Strona główna » Obyczajowe i romanse » Kroniki sprzedawcy krwi

Kroniki sprzedawcy krwi

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8002-783-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kroniki sprzedawcy krwi

Mieszkający w Pekinie, publikujący na Zachodzie prozaik, eseista, eksplorator stylów i narracji Yu Hua jest już nam częściowo znany za sprawą książek „Żyć” i „Chiny w dziesięciu słowach”. Tym razem opowiada nam o tym, jak się jeszcze do niedawna w Chinach żyło. Wiemy, że biednie. A co poza tym? Bardzo różnie. Na przykład, handlowało się… własną krwią. Dziś pod względem materialnym życie się zmieniło, ale co z ludzkimi charakterami, z zasadami? Yu Hua każe nam w takowe zmiany powątpiewać, dostrzegając chińską ciągłość. I chyba warto go posłuchać, bo wiemy, że wrażliwość ma niezwykłą. Prof. Bogdan Góralczyk, sinolog i dyplomata, autor książki Wielki Renesans. Chińska transformacja i jej konsekwencje.

[...] - Wujku, nie zrozumiałem jednej rzeczy, chciałbym cię o coś zapytać. – No, mów. – Czy wszyscy, którzy nie sprzedają krwi, mają coś ze zdrowiem? – Tak – odpowiedział wujek. – Słyszałeś, co mówiła jej matka? W naszych stronach chłop nie znajdzie żony, jeśli nie sprzedaje krwi... – A cóż to za zasada? – Nie wiem dokładnie, ale wszyscy zdrowi chodzą sprzedawać krew. Za jeden raz można dostać trzydzieści pięć juanów – za pół roku roboty w polu tyle się nie da zarobić. Krew tutejszych jest jak woda w studni – jeśli nie będziesz jej ciągnął, to wyschnie, ale kiedy codziennie czerpiesz, nigdy jej nie ubywa…

Polecane książki

Porwanie! Szantaż! Bezcenny klejnot!Ania i Bartek Ostrowscy odpoczywają z rodzicami i przyjaciółmi w sielskim alpejskim miasteczku. Spokój nie trwa jednak długo – w czasie zwiedzania zabytkowego zamku porwana zostaje panna Ofelia! Jaki jest związek pomiędzy porwaniem, a dziewiętnastowiecznym władcą?...
Książka niniejsza podsumowuje doświadczenia Autora zebrane w trakcie badań empirycznych oraz podczas wieloletnich cykli wykładów poświęconych modelowaniu zjawisk gospodarczych, ich prognozowaniu, a także wykorzystaniu symulacji do badania zjawisk gospodarczych i prognozowania. Program wykładu dostos...
Książka jest przeznaczona do najmłodszych dzieci, rozpoczynających naukę języka niemieckiego. Warto pamiętać, że małe dzieci, nieumiejące czytać, przyswajają nowe słówka poprzez rozpoznawanie całych wyrazów. Zadaniem rodzica jest pomoc w odczytaniu słów oraz kilkakrotne powtórzenie ich razem z dziec...
Jak sobie wyobrażasz własny biznes? - Jako miejsce realizacji swoich marzeń? - Miejsce, gdzie sam, bez szefa, będziesz mógł decydować o swoim losie? - Źródło życiodajnej gotówki, która zapewni Tobie i Twojej rodzinie godziwe życie i te wspaniałe wymarzone wakacje wśród palm na tropikalnej plaży?...
Timba jest synem Salomona, kota, który leczy dusze. Ma zaledwie sześć tygodni, gdy zostaje porzucony w krzakach. Przerażonego, zziębniętego, głodnego kotka znajduje Leroy, mały chłopiec, bardzo samotny i nieszczęśliwy. Bez przyjaciół i kolegów, w domu też ma kłopoty.Timba chce być jego przyjacielem,...
Ojczym zapisał Lucowi MacAllisterowi bajeczną fortunę pod jednym warunkiem. Aby ją otrzymać, Luc musi spędzić pół roku na polinezyjskiej wyspie, mieszkając pod jednym dachem z Joanną Forman, kochanką ojczyma. Oboje nie są zadowoleni z tego nakazu i nie rozumieją, czemu ma on służyć. Jedna...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Yu Hua

Tytuł oryginału: 许三观卖血记Redakcja i korekta: ANNA ZIELIŃSKA-HOŞAFProjekt okładki: BARBARA ĆWIKSkład i łamanie: ROCH WOJCIECH OCHOCKICopyright © Yu Hua, 1995 Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Akademickie DIALOG, 2018This edition is published thanks to an arrangement through the agency of China National Publications Import and Export (Group) Corporation.ISBN e-pub 978-83-8002-783-1ISBN mobi 978-83-8002-784-8Wydanie elektroniczne, Warszawa 2018Wydawnictwo Akademickie DIALOG Spółka z o.o. 00-112 Warszawa, ul. Bagno 3/218 tel./faks (+48 22) 620 87 03 e-mail:redakcja@wydawnictwodialog.pl WWW:www.wydawnictwodialog.plKonwersja:eLitera s.c.

Rozdział I

Pewnego dnia Xu Sanguan, pracownik przędzalni jedwabiu, przybył z miasta do swej rodzinnej wsi, by odwiedzić dziadka. Ponieważ niedowidzący staruszek nie rozpoznał stojącego w drzwiach wnuka, nakazał przybyszowi podejść, a następnie przypatrzył się mu skrupulatnie i po chwili zapytał:

– Synu, gdzie jest twoja twarz?

– Dziadku, nie jestem twoim synem, tylko wnukiem, a twarz mam tutaj… – odpowiedział Xu Sanguan.

Ujął dłonie dziadka przypominające w dotyku jedwabną przędzę z fabryki, podniósł je i przesunął nimi po swej twarzy.

– Dlaczego twój ojciec nie przyszedł? – zagadnął dziadek.

– Umarł już dawno temu.

Dziadek skinął. Z kącika ust wypłynęła mu niteczka śliny. Przechylił wówczas głowę, siorbnął dwa razy i wciągnął trochę śliny do środka.

– Synku, zdrowy jesteś? – zapytał.

– Zdrowy – odpowiedział Xu Sanguan. – Dziadku, nie jestem twoim synem…

– Synku – ciągnął dziadek – też chodzisz często sprzedawać krew?

– Nie, nigdy nie sprzedawałem krwi – Xu Sanguan pokręcił głową.

– Jak możesz być zdrowy, skoro nie sprzedajesz krwi? Kłamiesz, synku.

– Dziadku, co ty gadasz? Nie wiem, o co ci chodzi. Nie pomieszało ci się coś? – znów pokręcił głową i powtórzył: – Dziadku, nie jestem twoim synem, jestem twoim wnukiem.

– Twój ojciec nie chciał mnie słuchać, w mieście upatrzył sobie jakiegoś kwiatka…

– Jin Hua, Złoty Kwiat, moją mamę.

– Twój ojciec przyszedł mi powiedzieć, że jest już dorosły, chce iść do miasta i ożenić się z tym kwiatkiem. Rzekłem mu, że skoro jego dwaj starsi bracia jeszcze nie mają żon, to młodszy nie może pojąć żony niczym starsi kawalerowie, u nas nie ma tego w zwyczaju…

Xu Sanguan siedział na dachu domu wujka i rozglądał się z zadartą głową. Niebo pociągnięte ciemniejącym karmazynem wznosiło się nad odległymi błotnistymi polami i rozświetlało zarośla. W jego świetle wszystko stało się czerwone: zboża nabrały koloru pomidorów, podobnie jak płynąca w poprzek horyzontu rzeczka, a także biegnąca w dal ścieżka, drzewa, kryte strzechą chaty, stawy, a nawet pnące się spiralnie w górę dymy unoszące się z kominów.

Czwarty wuj właśnie rozlewał obornik na polu melonów. Xu Sanguan usłyszał, jak zwraca się do przechodzących obok kobiet – jednej starej, drugiej młodziutkiej:

– Guihua coraz bardziej przypomina swoją matkę!

Młodsza roześmiała się, a starsza spojrzała na siedzącego na dachu Xu Sanguana i zapytała:

– Kto siedzi u ciebie na dachu?

– To syn mojego trzeciego brata – odpowiedział wuj.

Cała trójka na dole podniosła głowy i popatrzyła na Xu Sanguana, który zaśmiał się i wbił wzrok w dziewczynę nazwaną Guihua, tak że speszona spuściła głowę.

– Zdarta skóra z ojca – powiedziała starsza.

– Guihua za miesiąc wychodzi za mąż, prawda? – zapytał wuj.

– Nie wychodzi, odwołaliśmy ślub – pokręciła głową starsza.

– Odwołaliście?! – wuj upuścił czerpak, którym rozlewał obornik.

Starsza kobieta zwiesiła głowę i cichym głosem powiedziała:

– Tamten chłopak mocno podupadł na zdrowiu – na obiad mógł zjeść tylko jedną miskę ryżu, a nawet nasza Guihua zje dwie…

– Jak to: podupadł? – wuj też ściszył głos.

