Strona główna » Biznes, rozwój, prawo » Kiedy pieniądz umiera. Prawdziwy koszmar hiperinflancji

Kiedy pieniądz umiera. Prawdziwy koszmar hiperinflancji

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-62304-70-7

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kiedy pieniądz umiera. Prawdziwy koszmar hiperinflancji

 

„Premier powinien położyć egzemplarz tej fascynującej książki przy każdym łóżku w swojej wiejskiej rezydencji Chequers”.
The Times

 

W 1923 roku, gdy niemiecka waluta praktycznie stała się bezwartościowa (w grudniu tamtego roku za jednego dolara trzeba było zapłacić 4 bln marek) Republika Weimarska niemal wróciła do gospodarki barterowej. Drogie cygara, dzieła sztuki i klejnoty rutynowo wymieniano na podstawowe artykuły żywnościowe, takie jak chleb; bilet do kina można było kupić za kawałek węgla, a butelkę nafty za jedwabną koszulę. W desperacji premier Bawarii złożył w lokalnym parlamencie projekt ustawy uznającej obżarstwo za przestępstwo zagrożone surową karą – „żarłok” został zdefiniowany jako „ten, kto nawykowo oddaje się przyjemnościom stołu w takim stopniu, że może wywołać niezadowolenie ze względu na trudną sytuację ludności”.
Od czasu pierwszej publikacji w 1975 roku książka Kiedy pieniądz umiera stała się klasyczną opowieścią o tych przedziwnych i przerażających czasach. Splatając eleganckie analizy z wieloma relacjami bezpośrednich świadków, zwykłych ludzi walczących o przetrwanie, koncentrując się przede wszystkim na ludzkim aspekcie inflacji – stawia pytanie, dlaczego rządy się do niej uciekały, opisuje jej straszny, korupcyjny wpływ na obywateli, męczarnie związane z procesem uzdrowienia waluty oraz mroczne, długotrwałe dziedzictwo jakie po sobie zostawiła.
W czasie dotkliwego kryzysu gospodarczego książka ta stanowi pilne ostrzeżenie przed uzależniającymi zagrożeniami drukowania pieniędzy, jako „miękkiej” opcji dla rządu, który musi się zmierzyć z rosnącym niezadowoleniem i bezrobociem.

Polecane książki

Nina Łącz miała drugi wypadek samochodowy w ciągu trzech dni i była nieco zmęczona tym zamieszaniem. Była zmęczona także bałaganem, jaki zapanował w jej życiu. Pomyłka natury intymnej zamieniła się w stalking, groźby i uporczywie powtarzane złośliwe plotki.   Nina miała wszystkiego dość. ...
Kompendium wiedzy o Prince of Persia: The Two Thrones zawiera dokładny opis przejścia wszystkich etapów gry, prezentuje dostępną broń i przeciwników, zapoznaje z magicznymi mocami oraz ukrytymi bonusami.Prince of Persia: Dwa Trony - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje j...
Praktyka niedziałania i niewymuszania jest zasadniczym aspektem taoizmu zwanego wu-wei. Przypisana wielkiemu mędrcowi Laoziemu filozofia wu-wei uczy, jak rozwinąć naturalny stan świadomości nieskrępowany myślami czy z góry przyjętymi ograniczeniami. Wzmożony stan świadomości, określany jako „trwanie...
Arcanum można uznać za jeden z największych wirtualnych światów jaki dotychczas stworzono, dlatego też publikując niniejszy poradnik mamy nadzieję, iż umożliwi on wam jego lepsze, bardziej dogłębne poznanie oraz oczywiście ułatwi i uprzyjemni zabawę. Arcanum: Przypowieść o Maszynach i Magyi - porad...
Analiza modeli generowania wartości przez firmy wykorzystujące sztuczną inteligencję w swoich produktach, usługach i zasadach prowadzenia biznesu, a także wyzwania i niezbędne kompetencje.    ...
Czy byliście kiedykolwiek tak podekscytowani, że nie mogliście spać? Czy istnieją jakieś polityczne naciski, aby zachowywać ważne odkrycia archeologiczne w tajemnicy? Autor Jonathan Gray wraz ze swoimi współtowarzyszami przemierzył Bliski Wschód w poszukiwaniu najbardziej niesławnej budowli staroży...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Adam Fergusson

Ty­tuł ory­gi­na­łu: WHEN MO­NEY DIES

Prze­kład: Wi­told Tu­ro­pol­ski

Pro­jekt okład­ki: Ma­ciej Sa­dow­ski

Re­dak­cja: Krzysz­tof Ga­jo­wiak

Co­py­ri­ght © Adam Fer­gus­son 1975

© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Stu­dio EMKA

War­sza­wa 2012

ISBN 978-83-62304-47-9

Wszel­kie pra­wa, włącz­nie z pra­wem do re­pro­duk­cji tek­stów w ca­ło­ści lub w czę­ści, w ja­kiej­kol­wiek for­mie – za­strze­żo­ne.

Wszel­kich in­for­ma­cji udzie­la

Wy­daw­nic­twa Stu­dio EMKA

ul. Kró­lo­wej Al­do­ny 6, 03-928 War­sza­wa tel./faks 22 628 08 38, 616 00 67

wy­daw­nic­two@stu­dio­em­ka.com.pl

www.stu­dio­em­ka.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Mo­jej Mat­ce

Nota do wydania z 2010 roku

Gdy w 1975 roku książ­ka ta uka­za­ła się po raz pierw­szy, pi­sa­łem we wstę­pie, że po­rów­na­nia współ­cze­snych cen i war­to­ści z tymi sprzed pół wie­ku nie­wie­le dają. Te­raz, po trzy­dzie­stu pię­ciu la­tach, w sy­tu­acji gdy wa­lu­ty cią­gle się łą­czy­ły, dzie­li­ły, tra­ci­ły na war­to­ści lub zni­ka­ły, a kosz­ty oraz pła­ce ro­sły i spa­da­ły w róż­ny spo­sób, po­rów­na­nia tego ro­dza­ju nie rzu­ca­ją wca­le wię­cej świa­tła. To praw­da, że we­dług ob­li­czeń sta­ty­sty­ków funt szter­ling z 1923 roku miał siłę na­byw­czą 623 dzi­siej­szych fun­tów, a za do­la­ra ame­ry­kań­skie­go w tym roku moż­na by­ło­by dzi­siaj ku­pić to­wa­ry i usłu­gi wy­ce­nia­ne na 220 do­la­rów. Za­miast jed­nak ob­cią­żać czy­tel­ni­ka in­te­re­su­ją­cy­mi, ale bar­dzo spe­ku­la­tyw­ny­mi ob­li­cze­nia­mi, za­pra­szam do lek­tu­ry tek­stu w ta­kiej po­sta­ci, w ja­kiej pier­wot­nie zo­stał na­pi­sa­ny.

Wstęp

Kie­dy pie­niądz da­ne­go kra­ju nie daje już po­czu­cia bez­pie­czeń­stwa, a in­fla­cja za­czy­na bu­dzić w ca­łym spo­łe­czeń­stwie oba­wy, jest na­tu­ral­ne, że szu­ka się in­for­ma­cji i wska­zó­wek w hi­sto­rii in­nych na­ro­dów, któ­re mają już za sobą to nie­zwy­kle tra­gicz­ne i przy­kre do­świad­cze­nie. Je­że­li jed­nak przej­rzy się ob­szer­ną li­te­ra­tu­rę róż­ne­go ro­dza­ju – eko­no­micz­ną, woj­sko­wą, spo­łecz­ną, hi­sto­rycz­ną, po­li­tycz­ną i bio­gra­ficz­ną – trak­tu­ją­cą o lo­sach po­ko­na­nych państw cen­tral­nych po pierw­szej woj­nie świa­to­wej, od­kry­wa się pe­wien szcze­gól­ny brak. Albo ana­li­zy eko­no­micz­ne tam­tych cza­sów (z po­wo­dów naj­le­piej zna­nych spe­cja­li­stom, któ­rzy cza­sa­mi są­dzą, że pro­ce­sy in­fla­cyj­ne są za­mie­rzo­nym wy­ni­kiem po­li­ty­ki fi­skal­nej) po­mi­ja­ją ele­ment ludz­ki, nie mó­wiąc już – w przy­pad­ku Re­pu­bli­ki We­imar­skiej i po­re­wo­lu­cyj­nej Au­strii – o czyn­ni­kach mi­li­tar­nych i po­li­tycz­nych; albo też au­to­rzy re­la­cji hi­sto­rycz­nych, mimo im­po­nu­ją­cej eru­dy­cji i wni­kli­wo­ści, nie do­strze­ga­ją lub co naj­mniej po­waż­nie nie do­ce­nia­ją in­fla­cji jako jed­nej z naj­po­tęż­niej­szych przy­czyn opi­sy­wa­nych wstrzą­sów.

Re­la­cje z pierw­szej ręki na­to­miast, choć nie­oce­nio­ne dla uję­cia czy­sto ludz­kie­go aspek­tu in­fla­cji, zwy­kle przed­sta­wia­ją, na­wet w an­to­lo­giach, zbyt wą­ski punkt wi­dze­nia – bi­twa wi­dzia­na z jed­ne­go leju po bom­bie może wy­glą­dać cał­kiem in­a­czej niż z in­ne­go – albo też za­wie­ra­ją tak ogól­ny opis tego za­dzi­wia­ją­ce­go spek­ta­klu fi­nan­so­we­go z 1923 roku, że umniej­sza­ją zna­cze­nie wie­lu lat nie­szczęść, któ­rych był on za­rów­no kul­mi­na­cją, jak i zwia­stu­nem.

Męka in­fla­cji, na­wet bar­dzo roz­cią­gnię­ta w cza­sie, tro­chę przy­po­mi­na ostry ból – cał­ko­wi­cie ab­sor­bu­je i do­ma­ga się peł­nej uwa­gi, kie­dy trwa, jed­nak gdy już mi­nie, szyb­ko idzie w za­po­mnie­nie, bez wzglę­du na to, jak głę­bo­kie bli­zny psy­chicz­ne i fi­zycz­ne po­zo­sta­wia po so­bie. Być może to wła­śnie tłu­ma­czy, dla­cze­go nie­zwy­kły epi­zod we­imar­skiej in­fla­cji zo­stał ode­rwa­ny od tak wie­lu współ­cze­snych jej wy­da­rzeń. A prze­cież zwa­żyw­szy na to, jak upo­rczy­wa, dłu­go­trwa­ła i strasz­na oka­za­ła się ta in­fla­cja i jak fa­tal­ne mia­ła kon­se­kwen­cje, wy­da­wa­ło­by się, że żad­ne ba­da­nie tam­te­go okre­su nie może być peł­ne bez cią­głe­go od­no­sze­nia się do tej naj­bar­dziej wów­czas drę­czą­cej oko­licz­no­ści.

Ta za­leż­ność dzia­ła też w dru­gą stro­nę – po­mi­ja­jąc naj­bar­dziej ele­men­tar­ny po­ziom roz­praw eko­no­micz­nych lub oso­bi­stych wspo­mnień – jak moż­na uczci­wie opi­sać nie­miec­ką in­fla­cję bez uwzględ­nie­nia kon­tek­stu wy­wro­to­wej dzia­łal­no­ści na­cjo­na­li­stów i ko­mu­ni­stów, wrze­nia w woj­sku, spo­ru z Fran­cją, pro­ble­mu z re­pa­ra­cja­mi wo­jen­ny­mi i rów­no­le­głych hi­per­in­fla­cji w Au­strii i na Wę­grzech? Jak moż­na osza­co­wać po­li­tycz­ne zna­cze­nie in­fla­cji lub oce­nić oko­licz­no­ści, w któ­rych za­ko­rze­nia się ona w uprze­my­sło­wio­nej de­mo­kra­cji i wy­my­ka się spod kon­tro­li, je­że­li jej prze­bie­gu nie ze­sta­wi się z wy­da­rze­nia­mi po­li­tycz­ny­mi w tym sa­mym cza­sie?

Niem­cy 1923 roku były w rów­nej mie­rze kra­jem Lu­den­dorf­fa i Stin­ne­sa, Ha­ven­ste­ina i Hi­tle­ra. Po­mi­mo fak­tu, że re­pre­zen­to­wa­li róż­ne świa­ty – woj­ska, prze­my­słu, fi­nan­sów i po­li­ty­ki – te czte­ry gro­te­sko­we po­sta­ci, roz­py­cha­ją­ce się na nie­miec­kiej sce­nie, moż­na by przed­sta­wić jako czar­ne cha­rak­te­ry w od­gry­wa­nej wów­czas sztu­ce: Lu­den­dorff, bez­dusz­ny, po­nu­ry ge­ne­rał, wy­znaw­ca Tho­ra i Ody­na, łącz­nik, a po­tem ofia­ra sił re­ak­cji; Stin­nes, plu­to­kra­ta i spe­ku­lant, wier­ny tyl­ko ma­mo­nie; Ha­ven­ste­in, sza­lo­ny ban­kier, któ­re­go je­dy­nym ce­lem było za­sy­pa­nie kra­ju bank­no­ta­mi; Hi­tler, żąd­ny wła­dzy de­ma­gog, któ­re­go każ­de prze­mó­wie­nie i dzia­ła­nie już wte­dy bu­dzi­ło wszyst­ko, co naj­gor­sze w na­tu­rze ludz­kiej. Tyl­ko w przy­pad­ku Ha­ven­ste­ina ten opis jest oczy­wi­ście nie­spra­wie­dli­wy, jed­nak fakt, iż ten wiel­ki au­to­ry­tet w krę­gach fi­nan­so­wych był zdrów na umy­śle, nie zmniej­sza szkód, ja­kie wy­rzą­dził.

