
Krótka historia medycyny
- Wydawca:
- Wydawnictwo RM
- Kategoria:
- Humanistyka
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7773-867-2
- Rok wydania:
- 2017
- Słowa kluczowe:
- absorbująca
- autorem
- całego
- dlatego
- dyrektorem
- historia
- krótką
- książek
- leeuwenhoeka
- medycyny
- zachowania
- zaprezentowano
- związku
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Krótka historia medycyny”
Ta niezwykle absorbująca książka dwóch wybitnych amerykańskich lekarzy opisuje przełomowe odkrycia w historii medycyny europejskiej, przypomina pionierów, którzy za nimi stali, a także przekazuje emocje, jakie wiązały się z tymi dokonaniami. Proponuje oryginalne spojrzenie na genezę tych dokonań oraz dba o właściwe rozdzielenie zasług przez pokazanie zarówno głównych odkrywców, jak i całego sztabu ludzi stojących za ich sukcesem i kontynuujących ich badania. Dlatego na przykład w rozdziale o bakteriach zaprezentowano postać i dokonania Antoniego van Leeuwenhoeka -ojca mikrobiologii – ale wiele miejsca poświęcono wspaniałej pracy Roberta Kocha, Louisa Pasteura i innych. Bez opisanych tu odkryć medycyna, taka, jaką dziś znamy, nie byłaby możliwa.
Autorzy:
dr med. Meyer Friedman, odkrywca wzoru zachowania A oraz jego związku z chorobami serca, jest dyrektorem Instytytu Meyera Friedmana na Uniwersytecie Kalifornii, San Francisco-Mount Zion Medical Center.
dr med. Gerald W. Friedman jest profesorem emerytowanym na wydziale radiologii na Akademii Medycznej Uniwersytetu Stanforda oraz autorem wielu książek i artykułów na temat radiologii.
Polecane książki
Jak przygotować zgłoszenie instalacji, która nie wymaga pozwolenia na wprowadzanie gazów lub pyłów do powietrza
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Gerald W. Friedland i Meyer Friedman
Krótka historia medycyny
Meyer Friedman, Gerald W. Friedland
Tłumaczenie: Marcin Kowalczyk
First published as MEDICINE’S 10 GREATEST DISCOVERIES,
a Yale Nota Bene book, in 2000.
Copyright © 1998 by Yale University.
Originally published by Yale University Press.
All rights reserved.
Polish language translation © 2017 Wydawnictwo RM
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25
rm@rm.com.pl, www.rm.com.pl
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl
ISBN 978-83-7773-728-6
ISBN 978-83-7773-867-2 (ePub)
ISBN 978-83-7773-868-9 (mobi)
Redaktor prowadzący: Agnieszka Trzebska-CwalinaRedakcja: Mirosława SzymańskaKorekta: Składnica LiterackaNadzór graficzny: Grażyna JędrzejecŹródła zdjęć: wikimedia.orgOpracowanie graficzne okładki i książki: Studio GRAWEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
Naszym żonom – lekarzom
śp. Macii Campbell Friedman i Miriam Friedland
Spis treści
Wprowadzenie
1 Andreas Wesaliusz i nowożytna anatomia człowieka
2 William Harvey i krążenie krwi
3 Antoni Leeuwenhoek i odkrycie bakterii
4 Edward Jenner – twórca szczepień ochronnych
5 Crawford Long i anestezja chirurgiczna
6 Wilhelm Roentgen i promieniowanie rentgenowskie
7 Ross Harrison i hodowla tkankowa
8 Nikołaj Aniczkow i cholesterol
9 Alexander Fleming i antybiotyki
10 Maurice Wilkins i DNA
11 Rozważania końcowe
Przypisy
WSTĘP
Wprowadzenie
Niniejsza książka nie jest próbą przedstawienia historii medycyny zachodniej. Na ten temat napisano już wiele wyśmienitych prac. Nie jest to także próba opowiedzenia o wszystkich wielkich odkryciach medycznych od 1543 roku, kiedy to Andreas Wesaliusz obudził świat medyczny z trwającego czternaście stuleci letargu wydaniem swojego niezwykłego dzieła De humani corporis fabrica, libri septem (Budowa ludzkiego ciała w siedmiu tomach), którego tytuł skraca się zazwyczaj do Fabrica.
Ta książka jest naszą – autorów – śmiałą próbą wyboru i opisania najważniejszych naszym zdaniem odkryć medycznych po roku 1543. Bez nich medycyna, taka jaką dziś znamy i jaką się praktykuje, nie byłaby możliwa. Naszym celem było również przedstawienie sylwetek naukowców stojących za wybranymi przez nas przełomowymi odkryciami.
W tytule każdego rozdziału upamiętniliśmy nazwisko osoby, która według naszej wiedzy zainicjowała proces odkrywczy, ale przedstawiamy także późniejsze badania i wkład kolejnych osób kontynuujących prace nad danym zagadnieniem. Dlatego też w rozdziale o bakteriach prezentujemy postać i dokonania Antoniego van Leeuwenhoeka, ale także piszemy o wspaniałej pracy Roberta Kocha, Louisa Pasteura i innych. Analogicznie, w tytule rozdziału dotyczącego odkrycia antybiotyków umieściliśmy nazwisko Aleksandra Fleminga, co jednak nie oznacza, że zapomnieliśmy o wkładzie takich badaczy, jak Howard Florey czy Ernst Chain.
Dla kogo napisaliśmy tę książkę? Wierzymy, że będzie ona frapująca, a być może nawet pasjonująca, dla każdego w miarę inteligentnego i wykształconego człowieka, który wykazuje choćby minimalne zainteresowanie medycyną. Powinna być także ekscytująca dla licealistów oraz studentów myślących o karierze związanej w jakiś sposób z tą dziedziną. Również lekarze z całą pewnością znajdą tu wiele nowych i – mamy nadzieję – ciekawych informacji. Liczymy więc na to, że studenci medycyny oraz lekarze w wolnej chwili przestudiują tę książkę uważnie. Jesteśmy pewni, że nie będzie to dla nich stracony czas. A jeśli czytelnicy doświadczą choćby drobnej części radości i fascynacji, jaka towarzyszyła nam przy wyszukiwaniu ciekawych faktów, ta jakże przyjemna dla nas praca nie pójdzie na marne.
Opisując historie poszczególnych odkryć, staraliśmy się, na ile to tylko było możliwe, unikać fachowego języka medycznego. Ponieważ jednak dążyliśmy do poszerzenia wiedzy zarówno zwykłych ludzi, jak i lekarzy, to dla tych drugich przygotowaliśmy przypisy, które pozwolą im pogłębić wiedzę bez zakłócania lektury.
Nasi czytelnicy mają prawo wiedzieć coś więcej na temat pracy nad tą książką. Mogą się na przykład zastanawiać, czy autorzy są wystarczająco wykwalifikowani, aby dokonać rozsądnego wyboru zamieszczonych tu opisów odkryć, a także jakimi kryteriami się przy tym kierowali.
Na studiowanie, praktykowanie i uczenie medycyny jeden z nas poświęcił 46, a drugi 66 lat. Obaj przez wiele dziesięcioleci sami dokonywaliśmy odkryć medycznych. Opublikowaliśmy ponad pięćset artykułów i pół tuzina książek poświęconych tej tematyce. Tak więc, mając łącznie ponadstodwunastoletnie doświadczenie w zajmowaniu się takimi rzeczami, wierzymy, że zdobyliśmy odpowiednią wiedzę na temat zdecydowanej większości najważniejszych odkryć medycznych i jesteśmy w stanie wybrać dziesięć, które naszym zdaniem były najistotniejsze dla rozwoju tej dziedziny.
A jeśli chodzi o kryteria wyboru, to przyjęliśmy następujące: zaczęliśmy od analizy trzech głównych komponentów medycyny jako obszaru wiedzy, a mianowicie struktur i funkcji ludzkiego ciała oraz umysłu, diagnozy zaburzeń medycznych i chorób, a następnie przeszliśmy do terapii i sposobów leczenia tych dolegliwości. Zadaliśmy sobie pytanie, które odkrycia – dziesięć spośród dokonanych tysięcy – są najważniejsze we wszystkich tych trzech obszarach.
Stosunkowo łatwo przyszło nam wybrać sto najistotniejszych naszym zdaniem odkryć spośród około pięciu tysięcy, których dokonano w medycynie zachodniej. Nasze zadanie okazało się jednak trudniejsze, gdy podjęliśmy próbę ograniczenia listy do dwudziestu pięciu. Przykładowo, równie ważnymi odkryciami były zarówno antyseptyka, jak i aseptyka, zapobiegające infekcjom bakteryjnym w ranach chirurgicznych, jednak to badania Kocha, który dowiódł, że przyczyną takich zakażeń są bakterie, były jeszcze istotniejsze. Analogicznie, zarówno odkrycie insuliny, jak i kortyzonu (co w obu przypadkach uhonorowano Nagrodą Nobla), znajdowały się na naszej wstępnej liście stu najważniejszych dokonań, ale to wykrycie bakterii i rozwój anestezji miały znacznie dalej idące konsekwencje.
