Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » KULT. Biała Księga

KULT. Biała Księga

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-926991-6-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “KULT. Biała Księga

Dlaczego pobili Kazika w Stodole?

Do kogo pisał list w środku nocy?

Kiedy zemdlał w zatłoczonym pociągu?

I dlaczego mama Śledzia przywitała go hardo: "Wypierdalaj..."?

Komu Morawiec zjadł kiełbasę?

Kiedy Gruda o mały włos nie spalił schroniska?

Kto powiedział: "Biała wódka, czarny ptak"?

I dlaczego Seks próbował uciekać przez okno?

Kto chciał wrzucić pięć litrów acida do wodociągów?

Komu wewnętrzne głosy kazały walnąć czołowo w TIR-a?

Który z członków zespołu rozrzucał wielkie kreski po biurkach?

I gdzie przyjęto Kult jak na westernie słowami: "Macie pół godziny na opuszczenie miasta..."?

Polecane książki

U początków projektu Strategie ”ja” (po)romantycznego w poezji polskiej XIX-XXI wieku, rezultatem którego jest niniejsza publikacja, stała nieodmiennie powracająca myśl, że zaskakująco wiele - wbrew diagnozom radykalnie separującym poezję romantyczną od jej dwudziestowiecznych realizacji - łączy poe...
…Przed narodzinami Jezusa anioł powiedział do Marii: Będzie On wielki i zostanie nazwany Synem Najwyższego, a Pan Bóg da Mu tron Jego ojca Dawida. Będzie panował nad domem Jakuba na wieki, a Jego panowaniu nie będzie końca (Łk 1,32-33). Maria zachowała te słowa w swoim sercu. Wierzyła, że jej dzieck...
  "Stefan Bratkowski napisał esej o faszyzmie, najbardziej ponurym - obok bolszewizmu - fenomenie polityczno-kulturalnym XX wieku. Skąd się wziął faszyzm? Dlaczego zwyciężał? Na czym polegał jego zatruty urok? Jaka jest odpowiedzialność intelektualistów, którzy ulegli temu urokowi? Jak zwykle u ...
  Nathan Everett uważa, że nic mu nie przeszkodzi w zdobyciu stanowiska dyrektora koncernu Western Oil. Nawet dawny romans z córką głównego konkurenta. Ale Ana Birch pojawia się w jego życiu ponownie, piękna jak zawsze, z dzieckiem na ręku. Nie ma wątpliwości, kto jest ojcem. Nathan musi podjąć niez...
Mam na imię A. Jestem pudełkiem. Złośliwy los uczynił mnie skorupką niosącą w sobie ocean mocy. Tacy jak ja nie powinni istnieć i nie istnieliby, gdyby ludzie nie zniszczyli swojej cywilizacji. Dawno temu, w czasach, których oni sami nie chcą pamiętać. Uciekam już bardzo długo. Jak dotąd ud...
Pod greckim niebem Dominique walczy o szczęście i ratuje swe małżeństwo z Andreasem mimo perfidnych intryg innej kobiety. Alex, od wielu lat zakochana bez wzajemności, podczas służbowego wyjazdu stara się wyleczyć z zauroczenia. Andrea nad brzegami jeziora w Bretanii odmieni swoje życie w nieoczekiw...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Wiesław Weiss

© Copyright by Wydawnictwo Kosmos Kosmos

© Copyright do tekstu by Wiesław Weiss

Redakcja: Paulina Wierzbicka

Projekt graficzny: Radosław Ślusarczyk

Skład i łamanie: Radosław Ślusarczyk

ISBN 978-83-926991-6-3

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Jak powstają twoje teksty – gdy mnie ktoś tak spyta

Zakurwię z laczka i poprawię z kopyta

Kazik („12 groszy”)

WSTĘP

Czy można opowiedzieć interesująco o dwustu, ponad dwustu piosenkach? W przypadku zespołu takiego jak Kult można, bo za każdym dokonaniem zespołu kryją się inne inspiracje, inne wspomnienia, inne anegdoty. Czasem zabawne, kiedy indziej gorzkie i smutne, zawsze zajmujące. Zazwyczaj nieznane, często opowiedziane po raz pierwszy.

Wielkie dzięki muzykom kolejnych składów Kultu, od najdawniejszego po obecny, oraz wszystkim z ich otoczenia, którzy zgodzili się podzielić ze mną, a za moim pośrednictwem z tymi, dla których muzyka zespołu jest ważna, swoimi wspomnieniami na temat wspólnej przeszłości i wspólnych dokonań.

Czy udało mi się wyciągnąć od nich wszystko, co w takiej książce powinno się znaleźć? Na pewno uzyskałem więcej, niż mogłem się spodziewać.

Czy jest to książka wyłącznie dla fanów Kultu? Dla nich na pewno, ale myślę, że nie tylko. Muzyka zespołu jest przecież zjawiskiem tak niezwykłym i tak znaczącym w pejzażu polskiej popkultury, że wstyd jej nie znać. Owszem, można tych piosenek nie lubić, można nie podzielać wizji świata, jaka się z nich wyłania, można oburzać się na mocne słowa, które w nich padają. Ale nie znać – nie przystoi.

Pierwsze wydanie „Białej księgi”, z 2009 roku, miało postać bogato ilustrowanego albumu. Żałuję, że w edycji obecnej mogliśmy zachować jedynie wybrane fotografie. Zależało nam jednak na tym, by książka miała w tej wersji bardziej przystępną cenę i tym samym stała się dostępna także dla tych, którzy wcześniej nie mogli sobie pozwolić na jej zakup.

Zgodnie z życzeniem Kazika tekst został zachowany w postaci z wydania pierwszego, a wzbogaciło go jedynie omówienie muzyki Kultu, która trafiła na rynek od tamtej pory.

