Strona główna » Obyczajowe i romanse » Królowa Saby

Królowa Saby

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8065-056-5

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Królowa Saby

Bilkis, Córa Księżyca. Makeda, Kobieta Ognia. Pełna życia, ale samotna. Niezależna, poszukująca mądrości. Aby zapewnić dalszy dobrobyt swojemu ludowi, dumna Bilkis, królowa ociekającej bogactwami Saby, jest gotowa wybrać się w wielomiesięczną podróż do nieznanego kraju Izraelitów i stawić czoła jego władcy, Salomonowi. W trakcie rozmów z królem pokazuje swój niezwykły talent polityczny. Ich polemiki to starcia dwóch światłych umysłów znacznie wyprzedzających swoją epokę. Dodatkowo pomiędzy Bilkis i Salomonem rodzi się wielkie uczucie…

Polecane książki

Dramatyczne wydarzenia zmusiły Annę do opuszczenia Polski. Młoda matka nie zdawała sobie sprawy, co oznacza samotne macierzyństwo w obcym kraju, dopóki nie wyjechała z Krakowa. Niespodziewana choroba syna oraz brak pracy stają się poważnym wyzwaniem dla całej rodziny. Anna jednak się nie poddaje.Byw...
Parne lato 1571 roku. Oblężenie weneckiej twierdzy Famagusta przez wojska osmańskie trwa już prawie rok. Za murami szerzy się głód i epidemia, ludzie są na skraju szaleństwa. Dowódca twierdzy Marco Antonio Bragadin wydaje rozkaz kapitulacji. Tymczasem w Stambule wrze. Coraz trudniej ukryć nieudolnoś...
Kalahari, tytułowe opowiadanie całego tomu, to historia mężczyzny, który jedzie przez południowoafrykański busz w poszukiwaniu syna, ciężko chorego na malarię. Oczywiście to nie tropikalna choroba wysuwa się w opowiadaniu na pierwszy plan, ale obcy, dziki i nieprzyjazny świat. Jest jeszcze dr...
Hasan Nasr, urodzony w 1937 roku w Tunisie, należy do pierwszego pokolenia pisarzy niepodległej Tunezji. Akcja niniejszej powieści toczy się w Dar al-Baszy, starej dzielnicy Tunisu, której czasy świetności dawno już minęły. Bohater spędził tu swoje niewesołe dzieciństwo w domu despotycznego o...
Jako nastolatka Eva podjęła kilka bardzo złych decyzji. Młoda, naiwna i zakochana, nie podejrzewała, że chłopak, którego obdarzyła bezgraniczną miłością, okaże się jej oprawcą, pozbawi marzeń oraz zaufania do ludzi. Zamiast miłości i ciepła poznała smak bólu i nienawiści. Przy odrobini...
Wszystko miało się skończyć, kiedy je połknie. Wreszcie stanie się dorosły i będzie mógł zlekceważyć załamującą nad nim ręce mamusię. Oleje mającego i tak wszystko gdzieś tatusia. Zignoruje zapatrzone w siebie dziewczyny. Wypnie się na nic nierozumiejących kumpli. Wyśmieje nauczycieli złośliwie staw...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Tosca Lee

Kró­lo­wa Saby au­tor­stwa To­ski Lee to ka­wa­łek kunsz­tow­nej pro­zy, bo­ga­tej sce­ne­rii i skrupulat­nie opra­co­wa­nych de­ta­li hi­sto­rycz­nych. Kró­lo­wa Saby przez całe ty­siąc­le­cia była po­sta­cią mało zna­ną, ale To­sca Lee przy­wra­ca ją do życia – oka­zuje się ona sil­ną, zdol­ną i osza­ła­mia­ją­co atrak­cyj­ną ko­bie­tą.

Al­li­son Pa­ta­ki, au­tor­ka be­st­sel­le­rów „New York Ti­me­sa”

Nie są­dzi­łam, że ist­nie­je po­wieść, któ­ra zyska moje więk­sze uzna­nie niż Judasz, ale w Kró­lo­wej Saby To­sca Lee prze­cho­dzi samą sie­bie. Rów­nie po­cią­ga­ją­ca jak arab­skie kró­le­stwo i fa­scynują­ca jak jego wład­czyni, Kró­lo­wa Saby urze­ka pięk­nem, głę­bią, in­te­li­gen­cją i po­mysło­wym pi­sar­stwem.

Erin He­aly, au­tor­ka be­st­sel­le­ro­wych Mo­ther­less oraz Stran­ger Things

Kró­lo­wa Saby to fa­scynują­ca, peł­na mą­dro­ści po­wieść opar­ta na pie­czo­ło­wi­cie do­bra­nych ma­te­ria­łach, któ­ra przy­pad­nie do gustu za­rów­no czytel­ni­kom wie­rzą­cym, jak i nie­wie­rzą­cym. Wy­ra­zi­ste pięk­no pi­sar­stwa Lee jest wprost nie­zrów­na­ne. Czułam się, jak­by prze­ma­wia­ła do mnie sama kró­lo­wa, jak­by jej trud­no­ści i zwycię­stwa do­tyczyły mnie.

Re­bec­ca Kan­ner, au­tor­ka Sin­ners and the Sea

Kró­lo­wa Saby to nie baj­ko­wy ro­mans opo­wia­da­ją­cy o ko­bie­cie, któ­ra usy­cha z tę­sk­no­ty za wy­ma­rzo­nym kró­lem. To­sca Lee po raz ko­lej­ny udo­wad­nia, że nie boi się ni­cze­go. Dzię­ki jej wręcz nie­roz­waż­nej od­wa­dze zyskuje­my nie­po­praw­ną, nową wer­sję hi­sto­rii wład­czyni sil­nej ro­zu­mem i ser­cem. Ta lek­tura bę­dzie za­przą­tać ci myśli jesz­cze dłu­go po prze­czyta­niu ostat­niej stro­ny.

Pam Ho­ge­we­ide, au­tor­ka Unla­dyli­ke: Re­si­sting the In­justi­ce of In­e­qua­li­ty in the Church

Sza­lo­na po­dróż na wiel­błą­dzie przez pustynię, peł­na zwro­tów, za­krę­tów i nie­spo­dzia­nek […]. Wy­staw­na kró­lew­ska uczta zło­żo­na z elo­kwen­cji, wy­obraź­ni i wy­ra­zi­stej myśli prze­wod­niej. Do­sko­na­le opo­wie­dzia­na, pięk­na hi­sto­ria. To­sca Lee ma ser­ce po­et­ki, umysł na­ukow­ca i wy­obraź­nię pi­sar­ki.

Josh Olds, li­fe­is­sto­ry.com

Lee jest skrupulat­ną ba­dacz­ką, któ­ra kon­se­kwent­nie sta­ra się uczynić swo­je opo­wie­ści nie tyl­ko wia­rygod­nymi, lecz tak­że do bólu re­ali­stycz­nymi. Kró­lo­wa Saby to hi­sto­ria, któ­ra po­rusza nie­bo i zie­mię – ak­cja, in­tryga, ro­mans, a na­wet mi­styka spra­wia­ją, że po­wieść czyta się jed­nym tchem. Ka­lej­do­skop po­szcze­gól­nych re­la­cji bi­blij­nych uka­że czytel­ni­kom hi­sto­rię kró­lo­wej Saby i Sa­lo­mo­na w cał­kiem no­wym świe­tle.

dr Joe Ca­they, bi­bli­sta Dal­las Bap­tist Uni­ver­si­ty

Gdyby Ce­cil B. De­Mil­le był wśród nas, z pew­no­ścią stwo­rzył­by ad­ap­ta­cję fil­mo­wą Kró­lo­wej Saby. To im­po­nują­ce ar­cy­dzie­ło. Po­nad­cza­so­wa opo­wieść, któ­ra wzno­si czytel­ni­ków na wy­żyny mi­ło­ści i wal­ki, o ja­kich mało kto słyszał. Po­dob­nie jak w przy­pad­ku ulu­bio­ne­go fil­mu, bę­dziesz chciał prze­żywać bo­gac­two i głę­bię Kró­lo­wej Saby wciąż na nowo.

