Strona główna » Religia i duchowość » Kto zabił Jezusa?

Kto zabił Jezusa?

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7595-582-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Kto zabił Jezusa?

Kto zabił Jezusa?? to fascynująca biografia intelektualna centralnej postaci naszej cywilizacji – Jezusa Chrystusa. Biografia obejmująca dwa tysiące lat badań, sporów, starań o dotarcie do prawdy i zrozumienie oraz jej zamącania i naginania do bieżących potrzeb. Autor prowadzi nas przez gąszcz faktów i interpretacji z wielką erudycją i biegłością, dzięki czemu poznawanie wraz z nim losów wiary chrześcijańskiej staje się nie trudem, ale niezwykłą, porywającą przygodą.

Polecane książki

Wypracowania - Jan Kasprowicz „Wybór wierszy"   Opisy wypracowań:   „Święty Boże” analiza i interpretacja hymnu. Wypracowanie zawiera analizę i interpretacje hymnu „Święty Boże” autorstwa Jana Kasprowicza. Należy wskazać, że wyrażony przez poet...
Monografia znakomitego poety, człowieka, którego życie było swoistym sejsmografem, rejestrującym jawne i podskórne prądy ideowe ubiegłego wieku. Życiorys Tuwima, jego twórczość oraz mit, który funkcjonuje w naszej świadomości, stały się w tej książce podstawą do rozważań nad minionym stuleciem, i na...
Poczytaj o sympatycznym czerwonym samochodziku i jego przyjaciołach. Dowiedz się, jakie miejsca odwiedził Franek podczas podróży po Polsce. W książeczce, oprócz historyjki do czytania, znajdziesz zagadki, quizy i łamigłówki....
Poznaj 7 zadań dyrektora związanych z organizacją nauczania indywidualnego. W publikacji odpowiadamy na takie pytania jak: jaka jest podstawa organizacji indywidualnego nauczania, jaki uczeń może być objęty indywidualnym nauczaniem, komu powierzyć takie nauczanie, w jaki sposób dokumentować przebieg...
W małych firmach decyzję o zastosowaniu wobec pracownika kary porządkowej i jej rodzaju podejmuje pracodawca. Inaczej jest w dużych organizacjach, gdzie rolę tę pełni podmiot dokonujący za niego czynności z zakresu prawa pracy. Często jest nim szef produkcji. Pełniąc tę funkcję, powinieneś wiedzieć,...
Jesteś ciągle zmęczony i trudno Ci zebrać myśli? A może wypadają Ci włosy, masz suchą skórę, opuchnięte stawy lub dziwne wahania wagi? To może być jedno ze schorzeń autoagresywnych takich jak choroba Gravesa-Basedowa, Hashimoto, Crohna, celiakia czy toczeń. Autorka, jedna z najpopularniejszych ekspe...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Paweł Lisicki

Strony tytułowe

Strona redakcyjna

Redaktor prowadzący:

Piotr Słabek

Korekta:

Dariusz Godoś

Łamanie:

Edycja

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2013

ISBN 978-83-7595-582-8

Wydawnictwo M

ul. Kanonicza 11, 31-002 Kraków

tel. 12-431-25-50; fax 12-431-25-75

e-mail:mwydawnictwo@mwydawnictwo.pl

www.mwydawnictwo.pl

www.ksiegarniakatolicka.pl

Publikację elektroniczną przygotował

Wprowadzenie

Wprowadzenie

Ta książka musiała powstać, bo jej brak stawał się
coraz bardziej dotkliwy. Propagowanie i nagłaśnianie tuzinów publikacji
napisanych po linii politycznej poprawności doprowadziło do
relatywizowania, wypaczania i stawiania poza nawiasem chrześcijaństwa
tego, co stanowi jego fundament i sedno, czyli Nowego Testamentu, a
zwłaszcza czterech Ewangelii kanonicznych. Skalę zamieszania i
dezorientacji powiększa to, że w sukurs autorom otwarcie
antychrześcijańskim przychodzą — na ogół nieświadomie, lecz nie tylko —
badacze chrześcijańscy, wśród nich historycy oraz egzegeci i teologowie.
Nagromadzenie domysłów, wątpliwości i podejrzeń, a nawet pomówień i bzdur,
podnoszonych pod adresem pism nowotestamentowych osiągnęło takie rozmiary,
że dalsze tolerowanie owego stanu rzeczy grozi rozsadzaniem
chrześcijaństwa, tym groźniejszym, że dokonywanym od środka. W ogniu
niewybrednych ataków znalazły się przede wszystkim ewangeliczne opisy męki
i śmierci Jezusa Chrystusa. Krytycy i przeciwnicy dobrze wiedzą, że jeżeli
udałoby się podważyć, albo przynajmniej osłabić, prawdziwość i wymowę
ewangelicznych narracji pasyjnych, bezpowrotnie straci na tym
chrześcijaństwo jako takie, przeobrażając się w swoiście nieudaną i
wypaczoną żydowską sektę, która, zyskując niegdyś wyznawców wśród dawnych
pogan, wnet obróciła się przeciw „zdrowemu” judaistycznemu podłożu.

Paweł Lisicki rzetelnie — i odważnie — zdiagnozował
to, co stanowi pożywkę dla antychrześcijańskich ataków. Bazują one, w
zgodzie z regułami narzucanej od pół wieku politycznej poprawności, na
zwalczaniu antysemityzmu, traktując go jako nieprzejednanego i
najgroźniejszego wroga. Najbardziej ponury skutek antysemityzmu stanowi
zagłada Żydów, obejmowana nazwą Holocaust lub Szoah. Co do tego istnieje
powszechna zgoda. Jednak narzucana polityczna poprawność idzie dalej, postrzegając i przedstawiając
Zagładę jako prostą kontynuację i konsekwencję duchowego i religijnego
dziedzictwa chrześcijaństwa, zakorzenionego w Nowym Testamencie i pismach
Ojców Kościoła oraz rozwijanego w następnych stuleciach. Od tego już
niedaleka droga do traktowania i przedstawiania wiary oraz wierzących w
Chrystusa jako zjawiska, które powinno się piętnować i zwalczać.
Zwalczanie podejmowane z zewnątrz zazwyczaj nie przynosi pożądanych
rezultatów, skuteczniej odbywa się jednak wtedy, gdy znajduje sojuszników
— czasami naiwnych, kiedy indziej tak czy inaczej sprzedajnych — w
obrębie samego chrześcijaństwa. Idealnie, gdy promowane i medialnie
nakręcane „autorytety” mają stopnie i tytuły naukowe bądź zajmują
prominentne stanowiska i urzędy w hierarchii kościelnej. To nie ich
osiągnięcia i poglądy uwiarygodniają karierę akademicką czy kościelną, ale
pozycja, którą zdobyli, ma potwierdzać formułowane przez nich opinie i
sądy. Dobrze widać, że antychrześcijańskie uprzedzenia i fobie, podsycane
nawiązaniami do Holocaustu i nawoływaniem do ciągłego bicia się w piersi,
stają na usługach coraz bardziej niszczycielskiej i zgubnej
dechrystianizacji.

Temu procederowi powinno się dawać skuteczny odpór na
dwa zasadnicze sposoby. Jeden polega na rzetelnym i wszechstronnym
odkrywaniu i ukazywaniu rzeczywistych przyczyn i uwarunkowań zagłady
Żydów, zaplanowanej, przygotowanej i zrealizowanej przez niemiecki
narodowy socjalizm. Trzon prawidłowego rozeznania o korzeniach i przebiegu
Holocaustu stanowią ustalenia dotyczące natury „brunatnej”
narodowosocjalistycznej ideologii. Bezwzględne cenzurowanie tego tematu
idzie w parze z analogicznym uniemożliwianiem uczciwej refleksji nad
przyczynami i naturą międzynarodowego socjalizmu, który w swojej
„czerwonej” odmianie zebrał nie mniej krwawe żniwo, najpierw w Rosji, a
następnie wśród bliższych i dalszych sąsiadów Związku Radzieckiego.
Znamienne, że obydwa totalitaryzmy — czerwony i brunatny, bo w takiej
kolejności zaistniały — obróciły się z całą mocą przeciw chrześcijaństwu,
mnożąc w miliony liczbę męczenników, którzy dali świadectwo wierności
Chrystusowi i Jego Ewangelii. Gdy się na to zważy, dobrze widać daleko
posuniętą wspólnotę losu ofiar żydowskich i chrześcijańskich. Podkreślił
ją mocno Jan Paweł II w przemówieniu do przedstawicieli Związku
Religijnego Wyznania Mojżeszowego, wygłoszonym 14 czerwca 1987 r. podczas
trzeciej pielgrzymki do Polski: „Wasze zagrożenie było i naszym
zagrożeniem. To nasze nie zrealizowało się w takiej mierze, nie zdążyło
się zrealizować w takiej mierze. Tę straszliwą ofiarę wyniszczenia
ponieśliście wy, można powiedzieć, ponieśliście za innych, którzy także
mieli być wyniszczeni”.

Wiedza i refleksja na temat genezy, natury oraz
skutków komunizmu i nazizmu pozostawiają wiele do życzenia. Znamienne, że
z ogromnym trudem, często bezskutecznie, przenikają one do myślenia i
nauczania kościelnego. Pomijane i spychane na daleki plan, sprzyjają
powielaniu i mnożeniu — wyrażanych w oskarżycielskim tonie — zarzutów
przeciwko dawnym i współczesnym wyznawcom Chrystusa, nie stroniąc od
przedstawiania Szoah jako dzieła chrześcijan. Paweł Lisicki, świadomy
groźnych konsekwencji zaniechania i wypaczania refleksji nad naturą
antysemityzmu, wybrał drugi sposób przeciwstawienia się
antychrześcijańskim atakom i pomówieniom. Domagając się poważnego
traktowania chrześcijaństwa, trafnie postuluje również takie traktowanie i
objaśnianie Ewangelii. Nie poprzestaje na postulatach, lecz, podejmując
rzucane nam wyzwania, czyni znaczący krok w kierunku ukazania prawdziwej
genezy, charakteru i treści czterech Ewangelii kanonicznych, zasadnie
eksponując szczególne miejsce i znaczenie opisów męki i śmierci Jezusa
Chrystusa. Czyni to po mistrzowsku z ogromnym wyczuciem i znawstwem
rzeczywistych, a nie wyimaginowanych lub sprytnie podsuwanych problemów i
pytań, żmudnie przedzierając się przez obfite różnojęzyczne piśmiennictwo
poruszające te tematy. Ceni autorytet, ale nie autorytet nazwiska,
stanowiska, funkcji i godności, lecz autorytet prawdy, to jest zgodności z
faktami — w takim stopniu, w jakim to możliwe dzięki prowadzeniu
nieuprzedzonych oraz nieukierunkowanych ideologicznie i politycznie
badań.

Idąc po linii wielowiekowej Tradycji Kościoła,
sięgającej początków chrześcijaństwa, lecz od schyłku XVIII w. nadwątlonej
i podważanej, Paweł Lisicki słusznie traktuje Ewangelie, a także pozostałe
pisma Nowego Testamentu, wśród których często powołuje się na teksty św.
Pawła, jako źródła ważne i normatywne, odzwierciedlające prawdę
historyczną, którą można ustalić i odtworzyć, nawet jeżeli jej
przedstawianiu w dokumentach źródłowych towarzyszą wartości karmione wiarą
religijną. Przecież każde pisanie historii zakłada dwie zasadnicze
warstwy: fakty i wartości. Fakty, o ile w nich nie uczestniczymy, istnieją
niezależnie od nas, natomiast wartości nosimy w sobie. Ewangelie, tak samo
jak pozostałe księgi obydwu części Biblii chrześcijańskiej (Stary i Nowy
Testament) powstały z wiary i dla wiary. Właśnie dlatego ich autorzy i
adresaci nie mogli ignorować ani lekceważyć tego, co się naprawdę
wydarzyło, przeciwnie — skrupulatnie tego dociekali, upatrując w faktach,
a także w pamięci o nich, niezbywalny fundament wiary religijnej.