Moż­na by też jed­nak po­wie­dzieć, że to nie lu­dzie za­wi­ni­li, że bio­rąc pod uwa­gę wa­run­ki eko­no­micz­ne i po­li­tycz­ne, za­wsze zna­leź­li­by się ak­to­rzy do ode­gra­nia ról po­dyk­to­wa­nych przez oko­licz­no­ści. Z pew­no­ścią było wie­lu in­nych po­stę­pu­ją­cych rów­nie na­gan­nie i nie­od­po­wie­dzial­nie, jak ci, któ­rzy gra­li pierw­sze skrzyp­ce. Ofia­ra­mi sta­li się Niem­cy. Jak to ujął je­den ze świad­ków tam­tych zda­rzeń: byli zdez­o­rien­to­wa­ni i oszo­ło­mie­ni in­fla­cją. Nie ro­zu­mie­li, jak mo­gło im się to przy­da­rzyć i kim jest wróg, któ­ry ich po­ko­nał.

W książ­ce tej przed­sta­wiam nie tyl­ko nowe fak­ty, ale tak­że te za­po­mnia­ne oraz wie­le wcze­śniej nie­pu­bli­ko­wa­nych opi­nii – szcze­gól­nie war­to­ścio­we są gło­sy lu­dzi, któ­rzy mo­gli oce­niać zda­rze­nia obiek­tyw­nie, po­nie­waż ich port­fe­le, zdro­wie i bez­pie­czeń­stwo nie za­le­ża­ły od tego, cze­go byli świad­ka­mi. Naj­wię­cej ta­kich ma­te­ria­łów za­wie­ra­ją ar­chi­wa bry­tyj­skie­go mi­ni­ster­stwa spraw za­gra­nicz­nych – do­star­cza­ła ich am­ba­sa­da w Ber­li­nie, gdzie lord D’Aber­non pro­wa­dził jed­ną z naj­lep­szych mi­sji dy­plo­ma­tycz­nych tam­tej epo­ki. Jego in­for­ma­cje były ob­szer­nie uzu­peł­nia­ne przez służ­by kon­su­lar­ne w każ­dym zna­czą­cym mie­ście w Niem­czech oraz spra­woz­da­nia­mi po­szcze­gól­nych człon­ków alianc­kich ko­mi­sji zaj­mu­ją­cych się re­pa­ra­cja­mi lub roz­bro­je­niem. Do­ku­men­ty w bry­tyj­skim ar­chi­wum Pu­blic Re­cord Of­fi­ce, oprócz tego, że na­le­żą do naj­bar­dziej do­stęp­nych, są też praw­do­po­dob­nie naj­waż­niej­szym źró­dłem – nie tyl­ko dla­te­go, że am­ba­sa­da bry­tyj­ska dzię­ki D’Aber­no­no­wi była cały czas w wy­jąt­ko­wo bli­skim kon­tak­cie z po­li­ty­ka­mi naj­wyż­sze­go szcze­bla w Niem­czech, ale też dla­te­go, że wy­co­fa­nie się Sta­nów Zjed­no­czo­nych na po­cząt­ku 1923 roku i jesz­cze wcze­śniej­sze nie­mal cał­ko­wi­te ze­rwa­nie ko­mu­ni­ka­cji mię­dzy Ber­li­nem a Pa­ry­żem spra­wi­ło, iż in­for­ma­cje o po­rów­ny­wal­nej war­to­ści sta­ły się spo­ra­dycz­ne lub po­wierz­chow­ne. Nie wa­ha­łem się czer­pać z tych do­ku­men­tów – uzu­peł­nio­nych o ma­te­ria­ły nie­miec­kie z epo­ki – w tak wiel­kim stop­niu, jak wy­da­wa­ło się to uza­sad­nio­ne.

Jak da­le­ce to moż­li­we, sta­ra­łem się opi­sy­wać po­szcze­gól­ne dzia­ła­nia, re­ak­cje i in­te­rak­cje we wła­ści­wej, hi­sto­rycz­nej ko­lej­no­ści, ma­jąc na­dzie­ję, że ten, być może oczy­wi­sty, po­rzą­dek chro­no­lo­gicz­ny bę­dzie w tym przy­pad­ku za­rów­no czymś no­wym, jak i po­ucza­ją­cym i le­piej od­sło­ni sze­reg waż­nych, a rzad­ko za­uwa­ża­nych związ­ków. Re­la­cjo­nu­jąc tę hi­sto­rię, śle­dzi­łem szcze­gól­ny wą­tek – cza­sa­mi trzy­ma­łem się go z po­nu­rą de­ter­mi­na­cją – któ­ry prze­wi­jał się też w kon­tek­ście Au­strii, Wę­gier, Ro­sji, Pol­ski i Fran­cji. To wła­śnie tego naj­wyż­sze wła­dze zda­wa­ły się cza­sa­mi nie­świa­do­me – wpły­wu wy­wie­ra­ne­go przez in­fla­cję na lu­dzi jako jed­nost­ki i jako na­ro­dy oraz wy­wo­ły­wa­nych przez nią re­ak­cji.

Nie śmia­łem jed­nak na pod­sta­wie opi­sa­nych oko­licz­no­ści wy­cią­gać szyb­kich i twar­dych wnio­sków na te­mat kon­dy­cji ludz­kiej i in­fla­cji; niech fak­ty mó­wią same za sie­bie. Nie udzie­la­łem też lek­cji eko­no­micz­nych ani teo­re­tycz­nych wy­ja­śnień zja­wisk go­spo­dar­czych. To zde­cy­do­wa­nie nie jest stu­dium eko­no­micz­ne. In­fla­cja do­ty­czy jed­nak w rów­nym stop­niu pie­nię­dzy, co lu­dzi, więc nie da­ło­by się opo­wie­dzieć tej hi­sto­rii bez przy­wo­ły­wa­nia liczb, cza­sa­mi ogrom­nych. Drę­czy­ły one lu­dzi z Eu­ro­py Środ­ko­wej przez całe lata, aż w koń­cu nie mo­gli ich już znieść. W la­tach 1922 i 1923 wszy­scy my­śle­li o war­to­ści mar­ki, ale kto mógł po­jąć licz­bę z kil­ku­na­sto­ma ze­ra­mi?

W paź­dzier­ni­ku 1923 roku w am­ba­sa­dzie bry­tyj­skiej w Ber­li­nie za­uwa­żo­no, że licz­ba ma­rek po­trzeb­nych do za­ku­pu jed­ne­go fun­ta jest rów­na tej, któ­ra w jar­dach od­zwier­cie­dla od­le­głość do Słoń­ca. Dr Hjal­mar Schacht, ko­mi­sarz wa­lu­to­wy Nie­miec, wy­ja­śniał, że pod ko­niec pierw­szej woj­ny świa­to­wej teo­re­tycz­nie moż­na by­ło­by ku­pić 500 mld ja­jek za tę samą cenę, za któ­rą pięć lat póź­niej moż­na było do­stać już tyl­ko jed­no. Po po­wro­cie sta­bi­li­za­cji suma ma­rek pa­pie­ro­wych po­trzeb­nych do za­ku­pu jed­nej mar­ki w zło­cie wy­no­si­ła do­kład­nie tyle, ile mi­li­me­trów kwa­dra­to­wych mie­ści się w ki­lo­me­trze kwa­dra­to­wym. Jest bar­dzo wąt­pli­we, by ta­kie kal­ku­la­cje po­mo­gły ko­mu­kol­wiek zro­zu­mieć, co się dzie­je – niech więc czy­tel­ni­cy bez uzdol­nień ma­te­ma­tycz­nych nie tra­cą otu­chy.

Nie­ła­two było zna­leźć wy­star­cza­ją­co dużo pro­stych okre­śleń, aby bez po­wtó­rzeń opi­sać tę nie­usta­ją­cą se­rię nie­szczęść, któ­re spa­da­ły na na­ród nie­miec­ki w tam­tym cza­sie. Trud­ność tę za­uwa­żył i od­no­to­wał w 1932 roku Da­vid Lloyd Geo­r­ge, stwier­dza­jąc, że sło­wa ta­kie jak „ka­ta­stro­fa”, „ru­ina” czy „ka­ta­klizm” spo­wsze­dnia­ły tak bar­dzo, iż prze­sta­ły wy­wo­ły­wać ja­kie­kol­wiek uczu­cie lęku. Sam wy­raz „ka­ta­stro­fa” się zde­wa­lu­ował – w do­ku­men­tach uży­wa­no go rok po roku, aby opi­sać sy­tu­acje nie­po­rów­na­nie po­waż­niej­sze niż po­przed­nio. Gdy mar­ka osta­tecz­nie upa­dła i wszyst­ko znaj­do­wa­ło się w ru­inie, nadal byli Niem­cy, któ­rzy prze­wi­dy­wa­li Ka­ta­stro­phe.

Dla­te­go sta­ra­łem się ogra­ni­czyć w tek­ście czę­sto­tli­wość uży­wa­nia ta­kich wy­ra­zów jak „ka­ta­stro­fa”, „krach”, „ka­ta­klizm”, „upa­dek” i „za­ła­ma­nie”, a tak­że uni­ka­łem prób stop­nio­wa­nia kry­zy­su i cha­osu – tak aby wszyst­ko to czy­tel­nik mógł przy­swo­ić – niech doda so­bie w wy­obraź­ni tyle, ile mu pod­po­wia­da współ­czu­cie.

W jed­nej spra­wie czy­tel­nik musi dzia­łać nie­za­leż­nie. Czę­sto trze­ba było po­da­wać rów­no­war­tość w fun­tach lub do­la­rach kwot wy­ra­żo­nych w mar­kach z lat dwu­dzie­stych XX wie­ku, aby po­ka­zać ska­lę de­pre­cja­cji nie­miec­kiej wa­lu­ty. Sta­ły pro­ces in­fla­cji we wszyst­kich kra­jach za­chod­nich spra­wia, że prze­ra­cho­wa­nie tych sum na dzi­siej­sze war­to­ści jest nie­wdzięcz­nym za­ję­ciem. Prze­li­cza­jąc ni­skie kwo­ty, trzy­ma­łem się sta­re­go sys­te­mu an­giel­skie­go („£sd”), w któ­rym 12 pen­sów daje jed­ne­go szy­lin­ga, a 20 szy­lin­gów skła­da się na jed­ne­go fun­ta. Po upły­wie tak dłu­gie­go cza­su po­rów­na­nia kosz­tów ży­cia są do­syć ja­ło­we; jed­nak może war­to wie­dzieć – aby mieć ja­kieś od­nie­sie­nie – że funt szter­ling z lat dwu­dzie­stych był wart pięt­na­sto­krot­nie wię­cej niż w po­ło­wie 1975 roku. Za­tem pła­ca wy­no­szą­ca 200 fun­tów w 1919 roku od­po­wia­da dzi­siej­szym 3 tys. fun­tów1; dzie­sięć ów­cze­snych szy­lin­gów to obec­nie oko­ło sied­miu–ośmiu fun­tów.

W przy­pad­ku do­la­rów wy­star­czy po­mno­żyć ów­cze­sne sumy sześć do ośmiu razy. Je­że­li w 1913 roku za jed­ną mar­kę moż­na było ku­pić to­wa­ry i usłu­gi war­te jed­ne­go fun­ta w 1975 roku (nie­któ­re rze­czy sta­ły się oczy­wi­ście znacz­nie droż­sze, inne – ta­kie jak pra­ca – re­al­nie tań­sze niż dzi­siaj), to pro­ste, choć je­dy­nie przy­bli­żo­ne prze­li­cze­nie jest do­stęp­ne czy­tel­ni­kom po­słu­gu­ją­cym się na co dzień fun­ta­mi, któ­rzy mogą so­bie wy­obra­zić – z roz­ba­wie­niem lub prze­ra­że­niem – że za zna­czek pocz­to­wy mu­sie­li­by za­pła­cić 148 mln fun­tów – za mar­ki po­win­ni so­bie pod­sta­wić fun­ty.

Nie ma prak­tycz­nej za­sa­dy, któ­ra pod­po­wia­da­ła­by, jak so­bie ra­dzić w ostat­nich sta­diach in­fla­cji. Do je­sie­ni 1921 roku we­wnętrz­na de­pre­cja­cja mar­ki po­zo­sta­wa­ła cza­sem da­le­ko w tyle za spad­kiem war­to­ści tej wa­lu­ty za gra­ni­cą – dla­te­go Niem­cy sta­ły się praw­dzi­wym ra­jem dla tu­ry­stów. Póź­niej (od po­cząt­ku 1922 roku), gdy spo­łecz­ne za­ufa­nie do mar­ki cał­kiem za­ni­kło, ceny kra­jo­we do­sto­so­wa­ły się na­gle do kur­su do­la­ra, a pod ko­niec na­wet znacz­nie wy­prze­dza­ły upa­dek mar­ki. Było to ko­lej­ne w tam­tych cza­sach zja­wi­sko, któ­re fa­tal­nie skom­pli­ko­wa­ło pro­blem, a po­tem przez wie­le lat bu­dzi­ło za­in­te­re­so­wa­nie eko­no­mi­stów.

Jest to, jak są­dzę, opo­wieść z mo­ra­łem. Do­wo­dzi praw­dzi­wo­ści re­wo­lu­cyj­nej tezy, że je­że­li chce się znisz­czyć ja­kiś kraj, to trze­ba naj­pierw ze­psuć jego wa­lu­tę. Zdro­wy pie­niądz musi być za­tem pierw­szym ba­stio­nem obro­ny każ­de­go spo­łe­czeń­stwa.

1. Złoto na żelazo

W 1913 roku, tuż przed pierw­szą woj­ną świa­to­wą, nie­miec­ka mar­ka, bry­tyj­ski szy­ling, fran­cu­ski frank i wło­ski lir mia­ły po­dob­ną war­tość – mię­dzy jed­ną czwar­tą a jed­ną pią­tą war­to­ści do­la­ra. Pod ko­niec 1923 roku moż­na było wy­mie­nić jed­ne­go szy­lin­ga, fran­ka lub lira na 1 bln ma­rek, ale w prak­ty­ce nikt już wte­dy nie chciał ku­po­wać ma­rek. Mar­ka sta­ła się mar­twa, sto­czy­ła się do po­zio­mu jed­nej bi­lio­no­wej (0,000 000 000 001) swej po­przed­niej war­to­ści. Umie­ra­ła przez pra­wie dzie­sięć lat.