Wiesław Weiss

Wszystko zaczęło się, jak wiadomo, od fascynacji punk rockiem. Kazik, wspominając swój pierwszy kontakt z muzyką Sex Pistols, nawet dziś nie potrafi opanować emocji. Mówi: Kiedy włączyłem „Never Mind The Bollocks”, kurwa, po minucie wiedziałem, że to jest to. Jak się zaczęło „Holidays In The Sun”, padłem z rozdziawioną gębą. I kontynuuje: W międzyczasie pojechałem na koncert Boorsów do Anina – Boors to był późniejszy Kryzys. Tam się trochę zintegrowałem z tą załogą. I wiedziałem, że chcę tak wyglądać i że chcę mieć zespół. Co prawda nie umiałem na niczym grać, ale to, jak się przekonałem, nie jest konieczny warunek. I dosyć szybko założyliśmy Poland…

Z ROZDZIAWIONĄ GĘBĄ • OD SŁOWA DO SŁOWA • ODSĄDZENI OD CZCI I WIARY • ŻELAZO I SIARKA

Była wiosna 1979 roku. Na świecie fala punk rocka wydawała się opadać. Nie było już Sex Pistols – śmierć Sida Viciousa okazała się ostatecznym ciosem dla zespołu. Damned zdążyli się rozpaść i reaktywować, ale nikt nie oczekiwał, że jeszcze powalą świat na kolana. Pożegnalny koncert zagrali Sham 69, a zapowiadana przez nich na jesień płyta „The Adventures Of The Hersham Boys” miała być ostatnią. The Clash zebrali nie najlepsze recenzje za metalowo brzmiący album „Give ’Em Enough Rope” i nie bardzo było wiadomo, czego oczekiwać po następnym. I tak dalej, i tak dalej. Tymczasem w Polsce punk na dobrą sprawę ciągle jeszcze nie eksplodował. Ale też miał do nas bardzo utrudnioną drogę. Radio programowo tej muzyki nie grało, poza jakimiś przypadkowymi i zazwyczaj mniej interesującymi kawałkami. Płyty były niedostępne – poza giełdami, gdzie można było kupić tytuły ściągane prywatnie z Zachodu, ale za astronomiczne kwoty, sięgające nawet połowy przeciętnej miesięcznej pensji. A jednak i u nas zaczęły się pojawiać punkowe zespoły, działające od przypadku do przypadku, dysponujące lichym sprzętem i zazwyczaj reprezentujące poziom nieco powyżej amatorskiego. Irek Wereński, zwany Jeżykiem, który w tym ruchu uczestniczył jako basista Kryzysu, a później także Polandu, opowiada: Stanowiliśmy taką grupę ludzi, którzy się poznali w szkole, ewentualnie na giełdzie płyt w Hybrydach czy na Wolumenie. Połączyły nas wspólne zainteresowania muzyczne. I na zasadzie „zrób to sam” tworzyliśmy zespoły. Koncertów było mało, a więcej zamieszania typu: kapele powstawały, grały jeden koncert, grały dwa, zmieniały składy, rozwiązywały się. W ten nurt wpisał się też Poland.

Bezpośrednim motywem utworzenia zespołu był spór o dziewczynę. Darek Gierszewski, inny uczestnik ruchu – perkusista Fornitu, a później Polandu – opowiada: Kazik chodził do Reja, a w Reju uczyli się również Robert Brylewski i Robert Schmidt. Brylewski i Schmidt rywalizowali o tę samą dziewczynę – Kasię Terechowicz. W pewnym momencie Brylewski zaczął grać w The Boors. Zresztą to ja go do nich przyciągnąłem, poznałem z Markusem, czyli Markiem Iwańczukiem, który grał na gitarze basowej, i z Kamilem Stoorem, który grał na perkusji. Na początku sam usiłowałem śpiewać, ale okazało się, że w ogóle nie mam do tego talentu. W każdym razie, kiedy Brylewski został wokalistą i gitarzystą The Boors, Schmidt postanowił założyć z Kazikiem zespół.

Tak zapamiętał to Kazik: Robert Schmidt był moim kolegą z klasy. Wiadomo było, że na normalnego, pracującego na etacie człowieka nie wyrośnie. Zresztą szybko mu się zmarło, bo korzystał z życia pełnymi garściami. A do naszej szkoły chodził też Robert Brylewski. I w pewnym momencie odbił Schmidtowi dziewczynę, Kasię Terechowicz. Był już wtedy gitarzystą Boorsów. A może to był Kryzys? Chyba tak, bo oni nazwali się Kryzys przed takim koncertem w Remoncie, poprzedzonym wstępem naukowym przez Zbigniewa Hołdysa. I Schmidt zaczął strasznie naciskać, żeby założyć zespół. W tej załodze punkowej się kręciliśmy. No i tak od słowa do słowa zaczęła się rozmowa. I szukanie nazwy. Różne braliśmy pod uwagę, nawet Saturator. W końcu zdecydowaliśmy się na Poland. Ale to nie było coś, co miało jakiekolwiek znaczenie ideologiczne, to nie było coś, co super brzmiało. To było… najmniejsze zło. Tak jak później Kult.

Był więc pomysł, była nazwa, ale zespół tak naprawdę powstał kilka miesięcy później, po wakacjach. Kazik: Trochę się z tym Polandem bujaliśmy, w ogóle nie grając. A we wrześniu, bez żadnej próby, zadebiutowaliśmy w Grodzisku Mazowieckim (obok Kryzysu, a także Mono Maćka Góralskiego i Jeżyka). Robert Schmidt na minutę przed wyjściem na scenę wyznał, że kłamał, że umie grać na basie, a tak naprawdę to ma instrument pierwszy raz w ręku. Koncert był, jaki był. Na szybko załatwiliśmy gitarzystę, niejakiego Pietrachę – Maćka Ziemskiego. Drugi kolega z ogólniaka, Paweł Wiechowski, grał na perkusji. Było to oczywiście coś kompletnie niezjadliwego, lecącego nawet nie free jazzem i nie free rockiem, a jakimś tam free free punkiem. Zostaliśmy opluci, obrzuceni papierem toaletowym i odsądzeni od czci i wiary. Ale to nas tylko zmobilizowało do stworzenia bardziej konkretnego zespołu. Wtedy się zebraliśmy i mieliśmy już w miarę regularne próby.

Pietracho po tym pierwszym koncercie zniknął z pola widzenia. Tak naprawdę nie miał zresztą czego w Polandzie szukać. W rzeczywistości był folkowcem, nie punkowcem. Barierą była też różnica wieku. Pietracho był już doświadczonym muzykiem. A Poland powstał jako zespół uczniowski. Kazik podkreśla: Wszystko to się działo w IX liceum imienia Mikołaja Reja, gdzie byłem i ja, i Schmidt, i Wiechowski, i Jacek Zaniewski, który wkrótce potem został gitarzystą Polandu, i Piotrek Redzimski, który troszeczkę później doszedł jako drugi gitarzysta… Nie mówiąc o Robercie Brylewskim i jego bardzo bliskim koledze Robercie Sobocińskim, którzy pierwsi z tym punk rockiem wkroczyli do szkoły.

