
Krótka historia opium
- Wydawca:
- Wydawnictwo RM
- Kategoria:
- Humanistyka
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-7773-869-6
- Rok wydania:
- 2017
- Słowa kluczowe:
- alkaloid
- historia
- krótką
- liczne
- nacięć
- opium
- organizacje
- placówka
- skutków
- sposób
- wojny
- zawodu
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Krótka historia opium”
Opium i jego pochodne – morfina i heroina – zniszczyły, upodliły, zdeprawowały lub zabiły liczne jednostki, rodziny, społeczności, a nawet całe narody. Jednak w tym samym czasie wielu lekarzy twierdziło, że bez cudownych skutków, jakie opium wywierało na ich pacjentów, nie byliby w stanie wykonywać swojego zawodu, a żadna szanująca się placówka medyczna nie mogłaby funkcjonować bez środków odurzających.
Przez wiele lat pod pojęciem opium rozumiano mleczny sok wypływający z nacięć na owocach maku lekarskiego (makówkach). Toczono o nie wojny, pod nazwą laudanum opium wywierało też znaczący wpływ na europejską literaturę i sztukę. Jednak od połowy XIX wieku opium zaczęło oznaczać nie sok, lecz jego substancję czynną, alkaloid o nazwie morfina. Sto lat później z morfiny otrzymano pochodną – heroinę. Te zmiany wpłynęły na naturę uzależnienia, przekształciły postrzeganie opium przez opinię publiczną oraz stworzyły najsilniejsze organizacje przestępcze, jakie widział świat.
Zażywanie i nadużywanie tego specyfiku w istotny sposób wpłynęło na wydarzenia spoza świata medycznego, a wydarzenia pozamedyczne w równie istotny sposób kształtowały zażywanie i nadużywanie opium. Do dziś mak jest znaczącym graczem na arenie międzynarodowej, utrzymuje przy władzy albo obala rządy, wznieca konflikty, inicjuje wojny. Ta niezwykła książka prezentuje historię najbardziej fascynującego z narkotyków, od pierwszych dowodów uprawy maku przez mężczyznę z epoki kamiennej po dzisiejszy handel opium w Afganistanie.
Polecane książki
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Thomas Dormandy
Krótka historia opium
Thomas Dormandy
Tłumaczenie: Patrycja Zarawska
Originally published by Yale University Press as OPIUM, REALITY’S DARK DREAM
Copyright © 2012 by Thomas Dormandy
All rights reserved.
Polish language translation © 2017 Wydawnictwo RM
Wydawnictwo RM, 03-808 Warszawa, ul. Mińska 25
rm@rm.com.pl, www.rm.com.pl
Żadna część tej pracy nie może być powielana i rozpowszechniana, w jakiejkolwiek formie i w jakikolwiek sposób (elektroniczny, mechaniczny) włącznie z fotokopiowaniem, nagrywaniem na taśmy lub przy użyciu innych systemów, bez pisemnej zgody wydawcy. Wszystkie nazwy handlowe i towarów występujące w niniejszej publikacji są znakami towarowymi zastrzeżonymi lub nazwami zastrzeżonymi odpowiednich firm odnośnych właścicieli. Wydawnictwo RM dołożyło wszelkich starań, aby zapewnić najwyższą jakość tej książce, jednakże nikomu nie udziela żadnej rękojmi ani gwarancji. Wydawnictwo RM nie jest w żadnym przypadku odpowiedzialne za jakąkolwiek szkodę będącą następstwem korzystania z informacji zawartych w niniejszej publikacji, nawet jeśli Wydawnictwo RM zostało zawiadomione o możliwości wystąpienia szkód.
W razie trudności z zakupem tej książki prosimy o kontakt z wydawnictwem: rm@rm.com.pl
ISBN 978-83-7773-727-9
ISBN 978-83-7773-869-6 (ePub)
ISBN 978-83-7773-870-2 (mobi)
Redaktor prowadzący: Agnieszka Trzebska-CwalinaRedakcja: Anna CzubskaKorekta: Składnica LiterackaNadzór graficzny: Grażyna JędrzejecProjekt graficzny okładki, książki i ilustracji: Studio GRAWEdytor wersji elektronicznej: Tomasz ZajbtOpracowanie wersji elektronicznej: Marcin FabijańskiWeryfikcja wersji elektronicznej: Justyna Mrowiec
Dla Johna
Spis treści
Wprowadzenie
CZĘŚĆ I: SOK
1 Skamieniałe bułeczki
2 Magiczne wysączenie
3 Dar bogów
4 Konkurencyjne mikstury
5 Affyon
6 Nasenna gąbka
7 Większy niż Celsus?
8 Tynktura i proszek
9 Nad brzegami Gangesu
10 Turecki łącznik
11 Romantyczne opium
12 Pałac rozkoszy w Xanadu
13 Opiumiści
14 Ludzie
15 Balsam na wszelkie boleści
CZĘŚĆ II: ESENCJA
16 Kształt snów
17 Najbardziej nikczemna z wojen
18 Żółte niebezpieczeństwo
19 Doktorzy rządzą
20 Głosy z Ameryki
21 Wyczerpanie nerwowe
22 Heroiczna substancja
23 Narodziny krucjaty
24 Wojna i pokój (tak jakby)
25 Ofiary i niedobitki
26 Nieświęte przymierza
27 Ćpuny
28 Strażnicy prawa
29 Zero tolerancji
30 Lekarstwo samego Boga
31 Kuracje odwykowe
32 Życie i śmierć narkotykowego barona
33 Utworzenie współczesnego narkostanu
34 Nowe szlaki, stare perypetie
Epilog
Podziękowania
Przypisy
Wprowadzenie
Sir William Osler nazwał je „lekarstwem samego Boga”. Jego przyjaciel, wybitny chirurg i uzależniony, William Stewart Halsted, okrzyknął je nikczemnym przekleństwem społeczeństwa. Sprzeczne opinie o lekach są czymś powszechnym, ale takie skrajne osądy mogą się odnosić tylko do jednego specyfiku.
Samo to, od jak dawna opium jest nieustannie w użyciu, przesądza o jego niezwykłości. Pod tym względem prześciga je być może tylko sfermentowany sok winogron, ale pojawienie się opium jest bardziej godne uwagi. Aby rozpoczęła się fermentacja alkoholowa, wystarczy trochę nadpsutych owoców w garnku i kilka godzin słońca. Prehistoryczny człowiek mógł się wzdrygnąć po pierwszym łyku, jednakże to, co po nim poczuł, zapewne sprawiło, że sięgnął po następny łyk, a potem być może po kolejny. Zbiór i przetworzenie soku makowego nie mogły być tak przypadkowe. Uprawa maku to mordęga – tak było dawniej i tak jest dzisiaj. Ponadto wymaga sporej znajomości rzeczy – to też nie zmieniło się od tysiącleci. Przetwarzanie jest czasochłonne i skomplikowane. Nie mogło wyewoluować bez mozolnego eksperymentowania. Sfermentowanemu sokowi winogron można było nadać boski smak. Naturalny sok mleczny z maku zawsze był obrzydliwy w smaku. Mimo to człowiek epoki kamienia uprawiał mak i przetwarzał jego sok, a odkąd specyfik został odkryty, nigdy już nie poszedł w zapomnienie. Nawet w średniowieczu, kiedy w Europie zaniechano uprawy maku, rozkwitła ona w świecie muzułmańskim.
* * *
Jednak o unikatowości opium przesądzają nie tylko jego wiek, sława i fakt, że pozostaje w użyciu od tak dawna. Jeszcze przed odkryciem endorfin – czyli podobnych do morfiny substancji, które ludzkie ciało wytwarza sobie samo – wielu uważało, że opium w jakiś tajemniczy sposób jest „naturalne”. Mimo że mogło poważnie zaburzać zachowanie, i tak uchodziło za część normalnego funkcjonowania mózgu. Albo gdyby, wzorem Kartezjusza, wierzyć w ten nieuchwytny dodatek, ludzką duszę zagnieżdżoną w szyszynce, opium działałoby przez nią…
Sto lat przed Kartezjuszem XVI-wieczny lekarz – albo szarlatan – Paracelsus, choć często błądził w mroku, miewał przebłyski jasności umysłu, a nawet olśnienia. W jednym z nich porównał działanie swojego laudanum do ponownego zapalania w duszy świec wiary i nadziei, zgaszonych przez szkodliwe wichry zwątpienia i rozpaczy. A w 1700 roku John Jones, autor pierwszej nowożytnej monografii tego leku, przypisywał jego właściwości nie, „jak sądzą niektórzy z moich kolegów o prostych umysłach, atakującym mózg zewnętrznym oparom, wyziewom, aurom i miazmatom (…). Cudownym skutkom jego działania nie można się nadziwić, jako że jego Substancja Czynna (…) jest naturalnie przenoszona w naszych tkankach (…), wywyższona przez Naturę, aby nas stymulować, gdy to potrzebne”. Jego spostrzeżeń nie przebadano przez trzysta lat, powszechne jednak było przekonanie, że opium jest w jakiś sposób specyficznie naturalne dla człowieka.
I rzeczywiście, dla milionów narkomanów opium nigdy nie będzie lekarstwem. Baudelaire porównywał je do „drogiej, starej przyjaciółki (…), pieszczotliwej i, niestety, podstępnej”. Coleridge uskarżał się na swoje zniewolenie, ale nie mógł funkcjonować bez opium. Jego rywal, Thomas de Quincey, nazwał opium swoim „jednym jedynym prawdziwym towarzyszem”. Zarówno Coleridge, jak i de Quincey dożyli wieku siedemdziesięciu kilku lat, a to całkiem sporo jak na ich czasy. Niektórzy spekulowali – a część wciąż to robi – że „naturalność” tej substancji może wyjaśnić zdumiewające indywidualne różnice. Naturalne hormony, takie jak insulina czy tyroksyna, też mogą uratować życie komuś, komu ich brakuje, podczas gdy podobna dawka zabije człowieka, u którego nie ma takiego deficytu.
* * *
Żaden poważniejszy postęp w historii opium nie dokonał się bez szerszych następstw. W Europie Zachodniej pojawienie się sprzedawanego w przystępnej cenie laudanum utorowało drogę romantyzmowi. Mniej więcej w tym samym czasie rewolucja przemysłowa przyczyniła się do rozwoju gruźlicy w jej współczesnej postaci. Wytworzył się jedyny w swoim rodzaju związek lekarstwa z chorobą. Gruźlica, choć początkowo bezbolesna, w późniejszych stadiach staje się nieznośną udręką. Ulgę w cierpieniu przynosił tylko jeden specyfik. Gruźlica i opium wspólnie ukształtowały sztukę takich osobistości jak Keats, Shelley, Novalis, Thoreau, Weber, Chopin i Czechow, a także żywoty nieprzeliczonych innych osób, mniej sławnych, ale dla siebie samych równie ważnych.
