Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Kroniki Archeo: Szyfr Jazona

Kroniki Archeo: Szyfr Jazona

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-8379-83-389-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kroniki Archeo: Szyfr Jazona

Dramatyczne wypadki w Ameryce Południowej na szczęście przyniosły też wiele dobrego. Panna Ofelia odnalazła dawno zaginionego ojca, a Kasztelan wreszcie się jej… oświadczył. Jednak oświadczyny po szyję w błocie trudno uznać za odpowiednie. Wujek Ryszard, pod pozorem wyjazdu naukowego do Paryża, planuje kolejne, tym razem romantyczne. Ostrowscy i Gardnerowie dołączają do wyprawy, i tylko panna Ofelia pozostaje nieświadoma prawdziwego celu podróży. Jednak archeologiczne zagadki nie są w stanie pozostawić Ani, Bartka, Mary Jane, Jima i Martina na długo w spokoju i kiedy samolot ląduje we Francji…
Szyfr Jazona to ósmy tom bestsellerowej serii Kroniki Archeo!
Celtowie, zmurszałe kurhany i śpiące w nich księżniczki kuszą młodych odkrywców. A kiedy na ich drodze staje prawdziwy druid… nie sposób oprzeć się kolejnej przygodzie!

Polecane książki

Pierwsza część poradnika do Poradnik do gry Sid Meier’s Civilization IV: Warlords dotyczy nowych elementów wprowadzonych do rozgrywki, zaś druga zawiera mniej lub bardziej wyczerpujące porady i strategie do wykorzystania w każdym z ośmiu scenariuszy.Sid Meier's Civilization IV: Warlords - poradnik d...
Poradnik do Pizza Connection 3 stanowi zbiór porad i sekretów, które pomogą ci stworzyć sprawnie działającą oraz zyskowną sieć pizzerii. W poradniku znajdziesz porady, tipsy i opis przejścia, który pomoże wybudować i rozwinąć imperium pizzy. Solucja do Pizza Connection 3 została podzielona na trzy c...
Powrót do przeszłości.Niezapomniana lekcja historii. Humor i nieoczekiwane zwroty akcji.Aerte, student gajańskiej Akademii Kosmicznej zostaje wybrany do szczególnego lotu szkoleniowego. Niezwykle rozwinięta cywilizacja na Gai dysponuje technologią podróży w czasie i przestrzeni....
Spór o polską pamięć zaostrzył się. Czy jest w niej miejsce i na dumę, i na winę;  i na bohaterstwo, i na podłość; i na „żołnierzy wyklętych”, i na Jedwabne; i na Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, i na pogrom kielecki? Czy pamięć może łączyć wspóln...
Przeszłość, która dzieje się dziś Są takie miejsca, w których czas zatacza koło – miejsca jakby nierzeczywiste, pełne niedopowiedzeń i tajemnic, zamieszkane przez wyłaniające się zewsząd duchy przeszłości. Taka właśnie jest Triora, leżąca na uboczu mała wioseczka w Alpach Liguryjskich. W szesnast...
W takim ujęciu prezentujemy zagadnienia jawności i jej ograniczeń. Tom 11 powstał w ramach projektu badawczego finansowanego przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju pt. Model regulacji jawności i jej ograniczeń w demokratycznym państwie prawnym. Jej celem jest ocena regulacji jawności i jej ogranicze...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Stelmaszyk

Pomysł serii: AGNIESZKA SOBICH i AGNIESZKA STELMASZYKTekst: AGNIESZKA STELMASZYKRedaktor prowadzący: AGNIESZKA SOBICHKorekta: MAGDALENA ADAMSKAProjekt graficzny i DTP: BERNARD PTASZYŃSKISkład i łamanie: PLUPART© Copyright for text by Agnieszka Stelmaszyk, 2014
All rights reservedISBN 978-83-7983-388-7Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 96, 00-807 Warszawa
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

– Aniu, podaj mi rękę! – Mary Jane ze wszystkich sił starała się pomóc przyjaciółce. – Jeszcze troszkę. Proszę, postaraj się!

– Nie mogę, nie dosięgam…

Ania Ostrowska zawisła na poszarpanej ścianie klifu. Zbliżał się przypływ i fale coraz wścieklej uderzały w skały. Wąska półka, na której dziewczynka stała, nie dawała na długo oparcia stopom.

– Spadnę! – jęknęła Ania, czując, że z każdą sekundą siły ją opuszczają, a zdrętwiałe palce, którymi wpijała się w niewielkie szczeliny, nie były w stanie dłużej jej utrzymać. Spojrzała w dół, na kotłującą się kipiel.