Warto też przytoczyć inną jego wypowiedź, która daje wyobrażenie o atmosferze panującej wówczas w IX liceum imienia Mikołaja Reja, prowokującej do sprzeciwu, a czy można sobie wyobrazić lepszą pożywkę dla punk rocka niż młodzieńcza buta? Kazik wspomina: Rej był szkołą o wysokiej marce, ale w momencie, kiedy ja zacząłem się zbliżać do wieku licealnego, tę markę utracił i stał się jednym ze słabszych ogólniaków, ze słynnym na całą Warszawę bałaganem nie do opanowania. Mówili, że dyrektor w ogóle nie panuje nad anarchią uczniowską, nauczyciele działają sobie a muzom. Równocześnie z moim przyjściem do Reja pojawił się jednak nowy dyrektor, ostry koleś, który słynął z tego, że porządkował takie sytuacje – przyszedł z liceum Zamojskiego, gdzie taką rzecz wykonał. Okazał się potworem. Wypalał ten bałagan żelazem i siarką. Przez cztery lata mojego pobytu w Reju z mojej klasy wylecieli wszyscy fajni chłopcy…

NUDA, NUDA OTACZA NAS • PROFILAKTYCZNE WYBICIE SZYB • GRAĆ NIE POTRAFIĄ, A SIĘ PCHAJĄ

Jesienią 1979 roku Poland na krótko zadomowił się w domu kultury na Muranowie i przystąpił do pracy nad repertuarem. Zaczął od przygotowania własnych wersji kawałków punkowych, jak „Cretin Hop” i „Rockaway Beach” Ramones (po dopisaniu polskich tekstów pierwszy stał się „Plamą”, ze słowami: Kiedyś zwieję z domu lub powieszę się/Czy któryś z was durnie rozumie mnie?, drugi przeobraził się w „Gdzie ja mam iść” ze słowami: W domu nie ma siedzieć co/Ałła Pugaczowa śpiewa w radio/Gdzie ja mam iść?/Gdzie, gdzie, gdzie ja mam iść?) czy „If The Kids Are United” Sham 69. Stworzył też pierwsze własne numery. Zazwyczaj były to kompozycje Wiechowskiego, jak „Młodzi warszawiacy” z tekstem Kazika, całkowicie oryginalna, i „Miasto płonie” z tekstem Plastika Starszego, będąca swobodną parafrazą „London’s Burning” The Clash. Obie są dostępne w młodzieńczych wersjach na płycie dodanej do książki Leszka Gnoińskiego „Kult Kazika” (pierwsza została też nagrana na żywo na „Tan”, a cytat z drugiej pojawił się po wielu latach w utworze „Bracia” na „Poligono Industrial” – wraz z cytatem z innego „Miasta płonie”, pióra Maćka Góralskiego). W tym czasie powstały też kompletnie już dziś zapomniane utwory „Goryl” bez słów i „Myśl”, którego refren brzmiał: Szarzyzna, szarzyzna wokół nas, wokół nas/Nic się nie dzieje, kurwię was, kurwię was/Nuda, nuda otacza nas…

W tym czasie Poland miał już w miarę stabilny skład. Śpiewał oczywiście Kazik, bębnił nadal Paweł Wiechowski, a na gitarach grali Jacek Zaniewski i Piotrek Redzimski. Niestety, Schmidt ostatecznie zrezygnował i trzeba było znaleźć basistę. Tym pilniej, że…

Mieliśmy zadebiutować w kwietniu ’80 dwoma koncertami w Starej Prochowni – opowiada Kazik. Pech chciał, że dwa dni wcześniej dosyć poważnie zachorowałem na mononukleozę i wylądowałem na oddziale zakaźnym szpitala na Kasprzaka. Błyskawicznie zastąpił mnie Robert Brylewski. Wieczór w Starej Prochowni odbił się szerokim echem w Warszawie, ponieważ przyszło tyle ludzi, że ci, co się nie dostali na pierwszy koncert, profilaktycznie wybili przed drugim wszystkie szyby w teatrze, przyjechała milicja i następny już się nie odbył. Wejście mieliśmy więc dobre.

I dalej: Na tym koncercie basistą był niejaki Paweł Krzemiński, który umiał trzy czy cztery utwory. A podczas innych ściszał się, czy w ogóle wypinał ze wzmacniacza i udawał, że gra. Coś takiego nie mogło przejść. Zaproponowałem więc chłopakom, żeby przesłuchali Piotrka Wieteskę, którego poznałem rok czy dwa lata wcześniej na giełdzie płyt. I on, jak mi później opowiadał, przyszedł na próbę i zagrał schemat rock’n’rollowy, którego się wykuł na pamięć. Oni to zobaczyli i powiedzieli: „Łauu! Pełna zawodówka!”. Takim sposobem Wieteska trafił do Polandu. Pamiętam, że przyszedł do mnie do szpitala i powiedział, że tak, że przyjęli. A potem rozmawiałem z nimi i powiedzieli mi, że zajebisty basista…

Tak to wspomina sam Wieteska: Do Polandu trafiłem, kiedy Kazik był chory. Mieli termin koncertu w Ursynku, klubie studenckim na Ursynowie, i szukali basisty. A ja miałem bas, samoróbkę kupioną na Wolumenie, i uczyłem się na nim grać – tak jak wszyscy z tej naszej ekipy. Najpierw się zakładało kapelę, a potem uczyło się grać. Poszedłem na próbę w domu kultury przy pałacu Mostowskich i jak zagrałem im pochód rock’n’rollowy, byli zachwyceni, że nareszcie ktoś coś umie (śmiech). No i tak się zaczęło. Można powiedzieć, że nie umiałem grać. W Polandzie jedynie Wiechowski, perkusista, umiał grać bardzo dobrze. Kazik potwierdza: Paweł Wiechowski grał już wtedy od wielu lat, chodził na jakieś kursy dla perkusistów i instrument miał opanowany, tak mi się naonczas wydawało, w stopniu niemalże doskonałym. Pamiętam, że był lepszy od Kamila Stoora z Kryzysu, który też był dobry.

Wróćmy jednak do Wieteski, który, jak głosi legenda, debiutował w zespole Stressor. To było na samym początku – mówi. W ’79 albo ’80, jak kupiłem bas. Na gitarze grał Skorupa. Chyba w ogóle byliśmy tylko we dwóch, szukaliśmy perkusisty, ale nic z tego nie wyszło. Podobno dwa utwory Stressora trafiły do repertuaru Polandu. Wieteska zaprzecza: W Polandzie chyba żadnego utworu nie dałem. Dorabiałem ewentualnie basy do tego, co Wiechowski układał na fortepianie. Ale Kazik zapamiętał: Był jeden numer, „Stressor”, przynajmniej z tekstem Stressora: „Stres ogarnął cię dziś z rana/W oczach rośnie ciemna plama…”.