– Nie wiem, jak to się stało – powiedziała starsza. – Najpierw ludzie zaczęli gadać – mówili, że już prawie rok nie był w mieście na pobraniu krwi. Gdy to usłyszałam, to serce zaczęło mi tłuc w piersiach i pomyślałam, czy może czasem coś jest nie tak z jego zdrowiem. Dlatego przez kogoś zaprosiłam go na obiad, żeby zobaczyć, ile zje. Jakby zjadł dwie miski – byłabym spokojniejsza, trzy – Guihua byłaby jego… Kiedy skończył pierwszą, chciałam mu włożyć dokładkę, a on mówi, że się najadł i nie da rady więcej… Chłop jak dąb, a jeść nie może? No to musi mieć coś nie tak ze zdrowiem…

Wuj pokiwał głową i powiedział do starszej kobiety:

– Matka o wszystkim pomyśli.

– Od tego są matki – odpowiedziała.

Obie kobiety podniosły głowę i popatrzyły na Xu Sanguana, który znów się zaśmiał i zapatrzył w młodszą.

– Zdarta skóra z ojca – powtórzyła matka.

Odeszły gęsiego. Obie miały wielkie tyłki i kiedy Xu Sanguan patrzył z góry, nie widział, gdzie się im kończą uda, a gdzie zaczynają pośladki. Po ich odejściu przeniósł wzrok na rozlewającego gnojówkę na polu wuja, którego sylwetka w zapadającym mroku stawała się coraz mniej wyraźna.

– Wujku, długo jeszcze będziesz robił?

– Zaraz kończę!

– Wujku, nie zrozumiałem jednej rzeczy, chciałbym cię o coś zapytać.

– No, mów.

– Czy wszyscy, którzy nie sprzedają krwi, mają coś ze zdrowiem?

– Tak – odpowiedział wujek. – Słyszałeś, co mówiła jej matka? W naszych stronach chłop nie znajdzie żony, jeśli nie sprzedaje krwi…

– A cóż to za zasada?

– Nie wiem dokładnie, ale wszyscy zdrowi chodzą sprzedawać krew. Za jeden raz można dostać trzydzieści pięć juanów – za pół roku roboty w polu tyle się nie da zarobić. Krew tutejszych jest jak woda w studni – jeśli nie będziesz jej ciągnął, to wyschnie, ale kiedy codziennie czerpiesz, nigdy jej nie ubywa…

– Wujku, czy w takim razie krew w żyłach jest jak drzewko pieniężne?

– To zależy, czy jesteś krzepki i zdrowy. Jeśli jesteś po oddaniu krwi słabowity, możesz stracić życie. W szpitalu najpierw muszą zrobić badania. Dlatego na początku pobierają tylko małą fiolkę i dopiero jak sprawdzą, jaki jest twój stan zdrowia, to możesz zacząć sprzedawać krew…

– Wujku, czy ja jestem na tyle zdrowy, żeby sprzedać krew?

Wuj podniósł głowę i popatrzył w stronę dachu, na swego bratanka. Syn jego trzeciego brata siedział tam z gołymi ramionami i śmiał się. Jego ręce wyglądały na solidne, wuj powiedział więc:

– Nadajesz się.

Xu Sanguan wybuchnął śmiechem, potem chwilę pomyślał i spojrzał w dół.

– Wujku, chciałbym cię jeszcze o coś spytać.

– O co?

– Powiedziałeś, że przy badaniach w szpitalu najpierw pobierają fiolkę krwi?

– Tak.

– Płacą za nią?

– Nie, dajesz ją w prezencie szpitalowi – powiedział wujek.

Szli gęsiego. Najstarszy miał ponad trzydzieści lat, najmłodszy dopiero dziewiętnaście. Wiek Xu Sanguana mieścił się pomiędzy nimi, i sam Xu Sanguan również kroczył w środku. I zapytywał idących z nim mężczyzn:

– Niesiecie arbuzy, a w kieszeniach czarki. Po oddaniu krwi chcecie iść sprzedawać owoce na ulicy? Jeden, dwa, trzy, cztery… Tylko po sześć arbuzów, czemu nie wzięliście sto czy dwieście jinów? Po co wam te czarki? Na pieniądze za arbuzy? Czemu nie wzięliście czegoś do zjedzenia? Co będziecie jeść w południe…?

– Nigdy nie bierzemy jedzenia, kiedy idziemy na pobranie krwi – powiedział dziewiętnastoletni Genlong. – po szpitalu idziemy do restauracji zjeść talerz smażonej wątroby wieprzowej i wypić dwie setki żółtego wina…

Ponad trzydziestoletni Afang dodał:

– Wątroba wzmacnia krew, a żółte wino pobudza krążenie…

– Mówiliście, że za jednym razem można sprzedać czterysta mililitrów krwi. Ile to tak naprawdę jest? – zapytał Xu Sanguan.

Afang wyciągnął z kieszeni czarkę:

– Widzisz?

– Widzę.

– Na raz można sprzedać takie dwie.

– Dwie? – westchnął Xu Sanguan. – Mówią, że na jedną zjedzoną miskę ryżu przypada jedna kropla krwi. Ile misek ryżu trzeba by więc zjeść, żeby zapełnić takie dwie czarki?

– Jedzenie gołego ryżu nic nie da, trzeba zjeść smażonej wątroby i wypić żółtego wina.

– Nie dziwiłeś się przed chwilą, że niesiemy mało arbuzów? Powiem ci, że dzisiaj nie będziemy ich sprzedawać, ale damy je w prezencie… – powiedział Genlong.

– Damy je Krwawemu Li – uzupełnił Afang.

– Krwawemu Li?

Weszli na drewniany most, pod którym płynął strumień, w oddali raz to zwężający się, raz rozszerzający. Z wody wystawały zielone źdźbła trawy, które wspinały się wzdłuż brzegów rzeki i wychodziły na pola ryżowe. Afang zatrzymał się i powiedział do Genlonga:

– Genlong, pora się napić.

Genlong postawił koromysła i krzyknął:

– To pijemy!

Obaj wyciągnęli z kieszeni czarki i zeszli ku strumykowi. Xu Sanguan stanął na moście, oparł się o balustradę i patrzył, jak sięgają miskami w dół i rozgarniają nimi wodę, odsuwając pływające po powierzchni liście i inne śmieci, a potem z bulgotem piją po cztery czy pięć czarek. Xu Sanguan zapytał:

– Rano zjedliście dużo słonych kiszonek, czy co?

Afang odpowiedział:

– Rano nie jedliśmy, tylko wypiliśmy po kilka czarek wody. Kolejne kilka pijemy teraz, a gdy dojdziemy do miasta – wypijemy jeszcze kilka. I będziemy pić, dokąd nie rozbolą nas wydęte brzuchy i nie zaczną szczypać korzenie zębów… Kiedy wypije się dużo wody, w żyłach pojawia się więcej krwi, bo woda przenika do środka…

– Ale gdy woda dostaje się do krwi, to krew nie robi się rzadsza?

– Może i rzadsza, ale za to jest jej więcej.

– To już wiem, dlaczego w kieszeniach nosicie miski – powiedział Xu Sanguan, schodząc do rzeczki.

– Niech któryś da mi czarkę, ja też wypiję kilka.

– Masz moją – Genlong podał mu miskę.

Xu Sanguan wziął czarkę, podszedł do krawędzi i kiedy się schylił, Afang powiedział:

– Woda na górze jest brudna, na dole też, trzeba brać ze środka.

Gdy skończyli pić, ruszyli dalej. Afang i Genlong szli obok siebie, dźwigając nosidła, Xu Sanguan kroczył obok. Kiedy usłyszał skrzypienie koromyseł, powiedział, nie zwalniając kroku:

– Niesiecie te arbuzy już kawał drogi, pomogę wam.

– Weź od Afanga – powiedział Genlong.

– Nie jest mi ciężko od tych paru arbuzów. Za każdym razem, jak idę do miasta, niosę na sprzedaż dwieście jinów – powiedział Afang.

– Ten Krwawy Li, o którym przed chwilą mówiliście – kto to jest?

– Krwawy Li – powiedział Genlong – to łysy facet, który w szpitalu odpowiada za sprzedawanie krwi, niedługo sam go poznasz.

– Właściwie można go porównać do sołtysa. Sołtys zarządza nami, a Krwawy Li to taki sołtys od zarządzania krwią. Jednemu pozwoli sprzedać, a innemu nie, wszystko zależy od jego słowa – dorzucił Afang.

– Dlatego go nazywacie Krwawym Li – zrozumiał Xu Sanguan.