Z po­cząt­ku upa­dek mar­ki prze­bie­gał stop­nio­wo. W cza­sie woj­ny, w la­tach 1914–1918, jej war­tość kur­so­wa skur­czy­ła się o po­ło­wę, a do sierp­nia 1919 roku – o ko­lej­ne 50 pro­cent. Jed­nak na po­cząt­ku 1920 roku, cho­ciaż kosz­ty utrzy­ma­nia od 1914 roku wzro­sły nie­ca­łe dzie­więć razy, mar­ka za­cho­wa­ła już tyl­ko jed­ną czter­dzie­stą swo­jej siły na­byw­czej za gra­ni­cą. Wte­dy na­stą­pi­ło dwa­na­ście mie­się­cy ner­wo­wej fluk­tu­acji, a po­tem war­tość mar­ki spa­da­ła już z ro­sną­cym im­pe­tem, wy­wo­łu­jąc spo­łecz­ną nę­dzę i po­li­tycz­ny za­męt. W 1923 roku nie­miec­ka wa­lu­ta osta­tecz­nie ode­rwa­ła się od ryn­ko­wych re­aliów, z któ­ry­mi od wie­lu mie­się­cy była już tyl­ko luź­no po­wią­za­na. W ślad za wa­lu­ta­mi Au­strii i Wę­gier po­grą­ży­ła się w ot­chła­ni, a jej upa­dek oka­zał się naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­ny.

W roku 1923 sza­la­ła ga­lo­pu­ją­ca in­fla­cja, fi­nan­so­we po­su­nię­cia nie­miec­kich władz sta­ły się zu­peł­nie ir­ra­cjo­nal­ne, a ka­ta­stro­fa eko­no­micz­na po­grą­ży­ła mi­lio­ny lu­dzi. Był to rok astro­no­micz­nych liczb, „in­fla­cji tacz­ko­wej”, nig­dy wcze­śniej nie­spo­ty­ka­nych zja­wisk fi­nan­so­wych. Śmierć mar­ki w li­sto­pa­dzie na­de­szła jak wy­ba­wie­nie, po­nie­waż wy­da­rze­nia po­przed­nich ośmiu mie­się­cy sta­no­wi­ły do­wód na to, że sta­ra wa­lu­ta nig­dy już nie wy­zdro­wie­je. Sta­ło się ja­sne, że Niem­cy będą mu­sia­ły pod­dać się strasz­nym ry­go­rom od­bu­do­wy fi­nan­so­wej, któ­rych może by unik­nę­ły, gdy­by wcze­śniej zmie­ni­ły swą po­li­ty­kę. Przy­wró­ce­nie mo­ne­tar­ne­go roz­sąd­ku nie tyl­ko spo­wo­do­wa­ło ban­kruc­two ty­się­cy, ogra­bi­ło mi­lio­ny ze środ­ków do ży­cia i uśmier­ci­ło na­dzie­je jesz­cze więk­szej rze­szy lu­dzi, ale po­śred­nio na­ło­ży­ło jesz­cze strasz­niej­szą cenę, któ­rą mu­siał za­pła­cić cały świat.

In­fla­cja 1923 roku oka­za­ła się tak nie­wia­ry­god­na, a jej ko­niec na­stą­pił tak na­gle, że zwy­kle trak­tu­je się ją ra­czej jako hi­sto­rycz­ne ku­rio­zum – któ­rym nie­wąt­pli­wie też była – niż jako kul­mi­na­cję cią­gu zda­rzeń go­spo­dar­czych, spo­łecz­nych i po­li­tycz­nych o po­nad­cza­so­wym zna­cze­niu. Nie­waż­ne, że przy­czy­ny we­imar­skiej in­fla­cji są pod wie­lo­ma wzglę­da­mi nie­moż­li­we do po­wtó­rze­nia – sy­tu­acja po­li­tycz­na wy­glą­da in­a­czej i trud­no so­bie w ogó­le wy­obra­zić, by zno­wu po­zwo­lo­no na taki sto­pień cha­osu fi­nan­so­we­go. Py­ta­nie, któ­re na­le­ży po­sta­wić – za­gro­że­nie, któ­re trze­ba roz­po­znać – jest na­stę­pu­ją­ce: w jaki spo­sób in­fla­cja, jak­kol­wiek spo­wo­do­wa­na, wpły­wa na kraj, jego rząd, oby­wa­te­li, urzęd­ni­ków, spo­łe­czeń­stwo? Moż­li­we, że im bar­dziej ma­te­ria­li­stycz­ne spo­łe­czeń­stwo, tym in­fla­cja rani bo­le­śniej. Je­że­li kie­ro­wać się tym, co na po­cząt­ku lat dwu­dzie­stych XX wie­ku prze­szły po­ko­na­ne pań­stwa cen­tral­ne, to upa­dek uzna­ne­go, tra­dy­cyj­ne­go i za­ufa­ne­go środ­ka wy­mia­ny, wa­lu­ty – któ­ra jest uni­wer­sal­nym mier­ni­kiem war­to­ści, któ­ra gwa­ran­tu­je sta­tus spo­łecz­ny, od któ­rej za­le­ży bez­pie­czeń­stwo i za któ­rej po­mo­cą gro­ma­dzi się oszczęd­no­ści – wy­wo­łu­je tak wiel­ką chci­wość, prze­moc, nie­do­lę i nie­na­wiść, kar­mio­ną głów­nie lę­kiem, że żad­ne spo­łe­czeń­stwo nie może go prze­trwać nie­zmie­nio­ne i nie­po­ka­le­czo­ne.

Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że lata 1922–1923 przy­nio­sły upa­dek nie­miec­kiej, au­striac­kiej i wę­gier­skiej bur­żu­azji oraz głód, cho­ro­by, nę­dzę, a cza­sa­mi śmierć jesz­cze szer­szym war­stwom spo­łe­czeń­stwa. Każ­dy na­ród mógł­by pew­nie bez więk­sze­go uszczerb­ku przejść taką pró­bę, gdy­by była to jed­na strasz­na bu­rza w spo­koj­nej ską­di­nąd epo­ce. Naj­bar­dziej jed­nak mo­ra­le tych spo­łe­czeństw znisz­czył fakt, że lata te sta­no­wi­ły tyl­ko sur­re­ali­stycz­ne apo­geum dłu­gie­go okre­su nie­wy­obra­żal­nych ob­cią­żeń naj­róż­niej­sze­go ro­dza­ju. Je­że­li cho­dzi o sy­tu­ację fi­nan­so­wą, to osta­tecz­ny ka­ta­klizm wi­siał w po­wie­trzu przez nie­mal czte­ry lata. Za­wsze w koń­cu na­stę­po­wał, a za­raz po­tem nad­cho­dził jesz­cze więk­szy – a po­tem zno­wu, i zno­wu, i zno­wu. Wszyst­kie prze­mó­wie­nia, ar­ty­ku­ły w ga­ze­tach, akta urzę­do­we, te­le­gra­my dy­plo­ma­tycz­ne, li­sty i pa­mięt­ni­ki z tego okre­su – mie­siąc po mie­sią­cu, rok po roku – za­wie­ra­ją jed­ną tezę: tak dłu­żej być nie może – a jed­nak za­wsze było, i to jesz­cze go­rzej, a po­tem jesz­cze i jesz­cze. W 1921 roku wy­da­wa­ło się nie­wy­obra­żal­ne, by rok 1922 mógł przy­nieść więk­sze wstrzą­sy. A jed­nak przy­niósł, lecz zo­sta­ły one przy­ćmio­ne, lub na­wet cał­kiem przy­kry­te, przez to, co sta­ło się w ko­lej­nym roku.

Przy­pi­sy­wa­nie roz­pacz­li­wej sy­tu­acji tych kra­jów je­dy­nie in­fla­cji by­ło­by oczy­wi­ście błę­dem. W zi­mie 1918–1919 wszyst­kie trzy prze­szły re­wo­lu­cje po­li­tycz­ne, a wcze­śniej do­świad­czy­ły wszel­kich nie­do­stat­ków cza­su woj­ny i miaż­dżą­cej klę­ski mi­li­tar­nej: tak że wa­run­ki były za­sad­ni­czo nie­sprzy­ja­ją­ce ja­kie­mu­kol­wiek od­ro­dze­niu du­cha na­ro­do­we­go, któ­re nie wy­ni­ka­ło­by z pra­gnie­nia ze­msty, i po­zo­sta­ły­by ta­kie na­wet wte­dy, gdy­by trak­ta­ty po­ko­jo­we po­zwo­li­ły prze­gra­nym choć­by stop­nio­wo sta­nąć go­spo­dar­czo na nogi. Nie za­wsze jest ja­sne, któ­re wy­da­rze­nia – po­wsta­nia lu­do­we, żą­da­nia alian­tów czy za­ma­chy po­li­tycz­ne – przy­czy­ni­ły się do pa­ni­ki in­fla­cyj­nej, a któ­re same były bez­po­śred­nio lub po­śred­nio wy­ni­kiem nie­ustan­nej de­pre­cja­cji wa­lu­ty i wzro­stu kosz­tów utrzy­ma­nia.

Bez wąt­pie­nia jed­nak in­fla­cja po­głę­bia­ła każ­dy pro­blem, ni­we­czy­ła każ­dą szan­sę na­ro­do­we­go od­ro­dze­nia i in­dy­wi­du­al­ne­go suk­ce­su, a osta­tecz­nie stwo­rzy­ła ide­al­ne wa­run­ki do tego, aby eks­tre­mi­ści z pra­wi­cy i le­wi­cy mo­gli pod­że­gać mo­tłoch prze­ciw pań­stwu, jed­ną war­stwę spo­łecz­ną prze­ciw in­nej war­stwie, rasę prze­ciw ra­sie, ro­dzi­nę prze­ciw ro­dzi­nie, męża prze­ciw żo­nie, bran­żę prze­ciw bran­ży, mia­sto prze­ciw wsi. Osła­bi­ła de­ter­mi­na­cję na­ro­du, pod­czas gdy zwy­kłe bra­ki lub po­trze­by mo­gły ją wzmoc­nić. Czę­ścio­wo ze wzglę­du na jej nie­spra­wie­dli­wie dys­kry­mi­na­cyj­ny cha­rak­ter wy­do­by­ła to, co naj­gor­sze ze wszyst­kich – prze­my­słow­ców i ro­bot­ni­ków, rol­ni­ków i chło­pów, ban­kie­rów i skle­pi­ka­rzy, po­li­ty­ków i urzęd­ni­ków, go­spo­dyń do­mo­wych, żoł­nie­rzy, kup­ców, rze­mieśl­ni­ków, gór­ni­ków, li­chwia­rzy, ren­ci­stów, le­ka­rzy, przy­wód­ców związ­ko­wych, stu­den­tów, tu­ry­stów – zwłasz­cza tu­ry­stów. Pod­sy­ca­ła strach i po­czu­cie bra­ku bez­pie­czeń­stwa wśród tych, któ­rzy już i tak zbyt do­brze je zna­li. Roz­bu­dzi­ła kse­no­fo­bię. Za­chę­ca­ła do po­gar­dy dla rzą­du i pod­wa­ża­nia po­rząd­ku pu­blicz­ne­go. Po­wo­do­wa­ła ko­rup­cję na­wet tam, gdzie do­tąd jej nie zna­no, a bar­dzo czę­sto tam, gdzie po­win­na być nie­moż­li­wa. Sta­no­wi­ła naj­gor­sze moż­li­we pre­lu­dium – choć od­dzie­lo­ne o kil­ka lat – wiel­kie­go kry­zy­su, a tak­że tego, co na­stą­pi­ło póź­niej.

In­fla­cję z po­cząt­ku lat dwu­dzie­stych trze­ba z po­wro­tem umie­ścić w jej kon­tek­ście hi­sto­rycz­nym – i ra­czej nie na­le­ży go na siłę po­mi­jać. Prze­cież nikt po­waż­nie nie bę­dzie twier­dził, że nie­miec­ka in­fla­cja bez­po­śred­nio wy­wo­ła­ła wiel­ki kry­zys ani że była je­dy­ną przy­czy­ną po­wsta­nia na­zi­stow­skich Nie­miec. Nie­wąt­pli­wie jed­nak uczy­ni­ła świa­to­wy kry­zys jesz­cze trud­niej­szym do znie­sie­nia i sta­no­wi­ła je­den z czyn­ni­ków, któ­re uła­twi­ły na­zi­stom doj­ście do wła­dzy. Ce­lem tej książ­ki nie jest two­rze­nie ana­lo­gii i pro­gno­zo­wa­nie na jej pod­sta­wie, że po­dob­ny los może spo­tkać każ­dy uprze­my­sło­wio­ny, de­mo­kra­tycz­ny kraj, któ­ry wpad­nie w klesz­cze wy­so­kiej in­fla­cji, ale ra­czej po­ka­za­nie na przy­kła­dzie tej wy­jąt­ko­wej hi­sto­rii, co in­fla­cja może zro­bić z ludź­mi i co w kon­se­kwen­cji lu­dzie mogą zro­bić so­bie na­wza­jem.