– Patrz na mnie, w górę! – prosiła Mary Jane, wyciągając rękę. „Gdzie jest Bartek? Gdzie Jim i Martin?” – Rozglądała się bezradnie. Chłopcy przepadli właśnie teraz, gdy potrzebowały ratunku. A jeśli oni też znaleźli się w tarapatach? Mieli tylko sprawdzić jaskinię. Dlaczego jeszcze nie wracają?

Mary Jane odwróciła się. Gdzieś w oddali zaszczekał pies.

Ale czy to na pewno pies? A może znowu ten…

Serce Mary Jane zamarło.

– Aniu, pośpiesz się! – krzyknęła. Wychyliła się jak tylko mogła najdalej, by dosięgnąć dłoń przyjaciółki.

Kolana Ani zdarte były do krwi, a prawy łokieć ćmił tak dotkliwym bólem, że nie potrafiła podciągnąć się na rękach wyżej. Tak niewiele już brakowało, tylko parę centymetrów. Lecz dla Ani ta wspinaczka była jak wyprawa na Mount Everest.

– Postaraj się, dasz radę! – zachęcała Mary Jane. Strach, który czaił się w jej oczach, sprawił, że Ania spróbowała wykrzesać z siebie trochę energii.

Mary Jane znowu coś usłyszała, tak samo jak w chwili, gdy przyjaciółka osunęła się w przepaść… Ania poczuła dreszcz grozy. Nie było chwili do stracenia. Stanęła na czubkach palców i wyciągnęła rękę. Dłoń przyjaciółki zacisnęła się na jej przedramieniu. Spod butów posypały się kamyki, ale Ania nie spoglądała już w dół. Wiedziała, że jeśli to zrobi, strach zupełnie ją sparaliżuje.

Jeszcze odrobina wysiłku i z trudem łapiąc oddech, Ania stanęła na szczycie klifu.

– Moja ręka – syknęła, oglądając lekko otarty łokieć.

– Musimy uciekać. – Mary Jane rozglądała się nerwowo.

Dziwne dźwięki znowu się powtórzyły. Tym razem naprawdę brzmiały zupełnie jak szczekanie psa. Dziewczynki rzuciły się do ucieczki, ale drogę zabiegł im dość duży, brązowy kundelek. Tuż za nim pojawiła się starsza pani w zielonym dresie, która szła żwawym krokiem, przebierając przy tym kijkami do nordic walking.

– Dobry Boże! – Kobieta stanęła jak wryta na widok dwóch obszarpanych istot przed sobą. – Co wam się stało? Skąd się tu wzięłyście? – Starsza pani rozejrzała się nieufnie. – Zizu, do nogi! – zawołała do psa, lecz ten nie wykazał się instynktem obronnym. Przyjaźnie zamerdał ogonem i polizał nawet Anię po ręce. – Nie jesteście chyba jakimiś bandytkami? – Kobieta mocniej uchwyciła kijki. Codziennie tędy maszerowała, ale jeszcze nigdy nie przytrafiło się jej nic tak niespodziewanego. Te dziewczynki były solidnie poturbowane, a wzrok miały wystraszony, jakby stało się coś okropnego. Nie, one na pewno nie chciały zrobić pani Isabelle krzywdy. To je musiało spotkać coś strasznego.

– Gdzie są wasi rodzice? – zapytała, a sądząc, że może nie są Francuzkami, powtórzyła swoje pytania po angielsku. – Rozumiecie, co mówię?

Ania potaknęła skinieniem głowy, a Mary Jane odpowiedziała:

– Moja przyjaciółka spadła ze wzgórza.

– Mon Dieu! – Starsza pani chwyciła się za serce. – Jak to się stało? – Uniosła zdumiona brwi.

– Podeszłam za blisko urwiska, poślizgnęłam się i spadłam – odpowiedziała Ania, mając nadzieję, że jej wyjaśnienie zabrzmiało wiarygodnie. – Zatrzymałam się na tej niewielkiej półce skalnej – wskazała ręką – a Mary Jane mnie uratowała – zakończyła Ania, choć ta krótka relacja była tylko po części zgodna z prawdą. Uniosła głowę, znowu zdawało się jej, że wrogi cień przemknął po niebie.

Normandia:

kraina w północnej Francji nad kanałem La Manche. Nazwa tego regionu wywodzi się od Normanów, którzy w IX wieku żeglowali w górę Sekwany. Z czasem najeźdźcy zaczęli się osiedlać na tych ziemiach i założyli swoją stolicę w Rouen. Charakterystyczne dla tego regionu są piękne zielone pastwiska, lasy i sady jabłoniowe. Przyjeżdżali tutaj dziewiętnastowieczni impresjoniści; w Giverny znajduje się słynny ogród Moneta. W 1944 roku na plażach w Normandii wylądowały wojska aliantów. Pamiątki po tym zdarzeniu znajdują się tam do dziś.

