Strona główna » Humanistyka » Krótka historia medycyny

Krótka historia medycyny

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7773-867-2

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Krótka historia medycyny

Ta niezwykle absorbująca książka dwóch wybitnych amerykańskich lekarzy opisuje przełomowe odkrycia w historii medycyny europejskiej, przypomina pionierów, którzy za nimi stali, a także przekazuje emocje, jakie wiązały się z tymi dokonaniami. Proponuje oryginalne spojrzenie na genezę tych dokonań oraz dba o właściwe rozdzielenie zasług przez pokazanie zarówno głównych odkrywców, jak i całego sztabu ludzi stojących za ich sukcesem i kontynuujących ich badania. Dlatego na przykład w rozdziale o bakteriach zaprezentowano postać i dokonania Antoniego van Leeuwenhoeka -ojca mikrobiologii – ale wiele miejsca poświęcono wspaniałej pracy Roberta Kocha, Louisa Pasteura i innych. Bez opisanych tu odkryć medycyna, taka, jaką dziś znamy, nie byłaby możliwa.  

 Autorzy:

dr med. Meyer Friedman, odkrywca wzoru zachowania A oraz jego związku z chorobami serca, jest dyrektorem Instytytu Meyera Friedmana na Uniwersytecie Kalifornii, San Francisco-Mount Zion Medical Center.

dr med. Gerald W. Friedman jest profesorem emerytowanym na wydziale radiologii na Akademii Medycznej Uniwersytetu Stanforda oraz autorem wielu książek i artykułów na temat radiologii.

Polecane książki

Z dniem 1 lipca 2015 r. wprowadzono do ustawy o VAT wiele nowych i ważnych – z punktu widzenia podatników – przepisów. Ich stosowanie nastręcza w praktyce sporych trudności. Z kolei od 1 stycznia 2016 r. zmianie uległy zasady korygowania deklaracji podatkowych. Wszystko to powoduje, że rozliczanie p...
„Czas na biznes“ to seria mini-poradników dla rozważających założenie własnej działalności w konkretnej branży. Poznaj charakterystykę rynku i konkurencję w sektorze, który najbardziej Cię interesuje. Dowiedz się jakiej kadry potrzebujesz, w co musisz wyposażyć lokal, a co najważniejsze – ile to ws...
W tekście uwzględniono dużą nowelizację tj.: ustawę z dnia 19 lipca 2019 r. o zmianie ustawy – Kodeks postępowania karnego oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2019 r. poz. 1694), która wchodzi w życie 5 października 2019 r. Najnowsza aktualizacja Kodeksu postępowania karnego, uwzględnia...
Niniejszy poradnik do Vampyr to przygotuje was na najmroczniejsze i krwiste noce na ulicach Londynu. Nasz poradnik to potężne kompendium wiedzy, w którym każda mroczna, spragniona krwi istota odnajdzie odpowiedzi na pytania i porady ułatwiające początek gry. Poradnik porusza najistotniejsze kwestie,...
Chcesz wdrożyć HACCP w Twojej firmie?Zrób to samemu, bez problemów i mnożenia zbędnej dokumentacji.W tym ebooku znajdziesz: najlepsze rady praktyka wzory dokumentacji systemu HACCP przykłady rozwiązań konkretnych problemów przykłady uproszczenia systemu i dokumentacji porównanie wymagań HACCP i ISO ...
E-book o tytanach polskiej poezji: Herbercie, Różewiczu, Miłoszu i ich następcach; starszych (K. Karasek, L. A. Moczulski, K. Hoffman), w średnim wieku (R. Krynicki, A. Szymańska, P. Roguski, J. Durski), względnie młodych (J. Szymik, J. Sochoń, U. M. Benka, K. Kuczkowski, B. Gruszka-Zych, G. Koc...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Gerald W. Friedland i Meyer Friedman

Krótka historia medycyny

Meyer Friedman, Gerald W. Friedland

Tłumaczenie: Marcin Kowalczyk

First published as MEDICINE’S 10 GREATEST DISCOVERIES,
a Yale Nota Bene book, in 2000.

Copyright © 1998 by Yale University.
Originally published by Yale University Press.
All rights reserved.

Polish language translation © 2017 Wydawnictwo RM
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25
rm@rm.com.pl, www.rm.com.pl

Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.

W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl

ISBN 978-83-7773-728-6
ISBN 978-83-7773-867-2 (ePub)
ISBN 978-83-7773-868-9 (mobi)

Redaktor prowadzący: Agnieszka Trzebska-CwalinaRedakcja: Mirosława SzymańskaKorekta: Składnica LiterackaNadzór graficzny: Grażyna JędrzejecŹródła zdjęć: wikimedia.orgOpracowanie graficzne okładki i książki: Studio GRAWEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec

Naszym żonom – lekarzom
śp. Macii Campbell Friedman i Miriam Friedland

Spis treści

Wprowadzenie

1 Andreas Wesaliusz i nowożytna anatomia człowieka

2 William Harvey i krążenie krwi

3 Antoni Leeuwenhoek i odkrycie bakterii

4 Edward Jenner – twórca szczepień ochronnych

5 Crawford Long i anestezja chirurgiczna

6 Wilhelm Roentgen i promieniowanie rentgenowskie

7 Ross Harrison i hodowla tkankowa

8 Nikołaj Aniczkow i cholesterol

9 Alexander Fleming i antybiotyki

10 Maurice Wilkins i DNA

11 Rozważania końcowe

Przypisy

WSTĘP

Wprowadzenie

Ni­niej­sza książ­ka nie jest pró­bą przed­sta­wie­nia hi­sto­rii me­dy­cy­ny za­chod­niej. Na ten te­mat na­pi­sa­no już wie­le wy­śmie­ni­tych prac. Nie jest to tak­że pró­ba opo­wie­dze­nia o wszyst­kich wiel­kich od­kry­ciach me­dycz­nych od 1543 roku, kie­dy to An­dre­as We­sa­liusz obu­dził świat me­dycz­ny z trwa­ją­ce­go czter­na­ście stu­le­ci le­tar­gu wy­da­niem swo­je­go nie­zwy­kłe­go dzie­ła De hu­ma­ni cor­po­ris fa­bri­ca, li­bri sep­tem (Bu­do­wa ludz­kie­go cia­ła w sied­miu to­mach), któ­re­go ty­tuł skra­ca się za­zwy­czaj do Fa­bri­ca.

Ta książ­ka jest na­szą – au­to­rów – śmia­łą pró­bą wy­bo­ru i opi­sa­nia naj­waż­niej­szych na­szym zda­niem od­kryć me­dycz­nych po roku 1543. Bez nich me­dy­cy­na, taka jaką dziś zna­my i jaką się prak­ty­ku­je, nie by­ła­by moż­li­wa. Na­szym ce­lem było rów­nież przed­sta­wie­nie syl­we­tek na­ukow­ców sto­ją­cych za wy­bra­ny­mi przez nas prze­ło­mo­wy­mi od­kry­cia­mi.

W ty­tu­le każ­de­go roz­dzia­łu upa­mięt­ni­li­śmy na­zwi­sko oso­by, któ­ra we­dług na­szej wie­dzy za­ini­cjo­wa­ła pro­ces od­kryw­czy, ale przed­sta­wia­my tak­że póź­niej­sze ba­da­nia i wkład ko­lej­nych osób kon­ty­nu­ują­cych pra­ce nad da­nym za­gad­nie­niem. Dla­te­go też w roz­dzia­le o bak­te­riach pre­zen­tu­je­my po­stać i do­ko­na­nia An­to­nie­go van Le­eu­wen­ho­eka, ale tak­że pi­sze­my o wspa­nia­łej pra­cy Ro­ber­ta Ko­cha, Lo­uisa Pa­steu­ra i in­nych. Ana­lo­gicz­nie, w ty­tu­le roz­dzia­łu do­ty­czą­ce­go od­kry­cia an­ty­bio­ty­ków umie­ści­li­śmy na­zwi­sko Alek­san­dra Fle­min­ga, co jed­nak nie ozna­cza, że za­po­mnie­li­śmy o wkła­dzie ta­kich ba­da­czy, jak Ho­ward Flo­rey czy Ernst Cha­in.

Dla kogo na­pi­sa­li­śmy tę książ­kę? Wie­rzy­my, że bę­dzie ona fra­pu­ją­ca, a być może na­wet pa­sjo­nu­ją­ca, dla każ­de­go w mia­rę in­te­li­gent­ne­go i wy­kształ­co­ne­go czło­wie­ka, któ­ry wy­ka­zu­je choć­by mi­ni­mal­ne za­in­te­re­so­wa­nie me­dy­cy­ną. Po­win­na być tak­że eks­cy­tu­ją­ca dla li­ce­ali­stów oraz stu­den­tów my­ślą­cych o ka­rie­rze zwią­za­nej w ja­kiś spo­sób z tą dzie­dzi­ną. Rów­nież le­ka­rze z całą pew­no­ścią znaj­dą tu wie­le no­wych i – mamy na­dzie­ję – cie­ka­wych in­for­ma­cji. Li­czy­my więc na to, że stu­den­ci me­dy­cy­ny oraz le­ka­rze w wol­nej chwi­li prze­stu­diu­ją tę książ­kę uważ­nie. Je­ste­śmy pew­ni, że nie bę­dzie to dla nich stra­co­ny czas. A je­śli czy­tel­ni­cy do­świad­czą choć­by drob­nej czę­ści ra­do­ści i fa­scy­na­cji, jaka to­wa­rzy­szy­ła nam przy wy­szu­ki­wa­niu cie­ka­wych fak­tów, ta jak­że przy­jem­na dla nas pra­ca nie pój­dzie na mar­ne.

Opi­su­jąc hi­sto­rie po­szcze­gól­nych od­kryć, sta­ra­li­śmy się, na ile to tyl­ko było moż­li­we, uni­kać fa­cho­we­go ję­zy­ka me­dycz­ne­go. Po­nie­waż jed­nak dą­ży­li­śmy do po­sze­rze­nia wie­dzy za­rów­no zwy­kłych lu­dzi, jak i le­ka­rzy, to dla tych dru­gich przy­go­to­wa­li­śmy przy­pi­sy, któ­re po­zwo­lą im po­głę­bić wie­dzę bez za­kłó­ca­nia lek­tu­ry.

Nasi czy­tel­ni­cy mają pra­wo wie­dzieć coś wię­cej na te­mat pra­cy nad tą książ­ką. Mogą się na przy­kład za­sta­na­wiać, czy au­to­rzy są wy­star­cza­ją­co wy­kwa­li­fi­ko­wa­ni, aby do­ko­nać roz­sąd­ne­go wy­bo­ru za­miesz­czo­nych tu opi­sów od­kryć, a tak­że ja­ki­mi kry­te­ria­mi się przy tym kie­ro­wa­li.

Na stu­dio­wa­nie, prak­ty­ko­wa­nie i ucze­nie me­dy­cy­ny je­den z nas po­świę­cił 46, a dru­gi 66 lat. Obaj przez wie­le dzie­się­cio­le­ci sami do­ko­ny­wa­li­śmy od­kryć me­dycz­nych. Opu­bli­ko­wa­li­śmy po­nad pięć­set ar­ty­ku­łów i pół tu­zi­na ksią­żek po­świę­co­nych tej te­ma­ty­ce. Tak więc, ma­jąc łącz­nie po­nad­sto­dwu­na­sto­let­nie do­świad­cze­nie w zaj­mo­wa­niu się ta­ki­mi rze­cza­mi, wie­rzy­my, że zdo­by­li­śmy od­po­wied­nią wie­dzę na te­mat zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści naj­waż­niej­szych od­kryć me­dycz­nych i je­ste­śmy w sta­nie wy­brać dzie­sięć, któ­re na­szym zda­niem były naj­istot­niej­sze dla roz­wo­ju tej dzie­dzi­ny.

A je­śli cho­dzi o kry­te­ria wy­bo­ru, to przy­ję­li­śmy na­stę­pu­ją­ce: za­czę­li­śmy od ana­li­zy trzech głów­nych kom­po­nen­tów me­dy­cy­ny jako ob­sza­ru wie­dzy, a mia­no­wi­cie struk­tur i funk­cji ludz­kie­go cia­ła oraz umy­słu, dia­gno­zy za­bu­rzeń me­dycz­nych i cho­rób, a na­stęp­nie prze­szli­śmy do te­ra­pii i spo­so­bów le­cze­nia tych do­le­gli­wo­ści. Za­da­li­śmy so­bie py­ta­nie, któ­re od­kry­cia – dzie­sięć spo­śród do­ko­na­nych ty­się­cy – są naj­waż­niej­sze we wszyst­kich tych trzech ob­sza­rach.

Sto­sun­ko­wo ła­two przy­szło nam wy­brać sto naj­istot­niej­szych na­szym zda­niem od­kryć spo­śród oko­ło pię­ciu ty­się­cy, któ­rych do­ko­na­no w me­dy­cy­nie za­chod­niej. Na­sze za­da­nie oka­za­ło się jed­nak trud­niej­sze, gdy pod­ję­li­śmy pró­bę ogra­ni­cze­nia li­sty do dwu­dzie­stu pię­ciu. Przy­kła­do­wo, rów­nie waż­ny­mi od­kry­cia­mi były za­rów­no an­ty­sep­ty­ka, jak i asep­ty­ka, za­po­bie­ga­ją­ce in­fek­cjom bak­te­ryj­nym w ra­nach chi­rur­gicz­nych, jed­nak to ba­da­nia Ko­cha, któ­ry do­wiódł, że przy­czy­ną ta­kich za­ka­żeń są bak­te­rie, były jesz­cze istot­niej­sze. Ana­lo­gicz­nie, za­rów­no od­kry­cie in­su­li­ny, jak i kor­ty­zo­nu (co w obu przy­pad­kach uho­no­ro­wa­no Na­gro­dą No­bla), znaj­do­wa­ły się na na­szej wstęp­nej li­ście stu naj­waż­niej­szych do­ko­nań, ale to wy­kry­cie bak­te­rii i roz­wój ane­ste­zji mia­ły znacz­nie da­lej idą­ce kon­se­kwen­cje.