Źró­dła nie­miec­kiej in­fla­cji – za­rów­no we­wnętrz­ne, jak i ze­wnętrz­ne – mają pod pew­ny­mi wzglę­da­mi fun­da­men­tal­ne, a pod in­ny­mi in­cy­den­tal­ne zna­cze­nie dla tego te­ma­tu. Już w cza­sie woj­ny nie­miec­kie re­gu­la­cje fi­nan­so­we po­zwa­la­ły na naj­bar­dziej ra­żą­ce nad­uży­cia w ra­mach kra­jo­we­go sys­te­mu ban­ko­we­go. Osta­tecz­nie do­pro­wa­dzi­ły do tego, że po­wo­jen­na in­fla­cja prze­bie­ga­ła w spo­sób nie­kon­tro­lo­wa­ny, a cha­rak­ter przed­sta­wia­nych przez en­ten­tę żą­dań re­pa­ra­cyj­nych – od­szko­do­wa­nia za woj­nę – za­chę­cał do dru­ko­wa­nia pie­nię­dzy z cał­ko­wi­tym po­mi­nię­ciem in­nych, ko­rzyst­niej­szych stra­te­gii dzia­ła­nia. Nie moż­na też za­po­mi­nać o tym, że nie­miec­cy prze­my­słow­cy bez­względ­nie po­py­cha­li swój rząd w stro­nę ka­ta­stro­fy mo­ne­tar­nej.

Nie­mniej jed­nak na­tu­ral­ną re­ak­cją więk­szo­ści Niem­ców, a tak­że Au­stria­ków i Wę­grów – po­dob­nie jak wszyst­kich in­nych ofiar in­fla­cji – było za­ło­że­nie, że to nie ich pie­nią­dze tra­cą war­tość, tyl­ko to­wa­ry sta­ją się co­raz droż­sze w ka­te­go­riach bez­względ­nych; że to nie ich wa­lu­ta ule­ga de­pre­cja­cji, ale że – zwłasz­cza na po­cząt­ku – kurs in­nych wa­lut w nie­uza­sad­nio­ny spo­sób idzie w górę, win­du­jąc ceny wszyst­kich ar­ty­ku­łów pierw­szej po­trze­by. Przy­po­mi­na­ło to spo­sób my­śle­nia lu­dzi, któ­rzy uwa­ża­ją, iż Słoń­ce, pla­ne­ty i gwiaz­dy ob­ra­ca­ją się wraz z Księ­ży­cem wo­kół Zie­mi.

Wie­le lat póź­niej, w dłu­gim wy­wia­dzie udzie­lo­nym Pe­arl Buck, Erna von Pu­stau, któ­rej oj­ciec pro­wa­dził nie­wiel­ki targ ryb­ny w Ham­bur­gu, pod­kre­śla­ła to samo: „Mó­wi­ło się: »do­lar zno­wu idzie w górę«, cho­ciaż w rze­czy­wi­sto­ści do­lar po­zo­sta­wał na tym sa­mym po­zio­mie, to na­sza mar­ka spa­da­ła. Ale trud­no nam było stwier­dzić, że jej war­tość ma­le­je, bo licz­bo­wo cią­gle szła w górę – po­dob­nie jak ceny – i to wy­da­wa­ło się znacz­nie bar­dziej oczy­wi­ste niż kon­sta­ta­cja, że na­sze pie­nią­dze tra­cą war­tość… Wszyst­ko to wy­glą­da­ło na sza­leń­stwo i do­pro­wa­dza­ło lu­dzi do sza­leń­stwa”.

In­ny­mi sło­wy, przy­czy­ny spad­ku war­to­ści mar­ki, któ­re umknę­ły też uwa­dze nie­miec­kich po­li­ty­ków i ban­kie­rów, mia­ły nie­wie­le wspól­ne­go z tym, jak lu­dzie – in­dy­wi­du­al­nie czy zbio­ro­wo – re­ago­wa­li na mar­kę. Więk­szość trzy­ma­ła się mar­ki, wa­lu­ty, któ­rą zna­li i w któ­rą wie­rzy­li, jesz­cze dłu­go po tym, jak ko­lej­ny raz oka­za­ło się, że jest za pięć dwu­na­sta. Prze­wa­ża­ją­ca część nie mia­ła wy­bo­ru, ale wszy­scy byli za­chę­ce­ni lub zdez­o­rien­to­wa­ni ha­słem Ban­ku Rze­szy „Mark gle­ich Mark” – czy­li: w bank­no­cie czy w zło­cie, mar­ka to za­wsze mar­ka. Gdy ceny ro­sły, lu­dzie nie żą­da­li sta­bil­nej siły na­byw­czej swo­ich pie­nię­dzy, tyl­ko wię­cej ma­rek na za­kup po­trzeb­nych rze­czy. Dru­ko­wa­no ich za­tem co­raz wię­cej i wię­cej. In­fla­cja, trwa­ją­ca już czte­ry lata, gdy re­wo­lu­cja oba­li­ła sta­ry re­żim, sta­no­wi­ła ko­lej­ne przy­tła­cza­ją­ce źró­dło nie­pew­no­ści, jako do­da­tek do wie­lu in­nych nie­wia­do­mych to­wa­rzy­szą­cych na­ro­dzi­nom Re­pu­bli­ki We­imar­skiej.

Cho­ciaż nie­miec­ka re­wo­lu­cja li­sto­pa­do­wa za­czę­ła się jako bunt żoł­nie­rzy prze­ciw­ko nie­udol­nym do­wód­com i mia­ła na celu usu­nię­cie ka­sty ofi­ce­rów, któ­rzy spo­wo­do­wa­li klę­skę mi­li­tar­ną kra­ju, u jej pod­ło­ża le­ża­ły też nie­wąt­pli­wie czyn­ni­ki go­spo­dar­cze. Po­par­cie dla rad żoł­nie­rzy, po­wsta­ją­cych w każ­dej jed­no­st­ce pod ko­niec woj­ny, czę­sto wy­ni­ka­ło z ka­ta­stro­fal­nej sy­tu­acji fi­nan­so­wej bar­dzo wie­lu żoł­nie­rzy oraz ich ro­dzin. Te fru­stra­cje umie­jęt­nie wzmac­nia­ła gru­pa do­świad­czo­nych agi­ta­to­rów an­ty­wo­jen­nych, przy­by­łych na front wio­sną 1918 roku – przy­wód­ców straj­ków, któ­re spu­sto­szy­ły kraj po trak­ta­cie brze­skim z ko­mu­ni­stycz­ną Ro­sją. Bez­względ­ne wa­run­ki tego po­ro­zu­mie­nia były tyl­ko ko­lej­nym z ra­żą­cych po­li­tycz­nych błę­dów – ta­kich jak nie­ogra­ni­czo­ne dzia­ła­nia wo­jen­ne ło­dzi pod­wod­nych, któ­re spro­wo­ko­wa­ły Sta­ny Zjed­no­czo­ne do woj­ny, czy umoż­li­wie­nie po­wro­tu Wło­dzi­mie­rza Le­ni­na do Pio­tro­gro­du – po­peł­nio­nych przez nie­miec­ki Sztab Ge­ne­ral­ny, w któ­rym ce­sarz lu­bił uwa­żać się za głów­ne­go do­wód­cę. Póź­nym la­tem 1918 roku w ar­mii sze­rzył się de­fe­tyzm i nie­za­do­wo­le­nie, a gdy wresz­cie przy­szła po­raż­ka, ar­mia była po­dzie­lo­na na żoł­nie­rzy za­wo­do­wych i po­bo­ro­wych.

Na­czel­ne do­wódz­two na­tych­miast pod­ję­ło pró­bę od­su­nię­cia od sie­bie od­po­wie­dzial­no­ści za prze­gra­ną woj­nę. Gdy ce­sarz uciekł do Ho­lan­dii, co naj­mniej o ty­dzień za póź­no, by w ja­kiej­kol­wiek po­sta­ci utrzy­mać mo­nar­chię, a Lu­den­dorff zbiegł do Szwe­cji, nie­wdzięcz­na ko­niecz­ność pod­pi­sa­nia za­wie­sze­nia bro­ni spa­dła na sze­fa władz cy­wil­nych. Mie­siąc póź­niej, w grud­niu 1918 roku, pre­zy­dent Frie­drich Ebert pod Bra­mą Bran­den­bur­ską wi­tał w domu le­gio­ny sło­wa­mi: „Po­zdra­wiam was, któ­rzy nie­zwy­cię­że­ni wra­ca­cie z pola bi­twy”.

Mit Do­lch­stoss, czy­li noża w ple­cy wbi­te­go ar­mii przez tchórz­li­wych po­li­ty­ków i zdra­dziec­kich in­te­lek­tu­ali­stów de­ku­ją­cych się na ty­łach, kul­ty­wo­wa­no po­tem do tego stop­nia, że de­mo­kra­tycz­na ewo­lu­cja zo­sta­ła za­tru­ta u sa­me­go źró­dła. Było to cięż­kie brze­mię dla no­we­go cy­wil­ne­go rzą­du, bez przy­go­to­wa­nia i z nie­spraw­dzo­ną kon­sty­tu­cją rzu­co­ne­go na głę­bo­ką wodę de­mo­kra­cji. Ga­bi­net ten, przyj­mu­ją­cy na sie­bie od­po­wie­dzial­ność za miaż­dżą­cą po­raż­kę, nie dys­po­no­wał od­po­wied­nim za­ple­czem oso­bo­wym ani ma­te­rial­nym, nie był więc wy­star­cza­ją­co moc­ny, aby po­ra­dzić so­bie z fi­nan­so­wym i fi­skal­nym dzie­dzic­twem aro­ganc­kie­go, mi­li­ta­ry­stycz­ne­go es­ta­bli­sh­men­tu, któ­ry pro­wa­dził woj­nę prak­tycz­nie z wy­łą­cze­niem po­li­ty­ków i eko­no­mi­stów.

Nową re­pu­bli­kę ob­cią­ża­ła też nie­na­wiść kor­pu­su ofi­cer­skie­go, sta­le roz­bu­dza­ją­ce­go pra­wi­co­we nie­za­do­wo­le­nie i wrze­nie w okre­sie, gdy rząd le­d­wo ra­dził so­bie ze wzmo­żo­ną agi­ta­cją le­wi­co­wą po re­wo­lu­cji w Ro­sji. Prze­wrót w Niem­czech, po­dob­nie jak w Au­strii, prze­bie­gał sto­sun­ko­wo ła­god­nie. To praw­da, iż kie­dy ko­mi­sja ro­zej­mo­wa za­koń­czy­ła swo­je za­da­nie, w Ber­li­nie sze­rzy­ła się re­wol­ta i z go­dzi­ny na go­dzi­nę co­raz wię­cej lo­jal­nych do­tąd od­dzia­łów prze­cho­dzi­ło na stro­nę re­wo­lu­cjo­ni­stów. Fak­tem jest też, że wszyst­kich dwu­dzie­stu dwóch lo­kal­nych nie­miec­kich mo­nar­chów oba­lo­no jesz­cze przed for­mal­ną ab­dy­ka­cją ce­sa­rza; kie­dy Lu­dwik III Ba­war­ski wy­my­kał się z pa­ła­cu Wit­tels­ba­chów we mgle, z czte­re­ma cór­ka­mi u boku i pu­deł­kiem cy­gar pod pa­chą – w jego pa­try­mo­nium ogło­szo­no już re­pu­bli­kę ra­dziec­ką. Re­wo­lu­cja nie mia­ła jed­nak żad­nych in­nych ce­lów poza zbu­rze­niem sta­re­go po­rząd­ku. Nie było ani ba­ry­kad, któ­rych moż­na by bro­nić, ani li­nii ognia, któ­re moż­na by ata­ko­wać.

Ten za­męt zna­lazł bez­po­śred­nie od­zwier­cie­dle­nie wśród szlach­ty i człon­ków kor­pu­su ofi­cer­skie­go, bo­le­śnie świa­do­mych utra­ty swo­je­go sta­tu­su na sku­tek odej­ścia naj­wyż­sze­go do­wód­cy. Ofi­ce­ro­wie w prze­szło­ści two­rzy­li nie­mal od­dziel­ną kla­sę i wciąż po­zo­sta­wa­li poza ju­rys­dyk­cją są­dów cy­wil­nych, to­też za­pa­mię­ta­li re­wo­lu­cję przede wszyst­kim jako wy­stą­pie­nie lu­do­we – w cza­sie jego trwa­nia żoł­nie­rze zo­sta­li od­trą­ce­ni i znie­wa­że­ni przez tych, któ­rych chro­ni­li. Do­wód­cy wi­dzie­li, jak kraj po­grą­ża się w cha­osie, roz­pa­da­ją się in­sty­tu­cje pu­blicz­ne, za któ­re wal­czy­li, do­strze­ga­li dez­or­ga­ni­za­cję, fru­stra­cję, głód i nie­do­sta­tek. Co gor­sza, bol­sze­wi­cy, prze­ni­ka­ją­cy do kra­ju i pró­bu­ją­cy oba­lić sta­ry po­rzą­dek, wy­da­wa­li się przej­mo­wać wła­dzę. Do starć sił le­wi­cy z jed­nost­ka­mi woj­ska do­szło w Akwi­zgra­nie, Ko­lo­nii, Es­sen i wie­lu in­nych miej­scach. W Brunsz­wi­ku rada żoł­nie­rzy i ro­bot­ni­ków, wi­ta­ją­ca szwa­dron hu­za­rów po­wra­ca­ją­cy z fron­tu, zo­sta­ła roz­nie­sio­na za swo­je sta­ra­nia.

Kry­tycz­ny mo­ment, de­cy­du­ją­cy o lo­sach nie­miec­kiej ar­mii, na­stą­pił na kil­ka go­dzin przed pod­pi­sa­niem za­wie­sze­nia bro­ni. Spar­ta­ki­ści – nie­miec­cy bol­sze­wi­cy, któ­rzy póź­niej stwo­rzy­li Ko­mu­ni­stycz­ną Par­tię Nie­miec – już gro­ma­dzi­li się na uli­cach Ber­li­na. Wła­dze cy­wil­ne (w ich imie­niu wy­stę­po­wał pre­zy­dent Ebert), bo­jąc się, że go­dzi­ny de­mo­kra­cji są po­li­czo­ne, za­war­ły z nie­miec­kim do­wódz­twem na­czel­nym (re­pre­zen­to­wa­nym przez ge­ne­ra­ła Wil­hel­ma Gröne­ra) układ o współ­pra­cy w stłu­mie­niu bol­sze­wi­zmu, przy­wró­ce­niu po­rząd­ku i utrzy­ma­niu dys­cy­pli­ny woj­sko­wej. To oca­li­ło ar­mię: re­pu­bli­kań­ski rząd – prak­tycz­nie rzecz bio­rąc re­żim re­wo­lu­cyj­ny – po­le­cił ra­dom żoł­nie­rzy, by bez za­strze­żeń po­par­ły ofi­ce­rów, i po trzech mie­sią­cach Zgro­ma­dze­nie Na­ro­do­we ze­bra­ło się w We­ima­rze pod osło­ną woj­ska.