Gdy w końcu wybraliśmy dziesięć przełomowych odkryć, by je opisać w tej książce, przedstawiliśmy ich listę trzem antykwariuszom specjalizującym się w sprzedaży książek medycznych, których sukces zawodowy jest bezpośrednio powiązany z wiedzą na temat znaczenia różnych wydarzeń z historii medycyny. Przykładowo, prace takich uczonych jak Fracastoro, Auenbrüggera czy Serveta, nieznane większości współczesnych lekarzy, są dla antykwariuszy specjalizujących się w tekstach medycznych, fundamentalne. Co więcej, antykwariusze ci wiedzą, że nadbitka pierwszego opisu odkrycia kortyzonu jest równie rzadka jak nadbitka pierwszego opisu struktury DNA. Jednakże za nadbitkę artykułu na temat kortyzonu zapłaciliby zaledwie kilkaset dolarów, podczas gdy za nadbitkę artykułu o strukturze DNA gotowi byliby wydać ponad 25 tysięcy dolarów – jedynym uzasadnieniem tej różnicy jest względne znaczenie obu tych odkryć medycznych.
Następnie naszą listę dziesięciu odkryć przedstawiliśmy czterem zapalonym i doskonale zorientowanym kolekcjonerom rzadkich i ważnych publikacji medycznych, między innymi pierwszych wydań publikacji na temat większości odkryć przedstawionych w tej książce. Wszyscy zgodzili się, że wybrane przez nas wydarzenia rzeczywiście reprezentują najważniejsze, najbardziej przełomowe momenty w historii medycyny zachodniej.
Po tych wstępnych ocenach poprosiliśmy trzydziestu – lub więcej – lekarzy związanych z Uniwersytetem Stanforda lub wydziałem medycznym Uniwersytetu Kalifornijskiego o próbę przyporządkowania nazwisk uczonych do wybranych przez nas odkryć. Wszyscy zdołali wskazać Andreasa Wesaliusza, Williama Harveya, Edwarda Jennera, Wilhelma Roentgena, Aleksandra Fleminga, Jamesa Watsona i Francisa Cricka. Większość pamiętała także, że Antoni Leeuwenhoek zajmował się produkcją mikroskopów, ale nikt nie skojarzył, że to właśnie on odkrył istnienie bakterii. Żaden z lekarzy prowadzących zajęcia na medycynie nie wiedział o istnieniu Rossa Harrisona, Nikołaja Aniczkowa czy Maurice’a Wilkinsa. Tylko dwóch potrafiło zidentyfikować Crawforda Longa. Jednak gdy przedstawiliśmy im listę dziesięciu odkryć, które uznaliśmy za najważniejsze, wraz z uzasadnieniem takiego, a nie innego wyboru, wszyscy – oprócz jednego lekarza – zgodzili się z nami. Mimo to byliśmy zdziwieni, że tak wielu lekarzy, z którymi rozmawialiśmy, wiedziało tak mało o życiu i osiągnięciach swoich wielkich poprzedników.
Równie interesujące było to, że gdy spytaliśmy rektorów uniwersytetów Johnsa Hopkinsa i Yale, czy upamiętnili prace Rossa Harrisona nad kulturą tkankową, żaden z nich nie był w stanie przypomnieć sobie, kim on był. A przecież Harrison opublikował swój wstępny artykuł na temat tej procedury w 1907 roku, jeszcze gdy pracował na Uniwersytecie Hopkinsa, natomiast końcowy i pełny artykuł w 1910 roku, gdy już wykładał na Yale. (Po pewnym czasie rektor Yale napisał do nas, że nazwisko Harrisona nadano jednej z katedr. A rektor Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa poinformował nas, że zdjęcie Harrisona umieszczono w holu Szpitala im. Johnsa Hopkinsa).
Trzy z jedenastu rozdziałów tej książki poświęciliśmy odkryciom dotyczącym struktur i funkcji zdrowego organizmu – zarówno ciała, jak i umysłu człowieka. Sześć rozdziałów dotyczy odkryć związanych z leczeniem chorób, zaburzeń i urazów. Kolejny rozdział przybliża historię przypadkowego odkrycia głównego narzędzia diagnostycznego w medycynie – aparatu rentgenowskiego, a następnie rozwoju tomografii komputerowej.
W ostatnim rozdziale dzielimy się naszym poglądem na temat tego, co uważamy za apogeum wszystkich tych odkryć medycznych. Czytelnicy mogą wybrać swoje własne „najważniejsze odkrycie”. Zachęcamy do porównania ich wyboru z naszym, który zdradzamy w rozdziale 11.
Niniejsza książka nie mogłaby powstać bez danych zebranych i dostarczonych nam przez wielu wybitnych naukowców, którym pragniemy w tym miejscu podziękować:
Laureaci Nagrody Nobla, Godfrey Hounsfield i Allan Cormack, a także dr James Ambrose, odpowiedzieli na pytania, które zadaliśmy im, przygotowując się do pisania rozdziału 6. Profesorowie Leonard Hayflick, Sergey Federoff i Richard Hamm, oraz doktorzy George Farell, Donna Peehl, Robert Stevenson i Elizabeth Harrison (dziewięćdziesięcioośmioletnia córka Rossa Harrisona) pomogli nam zebrać fakty historyczne niezbędne do napisania rozdziału 7.
Kolejni nobliści, Frances Crick, sir Aaron Klug, sir Peter Medawar, James Watson i Maurice Wilkins, a także profesorowie Erwin Chargaff i Raymond Gosling, wraz z Jane Callander (pracującą wcześniej w British Broadcasting Company), udzielili nam wywiadów, bez których nie powstałby rozdział 10.
Szczególnie wdzięczni jesteśmy Robertowi Schindlerowi, dyrektorowi wydziału otorynolaryngologi Uniwersytetu Kaliforniskiego w San Francisco. Odegrał on kluczową rolę w procesie wstępnego wyboru stu największych odkryć, które następnie zawęziliśmy do opisanych tu dziesięciu.
Pragniemy także podziękować Ranny Riley, która jako pierwsza zasugerowała, że książka tego typu mogłaby zainteresować szerokie rzesze czytelników.
Niezmiernie wdzięczni jesteśmy Lindzie Ball, Kevinowi Murphy’emu, Diane Remillard oraz Jean Chan, którzy pracowali nad tym tekstem i ilustracjami.
Na koniec chcemy podziękować za rady, których udzielali nam James C. Nelson, dr Barton Sparagon oraz profesor Barton Thurber. Z kolei za wspaniałą pracę redakcyjną pragniemy podziękować Vivian B. Wheeler.
ROZDZIAŁ 1
Andreas Wesaliusz i nowożytna anatomia człowieka
Tym rozdziałem oddajemy cześć Andreasowi Vesaliusowi (Wesaliuszowi) za pierwsze wielkie odkrycie medycyny zachodniej, chociaż miał on oczywiście prekursorów, których osiągnięciom musimy się przyjrzeć w pierwszej kolejności.
Mimo że Hipokrates i Arystoteles mieli pewną wiedzę na temat ludzkich kości i mięśni, to jednak żaden z nich nigdy nie przeprowadził sekcji zwłok człowieka. Cała ich wiedza była oparta na wnioskach wyciągniętych z sekcji zwierząt. Jednakże Herofilus z Aleksandrii (zwany też Herofilosem z Chalcedonu) już w czwartym wieku przed naszą erą zdołał przeprowadzić kilka sekcji zwłok człowieka. Obserwacje, które przy tej okazji poczynił, gdyby tylko nie zostały zniszczone w pożarze, z pewnością w dużej mierze zapobiegłyby dziewiętnastu wiekom niemal całkowitej anatomicznej niewiedzy, jaka ciągnęła się od jego czasów aż do czasów Wesaliusza. Jednak utrata notatek Herofilusa to tylko jeden z powodów, dla których anatomia przez tak długi czas nie rozwinęła się jako gałąź wiedzy medycznej. Inną istotną przyczyną były pisma Galena, rzymskiego medyka greckiego pochodzenia, który żył w II wieku n.e. To jego anatomiczne obserwacje uznano za obowiązujące w kolejnych stuleciach – do tego stopnia, że próba krytyki traktowana była jako herezja i mogło się to skończyć utratą życia. Problem w tym, że wiele spośród jego opisów poszczególnych organów nie dotyczyło organów człowieka – co zresztą sam przyznawał – lecz psów lub małp. Najwyraźniej nawet w czasach rzymskich niełatwo było o przeprowadzenie sekcji zwłok ludzkich.
Innym powodem, dla którego anatomia jako dziedzina wiedzy nie rozwinęła się przed czasami renesansu, był dziwny (dla nas) letarg, w którym pogrążył się człowiek epoki średniowiecza. Z naszej perspektywy wydaje się, że niemal nikt nie interesował się wtedy żadną działalnością intelektualną, artystyczną ani naukową. Można odnieść wrażenie, że ci, którzy przetrwali upadek Cesarstwa Rzymskiego, byli niezwykle tym wyczerpani. Mijały kolejne wieki i tylko w pismach klasztornych skrybów przetrwała łacina, nieliczne fragmenty literatury greckiej i rzymskiej oraz oczywiście Biblia. Wszystkie inne formy aktywności tak typowe dla każdej żywej i rozwijającej się cywilizacji, pozostawały w głębokim uśpieniu aż do powolnego wyrwania się z marazmu, które dziś określamy jako renesans. Chyba nigdy nie zrozumiemy, jak to możliwe, że cywilizacja Zachodu spała przez tyle wieków, ani też dlaczego w końcu się przebudziła.