Pani Isabelle wychyliła się ostrożnie, aby zerknąć w dół.

– Miałyście wielkie szczęście – szepnęła, zaglądając w gardziel przepaści, którą morze pochłaniało zachłannie. Spienione jęzory fal sięgały już półki skalnej, na której jeszcze chwilę wcześniej Ania walczyła o życie. – Wprost niewiarygodne szczęście.

Starsza pani z troską popatrzyła na dziewczynki.

Ania nie mogła przecież powiedzieć jej całej prawdy, ta kobieta i tak by nie uwierzyła. Zresztą nie miały z Mary Jane czasu na wyjaśnienia, musiały odnaleźć Bartka, Jima i Martina. Im również coś musiało się przytrafić. Każda minuta była wprost bezcenna, odkąd przybyli do Cherbourg w Dolnej Normandii. Ultimatum przecież brzmiało wyraźnie: albo rozgryzą szyfr, albo…

Karl Kastner otarł ręcznikiem spocone czoło. Chwilę odsapnął i po raz kolejny wbił łopatę w ziemię. Najcięższą pracę wykonała już koparka, lecz Karl lubił być dokładny i w kilku miejscach postanowił osobiście poprawić maszynę, nim zaczną wylewać fundamenty pod pensjonat, który zamierzał zbudować. Potem już nic nie da się poprawić. Odrzucił na bok skibę ziemi i aż krzyknął.

Cofnął się odruchowo, ale po chwili zaintrygowany podszedł bliżej, aby przyjrzeć się temu, co właśnie odkopał.

Wśród brązowej, wilgotnej ziemi bielały czyjeś kości.

– Czaszka! – Rozpoznał wypukły kształt i na wszelki wypadek wykonał znak krzyża. – Czyżby ktoś został tu pochowany? – zastanawiał się. W pobliżu nigdy nie było żadnego cmentarza. Karl budował swój pensjonat w urokliwym miejscu, na niewielkim wzniesieniu w łagodnym zakolu Dunaju, w jednej z południowych dzielnic Ratyzbony.

Ciekawostka:

Ratyzbona powstała w miejscu starej osady celtyckiej Radasbony. Później znajdował się tam obóz rzymskich legionistów. Na terenie Starego Miasta można zobaczyć kamienne pozostałości rzymskich budowli.

Odstawił łopatę, ukucnął i dłonią zaczął delikatnie rozgarniać piasek. Już po chwili ukazała się żuchwa. Gdy dotknął jej palcem, wyleciał z niej kształtny ząb. Karl przestraszył się i znowu wykonał znak krzyża. Czaszka musiała być bardzo stara. Wiedziony coraz większą ciekawością odgrzebał jeszcze kilka garści ziemi, a wtedy pokazały się inne kości ludzkiego szkieletu odzianego w resztki tkaniny. Z odzienia pozostały właściwie tylko niewielkie skrawki, ale materiał, z którego niegdyś wykonano szatę musiał być piękny – ocenił Karl.

– Kim jesteś? – wyszeptał retoryczne pytanie, szkielet przecież nie mógł mu odpowiedzieć.

Kastner zastanawiał się właśnie, co powinien zrobić ze swoim znaleziskiem, gdy nagle gruda piasku, w której spoczywała czaszka osunęła się i w ciepłym promieniu słońca coś zalśniło.

Rozgarnął ziemię, starając się nie naruszyć zbytnio znaleziska, koniecznie jednak chciał się dowiedzieć, co tak lśni. Poczuł w dłoniach coś twardego i chłodnego, tym razem to na pewno nie była kość.

– Mein Gott! – wyszeptał, gdy zobaczył piękny, złoty diadem.

Pierwszy raz w życiu Karl znalazł prawdziwy skarb.

Kim była osoba nosząca ten diadem na głowie?

Karl nie był archeologiem, ale intuicja podpowiadała mu, że została tu pochowana kobieta. Dostrzegł zarys reszty szkieletu, niestety kości były w fatalnym stanie. Jako laik w dziedzinie archeologii, wolał ich już nie ruszać. Lecz zwykła ludzka ciekawość i odnaleziony złoty diadem sprawiły, że zaczął się rozglądać i przeczesywać palcami grudki ziemi.

Po kilku minutach natrafił na szklane i bursztynowe paciorki oraz pierścionki.

A więc się nie mylił, szczątki należały do kobiety i chyba dość zamożnej, sądząc po ilości ozdób.