W 1805 roku wyizolowanie substancji czynnej, morfiny, umożliwiło precyzyjne dozowanie. Kilkadziesiąt lat później wprowadzenie aplikacji leków za pomocą podskórnych zastrzyków wyznaczyło początek nowoczesnego lecznictwa. Zsyntetyzowanie mocniejszej od morfiny pochodnej, heroiny, zrobiło z narkotyków wielki biznes. Wielki biznes oznacza wielkie zbrodnie (między innymi), a od zbrodni już tylko krok do wojny. Wojny opiumowe Wielkiej Brytanii z Chinami (z udziałem innych zachodnich mocarstw), wciąż marginalizowane w podręcznikach szkolnych, w rzeczywistości przyczyniły się do ukształtowania dzisiejszego świata.
Wielkie zbrodnie domagają się także wielkich działań prewencyjnych albo przynajmniej prób zapobiegania przestępczości. Opium i jego pochodne pociągnęły za sobą powstanie najdroższej w historii międzynarodowej organizacji przeciwdziałającej przestępczości. Czy należy jej również przypisać największe marnotrawstwo, nierozważność i korupcję? Opinie są podzielone. Przeszłość nie daje wyraźnych odpowiedzi, ale wskazówki wypływają na wierzch nieproszone.
* * *
Sir William Osler w swoich pochwałach i William Stewart Halsted w swych słowach potępienia obaj mieli rację. Podobnie jak inni eksperci, z pasją zaprzeczający sobie nawzajem. Opium i jego pochodne zniszczyły, upodliły, zdeprawowały i zabiły liczne jednostki, rodziny, społeczności, a nawet całe narody. Jednak wielu lekarzy jeszcze przed Oslerem twierdziło, że bez błogosławionych skutków, jakie opium wywiera na ich pacjentach, nie mogliby się zmierzyć ze swoim zawodem. U sir Josepha Listera w londyńskim King’s College Hospital, na swego czasu najbardziej zaawansowanym oddziale chirurgii w świecie, każdy pacjent otrzymywał dawki morfiny, co obecnie wywołałoby zdumienie lub przerażenie. Powody były różne. Żaden szanujący się oddział nie mógłby funkcjonować bez środków odurzających, a słynne kalambury sir Josepha zginęłyby we wrzawie oburzenia. Morfina podawana pacjentom uśmierzała ich cierpienia jak nic innego. To też się liczyło. Gdyby diaboliczny doktor Fu Manchu[1] był charakterystycznym bohaterem w epickiej opowieści o opium, drugą postacią byłaby dobrotliwa Cicely Saunders[2].
* * *
Traktaty historyczne zajmujące się samym opium oraz jego pochodnymi, morfiną i heroiną, skupiają się głównie na ich wyniszczającym działaniu. Historia powinna jednak starać się ukazywać zarówno blaski, jak i cienie. Opium nigdy nie poddawało się łatwym osądom. Jean Cocteau, uzależniony entuzjasta tego narkotyku, aby wyrazić o nim opinię, napisał, że to jakby próbować wyrazić opinię o ludzkiej naturze – nie ludzkiej naturze w jej najłagodniejszej i najbardziej racjonalnej postaci, lecz ludzkiej naturze w jej najbardziej groteskowym, tragicznym, kreatywnym i świętym wymiarze. Podobnie jak inni wielbiciele opium, Cocteau nigdy nie wywiązał się z tego zadania.
Żadna historia opium nie może być idealnie obiektywna, a historycy być może powinni deklarować swój osobisty bagaż doświadczeń. Autorowi niniejszego opracowania szczęśliwe dzieciństwo zakłócił szereg operacji – albo raczej tak by się stało, gdyby w owych odległych czasach życzliwi anestezjolodzy nie podali mu zastrzyku zwanego premedykacją. Zastrzyk ten, aplikowany dokładnie na dwie godziny przed zabiegiem chirurgicznym, miał za zadanie – między innymi – uspokoić pacjenta. Przyszłego autora przeniósł w krainę nieopisanej błogości, czego nie doświadczył nigdy przedtem ani potem. Chłopak pielęgnował w sobie to cudowne wspomnienie między operacjami jeszcze długo po tym, jak ustępowały ból i dolegliwości. Na szczęście dopiero po wielu latach uświadomił sobie, że zastrzyk zawierał końską dawkę pochodnej morfiny. Gdyby się o tym dowiedział wcześniej, dziś mógłby być uzależniony albo – co nieskończenie bardziej prawdopodobne – byłby tylko wspomnieniem po nieszczęśliwie przedwcześnie zmarłym narkomanie. Zresztą wiedzę i doświadczenie zdobył jako lekarz; i nie wykazuje żadnych zapałów reformatorskich. Może z wyjątkiem jednego.
W minionym stuleciu zawodowi historycy w tkaninę swej specjalizacji wplatali wątki kulturalne, ekonomiczne, społeczne, przemysłowe, antropologiczne i wiele innych, ale nie zdrowie i choroby. Na ich uwagę wydaje się zasługiwać co najwyżej czarna śmierć, która unicestwiła jedną trzecią ludności Europy. Rozliczne książki traktujące o epoce wiktoriańskiej z pietyzmem rozpisują się o zawiłościach teologicznych dysput albo o sztuce Marie Lloyd, ale zupełnie nie wspominają o ogólnej anestezjologii, antyseptyce, uodparnianiu, gwałtownym wzroście zachorowań na syfilis czy jakimkolwiek innym medycznym temacie. W poszczególnych stuleciach gruźlica, ospa prawdziwa, szkarlatyna, kamienie w pęcherzu moczowym, komplikacje okołoporodowe, a nawet zwykłe przeziębienie bardziej zajmowały ludzkie umysły i zmieniły więcej żywotów niż którakolwiek pomniejsza wojna albo traktat międzynarodowy, ale nawet w wielotomowych ogólnych opracowaniach historycznych chorobom rzadko poświęca się więcej niż jeden akapit. Działa to też w drugą stronę. Historycy specjalizujący się w dziejach medycyny czasami nadzwyczaj szczegółowo opisują postępy i porażki w tej dziedzinie, ale traktują je tak, jakby miały miejsce gdzieś na Księżycu.
Historii opium nie można opowiedzieć w ten sposób. Zażywanie i nadużywanie tego specyfiku mocno wpłynęło na wydarzenia spoza świata medycznego, a wydarzenia pozamedyczne w równie istotny sposób kształtowały zażywanie i nadużywanie opium. Do dziś mak jest znaczącym graczem na międzynarodowej scenie, utrzymuje przy władzy albo obala rządy, zapoczątkowuje wojny. Częścią tej historii są pozornie niezwiązane z makiem wydarzenia z przeszłości, takie jak zakończenie konfliktów religijnych w Europie czy budowa transkontynentalnych linii kolejowych w Stanach Zjednoczonych.
* * *
Ta historia w naturalny sposób dzieli się na dwie części. W ciągu tysięcy lat przez „opium”, znane pod kilkoma nazwami, rozumiano mleczny sok wypływający z nacięć na owocach maku lekarskiego (makówkach). Pod jedną z tych cywilizowanych nazw, laudanum, opium wywierało znaczący wpływ na europejską literaturę i sztukę. A były też inne. To właśnie stanowi pierwszą część tej książki. Jednak od połowy XIX wieku „opium” zaczęło oznaczać nie sok, lecz jego substancję czynną, alkaloid o nazwie morfina. Sto lat później z morfiny otrzymano bardziej „heroiczną” pochodną – heroinę. Te zmiany wpłynęły na naturę uzależnienia, przekształciły postrzeganie go przez opinię publiczną oraz stworzyły najsilniejsze organizacje przestępcze, jakie widział świat. To jest tematem drugiej części tej opowieści.
CZĘŚĆ I
SOK
ROZDZIAŁ 1
Skamieniałe bułeczki
Zima 1854 roku była w Alpach wyjątkowo surowa. Dzieci traciły uszy i nosy z powodu odmrożeń, słabi i starsi umierali. Silnym i przedsiębiorczym zimno dostarczyło jednak wyjątkowych okazji. Minionego lata po Jeziorze Zuryskim zaczęły kursować małe parostatki, a obecnie niski poziom wody stworzył dogodne warunki do budowy przystani. Taka inwestycja zdziałałaby cuda dla turystycznego biznesu w małej nadjeziornej miejscowości Meilen. Niestety, niemal od razu kopacze natrafili na trudności. Z dna jeziora wystawało bowiem kilkanaście drewnianych słupów, które zdawały się nie do ruszenia. Najwyraźniej wbili je tutaj ludzie, tylko jacy i z jakiego powodu? Wkrótce pojawiły się odpowiedzi. W mule wokół pali znaleziono mnóstwo kamiennych i drewnianych artefaktów, a także sfosylizowanych przedmiotów, w tym skamieniałe jabłka, rodzynki, orzechy laskowe i coś, co wyglądało jak bułeczki około ośmiocentymetrowej średnicy. Do tej pory wszystkie prehistoryczne znaleziska w Europie były związane z pochówkami: groby, broń, rzeczy potrzebne w życiu pozagrobowym. W Meilen jednakże dokonano iście baśniowego odkrycia – odkopano nadjeziorną osadę, w której naprawdę kiedyś żyli ludzie[1].
Odkrycie zostało nagłośnione. Wkrótce prowadząca wykopaliska ekipa z Uniwersytetu Zuryskiego pod kierownictwem profesora Ferdinanda Kellera z trudem opędzała się od złodziei kradnących archeologiczne skarby. Nic nie mogło jednak powstrzymać wysypu sensacyjnych doniesień prasowych, po których nieuchronną koleją rzeczy pojawiły się prehistoryczne romanse (gatunek literacki obecnie na szczęście będący na wymarciu), kalendarze, zabawki, dioramy i kosztowne podróbki. Jedną z sensacji ujawnionych przez profesora Kellera okazał się fakt, że skamieniałe bułeczki zawierały rozpoznawalne nasiona maku. Profesor zidentyfikował je nawet i stwierdził, że pochodzą raczej od uprawnej odmiany białej niż od dzikiej, czerwonej. Gdy były świeże – zasugerował – po poddaniu obróbce dawały łagodny efekt zbliżony do działania opium.
Z jego interpretacją nie zgadzali się zazdrośni koledzy po fachu. Profesor Maurice Rochat z Nancy przekonywał, że nawet niesfosylizowane nasiona różnych odmian maku, nie większe niż główka od szpilki, są niemożliwe do rozróżnienia. Ale profesor Keller, szwajcarski patriota, zaczął już czcić swoich nadjeziornych przodków i trzymał się swej wersji. Jego prehistoryczni antenaci musieli być ludem roztropnym – bo przecież budowali domostwa na palach nad jeziorami i na bagnach – a także uczciwym i pracowitym. Zasługiwali na okazjonalny odpoczynek. Nie znaleziono żadnych zapierających dech w piersi dzieł sztuki, jak kilkadziesiąt lat później we francuskim Lascaux i w hiszpańskiej Altamirze, brak takich znalezisk jednak nie wykluczał działalności artystycznej. Woda jeziorna nie jest przyjaznym środowiskiem dla malowideł, a innego rodzaju skarby mogły ulec zniszczeniu[2]. Być może odkryto również świadectwa przeprowadzania fermentacji alkoholowej, ale ludzie znad Jeziora Zuryskiego nie byli pijakami, o nie. Budowanie domów na palach zapewne wymagało planowania i pomysłowości. Uprawa białego maku też musiała się wiązać z wyspecjalizowaną wiedzą. Stopniowo udało się ustalić, że odkopana osada kwitła w VI tysiącleciu przed naszą erą, to jest w późnej epoce kamienia (neolicie). Mieszkańcy wioski nad jeziorem mogli być zatem pierwszymi ludźmi, którzy zakosztowali opium.
