Strona główna » Kryminał » Klatka. Reykjavik Noir. Tom 3

Klatka. Reykjavik Noir. Tom 3

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-66436-02-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Klatka. Reykjavik Noir. Tom 3

Mistrzowskie, wybuchowe zakończenie islandzkiej trylogii Reykjavik Noir

W klatce nawet największy wróg może zostać sprzymierzeńcem.

Po wyjściu na wolność Agla robi wszystko, żeby nie trafić z powrotem za kratki. Jednak gdy grupa biznesmenów próbuje wplątać ją w oszustwo, które zakrawa na największe w historii, Agla i jej była nemezis Maria odkrywają, że stawka, jaką jest ich życie, rośnie z przerażającą prędkością.

Sonja musi zmierzyć się z długoletnimi przeciwnikami, a baron narkotykowy Ingimar robi wszystko, aby chronić swoje przestępcze imperium. Śmiertelne zagrożenie dla Sonji i jej rodziny sprowadza ją z Londynu na Islandię, gdzie musi rozliczyć się ze swoimi przeciwnikami, jeśli chce pozostać przy życiu.

Spotkają się w niespodziewanym i szokującym momencie gdy uświadomią sobie, że każdy siedzi na beczce prochu.

We wstrząsającym crescendo narkotyki, polityka i duże pieniądze łączą się z miłością, pasją i morderstwem. Zwycięzca weźmie wszystko.

__

O autorce

Lilja Sigurdardóttir – islandzka autorka kryminałów i sztuk teatralnych. Lilja rozpoczęła karierę pisarską w 2008 roku, kiedy wysłała manuskrypt powieści na konkurs, którego celem było znalezienie islandzkiego Dana Browna. Lilja jest najbardziej znana z trylogii Reykjavik Noir ("Pułapka", "Sieć", "Klatka").

Polecane książki

Poradnik do Halo Reach zawiera opis przejścia głównej kampanii, wzbogacony setkami zdjęć oraz licznymi poradami. Wraz z nim odnajdziesz wszystkie ukryte przedmioty, których część dostępna jest wyłącznie na legendarnym poziomie trudności.Halo: Reach - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy ...
Ksiądz Franciszek Birotteau, jest jednym z księży katedry Świętego Gracjana w Tours. Po śmierci swojego przyjaciela, księdza Chapelouda, wynajmuje jego piękny pokój u starej panny Zofii Gamard. W chwili, gdy rozpoczyna się opowieść oczekuje nominacji na kanonika katedralnego. Nie wie, że mieszkający...
Tego dnia telewizyjne dzienniki zaczynają się od wiadomości Z ostatniej chwili… Natalia jest dziennikarką, wydawcą wiadomości w dużej prywatnej stacji telewizyjnej. Pewnego dnia, tuż przed głównym dziennikiem, przychodzi wiadomość o strzelaninie, jaka miała miejsce przed sądem. Zginęło w niej dwoje...
Książka została napisana z myślą o Tobie, jeśli poniosłeś porażkę w pierwszym lub kolejnym biznesie. Być może, teraz wydaje Ci się, że z tego powodu świat przestał istnieć… Jednak nie zniknął, nadal istnieje i kręci się nadal. Lubi rządzić się swoimi własnymi prawami… Pamiętaj, że ludzie sukcesu mał...
Dom opieki św. Wita jest taki sam, jak inne ośrodki, a zarazem zupełnie inny. Ludzie, którzy tworzą to miejsce, mają w sobie coś szczególnego – Kuba z chorym psychicznie psem, snujący się po kątach nocną porą Dionizos, zapisujący zeszyciki Sven, uroczo naiwny Olaf, tajemniczy gość z pokoju numer...
Książka jest zbiorem poświęconym przemianom społecznym we współczesnej Polsce i ich konsekwencjom, widzianym z perspektywy socjologicznej. Część I (Kapitał społeczny, więzi społeczne) zawiera omówienia takich kwestii, jak: kapitał kulturowy – czynnik reprodukcji nierówności społecznych w teorii Pier...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Lilja Sigurdardóttir

Kwiecień 20171

Drzwi celi cicho zatrzasnęły się za Aglą. W nowym więzieniu w Holmsheidi wszystkie drzwi zostały wyposażone w amortyzatory, więc na oddziale kobiecym wieczorami panował spokój. Żadnego trzaskania drzwiami, nawoływań, szumu telewizorów w dobrze wygłuszonych celach. Panowała przytłaczająca cisza, otaczająca ją niczym woda, w której pomalutku się zatapiała. Spodziewała się, że izolacja nie będzie przyjemnym doświadczeniem. Kilka miesięcy wcześniej, podczas śledztwa w sprawie malwersacji finansowych, przesiedziała kilka dób w areszcie, zatem wiedziała, jakie uczucie towarzyszy zamknięciu, i spodziewała się czegoś podobnego, lecz to przerosło wszelkie oczekiwania. Co innego świadomość, że musi odsiedzieć samotnie w celi dwa, trzy dni, dopóki niczym anioł wolności nie zjawi się obrońca i nie porwie jej na kolację, a co innego pobyt w tym budynku, cuchnącym jeszcze wilgotnym betonem i zaprawą, i zdawanie sobie sprawy z tego, że będzie on stanowić całą jej przestrzeń życiową przez najbliższy rok.

Został jej miesiąc do zwolnienia warunkowego. W głowie podzieliła sobie odsiadkę na etapy, które realizowała: najpierw przebrnąć przez połowę wyroku, następnie do warunkowego, ale im bardziej zbliżał się termin, tym większy czuła niepokój. Pomimo nudy i odosobnienia znajdowała tu pewne bezpieczeństwo. W pewnym sensie zmieniła się w zamknięte zwierzę lękające się tego, co je spotka po opuszczeniu klatki, kiedy stanie oko w oko z zagrożeniami wolności.

Z upływem czasu życie w klatce robiło się coraz wygodniejsze, aż wreszcie całkiem zobojętniała. W tej pasywności było coś pocieszającego. Im częściej narzekała na twardy materac czy ledwo ciepłą wodę pod prysznicem, tym bardziej docierało do jej świadomości, że nieważne, co tu, w zamknięciu, zrobi czy powie, bo to i tak nie ma znaczenia. Jej wola w tym miejscu nie powoduje żadnych konsekwencji.

Zupełnie jakby krew coraz wolniej płynęła w jej żyłach. Coraz trudniej było jej przejawić jakąkolwiek inicjatywę. Strażnicy proponowali gry lub robótki ręczne, przynosili książki z biblioteki, ale jej już się nawet nie chciało czytać. Najwyraźniej to samo dotyczyło pozostałych kobiet. Te, które trafiły do więzienia po niej, przybyły tu podobnie jak ona zagubione w gniewie, przytłoczone bólem, a potem gdzieś w trzecim miesiącu wszystkie popadały w znieczulicę i prawie się do siebie nie odzywały. Dwie Islandki zjawiły się tutaj mniej więcej w tym samym czasie, co Agla, i tak samo jak ona długo czekały na rozpoczęcie odsiadki. Cudzoziemki były trzymane w drugim korytarzu żeńskim – jedne wychodziły, a na ich miejsce przybywały nowe, ale Agla specjalnie się nimi nie interesowała. Wszystkie były drobnymi przemytniczkami narkotyków: młode dziewczyny z Europy Wschodniej, w dresach, z farbowanymi włosami i słabą znajomością angielskiego. Trzymały się razem, podobnie jak Islandki, i z jakichś powodów wydawały się radośniejsze, choć czasem wybuchy śmiechu zmieniały się w krzyki i bijatykę.