Mi­cha­el Na­po­liel­lo Jr., Ra­dar Pic­tures

Wszyst­kim tym, któ­rzy wy­ruszyli w dro­gę.

Pro­log

Oto opo­wieść, któ­rą słysze­li­śmy: kró­lo­wa pustyn­nej kra­iny od­bywa po­dróż na pół­noc z bar­dzo wiel­ką oka­za­ło­ścią[1], by od­dać hołd kró­lo­wi i jego Bogu Jah­we. To hi­sto­ria kró­lo­wej, któ­rej ser­ce pod­bił król, nim po­wró­ci­ła do swej kra­iny z na­rę­czem da­rów.

W taką opo­wieść mamy wie­rzyć.

Praw­da się­ga o wie­le głę­biej, niż są w sta­nie wy­obra­zić so­bie ba­ja­rze. Bo­gac­twa oka­zują się o wie­le bar­dziej bez­cen­ne, ta­jem­ni­ce – wszech­ogar­nia­ją­ce, a za­rów­no mi­łość, jak i zdra­da – bar­dziej na­mięt­ne i nisz­czyciel­skie.

Mi­łość… To sło­wo jest jak ro­śli­na, któ­ra usy­cha pod słoń­cem bez­kre­snej pustyni; sta­no­wi esen­cję daw­no po­grze­ba­ną w jej pia­skach. Taka też oka­że się moja opo­wieść dla lu­dzi, któ­rzy prze­mie­rzyli owe nie­uro­dzaj­ne dro­gi. Jak­by moja sto­pa nig­dy tam nie sta­nę­ła. Nie pa­mię­ta­ją mnie góry ani nie mó­wią o mnie wody Dha­ny, ożywia­ją­ce płod­ne oko­licz­ne te­re­ny. Z dala od pustyni nie­uchron­nie zbie­ra się muł. To ła­ska.

Fi­la­ry wiel­kiej świą­tyni wznie­sio­nej na prze­ciw­le­głym brze­gu Wą­skiej Wody będą no­si­ły kie­dyś moje imię: Bil­kis, Córa Księ­życa. Na za­cho­dzie pa­ła­co­we ko­lum­ny na­zwa­no na moją cześć: Ma­ke­da, Ko­bie­ta Ognia. Służyłam jako ka­płan­ka i zjed­no­czyciel­ka, no­si­łam imię swo­je­go kró­le­stwa – Saby. Dla Izra­eli­tów byłam wład­czynią kra­iny won­no­ści, któ­rą na­zywa­li Sze­bą.

Byłam dla nich też nie­rząd­ni­cą.

Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że hi­sto­rycy opo­wie­dzą wam inną hi­sto­rię, a ka­pła­ni – inną. To wła­śnie ludz­kie osą­dy wy­da­ją się trwać w świe­cie ogar­nię­tym żą­dzą pod­bo­ju. Na­sze dzia­ła­nia poza sy­pial­nią i w ogó­le do­mem zo­sta­ną za­cho­wa­ne w pa­mię­ci, je­śli opu­ści­my do­mo­we pie­le­sze. W ten oto spo­sób zo­sta­nie­my okryci hań­bą, po­nie­waż wy­szli­śmy z ukrycia. Praw­da o na­szym życiu oka­że się ulot­na ni­czym woń ka­dzi­dła.

To jesz­cze trud­niej­sze dla kró­lo­wej, któ­ra nie może po­zwo­lić so­bie na ule­głość. Hi­sto­ria nie wie, jak po­go­dzić się z na­szą am­bi­cją czy po­tę­gą, kie­dy je­ste­śmy na tyle sil­ne, by prze­trwać. Ka­pła­ni nie znaj­du­ją zro­zu­mie­nia dla tych z nas, któ­rymi rzą­dzi­ło bo­skie sza­leń­stwo cie­ka­wo­ści. W taki oto spo­sób zo­sta­łyśmy okop­co­ne dy­mem z ognia świę­te­go obu­rze­nia tych, któ­rzy po­zaz­dro­ści­li nam wy­ima­gi­no­wa­nej roz­pusty. Sta­łyśmy się kusi­ciel­ka­mi, la­dacz­ni­ca­mi i he­re­tycz­ka­mi.

Byłam już każ­dą i żad­ną z nich – w za­leż­no­ści od tego, kto opo­wia­dał hi­sto­rię.

Za mo­rzem, w Sa­bie, gór­skie desz­cze już ustą­pi­ły, a wody po­tęż­nej Dha­ny zra­sza­ją pola o świ­cie. Za kil­ka mie­się­cy han­dla­rze z pół­no­cy przy­płyną w po­szuki­wa­niu won­no­ści i zło­ta. Przy­nio­są wie­ści o kró­lu, któ­ry ich po­sy­ła.

Nie wy­ma­wia­łam jego imie­nia od lat.

Owszem, ta hi­sto­ria wy­da­rzyła się na­praw­dę. Ale w mo­ich ustach praw­dzi­wa opo­wieść roz­po­czyna się tak:

Nig­dy nie mia­łam zo­stać kró­lo­wą.

[1] 1 Krl 10,2; przyp. tłum.

1

Moja mat­ka, Isme­ni, uro­dzi­ła się pod Psią Gwiaz­dą[2] o ośle­pia­ją­cym bla­sku. Po­dob­no za­cza­ro­wa­ła mo­je­go ojca – po­jął ją za żonę cał­ko­wi­cie otuma­nio­ny. Król nie wy­brał­by prze­cież ko­bie­ty ze swo­je­go ple­mie­nia, sko­ro mógł po­przez mał­żeń­stwo za­wrzeć so­jusz z in­nymi lu­da­mi.

Wi­dzia­łam, jak śle­dzo­no ją wzro­kiem za każ­dym ra­zem, gdy po­ja­wia­ła się w pa­ła­co­wych por­tykach, za­wie­sza­no roz­mo­wy, póki nie znik­nę­ła z pola wi­dze­nia. Rzad­ko zaj­mo­wa­ła miej­sce u boku ojca w sali są­do­wej. Kie­dy do tej kom­na­ty na­pływa­li lu­dzie, wzbie­ra­li gwał­tow­nie jak wody, gdy księ­życ prze­sła­nia cień. Moja mat­ka, ze swo­ją śnia­dą skó­rą, brwia­mi przy­po­mi­na­ją­cymi skrzydła sy­no­gar­li­cy i war­ga­mi stwo­rzo­nymi do wy­szep­tywa­nia mo­dlitw, sta­no­wi­ła naj­kunsz­tow­niej­sze ze wszyst­kich dóbr Saby. Dzwo­nie­nie kro­pel desz­czu na ta­ra­sach znaj­du­ją­cych się na wzgó­rzach nie do­rów­nywa­ło mu­zyce pa­cior­ków u rąb­ków jej szat, a woń naj­lep­sze­go ka­dzi­dła z Ha­dra­mau­tu nie umywa­ła się do za­pa­chu jej per­fum.

Kie­dy od­po­czywa­łyśmy na so­fie w upal­ne po­po­łu­dnia, spla­ta­łyśmy pal­ce, a ja po­dzi­wia­łam tur­kusy w jej pier­ście­niach. Pra­gnę­łam mieć rów­nie smu­kłe dło­nie i sto­py jak ona. Tyl­ko tego chcia­łam; nig­dy nie przy­szło mi do gło­wy, że ja­ki­kol­wiek inny ele­ment jej pięk­na mógł­by zo­stać przy­zna­ny jesz­cze jed­ne­mu śmier­tel­ni­ko­wi.

Czę­sto otrzymywa­łyśmy dary od ojca: rzad­kie cytrusy spro­wa­dza­ne z pół­no­cy, kryją­ce pod gorz­ką skór­ką sło­dycz, śpie­wa­ją­ce pta­ki i grze­bie­nie z ko­ści sło­nio­wej zza Wą­skiej Wody, bele naj­lep­szych egip­skich tka­nin, z któ­rych mat­ka szyła mi sza­ty pa­sują­ce do jej su­kien.

