pły­nął do zbior­ni­ka, a my już no­tu­je­my stra­ty!

– Po­trze­bu­je­my cza­su i wła­śnie z tego po­wo­du nie mo­że­my po­dać szcze­gó­ło­wych in­for­ma­cji. Je­śli źle zin­ter­pre­tu­je­my ja­kiś ele­ment, mo­że­my do­pro­wa­dzić do wzro­stu na­pię­cia mię­dzy nami a Ar­me­nią. Mu­si­my mieć na uwa­dze, że wciąż je­ste­śmy w kon­flik­cie i on może się w każ­dej chwi­li od­ro­dzić – wy­re­cy­to­wał jak z kart­ki mi­ni­ster Za­kir Ha­sa­now. Jego re­sort miał naj­wię­cej po­wo­dów do obaw. W przy­pad­ku za­ognie­nia sy­tu­acji na gra­ni­cy azer­sko-ar­meń­skiej to na nim spo­cznie naj­więk­sza od­po­wie­dzial­ność. Do­brze wie­dział, że Azer­bej­dżan nie jest na to go­to­wy.

– Pierw­szy raz dzi­siaj je­stem skłon­ny się z pa­nem zgo­dzić. Zda­ją so­bie pa­no­wie spra­wę, co się sta­nie, je­śli te wa­sze dyr­dy­ma­ły oka­za­ły­by się praw­dą? – za­py­tał Ra­si­za­də, ob­ni­żył nie­co bro­dę i spoj­rzał na trój­kę męż­czyzn znad szkieł oku­la­rów.

W to nie mógł wąt­pić. Ostat­nia woj­na po­chło­nę­ła nie­mal dwa­dzie­ścia ty­się­cy ist­nień i przy­czy­ni­ła się do ka­ta­stro­fy hu­ma­ni­tar­nej w re­gio­nie. Po­wtór­ka nie wró­ży­ła bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­ne­go roz­wią­za­nia kon­flik­tu, a obie stro­ny nie prze­sta­ły aspi­ro­wać do roli tego, kto wró­cił z woj­ny z tar­czą. Woj­sko­wi tyl­ko roz­luź­ni­li uścisk na szyi prze­ciw­ni­ka. W tej woj­nie nie było zwy­cięz­ców i na­le­ża­ło to zmie­nić.

– Nie wy­da­my ta­kie­go wer­dyk­tu bez ty­go­dni ana­liz ca­łe­go ma­te­ria­łu do­wo­do­we­go – po­wie­dział sta­now­czo ko­men­dant.

– Już te­raz no­tu­je­my wzrost ak­tyw­no­ści w stre­fie zde­mi­li­ta­ry­zo­wa­nej. Or­mia­nie sta­ra­ją się wy­ba­dać na­sze pa­tro­le. To re­ak­cja na na­sze oskar­że­nia… – Mi­ni­ster obro­ny wy­krzy­wił usta jesz­cze bar­dziej. Nie­mal cał­kiem siwe wło­sy i po­marsz­czo­na bruz­da­mi twarz spra­wia­ły de­mo­nicz­ne wra­że­nie. Trud­no jed­nak było mu za­rzu­cić po­ryw­czość i brak opa­no­wa­nia.

– Mam na­dzie­ję, że pan re­agu­je. Do­szły mnie słu­chy o wzmo­żo­nych pa­tro­lach. Nie mo­że­my się dać spro­wo­ko­wać, nie mamy żad­ne­go ar­gu­men­tu, któ­ry prze­ma­wia za winą Or­mian – od­parł pre­mier, po­now­nie sia­da­jąc w fo­te­lu.

– Na­tu­ral­nie, pa­nie pre­mie­rze, nie­mniej nie mo­że­my po­zo­sta­wać bier­ni. Wy­da­łem po­le­ce­nia, by sztab wy­pra­co­wał od­po­wied­nią od­po­wiedź na kro­ki Or­mian. Nie bę­dzie­my agre­syw­ni, ale je­śli zwięk­sza­ją czę­sto­tli­wość pa­tro­li na zie­mi i w po­wie­trzu, mu­si­my być czuj­ni. Nic wię­cej. To ja­sny sy­gnał dla Ery­wa­nia i świa­ta. – Za­kir Ha­sa­now był przy­go­to­wa­ny do roz­mo­wy, jesz­cze za­nim sam za­po­znał się z tre­ścią ra­por­tu. Wie­dział, że to bez­sen­sow­ny stek bzdur. Or­mia­nie byli jed­nak je­dy­nym lo­gicz­nym wy­tłu­ma­cze­niem. Cał­ko­wi­ta zmia­na po­li­ty­ki w sto­sun­ku do Tur­cji, szko­le­nia w ra­mach wy­mia­ny do­świad­czeń mię­dzy woj­ska­mi or­miań­ski­mi i tu­rec­ki­mi, za­ku­py uzbro­je­nia i mo­der­ni­za­cja sprzę­tu. Nie by­ło­by w tym nic za­ska­ku­ją­ce­go, gdy­by nie gwał­tow­ność zmian. Zwy­kle na­wet naj­więk­sze po­tę­gi roz­pi­su­ją pla­ny uspraw­nie­nia swo­ich moż­li­wo­ści bo­jo­wych na dłu­gie lata. Tu­taj wy­glą­da­ło to na cha­otycz­ny rajd po skle­pie z za­baw­ka­mi.

– Do­ło­ży­my wszel­kich sta­rań, by zna­leźć i poj­mać spraw­ców za­ma­chu. MSW i po­li­cja ro­bią, co mogą – wi­dząc, że pre­mier mięk­nie pod na­po­rem mi­ni­stra obro­ny, swo­je trzy gro­sze do­rzu­cił Ra­mil Usu­bow. Re­sort spraw we­wnętrz­nych nie miał po­ję­cia, jak re­ago­wać na za­bój­stwo pre­zy­den­ta. Na hura rzu­co­no wszyst­kich w te­ren, po­zo­sta­wia­jąc w resz­cie pla­có­wek szkie­le­to­wą za­ło­gę. Gdy­by tyl­ko przy­szło wte­dy ko­muś do gło­wy, by… Mi­ni­ster wo­lał na­wet nie my­śleć o tym, co mo­gło­by się stać. Nie zna­leź­li nic, ani śla­du. Ten, kto za­bił Il­ha­ma Ali­je­wa, był pro­fe­sjo­na­li­stą w każ­dym calu.

– Nie pro­wo­kuj­cie i nie daj­cie się Or­mia­nom wo­dzić za nos. Spo­łe­czeń­stwo za­czy­na się bu­rzyć, ale nie mo­że­my grać pod pu­bli­kę. Wąt­pię, żeby było nas te­raz stać na po­now­ne wal­ki o Ka­ra­bach. – Pre­mier spoj­rzał wy­mow­nie na mi­ni­stra Ha­sa­no­wa. Ten tyl­ko ski­nął lek­ko gło­wą na po­twier­dze­nie. Azer­ska ar­mia mimo nie­wiel­kich par­tii no­wo­cze­sne­go uzbro­je­nia wciąż była wy­po­sa­żo­na głów­nie w po­ra­dziec­ki sprzęt. Mo­der­ni­za­cja nie prze­bie­ga­ła tak spraw­nie jak w Ar­me­nii. Pre­mier i mi­ni­ster obro­ny wy­cho­dzi­li z za­ło­że­nia, że roz­ruch no­wych szy­bów wy­do­byw­czych po­bu­dzi ar­mię do zwięk­sze­nia licz­by jed­no­stek na Mo­rzu Ka­spij­skim i wzdłuż or­miań­skich gra­nic.

– Bę­dzie­my trzy­mać rękę na pul­sie. Pro­po­nu­ję jed­nak wzmo­żo­ne kon­tro­le w ar­mii. Mu­si­my wie­dzieć, na ile je­ste­śmy w sta­nie prze­ciw­dzia­łać… – Mi­ni­ster zro­bił krót­ką pau­zę i spoj­rzał na ze­bra­nych. Mu­sie­li być tego świa­do­mi. – Nie wie­my, jak to się skoń­czy. Le­piej być przy­go­to­wa­nym na naj­gor­sze.

– Nie po­trze­bu­je­my woj­ny, tyl­ko mor­der­ców Ali­je­wa na bra­mach mia­sta – od­po­wie­dział pre­mier. – Prze­pro­wadź­cie kon­tro­le w ar­mii, tyl­ko dys­kret­nie. Uszko­dzo­ne sa­mo­lo­ty, śmi­głow­ce i po­jaz­dy trze­ba na­pra­wić, choć­by wy­ko­rzy­stu­jąc czę­ści ze star­szych eg­zem­pla­rzy.

– Tak jest, pa­nie pre­mie­rze. – Ha­sa­now uśmiech­nął się pod no­sem i zło­żył dło­nie w pi­ra­mid­kę.

– Bę­dzie­my kon­ty­nu­ować śledz­two. Wszyst­kie in­for­ma­cje otrzy­ma pan na bie­żą­co. Do­ło­ży­my wszel­kich sta­rań, by nie do­szło do żad­nych prze­cie­ków. – Szef MSW ode­tchnął z ulgą. Oba­wiał się kon­se­kwen­cji, tym ra­zem jed­nak uda­ło się od­wlec prze­ta­so­wa­nia na naj­wyż­szych szcze­blach re­sor­tu.

– To wszyst­ko, pa­no­wie. Wra­caj­cie do obo­wiąz­ków.

Chwi­lę póź­niej pre­mier Ra­si­za­də po­now­nie pod­szedł do okna. Zdzi­wił się, kie­dy po ple­cach prze­biegł mu dreszcz. Azer­bej­dżan, za­miast ro­snąć w po­tę­gę, do­stał cios w po­ty­li­cę. Ra­si­za­də miał na­dzie­ję, że za­nim kraj po­czu­je sta­lo­wy sztych w ple­cach, zdą­ży za­dać choć je­den cios.

Gra­ni­ca azer­sko-or­miań­ska | 9 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 05:16

Świt był ciem­ny. Le­d­wie mi­go­czą­ce nad szczy­ta­mi słoń­ce utrud­nia­ło orien­ta­cję bar­dziej niż ab­so­lut­ny mrok ustę­pu­ją­cej nocy. Do­szli do gra­ni po kil­ku­na­stu go­dzi­nach for­sow­ne­go mar­szu. Nie­wiel­ki, sze­ścio­oso­bo­wy od­dział za­in­sta­lo­wał się wśród ni­skich drzew i krze­wów, ja­kie po­ra­sta­ły zbo­cze. Byli do­sko­na­le za­ma­sko­wa­ni, pa­trol mógł­by przejść obok nich bez naj­mniej­szych po­dej­rzeń.