Ab­so­lut­nie nie­zwy­kła była szyb­kość, z jaką ar­mia nie­miec­ka, któ­ra z po­wo­du swo­ich wy­gó­ro­wa­nych am­bi­cji i stra­te­gicz­nych po­ra­żek do­pro­wa­dzi­ła Niem­cy do ta­kie­go upad­ku, wła­ści­wie od­zy­ska­ła uprzy­wi­le­jo­wa­ną po­zy­cję. Cho­ciaż ochot­ni­cze or­ga­ni­za­cje pa­ra­mi­li­tar­ne – fre­ikorp­sy – wy­ko­rzy­sta­no do ochro­ny ob­rad w We­ima­rze i stłu­mie­nia po­wstań spar­ta­ki­stów w mar­cu 1919 roku, to już w maju wła­ści­wa ar­mia była cał­ko­wi­cie zre­or­ga­ni­zo­wa­na i mia­ła 400 tys. prze­szko­lo­nych lu­dzi pod bro­nią.

Niem­cy po­nio­sły jed­nak klę­skę nie tyl­ko na polu bi­twy. Na­ród, któ­ry przed wszyst­ki­mi in­ny­mi na­uczył się czy­nić cno­tę z woj­ny i sta­wiać żoł­nier­skie rze­mio­sło wy­żej niż inne pro­fe­sje, gdy nad­szedł ko­niec, mu­siał szu­kać ko­złów ofiar­nych. Mit, we­dług któ­re­go ar­mia nie­miec­ka była nie­po­ko­na­na w polu, utrzy­my­wał się nie tyl­ko dla­te­go, iż Niem­cy chcie­li w nie­go wie­rzyć, ale rów­nież z tego wzglę­du, że gdy­by inne czyn­ni­ki nie mia­ły de­cy­du­ją­ce­go wpły­wu, klę­ska mi­li­tar­na wy­da­wa­ła­by się mało wia­ry­god­na. Je­śli za „po­ża­ło­wa­nia god­ny wy­nik woj­ny”, jak to spo­koj­nie ujął Hin­den­burg, winy nie po­no­si­ło na­czel­ne do­wódz­two, to lo­gicz­nie rzecz bio­rąc, mu­sia­ła ona le­żeć gdzie in­dziej. Jed­nak gdy skoń­czy­ła się woj­na i za­czę­ły się wza­jem­ne oskar­że­nia, wy­da­wa­ło się, że na­czel­ne do­wódz­two, któ­re w le­cie 1918 roku nie do­pusz­cza­ło cy­wil­ne­go rzą­du do wie­dzy o praw­dzi­wych per­spek­ty­wach woj­ny, au­ten­tycz­nie nie zda­wa­ło so­bie spra­wy z tego, iż za­ła­ma­nie ma­chi­ny wo­jen­nej – tej zło­żo­nej syn­te­zy uzbro­je­nia, lu­dzi i du­cha bo­jo­we­go – wy­ni­ka­ło w rów­nym stop­niu z błęd­nej po­li­ty­ki go­spo­dar­czej, jak i z in­nych czyn­ni­ków.

Bar­dzo moż­li­we – nie ma po­wo­du, by w to wąt­pić – że w 1914 roku li­czo­no na krót­ką woj­nę i szyb­kie zwy­cię­stwo. Ta­kie ocze­ki­wa­nia oraz per­spek­ty­wa od­szko­do­wań wo­jen­nych od en­ten­ty mo­gły uza­sad­niać tym­cza­so­we odej­ście, na­wet bar­dzo eks­tra­wa­ganc­kie, od zna­nych re­guł za­rzą­dza­nia fi­nan­sa­mi. Ko­rzy­ści z pod­bo­ju mo­gły znacz­nie prze­wyż­szać stra­ty wy­ni­ka­ją­ce z krót­ko­trwa­łe­go wpro­wa­dze­nia au­tar­kii: Niem­cy wprost za­po­wia­da­ły, że za­mie­rza­ją prze­jąć fran­cu­skie ko­lo­nie. Nie­mniej jed­nak fakt, iż tę samą po­li­ty­kę mo­ne­tar­ną pro­wa­dzo­no bez więk­szych zmian nie tyl­ko wte­dy, gdy sta­ło się ja­sne, że szyb­kie zwy­cię­stwo jest nie­moż­li­we (wła­dze mo­gły o tym nie wie­dzieć), ale też kie­dy na­stał po­kój, i w ko­lej­nych la­tach, zda­wał­by się prze­czyć temu, iż nie­miec­ka in­fla­cja była skut­kiem za­sto­so­wa­nia do­raź­nych środ­ków. Cho­ciaż więc bank­no­ty sta­no­wi­ły praw­ny śro­dek płat­ni­czy od 1910 roku – tak, rze­czy­wi­ście była: w czę­ści wy­ni­ka­ło to z po­sia­da­nia sa­mo­wol­nej ar­mii, któ­ra dą­ży­ła do woj­ny, oraz fe­de­ral­ne­go par­la­men­tu, któ­ry, mimo ogra­ni­czo­nych upraw­nień w sto­sun­ku do po­szcze­gól­nych mo­nar­chii wcho­dzą­cych w skład ce­sar­stwa, mu­siał zna­leźć pie­nią­dze, żeby za nią za­pła­cić.

Pierw­szy etap in­fla­cji miał miej­sce pod rzą­da­mi nie­ja­kie­go Kar­la Helf­fe­ri­cha, mi­ni­stra fi­nan­sów w la­tach 1915–1917. Przed ro­kiem 1914 po­li­ty­kę kre­dy­to­wą Ban­ku Rze­szy (Re­ichs­bank) re­gu­lo­wa­ło Pra­wo ban­ko­we z 1875 roku, zgod­nie z któ­rym co naj­mniej jed­na trze­cia emi­to­wa­nych bank­no­tów mu­sia­ła mieć po­kry­cie w zło­cie, a resz­ta w zdys­kon­to­wa­nych trzy­mie­sięcz­nych we­kslach, od­po­wied­nio gwa­ran­to­wa­nych. W sierp­niu 1914 roku pod­ję­to dzia­ła­nia, by za­pła­cić za woj­nę oraz chro­nić kra­jo­we re­zer­wy zło­ta. Ten dru­gi cel zo­stał osią­gnię­ty dzię­ki pro­ste­mu za­bie­go­wi za­wie­sze­nia wy­ku­pu w zło­cie bank­no­tów emi­to­wa­nych przez Bank Rze­szy. Spo­so­bem na zre­ali­zo­wa­nie pierw­sze­go celu było za­ło­że­nie ban­ków kre­dy­to­wych, któ­re mia­ły zdo­by­wać pie­nią­dze, po pro­stu je dru­ku­jąc. Ban­ki kre­dy­to­we mia­ły udzie­lać po­ży­czek biz­ne­so­wi, kra­jom związ­ko­wym, mia­stom i no­wym kor­po­ra­cjom wo­jen­nym, a po­nad­to po­ży­czać środ­ki na za­kup ob­li­ga­cji wo­jen­nych. Bank­no­ty dru­ko­wa­ne przez ban­ki kre­dy­to­we – o no­mi­na­łach od 1 do 50 ma­rek – mia­ły być uzna­wa­ne za praw­ny śro­dek płat­ni­czy; te, któ­rych nie prze­jął Bank Rze­szy, zo­sta­ły na­tych­miast wpro­wa­dzo­ne do obie­gu. Jed­nak naj­bar­dziej zło­wiesz­cze oka­za­ło się przy­zwo­le­nie na to, by bank cen­tral­ny Rze­szy po­kry­wał emi­sję bank­no­tów trzy­mie­sięcz­ny­mi we­ksla­mi skar­bo­wy­mi, tak że moż­na było re­dy­skon­to­wać nie­ogra­ni­czo­ne ilo­ści, za­bez­pie­cza­jąc je pa­pie­ro­wym pie­nią­dzem.

Tak wła­śnie, roz­myśl­nie i pro­sto, rząd pla­no­wał sfi­nan­so­wać woj­nę – nie przez po­dat­ki, tyl­ko przez po­życz­ki – a dru­ko­wa­nie pie­nię­dzy mia­ło za­spo­ka­jać po­trze­by rzą­du i ro­sną­cy po­pyt na kre­dyt w pry­wat­nym biz­ne­sie. Wpły­wy z po­dat­ków mia­ły nie od­gry­wać naj­mniej­szej roli w po­kry­wa­niu kosz­tów woj­ny przed 1916 ro­kiem. Wpro­wa­dzo­na przez en­ten­tę blo­ka­da państw cen­tral­nych spra­wi­ła, że Niem­cy, któ­re wcze­śniej, w cią­gu po­nad pół wie­ku, sta­ły się kra­jem głów­nie han­dlo­wym, nie mo­gły zro­bić nic in­ne­go, jak tyl­ko zno­wu oprzeć się je­dy­nie na wła­snych za­so­bach, pro­wa­dząc naj­bar­dziej nisz­czy­ciel­ską woj­nę w hi­sto­rii. Te re­zer­wy mu­sia­ły się nie­uchron­nie skoń­czyć. Py­ta­nie brzmia­ło: kie­dy zo­sta­nie wy­sta­wio­ny ra­chu­nek i kto za nie­go za­pła­ci.

Wszyst­kie wy­dat­ki wo­jen­ne Nie­miec wy­nio­sły 164 mld ma­rek, ale po­nie­waż w cza­sie woj­ny siła na­byw­cza tej wa­lu­ty sta­le ma­la­ła, od­po­wia­da­ło to je­dy­nie oko­ło 110 mld przed­wo­jen­nych ma­rek (czy­li oko­ło 5,5 mld fun­tów): za­sa­da „Mark gle­ich Mark” sta­ła się fik­cją. Ob­li­ga­cje wo­jen­ne były naj­waż­niej­szym źró­dłem tych pie­nię­dzy, ich osiem emi­sji za­pew­ni­ło trzy pią­te ca­łej sumy. Resz­tę po­kry­ły ban­ki kre­dy­to­we, chęt­nie przyj­mu­ją­ce skar­bo­we we­ksle (we­ksle o war­to­ści nie­mal 30 mld ma­rek poza koń­cze­niu woj­ny były nadal trzy­ma­ne poza Ban­kiem Rze­szy), a tak­że po­dat­ki.

To ostat­nie źró­dło zda­wa­ło się jed­nak nie pa­so­wać do ca­łej kon­cep­cji. W mar­cu 1915 roku Helf­fe­rich ogło­sił w Re­ich­sta­gu, że woj­na bę­dzie fi­nan­so­wa­na wy­łącz­nie z po­ży­czek – tak że nie­wiel­ka kwo­ta wpły­wów po­dat­ko­wych po­zy­ska­nych na ten cel, naj­pierw z po­dat­ku od do­cho­dów wo­jen­nych i po­dat­ku ob­ro­to­we­go, a póź­niej z po­dat­ku wę­glo­we­go i trans­por­to­we­go, wy­no­si­ła mniej niż 8 mld ma­rek rocz­nie na­wet w 1917 roku. Suma ta nie po­kry­wa­ła ani po­nad­pla­no­wych wy­dat­ków spo­wo­do­wa­nych przez in­fla­cję, ani na­wet ob­cią­żeń z ty­tu­łu od­se­tek za dług wo­jen­ny: za­tem koszt woj­ny prze­kra­czał wpły­wy, a ilość pie­nię­dzy w obie­gu była w 1917 roku pięć razy więk­sza niż w 1913. Gdy z dnia na dzień zmniej­sza­ła się do­stęp­ność ar­ty­ku­łów pierw­szej po­trze­by, pie­nię­dzy na ich za­kup było od­po­wied­nio co­raz wię­cej. Kie­dy za­czę­ły roz­kwi­tać spe­ku­la­cje wo­jen­ne – po­da­tek od zy­sków z woj­ny był je­dy­nie po­li­tycz­nym ge­stem, i do tego nie­sku­tecz­nym, a nie po­waż­ną in­no­wa­cją fi­skal­ną – wpływ ban­ków na całą go­spo­dar­kę pro­por­cjo­nal­nie się zmniej­szył. Na­wet gdy­by Niem­cy nie prze­gra­ły woj­ny, to po 1918 roku cze­ka­ło­by je trud­ne za­da­nie na­pra­wy swo­ich fi­nan­sów.

Dr Hjal­mar Schacht, któ­ry póź­niej jako pre­zes Ban­ku Rze­szy ra­to­wał z opre­sji Re­pu­bli­kę We­imar­ską, a jesz­cze póź­niej two­rzył po­tę­gę fi­nan­so­wą hi­tle­row­skich Nie­miec, w ten spo­sób opi­sy­wał błę­dy Helf­fe­ri­cha:

Niem­cy sta­ra­ły się po­kryć ko­lo­sal­ne kosz­ty woj­ny, na­wo­łu­jąc lu­dzi do po­świę­ce­nia. „Od­da­łem zło­to na że­la­zo” – brzmiał slo­gan za­chę­ca­ją­cy do prze­ka­zy­wa­nia zło­tych ozdób i bi­żu­te­rii. „In­we­stuj w ob­li­ga­cje wo­jen­ne” – gło­sił apel do pa­trio­tycz­ne­go po­czu­cia obo­wiąz­ku wszyst­kich klas spo­łecz­nych. Ko­lej­ne emi­sje ob­li­ga­cji wo­jen­nych stop­nio­wo prze­mie­nia­ły więk­szą część pry­wat­nych nie­miec­kich for­tun w pa­pie­ro­we rosz­cze­nia wo­bec pań­stwa. Nasi wro­go­wie, zwłasz­cza Wiel­ka Bry­ta­nia, po­szli inną dro­gą. Kosz­ty woj­ny po­kry­wa­li wpły­wa­mi z po­dat­ków na­kła­da­nych głów­nie na te bran­że i gru­py, dla któ­rych woj­na ozna­cza­ła do­brą ko­niunk­tu­rę. Bry­tyj­ska po­li­ty­ka po­dat­ko­wa oka­za­ła się spo­łecz­nie bar­dziej spra­wie­dli­wa niż nie­miec­ka po­li­ty­ka ob­li­ga­cji wo­jen­nych, któ­re stra­ci­ły war­tość po woj­nie.