Ale naj­wspa­nial­szymi skar­ba­mi były dla mnie pio­sen­ki, któ­re śpie­wa­ła mi jako ko­łysan­ki, pro­sto do ucha. I mo­dli­twy, któ­rych uczyła mnie, gdy klę­ka­łyśmy przed fi­gur­ka­mi boż­ków. Słod­ki za­pach ka­dzi­dła utrzymu­ją­cy się na jej wło­sach. Nig­dy nie prze­ga­nia­ła mnie, gdy przy­wdzie­wa­ła kró­lew­skie sza­ty. Kie­dy cho­dzi­ła do ojca w nocy, nig­dy nie zda­rzyło się, żeby ran­kiem znów nie le­ża­ła zwi­nię­ta obok mnie. Saba roz­cią­ga­ła się od sa­me­go skra­ju gó­rzyste­go wy­brze­ża aż do stóp pustyni. Ja jed­nak cie­szyłam się, że mój świat nie się­ga da­lej niż kom­na­ta mat­ki.

Wie­czo­ra­mi sia­dywa­łam przed mat­czyną szka­tuł­ką na bi­żute­rię i ozda­bia­łam uszy kol­czyka­mi. Ra­mio­na opa­da­ły mi pod cię­ża­rem na­szyj­ni­ków, pod­czas gdy ona le­ża­ła na so­fie przy swo­im sto­li­ku. Był on po­kryty zło­tem, tym błysz­czą­cym krusz­cem, któ­ry na­wet w sła­bym świe­tle lam­py wy­da­wał się po­zła­cać wszyst­ko do­oko­ła – po­li­czek mat­ki, srebr­ny kie­lich w jej dło­ni.

Póź­niej tań­czyłam, a ona kla­ska­ła. Bran­so­let­ki po­brzę­ki­wa­ły mi na kost­kach. Naj­pierw był to ta­niec pory desz­czo­wej, kie­dy to mon­sun prze­mie­rza su­che wą­wo­zy, a po­tem ła­god­nej let­niej mżaw­ki, któ­ra wy­wa­bia źdźbła pro­sa spod zbrą­zo­wia­łej w zi­mie gle­by. I ta­niec gór­skie­go ko­zio­roż­ca – ukła­da­łam ręce nad gło­wą tak, by przy­po­mi­na­ły za­wi­nię­te rogi. Uda­wa­łam też lwy po­lu­ją­ce na te zwie­rzę­ta, czym za­wsze ją roz­śmie­sza­łam. Po­tem wsta­wa­ła, by do mnie do­łą­czyć. Rzę­dy czer­wo­nych ko­ra­li po­dzwa­nia­ły jej na szyi przy każ­dym tup­nię­ciu.

– Bę­dziesz pięk­niej­sza ode mnie – po­wie­dzia­ła pew­ne­go wie­czo­ru, kie­dy opa­dłyśmy na po­dusz­ki.

– Nig­dy, mamo! – Nie po­tra­fi­łam so­bie tego na­wet wy­obra­zić.

Wy­cią­gnę­ła rękę, a ja po­ło­żyłam na niej swo­ją dłoń.

– Ja nie byłam tak uro­dzi­wa w two­im wie­ku – stwier­dzi­ła i po­ca­ło­wa­ła mnie w czubek gło­wy. – Ale bądź ostroż­na, mała Bil­kis. Pięk­no to broń, z któ­rej nie moż­na ko­rzystać wiecz­nie.

Za­nim zdą­żyłam za­pytać, co ma na myśli, mat­ka zsunę­ła z nad­garst­ka cięż­ką bran­so­le­tę sze­ro­ko­ści mo­jej dło­ni, po­krytą rubi­na­mi.

– Wi­dzisz te ka­mie­nie? Są tward­sze niż kwarc i szma­rag­dy. Nie pę­ka­ją pod na­ci­skiem, nie mięk­ną ze sta­ro­ści. Niech przy­po­mi­na­ją ci, moja go­łą­becz­ko, że mą­drość jest trwa­ła, a za­tem o wie­le cen­niej­sza. – Wsunę­ła mi bran­so­le­tę na ra­mię.

– Ale…

– Ci­chut­ko. Sie­dem Sióstr[3] wscho­dzi na nie­bie. Przy­cho­dzi pora na nowe. – Do­tknę­ła wi­szą­ce­go na mo­jej szyi amu­le­tu – wy­ko­na­nej z brą­zu tar­czy sło­necz­nej, z gra­we­rem z tyłu – któ­ry miał mnie chro­nić. – Co byś po­wie­dzia­ła na młod­sze­go kró­lew­skie­go bra­ta?

Usa­do­wi­łam się przy niej i za­czę­łam ba­wić się bran­so­le­tą. Od­kąd się­ga­łam pa­mię­cią, opie­kun­ka ka­za­ła mi pa­lić każ­de­go mie­sią­ca ka­dzi­dło przed ala­ba­stro­wą fi­gur­ką Shams, bo­gi­ni słoń­ca, w tej wła­śnie in­ten­cji.

– Po­do­ba mi się ten po­mysł.

Po­wie­dzia­łam tak, po­nie­waż wie­dzia­łam, że ta­kie sło­wa spra­wią jej przy­jem­ność. Nie do­da­łam jed­nak, iż wo­la­ła­bym bra­ta niż sio­strę, z któ­rą mu­sia­ła­bym rywa­li­zo­wać o uwa­gę mat­ki. Po­dzie­lę się nią z chłop­cem, bo wiem, że on w koń­cu i tak nas opu­ści, by sta­nąć u boku ojca i za­siąść na tro­nie.

Przy­się­głam mo­dlić się co­dzien­nie, by dziec­ko rze­czywi­ście oka­za­ło się chłop­cem.

Dzie­sięć dni póź­niej mat­ka prze­szła atak i ude­rzyła gło­wą o mar­mu­ro­wą ławę w ła­zien­ce. Tam­te­go wie­czo­ru po­wie­dzia­no mi, że opu­ści­ła mnie dla życia wiecz­ne­go i za­bra­ła ze sobą mo­je­go nie­na­ro­dzo­ne­go bra­ta.

Krzycza­łam tak dłu­go, aż upa­dłam i ude­rzyłam się o kra­wędź sto­li­ka. Wy­zwa­łam wszyst­kich od kłam­ców. Bła­ga­łam, by po­zwo­lo­no mi ją zo­ba­czyć, i od­pycha­łam każ­de­go, kto pró­bo­wał mnie do­tknąć. Moja mat­ka nig­dy by mnie nie zo­sta­wi­ła! Kie­dy w koń­cu mnie do niej za­bra­li, rzuci­łam się na nią, przy­war­łam do jej zim­nej szyi, póki mnie nie od­cią­gnę­li. Jej dłu­gie pukle za­plą­ta­ły się w moje pal­ce.

Gdy za­mknę­li kró­lew­skie mau­zo­leum w świą­tyni Al­ma­qa­ha, boga księ­życa, wciąż mia­łam przed ocza­mi jej ob­li­cze. Cza­sa­mi czułam jej za­pach, mięk­kość jej po­licz­ka przy moim, kie­dy spa­łam. Nie opu­ści­ła mnie. Przez pra­wie rok od jej śmier­ci nie mó­wi­łam. Wszyscy myśle­li, że onie­mia­łam z żalu. Ale tak na­praw­dę po pro­stu chcia­łam mó­wić tyl­ko z nią.

Szep­ta­łam do niej każ­de­go wie­czo­ru w łóż­ku, do­pó­ki jej głos nie ucichł na­stęp­ne­go lata, za­bie­ra­jąc ze sobą waż­ną część mnie. Mia­łam wów­czas sześć lat.