Słoń­ce wzno­si­ło się co­raz wy­żej. Sze­ro­ka do­li­na prze­cię­ta me­an­dru­ją­cą rze­ką to­nę­ła w gę­stej mgle. Od­dział roz­sy­pał się wzdłuż ostrej gra­ni. Mie­li jed­ną szan­sę, po­mył­ka nie wcho­dzi­ła w grę. Dwój­ka ope­ra­to­rów ode­szła kil­ka kro­ków w głąb za­gaj­ni­ka. Zna­leź­li do­god­ną po­zy­cję. Je­den z lu­dzi zdjął z ple­ców za­ka­mu­flo­wa­ny tu­bus. No­wiut­ka or­miań­ska Igła spo­czę­ła mię­dzy dwo­ma kar­ło­wa­ty­mi świer­ka­mi. Osło­nię­ci z jed­nej stro­ny za­gaj­ni­kiem, a z dru­giej po­tęż­nym gła­zem nie mo­gli tra­fić w lep­sze miej­sce. Po­zo­sta­wa­ło cze­kać. Po­zo­sta­ła czwór­ka za­bez­pie­cza­ła dro­gi ewa­ku­acji i po­ten­cjal­ne tra­sy pie­szych pa­tro­li. Na daw­no nie­uczęsz­cza­nych szla­kach za­czę­li się po­ja­wiać po­gra­nicz­ni­cy obu stron. Sy­tu­acja sta­wa­ła się na­pię­ta.

Do­wód­ca wy­dał przez in­ter­kom kil­ka ko­mend. Cie­nie wto­pi­ły się w oto­cze­nie jak du­chy. Je­den z ope­ra­to­rów wdra­pał się na wy­su­nię­tą nie­co poza ob­rys gra­ni pół­kę skal­ną i roz­ło­żył nie­wiel­ką an­te­nę sa­te­li­tar­ną. Zwy­kle za­wod­ny w gór­skich ostę­pach sprzęt tym ra­zem dzia­łał bez za­rzu­tu. Już kil­ka se­kund po pierw­szym wy­wo­ła­niu bazy w słu­chaw­kach ra­dio­ope­ra­to­ra roz­brzmiał głos ofi­ce­ra:

– Sły­szy­my was, Tan­go Dwa Je­den. Po­daj­cie swój sta­tus.

– Je­ste­śmy w punk­cie Marl­bo­ro. Pla­no­wa­ny czas do spo­tka­nia: T mi­nus osiem.

– Przy­ją­łem, Tan­go Dwa Je­den. Mel­duj­cie po na­wią­za­niu kon­tak­tu. Ma­cie zie­lo­ne świa­tło. Po­wta­rzam, ma­cie zie­lo­ne świa­tło, Tan­go Dwa Je­den.

– Przy­ją­łem, Ava­lon. Tan­go Dwa Je­den bez od­bio­ru – od­po­wie­dział ope­ra­tor i za­koń­czył po­łą­cze­nie. Szyb­ko zwi­nął prze­no­śną an­te­nę i wsu­nął ją do ple­ca­ka.

Prze­łą­czył in­ter­kom na we­wnętrz­ną sieć od­dzia­łu.

– Ava­lon dał nam zie­lo­ne świa­tło. Mo­że­my za­czy­nać – po­wie­dział.

– Przy­ją­łem, cze­ka­my na ptasz­ka. Uru­chom­cie za­baw­kę. – Do­wód­ca ukry­ty mię­dzy świer­ka­mi spoj­rzał zza szkieł oku­la­rów w kie­run­ku od­da­lo­nych o kil­ka ki­lo­me­trów szczy­tów. Na­gie ska­ły były już cał­ko­wi­cie ską­pa­ne w pro­mie­niach wscho­dzą­ce­go słoń­ca.

***

Le­cie­li ni­sko. Ma­szy­na nie­mal do­ty­ka­ła brzu­chem ko­ron drzew. Pi­lot, któ­ry ją pro­wa­dził, wśród or­miań­skich ko­le­gów nie miał so­bie rów­nych. Loty pa­tro­lo­we sta­ły się dla nie­go nu­żą­cą ru­ty­ną na dłu­go przed dzi­siej­szym dniem. Wła­śnie dla­te­go każ­da ko­lej­na wy­ciecz­ka nad gra­ni­cę była szan­są, by spraw­dzić swo­je moż­li­wo­ści i wy­ci­snąć z wie­ko­we­go Mi-24 wszyst­ko, co się da.

Mi­nę­li re­zer­wat Jer­muk i skrę­ci­li ostro na wschód. Gra­ni­ca wro­gie­go Azer­bej­dża­nu była na wy­cią­gnię­cie ręki. Ka­pi­tan Ho­wik Sur­ny­jan spoj­rzał przez plek­sę w stro­nę za­le­sio­nych szczy­tów. Przy­ja­zne te­re­ny Gór­skie­go Ka­ra­ba­chu zo­sta­wi­li za sobą kil­ka mi­nut temu. Przed nimi była naj­groź­niej­sza i naj­bar­dziej fa­scy­nu­ją­ca część po­dró­ży. Po­nad sto ki­lo­me­trów nad pię­cio­ki­lo­me­tro­wej sze­ro­ko­ści pa­sem zie­mi ni­czy­jej, kra­iną spa­lo­nych wio­sek i per­ma­nent­nie od­bez­pie­czo­nej bro­ni.

– Za pół go­dzi­ny bę­dzie­my w domu – po­wie­dział ka­pi­tan do sie­dzą­ce­go za nim po­rucz­ni­ka.

– Jak nas nie za­bi­jesz – mruk­nął ofi­cer i spraw­dził przy­rzą­dy. Sys­te­my były cał­ko­wi­cie spraw­ne. Tech­nik, któ­ry te­raz sie­dział w trze­wiach ma­szy­ny, prze­pro­wa­dził in­spek­cję tuż przed od­lo­tem.

– Spo­koj­na gło­wa. Ze mną nie ma stra­chu. – Sur­ny­jan pchnął drą­żek w pra­wo i po­ło­żył śmi­gło­wiec na bur­tę. Po­rucz­nik mi­mo­wol­nie prze­łknął śli­nę.

Nie­speł­na pięt­na­ście ki­lo­me­trów przed nimi ma­ja­czy­ła w słoń­cu ta­fla je­zio­ra Se­wan. Przy pręd­ko­ści dwu­stu pięć­dzie­się­ciu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę spo­koj­ne wody zbior­ni­ka zbli­ża­ły się w za­wrot­nym tem­pie. Mi­ja­li Se­wan wzdłuż wschod­nie­go wy­brze­ża, w wą­skim gar­dle mię­dzy pla­żą i od­da­lo­ną o nie­speł­na pięć ki­lo­me­trów gra­ni­cą Azer­bej­dża­nu. Wie­dzie­li, że nie na­le­ży igrać z lo­sem. Ka­pi­tan Sur­ny­jan po­sta­no­wił jed­nak za­ry­zy­ko­wać. Nie zmie­nia­jąc pu­ła­pu ani pręd­ko­ści, nie­bez­piecz­nie zbli­żał się do krań­ca w mia­rę bez­piecz­ne­go te­ry­to­rium.

– Zo­ba­czy­my, co kom­bi­nu­ją po dru­giej stro­nie.

– Pil­nuj przy­rzą­dów, Ho­wik. My­ślą, że od­strze­li­li­śmy im pre­zy­den­ta, więc nie będą się wa­hać z na­ci­śnię­ciem spu­stu… – Po­rucz­nik nie po­dzie­lał opty­mi­zmu pi­lo­ta. Nie chciał prze­ży­wać sza­leń­czej go­ni­twy z azer­ski­mi po­ci­ska­mi zie­mia–po­wie­trze. Tym bar­dziej że la­ta­ją­cy czołg, w któ­rym wła­śnie sie­dzie­li, nie na­le­żał do naj­bar­dziej zwrot­nych ma­szyn w swo­jej kla­sie.

– Spo­koj­nie. Też mam do kogo wra­cać. Na­pę­dzi­my im tyl­ko tro­chę stra­cha.

– Szko­da, że to za­wsze dzia­ła w dwie stro­ny.

***

Usły­sze­li go kil­ka chwil po ko­mu­ni­ka­cie ob­ser­wa­to­ra. Zbli­żał się od po­łu­dnia, tuż nad czub­ka­mi drzew. Je­śli będą mieć szczę­ście, prze­le­ci tuż nad nimi. Do­wód­ca prze­łą­czył się na wspól­ny ka­nał i wy­dał ostat­nie po­le­ce­nia. Byli go­to­wi już kil­ka­na­ście mi­nut wcze­śniej. Od chwi­li wdra­pa­nia się na grań czu­wa­li, na­słu­chu­jąc dźwię­ku wir­ni­ka.

Po­ja­wił się na­gle, tuż nad od­da­lo­nym o kil­ka­set me­trów stro­mym szczy­tem. Cha­rak­te­ry­stycz­nej syl­wet­ki ra­dziec­kie­go śmi­głow­ca nie moż­na było po­my­lić z żad­ną inną ma­szy­ną na świe­cie. Zna­li ją Eu­ro­pej­czy­cy pa­mię­ta­ją­cy zim­ną woj­nę, pa­mię­ta­li o niej Afgań­czy­cy – wró­ci­ła do nich ra­zem z mię­dzy­na­ro­do­wym kon­tyn­gen­tem na prze­ło­mie ty­siąc­le­ci. Te­raz oni mie­li ją tuż przed sobą. Hind prze­fru­nął kil­ka­na­ście me­trów nad nimi i lek­ko po­ło­żył się przez lewą bur­tę. Szedł wzdłuż gra­ni­cy jak po sznur­ku. Do­wód­ca miał na­wet wra­że­nie, że pi­lot spe­cjal­nie ry­zy­ku­je, na­ru­sza­jąc nie­bez­piecz­ny pas zie­mi ni­czy­jej. Ostrza­ły ar­ty­le­ryj­skie i ostra wy­mia­na ognia były tu na po­rząd­ku dzien­nym. Po co więc się na­ra­żać?

– Zie­lo­ne świa­tło, jak tyl­ko za­cznie scho­dzić w do­li­nę – szep­nął do­wód­ca do in­ter­ko­mu.

– Przy­ją­łem – od­po­wie­dzie­li rów­no­cze­śnie dwaj ope­ra­to­rzy.