Agla zaczęła od codziennych wizyt na siłowni i telefonicznych rozmów z pastorem, wyłącznie po to, by z kimś pogadać; przykładała się do gotowania, kiedy miała dyżur. Ale już dawno przestało jej się chcieć cokolwiek, a jej współtowarzyszki musiały się zadowalać kleikiem ryżowym albo cienkim krupnikiem, bo nie miała ochoty przygotowywać bardziej wyszukanych dań. Nie narzekały jednak, bo pewno i one już przestały odczuwać jakikolwiek smak jedzenia.

Agla wyjęła obcinacz do paznokci z kosmetyczki i zaczęła odcinać niewielkie kawałki prześcieradła, które potem porwała na paski. Musiała spleść co najmniej dwa paski, aby sznur był wystarczająco wytrzymały. Obmyśliła to już jakiś czas temu. Właściwie od razu, gdy tylko się dowiedziała, że grozi jej warunek, choć dopiero po czasie zdecydowała o terminie realizacji pomysłu. I jakoś tak wcześnie wieczorem, prawdopodobnie tuż po wiadomościach telewizyjnych, poczuła, że nadszedł ten czas. Nie towarzyszył jej ani żal, ani lęk – raczej pewne oświecenie, jakby ktoś przegonił mgłę z jej głowy. Widziała wyraźniej niż przez ostanie miesiące, że w obecnej sytuacji jest to właściwa decyzja. Nie spodziewała się, że rwanie prześcieradła zajmie jej aż tyle czasu, a kiedy splotła paski po dwa, linka okazała się o połowę krótsza. Rozejrzała się i zaraz zauważyła rozwiązanie: jakby teraz, kiedy wybiła godzina, jej umysł otworzył się na możliwości, których nie widziała wcześniej. Wyciągnęła kabel z telewizora i rozplątała kłębek, w który był zwinięty za odbiornikiem. Wystarczyło. I nie pęknie.

Z liny wykonanej z prześcieradła ukręciła pętlę, która się zaciśnie na jej szyi, po czym przytwierdziła ją do kabla. Wstała i podeszła do kaloryfera przy drzwiach. Była to w zasadzie jedyna rzecz w celi, do której można było coś przywiązać. Miała nadzieję, że grzejnik wisi dość wysoko. Przyczepiła kabel do szczytu kaloryfera i szarpnęła, najpierw ostrożnie, z obawy, że ten dziwny sznur podda się jej sile, potem nieco mocniej i na końcu z całej siły. Rękodzieło zdawało się solidne. Teraz miała tylko nadzieję, że jej organizm w ostatnim momencie nie zacznie się mimowolnie bronić i nie wyprostuje nóg.

Przez ułamek sekundy wydawało jej się, że cisza została przerwana przez kosa, wijącego sobie gdzieś w okolicy gniazdo. Grube mury nie dały rady stłumić radosnego śpiewu ptaka, który wzbudził w niej nagłe pragnienie zaczerpnięcia świeżego powietrza i odetchnięcia zapachem kwitnącej brzozy. Ale pragnienie to znikło, gdy tylko ptasi śpiew ucichł, a w jej umyśle pojawiały się na zmianę obrazy mamy i Sonji. Tęsknota i cierpienie towarzyszące tym wizjom mąciły jej w głowie, przyprawiały o ból serca, lecz jednocześnie poczuła ulgę, że to już ostatni raz dusza ją tak boli. Nigdy więcej nie będzie musiała przebywać sama za tymi murami i zastanawiać się, dlaczego Sonja ją opuściła. Już nigdy w życiu nie będzie zmuszona stawać wobec niezliczonych wyborów wolności, które do tej pory głównie sprowadzały ją na manowce. Co za ulga pozostawić życie za sobą.

Stanęła plecami do kaloryfera, nałożyła torbę foliową na głowę i zarzuciła pętlę na szyję. Kiedy tylko ją zacisnęła, westchnęła z zadowoleniem. Potem usiadła na podłodze.

2

Był wieczór. Anton dygotał z zimna. Zasunął zamek kurtki po szyję i spojrzał na zegarek. Minęło osiem minut od chwili, gdy Gunnar odwiózł skuter, którym tu przyjechali, do wybranej przez nich kryjówki. Nie wtajemniczałby Gunnara w tę sprawę, gdyby nie ten jego skuter. Zastanawiał się, czy pożyczyć auto taty, żeby się tutaj dostać, bo mimo iż miał dopiero piętnaście lat i nie posiadał nawet próbnego prawa jazdy, potrafił prowadzić. Ale samochód byłby zbyt ryzykowny. Gdyby go zatrzymali albo gdyby ktoś ich zauważył w okolicy, skończyłoby się katastrofą. Samochód bardziej rzuca się w oczy niż skuter bez świateł.

Za plecami usłyszał zbliżające się szybko kroki. Odwrócił się. To nadbiegał Gunnar w białym kasku wyglądającym jak wielka purchawka. Postanowili, że obaj cały czas będą mieć kaski na głowach, by zmniejszyć prawdopodobieństwo zatrzymania przez policję i nie zostać rozpoznanym, gdyby w okolicy znajdowały się kamery monitorujące. Ale tych nie było widać. Przez jakiś czas obserwował teren wokół i zauważył, że robotnicy drogowi oświetlają i ogrzewają swoje pomieszczenia, używając generatora prądu zasilanego olejem napędowym, ale teraz wszystko tonęło w ciemnościach. Było tak ciemno, że zielony kolor zorzy polarnej na wschodnim niebie jawił się jako niezwykle jaskrawy.

Anton zarzucił plecak z narzędziami na ramiona i cicho podeszli do ogrodzenia. Gunnar wyciągnął nożyce do metalu i zaczął przecinać siatkę, żeby przygotować otwór, przez który się przecisną.

– Co to? Wejście dla kota? – zdziwił się Anton. – Dziura musi być większa. Musimy się w niej zmieścić z pełnymi plecakami.

– Okej – przytaknął Gunnar i przeciął jeszcze kilka oczek, ale był już tak zmęczony, że Anton wziął od niego nożyce i kontynuował robotę. Choć nożyce były prawdziwe, nowiuśkie i ostre, wcale niełatwo było ciąć. Anton musiał wkładać wiele siły w przecinanie każdego oka. Początkowo mieli zamiar przeskoczyć przez ogrodzenie, ale na samej górze był drut kolczasty, który i tak musieliby przeciąć, więc lepiej było zrobić dziurę w samym ogrodzeniu. Mniejsze prawdopodobieństwo, że tuż przy ziemi zostaną zauważeni.

– Pociągnij teraz – rozkazał Anton i Gunnar odgiął kawałek ogrodzenia, żeby jego towarzysz mógł się przecisnąć. A potem on sam. Przebiegli obok pomieszczenia socjalnego dla robotników w stronę magazynu na tyłach placu. Anton zdjął plecak i wyjął z niego lampki na głowę. Przymocowali je do kasków. Był zadowolony z tego pomysłu, bo dzięki temu widzieli, co robią, a nie musieli trzymać latarki czy lampy w ręku.

– Okej – powiedział. – To zaczynamy. – Gunnar nie czekał na zaproszenie. Wyciągnął młotek i zaczął uderzać w pierwszą kłódkę, a Anton wziął śrubokręt i przystąpił do odkręcania zawiasów. Co do tego się nie dogadali. Wcześniej leżeli na mchu ponad terenem robót i obserwowali magazyn przez lornetkę. Spierali się o to, jak najlepiej go otworzyć. To nie były prawdziwe drzwi – wyglądały raczej jak domowej roboty płyta ze sklejki przycięta do rozmiaru framugi i zamontowana za pomocą zewnętrznych zawiasów. Po krótkiej sprzeczce postanowili użyć obu metod i przekonać się, która z nich umożliwi im otwarcie magazynu. Zresztą metoda nie była najważniejsza i Anton miał tego świadomość. Najważniejszy był cel. Dostać się do magazynu. Dla Gunnara jednak liczył się głównie sposób – wyłamać kłódki, więc Anton przystał na takie rozwiązanie.

– Widzisz! – krzyknął Gunnar, kiedy pierwsza z trzech kłódek się poddała.