Gdy w koń­cu wy­bra­li­śmy dzie­sięć prze­ło­mo­wych od­kryć, by je opi­sać w tej książ­ce, przed­sta­wi­li­śmy ich li­stę trzem an­ty­kwa­riu­szom spe­cja­li­zu­ją­cym się w sprze­da­ży ksią­żek me­dycz­nych, któ­rych suk­ces za­wo­do­wy jest bez­po­śred­nio po­wią­za­ny z wie­dzą na te­mat zna­cze­nia róż­nych wy­da­rzeń z hi­sto­rii me­dy­cy­ny. Przy­kła­do­wo, pra­ce ta­kich uczo­nych jak Fra­ca­sto­ro, Au­en­brüg­ge­ra czy Se­rve­ta, nie­zna­ne więk­szo­ści współ­cze­snych le­ka­rzy, są dla an­ty­kwa­riu­szy spe­cja­li­zu­ją­cych się w tek­stach me­dycz­nych, fun­da­men­tal­ne. Co wię­cej, an­ty­kwa­riu­sze ci wie­dzą, że nad­bit­ka pierw­sze­go opi­su od­kry­cia kor­ty­zo­nu jest rów­nie rzad­ka jak nad­bit­ka pierw­sze­go opi­su struk­tu­ry DNA. Jed­nak­że za nad­bit­kę ar­ty­ku­łu na te­mat kor­ty­zo­nu za­pła­ci­li­by za­le­d­wie kil­ka­set do­la­rów, pod­czas gdy za nad­bit­kę ar­ty­ku­łu o struk­tu­rze DNA go­to­wi by­li­by wy­dać po­nad 25 ty­się­cy do­la­rów – je­dy­nym uza­sad­nie­niem tej róż­ni­cy jest względ­ne zna­cze­nie obu tych od­kryć me­dycz­nych.

Na­stęp­nie na­szą li­stę dzie­się­ciu od­kryć przed­sta­wi­li­śmy czte­rem za­pa­lo­nym i do­sko­na­le zo­rien­to­wa­nym ko­lek­cjo­ne­rom rzad­kich i waż­nych pu­bli­ka­cji me­dycz­nych, mię­dzy in­ny­mi pierw­szych wy­dań pu­bli­ka­cji na te­mat więk­szo­ści od­kryć przed­sta­wio­nych w tej książ­ce. Wszy­scy zgo­dzi­li się, że wy­bra­ne przez nas wy­da­rze­nia rze­czy­wi­ście re­pre­zen­tu­ją naj­waż­niej­sze, naj­bar­dziej prze­ło­mo­we mo­men­ty w hi­sto­rii me­dy­cy­ny za­chod­niej.

Po tych wstęp­nych oce­nach po­pro­si­li­śmy trzy­dzie­stu – lub wię­cej – le­ka­rzy zwią­za­nych z Uni­wer­sy­te­tem Stan­for­da lub wy­dzia­łem me­dycz­nym Uni­wer­sy­te­tu Ka­li­for­nij­skie­go o pró­bę przy­po­rząd­ko­wa­nia na­zwisk uczo­nych do wy­bra­nych przez nas od­kryć. Wszy­scy zdo­ła­li wska­zać An­dre­asa We­sa­liu­sza, Wil­lia­ma Ha­rveya, Edwar­da Jen­ne­ra, Wil­hel­ma Roe­ntge­na, Alek­san­dra Fle­min­ga, Ja­me­sa Wat­so­na i Fran­ci­sa Cric­ka. Więk­szość pa­mię­ta­ła tak­że, że An­to­ni Le­eu­wen­ho­ek zaj­mo­wał się pro­duk­cją mi­kro­sko­pów, ale nikt nie sko­ja­rzył, że to wła­śnie on od­krył ist­nie­nie bak­te­rii. Ża­den z le­ka­rzy pro­wa­dzą­cych za­ję­cia na me­dy­cy­nie nie wie­dział o ist­nie­niu Ros­sa Har­ri­so­na, Ni­ko­ła­ja Anicz­ko­wa czy Mau­ri­ce’a Wil­kin­sa. Tyl­ko dwóch po­tra­fi­ło zi­den­ty­fi­ko­wać Craw­for­da Lon­ga. Jed­nak gdy przed­sta­wi­li­śmy im li­stę dzie­się­ciu od­kryć, któ­re uzna­li­śmy za naj­waż­niej­sze, wraz z uza­sad­nie­niem ta­kie­go, a nie in­ne­go wy­bo­ru, wszy­scy – oprócz jed­ne­go le­ka­rza – zgo­dzi­li się z nami. Mimo to by­li­śmy zdzi­wie­ni, że tak wie­lu le­ka­rzy, z któ­ry­mi roz­ma­wia­li­śmy, wie­dzia­ło tak mało o ży­ciu i osią­gnię­ciach swo­ich wiel­kich po­przed­ni­ków.

Rów­nie in­te­re­su­ją­ce było to, że gdy spy­ta­li­śmy rek­to­rów uni­wer­sy­te­tów John­sa Hop­kin­sa i Yale, czy upa­mięt­ni­li pra­ce Ros­sa Har­ri­so­na nad kul­tu­rą tkan­ko­wą, ża­den z nich nie był w sta­nie przy­po­mnieć so­bie, kim on był. A prze­cież Har­ri­son opu­bli­ko­wał swój wstęp­ny ar­ty­kuł na te­mat tej pro­ce­du­ry w 1907 roku, jesz­cze gdy pra­co­wał na Uni­wer­sy­te­cie Hop­kin­sa, na­to­miast koń­co­wy i peł­ny ar­ty­kuł w 1910 roku, gdy już wy­kła­dał na Yale. (Po pew­nym cza­sie rek­tor Yale na­pi­sał do nas, że na­zwi­sko Har­ri­so­na nada­no jed­nej z ka­tedr. A rek­tor Uni­wer­sy­te­tu John­sa Hop­kin­sa po­in­for­mo­wał nas, że zdję­cie Har­ri­so­na umiesz­czo­no w holu Szpi­ta­la im. John­sa Hop­kin­sa).

Trzy z je­de­na­stu roz­dzia­łów tej książ­ki po­świę­ci­li­śmy od­kry­ciom do­ty­czą­cym struk­tur i funk­cji zdro­we­go or­ga­ni­zmu – za­rów­no cia­ła, jak i umy­słu czło­wie­ka. Sześć roz­dzia­łów do­ty­czy od­kryć zwią­za­nych z le­cze­niem cho­rób, za­bu­rzeń i ura­zów. Ko­lej­ny roz­dział przy­bli­ża hi­sto­rię przy­pad­ko­we­go od­kry­cia głów­ne­go na­rzę­dzia dia­gno­stycz­ne­go w me­dy­cy­nie – apa­ra­tu rent­ge­now­skie­go, a na­stęp­nie roz­wo­ju to­mo­gra­fii kom­pu­te­ro­wej.

W ostat­nim roz­dzia­le dzie­li­my się na­szym po­glą­dem na te­mat tego, co uwa­ża­my za apo­geum wszyst­kich tych od­kryć me­dycz­nych. Czy­tel­ni­cy mogą wy­brać swo­je wła­sne „naj­waż­niej­sze od­kry­cie”. Za­chę­ca­my do po­rów­na­nia ich wy­bo­ru z na­szym, któ­ry zdra­dza­my w roz­dzia­le 11.

Ni­niej­sza książ­ka nie mo­gła­by po­wstać bez da­nych ze­bra­nych i do­star­czo­nych nam przez wie­lu wy­bit­nych na­ukow­ców, któ­rym pra­gnie­my w tym miej­scu po­dzię­ko­wać:

Lau­re­aci Na­gro­dy No­bla, God­frey Ho­uns­field i Al­lan Cor­mack, a tak­że dr Ja­mes Am­bro­se, od­po­wie­dzie­li na py­ta­nia, któ­re za­da­li­śmy im, przy­go­to­wu­jąc się do pi­sa­nia roz­dzia­łu 6. Pro­fe­so­ro­wie Le­onard Hay­flick, Ser­gey Fe­de­roff i Ri­chard Hamm, oraz dok­to­rzy Geo­r­ge Fa­rell, Don­na Pe­ehl, Ro­bert Ste­ven­son i Eli­za­beth Har­ri­son (dzie­więć­dzie­się­cio­ośmio­let­nia cór­ka Ros­sa Har­ri­so­na) po­mo­gli nam ze­brać fak­ty hi­sto­rycz­ne nie­zbęd­ne do na­pi­sa­nia roz­dzia­łu 7.

Ko­lej­ni no­bli­ści, Fran­ces Crick, sir Aaron Klug, sir Pe­ter Me­da­war, Ja­mes Wat­son i Mau­ri­ce Wil­kins, a tak­że pro­fe­so­ro­wie Er­win Char­gaff i Ray­mond Go­sling, wraz z Jane Cal­lan­der (pra­cu­ją­cą wcze­śniej w Bri­tish Bro­ad­ca­sting Com­pa­ny), udzie­li­li nam wy­wia­dów, bez któ­rych nie po­wstał­by roz­dział 10.

Szcze­gól­nie wdzięcz­ni je­ste­śmy Ro­ber­to­wi Schin­dle­ro­wi, dy­rek­to­ro­wi wy­dzia­łu oto­ry­no­la­ryn­go­lo­gi Uni­wer­sy­te­tu Ka­li­for­ni­skie­go w San Fran­ci­sco. Ode­grał on klu­czo­wą rolę w pro­ce­sie wstęp­ne­go wy­bo­ru stu naj­więk­szych od­kryć, któ­re na­stęp­nie za­wę­zi­li­śmy do opi­sa­nych tu dzie­się­ciu.

Pra­gnie­my tak­że po­dzię­ko­wać Ran­ny Ri­ley, któ­ra jako pierw­sza za­su­ge­ro­wa­ła, że książ­ka tego typu mo­gła­by za­in­te­re­so­wać sze­ro­kie rze­sze czy­tel­ni­ków.

Nie­zmier­nie wdzięcz­ni je­ste­śmy Lin­dzie Ball, Ke­vi­no­wi Mur­phy’emu, Dia­ne Re­mil­lard oraz Jean Chan, któ­rzy pra­co­wa­li nad tym tek­stem i ilu­stra­cja­mi.

Na ko­niec chce­my po­dzię­ko­wać za rady, któ­rych udzie­la­li nam Ja­mes C. Nel­son, dr Bar­ton Spa­ra­gon oraz pro­fe­sor Bar­ton Thur­ber. Z ko­lei za wspa­nia­łą pra­cę re­dak­cyj­ną prag­nie­my po­dzię­ko­wać Vi­vian B. Whe­eler.

ROZ­DZIAŁ 1

Andreas Wesaliusz i nowożytna anatomia człowieka

Tym roz­dzia­łem od­da­je­my cześć An­dre­aso­wi Ve­sa­liu­so­wi (We­sa­liu­szo­wi) za pierw­sze wiel­kie od­kry­cie me­dy­cy­ny za­chod­niej, cho­ciaż miał on oczy­wi­ście pre­kur­so­rów, któ­rych osią­gnię­ciom mu­si­my się przyj­rzeć w pierw­szej ko­lej­no­ści.

Mimo że Hi­po­kra­tes i Ary­sto­te­les mie­li pew­ną wie­dzę na te­mat ludz­kich ko­ści i mię­śni, to jed­nak ża­den z nich ni­g­dy nie prze­pro­wa­dził sek­cji zwłok czło­wie­ka. Cała ich wie­dza była opar­ta na wnio­skach wy­cią­gnię­tych z sek­cji zwie­rząt. Jed­nak­że He­ro­fi­lus z Alek­san­drii (zwa­ny też He­ro­fi­lo­sem z Chal­ce­do­nu) już w czwar­tym wie­ku przed na­szą erą zdo­łał prze­pro­wa­dzić kil­ka sek­cji zwłok czło­wie­ka. Ob­ser­wa­cje, któ­re przy tej oka­zji po­czy­nił, gdy­by tyl­ko nie zo­sta­ły znisz­czo­ne w po­ża­rze, z pew­no­ścią w du­żej mie­rze za­po­bie­gły­by dzie­więt­na­stu wie­kom nie­mal cał­ko­wi­tej ana­to­micz­nej nie­wie­dzy, jaka cią­gnę­ła się od jego cza­sów aż do cza­sów We­sa­liu­sza. Jed­nak utra­ta no­ta­tek He­ro­fi­lu­sa to tyl­ko je­den z po­wo­dów, dla któ­rych ana­to­mia przez tak dłu­gi czas nie roz­wi­nę­ła się jako ga­łąź wie­dzy me­dycz­nej. Inną istot­ną przy­czy­ną były pi­sma Ga­le­na, rzym­skie­go me­dy­ka grec­kie­go po­cho­dze­nia, któ­ry żył w II wie­ku n.e. To jego ana­to­micz­ne ob­ser­wa­cje uzna­no za obo­wią­zu­ją­ce w ko­lej­nych stu­le­ciach – do tego stop­nia, że pró­ba kry­ty­ki trak­to­wa­na była jako he­re­zja i mo­gło się to skoń­czyć utra­tą ży­cia. Pro­blem w tym, że wie­le spo­śród jego opi­sów po­szcze­gól­nych or­ga­nów nie do­ty­czy­ło or­ga­nów czło­wie­ka – co zresz­tą sam przy­zna­wał – lecz psów lub małp. Naj­wy­raź­niej na­wet w cza­sach rzym­skich nie­ła­two było o prze­pro­wa­dze­nie sek­cji zwłok ludz­kich.

In­nym po­wo­dem, dla któ­re­go ana­to­mia jako dzie­dzi­na wie­dzy nie roz­wi­nę­ła się przed cza­sa­mi re­ne­san­su, był dziw­ny (dla nas) le­targ, w któ­rym po­grą­żył się czło­wiek epo­ki śre­dnio­wie­cza. Z na­szej per­spek­ty­wy wy­da­je się, że nie­mal nikt nie in­te­re­so­wał się wte­dy żad­ną dzia­łal­no­ścią in­te­lek­tu­al­ną, ar­ty­stycz­ną ani na­uko­wą. Moż­na od­nieść wra­że­nie, że ci, któ­rzy prze­trwa­li upa­dek Ce­sar­stwa Rzym­skie­go, byli nie­zwy­kle tym wy­czer­pa­ni. Mi­ja­ły ko­lej­ne wie­ki i tyl­ko w pi­smach klasz­tor­nych skry­bów prze­trwa­ła ła­ci­na, nie­licz­ne frag­men­ty li­te­ra­tu­ry grec­kiej i rzym­skiej oraz oczy­wi­ście Bi­blia. Wszyst­kie inne for­my ak­tyw­no­ści tak ty­po­we dla każ­dej ży­wej i roz­wi­ja­ją­cej się cy­wi­li­za­cji, po­zo­sta­wa­ły w głę­bo­kim uśpie­niu aż do po­wol­ne­go wy­rwa­nia się z ma­ra­zmu, któ­re dziś okre­śla­my jako re­ne­sans. Chy­ba ni­g­dy nie zro­zu­mie­my, jak to moż­li­we, że cy­wi­li­za­cja Za­cho­du spa­ła przez tyle wie­ków, ani też dla­cze­go w koń­cu się prze­bu­dzi­ła.

