Strona główna » Dla dzieci i młodzieży » Kroniki Archeo. Zaginiony klucz do Asgardu

Kroniki Archeo. Zaginiony klucz do Asgardu

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7895-415-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kroniki Archeo. Zaginiony klucz do Asgardu

Magiczne runy! Pościg! Groza!

Wykopaliska archeologiczne na wyspie Wolin to dla Ani i Bartka istny raj! Kiedy przypadkiem poznają Helenkę, sprawy przybierają zaskakujący obrót. Wizja skarbu i podejrzani ludzie wyciągający w środku nocy z głębin rzeki tajemnicze skrzynie, rozbudzają ich wyobraźnię. Spotkanie z Gardnerami na Bornholmie dodatkowo zaostrza apetyt na nowe przygody. Jednak zaginięcie profesora Ragnara Storma oraz widok nieznajomego mężczyzny rzucającego się z klifu wprost we wzburzone morze wywołuje w nich grozę. Czy ten skarb wart jest takiego ryzyka?    

Zaginiony klucz do Asgardu to szósty tom bestsellerowej serii Kroniki Archeo!
Ponure skandynawskie zamczyska, przerażające swym ogromem klify oraz mgły, które, spowijając bezkresne pustkowia, kryją niejedną tajemnicę…

Polecane książki

Po tragicznej śmierci Líi, Theo pogrążył się w apatii i żałobie, całkowicie odsuwając się od dawnych przyjaciół i obowiązków. W nielicznych przebłyskach świadomości szukał sposobu, aby jego ukochana powróciła do świata żywych. W tym celu był gotów absolutnie na wszystko, nawet na narażenie życia prz...
Książka ta przedstawia związki innowacyjności ze zdobywaniem trwałych przewag konkurencyjnych na światowym rynku globalnym. Zawiera diagnozę stanu innowacyjności polskiej gospodarki na tle krajów OECD. Autor koncentruje uwagę zwłaszcza na innowacyjności technologicznej – produktowej i procesowej. P...
Tytuł książki jest nazwą pliku w komputerze, na którym bohaterka pisze swój sekretny dziennik. "Paulina.doc" jest książką pełną napięć i namiętności, ukazuje toksyczny związek Magdy z matką, uroki macierzyństwa Magdy oraz blaski jej pierwszej miłości. Czytelnicy dowiedzą się, kogo naprawdę pokoc...
  Skonto jest rodzajem rabatu – procentowym obniżeniem ceny związanym z warunkami płatności za dostawę towarów lub wykonanie usługi. Jest przyznawane w związku z zapłatą dokonaną we wcześniejszym, wskazanym przez sprzedawcę terminie. Choć jest to popularna forma zachęcania nabywców do szybszej zapła...
Melanie zaplanowała wakacje w Cancún, by uratować związek z Ianem. Ciepły wiatr, plaża, luksusowy hotel – czy można sobie wyobrazić coś bardziej romantycznego? Nie, tyle że Ian w ostatniej chwili zrezygnował z wyjazdu. Jego miejsce w samolocie zajął Hunter. Wysoki, seksowny, od pier...
„Tak być musiało” to powieść Józefa Rogosza z 1876 roku. Józef Atanazy Rogosz (1844–1896) był polskim pisarzem, wydawcą i publicystą. Brał udział w walkach powstania styczniowego, po którym wyemigrował. Przebywał głównie we Włoszech i Francji. Po powrocie do kraju osiedlił się we Lwowie. Współpracow...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Agnieszka Stelmaszyk

Po­mysł se­rii: Agniesz­ka So­bich i Agniesz­ka Stel­ma­szyk

Tekst: Agniesz­ka Stel­ma­szyk

Ilu­stra­cje: Ja­cek Pa­ster­nak

Re­dak­tor pro­wa­dzą­cy: Agniesz­ka So­bich

Ko­rek­ta: Agniesz­ka Skó­rzew­ska

Pro­jekt gra­ficz­ny i DTP: Ber­nard Pta­szyń­ski

© Co­py­ri­ght for text by Agniesz­ka Stel­ma­szyk, 2012

© Co­py­ri­ght for il­lu­stra­tions by Ja­cek Pa­ster­nak

© Co­py­ri­ght for this eedi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lo­na Sowa Sp. z o.o., War­sza­wa 2013

All ri­ghts re­se­rved

ISBN 978-83-7895-321-0

Wy­daw­nic­two Zie­lo­na Sowa Sp. z o.o.

00-807 War­sza­wa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 96

tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51

www.zie­lo­na­so­wa.pl

wy­daw­nic­two@zie­lo­na­so­wa.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Na nie­mal pu­stym pe­ro­nie ko­pen­ha­skie­go me­tra roz­le­gło się echo po­śpiesz­nych kro­ków. Chri­stian Bjer­re­ga­ard ro­zej­rzał się ner­wo­wo. Od­kąd za­gi­nął pro­fe­sor Ra­gnar Storm, jego dok­to­rant wciąż miał po­czu­cie, że ktoś go śle­dzi. Ba, po ostat­nich wy­da­rze­niach Chri­stian był już tego pe­wien.

Przy koń­cu pe­ro­nu sta­ła ko­bie­ta i czy­ta­ła po­ran­ną pra­sę. Wy­glą­da­ła zu­peł­nie zwy­czaj­nie i nie wy­da­ła się Chri­stia­no­wi po­dej­rza­na. Mło­dy męż­czy­zna nie­dba­łym ru­chem ręki od­gar­nął z czo­ła ja­sną grzyw­kę, któ­ra opa­dła mu aż na ru­da­we brwi i zie­lo­ne oczy. Nie­wiel­ki ku­cyk z tyłu gło­wy spra­wiał, że Chri­stian przy­po­mi­nał nie­co na­sto­lat­ka, choć tak na­praw­dę był o wie­le star­szy. Roz­piął nie­bie­ską wia­trów­kę i po­lu­zo­wał so­bie koł­nie­rzyk ko­szu­li. Ze zde­ner­wo­wa­nia było mu dusz­no i go­rą­co.

Na dwor­co­wym ze­ga­rze wy­świe­tli­ła się go­dzi­na szó­sta i na sta­cję punk­tu­al­nie wje­cha­ła ko­lej­ka. Za­trzy­ma­ła się do­kład­nie przed prze­zro­czy­sty­mi roz­su­wa­ny­mi drzwia­mi, któ­re wraz ze szkla­nym ekra­nem od­dzie­la­ły pe­ron od to­ro­wi­ska. Bjer­re­ga­ard przy­ci­snął ak­tów­kę moc­niej do sie­bie i wsiadł do ko­lej­ki. Jego my­śli upar­cie krą­ży­ły wo­kół no­te­su, któ­ry wła­śnie od­na­lazł w taj­nej skryt­ce. Chri­stian nie zdo­łał jesz­cze przej­rzeć jego za­war­to­ści, ale już pierw­szy rzut oka wy­star­czył, żeby stwier­dzić, że za­wie­ra ja­kieś taj­ne za­pi­ski pro­fe­so­ra i nie­zro­zu­mia­łe szy­fry. Czy sta­no­wią one klucz do roz­wią­za­nia za­gad­ki, nad któ­rą Storm ostat­nio pra­co­wał? I czy wy­ja­śnią oko­licz­no­ści jego znik­nię­cia?