Znalezisko było tak niezwykłe, że Karl postanowił zawiadomić o nim archeologów. Co prawda budowa jego pensjonatu zapewne się opóźni, gdy tylko opowie o tym pochówku, ale czuł, że powinien tak właśnie postąpić.

Zabrał złoty diadem i trochę szklanych i bursztynowych paciorków, zawinął to wszystko w ręcznik, a potem dół, w którym spoczywał szkielet, zakrył deskami i odpowiednio zabezpieczył go przed ciekawskimi oraz deszczem.

Jeszcze tego samego dnia zawiadomił urząd konserwatorski w Ratyzbonie i przekazał mu odkryte przez siebie skarby.

W sobotni ranek na budowie Karla pojawiło się dwóch mężczyzn o surowych i nieprzyjemnych twarzach. Wyglądali jakby należeli do tajnej policji.

Karl Kastner poczuł niepokój. Tego dnia pracował sam na budowie.

Mężczyźni przedstawili się krótko.

– Anton Ebeling – rzekł ten w okularach o złoconych oprawkach. Ubrany był w spodnie i koszulę w kolorze ciemnozielonym.

– Peter Wanke – powiedział mężczyzna w dżinsach i granatowej, sztruksowej marynarce. – Proszę pokazać nam grób. Jesteśmy z urzędu konserwatorskiego.

Karl odsunął zabezpieczenie z desek, a Anton i Peter zajrzeli do wnętrza. Wymienili ze sobą znaczące spojrzenia.

– Oprócz diademu i ozdób znalazł pan coś jeszcze? – zapytał Peter.

Karlowi nie spodobał się surowy ton jego głosu.

– Niczego więcej nie znalazłem, nie kopałem, nie chciałem zbytnio uszkodzić znaleziska.

– I tak je pan naruszył – zbeształ Bawarczyka Anton.

Celtowie:

nazywani także Gallami, to ludy pochodzenia indoeuropejskiego. W drugim tysiącleciu p.n.e. zamieszkiwali tereny południowych Niemiec. Potem opanowali Wyspy Brytyjskie, Francję oraz Półwysep Iberyjski. Dotarli również do Polski. Z czasem plemiona celtyckie uległy romanizacji, przejęły język oraz kulturę Rzymian.

Jednym z najsłynniejszych Celtów był wódz plemienia Arwenów – Wercyngetoryks, który dowodził powstaniem przeciwko Rzymowi. Został jednak pokonany przez Juliusza Cezara.

Wierzenia religijne Celtów związane były z kultem sił przyrody. Byli świetnymi rzemieślnikami i zdolnymi artystami.

Karl poczuł się dotknięty.

– Nie jestem archeologiem, buduję pensjonat, skąd mogłem wiedzieć, że będzie pod nim grobowiec? Niczego nie ukradłem, jeśli o to mnie podejrzewacie – powiedział z wyrzutem.

– Nie podejrzewamy pana. – Peter złagodził ton. – Wiemy, że jest pan uczciwym obywatelem. To po prostu bardzo ważne znalezisko. Sądzimy, że została tu pochowana celtycka księżniczka, a jej grób liczy na oko ze dwa tysiące lat. Szukaliśmy go już od dawna. Niewykluczone, że całe wzgórze, na którym chce pan postawić pensjonat, powstało ze zniwelowanych kurhanów.

– Buduję pensjonat w sąsiedztwie cmentarzyska? – Karlowi ciarki przeszły po plecach.

Peter Wanke rozłożył ręce.

– Na to wygląda.

– Na razie natrafił pan na jeden grób i to chyba ten najważniejszy – dodał Anton. – Proszę niczego już tu nie ruszać, teraz my zajmiemy się badaniami.

– Kiedy będę mógł kontynuować budowę pensjonatu? – zapytał Karl zatroskany. Każde opóźnienie w budowie oznaczało spore straty.

– Trudno powiedzieć, postaramy się wykonać wszelkie prace jak najszybciej.

– Proszę nam tylko obiecać, że nie będzie pan tu na razie zaglądał! – rzekł z naciskiem Peter.

– Ale dlaczego? Nie mogę nawet przypatrywać się pracy archeologów? Nie będę w niczym przeszkadzał. – Karl był bardzo ciekawy znaleziska. Pierwszy raz miałby okazję przyglądać się pracy specjalistów. – Zresztą to moja działka – podkreślił urażony wykluczeniem z badań.

– Rozumiem, że to pana działka, ale sprawa jest ściśle tajna. – Anton zacisnął wąskie usta. – Lepiej, żeby pan się do tego nie mieszał. – W jego głosie zabrzmiała groźba.