* * *
Następni prawdopodobnie byli przedstawiciele starożytnych cywilizacji Bliskiego Wschodu. Na sumeryjskim ideogramie z około 4500 roku przed naszą erą – mniej więcej w czasach biblijnego Abrahama – mak został nazwany Hul Gil, czyli „rośliną radości”. Jest to pierwsze znane tego rodzaju wyrażenie dużego uznania. Poza wychwalaniem maku tabliczka pokrótce instruuje, w jaki sposób należy o świcie zbierać mleczny sok z makówek i jak go przerabiać na napój. Asyryjczycy, którzy w regionie pojawili się po Sumerach, najwyraźniej mieli specjalne żelazne łyżki do zbierania makówek i uwalniania z nich soku. Mleczny sok maku nazywali aratpa-pal, co może być źródłosłowem dla łacińskiego papaver[3] – określenia o niejasnym pochodzeniu. Persowie, pierwsi w historii twórcy imperium, odnotowali używanie wyciągów z maku do celów medycznych. Jednak klasyczny świat, a za nim historycy późniejszych epok za kolebkę opium uznali dolinę Nilu.
Chociaż na mapie dolina Nilu wygląda na spory teren, w rzeczywistości obszar regularnie zalewany wodami wielkiej rzeki i dzięki temu będący w stanie podtrzymać życie był mniejszy od dzisiejszej Belgii. Żaden skrawek ziemi nie mógł się marnować, ale przez tysiące lat znajdowało się miejsce na uprawę maku. Szczególnie pola wokół Teb (dzisiejszego Luksoru) oraz nad Górnym Nilem zasłynęły z bogactwa upraw, i to już w III tysiącleciu przed naszą erą. Jeszcze na początku XIX wieku brytyjski książę regent wznosił w Brighton toast za „boskie, uwznioślające działanie” tebańskiego opium.
Dla zrozumienia fascynacji makiem w starożytnym Egipcie szczególnie użyteczne są dwa godne uwagi papirusy. Odkrycie obu wiąże się z nazwiskiem Edwina Smitha, którego na ogół opisywano jako amerykańskiego farmera i archeologa prowadzącego w Egipcie wykopaliska w latach 60. XIX wieku. W rzeczywistości Smith był raczej wytwórcą aniżeli odkrywcą starożytnych zabytków, ale nie można mu zarzucić nieuctwa. Natychmiast zdał sobie sprawę z wartości dwóch zwojów, które zaproponowali mu bardziej „przedsiębiorczy” złodzieje plądrujący groby, i zapłacił im za nie – jak to później określił – godziwą cenę. Pierwszy, znany obecnie jako papirus Edwina Smitha, jest przechowywany w Nowym Jorku[4]. Drugi, jeszcze cenniejszy, nazwano na cześć niemieckiego egiptologa Georga Moritza Ebersa, który nigdy nie był w pobliżu Luksoru, ale odkupił skarb od Smitha i przetłumaczył hieroglificzny tekst na niemiecki[5].
W tych dwóch starożytnych tekstach, liczących około trzech tysięcy lat, opisano wszelkie choroby leczone medycznie i chirurgicznie. Najdłuższe fragmenty dotyczą serca uważanego za miejsce, w którym zlewają się wszystkie płyny ustrojowe: krew, łzy, mocz i sperma. Na to właśnie miejsce – jak sądzono – wpływa opium. (W przeciwieństwie do serca mózg uchodził za gąbczaste wypełnienie, niepotrzebne w zaświatach, i dlatego pozbywano się go w procesie mumifikacji). Oddzielne rozdziały poświęcono ciąży, dolegliwościom ginekologicznym, chorobom jelit, pasożytom, problemom z oczami i skórnym, ugryzieniom przez węże, psuciu się zębów, oparzeniom, złamaniom, deformacjom ciała i metodom antykoncepcji. W każdym przypadku nacisk położono na działania praktyczne, nie ma też ostrego rozgraniczenia między dolegliwościami ciała i duszy. Właśnie to łączne, nieuznające podziału podejście usprawiedliwiało posługiwanie się makowym sokiem przy zaskakująco licznych i różnorodnych schorzeniach.
To również sprawiło, że niektóre fragmenty brzmią znajomo dla uszu obeznanych z terminem „psychosomatyczny”. Jedynie samo określenie jest stosunkowo nowe. W Egipcie, podobnie jak w większości starożytnych cywilizacji, leczenie w takim samym stopniu zależało od medycznej pomocy udzielanej ciału, jak od ustanowienia duchowego kontaktu z bogiem. Jeżeli chory miał szczęście i zasłużył na to, bóg mógł wziąć na siebie jego dolegliwość i w razie potrzeby zasięgnąć porady bardziej wyspecjalizowanych bóstw. W jednym ustępie papirusu Ebersa osoba cierpiąca na silne bóle głowy identyfikuje się z bogiem Horusem jako pośrednikiem, a Horus wykrzykuje: „Moja głowa, moja głowa, o, głowa mi pęka”. „Która część głowy?” – pyta ze współczuciem bóg Thot. „Górna część czoła i prawa skroń” – odpowiada Horus. „To poważne. Będę musiał poprosić o radę Ra” – rzecze Thot. Ra, wszechwiedząca moc zwykle utożsamiana ze słońcem, okazuje współczucie i grozi demonom, które ściągnęły na człowieka takie utrapienie – zapowiada im straszliwe kary: „Porozcinam wasze tułowie, nieposłuszne duchy!”. Lecz to najwyraźniej nie wystarcza, demony wciąż nękają Horusa (i pacjenta). Ra zaleca sprawdzony kataplazm z czaszek sumów. Horus przykłada sobie okład i wprawdzie przynosi mu to ulgę w bólu, ale tylko chwilowo. Wobec tego Ra dochodzi do wniosku, że cierpienie może złagodzić tylko specjalny wyciąg z maku, i rozkazuje swoim pomocnikom przyrządzić odpowiednią miksturę. Horus zażywa ją i – voilà! – ból głowy znika. A z nim pacjent.
Sok makowy osłodzony miodem był również środkiem na biegunki – częstą dolegliwość zarówno w starożytnym Egipcie, jak i dziś. Podnosił na duchu przygnębionych. Przynosił ulgę pacjentom cierpiącym na bilharcjozę (schistosomatozę) i mającym kamienie w pęcherzu moczowym – obie te choroby nadal są powszechne w Afryce i kilku innych rejonach świata. Dawał ukojenie przy bolesnym opatrywaniu ran i nastawianiu złamanych kości. Musiał być prawdziwym darem niebios podczas borowania kości szczęki – zabieg ten, wykonywany w celu oczyszczenia ropni zębów, sądząc po śladach na zachowanych szkieletach, stosowano wcale nie tak rzadko[6]. Ponieważ nawet po zmieszaniu z miodem mikstura była gorzka, a jej zapach przyprawiał o mdłości, często preferowano aplikowanie jej w postaci czopków i lewatyw. Kapłani z Karnaku rozwinęli sztukę analizy snów jako narzędzia diagnozowania, a sok makowy służył niekiedy do wywoływania zmian w nienazywanej tak jeszcze wówczas podświadomości. Ekstrakt pomagał również umierającym. Nic nie wskazuje na to, żeby starożytni Egipcjanie z zimną krwią poddawali się śmierci. Jednak, jak większość ludów Żyznego Półksiężyca, cenili godność oraz dzielne i opanowane zachowanie. Nie zapominano o życiu w zaświatach. Żadnego faraona nie złożono do grobu bez kilku suszonych maków i narzędzi niezbędnych do zbioru soku – rzeczy te miały mu służyć w podróży oraz w przyszłym miejscu pobytu. Na przeciwległym krańcu życia specjalnie przygotowaną mieszaninę soku makowego z mlekiem polecano do uspokajania niemowląt cierpiących na „kolkę”[7]. Roślina, mająca tyle zastosowań, cieszyła się sympatią: wizerunki maku ryto na pomnikach grobowych i malowano na ścianach świątyń.
Sok makowy, podobnie jak inne lekarstwa, rzadko (jeśli w ogóle) przepisywano jako jedyną drogę do poprawy zdrowia. Kuracja medyczna nad brzegami Nilu zawsze obejmowała również modlitwy, zaklęcia, uzdrawiające amulety, oczyszczające rytuały i zmianę trybu życia – czasową lub permanentną. Przed przystąpieniem do skomplikowanych zabiegów stosowano lecznicze i uświęcające kąpiele; pacjentowi golono różne części ciała i wypisywano na tabliczkach wiadomości do bogów. Ta forma komunikacji była też często przesiąknięta makowym sokiem; niektóre z bóstw, do których się zwracano, najwyraźniej doceniały dobrze przygotowaną miksturę. Praktyki seksualne podlegały ścisłym obserwacjom i regulacjom; w niektórych okresach omówienia były tak pomysłowe jak w wiktoriańskiej Wielkiej Brytanii. Uwadze staroegipskch uzdrawiaczy nie uszedł fakt, że opium może przeciwdziałać cielesnym popędom. W czasach Starego i Średniego Państwa kazirodztwo było poważnym grzechem (chociaż nie w kręgu królewskiego rodu i nie za panowania późniejszych dynastii); jeśli się obawiano takich pokus, sok makowy okazywał się skutecznym środkiem zapobiegawczym. W przeciwieństwie do większości nowożytnych książek, w obu papirusach twierdzi się, że niektóre dolegliwości są nieuleczalne i w związku z tym zamiast lekarstw zaleca się przy nich modły; ale nawet w takich przypadkach przepisywano sok makowy jako środek ułatwiający odejście z tego świata.
Nieuniknioną koleją rzeczy na przestrzeni tysięcy lat zarówno w Egipcie, jak i w Mezopotamii praktyki medyczne ulegały zmianom. W XV i XIV wieku przed naszą erą, za panowania XVIII dynastii, w dolinie Nilu rozwinięto wysoki stopień specjalizacji; był to zarazem okres intensywnego fermentu w artystycznej i duchowej sferze życia państwa[8]. Notatki sporządzane przy leczeniu poszczególnych pacjentów stały się sformalizowane. Medyczne frazesy kwitły nawet w hieroglifach – wszak piktogramy doskonale pasowały do banalnych sformułowań. Liczne historie choroby wspominają o szukaniu porad u dentystów, chirurgów kostnych, ginekologów, gastroenterologów, okulistów oraz ekspertów od lekarstw i eliksirów. Ci ostatni zaliczali się do najbardziej cenionych. Doradzali w kwestii obróbki maku, w której do biegłości dochodziło się dzięki długiemu ćwiczeniu i wrodzonym zdolnościom.