•••

Ha­gar­lat, druga żona mo­je­go ojca, nie była ani mło­da, ani pięk­na. Ale dzię­ki jej obec­no­ści w pa­ła­cu od­no­wio­no waż­ny so­jusz z Na­sh­sha­na­mi na pół­no­cy i przy­wró­co­no kon­tro­lę nad szla­kiem han­dlo­wym bie­gną­cym przez bez­kre­sną do­li­nę Dżau­fu. O ile tamy i ka­na­ły, któ­rymi płynę­ła woda po let­nich mon­sunach, za­pew­nia­ły Sa­bie życie, o tyle szlak ka­dzi­dla­ny za­pew­niał jej po­wie­trze. Każ­dy od­dech, jaki dało się za­czerp­nąć na jej dro­gach, był prze­sy­co­ny dro­go­cen­ną żywi­cą oli­ba­no­wą, bal­sa­mem i mir­rą.

Mia­łam osiem lat, gdy mój przy­rod­ni brat na­ruszył spo­kój czę­ści pa­ła­cu prze­zna­czo­nej dla ko­biet peł­nym wście­kło­ści wrza­skiem. Sta­ło się to tuż przed pierw­szymi wio­sen­nymi desz­cza­mi. Tego roku pod­czas uro­czysto­ści oj­ciec zło­żył zło­te fi­gur­ki Ha­gar­lat i mo­je­go bra­ta w świą­tyni. Opa­trzo­no je od­po­wied­ni­mi za­klę­cia­mi, by nikt ich stam­tąd nie usunął. Czułam się zdra­dzo­na na skutek tego bluź­nier­stwa; prze­cież moja mat­ka spo­czywa­ła w tym świę­tym miej­scu!

Ale na­wet po­ja­wie­nie się dzie­dzi­ca nie za­do­wo­li­ło kró­lew­skiej rady. Zda­niem jej człon­ków, mój oj­ciec nie do­rów­nywał swo­je­mu wo­jow­ni­cze­mu ojcu. Mój dzia­dek, Aga­bos, był lu­do­bój­cą. Rze­sze lu­dzi pa­dły ofia­rą jego am­bi­cji, kie­dy wal­czył o zjed­no­cze­nie czte­rech wiel­kich kró­lestw: Au­sa­nu, Ka­ta­ba­nu, Ha­dra­mau­tu i Saby, by rzą­dzić nimi wszyst­ki­mi. To Aga­bos po­ślu­bił księż­nicz­kę zza Wą­skiej Wody, po któ­rej jego dzie­ci odzie­dzi­czyły ciem­ny ko­lor skó­ry.

Mój oj­ciec, je­dyny z sy­nów Aga­bo­sa, któ­ry prze­trwał woj­ny, bar­dziej in­te­re­so­wał się upo­wszech­nia­niem kul­tu boga Al­ma­qa­ha w zjed­no­czo­nym kró­le­stwie niż po­sze­rza­niem gra­nic pań­stwa. Tam­te­go roku ogło­sił się ar­cy­ka­pła­nem. Prze­wod­ni­czył ucztom w świą­tyni i ubo­jom rytual­nym. Na­wet do mo­ich mło­dych uszu za­czę­ły do­cho­dzić szem­ra­nia z pa­ła­co­wych ko­ryta­rzy, przy­po­mi­na­ją­ce bzycze­nie psz­czół z ukryte­go gniaz­da.

Nie ufa­łam Ha­gar­lat. Nie dla­te­go, że po­pie­ra­ła jego gor­li­wość, ani dla­te­go, że mia­ła twarz jak wiel­błąd, ani na­wet dla­te­go, że za jej spra­wą na świat przy­szło to skrze­czą­ce coś zwa­ne moim bra­tem – ale dla­te­go, że przy­własz­czyła so­bie kom­na­tę mo­jej mat­ki wraz z jej bi­żute­rią i wy­par­ła imię Isme­ni z pa­mię­ci wszyst­kich poza mną.

Pa­łac stał się dla mnie obcy od chwi­li, gdy przy­byli tu słudzy mo­jej ma­co­chy i prze­dziw­ni ka­pła­ni. Na ko­ryta­rzach moż­na było usłyszeć ich twar­dy ple­mien­ny ak­cent. Moi nowi krew­ni – a na­wet ich nie­wol­ni­cy – po­mia­ta­li mną albo po pro­stu omi­ja­li mnie wzro­kiem; dzie­ci, z któ­rymi do­ra­sta­łam, na­bra­ły do mnie dy­stan­su w cią­gu roku mo­je­go mil­cze­nia.

– Odejdź! – krzyk­nął do mnie chło­piec imie­niem Lu­ban, kie­dy pró­bo­wa­łam wy­mknąć się z nim do staj­ni. W roku po­prze­dza­ją­cym śmierć mo­jej mat­ki spę­dzi­li­śmy tam wie­le go­dzin, kar­miąc wiel­błą­dy i cho­wa­jąc się przed opie­kun­ką. Te­raz Lu­ban był o kil­ka cen­tyme­trów wyż­szy ode mnie, a we­so­łe spoj­rze­nie, któ­rym mnie nie­gdyś ob­da­rzał, zni­kło. – Two­ja mat­ka nie żyje i to Ha­gar­lat jest kró­lo­wą. Te­raz je­steś bę­kar­tem.

Za­mruga­łam, za­sko­czo­na po­gar­dą ma­lu­ją­cą się na jego okrą­głej twa­rzy.

Na­stęp­nie pod­bi­łam mu oko.

– Je­stem cór­ką kró­la! – krzyk­nę­łam. Sta­łam nad nim do­pó­ty, do­pó­ki ktoś mnie nie od­cią­gnął.

Za karę nie po­zwo­lo­no mi zjeść ko­la­cji, ale i tak nie mia­łam ape­tytu. Już wcze­śniej byłam świad­kiem sy­tua­cji, gdy po śmier­ci jed­ne­go z ro­dzi­ców dzie­ci sta­wa­ły się sługa­mi po­tom­stwa, któ­re je za­stą­pi­ło. Nig­dy nie przy­pusz­cza­łam, że i mnie to spo­tka.

– Je­steś księż­nicz­ką. Nie za­po­mi­naj, kim je­steś – po­wie­dzia­ła mi tego wie­czo­ru opie­kun­ka. Ale ja nie wie­dzia­łam, kim je­stem. Wie­dzia­łam tyl­ko tyle, że ona i jej cór­ka Sha­ra to je­dyne bli­skie oso­by, któ­re mi po­zo­sta­ły.

Choć nikt inny nie na­zywał mnie „bę­kar­tem” – przy­najm­niej nie pro­sto w oczy – nie spo­sób było nie za­uwa­żyć po­gar­dli­wych spoj­rzeń, co­raz mniej­sze­go wy­bo­ru ma­te­ria­łów na suk­nie, co­raz rzad­szych pre­zen­tów od ojca, a w koń­cu ich bra­ku.

Pew­ne­go dnia wkro­czyłam zuchwa­le do kom­na­ty Ha­gar­lat. Wła­śnie dyk­to­wa­ła plan przy­ję­cia z oka­zji pierw­szych uro­dzin mo­je­go bra­ta. Na so­fie le­ża­ły bele far­bo­wa­nych tka­nin i rzad­kie­go je­dwa­biu.

– Gdzie są rze­czy, któ­re przy­sy­ła mi oj­ciec? – za­pyta­łam. Usłysza­łam, jak wszyscy wo­kół za­czerp­nę­li po­wie­trza, i ką­tem oka do­strze­głam prze­ra­że­nie na twa­rzy mo­jej pia­stun­ki.

Ha­gar­lat od­wró­ci­ła się do mnie. Na jej twa­rzy ma­lo­wa­ło się za­sko­cze­nie tak wy­raź­ne jak wzo­ry z hen­ny na jej czo­le. W uszach mia­ła zie­lo­ne ja­spi­sy. Wo­kół po­sze­rza­ją­cej się ta­lii za­wią­za­ła gru­by zło­ty pas. Po­myśla­łam so­bie, że wy­glą­da jak wy­stro­jo­ny osioł.