Skład z Wieteską dał w maju i czerwcu 1980 roku kilka koncertów, wszystkie w Warszawie: w auli SGGW na Ursynowie, w klubach Ursynek, Mechanik, Pudło, Architekt. Byłem na jednym z nich, w auli SGGW na Ursynowie. Na polu przed budynkiem, na deskach ułożonych bezpośrednio na ziemi, grał zupełnie jeszcze nieznany Oddział Zamknięty, z niezbyt przekonującym wokalistą – poprzednikiem Krzysztofa Jaryczewskiego. Gwiazdą głównej imprezy był John Porter ze swoim zespołem, a nadal amatorsko brzmiący Poland grał po nim, niejako na dostawkę. Publiczności nie było wiele. I była to wyłącznie publiczność punkowa, dla której Porter był symbolem – chyba niesłusznie – muzyki komercyjnej, gównianej, nie do przyjęcia. Wieteska wspomina: Było około stu osób w Warszawie, które chodziły na każdą kapelę punkową – obojętne, czy to był Kryzys, Tilt, Deuter czy Poland. A zespołów takich jak Perfect czy Porter Band, które nazywaliśmy estradowymi, się nie akceptowało. Z kolei one nie miały pewnie dobrego zdania o nas, na zasadzie: co to jest, grać nie potrafią, a się pchają. Mieli rację, ale z naszego punktu widzenia o co innego w tym wszystkim chodziło… Wyjaśnia też: Nie chodziło o to, żeby to zawodowo brzmiało. Na to, czy ktoś równo gra czy nie, w ogóle nie zwracało się uwagi. Ale też cały urok był w tym, że to było takie proste, surowe, minimalistyczne. Po Zeppelinach czy Purplach, których nasłuchałem się wcześniej, takie granie było jak świeży oddech. Tąpnęło mną strasznie…

Tak czy inaczej, doszło do burdy, wściekły Porter po jednym czy dwóch numerach cisnął gitarą o scenę, nastąpiła długa przerwa, a po tej długiej przerwie wyszedł na scenę Poland. Nie pamiętam, co grał, pamiętam, że nie był w tym swoim graniu przekonujący. Pamiętam też, że mimo całej sympatii do „muzyki jeszcze młodszej generacji”, jak za kilka lat miał ją nazwać Marek Proniewicz z Tonpressu, wychodziłem z auli SGGW zniesmaczony wręcz chuligańską aurą. Wieteska, który pamięta tamten wieczór lepiej niż Kazik, wyjaśnia: To był okres, kiedy zaczęli się pojawiać tacy osobnicy, których ja nazywałem „gitowcami w przebraniu punkowców”. Ponieważ punk stawał się modny, zakładali skóry, ale główną sferą działań było dla nich szukanie zadymy…

DOPUST BOŻY • ZERWANA STRUNA • Z PRZESIADKĄ W KUTNIE • ZAKRĘCAJĄC RZECZYWISTOŚCIĄ

Latem 1980 roku Kazik wyjechał do cioci do Anglii. Jego śladem podążyli Zaniewski i Wiechowski – z zamiarem pozostania na Zachodzie. Obaj wyemigrowali później do Australii. W sierpniu, zaraz po powrocie z wakacji, Kazik zaczął montować nowy skład. Jak ci wyjechali – wspomina – został Redzimski, Wieteska wyleciał, doszedł Jeżyk, no i na perkusji Darek Gierszewski, który był jakimś dopustem bożym i tragedią po tym, co ten Wiechowski umiał. Ale to był mój kolega z giełdy płyt, z Fornitu go chyba wyrzucili wtedy.

W ten sposób skład znowu na jakiś czas się ustabilizował. Basistą został Irek Wereński, zwany Jeżykiem (a w późniejszych latach także Waerenem czy Dziadkiem), perkusistą Darek Gierszewski, zwany Kwintalem (a w późniejszych latach Miśkiem). Na zdjęciach z tego okresu można jednak dostrzec jeszcze jedną osobę. Kazik wyjaśnia: To Marek Kadaj, który grał na przeszkadzajkach i był drugim wokalistą – śpiewał w chórkach. Też z liceum Reja. Pawda jest prozaiczna. Po prostu Kadaj miał gitarę, a Redzimski nie. Kadaj mu pożyczał, a za to jeździł z nami i też wychodził na scenę.

Irek Wereński wcześniej grał z Maćkiem Góralskim w grupach New Beatles (Próby odbywały się u Macieja w domu w Alejach Jerozolimskich z koleżką, który grał na weselach i znał wszystkie piosenki Beatlesów. Stworzyliśmy własne wersje kilku z nich, dołożyliśmy „Police And Thieves” The Clash – nie pamiętam, co jeszcze – i wystąpiliśmy w Aninie przed zespołem Boors…), Bracia Hermaszewscy, a także Mono. Z ostatnią z nich pojawił się we wrześniu 1979 roku w Grodzisku Mazowieckim – na tym samym koncercie, na którym wystąpił Poland w składzie z Robertem Schmidtem. Ponadto współpracował z Kryzysem – zdarzało mu się zastępować Marka Iwańczuka, zwanego Markusem. Już wiosną 1980 roku miał sposobność wystąpić z Polandem. Wspomina to tak: Byłem na ich koncercie na Mokotowie, w Pudle czy w Mechaniku, luźna atmosfera, i Piotrek Wieteska zaprosił mnie do grania, podając mi swoją gitarę. Wskoczyłem na scenę i zacząłem grać z takim impetem, że zerwałem mu strunę. Chłopaki powiedzieli: „Ten to gra, że aż struny rwie!”. No i pewnie dlatego zostałem później następcą Piotrka…

Darek Gierszewski z kolei zaczynał bębnić w Fornicie. Tak to wspomina: Wcześniej grałem z Pawłem Kelnerem w zespole punkrockowym Fornit. A wszystko zaczęło się tak, że siedzieliśmy we czterech przy stoliku, ktoś powiedział, że gra na gitarze, ktoś, że będzie śpiewał, ktoś, że gra na basie, no i patrzą na mnie, mówię więc: „To ja na perkusji”. Tak zostałem muzykiem. I staram się z tego żyć do dziś. Dodaje też: Kazik kupił mi pierwszy instrument, bo ja oczywiście nie miałem kasy, a on jako nieco bardziej majętny z domu zaproponował: „To ja ci kupię takiego Polmuza, będziesz mi spłacał”.

Gierszewski od dawna przyjaźnił się z Kazikiem. Poznaliśmy się w Hybrydach – wspomina – to była jedyna meta, gdzie można było wymieniać się płytami i dowiedzieć czegoś więcej o muzyce. Kazik zawsze miał jakieś nowe ciekawe tytuły. Potem się okazało, że ma ciotkę w Londynie. Potrafił pojechać do niej na wakacje i przywieźć dwieście, czterysta płyt. Ale Kazik prostuje: Przesada. Znaczy, w ’81 faktycznie przywiozłem dużo płyt. Między sto a dwieście. Ale to dlatego, że trafiłem na sklep, w którym były przecenione maksisingle reggae’owe. Za dziesięć penów można było coś fajnego trafić. I tych maksisingli reggae’owych miałem od cholery i trochę. Ale albumy? Skąd miałbym pieniądze na tyle albumów? Ja jeszcze nie jeździłem wtedy do pracy. Tyle, co mama dała, a mama żyła tutaj, więc zarabiała dwadzieścia dolarów na miesiąc. Ciotka była oszczędna, jak dała piątkę na koniec mojego pobytu, to święto było. Ja tam różnego rodzaju oszczędzanki wykonywałem – na autobusach, na metrze, wykorzystując to, że byłem na granicy wieku, który tam się liczy jako dziecko jeszcze.