* * *
Zdobycze egipskiej i mezopotamskiej cywilizacji rozprzestrzenili szerzej Fenicjanie oraz inne ludy podróżujące po morzu. Handlarze feniccy sprzedawali specjalne noże do nacinania makówek, a żeglując po Morzu Śródziemnym i wzdłuż wybrzeża atlantyckiego, znajdowali chłonne rynki. W latach 30. XX wieku archeolodzy prowadzący wykopaliska na Krecie, w kolebce kultury minojskiej, odkryli czarującą żeńską figurkę o kuszącym uśmiechu (zazwyczaj opisywanym jako archaiczny), w tiarze z makówek. Dama, początkowo nazwana boginią leczenia, najwyraźniej zdobiła pozbawiony okien przybytek zażywania opium, który – pogrzebany pod popiołem wulkanicznym – przetrwał w nienaruszonym stanie 3000 lat. Jeszcze bardziej zaskakująca była kolekcja igieł z brązu znalezionych w kontynentalnej Grecji w latach 70. XX wieku, a datowanych na okres przed 1500 rokiem przed naszą erą. Początkowo ich przeznaczenie stanowiło zagadkę, ale przypuszczalnie były to prehistoryczne yen-hok – szpilki używane przez chińskich mandarynów kilkaset lat później do nakłuwania pęków maku nad żarem, tak aby smugi dymu buchały w nozdrza zgromadzonych ludzi. Niektóre z tych prehistorycznych igieł mają puste w środku łebki, uformowane na kształt makówek.
Ponadto Fenicjanie przewozili i sprzedawali kopie medycznych tekstów, będących skarbnicą odkryć egipskiej i mezopotamskiej medycyny. Hipokrates cenił lekarzy z Teb i Karnaku, a nawet Galen – rzadko okazujący uznanie komuś innemu niż on sam – napisał pochwałę kuracji przeprowadzonej przez Amenhotepa, syna Hapu. Grecy również zaczęli się zastanawiać, w czym może tkwić sekret maku. Jak to się stało, że jeden konkretny gatunek rośliny – i żaden inny – zyskał takie magiczne właściwości?
ROZDZIAŁ 2
Magiczne wysączenie
Na drugie pytanie wciąż nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Niektórzy botanicy uważają, że będący źródłem opium mak lekarski (zwany też ogrodowym, uprawnym lub białym) wyewoluował naturalnie w rezultacie mutacji spowodowanych kaprysami klimatu i warunków geograficznych. Inni jednak sugerują, że Papaver somniferum jest rezultatem uprawy selektywnej celowo prowadzonej przez liczne pokolenia prehistorycznych rolników. Taka opinia może się wydawać zbyt daleko idąca, ale właśnie w ten sposób otrzymano inne rośliny uprawne. Zsumowane na przestrzeni tysiącleci doświadczenia i osiągnięcia wczesnych ludzi mogą się równać dokonaniom współczesnego człowieka.
Mak botanicznie należy do rodziny makowatych, obejmującej aż 44 rodzaje i około 770 gatunków, rozprzestrzenionych na półkuli północnej na obszarach o umiarkowanym i podzwrotnikowym klimacie. Wiele gatunków uprawiano – i wciąż się uprawia – dla ich urody. Mak walijski, mak „tulipanowy”, zwany też tureckim, urzekający skromnością biały mak alpejski, mak nagołodygowy, nazywany też islandzkim albo syberyjskim, piękny maczek kalifornijski znany pod nazwą „pozłotka” lub „eszolcja” – wszystkie one cieszą oko i są ozdobą ogrodów. W naturze każda roślina z rodziny makowatych wydaje jeden kwiat, ale w uprawach otrzymano odmiany dwukwiatowe oraz wyróżniające się ząbkowanymi lub postrzępionymi płatkami. Do najbardziej okazałych, a zarazem najtrudniejszych w uprawie zaliczają się odmiany ‘Pink Chiffon’ i ‘Oriental Peony’, obie wywodzące się z Azji Mniejszej i swego czasu zdobiące ogrody bizantyjskich cesarzowych.
W całej tej bogatej różnorodności tylko dwa gatunki – P. somniferum i P. bracteatum – wydzielają opium w znaczącej ilości, przy czym ten pierwszy okazuje się łatwiejszy w uprawie. Jest rośliną jednoroczną z cyklem rozwojowym liczącym 120 dni i wymaga umiarkowanie bogatej, dobrze nawiezionej gleby. W stanie dzikim z największym prawdopodobieństwem zakwitnie w miejscu niedawno przekopanym, zaoranym albo – co daje najlepszy skutek – rozerwanym szrapnelem. Krew to dobry nawóz. Najlepszy klimat: od ciepłego do umiarkowanego, z nie za dużą ilością opadów na początku cyklu rozwojowego. Idealne podłoże: ilaste, ponieważ trzyma wilgoć i składniki odżywcze, a nie jest mocno zbite, nie utrudnia więc penetracji delikatnym pierwszym korzeniom. Mak lekarski to roślina długiego dnia, co oznacza, że do wzrostu potrzebuje okresu z długimi dniami i krótkimi nocami, a najlepiej, by słońce padało na roślinę bezpośrednio przez co najmniej dwanaście godzin.
Wszystko to zdaje się świadczyć o dużych wymaganiach, ale w bardzo wielu miejscach świata roślina udaje się dobrze. Nie trzeba jej regularnie nawadniać ani opryskiwać drogimi środkami chemicznymi; nie ma wielu naturalnych wrogów wśród szkodników, nie jest więc konieczne stosowanie pestycydów. To dlatego w biednych regionach staje się wręcz niezastąpioną rośliną uprawianą dla zysku. Nasiona rozsiewają się naturalnie, kiedy dojrzała makówka otwiera się, a potrząsana przez wiatr, wysypuje swoją zawartość jak pieprzniczka. W uprawie wysiewa się mak w rzędach, w płytkich dołkach wykonanych sadzakiem (szpiczastym kołkiem). Zazwyczaj na obsianie hektara wystarcza 12 kilogramów nasion. Moment siewu zależy od warunków pogodowych i prognoz, a orientacja w tych sprawach wymaga doświadczenia i intuicji. Oprócz maku na ogół uprawia się dla zysku inne rośliny, jak gruszki, fasolę czy tytoń. Dla ubogiego rolnika i jego licznego potomstwa jest to bardzo zadowalające rozwiązanie.
Nasiona kiełkują szybko i w ciągu sześciu tygodni roślina jest już zakorzeniona. Początkowo wygląda jak brzydka młoda kapusta – ma nagą łodygę, która może się rozgałęziać. Zarówno główna łodyga, jak i jej odgałęzienia są pokryte białym, włoskowym nalotem. Ostatecznie roślina osiąga od 90 do 150 centymetrów wysokości. Karbowane liście wyrastają na łodydze naprzemiennie z dwóch stron. Kiedy na szczycie łodygi zaczyna się rozwijać pojedynczy pąk, pochyla się ona pod jego ciężarem, jednak w miarę dojrzewania pąków łodygi się wzmacniają i wyprostowują. Kwitnienie następuje po około 90 dniach od wykiełkowania.
Wydarzenie ma w sobie coś z magii, chociaż mak nie od razu pokazuje się w pełnej krasie. Kwiat przez mniej więcej 36 godzin jest pognieciony i przypomina wychodzącego z poczwarki motyla. A potem nagle cztery płatki rozdzielają się i rozprostowują, przy czym każdy lekko nachodzi na sąsiedni. Ich delikatność i świeżość od niepamiętnych czasów zachwycają artystów. Są to pierwsze kwiaty, jakie malują dzieci. Tradycyjnie mak lekarski opisuje się jako biały, ale kolorem jest zbliżony raczej do kości słoniowej, poza tym istnieją inne, rzadsze odmiany: różowa, szkarłatna, bladopurpurowa i wielobarwne. Kolor nieznacznie blednie od podstawy do brzegu płatków. Nawet w tych krajach, gdzie mak jest chwastem, ludzie napawają się jego kwitnieniem – spektakl wyciąga mieszczuchów na łono natury. Pośrodku kwiatu widać słupek (z którego rozwinie się makówka) otoczony pręcikami. Pyłek i nektar przywabiają liczne owady.
Oprócz odmian celowo wyhodowanych pod kątem trwałości, mak kwitnie tylko przez cztery lub pięć dni. Potem płatki opadają i wyraźnie widać słupek (przyszłą makówkę) rozmiaru sporego ziarna grochu. W ciągu tygodnia czy dwóch osiągnie on wielkość kurzego jaja i przybierze niebieskawozielony kolor z lekko woskowatą powierzchnią. Na szczycie pękatego słupka zaznacza się tarczowate znamię, u podstawy zaś widać ślady po opadłych płatkach. Zewnętrzna skórka chroni zalążnię otoczoną trzywarstwową ścianą; we wnętrzu zalążni znajdują się zalążki, z których po zapyleniu i zapłodnieniu rozwiną się nasiona. W jednej makówce może być ponad tysiąc nasion. Kiedy dojrzeją, odłączają się od wewnętrznej ściany zalążni i przez dzień czy dwa mogą się mieścić w niej luźno. Następnie wydostają się na zewnątrz przez małe otworki powstające pod tarczką. Lekarze i chemicy – w przeciwieństwie do ciemnego gminu – przez długi czas uważali, że nasiona maku nie odgrywają żadnej roli w wywoływaniu skutków podobnych do efektów zażywania opium. W takich sprawach jednak to ciemny gmin zwykle ma rację. Niewinni sportowcy o nieskazitelnej opinii, ku własnej konsternacji, dowiedzieli się, że spory bajgiel z makiem może dać pozytywny wynik w badaniu moczu na obecność opium. A przecież mądrość ludowa od zawsze przypisywała naparowi z nasion maku właściwości uspokajające.
Ale w farmakologii nasiona maku są produktem ubocznym. Sława maku lekarskiego wiąże się z jego mlecznym sokiem. Samo słowo „opium” wywodzi się z greki: ὄπιον (ópion) oznacza w tym języku świeży sok makowy. Grecy używali też określenia μηκώνιον (meconion), od słowa mekon, mak. Hipokrates tę samą nazwę nadał smółce, czyli pierwszym stolcom wydalanym przez noworodka: najwyraźniej uznał, że wyglądają podobnie. Zlatynizowany termin meconium nadal jest używany w neonatologii na określenie smółki. Bez względu na nazwę, surowy mleczny sok maku zawiera cukry, białka, wodę, amoniak, wosk roślinny, lateks, tłuszcze, kwas siarkowy i mlekowy, a także szereg alkaloidów. To te ostatnie się liczą.