– Dla­cze­go pytasz, dziec­ko? Czyż­by za­po­mniał o to­bie? A tutaj przy­słał tak wie­le da­rów! Och, two­ja twarz wy­glą­da okrop­nie. – Wy­cią­gnę­ła rękę w kie­run­ku mo­je­go po­licz­ka. Do­kład­nie w chwi­li, gdy dol­na war­ga za­czę­ła mi drżeć, zo­ba­czyłam bran­so­le­tę z rubi­na­mi, na­le­żą­cą nie­gdyś do mo­jej mat­ki. Dała mi ją przed śmier­cią.

– Skąd to masz?! – spyta­łam. Opie­kun­ka od­cią­gnę­ła mnie, sy­cząc, bym się uci­szyła. – To moje!

– Co, to? – zdzi­wi­ła się Ha­gar­lat. – Sko­ro tak wie­le dla cie­bie zna­czy, to weź ją so­bie. – Zdję­ła bran­so­le­tę i rzuci­ła mi ją. Błyskot­ka spa­dła na pod­ło­gę u mo­ich stóp.

– Wy­bacz mi, kró­lo­wo! – ko­rzyła się moja opie­kun­ka. Wy­szar­pa­łam się z jej uści­sku i rzuci­łam się, by pod­nieść bran­so­le­tę. Bra­ko­wa­ło w niej jed­ne­go ka­mie­nia. Z sza­leń­stwem w oczach za­czę­łam go szukać. W koń­cu opie­kun­ka siłą wy­pro­wa­dzi­ła mnie z kom­na­ty.

Po tym in­cyden­cie uni­ka­łam pa­ła­cu jak ognia. Ucie­ka­łam do ogro­dów i po­pa­da­łam w za­du­mę przy ba­se­nach albo nuci­łam mat­czyne pio­sen­ki. Zaj­mo­wa­ły mnie rów­nież lek­cje z na­uczycie­lem, któ­re­go przy­dzie­lił mi oj­ciec – rze­ko­mo po to, bym nie pa­ko­wa­ła się w ta­ra­pa­ty.

Przez trzy lata chło­nę­łam po­ezję su­me­ryj­ską, egip­skie pi­sma i ba­bi­loń­skie opo­wie­ści o stwo­rze­niu świa­ta. Przy­cho­dzi­łam do pa­ła­co­wych skrybów i czyta­łam do­kumen­ty są­do­we, za­glą­da­jąc im przez ra­mię. Ustę­po­wa­li mi dla świę­te­go spo­ko­ju. Głów­ny skryba ojca po­zwa­lał mi po­dzi­wiać swo­je im­po­nują­ce pi­sma, a kie­dy uda­ło mi się upić go wi­nem pod­kra­dzio­nym z piw­ni­cy, opo­wia­dał na­wet o bi­twach sto­czo­nych przez dziad­ka. Z nie­cier­pli­wo­ścią cze­ka­łam na kup­ców, któ­rzy mie­li wró­cić z no­wymi skar­ba­mi: zwo­ja­mi per­ga­mi­nu, gli­nia­nymi ta­blicz­ka­mi i pa­pie­rem we­li­no­wym. Na­wet ło­dygi pal­mo­we, na któ­rych za­pi­sy­wa­li ra­chun­ki, uwa­ża­łam za cen­ne.

Po raz pierw­szy od cza­su odej­ścia mat­ki do świa­ta cie­ni od­na­la­złam ra­dość. Mój mały brat, Dha­mar, zo­sta­nie kró­lem. A ja będę prze­mykać pa­ła­co­wymi ko­ryta­rza­mi, w któ­rych roz­grywa­ły się spo­ry po­li­tycz­ne i prywat­ne in­trygi wo­kół lu­dzi po­wra­ca­ją­cych z od­le­głych miejsc. Uciek­nę od wszyst­kie­go i wszyst­kich…

Poza za­sięg wzro­ku bra­ta Ha­gar­lat…

Sa­diq, gru­bas o le­ni­wym spoj­rze­niu, był jak wąż. Miał ta­lent do prze­ko­nywa­nia do­rad­ców ojca o swo­jej użytecz­no­ści. Służ­ki i nie­wol­ni­cy czę­sto o nim plot­ko­wa­li. Jak twier­dzi­li, uro­dził się pod sil­nym ome­nem, co w prak­tyce ozna­cza­ło, że do­ro­bił się spo­re­go ma­jąt­ku na mał­żeń­stwie swo­jej sio­stry z moim oj­cem. Za­cho­wywał się, jak­by na­le­ża­ło do nie­go pół pa­ła­cu, choć nie po­tra­fi­łam po­jąć, dla­cze­go.

W rze­czywi­sto­ści Sa­diq przy­własz­czył so­bie tyl­ko jed­ną oso­bę: mnie.

Śle­dził mnie wzro­kiem w por­tykach. Czułam jego spoj­rze­nie na ple­cach i ra­mio­nach. Wbi­jał je we mnie za każ­dym ra­zem, gdy po­ja­wia­łam się w ala­ba­stro­wym ko­ryta­rzu.

Nie tyl­ko ja to za­uwa­żyłam.

– Nie zdzi­wię się, je­śli Ha­gar­lat po­pro­si twe­go ojca, by wy­dał cię za Sa­di­qa – oznaj­mi­ła moja opie­kun­ka pew­ne­go wie­czo­ru, skar­ciw­szy mnie uprzed­nio za to, że nie dbam o wło­sy. Sha­ra, któ­ra była dla mnie jak sio­stra, spoj­rza­ła na mat­kę, a po­tem na mnie. Od chwi­li przy­bycia ro­dzi­ny Ha­gar­lat do pa­ła­cu co­raz bar­dziej nie mo­gła znieść jej człon­ków, choć­by z po­czucia lo­jal­no­ści wo­bec mnie.

– Oj­ciec się nie zgo­dzi – od­par­łam.

– A to dla­cze­go?

– Ma już Sa­di­qa po swo­jej stro­nie.

Na­wet wów­czas nie mia­łam złudzeń co do swo­jej przy­szło­ści. W cią­gu kil­ku lat po­ślu­bię ta­kie­go czy in­ne­go arysto­kra­tę.

Ale nie Sa­di­qa.

– Ha­gar­lat nie kryje swo­jej mi­ło­ści do bra­ta – po­wie­dzia­ła opie­kun­ka, roz­cze­sując mi wło­sy. – Ani umie­jęt­no­ści za­pew­nia­nia so­bie wzglę­dów two­je­go ojca.

– On na­wet nie jest przy­wód­cą ple­mie­nia!

– Jest bra­tem kró­lo­wej. Do koń­ca roku zo­sta­nie mi­strzem wody, wspo­mnisz moje sło­wa.

Spoj­rza­łam na nią scep­tycz­nie. Mistrz wody nad­zo­ro­wał roz­dzie­la­nie przy­pływów wiel­kiej rze­ki Dam, któ­ra na­wad­nia­ła oazy po obu stro­nach Ma­ri­bu. Spra­wo­wał też zwierzch­nic­two nad naj­waż­niej­szymi ple­mio­na­mi w sto­li­cy. Tyl­ko pra­wy i sza­no­wa­ny czło­wiek mógł roz­strzygać nie­uchron­ne spo­ry o przy­dział wody.

Sa­diq nie miał żad­nej z tych cech.

– Ogra­ni­czy swo­je dzia­ła­nia do przyj­mo­wa­nia ła­pó­wek.

– Bil­kis!

– Taka jest praw­da. Sa­diq to lar­wa, któ­ra ssie pierś swo­jej sio­stry!

Opie­kun­ka wzię­ła głę­bo­ki od­dech. Była o krok od przy­wo­ła­nia mnie do po­rząd­ku. Ale za­nim zdą­żyła wy­do­być z sie­bie pierw­sze sło­wo, Sha­ra upu­ści­ła lu­ster­ko w ra­mie z brą­zu, któ­re wła­śnie po­le­ro­wa­ła. Z ło­sko­tem upa­dło na dy­wan.