Chri­stian nie mógł się do­cze­kać, kie­dy w koń­cu w spo­ko­ju obej­rzy no­tat­ki Stor­ma. Naj­pierw jed­nak cze­ka­ło go jesz­cze jed­no za­da­nie do wy­ko­na­nia: mu­siał spo­tkać się z bra­tem pro­fe­so­ra.

Hans Chri­stian An­der­sen

uro­dził się 2 kwiet­nia 1805 roku w bied­nej dziel­ni­cy Oden­se w Da­nii. Jego oj­ciec, Hans An­der­sen był szew­cem, a mat­ka, Anne Ma­rie z domu An­ders­dat­ter – pracz­ką. To bab­ka wpro­wa­dzi­ła ma­łe­go Han­sa Chri­stia­na w świat nie­zwy­kłych opo­wie­ści i ba­śni. Przy­szły baj­ko­pi­sarz pra­gnął jed­nak zo­stać ak­to­rem.

We wrze­śniu 1819 roku wy­je­chał w tym celu do Ko­pen­ha­gi. Uczęsz­czał tam do szko­ły ba­le­to­wej, pró­bo­wał grać w te­atrze, ale z mi­zer­nym skut­kiem. Wresz­cie za­czął pi­sać sztu­ki te­atral­ne. Jed­ną z nich G,Mi­łość na Wie­ży Mi­ko­ła­ja”) za­de­biu­to­wał w 1829 roku. Jego sztu­ki nie za­wsze jed­nak zbie­ra­ły po­chleb­ne re­cen­zje. Czę­sto były od­rzu­ca­ne, po­nie­waż za­wie­ra­ły mnó­stwo błę­dów. An­der­sen nie po­sia­dał grun­tow­ne­go wy­kształ­ce­nia, ale dzię­ki wy­trwa­ło­ści uzy­skał sty­pen­dium kró­lew­skie, któ­re umoż­li­wi­ło mu kon­ty­nu­ację na­uki. Ukoń­czył rów­nież stu­dia. Przez wie­le lat wspo­ma­gał go Jo­nas Col­lins. Kie­dy sy­tu­acja Han­sa Chri­stia­na się po­pra­wi­ła, po­świę­cił się pra­cy twór­czej i roz­po­czął po­dró­że po ca­łej Eu­ro­pie.

An­der­sen nie miał ła­twe­go cha­rak­te­ru.

Był nad­wraż­li­wy, za­kom­plek­sio­ny, mie­wał sta­ny lę­ko­we i czę­sto cier­piał na de­pre­sję. Czuł się osa­mot­nio­ny i nie­zro­zu­mia­ny. Oba­wiał się, że po­pad­nie w obłęd tak jak jego dzia­dek.

Au­tor wy­dał kil­ka to­mi­ków wier­szy, opo­wia­dań i po­wie­ści. Sła­wę jed­nak przy­nio­sły mu ba­śnie dla dzie­ci. Pierw­szy ich zbiór wy­dał w 1835 roku. Za­chę­co­ny po­wo­dze­niem, kon­ty­nu­ował ich pi­sa­nie aż do roku 1872.

Zmarł 4 sierp­nia 1875 roku w Ro­li­ghed koło Ko­pen­ha­gi.

Dla­cze­go jed­nak męż­czy­zna za­żą­dał spo­tka­nia o tak wcze­snej po­rze? Chri­stian za­sta­na­wiał się nad tym dłu­go. Tym bar­dziej, że wszyst­ko wy­da­wa­ło mu się po­dej­rza­ne. Za­czy­na­jąc od tego, że nig­dy wcze­śniej nie sły­szał o tym, aby pro­fe­sor Storm w ogó­le miał bra­ta. Zda­wał so­bie spra­wę, że to mo­gła być pu­łap­ka, a on wła­śnie w nią brnął, na do­da­tek z taj­nym no­te­sem pro­fe­so­ra w tecz­ce! To mo­gło się źle skoń­czyć. Na­wet gdy wy­siadł z me­tra, wciąż jesz­cze się wa­hał, czy po­wi­nien udać się na spo­tka­nie. Z dru­giej stro­ny, je­śli rze­czy­wi­ście Storm miał bra­ta, to może wie on coś, co po­zwo­li od­na­leźć pro­fe­so­ra.

Chri­stian szedł na­brze­żem Lan­ge­li­nie, aż wresz­cie za­trzy­mał się przy po­są­gu Ma­łej Sy­ren­ki, wy­glą­da­ją­cej jak­by do­pie­ro co wy­szła z ba­śni Han­sa Chri­stia­na An­der­se­na i przy­cup­nę­ła tyl­ko na chwi­lę na ka­mie­niu w pierw­szych pro­mie­niach słoń­ca. O tej go­dzi­nie po­są­gu nie ota­czał jesz­cze tłum tu­ry­stów, ale Sy­ren­ka nie była osa­mot­nio­na. Spo­glą­dał na nią dość ni­ski, krę­py męż­czy­zna. Gdy się od­wró­cił, Chri­stian zdu­miał się. Męż­czy­zna wca­le nie był po­dob­ny do pro­fe­so­ra Stor­ma! Sta­no­wił jego zu­peł­ne prze­ci­wień­stwo. Ra­gnar był wy­so­ki i dość szczu­pły, o do­stoj­nej fi­zjo­no­mii. Jego brat miał przy­sa­dzi­stą syl­wet­kę, wy­sta­ją­cy brzuch, dłuż­sze, krę­co­ne czar­ne wło­sy i gę­stą bro­dę, a w niej dwa za­ple­cio­ne war­ko­czy­ki.

Mała Sy­ren­ka

bo­ha­ter­ka pięk­nej ba­śni Han­sa Chri­stia­na An­der­se­na. Po raz pierw­szy opo­wieść ta uka­za­ła się w 1837 roku. Ty­tu­ło­wa bo­ha­ter­ka za­ko­cha­ła się w księ­ciu, któ­re­mu ura­to­wa­ła ży­cie. Sy­ren­ka z mi­ło­ści do księ­cia wy­rze­kła się nie­śmier­tel­no­ści. Ksią­żę jed­nak nie od­wza­jem­nił jej uczu­cia i oże­nił się z inną wy­bran­ką. Na na­brze­żu por­tu w Ko­pen­ha­dze znaj­du­je się po­mnik Ma­łej Sy­ren­ki dłu­ta rzeź­bia­rza Edvar­da Erik­se­na.