Współczesna refleksja nad Ewangeliami, szczególnie nad
relacjami o męce i śmierci Jezusa, podporządkowana rygorom politycznej
poprawności i skrajnym postulatom zgłaszanym w toku nawiązanego po II
Soborze Watykańskim dialogu Kościoła z Żydami i judaizmem, coraz wyraźniej
podąża w kierunku całkowitego wybielenia Żydów za dramat pierwszego
Wielkiego Tygodnia i zrzucenia odpowiedzialności wyłącznie na Rzymian.
Wszelkie aluzje do udziału Żydów w procesie i skazaniu Jezusa na śmierć są
przedstawiane jako wykwit i przejaw antysemityzmu, który trzeba
bezwzględnie wyplenić. Antyromanizm jest natomiast zupełnie bezkarny,
czego nie można powiedzieć o antysemityzmie. Reakcja na owe naciski po
stronie chrześcijańskiej jest dwojaka: jedni unikają pogłębionej i
rzetelnej refleksji na drażliwe tematy, wiedząc, że weszliby na pola
minowe, z których nie wyjdą bez szwanku; inni wybierają wygodną strategię
dostosowania się i przetrwania, przenosząc na grunt historii, egzegezy
biblijnej i teologii chrześcijańskiej podejście faworyzowane przez głośne
i wpływowe kręgi mniej czy bardziej otwarcie antychrześcijańskich
ideologów, propagandzistów i polityków. W kontekście przygotowań i
przeżywania Wielkiego Jubileuszu Roku 2000 obrażanie i oczernianie
chrześcijaństwa i chrześcijan, nawet w kręgach kościelnych, przybrało na
sile i stało się swoiście modne. Stwierdzenia teologicznych radykałów
podejmowali i nagłaśniali dziennikarze i publicyści. Efekty tego procederu
były dobrze widoczne i w Polsce, co widać na przykładzie niebywałej
kariery upatrywania w wyznawcach judaizmu rabinicznego „starszych braci”
chrześcijan. Słowa Jana Pawła II wypowiedziane 13 kwietnia 1986 r. w
rzymskiej synagodze, zamiast być punktem wyjścia wnikliwej teologicznej
refleksji, stały się punktem jej dojścia, wypaczając istotę prawidłowej
chrześcijańskiej teologii judaizmu oraz uniemożliwiając sensowny i owocny
dialog katolicko-żydowski.

Nie wolno lekceważyć ani przemilczać potrzeby
rozliczenia się z ponurym dziedzictwem antysemityzmu. Ale nie wolno też
przeprowadzać owego rozliczenia tak, by skutkowało to nawarstwianiem tak
samo groźnego antychrześcijańskiego dziedzictwa. Dlatego trzeba z mocą
postawić pytanie: Skoro Ewangelie i Nowy Testament są wykorzystywane jako
preteksty do atakowania i osłabiania chrześcijaństwa, a zarazem stanowią
jego fundament, zatem jak jest naprawdę? Nie chodzi o dokonanie wyboru
między tendencją pro- czy antyżydowską, lecz o ustalenie prawdy,
podejmowane wbrew sugestiom, że każdy ma swoją prawdę. Subiektywizm i
relatywizm oznaczają pogardę dla prawdy. Bezkrytyczna tendencja
prożydowska skutkuje antyrzymską wykładnią Nowego Testamentu, a w
rezultacie także wykładnią antychrześcijańską. Z kolei tendencja
antyżydowska skompromitowała się tak dalece, że nawrót do niej oznacza
porażkę chrześcijaństwa. Prawda nie leży pośrodku, lecz tam, gdzie leży.
Dojrzali chrześcijanie muszą unikać dwuznaczności i niejasności
forsowanych w ramach narzucania politycznej poprawności, które jest
wyraźnie widoczne zwłaszcza w Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Tamtejsze
antychrześcijańskie nowinkarstwo jest przenoszone na grunt polski, co
powoduje rozpowszechnianie i nagłaśnianie produkcji, której przykład
stanowią publikacje Bryana Bruce’a.

Wnikliwe rozważania Pawła Lisickiego idą w dwóch
zasadniczych kierunkach. Po pierwsze chodzi o ustalenie wiarygodności
źródeł traktujących o Jezusie z Nazaretu i początkach wiary w Niego.
Dlatego wiele miejsca zajmuje refleksja na temat czasu i okoliczności
powstania czterech Ewangelii kanonicznych. Autor, odstępując od
zapatrywań, jakim dawano wyraz w ostatnich dekadach, opowiada się — w moim
przekonaniu słusznie — za wczesnym datowaniem Ewangelii synoptycznych,
umieszczając ich powstanie przed 70 r., czyli przed zburzeniem Jerozolimy
oraz zapoczątkowaniem gruntownej i wszechstronnej rabinicznej przebudowy
judaizmu. Przeciwstawia się też, tak samo słusznie, traktowaniu Ewangelii,
również przez niemałą część egzegetów i teologów chrześcijańskich, nie
jako relacji historycznych, lecz efektów późniejszego rozwoju. Respektując
godne pochwały ustalenia dotyczące trzech głównych warstw tradycji
utrwalonej w Ewangeliach (Sitz im Leben
Jezusa oraz Kościoła apostolskiego i autorów/redaktorów poszczególnych
pism), nie przeciwstawia ich sobie, lecz podkreśla ciągłość nauczania
Jezusa z orędziem powielkanocnym, spójność kolejnych etapów kształtowania
się Ewangelii, a także trwałe i mocne przywiązanie do faktów oraz ich
znaczenia dla wiary. Ponieważ podważanie autentyczności Ewangelii odbywa
się na rozmaite sposoby, Paweł Lisicki podejmuje i rozważa tę problematykę
z różnych stron, dając skuteczny odpór jednostronności i niedomówieniom
oraz stereotypom i uprzedzeniom wyrosłym najczęściej na podglebiu
politycznej poprawności. Pozwala to właściwie ocenić i odpowiedzieć na
ponawianie zarzutów o „antyżydowskim skrzywieniu” pism Nowego Testamentu
oraz pierwotnego Kościoła i Kościoła późniejszych wieków, aż po
współczesność. Właściwe spojrzenie na te sprawy rzuca wiele cennego
światła na prawidłową interpretację wielu trudniejszych tekstów Ewangelii,
np. o przeklęciu drzewa figowego (Mk 11,12-14). Wskazuje również na
profetyczną genezę i sens czynności symbolicznych, które zapowiadały i
obrazowały misję i los Jezusa.

Drugi kierunek wyznaczają dociekania poświęcone
solidnej rekonstrukcji osoby, działalności i nauczania Jezusa Chrystusa.
Najwłaściwszym wyjściem, które znalazło wyraz w niniejszej książce, jest
umieszczenie Jezusa we właściwym kontekście historycznym, co zabezpiecza
refleksję o Nim przed anachronizmami i subiektywizmem. Oznacza to, z
jednej strony, umiejscowienie Go w obrębie wielopostaciowego życia
żydowskiego przełomu ery przedchrześcijańskiej i chrześcijańskiej. Paweł
Lisicki podkreśla, że ta złożona wielopostaciowość niosła z sobą silne
napięcia i konflikty, czasem posunięte do zażartej rywalizacji, a nawet
wrogości, co nie pozostaje bez znaczenia dla pełnego naświetlenia
tragicznych okoliczności, w jakich życie Jezusa dobiegło końca. Opisy Jego
męki i śmierci wpisują się w całokształt historycznej wiarygodności
czterech Ewangelii, w których stanowią wczesny i autentyczny przekaz i
zapis. Z drugiej jednak strony równie ważne i brzemienne w konsekwencje
jest umiejscowienie Jezusa w ramach, jakie stanowi chrześcijaństwo.
Wyjęcie Go z tych ram i okrojenie Jego wizerunku do rozmiarów jeszcze
jednego bohatera wiary, o których opowiada Stary Testament i które są do
przyjęcia przez wyznawców judaizmu rabinicznego, oznacza niedopuszczalne
osłabienie radykalnej nowości Jego osoby i posłannictwa. Jezus z Nazaretu
zredukowany do rozmiarów wyznaczanych od drugiej połowy I w. przez
rabiniczną przebudowę judaizmu, przestaje być kimś, kto naprawdę ma
znaczenie dla chrześcijaństwa. Dlatego tak potrzebny i pilny jest powrót
do prawdy Ewangelii, w której centralne miejsce przypada śmierci i
zmartwychwstaniu Jezusa Chrystusa.

Bardzo stymulujące i ważne są rozważania poświęcone
koncepcji Mesjasza. Na ich tle tym ważniejsze staje się pytanie, dlaczego
doszło do aresztowania i skazania Jezusa na śmierć oraz wykonania wyroku
przez ukrzyżowanie. Z natłoku rozmaitych dociekań i domysłów wokół tej
problematyki Paweł Lisicki wybiera i promuje te, które rzeczywiście wnoszą
coś dobrego i pożytecznego. Wbrew skrajnym sugestiom nie ma wątpliwości co
do udziału Żydów, ani naczelnych władz żydowskich, w procesie i skazaniu
Jezusa, natomiast otwarta jest kwestia stopnia odpowiedzialności
poszczególnych reprezentantów ludu Bożego wybrania. Wskazuje na to
przebieg aresztowania i procesu, charakter stawianych zarzutów i nastrój
podczas przesłuchania przed Sanhedrynem, a także udział Judasza i innych
uczestników dramatycznych wydarzeń opisanych na kartach Ewangelii oraz
wzmiankowanych w Dziejach Apostolskich i listach św. Pawła, „pierwszego
świadka Pasji”. Nie oznacza to wcale wybielania Piłata, przeciwnie:
pozwala lepiej pokazać i zrozumieć jego rolę oraz osobną odpowiedzialność.
Warto też zwrócić baczną uwagę na trafne podkreślenie definitywnego
znaczenia wyznania złożonego przez Jezusa przed Kajfaszem, najwyższym
kapłanem, czyli rozstrzygającym ówczesnym żydowskim autorytetem
religijnym.

Bardzo ważne miejsce w książce zajmują wyważone, lecz
przenikliwe ustalenia dotyczące tożsamości żydowskiej, miejsca i funkcji
Świątyni Jerozolimskiej, uprawnień Sanhedrynu oraz daty ukrzyżowania i
śmierci Jezusa, a także sprawy odpowiedzialności za Jego śmierć. W
refleksji na temat wołania tłumu: „Jego krew na nas i na dzieci nasze” (Mt
27,25) Paweł Lisicki nawiązuje do filmu Pasja. Przypomina,
że inaczej niż w przypadku wszystkich pozostałych dialogów, nie zostały
one przetłumaczone. Jako autor polskiej ścieżki dźwiękowej do tego filmu,
oglądałem go po raz pierwszy na ściśle zamkniętym pokazie, który odbył się
kilka tygodni przed premierą. Wersja oryginalna zawierała epizod z tłumem
zgromadzonym przed pretorium, który głośno wykrzykiwał przytoczone słowa z
Ewangelii według św. Mateusza. Zostały przetłumaczone na polski, ale nie
znalazły się w kopiach filmu przeznaczonych do rozpowszechniania. O ile
wiem, decyzja ta zapadła w ostatniej chwili, w wyniku silnych zewnętrznych
nacisków na reżysera. Oglądamy więc tłum, ale nie dowiadujemy się, co
krzyczy. Inny przykład wymuszenia podobnych zmian stanowi kościół św.
Piotra o Pianiu Koguta (in Gallicantu) w Jerozolimie. W absydzie ołtarza
głównego dominuje przedstawienie przesłuchania Jezusa przed Sanhedrynem.
Pod nim widniały słowa w języku francuskim: „A wszyscy osądzili: Winien
jest śmierci!” (Mt 26,66). Kilka lat temu zostały jednak zakryte, co
oznacza politycznie poprawne ocenzurowanie kanonicznej Ewangelii.