Gdy kosz­tow­na ma­chi­na wo­jen­na z mo­zo­łem po­su­wa­ła się do przo­du, pro­wa­dzo­na po­li­ty­ka i oko­licz­no­ści osła­bi­ły fi­nan­so­wy in­stynkt na­ro­du nie­miec­kie­go, zwłasz­cza tych klas, któ­re mia­ły naj­wię­cej do stra­ce­nia. Wszyst­kie nie­miec­kie gieł­dy pa­pie­rów war­to­ścio­wych za­mknię­to na czas woj­ny, za­tem nie­zna­ny po­zo­sta­wał wpływ po­li­ty­ki Ban­ku Rze­szy na ry­nek ak­cji. Co wię­cej, nie pu­bli­ko­wa­no kur­sów wy­mia­ny wa­lut i tyl­ko ci, któ­rzy mie­li kon­takt z neu­tral­ny­mi ryn­ka­mi, ta­ki­mi jak Am­ster­dam i Zu­rych, mo­gli od­gad­nąć, co się dzie­je. Nig­dy nie było wia­do­mo, w ja­kim stop­niu gwał­tow­ny wzrost cen kra­jo­wych wy­ni­ka z dzia­łań go­spo­dar­czych i nie­do­bo­rów wo­jen­nych, w ja­kim zaś z in­fla­cji – a zna­cze­nie tych ofi­cjal­nych cen jesz­cze trud­niej było roz­szy­fro­wać ze wzglę­du na dużo wyż­sze staw­ki obo­wią­zu­ją­ce na czar­nym ryn­ku. Do­pie­ro gdy woj­na się skoń­czy­ła i cen­zu­ra zo­sta­ła znie­sio­na – choć blo­ka­da alian­tów nadal trwa­ła – dla wszyst­kich sta­ło się ja­sne, że Niem­cy spo­tka­ła ka­ta­stro­fa go­spo­dar­cza nie­mal tak dru­zgo­cą­ca jak klę­ska mi­li­tar­na.

Z na­sta­niem po­ko­ju Niem­cy w koń­cu przej­rze­li na oczy, ale nie zna­czy to wca­le, że trud­no­ści i nie­spra­wie­dli­wo­ści wy­wo­ła­ne in­fla­cją wo­jen­ną prze­szły nie­zau­wa­żo­ne. Pa­skar­stwo sta­no­wi­ło tyl­ko jed­no ze źró­deł ro­sną­ce­go nie­za­do­wo­le­nia spo­łecz­ne­go. Wie­le szkód spo­wo­do­wa­ło też roz­re­gu­lo­wa­nie sta­re­go mo­de­lu róż­nic w pła­cach. W sierp­niu 1921 roku, z per­spek­ty­wy pra­wie dwóch lat od koń­ca woj­ny, ga­ze­ta „Vos­si­sche Ze­itung” pi­sa­ła:

Na­sza po­raż­ka mi­li­tar­na wy­ni­ka­ła z fak­tu, że na każ­dy ty­siąc żoł­nie­rzy w oko­pach dwu­krot­nie wię­cej de­zer­te­rów i de­kow­ni­ków po­zo­sta­wa­ło w do­mach. De­zer­te­rów mo­ty­wo­wa­ły bar­dziej kwe­stie eko­no­micz­ne niż mi­li­tar­ne. Wzrost cen był głów­nym po­wo­dem nę­dzy ro­dzin żoł­nie­rzy. […] Jako pierw­si ucier­pie­li ci, któ­rzy nie mie­li udzia­łu w po­wszech­nym wzro­ście do­cho­dów pa­pie­ro­wych, żoł­nie­rze, któ­rzy nie sko­rzy­sta­li na pod­nie­sie­niu wy­na­gro­dzeń, zwięk­sze­niu zy­sków han­dlo­wych i roz­wo­ju prze­my­słu wo­jen­ne­go,

[…] oni zda­wa­li so­bie spra­wę z tego, że sy­tu­acja ich oraz ich ro­dzin bę­dzie po woj­nie bez­na­dziej­na. Stąd ta apa­tycz­na, po­sęp­na po­sta­wa żoł­nie­rzy na prze­pust­kach w ostat­nich la­tach woj­ny.

In­ny­mi sło­wy, na­wet w cza­sach woj­ny in­fla­cja od­bi­ja­ła się nie­ko­rzyst­nie na mo­ra­le na­ro­du. „Mu­szą ist­nieć lu­dzie, któ­rzy mają po­ży­tek z woj­ny”2, stwier­dził je­den z mło­dych żoł­nie­rzy w po­wie­ści Re­ma­rque’a Na za­cho­dzie bez zmian, a na ostat­nich jej stro­nach pa­dły gorz­kie sło­wa: „Wła­ści­cie­le fa­bryk w Niem­czech sta­li się bo­ga­cza­mi – nam dy­zen­te­ria rznie kisz­ki”3. Ga­ze­ta do­pa­try­wa­ła się winy za ten stan rze­czy tam, gdzie rze­czy­wi­ście przy­najm­niej czę­ścio­wo na­le­ża­ło jej szu­kać:

Te­raz trze­ba przy­znać, że co do za­sa­dy przy­czy­ną de­pre­cja­cji i utra­ty siły na­byw­czej mar­ki nie był ani bi­lans han­dlo­wy w cza­sie woj­ny, ani oce­na na­szej sy­tu­acji mi­li­tar­nej za gra­ni­cą, lecz wy­ko­rzy­sta­nie na­szej wa­lu­ty do tego, aby za­pew­nić wpły­wy skar­bo­wi pań­stwa, co ozna­cza­ło fik­cyj­ny wzrost do­cho­du kra­jo­we­go. Emi­tu­jąc mi­liar­dy w po­sta­ci opłat nad­zwy­czaj­nych, ob­li­ga­cji wo­jen­nych, we­ksli skar­bo­wych, i tak da­lej, bez ścią­ga­nia z obie­gu od­po­wied­nich kwot w for­mie po­dat­ków, pań­stwo nie­ustan­nie two­rzy­ło nowy do­chód pa­pie­ro­wy, pod­czas gdy re­al­ne bo­gac­two na­ro­do­we stop­nio­wo wy­czer­py­wa­ła woj­na.

Już sama woj­na była do­sta­tecz­nie cięż­kim cio­sem dla nie­miec­kiej go­spo­dar­ki. Po­sta­no­wie­nia trak­ta­tu ro­zej­mo­we­go, a po­tem po­ko­jo­we­go, wstrzą­snę­ły jej pod­sta­wa­mi. 11 li­sto­pa­da 1918 roku w Com­pi­ègne ocze­ki­wa­no ta­kich wa­run­ków jak od­da­nie nie­miec­kiej flo­ty, wy­co­fa­nie się z Al­za­cji i Lo­ta­ryn­gii oraz na­tych­mia­sto­we wyj­ście wojsk nie­miec­kich z Bel­gii i Fran­cji. Trud­niej było prze­łknąć prze­ka­za­nie nie­miec­kich ko­lo­nii w Afry­ce oraz oku­pa­cję Nad­re­nii przez alian­tów. Jed­nak po­sta­no­wie­nie, że blo­ka­da państw cen­tral­nych bę­dzie trwa­ła, do­pó­ki nie zo­sta­ną uzgod­nio­ne i pod­pi­sa­ne wa­run­ki po­ko­jo­we, ude­rzy­ło w nie­miec­kie spo­łe­czeń­stwo naj­bar­dziej. Sza­co­wa­no, że po­ziom ży­cia w Niem­czech spadł o oko­ło po­ło­wę w sto­sun­ku do tego sprzed woj­ny. Zna­mien­ne, iż pierw­sza de­mon­stra­cja re­wo­lu­cyj­na w Mo­na­chium, gdzie 7 li­sto­pa­da 100 tys. osób wy­szło na uli­ce, zo­sta­ła wy­wo­ła­na przez wzrost ceny li­tra piwa o 6 fe­ni­gów. Nie tyl­ko żoł­nie­rze po­bo­ro­wi stra­ci­li cier­pli­wość.

Gdy w paź­dzier­ni­ku 1918 roku ge­ne­rał Erich Lu­den­dorff na­gle ogło­sił, że trze­ba za­wrzeć ro­zejm na prak­tycz­nie każ­dych wa­run­kach, dyk­ta­tu­ra mi­li­tar­na w Niem­czech upa­dła, a ko­ali­cja So­cjal­de­mo­kra­tycz­nej Par­tii Nie­miec (SPD), Po­stę­po­wej Par­tii Lu­do­wej i Nie­miec­kiej Par­tii Cen­trum, któ­ra ści­śle współ­pra­co­wa­ła w Re­ich­sta­gu przez więk­szą część po­przed­nich dwóch lat, nie­spo­dzie­wa­nie zna­la­zła się u wła­dzy i mu­sia­ła wziąć na sie­bie od­po­wie­dzial­ność za ra­to­wa­nie sy­tu­acji. Tam­tej je­sie­ni, mi­ja­ją­cej w at­mos­fe­rze anar­chii, rząd w spo­sób nie­unik­nio­ny stał się obiek­tem nie­mal na­tych­mia­sto­wych ata­ków ze wszyst­kich stron. Swo­ją nową rolę – rzą­du re­wo­lu­cji (choć nie był szcze­gól­nie re­wo­lu­cyj­ny) – przy­jął z nie­po­ko­jem. Pro­kla­ma­cja re­pu­bli­ki sta­no­wi­ła w pew­nym stop­niu dzia­ła­nie obron­ne przed bol­sze­wic­ką falą. Na le­wi­cy nie­za­leż­ni so­cja­li­ści zo­sta­li zra­że­ni po­wta­rza­ją­cą się go­to­wo­ścią SPD do gło­so­wa­nia za kre­dy­ta­mi wo­jen­ny­mi, na­to­miast spar­ta­ki­ści chcie­li przejść z jed­nej skraj­no­ści w dru­gą i wy­stę­po­wa­li prze­ciw­ko rzą­dom par­la­men­tar­nym. Na pra­wi­cy nie da­rzo­no re­pu­bli­ki mi­ło­ścią, a w każ­dym ra­zie fakt, że Ma­thias Erz­ber­ger, przy­wód­ca Par­tii Cen­trum, pod­pi­sał trak­tat ro­zej­mo­wy, sta­wiał go na cał­ko­wi­cie stra­co­nej po­zy­cji.

W stycz­niu 1919 roku od­by­ły się pierw­sze od 1912 roku wy­bo­ry do Re­ich­sta­gu. Gło­so­wa­nie, w któ­rym wzię­ło udział po­nad 30 mln wy­bor­ców (prze­szło 80 pro­cent upraw­nio­nych), przy­nio­sło ko­ali­cję, któ­ra mia­ła skon­fron­to­wać się z wa­run­ka­mi po­ko­jo­wy­mi przed­sta­wio­ny­mi w czerw­cu przez alian­tów. Naj­waż­niej­szy ele­ment ko­ali­cji sta­no­wi­ła nowa Nie­miec­ka Par­tia De­mo­kra­tycz­na (DDP), i to wła­śnie de­mo­kra­ci byli głów­ny­mi au­to­ra­mi ukoń­czo­nej w sierp­niu kon­sty­tu­cji we­imar­skiej. Sir John Whe­eler-Ben­nett4 pi­sał w 1919 roku, że na­ro­do­wi nie­miec­kie­mu bra­ku­je już zdol­no­ści fi­zycz­nych i mo­ral­nych, aby da­lej sta­wiać opór.

Nie mie­li siły, by prze­ło­żyć swo­ją nie­na­wiść na ak­tyw­ny opór. Za­miast tego pie­lę­gno­wa­li ją w ser­cu, ogrze­wa­jąc się ogniem swo­ich uraz.

Pod­sy­ca­ły ten ogień wa­run­ki trak­ta­tu wer­sal­skie­go. Alian­ci wy­su­nę­li je wła­ści­wie bez żad­nych uprzed­nich kon­sul­ta­cji, lecz nie­miec­ki rząd i tak mu­siał je przy­jąć pod groź­bą dal­szych cięż­kich sank­cji. Do­tąd Niem­cy łu­dzi­ły się, że po­kój bę­dzie opar­ty na słyn­nych czter­na­stu punk­tach pre­zy­den­ta Wil­so­na i że za­sa­da na­ro­do­we­go sa­mo­okre­śle­nia nada kształt przy­szłej Eu­ro­pie. Uwa­ża­no, iż samo znie­sie­nie sta­re­go re­żi­mu spra­wi, że nie­przy­ja­cie­le za­pro­po­nu­ją zno­śne wa­run­ki; jed­nak w tych kal­ku­la­cjach nie bra­no pod uwa­gę de­ter­mi­na­cji Fran­cu­zów – wy­ni­ka­ją­cej z lęku, pra­gnie­nia ze­msty lub dą­że­nia do ka­rzą­cej spra­wie­dli­wo­ści – by za­po­biec ja­kie­mu­kol­wiek od­ro­dze­niu się Nie­miec.