– Świetnie. – Anton dalej odkręcał zawiasy. Z pierwszego wykręcił już wszystkie śruby i teraz pracował nad drugim. Kiedy wyciągnął ostatnią, Gunnar wciąż jeszcze odpoczywał po zmaganiach z pierwszą kłódką. Anton wyjął młotek z jego dłoni i podważał nim kolejne zawiasy. Drzwi wypadły z nich i wisiały jedynie na dwóch kłódkach po przeciwnej stronie.

– Yes! – krzyknął Gunnar. – Wygrałeś. Stawiam potem lody! Dostaniesz największe, mistrzu! – Był podniecony i najwyraźniej świetnie się bawił. Za to Anton sam siebie zaskoczył swoim opanowaniem. Sądził, że będzie bardziej zestresowany. Teraz jednak czuł się błogo, wchodząc do magazynu. Promień światła z lampki na głowie oświetlał skrzynki. Zrobili pierwszy krok do osiągnięcia celu. Ukląkł, otworzył pierwszą skrzynię i zaczął pakować do swojego plecaka laski dynamitu.

3

– Jestem na liście odwiedzających – powiedziała Maria z gniewem, który kumulował się w niej w trakcie rozmowy ze strażnikiem odpowiedzialnym za odwiedziny. Zaanonsowała tę wizytę kilka dni wcześniej i nie chciała dać wiary, że Agla skreśliła ją z listy. Według własnej wiedzy była jedyną odwiedzającą ją osobą. I choć te wizyty z reguły Aglę drażniły, zawsze wykorzystywała je co do minuty. Rozmawiały głównie o bzdurach i powtarzały plotki. Maria za każdym razem przychodziła z długą listą pytań, na które Agla zwykle unikała odpowiedzi, ale te wizyty z pewnością stanowiły jedyne urozmaicenie jej życia w odosobnieniu. W każdym razie Maria w ten sposób tłumaczyła sobie fakt, że Agla zgodziła się wpisać ją na listę gości, więc teraz trudno jej było uwierzyć, że zmieniła zdanie.

– Proszę zadzwonić jutro i umówić się na inny termin widzenia – powiedział strażnik, gładząc koszulę na brzuchu i wpychając jej poły do spodni. – Agla dziś nie może nikogo przyjąć.

– Dlaczego? – dociekała Maria. Pochyliła się i oparła o blat, dając do zrozumienia, że się stąd nie ruszy.

– Jest zajęta – odrzekł funkcjonariusz, po czym pochylił się nad listą i coś na niej skreślił.

– Chcę wiedzieć dlaczego – uparła się Maria. – Albo zadzwonić do niej i osobiście usłyszeć, czemu się nie godzi na odwiedziny. – Strażnik westchnął ciężko.

– Agla nie może dziś przyjąć gości. Proszę zadzwonić jutro.

– Jestem dziennikarką śledczą i żądam wyjaśnienia powodu, dla którego więzień Agla Margeirsdottir nie może się zjawić na umówionym wcześniej widzeniu. Jeśli nie uzyskam odpowiedzi, pójdę prosto do Zarządu Służby Więziennej. – Funkcjonariusz westchnął ponownie, ciężej niż przed chwilą, i wzniósł oczy do nieba.

– Proszę pani, to nie jest Guantanamo. Obowiązuje nas poufność w sprawach zdrowia naszych podopiecznych, ale mogę pani powiedzieć, że Agla słabo się dzisiaj czuje. Może pani zadzwonić jutro i umówić się na kolejne widzenie. – Teraz to Maria westchnęła. W ten sposób nic więcej nie osiągnie. Niepotrzebnie wyżywa się na strażniku. Nie miała żadnych podejrzeń co do przyczyn nieobecności Agli na widzeniu, po prostu była niecierpliwa. Bo pytania, które dla niej tym razem przygotowała, były szczególnie ekscytujące. Dotyczyły powiązań Agli z Ingimarem Magnussonem i Williamem Teddem, spekulantem giełdowym z Paryża. Na oba nazwiska natknęła się już wcześniej, prowadząc śledztwo. Wtedy zajmowała się jeszcze przestępstwami gospodarczymi w prokuraturze nadzwyczajnej. Ale to było w poprzednim życiu. Zanim Agla przyczyniła się, nie wprost, do jej zwolnienia.

Maria puściła wodze fantazji, idąc do swego samochodu. Dni robiły się coraz dłuższe, kwietniowe słońce wisiało nisko, więc musiała mrużyć oczy. Fajnie będzie, kiedy te bladoniebieskie, ostre promienie ustąpią miejsca łagodnemu światłu wiosny. Po wyniszczającej zimie wszystko w tym świetle zdawało się takie szare i suche. Roślinność była jeszcze pozbawiona pąków, a słońce bezlitośnie oświecało suche trawy, które zaczynały się tam, gdzie kończyły się zwały ziemi po budowie nowego więzienia. Nie chodzi o to, że pora roku nie jest dla niej ważna. Nie idzie na żaden urlop. Nie stać jej na to. Jej sieciowe medium, „Wiewiórka”, ledwo wiąże koniec z końcem dzięki nielicznym reklamom, jakie udało jej się sprzedać. Większe publikatory jeszcze nie kupiły od niej żadnego tematu, ale teraz być może wpadła na trop czegoś znaczącego. Nazwiska Williama Tedda i Ingimara Magnussona to dobry prognostyk.

Wsiadła do auta. Poczuła ukłucie w sercu na widok wiszącego na lusterku maleńkiego kryształowego anioła, którego podarował jej Maggi. To było na rok przed jego odejściem. Zostawił ją, mówiąc, że nie jest tą osobą, którą mu się zdawało, że poślubił. I gdy przemyślała wszystkie przesłanki, doszła do wniosku, że jej rozwód to też wina Agli. Kiedy straciła posadę w prokuraturze nadzwyczajnej, całe jej życie legło w gruzach. Przez wiele miesięcy bujała w oparach jakiegoś gniewu i niedowierzania. I Maggi nie wytrzymał. Powiedział, że już jej nie poznaje. Prawdę mówiąc, ona sama siebie nie poznawała. Ale nie warto teraz zbyt dużo myśleć o Maggim, zepsuje sobie tylko cały dzień. Jeśli nie będzie uważać i się zapomni, może się okazać, że się ocknie z płaczem na schodach jego domu. A to byłoby bardzo niedobre, bo mimo iż zawsze miała nadzieję, że zaprosi ją do środka i weźmie w objęcia, wiedziała doskonale, że spojrzy na nią z mieszaniną pogardy i współczucia, po czym zamknie jej drzwi przed nosem. Włączyła silnik i przyszło jej do głowy, żeby zerwać anioła z lusterka i wyrzucić go przez okno, ale nie zdobyła się na odwagę. Być może zrobi to jutro. I jutro zadzwoni do więzienia i umówi się na nowe widzenie. A skoro nie może zacząć od zadania Agli przygotowanych pytań, zada je najpierw Ingimarowi.

4

Dziś postępowała z nim niezwykle brutalnie i Ingimar był z tego zadowolony. Batożenie okazało się dla niego tak wyczerpujące, że musiała go podtrzymywać, prowadząc do łóżka. To była najlepsza część – właśnie tego od niej oczekiwał. Godzina, którą spędzi w jej łóżku między snem a jawą, osłabiony działaniem własnych hormonów: adrenaliną, która niekontrolowana buzowała we krwi, gdy zadawano mu ból, chłoszcząc po plecach, i endorfinami mnożącymi się w krwiobiegu podczas batożenia i powodującymi coś na kształt odurzenia. Kiedy był młodszy, sądził, że chodzi mu o podległość. Podległość polegającą na tym, że jest związany, zakneblowany, podwieszony pod sufitem i biczowany, całkiem od niej zależny. Lecz ona wiedziała lepiej. Zależało mu przede wszystkim na tej bezbronności, jaka ogarniała go po fakcie. Był bezbronny, kiedy prowadziła go do łóżka szlochającego i poobijanego do krwi, wcierała delikatnie kojącą maść w jego plecy, owijała go kołdrą i łagodnie pocieszała kojącym szeptem jak matka dziecko. Wtedy czuł się kochany i rozkoszował się leżeniem w łóżku, nie musząc robić nic, dosłownie nic, aby na to zasłużyć.