– Nie­zda­ra! – Jej mat­ka stra­ci­ła pa­no­wa­nie nad sobą. Sha­ra wy­da­wa­ła się jej nie słyszeć. Wbi­ła wzrok w pod­ło­gę.

Na­gle opie­kun­ka wy­pu­ści­ła z ręki pukiel mo­ich wło­sów, któ­re wcze­śniej za­czę­ła spla­tać w war­kocz. Zlek­ce­wa­żyła to i skło­ni­ła się tak ni­sko, że po­myśla­łam, iż skrę­ci so­bie kark.

Po­wo­li okrę­ci­łam się na stoł­ku.

Pod zwień­czo­nymi łukiem drzwia­mi do na­szej wspól­nej kom­na­ty sta­ła Ha­gar­lat. We­lon mia­ła spię­ty z tyłu, a z jej uszu spa­dał deszcz zło­ta. W przed­sion­ku za nią sta­ły dwie służ­ki. Ze­sko­czyłam ze stoł­ka.

Przez chwi­lę nikt się nie po­ruszył. Na­wet się nie ukło­ni­łam, gdy po­de­szła do mnie w mil­cze­niu. Za­trzyma­ła się przed lu­ster­kiem i schyli­ła się po nie, jak­by to była po­rzuco­na za­baw­ka. Rzuciw­szy na nie okiem, wzię­ła szmat­kę od za­sko­czo­nej Sha­ry i wy­tar­ła nią po­wierzch­nię lu­ster­ka, po czym mi je po­da­ła.

– Że­byś le­piej wi­dzia­ła – prze­mó­wi­ła, po czym wy­szła, rzuca­jąc szmat­kę za sie­bie.

Kie­dy tyl­ko znik­nę­ła, moja opie­kun­ka i Sha­ra rów­no­cze­śnie się do mnie od­wró­ci­ły. Mia­ły po­bla­dłe twa­rze. Nie pyta­łam, ja­kim cu­dem drzwi do ze­wnętrz­nej kom­na­ty mo­gły być otwar­te. To nie mia­ło zna­cze­nia.

W cią­gu ty­god­nia ogło­szo­no moje za­rę­czyny. Moje i Sa­di­qa.

Rzuci­łam się ojcu do stóp w sali au­dien­cyj­nej – jego prywat­nej kom­na­cie, miej­scu, gdzie bywał nie kró­lem, lecz czło­wie­kiem.

– Bła­gam, nie wy­da­waj mnie za nie­go! – wo­ła­łam. Do­tyka­łam skó­ry jego san­da­łów, cią­gnę­łam go za rą­bek sza­ty, by przy­ci­snąć go so­bie do czo­ła.

– Bil­kis – prze­mó­wił z wes­tchnie­niem. Unio­słam gło­wę, choć wca­le na mnie nie pa­trzył. W sła­bym świe­tle lam­py zmarszcz­ki wo­kół jego oczu wy­da­wa­ły się bar­dziej wy­raź­ne. Przy dol­nych rzę­sach bra­ko­wa­ło cha­rak­te­rystycz­nej czar­nej kre­ski. – Czy nie mo­żesz tego uczynić? Dla Saby, a przede wszyst­kim dla Al­ma­qa­ha?

– Co mnie ob­cho­dzą ja­cyś bo­go­wie? – spyta­łam. – I tak ro­bią, co chcą!

– A czy ty je­steś bo­gi­nią, że też pra­gniesz je­dynie wy­peł­niać swo­ją wolę? – spytał mięk­ko.

– Zro­bi­ła to, bo słysza­ła, że źle mó­wię o Sa­di­qu. Od­po­kutuję to! – Opu­ści­łam gło­wę i przy­war­łam do jego stóp. – Prze­pro­szę. Będę służyć w jej kom­na­cie. Ale, pro­szę, nie rób mi tego!

Wy­cią­gnął dło­nie, by po­móc mi się wy­pro­sto­wać.

– Ha­gar­lat chce, żeby na­sze wię­zi ple­mien­ne się za­cie­śni­ły. Dla­cze­go nie? Twój brat zo­sta­nie kró­lem. Czy na­praw­dę myślisz, że kró­lo­wa jest aż tak ma­łost­ko­wa?

Wy­rwa­łam się z jego uści­sku.

– Nie wiesz, że ona mnie nie­na­wi­dzi? – Cof­nę­łam się i sta­nę­łam nie­co da­lej od po­dium, przed tro­nem, w świe­tle lam­py. Otwo­rzyłam usta, by po­no­wić proś­bę, ale za­wa­ha­łam się, gdy spo­strze­głam, jak oj­ciec na mnie pa­trzy.

Przez chwi­lę po­ruszał usta­mi, jak­by nie po­tra­fił wy­do­być z sie­bie sło­wa. Jego twarz po­bla­dła.

– Isme­ni…? – prze­mó­wił sła­bym gło­sem. Uniósł dłoń. Jego pal­ce za­drża­ły w po­wie­trzu.

– Oj­cze?

Po­de­szłam do nie­go po­now­nie. Kie­dy pró­bo­wa­łam chwycić go za ko­la­na, na­gle się wzdrygnął.

– Oj­cze, to ja, Bil­kis!

– Jest już póź­no – stwier­dził i spoj­rzał w stro­nę za­kra­to­wa­ne­go okna. Od po­chod­ni w kró­lew­skich ogro­dach na dole biła po­świa­ta.

– Pro­szę, mój kró­lu. Kie­dyś byłam two­ją cór­ką. Je­śli żywisz jesz­cze ja­kieś uczucia wzglę­dem mnie…

– To po­sta­no­wio­ne. – Miał zmę­czo­ny głos. Świa­tło lam­py za­mi­go­ta­ło i wte­dy do­strze­głam, że na jego twa­rzy od­ci­snę­ły swo­je pięt­no wszyst­kie lata, któ­re na­stą­pi­ły po śmier­ci mo­jej mat­ki. Mi­łość zo­sta­ła prze­sło­nię­ta bó­lem.

Póź­niej Sa­diq wy­da­wał się być wszę­dzie. Stał w por­tykach, kie­dy wy­cho­dzi­łam do ogro­dów. Snuł się przy fon­tan­nach, gdy szłam na lek­cje. I choć nie zbli­żał się do mnie na oczach wszech­obec­nych straż­ni­ków, jego wzrok się­gał do­słow­nie wszę­dzie, ni­czym pie­ką­ce słoń­ce.

Prze­sta­łam przy­cho­dzić na wspól­ne po­sił­ki. Za­czę­łam uni­kać lek­cji. Wi­dok Sa­di­qa – po­cząw­szy od spo­so­bu, w jaki no­sił zdob­ny sztylet, za­tknię­ty wy­so­ko za pas i jak­by do­wo­dzą­cy jego mę­sko­ści, aż po nie­zli­czo­ne pier­ście­nie na pal­cach – na­pa­wał mnie obrzy­dze­niem. Opie­kun­ka za­pew­nia­ła mnie, że z cza­sem będę pa­trzeć na nie­go in­a­czej. Je­dyne po­cie­sze­nie sta­no­wi­ło dla mnie to, że nig­dy nie zo­sta­wia­no mnie z nim sam na sam i tak mia­ło być aż do ślu­bu, któ­ry miał na­stą­pić za trzy lata.

Sa­diq nie był jed­nak czło­wie­kiem ho­no­ru.

Mia­łam dwa­na­ście lat, kie­dy po raz pierw­szy po­ło­żył na mnie swo­je łap­ska.

Obu­dzi­ło mnie de­li­kat­ne skrzypie­nie drzwi. Nie byłam sama. W pierw­szej chwi­li, kie­dy sta­nął w sła­bym świe­tle lam­py, po­myśla­łam, że to Ba­ram, eu­nuch. On też miał wy­dat­ny brzuch i po­dwój­ny pod­bró­dek. Był je­dynym męż­czyzną, któ­ry mógł prze­bywać w kom­na­tach dla ko­biet.

I wte­dy spo­strze­głam błysk rę­ko­je­ści sztyle­tu.