Trak­tat wer­sal­ski ode­brał Niem­com nie tyl­ko ko­lo­nie, ale też jed­ną siód­mą przed­wo­jen­ne­go te­ry­to­rium – na pół­no­cy, po­łu­dniu, wscho­dzie i za­cho­dzie – oraz jed­ną dzie­sią­tą lud­no­ści. Na jego mocy Al­za­cja i Lo­ta­ryn­gia wró­ci­ły do Fran­cji, któ­ra mia­ła oku­po­wać Nad­re­nię i przez pięt­na­ście lat wy­ko­rzy­sty­wać wę­giel z Za­głę­bia Sa­ary; po­tem o przy­szło­ści tego te­ry­to­rium – a tak­że Gór­ne­go Ślą­ska – miał za­de­cy­do­wać ple­bi­scyt.

Kon­se­kwen­cje tych strat dla go­spo­dar­ki nie­miec­kiej były oczy­wi­ście ogrom­ne – po­dob­nie jak skut­ki wy­mo­gu, by zmniej­szyć ar­mię do jed­nej czwar­tej jej wiel­ko­ści, po­nie­waż ozna­cza­ło to, że po­nad ćwierć mi­lio­na wię­cej zde­mo­bi­li­zo­wa­nych żoł­nie­rzy tra­fi na ry­nek pra­cy. Na­le­ża­ło zna­leźć dla nich za­trud­nie­nie bez wzglę­du na kosz­ty, a przy­najm­niej tak kal­ku­lo­wa­no. Za­po­wie­dzią nie­szczę­ścia były klau­zu­le, któ­re obar­cza­ły Niem­cy od­po­wie­dzial­no­ścią za woj­nę i za­wie­ra­ły żą­da­nia ko­lo­sal­nych re­pa­ra­cji – w pie­nią­dzach i w na­tu­rze – na po­kry­cie kosz­tów po­nie­sio­nych przez alian­tów. Dało się to zno­wu za­uwa­żyć w 1945 roku – po­czu­cie winy za woj­nę nie ist­nia­ło wcze­śniej w nie­miec­kiej świa­do­mo­ści. Gdy w maju 1919 roku opu­bli­ko­wa­no w Ber­li­nie wa­run­ki po­ko­jo­we, na­stą­pi­ła re­ak­cja. Upadł rząd, a nowy w koń­cu ugiął się i przy­stał na ul­ti­ma­tum alian­tów. Cho­ciaż pierw­szy par­la­ment we­imar­ski dzia­łał jesz­cze z tru­dem przez ko­lej­ny rok, wy­glą­da­ło to tak, jak­by ogrom­ne osu­wi­sko za­blo­ko­wa­ło dro­gę do oży­wie­nia go­spo­dar­cze­go.

W ten spo­sób w cią­gu kil­ku mie­się­cy od za­wie­sze­nia bro­ni za­ist­nia­ły wszyst­kie ele­men­ty ko­niecz­ne do naj­bar­dziej dru­zgo­cą­ce­go za­ła­ma­nia mo­ne­tar­ne­go, ja­kie kie­dy­kol­wiek zda­rzy­ło się w uprze­my­sło­wio­nym kra­ju. Ze znacz­nie zre­du­ko­wa­ny­mi za­so­ba­mi prze­my­sło­wy­mi i zmniej­szo­ną siłą ro­bo­czą5, bez­na­dziej­nie ob­cią­żo­ne nie­zno­śnym brze­mie­niem re­pa­ra­cji wo­jen­nych, roz­cią­gnię­tych na bli­żej nie­okre­ślo­ną przy­szłość, Niem­cy pró­bo­wa­ły sta­nąć na tym grzą­skim grun­cie, któ­ry same so­bie przy­go­to­wa­ły – na fi­nan­so­wych i fi­skal­nych re­gu­la­cjach Helf­fe­ri­cha.

Tym­cza­sem war­tość mar­ki sta­ła się ba­ro­me­trem za­rów­no mię­dzy­na­ro­do­we­go za­ufa­nia do Nie­miec, jak i na­ro­do­wej roz­pa­czy miesz­kań­ców tego kra­ju. Przed woj­ną sto­su­nek war­to­ści mar­ki do fun­ta szter­lin­ga wy­no­sił 20 do 1. Po woj­nie, w grud­niu 1918 roku, za jed­ne­go fun­ta moż­na było do­stać 43 mar­ki. Przed przy­ję­ciem wa­run­ków trak­ta­tu wer­sal­skie­go w czerw­cu 1919 roku funt kosz­to­wał 60 ma­rek – ale w grud­niu 1919 roku był wart już 185 ma­rek. Śred­nia de­pre­cja­cja z cza­sów woj­ny na po­zio­mie oko­ło 20 pro­cent rocz­nie za­czę­ła spra­wiać wra­że­nie trwa­łe­go zja­wi­ska.

2. Zatracone ulice

Trak­tat wer­sal­ski osła­bił Niem­cy i zmniej­szył ich te­ry­to­rium, spra­wił jed­nak, że sta­ły się jed­no­li­tym pań­stwem. Rów­no­le­głe trak­ta­ty po­ko­jo­we z Sa­int Ger­ma­in i Tria­non nie tyl­ko roz­mon­to­wa­ły całe im­pe­rium Habs­bur­gów, ale zre­du­ko­wa­ły Au­strię i Wę­gry do ułam­ka tego, czym były wcze­śniej, idąc znacz­nie da­lej, niż wy­ma­ga­ła tego za­sa­da na­ro­do­we­go sa­mo­okre­śle­nia państw bę­dą­cych suk­ce­so­ra­mi im­pe­rium. Oba pań­stwa utra­ci­ły ogrom­ne ob­sza­ry i mi­lio­ny oby­wa­te­li – nie­miec­ka Au­stria głów­nie na rzecz no­wej Cze­cho­sło­wa­cji, a Wę­gry przede wszyst­kim na ko­rzyść Ru­mu­nii. Wie­deń, nie­gdyś sto­li­ca ce­sar­stwa, stał się na­gle ogrom­nym mia­stem bez od­po­wied­nie­go za­ple­cza, któ­re mo­gło­by je utrzy­my­wać – a tej po­zo­sta­ło­ści im­pe­rium nie wol­no było uczy­nić je­dy­ne­go kro­ku ma­ją­ce­go go­spo­dar­czy sens, czy­li po­łą­czyć się z Niem­ca­mi. Re­wo­lu­cja po­zba­wi­ła ce­sa­rza Ka­ro­la tro­nu w Wied­niu i dała wła­dzę re­pu­bli­kań­skie­mu rzą­do­wi. W Bu­da­pesz­cie na­to­miast po re­wo­lu­cji bol­sze­wic­kiej Beli Kuna na­stą­pi­ła kontr­re­wo­lu­cja i – na po­cząt­ku 1920 roku – re­gen­cja Hor­thy­ego.

Los Au­stria­ków, a zwłasz­cza Wie­deń­czy­ków, oka­zał się po woj­nie za­iste ża­ło­sny. Wę­gry, gdy­by tyl­ko chło­pi chęt­niej dzie­li­li się plo­na­mi z gło­du­ją­cy­mi miesz­cza­na­mi, by­ły­by sa­mo­wy­star­czal­ne pod wzglę­dem ar­ty­ku­łów pierw­szej po­trze­by. In­a­czej wy­glą­da­ło to w szcząt­ko­wej Au­strii, gdzie chłód i głód roz­pa­no­szy­ły się na do­bre w cza­sie pierw­szej po­wo­jen­nej zimy, a po­wra­ca­ją­cy żoł­nie­rze, po­ko­na­ni, wście­kli i wy­czer­pa­ni, byli jesz­cze bar­dziej niż w Niem­czech po­dat­ni na wpły­wy pod­że­ga­czy. Czę­sto Wie­deń wraz z naj­bliż­szym oto­cze­niem we­ge­to­wał tyl­ko dzię­ki temu, cze­go Niem­cy mia­ły w nad­mia­rze, a nie było tego wie­le. W efek­cie ko­ro­na au­striac­ka w pierw­szych la­tach po woj­nie tra­ci­ła na war­to­ści znacz­nie szyb­ciej niż mar­ka i mia­ła jesz­cze mniej­sze szan­se na uzdro­wie­nie.

Z po­li­tycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia Au­stria znaj­do­wa­ła się w roz­pacz­li­wym sta­nie i na próż­no li­czy­ła na to, że nowy rząd bę­dzie umiał przy­wró­cić po­rzą­dek i do­bro­byt. G.M. Young przy­je­chał do Wied­nia w 1920 roku i po 18 mie­sią­cach tak pi­sał do bry­tyj­skie­go mi­ni­ster­stwa fi­nan­sów (ten frag­ment spra­wił, że lord Cur­zon, mi­ni­ster spraw za­gra­nicz­nych, do któ­re­go ten tekst tra­fił, po­pro­sił o nad­sy­ła­nie ko­lej­nych ra­por­tów):

Ze sto­li­cy wiel­kie­go – sta­no­wią­ce­go do­tąd dzie­dzic­two wiel­kiej dy­na­stii – ce­sar­stwa trak­tat z Sa­int Ger­ma­in uczy­nił re­pu­bli­kę. Przy­najm­niej for­mal­nie obar­czył od­po­wie­dzial­no­ścią za kosz­ty wiel­kiej woj­ny tę dziw­ną spo­łecz­ną mie­sza­ni­nę ban­kie­rów i chło­pów. W tym świe­cie po­zo­rów nie za­wsze jest ła­two, na­wet ob­co­kra­jow­co­wi, sku­pić się na re­aliach no­wej sy­tu­acji. Wie­lu miej­sco­wym urzęd­ni­kom i po­li­ty­kom do­tąd się to nie uda­je. […] Nie­mal wszyst­kie bu­dyn­ki mi­ni­ste­rial­ne mo­nar­chii nadal funk­cjo­nu­ją, są oświe­tla­ne, ogrze­wa­ne, sprzą­ta­ne itd. dla urzęd­ni­ków re­pu­bli­ki za­miesz­ki­wa­nej przez za­le­d­wie 6 mln oby­wa­te­li. Rzy­mia­nin, któ­ry uro­dził się za Teo­do­zju­sza, a umarł za Ro­mu­lu­sa Au­gu­stu­lu­sa, miał sie­dem­dzie­siąt lat, by prze­żyć ta­kie zmia­ny, ja­kie w Au­strii do­ko­na­ły się w cią­gu za­le­d­wie trzech.

Kon­sty­tu­cja tego kra­ju usta­na­wia swe­go ro­dza­ju su­per­de­mo­kra­cję, tak wy­my­ślo­ną, by każ­dy miał jak naj­mniej wła­dzy. Lan­dy prze­ciw­sta­wia­ją się fe­de­ra­cji; rząd fe­de­ra­cyj­ny nie śmie ko­rzy­stać z eko­no­micz­nej bro­ni, jaką daje mu ich ban­kruc­two. Pre­zy­dent jest fi­gu­rą czy­sto ce­re­mo­nial­ną – otwie­ra wy­sta­wy kwia­tów i uzna­je nie­ślub­ne dzie­ci. Nie mia­nu­je mi­ni­strów (na­wet for­mal­nie) i nie może roz­wią­zać par­la­men­tu. Rząd tak­że nie może tego zro­bić. Z praw­ne­go punk­tu wi­dze­nia par­la­ment ma naj­więk­szą wła­dzę – w gło­so­wa­niu usta­na­wia rząd i sam de­cy­du­je o swo­im roz­wią­za­niu. W isto­cie wszyst­kie spra­wy są za­ła­twia­ne przez sta­ły ko­mi­tet, o któ­rym opi­nia pu­blicz­na nie­wie­le sły­szy, lub, jesz­cze le­piej, w klu­bach i na ze­bra­niach par­tyj­nych – o któ­rych sły­szy w każ­dym ra­zie bar­dzo nie­wie­le praw­dy. […] Par­tie po­li­tycz­ne łą­czą w so­bie naj­bar­dziej nie­po­żą­da­ne ele­men­ty an­giel­skich to­wa­rzystw uczel­nia­nych z tym, co naj­gor­sze w Bry­tyj­skim To­wa­rzy­stwie Me­dycz­nym; mógł­bym też do­dać, że spo­sób my­śle­nia pan­ger­ma­ni­stów sta­le przy­wo­dzi mi na myśl men­tal­ność aku­szer­ki.

Praw­da jest taka, że Au­stria była cał­ko­wi­cie nie­przy­go­to­wa­na na przy­ję­cie za­awan­so­wa­ne­go sys­te­mu par­la­men­tar­ne­go, jaki przy­nio­sła jej re­wo­lu­cja.

Tak wy­glą­da­ło in­sty­tu­cjo­nal­ne tło ogrom­nej masy ludz­kie­go nie­szczę­ścia. W mo­men­cie wy­bu­chu woj­ny ko­ro­na au­striac­ka była nie­mal rów­na mar­ce. Pod ko­niec woj­ny in­fla­cja zróż­ni­co­wa­ła te dwie wa­lu­ty, na zde­cy­do­wa­ną nie­ko­rzyść ko­ro­ny. W obu przy­pad­kach ceny ofi­cjal­ne rzad­ko od­zwier­cie­dla­ły te obo­wią­zu­ją­ce na czar­nym ryn­ku, któ­ry dla wie­lu lu­dzi w Wied­niu, gdzie pa­no­wał po­waż­ny nie­do­bór żyw­no­ści, sta­no­wił je­dy­ne źró­dło za­opa­trze­nia. Tak więc w 1914 roku w Wied­niu ki­lo­gram naj­lep­szej mąki pszen­nej kosz­to­wał 44 ha­le­rze (rów­no­war­tość oko­ło 6 sta­rych pen­sów), na­to­miast w grud­niu 1918 roku, gdy nie moż­na było jej nig­dzie do­stać, za bli­żej nie­okre­ślo­ną sub­stan­cję ma­ją­cą słu­żyć za mąkę pła­co­no w nie­le­gal­nym ob­ro­cie 22 ko­ro­ny za ki­lo­gram – czy­li do­kład­nie 50 razy wię­cej.