– Dobry chłopczyk – wyszeptała i pocałowała go w głowę. Wyszła z pokoju, a on natychmiast zapadł w drzemkę. Leżał przez chwilę w letargu, nie zdając sobie sprawy, jak długo to trwało, dopóki nie wróciły jasne linearne myśli i nie nabrał przekonania, że dalszy pobyt w łóżku jest bezcelowy. Koniec sjesty. Wstał, włożył spodnie, a koszulę zabrał z sobą do kuchni, gdzie powitał go jej uśmiech.

– Daj, zobaczę – powiedziała i przyjrzała się jego plecom. – Nic ci nie będzie – dodała, po czym podała mu podkoszulkę i pomogła mu ją włożyć. Swędziało jak diabli, ale było przyjemne. Przez następne dni będzie czuł to swędzenie podczas ubierania się, pod prysznicem i za każdym razem, kiedy się oprze o zagłówek fotela – i tak ma być. Potrzebuje przypomnienia. Aby się poczuć człowiekiem. Tak jak rzymscy cesarze, za którymi chodził służący i ciągle powtarzał: „Jesteś tylko człowiekiem, jesteś tylko człowiekiem”.

– Zrobię przelew – powiedział, zapinając koszulę. Podeszła do niego i pomogła mu przy guziku pod szyją, a potem zawiązała krawat.

– Tylko nie za dużo – zaznaczyła. – Zawsze robisz za duży przelew.

– To z wdzięczności.

– Jesteś jeszcze pod wrażeniem, kiedy dokonujesz przelewu, więc kwota jest zawsze za wysoka.

– Bo na tyle zasługujesz – zapewnił ją i pocałował w policzek.

– Bądź grzeczny, robaczku, i rób, co ci każę. – Uśmiechnęła się i przekornie puściła do niego oko. – Bo inaczej będziesz miał za swoje…

Ukłonił się rozbawiony.

– Tak, psze pani! – Pod tym względem dobrali się idealnie. Ona precyzyjnie wyczuwała, kiedy może sobie pozwolić na żarty z ich zabaw, a kiedy zachować powagę, aby nie zniweczyć siły uderzenia.

– Zadzwoń, jak będziesz chciał – powiedziała, przytrzymując mu drzwi wejściowe. Posłał jej całusa, schodząc po schodach, i podobnie jak wiele razy wcześniej dziwił się, jak bardzo się zmieniło jego samopoczucie od chwili, kiedy się tu zjawił ponad dwie godziny wcześniej. Przyszedł spięty, zestresowany, z rozbieganymi myślami, a teraz jest spokojny i myśli jasno, jakby właśnie wykąpał duszę.

Odpalił samochód i podkręcił ogrzewanie. Wprawdzie nie było szczególnie zimno, ale po chłoście zawsze przez kilka godzin miewał dreszcze. Telefon zasygnalizował jedną nieodebraną rozmowę i dwie wiadomości. Wszystko z jednego numeru. Otwo rzył pierwszą wiadomość – była długa. Od Marii, dziennikarki śledczej. Westchnął. Dokładnie wiedział, kim jest Maria. Była prokurator śledcza w prokuraturze nadzwyczajnej, która popadła w niełaskę, a teraz prowadzi swoją stronę bardziej z desperacji niż z powołania. Taki typ, który widzi spisek za każdym rogiem i potrafi sprawić, że najbardziej niewinne rzeczy wyglądają na podejrzane. Wiadomość składała się z litanii pytań na temat jego i Agli oraz ich wspólnych interesów. Szybko byłby w stanie na nie odpowiedzieć. W tej chwili nie ma żadnych. Zakończyli współpracę kilka lat temu i od tego czasu unikają się wzajemnie jak ognia.

Otworzył drugą wiadomość – litania się ciągnęła. Świadczyło to o niepoprawnym optymizmie. Chyba nie spodziewała się, że odeśle jej odpowiedzi esemesem. Zazwyczaj unikał kontaktów z dziennikarzami i pewnie nie zawahałby się, aby natychmiast skasować te wiadomości. Ale ostatnie pytanie go zaniepokoiło: Jakie interesy robi pan i William Tedd z islandzkimi hutami aluminium?

5

Jeśli sądziła, że nie może się czuć gorzej niż w tygodniach poprzedzających założenie pętli na szyję, to musiała przyznać, że była to dziecinna igraszka w porównaniu z tym, co nastąpiło, gdy się przebudziła po próbie samobójczej. Ból przy ponownym powitaniu życia po uprzednim ostatecznym z nim pożegnaniu był tak nieznośny, że nie miała nawet siły złościć się na siebie za to, że tak to spieprzyła. Otworzyła oczy. Wokół było biało. Zorientowała się, że leży w szpitalu. Zamknęła powieki w nadziei, że znów zapadnie się w nieświadomość snu, ale tak się nie stało. Obudziła się, a obok łóżka siedziała strażniczka Gudrun i czytała gazetę.

– Jak się czujesz? – spytała i nacisnęła dzwonek. W tych okolicznościach pytanie zabrzmiało dość dziwnie, a odpowiedź mogła być tylko jedna. Źle. Agla usiłowała wypowiedzieć to słowo, ale z jej krtani nie wydobył się żaden dźwięk. Jedynie niewyraźne, jakby zwierzęce charczenie. Wściekłego i rannego zwierza. Na salę weszła kobieta w białym fartuchu i pochyliła się nad nią.

– Nawet nie próbuj się odzywać – ostrzegła ją. – Odpoczywaj i pij wodę z lodem. Krtań jest wciąż bardzo napuchnięta i dopiero odstawiono cię od respiratora. Po nim także cię swędzi. Przyniosę wody i środki przeciwbólowe, a potem przyjdzie lekarz, żeby z tobą porozmawiać. – Patrząc Agli w oczy, położyła dłoń na jej ręce, uścisnęła ją szybko i się uśmiechnęła. Ten drobny wyraz współczucia zadziałał niczym cios w żołądek i Agla poczuła, jak łzy spływają jej do oczu, a potem na poduszkę. Nie zwykła sobie współczuć, niezależnie od okoliczności, ale to odebrała jako swoisty szczyt poniżenia. Nieudana śmierć bez reszty i doskonale wpisywała się w nieudane życie.

Pielęgniarka wróciła ze strzykawką i środkiem przeciwbólowym, który podała jej przez wenflon w dłoni. Potem łyżeczką wyjęła kostkę lodu ze szklanki i podniosła do warg Agli, która otworzyła usta niczym posłuszne dziecko i przyjęła lód, czując, jak równocześnie morfina zaczyna się rozchodzić po jej ciele. Natychmiast wszystko stało się lepsze, łzy przestały spływać jej z oczu i poczuła jakieś bezpieczeństwo emanujące od Gudrun pogrążonej w lekturze gazety.

Głęboki głos lekarza wyrwał Aglę z letargu. Jakoś tak dudnił przez chwilę w pustce jej świadomości. Być może doktor stał tam i mówił już od dłuższego czasu.