Czwartym powodem, dla którego anatomia nie rozwinęła się wcześniej, był niemal powszechny i całkowity zakaz przeprowadzania sekcji ludzkiego ciała. Dopiero na początku renesansu niektóre włoskie miasta-państwa (szczególnie Bolonia, Padwa i Pawia) zezwoliły na sekcję kilku straconych skazańców rocznie. W pewnym sensie to właśnie dzięki tym nieszczęśnikom stało się możliwe powstanie nowożytnej anatomii.
Pierwszym, który przeprowadził i opisał sekcję ciała ludzkiego, był Mondino de Luzzi z Bolonii; jego dzieło zatytułowane Anathomia Mundini, choć napisane w 1316 roku, wydano dopiero w 1478 roku[1]. Jednak „święte”, choć błędne, obserwacje anatomiczne Galena, miały tak silny wpływ na Mondina, że nie mógł dostrzec tego, co leżało przed nim na stole sekcyjnym. Podobnie jak Galen, żyjący przecież ponad tysiąc lat wcześniej, Mondino błędnie opisał śledzionę jako organ uchodzący do żołądka, w wątrobie wyróżnił pięć płatów, w sercu znalazł trzy komory, a w macicy wyodrębnił wiele segmentów. Niektóre obserwacje mogły być trafne w odniesieniu do psa, ale nie ciała mężczyzny lub kobiety. Jednakże to właśnie Anathomia de Luzziego, wznawiana ponad sześćdziesiąt razy, przez dwieście lat stanowiła główne źródło wiedzy na temat tej „obrzydliwej” anatomii człowieka.
W 1521 roku Berengario da Carpi, profesor katedry chirurgii i anatomii Uniwersytetu Bolońskiego, podobno po przeprowadzeniu sekcji ponad stu ciał, opublikował Commentaria cum amplissimis additionibus super anatomia Mundini cum textu eiusdem in pristimum & verum nitorem redacto, czyli komentarz do Anathomii. To dzieło, o objętości przekraczającej tysiąc stron, po raz pierwszy zawierało ilustracje anatomiczne – choć nadal w formie bardzo uproszczonych schematów. Istotniejsze było jednak to, że da Carpi po raz pierwszy w historii – od czasów średniowiecza i wczesnego renesansu – poprawił niektóre z poważniejszych błędów Galena. Dzięki niemu serce w powszechnej świadomości przestało się składać z trzech komór, a macica nie była już wielosegmentowym narządem, jak błędnie przedstawiano to przez czternaście wieków. Już wkrótce miała się narodzić nowa nauka: anatomia człowieka.
Wiemy, kiedy i gdzie urodził się Wesaliusz (w 1514 roku w Brukseli), na jakich europejskich uniwersytetach pobierał nauki (Leuven, Paryż i Padwa), a także kiedy i gdzie uzyskał tytuł naukowy (1573 rok na Uniwersytecie Padewskim). Wiemy nawet, z kim i kiedy się ożenił (Anne van Hamme w 1544 roku) i że miał tylko jedną córkę (Anne). Wiadomo także, że w 1546 roku został nadwornym lekarzem Karola V Habsburga – cesarza rzymsko-niemieckiego – i przebywał na jego dworze do abdykacji władcy, co nastąpiło w 1556 roku. Następnie Wesaliusz został medykiem Filipa II, króla Hiszpanii, i służył mu aż do swojej śmierci w 1564 roku w drodze powrotnej z pielgrzymki do Jerozolimy. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego medyk w ogóle podjął się tak niebezpiecznej podróży, ale najczęściej powtarzana wersja mówi, że była to forma pokuty za poważny błąd w sztuce. Otóż podobno po rozpoczęciu przez niego sekcji szlachcica okazało się, że jego serce wciąż bije. Inkwizycja skazała Wesaliusza na śmierć, ale Filip II zmienił tę karę na pielgrzymkę. Bez względu na prawdziwą przyczynę pewne jest chyba tylko to, że lekarz nie udał się do Jerozolimy z potrzeby ducha.
Wszystkie te nieliczne fakty z życia uczonego pozostałyby nieznane (i zapewno mało by nas obchodziły), gdyby w 1543 roku nie wydał dzieła, które William Osler, ojciec medycyny amerykańskiej, opisał jako „najważniejszą książkę w historii medycyny”. Zanim jednak dokonamy oceny tego rewolucyjnego i niezwykle eleganckiego dzieła, przyjrzyjmy się bliżej jej rensansowemu autorowi. Jesteśmy w stanie wyrobić sobie jakiś pogląd na jego charakter i prowadzone przez niego życie, gdy zapoznamy się z tym, jak w wieku trzydziestu dwóch lat, patrząc wstecz na swój dotychczasowy żywot, opisywał pewne młodzieńcze nawyki, którym kiedyś oddawał się chętnie, ale z którymi teraz chciał już zerwać[2].
Obecnie nie powinienem już chętnie spędzać długich godzin na Cmentarzu Niewiniątek w Paryżu, dokonując ogłędzin znalezionych tam kości, ani też chodzić po Mountfaulcon w ich poszukiwaniu – gdzie to pewnego razu zostałem wraz z moimi towarzyszami narażony na atak gromady rozwścieczonych psów. Ani też nie chcę już dłużej dawać się zamykać w [Uniwersytecie] Leuven, by samotnie w środku nocy móc składać szkielety z kości podebranych spod szubienicy. Nie będę już dłużej pisał petycji do sędziów z prośbą o odłożenie egzekucji skazańca na czas odpowiedniejszy dla przeprowadzania przeze mnie sekcji jego ciała, ani też nie będę doradzał moim studentom, by podpatrywali miejsce czyjegoś pochówku, jak również zrezygnuję z nakłaniania ich do notowania chorób występujących u pacjentów ich nauczycieli, tak by mogli później podbierać ich ciała. Nie będę przetrzymywał w mojej sypialni przez kilka tygodni ciał wyjętych z grobów ani przekazanych mi po publicznych egzekucjach, ani też gniewał się na rzeźbiarzy i malarzy, którzy czynili moje życie bardziej nieszczęśliwym niż ciała, które otwierałem. Będąc jednak zbyt młodym, by utrzymywać się ze sztuki, i pragnąc się uczyć oraz rozwijać nasze badania, ochoczo podejmowałem niegdyś wszystkie te działania.
Ten horrendalny opis działań młodego Wesaliusza, prowadzonych najpierw gdy był studentem medycyny w Paryżu, a następnie gdy pracował jako anatom w Padwie, ukazuje go jako wręcz fanatyka dążącego z determinacją, bez względu na koszty, do poznania tajników ludzkiego ciała. Wyjmował kości z trupów i konkurował ze zdziczałymi psami, by zdobyć świeżo pochowane szczątki. Co można powiedzieć o człowieku, który zachęcał pobierających u niego nauki do rejestrowania chorych pacjentów swoich nauczycieli, by później móc łatwiej wykradać ciała zmarłych? Jaki człowiek może się kłaść do łóżka obok gnijących zwłok? I jak bardzo musiał być drobiazgowy oraz wymagający w kontaktach z rzeźbiarzami i malarzami, gdy zmuszał ich do jak najwierniejszego przedstawiania tkanek lub organów, które oglądał na swoim stole sekcyjnym! Z całą pewnością nie można opisać Wesaliusza jako pełnego uroku lub współczucia. Był człowiekiem zimnym, zdeterminowanym i niezwykle ambitnym.
Chociaż miał zaledwie dziewiętnaście lat, gdy w 1533 roku pojechał do Paryża, by kontynuować studia medyczne, to już wtedy postanowił zostać tak doskonałym chirurgiem i anatomem, aby leczyć Karola V. Nie była to zwykła mrzonka, jako że zarówno jego dziadek, jak i ojciec (pomimo swojego nieślubnego pochodzenia) także służyli na dworze.
Snując takie plany, ten młody flamandzki student medycyny osiągnął taką biegłość w sztuce przeprowadzenia sekcji zwierzat, że przyciągnął tym uwagę dwóch najznamienitszych wówczas europejskich anatomów: Jacoba Sylviusa i Johna Guintera, którzy wykładali na Uniwersytecie Paryskim. Sylvius nauczył Wesaliusza technik stosowanych podczas sekcji psów, natomiast Guinter zrobił z niego swojego asystenta przy przeprowadzanych przez siebie sekcjach ciał ludzkich. To właśnie wtedy Wesaliusz odwiedzał paryskie cmentarze i wygrzebywał kości.