Alkaloidy to duża rodzina występujących w naturze zasadowych związków chemicznych zawierających azot. Są wytwarzane przez bakterie, grzyby, rośliny i zwierzęta, w tym przez ludzi, a należą do nich między innymi hormony (jak adrenalina), ważne neuroprzekaźniki (jak serotonina), trucizny (jak strychnina), stymulanty (jak nikotyna, kofeina i kokaina), naturalne „narkotyki” (jak chinina), a także alkaloidy zawarte w opium. Tych ostatnich jest ponad 50, toteż z powodów praktycznych podzielono je na dwie grupy. Pierwsza to alkaloidy fenantrenowe (zawierające w strukturze cząsteczki układ fenantrenu), do których zaliczają się morfina, kodeina i tebaina. Druga, skupiająca alkaloidy mające inną budowę cząsteczki, obejmuje między innymi narkotynę i papawerynę, charakteryzujące się minimalnym działaniem farmakologicznym. Najprawdopodobniej wszystkie są syntetyzowane w komórkach produkujących sok mleczny w ciągu mniej więcej tygodnia, gdy dojrzewa makówka. Materiał wyjściowy jest przypuszczalnie całkiem zwykły, być może białko podobne do albuminy, ale poszczególne etapy syntezy nadal pozostają nieznane. Kiedy makówka dojrzeje, proces się zatrzymuje, a wytworzone substancje szybko – w ciągu kilku dni – rozkładają się na nieaktywne fragmenty. Ich funkcja w naturze, cel czy jakakolwiek korzyść, jaką mogą przynosić roślinie, bądź też rola, jaką mogły odgrywać w którymś momencie ewolucji, wciąż stanowią zagadkę. Na ile wiadomo nauce, jedynym gatunkiem, który spożywa mak i jego mleczny sok, jest człowiek.
* * *
Niewykluczone, że dwie błogosławione i zarazem przeklęte substancje odurzające, opium i alkohol, mogły być odkryte mniej więcej w tym samym czasie, ale w przypadku fermentacji alkoholowej wystarczyło zaobserwować, że może ją zapoczątkować odrobina świeżej śliny, nawet w ciemnym i zimnym miejscu. Przetwarzanie soku makowego, prowadzące do otrzymania opium, nie mogło być wynikiem jednego pomyślnego przypadku, ponieważ istotny jest wybór odpowiedniego czasu. Zbiory zawsze się zaczynały (i zaczynają nadal) około dwóch tygodni po opadnięciu płatków. Rolnik sprawdza wówczas makówki i wieńczące je tarczki. Te pierwsze zdążyły już ściemnieć, z niebieskawozielonego zmieniły kolor na matowobrązowy. Kiedy końcówki tarczki sterczą prosto na boki lub w górę, pora na zbiór. Jako że nie wszystkie makówki dojrzewają równocześnie, pole należy sprawdzać więcej niż raz dziennie, i to przez kilka tygodni.
Do nacinania służy specjalne narzędzie z trzema albo czterema równoległymi ostrzami. Manewr ten wymaga największej wprawy. Jeśli nacięcia będą zbyt głębokie, sok wysączy się za szybko, skapie na ziemię i zostanie stracony. Jeszcze głębsze przeciągnięcie ostrzy może doprowadzić do wycieku wewnętrznego, przez co makówka zmarnieje i umrze. Z drugiej strony, jeżeli się natnie zbyt płytko, sok będzie wypływał za wolno, przedwcześnie stwardnieje i zasklepi uszkodzenie jak strup. Idealna głębokość rysy to z reguły 1–1,5 milimetra. Nowoczesne noże można nastawić na żądaną głębokość rzazu, ale nawet takie narzędzie nie zdecyduje za człowieka, jaka głębokość jest właściwa.
Kolejną decyzją wymagającą osądu jest wybór pory dnia. Słońce zachęca mleczny sok do wycieku, ale jeśli nacięcia dokona się za wcześnie, gdy słońce stoi jeszcze wysoko na niebie, upał wysuszy pierwsze krople i zasklepi uszkodzenia. Jeżeli się zaś natnie za późno, może nie wystarczyć czasu, by cały sok wydostał się na powierzchnię. Chodzi o to, aby pozwolić kroplom sączyć się powoli przez noc i koagulować na powierzchni. Każde pole wymaga odrębnego ustalenia pory.
Gdy sok z makówki, czyli opium, pojawi się po raz pierwszy, jest mętnobiałą, dość ruchliwą cieczą. Ponadto biologicznie nieaktywną. Dopiero po kilkugodzinnym kontakcie z powietrzem ważne prekursory alkaloidów utleniają się i nabierają farmakologicznego znaczenia. Ciecz w tym czasie staje się ciemnobrązowa, lepka i kleista, a przy tym zaczyna wydzielać charakterystyczny, delikatny zapach, nieco przypominający woń świeżo ściętej trawy. Dopiero wtedy wprawny zbieracz zeskrobuje wydzielinę z makówki, a robi to tępym nożem o krótkiej rączce. By ostrze nie pokrywało się zastygającym lateksem, zbieracz oblizuje je pomiędzy jedną a drugą rośliną. To dało podstawę do opowieści o rzekomym uzależnieniu rolnika od pozyskiwanej substancji[1]. Które jest mitem. Odpowiednio potraktowana makówka będzie wydzielać sok jeszcze przez kilka dni – można z niej zeskrobywać krople pięć albo sześć razy. Doświadczony zbieracz przemieszcza się po polu tyłem, nacinając niżej wyrastające makówki przed wyższymi, żeby nie rozchlapać soku. Zdrapywane drobiny lądują w stożkowatym pojemniku zawieszonym na nadgarstkach rolnika. Roztropny rolnik zaznacza sobie większe i zasobniejsze w sok makówki kawałkami kolorowej włóczki. Po zbiorach zetnie te rośliny w całości i wysuszy na słońcu. Ich nasiona zostaną wykorzystane do przyszłorocznych zasiewów.
Zasobna makówka rosnąca na polu w okolicy Teb w czasach faraonów mogła dać do 70–80 miligramów soku, a z jednego hektara obsianego makiem otrzymywano około 40 kilogramów surowego opium. Nie wszystkie pola były tak urodzajne ani nie wszyscy rolnicy tak sprawni jak tamci w starożytnym Egipcie, ale podstawowy wzór postępowania można rozpoznać we współczesnych uprawach w różnych częściach świata. Surowy sok wymaga czasochłonnego przetworzenia; o jego jakości i cenie tak naprawdę przesądza nie tylko zebrany z pola produkt, lecz także późniejsza obróbka. O tym będzie mowa w następnym rozdziale.
ROZDZIAŁ 3
Dar bogów
Przez cały klasyczny okres starożytności – z grubsza 1200 lat, od czasów Homera, około 800 roku przed naszą erą, do upadku cesarstwa zachodniorzymskiego w 456 roku naszej ery – mak i jego sok były cenione jako dary bogów. Homer zdaje relację z wizyty Telemacha, syna Odyseusza, u króla Sparty Menelaosa. Nie jest to miłe spotkanie. Pamięć o synach, braciach, ojcach i przyjaciołach, którzy stracili życie pod murami Troi, sprawia, że Spartanie są przygnębieni. Wielu wciąż cierpi z powodu następstw strat, jakich doświadczyli. Helena, piękna córka Zeusa, lituje się nad nimi. Pewna Egipcjanka, Polydamna, podarowała jej niegdyś lekarstwo na strapienie. Homer pisze o nim νεπενθε (nepenthés), czyli „bez troski”[1]. Helena wlewa specyfik do wina i skutek okazuje się cudowny. Ból przestaje dokuczać. Przygnębienie ustępuje. Smutne wspomnienia pozostają, lecz już nie ranią. Przynajmniej nie ranią tak bardzo jak przedtem. Nie ronią już łez nawet ci, którzy byli świadkami licznych zgonów.
Czym było lekarstwo, które przegnało troski, uspokoiło nastroje i ukoiło u pijących ból, wprawiając ich w lekkie otumanienie i zarazem błogość? Niektórzy naukowcy opowiadają się za haszyszem lub nawet mandragorą. Lecz Jean Cocteau, zarówno miłośnik opium, jak i znawca klasycznego antyku, nie miał wątpliwości. Tylko sok makowy mógł dać opisane przez poetę efekty. Relacja Homera sugeruje ponadto, że w jego czasach środek ten wciąż zaliczał się do cokolwiek egzotycznych luksusów. Tysiąc lat później Pliniusz Starszy zastanawiał się, czy to rzeczywiście eliksir Heleny zdziałał takie cuda, a nie jej fizyczne powaby. Ale Rzymianie z klasy Pliniusza byli niepoprawnymi cynikami[2].
Podobne wątpliwości otaczają wiele innych mikstur wychwalanych przez greckich i rzymskich poetów. Czym było lekarstwo, które centaur Chiron pozostawił swojemu adoptowanemu synowi Asklepiosowi, „łagodnemu twórcy leków rozpraszających smutki”? Cokolwiek to było, jego działanie wprawiło poetę Pindara w jambiczne uniesienie[3]. Jaką maść zaaplikował Patrokles swemu przyjacielowi Eurypilosowi, „która gładzi udręki rozpaczy i powstrzymuje krwawienie”[4]? Jakiż to napar Afrodyta dała swojemu synowi Eneaszowi, aby mu ulżyć w żalu? Do jakiego „wypróbowanego zioła” odnosi się Sofokles, kiedy wspomina o miksturze łagodzącej smutki? I czym był „miodowy sok” spożywany przez Lotofagów, którzy zaproponowali go też Odyseuszowi i jego towarzyszom? Grzybienie białe, nazywane białym lotosem, zawierają farmakologicznie czynne alkaloidy – przynajmniej jeden o działaniu zbliżonym do viagry – ale opis kliniczny skutków spożycia naparu Lotofagów, „skubali lotos i szczęśliwie zapomnieli o zamiarze powrotu”, dokładnie pasuje do opium[5]. Jednak przymiotnik „miodowy” kłóci się z typowym nieprzyjemnym smakiem makowej cieczy. A może gusty się zmieniły. Albo, jak często bywa, gdy się interpretuje „naukowe” teksty klasycznych poetów, jest jakaś granica, na której należy się zatrzymać w spekulacjach. W końcu pisali poezje, nie podręczniki ani domowe poradniki medyczne.
A jednak opium, czyli „sok makowy”, było niewątpliwie szeroko stosowane w Atenach w V stuleciu przed naszą erą, to jest w złotym wieku tego miasta, i to stosowane w różnych celach. Wyciąg z lulka czarnego (szaleju czarnego) – jedną z trucizn, za pomocą których wykonywano państwowe egzekucje – przypuszczalnie zaprawiano sokiem makowym. Spokój, z jakim Sokrates prowadzi rozmowę po wypiciu śmiercionośnego napoju, oraz fakt, że mu zdrętwiały kończyny, mogą świadczyć nie tylko o opanowaniu filozofa, lecz także o kunszcie sztuki egzekucji u starożytnych Greków. Nieco zagadkowe ostatnie polecenie skierowane do Kritona, aby poświęcił koguta Asklepiosowi, może się odnosić do podziwu wobec dokonań medycyny nawet w mrożącym krew w żyłach kontekście wykonywania wyroku śmierci. Z opium korzystali również samobójcy. Kartagiński dowódca wojskowy Hannibal był bliski rzucenia republiki rzymskiej na kolana; ostatecznie jednak szczęście się od niego odwróciło i został pokonany we własnej ojczyźnie, pod Zamą (w dzisiejszej Tunezji) w 202 roku przed naszą erą. Wygnany przez niewdzięcznych rodaków, wiele lat spędził w Azji Mniejszej, próbując tworzyć antyrzymskie koalicje z pozostałości dawnego imperium Aleksandra Wielkiego. Niejednokrotnie udowadniał swoje zdolności przywódcze, lecz w końcu Rzym zwyciężył i zażądał ekstradycji Hannibala. W Libyssie (obecnie na północy Turcji, a wówczas w małym królestwie Bitynii) pokonany wódz odkręcił rękojeść swojego sztyletu i wypił zawartość buteleczki – sok tebańskiego maku, podarowany mu przez matkę. Tak przynajmniej głosi legenda. Wątpliwe, by nawet najlepsze tebańskie opium zachowało właściwości przez 30 lat. Tak czy inaczej Hannibal zaraz potem zmarł, a miejsce jego śmierci zaczęto otaczać kultem[6].