– Czasami przychodzi wiele osób chętnych do sprzedania, ale w szpitalu jest niewielu potrzebujących pacjentów, i wtedy wszystko zależy od tego, kto na co dzień utrzymuje dobre relacje z Li – sprzedaje właśnie ten, który ma dobre. A co to znaczy: mieć dobre relacje? – zaczął wyjaśniać Afang. – Krwawy Li sam określa to tak: „pamiętaj o mnie na co dzień, a nie tylko wtedy, kiedy chcesz sprzedać krew”. A co to znaczy: „pamiętać na co dzień”?

Afang wskazał na dźwigane arbuzy:

– To jest „pamiętać na co dzień”.

– Są jeszcze inne sposoby pamiętania – powiedział Genlong. – Ta kobieta, co nazywa się Ying, czy jakoś tak, ona codziennie o nim pamięta.

Zarechotali obaj, a Afang wyjaśnił Xu Sanguanowi:

– Ona zbudowała swoje relacje z Krwawym Li pod kołdrą. Jeśli tylko chce sprzedać krew, wszyscy muszą stać i czekać, a jeśli ktoś jej podpadnie, to choćby i miał w sobie krew nieśmiertelnych, Krwawy Li i tak nie weźmie.

Tak rozmawiając, dotarli do miasta. Xu Sanguan szedł z przodu – jako miastowy prowadził, bo znał drogę. Powiedzieli, że jeszcze muszą znaleźć miejsce, w którym można będzie napić się wody. Na to Xu Sanguan rzekł:

– Od teraz nie pijcie już wody z rzeki, w mieście jest brudna. Zaprowadzę was do studni.

Poszli za nim. Poprowadził ich w jakiś zaułek, skręcił w lewo, skręcił w prawo i cały czas jęczał:

– Nie wytrzymam, najpierw poszukajmy jakiegoś miejsca, żeby się odlać.

Genlong powiedział:

– Nie możesz. Jak się odlejesz, to całe to picie pójdzie na marne, no i krwi ci ubędzie w ciele.

Afang dorzucił:

– Wypiliśmy po kilka czarek więcej niż ty i jakoś możemy wytrzymać. – Zwrócił się do Genlonga: – Pęcherz ma mały.

Xu Sanguan szedł coraz wolniej, z bólu aż marszczył brwi.

– Czy człowiek może od tego umrzeć? – zapytał.

– Jaki człowiek?

– Ja. Może mi pęknąć brzuch?

– Bolą cię korzenie zębów? – zapytał Afang.

– Korzenie zębów? Poczekaj, sprawdzę językiem… Nie, wcale mnie nie bolą.

– W takim razie nie ma się czego obawiać – odpowiedział Afang. – Jeśli korzenie nie bolą, to brzuch nie pęknie.

Xu Sanguan zaprowadził ich do znajdującej się obok szpitala, ocienionej koroną wielkiego drzewa studni porośniętej dywanem mchu. Z boku stał ceberek z rączką, do której przywiązany był sznur konopny – starannie zwinięty i włożony do środka. Wrzucony do studni ceber plusnął o powierzchnię wody niczym wymierzony w twarz policzek. Afang i Genlong wypili po dwie czarki zaczerpniętej wody i podali naczynie Xu Sanguanowi. Ten opróżnił jedną, ale kiedy chcieli, żeby wypił kolejną, nabrał wody do miseczki, upił dwa łyki i wylał resztę z powrotem do wiadra, mówiąc:

– Mam za mały pęcherz, nie mogę już więcej.

Kiedy dotarli do szpitalnego punktu poboru krwi, od wstrzymywania moczu mieli purpurowe twarze. Stawiali kroki ostrożnie niczym dziesięciomiesięczne dzieci. Afang i Genlong nieśli na dodatek koromysła pełne arbuzów, więc szli jeszcze wolniej, z wyciągniętymi rękami, którymi przytrzymywali sznury koszy. Ściskali je kurczowo, aby tylko się nie rozkołysały. Szpitalne korytarze były jednak bardzo wąskie. Czasem trącał ich jakiś przechodzący człowiek, a wtedy nosidła zaczynały się bujać – podobnie jak woda w przepełnionych pęcherzach Afanga i Genlonga, którzy z bólu wykrzywiali usta i zamierali w oczekiwaniu. Dopiero gdy drgania nosideł ustały, mogli znów z namaszczeniem ruszyć przed siebie.

Krwawy Li siedział za stołem w punkcie poboru krwi. Wyciągnięte nogi opierał na wysuniętej szufladzie, z rozsuniętego rozporka, przy którym nie było ani jednego guzika, prześwitywały kolorowe majtki. Kiedy weszli, w pokoju był sam Li, a Xu Sanguan na jego widok zaczął się zastanawiać: czy to on? Czy to ten Łysy Li, który zjawia się w przędzalni kupować larwy jedwabników do jedzenia?

Gdy weszli, Krwawy Li postawił nogi na ziemi i roześmiał się:

– O, to wy! Przyszliście!

Wskazał palcem na Xu Sanguana i zapytał Afanga:

– Tego już chyba gdzieś widziałem.

– To miastowy – odpowiedział Afang.

– A, czyli jest stąd – stwierdził Li.

– Często przychodzisz do naszej fabryki kupować larwy – odezwał się Xu Sanguan.

– Pracujesz w przędzalni? – zapytał Krwawy Li.

– Tak.

– Cholera – powiedział Krwawy Li. – Nic dziwnego, że wyglądasz znajomo. Też przyszedłeś sprzedać krew?

– Przynieśliśmy ci arbuzy, wszystkie zerwane z samego rana – powiedział Afang.

Li podniósł tyłek z krzesła, obejrzał arbuzy i roześmiał się:

– Wszystkie duże, co do jednego! Połóżcie je na podłodze, w rogu.

Afang i Genlong pochylili się, żeby zgodnie z prośbą wyjąć arbuzy z koszy i położyć je w kącie, ale mimo kilku prób nie udało im się dosięgnąć owoców. Obaj jedynie poczerwienieli i zaczęli dyszeć. Krwawy Li nie roześmiał się, tylko zapytał:

– Ile wypiliście wody?

– Tylko trzy czarki – powiedział Afang.

Stojący obok Genlong uzupełnił:

– On trzy, a ja cztery.

– Pierdolenie! – powiedział Krwawy Li wpatrując się w nich. – Myślicie, że nie wiem, jakie macie pęcherze? Cholera jasna, rozciągnęliście je tak, że są większe od macicy kobiety w ciąży. Co najmniej dziesięć misek!

Afang i Genlong zachichotali, a Krwawy Li na ten widok machnął ręką i zwrócił się do mnie:

– Dobra, wy dwaj chociaż macie trochę wstydu i pamiętacie o mnie na co dzień, dlatego tym razem odpuszczę, ale następnym razem – nie ma mowy.

Kiedy to mówił, patrzył na Xu Sanguana.

– Podejdź.

Xu Sanguan stanął przed nim, a wtedy Krwawy Li wydał mu polecenie:

– Daj bliżej głowę.

Xu Sanguan pochylił głowę, Krwawy Li palcami rozszerzył mu powieki:

– Obejrzę twoje oczy, zobaczę, czy nie masz żółtaczki… Nie masz, teraz pokaż język, obejrzę co tam w żołądku i jelitach… też bez problemów. Dobra, możesz oddać krew… Słuchaj, zgodnie z przepisami trzeba najpierw pobrać próbkę krwi i sprawdzić, czy nie jesteś na coś chory, ale dzisiaj, skoro przyszedłeś z Afangiem i Genlongiem, nie wezmę od ciebie próbki… powiedzmy, że dzisiaj się poznaliśmy i to mój prezent na początek znajomości.

Po pobraniu krwi cała trójka podreptała do szpitalnej toalety. Każdy z nich zagryzał wargi. Xu Sanguan szedł ostatni. Żaden nie śmiał się odezwać. Ze spuszczonymi głowami patrzyli w ziemię tak, jakby od najmniejszego wysiłku mogły pęknąć im brzuchy.

Kiedy stanęli w szeregu przy kloacznej rynnie i zaczęli sikać, fala ostrego bólu uderzyła ich w korzenie zębów, a odgłos szczękania i dzwonienia był tak samo donośny, jak dźwięki odbijających się od ściany strumieni moczu.

Potem udali się do stojącej pod przęsłem kamiennego mostu restauracji „Zwycięstwo”. Jej dach porośnięty był zielskiem zwisającym z okapów niczym krzaczaste brwi. Na pierwszy rzut oka nie sposób było zauważyć drzwi, ponieważ zlewały się z oknami, od których oddzielały je jedynie dwie wąskie listewki. Xu Sanguan z kolegami weszli przez takie niby-okno do środka i usiedli przy najbliższym stoliku. Za oknem ciągnęła się przepływająca przez miasteczko rzeka. Na jej powierzchni kołysało się kilka liści kapustki pak-choi.

– Talerz smażonej wątroby wieprzowej i dwie setki żółtego wina, podgrzanego! – krzyknął do kelnera Afang.

– Talerz smażonej wątroby wieprzowej i dwie setki żółtego wina, dla mnie też podgrzej! – zawołał Genlong.