Reasumując, trzeba powiedzieć, że refleksję Pawła
Lisickiego cechuje erudycja, wrażliwość i uczciwość. Tylko na tej drodze i
w taki sposób można uzasadnić i umocnić wiarygodność Ewangelii, a zatem
również prawdziwość i wyjątkowość chrześcijaństwa. Radykalne oddzielanie
historii od teologii wiedzie chrześcijaństwo na bezdroża, z których powrót
jest trudny lub wręcz niemożliwy. Podkopywanie podstaw wiary kończy się
rozbratem między wiarą a rozumem, co wywołuje erozję zarówno wiary, jak i
rozumu. Książka Pawła Lisickiego rzutuje też na pełniejsze zrozumienie
genezy i natury judaizmu rabinicznego oraz jego istotnej nowości względem
judaizmu biblijnego. Z wielu aspektów na czoło wybijają się dwa:
rezygnacja rabinów z nadziei eschatologicznych oraz dogłębna przebudowa
biblijnych oczekiwań i nadziei mesjańskich. Wzgląd na to pozwala
prawidłowo ukierunkować dialog chrześcijańsko-żydowski, któremu ta książka
może się owocnie przysłużyć.

ks. prof. Waldemar
Chrostowski

Uniwersytet Kardynała
Stefana Wyszyńskiego

Warszawa, 2 listopada 2012 r.

Wstęp

Wstęp

Jeszcze nim w 2011 r. pojawiła się w księgarniach nowa
książka Benedykta XVI,
Jezus z Nazaretu, do dziennikarzy przedostały
się jej fragmenty. I wywołały sensację. Ktoś niewtajemniczony mógłby uznać
to za kiepski żart. Jak to? Książka o historii sprzed dwóch tysięcy lat, o
czymś, co, zdaje się, jest utrwaloną i niezmienną podstawą wiary, miałaby
kogoś zaskoczyć? Zwrócić na siebie uwagę całego świata? I to nie byle jaka
książka, ale dzieło samego papieża? Nieprawdopodobne. A jednak prawdziwe.

Pisząc o Męce Pańskiej według Ewangelii św. Jana,
papież powiedział, że oskarżycielami Jezusa nie byli po prostu Żydzi, ale
przedstawiciele arystokracji świątynnej, i to nie wszyscy. Podobnie
Benedykt XVI stwierdził, że słowa św. Mateusza o tym, iż „cały lud”
domagał się ukrzyżowania Jezusa, z pewnością „nie podają faktu
historycznego”. „Jak w tym momencie mógłby tam być obecny cały lud i
domagać się śmierci Jezusa?” — zapytał papież. I odpowiedział:
„Rzeczywistą grupę oskarżycieli stanowią ówczesne kręgi związane ze
świątynią, a w kontekście amnestii paschalnej dołącza do niej «tłum»
stronników Barabasza”. Wygląda na to, że papież, powołując się na
niemieckiego teologa Joachima Gnilkę, przyjmuje, że Ewangelia Mateusza
powstała grubo po roku 70 n.e., kiedy to Rzymianie zdobyli Jerozolimę i
zniszczyli świątynię, oraz że zawiera nie raport z przeszłości, ale
sformułowaną wówczas teologiczną ocenę tej katastrofy.

Nie mniej istotne niż zacieśnienie kręgu oskarżycieli
są rozważania Benedykta nad znaczeniem przytoczonych przez św. Mateusza
słów „całego ludu”: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze”. Papież wyjaśnia,
że w żadnym wypadku nie chodzi tu o przekleństwo, karę i pomstę, lecz o
pojednanie. Słowa Mateusza o krwi nie są zapisem wydarzenia historycznego,
ale oznaczają, że „my wszyscy potrzebujemy oczyszczającej mocy miłości,
którą jest Jego [Jezusa] krew”.

Światowe agencje prasowe, gazety i portale zapełniły
się komentarzami, analizami, wypowiedziami polityków, działaczy i
historyków. Rzecznik ambasady Izraela w Watykanie stwierdził, że fakt, iż
papież uwolnił Żydów od odpowiedzialności za śmierć Jezusa, „jest
potwierdzeniem znanego pozytywnego stosunku papieża Benedykta XVI do
narodu żydowskiego i Państwa Izrael”. Podobnie premier Izraela Beniamin
Netanjahu pochwalił papieża za „odrzucenie fałszywego oskarżenia, które
przez stulecia było podstawą nienawiści do narodu żydowskiego”. Z kolei
zdaniem Ronalda Laudera swoją książką Benedykt XVI wyraźnie wypowiedział
się przeciw „antysemityzmowi w Kościele”.

„Ci, którzy przeżyli Holocaust, wiedzą aż nazbyt
dobrze, jak bardzo wielowiekowe obciążanie Żydów zarzutami o «zabójstwo
Chrystusa» stworzyło zatrutą atmosferę nienawiści, która legła u podstaw
antysemickich prześladowań, których ostatecznym wyrazem był Holocaust” —
to z kolei komentarz Elana Steinberga z American Gathering of Holocaust
Survivors and their Descendants. Podobnej pochwały doczekał się Benedykt
XVI z ust Abrahama H. Foxmana z Anti-Defamation League, według którego w
swej książce papież „odrzuca dawne nauczanie i wypaczenia, które pomagały
wspierać i na nowo wzmacniać antysemityzm w ciągu wieków”.

Trzeba przyznać, że rzadko się zdarza, by tylu naraz —
i to tak ważnych — polityków komentowało dzieło teologiczne. Ba, by tak
się nim zachwycało. Pierwsze wrażenie nieuprzedzonego czytelnika może być
takie, że wśród chrześcijan, a szczególnie katolików, uczucia wrogości
wobec Żydów są głęboko zakorzenione. Więcej nawet: że przeciętny
chrześcijanin widzi w Żydach morderców Chrystusa i gdyby nie głos papieża,
to okrutne przeświadczenie mogłoby znowu doprowadzić do fatalnych i
złowieszczych skutków. Hm, cokolwiek by o tym powiedzieć, nie świadczy to
raczej dobrze o wizerunku chrześcijan. Owe reakcje, tak głośne i
pochwalne, zdają się, paradoksalnie, dowodzić, że dotychczasowe wyniki
rozmów chrześcijańsko-żydowskich rozczarowują, że po obu stronach, a z
pewnością po stronie żydowskiej, głęboko drzemie nieufność.

Czy rzeczywiście słowa papieża były tak przełomowe?
Nie sądzę. Przeciwnie. Benedykt XVI przedstawił całkiem tradycyjną
wykładnię tego, co się stało 14 lub 15 dnia miesiąca Nisan 30 r. n.e. w
Jerozolimie. Wyraźnie napisał, że oddział, który pojmał Jezusa w
Getsemani, został przyprowadzony przez Judasza i że podlegał on władzom świątynnym. Wspomniał,
że stało się tak ostatecznie na rozkaz arcykapłana Kajfasza. Co więcej,
papież pisze o posiedzeniu Sanhedrynu, w trakcie którego niepokój
polityczny połączył arystokrację kapłańską z faryzeuszami. Następnie
pokazuje, że ta pierwsza decyzja Sanhedrynu, o której wspomniał św. Jan,
została wcielona w życie z czwartku na piątek, kiedy to w nocy po pojmaniu
Jezusa na Górze Oliwnej zaprowadzono Go do pałacu arcykapłańskiego, gdzie
Najwyższa Rada z jej trzema frakcjami — arcykapłanami, starszymi i
uczonymi w Piśmie — zebrała się zapewne wcześniej. Co więcej, w ostrożnych
i nad wyraz powściągliwych, trzeba przyznać, słowach, ale wciąż zgodnie z
tradycyjną wykładnią, papież pisze, że przesłuchanie Jezusa przed
Sanhedrynem „zakończyło się decyzją przekazania [Go] rzymskiemu
namiestnikowi, w oczekiwaniu jego skazującego wyroku”. Najważniejsze
jednak, że Benedykt XVI jasno pokazuje, iż Jezus został przez Sanhedryn
uznany za winnego popełnienia bluźnierstwa i jako przestępca zasługujący
na śmierć wydany Piłatowi.

Co zatem uderza w opisie Benedykta XVI? Wydaje się, że
przede wszystkim dwie rzeczy: próba możliwie najwęższego rozumienia grupy
oskarżycieli oraz, co się z tym łączy, rola, jaką papież przyznaje
faryzeuszom. Oczywiście, bardzo trudno powiedzieć, jak rozkładały się
sympatie i antypatie żydowskiej społeczności Jerozolimy w stosunku do
Jezusa z Nazaretu. Gdyby ktoś chciał to zrobić dzisiaj, zamówiłby badania.
Nie istnieją inne, konkurencyjne w stosunku do ewangelicznych, raporty z
wydarzeń, które miały miejsce podczas święta Paschy w 30 lub 33 r. n.e.

To wszystko prawda. A jednak trudno nie zauważyć, że
obraz, jaki przekazują nam Ewangelie, zdaje się świadczyć o powszechnej
wrogości do Galilejczyka. Nie pojawiają się w nich choćby przychylni Mu
świadkowie, nigdzie nie ma wzmianki o jakiejkolwiek próbie Jego obrony czy
to przed zarzutami arcykapłanów, czy przed rzymskim namiestnikiem, czy
wreszcie przed Herodem Antypasem. Józef z Arymatei pojawia się, prosząc o
ciało Jezusa, dopiero po Jego śmierci, wtedy też przychodzi Nikodem.
Uczniowie uciekają wcześniej, podczas pojmania.

Można zatem mieć chyba nieco wątpliwości co do
trafności tak wąskiego rozumienia grupy oskarżycieli. Kim byli na przykład
zwolennicy Barabasza? Gdyby chodziło tylko o nieznaczącą grupkę, to
powstaje pytanie, jak potrafili się tak szybko zmobilizować? Skąd
wiedzieli, że będą mieli szansę uzyskać dla swego bohatera amnestię? A
może warto zastanowić się nad tym, czy w przypadku Barabasza nie chodziło
o kogoś cieszącego się powszechnym wśród ówczesnych Żydów szacunkiem?
Wówczas tłum jego zwolenników stałby się po prostu tłumem reprezentatywnym
dla ogółu mieszkańców Świętego Miasta. Tylko tak zresztą dałoby się
wyjaśnić, dlaczego tłum ten tak szybko i łatwo mógł być kontrolowany przez
arystokrację świątynną. Ta kwestia prowadzi do drugiego problemu: roli
faryzeuszy. Wiadomo, że to oni właśnie cieszyli się największym szacunkiem
ludu. Czy można sobie zatem wyobrazić, że w sytuacji ostrego konfliktu,
kiedy to przedstawiciele Sanhedrynu chcieli zmobilizować masy i uzyskać
ich poparcie dla skazania Jezusa, faryzeusze po prostu by milczeli? Mało
prawdopodobne.

Posiedzenie Sanhedrynu zakończyła decyzja o oskarżeniu
Jezusa przed Piłatem. Ważną grupą członków Sanhedrynu byli uczeni w
Piśmie, często faryzeusze. Wniosek, że wśród oskarżycieli musieli
znajdować się przedstawiciele faryzeuszy — albo przynajmniej że
oskarżyciele, nawet jeśli formalnie byli to tylko arcykapłani, działali z
pełnym poparciem faryzeuszy — nasuwa się sam. Wydaje się, że to ich
obecność po stronie przeciwników Jezusa przyczyniła się do wywołania
atmosfery powszechnej wrogości. Taki wniosek, historycznie przecież jak
najbardziej uzasadniony, nie pojawia się. Dlaczego?