W 1914 roku funt szter­ling miał war­tość oko­ło 25 ko­ron. W maju 1922 roku moż­na było za nie­go jed­nak ku­pić tyl­ko 1,2 tys. ma­rek, ale aż 35 tys. ko­ron.

Wpływ tych wa­run­ków na au­striac­ką bur­żu­azję su­ge­styw­nie przed­sta­wił wcze­sny film z Gre­tą Gar­bo Za­tra­co­na uli­ca, na­krę­co­ny przez Geo­r­ga Pab­sta w Wied­niu w 1925 roku. Być może gra­na przez Gar­bo po­stać, któ­ra ma uosa­biać nie­ska­la­ną czy­stość po­śród nę­dzy, chci­wo­ści i ze­psu­cia, a znaj­du­je w koń­cu praw­dę i szczę­ście w ra­mio­nach ame­ry­kań­skie­go ochot­ni­ka, nie jest już dzi­siaj tak prze­ko­nu­ją­ca. Po­czy­na­jąc jed­nak od ob­ra­zu od­py­cha­ją­ce­go rzeź­ni­ka, znie­wa­ża­ją­ce­go i upo­ka­rza­ją­ce­go lu­dzi sto­ją­cych w ko­lej­ce w jego skle­pie, od­ma­wia­ją­ce­go mię­sa ko­bie­tom, któ­re uzna­je za nie­atrak­cyj­ne lub nie­do­stęp­ne, a koń­cząc na sce­nach przed­sta­wia­ją­cych nie­po­ha­mo­wa­ne, za­chłan­ne roz­pa­sa­nie spe­ku­lan­tów i pa­ska­rzy pro­wa­dzą­cych noc­ne ży­cie oraz atak głod­ne­go i wście­kłe­go tłu­mu na ka­wiar­nię peł­ną hu­la­ków – film ten sta­no­wił wier­ne od­bi­cie tam­tych cza­sów.

Bar­dziej wy­mow­ny współ­cze­sny opis pla­gi in­fla­cji w po­wo­jen­nym Wied­niu na­kre­ślo­ny zo­stał w pa­mięt­ni­ku Anny Eisen­men­ger, prze­peł­nio­nym wy­ja­śnie­nia­mi skie­ro­wa­ny­mi do an­giel­skie­go czy­tel­ni­ka. Gdy ce­sar­scy eks­żoł­nie­rze, uzbro­je­ni i w re­wo­lu­cyj­nym na­stro­ju, roz­cho­dzi­li się do do­mów i gdy nie­do­bo­ry żyw­no­ści z cza­sów woj­ny za­stą­pił głód, ta po­cho­dzą­ca z kla­sy śred­niej wdo­wa co­raz czę­ściej mu­sia­ła się ucie­kać do nie­le­gal­nych prak­tyk, żeby za­pew­nić byt swo­jej ro­dzi­nie – sy­no­wi, któ­ry stra­cił wzrok na woj­nie, cór­ce cier­pią­cej na gruź­li­cę, zię­cio­wi z am­pu­to­wa­ny­mi no­ga­mi, głod­ne­mu wnu­ko­wi i jesz­cze jed­ne­mu sy­no­wi – ko­mu­ni­ście. Za ogrom­ne kwo­ty za­czę­ła ku­po­wać od Schle­ich­hän­dler – szmu­gle­rów – naj­bar­dziej pod­sta­wo­wą żyw­ność, któ­rej po­mi­mo kar­tek pań­stwo nie po­tra­fi­ło już za­pew­nić. Cho­ciaż „cho­mi­ko­wa­nie” – gro­ma­dze­nie za­pa­sów – było za­ka­za­ne pod groź­bą kary, sta­ło się ni­czym wię­cej jak wy­mo­giem zdro­we­go roz­sąd­ku. Pani Eisen­men­ger, bo­le­śnie świa­do­ma ob­ni­ża­ją­ce­go się po­zio­mu ży­cia i sta­tu­su spo­łecz­ne­go swo­jej ro­dzi­ny, i tak mo­gła mó­wić o szczę­ściu, gdyż mia­ła in­we­sty­cje, któ­re w 1914 roku przy­no­si­ły jej nie­mal 5 tys. ko­ron rocz­nie – co rów­na­ło się oko­ło 200 fun­tom.

Pani Eisen­men­ger za­no­to­wa­ła, że w paź­dzier­ni­ku 1918 roku, gdy po­sta­no­wi­ła sprze­dać 20 tys. ko­ron, aby go­tów­kę prze­zna­czyć na bie­żą­ce wy­dat­ki, kie­row­nik ban­ku go­rą­co jej do­ra­dzał, by za­mie­ni­ła wszyst­kie pie­nią­dze na fran­ki szwaj­car­skie. Jed­nak pry­wat­ne trans­ak­cje w ob­cych wa­lu­tach były nie­le­gal­ne i Eisen­men­ger uzna­ła, że wy­star­czy, iż ła­mie pra­wo, ro­biąc za­pa­sy opa­łu i żyw­no­ści.

Mu­szę sama sie­bie prze­ko­ny­wać [pi­sa­ła], że tak na­praw­dę znaj­du­ję się w znacz­nie lep­szej sy­tu­acji niż set­ki ty­się­cy in­nych ko­biet. Przy­najm­niej je­stem wol­na od trosk ma­te­rial­nych i mogę po­móc swo­im dzie­ciom, gdyż mam mnó­stwo pie­nię­dzy bez­piecz­nie za­in­we­sto­wa­nych w pań­stwo­we ob­li­ga­cje. Dzię­ki Bogu!

Mia­ła też znacz­ną ilość cy­gar swe­go męża, któ­re moż­na było w mia­rę po­trze­by wy­mie­niać na mię­so lub inną żyw­ność – sta­no­wi­ły one waż­ny śro­dek płat­ni­czy, po­zwa­la­ją­cy prze­trwać na­wet w cza­sie pierw­szych mie­się­cy po­wo­jen­nej blo­ka­dy.

Te­raz jed­nak kraj był po­zba­wio­ny cze­skie­go wę­gla oraz wę­gier­skiej żyw­no­ści i nie mi­nął mie­siąc od koń­ca woj­ny, gdy au­striac­ka wa­lu­ta za­czę­ła tra­cić na war­to­ści znacz­nie szyb­ciej niż do­tych­czas. W grud­niu 1918 roku, kie­dy zmu­szo­no wszyst­kie przed­się­bior­stwa do za­trud­nie­nia okre­ślo­nej licz­by zde­mo­bi­li­zo­wa­nych żoł­nie­rzy, bez wzglę­du na to, czy po­trze­bo­wa­ły do­dat­ko­wych pra­cow­ni­ków, czy nie, ban­kruc­twa sta­ły się po­wszech­ne. Tam­te­go mie­sią­ca po­zba­wio­ny nóg syn pani Eisen­men­ger otrzy­mał 35 tys. ko­ron „kau­cji”, któ­re po­sta­no­wił za­cho­wać do chwi­li, gdy war­tość ko­ro­ny zno­wu wzro­śnie – tym­cza­sem ku­pił jed­nak za te pie­nią­dze ob­li­ga­cje wo­jen­ne. Rów­nież w grud­niu, w ra­mach wal­ki z in­fla­cją, wszyst­kie pa­pie­ro­we pie­nią­dze mia­ły zo­stać ozna­czo­ne na­pi­sem „Deut­schöster­re­ich” („Au­stria nie­miec­ka”). Pani Eisen­men­ger, któ­ra po­szła do ban­ku opie­czę­to­wać to wszyst­ko, co jej zo­sta­ło z 20 tys. ko­ron, za­no­to­wa­ła pierw­sze gło­sy mó­wią­ce o tym, że cze­ka ją ru­ina:

W wiel­kim holu ban­ko­wym lu­dzie ro­bi­li prze­róż­ne in­te­re­sy. […] Wo­kół to­czy­ły się oży­wio­ne dys­ku­sje do­ty­czą­ce pie­czę­to­wa­nia bank­no­tów, emi­sji no­wych pie­nię­dzy, za­ku­pu za­gra­nicz­nych wa­lut, itd. Wszę­dzie moż­na było zna­leźć ko­goś, kto wie­dział do­kład­nie, co na­le­ży te­raz zro­bić! Po­szłam zo­ba­czyć się z przed­sta­wi­cie­lem ban­ku, któ­ry za­wsze mi do­ra­dzał. „No i co, nie mia­łem ra­cji?” – spy­tał. „Gdy­by ku­pi­ła Pani fran­ki szwaj­car­skie, jak pro­po­no­wa­łem, nie stra­ci­ła­by Pani trzech czwar­tych swo­ich pie­nię­dzy”. „Jak to »stra­ci­ła«!” – krzyk­nę­łam prze­ra­żo­na. „Nie uwa­ża Pan, że ko­ro­na od­zy­ska war­tość?” „Od­zy­ska war­tość!” – Za­śmiał się.[…] „Niech Pani prze­te­stu­je obiet­ni­cę za­pi­sa­ną na tym 20-ko­ro­no­wym bank­no­cie i spró­bu­je do­stać za nie­go 20 srebr­nych ko­ron”. „No tak, ale to ob­li­ga­cje rzą­do­we – prze­cież nie ma chy­ba bez­piecz­niej­szych pa­pie­rów?” „Moja dro­ga Pani, gdzie jest pań­stwo, któ­re za­gwa­ran­to­wa­ło Pani te ob­li­ga­cje? To pań­stwo już nie ist­nie­je”.

Gdy pani Eisen­men­ger od­kry­ła, że ob­li­ga­cje wo­jen­ne jej syna sta­ły się już nie­zby­wal­ne, po­sta­no­wi­ła za­mie­nić swo­je pań­stwo­we ob­li­ga­cje na ak­cje prze­my­sło­we. Jej wnuk za­padł na szkor­but. Dwa dni po Bo­żym Na­ro­dze­niu pierw­szy po­ciąg z żyw­no­ścią przy­je­chał do Wied­nia ze Szwaj­ca­rii. Ceny tej no­wej żyw­no­ści, ry­go­ry­stycz­nie ra­cjo­no­wa­nej, oka­za­ły się czte­ry razy wyż­sze od po­przed­nich cen ofi­cjal­nych, a inną trud­no było do­stać za pie­nią­dze – wła­ści­wie je­dy­nym spo­so­bem po­zo­sta­wa­ła wy­mia­na bar­te­ro­wa.

Pa­ni­ka spra­wia, że lek­ce­wa­ży się wszyst­kie prze­pi­sy pra­wa [brzmiał wpis do pa­mięt­ni­ka z 1 stycz­nia 1919 roku]. Na­wet naj­bar­dziej sza­cow­ni oby­wa­te­le au­striac­cy ła­mią te­raz pra­wo, chy­ba że ktoś jest go­to­wy umrzeć z gło­du, aby go prze­strze­gać. […] Fakt, że przy­szłość jest tak nie­pew­na, do­pro­wa­dził do sta­gna­cji w prze­my­śle i w ro­bo­tach pu­blicz­nych oraz wzro­stu licz­by bez­ro­bot­nych na utrzy­ma­niu pań­stwa, […] a mimo to nie da się za­trud­nić żad­nej po­mo­cy do­mo­wej ani ro­bot­ni­ków. [… ]

So­cja­li­stycz­ny rząd co­dzien­nie wpa­ja po­głę­bio­ną świa­do­mość kla­so­wą pra­cow­ni­kom fi­zycz­nym, a w gło­wach oszo­ło­mio­nych przez ha­sła pro­wa­dzi to do bar­dzo nie­ade­kwat­nej oce­ny war­to­ści pra­cy fi­zycz­nej. Tyl­ko w ten spo­sób mo­gło dojść do tego, że pła­ce ro­bot­ni­ków są te­raz znacz­nie wyż­sze od pen­sji pra­cow­ni­ków umy­sło­wych. Na­wet nasz ską­di­nąd uczci­wy sta­ry do­zor­ca żąda tak wy­gó­ro­wa­nych sum za wy­ko­na­nie drob­nych prac, że wolę wziąć na sie­bie te cięż­sze i bar­dziej nie­przy­jem­ne obo­wiąz­ki do­mo­we […]

Przy­glą­dam się nie­uf­nie bank­no­tom 1000-ko­ro­no­wym, któ­re mi jesz­cze zo­sta­ły i leżą w szu­fla­dzie biur­ka obok pacz­ki nie­wy­ku­pio­nych kar­tek na żyw­ność. Czy przy­pad­kiem nie po­dzie­lą ich losu, je­że­li pań­stwo nie do­trzy­ma obiet­ni­cy za­pi­sa­nej na każ­dym bank­no­cie? Nadal przyj­mu­je swo­je pie­nią­dze za to ską­pe za­opa­trze­nie, któ­re nam ofe­ru­je. Pry­wat­ni han­dla­rze już od­ma­wia­ją sprze­da­wa­nia swo­ich cen­nych to­wa­rów za pa­pie­ro­we ko­ro­ny i żą­da­ją w za­mian cze­goś, co ma re­al­ną war­tość… żona mo­je­go zna­jo­me­go le­ka­rza nie­daw­no wy­mie­ni­ła swo­je pięk­ne pia­ni­no na wo­rek mąki pszen­nej. Ja też da­łam zło­ty ze­ga­rek mego męża za czte­ry wor­ki ziem­nia­ków, któ­re w każ­dym ra­zie po­zwo­lą nam prze­trwać zimę. […] Zna­jo­my go­spo­darz ukrył te wor­ki pod sło­mą, a na niej umie­ścił kil­ka ja­błek. Jabł­ka oczy­wi­ście ukra­dzio­no, ale ziem­nia­ki do­tar­ły do mnie bez­piecz­nie.

[…] Mu­sia­łam dać do­zor­cy pół wor­ka ziem­nia­ków jako