Xu Sanguan, który uznał, że takie zamawianie potraw z towarzyszącym mu walnięciem w stół jest junackie, poszedł w ich ślady, walnął w stół i zawołał:

– Talerz smażonej wątroby wieprzowej i dwie setki żółtego wina, a wino… zagrzane!

Po chwili na stole zjawiły się trzy talerze smażonej wątroby i trzy gliniane butelki z żółtym winem. Xu Sanguan złapał pałeczki i już miał chwycić kawałek mięsa, kiedy zobaczył, że Afang i Genlong najpierw sięgają po wino, piją je ze zmrużonymi oczami, potem przeciągle świszczą, a na rozluźnionych rysach twarzy rozlewa się wyraz błogości.

– Tym razem nieźle – powiedział od niechcenia Afang.

Xu Sanguan odłożył pałeczki, także sięgnął po butelkę i pociągnął z niej łyk. Żółte wino przepłynęło przez gardło i ciepłą falą spłynęło w dół. Z jego ust mimowolnie wydobył się świszczący dźwięk, a Afang i Genlong zachichotali.

– Sprzedałeś krew – nie kręci ci się w głowie? – zapytał Afang.

– Nawet nie, ale za to wcale nie mam siły. Ręce i nogi mam jak z waty, trzęsą mi się, gdy idę…

– Sprzedałeś swoją siłę, to dlatego się tak czujesz. Wiedziałeś, że sprzedajemy właśnie swoją siłę? Wy, miastowi, mówicie „krew”, my na wsi nazywamy to siłą. Są dwa rodzaje siły: jedna bierze się z krwi, druga pochodzi z mięśni. Pierwsza jest o wiele więcej warta od drugiej.

– Jaka siła jest z krwi? A jaka z mięśni? – zapytał Xu Sanguan.

– Kiedy śpisz, trzymasz miskę i jesz, idziesz z domu Afanga do domu Genlonga, przechodzisz kilkadziesiąt kroków i nie musisz wkładać w to wysiłku – cała ta siła bierze się z mięśni. Kiedy robisz w polu, kiedy dźwigasz ponad sto jinów na koromysłach, kiedy się natężasz, ta siła bierze się z krwi – powiedział Afang.

Xu Sanguan pokiwał głową:

– Rozumiem, to jak z pieniędzmi w kieszeni – najpierw wydajesz, a potem znów idziesz zarobić.

– Ten miastowy ma głowę na karku – Afang kiwnął w stronę Genlonga.

– Codziennie chodzicie harować w polu, a jeszcze wam zostaje siły na sprzedaż krwi w szpitalu. Macie jej dużo więcej niż ja – skomentował Xu Sanguan.

– Bez przesady, wcale nie więcej, my po prostu musimy. Wesela i domy są za pieniądze z krwi, z pola można co najwyżej zarobić tyle, żeby nie zdechnąć z głodu – powiedział Genlong.

– Genlong ma rację. Ja teraz sprzedaję krew na dom. Jeszcze dwa razy i zaczynam budowę. Genlong sprzedaje, bo wpadła mu w oko Guihua. Wcześniej była zaręczona z innym, ale jak zerwała zaręczyny, Genlong się nią zainteresował – wyjaśnił Afang.

– Widziałem ją, ma wielki tyłek. Genlong, lubisz takie wielkodupne? – zapytał Xu Sanguan.

Genlong roześmiał się, a Afang powiedział:

– Te z dużymi tyłkami są solidne, w łóżku są jak łódź, nic nie chybocze.

Teraz śmiechem parsknął Xu Sanguan.

– Myślałeś już o tym? Wiesz, na co wydasz te pieniądze? – zapytał Afang.

– Jeszcze nie wiem, na co – odpowiedział Xu Sanguan. – Ale dzisiaj w końcu dowiedziałem się, jaka jest różnica pomiędzy krwawicą a zarabianiem w pocie czoła – w fabryce dostaję pieniądze za przelany pot, dzisiaj dostałem je za krew, i tych pieniędzy nie mogę wydać lekką ręką, powinienem je spożytkować na coś ważnego.

– Widziałeś kolorowe majtki Krwawego Li? – wtrącił się Genlong.

Afang zaśmiał się w głos, a Genlong ciągnął:

– Czy to czasem nie były majtki Ying jakiejś tam?

– Jeszcze się zastanawiasz? Pomieszało im się po numerku – powiedział Afang.

– Naprawdę chciałbym zobaczyć, czy ona ma na sobie majtki Krwawego Li – roześmiał się Genlong.

Rozdział II

Xu Sanguan siedział na arbuzowym polu i jadł arbuza. Jego wujek, właściciel pola, stał i otrzepywał ziemię z siedzenia. Pył najpierw zawirował wokół głowy Xu Sanguana, a następnie opadł na ziemię. Chłopak zdmuchnął kłąb kurzu i dalej wgryzał się w soczysty, czerwony miąższ, a wuj, skończywszy się otrzepywać, ponownie usiadł na ziemi.

– Jak się nazywają te złociste melony? – zapytał Xu Sanguan.

Za polem pokrytym plątaniną arbuzowych pnączy, na wprost od nich stał rząd bambusowych treliaży. Z ich górnych części zwisało mnóstwo złocistych, okrągłych melonów wielkości dłoni, na innych zaś wisiały zielone i gładkie, na oko bardziej podłużne; wszystkie lśniły w promieniach słońca, a przy powiewach wiatru zaczynały się lekko kołysać: wpierw liście, potem łodygi i na końcu owoce.

Wuj Xu Sanguana uniósł chude, pomarszczone ramię i wskazał palcem:

– Mówisz o tych? Nazywajmy je żółtymi. A te obok, zielone, to melony babci.

– Już nie jem więcej. Chyba zjadłem ze dwa – powiedział Xu Sanguan.

– Gdzie tam, jadłem przecież z tobą i zjadłem z pół.

– Znam te żółte – mocno pachną, ale wcale nie są zbyt słodkie, mają za to słodkie pestki. Miastowi zawsze je wypluwają przy jedzeniu, ale ja nigdy tak nie robię, w końcu wszystko, co wyrasta z ziemi i da się zjeść, jest dobre dla zdrowia… Melony babci… tak, też je jadłem – ani to słodkie, ani chrupkie, w ustach robią się gąbczaste, mogą je jeść nawet bezzębni. Czwarty wujku, tak właściwie to jeszcze bym coś zjadł, wezmę dwa żółte i jeden babci…

Xu Sanguan siedział cały dzień na polu wuja i podniósł się dopiero przed zmrokiem. W promieniach zachodzącego słońca jego twarz była czerwona jak wątroba wieprzowa. Popatrzył na unoszące się znad dachów domów dymy w odległej wsi, otrzepał tyłek z ziemi, a potem obiema rękami poklepał się po wydętym brzuchu wypełnionym arbuzami, melonami, a także ogórkami i brzoskwiniami. Nie przerywając głaskania, stwierdził:

– Chcę się ożenić.

Potem odwrócił się, wysikał na wujowe pole i powiedział:

– Czwarty wujku, chcę znaleźć sobie jakąś kobietę i się ożenić. Przez ostatnie dwa dni ciągle myślałem, na co wydać te trzydzieści pięć juanów, które zarobiłem za krew. Chciałem kilka juanów dać dziadkowi, ale on jest tak stary, że nawet nie umiałby ich wydać. Chciałem też dać tobie, bo z całej rodziny ty traktujesz mnie najlepiej. Ale jednak nie mogę – to pieniądze z krwi, a nie z pracy rąk. Nie mogę ich oddać. Kiedy przed chwilą wstawałem, nagle pomyślałem, że chcę mieć żonę. To będą dobrze wydane pieniądze… Czwarty wujku, skoro zjadłem tylko melony, dlaczego czuję się tak, jakbym wypił pół litra? Wujku, pali mnie twarz, szyja, podeszwy stóp, dłonie – cały jestem rozpalony od gorączki.

Rozdział III

Praca Xu Sanguana polegała na pchaniu po wielkiej hali wózków wypełnionych białymi kokonami jedwabników. W tle rozbrzmiewał huk maszyn, a on codziennie chichotał i żartował z grupką młodych robotnic, które dla kawału klepały go po głowie albo droczyły się, odpychając go wyciągniętymi dłońmi. Gdyby miał spośród nich wybrać kobietę, z którą w zimową śnieżną noc chciałby się owinąć po uszy kołdrą, wybrałby Lin Fenfang z warkoczami sięgającymi pasa, która w uśmiechu pokazywała rząd białych, równych zębów i dołeczki na policzkach. Nawet gdyby przez całe życie musiał jej patrzeć w oczy, to i tak nie miałby dość. Lin Fenfang często go klepała i popychała. Raz, kiedy przywiózł jej kokony najwyższej jakości, ukradkiem uszczypnęła go w wierzch dłoni. Od tamtej pory nie miał wyjścia i po prostu nie mógł już dostarczać jej gorszego surowca.