I oczywiście opium było narzędziem zabójców. Dionizjos Starszy, tyran Syrakuz, w balladzie Schillera wymyka się sztyletowi płatnych morderców, ale nie napojowi zaprawionemu sokiem makowym, który kilka lat później podaje mu własny syn. Dionizjos Młodszy czuł, że staruszek nadużył jego gościnności, a kiedy matka zwróciła się do niego z wyrzutami, zaprotestował, tłumacząc, że ojciec umarł szczęśliwy. Kilkaset lat później Agrypina Młodsza, ostatnia żona cesarza Klaudiusza, robiła użytek z maku, pozbywając się potencjalnych dziedziców, a w końcu nawet męża, aby zapewnić następstwo tronu swemu synowi z poprzedniego małżeństwa, mrocznie przystojnemu Neronowi[7].
* * *
Ale to były wielkie osobistości, a opium miało się stać narkotykiem dla ludu. W królestwach hellenistycznych, które w IV i III wieku przed naszą erą wyrosły na gruncie podbojów Aleksandra Wielkiego, sokiem makowym nadal w dużej mierze dogadzały sobie klasy wyższe – opium było popularne raczej w oficerskich kantynach niż w tawernach. Zamożnym oferowało ucieczkę od bólu związanego z bogactwem, władzą i luksusem – ponadczasowymi przyczynami utrapień klas wyższych. W Atenach opium było modne wśród miejskiej złotej młodzieży. Ksenofont kilka razy wkłada w usta swojego mentora, Sokratesa, pochwałę dla tego specyfiku. W jednym miejscu porównuje sok makowy do wina:
Wino powściąga ducha, podczas gdy opium układa ciało do spoczynku, ożywia nasze słabnące radości i jest oliwą dla zamierającego płomienia życia[8].
Jednak 400 lat później w imperium rzymskim było już tak powszechnie spożywane jak wino. Panowanie dobrych cesarzy – Nerwy, Trajana, Hadriana, Antoninusa Piusa i Marka Aureliusza (96 –180 n.e.) – wyznaczało szczyt rozwoju cywilizacji rzymskiej, nad której zmierzchem będzie później ubolewał Edward Gibbon[9]. Chrześcijaństwo wciąż było ruchem podziemnym, lecz tylko sporadycznie prześladowanym. Nadal istniały ogromne przepaście społeczne; ale w „domowych” prowincjach, takich jak Italia i Rzym, zwykłym ludziom żyło się względnie dobrze. Nawet najbiedniejsi mieli swoją porcję chleba i igrzyska, a także makowe ciasteczka. Słowo „ciasteczko” było w rzeczywistości niewłaściwym określeniem. Odnosiło się do niepieczonej, miękkawej masy, nieco przypominającej dzisiejszy marcepan, w której makowy sok był zmieszany z cukrem, syropem, miodem, aromatem, sokiem owocowym i żółtkiem jajka. (Tylko prawdziwi wielbiciele lubili czyste opium). W dużych miastach ten specjał sprzedawano niemal na każdym rogu. Jakość bywała różna. Rynki luksusowe wciąż zaopatrywał Egipt, a niektóre anatolijskie marki były ostentacyjnie drogie. Ale nawet używka kupiona na rogu ulicy mogła przyjemnie podnieść człowieka na duchu. Poza dużymi miastami większa część narkotyku (w ogóle nieuważanego za narkotyk) pochodziła z własnych upraw. Zamożniejsze rzymskie wille i proste gospodarstwa zwykle miały swoje makowe grządki, a gościom proponowano łyk wywaru domowej roboty. Dzieci przypuszczalnie korzystały ukradkiem z zasobów dorosłych, jak kilka tysięcy lat później robiły to z fajkami. Parę kropli pryśniętych na domowy ołtarzyk łagodziło nastroje zrzędliwych duchów przodków.
* * *
Łacińscy poeci, w tym Wergiliusz, tak jak przed nimi Homer, zawierali w swych dziełach farmakologiczne aluzje, nie wchodząc pedantycznie w szczegóły. Eneasz, pragnąc odwiedzić zmarłego ojca, zstępuje do podziemnego świata. Wraz ze swą przewodniczką, Sybillą Kumańską, zbliża się do bramy Hadesu. A tam – zgroza! Stają oko w oko ze śliniącym się trójgłowym psim strażnikiem, Cerberem. Nie ma problemu.
Tych państw potworny Cerber o potrójnej głowie
Szczekaniem strzeże, leżąc z przeciwka w jaskini.
Widząc, jak węże z karku wzdyma, prorokini
Kąsek w miody zaprawny i ślące sen ziele
Ciska; ów z głodu wściekły, trzy rozwarł gardziele,
Rzuconą zdobycz porwał, grzbiet gruby wnet zwinie,
Pada i cielskiem całą zapełnia jaskinię[10][11].
Nie ulega wątpliwości, że ani bestia, ani węże od tego nie umarły. Po określonym czasie ocknęły się, jak w naszej epoce budzi się pacjent po rutynowym wycięciu wyrostka robaczkowego ze znieczuleniem ogólnym. Ale w innych miejscach Wergiliusz nazywa mak po imieniu, polecając w swoich cudownych Georgikach: spergens humida melle soperiferumque paparva („mak kapiący rośnym miodem i usypiający”)[12] oraz wychwalając zalety Lethaeo perfusa papavero somno („maku nasączonego snem letejskim”)[13]. Nawet kiedy został ulubieńcem rzymskiego społeczeństwa, Wergiliusz pozostał w sercu wiejskim chłopcem, a najszczęśliwszy się czuł, zażywając wieśniaczych przyjemności. (Dobry był też w opiewaniu broni i męstwa, ale heroiczne czyny nie przychodziły mu tak naturalnie jak Homerowi). Jednak entuzjazm dla maku dzielił ze swoimi miejskimi kolegami po piórze. Owidiusz w swym kalendarzu poetyckim Fasti opisuje boginię snu z „jej spokojnym czołem uwieńczonym makami, przynoszącymi rozkoszny sen”[14]. W Sztuce kochania wychwala z kolei mak, który „sprowadza głęboki sen i pogrąża udręczone cierpieniem źrenice w letejskiej nocy”[15]. W wykuwaniu zapadających w pamięć fraz Owidiusz jest niedościgniony. Poeta opisuje również, jak Ceres (Demeter) uśpiła małego Triptolemosa makami, po czym położyła go na ogniu, by go oczyścić z jego śmiertelności. Wcześniej kilkoma „łagodnymi, niosącymi sen makami” odegnała od siebie głód[16]. Inni poeci wysławiali zarówno sok z winogron, jak i z maku, każdy na odpowiednią okazję: makowy na uwodzenie, winogronowy zaś na to, co następuje potem.
Nie będą rozczarowani ci, którzy się lubują w wyszukiwaniu błędów u wszystkowiedzących pisarzy. Otóż Pliniusz pomylił się, głosząc, że nasiona maku mają silne hipnotyczne działanie, podczas gdy sok makowy używany jest tylko do leczenia łagodnego zapalenia stawów. Większość mieszkańców imperium wiedziała lepiej. Jednak Pliniusz nie był w swym błędzie osamotniony i jego spuścizna przetrwała. Tysiąc siedemset lat później katoliccy paryscy mieszczanie wpadli w panikę, obawiając się, że olej wytłoczony z nasion maku, sprowadzany z protestanckich Niderlandów, prowadzi do impotencji i niepłodności. Wydział Medycyny Uniwersytetu Paryskiego, zobowiązany przez Ludwika XV do zbadania tej sprawy, biedził się z nią trzy lata, zanim – wspomagany sporymi łapówkami ze strony holenderskich importerów – doszedł do wniosku, że olej makowy nie ma takich właściwości[17].
* * *
W I wieku naszej ery osobisty lekarz cesarza Klaudiusza, Scribonius Largus, podał dokładne wskazówki, jak należy nacinać makówkę, zostawić sok do wysączenia i zaschnięcia, a następnie jak go ostrożnie zeskrobać. Był perfekcjonistą, potępiał tych, którzy pozwalają, by sok zanieczyścił się cienkimi ostrużynami z makówki, bez względu na to, czy robią to z niedbalstwa, czy celowo, by zwiększyć ciężar soku. Była to jedna z form oszukiwania, trudna do wykrycia, ponieważ ostrużyny nie zmieniają smaku ani ostatecznej konsystencji substancji. Scriboniusowi Largusowi czasami przypisuje się ponowne odkrycie techniki wykorzystywanej przez Asyryjczyków. Jednak, podobnie jak wielu cieszących się powodzeniem autorów ksiąg medycznych, kompilował on raczej wiedzę innych osób, niż dokonywał własnych odkryć. Za to jego doświadczenie okazywało się przydatne na dworze cesarza otoczonego ludźmi o morderczych skłonnościach.
Badano również coś, co w dzisiejszych czasach nazwano by farmakodynamiką makowego soku. Teofrast, następca Arystotelesa jako scholarcha w słynnej ateńskiej szkole filozofów, później okrzyknięty ojcem botaniki[18], zdał bezbłędną relację z działania lekarstwa, „niosącego błogosławione korzyści, a niekiedy śmierć”[19]. Były to prawdopodobnie początki naukowego podejścia do opium. Szczególne wrażenie robi sporządzony przez Teofrasta opis hierarchii skutków zażycia:
Na początku oddziałuje na wyższe moralne zdolności (…), następnie wpływa na logiczne myślenie (…). Najdłużej utrzymują się podstawowe zwierzęce popędy oraz istotne, acz niekontrolowane funkcje ciała[20].
* * *
Opium stało się więc obiektem trzeźwych naukowych dociekań, a oprócz tego zyskiwało wymiar religijny. W rzymskim wielokulturowym panteonie niektórzy bogowie i boginie rozwinęli szczególne zainteresowanie makiem. Sen i Śmierć, Hypnos i Tanatos, byli zazwyczaj przedstawiani jako pucołowaci bliźniacy w braterskim uścisku, z makami w garści. Na pewnym słynnym posągu Ceres, bogini płodności, jest przedstawiona z pochodnią i makówkami, które miały nieść ulgę w bólach porodowych. Na zniszczonym przez wandali, ale wciąż atrakcyjnym malowidle ściennym w Pompejach bogini pochyla się nad ciężarną kobietą i na jej zamknięte powieki wylewa sok z maku.