Przy­po­mi­nał Chri­stia­no­wi kra­sno­lu­da, któ­ry wy­szedł z pod­ziem­nych pie­czar na po­wierzch­nię zie­mi. „Jak on jest bra­tem pro­fe­so­ra, to ja je­stem egip­ską tan­cer­ką!” – prych­nął w my­ślach Bjer­re­ga­ard. Po­sta­no­wił mieć się na bacz­no­ści.

Moc­niej za­ci­snął dłoń na uchwy­cie swo­jej ak­tów­ki i po­czuł, jak pot spły­wa mu po kar­ku.

– Wi­tam! – rzekł krót­ko.

Sta­rał się być sta­now­czy, choć głos lek­ko mu za­drżał.

– Cie­szę się, że przy­szedł pan na to spo­tka­nie. Na­zy­wam się Per Storm – przed­sta­wił się męż­czy­zna. – Jak już wspo­mi­na­łem w na­szej krót­kiej roz­mo­wie te­le­fo­nicz­nej, je­stem bra­tem Ra­gna­ra.

Chri­stian po­ki­wał gło­wą na znak, że o tym pa­mię­ta.

– Niech pana nie dzi­wi brak po­do­bień­stwa mię­dzy nami – Per uśmiech­nął się, od­ga­du­jąc my­śli swo­je­go roz­mów­cy. – Nie je­ste­śmy bio­lo­gicz­nym ro­dzeń­stwem, zo­sta­łem ad­op­to­wa­ny przez ro­dzi­ców Ra­gna­ra, ale wy­cho­wy­wa­li­śmy się ra­zem i w zgo­dzie, jak naj­praw­dziw­si bra­cia.

– Pro­fe­sor nic o panu nie wspo­mi­nał – od­wa­żył się wtrą­cić Chri­stian. – Aż do tej pory w ogó­le nie wie­dzia­łem o pana ist­nie­niu.

– Po­wiedz­my, że kie­dyś, już w do­ro­słym ży­ciu, po­róż­ni­ła nas pew­na spra­wa i kon­takt mię­dzy nami się urwał – Per chrząk­nął nie­co za­kło­po­ta­ny – Te­raz jed­nak, gdy do­wie­dzia­łem się o za­gi­nię­ciu Ra­gna­ra, po­sta­no­wi­łem przy­je­chać do Ko­pen­ha­gi.

– Dla­cze­go chciał się pan spo­tkać aku­rat ze mną? – Chri­stian pa­trzył prze­ni­kli­wie w bro­da­tą twarz Pera.

– Po­nie­waż pra­gnę po­móc mo­je­mu bra­tu i go od­na­leźć. Już daw­no po­win­ni­śmy się po­go­dzić. Ra­gnar prze­czu­wał, że coś mu za­gra­ża. Wiem o tym z li­stu, któ­ry do mnie wy­słał.

– Li­stu? – Chri­stian zmarsz­czył brwi.

Mu­siał przy­znać, że hi­sto­ryj­ka o ad­op­to­wa­nym bra­cie wy­da­wa­ła się prze­ko­nu­ją­ca i mo­gła wy­ja­śnić wie­le wąt­pli­wo­ści. Czy była jed­nak praw­dzi­wa?

Per Storm wes­tchnął głę­bo­ko i za­głę­bił pal­ce w gę­stej bro­dzie.

– Do­sta­łem go już ja­kiś czas temu, ale, że tak po­wiem – za­wie­sił na mo­ment głos – nie spie­szy­łem się z jego otwar­ciem. Do­pie­ro gdy w me­diach po­ja­wi­ła się in­for­ma­cja o za­gi­nię­ciu mo­je­go bra­ta, przy­po­mnia­łem so­bie o tam­tym li­ście i w koń­cu go prze­czy­ta­łem.

– Czy było w nim coś szcze­gól­ne­go? – Chri­stian za­cie­ka­wił się.

– Tak. Ża­łu­ję, że nie zaj­rza­łem do nie­go wcze­śniej! Być może mógł­bym za­po­biec temu, co się wy­da­rzy­ło. Ra­gnar na­pi­sał, że po wie­lu la­tach ba­dań wpadł na trop pew­nej nie­zwy­kłej za­gad­ki pro­wa­dzą­cej do skar­bu. Spra­wa mu­sia­ła być po­waż­na, sko­ro po­ja­wi­ło się u nie­go kli­ku męż­czyzn, któ­rzy pró­bo­wa­li wy­do­być z nie­go wię­cej in­for­ma­cji. Za­gro­zi­li, że je­śli nie prze­ka­że im wska­zó­wek do skar­bu, spo­tka go coś złe­go.

Ra­gnar pró­bo­wał grać na zwło­kę. Nie chciał po­wie­rzyć im tej ta­jem­ni­cy. Prze­wi­dział, że coś się wy­da­rzy. Na­pi­sał mi, co mam zro­bić – je­śli przy­tra­fi mu się coś złe­go, mia­łem skon­tak­to­wać się z pa­nem, bo tyl­ko panu moż­na za­ufać. Nie po­wi­nie­nem roz­ma­wiać z ni­kim in­nym i mam być bar­dzo ostroż­ny, po­nie­waż w spra­wę za­mie­sza­ne są oso­by na­wet na wy­so­kich sta­no­wi­skach. Po­dob­no panu z ko­lei prze­ka­zał in­for­ma­cję o tym, gdzie scho­wał swój no­tes z za­pi­ska­mi. To na tym no­te­sie za­le­ża­ło tym prze­stęp­com. Ra­gnar spryt­nie go ukrył. Ma go pan?

Chri­stian Bjer­re­ga­ard za­drżał.

Wciąż nie ufał Pe­ro­wi. Nie mógł zdra­dzić, że ma ten no­tes i to przy so­bie!

– W pew­nym sen­sie wiem, gdzie go zna­leźć – od­rzekł po­kręt­nie.

– To bar­dzo do­brze – Per ucie­szył się. – Pro­szę ni­ko­mu go nie od­da­wać! Są­dzę, że póki nie mają tego no­te­su, mój brat bę­dzie żył. Ro­zu­mie pan? – w oczach Pera za­krę­ci­ły się łzy.

Chri­stian przy­tak­nął ru­chem gło­wy.

– Gdy znaj­dzie pan ten no­tes, pro­szę się ze mną skon­tak­to­wać – Per po­dał kart­kę z za­pi­sa­nym nu­me­rem te­le­fo­nu.

Za­raz po­tem pa­no­wie po­że­gna­li się i ro­ze­szli w prze­ciw­ne stro­ny. Na uli­cy po­ja­wi­li się ko­lej­ni prze­chod­nie. Chri­stian za­sta­na­wiał się, czy któ­ryś z nich przy­pad­kiem go nie śle­dzi. Od­wró­cił się i spoj­rzał za Pe­rem, któ­ry po­szedł na­brze­żem da­lej na pół­noc, w kie­run­ku daw­nej dziel­ni­cy por­to­wej, z któ­rej wy­ra­sta­ły te­raz no­wo­cze­sne bu­dyn­ki. Jego dzi­wacz­nej po­sta­ci nig­dzie już jed­nak nie było.