W 1536 roku Wesaliusz, jako Flamandczyk oraz lojalny poddany Karola V, musiał opuścić Paryż ze względu na możliwość zaatakowania tego miasta przez Świętego Cesarza Rzymskiego. Po powrocie do Brukseli kontynuował naukę na Uniwersytecie Leuven, gdzie po kryjomu dalej badał zwłoki. W 1539 roku przeniósł się na Uniwersytet Padewski, gdzie po kilku miesiącach otrzymał tytuł doktora medycyny. Był już tak biegły w sztuce przeprowadzania sekcji zwłok człowieka, że kilka tygodni później, w wieku zaledwie dwudziestu trzech lat, zaczął kierować katedrą chirurgii i anatomii. Nadal prowadził sekcje zwłok, zarówno zwierząt, jak i ciał uśmierconych przestępców, a także – choć już po kryjomu – ciał skradzionych z cmentarzy.
Podobnie jak przez wiele wieków przed nim czynili to poprzedzający go anatomowie, przez kilka pierwszych lat Wesaliusz opisywał ciało ludzkie zgodnie z poglądami Galena, zamiast uwierzyć w to, co miał przed oczami. Jednakże w 1538 roku opublikował Tabulae anatomicae sex[3], w którym to dziele ośmielił się wskazać kilka błędów popełnionych przez Galena. Chodziło o stosunkowo drobne nieścisłości, jednak żaden inny anatom od czternastu wieków nie ośmielił się ich wytknąć. Jeszcze bardziej zadziwiający był fakt, że Wesaliusz jako pierwszy – mimo że dzieła medyczne zaczęto publikować na pięć wieków przed nim – zamieścił sześć ilustracji, które nie były prostymi schematami, lecz zachwycały swoim artyzmem – realistycznym przedstawieniem kości i mięśni człowieka[4].
Wiemy na pewno, że trzy ostatnie rysunki zamieszczone w Tabulae wykonał uczeń Tycjana, Jan van Calcar (wł. Giovanni da Calcar). Tak naprawdę to właśnie ten malarz zapłacił za wydanie książki i to do niego miały trafić wszystkie zyski z jej sprzedaży. Zapewne nigdy się nie dowiemy, jakie były powody tak niezwykłej umowy. I nigdy też nie dane nam będzie bliżej poznać Jana van Calcara.
Wesaliusz, jeszcze przed wydaniem Tabulae, wyróżniał się spośród swoich poprzedników i współczesnych mu badaczy siadających zwykle na krześle wysoko nad ciałem, którego sekcję przeprowadzał tak naprawdę biegły w posługiwaniu się brzytwą fryzjer. Nauczyciele czytali swoim studentom podręcznik Galena i w istocie nie zwracali najmniejszej uwagi na tkanki ani organy wyjmowane przez fryzjera. Wesaliusz przeprowadzał sekcje samodzielnie, brudząc sobie ręce i ubrania krwią z niejednokrotnie zakażonych i rozkładających się już szczątków. Wynikało to z jego przekonania, że aby naprawdę poznać ludzkie ciało, należy je zbadać osobiście. Nieustannie przypominał o tej zasadzie swoim studentom oraz kolegom po fachu, którzy także przychodzili na przeprowadzane przez niego publiczne pokazy.
Jednak w XVI wieku, kiedy to nieustannie grzebał w zwłokach gołymi rękami – brudząc sobie nie tylko ręce, ale i twarz – okulary ochronne ani środki antyseptyczne oczywiście jeszcze nie istniały. Co gorsza, ludzie nie mieli pojęcia o istnieniu bakterii, wirusów ani roznoszonych przez nie śmiertelnych chorobach. Nie powinno więc dziwić, że zarówno Wesaliusz, jak i trójka jego najbardziej utalentowanych uczniów (Columbus, Eustachius i Fallopius) – równie ochoczo zagłębiających swe dłonie w zakażonych tkankach – zmarli przed skończeniem 55 lat. Dla porównania, czterej wielcy artyści tamtych czasów, mieszkający nawet w tych samych miastach (Michał Anioł, Leonardo da Vinci, Tycjan i Cellini) mieli ponad 65 lat, a dwóch z nich (Michał Anioł i Tycjan) dożyło nawet 85 urodzin. Ewidentnie prowadzenie sekcji zwłok było znacznie bardziej ryzykowne niż ich malowanie lub rzeźbienie.
Kolejne prace po Tabulae, aż do 1543 roku, nie miały już takiego znaczenia. Wesaliusz nadal badał ciała i uczył studentów medycyny w Padwie, a przez krótki czas także w Bolonii. Pomimo swojego niezwykle młodego wieku – miał 29 lat, gdy ukazała się jego Fabrica[5] – był niezwykle szanowany we Włoszech, Paryżu i Brukseli jako anatom o niezwykłej sprawności w przeprowadzaniu sekcji zwłok ludzkich.
W 1544 roku, rok po wydaniu Fabrica, opuścił Uniwersytet Padewski i wstąpił na służbę na dworze Karola V, stając się jednym z lekarzy Świętego Cesarza Rzymskiego. Niektórych historyków ta nagła decyzja o zakończeniu kariery akademickiej zszokowała i zdziwiła. Jednakże służba na cesarskim dworze, jak już wspominaliśmy, była najważniejszym celem ambitnego i nadzwyczaj pragmatycznego Wesaliusza. Nikt nigdy nie wspominał o nadmiernej lojalności anatoma wobec jakiegokolwiek uniwersytetu lub wydziału medycznego. Czegoś takiego nie można było przypisać człowiekowi, który w środku nocy rywalizował na cmentarzach z grupami wygłodniałych psów o ciała świeżo pochowanych ludzi, człowiekowi, który ze stoickim spokojem przeprowadzał wiwisekcję zwierząt pomimo wydawanych przez nie rozdzierających pisków i odgłosów świadczących o bólu.
Wspominaliśmy już także, że w 1544 roku Wesaliusz poślubił Anne van Hamme z Brukseli, która następnego roku powiła mu córkę, również imieniem Anne. O obu tych kobietach nie wiemy niemal nic, może oprócz faktu, że obie wyszły za mąż w rok po jego śmierci. Niektórzy podejrzewają, że jego relacje z nimi nie należały do najcieplejszych.
Po zrealizowaniu swojego ambitnego planu życiowego dostania się na służbę dworską Wesaliusz całkowicie zarzucił prowadzenie badań naukowych. W całej Europie ceniono go jako doskonałego medyka. W 1559 roku, kiedy Henryk II Walezjusz został poważnie ranny podczas turnieju rycerskiego, Wesaliusza wezwano z Brukseli do Paryża, by ratował życie króla Francji. Henryk II (dziś pamiętany chyba głównie z powodu nieprzeciętnej urody swojej faworyty, Diany de Poitiers, a także odwagi i przebiegłości swojej żony, Katarzyny Medycejskiej) doznał obrażeń głowy, gdy lanca jego przeciwnika trafiła w napierśnik i ułamała się, a odłamki wbiły się królowi głęboko w oko. Lekarze Henryka, jeszcze przed przyjazdem Wesaliusza, wbili lancę w głowy czterech ściętych poprzedniego dnia przestępców. Następnie lekarze przeprowadzili ich sekcje, próbując ocenić, czy odłamki mogły dojść do mózgu. Niestety, ten wymyślny „eksperyment” na nic się nie zdał.
Wesaliusz po zbadaniu króla oświadczył, że rana jest śmiertelna. Pomimo licznych upuszczeń krwi i lewatyw lewa strona ciała Henryka II pozostawała całkowicie sparaliżowana, prawą natomiast wstrząsały konwulsje. Król zmarł dziesięć dni później. Wesaliusz brał udział w autopsji, która wykazała poważne uszkodzenie mózgu i krwotok podtwardówkowy w prawej półkuli.
O wierze w umiejętności Wesaliusza świadczy także i to, że Filip II wysłał go, by nadzorował zespół pięciu innych medyków, którzy opiekowali się Don Carlosem, księciem Hiszpanii, gdy ten poważnie zachorował w 1562 roku.
Don Carlos, niski, okrutny i uparty, sprawiał problemy swojemu ojcu, Filipowi II Habsburgowi, już od narodzin. Don Carlos, który przyszedł na świat z zębami, ssał piersi mamek tak gwałtownie, że ich sutki krwawiły i wdawały się w nie infekcje. W wieku 12 lat wykazywał się umiłowaniem do dwóch rzeczy: przypiekania żywych zwierząt na ogniu i uganiania się za ładnymi dziewczynami. I to właśnie ta druga obsesja stała się przyczyną urazu, jakiego doznał już jako osiemnastolatek. Był wczesny kwiecień, gdy książę dostrzegł spacerującą po ogrodzie córkę dozorcy, w której się zadurzył. Zbiegając ze schodów, potknął się i wykonał pełen przewrót w powietrzu. Głową uderzył w gałkę drzwi, które znajdowały się u podnóża schodów. Chociaż szybko odzyskał przytomność, trzech opiekujących się nim lekarzy wykryło niewielkie stłuczenie z tyłu szyi. Ranę starannie opatrzono, a najpierw oblano różnymi cieczami i nasmarowano maściami. Jak to było wówczas w zwyczaju, księcia poddano zarówno upuszczaniu krwi, jak i lewatywie.
Zapewne z powodu niesterylnego opatrunku rana zaczęła się jątrzyć, a książę gorączkował. Zaniepokojony Filip II wysłał dwóch własnych królewskich lekarzy, by dołączyli do trójki medyków zajmujących się już synem. Ale gdy stan Don Carlosa dalej się pogarszał, posłał po Wesaliusza.