Fascynacja Kazika muzyką reggae znalazła wyraz w muzyce Kultu – w utworach w rodzaju „Zabiłem kolegę na poligonie”, skomponowanym jeszcze przed wakacjami, i „Śmierć sołtysa”, powstałym w tym okresie. Punk, choć nadal ogromnie ważny dla zespołu jako ekspresja butnej, nieprzejednanej i bezkompromisowej postawy, zaczął się już bowiem rozpływać w jego graniu w różnych inspiracjach, którym trudno było nie ulec w tamtych nowofalowych czasach. Wereński przyznaje: Nie byliśmy ortodoksyjnymi punkowcami w skórach z ćwiekami i tak dalej. I dodaje: Oczywiście słuchaliśmy tych ostrych kapel, ale interesowały nas też inne odcienie grania, które wywodzi się z początków punk rocka, chociażby Patti Smith. Nowofalowe zespoły też miały na nas wpływ.

O metamorfozie Polandu w tym czasie wiele mówi dobór cudzych utworów, jakie zespół wziął na warsztat. Kazik opowiada: Graliśmy wtedy na przykład kawałek „Kryzys energetyczny”. To była przeróbka „Energy Crisis” grupy Athletico Spizz 80. Oni co roku zmieniali nazwę. Spizzenergi się nazywali, potem Athletico Spizz 80. Super kapela, ogromnie mi się wtedy podobała. Wokalista Spizz bardzo mi pasował. Straszne było oczekiwanie na ich pierwszą płytę długogrającą, „Do A Runner”. W końcu się ukazała. Mam ją do dzisiaj. Na Oxford Street wszedłem do sklepu i leciał ten „Energy Crisis” – to tak mi się podobało, a do tego okazało się, że jest to jedna z trzech piosenek w moim życiu, które umiałem zagrać na gitarze. No i napisałem polski tekst do tego i zagraliśmy to parę razy. Inny kawałek z tego okresu to „Autobus”, ale nie graliśmy go na koncertach. To była wprawka na bazie „Summertime Blues”, z tym że nie oryginalnego, Eddiego Cochrana, tylko wersji nagranej przez grupę Flying Lizards. Oni mieli dosyć radykalne przeróbki różnych piosenek. Czytałem wywiad, w którym się chwalili, że grają tylko na rzeczach znalezionych na wysypisku śmieci. Taka laska tam śpiewała beznamiętnym głosem – bardzo mi się podobała, a lider, David Cunningham, robił do tego podkłady, w których tylko śladowo jakieś harmonie się pojawiały. No i ten „Summertime Blues” to była jedna z ich lepszych przeróbek.

Warto dodać, że w tym okresie Kazik, jedyny raz w historii Polandu i Kultu, podjął próbę pisania tekstów razem z kimś innym – z Piotrkiem Redzimskim. Ich wspólnym dziełem były słowa takich piosenek, jak „Marionetkowe miasta” (Rzecz sprowadza się do tego/Kto pociąga wszystkie sznurki/Kto kieruje tym spektaklem/Kto narzuca wszystko z góry…) i wspomniana „Śmierć sołtysa”.

Nowy skład Polandu miał zadebiutować 30 sierpnia 1980 roku na wspólnym koncercie w Ustrzykach Dolnych z zaprzyjaźnionym z Kazikiem zespołem KSU. Niestety, Gierszewski nie wziął w nim udziału. Śmieszna sytuacja – przyznaje dziś. Rodzice mi nie pozwolili. Musiałem z nimi pojechać gdzieś nad morze. I z Polandem zagrał Tutak zamiast mnie (Bogdan Tutak zwany Tuptusiem z KSU). Byłem zbuntowanym punkowcem, ale, jak widać, nie do końca.

Poland w składzie: Kazik, Redzimski, Wereński i Tutak otworzył imprezę w Ustrzykach. Drugie zagrało KSU. Akcentem finałowym był występ grupy Kanał, sformowanej ad hoc podczas wcześniejszego festiwalu nowej fali w Kołobrzegu przez Andrzeja Turczynowicza, zwanego Amokiem, nie mającej stałego składu. Kazik wspomina: Na festiwalu punk rocka i nowej fali w Kołobrzegu zorganizowanym przez Amoka sformował się Kanał. W tym Kanale Bohun z KSU zagrał na tenorze, śpiewał jakiś Amerykanin. No i potem był festiwal w tych Ustrzykach, gdzie Kanał ponownie wystąpił. Wtedy ja też dołączyłem do składu. Pamiętam, że pierwszy raz w życiu wyszedłem na scenę zupełnie bez przygotowania – na zasadzie jamu trochę, bo Kanał tak właśnie działał. Amok jakieś hinduskie skale wygrywał na gitarze, Jeżyk chyba grał na basie, Tomasz Świtalski na saksofonie, a ja śpiewałem. No i perkusistą był Tutak z KSU, bo żaden inny bębniarz nie dojechał. On grał we wszystkich trzech grupach. Zapamiętał też: Gdy nazajutrz wracaliśmy do Warszawy, było podpisywanie porozumień gdańskich…

W następnych miesiącach grupa coraz częściej koncertowała poza Warszawą, na przykład 8 i 9 listopada 1980 dwukrotnie w toruńskiej Od Nowie na I Festiwalu Nowej Fali, obok Kryzysu, Deadlocka, Tiltu, Fornitu i wspomnianego Kanału. Zresztą później kilkakrotnie wracała do Torunia. Wereński wspomina: Wsiadaliśmy w pociąg z gitarami w miękkich futerałach i jechaliśmy, powiedzmy, do Torunia, z przesiadką w Kutnie, graliśmy koncert i w nocy z powrotem do domu, znowu z przesiadką, a dworzec w Kutnie był wtedy bardzo nieprzyjemnym miejscem, zwłaszcza nocną porą. Tak więc zaraz po koncercie wracaliśmy do domu, zadowoleni, że udało się gdzieś zagrać…

Echem wyjazdów do Torunia był nowy utwór „Stasiek” – zainspirowany przez postać Zbyszka Cołbeckiego, lidera tamtejszej grupy Bikini. Kazik przypomina sobie słowa: Stasiek pracuje w fabryce/Ale wszyscy dookoła wiedzą, że/Stasiek nie chce pracować w fabryce/Stasiek na Zachód wyjechać chce/Stasiek żonę młodą ma/Oraz małego bachora… I dodaje: Teraz ten tekst przerobiłem i z El Dupą go gramy, tylko że się „Zbyszek” nazywa. Ale już wtedy ta piosenka była o Zbyszku Cołbeckim. On często gęsto przejękiwał, że w Polsce nie widzi dla siebie przyszłości i chce wyjechać na Zachód. To, że ma żonę i małego bachora, to nieprawda, bo wtedy nie miał, nie wiem, czy dzisiaj ma. Co ciekawe, to jest ten człowiek, który w 2008 roku na YouTube zasłynął jako tańczący śmieciarz w Londynie.