Można się zastanawiać, czy powodem nie jest pragnienie
papieża, aby dialog religijny z judaizmem przebiegał w sposób
bezkonfliktowy. Sądzę, że to ono właśnie wpłynęło na niektóre
sformułowania książki Benedykta XVI. I tak we wstępie papież pisze:
„Istnieją dwa (…) sposoby odczytywania Starego Testamentu po 70 roku:
pierwszy z Chrystusem i zgodnie z wizją proroków, drugi — rabinistyczny”.
Ten zaś jest kontynuacją szkoły faryzejskiej. „Z nurtów judaizmu
istniejących za czasów Jezusa przetrwał jedynie faryzeizm” — zauważa
słusznie Benedykt XVI (s. 44). I formułuje ważny postulat: „Po wiekach
konfrontacji za nasze zadanie uważamy przyczynianie się do tego, żeby te
dwa sposoby nowej lektury pism biblijnych — chrześcijański i żydowski —
zaczęły prowadzić z sobą dialog, dopomagający do poprawnego rozumienia
woli Boga i Jego słowa”. Nic dziwnego zatem, że skoro tak się rzeczy mają
i potrzebny jest dialog ludzi, którzy reprezentują dwa sposoby odczytania
Starego Testamentu, chrześcijański i żydowski, trudno sobie wyobrazić, by
potem faryzeuszom przypisywać udział w śmierci Jezusa. Cóż to za dialog —
brzmiałby wówczas zarzut — skoro jedną z jego stron ktoś chce od razu
obciążyć? Dobry to przykład pisanego w najlepszej woli komentarza, w
którym jednak nie daje się, mniemam, przezwyciężyć napięcia między
wymaganiami współczesności, takimi jak dialog z judaizmem z jednej strony,
a dążeniem do rzetelnego opisu zdarzeń historycznych, w których faryzeusze
mogli odegrać znacznie większą rolę, niż pokazuje to autor Jezusa z Nazaretu.

W cieniu Holocaustu

W cieniu Holocaustu

Między antysemityzmem a antyjudaizmem

Między antysemityzmem a antyjudaizmem

Żeby zrozumieć sens tej debaty, trzeba się nieco
cofnąć. Mało kto zdaje sobie sprawę, że spór o to, kim byli sprawcy
śmierci Jezusa z Nazaretu, wciąż trwa, a nawet, można powiedzieć, nigdy
nie był tak żywy jak obecnie. Dzieje się tak zapewne dlatego, że pozornie
tylko zdaje się to być debata o przeszłości. Tak naprawdę można sądzić, że
historia stała się poręcznym instrumentem walki z antysemityzmem.
Współcześni komentatorzy nie tylko starają się dociec, jak miały się
rzeczy w przeszłości, ale stawiają sobie też inny, bardziej szczytny cel:
walkę z uprzedzeniami i stereotypami. Dobrze opisał tę sytuację nieżyjący
już niemiecki teolog Otto Betz: „Podczas gdy pierwsi żydowscy autorzy,
przyjmując niejako postawę obronną, próbowali oczyścić proces Jezusa z
zarzutu bezprawności, dzisiaj to strona chrześcijańska znalazła się pod
presją; wyraża się nawet obawę, że kto utrzymuje za pomocą argumentów
historycznych, iż Żydzi mieli udział w tym wydarzeniu [śmierci Jezusa],
podpada pod zarzut antysemityzmu. Tak, wczorajsi oskarżeni stali się
dzisiejszymi oskarżycielami chrześcijaństwa” (Der Prozess Jesu im Licht jüdischer Quellen, s. 9).

Mówi się, że kto utrzymuje, iż odpowiedzialność za
śmierć Jezusa ponoszą Żydzi, ten, chcąc nie chcąc, popiera wszystkie
dziejowe akty wrogości chrześcijan w stosunku do Żydów. To prosta
konsekwencja opisana wcześniej przez innego wybitnego teologa Josefa
Blinzlera: „strona żydowska raz po raz reprezentuje punkt widzenia,
zgodnie z którym nowożytny antysemityzm jest w ostateczności skutkiem
chrześcijańskiego przeświadczenia, że Żydzi są winni śmierci Jezusa. (…)
to chrześcijańskie przeświadczenie stało u podstaw ruchu, który w prosty
sposób doprowadził do komór gazowych w Auschwitz” (Der Prozess Jesu,
s. 14). Podejście to doskonale wyrażają słowa żydowskiego pisarza Hyama
Maccoby’ego: „W cywilizacji opartej na pismach hebrajskich, cywilizacji,
której języki przeniknięte są hebrajskimi idiomami, Żydów traktowano z
wyjątkową nienawiścią, której kulminacją był Holocaust sześciu milionów
europejskich Żydów podczas drugiej wojny światowej” (Jesus and the Jewish
Resistance).

To przejście od historii do współczesności, od
starożytnych świadectw do obecnych postaw, jest zapewne najbardziej
charakterystyczną cechą twórczości wielu dzisiejszych autorów. Najpierw
przyjmuje się, że zawarte w dostępnych źródłach opisy, mówiące o tym, iż
Żydzi przyczynili się do śmierci Jezusa, odpowiedzialne są za
antysemityzm; następnie uznaje się, że ów chrześcijański antysemityzm
doprowadził do szeregu zbrodni i prześladowań, których kulminacją był
Holocaust; zatem — i to jest wniosek końcowy — opisy te nie mogą być
prawdziwe. „Mit o Żydach jako mordercach Chrystusa napędzał antyjudaizm i
antysemityzm przez wszystkie wieki chrześcijaństwa. Jest on obecny nawet w
Nowym Testamencie” — pisał William Nicholls (Christian Antisemitism. A History of Hate, s. XIX). Według tego badacza wszystkie odmiany
antysemityzmu, również najbardziej krwiożercze, wywodzą się ostatecznie ze
wspólnego pnia, jakim była pierwotna chrześcijańska nienawiść do Żydów. W
pewnym sensie chrześcijaństwo zostało zakażone wrogością i nienawiścią u
samych swych źródeł. To nie wypaczenia chrześcijaństwa doprowadziły do
fali pogromów, prześladowań i zbrodni, ale ono samo, jego najbardziej
pierwotny przekaz. To opowieść o Żydach, mordercach Chrystusa, to Męka
Pańska stała się praprzyczyną dziejowego antysemityzmu. „Chrześcijański
antyjudaizm nie jest późniejszym wypaczeniem pierwotnie czystej religii.
Tkwi on w dokumentach będących podstawą wiary” — pisał kanadyjski badacz.
Ta opinia, nawet jeśli wyrażona w radykalny sposób, dobrze oddaje postawę
wielu współczesnych liberalnych teologów.

Owo rozumowanie, jakkolwiek rozpowszechnione, jest w
wielu punktach fałszywe. To nie źródła są przyczyną antysemityzmu, ale ich
błędne odczytanie i wykorzystywanie. Podobnie, jakkolwiek słuszne jest
potępienie antysemityzmu niektórych chrześcijan, z pewnością nie motywami
religijnymi kierowali się sprawcy Holocaustu. Wyznawali oni nie wypaczone
choćby chrześcijaństwo, ale pseudonaukową, ateistyczną doktrynę walki ras.
Pomysł, żeby historia — to, co przeszłe i co się wydarzyło — miała stać
się służką współczesnych potrzeb i oczekiwań, doprowadziłby do
zakwestionowania prawdy jako celu pracy badacza. Historia stałaby się
ideologią.

Tak jednak często się dzieje, a rozważania Nichollsa
można uznać za typowy przejaw postawy, jaką zajmuje wielu chrześcijańskich
teologów. Zadaje on najpierw pytanie, czy można opowieść o procesie Jezusa
nazywać dokumentem antysemickim. Wskazuje wprawdzie na rozróżnienie między
antyjudaizmem, czyli postawą teologicznego sprzeciwu wobec religii
żydowskiej, a antysemityzmem, czyli wrogością do Żydów jako takich, lecz
nie wydaje się, żeby do tego rozróżnienia przywiązywał dużą wagę, skoro w
jego rozumieniu opowieściom ewangelicznym można przypisać antysemityzm.
Chociaż kanadyjski badacz twierdził, że sam św. Paweł nie był ani
antysemitą, ani zapewne antyjudaistą, to jego pisma łatwo dawały się tak
interpretować. Antysemityzm zainfekował chrześcijaństwo kilkanaście lat po
śmierci apostoła, kiedy to w Kościele, po upadku żydowskiego powstania
przeciw Rzymowi, zaczęli dominować poganie. Wówczas też chrześcijanie
postanowili — widząc klęskę powstańców i dostrzegając słabnącą pozycję
Żydów — w taki sposób opowiedzieć historię życia i śmierci swego
Założyciela, żeby jak najbardziej oddzielić Go od związków z judaizmem,
przerzucając na Żydów całą odpowiedzialność za konflikt. Jak pisze Geza
Vermes, inny wybitny historyk, „niebędący Żydami chrześcijanie późnych lat
I w. n.e. widzieli w Żydach nieprzyjaciół par excellence.
Panująca wówczas atmosfera «oni przeciw nam» łatwo mogła zostać
przeniesiona na okres Męki i doprowadziła do tego, że Jezus i Jego
uczniowie stali się «nie-Żydami»” (Die Passion, s.
142).

Tym samym pierwsi chrześcijanie mogli niejako upiec
dwie pieczenie na jednym ogniu: z jednej strony wykorzystali starożytny
antysemityzm dla zdobycia sobie zwolenników wśród pogan, z drugiej zaś
pokazali się jako lojalni obywatele cesarstwa. Tak więc zdaniem niektórych
współczesnych krytyków od obecnego w pismach św. Pawła antyjudaizmu
prowadzi prosta droga do antysemityzmu; o ile jeszcze listy apostoła
zawierają tylko teologiczną polemikę z Żydami i krytykę religii
żydowskiej, to już jego następcy, autorzy Ewangelii, widzą w Żydach nie
rzeczników innej religii, ale po prostu źródło zła.

Widać tu typowy błąd współczesnych egzegetów,
polegający na tym, że dzisiejszy sposób pojmowania rzutują w przeszłość.
Piszą o antyjudaizmie pism św. Pawła, chociaż użycie tego pojęcia do opisu
postawy apostoła wydaje się cokolwiek niedorzeczne. Antyjudaizm zakłada
przede wszystkim, że musi istnieć judaizm, który się zwalcza. Po 70 r.
n.e., kiedy to wojska rzymskie zniszczyły świątynię, a w wyniku walk
zginęli saduceusze i esseńczycy, judaizm stał się tym, za co uważali go
faryzeusze, jedyni, którzy przetrwali zawieruchę wojenną. Wcześniej jednak
miał on wiele twarzy, wiele postaci i obejmował też mesjańską sektę
chrześcijan, która w całości, jak podkreślił to Martin Hengel, wywodzi się
z judaizmu. Stwierdzić przeto, że św. Paweł mógł być antyjudaistą, to
uznawać, że zwalczał sam siebie.

Pewne jest jedno: w swoich listach św. Paweł posługuje
się rozumowaniem i pojęciami typowymi dla ówczesnego judaizmu. Dzieli
ludzi na Żydów i pogan, pisze o przymierzu Boga z Izraelem, odwołuje się
do obietnicy przekazanej ojcom, głosi Mesjasza. Wszystko to pokazuje, że
postrzega świat z punktu widzenia Żyda. Poganom głosi nie wiarę w jakiegoś
nieokreślonego najwyższego Boga, ale Boga Abrahama, Izaaka, Jakuba. Święty
Paweł uważa siebie za wiernego Izraelitę, a wiarę w Chrystusa za
wypełnienie obietnic Starego Testamentu. Nie przekreśla swej poprzedniej,
„judaistycznej” wiary, odrzuca jedynie jej błędne rozumienie, niewczesną i
ślepą gorliwość. Jezus, którego głosi i czci Paweł, jest tym, którego
przepowiedzieli prorocy, na którego czekał Izrael, który wypełnił dane
ludowi wybranemu przyrzeczenie. Poganie, w rozumieniu apostoła, nie tworzą
nowej, niejudaistycznej wspólnoty, ale wstępują do Izraela, stają się
Żydami w sensie duchowym. Nazywanie św. Pawła antyjudaistą to dokonywanie
gwałtu na tekstach i pomijanie kontekstu: w takim sensie antyjudaistami
byliby też choćby esseńczycy, odrzucający jerozolimską hierarchię. Jak
Paweł mógł być antyjudaistą, skoro już po napisaniu większości swych
listów zgodził się poddać oczyszczeniu w świątyni (Dz 21,26) i złożyć
przepisaną prawem ofiarę — coś, na co nie zdobyłby się żaden członek sekty
z Qumran? Powodem konfliktu z Żydami nie jest to, że jerozolimscy Żydzi
widzą w nim „antyjudaistę”, nie to nawet, że Paweł czci Jezusa jako Syna
Bożego. Przyczyną zamieszek jest podejrzenie, że Paweł na teren świątyni
wprowadził poganina.