Czwar­tym po­wo­dem, dla któ­re­go ana­to­mia nie roz­wi­nę­ła się wcze­śniej, był nie­mal po­wszech­ny i cał­ko­wi­ty za­kaz prze­pro­wa­dza­nia sek­cji ludz­kie­go cia­ła. Do­pie­ro na po­cząt­ku re­ne­san­su nie­któ­re wło­skie mia­sta-pań­stwa (szcze­gól­nie Bo­lo­nia, Pa­dwa i Pa­wia) ze­zwo­li­ły na sek­cję kil­ku stra­co­nych ska­zań­ców rocz­nie. W pew­nym sen­sie to wła­śnie dzię­ki tym nie­szczę­śni­kom sta­ło się moż­li­we po­wsta­nie no­wo­żyt­nej ana­to­mii.

Pierw­szym, któ­ry prze­pro­wa­dził i opi­sał sek­cję cia­ła ludz­kie­go, był Mon­di­no de Luz­zi z Bo­lo­nii; jego dzie­ło za­ty­tu­ło­wa­ne Ana­tho­mia Mun­di­ni, choć na­pi­sa­ne w 1316 roku, wy­da­no do­pie­ro w 1478 roku[1]. Jed­nak „świę­te”, choć błęd­ne, ob­ser­wa­cje ana­to­micz­ne Ga­le­na, mia­ły tak sil­ny wpływ na Mon­di­na, że nie mógł do­strzec tego, co le­ża­ło przed nim na sto­le sek­cyj­nym. Po­dob­nie jak Ga­len, ży­ją­cy prze­cież po­nad ty­siąc lat wcze­śniej, Mon­di­no błęd­nie opi­sał śle­dzio­nę jako or­gan ucho­dzą­cy do żo­łąd­ka, w wą­tro­bie wy­róż­nił pięć pła­tów, w ser­cu zna­lazł trzy ko­mo­ry, a w ma­ci­cy wy­od­ręb­nił wie­le seg­men­tów. Nie­któ­re ob­ser­wa­cje mo­gły być traf­ne w od­nie­sie­niu do psa, ale nie cia­ła męż­czy­zny lub ko­bie­ty. Jed­nak­że to wła­śnie Ana­tho­mia de Luz­zie­go, wzna­wia­na po­nad sześć­dzie­siąt razy, przez dwie­ście lat sta­no­wi­ła głów­ne źró­dło wie­dzy na te­mat tej „obrzy­dli­wej” ana­to­mii czło­wie­ka.

W 1521 roku Be­ren­ga­rio da Car­pi, pro­fe­sor ka­te­dry chi­rur­gii i ana­to­mii Uni­wer­sy­te­tu Bo­loń­skie­go, po­dob­no po prze­pro­wa­dze­niu sek­cji po­nad stu ciał, opu­bli­ko­wał Com­men­ta­ria cum am­plis­si­mis ad­di­tio­ni­bus su­per ana­to­mia Mun­di­ni cum te­xtu eius­dem in pri­sti­mum & ve­rum ni­to­rem re­dac­to, czy­li ko­men­tarz do Ana­tho­mii. To dzie­ło, o ob­ję­to­ści prze­kra­cza­ją­cej ty­siąc stron, po raz pierw­szy za­wie­ra­ło ilu­stra­cje ana­to­micz­ne – choć na­dal w for­mie bar­dzo uprosz­czo­nych sche­ma­tów. Istot­niej­sze było jed­nak to, że da Car­pi po raz pierw­szy w hi­sto­rii – od cza­sów śre­dnio­wie­cza i wcze­sne­go re­ne­san­su – po­pra­wił nie­któ­re z po­waż­niej­szych błę­dów Ga­le­na. Dzię­ki nie­mu ser­ce w po­wszech­nej świa­do­mo­ści prze­sta­ło się skła­dać z trzech ko­mór, a ma­ci­ca nie była już wie­lo­seg­men­to­wym na­rzą­dem, jak błęd­nie przed­sta­wia­no to przez czter­na­ście wie­ków. Już wkrót­ce mia­ła się na­ro­dzić nowa na­uka: ana­to­mia czło­wie­ka.

Wie­my, kie­dy i gdzie uro­dził się We­sa­liusz (w 1514 roku w Bruk­se­li), na ja­kich eu­ro­pej­skich uni­wer­sy­te­tach po­bie­rał na­uki (Leu­ven, Pa­ryż i Pa­dwa), a tak­że kie­dy i gdzie uzy­skał ty­tuł na­uko­wy (1573 rok na Uni­wer­sy­te­cie Pa­dew­skim). Wie­my na­wet, z kim i kie­dy się oże­nił (Anne van Ham­me w 1544 roku) i że miał tyl­ko jed­ną cór­kę (Anne). Wia­do­mo tak­że, że w 1546 roku zo­stał na­dwor­nym le­ka­rzem Ka­ro­la V Habs­bur­ga – ce­sa­rza rzym­sko-nie­miec­kie­go – i prze­by­wał na jego dwo­rze do ab­dy­ka­cji wład­cy, co na­stą­pi­ło w 1556 roku. Na­stęp­nie We­sa­liusz zo­stał me­dy­kiem Fi­li­pa II, kró­la Hisz­pa­nii, i słu­żył mu aż do swo­jej śmier­ci w 1564 roku w dro­dze po­wrot­nej z piel­grzym­ki do Je­ro­zo­li­my. Nie wia­do­mo do­kład­nie, dla­cze­go me­dyk w ogó­le pod­jął się tak nie­bez­piecz­nej po­dró­ży, ale naj­czę­ściej po­wta­rza­na wer­sja mówi, że była to for­ma po­ku­ty za po­waż­ny błąd w sztu­ce. Otóż po­dob­no po roz­po­czę­ciu przez nie­go sek­cji szlach­ci­ca oka­za­ło się, że jego ser­ce wciąż bije. In­kwi­zy­cja ska­za­ła We­sa­liu­sza na śmierć, ale Fi­lip II zmie­nił tę karę na piel­grzym­kę. Bez wzglę­du na praw­dzi­wą przy­czy­nę pew­ne jest chy­ba tyl­ko to, że le­karz nie udał się do Je­ro­zo­li­my z po­trze­by du­cha.

Wszyst­kie te nie­licz­ne fak­ty z ży­cia uczo­ne­go po­zo­sta­ły­by nie­zna­ne (i za­pew­no mało by nas ob­cho­dzi­ły), gdy­by w 1543 roku nie wy­dał dzie­ła, któ­re Wil­liam Osler, oj­ciec me­dy­cy­ny ame­ry­kań­skiej, opi­sał jako „naj­waż­niej­szą książ­kę w hi­sto­rii me­dy­cy­ny”. Za­nim jed­nak do­ko­na­my oce­ny tego re­wo­lu­cyj­ne­go i nie­zwy­kle ele­ganc­kie­go dzie­ła, przyj­rzyj­my się bli­żej jej ren­san­so­we­mu au­to­ro­wi. Je­ste­śmy w sta­nie wy­ro­bić so­bie ja­kiś po­gląd na jego cha­rak­ter i pro­wa­dzo­ne przez nie­go ży­cie, gdy za­po­zna­my się z tym, jak w wie­ku trzy­dzie­stu dwóch lat, pa­trząc wstecz na swój do­tych­cza­so­wy ży­wot, opi­sy­wał pew­ne mło­dzień­cze na­wy­ki, któ­rym kie­dyś od­da­wał się chęt­nie, ale z któ­ry­mi te­raz chciał już ze­rwać[2].

Obec­nie nie po­wi­nie­nem już chęt­nie spę­dzać dłu­gich go­dzin na Cmen­ta­rzu Nie­wi­nią­tek w Pa­ry­żu, do­ko­nu­jąc ogłę­dzin zna­le­zio­nych tam ko­ści, ani też cho­dzić po Mo­unt­faul­con w ich po­szu­ki­wa­niu – gdzie to pew­ne­go razu zo­sta­łem wraz z mo­imi to­wa­rzy­sza­mi na­ra­żo­ny na atak gro­ma­dy roz­wście­czo­nych psów. Ani też nie chcę już dłu­żej da­wać się za­my­kać w [Uni­wer­sy­te­cie] Leu­ven, by sa­mot­nie w środ­ku nocy móc skła­dać szkie­le­ty z ko­ści po­de­bra­nych spod szu­bie­ni­cy. Nie będę już dłu­żej pi­sał pe­ty­cji do sę­dziów z proś­bą o odło­że­nie eg­ze­ku­cji ska­zań­ca na czas od­po­wied­niej­szy dla prze­pro­wa­dza­nia prze­ze mnie sek­cji jego cia­ła, ani też nie będę do­ra­dzał moim stu­den­tom, by pod­pa­try­wa­li miej­sce czy­je­goś po­chów­ku, jak rów­nież zre­zy­gnu­ję z na­kła­nia­nia ich do no­to­wa­nia cho­rób wy­stę­pu­ją­cych u pa­cjen­tów ich na­uczy­cie­li, tak by mo­gli póź­niej pod­bie­rać ich cia­ła. Nie będę prze­trzy­my­wał w mo­jej sy­pial­ni przez kil­ka ty­go­dni ciał wy­ję­tych z gro­bów ani prze­ka­za­nych mi po pu­blicz­nych eg­ze­ku­cjach, ani też gnie­wał się na rzeź­bia­rzy i ma­la­rzy, któ­rzy czy­ni­li moje ży­cie bar­dziej nie­szczę­śli­wym niż cia­ła, któ­re otwie­ra­łem. Bę­dąc jed­nak zbyt mło­dym, by utrzy­my­wać się ze sztu­ki, i pra­gnąc się uczyć oraz roz­wi­jać na­sze ba­da­nia, ocho­czo po­dej­mo­wa­łem nie­gdyś wszyst­kie te dzia­ła­nia.

Ten hor­ren­dal­ny opis dzia­łań mło­de­go We­sa­liu­sza, pro­wa­dzo­nych naj­pierw gdy był stu­den­tem me­dy­cy­ny w Pa­ry­żu, a na­stęp­nie gdy pra­co­wał jako ana­tom w Pa­dwie, uka­zu­je go jako wręcz fa­na­ty­ka dą­żą­ce­go z de­ter­mi­na­cją, bez wzglę­du na kosz­ty, do po­zna­nia taj­ni­ków ludz­kie­go cia­ła. Wyj­mo­wał ko­ści z tru­pów i kon­ku­ro­wał ze zdzi­cza­ły­mi psa­mi, by zdo­być świe­żo po­cho­wa­ne szcząt­ki. Co moż­na po­wie­dzieć o czło­wie­ku, któ­ry za­chę­cał po­bie­ra­ją­cych u nie­go na­uki do re­je­stro­wa­nia cho­rych pa­cjen­tów swo­ich na­uczy­cie­li, by póź­niej móc ła­twiej wy­kra­dać cia­ła zmar­łych? Jaki czło­wiek może się kłaść do łóż­ka obok gni­ją­cych zwłok? I jak bar­dzo mu­siał być dro­bia­zgo­wy oraz wy­ma­ga­ją­cy w kon­tak­tach z rzeź­bia­rza­mi i ma­la­rza­mi, gdy zmu­szał ich do jak naj­wier­niej­sze­go przed­sta­wia­nia tka­nek lub or­ga­nów, któ­re oglą­dał na swo­im sto­le sek­cyj­nym! Z całą pew­no­ścią nie moż­na opi­sać We­sa­liu­sza jako peł­ne­go uro­ku lub współ­czu­cia. Był czło­wie­kiem zim­nym, zde­ter­mi­no­wa­nym i nie­zwy­kle am­bit­nym.

Cho­ciaż miał za­le­d­wie dzie­więt­na­ście lat, gdy w 1533 roku po­je­chał do Pa­ry­ża, by kon­ty­nu­ować stu­dia me­dycz­ne, to już wte­dy po­sta­no­wił zo­stać tak do­sko­na­łym chi­rur­giem i ana­to­mem, aby le­czyć Ka­ro­la V. Nie była to zwy­kła mrzon­ka, jako że za­rów­no jego dzia­dek, jak i oj­ciec (po­mi­mo swo­je­go nie­ślub­ne­go po­cho­dze­nia) tak­że słu­ży­li na dwo­rze.

Snu­jąc ta­kie pla­ny, ten mło­dy fla­mandz­ki stu­dent me­dy­cy­ny osią­gnął taką bie­głość w sztu­ce prze­pro­wa­dze­nia sek­cji zwie­rzat, że przy­cią­gnął tym uwa­gę dwóch naj­zna­mie­nit­szych wów­czas eu­ro­pej­skich ana­to­mów: Ja­co­ba Sy­lviu­sa i Joh­na Gu­in­te­ra, któ­rzy wy­kła­da­li na Uni­wer­sy­te­cie Pa­ry­skim. Sy­lvius na­uczył We­sa­liu­sza tech­nik sto­so­wa­nych pod­czas sek­cji psów, na­to­miast Gu­in­ter zro­bił z nie­go swo­je­go asy­sten­ta przy prze­pro­wa­dza­nych przez sie­bie sek­cjach ciał ludz­kich. To wła­śnie wte­dy We­sa­liusz od­wie­dzał pa­ry­skie cmen­ta­rze i wy­grze­by­wał ko­ści.