W styczniu 1981 roku Kult zagrał w warszawskich Hybrydach jako Surrealizm 32. Kazik: To był jakiś przegląd grup hardrockowych. Pamiętam, że wystąpił młody Oddział Zamknięty. A także zespół niejakiego Krawca, który teraz jest właścicielem sprzętu i wynajmuje przody na koncerty – wykonał taki numer „Coca Cola Rock”. Poland był znany w Warszawie jako kapela punkowa, nie było więc szans, żeby nas przyjęli. Dlatego zmieniłem nazwę. A Surrealizm 32 dlatego, że wpadła mi w ręce płyta szwajcarskiej kapeli, która jakoś podobnie się nazywała. Też mieli coś wspólnego z surrealizmem i też do międzywojnia sięgali. Fajna płyta, bardzo odjechana muzyka. Tak więc chcąc zakręcić troszeczkę rzeczywistością i po pierwsze – zamaskować fakt, że nie jesteśmy kapelą hardrockową, a po drugie – pokazać się od jakiejś fajnej strony, nazwałem zespół na ten jeden występ Surrealizm 32. A Gierszewski dodaje:Wykonaliśmy tam bodajże „List z poligonu” (chodzi zapewne o piosenkę „Zabiłem kolegę na poligonie”). Usiłowaliśmy też chyba zagrać „Get Up, Stand Up” Boba Marleya. Zapamiętałem ten koncert, ponieważ był to też jeden z pierwszych występów Oddziału Zamkniętego, z Pawłem Mścisławskim i Jarkiem Szlagowskim.

IMPREZA DO ODFAJKOWANIA • DAR OD BOGA • KAZIK DMUCHA W RURĘ

Wiosną 1981 roku kolejny skład Polandu się rozsypał. Kazik wspomina: To było tuż przed maturą lub zaraz po maturze, dokładnie nie pamiętam. Piotrek Redzimski powiedział, że nie ma czasu na głupoty i nie będzie grał, a Jeżyk został skaperowany przez Brygadę Kryzys, która powstała z połączenia Kryzysu z Tiltem – w głębi duszy sobie wtedy mówiłem, że nigdy im tego nie daruję. Zostałem z Kwintalem, czyli Darkiem Gierszewskim. I próbowaliśmy zebrać jakikolwiek skład. Udałem się do Markusa, czyli Marka Iwańczuka, basisty Kryzysu, który ustąpił miejsca Jeżykowi. No i z nim zaczęliśmy próby na Mokotowie w pobliżu Warszawianki, w domu kultury, który nazywał się bodajże Na Skarpie. Kierownik, Jacek Majewski – jeden z kilku Jacków Majewskich, których w życiu poznałem – powiedział, że możemy tam grać, ale musimy w czerwcu czy na początku lipca dać koncert. Widocznie miał do odfajkowania jakąś imprezę – żeby w papierach było.

Gierszewski potwierdza: Był taki dom kultury – obok obecnego stadionu Warszawianki. Prowadził go taki gość, który wyglądał poważnie, ale o dziwo… Jak spotykało się takich ludzi w domach kultury, to na nasz widok zwykle uciekali. Mówili: „Nie, nie, nie”. Uważali, że to jakaś chuliganeria, bandyci, nie wiadomo kto. Narkomani może. A ten… On był trochę od nas starszy, nie było między nami aż takiej różnicy wieku, i potraktował nas poważnie.

Markus dodaje: Próby były przy ulicy Puławskiej, tak mi się zdaje. Tamte okolice. Nie bardzo co prawda pamiętam, jak się zeszliśmy. Oczywiście znaliśmy się wcześniej. Pamiętam, że pierwszy raz usłyszałem Poland w Hybrydach. To było w ’81, ja już wtedy grałem mniej więcej od dwóch lat.

A Kazik kontynuuje:Zaczęliśmy klecić program. Do tego składu dołączyli dwaj gitarzyści: brat cioteczny Markusa, podobny do niego, i jakiś koleś z Józefowa. Brat cioteczny Markusa to Jacek Chmurski; drugi koleś, wcale nie z Józefowa, to Sławek Truszkowski zwany Kankiem (Gierszewski: Ze Sławkiem chodziłem do podstawówki. Rok starszy ode mnie…). Co ciekawe, Kazik w tej wersji Polandu ograniczył się do roli saksofonisty. Markus wyjaśnia: Ja śpiewałem – jakiś dar od Boga z tym moim głosem. A Kazik był zafascynowany saksofonem. Pierwszy facet wśród moich znajomych, który dmuchał w taką rurę.

Nikt już nie pamięta, jak wyglądał repertuar grupy w tym czasie – z jednym wyjątkiem. To wtedy powstała pierwsza wersja „Krwi Boga”, później zarzucona. Został jedynie tekst, wykorzystany w Kulcie w „Krwi Boga” numer dwa, tej właściwej, z muzyką Piotrka Wieteski. Ale tamta wczesna „Krew Boga” nie została wykonana podczas jedynego występu schyłkowego Polandu.

Kazik opowiada: Ten Majewski cały czas napierdalał, że musi być koncert. Ale Markus i Gierszewski powiedzieli mi, że nie zagrają, bo coś tam. I gdzieś się zmyli. Na basie zagrał więc Szymon Matusiak z Torunia. Nie potrafił za wiele, ale słuchał dużo takiej muzyki – Red Crayola, Pere Ubu – która dawała nadzieję, że to będzie jakiś odlot, bo próbował wygenerować coś podobnego. Jednego z gitarzystów posadziłem za perkusją. I zagraliśmy taki program improwizowany, instrumentalny. Ja w ogóle na niczym… Ten saksofon miałem od czterech miesięcy. Wypłoszyliśmy całą tę publiczność bardzo szybko – dziesięć, piętnaście minut to trwało. Ale Majewski był zadowolony, bo występ się odbył.