Kolejna piękna dziewczyna pracowała w kiosku z przekąskami. O świcie, w wielkim kotle pełnym oleju smażyła paluchy youtiao i często krzyczała „ajaj! ajaj!”. Gdy na jej rękę prysnęła kropla gorącego tłuszczu, i gdy na ubraniu zauważyła brudną plamę, a także gdy poślizgnęła się na ulicy, a nawet gdy zaczynał padać deszcz, albo też gdy usłyszała piorun – z jej ust nieodmiennie wydobywało się jedno słowo – „ajaj!”.

Dzień roboczy Xu Yulan, bo tak się nazywała, kończył się zaraz po porze śniadania. Pozostały czas spędzała bezczynnie na spacerach i skubaniu słonecznika. Kiedy spotkała kogoś znajomego, zatrzymywała się na pogawędkę, w czasie której albo co rusz wybuchała głośnym śmiechem, albo wołała niezmiennie „ajaj!”, czasem z przyklejoną do wargi łupinką słonecznika. Kiedy mówiła – i jeśli towarzyszące jej osoby miały szczęście – niekiedy dało się wyczuć słodki roślinny aromat wydobywający się z jej ust.

Po kilku rundkach wracała pod bramę domu, wchodziła do środka i po upływie kilkunastu minut wychodziła przebrana w nowy strój i znów spacerowała ulicami. Przebierała się trzy razy dziennie (w rzeczy samej miała tylko tyle kompletów ubrań), a buty zmieniała cztery razy (posiadała tylko tyle par). Gdy już nie pozostawało jej nic nowego do przebrania, na szyi zawiązywała jedwabną apaszkę.

Choć wcale nie miała o wiele więcej ubrań niż inni, i tak wszyscy uważali, że ma ich najwięcej i że jest najbardziej szykowną dziewczyną w mieście. Dzięki jej stałym przechadzkom po głównej ulicy, jej uroda wydawała się wszystkim mieszkańcom tak samo dobrze znajoma, jak przepływająca przez miasto rzeka. Wszyscy mówili na nią youtiao Xi Shi[1] – Paluchowa Piękność. „Patrzcie, przeszła właśnie Paluchowa Piękność”. „Paluchowa Piękność weszła do sklepu z tkaninami, codziennie tam chodzi kupować piękne materiały”. „Nie, Paluchowa Piękność chodzi tam tylko oglądać”. „Paluchowa Piękność ma taką przyjemną twarz”. „Paluchowa Piękność ma brzydkie ręce, za krótkie i za grube paznokcie”. „To jest Paluchowa Piękność?”

Pewnego razu Paluchowa Piękność, czyli Xu Yulan, przespacerowała przez dwie ulice w towarzystwie młodzieńca o imieniu He Xiaoyong. Rozmawiali, śmiali się, a potem długo, od zachodu słońca aż do nadejścia nocy, stali we dwoje na moście. He Xiaoyong miał na sobie świeżo wypraną białą koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci. Kiedy mówił albo się śmiał, jedną dłonią chwytał przegub drugiej ręki. Ten oto gest urzekł piękną Xu Yulan, która wpatrywała się w chłopaka z błyszczącymi oczami.

Potem ktoś zobaczył He Xiaoyonga koło domu Paluchowej Piękności, która akurat wyszła z bramy. Na jego widok zawołała „ajaj”, a potem, chichocząc, powiedziała:

– Wejdź na chwilę.

He Xiaoyong wszedł do środka, a tam ojciec Xu Yulan siedział przy stole i pił żółte wino. Kiedy zobaczył obcego chłopaka idącego za córką, podniósł się z krzesła i zapytał:

– Wypijesz czarkę?

Od tej pory He Xiaoyong często przesiadywał w domu Xu Yulan, pił z jej ojcem żółte wino, rozmawiali półgłosem, a kiedy się śmiali, często brzmieli konspiracyjnie. Wtedy Xu Yulan podchodziła do nich i głośno pytała:

– O czym rozmawiacie? Z czego się śmiejecie?

Tego samego październikowego dnia, kiedy Xu Sanguan wrócił ze wsi do miasta, na pozbawionych latarni ulicach panował już mrok. Jedynie pod okapami sklepów wisiały pojedyncze lampiony, nierównomiernie oświetlając kamienne płyty ulicy, po których Xu Sanguan szedł raz w mroku, raz w świetle. Kiedy mijał budynek teatru, zobaczył Xu Yulan. Paluchowa Piękność stała pochylona w bramie i skubała słonecznik, a dwa wielkie lampiony rzucały na jej twarz czerwoną poświatę.

Xu Sanguan minął ją, ale po chwili zawrócił. Stanął po drugiej stronie ulicy i szczerząc zęby, patrzył jak śliczna dziewczyna wydyma usteczka, wypluwając słonecznikowe łupinki. Xu Yulan też zauważyła Xu Sanguana – najpierw omiotła go wzrokiem, potem zaczęła patrzeć na dwóch innych przechodzących właśnie mężczyzn, a kiedy zniknęli, ponownie spojrzała na Xu Sanguana. I natychmiast zwróciła wzrok w stronę wnętrza teatru, gdzie jakaś para aktorów właśnie odgrywała pingshu[2]. Potem znów odwróciła głowę i zobaczyła Xu Sanguana wciąż stojącego w tym samym miejscu.

– Ajaj! – Xu Yulan w końcu wydała swój okrzyk i wskazała na niego palcem. – Czemu się tak na mnie gapisz? I jeszcze się śmiejesz!

Xu Sanguan przeszedł przez ulicę, stanął naprzeciwko skąpanej w karmazynowym świetle dziewczyny i powiedział:

– Zapraszam cię na pierożki xiaolongbao.

– Nie znam cię – odpowiedziała.

– Nazywam się Xu Sanguan, pracuję w przędzalni.

– Dalej cię nie znam.

– Ale ja cię znam – roześmiał się. – Jesteś Paluchowa Piękność.

– Wiesz o tym? – zachichotała Xu Yulan.

– Nie ma chyba takiego, co o tym nie wie… Chodź, zabieram cię na xiaolongbao.

– Nie chce mi się jeść – roześmiała się. – Zaproś mnie jutro.

Następnego dnia po południu Xu Sanguan zabrał ją do restauracji „Zwycięstwo”. Usiedli przy oknie, w tym samym miejscu, gdzie razem z Afangiem i Genlongiem jadł wieprzową wątrobę i pił żółte wino. Naśladując ich zachowanie, walnął ręką o blat i krzyknął do obsługi:

– Jeden talerz xiaolongbao!

Zachęcił ją do jedzenia, a gdy skończyła, powiedziała, że mogłaby też zjeść miskę wontonów, więc Xu Sanguan ponownie walnął ręką w stół i zawołał:

– Jedna miska wontonów!

Tego popołudnia Xu Yulan zjadła jeszcze kandyzowane na słono śliwki, po czym stwierdziła, że ma w ustach słony posmak i ma ochotę na cukierki. Po cukierkach zachciało jej się pić, więc Xu Sanguan kupił jej pół arbuza. Razem stanęli na drewnianym moście, gdzie Xu Yulan, śmiejąc się, zjadła całą połówkę, a potem – wciąż chichocząc – dostała czkawki. Podczas gdy jej ciałem raz za razem wstrząsało czkanie, Xu Sanguan zaczął na palcach liczyć, ile wydał pieniędzy:

– Xiaolongbao – dwa jiao cztery feny, wontony – dziewięć fenów, śliwki – jeden jiao, dwa razy cukierki to dwa jiao trzy feny, za połówkę arbuza, który ważył ponad półtora kilograma – jeden jiao siedem fenów, więc za wszystko wyszło osiem jiao trzy feny… Kiedy bierzemy ślub?

– Ajaj! – krzyknęła zaskoczona Xu Yulan. – A czemu miałabym za ciebie wyjść?

– Wydałem na ciebie osiem jiao trzy feny – odpowiedział Xu Sanguan.

– Sam mnie zaprosiłeś – powiedziała, czkając. – Myślałam, że to zaproszenie bezinteresowne, nie wspominałeś, że jak zjem, to mam za ciebie wyjść…

– A cóż jest złego w ożenku ze mną? – powiedział Xu Sanguan. – Jak się pobierzemy, zadbam o ciebie i często będę ci pozwalał w jedno popołudnie przejeść osiem jiao trzy feny.

– Ajaj! – krzyknęła. – Nawet gdybym wyszła za ciebie, to nie jadłabym tyle, a po ślubie sama bym za siebie płaciła, nie ścierpiałabym inaczej… Gdybym wiedziała, że tak się sprawy mają, to wcale bym nie jadła.

– Nie masz czego żałować – pocieszył ją Xu Sanguan. – Wyjdź za mnie i nie ma sprawy.