Kurhan

to mogiła, w której umieszczano ciała zmarłych. Pomieszczenia grobowe miały konstrukcję drewnianą lub kamienną. Nad komorą grobową usypywano najczęściej okrągły, stożkowaty kopiec.

„Dziwne – pomyślał Karl, czując się w obecności tych mężczyzn nieswojo. – O co im chodzi? Co jeszcze kryje się w tym grobowcu?” – zastanawiał się, lecz głośno odpowiedział:

– Dobrze, będę trzymał się od tego z daleka, jeśli to takie ważne dla panów – obiecał, nie mając najmniejszego zamiaru dotrzymać słowa. To przecież była jego ziemia i nikt nie mógł mu zabronić przebywania na terenie działki, a już tym bardziej ci tajemniczy mężczyźni, którzy wcale nie wyglądali na archeologów. Karl Kastner postanowił być czujny.

Późnym popołudniem prawnik John Bradford w dzielnicy Gangnam-gu zmierzał na rozmowę ze swoim klientem. John reprezentował firmę Redson&Brown, której siedziba znajdowała się w Nowym Jorku. Zerknął na zegarek i przyspieszył kroku. Nie pierwszy raz przyjechał do Seulu. Jego kancelaria prawnicza obsługiwała kilka ważnych koreańskich firm. Zwykle John podchodził do takich spraw z zawodową rutyną, lecz tym razem czuł pewną obawę. Człowiek, z którym miał się spotkać, był zupełnie nowym klientem kancelarii Redson&Brown, a od tej sprawy miała w dużej mierze zależeć przyszła kariera Johna. Jeśli poprowadzi ją dobrze, awansuje i wreszcie zostanie starszym partnerem, a to oznaczało i większe pieniądze, i większy prestiż. Na brak gotówki i tak nie narzekał, o czym świadczył jego garnitur z metką Dolce&Gabany, markowe buty, idealnie dobrany krawat i złoty zegarek. Ale gdyby zarabiał znacznie więcej, mógłby pozwolić sobie na dodatkowe luksusy, jego potrzeby przecież wciąż rosły.

Myśląc o tym, zmierzał zatłoczoną ulicą wprost do hotelu Parnas, w którym był umówiony z klientem. Wcześniej jechał taksówką, lecz ulica była tak zakorkowana, że resztę drogi postanowił przebyć pieszo, byleby nie spóźnić się na to strategiczne spotkanie. Ucierpiały co prawda na tym jego buty, ale gdy wchodził do hotelu, taksówka nadal tkwiła w korku z pół kilometra dalej.

Jeszcze raz sprawdził godzinę, a upewniwszy się, że jest minutę przed czasem, odetchnął z ulgą. Konsjerż zaprowadził go do apartamentu klienta. John nie widział go wcześniej, sprawę tę zlecono mu zaledwie kilkanaście godzin temu. Miał niewiele czasu, aby dotrzeć do Korei Południowej. Sądził, że jego klient jest Koreańczykiem, dlatego zdumiał się, gdy przywitał go wysoki, szczupły Amerykanin.

– Dzień dobry, Alan Godwin – przedstawił się mężczyzna.

Po wymianie uprzejmości Godwin wskazał Johnowi wygodny fotel.

– Proszę, niech pan siada, mamy do omówienia kilka ważnych spraw. Przejdźmy od razu do rzeczy, ponieważ mam niewiele czasu.

– Rozumiem. – John skinął głową. Ustawił teczkę obok fotela. Czuł się nieco speszony, ponieważ tak naprawdę nie wiedział dokładnie, jaką sprawą ma się zająć, klient nie sprecyzował tego wcześniej. Godwin był gotów jednak zapłacić kancelarii krocie.

Niepokój, który John poczuł już wcześniej, znowu powrócił. Miał tylko nadzieję, że nie chodzi tu o jakieś ciemne sprawki, bo bardzo tego nie lubił.

– Jakiej porady pan ode mnie oczekuje? – zapytał.

Alan uśmiechnął się półgębkiem.

– Nie potrzebuję porady. – Rozparł się wygodnie za szerokim biurkiem.

John napiął się czujnie.

– Nie? Zatem jakiego rodzaju pomoc mogę panu zapewnić?

– Zastanawia się pan pewnie, co robię w Korei. – Godwin zmrużył oczy, patrząc na Johna.

– Zapewne prowadzi pan tutaj interesy – odparł prawnik krótko.

– Właśnie. I szukam pewnej rzeczy…

Alan Godwin uśmiechnął się tajemniczo.