Dwa­dzie­ścia ude­rzeń ser­ca póź­niej grań prze­ciął do­no­śny wizg od­pa­la­nych ra­kiet. Sza­re war­ko­cze dymu zna­czył szlak nad­dźwię­ko­wych po­ci­sków. Dla od­da­lo­ne­go o nie­speł­na ki­lo­metr śmi­głow­ca nie było ra­tun­ku. Ma­szy­na szła ni­sko, wta­pia­ła się w do­li­nę z każ­dą se­kun­dą, chcąc zgu­bić zbli­ża­ją­ce się ra­kie­ty. Pi­lot ro­bił co mógł, by od­wlec nie­unik­nio­ne. Od­pa­lo­ne uła­mek se­kun­dy przed de­to­na­cją gło­wic fla­ry ufor­mo­wa­ły nad drze­wa­mi ka­ska­dy opa­da­ją­cych ku nur­to­wi rze­ki świe­tli­stych punk­tów. Obie ra­kie­ty eks­plo­do­wa­ły nie­mal w tym sa­mym mo­men­cie. Siła wy­bu­chu do­słow­nie wy­rwa­ła drzwi pra­wej bur­ty i tyl­ny wir­nik śmi­głow­ca. Ma­szy­na mo­men­tal­nie stra­ci­ła ste­row­ność i wbi­ła się no­sem w płyt­ki nurt rze­ki. Nikt z za­ło­gi nie miał pra­wa prze­żyć upad­ku. Na­wet gdy­by ja­kimś cu­dem pi­lot lub ope­ra­tor sys­te­mów uzbro­je­nia oca­le­li, po­moc była w sta­nie na­dejść naj­wcze­śniej za kil­ka go­dzin. Ofia­ra wy­krwa­wi­ła­by się, za­nim do­tar­ła­by do naj­bliż­szej wio­ski. Do­wód­ca mógł być pew­ny wy­ko­na­nia za­da­nia, spi­sa­li się na me­dal.

Mo­skwa, Ro­sja, | 12 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 22:25

Ko­lum­na ru­szy­ła spod Ga­le­rii Tre­tia­kow­skiej nie­mal z pi­skiem opon. Uro­czy­sta gala z oka­zji ko­lej­nej rocz­ni­cy ope­ra­cji szac­kiej była do­sko­na­łą wy­mów­ką dla ciem­nych in­te­re­sów i ku­lu­aro­wych za­gry­wek na szczy­tach mo­skiew­skiej wier­chusz­ki. Wła­di­mi­ra Pu­ti­na mier­zi­ły te ner­wo­we po­dry­gi. Ła­pów­ki, trans­ak­cje sza­rej stre­fy, sprze­daż po­par­cia i zdra­dy były na po­rząd­ku dzien­nym. Nie ro­zu­miał, po co. Tak czy ina­czej wszyst­kie de­cy­zje, na­gro­dy i kary ro­dzi­ły się w jego krem­low­skim ga­bi­ne­cie. Resz­ta przy­po­mi­na­ła co naj­wy­żej wal­ki ko­gu­tów.

Ka­wal­ka­da prze­cię­ła rze­kę Mo­skwę i wje­cha­ła z im­pe­tem na plac Czer­wo­ny. Kor­don kil­ku Mer­ce­de­sów kla­sy S i po­jaz­dów ochro­ny zro­bił sze­ro­ki łuk i skie­ro­wał się pro­sto na strze­żo­ną bra­mę Spas­skiej Basz­ni. Plac Czer­wo­ny skrzył się set­ka­mi świa­teł i re­flek­to­rów. GUM, mimo że już za­mknię­ty, przy­po­mi­nał bo­żo­na­ro­dze­nio­wą cho­in­kę. Nim ko­lum­na znik­nę­ła za pan­cer­ną bra­mą, w pan­cer­nej kap­su­le pre­zy­denc­kiej li­mu­zy­ny włą­czył się gło­śnik.

– Pa­nie pre­zy­den­cie, mi­ni­ster Ław­row na li­nii – służ­bi­ście za­ra­por­to­wał kie­row­ca.

– Łącz­cie.

Wła­di­mir Pu­tin od­cze­kał, aż kie­row­ca prze­łą­czy mi­ni­stra na we­wnętrz­ną, wie­lo­krot­nie szy­fro­wa­ną li­nię. Miał na­dzie­ję, że zle­co­ne tego sa­me­go dnia za­da­nie zo­sta­ło wy­peł­nio­ne choć w po­ło­wie. In­for­ma­cje, o któ­re pro­sił, mo­gły zmie­nić układ sił nie tyl­ko na Kau­ka­zie.

– Tak jak po­dej­rze­wa­li­śmy, pa­nie pre­zy­den­cie. Ge­ne­rał Igor Sier­gun prze­ka­zał mi wstęp­ny ra­port. Cały Kau­kaz to te­raz jed­no wiel­kie zbio­ro­wi­sko szpie­gów. Uak­tyw­ni­li się tam Ame­ry­ka­nie, Tur­cy, Pa­ki­stań­czy­cy, Gru­zi­ni i Chiń­czy­cy. Na­wet Irań­czy­cy i Egip­cja­nie. Mamy tam wszyst­kich – zre­fe­ro­wał Ław­row.

– Co z na­szą agen­tu­rą? – za­py­tał Pu­tin, spo­glą­da­jąc na oświe­tlo­ne ja­sno ko­pu­ły so­bo­ru Za­śnię­cia Naj­święt­szej Ma­ryi Pan­ny.

– GRU roz­po­czę­ło wstęp­ne dzia­ła­nia. Mu­si­my ro­ze­znać się w sy­tu­acji, wie­dzieć, gdzie na­ci­snąć – kon­ty­nu­ował Ław­row.

– A na­sza baza w Gium­ri?

– Na­stro­je w Ar­me­nii są znacz­nie gor­sze niż w Azer­bej­dża­nie. Nie­ste­ty, jest to wy­nik zbli­że­nia Ery­wa­nia ze Stam­bu­łem. Na szczę­ście z na­szych in­for­ma­cji wy­ni­ka, że nie ist­nie­je ry­zy­ko za­gro­że­nia bez­pie­czeń­stwa na­szych lu­dzi.

Pu­tin po­to­czył spoj­rze­niem po oknach pa­ła­cu krem­low­skie­go. Na ze­wnątrz dął zim­ny wi­cher, wi­dział to po drze­wach, jesz­cze jak je­cha­li wzdłuż mu­rów Krem­la. Wo­lał do­koń­czyć roz­mo­wę w cie­płym wnę­trzu Mer­ce­de­sa.

– Na­tu­ral­nie, ale mu­si­my się li­czyć z tym, że prę­dzej czy póź­niej będą chcie­li się wy­co­fać. Po­win­ni­śmy się za­bez­pie­czyć. Jak wy­glą­da spra­wa w Azer­bej­dża­nie? Przed śmier­cią Ali­jew za­czął co­raz śmie­lej za­bie­gać o na­szą aten­cję – par­sk­nął Pu­tin. Pa­mię­tał pierw­sze ner­wo­we ru­chy azer­skiej dy­plo­ma­cji po ogło­sze­niu zmia­ny kie­run­ku przez Ar­me­nię. Aze­ro­wie po­czu­li się za­gro­że­ni, a je­dy­ną siłą zdol­ną prze­ciw­sta­wić się Tur­cji na Za­kau­ka­ziu była Ro­sja. Wie­dzia­ły to obie stro­ny i obie mia­ły za­miar ugrać coś poza sto­łem ro­ko­wań.

– Na­sza siat­ka ma w kie­sze­ni kil­ku po­li­ty­ków wyż­sze­go szcze­bla i ofi­ce­rów ar­mii oraz po­li­cji. Mo­że­my cią­gnąć za od­po­wied­nie sznur­ki. Ge­ne­rał Sier­gun za­zna­czył jed­nak, że nie po­win­ni­śmy zwle­kać z ru­cha­mi. Obce agen­tu­ry znacz­nie wzmo­gły swo­je dzia­ła­nia i wkrót­ce na­sza stre­fa wpły­wów może się zmniej­szyć – od­po­wie­dział zde­cy­do­wa­nie Ław­row. Wie­dział, że nie musi za­chę­cać pre­zy­den­ta do dzia­ła­nia, nie­mniej czuł się bar­dziej pew­ny, je­śli po­tra­fił prze­ko­nać sa­me­go sie­bie.

– Wciąż nie wie­dzą, kto to zro­bił?

– Kto za­bił Ali­je­wa? – upew­nił się Ław­row.

– Zga­dza się… – od­po­wie­dział nie­co znie­cier­pli­wio­ny Pu­tin.

– Na­dal ana­li­zu­ją ze­bra­ne ma­te­ria­ły. To była pro­fe­sjo­nal­na ro­bo­ta, a nie­ofi­cjal­nie uda­ło się usta­lić miej­sce od­da­nia strza­łu. Snaj­per po­bił re­kord świa­ta, mu­sie­li użyć sprzę­tu naj­wyż­szej kla­sy. Ta­ki­mi za­baw­ka­mi dys­po­nu­je­my my sami, Ame­ry­ka­nie, Chiń­czy­cy, kil­ka kra­jów w Eu­ro­pie i nie­licz­ne pry­wat­ne kor­po­ra­cje woj­sko­we. Póki co nie mo­że­my jed­no­znacz­nie stwier­dzić, kto stał za za­ma­chem.

– Co mo­że­my na tym zy­skać? Zło­ża na Mo­rzu Ka­spij­skim mo­gły­by stać się na­szym ko­lej­nym re­zer­wu­arem.

– Po­czy­ni­li­śmy już pierw­sze kro­ki w ana­li­zie po­ten­cjal­nych sce­na­riu­szy sy­tu­acyj­nych. Nasi lu­dzie na Kau­ka­zie trzy­ma­ją rękę na pul­sie. Ob­ser­wu­je­my też gra­ni­cę azer­sko-or­miań­ską i sta­ra­my się mo­ni­to­ro­wać dzia­ła­nia ob­cych służb.

– Do­sko­na­le, pa­nie mi­ni­strze. Pro­szę in­for­mo­wać mnie na bie­żą­co. Sprawdź­cie też, na ile Ra­si­za­də jest skłon­ny do­ga­dać się z nami w kwe­stii pro­tek­cji. Je­śli Ar­me­nia nic nie zro­bi, na­sza bry­ga­da musi zo­stać prze­nie­sio­na do Azer­bej­dża­nu. Nie mo­że­my so­bie po­zwo­lić na utra­tę wpły­wów.