– Miała pani szczęście – powiedział. – Niezwykłe szczęście, że pani siedziała, a kabel rozciągnął się na tyle, że cały ciężar ciała nie zawisł na szyi. Inaczej uszkodziłaby sobie pani kręgi szyjne i przerwała rdzeń. Ale ponieważ kabel się rozciągnął i nie wisiała pani dość długo, mamy tylko uszkodzony aparat oddechowy, opuchnięcia i siniaki. Nawet pani krtań jest w dość dobrym stanie. Zostanie pani jeszcze jedną noc na obserwacji, a jutro powinna pani wyjść do domu. – Przeniósł wzrok na Gudrun i chrząknął zakłopotany. – To znaczy będzie się pani mogła jutro wypisać. – Agla spokojnie potaknęła ruchem powiek, bo szyję wciąż miała sztywną, a lekarz odwrócił się na pięcie. – Potem przyjdzie psychiatra, żeby z panią porozmawiać. Takie mamy procedury w takich przypadkach – dodał w drzwiach.

„W takich przypadkach” – powtórzyła Agla w myślach. Dlaczego nie powie po prostu: „Kiedy człowiek próbuje się zabić”?

6

Julia podeszła do niego od tyłu na schodach szkolnych i włożyła mały palec w jego dłoń, a on zareagował, owijając wokół niego swój mały palec. To był ich znak. Najważniejszy dotyk cielesny. W ten sposób wyrażali to, co ich łączy. Zresztą zakazywano im czegokolwiek więcej, co było bardzo kłopotliwe, ale niczego nie zmieniało. Mogą być razem, ile chcą, jak to określił jej tata, kiedy przyszedł „obgadać sprawę” z jego tatą, więc odwiedzali się do woli, ale był warunek, że drzwi do pokoju zawsze będą otwarte.

Anton zauważył, jak trudno jego ojcu było ukryć zdziwienie takim postawieniem sprawy i od początku starał się rozładować atmosferę, podając gościowi kawę i ciasteczka. Potem jednak, ku zdumieniu Antona spodziewającego się, że tata w najgorszym razie zbędzie wszystko milczeniem, ten zgodził się z gościem. Wtórował mu nawet i surowym głosem upominał syna, że jeśli zależy mu na dziewczynie, winien poczekać. I Anton czekał. Wszyscy w szkole wiedzieli, że ze sobą chodzą i żaden z chłopaków nie ważył się nawet zbliżyć do niej, co sprawiało, że był jej pewny. Najładniejsza dziewczyna w szkole. Najładniejsza, jaką kiedykolwiek widział. Oczywiście, że łamali zasady, kiedy byli sami – całowali się, nawet z języczkiem – ale działo się to rzadko, bo wyczuwał, że Julia czuje się niekomfortowo, sprzeniewierzając się ojcowskiej woli, więc nie chciał na nią naciskać. A jego tata wyraźnie mu powiedział, że jeśli chce zatrzymać przy sobie dziewczynę, musi stworzyć takie warunki, by czuła się przy nim bezpieczna.

I chciał, żeby była przy nim bezpieczna. Chciał zrobić wszystko, co w jego mocy, by tak było. Lekko ścisnął jej mały palec i spojrzał na nią. Uśmiechnęła się.

– Pójdziemy jutro do kina? – spytała.

– Dinner and a movie. – Puścił do niej oko. Oznaczało to hamburgera lub kebab, a potem autobus do kina. Niedługo Julia będzie miała urodziny i wtedy zaprosi ją na wykwintną kolację. Włoży koszulę i założy krawat, i wynegocjuje z tatą dofinansowanie oraz podwózkę. Ale najpierw da jej prezent. Od wielu tygodni fantazjował o tym wieczorze i był pewien, że będzie to najlepsza chwila ich życia.

– Do wieczora – powiedziała, kiedy Gunnar podjechał pod schody na swoim skuterze, który wciąż jeszcze był brudny po wczorajszym.

– Do wieczora – odpowiedział Anton, ściskając jeszcze raz jej palec. Nie musieli mówić „do wieczora”, bo dzwonili do siebie co wieczór, bez przerwy pisali esemesy i czatowali w necie. Julia była najfajniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widział.

Wsiadł z tyłu na skuter i mocno chwycił się kurtki Gunnara, a ten ruszył z kopyta. Umówili się po szkole, żeby przenieść dynamit w lepsze miejsce. I obgadać sprawę detonatora. Spodziewał się, że w magazynie będą także detonatory, ale ich nie znaleźli. Szukali uważnie, lecz bez skutku. Będą musieli znaleźć jakiś inny sposób, aby zdetonować dynamit.

7

– Jeśli zadzwoni do ciebie islandzka dziennikarka o imieniu Maria, nie dawaj jej sposobności, aby zadała jakiekolwiek pytanie – powiedział Ingimar, wymieniwszy powitanie z Williamem. Po dźwiękach w tle można się było domyślić, że William gdzieś baluje. Był zadeklarowanym playboyem i nigdy nie przepuszczał okazji, aby pójść na imprezę czy się zabawić. Przypominał Ingimarowi jego samego z młodości. On za młodu też miał tyle energii. Szalał po nocy, a potem budził się rano po trzech godzinach snu rześki i szedł do pracy. Te czasy jednak już minęły, choć nie dla Williama.

– Jestem u znajomego na urodzinach – wyjaśnił William z ciężkim amerykańskim akcentem. – Świetnie byś się tu bawił. – Ingimar wiedział, co to znaczy. Szampan i szampańskie kobiety. Pochylił się i przyjrzał swoim szpakowatym włosom we wstecznym lusterku. Przez chwilę zatęsknił za dawnym życiem, chociaż nie bardzo. Dzisiaj może się napić wina o każdej porze dnia i nie poczuje procentów, a na dziewczyny już dawno nie chodził. Wyjątkiem była ona. Ale to się nie liczy. To nie podryw, lecz coś zupełnie innego.

– Jak dotąd wszystko idzie świetnie – kontynuował. – Ta cała Maria na razie tylko węszy, ale wolę cię przed nią przestrzec. To jedna z tych wkurzających osób, które nigdy nie wiedzą, kiedy odpuścić. Próbuje w jakiś sposób połączyć Aglę z naszym projektem, więc uważajmy, żebyśmy jej w to nie wplątali.

– Dlaczego tak nie lubisz Agli? – spytał William ze śmiechem, a w tle rozbrzmiewały coraz głośniejsze dźwięki salsy, jakby dla podkreślenia zabawy.

– Skąd, nic do niej nie mam – odpowiedział Ingimar. – Wręcz przeciwnie. Chodzi tylko o to, że jeśli ona zwęszy nasz projekt, zanim się zorientujemy, połowa naszego zysku zniknie w jej kieszeni. – William wybuchnął śmiechem.

– Trafne spostrzeżenie – przyznał. – Przyleć do Paryża, mon cher Ingimar. Uganiam się tu za jednym namiętnym kociakiem, który ma siostrę bliźniaczkę. Moglibyśmy wrócić do naszych słynnych podwójnych randek! – Ingimar uśmiechnął się do siebie. Podobała mu się radość życia u Williama. Amerykanie są tak fajnie bezczelni w poszukiwaniu szczęścia.

– Do usłyszenia – rzucił i się rozłączył. Z pewnością dobrze by mu zrobił wyjazd do Paryża. William nie pozwoliłby mu się nudzić. Ale w ostatnich latach dopadło go prawdziwe życie i odpowiedzialność, której nigdy specjalnie nie czuł, ciążyła mu niczym garb. Anton potrzebuje teraz jego obecności, zważywszy na stan, w jakim znajduje się jego matka. Westchnął głęboko i wysiadł z auta. Niezwykle ciężko stąpał w stronę schodów do domu. Wsunął klucz do zamka i cicho otworzył drzwi. Wewnątrz panował spokój, ale niemal wyczuwał smród nieszczęścia przepełniający dom.