Kazik przypomina też sobie: Markus już w Kryzysie słynął z takich historii: tuż przed koncertem oznajmiał, że nie zagra, na przykład pierwszy ich występ, jaki widziałem, w Aninie, był bez basisty, bo on nie mógł się pojawić. Z tego, co dowiedziałem się później, jego mama była przeciwna temu, żeby grał w zespole, zamiast się uczyć. A był to zdolny basista i dobry kompozytor. Spotkałem go wiele lat później w Dębkach i narzekał na to, że był zbyt miękki w stosunku do mamy, i żalił się, że pracuje w Ikei, a mógłby być w jakimś fajnym zespole.

Markus potwierdza: Chciałem grać. Ale mama miała wątpliwości, czy pogodzę to z nauką. I zabraniała mi. Dlatego musiałem odejść z Kryzysu. Do tej pory żałuję.

Markus upiera się też jednak, że występ Na Skarpie zignorował z innego powodu niż zakazy mamy: W tym domu kultury była wystawa fotografii. I organizatorowi chodziło o to, żeby zrobić jakiś hałas – ludzie wchodzą, a w tle jakaś kapela gra. Tak więc to nie miał być koncert Polandu z prawdziwego zdarzenia. Poza tym stałem na stanowisku, że nie jesteśmy jeszcze gotowi. I tu mieliśmy zupełnie inne zdanie z Kazikiem. Nie chciałem takiej popeliny. Tak czy inaczej, Kazik, który dostał się wtedy na socjologię, wyjechał zaraz potem na wakacje do Londynu. A zespół Poland znowu się rozsypał.

Markus, który z wykształcenia jest inżynierem budowlanym, rzeczywiście pracował w Ikei, ale dziś jest deweloperem w korporacji ING Real Estate. Po latach przerwy wrócił też do muzyki: Zobaczyłem na ulicy plakat: przyjeżdża UK Subs. Poszedłem na ten koncert i chociaż akurat w tym momencie życia nie bardzo było mnie na to stać, następnego dnia kupiłem gitarę basową i zacząłem ze Sławkiem Truszkowskim montować kapelę. Powstała grupa Che, która zagrała parę fajnych koncertów, między innymi w Proximie z Farben Lehre. A później zmontowałem nowy skład, Vondenberg, z gitarzystą Piotrem Olczykiem. Poza tym w 2006 zagrałem koncert w CDQ z reaktywowanym Kryzysem.

KOLCZASTE OPUNCJE • TEGO PANA NIE OBSŁUGUJEMY • BIERZEMY MUCHY W PALUCHY

Jeszcze przed wakacjami – może przed koncertem Na Skarpie, może później – Kazik, znowu tylko jako saksofonista, przymierzał się do utworzenia grupy z Tomkiem Hornungiem i Tadkiem Baganem.

Tak wspomina to Bagan: Miałem z Tomkiem Hornungiem zespół, który nazywał się roboczo Kolczaste Opuncje – od piosenki Tercetu Egzotycznego. Ja grałem na gitarze, on śpiewał. Mieliśmy próby na Ursynowie w podziemiach akademika SGGW. Trudno to właściwie nazwać zespołem. Ale robiliśmy trochę hałasu. Kazik bardzo chciał z nami grać i powiedział, że ograniczy się do saksofonu, mimo że Tomek raczej wrzeszczał niż śpiewał.

Kazik wyjaśnia, dlaczego pomysł upadł: Szykowaliśmy się na założenie zespołu z Hornungiem. Ja byłem tak zafascynowany jego osobą, że i tu byłem gotów zrzec się roli wokalisty. Tylko żeby być z nim i na saksofonie mu przygrywać. On znał tego Tadka Bagana, który przywiózł sobie gitarę z Londynu. W porównaniu z tym, na czym się wtedy grało – kosmos. I gdzieś na Pradze w jakimś domu kultury PKP, pamiętam, cały dzień czekaliśmy we dwóch na Hornunga, ale nie przyszedł. I próba się nie odbyła. A zaraz potem Hornung wydupczył do Londynu.

Po wakacjach Kazik zaczął studiować socjologię na Uniwersytetecie Warszawskim. Muzyka na krótko zeszła na dalszy plan jego zainteresowań. Kiedy jednak nadeszło zaproszenie do udziału w II Festiwalu Nowofalowych Grup Rockowych, organizowanym 14 listopada w toruńskiej Od Nowie, postanowił reanimować Poland. Zafascynowany piosenką „Novelty” zespołu Joy Division nazwał go w tym czasie Novelty Poland. Wyjaśnia: Novelty Poland, ponieważ było to coś nowego, ale przede wszystkim dlatego, że wtedy, jesienią ’81, dotarło do mnie Joy Division, które po Sham 69 stało się dla mnie na jakiś czas taką ołtarzową muzyką.

Był też inny motyw zebrania kolejnego składu. Kazik wspomina: Nagle się pojawiło niezależne od nikogo miejsce prób. Znajomy rodziny – u nas mówiło się na niego wujek – dał mamie plenipotencje, żeby zajęła się domkiem w Radości. Tam nie do końca jeszcze jakieś kwestie prawne były uregulowane i mogliśmy pojawić się tam my.

Kazik skontaktował się przede wszystkim z Gierszewskim, ale przypomniał sobie też o Baganie, mimo że stary już był, bo miał dwadzieścia dwa lata. Bagan wspomina: Kazik wpadł do mnie któregoś popołudnia, czym byłem mocno zaskoczony, i zapytał, czy byśmy razem coś zagrali. Wiedział, że mam dobrą gitarę (śmiech). Składu dopełnił Jacek Skowroński, zwany Skowronem – od dawna nie żyje, zmarł w 1994 roku na białaczkę.

Działalność Novelty Poland ograniczyła się, oprócz prób, do jednego występu – w listopadzie na wspomnianym festiwalu. Bagan wspomina: Pojechaliśmy do Torunia. No i tam był spory obciach. W Radości, na naszym sprzęcie, gitara się bardzo ładnie sprzęgała, a tam był jakiś supersprzęt i wszystko zabrzmiało klarownie, a więc mało punkrockowo, raczej psychodelicznie. Trzeba było coś kombinować z przystawkami, jakie mieliśmy. Ale niektórym się podobało. Pamiętam, że Marek Wiernik napisał bardzo budującą recenzję. My jednak byliśmy generalnie niezadowoleni. I kontynuuje: Graliśmy taką piosenkę „Bomba”, która jest na „Czterdziestym pierwszym” Kazika w trochę innej wersji. „Bomba” była inspirowana, żeby nie powiedzieć zerżnięta, z Zounds – takiego zespołu z kręgu Crassu. To nas wtedy brało. Graliśmy jakieś kowery, na przykład numer Chelsea, który nam mocno nie wyszedł. I jakieś swoje psychodeliczne rzeczy, które właśnie Wiernikowi się spodobały.