– Słucham? – John poruszył się niespokojnie, przeczucie podpowiadało mu, że jego awans będzie zależał od tego dziwnego człowieka.

– Szukam eliksiru.

– Eliksiru? – John w pierwszej chwili nie zrozumiał. Przez moment sądził, że to kryptonim jakiejś sprawy, w kancelarii też przecież nadawano różnym sprawom dziwaczne nazwy.

– Niech pan nie robi takiej zdziwionej miny – powiedział Godwin, patrząc z ukosa na prawnika. – Bo uznam, że nie nadaje się pan do tej pracy i zatrudnię kogoś innego. Czy mam napisać do pańskich przełożonych, że rezygnuje pan? – Wyciągnął z kieszeni marynarki telefon, jakby zamierzał od razu go użyć.

Bradford poczuł suchość w gardle. Godwin był obecnie kluczowym klientem, pieniądze jakie był gotów zapłacić kancelarii, sprawiły, że wyraźnie zalecono Johnowi, by nie nawalił i wywiązał się należycie z obowiązków.

„Twój awans zależy od tego, jak sobie poradzisz” – John przypomniał sobie słowa przełożonego, Marvina Gladstone’a. 

– Ależ w porządku – odparł – postaram się zrozumieć wszystkie aspekty tej sprawy, aby w pełni służyć panu pomocą – zapewnił szybko. – Prawną – dodał na wszelki wypadek. „O co może mu chodzić z tym eliksirem? Może uciekł z wariatkowa i potrzebuje pomocy prawnika, bo zarząd jego spółki chce go odsunąć od interesu?” – zastanawiał się tymczasem. Jeszcze nigdy nie pracował z wariatem, choć wielu klientów było lekko stukniętych, jeśli spojrzeć na to uczciwie. – A może chodzi o jakiś kosmetyk? – olśniło go nagle.

– Widzę, że główkuje pan, to dobrze. – Godwin uśmiechnął się z satysfakcją, obserwując twarz prawnika. – Ale nie zgadł pan. – Po krótkiej pauzie dodał: – Prowadzę wiele interesów, a moja firma zajmuje się między innymi poszukiwaniem pewnych cennych rzeczy. Nieźle na tym zarabiamy.

John skinął głową, słuchając uważnie. Wolał już nie robić żadnych uwag ani nie zadawać zbędnych pytań, żeby się nie ośmieszać. Lepiej, aby klient sam wyjaśnił, czym tak naprawdę się zajmuje.

Godwin tymczasem ciągnął dalej:

– Poszukiwania, które obecnie prowadzę to interesujące, ale i wyczerpujące zajęcie. Praca dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– Domyślam się – wtrącił John, aby wykazać, że uważnie słucha.

– I wiąże się z nią wiele prawnych problemów – dodał Alan.

John wreszcie pojął, po co został wynajęty.

– Chodzi o prawne przeszkody? – próbował znowu zgadnąć.

– Dokładnie tak. – Godwin zadowolony stuknął długopisem o biurko. – Wiele prawnych kruczków komplikuje nam poszukiwania albo utrudnia zdobywanie informacji. Dobry prawnik usunie nam te kłody spod nóg. I tu właśnie otwiera się szerokie pole dla pańskiej kariery, Johnie.

Prawnik zmartwiał.

Zachował kamienną twarz, lecz poczuł, że robi mu się niedobrze. Może ze zmęczenia i dlatego że nie zdążył zjeść obiadu. A może poczuł się niepewnie, bo nie prowadził jeszcze tak dziwacznej sprawy, o której praktycznie nic nie wiedział. Po dłuższym namyśle stwierdził jednak, że nie może sobie pozwolić na odmowę – obojętnie czego szukał jego klient, musi mu w tym pomóc.

– Od czego zaczynamy? – Sięgnął po teczkę, otworzył ją i wyciągnął przybory do pisania.

– Zaraz się pan dowie…

Gdy Mary Jane wraz z Anią wreszcie dotarły do jaskini, pojęły dlaczego Bartek, Jim i Martin nie przybyli im z pomocą.

– Hej! Gdzie jesteście? – nawoływała Ania drżącym głosem. – Nie ma ich tu.

Jaskinia była dość wąska i niezbyt długa, nie można w niej było się ukryć.

– Może to nie ta jaskinia? – zawahała się Mary Jane, omiatając wnętrze pieczary światłem latarki. – Albo jest jakieś inne wejście?

– Słyszałaś? – przerwała Ania.

Dziewczynki przystanęły. Teraz i Mary Jane wyraźnie usłyszała jakby zduszone głosy.

– Spójrz, tutaj jest przejście.