W 1536 roku We­sa­liusz, jako Fla­mand­czyk oraz lo­jal­ny pod­da­ny Ka­ro­la V, mu­siał opu­ścić Pa­ryż ze wzglę­du na moż­li­wość za­ata­ko­wa­nia tego mia­sta przez Świę­te­go Ce­sa­rza Rzym­skie­go. Po po­wro­cie do Bruk­se­li kon­ty­nu­ował na­ukę na Uni­wer­sy­te­cie Leu­ven, gdzie po kry­jo­mu da­lej ba­dał zwło­ki. W 1539 roku prze­niósł się na Uni­wer­sy­tet Pa­dew­ski, gdzie po kil­ku mie­sią­cach otrzy­mał ty­tuł dok­to­ra me­dy­cy­ny. Był już tak bie­gły w sztu­ce prze­pro­wa­dza­nia sek­cji zwłok czło­wie­ka, że kil­ka ty­go­dni póź­niej, w wie­ku za­le­d­wie dwu­dzie­stu trzech lat, za­czął kie­ro­wać ka­te­drą chi­rur­gii i ana­to­mii. Na­dal pro­wa­dził sek­cje zwłok, za­rów­no zwie­rząt, jak i ciał uśmier­co­nych prze­stęp­ców, a tak­że – choć już po kry­jo­mu – ciał skra­dzio­nych z cmen­ta­rzy.

Po­dob­nie jak przez wie­le wie­ków przed nim czy­ni­li to po­prze­dza­ją­cy go ana­to­mo­wie, przez kil­ka pierw­szych lat We­sa­liusz opi­sy­wał cia­ło ludz­kie zgod­nie z po­glą­da­mi Ga­le­na, za­miast uwie­rzyć w to, co miał przed ocza­mi. Jed­nak­że w 1538 roku opu­bli­ko­wał Ta­bu­lae ana­to­mi­cae sex[3], w któ­rym to dzie­le ośmie­lił się wska­zać kil­ka błę­dów po­peł­nio­nych przez Ga­le­na. Cho­dzi­ło o sto­sun­ko­wo drob­ne nie­ści­sło­ści, jed­nak ża­den inny ana­tom od czter­na­stu wie­ków nie ośmie­lił się ich wy­tknąć. Jesz­cze bar­dziej za­dzi­wia­ją­cy był fakt, że We­sa­liusz jako pierw­szy – mimo że dzie­ła me­dycz­ne za­czę­to pu­bli­ko­wać na pięć wie­ków przed nim – za­mie­ścił sześć ilu­stra­cji, któ­re nie były pro­sty­mi sche­ma­ta­mi, lecz za­chwy­ca­ły swo­im ar­ty­zmem – re­ali­stycz­nym przed­sta­wie­niem ko­ści i mię­śni czło­wie­ka[4].

Wie­my na pew­no, że trzy ostat­nie ry­sun­ki za­miesz­czo­ne w Ta­bu­lae wy­ko­nał uczeń Ty­cja­na, Jan van Cal­car (wł. Gio­van­ni da Cal­car). Tak na­praw­dę to wła­śnie ten ma­larz za­pła­cił za wy­da­nie książ­ki i to do nie­go mia­ły tra­fić wszyst­kie zy­ski z jej sprze­da­ży. Za­pew­ne ni­g­dy się nie do­wie­my, ja­kie były po­wo­dy tak nie­zwy­kłej umo­wy. I ni­g­dy też nie dane nam bę­dzie bli­żej po­znać Jana van Cal­ca­ra.

We­sa­liusz, jesz­cze przed wy­da­niem Ta­bu­lae, wy­róż­niał się spo­śród swo­ich po­przed­ni­ków i współ­cze­snych mu ba­da­czy sia­da­ją­cych zwy­kle na krze­śle wy­so­ko nad cia­łem, któ­re­go sek­cję prze­pro­wa­dzał tak na­praw­dę bie­gły w po­słu­gi­wa­niu się brzy­twą fry­zjer. Na­uczy­cie­le czy­ta­li swo­im stu­den­tom pod­ręcz­nik Ga­le­na i w isto­cie nie zwra­ca­li naj­mniej­szej uwa­gi na tkan­ki ani or­ga­ny wyj­mo­wa­ne przez fry­zje­ra. We­sa­liusz prze­pro­wa­dzał sek­cje sa­mo­dziel­nie, bru­dząc so­bie ręce i ubra­nia krwią z nie­jed­no­krot­nie za­ka­żo­nych i roz­kła­da­ją­cych się już szcząt­ków. Wy­ni­ka­ło to z jego prze­ko­na­nia, że aby na­praw­dę po­znać ludz­kie cia­ło, na­le­ży je zba­dać oso­bi­ście. Nie­ustan­nie przy­po­mi­nał o tej za­sa­dzie swo­im stu­den­tom oraz ko­le­gom po fa­chu, któ­rzy tak­że przy­cho­dzi­li na prze­pro­wa­dza­ne przez nie­go pu­blicz­ne po­ka­zy.

Jed­nak w XVI wie­ku, kie­dy to nie­ustan­nie grze­bał w zwło­kach go­ły­mi rę­ka­mi – bru­dząc so­bie nie tyl­ko ręce, ale i twarz – oku­la­ry ochron­ne ani środ­ki an­ty­sep­tycz­ne oczy­wi­ście jesz­cze nie ist­nia­ły. Co gor­sza, lu­dzie nie mie­li po­ję­cia o ist­nie­niu bak­te­rii, wi­ru­sów ani roz­no­szo­nych przez nie śmier­tel­nych cho­ro­bach. Nie po­win­no więc dzi­wić, że za­rów­no We­sa­liusz, jak i trój­ka jego naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nych uczniów (Co­lum­bus, Eu­sta­chius i Fal­lo­pius) – rów­nie ocho­czo za­głę­bia­ją­cych swe dło­nie w za­ka­żo­nych tkan­kach – zmar­li przed skoń­cze­niem 55 lat. Dla po­rów­na­nia, czte­rej wiel­cy ar­ty­ści tam­tych cza­sów, miesz­ka­ją­cy na­wet w tych sa­mych mia­stach (Mi­chał Anioł, Le­onar­do da Vin­ci, Ty­cjan i Cel­li­ni) mie­li po­nad 65 lat, a dwóch z nich (Mi­chał Anioł i Ty­cjan) do­ży­ło na­wet 85 uro­dzin. Ewi­dent­nie pro­wa­dze­nie sek­cji zwłok było znacz­nie bar­dziej ry­zy­kow­ne niż ich ma­lo­wa­nie lub rzeź­bie­nie.

Ko­lej­ne pra­ce po Ta­bu­lae, aż do 1543 roku, nie mia­ły już ta­kie­go zna­cze­nia. We­sa­liusz na­dal ba­dał cia­ła i uczył stu­den­tów me­dy­cy­ny w Pa­dwie, a przez krót­ki czas tak­że w Bo­lo­nii. Po­mi­mo swo­je­go nie­zwy­kle mło­de­go wie­ku – miał 29 lat, gdy uka­za­ła się jego Fa­bri­ca[5] – był nie­zwy­kle sza­no­wa­ny we Wło­szech, Pa­ry­żu i Bruk­se­li jako ana­tom o nie­zwy­kłej spraw­no­ści w prze­pro­wa­dza­niu sek­cji zwłok ludz­kich.

W 1544 roku, rok po wy­da­niu Fa­bri­ca, opu­ścił Uni­wer­sy­tet Pa­dew­ski i wstą­pił na służ­bę na dwo­rze Ka­ro­la V, sta­jąc się jed­nym z le­ka­rzy Świę­te­go Ce­sa­rza Rzym­skie­go. Nie­któ­rych hi­sto­ry­ków ta na­gła de­cy­zja o za­koń­cze­niu ka­rie­ry aka­de­mic­kiej zszo­ko­wa­ła i zdzi­wi­ła. Jed­nak­że służ­ba na ce­sar­skim dwo­rze, jak już wspo­mi­na­li­śmy, była naj­waż­niej­szym ce­lem am­bit­ne­go i nad­zwy­czaj prag­ma­tycz­ne­go We­sa­liu­sza. Nikt ni­g­dy nie wspo­mi­nał o nad­mier­nej lo­jal­no­ści ana­to­ma wo­bec ja­kie­go­kol­wiek uni­wer­sy­te­tu lub wy­dzia­łu me­dycz­ne­go. Cze­goś ta­kie­go nie moż­na było przy­pi­sać czło­wie­ko­wi, któ­ry w środ­ku nocy ry­wa­li­zo­wał na cmen­ta­rzach z gru­pa­mi wy­głod­nia­łych psów o cia­ła świe­żo po­cho­wa­nych lu­dzi, czło­wie­ko­wi, któ­ry ze sto­ic­kim spo­ko­jem prze­pro­wa­dzał wi­wi­sek­cję zwie­rząt po­mi­mo wy­da­wa­nych przez nie roz­dzie­ra­ją­cych pi­sków i od­gło­sów świad­czą­cych o bólu.

Wspo­mi­na­li­śmy już tak­że, że w 1544 roku We­sa­liusz po­ślu­bił Anne van Ham­me z Bruk­se­li, któ­ra na­stęp­ne­go roku po­wi­ła mu cór­kę, rów­nież imie­niem Anne. O obu tych ko­bie­tach nie wie­my nie­mal nic, może oprócz fak­tu, że obie wy­szły za mąż w rok po jego śmier­ci. Nie­któ­rzy po­dej­rze­wa­ją, że jego re­la­cje z nimi nie na­le­ża­ły do naj­cie­plej­szych.

Po zre­ali­zo­wa­niu swo­je­go am­bit­ne­go pla­nu ży­cio­we­go do­sta­nia się na służ­bę dwor­ską We­sa­liusz cał­ko­wi­cie za­rzu­cił pro­wa­dze­nie ba­dań na­uko­wych. W ca­łej Eu­ro­pie ce­nio­no go jako do­sko­na­łe­go me­dy­ka. W 1559 roku, kie­dy Hen­ryk II Wa­le­zjusz zo­stał po­waż­nie ran­ny pod­czas tur­nie­ju ry­cer­skie­go, We­sa­liu­sza we­zwa­no z Bruk­se­li do Pa­ry­ża, by ra­to­wał ży­cie kró­la Fran­cji. Hen­ryk II (dziś pa­mię­ta­ny chy­ba głów­nie z po­wo­du nie­prze­cięt­nej uro­dy swo­jej fa­wo­ry­ty, Dia­ny de Po­itiers, a tak­że od­wa­gi i prze­bie­gło­ści swo­jej żony, Ka­ta­rzy­ny Me­dy­cej­skiej) do­znał ob­ra­żeń gło­wy, gdy lan­ca jego prze­ciw­ni­ka tra­fi­ła w na­pier­śnik i uła­ma­ła się, a odłam­ki wbi­ły się kró­lo­wi głę­bo­ko w oko. Le­ka­rze Hen­ry­ka, jesz­cze przed przy­jaz­dem We­sa­liu­sza, wbi­li lan­cę w gło­wy czte­rech ścię­tych po­przed­nie­go dnia prze­stęp­ców. Na­stęp­nie le­ka­rze prze­pro­wa­dzi­li ich sek­cje, pró­bu­jąc oce­nić, czy odłam­ki mo­gły dojść do mó­zgu. Nie­ste­ty, ten wy­myśl­ny „eks­pe­ry­ment” na nic się nie zdał.

We­sa­liusz po zba­da­niu kró­la oświad­czył, że rana jest śmier­tel­na. Po­mi­mo licz­nych upusz­czeń krwi i le­wa­tyw lewa stro­na cia­ła Hen­ry­ka II po­zo­sta­wa­ła cał­ko­wi­cie spa­ra­li­żo­wa­na, pra­wą na­to­miast wstrzą­sa­ły kon­wul­sje. Król zmarł dzie­sięć dni póź­niej. We­sa­liusz brał udział w au­top­sji, któ­ra wy­ka­za­ła po­waż­ne uszko­dze­nie mó­zgu i krwo­tok pod­twar­dów­ko­wy w pra­wej pół­ku­li.

O wie­rze w umie­jęt­no­ści We­sa­liu­sza świad­czy tak­że i to, że Fi­lip II wy­słał go, by nad­zo­ro­wał ze­spół pię­ciu in­nych me­dy­ków, któ­rzy opie­ko­wa­li się Don Car­lo­sem, księ­ciem Hisz­pa­nii, gdy ten po­waż­nie za­cho­ro­wał w 1562 roku.

Don Car­los, ni­ski, okrut­ny i upar­ty, spra­wiał pro­ble­my swo­je­mu ojcu, Fi­li­po­wi II Habs­bur­go­wi, już od na­ro­dzin. Don Car­los, któ­ry przy­szedł na świat z zę­ba­mi, ssał pier­si ma­mek tak gwał­tow­nie, że ich sut­ki krwa­wi­ły i wda­wa­ły się w nie in­fek­cje. W wie­ku 12 lat wy­ka­zy­wał się umi­ło­wa­niem do dwóch rze­czy: przy­pie­ka­nia ży­wych zwie­rząt na ogniu i uga­nia­nia się za ład­ny­mi dziew­czy­na­mi. I to wła­śnie ta dru­ga ob­se­sja sta­ła się przy­czy­ną ura­zu, ja­kie­go do­znał już jako osiem­na­sto­la­tek. Był wcze­sny kwie­cień, gdy ksią­żę do­strzegł spa­ce­ru­ją­cą po ogro­dzie cór­kę do­zor­cy, w któ­rej się za­du­rzył. Zbie­ga­jąc ze scho­dów, po­tknął się i wy­ko­nał pe­łen prze­wrót w po­wie­trzu. Gło­wą ude­rzył w gał­kę drzwi, któ­re znaj­do­wa­ły się u pod­nó­ża scho­dów. Cho­ciaż szyb­ko od­zy­skał przy­tom­ność, trzech opie­ku­ją­cych się nim le­ka­rzy wy­kry­ło nie­wiel­kie stłu­cze­nie z tyłu szyi. Ranę sta­ran­nie opa­trzo­no, a naj­pierw ob­la­no róż­ny­mi cie­cza­mi i na­sma­ro­wa­no ma­ścia­mi. Jak to było wów­czas w zwy­cza­ju, księ­cia pod­da­no za­rów­no upusz­cza­niu krwi, jak i le­wa­ty­wie.

Za­pew­ne z po­wo­du nie­ste­ryl­ne­go opa­trun­ku rana za­czę­ła się ją­trzyć, a ksią­żę go­rącz­ko­wał. Za­nie­po­ko­jo­ny Fi­lip II wy­słał dwóch wła­snych kró­lew­skich le­ka­rzy, by do­łą­czy­li do trój­ki me­dy­ków zaj­mu­ją­cych się już sy­nem. Ale gdy stan Don Car­lo­sa da­lej się po­gar­szał, po­słał po We­sa­liu­sza.