Tak samo chybione zdają się inne opinie, które mają
tłumaczyć narastający dystans chrześcijan wobec Żydów. Nawet abstrahując
od wątpliwej chronologii powstania Ewangelii, jaką podają krytycy,
chrześcijaństwo w latach 70-100, w przeciwieństwie do judaizmu, nie miało
statusu religii dozwolonej prawem. Jeśli zatem komuś zależałoby na
wyraźnym oddzieleniu i pokazaniu różnicy, to raczej przywódcom
społeczności żydowskiej: tylko odcinając się od chrześcijan, pokazywali,
że nie są odpowiedzialni za próbę werbowania wyznawców wśród pogan, na co
władze rzymskie musiały patrzeć z najwyższym niepokojem. Judaizm był
religią starożytną i mimo pogorszenia pozycji Żydów po przegranej wojnie z
Rzymem ani nie był zakazywany, ani prześladowany. To w interesie
przywódców społeczności żydowskiej leżało zatem wyraźne odcięcie się od
żydowskich chrześcijan, wyznających nowy i podejrzany mesjanizm.

Do pierwszych, historycznie znanych prześladowań
chrześcijan dochodzi w Rzymie za Nerona, w latach 64-65, jeszcze przed
wybuchem wojny żydowskiej. Wtedy to po raz pierwszy Rzymianie dowiadują
się o różnicy między nową sektą Chrystusa a prastarą religią. I nic nie
wskazuje na to, żeby rzymska nieufność zanikła później. Konstrukcja,
zgodnie z którą chrześcijanie po roku 70 mieliby przerzucać winę na Żydów,
żeby uwolnić się od podejrzenia pogan, jest pozbawiona logiki.

Całej tej dyskusji towarzyszy ogromna niejasność.
Często różni autorzy posługują się tymi samymi pojęciami, używając ich w
różnych znaczeniach. I tak na przykład w swym wykładzie na Papieskim
Uniwersytecie Angelicum, wygłoszonym w czerwcu 2012 r., kardynał Kurt Koch
stwierdził, iż „Kościół katolicki musi podkreślać, że antyjudaizm jest
zdradą chrześcijaństwa”. Tylko o jaki antyjudaizm w tym przypadku chodzi?
O ten, który w absurdalny sposób próbuje się przypisać pierwszym,
żydowskim zresztą, chrześcijanom? Czy o ten, który od II w. był stałą
formą polemiki religijnej? Gdyby przyjąć to drugie założenie, że krytyka
judaizmu bez Chrystusa jest antyjudaizmem, a antyjudaizm to zdrada
chrześcijaństwa, zdrajcami chrześcijaństwa okazałaby się większość Ojców
Kościoła, autorów dzieł polemicznych Przeciw Żydom.

Wydaje się, że niektórzy komentatorzy za wszelką cenę
starają się tak interpretować starożytne teksty, by nie mogły być one
pożywką dla antysemityzmu. To postawa zrozumiała. Wielka tragedia, jaką
był Holocaust, doprowadziła wielu chrześcijan do ponownego przemyślenia
relacji chrześcijaństwa i judaizmu. Jednak ofiarą tego nowego nastawienia
nie powinna padać prawda historyczna. Wysiłek wkładany w pisanie od nowa
historii chrześcijaństwa może niekiedy wręcz rodzić podejrzenie, że
dzisiejsi komentatorzy podświadomie przyjmują istnienie związku
odpowiedzialności między współczesnymi Żydami a tymi, którzy wiele wieków
temu doprowadzili do śmierci Jezusa. Chcąc przeto uniknąć obwiniania
współczesnych, na wszelki wypadek zmieniają teksty starożytnych relacji.
Nie tylko piszą przez to złą historię, ale też, obawiam się, nie potrafią
skutecznie, czyli wiarygodnie, walczyć z uprzedzeniami.

Jedynym celem pracy historycznej powinno być dążenie
do ustalenia faktów. Wszystkie inne cele, dydaktyczne, pedagogiczne,
moralne, ideologiczne, mogą mieć znaczenie drugorzędne. W historii procesu
Jezusa najważniejsza jest zatem rekonstrukcja zdarzeń i odpowiedź na
pytanie, kto, za co i dlaczego skazał Go na śmierć. Jak krótko i mądrze
napisał cytowany przez Blinzlera Paul Fiebig: „Nauka nie jest
zainteresowana ani tym, by Żydów obciążać za śmierć Jezusa i uniewinniać
Rzymian, ani na odwrót: obciążać Rzymian i uniewinniać Żydów. To, co
zrobił Piłat, nie jest podstawą obwiniania ogółu Rzymian wszystkich
czasów. To, co zrobił Kajfasz i pozostali przedstawiciele władz żydowskich
w tamtych czasach, nie może być przyczyną, aby czynić za to
odpowiedzialnym cały naród żydowski wówczas czy tym bardziej później, aż
do współczesności” (Josef Blinzler, Der Prozess Jesu,
s. 17). Nic dodać, nic ująć. Szkoda tylko, że mimo upływu czasu słowa te
nadal przez bardzo wielu nie są traktowane poważnie.

Jak dotrzeć do prawdy historycznej o śmierci Jezusa z
Nazaretu? Przez właściwą interpretację źródeł. Zdaniem wielu współczesnych
egzegetów należy przede wszystkim oczyścić starożytne doniesienia z
tendencyjności. Wczesnochrześcijańskie źródła są rzekomo zapisem
antyżydowskich uprzedzeń. Skąd to jednak wiadomo? Jak uwierzyć sądowi
współczesnych badaczy, skoro sami przyznają, że wielkie znaczenie miało
dla nich doświadczenie Holocaustu? Jak wierzyć, że nie próbują łączyć
tego, co całkowicie osobne, odrębne, pozbawione związku — okoliczności
śmierci Jezusa i późniejszej tragedii europejskich Żydów? Często można
mieć wrażenie, że niektórzy dzisiejsi badacze zdają się popadać w nie
mniejsze uprzedzenia niż starożytni, za wszelką cenę obciążając winą
chrześcijan. Czy to, że wczesnochrześcijańskie źródła obwinia się o
tendencyjność, nie wynika ze współczesnej ideologicznej perspektywy? Być
może źródła są znacznie bliższe prawdy, niż wielu dziś sądzi. Być może
większym problemem w dotarciu do prawdy nie jest rzekomo spaczony i
wykrzywiony obraz ofiarowany nam przez pierwszych sprawozdawców śmierci
Nazarejczyka, lecz nasze współczesne uprzedzenia i oczekiwania, dzisiejsza
polityczna poprawność. Zaskakuje mnie, jak wielu komentatorów całkowicie
lekceważy własne uwikłania. Z jakim trudem przychodzi im dostrzeżenie
swych uwarunkowań, kontekstu, w jakim piszą, potrzeb społecznych, jakie
mają zaspokoić. Te zaś są równie oczywiste jak przypisywane chrześcijanom
motywy apologetyczne.

I tak według Josefa Blinzlera współcześni żydowscy
autorzy „chcą pomniejszyć winę Żydów w zabiciu Jezusa”, kierują się bowiem
dumą narodową. Skoro Jezus jest powszechnie szanowanym nauczycielem
moralności, synonimem dobrego mistrza, prekursorem etyki godności
człowieka i jego praw, nic dziwnego, że ci, którzy czują związek z
tradycją żydowską, próbują wybielić swych przodków. Do pewnego stopnia to
zrozumiałe. Niewinny Jezus mógł zostać zabity tylko przez niegodziwców;
przystając na to, że winę za Jego śmierć ponoszą członkowie Sanhedrynu i
Żydzi, obciąża się całą religię żydowską. Oczywiście, rozumowanie to,
które przez wieki bywało pożywką dla różnej maści antysemitów, jest
absurdalne. Przede wszystkim w konflikcie z Jezusem Sanhedryn mógł działać
subiektywnie w dobrej wierze, a jego błędna decyzja nie czyniła moralnie
winnym każdego Żyda. Niemniej jednak wskazany przez Blinzlera motyw
urażonej dumy narodowej może mieć znaczenie dla oceny tez niektórych
żydowskich komentatorów co najmniej w takim samym stopniu jak ma on
znaczenie dla chrześcijan przywiązanych do Kościoła.

Innym, współcześnie znacznie ważniejszym, motywem jest
próba nowego opisania relacji chrześcijańsko-żydowskich wskutek
doświadczenia Holocaustu. „Biorąc pod uwagę historię antysemityzmu w XX
w., nawet całe tomy poświęcone dwóm tysiącleciom postaw antyżydowskich
wynikłych z Męki Pańskiej będą czymś zbyt skromnym” — stwierdza Raymond E.
Brown (The Death of
the Messiah, s. 386). I zauważa: „Komentując
ten fragment [«Ukrzyżuj go!»], nie wolno ignorować jego tragicznej roli w
krzewieniu chrześcijańskiej nienawiści do Żydów. Choć cała Męka Pańska
była (nad)używana do antyżydowskich celów, słowa «całego ludu»
krzyczącego: «Krew Jego na nas i na dzieci nasze» odegrały specjalną rolę.
Traktowano je tak, jakby zawarte w nich było przekleństwo Żydów przez nich
samych: jakby lud żydowski wziął na siebie na wszystkie czasy krew Jezusa”
(s. 831). Co to jednak dokładnie znaczy? W jakim sensie nie wolno
ignorować roli tego tekstu w krzewieniu wrogości do Żydów? Czy w takim
postulacie nie kryje się niebezpieczeństwo? Z faktu, że jakiś tekst był
wykorzystywany w dziejach w niegodziwy sposób, że służył niektórym dla
usprawiedliwienia ich podłości, przemocy i wrogości, nie wynika jeszcze,
że był on nieprawdziwy, nieautentyczny, mijał się z faktami. Nie wolno
przecież odczytywać historycznego znaczenia danej wypowiedzi wyłącznie w
oparciu o to, jak ją rozumiano kilkaset lat później! Pytanie, czy
zgromadzony przed pretorium lud krzyczał lub nie krzyczał: „Ukrzyżuj go!”,
czy wołał: „Krew Jego na nas i na dzieci nasze” — pozostaje pytaniem
całkowicie niezależnym od kwestii tego, jak później w ciągu dziejów
wykorzystywano te słowa. Słowa Browna — a był to przecież najwybitniejszy
współczesny egzegeta katolicki zajmujący się z taką uwagą Pasją — sugerują
coś przeciwnego. Można odnieść wrażenie, że jeśli ktoś chce zrozumieć
scenę opisaną przez Mateusza, najpierw musi pamiętać o szkodach, jakie ona
wyrządziła, a potem dopiero starać się ją wyjaśnić.

Egzegeta nie pyta wówczas, jak mógł się zachować
zgromadzony w 30 r. n.e. przed pretorium tłum, ale z góry niejako traktuje
opis Mateusza jako podejrzany o krzewienie antysemityzmu. „Inny fragment,
wyłączny dla Mateusza i tak trujący w swych następstwach, jak demonizacja
Żydów, dokonana przez Jana, zawiera przerażające słowa klątwy, zamierzonej
po to, by odeprzeć zapewnienie Piłata o niezawinionej śmierci Jezusa:
«Krew Jego na nas i na dzieci nasze» (Mt 27,25-26). Przypisując tę klątwę
«całemu ludowi», Mateusz położył podwaliny pod chrześcijańską koncepcję
powszechnej i wiecznej winy Żydów za bogobójstwo, która bez wahania
przyjęta przez Kościół, odpowiadała za przelanie w ciągu stuleci wielkiej
ilości niewinnej krwi” — pisze Geza Vermes w Twarzach Jezusa. W
tych słowach Vermesa najbardziej uderza to, że nawet nie stara się on
zastanowić, czy rzeczywiście chodzi tu o klątwę. Z góry przyjmuje on
interpretację, która mogła być wykorzystywana w polemikach antyżydowskich.
Tym samym Vermes nie zauważa, że Mateusz żadnych podwalin kłaść pod nic
nie musiał. Mógł przecież po prostu opisywać wydarzenia tak, jak
zanotowała je pamięć świadków, a cytowane przez niego słowa mogły być nie
klątwą, lecz, jak będę się starał wykazać, przepisanym przez Prawo
uroczystym wzięciem na siebie odpowiedzialności przez oskarżycieli.