Za załomem skały, ukryty przed wzrokiem osoby wchodzącej, znajdował się korytarz łączący dwie jaskinie. Sąsiednia pieczara była znacznie większa, a pośrodku niej stała duża drewniana skrzynia. To właśnie z niej dobiegały głosy chłopców.

– Na pomoc! Ratunku! Jest tam ktoś? – krzyczęli, łomocząc w drewniane deski.

– Bartek! Co wy tam robicie? – Ania szarpnęła za skobel zamykający wieko skrzyni. Specjalne wzmocnienia sprawiły, że chłopcy, mimo że silni, nie byli w stanie samodzielnie się wydostać. Dziewczynki podniosły wieko.

– Uff, dzięki! – Jim odetchnął pełną piersią.

– Kto was tu zamknął? – Mary Jane z czułością przygarnęła rozczochranych braci.

– A wam co się stało? – Bartek wygramolił się ze skrzyni i dopiero teraz dostrzegł, w jakim stanie jest jego siostra.

– Spadłam z klifu – odparła Ania. – To monstrum…

Głos uwiązł jej w gardle.

– Widziałaś je? – Martin przełknął głośno ślinę.

– Jak ciebie tutaj – odparła Ania ponuro.

– Myślicie, że TO jest prawdziwe? – zająknął się Martin. – I skąd TO wie, że jesteśmy tutaj?

Mary Jane wzruszyła ramionami.

– Zaatakowało nas, gdy szłyśmy brzegiem klifu do latarni.

– Powiedzmy sobie wprost, to coś wyglądało jak… – Ania urwała.

– Pst! – Bartek położył palec na ustach. Usłyszał niewyraźne dźwięki, jakby szczekanie psa.

– To pani Isabelle spaceruje po plaży ze swoim pupilem – wyjaśniła Mary Jane. – Lepiej, żeby nas nie widziała, żebyśmy nie musiały się jej znowu tłumaczyć. Z trudem powstrzymałyśmy ją przed wezwaniem policji i pogotowia. Kto was tu zamknął? – ponowiła pytanie.

– Było ich trzech – odpowiedział Jim. – Natknęliśmy się na nich, gdy weszliśmy do jaskini.

– Może to ci, którzy wysłali ultimatum? – zastanawiała się Mary Jane. – Zastawili na nas pułapkę?

– Nie mam pojęcia, kim byli. – Bartek pokręcił głową. – A wy znalazłyście coś w latarni?

– Nawet do niej nie doszłyśmy. – Ania wskazała swoje poranione kolana.

– Musimy koniecznie sprawdzić latarnię. – Bartek skierował się do wyjścia z jaskini.

– Jeżeli eliksir był w skrzyni, a oni go wcześniej zabrali – Ania przytrzymała rękę brata – to co dalej będzie? Nie jesteśmy w stanie go odzyskać. Co z panną Ofelią?

– Musimy wrócić zanim przyjadą rodzice. – Bartek spojrzał po sobie i po przyjaciołach. Wszyscy wyglądali okropnie. – Trzeba będzie się ogarnąć. – Mrugnął okiem.

Bartek wyjrzał ostrożnie z jaskini, a ponieważ nikogo na plaży nie dostrzegł, machnął na resztę grupy.

– Droga wolna!

Gdy przyjaciele powrócili do przytulnego wynajmowanego domu stojącego samotnie niedaleko klifów, dorosłych jeszcze nie było. Ania zaczęła się martwić – czyżby ich też spotkało coś złego? A Kasztelan? Wciąż nie było od niego nowych wiadomości. Pozostał w Paryżu na wypadek, gdyby pojawił się nowy trop w tej historii, ale na razie sprawa utknęła w martwym punkcie.

Dzieciaki doprowadziły się do porządku. W kuchni Bartek nastawił wodę na herbatę, potem wszyscy usiedli przy stole, aby omówić wydarzenia i zastanowić się nad rozwiązaniem zagadki eliksiru.

– Co było w tej skrzyni? – zapytała Mary Jane. Teraz można było już spokojnie porozmawiać. – I skąd się wzięła w jaskini? Może był w niej eliksir?

– Nie wiem – odparł Bartek, grzejąc zziębnięte dłonie o ciepły kubek herbaty. – Kiedy weszliśmy, oni już tam byli, a potem nas zamknęli. To było okropne!

– Nic nie mogliśmy już zobaczyć – wtrącił Jim, na nowo przeżywając straszną przygodę.

W kuchni na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie siorbaniem gorącej herbaty. Ania przeniosła się myślami do pierwszego dnia, w którym to wszystko się zaczęło, do dnia, gdy wylądowali w Paryżu.