Sześciu lekarzy przeprowadziło w sumie pięćdziesiąt konsultacji, z których w dziesięciu wziął udział sam król. Cierpliwie słuchał – za każdym razem od dwóch do czterech godzin – lekarzy, którzy kolejno dzielili się swoimi opiniami na temat dalszego przebiegu leczenia. Pomimo tego stan Don Carlosa stale się pogarszał, a kwiecień przeszedł w maj.
Podejmowano różne próby: w Toledo trzy tysiące Hiszpanów obnażonych do pasa przeszło w procesji, biczując się nawzajem w nadziei, że pozwoli to księciu ocalić życie. Z kolei mieszkańcy Alkali (gdzie leżał umierający królewski syn) przynieśli w procesji zmumifikowane zwłoki brata Diego, franciszkanina, który zmarł kilka wieków wcześniej i położyli je obok nieprzytomnego księcia.
Nie wydarzył się żaden nagły cud medyczny, ale książę powoli zdrowiał – odeszły gorączka i delirium. Jego zainfekowana twarz, która podczas choroby została zniekształcona krwotokiem i zbierającą się ropą, dzień po dniu i tydzień po tygodniu powracała do pierwotnego wyglądu. Trzy miesiące po nieszczęśliwym wypadku był już na tyle silny, by obejrzeć corridę.
Filip II uważał, że to zmumifikowane zwłoki brata Diego uleczyły jego syna. Dopilnował więc, by mnich został uznany świętym, co stało się w 1568 roku. Trudno nam dziś stwierdzić, czy król miał rację i to zmumifikowane zwłoki wyleczyły ostatecznie Don Carlosa. Jesteśmy natomiast stuprocentowo pewni, że wszelkie komplikacje związane z jego stanem zdrowia były pochodzenia jatrogennego – co oznacza, że wywołali je sami lekarze.
Te dwie konsultacje medyczne są jedynymi uwiecznionymi w annałach przykładami pracy Wesaliusza z całego dwudziestoletniego okresu jego służby na dworze. W tym czasie napisał jeszcze Epistola rationem modumque propinandi radices Chynae dedocti (List o kolcoroślu), wydany przez jego młodszego brata w 1564 roku; ponownie wydał Fabrica (w 1555 roku) oraz w 1561 roku komentarze (Examen) dotyczące „anatomicznych obserwacji” swojego byłego ucznia, Fallopiusa. Żadna z tych publikacji nie zawierała wyników jakichkolwiek nowych badań. Znów musimy się więc zastanowić, dlaczego ten młody człowiek, po wydaniu Fabrica, która dała początek nowożytnej medycynie, w wieku 29 lat zarzucił wszelkie badania naukowe i medyczne.
W 1546 roku, trzy lata po wydaniu dzieła swojego życia, napisał, że ta książka wywołała tyle nieuzasadnionej krytyki „nękającej jego serce”, że uciekł na cesarski dwór zadowolony, iż może żyć tam „z dala od słodkiego wypoczynku badań…”. Jak dalej pisał: „A więc nie rozważam opublikowania niczego nowego, nawet gdybym bardzo tego pragnął lub też skłaniała mnie ku temu moja własna próżność”[6].
Wesaliusz od samego początku swojej kariery miał nadzieję, że zostanie jednym z lekarzy dworskich i czynił wszystko, aby tak się stało. Ten młody człowiek już w 1537 roku, gdy miał jedynie 23 lata, zaplanował sobie, że napisze i wyda dzieło, które nie tylko będzie rewolucyjne w treści, ale także eleganckie i niezwykle gustowne pod względem typograficznym, papieru, ilustracji, rozmiaru i oprawy. Cesarz, chociaż nie znał się na medycynie, miał zrozumieć, że książka ta, zadedykowana mu i osobiście wręczona przez Wesaliusza, jest, i na zawsze pozostanie, najbardziej niezwykłym dziełem medycznym.
Jak Wesaliusz sam przyznawał, niezwiązany małżeństwem, dziećmi ani jakimikolwiek obowiązkami domowymi, poświęcił około pięciu lat swojego życia na rozcinanie dziesiątków ciał ludzi i zwierząt, aby zdobyć encyklopedyczną wiedzę, której potrzebował do napisania swojej książki. Musiał także znaleźć artystów, którzy zgodzą się poświęcić wiele godzin na przygotowanie szkiców organów i tkanek. Fabrica miała być bowiem pierwszą ilustrowaną księgą medyczną w historii – w sumie znajdziemy ich tam ponad dwieście.
Wesaliusz odważył się nawet wysłać swój manuskrypt na drugą stronę Alp, do Bazylei. Wiedział, że mieszkający tam John Oporinus, znany profesor oraz, co istotniejsze, doskonały drukarz, zapewni jego dziełu najlepszy papier i najwyższą jakość druku. Tylko on był w stanie przenieść na papier z należytą troską i precyzją jego cenne drzeworyty. Wesaliuszowi nie wystarczyło przesłanie szczegółowych instrukcji – sam się udał do Bazylei, gdzie pozostawał przez cały czas druku swego dzieła.
Późnym latem 1543 roku Wesaliusz zaprezentował efekt swojej pracy Karolowi V. To było prawdziwe arcydzieło: wolumin wysoki na 42 centymetry, szeroki na 28 centymetrów, w okładce pokrytej jedwabiem w królewskiej purpurze, z pierwszą i ostatnią kartą z papieru welinowego, a także siedmiuset stronami z najpiękniejszą typografią, jaką kiedykolwiek zastosowano w książce o tematyce medycznej. Szczególną uwagę w egzemplarzu okazowym, tym podarowanym królowi, przykuwały ręcznie kolorowane ilustracje. (W pozostałych – około stu – egzemplarzach, ilustracje były czarno-białe). Król Hiszpanii musiał być pod ogromnym wrażeniem. Nic więc dziwnego, że kilka miesięcy później, pomimo że zazdrośni dworscy medycy krytykowali dzieło, Wesaliusz został przyjęty do służby. Jego marzenie spełniło się.
Czas więc chyba przyjrzeć się z bliska dziełu, które uczyniło go nieśmiertelnym: De humani corporis fabrica, libri septem (Budowa ludzkiego ciała w siedmiu tomach), zwykle określanemu po prostu jako Fabrica.
Chociaż wielu uczonych medyków może wzdragać się przed stwierdzeniem, że dzieło poświęcone anatomii człowieka w siedmiu tomach (jak deklaruje jego łaciński tytuł) rzeczywiście przedstawia najważniejsze odkrycie nowożytnej medycyny, to jednak z całą pewnością zgodzą się z Williamem Oslerem, że Fabrica jest najwspanialszą książkę medyczną, jaka się dotychczas ukazała.
Przyznaliśmy już, że celem Wesaliusza było zadedykowanie i przedstawienie Karolowi V dzieła, które wprawi go w podziw swoją wspaniałością i elegancją. Jednakże oddziaływanie Fabrica okazało się o wiele większe niż tylko zadziwienie władcy, który przecież nie mógł w pełni zrozumieć ani docenić treści. Wydanie tej książki wytrąciło medycynę z głębokiego i bardzo długiego, bo trwającego czternaście wieków, snu. Pierwszą reakcją medyków było oczywiście zdumienie. Żadna wcześniejsza księga medyczna nie zawierała ilustracji tak pięknych pod względem artystycznym i tak precyzyjnych pod względem anatomicznym, i żadna księga medyczna (zarówno wcześniej, jak i później) nie mogła się poszczycić tak elegancką typografią.
Większość lekarzy – kolegów Wesaliusza po fachu – początkowo zachwycała się przepychem i gustownością księgi. Jednak wkrótce treść siedmiotomowej Fabrica zaszokowała wielu, niektórych zaś doprowadziła do prawdziwej wściekłości. Jacob Sylvius (wł. Jacques Dubois), były nauczyciel anatomii Wesaliusza i jeden z najznamienitszych anatomów ówczesnej Europy, dostał ataku złości i w liście otwartym do króla pisał: „Błagam Jego Królewską Mość, by ukarała tak, jak na to zasługuje, tego potwora zrodzonego i wychowanego na własnym łonie, ten najgorszy przykład niewiedzy, niewdzięczności, arogancji i braku szacunku, by powstrzymać go tak, by nie mógł zatruć reszty Europy swoim zaraźliwym oddechem”.
Gniew Sylviusa wywołało to, iż Wesaliusz ośmielił się wskazać popełnione przez Galena błędy w opisie anatomii człowieka, wynikające z tego, że ten rzymski lekarz kroił i opisywał tkanki oraz organy małp i psów, a nie ludzi.
Skąd brały się te emocje, skoro sekcje zwłok ludzkich przeprowadzone pod koniec średniowiecza wyraźnie dowiodły absurdalności niektórych z obserwacji Galena, co podważyło jego twierdzenia, że to wątroba jest źródłem krwi, macica jest organem wielokomorowym, a przysadka mózgowa uchodzi wprost do nosa? Wiemy już, że tych sekcji nie przeprowadzał żaden profesor medycyny. Brudną robotę odwalali fryzjerzy, podczas gdy uczeni w tym czasie odczytywali teksty Galena. Ten wielowiekowy sposób prowadzenia wykładów umarł w ciągu dekady od wydania Fabrica, której sporą część poświęcono praktycznym instrukcjom przeprowadzania sekcji zwłok.