8

Za każdym razem, kiedy Maria wchodziła przez drzwi budynku, w którym mieściła się redakcja „Wiewiórki”, było jej wstyd, bo w tym samym gmachu, po drugiej stronie korytarza, znajdowało się biuro właściciela, czyli znanej powszechnie rozgłośni radiowej Edda, nadającej słabą muzykę islandzką i – jeśli sądzić po audycjach publicystycznych – domagającej się, aby pozbawiać praw rozmaite mniejszości. Wolałaby, żeby jej firma miała siedzibę gdzie indziej, ale nie było jej na to stać. Czynsz, jaki płaciła rozgłośni, był znacznie niższy od średniej rynkowej, zwłaszcza w centrum miasta. Dzięki temu, że siedziba „Wiewiórki” nie znajdowała się na peryferiach, oszczędzała sporo czasu. Ale mimo iż było to opłacalne, zawsze kiedy wchodziła lub wychodziła, miała ochotę zasłonić oczy, bo nad drzwiami widniało logo stacji radiowej i jej motto: „Islandia dla Islandczyków”.

Jeszcze nie zdążyła wejść, kiedy Marteinn wturlał się za nią przez drzwi.

– Brązowe koperty, Mario, brązowe koperty pełne pieniędzy wędrujące z rąk do rąk podczas zebrań wolnomularzy. Wolnomularstwo, Mario!

Patrzyła na niego uważnie. W jego oczach pojawił się szczególny błysk, upodobniający go do spłoszonego konia i zapowiadający, że wkrótce zacznie się atak schizofrenii.

– Marteinnie, kochanie – powiedziała. – Nie powinieneś przypadkiem się zjawić na oddziale?

– Nie – odparł i usiadł przy swoim biurku. Przesadą byłoby utrzymywać, że jest jej współpracownikiem. Był raczej jak domownik, który przychodzi i wychodzi, zawsze na swoich warunkach. Ona pozwalała mu pisać codzienny felieton do „Wiewiórki” pod nagłówkiem Głos prawdy, a on pomagał jej zdobywać dowody. Kiedy był w dobrym stanie psychicznym, całkiem nieźle szło mu wyszukiwanie różnych informacji w necie i choć Maria podejrzewała, że zdarza mu się czasem włamać do zabezpieczonych sieci komputerowych, aby zdobyć jakieś informacje, już dawno przestała wywierać wpływ na jego metody pracy. Tym bardziej że oficjalnie nie cieszył się statusem współpracownika. Nie brał pieniędzy, a nie sposób było nie doceniać obecności kogoś, kto niczego w zamian nie żąda. Pisał nieco pokręcone artykuły, często wzbudzające zainteresowanie. Cieszyła się, że nie zajmuje się tym w pojedynkę. Czuła się niemal jak w prawdziwej pracy, bo mogła wypić z nim kawę i pogawędzić o jego najnowszych teoriach spiskowych.

– A może trzeba zmienić ci dawkę leku? Może powinieneś zajrzeć na oddział, zanim go zamkną?

– Nie – powtórzył i pochylił się nad komputerem, sterczącym na jego biurku niczym pisklę w gnieździe uwitym ze śmieci. – Najpierw muszę skończyć ten felieton.

– Mam już twoje felietony na cały następny tydzień – zauważyła.

– Ale ten traktuje o łapówkach płaconych, aby pomiary zanieczyszczenia powietrza wokół huty aluminium wypadały korzystnie. To wszystko załatwiają masoni na swoich zebraniach. Ludzie muszą o tym wiedzieć, Mario!

Westchnęła. Co najmniej dwa razy dziennie wymyślał jakąś nową teorię spiskową, a większość z nich w jakiś sposób wiązała się z wolnomularstwem. Trzeba przyznać, że najczęściej te jego teorie bywały śmieszne, ale czasem zdarzało mu się wymyślić coś, co nie było takie niedorzeczne i powodowało, że ona miała ochotę dalej drążyć dany temat. Jednak poszlaki, na których opierały się jego teorie, nie zawsze bywały wiarygodne.

– Gdzie się o tym dowiedziałeś? – spytała.

– O czym? – Podniósł głowę i popatrzył na nią pustym wzrokiem. – Dowiedziałem o czym?

– Że brązowe koperty z pieniędzmi przechodzą z rąk do rąk, żeby pomiary zanieczyszczenia powietrza wypadały korzystnie?

– A, to – rzucił i ponownie skupił się na komputerze. Z furią zaczął stukać w klawiaturę. – Przyśniło mi się.

Maria westchnęła. Wstała, wyszła na korytarz, do toalety, i solennie przyrzekła sobie, że policzy, jak często robi siku. To nienormalne, że ciągle biega z moczem, i to w najmniej spodziewanych momentach. Teraz na przykład minęła zaledwie minuta od chwili, gdy poczuła, że jej się chce, do momentu, kiedy nie mogła wytrzymać i zaczęła się obawiać, że się posika w spodnie, jeśli te pogięte metalowe drzwi się nie zamkną. Kopnęła je i zamek zaskoczył, a ona wreszcie mogła usiąść na sedesie.

Martwił ją Marteinn. Jeśli nie uda się go namówić, żeby sam się zgłosił na oddział, pojedzie z nim. Nie pierwszy raz zresztą. Kilkakrotnie już się zdarzyło, że straciła cały dzień, usiłując go uspokoić, gdy czekał na swoją kolej u lekarza. Opłaca się dostarczyć go tam, zanim całkiem mu odbije, bo wtedy robi się podejrzliwy wobec wszystkich i wszystkiego. Również wobec niej.

9

– Agla, Agla. – Ewa, pochodząca z Polski, nowa strażniczka, kręciła głową, kiedy następnego dnia Gudrun wprowadziła Aglę do dyżurki. Gudrun podała Ewie torebkę z lekami dla Agli i przekazała dawkowanie. Agla wciąż miała kłopoty z mówieniem, więc jedynie skinęła głową w stronę Ewy i odwróciła wzrok. Cały czas kręciło jej się w głowie, ale odczuwała silną potrzebę, aby przeprosić Ewę, zupełnie jakby była jej winna wyjaśnienia za przyjaźń, jaką ta okazywała jej od dnia, gdy zaczęła pracować. Ewa chwyciła Aglę pod ramię i zaprowadziła ją ostrożnie, jakby więźniarka była łamliwa, na oddział kobiecy.

– Daj znać, gdy będziesz czegoś potrzebowała – powiedziała cicho. – Czegokolwiek. Nic nie jest za małe i nic nie jest za duże, żebym mogła przynajmniej spróbować to załatwić. – Agla uśmiechnęła się niemrawo. Mimo że Ewa była cała utkana ze szczerych chęci, to przecież nie jest w stanie załatwić jej nowego życia. Nie cofnie jej złych decyzji, nie rozwiąże spraw wymagających rozwiązania, nie unieważni kilkudziesięciu lat jej życia. I nie wymaże smutku po utracie Sonji, której wspomnienie niemal bez przerwy ją zadręczało. A przecież minęły ponad cztery lata od chwili, gdy znikła z jej życia, przysyłając jednego krótkiego esemesa. Że dłużej tak nie może. Agla usiadła wtedy odrętwiała na nieotwartym kartonie w wielkim domu, który dla nich kupiła, i w myślach odtwarzała na okrągło ich związek niczym film wideo w poszukiwaniu odpowiedzi. Teraz, wiele lat później, nadal nie była w stanie zrozumieć, dlaczego Sonja od niej odeszła, a odrzucenie wciąż ją bolało.

Ewa ścisnęła lekko jej ramię na pożegnanie przy wejściu na oddział kobiecy i Agla ruszyła prosto do swojej celi. Drzwi były otwarte i kiedy zaczęła ją kusić myśl, że być może sznur jeszcze wisi na kaloryferze, stanęła jak wryta. Ktoś leżał na jej łóżku.