– Tak jest, pa­nie pre­zy­den­cie. Pa­mię­tam, że ja­kiś czas temu po­ru­sza­li­śmy te­mat współ­pra­cy na polu mi­li­tar­nym z pre­zy­den­tem Ali…

– Nie. Do­pó­ki nie zgo­dzą się na sta­cjo­no­wa­nie na­szych wojsk, nie bę­dzie­my roz­ma­wiać o współ­pra­cy. Ktoś gra im na no­sie i naj­pierw chcę się do­wie­dzieć, kto to jest. Po dru­gie, nie za­trzy­ma­my go. Na ra­zie.

Wła­di­mir Pu­tin po­czuł dreszcz. Nie był to strach czy nie­po­kój, o nie. Ro­syj­ski pre­zy­dent pierw­szy raz od dłuż­sze­go cza­su ode­tchnął z ulgą i przy­jął skok ad­re­na­li­ny z uśmie­chem. Wie­dział, cze­go chce, i wła­śnie ob­my­ślał dro­gę do osią­gnię­cia celu. Becz­ka pro­chu, któ­rą było Za­kau­ka­zie, za­czę­ła tur­lać się w kie­run­ku po­chod­ni. Je­śli mie­li na tym zy­skać, na­le­ża­ło do­wie­dzieć się, jak bli­sko ognia ją za­trzy­mać.

– Omó­wi­my to z resz­tą pod­czas naj­bliż­sze­go po­sie­dze­nia Rady Przy­mie­rza? Kon­tro­la nad su­row­ca­mi jest jed­nym z klu­czo­wych punk­tów stra­te­gii part­ne… – Sier­giej Ław­row nie do­koń­czył. Zde­cy­do­wa­ny głos Wła­di­mi­ra Pu­ti­na sku­tecz­nie za­mknął mu usta:

– Nie, nie mu­szą wie­dzieć wszyst­kie­go od razu. Naj­pierw zdo­bądź­my dane, miej­my ar­gu­men­ty, któ­re prze­ko­na­ją nie­do­wiar­ków i scep­ty­ków. Mimo celu, któ­ry nas jed­no­czy, tacy za­wsze się znaj­dą. Poza tym… – Ro­syj­ski pre­zy­dent uśmiech­nął się ser­decz­nie. – Po­la­cy da­lej my­ślą, że my nic nie wie­my o pró­bie prze­chwy­ce­nia irań­skiej bom­by ato­mo­wej i prze­wie­zie­nia jej z Pa­ry­ża do War­sza­wy. Niech wciąż im się wy­da­je, że w na­szych oczach są nie­ska­zi­tel­ni.

Stam­buł, Tur­cja | 14 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 08:41

Ryan Sinc­la­ir wszedł do miesz­czą­cej się na sze­ro­kim pla­cu ka­wiar­ni Ham­di. Od­da­lo­ne o nie­speł­na sto me­trów wody mo­rza Mar­ma­ra prze­ci­na­ły jach­ty i więk­sze, ko­mer­cyj­ne jed­nost­ki. Po­ra­nek był cie­pły, a Sinc­la­ir uwiel­biał ruch. Mło­dość miał już za sobą i wie­dział, że wy­si­łek fi­zycz­ny jest bło­go­sła­wień­stwem.

Spa­cer z ho­te­lu do ka­wiar­ni za­jął mu nie­speł­na pół go­dzi­ny. Po dro­dze za­ha­czył jesz­cze o Wiel­ki Ba­zar i ku­pił pacz­kę swo­ich ulu­bio­nych pa­pie­ro­sów. Nim prze­kro­czył próg lo­ka­lu, słoń­ce wzno­si­ło się już wy­so­ko po­nad da­cha­mi Stam­bu­łu. Sinc­la­ir za­jął wol­ny sto­lik pod ce­gla­nym łu­kiem, ale na­pierw ro­zej­rzał się w po­szu­ki­wa­niu po­ten­cjal­nych dróg uciecz­ki i osób, któ­re mo­gły sta­no­wić za­gro­że­nie. Do­pie­ro kie­dy był ab­so­lut­nie pe­wien moż­li­wych sce­na­riu­szy, spo­czął na mięk­kim krze­śle i prze­je­chał dło­nią po nie­na­gan­nie bia­łym ob­ru­sie. Kel­ner zja­wił się nie­speł­na mi­nu­tę póź­niej.

Her­ba­ta była do­sko­na­ła. Moc­na, aro­ma­tycz­na, Ame­ry­ka­nin z każ­dym ły­kiem czuł roz­le­wa­ją­ce się po wnętrz­no­ściach cie­pło. Zo­ba­czył ich już w pro­gu. Dwój­ka ubra­nych w ja­sne ma­ry­nar­ki męż­czyzn mi­nę­ła kon­tu­ar i ski­nę­ła bar­ma­no­wi na po­wi­ta­nie. Z pew­no­ścią wi­dzie­li się nie po raz pierw­szy. Sinc­la­ir zga­nił się w my­ślach. Spraw­dzo­ny lo­kal, wi­dać Tur­cy za­czę­li się oba­wiać. Jed­nak dla nie­go był to do­bry znak. Za­le­ża­ło im.

– No, wi­tam pa­nów – za­czął Ame­ry­ka­nin i po­cią­gnął ko­lej­ny łyk her­ba­ty.

– Robi się co­raz go­rę­cej. Aze­ro­wie wy­da­li roz­kaz do roz­po­czę­cia ćwi­czeń w kil­ku jed­nost­kach. Wzmoc­ni­li pa­tro­le na gra­ni­cy. Ze­strze­le­nie śmi­głow­ca tyl­ko za­ogni­ło sy­tu­ację. Spie­szą się – po­wie­dział wyż­szy Tu­rek i usiadł na­prze­ciw­ko. Dru­gi, niż­szy i bar­dziej tęgi, po­szedł w jego śla­dy.

– Nie spie­szą się, tyl­ko re­agu­ją. Tego ocze­ki­wa­li­śmy – od­po­wie­dział Sinc­la­ir.

– Nie tak szyb­ko – skwi­to­wał tu­rec­ki agent.

– O co wam cho­dzi? Za­kła­da­li­śmy taki roz­wój wy­da­rzeń. Idą po ścież­ce, któ­rą sami wy­ty­czy­li­śmy.

– Ro­sja­nie za­czę­li wę­szyć. Mu­si­my ujaw­nić część do­ku­men­tów i przejść do ko­lej­nej fazy. Aze­ro­wie nie mogą nas wy­prze­dzić – po­wie­dział niż­szy z męż­czyzn. Roz­mo­wę na chwi­lę prze­rwał im kel­ner. Przed Tur­ka­mi po­ja­wi­ły się fi­li­żan­ki czar­ne­go jak smo­ła, aro­ma­tycz­ne­go na­pa­ru.

– Wszy­scy tam wę­szą. Do­ku­men­ty ujaw­ni­my w swo­im cza­sie. Co do ko­lej­nej fazy, dzia­ła­my we­dług pla­nu.

Obaj Tur­cy po­pa­trzy­li po so­bie nie­pew­nie. Sinc­la­ir wes­tchnął. Góra za­czę­ła się nie­po­ko­ić. Aze­ro­wie tań­czy­li tak, jak im za­gra­no, szli jak po sznur­ku. Ame­ry­ka­nin uśmiech­nął się nie­znacz­nie. An­ka­ra za­czy­na­ła się bać.

– Za­czę­ło być po­waż­nie, co? – za­py­tał z nie­kła­ma­ną sa­tys­fak­cją.

– Mu­si­my wie­dzieć, kie­dy to się za­cznie. Po­win­ni­śmy wy­pu­ścić prze­ciek.

– Naj­pierw za­koń­czy­my pierw­szą fazę. Nie ma­cie się cze­go oba­wiać, na­sze ko­mór­ki są w cią­głym kon­tak­cie. Ze­strze­le­nie śmi­głow­ca jest po na­szej my­śli. Obie stro­ny mo­bi­li­zu­ją siły i za­czy­na­ją prę­żyć mu­sku­ły. Je­śli mamy coś na tym ugrać, mu­si­my być pew­ni, że nie bę­dzie­cie się wa­hać. To jest po­waż­na spra­wa, nie byle re­be­lia Kur­dów. Przy­spie­sza­nie ope­ra­cji nie po­mo­że, a tyl­ko nam za­szko­dzi.

Ryan Sinc­la­ir nie mógł po­dzie­lić się peł­ną wie­dzą na te­mat in­cy­den­tu gra­nicz­ne­go. Tur­cja wy­peł­ni­ła swo­ją część umo­wy, pod­pi­su­jąc z Ar­me­nią se­rię lu­kra­tyw­nych kon­trak­tów. Te­raz ocze­ki­wa­li dzia­ła­nia ze stro­ny Sinc­la­ira. Ame­ry­ka­nin nie mógł im się dzi­wić. Samo wy­stą­pie­nie Clin­ton i po­tę­pie­nie eska­la­cji za­gro­że­nia to za mało. Stam­buł li­czył na kon­kre­ty, po­twier­dze­nie, że nie zo­sta­nie na rin­gu sam.

– Kie­dy? – za­py­tał Tu­rek.

– Ju­tro – od­po­wie­dział Sinc­la­ir. – Wy tyl­ko ob­ser­wu­je­cie, te­raz wy­ko­nu­je­my swój ruch. Pil­nuj­cie azer­skie­go i ro­syj­skie­go wy­wia­du. Ma­cie peł­ne po­par­cie, ale nie mu­szę chy­ba tłu­ma­czyć, że nie mo­że­my ogło­sić tego pu­blicz­nie. To taj­na ope­ra­cja, któ­rej szcze­gó­ły nie mogą uj­rzeć świa­tła dzien­ne­go.

Obaj agen­ci oży­wi­li się wy­raź­nie.

– Wasz rząd ma po­tę­pić ju­trzej­sze wy­da­rze­nia – kon­ty­nu­ował Sinc­la­ir. – Zgod­nie z pla­nem uru­cho­mi­cie pro­ce­du­ry z trak­ta­tu o ochro­nie prze­stwo­rzy. Przez łącz­ni­ka po­da­my wam datę pu­bli­ka­cji ma­te­ria­łów.

Obaj ski­nę­li gło­wa­mi, po­twier­dza­jąc przy­ję­cie in­for­ma­cji. Ame­ry­ka­ni­na ucie­szył brak py­tań o „ju­trzej­sze wy­da­rze­nia”. Jed­nak był w nich pro­fe­sjo­na­lizm, choć za­ka­mu­flo­wa­ny. Sinc­la­ir do­pił swo­ją her­ba­tę i od­chy­lił się na krze­śle.