Taki wniosek jednak współczesnemu komentatorowi z
pewnością się nie nasunie. Działa on przecież niejako pod wpływem
emocjonalnego szantażu. Kto przyjmuje słowa Mateusza za dobrą monetę, ten
musi się zgodzić i zaakceptować „przelanie wielkiej ilości niewinnej
krwi”. Oto równanie, które sprawia, że debata o Męce Pańskiej jest tak
trudna. Dla Vermesa, jak już mówiłem, słowa Mateusza stają się początkiem
pewnego procesu dziejowego, który „odpowiada za przelanie w ciągu stuleci
wielkiej ilości niewinnej krwi”. Mniejsza z tym, czy ta opinia jest
prawdziwa i jaki jest faktycznie związek oskarżania Żydów o bogobójstwo z
ich prześladowaniami. Ważne, że Vermes nie patrzy na opisy Mateusza jak na
relację z pewnego wydarzenia, ale jak na świadomie napisany, antyżydowski
niemal pamflet. Nie tylko on jeden. Jak stwierdził David Flusser: „Mateusz
ujawnia teologiczne nastawienie, by oczernić Żydów w całości” (The Sage from Galilee: Rediscovering Jesus’ Genius, s. 147).

Wyraźnie widać, że taka postawa może skłaniać
komentatorów do tego, by zdejmować winę za śmierć Jezusa ze starożytnych
Żydów. Jedni działają pod wpływem szlachetnych pobudek, chcą dobrze,
szukają nowego otwarcia i porozumienia. Dzisiejszy autor często ma w tyle
głowy tak silne przeświadczenie, że tragiczny w skutkach antysemityzm
wyrastał z opowieści o Męce Pańskiej, że, można podejrzewać, w sytuacjach
wątpliwych będzie miał skłonność do obciążania winą Rzymian i pogan. Opisy
żydowskiego okrucieństwa wobec Jezusa traktowane są nie jak relacje z
wydarzeń, które rozegrały się w 30 r. n.e., ale jako elementy procesu,
który doprowadził do wzajemnej wrogości, rozejścia się dróg, konfliktów,
napięć. Nastąpiło, używając porównania Johna P. Meiera, radykalne
wychylenie wahadła w drugą stronę: od nielogicznego oskarżenia Żydów
wszystkich czasów o śmierć Jezusa do pozbawionego podstaw zaprzeczania
wszelkiego udziału Żydów. Ba, ta postawa staje się dla wielu komentatorów
prawdziwym moralnym imperatywem. „Rzekoma wina Żydów przez wieki
usprawiedliwiała niezliczone masakry. Nawet dzisiaj niewinni uczniowie
żydowskich szkół nazywani są przez swych kolegów z klasy mordercami
Chrystusa. Wszystko to jest oparte na tych opowieściach [ewangelicznych].
Wykazanie ich fałszerstwa nie jest tylko powinnością badacza, ale po
prostu obowiązkiem każdego człowieka” — stwierdzał Nicholls (s. 108).
Obowiązkiem moralnym ma być zatem nie docieranie do prawdy, nawet jeśli ta
jest niewygodna, nawet jeśli śmierć Jezusa była dziełem żydowskich elit
wspieranych przez większość ludu, ale udowadnianie, że pierwotne teksty
chrześcijańskie są fałszywe, a ich twórcy: Marek, Mateusz, Łukasz i Jan,
pisali pod wpływem uprzedzeń.

Nie da się też ukryć, że obok tych na pozór
przynajmniej szlachetnych pobudek łatwość, z jaką przypisuje się
ewangelistom antyżydowskie intencje, ma źródło we wrogości do
chrześcijaństwa i Kościoła. Twierdzenie, że Ewangelie zawierają treści
antysemickie, skutecznie pozbawia je przecież autorytetu. Nawet jeśli nie
niszczy u podstaw moralnego roszczenia chrześcijaństwa, to bardzo mocno je
podkopuje. Jak można sobie wyobrazić, że prawda religijna głoszona była
przez antysemitów, czyli prekursorów Holocaustu? Jak można mieć zaufanie
do nauk etycznych religii, która u źródła jest spaczona, u korzeni
zainfekowana nienawiścią? W tym ujęciu Ewangelie, miast być świadectwem
miłości i humanitaryzmu, zmieniają się w mroczne dokumenty skrycie
aprobujące przemoc i gwałt. Walka z antysemityzmem, największym rzekomo
grzechem współczesnego świata, nakłada na badacza obowiązek wykrywania w
pierwotnych przekazach zalążków późniejszego zła. Pasja okazuje się nie
tyle świadectwem zdarzeń z 30 r. n.e., ile raczej antyżydowskiego
skrzywienia swych autorów.

Nie ma miejsca na fikcję

Nie ma miejsca na fikcję

Również niektórzy tradycyjnie nastawieni teologowie
gotowi byli przyznać, że w Męce Pańskiej można dostrzec tendencję
apologetyczną. Jednakże, jak zauważa Blinzler, sprowadza się ona co
najwyżej do pomijania faktów, które mogłyby w pewnym stopniu uniewinnić
Żydów; „nie da się natomiast dowieść, że w Ewangeliach znalazły się
wymyślone antyżydowskie historie” (s. 47).

Skąd to wiadomo? Blinzler uzasadnia to przekonująco.
Pyta mianowicie, skąd miałby się wziąć zarzucany chrześcijanom, bez
wątpienia początkowo wyłącznie Żydom, antyjudaizm, jeśli założyć, że Żydzi
w żaden sposób za śmierć Jezusa nie ponosili odpowiedzialności? Prawda,
trudno przyjąć, żeby sami Żydzi wymyślili fakty obciążające swych rodaków,
gdyby nie było do tego podstaw w rzeczywistości. Tyle Blinzler.

Sądzę wszakże, że można pójść krok dalej i zapytać,
czy z punktu widzenia apologetyki chrześcijańskiej nie byłoby znacznie
wygodniej, gdyby odpowiedzialność za śmierć ponosili wyłącznie Rzymianie.
Wydaje się to całkiem rozsądnym założeniem. Pierwsza i oczywista korzyść z
takiego rozwiązania polegałaby na tym, że uczniowie Jezusa nie byliby
prześladowani przez władze żydowskie. Sekta chrześcijan mogłaby swobodnie
rozwijać się wśród Żydów, a głoszenie słowa nie pociągałoby za sobą
niebezpieczeństwa.

Przecież tym, co przynajmniej według Łukasza wywołało
gniew słuchaczy, tak że „zgrzytali zębami na Niego”, są słowa Szczepana
odnoszące się do Żydów: „Którego z proroków nie prześladowali wasi
ojcowie? Pozabijali nawet tych, którzy przepowiedzieli przyjście
Sprawiedliwego, którego wy staliście się teraz zdrajcami i zabójcami” (Dz
7,52-54). O ileż łatwiej byłoby mu mówić: Iluż to proroków ucierpiało od
pogan! Już pierwszy Baalam próbował zniszczyć nasz naród. A teraz zabili
oni nawet Sprawiedliwego, który umarł za nas. Również i te słowa wydałyby
się jego słuchaczom przykładem ekstrawagancji, ale wolno podejrzewać, że
nie budziłyby jednak tak wielkiego oporu. Po co zatem chrześcijanie
mieliby chcieć uwikłać władze żydowskie w śmierć swego Mistrza, skoro z
punktu widzenia interesów wspólnoty łatwiej byłoby jej głosić swe nauki,
gdyby Chrystus zginął z rzymskiej, pogańskiej ręki? Chrześcijanie
uniknęliby wtedy zemsty arcykapłanów i konfliktu z Sanhedrynem. Władze
jerozolimskie patrzyłyby na chrześcijan może jak na dziwaków, ogarniętych
apokaliptycznym zapałem szaleńców, nie miałyby podstaw, by niszczyć ruch
chrześcijan i skazywać na śmierć jego przywódców. Gdyby chrześcijanie
mieli wymyślić okoliczności śmierci Jezusa, to biorąc pod uwagę ich
kulturową tradycję, silne antypogańskie uprzedzenia, zwyczajną wygodę,
przypisaliby zarówno proces Jezusa, jak i Jego stracenie Rzymianom. Jezus
stałby się jeszcze jednym, może nawet największym, żydowskim męczennikiem
za judaizm; jak chce tego dziś choćby Klaus Berger, Jego los zapowiadałby
ciągłe cierpienia spadające na naród żydowski.

Kontrargument mówiący o tym, że w istocie tak było i
że chrześcijanie Żydzi nie wiedzieli nic o odpowiedzialności władz
jerozolimskich, nie wytrzymuje krytyki: nie sposób znaleźć na to choćby
cienia dowodu. Nie jest mi znany żaden tekst wczesnochrześcijański, który
winę za śmierć Zbawiciela przypisywałby wyłącznie poganom. Wczesny Kościół
chrześcijański nie był antyżydowski i ani nie tworzył, ani nie
wykorzystywał antyżydowskich legend. Podobnie, zauważa Blinzler, również
Ojcowie Apostolscy nie wykorzystywali Męki Pańskiej w swych antyżydowskich
polemikach. „Nie wolno w oparciu o późniejsze teksty z II, III w.,
napisane przez chrześcijan wywodzących się z pogaństwa, wnioskować na
temat Kościoła palestyńskiego I w.” — twierdzi. To samo odnosi się
przecież nie tylko do Żydów jerozolimskich, ale także do przedstawicieli
diaspory. „Opowieść o Męce Pańskiej przestałaby służyć misji, szczególnie
misji do Żydów, gdyby zawierała antyjudaistyczne elementy, które prędzej
czy później zostałyby zdemaskowane jako wymysły” — pisze Blinzler.

W poszukiwaniu uprzedzeń

W poszukiwaniu uprzedzeń

A jednak to skądinąd zdroworozsądkowe rozumowanie nie
spotyka się współcześnie z dobrym przyjęciem. Wielu uważa je za przykład
wciąż jeszcze nieprzezwyciężonych antysemickich uprzedzeń. „Sprawozdania z
procesu są historycznym fałszem” — stwierdza stanowczo Nicholls. Według
niego zostały wymyślone po to, by przekonać słuchaczy o braku winy Rzymian
i o winie Żydów, by pokazać, że Jezus nie głosił haseł politycznych, ale
był nieszkodliwym religijnym marzycielem. Czy służyły dobrze? Trudno
powiedzieć. „Nie wiemy, czy był to skuteczny instrument dla ochrony życia
chrześcijan w niebezpiecznym okresie I w. Wiemy natomiast z pewnością, że
wymysł ten kosztował niezliczoną liczbę żydowskich istnień w następnych
wiekach” (William Nicholls, Christian Antisemitism, s. 108). Ciekawe, że autorowi, który tyle wysiłku włożył w
walkę z uprzedzeniami, nie przyszło do głowy, iż takie stwierdzenia muszą
obrażać chrześcijan, a z pierwszych męczenników za wiarę czynią kłamców i
tchórzy, którzy nie tyle śmiało szli na prześladowania, ile raczej
nieudolnie chowali się za wymyślone opowieści mające obciążyć Żydów.