Sa­diq prze­mie­rzył po­kój trze­ma su­sa­mi, a ja po­de­rwa­łam się i za­wo­ła­łam Ba­ra­ma. Sa­diq ude­rzył mnie moc­no w twarz.

Bro­ni­łam się, gdy przy­gwoź­dził mnie swo­im cię­ża­rem, a po­chwa jego sztyle­tu wbi­ja­ła mi się mię­dzy że­bra; na­past­nik był jed­nak dwa razy więk­szy ode mnie.

– Ba­ram i ko­bie­ty są przy mo­jej sio­strze, któ­ra wła­śnie po­ro­ni­ła two­je­go no­we­go bra­cisz­ka – wy­sy­czał mi do ucha. Cuch­nął zwie­trza­łymi per­fuma­mi i wi­nem. – Poza tym nikt nie sprze­ci­wi się no­we­mu mi­strzo­wi wody.

Za­ci­snął dłoń na moim gar­dle. Drugą ręką pod­cią­gnął mi suk­nię. Szar­pa­łam się z nim pra­wie do nie­przytom­no­ści, ale na dar­mo. Po­tem za­ci­snę­łam po­wie­ki.

Przez ko­lej­ne trzy dni nie wsta­wa­łam z łóż­ka.

Opie­kun­ka we­zwa­ła me­dyka, któ­ry stwier­dził, że nie mam go­rącz­ki. Jego zda­niem, byłam je­dynie otę­pia­ła, za­cho­wywa­łam się jak ktoś, kto nie chciał już żyć w swo­jej skó­rze. Sa­di­qo­wi uda­ło się nie zo­sta­wić śla­dów na mo­jej szyi i twa­rzy. Je­dynie na udach mia­łam za­dra­pa­nia od jego pier­ście­ni.

Chcia­łam wstać tyl­ko po to, by pójść na pustynię i po­zo­stać tam do­pó­ty, do­pó­ki nie po­chło­ną mnie pia­ski. Ale i na to nie zna­la­złam siły. Kie­dy na­stał wie­czór czwar­te­go dnia, za­wo­ła­łam opie­kun­kę. Po­pro­si­łam, by przy­nio­sła mi wy­ciąg z wil­czych ja­gód, któ­re­go Ha­gar­lat używa­ła, by mieć szer­sze źre­ni­ce. Albo nek­tar z ro­do­den­dro­nu[4].

Ale ona tyl­ko za­mruga­ła gwał­tow­nie. Była zdez­o­rien­to­wa­na.

– Dla­cze­go, dziec­ko? Dla­cze­go pro­sisz o ta­kie rze­czy? Już je­steś pięk­na, a taki na­pój spo­wo­du­je, że się roz­cho­rujesz.

Nie po­tra­fi­łam zmu­sić się do tego, by po­wie­dzieć jej praw­dę.

Za­miast tam­tych mik­stur po­da­ła mi czuwa­licz­kę do żucia. Ale na­wet ta ro­śli­na o stymu­lu­ją­cym dzia­ła­niu nie po­mo­gła mi wstać z łóż­ka.

Wkrót­ce Sa­diq zgwał­cił mnie po raz drugi.

– Mój oj­ciec cię za­bi­je. Oskar­żę cię przed całą radą!

– Do­praw­dy? Spyta­ją cię: „Czy krzycza­łaś?”, „Kto cię słyszał?”, „Dla­cze­go nie po­szłaś do swo­je­go kró­lew­skie­go ojca po pierw­szym ra­zie?”. Je­śli ja ze­znam, że pró­bo­wa­łaś mnie uwieść, a do tego wy­ra­żę oba­wę o two­ją cno­tę, to jak myślisz, komu uwie­rzą? – Wie­dzia­łam, że miał ra­cję. Był bra­tem kró­lo­wej i mi­strzem wody. Ja zaś byłam cór­ką ko­bie­ty uro­dzo­nej pod złą gwiaz­dą i czę­sto zo­sta­wa­łam sama. – Kie­dy po­ślą po akuszer­kę, a ona stwier­dzi, że nie je­steś nie­tknię­ta, nie będę miał in­ne­go wy­bo­ru, jak tyl­ko publicz­nie cię od­trą­cić, dla do­bra re­puta­cji mo­jej i kró­lo­wej.

Po­win­nam po­czuć świę­ty gniew. Po­win­nam oskar­żyć go przed oj­cem, byle tyl­ko uciec od nie­go – i od każ­de­go in­ne­go męż­czyzny, po­nie­waż po tak wiel­kim skan­da­lu ża­den spra­wie­dli­wy mąż nie po­ślu­bi mnie bez so­wi­tej ła­pów­ki. Za­miast tego ogar­nął mnie wstyd. Czułam go ni­czym zgni­li­znę pod skó­rą.

Bła­ga­łam Sha­rę, by tej nocy nie zo­sta­wia­ła mnie sa­mej w łóż­ku. Ale ona nie mo­gła od­mó­wić kró­lo­wej, je­śli ta ją we­zwie.

W ko­lej­nych mie­sią­cach Sa­diq zgwał­cił mnie jesz­cze dwukrot­nie. W tym sa­mym cza­sie nad wzgó­rza­mi zbie­ra­ły się chmu­ry, a drze­wa­mi wstrzą­sa­ły pierw­sze po­dmu­chy sil­nych wia­trów. Nad­cho­dzi­ła pora desz­czo­wa.

•••

Za­czę­ły się desz­cze, a ja wciąż nie rusza­łam się z łóż­ka. Po­to­ki spływa­ły ze wzgórz przez całe po­po­łu­dnie. Po­rywa­ły ze sobą drze­wa, zie­mię i bu­dyn­ki, któ­re sta­ły na ich dro­dze do rzek. Na­resz­cie prze­spa­łam całą noc, wy­czer­pa­na czuwa­niem w mi­nio­nych ty­god­niach. W koń­cu byłam bez­piecz­na. Mistrz wody prze­bywał bo­wiem poza pa­ła­cem – ob­ser­wo­wał po­wódź i stan ka­na­łów wraz z ro­bot­ni­ka­mi, któ­rzy na­pra­wia­li wy­ło­my w ślu­zach.

Przed świ­tem wsta­łam i po­de­szłam do okna. Moja tuni­ka osła­nia­ła szczupłą fi­gurę; stra­ci­łam do­pie­ro co na­byte mło­dzień­cze krą­gło­ści. Chwyciw­szy się pa­ra­pe­tu, z roz­ma­chem otwo­rzyłam okien­ni­cę. W ogro­dzie pra­co­wa­li pierw­si słudzy; do­strze­głam ich syl­wet­ki w sła­bym świe­tle po­ran­ka. Po­dob­nie jak pod­czas tylu nocy po śmier­ci mat­ki, szuka­łam Sied­miu Sióstr. Ale tam­te­go ran­ka nie było ich wi­dać. Sta­łam przy oknie jesz­cze dłu­go po tym, jak nie­bo się roz­ja­śni­ło, a gwiaz­dy za­czę­ły blak­nąć. Ob­ser­wo­wa­łam ruchy na nie­bie.

Po raz pierw­szy od lat za­czę­łam się mo­dlić. Nie do Shams, któ­ra nie zdo­ła­ła ochro­nić mo­jej mat­ki, ale do Al­ma­qa­ha, któ­ry ją przy­jął.

Ocal mnie albo po­zwól mi umrzeć.

Tyl­ko tyle. Zdję­łam bran­so­le­tę z rubi­na­mi – naj­cen­niej­szą rzecz, jaką po­sia­da­łam – i po­ło­żyłam ją na pa­ra­pe­cie.

Tam­te­go dnia do ogro­du w po­śpie­chu wpa­dli męż­czyź­ni. Ich krzyki do­tar­ły do mo­jej kom­na­ty przez otwar­te okno. Nie­długo po­tem w sali ko­biet roz­legł się do­no­śny po­je­dyn­czy jęk.