Tak bardzo się cieszyła na spotkanie z Gardnerami. Może właśnie dlatego umknęło jej kilka szczegółów, które miały wpływ na wszystkie następujące po sobie wypadki. A powinna być czujna już na lotnisku.

Postanowiliśmy wspólnie zacząć pisać blog. Nie mogliśmy tylko dojść do porozumienia, o czym będziemy pisać. Ja chciałem o czarnych dziurach, które mnie ostatnio pasjonują, a Martin jak zwykle o tych swoich robaczkach i roślinkach. W końcu ustaliliśmy, że każdy pisze o czym chce, bo mimo że jesteśmy bliźniakami, nieco się od siebie różnimy i nie mam tylko na myśli trochę bardziej odstających uszu. Obaj świetnie władamy floretem i lubimy wspólnie trenować. Lubimy też robić różne żarty naszym znajomym i rodzinie. Właściwie, to szczerze mówiąc, głównie z tego słyniemy. Pasję do przygód chyba odziedziczyliśmy po dziadku Herbercie Morrisie. Nasza siostra Mary Jane bardziej wdała się w naszych statecznych rodziców, archeologów.

Ale w sumie nie o tym chciałem pisać. Miałem zamiar opowiedzieć o wielkiej czarnej dziurze w naszym układzie słonecznym, którą bardzo chciałbym kiedyś zobaczyć. Tymczasem bieg wydarzeń sprawił, że zupełnie nie miałem do tego głowy. Ania omal nie zginęła, gdy spadła z urwiska. Zaatakowało ją to monstrum, które ściga nas od Paryża. Cudem udało się dziewczynom przeżyć, tak jak i nam, czyli mnie, Bartkowi i Martinowi. Jaskinia, którą postanowiliśmy zbadać, okazała się fałszywym tropem. Nasze poszukiwania musimy rozpocząć na nowo. Nie sądziłem, że kiedyś to powiem, ale brakuje mi ciągłego utyskiwania panny Ofelii i psikusów, które zawsze jej robimy. Skąd mogliśmy wiedzieć, że sprawa eliksiru przypieczętuje jej los?

O Jim GardnerNazywam się Jim Gardner.Jestem bratem bliźniakiem Martina.Zobacz wszystkie wpisy,których autorem jest Jim Gardner

Kilka dni wcześniej…

Od samego rana Ania podekscytowana podśpiewywała pod nosem. Jej walizka była już spakowana i znosiła ją teraz po schodach. Słoneczny dzień przedostatniego tygodnia letnich wakacji zapowiadał się wyśmienicie.

– Daj, poniosę. – Bartek zaoferował siostrze pomoc. Jego torba, razem z bagażami rodziców czekała już w korytarzu przy drzwiach wyjściowych. Mama biegała jeszcze jak zwykle po całym domu, sprawdzając, czy wyłączyła wszystkie urządzenia elektryczne.

– Czajnik, mikrofalówka wyłączone, gaz zakręcony – wyliczała pani Beata, a kiedy skończyła, znowu zajrzała do łazienki, aby upewnić się, że woda jest zakręcona, a w kuchni na pewno nie ulatnia się z kuchenki gaz.

– Kochanie, już kilka razy wszystko sprawdzałaś! – zawołał do żony profesor Ostrowski, przestępując niecierpliwie z nogi na nogę. – Jesteśmy spóźnieni. – Zerknął na zegarek. – Nie zdążymy na samolot! Ofelia by nam tego nie darowała.

– Tak, tak, już idę. – Pani Beata sięgnęła po torebkę leżącą na szafce przy lustrze, jeszcze raz omiotła wzrokiem dom, po czym ruszyła za mężem i dziećmi, którzy wkładali już walizki do bagażnika samochodu. Do najbliższego lotniska było ładnych kilkadziesiąt kilometrów.

Pani Ostrowska starannie zamknęła drzwi i wyciągnęła telefon, aby zadzwonić do panny Łyczko.

– Ofelio, już wsiadamy do samochodu. Wy też? Świetnie, zatem za chwilę się spotkamy.

– To będzie wspaniały tydzień! – Ania zajęła z tyłu fotel pasażera, a obok niej usiadł brat. Bartek również poczuł dreszczyk radości, jaki zawsze mu towarzyszył w czasie wycieczki. Co prawda ten wyjazd zapowiadał się krótko i nieco nudnawo, ale w Paryżu mieli się spotkać z Gardnerami, a to było już wystarczająco przyjemną perspektywą, aby cieszyć się z wyjazdu. Od wyprawy do Peru Bartek nie widział Mary Jane ani bliźniaków. Przyjaciele mieli więc mnóstwo spraw do omówienia.