Fabrica zwróciła uwagę także na inny fakt, który do tej pory przeoczono: Wesaliusz twierdził, że kości pełnią ważniejsze funkcje, niż dotychczas sądzono. Nie tylko stanowią rusztowanie organizmu i zapewniają mu mobilność, ale także chronią nasze delikatne organy wewnętrzne (włącznie z mózgiem) przed urazami. Wesaliusz podkreślał, że gdyby nie kości, człowiek byłby tylko nieruchawą strukturalną kupą tkanek.
Wystarczy przejrzeć Fabrica, żeby zrozumieć, iż kości człowieka wręcz fascynowały Wesaliusza. W pierwszym z siedmiu tomów poświęcił im 168 stron. Pierwszą księgę otwiera prawdziwy wyczyn sztuki ilustratorskiej w postaci pięciu czaszek przedstawionych z różnych perspektyw. Następnie Wesaliusz opisuje i przedstawia, na równie pięknych drzeworytach, pozostałe kości ludzkiego ciała. W niezwykłym tour de force zamyka pierwszą księgę całostronicowymi szkicami całych szkieletów. Jeden z nich wisi na szubienicy, drugi porusza się za pomocą kuli, a trzeci opiera się łokciem o katedrę, zdając się kontemplować wnętrze ludzkiej czaszki. Szkielety te, później wielokrotnie kopiowane przez innych autorów, są czymś więcej niż przedstawieniami szczegółów anatomii człowieka – to po prostu wspaniałe dzieła sztuki. Jeśli Jan van Calcar rzeczywiście miał jakiś wkład w powstanie Fabrica, to te szkielety w alegorycznych pozach musiały wyjść spod jego ręki. Pod względem artystycznym są podobne do szkiców z wcześniejszej publikacji Wesaliusza, Tabulae anatomicae, do której ilustracje przygotował właśnie Jan van Calcar.
Drugą księgę swojego dzieła Wesaliusz poświęcił opisowi mięśni. Na trzynastu ilustracjach widzimy muskularnych mężczyzn i stopniowo oglądamy kolejne partie mięśni – najpierw te zewnętrzne, a później kolejno położone coraz głębiej. Autorem tych drzeworytów również najprawdopodobniej był Jan van Calcar. Podobnie jak wizerunki szkieletów, także i te ilustracje umięśnionych mężczyzn są prawdziwymi dziełami sztuki.
Gdy Wesaliusz skarżył się na rzeźbiarzy i malarzy, pisząc: „czynili moje życie bardziej nieszczęśliwym niż ciała, które otwierałem”, zapewne miał na myśli artystów innych niż Jan van Calcar, którego chyba nie zdołał przekonać do zilustrowania całego swojego dzieła, jako że od tomu trzeciego jakość drzeworytów jest wyraźnie coraz gorsza. Przedstawienia żył i arterii w tomie trzecim, układu nerwowego w tomie czwartym, organów brzusznych w tomie piątym, serca i płuc w tomie szóstym, a także mózgu w tomie siódmym, są wyraźnie gorsze – bardziej schematyczne, mniej „ludzkie” i pozbawione artyzmu.
Opisując organy trzewne (wątrobę, nerki czy macicę), Wesaliusz często przedstawiał organy psa lub świni, a nie człowieka. Przeoczył także obecność trzustki, jajników i gruczołu nadnerczowego. To jeszcze można zrozumieć, gdyż są to organy trudne do wykrycia, szczególnie w przypadku rozkładających się już ciał. Jednakże Wesaliusz mógł się nieco bardziej postarać w przypadku analizy macicy. Owszem, znalezienie ciał kobiet do sekcji nie było sprawą łatwą, ale wiemy, że miał możliwość zbadania organów płciowych przynajmniej dwóch kobiet. Z jakiegoś powodu był tak skoncentrowany na błonie dziewiczej chroniącej wejście do pochwy, że całkowicie przeoczył ujścia jajowodów na przeciwległym końcu. Przedstawienie macicy z rozwijającym się w niej płodem jest powrotem do średniowiecznego prymitywizmu.
Wesaliusz doskonale poradził sobie z prześledzeniem drogi głównych arterii i żył. Jednak jego opisy serca oraz płuc nie były wcale lepsze od obserwacji Galena. Tak bardzo pochłonęło go nadawanie greckich, łacińskich lub hebrajskich nazw poszczególnym mięśniom i tkankom, że nie pomyślał o tym, aby upamiętnić swoje własne imię w nazwie któregoś z nich.
Opisy kolejnych narządów w tomach trzy – sześć Wesaliusz wydaje się sporządzać z mniejszym entuzjazmem, ale jego wcześniejszy zapał, ten, który towarzyszył mu przy badaniu kości i mięśni w dwóch pierwszych tomach, powraca w ostatnim tomie poświęconym mózgowi. Również ilustracje są na wyższym poziomie – zbliżają się do poziomu drzeworytów z tomów pierwszego i drugiego, choć nigdy mu nie dorównują. Co więcej, jego anatomiczne obserwacje były niezwykle istotne. Wcześniej prawie w ogóle nie znano struktury mózgu ani jego funkcji. Tom siódmy przedstawiał przynajmniej niektóre cechy strukturalne tego organu, dzięki czemu kolejni anatomowie przestali go ignorować.
Oto jak prezentuje się Fabrica – publikacja tak naukowa w charakterze, że w gruncie rzeczy dała początek całej nowożytnej nauce medycznej, gdyż obdarowała ją metodą naukową, dzięki której można było przystąpić do rozwikłania nieskończonej liczby kolejnych problemów medycznych. Wiele narzędzi stosowanych w medycynie ma swój początek właśnie w tym rewolucyjnym dziele: całkowity brak odwołań religijnych i świętości badań; bezpośredni, pozbawiony emocji ton opisów; szczegółowe ilustracje; brutalna rzeczywistość wiwisekcji[7]; priorytet odkryć oraz formułowanie uogólnionych tez na podstawie pojedynczych obserwacji.
Kilka tygodni po wydaniu Fabrica światło dzienne ujrzało Epitome, będące doskonałym skrótem tego pierwszego dzieła. Epitome miało być w założeniu podręcznikiem dla studentów medycyny, który mogliby studiować przy stole sekcyjnym. W książce znalazło się kilka całostronicowych rycin przedstawiających szkielet i mięśnie człowieka, zaczerpniętych wprost z Fabrica. Epitome zawierało także dwa dodatkowe całostronicowe rysunki, które pełniły funkcję ozdobną: przedstawiały przystojnego nagiego mężczyznę (Adama) i kuszącą nagą kobietę (Ewę).
Po napisaniu Fabrica i dzięki uczeniu bezpośrednio zza stołu sekcyjnego, Wesaliusz zostawił w Padwie trzech uczniów, którzy w ciągu kilku dziesięcioleci po wydaniu tego przełomowego dzieła dokonali bardzo istotnych odkryć anatomicznych. Bez wątpienia właśnie Fabrica dała narzędzia i metodologię, które umożliwiły rozwój anatomii.
Pierwszym z tych trzech luminarzy był badacz Realdo Colombo (1512–1559), następca Wesaliusza na stanowisku profesora chirurgii na Uniwersytecie Padewskim. Jego niezwykłym wkładem, o ile rzeczywiście było to jego odkrycie (patrz rozdział 2), stała się prawidłowa obserwacja krążenia krwi – z prawej komory serca do lewej poprzez płuca. Informacja ta, wraz ze szczegółowym opisem samego serca, pojawiła się w wydanej pośmiertnie, w 1559 roku, De re anatomica. Więcej na temat Colombo powiemy w kolejnym rozdziale; tu wystarczy wspomnieć, że Wesaliusz szczerze go nienawidził. Colombo oskarżył bowiem Wesaliusza, że opisał w Fabrice język i oko wołu, a nie człowieka.
Gabriel Fallopius (wł. Gabrielle Falloppio; 1525–1562), który zastąpił Colombo na stanowisku profesora katedry anatomii w Padwie, również był uczniem Wesaliusza. Fallopius podziwiał swojego mistrza i wspaniałą Fabrica, lecz mimo to wskazał kilka błędów i braków; w swej krytyce był jednak łagodniejszy od Colombo.
Umiejętności samodzielnego przeprowadzania sekcji nabyte u Wesaliusza, a także świadomość, że ważniejsze od lektury podręcznika anatomii Galena jest to, co się widzi swoimi oczami, Fallopius potrafił zastosować w praktyce tak dobrze, że udało mu się dostrzec i opisać kilka anatomicznych procesów, które uszły uwadze jego mistrza. To on na przykład jako pierwszy dostrzegł jajniki oraz jajowody (nazwane na jego cześć przewodami Falloppia). To on nadał znane nam do dziś łacińskie nazwy pochwie (vagina), łożysku (placenta) oraz łechtaczce (clitoris) – przedtem narządy te nie miały nazwy.