Sze­ściu le­ka­rzy prze­pro­wa­dzi­ło w su­mie pięć­dzie­siąt kon­sul­ta­cji, z któ­rych w dzie­się­ciu wziął udział sam król. Cier­pli­wie słu­chał – za każ­dym ra­zem od dwóch do czte­rech go­dzin – le­ka­rzy, któ­rzy ko­lej­no dzie­li­li się swo­imi opi­nia­mi na te­mat dal­sze­go prze­bie­gu le­cze­nia. Po­mi­mo tego stan Don Car­lo­sa sta­le się po­gar­szał, a kwie­cień prze­szedł w maj.

Po­dej­mo­wa­no róż­ne pró­by: w To­le­do trzy ty­sią­ce Hisz­pa­nów ob­na­żo­nych do pasa prze­szło w pro­ce­sji, bi­czu­jąc się na­wza­jem w na­dziei, że po­zwo­li to księ­ciu oca­lić ży­cie. Z ko­lei miesz­kań­cy Al­ka­li (gdzie le­żał umie­ra­ją­cy kró­lew­ski syn) przy­nie­śli w pro­ce­sji zmu­mi­fi­ko­wa­ne zwło­ki bra­ta Die­go, fran­cisz­ka­ni­na, któ­ry zmarł kil­ka wie­ków wcze­śniej i po­ło­ży­li je obok nie­przy­tom­ne­go księ­cia.

Nie wy­da­rzył się ża­den na­gły cud me­dycz­ny, ale ksią­żę po­wo­li zdro­wiał – ode­szły go­rącz­ka i de­li­rium. Jego za­in­fe­ko­wa­na twarz, któ­ra pod­czas cho­ro­by zo­sta­ła znie­kształ­co­na krwo­to­kiem i zbie­ra­ją­cą się ropą, dzień po dniu i ty­dzień po ty­go­dniu po­wra­ca­ła do pier­wot­ne­go wy­glą­du. Trzy mie­sią­ce po nie­szczę­śli­wym wy­pad­ku był już na tyle sil­ny, by obej­rzeć cor­ri­dę.

Fi­lip II uwa­żał, że to zmu­mi­fi­ko­wa­ne zwło­ki bra­ta Die­go ule­czy­ły jego syna. Do­pil­no­wał więc, by mnich zo­stał uzna­ny świę­tym, co sta­ło się w 1568 roku. Trud­no nam dziś stwier­dzić, czy król miał ra­cję i to zmu­mi­fi­ko­wa­ne zwło­ki wy­le­czy­ły osta­tecz­nie Don Car­lo­sa. Je­ste­śmy na­to­miast stu­pro­cen­to­wo pew­ni, że wszel­kie kom­pli­ka­cje zwią­za­ne z jego sta­nem zdro­wia były po­cho­dze­nia ja­tro­gen­ne­go – co ozna­cza, że wy­wo­ła­li je sami le­ka­rze.

Te dwie kon­sul­ta­cje me­dycz­ne są je­dy­ny­mi uwiecz­nio­ny­mi w an­na­łach przy­kła­da­mi pra­cy We­sa­liu­sza z ca­łe­go dwu­dzie­sto­let­nie­go okre­su jego służ­by na dwo­rze. W tym cza­sie na­pi­sał jesz­cze Epi­sto­la ra­tio­nem mo­du­mque pro­pi­nan­di ra­di­ces Chy­nae de­doc­ti (List o kol­co­ro­ślu), wy­da­ny przez jego młod­sze­go bra­ta w 1564 roku; po­now­nie wy­dał Fa­bri­ca (w 1555 roku) oraz w 1561 roku ko­men­ta­rze (Exa­men) do­ty­czą­ce „ana­to­micz­nych ob­ser­wa­cji” swo­je­go by­łe­go ucznia, Fal­lo­piu­sa. Żad­na z tych pu­bli­ka­cji nie za­wie­ra­ła wy­ni­ków ja­kich­kol­wiek no­wych ba­dań. Znów mu­si­my się więc za­sta­no­wić, dla­cze­go ten mło­dy czło­wiek, po wy­da­niu Fa­bri­ca, któ­ra dała po­czą­tek no­wo­żyt­nej me­dy­cy­nie, w wie­ku 29 lat za­rzu­cił wszel­kie ba­da­nia na­uko­we i me­dycz­ne.

W 1546 roku, trzy lata po wy­da­niu dzie­ła swo­je­go ży­cia, na­pi­sał, że ta książ­ka wy­wo­ła­ła tyle nie­uza­sad­nio­nej kry­ty­ki „nę­ka­ją­cej jego ser­ce”, że uciekł na ce­sar­ski dwór za­do­wo­lo­ny, iż może żyć tam „z dala od słod­kie­go wy­po­czyn­ku ba­dań…”. Jak da­lej pi­sał: „A więc nie roz­wa­żam opu­bli­ko­wa­nia ni­cze­go no­we­go, na­wet gdy­bym bar­dzo tego pra­gnął lub też skła­nia­ła mnie ku temu moja wła­sna próż­ność”[6].

We­sa­liusz od sa­me­go po­cząt­ku swo­jej ka­rie­ry miał na­dzie­ję, że zo­sta­nie jed­nym z le­ka­rzy dwor­skich i czy­nił wszyst­ko, aby tak się sta­ło. Ten mło­dy czło­wiek już w 1537 roku, gdy miał je­dy­nie 23 lata, za­pla­no­wał so­bie, że na­pi­sze i wyda dzie­ło, któ­re nie tyl­ko bę­dzie re­wo­lu­cyj­ne w tre­ści, ale tak­że ele­ganc­kie i nie­zwy­kle gu­stow­ne pod wzglę­dem ty­po­gra­ficz­nym, pa­pie­ru, ilu­stra­cji, roz­mia­ru i opra­wy. Ce­sarz, cho­ciaż nie znał się na me­dy­cy­nie, miał zro­zu­mieć, że książ­ka ta, za­de­dy­ko­wa­na mu i oso­bi­ście wrę­czo­na przez We­sa­liu­sza, jest, i na za­wsze po­zo­sta­nie, naj­bar­dziej nie­zwy­kłym dzie­łem me­dycz­nym.

Jak We­sa­liusz sam przy­zna­wał, nie­zwią­za­ny mał­żeń­stwem, dzieć­mi ani ja­ki­mi­kol­wiek obo­wiąz­ka­mi do­mo­wy­mi, po­świę­cił oko­ło pię­ciu lat swo­je­go ży­cia na roz­ci­na­nie dzie­siąt­ków ciał lu­dzi i zwie­rząt, aby zdo­być en­cy­klo­pe­dycz­ną wie­dzę, któ­rej po­trze­bo­wał do na­pi­sa­nia swo­jej książ­ki. Mu­siał tak­że zna­leźć ar­ty­stów, któ­rzy zgo­dzą się po­świę­cić wie­le go­dzin na przy­go­to­wa­nie szki­ców or­ga­nów i tka­nek. Fa­bri­ca mia­ła być bo­wiem pierw­szą ilu­stro­wa­ną księ­gą me­dycz­ną w hi­sto­rii – w su­mie znaj­dzie­my ich tam po­nad dwie­ście.

We­sa­liusz od­wa­żył się na­wet wy­słać swój ma­nu­skrypt na dru­gą stro­nę Alp, do Ba­zy­lei. Wie­dział, że miesz­ka­ją­cy tam John Opo­ri­nus, zna­ny pro­fe­sor oraz, co istot­niej­sze, do­sko­na­ły dru­karz, za­pew­ni jego dzie­łu naj­lep­szy pa­pier i naj­wyż­szą ja­kość dru­ku. Tyl­ko on był w sta­nie prze­nieść na pa­pier z na­le­ży­tą tro­ską i pre­cy­zją jego cen­ne drze­wo­ry­ty. We­sa­liu­szo­wi nie wy­star­czy­ło prze­sła­nie szcze­gó­ło­wych in­struk­cji – sam się udał do Ba­zy­lei, gdzie po­zo­sta­wał przez cały czas dru­ku swe­go dzie­ła.

Póź­nym la­tem 1543 roku We­sa­liusz za­pre­zen­to­wał efekt swo­jej pra­cy Ka­ro­lo­wi V. To było praw­dzi­we ar­cy­dzie­ło: wo­lu­min wy­so­ki na 42 cen­ty­me­try, sze­ro­ki na 28 cen­ty­me­trów, w okład­ce po­kry­tej je­dwa­biem w kró­lew­skiej pur­pu­rze, z pierw­szą i ostat­nią kar­tą z pa­pie­ru we­li­no­we­go, a tak­że sied­miu­set stro­na­mi z naj­pięk­niej­szą ty­po­gra­fią, jaką kie­dy­kol­wiek za­sto­so­wa­no w książ­ce o te­ma­ty­ce me­dycz­nej. Szcze­gól­ną uwa­gę w eg­zem­pla­rzu oka­zo­wym, tym po­da­ro­wa­nym kró­lo­wi, przy­ku­wa­ły ręcz­nie ko­lo­ro­wa­ne ilu­stra­cje. (W po­zo­sta­łych – oko­ło stu – eg­zem­pla­rzach, ilu­stra­cje były czar­no-bia­łe). Król Hisz­pa­nii mu­siał być pod ogrom­nym wra­że­niem. Nic więc dziw­ne­go, że kil­ka mie­się­cy póź­niej, po­mi­mo że za­zdro­śni dwor­scy me­dy­cy kry­ty­ko­wa­li dzie­ło, We­sa­liusz zo­stał przy­ję­ty do służ­by. Jego ma­rze­nie speł­ni­ło się.

Czas więc chy­ba przyj­rzeć się z bli­ska dzie­łu, któ­re uczy­ni­ło go nie­śmier­tel­nym: De hu­ma­ni cor­po­ris fa­bri­ca, li­bri sep­tem (Bu­do­wa ludz­kie­go cia­ła w sied­miu to­mach), zwy­kle okre­śla­ne­mu po pro­stu jako Fa­bri­ca.

Cho­ciaż wie­lu uczo­nych me­dy­ków może wzdra­gać się przed stwier­dze­niem, że dzie­ło po­świę­co­ne ana­to­mii czło­wie­ka w sied­miu to­mach (jak de­kla­ru­je jego ła­ciń­ski ty­tuł) rze­czy­wi­ście przed­sta­wia naj­waż­niej­sze od­kry­cie no­wo­żyt­nej me­dy­cy­ny, to jed­nak z całą pew­no­ścią zgo­dzą się z Wil­lia­mem Osle­rem, że Fa­bri­ca jest naj­wspa­nial­szą książ­kę me­dycz­ną, jaka się do­tych­czas uka­za­ła.

Przy­zna­li­śmy już, że ce­lem We­sa­liu­sza było za­de­dy­ko­wa­nie i przed­sta­wie­nie Ka­ro­lo­wi V dzie­ła, któ­re wpra­wi go w po­dziw swo­ją wspa­nia­ło­ścią i ele­gan­cją. Jed­nak­że od­dzia­ły­wa­nie Fa­bri­ca oka­za­ło się o wie­le więk­sze niż tyl­ko za­dzi­wie­nie wład­cy, któ­ry prze­cież nie mógł w peł­ni zro­zu­mieć ani do­ce­nić tre­ści. Wy­da­nie tej książ­ki wy­trą­ci­ło me­dy­cy­nę z głę­bo­kie­go i bar­dzo dłu­gie­go, bo trwa­ją­ce­go czter­na­ście wie­ków, snu. Pierw­szą re­ak­cją me­dy­ków było oczy­wi­ście zdu­mie­nie. Żad­na wcze­śniej­sza księ­ga me­dycz­na nie za­wie­ra­ła ilu­stra­cji tak pięk­nych pod wzglę­dem ar­ty­stycz­nym i tak pre­cy­zyj­nych pod wzglę­dem ana­to­micz­nym, i żad­na księ­ga me­dycz­na (za­rów­no wcze­śniej, jak i póź­niej) nie mo­gła się po­szczy­cić tak ele­ganc­ką ty­po­gra­fią.

Więk­szość le­ka­rzy – ko­le­gów We­sa­liu­sza po fa­chu – po­cząt­ko­wo za­chwy­ca­ła się prze­py­chem i gu­stow­no­ścią księ­gi. Jed­nak wkrót­ce treść sied­mio­to­mo­wej Fa­bri­ca za­szo­ko­wa­ła wie­lu, nie­któ­rych zaś do­pro­wa­dzi­ła do praw­dzi­wej wście­kło­ści. Ja­cob Sy­lvius (wł. Ja­cqu­es Du­bo­is), były na­uczy­ciel ana­to­mii We­sa­liu­sza i je­den z naj­zna­mie­nit­szych ana­to­mów ów­cze­snej Eu­ro­py, do­stał ata­ku zło­ści i w li­ście otwar­tym do kró­la pi­sał: „Bła­gam Jego Kró­lew­ską Mość, by uka­ra­ła tak, jak na to za­słu­gu­je, tego po­two­ra zro­dzo­ne­go i wy­cho­wa­ne­go na wła­snym ło­nie, ten naj­gor­szy przy­kład nie­wie­dzy, nie­wdzięcz­no­ści, aro­gan­cji i bra­ku sza­cun­ku, by po­wstrzy­mać go tak, by nie mógł za­truć resz­ty Eu­ro­py swo­im za­raź­li­wym od­de­chem”.

Gniew Sy­lviu­sa wy­wo­ła­ło to, iż We­sa­liusz ośmie­lił się wska­zać po­peł­nio­ne przez Ga­le­na błę­dy w opi­sie ana­to­mii czło­wie­ka, wy­ni­ka­ją­ce z tego, że ten rzym­ski le­karz kro­ił i opi­sy­wał tkan­ki oraz or­ga­ny małp i psów, a nie lu­dzi.

Skąd bra­ły się te emo­cje, sko­ro sek­cje zwłok ludz­kich prze­pro­wa­dzo­ne pod ko­niec śre­dnio­wie­cza wy­raź­nie do­wio­dły ab­sur­dal­no­ści nie­któ­rych z ob­ser­wa­cji Ga­le­na, co pod­wa­ży­ło jego twier­dze­nia, że to wą­tro­ba jest źró­dłem krwi, ma­ci­ca jest or­ga­nem wie­lo­ko­mo­ro­wym, a przy­sad­ka mó­zgo­wa ucho­dzi wprost do nosa? Wie­my już, że tych sek­cji nie prze­pro­wa­dzał ża­den pro­fe­sor me­dy­cy­ny. Brud­ną ro­bo­tę od­wa­la­li fry­zje­rzy, pod­czas gdy ucze­ni w tym cza­sie od­czy­ty­wa­li tek­sty Ga­le­na. Ten wie­lo­wie­ko­wy spo­sób pro­wa­dze­nia wy­kła­dów umarł w cią­gu de­ka­dy od wy­da­nia Fa­bri­ca, któ­rej spo­rą część po­świę­co­no prak­tycz­nym in­struk­cjom prze­pro­wa­dza­nia sek­cji zwłok.