– Cześć! – odezwała się dziewczyna i usiadła. – Masz mieć nadzór samobójczy, więc będziesz w izolatce, a ja dostałam twoją celę. – Agla przyglądała jej się przez chwilę, po czym popatrzyła wokół. Czuła się, jakby rzeczywistość została usunięta na bok i odkształcona, niczym we śnie. Kojarzyła otoczenie, ale nie do końca. Na podłodze walały się ciuchy, na biurku leżała otwarta walizka, a na łóżku wokół dziewczyny porozrzucane papierki po słodyczach. – Chciałaś się zajebać? – spytała nieznajoma i połknęła kawałek czekolady. – Sorki, prosto z pierdla w Holandii poszłam na odwyk, więc teraz mam niedosyt słodyczy.

Agla otworzyła usta, aby spytać ją, kim jest, ale się rozmyśliła. Jeszcze nie była w stanie wydobyć z siebie dźwięku, a szept sprawiał jej ból. Poza tym to nie jej sprawa, kim jest ta rozczochrana i wychudzona siksa, która zajęła jej celę. Odwróciła się w drzwiach i ruszyła do celi na końcu korytarza, tuż przy wejściu do skrzydła. Tam znalazła swoje rzeczy. Któraś ze strażniczek poustawiała jej kosmetyki na półce w łazience, książki na stole, ale ciuchy nadal leżały pedantycznie złożone w kartonie. Agla opadła na łóżko i wbiła wzrok we wszechwidzące oko kamery monitorującej, lśniące w szklanej kuli pośrodku sufitu. Ta katastrofa chyba nigdy się nie skończy. Przez najbliższe dni, a może i tygodnie będzie musiała żyć w reality show.

10

Ingimar przycupnął na krawędzi łóżka. Obserwował śpiącą Rebekkę – wciąż w tej samej pozycji, w której leżała, kiedy odwiedził ją poprzedniego wieczoru. Na lewym boku, z prawą ręką pod policzkiem. Lewa ręka była dziwnie odwiedziona od ciała i spoczywała na stoliku nocnym. Obrączka przekręciła jej się na palcu, tak że diamenciki były skierowane ku wewnętrznej stronie dłoni. Nie tak wyobrażał to sobie osiemnaście lat temu, kiedy wkładał jej tę obrączkę na palec. Ale na tym polega namiętność, że oślepia całkowicie i człowiek nie widzi, co dla niego dobre. A dla niego akurat najlepiej byłoby, gdyby się nie ożenił.

Na pewno minie jeszcze kilka godzin, zanim żona się przebudzi z letargu spowodowanego lekami, i wtedy sięgnie po fiolkę z tabletkami spoczywającą na stoliku nocnym, i znów uśnie, zamiast wstać. Odgarnął kosmyk włosów z jej twarzy i założył za ucho. Nawet nie drgnęła, jedynie coś wymamrotała, a na poduszkę spłynęła z jej ust strużka śliny.

Ingimar wstał i poszedł do swojej łazienki, która początkowo była łazienką dla gości, jeszcze zanim zaczęli spać osobno. Rozdzielenie sypialni nie było jakąś przemyślaną decyzją. Po prostu nie mógł usnąć, kiedy ona była tak zamroczona. Jakby jej bezruch budził go regularnie po nocy, a dyskomfort ogarniał za każdym razem, gdy się poruszył i czuł, że ona leży wciąż w tej samej pozycji. Powoli stało się to dla niego nieznośne. Zdawało mu się, że zanim znów będzie w stanie zasnąć, musi zawsze przyłożyć ucho do jej warg i sprawdzić, czy oddycha.

Pewnej nocy przeniósł się na kanapę w pokoju gościnnym i spał jak suseł, jakby jej chory oddech w sypialni obok zupełnie go nie obchodził. Po kilku tygodniach kupił sobie łóżko w miejsce kanapy. Dlatego pokój gościnny już dawno zamienił się w jego sypialnię, a łazienka dla gości – w jego łazienkę. I tak już od dłuższego czasu nikt ich nie odwiedzał.

Zszedł na dół, włączył ekspres, przygotował kakao dla Antona, zaniósł mu je na górę i siedział u niego w pokoju, gdy ten się przebudzał. Po osiągnięciu wieku gimnazjalnego chłopak mógł spać bez końca. On sam zawsze był rannym ptaszkiem, aktywnym całe życie. Ale nie ma co porównywać. W wieku Antona już pływał na kutrach. Kiedy syn usiadł, Ingimar poszedł do łazienki i nałożył krem do golenia na twarz, podczas gdy prysznic się nagrzewał, a potem spłukał resztki zarostu pod strumieniem. Jak zawsze. Skóra na plecach swędziała od gorącej wody, więc zakończył prysznic tak zimnym strumieniem, że ledwo łapał oddech.

Ubrawszy się, pożegnał Antona, a w kuchni na dole nalał kawy do papierowego kubka, żeby ją ze sobą zabrać. Włożył płaszcz, luźno owinął szyję szalikiem i zamknął za sobą drzwi wejściowe. Tak dobrze się poczuł, oddychając chłodnym, świeżym powietrzem. Przez moment odniósł wrażenie, jakby się wyłonił spod wody; spragnione płuca wciągały tlen, a jego umysł stał się lekki.

Ciekawe, że w czasie kryzysu jego życie też pogrążyło się w kryzysie. Nie żeby ucierpiał wskutek upadku systemu bankowego. Wręcz przeciwnie, okazji do zrobienia interesu było więcej niż przedtem, a zysk większy, niż wyobrażał sobie w najśmielszych snach. To był kryzys innego rodzaju. W jego duszy. I jakoś tak wyszło, że wpakował się w tarapaty w następstwie romansu. Przespał się kilka razy z rzędu z tą samą kobietą, zadurzył się w niej i postanowił się rozwieść, a wtedy nagle uświadomił sobie, że nie może. Nie może się rozstać z Rebekką, bo sam, choć nie bezpośrednio, wpakował ją w ten stan. I nie może zostawić syna. Mimo że Anton nie wahał się okazywać mamie odrazy, Ingimar wiedział doskonale, że jeśli doszłoby do rozwodu, chłopak zechce zamieszkać z matką. Miał ten sam kłopot co on: brak odwagi, by zostawić ją samą.

Ingimar przyspieszył kroku, lecz zwolnił, usłyszawszy telefon piszczący w kieszeni płaszcza. Wyjął go i spojrzał na wyświetlacz. Ta dziennikarska szmata nie odpuszcza. Teraz chciała wiedzieć, jakie kwoty zostały wypłacone pod stołem, aby zabezpieczyć prawidłowe pomiary zanieczyszczenia środowiska dla huty aluminium. Uśmiechnął się. Przedziwne dziennikarstwo. Zupełnie jakby bez końca tworzyła teorie spiskowe w nadziei, że wreszcie wpadnie na właściwą.

11

Anton zawsze słyszał, jak rano tata schodzi na dół, ale tak przyjemnie mu się leżało w ciepłym łóżku i nasłuchiwało krzątaniny ojca na dole, że po prostu leżał bez ruchu i udawał, że śpi. Czekał na kakao. Zawsze ta sama rutyna. Najpierw usłyszał, jak ojciec wyciąga poranną gazetę z wrzutni na listy, po chwili dobiegł go dźwięk lejącej się wody, a wkrótce potem zaczął pomrukiwać ekspres. Kiedy rozległ się dzwonek mikrofalówki, wiedział, że zaraz usłyszy kroki na schodach. Później otworzyły się drzwi i tata postawił filiżankę z kakao na stoliku nocnym, a następnie usiadł w nogach jego łóżka.

– Dzień dobry, stary – powiedział.

Zawsze mówił to samo: „Dzień dobry, stary”, a potem wkładał rękę pod kołdrę i głaskał go po nodze. Po krótkiej chwili oznajmił mu, która godzina.

– Pora wstawać – dodał i dalej głaskał go po nodze, spokojnie, bez pośpiechu. Czasem Anton odpowiadał ojcu, ale jeśli mu się nie chciało, czyli przeważnie, wyciągał tylko drugą nogę, aby i tę mógł pogładzić. Potem tata klepnął kołdrę i wyszedł do swojej sypialni, a chwilę później słychać było lejącą się pod prysznicem wodę. Wtedy Anton sięgnął po kakao.