– Hm… – mruk­nął Chri­stian.

Za­my­ślo­ny wszedł pro­sto na jezd­nię i nie zdą­żył na­wet dojść do koń­ca przej­ścia dla pie­szych, gdy zza za­krę­tu z pi­skiem opon wy­je­chał sa­mo­chód.

Chri­stian za­marł.

W ostat­niej se­kun­dzie jego umysł za­czął zno­wu pra­co­wać.

Bjer­re­ga­ard wy­ko­nał unik, lecz było już za póź­no.

Po­czuł prze­szy­wa­ją­cy ból w udzie i za­raz po­tem jego cia­ło ni­czym szma­cia­na ku­kła bez­wład­nie prze­le­cia­ło przez pół uli­cy.

Roz­legł się krzyk prze­ra­żo­nych prze­chod­niów, a spraw­ca wy­pad­ku od­je­chał.

Chri­stian Bjer­re­ga­ard le­żał na chod­ni­ku i nie da­wał oznak ży­cia. W dło­ni nadal kur­czo­wo za­ci­skał rącz­kę swo­jej ak­tów­ki.

Kie­dy Ania z Bart­kiem opu­ści­li sta­no­wi­sko ar­che­olo­gicz­ne, na któ­rym pra­co­wa­li ich ro­dzi­ce, było jesz­cze wcze­sne po­po­łu­dnie. Po­nie­waż roz­po­czę­ły się wła­śnie wa­ka­cje, mo­gli to­wa­rzy­szyć ro­dzi­com w ich pra­cy. Pro­fe­sor Adam Ostrow­ski i jego żona Be­ata pro­wa­dzi­li ba­da­nia na wy­spie Wo­lin. Urlop pla­no­wa­li spę­dzić ra­zem z dzieć­mi na Born­hol­mie, gdzie mie­li rów­nież po­ja­wić się Gard­ne­ro­wie – ich przy­ja­cie­le z An­glii. Ania z Bart­kiem z nie­cier­pli­wo­ścią od­li­cza­li dni do tej wy­ciecz­ki. Na ra­zie mu­sie­li zor­ga­ni­zo­wać so­bie czas w inny spo­sób. Wy­bra­li się więc do skan­se­nu, w któ­rym moż­na było prze­ko­nać się, jak wy­glą­da­ło ży­cie wi­kin­gów, któ­rzy nie­gdyś zbu­do­wa­li na wy­spie wła­sny gród.

Póź­niej ro­dzeń­stwo wy­bra­ło się na dłu­gi spa­cer nad rze­ką Dziw­ną. Wresz­cie, nie­co zmę­cze­ni, usie­dli nad brze­giem rze­ki. Ania wy­cią­gnę­ła swój szki­cow­nik i ołów­kiem kre­śli­ła nie­wiel­ki ry­su­nek. Bar­tek za to pi­sał sms-a do Mary Jane. Na­gle po­de­szła do nich nie­zna­jo­ma dziew­czyn­ka, któ­rej to­wa­rzy­szył dość duży, brą­zo­wy kun­de­lek.

Fe­sti­wal Sło­wian i Wi­kin­gów

W Wo­li­nie co­rocz­nie od­by­wa się Fe­sti­wal Sło­wian i Wi­kin­gów. Jest to mię­dzy­na­ro­do­wa im­pre­za, na któ­rej spo­ty­ka­ją się mi­ło­śni­cy wcze­sne­go śre­dnio­wie­cza.

– Cześć! To wy je­ste­ście tymi dzieć­mi ar­che­olo­gów? – za­py­ta­ła bez zbęd­nych wstę­pów.

– Tak, a dla­cze­go py­tasz? – Bar­tek spoj­rzał na nie­zna­jo­mą nie­uf­nie. Mu­sia­ła być mniej wię­cej w wie­ku jego sio­stry Mia­ła tyl­ko o wie­le dłuż­sze i ciem­niej­sze wło­sy, ja­sną cerę i brą­zo­we, by­stre oczy. Była ubra­na w zie­lo­ną bluz­kę i je­an­sy.

– Szu­ka­cie tego skar­bu? – za­py­ta­ła pod­eks­cy­to­wa­na.

Ania zmarsz­czy­ła brwi.

– Ja­kie­go skar­bu?

Nie ro­zu­mia­ła, o co dziew­czyn­ce cho­dzi.

– No wła­śnie nie wiem – od­par­ła, dra­piąc się po no­sie. – Ale ro­ze­szła się plot­ka, że ar­che­olo­dzy wpa­dli na trop wiel­kie­go skar­bu wi­kin­gów.

– Mu­szę cię roz­cza­ro­wać, ale nic o tym nie wie­my – Bar­tek roz­ło­żył ręce. – Jak się wabi twój pies? – zmie­nił te­mat.

Kun­de­lek wy­glą­dał na przy­jaź­nie na­sta­wio­ne­go. Za­mer­dał ogo­nem, jak­by był go­tów do za­ba­wy.

Wi­kin­go­wie

Oj­czy­zną wi­kin­gów była Skan­dy­na­wia. Wy­ru­sza­li na wi­king, czy­li na łu­pież­czą wy­pra­wę. Sło­wo „wi­king” w ję­zy­ku nor­dyc­kim ozna­cza „pi­rac­two”.

Dla­te­go wi­kin­go­wie na­zy­wa­ni są też „pi­ra­ta­mi pół­no­cy”. Swo­imi szyb­ki­mi, lek­ki­mi ło­dzia­mi wy­pusz­cza­li się poza krań­ce świa­ta zna­ne­go wów­czas Eu­ro­pej­czy­kom. Wi­kin­go­wie do­tar­li do Bi­zan­cjum i do Ame­ry­ki na dłu­go przed Krzysz­to­fem Ko­lum­bem. Leif Erics­son do­tarł tam praw­do­po­dob­nie 500 lat wcze­śniej przed ko­lo­ni­za­to­ra­mi z Eu­ro­py. Eks­pan­sja wi­kin­gów sta­ła się moż­li­wa dzię­ki ża­glom.

Kie­dy do­dat­ko­wo uży­wa­li wio­seł, ich atak sta­wał się nie­zwy­kle szyb­ki i sku­tecz­ny. Dłu­gie ło­dzie wi­kin­gów mo­gły roz­wi­jać pręd­kość po­wy­żej 10 wę­złów i po­tra­fi­ły po­ja­wiać się znie­nac­ka na od­le­głych wy­brze­żach. Wi­kin­go­wie wpły­wa­li w do­li­ny rzecz­ne, a na­wet cią­gnę­li swo­je lek­kie ło­dzie po lą­dzie, uży­wa­jąc ro­lek z drew­nia­nych kłód. Dzio­by stat­ków mia­ły nie­zwy­kle pięk­ną syl­wet­kę i były wy­gię­te w kształt ła­bę­dziej szyi. Umiesz­cza­no na nich gło­wy smo­ków lub dra­pież­nych pta­ków.