– Na­sze siły po­wietrz­ne są go­to­we do wy­peł­nie­nia zo­bo­wią­zań zgod­nie z trak­ta­tem. Jed­nak wciąż nie­po­ko­ją nas Ro­sja­nie. Mó­wiąc szcze­rze, nasz rząd oba­wia się sce­na­riu­sza chiń­skie­go – po­wie­dział wyż­szy z agen­tów i po­chy­lił się nad bla­tem ze złą­czo­ny­mi rę­ko­ma.

– Prze­pra­szam, co? – za­py­tał Sinc­la­ir.

– Przy­mie­rze to re­al­na siła, na­wet w tej czę­ści świa­ta. Oba­wia­my się, że dzia­ła­nia Azer­bej­dża­nu mogą do­pro­wa­dzić do tego sce­na­riu­sza.

– Non­sens… – po­wie­dział Sinc­la­ir i spoj­rzał przez okno na prze­su­wa­ją­cy się ka­na­łem po­tęż­nych roz­mia­rów jacht.

Oni też o tym my­śle­li. Spo­dzie­wa­li się, że Azer­bej­dżan bę­dzie szu­kał po­mo­cy w przy­pad­ku sy­tu­acji za­gro­że­nia. Ro­sja, a z nią Przy­mie­rze, była je­dy­nym po­ten­cjal­nym so­jusz­ni­kiem, któ­ry mógł sta­no­wić prze­ciw­wa­gę dla Tur­cji. Sinc­la­ir o tym wie­dział, prze­pro­wa­dzo­ne przez nie­go ana­li­zy za­prze­cza­ły jed­nak sce­na­riu­szo­wi chiń­skie­mu. Praw­do­po­do­bień­stwo, że Przy­mie­rze zde­cy­du­je się po­móc Azer­bej­dża­no­wi, było bli­skie zera. Ba­sen Mo­rza Ka­spij­skie­go stał się becz­ką pro­chu, w któ­rą nie­mal nikt nie chciał in­we­sto­wać. Poza Tur­cją. Ro­sja­nie i Chiń­czy­cy za­ję­li się Afry­ką oraz Ark­ty­ką, gdzie do gry włą­czy­ła się ko­ali­cja ame­ry­kań­sko-ka­na­dyj­ska. Mo­rze Ka­spij­skie zo­sta­ło nie­mal za­po­mnia­ne.

– Nasi ana­li­ty­cy uwa­ża­ją ina­czej…

– Więc się mylą – po­wie­dział gło­śniej, niż po­wi­nien. Spoj­rzał na Tur­ków i ob­li­zał war­gi. – Dzia­łaj­my we­dług usta­leń. Je­ste­śmy naj­moc­niej­si w re­gio­nie. Przy­mie­rze ma te­raz na gło­wie inne pro­ble­my. Usta­bi­li­zo­wa­li Kau­kaz po po­wsta­niu Uma­ro­wa i ro­bią wszyst­ko, by za­cho­wać sta­tus quo. Czy to wszyst­ko?

– Tak…

– Prze­każ­cie swo­im, żeby oglą­da­li ju­tro wia­do­mo­ści.

Gór­ski Ka­ra­bach, po­gra­ni­cze azer­sko-or­miań­skie | 15 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 16:06

Czte­ro­wir­ni­ko­wy dron, nie­wie­le mniej­szy od pły­ty chod­ni­ko­wej, uno­sił się trzy­sta me­trów nad wi­ją­cą się w do­li­nie dro­gą. Na­wierzch­nia była zie­mi­sta, w tej czę­ści re­gio­nu trud­no było o as­falt. Więk­szość utwar­dzo­nych ar­te­rii albo po­pa­dła w ru­inę, albo no­si­ła zna­mio­na daw­ne­go kon­flik­tu.

Słoń­ce za­czy­na­ło zni­żać się ku ho­ry­zon­to­wi, drze­wa rzu­ca­ły co­raz dłuż­sze cie­nie, a ob­ser­wa­cja za po­mo­cą dzien­nych przy­rzą­dów sta­wa­ła się co­raz trud­niej­sza. Dla dry­fu­ją­cej w po­wie­trzu ka­me­ry nie sta­no­wi­ło to żad­ne­go pro­ble­mu. Ope­ra­tor mógł w każ­dej chwi­li prze­łą­czyć obiek­tyw na pod­czer­wień. Tu­taj nie było mowy o po­mył­ce. Pię­cio­oso­bo­wa sek­cja zaj­mu­ją­ca nie­wiel­ką ru­inę domu jed­no­ro­dzin­ne­go wie­dzia­ła, cze­go się spo­dzie­wać.

– Pa­trol wy­ru­szył z Al­ma­lik. Przy obec­nej pręd­ko­ści do­trą do celu za… – Ope­ra­tor kon­so­li ste­ro­wa­nia spoj­rzał na ze­ga­rek. – Do­kład­nie sie­dem mi­nut. Mają do po­ko­na­nia trzy i pół ki­lo­me­tra. Skład pa­tro­lu bez zmian. Pierw­szy je­dzie BTR-152, w środ­ku BTR-70, pa­trol za­my­ka zno­wu sto­pięć­dzie­siąt­ka­dwój­ka. Od­le­gło­ści mię­dzy po­jaz­da­mi od dzie­się­ciu do trzy­na­stu me­trów.

– Boże… sto­pięć­dzie­siąt­ki­dwój­ki jesz­cze jeż­dżą? – za­py­tał męż­czy­zna zaj­mu­ją­cy prze­ciw­le­gły kąt osma­lo­ne­go po­ko­ju. Sze­ro­ki ja­dal­ny stół ja­kimś cu­dem oca­lał z rąk sza­brow­ni­ków. Te­raz stał się ide­al­ną po­zy­cją strze­lec­ką dla snaj­pe­ra. Usta­wio­ny pod ścia­ną da­wał do­sko­na­ły wi­dok na od­da­lo­ną o czter­dzie­ści me­trów dro­gę i me­an­dru­ją­cy stru­mień.

– Aze­ro­wie i Or­mia­nie mają ich jesz­cze po kil­ka­dzie­siąt sztuk. To dzia­dek dzi­siej­szych MRAP-ów. Do­brze opan­ce­rzo­ny, na­wet jak na współ­cze­sne stan­dar­dy, ma moc­ny sil­nik. Tyl­ko ten dach… – po­wie­dział pro­tek­cjo­nal­nie ko­lej­ny ope­ra­tor. Usa­do­wio­ny przy wy­rwa­nych z za­wia­sów drzwiach mógł bez pro­ble­mu lu­stro­wać je­dy­ną dro­gę, któ­ra pro­wa­dzi­ła do zruj­no­wa­nej par­ce­li.

– Lu­bię te two­je wy­wro­to­we teo­rie, ale tym ra­zem to już cał­kiem pier­do­lisz – od­parł snaj­per.

– Ci­sza! – wark­nął do­wód­ca. Za­mo­co­wa­ny na jego ra­mie­niu prze­no­śny ter­mi­nal prze­ka­zy­wał dane o sta­nie człon­ków sek­cji, ale mógł tak­że peł­nić rolę kon­so­li ste­ro­wa­nia dro­nem. Tym ra­zem do­wód­ca zde­cy­do­wał się tyl­ko na bier­ną ob­ser­wa­cję. – Trzy mi­nu­ty do spo­tka­nia. Spraw­dzić de­to­na­to­ry. Mel­do­wać sta­tu­sy.

– Yan­kee, ła­dun­ki spraw­ne, de­to­na­to­ry go­to­we do od­pa­le­nia – za­ko­mu­ni­ko­wał sa­per.

– Whi­sky Je­den cze­ka na sy­gnał, brak ce­lów – po­ja­wił się ko­lej­ny mel­du­nek.

– Whi­sky Dwa, brak ce­lów – po­twier­dził ob­ser­wa­tor przy­kle­jo­ny do lu­ne­ty opar­tej na roz­kle­ko­ta­nej ko­mo­dzie przy oknie.

– Zulu Je­den, po­dej­ście czy­ste. Ni­ko­go w po­bli­żu wej­ścia na dział­kę.

– Przy­ją­łem. Ci­sza ra­dio­wa. Yan­kee, cze­kasz na sy­gnał – za­ko­men­de­ro­wał do­wód­ca i wró­cił wzro­kiem do wi­ru­ją­ce­go po elip­sie ob­ra­zu pa­tro­lu.

***

Je­cha­li po­wo­li. Pro­wa­dzą­cy pa­trol BTR sta­rał się nie prze­kra­czać czter­dzie­stu ki­lo­me­trów na go­dzi­nę. Do­wo­dzą­cy ma­szy­ną dwu­dzie­sto­sze­ścio­let­ni ka­pral nie trząsł się już ze stra­chu jak za pierw­szym ra­zem. Pa­mię­tał do­brze pa­trol sprzed ty­go­dnia. Po­dob­nie jak resz­ta dru­ży­ny cięż­ko prze­żył wy­jazd z Al­ma­li­ku. Dro­ga do opusz­czo­nej szko­ły Zuar i trzy­pię­tro­we­go bu­dyn­ku ad­mi­ni­stra­cji zaj­mo­wa­ła zwy­kle od pięt­na­stu do dwu­dzie­stu mi­nut. W dwie stro­ny to było jego naj­gor­sze czter­dzie­ści mi­nut w ży­ciu. Za dru­gim i trze­cim ra­zem było po­dob­nie. Po­tem chło­pa­ki się oswo­ili, za­czy­na­li roz­ma­wiać, pa­lić pa­pie­ro­sy.

Mi­nę­li wła­śnie ostry łuk. Na za­chod­nim zbo­czu wciąż stra­szy­ły ru­iny daw­ne­go go­spo­dar­stwa. Nad­pa­lo­ne da­chy i szra­my po ku­lach świad­czy­ły o sza­le­ją­cej le­d­wie dwa­dzie­ścia kil­ka lat temu woj­nie. Od tam­te­go cza­su ni­ko­mu na­wet nie przy­szło do gło­wy, by od­bu­do­wać go­spo­dar­stwo. Za­pew­ne wła­ści­cie­le da­le­ko od nie­go nie ucie­kli i spo­czę­li we wspól­nej mo­gi­le pod obo­rą.

Se­man El­nur wy­nu­rzył się ze swo­je­go miej­sca i oparł łok­ciem o bur­tę. La­ryn­go­fon nie­zno­śnie uci­skał szy­ję. Azer wy­łu­skał z po­mię­tej pacz­ki marl­bo­ro i pu­deł­ko za­pa­łek. Wy­bo­je i wer­te­py spra­wi­ły, że za­pał­ki wy­sy­pa­ły się do prze­dzia­łu de­san­to­we­go lub pod koła. Se­ma­no­wi było dane za­cią­gnąć się ty­to­niem do­pie­ro po do­brej mi­nu­cie.