Na polu literatury opium znalazło sobie miejsce nie tylko w bardziej wyrafinowanym świecie poezji, lecz także w prekursorach dzisiejszych bestsellerowych czytadeł. Lukian z Samosaty (Samosata, obecnie Samsat, leży w dzisiejszej Turcji, blisko granicy syryjskiej) pisał po grecku, ale przypuszczalnie był Asyryjczykiem albo jednym z żyjących w diasporze Żydów. Jego teksty były zabawne i nieprzyzwoite, a sądząc po liczbie zachowanych kopii dzieł (które przypisuje mu się słusznie bądź niesłusznie), musiały się doskonale sprzedawać. Tytuł jego satyrycznej Prawdziwej historii to pierwszorzędna zmyłka – sam autor przyznaje, że utwór jest kompletną bujdą, parodią poważnych opowieści podróżniczych, jak kilkaset lat później przygody Don Kiszota będą parodią romansów rycerskich. W owej „relacji” z podróży Lukian opisuje swoje przybycie na Wyspę Snów. Jest ona otoczona lasem, w którym zamiast drzew rosną olbrzymie maki i mandragory. Bohater i jego towarzysze dogadzają sobie i spędzają 30 błogich dni, oddając się najprzyjemniejszemu w świecie zajęciu – śpiąc[21].
* * *
Jednak o ile kapłani i poeci od czasu do czasu sławili zalety maku, o tyle lekarze zachowywali ostrożność. Aurelius (Aulus) Cornelius Celsus był ziemianinem, który zajmował się medycyną w ramach hobby. Jego sześciotomowa encyklopedia De medicina, ukończona około 30 roku naszej ery, jest rzadkiej wartości arcydziełem, zarówno literackim, jak i medycznym[22]. Współcześni doceniali jego geniusz i nazywali go Cyceronem medycyny. (Przypuszczalnie miał to być komplement, choć aforyzmy lekarza były bardzo odległe od potoczystych kadencji sławnego mówcy)[23]. Celsus słusznie przekonywał, że medycy powinni kierować swoje działania przeciw przyczynom choroby, a nie objawom; zwodzenie pacjentów sokiem makowym uważał za oszustwo nadużywające czyjegoś zaufania. „Znamy rozliczne pigułki i mikstury czasowo łagodzące objawy; ale są obce i szkodliwe dla żołądka i układu trawiennego”.
Od czasów wojny trojańskiej do dziś stosuje się sok makowy do uspokajania nastrojów i przywoływania miłych snów. (…) ale im słodsze sny, tym brutalniejsze przebudzenia[24].
Ani on, ani żaden z jego kolegów nie wspominali o równi pochyłej uzależnienia. Cesarstwo rzymskie i jego wschodni spadkobierca, cesarstwo bizantyjskie, miały rozbudowany kodeks prawny i moralny. Jednakże nigdzie nie znajdziemy nawet wzmianki o tym, że korzystanie z opium może prowadzić do przestępstw lub niemoralnych zachowań. Mocno kontrastuje to z faktem, że doskonale zdawano sobie sprawę ze szkodliwości pijaństwa, wiele pisano o występkach popełnianych w stanie nietrzeźwości i karano je chłostą albo więzieniem, a w wyjątkowych okolicznościach nawet śmiercią. Czy owa luka odzwierciedla wrodzone umiarkowanie – cnotę szczególnie wychwalaną przez łacińskich pisarzy, ale nieznajdującą zbyt wielu poświadczeń w historii Rzymu – czy raczej stosunkowo zanieczyszczony stan dostępnego opium? Być może i jedno, i drugie.
* * *
W przeciwieństwie do Celsusa z jego ciętymi uwagami, następny medyczny guru cesarstwa rzymskiego, Galen, był ponurym zawodowcem. A nawet więcej: nikt nigdy nie wywarł tak długotrwałego wpływu w tej branży, a może też w żadnej innej profesji. Tysiąc czterysta lat po jego śmierci stwierdzenie Galenus dixit („tak rzekł Galen”) wciąż ucinało spory[25]. W XVI wieku Paracelsus zainaugurował nowoczesną medycynę – albo przynajmniej sam tak twierdził – publicznie paląc kilka tomów pism Galena, co było profanacją niemal tak potworną jak zdeptanie Biblii. Dziś nie jest tak łatwo zrozumieć siłę oddziaływania autorytetu Galena.
Przyszły lekarz urodził się w 131 roku w Pergamonie, wówczas kwitnącym ośrodku handlowym w Azji Mniejszej. Według własnej relacji Galena, był rozpieszczany w dzieciństwie i otrzymał uprzywilejowane wykształcenie. Po przeprowadzce do Rzymu został tam najdroższym lekarzem. Ale w stolicy nie liczono się wówczas z kosztami. Cesarstwo przeżywało właśnie szczyt prosperity i wielcy bogacze byli naprawdę bardzo bogaci. Galen po mistrzowsku żonglował rzekomymi znajomościami – w jego książkach regularnie pada rzucane od niechcenia stwierdzenie: „kiedy leczyłem cesarza” (lub cesarskiego brata, siostrę, kuzyna, ciotkę, wuja albo pudla). A dzieła te były opasłe; doprawdy zdumiewa fakt, że tak zapracowany medyk miał czas na tyle pisania. Nie musiał za to dużo czytać – o innych autorytetach na ogół wypowiadał się, używając epitetów: „tępi”, „zabobonni”, „durni”, a nawet „morderczy”. Z drugiej strony nie miał wątpliwości co do własnej niedoścignionej wiedzy. A zakres wiadomości zawartych w jego dorobku pisarskim jest imponujący. Galen zajmował się anatomią, fizjologią, chemią medyczną, instrumentami chirurgicznymi, operacjami, a także dolegliwościami umysłu. Sam podsumował swe dokonania następująco:
Zrobiłem dla medycyny tyle, ile nasz wielki, wspaniały cesarz Trajan uczynił dla imperium, kiedy podbijał ziemie oraz budował niezliczone drogi i mosty. Hipokrates wytyczył drogę (…), ale to ja i tylko ja odkryłem dla medycyny ścieżkę prawdy[26].
Jednak podobnie jak wielu ludzi, którzy w najlepszych latach kariery odnoszą zawrotne sukcesy, Galen zgorzkniał na starość. Na jego pokręconym umyśle mocno zaciążyły szaleństwa tego świata. Niektórzy ludzie z wiekiem stają się bardziej tolerancyjni dla osób o odmiennych poglądach albo przynajmniej potrafią powściągnąć swą niechęć. Inni zmierzają w przeciwnym kierunku. Galen należał do tej drugiej kategorii. Gdy się zestarzał, twierdził, że Hipokrates zbytnio generalizuje, Celsus jest dobrym stylistą, lecz miernym znawcą tematu, Teofrast – napuszonym gadułą, a większość młodych lekarzy to głupcy. Sam Galen nigdy nie pochwalał „otępiających eliksirów”, teraz zaś wyrażał się o nich dosadniej. „Nade wszystko – pisał – brzydzę się karotowych leków[27]. Niektóre są tylko bezużyteczne, inne zaś – wielce szkodliwe”. Stosunkowo przychylnie odnosił się do maku – jako przeciwieństwa dla budzącej jego odrazę mandragory – uważał go za antidotum na „splątanie” u starszych osób. „Kilku prominentnych senatorów w podeszłym wieku wielce skorzystało z balsamu, który sporządziłem własnoręcznie; ale dla bezpieczeństwa należy się dokładnie trzymać opisanych przeze mnie szczegółów”[28].
Nie byłoby to łatwe ani nie miało takie być w założeniu. Środki orzeźwiające Galena, głównie opierające się na opium jako jednej z substancji czynnych, rzadko zawierały mniej niż dwadzieścia innych składników, z których większość zazwyczaj była droga, a niektóre – jak wyciąg z rogów młodego nosorożca płci męskiej – egzotyczne. Jednak Galen wydaje się tylko w niewielkim stopniu bardziej ekstrawagancki niż inni rzymscy medycy. Ich spuścizną jest beznadziejne skomplikowanie recept medycznych w zachodnim świecie, które ciągnęło się aż do początku XX wieku, kiedy nastała epoka opatentowanych lekarstw i przemysłu farmaceutycznego. Galen w jednym punkcie był bardzo stanowczy. Zdarzały się przypadki przedawkowania lekarstw u dzieci i żaden szanujący się lekarz nie powinien przepisywać otępiających środków bardzo młodym pacjentom.
Jednak nawet Galen nie ma nic do powiedzenia o niebezpieczeństwie uzależnień. Kiedy w swych książkach omawia opium, jedynie raz wspomina o konieczności wolnego, lecz stałego zwiększania dawek, ale i to robi mimochodem. Zupełnie zdaje się nie obchodzić go fakt, że pozbawiony funduszy pacjent może się uciekać do przestępstw. Podobnie jak Celsus, za znacznie poważniejsze zagrożenie uważał zaparcia. Obsesja ta rozwinęła się na Zachodzie po wschodnich podbojach Rzymu i była importowana, jak zresztą samo opium. W egipskich papirusach roiło się od ostrzeżeń przed opieszałością jelit, liczne też były wznoszone do bóstw gorące modły mające zapewnić bezbolesne, obfite wypróżnienia. W republikańskim Rzymie rzadko przejmowano się takimi sprawami; podstarzałego Brutusa bardziej martwiło kontrolowanie własnego gniewu niż jelit. Cywilizacja szła jednak do przodu i w czasach Galena głównym zmartwieniem klienteli stało się raczej „odrętwienie jelita grubego” niż utrata panowania nad sobą.
Istniała jeszcze jedna obawa. Zażywane regularnie opium mogło wpłynąć na sprawność seksualną – i to zarówno w jedną, jak i w drugą stronę, a żadna skrajność nie prowadziła do szczęścia. Do możliwych zagrożeń należało nie tylko zmniejszenie wigoru, lecz także ograniczenie płodności, a nawet choroby potomstwa. Sam Galen, pruderyjnością wypowiedzi pasujący do czasów wiktoriańskich, na ogół nie nazywał rzeczy po imieniu, uciekając się do omówień. Nie miał takich zahamowań były wojskowy medyk Pedanios Dioskurydes – kolejna postać, której osobowość odcisnęła piętno na klasycznym pojmowaniu choroby i zdrowia.