– To Brok – od­par­ła. – A ja je­stem He­len­ka Bur­dziń­ska – przed­sta­wi­ła się. – Je­śli chcesz, mo­żesz go po­gła­skać, nie gry­zie – He­len­ka zwró­ci­ła się do Ani, po któ­rej mi­nie do­my­śla­ła się, że dziew­czyn­ka ma wiel­ką ocho­tę na za­ba­wę z psem.

Ania od razu zbli­ży­ła się do psia­ka i ostroż­nie po­gła­ska­ła go po grzbie­cie.

– Dla­cze­go my­ślisz, że nasi ro­dzi­ce szu­ka­ją tego skar­bu i skąd w ogó­le wzię­ła się taka plot­ka? – spy­ta­ła, cią­gle głasz­cząc Bro­ka.

– Ostat­nio moż­na tu spo­tkać dziw­nych lu­dzi, Duń­czy­ków albo Nor­we­gów, któ­rzy krą­żą po wy­spie z róż­nym sprzę­tem – wy­ja­śni­ła He­len­ka.

– Może to ja­cyś na­ukow­cy albo wiel­bi­cie­le wi­kin­gów – pod­po­wie­dział Bar­tek. – Ich obec­ność nie musi za­raz ozna­czać, że szu­ka­ją nie wia­do­mo ja­kie­go skar­bu.

– Też tak my­śla­łam, do­pó­ki nie zo­ba­czy­łam cze­goś bar­dzo po­dej­rza­ne­go – dziew­czyn­ka oświad­czy­ła z ta­jem­ni­czą miną.

– To zna­czy? – Ania za­cie­ka­wio­na spoj­rza­ła na He­len­kę. Scho­wa­ła ołó­wek i szki­cow­nik do tor­by prze­wie­szo­nej przez ra­mię i cze­ka­ła na od­po­wiedź.

– To było w maju, ale do dziś się za­sta­na­wiam, co tam­ci lu­dzie wy­ko­pa­li – za­czę­ła He­len­ka.

– Wy­ko­pa­li? – Ania do­py­ty­wa­ła.

– No tak. Tam­tej nocy bar­dzo ja­sno świe­cił księ­życ w peł­ni i wca­le nie mo­głam spać. O świ­cie wsta­łam, ubra­łam się i wzię­łam Bro­ka. Wy­szli­śmy na dłu­gi spa­cer i przy­bie­gli­śmy na Srebr­ne Wzgó­rze.

– Spo­tka­łaś ko­goś na tym spa­ce­rze? – spy­ta­ła do­myśl­nie Ania.

– Na wzgó­rzu usły­sza­łam ja­kieś roz­mo­wy. Zdzi­wi­łam się, że tak wcze­śnie rano ktoś już tam był. Przy­cza­ili­śmy się z Bro­kiem za pa­gór­kiem i za­czę­li­śmy ob­ser­wo­wać z ukry­cia. Było tam dwóch męż­czyzn i jed­na ko­bie­ta. Oni ko­pa­li coś bar­dzo głę­bo­ko, a ona nimi dy­ry­go­wa­ła. Wy­da­ło mi się to dziw­ne, tym bar­dziej, że roz­ma­wia­li w ob­cym ję­zy­ku. Nie sły­sza­łam do­kład­nie, ale to był chy­ba duń­ski, a może nor­we­ski. W każ­dym bądź ra­zie na pew­no to byli Skan­dy­na­wo­wie. Prze­stra­szy­łam się, że nas zo­ba­czą. Na szczę­ście Brok jest grzecz­nym psem i sie­dział cał­kiem ci­chut­ko. Kto wie, mo­gli nam prze­cież zro­bić coś złe­go…

– Po­wie­dzia­łaś o tym ko­muś? – spy­tał Bar­tek.

– Wo­la­łam ni­ko­mu nie mó­wić.

– Po co tam ko­pa­li? – Te­mat co­raz bar­dziej cie­ka­wił Anię.

– Wi­dzia­łam, że wy­cią­gnę­li ja­kiś ka­mień. To mnie jesz­cze bar­dziej zdzi­wi­ło. My­śla­łam, że zna­leź­li ja­kieś zło­to, ale to był zwy­czaj­ny, duży ka­mień. Jed­nak ta ko­bie­ta cie­szy­ła się tak, jak­by co naj­mniej zna­la­zła egip­ski gro­bo­wiec – He­len­ka do tej pory nie prze­sta­ła się dzi­wić.

Bar­tek za­sta­na­wiał się.

– A może to był ka­mień ru­nicz­ny?

– Taki z ru­na­mi? – za­py­ta­ła He­len­ka. – Być może były na nim runy, ale znaj­do­wa­łam się za da­le­ko, żeby doj­rzeć ta­kie szcze­gó­ły Wo­la­łam się nie na­ra­żać.

– I słusz­nie! – rzekł Bar­tek.

– Ale to jesz­cze nie ko­niec, kil­ka dni póź­niej spo­tka­łam ich tak­że na Wzgó­rzu Wi­siel­ców, tam rów­nież coś wy­ko­pa­li – He­len­ka do­sko­na­le pa­mię­ta­ła to zda­rze­nie. – To była mała skrzy­necz­ka, jak­by re­li­kwiarz albo coś po­dob­ne­go – dziew­czyn­ka nie była w sta­nie okre­ślić, czym tak na­praw­dę był przed­miot, któ­ry wy­ko­pa­ła ta sama eki­pa, co na Srebr­nym Wzgó­rzu.

– Re­li­kwiarz? Cie­ka­we, co się w nim znaj­do­wa­ło. Hm… Ci lu­dzie ra­czej nie byli ar­che­olo­ga­mi – stwier­dzi­ła po na­my­śle Ania. – Pa­mię­tasz, w któ­rym miej­scu wy­ko­pa­li ten przed­miot? Mo­żesz nas tam za­pro­wa­dzić?

– No pew­nie, chodź­cie – po­wie­dzia­ła He­len­ka i ra­zem z Bro­kiem cała trój­ka po­śpie­szy­ła w stro­nę Wzgó­rza Wi­siel­ców.

Runy

to ro­dzaj se­kret­ne­go pi­sma.

Al­fa­bet ru­nicz­ny był uży­wa­ny przez miesz­kań­ców Skan­dy­na­wii od III wie­ku n.e. Wy­ry­te na ka­mie­niach ru­nicz­nych in­skryp­cje mają naj­czę­ściej cha­rak­ter re­li­gij­ny lub są ro­dza­jem epi­ta­fium ku czci po­le­głych wi­kin­gów.