– El­nur! – usły­szał w słu­chaw­ce głos do­wód­cy pa­tro­lu w środ­ko­wym trans­por­te­rze. – Zmniejsz­cie do trzy­dzie­stu i pil­nuj­cie sek­to­rów. Nie je­ste­ście tu na wy­ciecz­ce.

– Przy­ją­łem… – od­po­wie­dział Se­man i schy­lił się do prze­dzia­łu kie­row­cy. – Zwol­nij do trzy­dzie­stu! Sta­ry pa­ni­ku­je!

– Tak jest, zwal­niam do trzy­dzie­stu – od­po­wie­dział kie­row­ca. Jemu rów­nież co­dzien­ne pa­tro­le za­czy­na­ły bar­dziej do­skwie­rać. Ad­re­na­li­na pierw­szych dni za­mie­ni­ła się w nud­ną ru­ty­nę.

– Chło­pa­ki, pa­trzeć mi przez otwo­ry. Pil­no­wać sek­to­rów! – krzyk­nął na po­kaz Se­man i wró­cił do pa­pie­ro­sa. Żoł­nie­rze po­słusz­nie pod­nie­śli klap­ki strzel­nic w bur­tach i ze znu­dze­niem lu­stro­wa­li stru­mień, ścia­nę lasu i nie­od­le­głe, po­je­dyn­cze bu­dyn­ki. – Wy­staw­cie lufy, niech sier­żant ma ra­do­chę.

– No, od razu le­piej, Se­man – sier­żant po­now­nie ode­zwał się w słu­chaw­ce ka­pra­la. – Za pięć mi­nut bę­dzie­my na miej­scu. Za­trzy­mu­je­my się, ro­bi­my szyb­ki ob­chód i wra­ca­my. Ko­la­cja bę­dzie na nas cze­kać.

***

– Whi­sky Je­den, wi­dzę ruch na dro­dze mię­dzy drze­wa­mi. Trzy po­jaz­dy, zgod­nie z opi­sem pa­tro­lu – za­ko­mu­ni­ko­wał snaj­per i moc­niej przy­ci­snął do po­licz­ka po­dusz­kę na kol­bie SWD.

– Po­twier­dzam, Whi­sky Je­den, kon­wój wła­śnie wjeż­dża w stre­fę spo­tka­nia – od­po­wie­dział ope­ra­tor ter­mi­na­lu i ma­chi­nal­nie uniósł kciuk w górę.

– Przy­go­to­wać się. Czas do od­pa­le­nia T mi­nus dwa­dzie­ścia. – Do­wód­ca uru­cho­mił sto­per na swo­im ter­mi­na­lu i spoj­rzał w stro­nę sa­pe­ra. Przez ciem­ne szkła oku­la­rów nie wi­dział na twa­rzy ope­ra­to­ra naj­mniej­szych emo­cji.

***

Ko­lum­na wy­je­cha­ła z nie­wiel­kie­go za­gaj­ni­ka. Dro­ga była tu­taj sto­sun­ko­wo pro­sta i mniej wy­bo­ista. Po pra­wej, tuż za po­bo­czem, szem­rał sze­ro­ki może na dwa me­try stru­mień. Zwy­kle la­tem za­mie­niał się w le­d­wie wi­docz­ną struż­kę, a je­sie­nią zno­wu przy­bie­rał na mocy.

Se­man El­nur strze­lił nie­do­pał­kiem. Oczy­wi­ście nie tra­fił w rzecz­kę, ale i tak był za­do­wo­lo­ny. Jesz­cze tyl­ko kil­ka­na­ście mi­nut wśród opusz­czo­nych be­to­no­wych kon­struk­cji i bę­dzie mógł wró­cić na po­ste­ru­nek, zje coś i obej­rzy ulu­bio­ny se­rial w In­ter­ne­cie. Po­pa­trzył chwi­lę na za­chod­nie zbo­cze, gdzie po­ma­rań­czo­we słoń­ce rzu­ca­ło na lasy baj­ko­we bar­wy. Wła­śnie miał scho­wać się na swo­im miej­scu i za­ko­mu­ni­ko­wać kie­row­cy o po­sto­ju, kie­dy jego ży­cie za­koń­czy­ła ogłu­sza­ją­ca eks­plo­zja.

Osiem za­in­sta­lo­wa­nych wie­le go­dzin wcze­śniej min kie­run­ko­wych MON-200 de­to­no­wa­ło w tej sa­mej se­kun­dzie. Ty­sią­ce pro­jek­to­rów z hu­ra­ga­no­wą siłą wbi­ło się w bur­ty trzech po­jaz­dów, do­słow­nie roz­no­sząc je na strzę­py. Sta­lo­wa sub­a­mu­ni­cja stłam­si­ła pan­ce­rze i zmie­li­ła cia­ła na krwa­wą mia­zgę. Sil­ni­ki za­rzę­zi­ły i sta­nę­ły. Ko­lum­na pę­kła jak ga­łąź, pro­wa­dzą­cy pa­trol BTR skrę­cił gwał­tow­nie w lewo i za­rył przed­ni­mi ko­ła­mi w płyt­kim nur­cie. Środ­ko­wa ma­szy­na po pro­stu zga­sła i sta­nę­ła po­dziu­ra­wio­na jak dursz­lak. Ostat­nia sto­pięć­dzie­siąt­ka­dwój­ka okla­pła na prze­bi­tych opo­nach i po­wo­li tli­ła się pło­ną­cym pa­li­wem. Po eks­plo­du­ją­cej su­per­no­wej na­sta­ła mar­twa ci­sza.

***

– Ko­lum­na sta­nę­ła. Nie wi­dzę oca­la­łych – za­mel­do­wał ope­ra­tor dro­na. Bez­na­mięt­ne oko ma­szy­ny ob­ser­wo­wa­ło ma­sa­krę ze sta­łe­go pu­ła­pu. Co chwi­la obiek­tyw ła­pał ostrość lub po­słusz­ny po­le­ce­niom zbli­żał ob­raz na po­je­dyn­czy po­jazd.

– Przy­ją­łem. Whi­sky Je­den, wy­pa­truj ży­wych. – Do­wód­ca ski­nął gło­wą i spoj­rzał w stro­nę le­żą­ce­go na sto­le strzel­ca.

– Tak jest – od­po­wie­dział snaj­per i de­li­kat­nie zmie­nił po­zy­cję ka­ra­bi­nu.

Dym ro­bił się co­raz gęst­szy. Ko­lej­ne ma­szy­ny sta­wa­ły w pło­mie­niach bu­cha­ją­cych z prze­szy­tych pro­jek­to­ra­mi ba­ków. Ruch na dro­dze ustał zu­peł­nie. Nie było krzy­ków ani huku eks­plo­du­ją­cej amu­ni­cji. Echo de­to­na­cji min znik­nę­ło, roz­la­ło się po do­li­nie. Ob­ser­wa­tor wo­dził lu­ne­tą po zmie­lo­nych ka­dłu­bach po­jaz­dów. Mi­nę­ła mi­nu­ta, po­tem dru­ga, i już miał mel­do­wać o bra­ku oca­la­łych, kie­dy przez bur­tę pierw­sze­go BTR-a prze­wie­si­ła się mi­zer­na po­stać w tlą­cym się mun­du­rze i po­szar­pa­nym opo­rzą­dze­niu.

– Jest je­den żywy. Pierw­szy po­jazd – za­mel­do­wał ob­ser­wa­tor. Chwi­lę póź­niej do do­wód­cy spły­nę­ło po­twier­dze­nie na­mie­rze­nia celu przez snaj­pe­ra.

– Ma­cie po­zwo­le­nie – od­po­wie­dział ofi­cer.

– Przy­ją­łem – po­twier­dził snaj­per i le­d­wie za­uwa­żal­nie wstrzy­mał od­dech.

Głu­chy po­mruk wy­strza­łu i pęd po­wie­trza unio­sły kurz na sto­le i spo­wi­ły strzel­ca w de­li­kat­nej mgieł­ce. Azer­ski żoł­nierz osu­nął się na bur­tę trans­por­te­ra i z im­pe­tem wy­lą­do­wał w zim­nym nur­cie stru­mie­nia. Nim zdo­łał pod­nieść się na ko­la­na, ka­ra­bi­no­wa kula prze­bi­ła czasz­kę na wy­lot i do­peł­ni­ła ago­nii. W cią­gu na­stęp­nych pię­ciu mi­nut snaj­per wy­strze­lił jesz­cze dwa razy. Spo­śród osiem­na­stu żoł­nie­rzy pa­tro­lu nie prze­żył nikt. Cia­ła trój­ki za­bi­tych przez strzel­ca le­ża­ły nie­ru­cho­mo wśród pło­ną­cych wra­ków.

Od­dział znik­nął z miej­sca zda­rze­nia nie­speł­na kwa­drans od de­to­na­cji min. Wie­dzie­li, że lada mo­ment zja­wi się w oko­li­cy or­miań­ski pa­trol i azer­ska od­siecz. Może doj­dzie do kon­fron­ta­cji, może nie. Do­wód­ca li­czył w du­chu, że Aze­rom pusz­czą ner­wy i w od­we­cie roz­nio­są pa­trol. Stro­pi­ła go póź­niej­sza in­for­ma­cja o szyb­kiej uciecz­ce Or­mian, jak tyl­ko zo­ba­czy­li słu­py dymu. Tak czy ina­czej, Baku z pew­no­ścią wy­ko­rzy­sta te in­for­ma­cje. Plan dzia­łał i tego, co roz­po­czę­to czwar­te­go paź­dzier­ni­ka, już nikt nie mógł za­trzy­mać. ■

ROZDZIAŁ IIBaku, Azer­bej­dżan | 15 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 20:42

Pre­mier i to­wa­rzy­szą­cy mu lu­dzie spie­szy­li się, po­ko­nu­jąc ko­lej­ne ko­ry­ta­rze gma­chu. In­for­ma­cja o ma­sa­krze azer­skich żoł­nie­rzy roz­cho­dzi­ła się po ko­ry­ta­rzach re­sor­tów z pręd­ko­ścią bły­ska­wi­cy. To już nie była wy­mia­na ognia na gra­ni­cy czy na­ru­sze­nie prze­strze­ni po­wietrz­nej. Znisz­cze­nie trzech po­jaz­dów i śmierć osiem­na­stu lu­dzi mo­gły być uzna­ne za akt wy­po­wie­dze­nia woj­ny.