Od kiedy pamięta, tata zawsze wstawał z nim rano. Miał jakieś niejasne wspomnienia, że kiedy był jeszcze mały, bawi się w piżamie z mamą, ale im stawał się starszy, czas czuwania matki się skracał. Wczoraj wieczorem na przykład już przed kolacją – ale oczywiście żadnej kolacji nie było, tylko pizza – zrobiła się bardzo niemiła i wzięła go w obroty z powodu pleonazmów, od których chciał się uwolnić, tyle że nikt nie potrafił mu wyjaśnić jak. Zaraz potem położyła się spać i z pewnością nie obudzi się wcześniej niż po południu. Tak że jej dzień trwał zaledwie kilka godzin, a noc bezustannie się wydłużała w miarę rozwijania się ciemności w jej duszy.

Anton pił kakao dokładnie tyle czasu, ile tata brał prysznic, golił się i ubierał. Mniej więcej w momencie, gdy przeciągał językiem po grubej, słodkiej warstwie kakao na dnie filiżanki, tata wkładał głowę w drzwi, spoglądał na niego i zawiązując krawat, mówił:

– Powodzenia.

– Nawzajem, wzajemnie – odpowiadał Anton i wychodził z łóżka. Wiedział dokładnie, że wystarczy powiedzieć jedno słowo, ale zawsze mówił oba po to, żeby się cieszyć, gdy tata go poprawia.

Założył dłonie za głowę i się przeciągnął. Miał zamiar zejść do piwnicy, zanim wyjdzie do szkoły. Chciał przez chwilkę popatrzeć na laski dynamitu, przekonać się, czy znów dozna tego samego niesamowitego uczucia, co wczoraj. Uczucia, że tak naprawdę może wszystko. Że on, sam, w pojedynkę, może naprawdę zmienić świat.

12

– Wiedziałam poniekąd, że jestem, wiesz, przynętą, ale się cykałam i dokładnie spełniałam wszystkie rozkazy Bossa. W tym biznesie człowiek może tylko słuchać. Miałam zaledwie niecałe sto gramów rozcieńczonego towaru przyklejone taśmą w kroczu. Żaden wielki przemyt. Myślę, że miałam zostać zatrzymana, bo w tym samym samolocie był jakiś drugi kurier z co najmniej kilogramem stuffu, lepiej zadekowanym, i on dzięki temu całemu zamieszaniu, które się narobiło, jak mnie złapali, przeszedł przez cło.

Dziewczyna gadała i gadała, podczas gdy pozostałe więźniarki siedziały otumanione i słuchały jej paplania. Agla przecisnęła się obok stołu i podeszła do szafek po filiżankę do kawy. Piła czarną i nie tykała śniadania, choć zarówno odbywające karę, jak i strażniczki ciągle powtarzały jej, że to niezdrowy zwyczaj.

– Mogłam wyrzucić paczkę na lotnisku w Panamie i spróbować zniknąć, ale nie ma takiej możliwości, żebym im uciekła. – Dziewczyna dalej gadała, a Agla usiadła z kawą przy końcu stołu i zatopiła wzrok w książce, którą ze sobą wzięła. – Słyszałam o jednym gościu, który usiłował zniknąć – mówiła dziewczyna – i źle skończył. O wiele lepiej wylądować w pierdlu, niż dać się posiekać na karmę dla psów! – Obecne kobiety zamruczały na znak, że się z nią zgadzają, a dwie z nich wstały, pożegnały się i wyszły do pracy w pralni. Dziś nie było żadnego samochodu do mycia, więc księgowa z północy kraju, która z niewiadomego powodu wybrała sobie pracę w myjni, przedkładając ją nad pralnię, została w kuchni. Zwykle był co najmniej jeden samochód do umycia, ale nadchodziła wiosna i na jezdnie nie wysypywano już soli, więc ludziom łatwiej było osobiście myć auta. Do tej pory przez cały kwiecień strażnicy więzienni przyjeżdżali swoimi samochodami do myjni, żeby zapewnić jej jakąkolwiek pracę, ale teraz i to źródełko wyschło. Dziwnie byłoby, gdyby klawisze przywozili do mycia lśniące pojazdy.

Nowa dziewczyna, która chyba jeszcze nie znalazła powodu, aby wyszczotkować sobie kołtun na głowie, wstała i klapnęła na krzesło obok Agli. Nieprzyjemnie blisko.

– Czego? – szepnęła Agla, nie odrywając wzroku od książki.

– Wolę siedzieć koło kogoś, kto ładnie pachnie – odpowiedziała szeptem dziewczyna, jakby szept był jakąś zabawą, a nie koniecznością wymuszoną przez uszkodzone struny głosowe. – Ty przynajmniej dobrze dajesz. Ten odór od księgowej normalnie mnie dusi. Który my właściwie mamy rok? Tysiąc dziewięćset sześćdziesiąty piąty? No przecież, kuźwa, wymyślono już nowocześniejsze zapachy.

Dziewczyna zachichotała cicho, a Agla łyknęła kawy. Ta nowa już ją wkurzała, i to bardzo. Była bardziej niż nachalna, a teraz przysunęła się z krzesłem jeszcze bliżej. Agla odsunęła lekko swoje krzesło na znak, że dziewczyna przekracza granice bliskości. Ta jednak nie zrozumiała tego niebezpośredniego przekazu.

– Za co siedzisz? – zainteresowała się, jakby to pytanie było czymś powszechnie przyjętym w więzieniu. Agla wygooglowała pozostałe kobiety podczas zajęć komputerowych, żeby sprawdzić ich przeszłość, ale żadna z nich o nic jej nie pytała. Być może dlatego, że wiedziały, kim jest. I to prawdopodobnie mówiło wiele o tej siusiumajtce, która nie miała o tym zielonego pojęcia. Co oznaczało, że ani nie czyta gazet, ani nie ogląda wiadomości.

– Za niewinność – syknęła Agla.

– Dokładnie – przytaknęła dziewczyna i zachichotała. – Tak jak wszyscy tutaj. – Była bardzo bezczelna.

– Dokonywałam transakcji bankowych, jak wielu innych – wyrzuciła z siebie Agla, nadwyrężając struny głosowe. Zaniosła się kaszlem.

– A ja szmuglowałam dragi, jak wielu innych. – Dziewczyna uśmiechnęła się szczerze. Agla wstała rozdrażniona i wyszła z kuchni. Nie chciała być porównywana z przemytnikami narkotyków. Kawy może się napić później.

Nie zdążyła się jeszcze rozgościć w celi, kiedy dziewczyna stanęła w drzwiach.

– Sorki. Nie miałam zamiaru cię wkurzać, no wiesz. Chciałam tylko pogadać. Cały czas się jeszcze cieszę, że mogę rozmawiać po islandzku. Holenderski to straszny gulgot. – Już się nie uśmiechała. Patrzyła na Aglę szeroko otwartymi oczami, ze szczerym wyrazem twarzy.

– Hmm – mruknęła Agla, nie wiedząc, co powiedzieć. Przeszła jej wściekłość. Zakłopotana spojrzała na dziewczynę. Nie była tak młoda, jak jej się z początku zdawało; miała co najmniej koło trzydziestki, a włosy tak samo rozczochrane, jak wtedy, kiedy wstała z łóżka. – Nie słyszałaś nigdy, co to grzebień? – rzuciła w bezsilnej próbie obrażenia dziewczyny, lecz ta tylko się roześmiała.

– To tak ma być – odpowiedziała. – Styl taki. I, by the way, na imię mi Elisa.

– Agla – wymamrotała. Starała się wymyślić coś, co mogłaby powiedzieć tej dziwnej osobie, ale weszła strażniczka i przypomniała jej o czekającym ją za chwilę widzeniu.

13

„Tak, znam