Kie­dy do­tar­li we wska­za­ne miej­sce, Ania po­czu­ła się tro­chę nie­swo­jo. Nie dość, że już sama na­zwa wzgó­rza przy­pra­wia­ła o gę­sią skór­kę, to jesz­cze oka­za­ło się, że jest to sta­re cmen­ta­rzy­sko kur­ha­no­we. Nie­któ­re kop­ce mo­gły po­cho­dzić jesz­cze z IX wie­ku.

– Ten re­li­kwiarz – He­len­ka na­wią­za­ła do głów­ne­go wąt­ku roz­mo­wy – wy­do­by­li mniej wię­cej stąd – wska­za­ła nie­wiel­kie za­głę­bie­nie, tuż obok jed­ne­go z kop­ców i ja­śniej­szy pia­sek, za­ro­śnię­ty już jed­nak tra­wą.

– Dziw­ne, że nie roz­ko­pa­li kur­ha­nu – mruk­nę­ła Ania.

– Mu­sie­li mieć pew­ność, że coś znaj­dą do­kład­nie w tym miej­scu – po­wie­dział Bar­tek.

– Wi­dzia­łaś jesz­cze kie­dyś tam­tych lu­dzi? – Ania zwró­ci­ła się do He­len­ki.

Kur­han

ro­dzaj mo­gi­ły naj­czę­ściej w kształ­cie wy­so­kie­go kop­ca. We­wnątrz kur­ha­nu znaj­du­je się ko­mo­ra gro­bo­wa. Po­miesz­cze­nia gro­bo­we mają kon­struk­cję ka­mien­ną lub drew­nia­ną, mogą też być wy­ku­te w ska­le.

– Może i w Wo­li­nie byli, ale nie za­uwa­ży­łam ich. Za to ostat­nio cza­sem krę­ci się w oko­li­cy paru in­nych typ­ków.

– To by świad­czy­ło o tym, że nadal cze­goś szu­ka­ją – wtrą­cił Bar­tek.

– Na pew­no cho­dzi o skarb! Je­śli chce­cie, mo­że­my tę spra­wę ra­zem zba­dać. Brok nam po­mo­że! – He­len­ka po­gła­ska­ła psa. – Jest świet­nym tro­pi­cie­lem.

– Pies tro­pi­ciel z pew­no­ścią się nam przy­da – uśmiech­nę­ła się Ania.

Spra­wa moc­no ją za­in­try­go­wa­ła. W gło­wie po­wo­li ukła­da­ła plan ko­lej­ne­go ar­che­olo­gicz­ne­go śledz­twa.

– Za­py­ta­my na­szych ro­dzi­ców, czy coś wie­dzą o wy­ko­pa­li­skach w tym miej­scu, ewen­tu­al­nie o na­ukow­cach, któ­rzy mo­gli­by tu­taj ko­pać.

– Świet­nie! – ucie­szy­ła się He­len­ka. – W ta­kim ra­zie spo­tkaj­my się wie­czo­rem. Te­raz mu­szę już wra­cać do domu. Uprze­dzę tatę, że po­tem nie bę­dzie mnie dłu­żej i że będę z wami. Nie chcę, żeby się mar­twił.

– Ja­sne, spo­tka­my się przed skan­se­nem, może być? – Ania za­pro­po­no­wa­ła.

– Okej – He­len­ka ski­nę­ła gło­wą.

Brok za­szcze­kał na po­że­gna­nie i ra­zem ze swo­ją pa­nią po­bie­gli do domu.

Bar­tek z Anią tym­cza­sem po­dą­ży­li w stro­nę wy­ko­pa­lisk, żeby po­roz­ma­wiać z ro­dzi­ca­mi. Chło­piec od­wró­cił się jesz­cze na mo­ment i po­pa­trzył w kie­run­ku od­da­la­ją­cej się He­len­ki. Przez chwi­lę za­sta­na­wiał się, skąd dziew­czyn­ka wzię­ła się tu­taj tak na­gle, i to z tak re­we­la­cyj­ną hi­sto­rią. Może ktoś ją przy­słał spe­cjal­nie? Chło­piec, na­uczo­ny do­świad­cze­niem, by­wał nie­uf­ny wo­bec ob­cych. Ale prze­cież cza­sa­mi zda­rza­ją się nie­zwy­kłe zbie­gi oko­licz­no­ści. Cze­mu to spo­tka­nie nie mia­ło­by być jed­nym z nich?

Chwi­lę póź­niej jego my­śli za­czę­ły już krą­żyć wo­kół no­wej za­gad­ki.

– Może Skan­dy­na­wo­wie pro­wa­dzą tu ba­da­nia, a tyl­ko miej­sco­wym wy­da­je się to po­dej­rza­ne? – za­sta­na­wiał się Bar­tek na głos. – Nie od razu musi prze­cież cho­dzić o skarb.

– Bart­ku, wiesz do­brze, że to, co opo­wie­dzia­ła nam He­len­ka, nie pa­su­je do nor­mal­nych ba­dań ar­che­olo­gicz­nych. W tym kry­je się ja­kaś za­gad­ka! – Ania była o tym świę­cie prze­ko­na­na.

Z Kronik Archeo

Wa­ka­cje za­czę­ły się dla nas obie­cu­ją­co. Je­ste­śmy z Bart­kiem na wy­spie Wo­lin. Nasi ro­dzi­ce koń­czą tu pra­ce na wy­ko­pa­li­sku. Po­tem po­pły­nie­my na Born­holm, gdzie spo­tka­my się z Gard­ne­ra­mi.

Po­zna­li­śmy z Bart­kiem He­len­kę Bur­dziń­ską. Ma faj­ne­go psa Bro­ka. Opo­wie­dzia­ła nam in­te­re­su­ją­cą rzecz o ta­jem­ni­czych po­szu­ki­wa­czach skar­bu. Wska­za­ła na­wet miej­sce, w któ­rym coś wy­ko­pa­li. Roz­ma­wia­li­śmy na ten te­mat z ro­dzi­ca­mi. Nie sły­sze­li, aby ja­cyś Skan­dy­na­wo­wie pro­wa­dzi­li w Wo­li­nie ba­da­nia.

Obie­ca­li, że po­roz­ma­wia­ją z tu­tej­szy­mi ar­che­olo­ga­mi i spraw­dzą, czy w maju były tam pro­wa­dzo­ne ja­kieś pra­ce. Je­stem prze­ko­na­na, że musi cho­dzić o skarb. Ktoś ko­pie w róż­nych miej­scach i szu­ka na wła­sną rękę. Może już go zna­lazł?

To bar­dzo moż­li­we, że na wy­spie znaj­du­je się skarb wi­kin­gów.

Tyl­ko gdzie? Czy tam­ci po­szu­ki­wa­cze od­na­leź­li ja­kieś wska­zów­ki? Hm…

Za­raz idzie­my na spo­tka­nie z He­len­ką.