Or­miań­ski mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych otrzy­mał notę pro­te­sta­cyj­ną, za­nim jesz­cze na do­bre po­twier­dzo­no licz­bę za­bi­tych. Oczy­wi­ście za­prze­czo­no kil­ka chwil póź­niej, MSZ bro­nił się przed wzię­ciem od­po­wie­dzial­no­ści za śmierć azer­skich po­gra­nicz­ni­ków. W tem­pie eks­pre­so­wym za­ne­go­wa­no ak­tyw­ność żoł­nie­rzy Ar­me­nii czy pro­te­go­wa­nej Re­pu­bli­ki Gór­skie­go Ka­ra­ba­chu w miej­scu tra­ge­dii. Pre­mier Ar­tur Ra­si­za­də nie łu­dził się, że otrzy­ma inną od­po­wiedź. Jego ga­bi­net uwa­żał po­dob­nie. Ab­sur­dal­nie szyb­ka re­ak­cja Or­mian mo­gła wska­zy­wać tyl­ko na jed­no – Ar­me­nia do­ko­na­ła agre­sji.

– Ko­pię oświad­cze­nia ma­cie prze­słać do wszyst­kich am­ba­sad w Baku. Niech wie­dzą, że nie chce­my kon­flik­tu, ale bę­dzie­my bro­nić swo­ich gra­nic. To za­szło za da­le­ko – po­wie­dział pre­mier i skrę­cił w sze­ro­ki ko­ry­tarz. Mi­ni­ster Ra­mil Usu­bow po­ki­wał gło­wą i ru­szył za nim. Kon­fe­ren­cja pra­so­wa była już opóź­nio­na o kil­ka­na­ście mi­nut, a każ­da ko­lej­na ro­dzi­ła nowe spe­ku­la­cje.

– Oczy­wi­ście, pa­nie pre­mie­rze. Ko­pie zo­sta­ną wy­sła­ne tuż po wy­gło­sze­niu oświad­cze­nia.

– Ha­sa­now? – Ra­si­za­də od­wró­cił się przez ra­mię i spoj­rzał na mi­ni­stra obro­ny.

– Tak, pa­nie pre­mie­rze?

– Ile na­szych jed­no­stek jest obec­nie w polu?

Szef re­sor­tu obro­ny otwo­rzył skó­rza­ną ak­tów­kę i spoj­rzał na plik za­dru­ko­wa­nych kar­tek. Roz­kaz nie­za­po­wie­dzia­nych ćwi­czeń ro­ze­sła­no le­d­wie czte­ry dni wcze­śniej. Część wy­dzie­lo­nych sił wciąż tkwi­ła w ko­sza­rach z po­wo­du bra­ków w wy­po­sa­że­niu i sprzę­cie.

– Trzy bry­ga­dy strzel­ców zmo­to­ry­zo­wa­nych. Wy­dzie­li­li­śmy do ma­new­rów pięć związ­ków bo­jo­wych, ale dwie bry­ga­dy wciąż nie opu­ści­ły swo­ich ma­cie­rzy­stych miejsc ba­zo­wa­nia… – od­po­wie­dział mi­ni­ster Ha­sa­now i za­mknął ak­tów­kę.

– Dla­cze­go? Mi­nę­ły czte­ry dni! – Ra­si­za­də za­trzy­mał się w pół kro­ku. Do sali kon­fe­ren­cyj­nej zo­stał mu za­le­d­wie je­den za­kręt. Sły­szał już pod­nie­sio­ne gło­sy ze­bra­nych w środ­ku dzien­ni­ka­rzy. Ochra­nia­ją­cy ku­lu­ary agen­ci pa­trzy­li na nie­go wy­cze­ku­ją­co.

– Mamy pro­ble­my z awa­ryj­no­ścią sprzę­tu. I nie­wiel­kie bra­ki w in­dy­wi­du­al­nym wy­po­sa­że­niu. Nie jest to nic po­waż­ne­go, ale nie mo­że­my wy­słać na po­li­gon nie­wy­ekwi­po­wa­nych lu­dzi.

– Ile to jesz­cze po­trwa? Dzi­siaj ogło­si­my ogól­ny test spraw­no­ści bo­jo­wej na­szych sił zbroj­nych. Je­śli po­ło­wa sa­mo­lo­tów ju­tro nie wy­star­tu­je, a czoł­gi mają za­tar­te sil­ni­ki, wolę to wie­dzieć od razu. Prze­mil­cze­nie tej kwe­stii zro­bi z nas idio­tów. – Pre­mier spoj­rzał na mi­ni­stra i za­ciął usta w kre­skę. Jako peł­nią­cy obo­wiąz­ki gło­wy pań­stwa o wie­lu rze­czach do­wia­dy­wał się z opóź­nie­niem. Ni­g­dy nie le­ża­ły w jego kom­pe­ten­cjach, a na­wet je­śli, nie przy­kła­dał do nich szcze­gól­nej wagi.

– Ty­dzień. Po­trze­bu­je­my sied­miu dni na peł­ne do­po­sa­że­nie i usu­nię­cie uste­rek w po­jaz­dach, sa­mo­lo­tach i śmi­głow­cach. Oczy­wi­ście bę­dzie to wy­ko­na­ne kosz­tem star­sze­go sprzę­tu…

– Star­sze­go sprzę­tu? – za­py­tał Ra­si­za­də i sap­nął gniew­nie. Wąsy wy­gię­ły się w pod­ko­wę.

– Ow­szem, ale nie wpły­nie to na ma­new­ry i po­zo­sta­łe jed­nost­ki. Me­diom i ob­ser­wa­to­rom po­wie­my, że brak nie­któ­rych pod­od­dzia­łów wy­ni­ka ze wzglę­dów bez­pie­czeń­stwa i ko­niecz­no­ści po­zo­sta­wie­nia szcząt­ko­wej za­ło­gi w ba­zach.

Pre­mier od­wró­cił się w stro­nę po­dwój­nych drzwi na koń­cu ko­ry­ta­rza. Treść oświad­cze­nia znał nie­mal na pa­mięć. Prze­kaz miał być moc­ny. Mu­siał nieść ja­sny ko­mu­ni­kat, sy­gnał, któ­re­go zi­gno­ro­wa­nie po­cią­gnie za sobą gi­gan­tycz­ne kon­se­kwen­cje.

– Wciąż mamy szan­se. Or­miań­ski pro­gram mo­der­ni­za­cji do­pie­ro wy­star­to­wał. Na­sze siły zbroj­ne mogą wyjść… – Ha­sa­now wy­ko­rzy­stał jego mil­cze­nie, od daw­na cze­kał na taką oka­zję.

– Nie, nie chcę na­wet o tym sły­szeć. Jesz­cze nie te­raz – uciął pre­mier i ru­szył w stro­nę sali kon­fe­ren­cyj­nej.

Wa­szyng­ton DC, USA, | 16 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 23:08

East Po­to­mac Golf Club był jed­nym z tych miejsc, któ­re nie­odzow­nie ko­ja­rzy­ły się Ry­ano­wi Sinc­la­iro­wi z we­so­łą kom­pa­nią, pie­niędz­mi i naj­droż­szą bran­dy w oko­li­cy. Rzad­ko miał czas, żeby za­wi­tać nad Po­to­mac i za­li­czyć osiem­na­ście czy cho­ciaż dzie­więć doł­ków. Zdzi­wi­ło go za­pro­sze­nie, ja­kie otrzy­mał po po­wro­cie do Wa­szyng­to­nu. Prze­ka­za­ne przez ofi­cjal­ny ka­nał od kie­row­nic­twa, było bar­dziej po­le­ce­niem służ­bo­wym niż kur­tu­azyj­ną pro­po­zy­cją spę­dze­nia wol­ne­go cza­su.

Za­je­chał przed bra­mę kil­ka mi­nut przed je­de­na­stą. Za­par­ko­wał na jed­nym z licz­nych o tej po­rze wol­nych miejsc i wszedł na te­ren obiek­tu. Noc była już chłod­na, wręcz zim­na. Hu­la­ją­cy w sto­li­cy wiatr zmu­sił miesz­kań­ców do się­gnię­cia po cięż­szy ka­li­ber ubrań niż twe­edo­wa ma­ry­nar­ka. Słu­pek rtę­ci jesz­cze przed za­cho­dem słoń­ca oscy­lo­wał w oko­li­cy pięć­dzie­się­ciu stop­ni Fah­ren­he­ita. Ame­ry­ka­nin za­piął skó­rza­ną kurt­kę nie­mal pod szy­ję.

Mi­nął oświe­tlo­ny ja­sny­mi lam­pa­mi ba­sen i sta­nął na par­kin­gu dla me­lek­sów. Do­li­czył się po­nad dwu­dzie­stu bia­łych jak śnieg sa­mo­cho­dzi­ków. Był punk­tu­al­nie. Wy­jął z kie­sze­ni pacz­kę pa­pie­ro­sów i od­pa­lił. Chwi­lę póź­niej zo­ba­czył zbli­ża­ją­ce­go się krę­tą dróż­ką me­lek­sa. Za­klął pod no­sem i wy­rzu­cił nie­do­pa­łek do sze­ro­kiej do­ni­cy.

– Pa­nie Sinc­la­ir, za­pra­szam. – Kie­row­ca wska­zał wol­ne miej­sce obok sie­bie.

Ryan za­jął fo­tel i prze­śli­zgnął się wzro­kiem po swo­im to­wa­rzy­szu. Mi­kra po­stu­ra, ży­la­sty, ob­cię­te na za­pał­kę wło­sy wy­sta­ją­ce spod bejs­bo­lów­ki. Dło­nie trzy­mał pew­nie, jak­by uro­dził się za kie­row­ni­cą. Sinc­la­ir uśmiech­nął się pod no­sem.

– To da­le­ko? – za­py­tał jak­by od nie­chce­nia.

– Do­łek nu­mer sie­dem, jesz­cze kil­ka­set me­trów, pa­nie Sinc­la­ir. – Kie­row­ca na­wet nie od­wró­cił wzro­ku od wą­skiej dro­gi.

– Ja­sne.

Rze­czy­wi­ście, nie mi­nę­ło kil­ka mi­nut, a me­leks wy­raź­nie zwol­nił. Sze­ro­ka ła­cha krót­ko przy­strzy­żo­nej tra­wy była oświe­tlo­na wy­so­ki­mi lam­pa­mi. Kie­row­ca za­par­ko­wał tuż przy gra­ni­cy fa­ir­waya i wska­zał otwar­tą dło­nią kie­ru­nek. Sinc­la­ir uśmiech­nął się cierp­ko i po­słusz­nie ze­sko­czył na tra­wę.