Ale tak myśli wielu współczesnych krytyków. Ich
zdaniem Nowy Testament zawiera w sobie podwójne odwrócenie prawdy
historycznej: Rzymianie, a nie Żydzi byli odpowiedzialni za śmierć Jezusa
i chodziło o kwestie polityczne, nie religijne. Czyli autorzy ewangeliczni
postawili prawdę do góry nogami; winnych uniewinnili, niewinnych
obciążyli. Ten sąd pojawia się wśród wielu egzegetów, być może nawet
większości. I to niezależnie od konfesji, a nawet wyznawanej religii. W
wersji skrajnej i prymitywnej przedstawia go dziennikarz Bryan Bruce,
który chełpi się, że przeprowadził pierwsze w dziejach prawdziwe,
kierujące się zasadami kryminologii, śledztwo w sprawie śmierci Jezusa.
Oto do jakich wniosków doszedł: „historia o pojmaniu i sądzie Jezusa jest
częścią antysemickiej propagandy, która miała szkalować dobre imię narodu
wybranego i kadzić Rzymianom” (Bryan Bruce, Jezus. Dowody zbrodni, s. 252). Ciekawe, że książka tego nowozelandzkiego
dziennikarza przez kilka ostatnich lat była jedyną powszechnie dostępną
pozycją na temat procesu Jezusa w największych sieciach polskich
księgarni. Byłby to być może koronny dowód rzeczywistej tolerancji
panującej w Polsce, w końcu sytuacja, w której autor uznający bezpośredni
związek między opisami Męki Pańskiej a powstaniem komór gazowych w
Auschwitz, autor, dla którego dzieje chrześcijaństwa naznaczone są krwią,
przemocą, uciskiem i prześladowaniami, bez żadnych kłopotów mógł swą
książkę wydać i umieścić na poczesnym miejscu w setkach, jeśli nie
tysiącach, księgarni. Warto jeszcze dodać, że przypisami i redakcją
naukową zajął się z kolei mieszkający na stałe w USA Polak, który otwarcie
przedstawia się na własnej stronie internetowej jako propagator ateizmu.

Dziełko Bruce’a to przykład hucpy, braku wiedzy,
błędnych wnioskowań i uprzedzeń. Żeby nie być gołosłownym, wspomnę
jedynie, że nowozelandzki autor na poważnie przyjmuje, że scena, w której
Jezus uwalnia od śmierci jawnogrzesznicę (J 8,1-12), ma być dowodem na
kłamstwo Jana, piszącego gdzie indziej, że Żydom nie wolno nikogo zabijać
(18,31). Jak wiadomo, opowieść o jawnogrzesznicy z pewnością spod pióra
Jana nie wyszła, została dołączona do czwartej Ewangelii z innej, być może
Łukaszowej, tradycji. Nie ma sensu prostowanie wszystkich błędów,
fałszerstw i przeinaczeń Nowozelandczyka, ważne jest co innego. Otóż przy
całej swej powierzchowności Bruce stanowi, można by rzec, dojrzały owoc
procesu rozwoju pewnego sposobu myślenia, zgodnie z którym wszystko, co
chrześcijańskie, jest podejrzane. Radykalizuje on i w skrajnej formie
wyraża konsekwencje, od których wielu poważnych teologów na pewno by się
odżegnało, choć mam wątpliwości, czy słusznie.

I tak znany katolicki teolog Joachim Gnilka stwierdza:
„W relacjach ewangelicznych można dostrzec dwie wiodące tendencje, a
mianowicie do wybielania Rzymianina Piłata i do obciążenia strony
żydowskiej” (Jezus z
Nazaretu, s. 396). Oczywiście, powiedzieć to
nie jest tym samym, co uznać Mękę Pańską za dzieło antysemickiej
propagandy i Gnilka na taki sąd nigdy by nie przystał. A jednak wolno
pytać, czym, ściśle biorąc, różni się jego rozumienie tendencji od
zarzutów, jakie chrześcijanom stawiają ich radykalni krytycy. Tym bardziej
że nie jest jasne znaczenie ulubionego zwrotu współczesnych egzegetów,
czyli słowa „tendencja”. Czy jest to podświadome uprzedzenie, coś, czego
autor nie zauważa, co w nim tkwi i może zostać wydobyte na światło dzienne
dopiero za sprawą rzekomo bezstronnego badacza? A może tendencja jest
świadomym nastawieniem, intencją, zamiarem autora? Nie ma na to jasnej
odpowiedzi. Ten dwuznaczny termin jest jednak poręcznym narzędziem,
pozwala bowiem komentatorom przechodzić do porządku dziennego nad
wątpliwościami. Nie muszą udowadniać, jaki był zamiar autora, wystarczy,
że będą rekonstruować kontekst i środowisko. Tkwi tu ukryte założenie, że
autor Ewangelii zawsze jest reprezentantem swego otoczenia, że jest jakby
medium, za pośrednictwem którego dochodzi do głosu jego wspólnota. Taki
brak krytycyzmu wobec używanych przez siebie pojęć powoduje, że ustalenia
poważnych naukowców stają się łatwym łupem dyletantów.

W końcu rozumowanie Bruce’a, choć często prymitywne,
wydaje się całkiem konsekwentne. Skoro w Ewangeliach pojawiają się
wspomniane przez Gnilkę „tendencje do obciążania strony żydowskiej”, skoro
można dowieść, że w późniejszej historii służyły one do uzasadnienia
antyżydowskich, antysemickich zachowań, to nazwanie Ewangelii dziełem
propagandy wcale nie musiałoby być dalekie od prawdy. Ot, kwestia ostrości
języka. Naukowiec mówi o tendencjach, publicysta woli nazywać rzeczy po
imieniu.

Tym bardziej że im głębiej wczytywać się w poważne
przecież i solidne rozważania wielu teologów, tym większych można nabrać
wątpliwości, czy w istocie rzeczy ich założenia nie prowadzą do takich
samych wniosków, do jakich dochodzi Bruce. Najtrafniej zadania
współczesnej teologii opisało dwoje wybitnych niemieckich autorów — Gerd
Theissen i Annette Merz. Stwierdzili oni, że w źródłach chrześcijańskich,
także tych najwcześniejszych, istnieje tendencja, by traktować
„wewnątrzżydowskie konflikty Jezusa z innymi stronnictwami żydowskimi jako
konflikty Jezusa z judaizmem”. Pierwsi chrześcijańscy autorzy, można
domniemywać, przekształcali otrzymane przekazy o Jezusie w taki sposób,
żeby wprowadzić do nich fragmenty, epizody, sceny polemiczne wobec Żydów,
z którymi owi autorzy pozostawali w konflikcie. Dlatego — piszą dalej
Theissen i Merz — „zadaniem badań historyczno-krytycznych jest ujawnienie
tej, obecnej w źródłach, tendencji. Rozpoznają one coraz wyraźniej —
częściowo wbrew samej tradycji naukowej — to, że Jezus należał do
judaizmu” (Der
historische Jesus, s. 143-144). Skoro Jezus
należał do judaizmu i skoro wrogość do Żydów — czy to faryzeuszy, czy
saduceuszy — została Mu przypisana przez późniejszych uczniów, to nie mają
też podstaw tradycyjne opowieści o Męce Pańskiej. Jest ona rzekomo zapisem
chrześcijańskiego pragnienia, by oskarżać Żydów. Skoro jej autorzy —
Marek, Mateusz, Łukasz czy Jan — pisali z zamiarem obciążenia winą sobie
współczesnych przedstawicieli judaizmu, to nie wolno im ufać. Są z góry
podejrzani o działanie w złej wierze. Spod pokładów i naleciałości
antyżydowskich resentymentów trzeba wydobyć prawdziwy stan rzeczy. Żeby
raz na zawsze usunąć złowrogi antysemityzm z dziejów, należy wyrwać go z
korzeniami. To zaś oznacza, że trzeba na nowo zrozumieć Mękę Pańską.

„Walka z antysemityzmem, który doprowadził do
Holocaustu, stanowi istotny motyw dla tych, którzy chcą widzieć ten proces
jako czysto rzymski. Mimo wszystko «antyromanizm» nie jest czymś, czym
mielibyśmy się dziś przejmować; antysemityzm jest” — pisał Robert H. Stein (Jesus the Messiah, s. 234). Dlatego wielu komentatorów działa w dobrej wierze;
wiedzą przecież, że dzieje pełne są przykładów antyżydowskich uprzedzeń,
łatwo mogą wskazać przykłady pogromów i prześladowań, których ofiarą
padali Żydzi. Łatwo zresztą pokazać, że w wielu przypadkach do gwałtów i
przemocy dochodziło wskutek złego rozumienia słów Męki Pańskiej. Co zatem
szkodzi, pytają siebie podświadomie, przypisać całą winę Rzymianom? „Tak
chętnie dziś przyjmowana tendencja, by za stracenie Jezusa czynić
odpowiedzialnymi wyłącznie «Rzymian», jest częściowo z różnych względów
zrozumiałym przejawem mody” — pisał słusznie Martin Hengel (Das Begraebnis Jesu bei Paulus, w:
Auferstehung Resurrection, s. 177). Moda jednak
to nie prawda. Kto kieruje się modą w myśleniu, ten ulega nie sile
argumentów i blaskowi samej Prawdy, ale owczemu pędowi. Kierować się modą
to pragnąć się dostosować. Moda oparta jest na chęci naśladowania.

Ciekawsze jest jednak to, co Hengel nazywa „z różnych
względów zrozumiałym przejawem”. Otóż te względy właśnie, które czynią
modę tak dominującą, warto wywieść na światło dzienne. Pierwszym i
podstawowym, mniemam, jest chęć rozliczenia się współczesnych autorów
chrześcijańskich ze strasznym dziedzictwem antysemityzmu.

Robert H. Stein ma rację: o ile nikt przy zdrowych
zmysłach nie oskarżał i nie oskarża Rzymian o zabicie Jezusa, o tyle takie
oskarżenia przeciw Żydom rzeczywiście się zdarzały. Skoro myślenie w
kategoriach winy zbiorowej przyniosło w dziejach tak fatalne skutki i
skoro ludzie nadal są skłonni odwoływać się do niego, to może najlepszym
sposobem pozbycia się raz na zawsze tej zmory będzie ustalenie, że
jedynymi realnymi sprawcami śmierci Jezusa byli Rzymianie? Wielu
współczesnych egzegetów zdaje się akceptować ten punkt widzenia. Powstaje
jednak pytanie, czy egzegeza, interpretacja tekstu, w której tak ważną
rolę pełnią obecne odczucia, potrzeby, wymagania, może być w ogóle
wiarygodna? Czy wręcz przeciwnie — nie jest czymś naturalnym podejrzenie,
że chodzi tu nie o prawdę historyczną, nie o próbę ustalenia istotnych
faktów w oparciu o taką samą logikę i te same reguły rozumowania, jakie
obowiązują w przypadku innych zdarzeń, lecz o innego typu działalność?

Główną słabością komentatorów pragnących zmienić
tradycyjne znaczenie tekstów jest arbitralność i subiektywizm: dowolność
spekulacji, łatwość i odmienność konkluzji, do jakich dochodzą,
różnorodność ustaleń świadczy przeciw nim. Owszem, zdominowali oni debatę
publiczną, ich książki spotykają się z rozgłosem, a kariery uniwersyteckie
przebiegają bez zakłóceń, tylko jaki jest tego powód? Być może udało się
im stworzyć taką formę opowieści o śmierci Jezusa, która doskonale spełnia
kryteria i oczekiwania elit zachodnich po Holocauście, a więc po tym
wydarzeniu, które dla wielu stało się momentem narodzin nowej moralności i
świadomości. Tyle że to za mało, by uchronić się przed podstawowym
zarzutem braku wiarygodności.

Lojalni poddani cesarza

Lojalni poddani cesarza

Współcześni egzegeci włożyli wiele trudu, by wykazać,
jakie były przyczyny rzekomo antyżydowskiego nastawienia ewangelistów. Z
punktu widzenia spójności rozumowania najlepiej byłoby udowodnić, że
ewangeliści byli poganami, a ich obraz Żydów, Sanhedrynu, arcykapłanów
wynikał z powszechnych wśród Greków i Rzymian uprzedzeń. Zwolenników
takiej tezy jednak zbyt wielu nie ma: przeciw przypisaniu Ewangelii
poganom, z jednym być może wyjątkiem św. Łukasza, przemawia jednoznacznie
nie tylko tradycja, ale też wewnętrzne, filologiczne sprawdziany tekstów,
liczne semityzmy w treści, wreszcie charakterystyczny żydowski sposób
postrzegania świata.