– Nie mogę wyjść za ciebie, mam już chłopaka, poza tym mój tata by się nie zgodził, bo on lubi He Xiaoyonga…

Z tego powodu Xu Sanguan z butelką żółtego wina i sztangą papierosów Daqianmen pod pachą poszedł do domu Xu Yulan, usiadł przed jej ojcem, wyciągnął prezenty i zaczął mówić jak najęty:

– Wiesz, kim był mój ojciec? Mój ojciec to słynny stolarz, za życia robił meble dla najlepszych rodzin w mieście, nikt nie potrafił tak zrobić stołu jak on. Jak przeciągnąłeś ręką po blacie, był gładki jak jedwab. Wiesz, kim była moja matka? Moja matka to Jin Hua, słyszałeś o niej? Była najpiękniejszą dziewczyną w zachodniej części miasta – nazywali ją Pięknością z Zachodu, a po śmierci mojego ojca wyszła za komendanta armii Kuomintangu i uciekła razem z nim. Mój ojciec miał tylko mnie, jedynego syna, nie mam pojęcia, czy matka urodziła komendantowi inne dzieci. Nazywam się Xu Sanguan, dwóch stryjecznych kuzynów jest ode mnie starszych, jestem trzeci w rodzinie Xu i dlatego mam w imieniu znak san – trzy. Pracuję w przędzalni, od He Xiaoyonga jestem o dwa lata starszy, trzy lata wcześniej od niego poszedłem do pracy i na pewno mam od niego więcej oszczędności – gdyby on chciał się żenić, musiałby jeszcze poodkładać przez kilka lat, a ja już odłożyłem na wesele – jestem gotowy, potrzebuję jedynie twojej zgody.

Mówił dalej:

– Yulan jest jedynaczką. Jeśli wyjdzie za He Xiaoyonga, będzie to koniec waszego rodu. Nieważne, czy urodzi chłopca, czy dziewczynkę, będą nosić nazwisko He. Ale jeśli wyjdzie za mnie, a ja mam przecież takie same nazwisko, Xu, to nieważne, czy na świat przyjdzie syn, czy córka, i tak będą nazywać się Xu, i będzie komu zapalić kadzidełka przed ołtarzem przodków. Jednym słowem, jeśli to ja ożenię się z Yulan, to skutek będzie dokładnie taki sam, jakby zięć przyjął rodowe nazwisko żony.

Gdy ojciec usłyszał ostatnie słowa, roześmiał się, utkwił wzrok w Xu Sanguanie i zabębnił palcami po blacie.

– Butelkę i papierosy – przyjmuję. Dobrze mówisz, jeśli moja córka wyjdzie za He Xiaoyonga, nasze nazwisko wygaśnie. Moja córka wyjdzie za ciebie, a nasze rodziny Xu będą wspólnie palić kadzidełka przodkom.

Gdy Yulan dowiedziała się o wyborze ojca, usiadła na łóżku i zaczęła płakać. Obaj stali obok niej i patrzyli, jak żałośnie ściera łzy z twarzy grzbietem dłoni.

– Widzisz? Takie właśnie są kobiety: nie śmieją się przy szczęśliwej okazji, tylko płaczą – powiedział ojciec do Xu Sanguana.

– Moim zdaniem ona nie wygląda na szczęśliwą.

Wtedy odezwała się Yulan:

– Co ja mam powiedzieć He Xiaoyongowi?

– Idź i powiedz, że wychodzisz za mąż, a pan młody nazywa się Xu Sanguan, a nie He Xiaoyong.

– Jak ja mam mu powiedzieć coś takiego? Co mam zrobić, jeśli się załamie i zacznie walić głową w ścianę?

– Jeśli sobie łeb rozwali, to już nic nie będziesz musiała mówić – odpowiedział ojciec.

Xu Yulan nie mogła przestać myśleć o He Xiaoyongu, o chłopaku, który w czasie rozmowy lubił trzymać się za przegub, który prawie codziennie przychodził uśmiechnięty w gości do jej domu, który co kilka dni przynosił butelkę żółtego wina, siadał z jej ojcem przy stole, pił, rozmawiał i czasami zanosił się śmiechem. Dwa razy się zdarzyło, że kiedy ojciec wyszedł do publicznej toalety na sąsiedniej ulicy, nagle pociągnął ją za drzwi i całym sobą przycisnął ją do ściany. Z przerażenia serce biło jej jak oszalałe. Za pierwszym razem nie poczuła nic poza łomoczącym sercem, za drugim – poczuła jego wąsy, które jak szczotka omiotły w tę i we w tę jej twarz.

A jak wyglądałby trzeci raz? W środku nocy Yulan leżała w łóżku i z bijącym mocno sercem wyobrażała sobie, że ojciec wstaje, wychodzi z domu i idzie do ubikacji w sąsiedztwie, a wtedy He Xiaoyong gwałtownie zrywa się, przewraca taboret i po raz trzeci przygniata ją swym ciężarem.

Yulan umówiła się z nim po zmroku na drewnianym moście. Na jego widok zaczęła rozdzierająco płakać i opowiedziała, że jakiś Xu Sanguan zaprosił ją na xiaolongbao, suszone śliwki, cukierki i pół arbuza, a gdy skończyła jeść, okazało się, że ma za niego wyjść. He Xiaolong zauważył, że ktoś nadchodzi i zaniepokojony powiedział:

– Ej, ej, nie płacz, no nie płacz, jeszcze ktoś zobaczy i co wtedy zrobię?

– Oddaj Xu Sanguanowi osiem jiao trzy feny i wtedy nie będę mu nic winna – powiedziała Yulan.

– Jeszcze się nie pobraliśmy, a ja już mam spłacać twoje długi?

– Xiaoyong, przyjmij moje nazwisko po ślubie i wprowadź się do nas – w przeciwnym razie ojciec odda mnie Xu Sanguanowi.

– Co ty bredzisz? Czy myślisz, że ktoś taki jak ja przyjąłby nazwisko żony? A mój syn miałby się nazywać Xu? To niemożliwe.

– W takim razie wyjdę za Xu Sanguana.

Miesiąc później Xu Yulan poślubiła Xu Sanguana. Chciała czerwone qipao na ślub – kupił jej; chciała dwie watowane kurtki do noszenia zimą, jedną jaskrawoczerwoną, drugą jaskrawozieloną – Xu Sanguan kupił jej czerwony i zielony materiał, żeby w wolnej chwili sobie uszyła. Powiedziała, że w domu muszą być zegar, lustro, łóżko, stół i stołki, miska do mycia i jeszcze nocnik, a Xu Sanguan odrzekł na to, że wszystko już ma.

Yulan doszła do wniosku, że jeśli idzie o wygląd, to w rzeczy samej Xu Sanguan wcale nie jest gorszy od He Xiaoyonga. Ba, jest nawet trochę przystojniejszy, w kieszeni ma więcej pieniędzy, a na dodatek wygląda na znacznie silniejszego. Dlatego zaczęła się uśmiechać na jego widok.

– Potrafię pracować – umiem szyć, umiem gotować. Naprawdę masz szczęście, że żenisz się ze mną… – powiedziała.

Xu Sanguan siedział na stołku i z uśmiechem potakiwał.

– Nie dość, że jestem bardzo ładna, to jestem także pracowita – po ślubie będę ci szyć wszystkie ubrania, od majtek do kurtki, zajmę się też domem, ale ciężkie prace, jak przynoszenie ryżu czy węgla, będą po twojej stronie. O nic innego nie musisz się jednak kłopotać, będę się o ciebie troszczyć; naprawdę spotkało cię wielkie szczęście, czyż nie? Czemu nie kiwasz głową?

– Kiwam, cały czas kiwam – powiedział Xu Sanguan.

– Jeszcze jedno – Yulan przypomniała sobie o pewnej sprawie. – Posłuchaj mnie uważnie: kiedy będę mieć wolne, nic nie będę robić; nie mogę płukać ryżu ani myć warzyw, muszę odpoczywać; przez te kilka dni ty się musisz zająć domem, rozumiesz? Czemu nie kiwasz?

– Jakie wolne? Często będziesz je sobie robić?

– Ajaj! – zawołała Yulan. – Nie wiesz, co to jest wolne?

Xu Sanguan pokręcił głową:

– Nie wiem.

– Chodzi o miesiączkę.

– Miesiączkę?

– Wiesz, że kobiety mają miesiączkę?

– Słyszałem coś o tym.

– No to właśnie mówię, że w czasie miesiączki nic nie mogę robić, nie mogę się męczyć i nie mogę tknąć zimnej wody; jeśli tylko się przemęczę albo zamoczę rękę w zimnym, od razu boli mnie brzuch i dostaję gorączki.

Rozdział IV

– Jeszcze nie zaczął się prawdziwy ból, a ty wrzeszczysz jak dziecko – powiedział położnik.