Podczas gdy Wesaliusz wdarł się na niezbadane wcześniej tereny anatomii, Fallopius niespiesznie wędrował po nowo odkrytej i nie w pełni jeszcze opisanej dziedzinie. Kości i wiązadła opisywał staranniej i z większą dokładnością niż Wesaliusz, a nawet miał w sobie dość cierpliwości i niezaspokojonej ciekawości, by przeprowadzić metodyczne sekcje, obserwacje i opisy ucha wewnętrznego.
Najbardziej błyskotliwy spośród uczniów Wesaliusza, Bartolomeo Eustachi – Eustachiusz – (1520–1574), był przynajmniej pod jednym względem równie pechowy co Leonardo da Vinci. Jego wspaniały manuskrypt, bogato zdobiony miedziorytami, ukończony i gotowy do publikacji w 1552 roku, w jakiś tajemniczy sposób spoczął zapomniany na ponad 150 lat w Bibliotece Watykańskiej. Tam natrafił na niego sławny kardiolog, Giovanni Lancisi, który opublikował odnalezione dzieło w 1714 roku[8]. Znaczące odkrycia Eustachiusza zostały „odkryte” na nowo pod koniec XVI i w XVII wieku, kiedy to przypisywali je sobie liczni drugorzędni anatomowie.
Gdyby książka Eustachiusza stała się znana już w 1552 roku, to doprowadziłaby do ogromnego postępu w medycynie, stawiając go niemalże na równi z samym Wesaliuszem. Podobnie jak Fallopius, Eustachiusz nie tylko wytykał błędy w Fabrica, ale też dostrzegł rzeczy, które całkowicie uszły uwadze jego mistrza. Miedzioryty przedstawiające współczulny układ nerwowy były dowodem niezwykle ważnego odkrycia. To Eustachiusz odkrył i przedstawił przewód piersiowy, największe naczynie chłonne organizmu ludzkiego, które całkowicie uszło uwadze nie tylko Wesaliusza, ale także Williama Harveya 76 lat później. Oprócz odkrycia tych dwóch istotnych organów Eustachiusz opisał także prawidłowo budowę anatomiczną ludzkiej nerki[9] oraz jako pierwszy odkrył i opisał nadnercze, a także noszący po dziś dzień jego nazwisko przewód (trąbkę) łączący ucho środkowe z jamą ustną.
Kolejnych odkryć anatomicznych dokonywano już później, po śmierci Wesaliusza i jego trzech niezwykłych uczniów z Padwy. Ba, dokonuje się ich do dzisiaj. Początek wszystkim dała jednak publikacja Fabrica. Dlatego też zamknijmy ten rozdział słowami samego Wesaliusza: „Nie mogłem uczynić niczego bardziej wartościowego niż dać ten oto nowy opis całego ciała ludzkiego, którego anatomii nikt nie rozumiał, podczas gdy Galen, mimo obszerności swego dzieła, zaproponował bardzo niewiele w tej dziedzinie, i nie widzę, dlaczego miałbym przedstawić studentom swoje wysiłki w inny sposób”[10].
ROZDZIAŁ 2
William Harvey i krążenie krwi
Tysiące lat przed narodzinami Williama Harveya Egipcjanie, Grecy i Rzymianie zdawali sobie sprawę z istnienia bijącego serca i przypisywali temu organowi najważniejszą rolę w życiu duchowym oraz emocjonalnym. Wierzyli, że jeśli ludzie posiadają duszę, to mieści się ona właśnie w tej czerwonej masie, która trzepocze się nieustannie w klatce piersiowej. Nigdy nie zadali sobie trudu, by się dowiedzieć, po co się tam tak porusza, choć rozumieli, że gdy serce przestaje bić, to kończy się życie – a zamieszkująca je dusza ulatuje.
Co więcej, żaden Egipcjanin, Grek czy Rzymianin nie rozumieli związku między krwią człowieka a pulsującym organem wielkości dłoni. Nie wiedzieli tego, ponieważ nie byli w stanie rozciąć ciała zwierzęcia, nie pozbawiając go przy tym życia. Nigdy więc nie obserwowali skurczów i sekwencyjnej pracy żyjącego, bijącego serca ani dróg, którymi przemieszczała się krew w arteriach oraz żyłach. Jedynym źródłem ich ograniczonej wiedzy na ten temat była obserwacja organów i tkanek pobranych z ciał martwych. Niestety, arterie trupów nigdy nie zawierają krwi, gdyż gdy serce przestaje bić i wpychać ten życiodajny płyn do arterii, te kurczą się i przepychają całą krew do żył.
Dlatego też starożytni Egipcjanie, Grecy i Rzymianie, którzy nie widzieli krwi w arteriach poddanych sekcjom trupów, doszli do wniosku, że za życia arterie wypełniało wyłącznie powietrze. A ponieważ żyły zawsze były pełne krwi, szczególnie te, które wchodzą i wychodzą z wątroby, pierwsi medycy stwierdzili, że to właśnie wątroba odpowiada za wytwarzanie krwi, która jest następnie rozprowadzana żyłami do innych organów. Rozumiejąc, że serce musi odgrywać jakąś rolą w organizmie człowieka, twierdzili, iż wpuszcza „ducha” do krwi wchodzącej i wychodzącej z dwóch jego komór. Nie wiedzieli jednak dokładnie, w jaki sposób krew wpływa do serca, w jaki sposób przepływa z prawej do lewej komory, ani też tego, dokąd się kierowała po opuszczeniu tego organu.
W połowie II wieku naszej ery grecki lekarz Galen dokonał rewolucyjnego odkrycia. Zaobserwował, że do prawej strony serca (a konkretnie rzecz biorąc do prawego przedsionka) z dużych żył dopływa krew, która następnie jest wyrzucana przez prawą komorę do płuc poprzez tętnicę płucną. Zauważył także, że z płuc krew trafia do lewej strony serca, skąd z kolei przepompowywana jest do aorty, głównej tętnicy organizmu wychodzącej z lewej komory.
Badając układ krwionośny, Galen dokonał jeszcze dwóch innych odkryć o fundamentalnym znaczeniu. Dostrzegł na przykład, że serce to zasadniczo grupa mięśni, których skurcze pompują krew do płuc, a przez płuca z powrotem do lewej strony serca, gdzie skurcze mięśni kierują ją do aorty. Krótko mówiąc, to on jako pierwszy zrozumiał, że serce jest w rzeczywistości pompą.
Drugie wielkie odkrycie Galena związane z układem krwionośnym dotyczyło faktu, iż w przeciwieństwie do tego, co głosili starożytni Grecy i Rzymianie, arterie nie rozprowadzają powietrza, lecz krew.
Pomimo swojej dociekliwości i otwartości Galen nie byłby w stanie dostrzec przepływu krwi z prawej do lewej komory przez płuca, ani też obecności krwi w arteriach, badając jedynie organy nieżywego człowieka lub zwierzęcia. Te procesy musiał obserwować w żyjących organizmach ludzkich lub zwierzęcych. Jako główny medyk sprawujący pieczę nad gladiatorami w starożytnym Pergamonie miał taką możliwość, gdyż trafiali do niego ranni i umierający. Musiał więc nie raz widzieć, że gdy przecięciu – w wyniku rany zadanej podczas treningu lub walki – ulegała któraś z tętnic przebiegających przez głowę, ramię lub nogę, to wylewała się z niej jasna krew, a nie powietrze. Jakże często musiał obserwować bijące wciąż serca umierających gladiatorów, których klatki piersiowe zostały otworzone przez ostrza mieczy lub sztyletów ich przeciwników. Jak to możliwe, że widząc te serca, które przestawały bić i zapadały się w sobie, a także sąsiadujące z nim płuca, nie zobaczył dużych żył transportujących ciemną krew do prawej komory serca, skąd następnie była przepompowywana do płuc, gdzie rozjaśniała się i natleniona trafiała do lewej komory? Z całą pewnością musiał zauważyć, że lewa komora serca wyrzucała krew do aorty, ogromnej tętnicy wychodzącej przecież wprost z lewej komory.
Galen nigdy nie przyznał, że swoje wielkie odkrycia zawdzięczał bezpośrednim obserwacjom wciąż bijących serc i tętnic przeciętych ostrzem miecza. Przeciwnie, sugerował, iż doszedł do tych wniosków dzięki wiwisekcji zwierząt – to ponoć stąd czerpał swoją wiedzę na temat pracy serca, płuc i arterii, którą następnie przekazywał niezwykle obrazowo w swoich pracach. Wielka szkoda, że nie wspomniał o tym, iż obserwował umierających ludzi, a nie tylko zwierzęta, gdyż wprowadziło to w błąd wiele pokoleń lekarzy, którzy przez ponad tysiąc lat sądzili, że jego opisy funkcji sercowo-naczyniowych dotyczą wyłącznie zwierząt. W konsekwencji tych najważniejszych obserwacji setek medycznych zjawisk zawartych w grubych tomach dzieł Galena przez długi czas nie odnoszono do organizmu człowieka – do ludzkiego serca czy jego naczyń krwionośnych. A w dodatku Galen powielał błędny pogląd swoich greckich poprzedników, uważając, że wątroba jest organem, w którym powstaje krew i który pompuje ją i rozprowadza po całym organizmie.