Fa­bri­ca zwró­ci­ła uwa­gę tak­że na inny fakt, któ­ry do tej pory prze­oczo­no: We­sa­liusz twier­dził, że ko­ści peł­nią waż­niej­sze funk­cje, niż do­tych­czas są­dzo­no. Nie tyl­ko sta­no­wią rusz­to­wa­nie or­ga­ni­zmu i za­pew­nia­ją mu mo­bil­ność, ale tak­że chro­nią na­sze de­li­kat­ne or­ga­ny we­wnętrz­ne (włącz­nie z mó­zgiem) przed ura­za­mi. We­sa­liusz pod­kre­ślał, że gdy­by nie ko­ści, czło­wiek był­by tyl­ko nie­ru­cha­wą struk­tu­ral­ną kupą tka­nek.

Wy­star­czy przej­rzeć Fa­bri­ca, żeby zro­zu­mieć, iż ko­ści czło­wie­ka wręcz fa­scy­no­wa­ły We­sa­liu­sza. W pierw­szym z sied­miu to­mów po­świę­cił im 168 stron. Pierw­szą księ­gę otwie­ra praw­dzi­wy wy­czyn sztu­ki ilu­stra­tor­skiej w po­sta­ci pię­ciu cza­szek przed­sta­wio­nych z róż­nych per­spek­tyw. Na­stęp­nie We­sa­liusz opi­su­je i przed­sta­wia, na rów­nie pięk­nych drze­wo­ry­tach, po­zo­sta­łe ko­ści ludz­kie­go cia­ła. W nie­zwy­kłym tour de for­ce za­my­ka pierw­szą księ­gę ca­ło­stro­ni­co­wy­mi szki­ca­mi ca­łych szkie­le­tów. Je­den z nich wisi na szu­bie­ni­cy, dru­gi po­ru­sza się za po­mo­cą kuli, a trze­ci opie­ra się łok­ciem o ka­te­drę, zda­jąc się kon­tem­plo­wać wnę­trze ludz­kiej czasz­ki. Szkie­le­ty te, póź­niej wie­lo­krot­nie ko­pio­wa­ne przez in­nych au­to­rów, są czymś wię­cej niż przed­sta­wie­nia­mi szcze­gó­łów ana­to­mii czło­wie­ka – to po pro­stu wspa­nia­łe dzie­ła sztu­ki. Je­śli Jan van Cal­car rze­czy­wi­ście miał ja­kiś wkład w po­wsta­nie Fa­bri­ca, to te szkie­le­ty w ale­go­rycz­nych po­zach mu­sia­ły wyjść spod jego ręki. Pod wzglę­dem ar­ty­stycz­nym są po­dob­ne do szki­ców z wcze­śniej­szej pu­bli­ka­cji We­sa­liu­sza, Ta­bu­lae ana­to­mi­cae, do któ­rej ilu­stra­cje przy­go­to­wał wła­śnie Jan van Cal­car.

Dru­gą księ­gę swo­je­go dzie­ła We­sa­liusz po­świę­cił opi­so­wi mię­śni. Na trzy­na­stu ilu­stra­cjach wi­dzi­my mu­sku­lar­nych męż­czyzn i stop­nio­wo oglą­da­my ko­lej­ne par­tie mię­śni – naj­pierw te ze­wnętrz­ne, a póź­niej ko­lej­no po­ło­żo­ne co­raz głę­biej. Au­to­rem tych drze­wo­ry­tów rów­nież naj­praw­do­po­dob­niej był Jan van Cal­car. Po­dob­nie jak wi­ze­run­ki szkie­le­tów, tak­że i te ilu­stra­cje umięś­nio­nych męż­czyzn są praw­dzi­wy­mi dzie­ła­mi sztu­ki.

Gdy We­sa­liusz skar­żył się na rzeź­bia­rzy i ma­la­rzy, pi­sząc: „czy­ni­li moje ży­cie bar­dziej nie­szczę­śli­wym niż cia­ła, któ­re otwie­ra­łem”, za­pew­ne miał na my­śli ar­ty­stów in­nych niż Jan van Cal­car, któ­re­go chy­ba nie zdo­łał prze­ko­nać do zi­lu­stro­wa­nia ca­łe­go swo­je­go dzie­ła, jako że od tomu trze­cie­go ja­kość drze­wo­ry­tów jest wy­raź­nie co­raz gor­sza. Przed­sta­wie­nia żył i ar­te­rii w to­mie trze­cim, ukła­du ner­wo­we­go w to­mie czwar­tym, or­ga­nów brzusz­nych w to­mie pią­tym, ser­ca i płuc w to­mie szó­stym, a tak­że mó­zgu w to­mie siód­mym, są wy­raź­nie gor­sze – bar­dziej sche­ma­tycz­ne, mniej „ludz­kie” i po­zba­wio­ne ar­ty­zmu.

Opi­su­jąc or­ga­ny trzew­ne (wą­tro­bę, ner­ki czy ma­ci­cę), We­sa­liusz czę­sto przed­sta­wiał or­ga­ny psa lub świ­ni, a nie czło­wie­ka. Prze­oczył tak­że obec­ność trzust­ki, jaj­ni­ków i gru­czo­łu nad­ner­czo­we­go. To jesz­cze moż­na zro­zu­mieć, gdyż są to or­ga­ny trud­ne do wy­kry­cia, szcze­gól­nie w przy­pad­ku roz­kła­da­ją­cych się już ciał. Jed­nak­że We­sa­liusz mógł się nie­co bar­dziej po­sta­rać w przy­pad­ku ana­li­zy ma­ci­cy. Ow­szem, zna­le­zie­nie ciał ko­biet do sek­cji nie było spra­wą ła­twą, ale wie­my, że miał moż­li­wość zba­da­nia or­ga­nów płcio­wych przy­naj­mniej dwóch ko­biet. Z ja­kie­goś po­wo­du był tak skon­cen­tro­wa­ny na bło­nie dzie­wi­czej chro­nią­cej wej­ście do po­chwy, że cał­ko­wi­cie prze­oczył uj­ścia ja­jo­wo­dów na prze­ciw­le­głym koń­cu. Przed­sta­wie­nie ma­ci­cy z roz­wi­ja­ją­cym się w niej pło­dem jest po­wro­tem do śre­dnio­wiecz­ne­go pry­mi­ty­wi­zmu.

We­sa­liusz do­sko­na­le po­ra­dził so­bie z prze­śle­dze­niem dro­gi głów­nych ar­te­rii i żył. Jed­nak jego opi­sy ser­ca oraz płuc nie były wca­le lep­sze od ob­ser­wa­cji Ga­le­na. Tak bar­dzo po­chło­nę­ło go nada­wa­nie grec­kich, ła­ciń­skich lub he­braj­skich nazw po­szcze­gól­nym mię­śniom i tkan­kom, że nie po­my­ślał o tym, aby upa­mięt­nić swo­je wła­sne imię w na­zwie któ­re­goś z nich.

Opi­sy ko­lej­nych na­rzą­dów w to­mach trzy – sześć We­sa­liusz wy­da­je się spo­rzą­dzać z mniej­szym en­tu­zja­zmem, ale jego wcze­śniej­szy za­pał, ten, któ­ry to­wa­rzy­szył mu przy ba­da­niu ko­ści i mię­śni w dwóch pierw­szych to­mach, po­wra­ca w ostat­nim to­mie po­świę­co­nym mó­zgo­wi. Rów­nież ilu­stra­cje są na wyż­szym po­zio­mie – zbli­ża­ją się do po­zio­mu drze­wo­ry­tów z to­mów pierw­sze­go i dru­gie­go, choć ni­g­dy mu nie do­rów­nu­ją. Co wię­cej, jego ana­to­micz­ne ob­ser­wa­cje były nie­zwy­kle istot­ne. Wcze­śniej pra­wie w ogó­le nie zna­no struk­tu­ry mó­zgu ani jego funk­cji. Tom siód­my przed­sta­wiał przy­naj­mniej nie­któ­re ce­chy struk­tu­ral­ne tego or­ga­nu, dzię­ki cze­mu ko­lej­ni ana­to­mo­wie prze­sta­li go igno­ro­wać.

Oto jak pre­zen­tu­je się Fa­bri­ca – pu­bli­ka­cja tak na­uko­wa w cha­rak­te­rze, że w grun­cie rze­czy dała po­czą­tek ca­łej no­wo­żyt­nej na­uce me­dycz­nej, gdyż ob­da­ro­wa­ła ją me­to­dą na­uko­wą, dzię­ki któ­rej moż­na było przy­stą­pić do roz­wi­kła­nia nie­skoń­czo­nej licz­by ko­lej­nych pro­ble­mów me­dycz­nych. Wie­le na­rzę­dzi sto­so­wa­nych w me­dy­cy­nie ma swój po­czą­tek wła­śnie w tym re­wo­lu­cyj­nym dzie­le: cał­ko­wi­ty brak od­wo­łań re­li­gij­nych i świę­to­ści ba­dań; bez­po­śred­ni, po­zba­wio­ny emo­cji ton opi­sów; szcze­gó­ło­we ilu­stra­cje; bru­tal­na rze­czy­wi­stość wi­wi­sek­cji[7]; prio­ry­tet od­kryć oraz for­mu­ło­wa­nie uogól­nio­nych tez na pod­sta­wie po­je­dyn­czych ob­ser­wa­cji.

Kil­ka ty­go­dni po wy­da­niu Fa­bri­ca świa­tło dzien­ne uj­rza­ło Epi­to­me, bę­dą­ce do­sko­na­łym skró­tem tego pierw­sze­go dzie­ła. Epi­to­me mia­ło być w za­ło­że­niu pod­ręcz­ni­kiem dla stu­den­tów me­dy­cy­ny, któ­ry mo­gli­by stu­dio­wać przy sto­le sek­cyj­nym. W książ­ce zna­la­zło się kil­ka ca­ło­stro­ni­co­wych ry­cin przed­sta­wia­ją­cych szkie­let i mię­śnie czło­wie­ka, za­czerp­nię­tych wprost z Fa­bri­ca. Epi­to­me za­wie­ra­ło tak­że dwa do­dat­ko­we ca­ło­stro­ni­co­we ry­sun­ki, któ­re peł­ni­ły funk­cję ozdob­ną: przed­sta­wia­ły przy­stoj­ne­go na­gie­go męż­czy­znę (Ada­ma) i ku­szą­cą nagą ko­bie­tę (Ewę).

Po na­pi­sa­niu Fa­bri­ca i dzię­ki ucze­niu bez­po­śred­nio zza sto­łu sek­cyj­ne­go, We­sa­liusz zo­sta­wił w Pa­dwie trzech uczniów, któ­rzy w cią­gu kil­ku dzie­się­cio­le­ci po wy­da­niu tego prze­ło­mo­we­go dzie­ła do­ko­na­li bar­dzo istot­nych od­kryć ana­to­micz­nych. Bez wąt­pie­nia wła­śnie Fa­bri­ca dała na­rzę­dzia i me­to­do­lo­gię, któ­re umoż­li­wi­ły roz­wój ana­to­mii.

Pierw­szym z tych trzech lu­mi­na­rzy był ba­dacz Re­al­do Co­lom­bo (1512–1559), na­stęp­ca We­sa­liu­sza na sta­no­wi­sku pro­fe­so­ra chi­rur­gii na Uni­wer­sy­te­cie Pa­dew­skim. Jego nie­zwy­kłym wkła­dem, o ile rze­czy­wi­ście było to jego od­kry­cie (patrz roz­dział 2), sta­ła się pra­wi­dło­wa ob­ser­wa­cja krą­że­nia krwi – z pra­wej ko­mo­ry ser­ca do le­wej po­przez płu­ca. In­for­ma­cja ta, wraz ze szcze­gó­ło­wym opi­sem sa­me­go ser­ca, po­ja­wi­ła się w wy­da­nej po­śmiert­nie, w 1559 roku, De re ana­to­mi­ca. Wię­cej na te­mat Co­lom­bo po­wie­my w ko­lej­nym roz­dzia­le; tu wy­star­czy wspo­mnieć, że We­sa­liusz szcze­rze go nie­na­wi­dził. Co­lom­bo oskar­żył bo­wiem We­sa­liu­sza, że opi­sał w Fa­bri­ce ję­zyk i oko wołu, a nie czło­wie­ka.

Ga­briel Fal­lo­pius (wł. Ga­briel­le Fal­lop­pio; 1525–1562), któ­ry za­stą­pił Co­lom­bo na sta­no­wi­sku pro­fe­so­ra ka­te­dry ana­to­mii w Pa­dwie, rów­nież był uczniem We­sa­liu­sza. Fal­lo­pius po­dzi­wiał swo­je­go mi­strza i wspa­nia­łą Fa­bri­ca, lecz mimo to wska­zał kil­ka błę­dów i bra­ków; w swej kry­ty­ce był jed­nak ła­god­niej­szy od Co­lom­bo.

Umie­jęt­no­ści sa­mo­dziel­ne­go prze­pro­wa­dza­nia sek­cji na­by­te u We­sa­liu­sza, a tak­że świa­do­mość, że waż­niej­sze od lek­tu­ry pod­ręcz­ni­ka ana­to­mii Ga­le­na jest to, co się wi­dzi swo­imi ocza­mi, Fal­lo­pius po­tra­fił za­sto­so­wać w prak­ty­ce tak do­brze, że uda­ło mu się do­strzec i opi­sać kil­ka ana­to­micz­nych pro­ce­sów, któ­re uszły uwa­dze jego mi­strza. To on na przy­kład jako pierw­szy do­strzegł jaj­ni­ki oraz ja­jo­wo­dy (na­zwa­ne na jego cześć prze­wo­da­mi Fal­lop­pia). To on nadał zna­ne nam do dziś ła­ciń­skie na­zwy po­chwie (va­gi­na), ło­ży­sku (pla­cen­ta) oraz łech­tacz­ce (cli­to­ris) – przed­tem na­rzą­dy te nie mia­ły na­zwy.