Go­dzi­nę póź­niej moja opie­kun­ka przy­była z wie­ścia­mi: jed­na z bram na ślu­zie nie wy­trzyma­ła na­po­ru wody. Sa­diq zo­stał po­rwa­ny przez po­wódź.

Unio­słam wzrok do nie­ba.

Je­stem cała two­ja.

•••

Nig­dy nie od­na­le­zio­no cia­ła Sa­di­qa. Mie­siąc po jego śmier­ci Ha­gar­lat oskar­żyła mnie przed moim oj­cem. Mia­ła ścią­gnię­tą twarz, ubra­nie wi­sia­ło na niej jak na szkie­le­cie. A na mnie zno­wu pa­so­wa­ły suk­nie, jak­bym zyska­ła kształ­ty, któ­re ona stra­ci­ła z żalu.

– Ta dziew­czyna to prze­kleń­stwo dla domu. – Ła­mał jej się głos. – Prze­klę­ła mo­je­go bra­ta i mnie!

– Moja kró­lo­wo, prze­sa­dzasz – stwier­dził oj­ciec. W jego gło­sie słychać było zmę­cze­nie.

– Do­praw­dy? Mój brat – jej na­rze­czo­ny – nie żyje, a ja dwukrot­nie po­ro­ni­łam, od kie­dy prze­kro­czyłam pro­gi tego domu. Jej wła­sna mat­ka uro­dzi­ła tyl­ko jed­ną dziew­czyn­kę, po czym zmar­ła z syn­kiem w brzuchu. Po­wia­dam ci, ta dziew­czyna spro­wa­dza śmierć na wszyst­kich do­oko­ła!

Kie­dy oj­ciec w koń­cu na mnie spoj­rzał, wie­dzia­łam, że zno­wu zo­ba­czył cień ko­bie­ty, któ­rą po­ślu­bił nie dla ko­rzy­ści, ale z mi­ło­ści. Wresz­cie po­ję­łam, dla­cze­go nie po­cie­szał mnie w ża­ło­bie ani nie szukał ze mną kon­tak­tu, gdy za­mil­kłam po jej śmier­ci.

– Żono – prze­mó­wił i ski­nął gło­wą.

– Albo ją ode­ślesz, albo ja odej­dę z dwo­ru i za­bio­rę ze sobą syna, o ile ona i jego nie za­bi­je, jak to uczyni­ła z wła­sną mat­ką i nie­na­ro­dzo­nym bra­tem! Moja mat­ka w moim wie­ku mia­ła już sied­mio­ro dzie­ci, a moja sio­stra pię­ciu sy­nów. A ja przez czte­ry lata nie do­no­si­łam ani jed­nej cią­ży. Czy masz za­miar na­ra­zić na to samo ryzyko na­sze ko­lej­ne nie­na­ro­dzo­ne dzie­ci?

Od­wró­ci­łam się do niej z sy­kiem. Już nie przy­po­mi­na­łam zie­lo­nej ga­łę­zi, któ­ra za­ła­mu­je się pod cię­ża­rem jed­ne­go pta­ka. Byłam go­to­wa na wszyst­ko. Mo­gła­bym prze­kląć ją, jej syna i każ­de ocze­ki­wa­ne dziec­ko w jej ło­nie, każ­de­go człon­ka jej ple­mie­nia wraz z jego wiel­błą­da­mi i ko­za­mi, aż po ostat­nie­go par­szywe­go psa.

Ale od­dech, za­czerp­nię­ty po to, by to uczynić, uszedł ze mnie ni­czym roz­ma­rzo­ne wes­tchnie­nie. Przez jed­ną sza­leń­czą chwi­lę omal nie wy­bu­chłam śmie­chem.

Nie mo­gła mi nic zro­bić. Nie mo­gła ode­brać mi żad­nej rze­czy, któ­ra nie zo­sta­ła mi już ode­bra­na albo któ­rej sama nie chcia­ła­bym po­rzucić – łącz­nie z moim życiem.

Ja, któ­ra nie mia­łam żad­nej wła­dzy, nie mu­sia­łam wy­po­wia­dać ani sło­wa. Ha­gar­lat stra­ci­ła nade mną zwierzch­ność. W tam­tej chwi­li i ona zda­ła so­bie z tego spra­wę. Pa­trzyłam, jak po­wo­li bled­nie.

– Tak – po­wie­dzia­łam do ojca. – Ode­ślij mnie. Wy­praw mnie przez wodę do kra­iny swo­jej mat­ki. Przy­dziel mi ka­pła­nów i za­opatrz w dary dla tam­tej­szej świą­tyni Al­ma­qa­ha, a ja zło­żę je w ofie­rze w two­im imie­niu.

Czyż­by przez jego twarz prze­mknął cień ulgi? Nie mo­głam wi­nić go za to, że zgo­dził się tak pręd­ko. Al­ma­qah był i jego wy­ba­wie­niem.

Tam­tej je­sie­ni we­szłam na po­kład stat­ku wraz z na­uczycie­lem, or­sza­kiem ka­pła­nów i no­wymi za­rząd­ca­mi po­wsta­ją­cej ko­lo­nii. Wieź­li­śmy ze sobą mnó­stwo ka­dzi­deł, ofiar i da­rów dla świą­tyni w Pun­cie. Nie po­zwo­lo­no mi za­brać mo­jej opie­kun­ki ani Sha­ry – Ha­gar­lat tego do­pil­no­wa­ła – przy­szedł więc czas na łza­we po­że­gna­nia. Uca­ło­wa­łam je w szyje i po­wie­rzyłam opie­ce bo­gów.

Po­sta­no­wio­no, że już nig­dy nie wró­cę do pa­ła­cu w Ma­ri­bie, jego ciem­nych ko­ryta­rzy i jesz­cze mrocz­niej­szych wspo­mnień. Że spę­dzę w Pun­cie – i w po­ko­ju – resz­tę swo­ich dni.

Ale Al­ma­qah, już raz we­zwa­ny, miał wo­bec mnie inne pla­ny.

[2] Psia Gwiaz­da – Sy­riusz; przyp. red.

[3] Sie­dem Sióstr – Ple­ja­dy; przyp. red.

[4] Obie ro­śli­ny są tok­sycz­ne; przyp. red.

Ty­tuł orygi­na­łu: The Le­gend of She­ba: Rise of a Que­en

Pro­jekt okład­ki: Adam Pia­sek

Zdję­cia: fo­to­gra­fia na fron­cie – Lo­ra­do (iStock), fo­to­gra­fia au­tor­ki – ar­chi­wum prywat­ne

Skład i ła­ma­nie: Sta­ni­sław Tuchoł­ka / pan­bo­ok.pl

Cyta­ty z Pi­sma Świę­te­go za: Bi­blia Po­znań­ska (Po­znań 2010)

© 2014 by To­sca Lee

Ho­ward Bo­oks a Di­vi­sion of Si­mon & Schu­s­ter, Inc.

© for the Po­lish edi­tion by Świę­ty Woj­ciech Dom Me­dial­ny sp. z o.o., Po­znań 2016

All ri­ghts re­se­rved. Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Li­cen­cjo­no­wa­ne dzie­ło opubli­ko­wa­ne na mocy przy­zna­nej li­cen­cji.

ISBN 978-83-8065-056-5

Wy­daw­ca:

Świę­ty Woj­ciech Dom Me­dial­ny sp. z o.o.

Wy­daw­nic­two

ul. Char­to­wo 5, 61–245 Po­znań

tel. 61 659 37 13

wy­daw­nic­two@swie­tywoj­ciech.pl

Za­mó­wie­nia:

Dział Sprze­da­ży i Lo­gi­styki

ul. Char­to­wo 5, 61–245 Po­znań

tel. 61 659 37 57 (–58, –59), faks 61 659 37 51

sprze­daz@swie­tywoj­ciech.pl • sklep@mo­jek­siaz­ki.pl

www.swie­tywoj­ciech.pl • www.mo­jek­siaz­ki.pl

Kon­wer­sja do e-wy­da­nia: Wy­daw­nic­two Świę­ty Woj­ciech