I tak, przez czternaście kolejnych wieków po śmierci Galena struktura i funkcje serca, tętnic oraz żył pozostawały zagadką i obiektem wielu fantastycznych teorii, dokładnie tak, jak przed jego odkryciami. A przecież europejscy lekarze akceptowali i skrupulatnie powtarzali inne wnioski tego słynnego rzymskiego medyka greckiego pochodzenia. Obserwacje Galena nie zaginęły; czekały bezpieczne – choć ukryte – w jego licznych zachowanych pracach.
Dopiero w połowie XVI wieku odkryto je na nowo, a dokonał tego Miguel Servet (Michał Serwet), hiszpański teolog i lekarz, który jako student medycyny w Paryżu był uważany za niemającego sobie równych znawcę dzieł Galena. Już wtedy także ceniono go za umiejętne prowadzenie sekcji zwłok ludzkich.
Servet nie tylko uznał słuszność obserwacji Galena, iż krew przepływa z prawej komory do płuc, a stamtąd do lewej komory serca (krążenie płucne, zwane także krążeniem małym lub mniejszym), ale także potwierdził istnienie tego krążenia, wskazując, że tętnica płucna prowadząca krew z prawej komory do płuc jest po prostu zbyt duża, by jej jedyną funkcją było odżywianie płuc. Wielkość pnia płucnego sugerowała, że musi on transportować całą krew do płuc, tak aby w tym organie mógł nastąpić jakiś proces. Drugą obserwacją potwierdzającą tezę Serveta było odkrycie, iż arterie w płucach uchodzą bezpośrednio do żył płucnych, które prowadzą krew z powrotem do lewej komory.
Głosząc, iż między prawą a lewą komorą serca nie ma żadnego połączenia, Servet musiał się wykazać prawdziwą odwagą, gdyż jego obserwacje stały w jawnej sprzeczności z ugruntowanym, wielowiekowym przekonaniem. Servet się jednak upierał, że krew z prawej komory może dotrzeć do lewej, wyłącznie przechodząc przez tętnicę płucną i płuca.
Wnioski te przedstawił w pracy, którą napisał w 1564 roku. Niestety, te niezwykle cenne odkrycia z zakresu anatomii i fizjologii zajęły jedynie kilka akapitów obszernego manuskryptu, który zasadniczo dotyczył poglądów Serveta na temat natury Trójcy Świętej oraz znaczenia aktu chrztu.
Servet, dumny ze swojego dzieła, przesłał jego kopię Janowi Kalwinowi, francuskiemu teologowi protestanckiemu. Kalwin był tak oburzony – nie kwestiami anatomicznymi, lecz heretyckimi myślami Serveta – że listownie napomniał swojego kolegę i odmówił odesłania mu manuskryptu.
Servet nie zraził się krytyką Kalwina, a ponadto – przeciwstawiając się usilnym próbom wstrzymania publikacji podjętym przez francuskiego teologa – opłacił druk z własnej kieszeni, dzięki czemu – w 1553 roku – tom się ukazał[1].
Jednakże poglądy religijne Serveta były heretyckie nie tylko dla protestanckiego Kalwina, ale także dla władz Kościoła katolickiego. Kilka miesięcy po publikacji swojego manuskryptu Servet został pojmany przez francuską inkwizycję. Po ucieczce z aresztu domowego, w którym oczekiwał na proces, przez cztery miesiące wędrował bez celu po Francji. W końcu jednak, z powodów, których zapewne nigdy nie poznamy, udał się do Genewy, gdzie przebywał jego najzagorzalszy przeciwnik, Jan Kalwin. Już po kilku dniach pobytu w mieście Servet został rozpoznany przez kilku mnichów i natychmiast wtrącony do więzienia. Kalwin nie okazał mu żadnej łaski. Po kilkumiesięcznym procesie Serveta skazano na spalenie na stosie. Wyrok wykonano 27 października 1553 roku, dziewięć miesięcy po wydaniu manuskryptu.
Ze zrozumiałych względów angielscy historycy medycyny przez wiele pokoleń przypisywali swojemu rodakowi, Williamowi Harveyowi, pełnię zasług za odkrycie zjawiska krążenia krwi. Nie tylko nie zwracali uwagi na odkrycie przez Galena obiegu płucnego, ale twierdzili przy tym, iż ponownego odkrycia tego faktu przez Serveta nie można było zweryfikować, gdyż wszystkie egzemplarze jego dzieła, w którym zawarł opis układu krwionośnego, spłonęły wraz z nim na stosie w 1553 roku. Jednak tak naprawdę spalono wówczas jedynie kilka ksiąg. Dziewięć miesięcy przed pojmaniem Servet opłacił wydruk tysiąca egzemplarzy, z których jedną połowę wysłał do księgarza w Lyonie, a drugą do księgarza we Frankfurcie. Pewne jest więc, iż zarówno na wiele miesięcy przed egzekucją, jak i po niej, dzieło Serveta i zawarte w nim odkrycia na temat układu krążenia były znane środowisku medycznemu.
Co więcej, angielscy historycy, tak chętnie przypisujący odkrycie krążenia płucnego Harveyowi, zapomnieli lub przeoczyli fakt, że Servet utrzymywał stały kontakt ze swoimi kolegami we Francji, Niemczech oraz Włoszech i jest wielce prawdopodobne, iż podzielił się z nimi swoimi obserwacjami na temat małego obiegu w ciągu 12 lat, jakie upłynęły między ponownym odkryciem tego zjawiska a jego okrutną śmiercią.
I na koniec, gdyby angielscy zwolennicy geniuszu Harveya mieli rację, że wszystkie egzemplarze dzieła Serveta spłonęły wraz z nim na stosie, to jak wytłumaczyliby fakt, że ta sama książka została później wydana ponownie, zarówno we Francji, jak i w Niemczech?
Niemal pewne jest, że Realdo Colombo, ceniony włoski anatom z Padwy, uczeń Wesaliusza, współczesny Servetowi, wiedział o odkryciach swojego kolegi na długo przed swoimi własnymi obserwacjami w tym zakresie, które opublikowano już po jego śmierci w 1559 roku[2], a więc sześć lat po wydaniu dzieła Serveta. (Nawet Gweneth Whitteridge, jedna z najbardziej entuzjastycznych kronikarek dorobku Harveya, przyznaje, że Colombo prawdopodobne wiedział o anatomicznych obserwacjach Serveta).
Colombo nie tylko potwierdził istnienie krążenia płucnego, ale także dokonał kilku innych istotnych obserwacji, których nie byłby w stanie poczynić, gdyby nie przeprowadzał sekcji żywych jeszcze zwierząt – nie robiono tego, odkąd Galen potwierdził poprzez wiwisekcję zwierząt obserwacje dokonane na umierających gladiatorach. Po pierwsze, nie tylko dowiódł istnienia zastawek w czterech naczyniach wchodzących i wychodzących z obu komór serca, ale także odkrył, iż zastawki umożliwiają przepływ krwi wyłącznie w jednym kierunku: z prawej komory do płuc, skąd krew wraca do lewej komory, a stamtąd płynie do aorty.
Po drugie, Colombo prawidłowo opisał fazę skurczową komory serca (systole), jak i fazę rozkurczową (diastole). Dotychczas to, kiedy serce tak naprawdę się kurczyło i kiedy rozkurczało, pozostawało kwestią nierozstrzygniętą.
I po trzecie – ale być może to właśnie było najważniejszym z jego odkryć – Colombo doszedł do wniosku, że wbrew dotychczasowym poglądom, żyła płucna biegnąca z płuc do lewej komory serca prowadziła utlenowaną krew.
Dzieło Colombo z 1559 roku, De re anatomica, było szeroko rozpowszechniane w całej Europie. W zasadzie nie jest więc możliwe, aby studiujący w Pizie botanik i anatom, Andrea Cesalpino, nie wiedział o tych odkryciach na długo przed wydaniem swojej własnej książki (1571 rok), w której on także opisuje mechanizm krążenia płucnego[3]. I podobnie jak Colombo nie wspomniał o wkładzie Serveta, tak samo Cesalpino nie wspomniał ani o Servecie, ani o Colombo. Ówcześni badacze byli najwyraźniej równie bezwzględni w swoich dążeniach do zdobycia palmy pierwszeństwa w dziedzinie odkryć, które uważali za swoje, co dzisiejsi laureaci Nagrody Nobla.
Jednakże Cesalpino dokonał dwóch istotnych nowych spostrzeżeń – ale także popełnił jeden horrendalny błąd. Pierwszą z cennych obserwacji było to, iż chwilowe zamknięcie żyły w ramieniu lub nodze prowadziło do rozstrzeni, a więc rozszerzenia żyły poniżej miejsca, w którym doszło do jej zamknięcia. To spostrzeżenie, później potwierdzone także przez Williama Harveya, odegrało istotną rolę w odkryciu krążenia obwodowego (dużego). Znaczenie tego odkrycia umknęło Cesalpinowi. Drugą ważną obserwacją Włocha był fakt, iż żyła główna (vena cava