Pod­czas gdy We­sa­liusz wdarł się na nie­zba­da­ne wcze­śniej te­reny ana­to­mii, Fal­lo­pius nie­spiesz­nie wę­dro­wał po nowo od­kry­tej i nie w peł­ni jesz­cze opi­sa­nej dzie­dzi­nie. Ko­ści i wią­za­dła opi­sy­wał sta­ran­niej i z więk­szą do­kład­no­ścią niż We­sa­liusz, a na­wet miał w so­bie dość cier­pli­wo­ści i nie­za­spo­ko­jo­nej cie­ka­wo­ści, by prze­pro­wa­dzić me­to­dycz­ne sek­cje, ob­ser­wa­cje i opi­sy ucha we­wnętrz­ne­go.

Naj­bar­dziej bły­sko­tli­wy spo­śród uczniów We­sa­liu­sza, Bar­to­lo­meo Eu­sta­chi – Eu­sta­chiusz – (1520–1574), był przy­naj­mniej pod jed­nym wzglę­dem rów­nie pe­cho­wy co Le­onar­do da Vin­ci. Jego wspa­nia­ły ma­nu­skrypt, bo­ga­to zdo­bio­ny mie­dzio­ry­ta­mi, ukoń­czo­ny i go­to­wy do pu­bli­ka­cji w 1552 roku, w ja­kiś ta­jem­ni­czy spo­sób spo­czął za­po­mnia­ny na po­nad 150 lat w Bi­blio­te­ce Wa­ty­kań­skiej. Tam na­tra­fił na nie­go sław­ny kar­dio­log, Gio­van­ni Lan­ci­si, któ­ry opu­bli­ko­wał od­na­le­zio­ne dzie­ło w 1714 roku[8]. Zna­czą­ce od­kry­cia Eu­sta­chiu­sza zo­sta­ły „od­kry­te” na nowo pod ko­niec XVI i w XVII wie­ku, kie­dy to przy­pi­sy­wa­li je so­bie licz­ni dru­go­rzęd­ni ana­to­mo­wie.

Gdy­by książ­ka Eu­sta­chiu­sza sta­ła się zna­na już w 1552 roku, to do­pro­wa­dzi­ła­by do ogrom­ne­go po­stę­pu w me­dy­cy­nie, sta­wia­jąc go nie­mal­że na rów­ni z sa­mym We­sa­liu­szem. Po­dob­nie jak Fal­lo­pius, Eu­sta­chiusz nie tyl­ko wy­ty­kał błę­dy w Fa­bri­ca, ale też do­strzegł rze­czy, któ­re cał­ko­wi­cie uszły uwa­dze jego mi­strza. Mie­dzio­ry­ty przed­sta­wia­ją­ce współ­czul­ny układ ner­wo­wy były do­wo­dem nie­zwy­kle waż­ne­go od­kry­cia. To Eu­sta­chiusz od­krył i przed­sta­wił prze­wód pier­sio­wy, naj­więk­sze na­czy­nie chłon­ne or­ga­ni­zmu ludz­kie­go, któ­re cał­ko­wi­cie uszło uwa­dze nie tyl­ko We­sa­liu­sza, ale tak­że Wil­lia­ma Ha­rveya 76 lat póź­niej. Oprócz od­kry­cia tych dwóch istot­nych or­ga­nów Eu­sta­chiusz opi­sał tak­że pra­wi­dło­wo bu­do­wę ana­to­micz­ną ludz­kiej ner­ki[9] oraz jako pierw­szy od­krył i opi­sał nad­ner­cze, a tak­że no­szą­cy po dziś dzień jego na­zwi­sko prze­wód (trąb­kę) łą­czą­cy ucho środ­ko­we z jamą ust­ną.

Ko­lej­nych od­kryć ana­to­micz­nych do­ko­ny­wa­no już póź­niej, po śmier­ci We­sa­liu­sza i jego trzech nie­zwy­kłych uczniów z Pa­dwy. Ba, do­ko­nu­je się ich do dzi­siaj. Po­czą­tek wszyst­kim dała jed­nak pu­bli­ka­cja Fa­bri­ca. Dla­te­go też za­mknij­my ten roz­dział sło­wa­mi sa­me­go We­sa­liu­sza: „Nie mo­głem uczy­nić ni­cze­go bar­dziej war­to­ścio­we­go niż dać ten oto nowy opis ca­łe­go cia­ła ludz­kie­go, któ­re­go ana­to­mii nikt nie ro­zu­miał, pod­czas gdy Ga­len, mimo ob­szer­no­ści swe­go dzie­ła, za­pro­po­no­wał bar­dzo nie­wie­le w tej dzie­dzi­nie, i nie wi­dzę, dla­cze­go miał­bym przed­sta­wić stu­den­tom swo­je wy­sił­ki w inny spo­sób”[10].

ROZ­DZIAŁ 2

William Harvey i krążenie krwi

Ty­sią­ce lat przed na­ro­dzi­na­mi Wil­lia­ma Ha­rveya Egip­cja­nie, Gre­cy i Rzy­mia­nie zda­wa­li so­bie spra­wę z ist­nie­nia bi­ją­ce­go ser­ca i przy­pi­sy­wa­li temu or­ga­no­wi naj­waż­niej­szą rolę w ży­ciu du­cho­wym oraz emo­cjo­nal­nym. Wie­rzy­li, że je­śli lu­dzie po­sia­da­ją du­szę, to mie­ści się ona wła­śnie w tej czer­wo­nej ma­sie, któ­ra trze­po­cze się nie­ustan­nie w klat­ce pier­sio­wej. Ni­g­dy nie za­da­li so­bie tru­du, by się do­wie­dzieć, po co się tam tak po­ru­sza, choć ro­zu­mie­li, że gdy ser­ce prze­sta­je bić, to koń­czy się ży­cie – a za­miesz­ku­ją­ca je du­sza ula­tu­je.

Co wię­cej, ża­den Egip­cja­nin, Grek czy Rzy­mia­nin nie ro­zu­mie­li związ­ku mię­dzy krwią czło­wie­ka a pul­su­ją­cym or­ga­nem wiel­ko­ści dło­ni. Nie wie­dzie­li tego, po­nie­waż nie byli w sta­nie roz­ciąć cia­ła zwie­rzę­cia, nie po­zba­wia­jąc go przy tym ży­cia. Ni­g­dy więc nie ob­ser­wo­wa­li skur­czów i se­kwen­cyj­nej pra­cy ży­ją­ce­go, bi­ją­ce­go ser­ca ani dróg, któ­ry­mi prze­miesz­cza­ła się krew w ar­te­riach oraz ży­łach. Je­dy­nym źró­dłem ich ogra­ni­czo­nej wie­dzy na ten te­mat była ob­ser­wa­cja or­ga­nów i tka­nek po­bra­nych z ciał mar­twych. Nie­ste­ty, ar­te­rie tru­pów ni­g­dy nie za­wie­ra­ją krwi, gdyż gdy ser­ce prze­sta­je bić i wpy­chać ten ży­cio­daj­ny płyn do ar­te­rii, te kur­czą się i prze­py­cha­ją całą krew do żył.

Dla­te­go też sta­ro­żyt­ni Egip­cja­nie, Gre­cy i Rzy­mia­nie, któ­rzy nie wi­dzie­li krwi w ar­te­riach pod­da­nych sek­cjom tru­pów, do­szli do wnio­sku, że za ży­cia ar­te­rie wy­peł­nia­ło wy­łącz­nie po­wie­trze. A po­nie­waż żyły za­wsze były peł­ne krwi, szcze­gól­nie te, któ­re wcho­dzą i wy­cho­dzą z wą­tro­by, pierw­si me­dy­cy stwier­dzi­li, że to wła­śnie wą­tro­ba od­po­wia­da za wy­twa­rza­nie krwi, któ­ra jest na­stęp­nie roz­pro­wa­dza­na ży­ła­mi do in­nych or­ga­nów. Ro­zu­mie­jąc, że ser­ce musi od­gry­wać ja­kąś rolą w or­ga­ni­zmie czło­wie­ka, twier­dzi­li, iż wpusz­cza „du­cha” do krwi wcho­dzą­cej i wy­cho­dzą­cej z dwóch jego ko­mór. Nie wie­dzie­li jed­nak do­kład­nie, w jaki spo­sób krew wpły­wa do ser­ca, w jaki spo­sób prze­pły­wa z pra­wej do le­wej ko­mo­ry, ani też tego, do­kąd się kie­ro­wa­ła po opusz­cze­niu tego or­ga­nu.

W po­ło­wie II wie­ku na­szej ery grec­ki le­karz Ga­len do­ko­nał re­wo­lu­cyj­ne­go od­kry­cia. Za­ob­ser­wo­wał, że do pra­wej stro­ny ser­ca (a kon­kret­nie rzecz bio­rąc do pra­we­go przed­sion­ka) z du­żych żył do­pły­wa krew, któ­ra na­stęp­nie jest wy­rzu­ca­na przez pra­wą ko­mo­rę do płuc po­przez tęt­ni­cę płuc­ną. Za­uwa­żył tak­że, że z płuc krew tra­fia do le­wej stro­ny ser­ca, skąd z ko­lei prze­pom­po­wy­wa­na jest do aor­ty, głów­nej tęt­ni­cy or­ga­ni­zmu wy­cho­dzą­cej z le­wej ko­mo­ry.

Ba­da­jąc układ krwio­no­śny, Ga­len do­ko­nał jesz­cze dwóch in­nych od­kryć o fun­da­men­tal­nym zna­cze­niu. Do­strzegł na przy­kład, że ser­ce to za­sad­ni­czo gru­pa mię­śni, któ­rych skur­cze pom­pu­ją krew do płuc, a przez płu­ca z po­wro­tem do le­wej stro­ny ser­ca, gdzie skur­cze mię­śni kie­ru­ją ją do aor­ty. Krót­ko mó­wiąc, to on jako pierw­szy zro­zu­miał, że ser­ce jest w rze­czy­wi­sto­ści pom­pą.

Dru­gie wiel­kie od­kry­cie Ga­le­na zwią­za­ne z ukła­dem krwio­no­śnym do­ty­czy­ło fak­tu, iż w prze­ci­wień­stwie do tego, co gło­si­li sta­ro­żyt­ni Gre­cy i Rzy­mia­nie, ar­te­rie nie roz­pro­wa­dza­ją po­wie­trza, lecz krew.

Po­mi­mo swo­jej do­cie­kli­wo­ści i otwar­to­ści Ga­len nie był­by w sta­nie do­strzec prze­pły­wu krwi z pra­wej do le­wej ko­mo­ry przez płu­ca, ani też obec­no­ści krwi w ar­te­riach, ba­da­jąc je­dy­nie or­ga­ny nie­ży­we­go czło­wie­ka lub zwie­rzę­cia. Te pro­ce­sy mu­siał ob­ser­wo­wać w ży­ją­cych or­ga­ni­zmach ludz­kich lub zwie­rzę­cych. Jako głów­ny me­dyk spra­wu­ją­cy pie­czę nad gla­dia­to­ra­mi w sta­ro­żyt­nym Per­ga­mo­nie miał taką moż­li­wość, gdyż tra­fia­li do nie­go ran­ni i umie­ra­ją­cy. Mu­siał więc nie raz wi­dzieć, że gdy prze­cię­ciu – w wy­ni­ku rany za­da­nej pod­czas tre­nin­gu lub wal­ki – ule­ga­ła któ­raś z tęt­nic prze­bie­ga­ją­cych przez gło­wę, ra­mię lub nogę, to wy­le­wa­ła się z niej ja­sna krew, a nie po­wie­trze. Jak­że czę­sto mu­siał ob­ser­wo­wać bi­ją­ce wciąż ser­ca umie­ra­ją­cych gla­dia­to­rów, któ­rych klat­ki pier­sio­we zo­sta­ły otwo­rzo­ne przez ostrza mie­czy lub szty­le­tów ich prze­ciw­ni­ków. Jak to moż­li­we, że wi­dząc te ser­ca, któ­re prze­sta­wa­ły bić i za­pa­da­ły się w so­bie, a tak­że są­sia­du­ją­ce z nim płu­ca, nie zo­ba­czył du­żych żył trans­por­tu­ją­cych ciem­ną krew do pra­wej ko­mo­ry ser­ca, skąd na­stęp­nie była prze­pom­po­wy­wa­na do płuc, gdzie roz­ja­śnia­ła się i na­tle­nio­na tra­fia­ła do le­wej ko­mo­ry? Z całą pew­no­ścią mu­siał za­uwa­żyć, że lewa ko­mo­ra ser­ca wy­rzu­ca­ła krew do aor­ty, ogrom­nej tęt­ni­cy wy­cho­dzą­cej prze­cież wprost z le­wej ko­mo­ry.

Ga­len ni­g­dy nie przy­znał, że swo­je wiel­kie od­kry­cia za­wdzię­czał bez­po­śred­nim ob­ser­wa­cjom wciąż bi­ją­cych serc i tęt­nic prze­cię­tych ostrzem mie­cza. Prze­ciw­nie, su­ge­ro­wał, iż do­szedł do tych wnio­sków dzię­ki wi­wi­sek­cji zwie­rząt – to po­noć stąd czer­pał swo­ją wie­dzę na te­mat pra­cy ser­ca, płuc i ar­te­rii, któ­rą na­stęp­nie prze­ka­zy­wał nie­zwy­kle ob­ra­zo­wo w swo­ich pra­cach. Wiel­ka szko­da, że nie wspo­mniał o tym, iż ob­ser­wo­wał umie­ra­ją­cych lu­dzi, a nie tyl­ko zwie­rzę­ta, gdyż wpro­wa­dzi­ło to w błąd wie­le po­ko­leń le­ka­rzy, któ­rzy przez po­nad ty­siąc lat są­dzi­li, że jego opi­sy funk­cji ser­co­wo-na­czy­nio­wych do­ty­czą wy­łącz­nie zwie­rząt. W kon­se­kwen­cji tych naj­waż­niej­szych ob­ser­wa­cji se­tek me­dycz­nych zja­wisk za­war­tych w gru­bych to­mach dzieł Ga­le­na przez dłu­gi czas nie od­no­szo­no do or­ga­ni­zmu czło­wie­ka – do ludz­kie­go ser­ca czy jego na­czyń krwio­no­śnych. A w do­dat­ku Ga­len po­wie­lał błęd­ny po­gląd swo­ich grec­kich po­przed­ni­ków, uwa­ża­jąc, że wą­tro­ba jest or­ga­nem, w któ­rym po­wsta­je krew i któ­ry pom­pu­je ją i roz­pro­wa­dza po ca­łym or­ga­ni­zmie.