Drugim zatem źródłem antyżydowskiej tendencji ma być
to, że chrześcijanie starali się zdobyć uznanie w oczach Rzymian. Żeby to
zrobić, musieli, brzmi ten argument, zdjąć z nich winę za śmierć Jezusa i
przenieść ją na Żydów. Ewangeliści zatem wykorzystywali wcześniej już
istniejące wśród pogan antyżydowskie uprzedzenia do tego, by zapewnić
dobre przyjęcie swej nauce. „Zamiarem ewangelistów było przeprowadzenie
niebudzącego wątpliwości dowodu, że da się pogodzić bycie chrześcijaninem
i lojalnym poddanym cesarza oraz państwa rzymskiego. Dlatego oczyszczają
oni Piłata i oczerniają władze żydowskie, a tym samym cały naród żydowski”
— uważa Vermes (Die
Passion, s. 21). Chrześcijanom trudno było
wytłumaczyć, dlaczego ich Mistrz został skazany prawomocnym wyrokiem przez
przedstawiciela cesarstwa na najbardziej haniebną śmierć. Docierając ze
swą nauką do najodleglejszych krańców imperium, a zatem wszędzie tam,
gdzie władza cesarza cieszyła się szacunkiem, uznaniem, a nawet wręcz
czcią, jak na Wschodzie, musieli stawić czoło podstawowemu zarzutowi:
dlaczego wasz mistrz, skoro był tak sprawiedliwy i dobry, został skazany
przez Rzym na śmierć?

Dobrym przykładem takiego rozumienia postawy
chrześcijan niech będą tu słowa Simona Sebaga Montefiore z książki Jerozolima. Biografia, który stwierdza: „Ewangelie, spisane lub poprawione po
zniszczeniu Świątyni w 70 roku, obwiniały Żydów i uniewinniały Rzymian,
aby okazać lojalność cesarzowi. Ale zarzuty przeciwko Jezusowi i sama kara
mówią co innego: była to operacja rzymska” (s. 113). To wypowiedź
charakterystyczna dla wielu historyków nowożytnych. To samo niemal 160 lat
wcześniej pisał cytowany przez Blinzlera (s. 18) rabin Ludwig Philippson w
opublikowanym w 1866 r. w Berlinie piśmie Czy Żydzi rzeczywiście ukrzyżowali Jezusa? Zdaniem Philippsona to nie Żydzi, ale Rzymianie osądzili i
skazali Jezusa. Tego samego zdania byli T.A. Burkill i Samuel Rosenblatt:
„Ponieważ zgodnie z prawem faryzejskim Jezus nie był bluźniercą i
podlegającym karze śmierci przestępcą, Sanhedryn nie mógł Go ścigać i
skazać; ukrzyżowanie było dziełem Rzymian, których wspierali niektórzy
żydowscy zdrajcy jak Judasz Iszkariot” (cyt. za: Josef Blinzler, Der Prozess Jesu, s. 24). To, że chrześcijańscy autorzy uwypuklili rolę
Żydów, wynika z tego, że pisząc po 70 r. n.e., chcieli pokazać swe oddanie
i posłuszeństwo wobec cesarza. „Zdjęcie winy z Rzymian to zamiar wyraźnie
widoczny w odrębnych, niemających swego odpowiednika, fragmentach
Ewangelii” — piszą Gerd Theissen i Annette Merz (s. 394) oraz przytaczają
cały szereg racji przemawiających za taką tezą. Pierwsza brzmi
następująco: „U Mateusza Piłat i jego żona potwierdzają niewinność Jezusa.
Za sprawą snu Piłat zostaje ostrzeżony przez swoją żonę przed «tym
Sprawiedliwym» (27,19). On sam myje ręce na znak niewinności”. Podobnie
rozumował wiele lat wcześniej żydowski uczony Paul Winter. Stwierdzał on,
że „im bardziej chrześcijanie są prześladowani przez państwo rzymskie, tym
bardziej wielkoduszny staje się opis Poncjusza Piłata jako świadka
niewinności Jezusa” (On the Trial of Jesus, s. 85).

Trzeba jednak, sądzę, sporej wyobraźni, żeby sceny
takie jak sen żony Piłata i demonstracyjne obmycie rąk uznać za wymyślone
w celu uwolnienia namiestnika, a wraz z nim Rzymu, którego był
reprezentantem, od winy. Przede wszystkim obie sceny pokazują, że Mateusz
wyraźniej niż Marek chciał zaznaczyć, iż Piłat miał pełną wiedzę, z kim ma
do czynienia. A przynajmniej mógł mieć.

Dokładniejsza lektura tekstów prowadzi jednak do
wniosku, że nie sposób zrozumieć, dlaczego chrześcijanie mieliby chcieć,
jak twierdzą współcześni egzegeci, uniewinnić Piłata, tego urzędnika,
który ostatecznie wydał wyrok śmierci i zarządził egzekucję. Józef
Flawiusz, najbardziej znany żydowski historyk, piszący swe dzieła w
latach, kiedy zdaniem krytyków kształtowały się Ewangelie, nie miał
żadnych kłopotów z opisem wybryków rzymskich prokuratorów w Judei.
Flawiusz kierował swe dzieła do wykształconej rzymskiej elity, chciał
przekonać swych czytelników, że judaizm to religia pokojowa, że Żydzi są
dobrymi obywatelami państwa, że zasługują na zaufanie i szacunek. Mimo to,
mimo chęci wykazania na każdej niemal stronie swej lojalności wobec
cesarza, szczególnie wobec rodu Flawiuszów, Józef bez oporów pokazuje
zdzierstwo, chciwość, małoduszność, głupotę, przekupność, okrucieństwo i
pychę reprezentantów Rzymu. Obciąża prokuratorów ponad miarę, by
usprawiedliwić powstanie Żydów.

Kiedy ma wyjaśnić, jak doszło do wojny z Żydami, krok
po kroku opisuje działania ostatniego prokuratora, Gesjusza Florusa,
czyniąc go faktycznie winnym wybuchu wojny. Wniosek jest jasny. Rzymska
publiczność nie oczekiwała od niego, żeby ukrywał wady i nieprawości
poszczególnych rzymskich wysłanników. Ba, zważywszy na to, że Wojna żydowska, pierwsze dzieło Flawiusza, cieszyła się szczególnym
uznaniem i poparciem Tytusa, należy przyjąć, że nawet cesarz nie uważał,
by lojalność wobec niego pociągała za sobą przymykanie oczu na wady i
przestępstwa rzymskich prokuratorów. Państwo rzymskie nie utożsamiało się
ze swymi reprezentantami; można było okazywać mu lojalność i głośno
piętnować przywary jego wodzów, prefektów, legatów, konsulów. Tak samo
zresztą postępują rzymscy historycy z Tacytem na czele. Lojalność wobec
instytucji cesarstwa nie oznacza skrywania podłości i niegodziwości
poszczególnych cesarzy, przynajmniej tych z odległej przeszłości. Krótko
mówiąc: gdyby ewangeliści chcieli zyskać przychylność pogan i wytłumaczyć,
że tak naprawdę Jezus nie został skazany przez Rzymian, powinni byli, tak
jak to robili Flawiusz czy Filon, obciążyć dodatkowo Piłata. Powinni byli
napisać, że był przekupny, chciwy, podły, że za wydanie wyroku zapłacili
mu arcykapłani, że wziął od nich łapówkę, że skazał też wielu innych
niewinnych. Co więcej, wiedząc o tym, że Piłat był nominatem Sejana,
wszechwładnego przywódcy gwardii pretoriańskiej za Tyberiusza, który w 33
r. n.e. został stracony wskutek oskarżeń o przygotowywanie zamachu stanu,
chrześcijańscy autorzy mogliby skutecznie unieważnić wydany przez Piłata
wyrok. Śmierć Sejana spowodowała masowe represje jego stronników, Piłat
mógł być jednym z nich. Wystarczyło to podkreślić, by zyskać zaufanie
rzymskiej publiczności. Tak pisaliby ewangeliści, gdyby prawdziwa była
teoria współczesnych komentatorów.

Żeby uniknąć tego wniosku, co bardziej pomysłowi
egzegeci wynajdują inne ślady prorzymskiej tendencji. I tak zdaniem
niektórych historyków ewangelistom nie musiało chodzić o zdjęcie
odpowiedzialności z Piłata, ale o ukrycie przyczyn śmierci Jezusa.
Wiedząc, że ich pisma mogą trafić w ręce władz rzymskich, autorzy Pasji
unikali wszystkiego, co mogłoby sugerować, że Jezusa da się porównać z
innymi żydowskimi skazańcami z czasów wojny. „Kaznodzieje chrześcijańscy
(…) musieli przekonać rzymskich członków elity, że wiara chrześcijańska
nie jest wywrotowa i niebezpieczna dla instytucji cesarskich; dlatego
musieli zmienić znaczenie i historię śmierci Jezusa” — pisał Winter (s.
72). Przegrana wojna sprawiła, że wszelkie ruchy żydowskie, a szczególnie
ruchy mesjańskie, budziły podejrzliwość władz. Trzeba było zatem za
wszelką cenę ukryć fakt, że Jezusa skazano za bunt — gdyby wyszło to na
światło dzienne, chrześcijanom groziło, że zostaną uznani za jeszcze jedną
niebezpieczną sektę mesjańską.

Ten argument jednak nie jest lepszy od poprzednich. Co
najmniej od roku 64, kiedy to za Nerona wszczęto prześladowania,
chrześcijanie byli grupą albo prześladowaną, albo szykanowaną. W
najgorszym razie groziła im śmierć z ręki podburzonego motłochu, w
najlepszym — długie przesłuchania i, być może, łagodna kara, jaką
stosowano wobec osób niespełna rozumu. Dlaczego zatem ewangelista miałby
ukrywać przyczyny skazania Jezusa, skoro chrześcijanie i tak traktowani
byli przez rzymskie władze z najwyższą podejrzliwością?

W oczach rzymskich urzędników chrześcijan czynił
podejrzanymi sam rodzaj śmierci ich Mistrza, ukrzyżowanie, na które
skazywano niewolników i buntowników politycznych. Gdyby zatem ewangeliści
chcieli coś ukryć, kierując się obawą przed Rzymianami, byłby to krzyż. Do
żydowskiego Mesjasza wystarczająco zniechęcało pogan to, że doznał On
najpodlejszej i najbardziej haniebnej śmierci. Głosząc krzyż,
chrześcijanie z góry już musieli spotkać się z zarzutem, że ich Mesjasz
nie zasługuje na cześć i szacunek. Kara ukrzyżowania traktowana i znana
była powszechnie jako kara rzymska, a nie żydowska. Głosząc Chrystusa
ukrzyżowanego, chrześcijanie z góry już narażali się na podejrzenia i
wrogość rzymskich elit.

Wszyscy są winni

Wszyscy są winni

Istnienie zatem opisanych tu tendencji —
antyżydowskiej i prorzymskiej — jest w najwyższym stopniu wątpliwe. Nie
przeszkadza to jednak temu, że wielu badaczy przyjmuje je za pewnik.
Twierdzą wręcz, że ich odkrycie jest ni mniej, ni więcej tylko
niepodważalnym ustaleniem współczesnej nauki. To jedna z często
powtarzanych formułek, które dawniej nazywano dowodem z autorytetu.
Wystarczy się powołać na rzekomą zgodę naukowców i w oczach szerokiej
opinii zdobywa się wrażenie, że za danym sądem opowiada się nie ten czy ów
badacz, ale sama nauka. Tymczasem nauka wypowiada się ustami konkretnego
badacza. Różne osoby, mające taką samą wiedzę, te same umiejętności mogą
dojść w oparciu o te same dane do całkiem przeciwnych wniosków. W sprawach
takich jak interpretacja tekstów, ich znaczenie i wiarygodność konsensus
lub zdanie większości nie jest dowodem prawdy. Najwięcej bowiem zależy od
intuicji, wrażliwości, wyobraźni, zdolności wczucia się i logicznego
wnioskowania komentatora. Tam gdzie ma się do czynienia z
prawdopodobieństwami, za rzekomymi ustaleniami nauki kryje się często
dominująca, modna retoryka.

Można tego