Ania

– Mam wie­ści! – He­len­ka przy­bie­gła zdy­sza­na na miej­sce spo­tka­nia. Przed nią na smy­czy biegł Brok, wy­raź­nie za­do­wo­lo­ny z przy­jem­nej, w jego mnie­ma­niu, za­ba­wy.

Anię zdzi­wił ten po­śpiech.

– Coś się sta­ło?

– Nie uwie­rzy­cie, kogo wi­dzia­łem! – wy­sa­pa­ła He­len­ka.

– Ko­goś słyn­ne­go? – zga­dy­wał Bar­tek. – Ja­kie­goś ak­to­ra, pio­sen­ka­rza?

Dziew­czyn­ka krę­ci­ła prze­czą­co gło­wą.

– Wi­dzia­łam ko­bie­tę, któ­ra wte­dy wy­do­by­ła tam­ten ka­mień ru­nicz­ny i re­li­kwiarz! Ona zno­wu tu jest! Aku­rat, gdy do­pie­ro co o niej roz­ma­wia­li­śmy.

Brok za­szcze­kał, jak­by chciał za­świad­czyć, że jego pani mówi praw­dę.

– Gdzie ją wi­dzia­łaś?

– Sie­dzia­ła w ka­wiar­nia­nym ogród­ku. Prze­cho­dzi­łam obok z Bro­kiem i wte­dy ją za­uwa­ży­łam – He­len­ka od­po­wie­dzia­ła Bart­ko­wi.

– Je­steś pew­na, że to była wła­śnie ona? – do­py­ty­wa­ła Ania.

– Na sto pro­cent!

– Cie­ka­we, po co tu zno­wu przy­je­cha­ła?

Ro­dzeń­stwo Ostrow­skich wy­mie­ni­ło spoj­rze­nia.

– Prze­pro­wa­dzi­li­śmy już z Bro­kiem małe śledz­two – po­chwa­li­ła się He­len­ka. – Kie­dy prze­cho­dzi­łam obok ogród­ka, usły­sza­łam, jak mó­wi­ła po pol­sku, ale z ta­kim dziw­nym ak­cen­tem. Roz­ma­wi­ła z fa­ce­tem, któ­ry sie­dział przy sto­li­ku. Mó­wi­ła coś o za­to­pio­nym gro­dzie. Śle­dzi­li­śmy ją z Bro­kiem i wi­dzie­li­śmy, jak wcho­dzi do ho­te­lu, pew­nie tam się za­trzy­ma­ła. Zno­wu cze­goś tu­taj szu­ka! Zna pol­ski i ma pol­skich wspól­ni­ków!

Bar­tek z Anią spoj­rze­li po so­bie. Spra­wa za­ta­cza­ła naj­wy­raź­niej co­raz szer­sze krę­gi.

– Zna­cie tę le­gen­dę o za­to­pio­nym mie­ście? – He­len­ka spy­ta­ła.

– Ja­sne – po­twier­dził Bar­tek. – Po­dob­no mo­rze po­chło­nę­ło całą bar­dzo bo­ga­tą osa­dę. Le­gen­da mówi, że domy w tej osa­dzie były zbu­do­wa­ne z mar­mu­ru i krysz­ta­łu, a da­chy po­kry­te były zło­tem.

– A wie­cie, co po­dob­no za­to­nę­ło jesz­cze? – dziew­czyn­ka po­pa­trzy­ła chy­trze.

– Nie mamy po­ję­cia – Ania wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Mó­wią, że na dno po­szła pew­na łódź wi­kin­gów.

– To nie by­ło­by nic nad­zwy­czaj­ne­go – wtrą­cił Bar­tek. – Na pew­no było ich tu­taj mnó­stwo. Mo­gło się zda­rzyć, że któ­raś za­to­nę­ła.

Thor

W skan­dy­naw­skiej mi­to­lo­gii Thor był bo­giem pio­ru­nów, uzbro­jo­nym w Młot, Pas i Że­la­zne Rę­ka­wi­ce. Ucho­dził też za opie­ku­na ro­dzi­ny, uro­dza­jów i trzo­dy. Był pier­wo­rod­nym sy­nem Ody­na.

– Tak, ale na tej ło­dzi był po­dob­no mi­tycz­ny młot Tho­ra! – He­len­ka od dziec­ka zna­ła tę hi­sto­rię.

– E, młot Tho­ra to tyl­ko ele­ment skan­dy­naw­skiej mi­to­lo­gii.

– Bar­tek, nie prze­ry­waj! – Ania uci­szy­ła bra­ta. – Dla­cze­go uwa­żasz, że szu­ka­ją wła­śnie tego mło­ta? – zwró­ci­ła się do He­len­ki.

– Sami po­my­śl­cie, je­że­li taki młot ist­niał na­praw­dę, jaką mu­siał być bro­nią!

– Ra­czej szu­ka­ją zło­ta, skar­bów – Bar­tek scep­tycz­nie oce­nił te do­my­sły. – Wi­kin­go­wie lu­bi­li za­ko­py­wać swój ma­ją­tek.

– A może ten młot jest wła­śnie cały ze zło­ta? To i tak był­by wy­star­cza­ją­cy po­wód, żeby chcieć go od­na­leźć!

– Hela ma ra­cję – Ania przy­tak­nę­ła.

– Chodź­my, wiem, gdzie ta ko­bie­ta te­raz jest. Po­szła nad rze­kę. Je­że­li bę­dzie­my ją śle­dzić, może do­wie­my się, co knu­je – He­len­ka ko­niecz­nie chcia­ła roz­wi­kłać za­gad­kę.

Bar­tek z Anią po­dą­ży­li za dziew­czyn­ką.

– To nie­spra­wie­dli­we, ty masz ho­lo­wa­nie! – za­śmiał się Bar­tek, po­nie­waż Brok cią­gnął He­len­kę na smy­czy i rwał do przo­du, jak­by po­czuł sma­ko­wi­ty obiad.

– Tak, Brok wy­ra­bia mi nie­złą kon­dy­cję – dziew­czyn­ka za­śmia­ła się.

Skar­by wi­kin­gów

od­kry­wa­ne są w Pol­sce naj­czę­ściej w gro­bach i osa­dach. Ale moż­na je też zna­leźć gdzieś zu­peł­nie na od­lu­dziu. Wi­kin­go­wie czę­sto ukry­wa­li swo­je cen­ne pre­cjo­za. Były to zwy­kle mo­ne­ty, broń, amu­le­ty i pięk­nie zdo­bio­na srebr­na bi­żu­te­ria.

– Też by mi się przy­dał – za­sa­pa­ła Ania, daw­no tak szyb­ko nie bie­gła.