Yulan leżała na łóżku porodowym z nogami wysoko na podkolannikach, z rękami przywiązanymi do boków łóżka. Lekarz kazał jej przeć mocniej. Oszalała z bólu Yulan na przemian parła i przeklinała na głos:

– Xu Sanguan! Ty sukinkocie… gdzie się podziałeś?… Umieram z bólu… Gdzieś się podział? Ażebyś zdechł, bydlaku… Cieszy się! Ja umieram z bólu, a ty się cieszysz… Xu Sanguan, gdzie jesteś? Przychodź i mi pomóż z parciem… już nie daję rady…. Xu Sanguan, przychodź… Doktorze! Widać już dziecko?

– Przyj! – powiedział lekarz. – Jeszcze sporo przed nami.

– O matko… Xu Sanguan… to wszystko twoja wina… mężczyźni to bydlaki… myślicie tylko o swojej przyjemności… robicie swoje i koniec… a my, kobiety, musimy się tak nacierpieć! Zaraz umrę…. Dziewięć miesięcy się męczyłam… zaraz umrę… Xu Sanguan, gdzie jesteś?… Panie doktorze! Dziecko już wyszło?

– Przyj! Widać już główkę! – powiedział lekarz.

– Główkę… przecież prę… nie mam już siły… Xu Sanguan, pomóż mi… Xu Sanguan, zaraz umrę… zaraz umrę…

– Tak wrzeszczysz, jakbyś pierwszy raz rodziła – skomentował lekarz.

Zlana potem i dysząca ciężko Yulan przeklinała pomiędzy każdym zaczerpnięciem powietrza:

– Ajaj, boli! Boli…. Xu Sanguan…. Znów mi to zrobiłeś… ajaj… zaraz umrę… boooli… jeśli przeżyję…. ajaj… to już nigdy nie pójdę z tobą do łóżka… boli… śmiejesz się… choćbyś klękał… nie wiem jak prosił, to nic z tego… nie pójdę… ajaj, ajaj… boli…. prę… jeszcze mocniej…

– Przyj! Mocniej! – powtarzał położnik.

Yulan parła tak mocno, że plecy wygięły się jej w łuk i wrzeszczała:

– Xu Sanguan! Ty oszuście! Ty bydlaku! Zasługujesz na śmierć… Xu Sanguan! Ty zdradziecka kanalio! Żeby cię obsypało wrzodami!

– Czego krzyczy? – zapytała pielęgniarka. – Dziecko już całe wyszło, a ta jeszcze się drze.

– Całe? – Yulan podniosła się trochę. – Ale szybko.

W ciągu pięciu lat Yulan urodziła trzech synów. Xu Sanguan nazwał ich: Yile – Pierwsza Radość, Erle – Druga Radość, Sanle – Trzecia Radość.

Pewnego dnia, kiedy Sanle miał rok i trzy miesiące, Yulan chwyciła męża za ucho i zapytała:

– Kiedy rodziłam dzieci, to śmiałeś się, jak czekałeś za drzwiami?

– Wcale się nie śmiałem – odpowiedział – tylko się uśmiechałem, nie było żadnego śmiania się w głos.

– Ajaj! – powiedziała Yulan. – To dlatego nazwałeś dzieci Yile, Erle i Sanle. Ja trzy razy cierpiałam na porodówce, a ty trzy razy miałeś okazję do radości, co?

Rozdział V

Wielu mieszkańców miasta znających Xu Sanguana dostrzegali w buzi Erlego nos ojca, w buzi Sanlego – jego oczy, ale w twarzy Yilego nie widzieli ani śladu podobieństwa. Zaczęli po cichu komentować, że Yile wcale nie przypomina Xu Sanguana. Usta ma co prawda podobne do ust matki, ale całą resztę już nie. Bez wątpienia Yulan jest matką, ale czy ojcem jest Xu Sanguan? Kto zasiał nasienie w brzuchu Yulan? Czy to czasem nie był He Xiaoyong? Yile – z oczu, nosa i dużych uszu – coraz bardziej przypominał He Xiaoyonga.

Gdy plotki dotarły do uszu Xu Sanguana, zawołał najstarszego syna, który miał wtedy dopiero dziewięć lat, i dokładnie go obejrzał. Po wnikliwych oględzinach Xu Sanguan nie doszedł do żadnej konkluzji, więc przyniósł rodzinne lustro.

To było lustro, które kupił przed ślubem i które Yulan postawiła na parapecie. Codziennie rano po wstaniu z łóżka podchodziła do okna. Wpierw patrzyła na rosnące za oknem drzewa, a następnie na swoje odbicie w lustrze. Poprawiała włosy i smarowała sobie twarz tłustym kremem Xuehua o mocnym zapachu. Lustro przetrwało czas, gdy Yile i Erle urośli i byli w stanie dosięgnąć parapetu, ale kiedy Sanle podrósł i lusterko wciąż tam stało – strącił je i potłukł. Największy, trójkątny kawałek był rozmiaru jajka. Xu Yulan podniosła ten fragment i trzymała na parapecie w starym miejscu.

Teraz Xu Sanguan wziął do ręki ten trójkątny kawałek potłuczonego lustra, przez chwilę oglądał swoje oczy, potem oczy Yilego – właściwie się nie różniły; przez chwilę oglądał swój nos, potem nos Yilego – właściwie się nie różniły… Pomyślał, że chociaż wszyscy mówią, że nie jest do niego podobny, to jednak trochę go przypomina.

Kiedy Yile zobaczył, jak ojciec zastygł przy oglądaniu własnej twarzy, zapytał:

– Tato, raz patrzysz na siebie, a raz na mnie – co właściwie oglądasz?

– Patrzę, czy jesteś do mnie podobny – powiedział Xu Sanguan.

– Ludzie mówią, że przypominam He Xiayonga z fabryki maszyn.

– Yile, idź zawołaj swoich braci.

Kiedy chłopcy stanęli przed nim, kazał im usiąść na łóżku, a sam przysunął stołek i usiadł naprzeciwko. Zaczął się im po kolei przyglądać – od najstarszego do najmłodszego, a potem w odwrotnej kolejności. Dzieci parsknęły śmiechem, a wtedy Xu Sanguan zauważył, że kiedy chichoczą, są do siebie bardzo podobne.

– Śmiejcie się – powiedział i zakołysał się na stołku. – Śmiejcie się z całych sił.

Kiedy zobaczyli, jak komicznie się chwieje, wybuchli śmiechem. Xu Sanguan też poszedł w ich ślady i skomentował:

– Im dłużej się smarkacze śmieją, tym bardziej są do siebie podobni.

Pomyślał: Mówią, że Yile nie jest do mnie podobny, ale wygląda tak jak Erle i Sanle… może mnie nie przypomina, ale przypomina braci… nikt nawet nie pisnął, że Erle i Sanle nie są do mnie podobni, nikt nie mówił, że nie są moi… nic nie szkodzi, że Yile mnie nie przypomina, wystarczy, że przypomina swoich młodszych braci.

Zwrócił się do dzieci:

– Yile słyszał o He Xiaoyongu z fabryki maszyn. Erle, Sanle – wy też? Nie? Nic nie szkodzi… Tak, ten człowiek, o którym Yile wspomniał, mieszka w zachodniej części miasta, w zaułku Starej Poczty, często nosi czapkę z daszkiem – słyszeliście? Ten człowiek nazywa się He Xiaoyong, zapamiętaliście? Erle i Sanle, powtórzcie… dobrze. A więc słuchajcie, ten He Xiayong, to nie jest dobry człowiek, zapamiętaliście? Dlaczego nie jest dobry? Wcześniej, kiedy was jeszcze nie było, zanim wasza mama was urodziła, He Xiaoyong codziennie przychodził do domu dziadka, a wiecie po co? Przychodził pić alkohol z waszym dziadkiem, kiedy wasza mama jeszcze nie była moją żoną. He Xiaoyong codziennie przychodził i co kilka dni przynosił butelkę alkoholu. Później, kiedy wasza mama za mnie wyszła, He Xiaoyong nadal często przychodził pić do domu dziadka. Teraz słuchajcie, od momentu ślubu waszej mamy He Xiaoyong nie przyniósł ani jednej butelki, tylko wypił kilkanaście dziadkowych… Pewnego dnia dziadek, kiedy zobaczył nadchodzącego He Xiaoyonga, powiedział: „Zostałem abstynentem”. Od tamtej chwili He Xiaoyong nie miał już odwagi przychodzić i opijać dziadka.

Ponieważ do uszu Xu Sanguana co rusz dochodziły plotki, że Yile przypomina He Xiaoyonga, pomyślał, że skoro ludzie ciągle gadają i wygląda na to, że nigdy już nie przestaną, to kto wie, może to prawda? Poszedł do Yulan i zapytał:

– Słyszałaś, co mówią?

Domyśliła się, o co zapytał, odłożyła ubrania, które właśnie prała, wytarła ręce z mydlin o skraj spódnicy, podeszła do drzwi, usiadła na progu i zaczęła zawodzić:

– Co ja złego zrobiłam w poprzednim życiu?