ROZDZIAŁ 4
Konkurencyjne mikstury
Pedanios Dioskurydes urodził się w Anazarbusie, w Cylicji (obecnie na południowym wschodzie Turcji), i przez 10 lat służył jako chirurg w armii Nerona. Wędrowne życie pozwoliło mu rozwijać pasję zbierania roślin, zarówno egzotycznych, jak i zwykłych, a wojenne dokonania sprawiły, że nadano mu kawałek ziemi w Macedonii. Dzięki wojskowej przeszłości Dioskurydes wyrobił sobie żywy styl literacki, niepozbawiony uroku rodem z placu apelowego. W ciągu kilku lat, począwszy od 80 roku naszej ery, medyk skompilował sześciotomową farmakopeę – De materia medica. Spisana po grecku, była szeroko czytana w łacińskim przekładzie i przez prawie 1000 lat pozostawała biblią ziołolecznictwa[1]. W swoim monumentalnym dziele autor omówił zalety i wady 342 roślin o znaczeniu medycznym. Był wśród nich również mak, ale poświęcono mu niewiele miejsca. Za to choćby na przelotną uwagę zasługują jego główni rywale.
Dioskurydes ocenił uspokajające działanie Helleborus niger, czyli ciemiernika białego, jako najbardziej uzależniające. Uznał go też za środek łagodnie przeczyszczający. Według nieco niewybrednego w słowach dzieła Bibliotheke autorstwa Apollodorosa z Aten, kiedy trzy córki Projtosa, króla Argos, postradały rozum i tańczyły nago w pałacu, władca posłał po przystojnego arkadyjskiego pasterza Melamposa, aby ten przyrządził dla nich ziołowe lekarstwo. Jego kuracja, oparta na wyciągu z tej rośliny, przywróciła królewnom zdrowie psychiczne, a przynajmniej poczucie przyzwoitości. Pasterz został godziwie wynagrodzony przez pacjentki, a jego miksturę niezwykle ceniono.
Hyoscyamus niger (lulek czarny), należący do dużej rodziny psiankowatych (Solanaceae), posłużył jako aktywna baza do przyrządzania szeregu uzdrawiających mikstur. Dioskurydes szczególnie je polecał jako zamiennik maku, ponieważ lulek mniej otępia wyższe zdolności człowieka. Łacińska nazwa hyoscyamus sugeruje, że roślina dodaje wigoru trzodzie chlewnej, z kolei nazwa wczesnoangielska, henbane, ostrzega, że lulkiem może się zatruć ptactwo domowe[2].
Sok mleczny z łodygi morwy czarnej (Morus nigra) był ulubionym środkiem rodzących kobiet – podobno uśmierzał bóle, nie osłabiając skurczów macicy. Z kolei u mężczyzn wzbudzał lekkomyślność, bardzo pożądaną podczas wojny, ale w okresie pokoju wręcz przeciwnie. Niewykluczone, że niemądre życzenie króla Midasa, by wszystko, czego dotknie, zamieniało się w złoto, zostało wypowiedziane właśnie pod wpływem zażytego soku mlecznego morwy.
Młoda, delikatna sałata ogrodowa była ceniona jako roślina kojąca smutek. W Przemianach Owidiusza Wenus po śmierci Adonisa szuka ukojenia, rzucając się na grządkę sałaty. W wersji Szekspira nie znajdujemy tego szczegółu, ale wyraźnie go widać na wielkim płótnie Tycjana, obecnie wystawionym w londyńskiej Galerii Narodowej.
Narkotyczne i usypiające właściwości chmielu zwyczajnego (Humulus lupulus) doceniano niezależnie od warzenia piwa. Według Teofrasta działanie tej rośliny odkryto, kiedy robotnicy wdychający powietrze przesycone aromatem chmielu zaczęli spędzać większość dnia na miłosnych rojeniach[3]. Rozwiązaniem było wentylowanie pomieszczeń, w których pracowano przy chmielu. Niemniej poduszek napełnionych chmielowymi szyszkami używano jako antidotum na bolesne pobudzenie brytyjskiego króla Jerzego III podczas jego napadów szaleństwa[4].
Podobnie jak dziś, lekarstwa czasami bywały w modzie, a potem z niej wychodziły. Dyptam jesionolistny (Dictamnus albus) podobno został odkryty przez żyjące w górach na Krecie kozy, kiedy szukały ulgi dla ran, które zadały im strzały myśliwych. Moda na tę roślinę, nadal rosnącą na wyspie, zapewne wiązała się z cesarskim patronatem – to właśnie wyciągu z dyptamu napił się Kaligula i nabrał takiej pewności siebie, że zatańczył przed zastygłą ze zdumienia publicznością. Nie musiał się obawiać nieprzychylnego przyjęcia występu – jego germański ochroniarz o nieprzyjaznym obliczu zadbał o to, by goście prześcigali się w zachwytach nad talentem władcy.
Konopie indyjskie (Cannabis indica) były bardziej popularne na Wschodzie niż w Rzymie. Piszący w V wieku przed naszą erą Herodot zdał zapadającą w pamięć relację z tego, jak barbarzyńcy zażywali leczniczej kąpieli z konopi, by się wyleczyć z ran.
Scytowie dostają nasiona konopi, wczołgują się pod swoje dywany, a następnie rzucają nasiona na rozgrzane do czerwoności kamienie. Nasiona zaczynają się tlić i wydzielają tyle aromatycznej pary, że żadna grecka kąpiel parowa nie może się z nimi równać. Ranni Scytowie wyją z radości[5].
W indyjskiej tradycji ludowej roślinę tę nazywano „liściem ułudy”, mówiono, że „wznieca pożądania”, „zwiększa przyjemność”, „cementuje przyjaźnie”, „wzbudza śmiech”, „łagodzi ból” oraz „powoduje chwiejny chód” – większość tych określeń później będzie się stosowała do opium.
Szczwół plamisty (Conium maculatum)[6] zyskał złą sławę po egzekucji Sokratesa, ale przedtem przez długi czas piękne, trzykrotnie pierzaste liście tej rośliny chętnie wykorzystywano do sprowadzania słodkich snów. Nawet jej zapach przyprawiał o senność i powodował dobry nastrój. Jednak uspokajająca moc rośliny zależała od pogody, gleby, opadów i techniki sporządzania wyciągów. Po zakwitnięciu szczwół mógł zabić.
Co szczególnie ciekawe, Dioskurydes twierdził, jakoby mandragora lekarska (Mandragora officinarum) była osobistym prezentem podarowanym mu przez boginię uzdrawiania. W rzeczywistości jednak znajomość tej rośliny jest znacznie starsza[7]. W Księdze Rodzaju, w rozdziale 30, Ruben, najstarszy syn Jakuba, znajduje mandragorę na polu i przynosi ją swojej matce, Lei, aby roślina „otwarła jej łono” i pozwoliła rodzić dzieci. Mandragora mocno obrosła mitem, legendą i bzdurą jako środek sprowadzający błogość przez wieleset lat wyprzedzała makowy sok. W VII wieku biskup Sewilli Izydor poświęcił tej roślinie opasły tom, dodając we Wprowadzeniu, że sam nie mógłby ukończyć swego dzieła, gdyby często się do niej nie uciekał[8]. Ale mandragora mogła też wzbudzać zawziętą wrogość. Katon Starszy grzmiał przeciwko „młodym wałkoniom, obijającym się na Forum i odurzonym mandragorą”. Żyjąca w XII wieku święta Hildegarda ostrzegała, że roślina ta została uformowana z gliny, z której ulepiono Adama, i „utuli mężczyzn do próżnych, szkodliwych snów”. Niejeden tekst opisuje jeżące włos na głowie przestrogi dotyczące zbioru tej rośliny i związanego z tym ryzyka[9].
* * *
W porównaniu z takimi rywalami przygotowane z wprawą makowe ciasteczko było ogólnie uważane za łagodną, choć nieco nieprzewidywalną używkę. W połowie IV wieku naszej ery Diokles z Karystos polecał mak jako najlepsze antidotum na „bezsilną wściekłość wywoływaną bólem zęba, zanim dokuczliwy wyrostek zostanie usunięty przez zręcznego praktyka takiego jak ja”. Ale on też w typowej dla tamtych czasów sztucznej manierze potępia roślinę za to, że ta nie chce wydać swoich sekretów:
Wciąż tak niewiele o tobie wiadomo, cudowny kwiecie. Przygotowane z twej główki eliksiry jednych ukoją, a drugich wprawią w melancholię. Na jednych podziałają natychmiast. U drugich – z wielogodzinnym opóźnieniem. Jedni zniosą leczenie łagodnie. U drugich zaś wywołasz nieprzyjemne skutki uboczne. Lecz nawet jeżeli nie zniesiesz przyczyny bólu i smutku, ciężar nie będzie już tak mocno przygniatał umysłu ofiary. Jak to się dzieje? Czas, maku, byś wydał swoje sekrety![10]
Możliwe, że przygana była zasłużona, ale prawienie kazań roślinom, choćby i ucieszne, nie rozwiązuje zagadek. Kwiat nadal cieszył się sympatią. We wczesnym cesarstwie zaczął się ukazywać na monetach i ozdobnych pieczęciach. W katakumbach reprezentował krew Chrystusa. Podczas ostatniej, krwawej antychrześcijańskiej kampanii przeprowadzonej przez cesarza Juliana Apostatę w 361 roku naszej ery wyraźnie zakazano posługiwania się tym wyobrażeniem. Kampania upadła, Julian zginął na wojnie, a mak pojawił się znowu. Jako symbol wiary wyprzedził krzyż. Ale rozwiązanie jego chemicznych sekretów nie spędzało ludziom snu z powiek. Choć starożytni Grecy byli wielkimi poetami i filozofami, a Rzymianie znakomitymi administratorami i budowniczymi akweduktów, ani jedni, ani drudzy nie mieli zacięcia do analizy chemicznej. Chemiczny mechanizm działania cudów zupełnie nie zajmował umysłów wczesnych chrześcijan. Ówczesnym ludziom całkowicie obca była bezcelowa ciekawość, w znacznym stopniu napędzająca nowożytną naukę i od czasu do czasu prowadząca do pożytecznych odkryć. W najlepszym przypadku uważali taką dociekliwość za ekscentryczność, w najgorszym – za stratę czasu. Tak więc odpowiedzi na żartobliwe pytania Dioklesa pojawią się dopiero wtedy, gdy pod koniec XVIII wieku w Europie Zachodniej rozkwitnie głód wiedzy naukowej. A konsekwencje zdobytych wiadomości będą bardzo różne.
* * *
W czasach, gdy Diokles spisywał swe eleganckie strofy, jego świat chylił się ku upadkowi. Jeszcze zanim cesarstwo zachodniorzymskie otrzymało ostateczny cios od hord barbarzyńców – Hunów, Gotów, Wandali, Wizygotów, Ostrogotów i innych, obecnie już zapomnianych – ich najazdy rozrywały imperium na części. Wśród dotkliwych strat znalazły się uprawy maku. Barbarzyńscy wodzowie i ich podwładni mieli własne środki odurzające, przede wszystkim sfermentowany sok owocowy – nie potrzebowali skomplikowanych wyciągów wymagających starannej uprawy roślin i długiego przetwarzania produktu. Opium zniknęło z zachodniego świata na niemal tysiąc lat. Nie zginęło zupełnie dzięki szeregowi nieprawdopodobnych wydarzeń, do jakich doszło nie w Europie i nawet nie w tym, co pozostało z imperium rzymskiego, lecz na pustyni w Arabii.