Kie­dy wresz­cie do­tar­li nad rze­kę, już z od­da­li do­strze­gli syl­wet­kę wy­so­kiej ko­bie­ty. Mia­ła na so­bie luź­ną ko­szu­lę w kra­tę, wy­god­ne szor­ty i tra­per­ki. Przy­ja­cie­le, za­cho­wu­jąc duży od­stęp, po­dą­ża­li za nią, kry­jąc się wśród szu­wa­rów. Nie­zna­jo­ma za­trzy­ma­ła się nad sa­mym brze­giem Dziw­ny i wy­cią­gnę­ła z tor­by mapę. Dłu­go na nią spo­glą­da­ła, jak­by coś ana­li­zo­wa­ła. Po­tem, cho­dząc w tę i we wtę, roz­glą­da­ła się wo­kół.

– Co ona robi? – za­sta­na­wia­ła się He­len­ka. – Po co jej ta mapa?

– Może po­rów­nu­je daw­ną li­nię brze­go­wą rze­ki z tą obec­ną. W epo­ce wi­kin­gów rze­ka prze­pły­wa­ła tro­chę in­a­czej – szep­nął Bar­tek, uważ­nie ob­ser­wu­jąc po­czy­na­nia ko­bie­ty. – Dziw­na mia­ła sze­ro­kie ko­ry­to i wie­le roz­ga­łę­zień. Dziś pra­wie nie ma po nich śla­du, bo te­re­ny te zo­sta­ły osu­szo­ne.

– Och, gdy­by uda­ło nam się zo­ba­czyć, co jest na tej ma­pie – wes­tchnę­ła Ania. – Wte­dy wszyst­ko sta­ło­by się ja­sne.

He­len­ka ło­bu­zer­sko łyp­nę­ła okiem na Bro­ka.

– Chy­ba wiem, jak mo­że­my się o tym prze­ko­nać.

Szep­nę­ła coś psu na ucho i obo­je wy­co­fa­li się z kry­jów­ki.

Okrą­ży­li nie­wiel­ki pa­gó­rek i na­gle uka­za­li się po jego dru­giej stro­nie. Spusz­czo­ny ze smy­czy Brok biegł jak sza­lo­ny wprost na ko­bie­tę. He­len­ka go­ni­ła za nim, wo­ła­jąc jego imię, jak­by pies wy­rwał się i ucie­kał.

– Brok! Stój! Wra­caj, do nogi! – wy­krzy­ki­wa­ła ko­men­dy, ale pies ani my­ślał ich po­słu­chać.

Ko­bie­ta unio­sła wzrok znad mapy i z prze­ra­że­niem pa­trzy­ła na zbli­ża­ją­cą się be­stię. Brok wy­glą­dał na­praw­dę groź­nie, a bie­gną­ca za nim szczu­pła dziew­czyn­ka naj­wy­raź­niej w ogó­le nie pa­no­wa­ła nad psem. Nie­zna­jo­ma ro­zej­rza­ła się bez­rad­nie, jak­by się za­sta­na­wia­ła, w któ­rym kie­run­ku ucie­kać, gdy Brok sko­czył na nią przed­ni­mi ła­pa­mi i prze­wró­cił na zie­mię. Mapa wy­pa­dła jej z rąk i po­fru­nę­ła kil­ka kro­ków da­lej.

– Och, bar­dzo pa­nią prze­pra­szam. Brok jest ła­god­ny jak ba­ra­nek i nie gry­zie. Uciekł mi – tłu­ma­czy­ła He­len­ka wrzesz­czą­cej ze stra­chu ko­bie­cie. Prze­sta­ła krzy­czeć do­pie­ro, gdy zo­rien­to­wa­ła się, że pies nie od­gryzł jej ani ka­wa­ląt­ka cia­ła, tyl­ko bar­dzo ją ob­śli­nił, li­żąc po twa­rzy Prych­nę­ła z obrzy­dze­niem, wy­cie­ra­jąc po­licz­ki z glu­to­wa­tej śli­ny Bro­ka.

– Po­mo­gę pani! – He­len­ka szyb­kim ru­chem pod­nio­sła mapę.

Brok usiadł grzecz­nie, wpa­tru­jąc się z za­in­te­re­so­wa­niem w ko­bie­tę. Mia­ła nie­co za dłu­gi nos i pew­ny sie­bie, nie­mal wład­czy wy­raz twa­rzy. Na­wet pies po­czuł przed nią re­spekt. Po­pra­wi­ła po­tar­ga­ne wło­sy w ko­lo­rze wło­skie­go orze­cha, zwi­nę­ła je w śli­ma­ka z tyłu gło­wy i spię­ła klam­rą z wi­ze­run­kiem smo­ka.

– Roz­pro­stu­ję tę mapę – He­len­ka za­czę­ła wy­gła­dzać po­gnie­cio­ny pa­pier, uda­jąc, że bar­dzo chce za­trzeć złe wra­że­nie.

– Nie trze­ba – ko­bie­ta od­par­ła, mó­wiąc po pol­sku, lecz z duń­skim ak­cen­tem. Wy­szarp­nę­ła dziew­czyn­ce mapę i szyb­ko zło­ży­ła ją na czwo­ro. – Na dru­gi raz uwa­żaj na tego psa! Jest bez ka­gań­ca! – zwró­ci­ła uwa­gę kar­cą­cym to­nem.

Pod­nio­sła rów­nież swój port­fel, któ­ry w trak­cie upad­ku wy­le­ciał z jej nie­za­pię­tej tor­by. Port­fel otwo­rzył się i przez chwi­lę le­żał na tra­wie. W jego prze­zro­czy­stej prze­gród­ce wid­nia­ła kar­ta kre­dy­to­wa. He­len­ka w ostat­nim ułam­ku se­kun­dy zdą­ży­ła od­czy­tać na niej imię „Nad­ia”.

– Jesz­cze raz bar­dzo pa­nią prze­pra­szam – He­len­ka wy­bą­ka­ła zmie­sza­na. – Pój­dzie­my już! Chodź, Bro­ku! – zwró­ci­ła się do psa. – Oj, nie­grzecz­ny z cie­bie pies, nie­grzecz­ny! – udzie­la­ła mu re­pry­men­dy, jed­no­cze­śnie dra­piąc go czu­le za uchem.

Gdy od­da­li­li się na tyle, że nikt nie mógł jej usły­szeć, He­len­ka szep­nę­ła psu do ucha:

– Świet­nie się spi­sa­łeś! Bra­wo!

Tym­cza­sem ko­bie­ta otrze­pa­ła ubra­nie, po­mru­cza­ła coś pod no­sem, scho­wa­ła mapę z po­wro­tem do tor­by i po­szła w prze­ciw­ną stro­nę.

– Ojej! Ale na­ro­bi­łaś nam stra­chu! – Ania prze­ra­żo­nym szep­tem po­wi­ta­ła He­len­kę w kry­jów­ce gę­sto oto­czo­nej szu­wa­ra­mi. – Na­praw­dę my­śla­łam, że Brok ci uciekł i chce ją po­gryźć.