Kil­ka­na­ście me­trów da­lej szli męż­czy­zna i ko­bie­ta w za­awan­so­wa­nym wie­ku. Po­wo­li zmie­rza­li w stro­nę cho­rą­giew­ki przy doł­ku. Nie­mal całe pole gry ob­sta­wia­ło przy­naj­mniej dzie­się­ciu ochro­nia­rzy. Ubra­ni w czar­ne kurt­ki nie­ustan­nie lu­stro­wa­li oko­li­cę. Sinc­la­ir zbli­żył się na od­le­głość kil­ku kro­ków od dwój­ki gra­czy. Roz­po­znał ich od razu.

– Do­bry wie­czór, pani Hew­son, pa­nie Til­ler­son.

– Mó­wi­łem, że przy­ślą ko­goś łeb­skie­go, Ma­ril­lyn. Wiem, co to za je­den – od­po­wie­dział Rex Til­ler­son, pre­zes za­rzą­du Exxon­Mo­bil, i za­śmiał się sztucz­nie.

– Sko­ro mu ufasz… – mruk­nę­ła Ma­ril­lyn Hew­son, jed­na z naj­po­tęż­niej­szych ko­biet świa­ta i pierw­sza dama na po­kła­dzie kon­cer­nu Loc­khe­ed Mar­tin.

– Cze­mu za­wdzię­czam przy­jem­ność spo­tka­nia z pań­stwem? – za­py­tał Sinc­la­ir, wciąż z lek­kim uśmie­chem na twa­rzy.

– Pa­nie Sinc­la­ir. Pan wie, że my wie­my, co się dzie­je. Od­po­wie­dzią na pana py­ta­nie jest to, któ­re chce­my te­raz za­dać. – Til­ler­son za­rzu­cił kij na ra­mię i pod­szedł do Sinc­la­ira. Ciem­ne oczy Tek­sań­czy­ka spo­zie­ra­ły spod dasz­ka czap­ki.

– Za­mie­niam się w słuch.

– Jak to się skoń­czy, i co waż­niej­sze, co bę­dzie, jak się nie uda?

– Mogę za­pa­lić? – za­py­tał Sinc­la­ir i nie cze­ka­jąc na zgo­dę, się­gnął dło­nią do we­wnętrz­nej kie­sze­ni kurt­ki. Ukrad­kiem spoj­rzał na naj­bliż­sze­go ochro­nia­rza, któ­ry wy­raź­nie na­piął mię­śnie.

– Tyl­ko pod wa­run­kiem, że mnie pan po­czę­stu­je – po­wie­dzia­ła Ma­ril­lyn Hew­son, po czym się­gnę­ła po wy­su­nię­te­go pa­pie­ro­sa. – A te­raz słu­cham.

– Nie po­my­lę się, za­kła­da­jąc, że wie­dzą pań­stwo o skut­kach wy­da­rzeń ostat­nich dni? Tak też my­śla­łem. Sko­ro po­le­ce­nie spo­tka­nia otrzy­ma­łem z góry, je­stem nie­mal pe­wien, że ofer­ty zo­sta­ły zło­żo­ne, a pań­stwo chcą mi prze­ka­zać coś jesz­cze.

– Mniej re­to­ry­ki, wię­cej kon­kre­tów, chłop­cze. – Rex Til­ler­son pod­szedł do pił­ki i przy­jął po­sta­wę. – Ja cię wciąż słu­cham, nie prze­szka­dzaj so­bie.

– Tur­cy nie są do koń­ca prze­ko­na­ni. Sami wy­szli z ini­cja­ty­wą, ale kie­dy przy­szło co do cze­go, stra­ci­li pew­ność sie­bie. Cały plan opie­ra się na dość sztyw­nych za­ło­że­niach i nie do koń­ca mo­że­my prze­wi­dzieć kon­se­kwen­cje w przy­pad­ku usu­nię­cia któ­re­goś z ele­men­tów.

– Er­do­ğan po­tra­fi tyl­ko do­brze gar­dło­wać – skwi­to­wa­ła Hew­son.

– Cią­gle na­rzu­ca­ją tem­po i jed­no­cze­śnie pro­szą o gwa­ran­cję. Boją się, że jak to wyj­dzie na jaw, zo­sta­ną z ręką w noc­ni­ku – do­koń­czył Sinc­la­ir i za­cią­gnął się pa­pie­ro­sem. – Na­pię­cie jest pod­grze­wa­ne bez ustan­ku. Mamy swo­ich lu­dzi w te­re­nie i w ga­bi­ne­tach. Nie­chęć mię­dzy Aze­ra­mi i Or­mia­na­mi jest jak źle zszy­ta rana, wy­star­czy je­den gwał­tow­ny ruch… Tur­cja chce, żeby to się sta­ło, ale ma pod bo­kiem Sy­rię, a do mo­rza da­le­ko. Chcą mieć ciast­ko i zjeść ciast­ko. To jest ich cel.

– Czy­li tak na do­brą spra­wę na­wet nie wie­dzą, o co to­czy się gra? – za­py­tał Til­ler­son, de­li­kat­nie ude­rza­jąc pi­łecz­kę. Od­le­głość do doł­ka była mi­ni­mal­na, na­wet nie metr. Pi­łecz­ka wpa­dła bez pu­dła. Til­ler­son od­wró­cił się z try­um­fal­nym uśmie­chem.

– Zga­dza się. – Sinc­la­ir po­ki­wał gło­wą na po­twier­dze­nie.

Wie­dzie­li dużo. Kie­row­nic­two prze­ka­za­ło tej dwój­ce znacz­nie wię­cej in­for­ma­cji, niż się spo­dzie­wał. Mu­sie­li mieć cał­ko­wi­tą pew­ność, że nie stra­cą po­par­cia Hew­son i Til­ler­so­na przy pierw­szym lep­szym nie­po­wo­dze­niu. Chy­ba że lu­dzie, z któ­ry­mi te­raz roz­ma­wiał, przy­szli pierw­si. Wte­dy mo­gło to ozna­czać tyl­ko jed­no. Chcie­li zmian tak samo jak oni. Tur­cja. Tur­cja była opcją po­bocz­ną, ale nie­zbęd­ną do pew­ne­go mo­men­tu. Raz po­pchnię­te koło to­czy się w dół co­raz szyb­ciej, nikt nie miał już za­mia­ru sta­wać mu na dro­dze.

– Sta­ra­my się wciąż tak wpły­wać na sy­tu­ację, by na­sze po­par­cie nie było wy­mu­szo­ne, ale wy­da­wa­ło się je­dy­ną słusz­ną re­ak­cją z punk­tu wi­dze­nia ame­ry­kań­skiej ra­cji sta­nu. Tur­cja jest o tym in­for­mo­wa­na na bie­żą­co. – Sinc­la­ir zdu­sił nie­do­pa­łek o po­de­szwę i rzu­cił poza pole gry.

– Wie­my, dzia­ła­cie tak, jak po­win­ni­ście. Dla­te­go chce­my wejść do gry – po­wie­dział Til­ler­son, od­kła­da­jąc kij na sto­ją­ce­go nie­opo­dal me­lek­sa.

– Je­śli roz­ma­wia­li­ście z kie­row­nic­twem, to wie­cie wszyst­ko. Je­stem pe­wien, że wa­run­ki współ­pra­cy nie były trud­ne do za­ak­cep­to­wa­nia.

Mil­cze­li. Obo­je zbli­ży­li się do Sinc­la­ira na od­le­głość nie­speł­na pół­to­ra me­tra. Pre­zes Loc­khe­ed Mar­tin na­wet nie si­li­ła się na zga­sze­nie pa­pie­ro­sa. Nie­do­pa­łek po­fru­nął w bok.

– Wciąż nie od­po­wie­dział nam pan na py­ta­nie. Mu­si­my wie­dzieć.

– Je­śli się nie uda, wa­sze kon­cer­ny na­wet tego nie za­uwa­żą. Nikt nie do­wie się o wa­szym udzia­le. Ropa i my­śliw­ce za­wsze będą po­trzeb­ne. Nie­waż­ne komu. – Sinc­la­ir uśmiech­nął się i wło­żył dło­nie do kie­sze­ni. Roz­mo­wa co­raz mniej mu się po­do­ba­ła. – Je­stem pe­wien, że wcze­śniej usły­sze­li­ście to samo.

– Ktoś na pew­no bę­dzie grze­bał – za­opo­no­wał Til­ler­son.

– Z ca­łym sza­cun­kiem, ko­mu­ni­ka­cja ope­ra­cyj­na nie może być udo­stęp­nio­na na ze­wnątrz. Będą pań­stwo in­for­mo­wa­ni o ko­lej­nych kro­kach i skut­ki będą wi­docz­ne w każ­dym pro­gra­mie in­for­ma­cyj­nym, ale nie mo­że­my włą­czyć was do sys­te­mu. Wszyst­kie ko­mu­ni­ka­ty będę prze­ka­zy­wał ja lub oso­ba prze­ze mnie upo­waż­nio­na.

– Nikt nie jest tak wspa­nia­ło­myśl­ny, żeby nie sy­pać w obec­no­ści kata. – Til­ler­son skrzy­żo­wał ra­mio­na na pier­si i bacz­nie ob­ser­wo­wał Sinc­la­ira.

– Chy­ba że za ka­tem stoi ko­lej­ny.

Ma­ril­lyn Hew­son uśmiech­nę­ła się i ode­szła kil­ka kro­ków w bok. Nie wa­ha­ła się, po­dob­nie jak Til­ler­son. Wie­dzie­li, że wcho­dzą do gry, za­nim jesz­cze z me­lek­sa wy­siadł Ryan Sinc­la­ir. Te­raz gra­li na czas, zwo­dzi­li. Sinc­la­ir do­sko­na­le zda­wał so­bie z tego spra­wę.

– Je­stem za, Rex. Mamy moż­li­wo­ści, któ­re mogą prze­wa­żyć sza­lę na na­szą ko­rzyść. On ma po­li­ty­kę, my pie­nią­dze – po­wie­dzia­ła Hew­son.

– Zga­dzam się. – Til­ler­son ski­nął gło­wą na po­twier­dze­nie. – Może pan prze­ka­zać kie­row­nic­twu, że je­ste­śmy go­to­wi do współ­pra­cy. Zna­my wa­run­ki. Bę­dzie­my cze­kać na roz­wój wy­da­rzeń.

– Dzię­ku­ję – po­wie­dział Sinc­la­ir i ukło­nił się de­li­kat­nie. – Ro­zu­miem, że to już wszyst­ko?

– Gdzie tam! Przed nami jesz­cze je­de­na­ście doł­ków! – za­śmiał się Til­ler­son.

War­sza­wa, Pol­ska | 19 paź­dzier­ni­ka 2020, go­dzi­na 13:42