Kiedy tak siedziała i płakała w głos, nadbiegli chłopcy, otoczyli ją i przerażeni patrzyli na szlochającą coraz głośniej matkę. Yulan otarła łzy i strzepnęła je zamaszyście na ziemię, jak po wysmarkaniu nosa. Kręcąc głową, powiedziała:

– Co ja złego zrobiłam w poprzednim życiu? Nie jestem wdową, nie wyszłam drugi raz za mąż, nie zadawałam się z innymi, ale i tak ludzie gadają, że moich trzech synów jest z dwóch ojców. Co ja złego zrobiłam w poprzednim życiu? To jasne, że troje moich dzieci ma jednego ojca, a mówią, że dwóch…

Gdy Xu Sanguan zobaczył płaczącą na progu żonę, w głowie aż zaszumiało mu ze złości i zza pleców Yulan krzyknął:

– Wracaj do domu, nie siedź na progu! O co płaczesz? Czego wrzeszczysz? Ty głupia babo, o coś takiego płaczesz? O coś takiego zawodzisz? Wracaj!

Jeden za drugim przychodzili sąsiedzi i pytali:

– Xu Yulan, czemu płaczesz? Skończyły ci się kartki na ryż? Xu Sanguan ci dokuczył? Xu Sanguan! Gdzie on jest? Dopiero co było go słychać… Xu Yulan, czemu płaczesz? Coś ci zginęło?… Ktoś cię okradł?… Chłopcom się coś stało?

– Nie, chodzi o coś innego; mama płacze, ponieważ Yile wygląda jak He Xiaoyong – powiedział Erle.

– A, o to chodzi… – powiedzieli sąsiedzi.

– Erle, chodź do domu, nie stój tam – powiedział Yile.

– Nie pójdę!

– Ja też nie! – włączył się Sanle.

– Mamo, nie płacz, chodź! – powiedział Yile.

Xu Sanguan stał w środku z zaciśniętymi zębami, myśląc, że jego żona jest naprawdę głupia i tępa. Brudy pierze się w domu, a jej wystarczy siąść na progu, żeby je wszystkie wywrzeszczeć całemu światu. Zgrzytał zębami ze złości, kiedy słuchał zawodzenia Yulan:

– Co ja złego zrobiłam w poprzednim życiu? Nie jestem wdową, nie wyszłam drugi raz za mąż, nie zadawałam się z innymi, urodziłam trzech synów… Co ja złego zrobiłam w poprzednim życiu, że w tym poznałam He Xiaoyonga? Chłopak był w porządku, niczemu nie winny, co mam zrobić? Yile coraz bardziej go przypomina, to był tylko jeden raz, później już się nie zgadzałam, tylko ten jeden raz, a Yile coraz bardziej go przypomina…

Co? Jaki jeden raz? Krew z całego ciała uderzyła Xu Sanguanowi do głowy, kopniakiem otworzył drzwi i ryknął do siedzącej na progu żony:

– Wracaj, kurwa, do domu!

Jego ryk wystraszył ludzi stojących na zewnątrz. Yulan momentalnie ucichła i odwróciła głowę w kierunku męża. Xu Sanguan podszedł do progu, wciągnął ją do środka, a do gapiów wrzasnął:

– Won!

Kiedy chciał zamknąć drzwi, dzieci zaczęły się pchać do środka, a wtedy ryknął ponownie:

– Won!

Trzasnął drzwiami, wciągnął Yulan do sypialni, zamknął za sobą drzwi i ciosem pięści pchnął żonę na łóżko.

– Spałaś z He Xiaoyongiem?! – wrzasnął.

Yulan zakryła twarz dłońmi i łkała.

– Mów! – krzyknął ponownie.

– Spałam – załkała.

– Ile razy?

– Tylko raz.

Zrzucił ją z łóżka, uderzył w twarz i zaczął wyzywać:

– Ty kurwo! Jeszcze opowiadasz, że z innymi się nie zadawałaś…

– Bo z innymi nie, tylko z nim, najpierw przycisnął mnie do ściany, a potem zaciągnął do łóżka…

– Dosyć! – krzyknął, ale gdy tylko to powiedział, chciał dowiedzieć się więcej. – Nie odpychałaś go? Nie gryzłaś? Nie kopałaś?

– Odpychałam i kopałam, ale jak mnie przycisnął do ściany i ścisnął mnie za piersi..

– Dość! – krzyknął Xu Sanguan i uderzył Yulan dwa razy w twarz, ale dalej chciał dowiedzieć się więcej.

– Po tym jak cię złapał za piersi, już mu pozwoliłaś?

Yulan zakryła twarz i oczy rękami.

– Mów!

– Boję się – Yulan pokręciła głową. – Jak powiem, to mnie uderzysz. Tak mnie pobiłeś, że już nie widzę na oczy, zęby mnie bolą, cała twarz mnie pali jak żywym ogniem.

– Mów! Po tym jak cię złapał za piersi…

– Po tym, jak mnie złapał za piersi, straciłam resztkę sił.

– I poszłaś z nim do łóżka?

– Straciłam siły, zaciągnął mnie do łóżka..

– Dość! – wrzasnął i kopnął ją w udo.

Yulan z bólu nie mogła wydusić z siebie słowa.

– To było u nas w domu? To było na tym łóżku?

Po chwili Yulan odpowiedziała:

– W domu mojego ojca.

Xu Sanguan poczuł się zmęczony, usiadł na stołku i ogarnął go smutek.

– Dziewięć lat. Dziewięć lat byłem szczęśliwy i dowiaduję się, że Yile nie jest moim synem. Nie miałem powodu do szczęścia… Zmarnowałem dziewięć, kurwa mać, lat, chowając Yilego, a okazało się, że to nie moje dziecko…

Nagle przyszło mu coś do głowy, zerwał się ze stołka i ryknął do Yulan:

– He Xiaoyong to był twój pierwszy, z którym spałaś?

– Nie – odpowiedziała Yulan z płaczem. – Pierwsza noc była z tobą…

– Przypomniałem sobie. Twój pierwszy raz na pewno był z nim. Kiedy powiedziałem, żeby zapalić lampę, nie pozwoliłaś mi. Teraz wiem, że bałaś się, że zauważę, że zauważę, że już z nim spałaś…

– Nie dałam ci zapalić światła, bo się wstydziłam – płakała Yulan.

– Pierwszy raz na pewno był z nim; gdyby tak nie było, to dlaczego Erle nie wygląda jak on? Dlaczego Sanle nie wygląda jak on? Nie, ten bękart Yile go przypomina. Moja żona swój pierwszy raz zaliczyła z obcym, więc mój pierworodny nie jest moim synem, i jak teraz ja, Xu Sanguan, mam spojrzeć ludziom w twarz…?

– Xu Sanguan, ale pomyśl, nie widziałeś krwi?

– Widziałeś, widziałeś. Tamtego dnia miałaś dziwko okres.

– Niebo i ziemia mi świadkiem…

Rozdział VI

Xu Sanguan leżał na ratanowej kozetce, z nogami wyciągniętymi na stołku. Yulan podeszła do niego i powiedziała:

– W domu kończy się ryż, wystarczy tylko na jeden raz. Tu są kartki, tu pieniądze, tu worek na ryż, idź do składu z ziarnem.

– Nie mogę iść po ryż, nie mam zamiaru nic robić w domu, wracam z pracy i odpoczywam. Wiesz, co to znaczy odpoczywać? Właśnie to, leżeć na łóżku i mieć wyciągnięte nogi. Wiesz, dlaczego chcę odpoczywać? Żeby cię ukarać. Popełniłaś życiowy błąd, za moimi plecami przespałaś się z tym skurwysynem He Xiaoyongiem, i co gorsza, zmajstrowaliście razem Yile; na samą myśl o tym znów robię się wściekły. I ty myślisz, że ja pójdę kupić ryż? Możesz sobie pomarzyć.

– Nie uniosę stu jinów ryżu – powiedziała Yulan.

– Jak nie uniesiesz stu, to przynieś pięćdziesiąt.

– Pięćdziesiąt też za dużo.

– No to weź dwadzieścia pięć.

– Xu Sanguan, piorę pościel, poszwy są za ciężkie, pomóż mi je wyżąć.

– Nie ma mowy, leżę, dopiero co zrobiło mi się przyjemnie, a jeśli się ruszę, to już mi nie będzie.

– Xu Sanguan, pomóż mi przesunąć tę skrzynię, sama nie mogę jej ruszyć.

– Nie ma mowy, właśnie leżę i odpoczywam…

– Xu Sanguan, obiad!

– Przynieś mi, zjem tutaj.

– Xu Sanguan, kiedy poczujesz się wypoczęty?

– Nie wiem.

– Yile, Erle, Sanle już śpią, mi też się oczy kleją. Jak już wypoczniesz na leżance, to chodź spać do łóżka.

– Już idę.

Rozdział VII