I tak, przez czter­na­ście ko­lej­nych wie­ków po śmier­ci Ga­le­na struk­tu­ra i funk­cje ser­ca, tęt­nic oraz żył po­zo­sta­wa­ły za­gad­ką i obiek­tem wie­lu fan­ta­stycz­nych teo­rii, do­kład­nie tak, jak przed jego od­kry­cia­mi. A prze­cież eu­ro­pej­scy le­ka­rze ak­cep­to­wa­li i skru­pu­lat­nie po­wta­rza­li inne wnio­ski tego słyn­ne­go rzym­skie­go me­dy­ka grec­kie­go po­cho­dze­nia. Ob­ser­wa­cje Ga­le­na nie za­gi­nę­ły; cze­ka­ły bez­piecz­ne – choć ukry­te – w jego licz­nych za­cho­wa­nych pra­cach.

Do­pie­ro w po­ło­wie XVI wie­ku od­kry­to je na nowo, a do­ko­nał tego Mi­gu­el Se­rvet (Mi­chał Ser­wet), hisz­pań­ski teo­log i le­karz, któ­ry jako stu­dent me­dy­cy­ny w Pa­ry­żu był uwa­ża­ny za nie­ma­ją­ce­go so­bie rów­nych znaw­cę dzieł Ga­le­na. Już wte­dy tak­że ce­nio­no go za umie­jęt­ne pro­wa­dze­nie sek­cji zwłok ludz­kich.

Se­rvet nie tyl­ko uznał słusz­ność ob­ser­wa­cji Ga­le­na, iż krew prze­pły­wa z pra­wej ko­mo­ry do płuc, a stam­tąd do le­wej ko­mo­ry ser­ca (krą­że­nie płuc­ne, zwa­ne tak­że krą­że­niem ma­łym lub mniej­szym), ale tak­że po­twier­dził ist­nie­nie tego krą­że­nia, wska­zu­jąc, że tęt­ni­ca płuc­na pro­wa­dzą­ca krew z pra­wej ko­mo­ry do płuc jest po pro­stu zbyt duża, by jej je­dy­ną funk­cją było od­ży­wia­nie płuc. Wiel­kość pnia płuc­ne­go su­ge­ro­wa­ła, że musi on trans­por­to­wać całą krew do płuc, tak aby w tym or­ga­nie mógł na­stą­pić ja­kiś pro­ces. Dru­gą ob­ser­wa­cją po­twier­dza­ją­cą tezę Se­rve­ta było od­kry­cie, iż ar­te­rie w płu­cach ucho­dzą bez­po­śred­nio do żył płuc­nych, któ­re pro­wa­dzą krew z po­wro­tem do le­wej ko­mo­ry.

Gło­sząc, iż mię­dzy pra­wą a lewą ko­mo­rą ser­ca nie ma żad­ne­go po­łą­cze­nia, Se­rvet mu­siał się wy­ka­zać praw­dzi­wą od­wa­gą, gdyż jego ob­ser­wa­cje sta­ły w jaw­nej sprzecz­no­ści z ugrun­to­wa­nym, wie­lo­wie­ko­wym prze­ko­na­niem. Se­rvet się jed­nak upie­rał, że krew z pra­wej ko­mo­ry może do­trzeć do le­wej, wy­łącz­nie prze­cho­dząc przez tęt­ni­cę płuc­ną i płu­ca.

Wnio­ski te przed­sta­wił w pra­cy, któ­rą na­pi­sał w 1564 roku. Nie­ste­ty, te nie­zwy­kle cen­ne od­kry­cia z za­kre­su ana­to­mii i fi­zjo­lo­gii za­ję­ły je­dy­nie kil­ka aka­pi­tów ob­szer­ne­go ma­nu­skryp­tu, któ­ry za­sad­ni­czo do­ty­czył po­glą­dów Se­rve­ta na te­mat na­tu­ry Trój­cy Świę­tej oraz zna­cze­nia aktu chrztu.

Se­rvet, dum­ny ze swo­je­go dzie­ła, prze­słał jego ko­pię Ja­no­wi Kal­wi­no­wi, fran­cu­skie­mu teo­lo­go­wi pro­te­stanc­kie­mu. Kal­win był tak obu­rzo­ny – nie kwe­stia­mi ana­to­micz­ny­mi, lecz he­re­tyc­ki­mi my­śla­mi Se­rve­ta – że li­stow­nie na­po­mniał swo­je­go ko­le­gę i od­mó­wił ode­sła­nia mu ma­nu­skryp­tu.

Se­rvet nie zra­ził się kry­ty­ką Kal­wi­na, a po­nad­to – prze­ciw­sta­wia­jąc się usil­nym pró­bom wstrzy­ma­nia pu­bli­ka­cji pod­ję­tym przez fran­cu­skie­go teo­lo­ga – opła­cił druk z wła­snej kie­sze­ni, dzię­ki cze­mu – w 1553 roku – tom się uka­zał[1].

Jed­nak­że po­glą­dy re­li­gij­ne Se­rve­ta były he­re­tyc­kie nie tyl­ko dla pro­te­stanc­kie­go Kal­wi­na, ale tak­że dla władz Ko­ścio­ła ka­to­lic­kie­go. Kil­ka mie­się­cy po pu­bli­ka­cji swo­je­go ma­nu­skryp­tu Se­rvet zo­stał poj­ma­ny przez fran­cu­ską in­kwi­zy­cję. Po uciecz­ce z aresz­tu do­mo­we­go, w któ­rym ocze­ki­wał na pro­ces, przez czte­ry mie­sią­ce wę­dro­wał bez celu po Fran­cji. W koń­cu jed­nak, z po­wo­dów, któ­rych za­pew­ne ni­g­dy nie po­zna­my, udał się do Ge­ne­wy, gdzie prze­by­wał jego naj­za­go­rzal­szy prze­ciw­nik, Jan Kal­win. Już po kil­ku dniach po­by­tu w mie­ście Se­rvet zo­stał roz­po­zna­ny przez kil­ku mni­chów i na­tych­miast wtrą­co­ny do wię­zie­nia. Kal­win nie oka­zał mu żad­nej ła­ski. Po kil­ku­mie­sięcz­nym pro­ce­sie Se­rve­ta ska­za­no na spa­le­nie na sto­sie. Wy­rok wy­ko­na­no 27 paź­dzier­ni­ka 1553 roku, dzie­więć mie­się­cy po wy­da­niu ma­nu­skryp­tu.

Ze zro­zu­mia­łych wzglę­dów an­giel­scy hi­sto­ry­cy me­dy­cy­ny przez wie­le po­ko­leń przy­pi­sy­wa­li swo­je­mu ro­da­ko­wi, Wil­lia­mo­wi Har­vey­owi, peł­nię za­sług za od­kry­cie zja­wi­ska krą­że­nia krwi. Nie tyl­ko nie zwra­ca­li uwa­gi na od­kry­cie przez Ga­le­na obie­gu płuc­ne­go, ale twier­dzi­li przy tym, iż po­now­ne­go od­kry­cia tego fak­tu przez Se­rve­ta nie moż­na było zwe­ry­fi­ko­wać, gdyż wszyst­kie eg­zem­pla­rze jego dzie­ła, w któ­rym za­warł opis ukła­du krwio­no­śne­go, spło­nę­ły wraz z nim na sto­sie w 1553 roku. Jed­nak tak na­praw­dę spa­lo­no wów­czas je­dy­nie kil­ka ksiąg. Dzie­więć mie­się­cy przed poj­ma­niem Se­rvet opła­cił wy­druk ty­sią­ca eg­zem­pla­rzy, z któ­rych jed­ną po­ło­wę wy­słał do księ­ga­rza w Lyonie, a dru­gą do księ­ga­rza we Frank­fur­cie. Pew­ne jest więc, iż za­rów­no na wie­le mie­się­cy przed eg­ze­ku­cją, jak i po niej, dzie­ło Se­rve­ta i za­war­te w nim od­kry­cia na te­mat ukła­du krą­że­nia były zna­ne śro­do­wi­sku me­dycz­ne­mu.

Co wię­cej, an­giel­scy hi­sto­ry­cy, tak chęt­nie przy­pi­su­ją­cy od­kry­cie krą­że­nia płuc­ne­go Ha­rvey­owi, za­po­mnie­li lub prze­oczy­li fakt, że Se­rvet utrzy­my­wał sta­ły kon­takt ze swo­imi ko­le­ga­mi we Fran­cji, Niem­czech oraz Wło­szech i jest wiel­ce praw­do­po­dob­ne, iż po­dzie­lił się z nimi swo­imi ob­ser­wa­cja­mi na te­mat ma­łe­go obie­gu w cią­gu 12 lat, ja­kie upły­nę­ły mię­dzy po­now­nym od­kry­ciem tego zja­wi­ska a jego okrut­ną śmier­cią.

I na ko­niec, gdy­by an­giel­scy zwo­len­ni­cy ge­niu­szu Ha­rveya mie­li ra­cję, że wszyst­kie eg­zem­pla­rze dzie­ła Se­rve­ta spło­nę­ły wraz z nim na sto­sie, to jak wy­tłu­ma­czy­li­by fakt, że ta sama książ­ka zo­sta­ła póź­niej wy­da­na po­now­nie, za­rów­no we Fran­cji, jak i w Niem­czech?

Nie­mal pew­ne jest, że Re­al­do Co­lom­bo, ce­nio­ny wło­ski ana­tom z Pa­dwy, uczeń We­sa­liu­sza, współ­cze­sny Se­rve­to­wi, wie­dział o od­kry­ciach swo­je­go ko­le­gi na dłu­go przed swo­imi wła­sny­mi ob­ser­wa­cja­mi w tym za­kre­sie, któ­re opu­bli­ko­wa­no już po jego śmier­ci w 1559 roku[2], a więc sześć lat po wy­da­niu dzie­ła Se­rve­ta. (Na­wet Gwe­neth Whit­te­rid­ge, jed­na z naj­bar­dziej en­tu­zja­stycz­nych kro­ni­ka­rek do­rob­ku Ha­rveya, przy­zna­je, że Co­lom­bo praw­do­po­dob­ne wie­dział o ana­to­micz­nych ob­ser­wa­cjach Se­rve­ta).

Co­lom­bo nie tyl­ko po­twier­dził ist­nie­nie krą­że­nia płuc­ne­go, ale tak­że do­ko­nał kil­ku in­nych istot­nych ob­ser­wa­cji, któ­rych nie był­by w sta­nie po­czy­nić, gdy­by nie prze­pro­wa­dzał sek­cji ży­wych jesz­cze zwie­rząt – nie ro­bio­no tego, od­kąd Ga­len po­twier­dził po­przez wi­wi­sek­cję zwie­rząt ob­ser­wa­cje do­ko­na­ne na umie­ra­ją­cych gla­dia­to­rach. Po pierw­sze, nie tyl­ko do­wiódł ist­nie­nia za­sta­wek w czte­rech na­czy­niach wcho­dzą­cych i wy­cho­dzą­cych z obu ko­mór ser­ca, ale tak­że od­krył, iż za­staw­ki umoż­li­wia­ją prze­pływ krwi wy­łącz­nie w jed­nym kie­run­ku: z pra­wej ko­mo­ry do płuc, skąd krew wra­ca do le­wej ko­mo­ry, a stam­tąd pły­nie do aor­ty.

Po dru­gie, Co­lom­bo pra­wi­dło­wo opi­sał fazę skur­czo­wą ko­mo­ry ser­ca (sy­sto­le), jak i fazę roz­kur­czo­wą (dia­sto­le). Do­tych­czas to, kie­dy ser­ce tak na­praw­dę się kur­czy­ło i kie­dy roz­kur­cza­ło, po­zo­sta­wa­ło kwe­stią nie­roz­strzy­gnię­tą.

I po trze­cie – ale być może to wła­śnie było naj­waż­niej­szym z jego od­kryć – Co­lom­bo do­szedł do wnio­sku, że wbrew do­tych­cza­so­wym po­glą­dom, żyła płuc­na bie­gną­ca z płuc do le­wej ko­mo­ry ser­ca pro­wa­dzi­ła utle­no­wa­ną krew.

Dzie­ło Co­lom­bo z 1559 roku, De re ana­to­mi­ca, było sze­ro­ko roz­po­wszech­nia­ne w ca­łej Eu­ro­pie. W za­sa­dzie nie jest więc moż­li­we, aby stu­diu­ją­cy w Pi­zie bo­ta­nik i ana­tom, An­drea Ce­sal­pi­no, nie wie­dział o tych od­kry­ciach na dłu­go przed wy­da­niem swo­jej wła­snej książ­ki (1571 rok), w któ­rej on tak­że opi­su­je me­cha­nizm krą­że­nia płuc­ne­go[3]. I po­dob­nie jak Co­lom­bo nie wspo­mniał o wkła­dzie Se­rve­ta, tak samo Ce­sal­pi­no nie wspo­mniał ani o Se­rve­cie, ani o Co­lom­bo. Ów­cze­śni ba­da­cze byli naj­wy­raź­niej rów­nie bez­względ­ni w swo­ich dą­że­niach do zdo­by­cia pal­my pierw­szeń­stwa w dzie­dzi­nie od­kryć, któ­re uwa­ża­li za swo­je, co dzi­siej­si lau­re­aci Na­gro­dy No­bla.

Jed­nak­że Ce­sal­pi­no do­ko­nał dwóch istot­nych no­wych spo­strze­żeń – ale tak­że po­peł­nił je­den hor­ren­dal­ny błąd. Pierw­szą z cen­nych ob­ser­wa­cji było to, iż chwi­lo­we za­mknię­cie żyły w ra­mie­niu lub no­dze pro­wa­dzi­ło do roz­strze­ni, a więc roz­sze­rze­nia żyły po­ni­żej miej­sca, w któ­rym do­szło do jej za­mknię­cia. To spo­strze­że­nie, póź­niej po­twier­dzo­ne tak­że przez Wil­lia­ma Ha­rveya, ode­gra­ło istot­ną rolę w od­kry­ciu krą­że­nia ob­wo­do­we­go (du­że­go). Zna­cze­nie tego od­kry­cia umknę­ło Ce­sal­pi­no­wi. Dru­gą waż­ną ob­ser­wa­cją Wło­cha był fakt, iż żyła głów­na (vena cava