Graliśmy „Freemans” Chelsea – potwierdza Kazik. Z polskim tekstem jako „Kanał”: „Ja mam kanał/Ty masz kanał…”. Bardzo fajny utwór, prosty, na dwóch akordach. A „Bomba” to rzeczywiście numer w znacznym stopniu ściągnięty z „War” Zoundsów. Przyniósł go Skowron. On też prawdopodobnie napisał tekst. Ja ten utwór umieściłem – z innymi słowami, ale chyba pod tym samym tytułem – na płycie „Czterdziesty pierwszy”. No i tutaj popełniłem pewne wykroczenie, wpisując siebie jako kompozytora, ponieważ Skowron umarł młodo i nie chciało mi się szukać spadkobierców.

Kazik mówi też: Mam ten singiel Zounds nadal. Dziś to jest, kurwa, unikat. To singiel ze zbiorów Hornunga. On, wyjeżdżając do Londynu, zostawił wszystkie płyty, jakie miał, Tadkowi i mnie. I jak zakładaliśmy Novelty Poland, mieliśmy jeden wzmacniacz, Eltron trzydziestowatowy z jedną kolumną. I był taki Zakres, jeden z najostrzejszych załogantów, potem został skinheadem, taki już regularny bandyta. Co prawda w moim towarzystwie był grzecznym chłopcem i ja długo nie kojarzyłem, że ten Adaś, którego znałem, to właśnie Zakres, o którym opowiadano niestworzone historie. Bo to była taka bandyterka na granicy szaleństwa. Na przykład w nocy wybili szybę w sklepie monopolowym, weszli do środka i zaczęli pić. Przyjechała milicja i chciała ich aresztować, a ten pociął się tłuczonymi butelkami i mówi: „Bierzcie mnie!”. Zawieźli go do Tworek, a w Tworkach mówią: „Nie, tego pana nie obsługujemy”. Natomiast gdy do mnie przychodził, grzecznie siedział… No i on miał wzmacniacz Eltron z dwoma głośnikami. Więc zadzwoniłem i pytam, czy by się nie wymienił: dostałby od nas ten wzmacniacz trzydziestowatowy i trochę płyt. Tomek oznajmił nam już wtedy – zadzwoniliśmy do niego – że nie wraca do Polski i możemy zrobić z tymi płytami, co chcemy. Zanieśliśmy je więc Zakresowi, żeby sobie powybierał. Ale Zounds było dla niego trochę za lekkie – tego nie chciał.

A wracając do występu Novelty Poland w Toruniu, Darek Gierszewski pamięta żartobliwy tekst wykonany tego wieczoru: Bierzemy muchy w paluchy/Kładziemy na blachę/I robimy jądrowe wybuchy… Według Kazikato był jakiś taki wierszyk, który Tadek Bagan skądś przyniósł i wyrecytował ze sceny.

Epizod pod tytułem Novelty Poland trwał krótko. Ciosem dla niego była decyzja Kazika o udziale w kilkutygodniowym proteście studenckim na Uniwersytecie Warszawskim. Zaraz potem był strajk i po tym jednym występie zespół zakończył żywot – precyzuje. A Bagan dodaje:Wtedy Jacek Skowroński odszedł. Nie mógł, zdaje się. I po kilku miesiącach przerwy Kazik przyprowadził Piotrka Wieteskę. A jak przyszedł Piotrek Wieteska, to jakoś to ruszyło muzycznie. Od razu wszystko zaskoczyło.

JA CHCĘ ZAŁOŻYĆ ZESPÓŁ, ON CHCE ZAŁOŻYĆ ZESPÓŁ • ZA DARMO I JAKBY SWOJE • CZERWONE WŁOSY, MARYNARKI, TRAMPKI, PODARTE DŻINSY I AGRAFKI

Zespół Kult narodził się na początku 1982 roku, wkrótce po wprowadzeniu stanu wojennego. Powstał – przypomina Kazik – z niedobitków tego mojego projektu, który nazwałem Novelty Poland. Był tam basista, który jakoś nam nie pasował. Kiedy wybuchł stan wojenny, ponownie nawiązaliśmy kontakt z Piotrkiem Wieteską, który od momentu odejścia z Polandu w ’80 roku bardzo dużo ćwiczył, właśnie na bazie Joy Division. Miał taki singiel „Komakino”, na folii, przypominający pocztówkę dźwiękową, tylko jeszcze cieńszy. „Komakino” to był głównie beat perkusyjny i on do tego ćwiczył ponoć po osiem, dziesięć godzin dziennie. I w momencie, kiedy go spotkałem, na początku ’82 roku, postępy były rewelacyjne. Zeszliśmy się więc na nowo. Wieteska potwierdza: Rzeczywiście, dużo wtedy ćwiczyłem. Jak przestałem grać w Polandzie, wziąłem się do grania. Pamiętam, że ćwiczyłem po osiem godzin dziennie. I siłą rzeczy jakieś efekty to przyniosło.

Dodać jednak trzeba, że grał nie tylko sam w domu, ale też z różnymi składami: Najpierw był zespół Schmidt And The Tampons z Robertem Schmidtem, potem D-Day z Jackiem Deputatem, a w końcu Parkmarks ze Sławkiem Słocińskim na perkusji, który później grał w Brygadzie Kryzys. D-Day miał taki moment zawahania… Deputat chciał go nazwać: Człowiek Który Zauważył Może Powiedzieć Nie. Ale jakoś się nie przyjęło. To wszystko były takie rzeczy zjawiskowe. Jak to młodzi chłopcy: zakładają kapelę, żyją nią, może nawet zdjęcia sobie robią. Ale niewiele z tego wynika. Spotykają się na jakieś próby, mają cztery czy pięć kawałków. Nic poważnego.

Wróćmy jednak do Kultu. Tak o narodzinach zespołu – na razie bez nazwy – opowiada Wieteska: Na początku lutego ’82 spotkałem na mieście Kazika i jakoś się zgadaliśmy: ja chciałem założyć kapelę, on chciał założyć kapelę. Poszliśmy do mnie na Świętojerską i zagrałem mu kawałek, który miałem, „Krew Boga”, bas i gitarę – już z tą solówką, która jest na płycie (chodzi o nową kompozycję do tekstu, który Kazik próbował już przysposobić do muzyki w okresie współpracy z Markusem). Kazik mówi: „To chodź, założymy kapelę”. Dodał, że ma na oku Tadka Bagana na gitarę i Miśka, czyli Darka Gierszewskiego na perkusję. Powiedział też, że ma w Radości domek, gdzie możemy robić próby… Kazik kontynuuje: Nastał stan wojenny, wszystkie kluby studenckie zostały zamknięte i nikt nie grał. A my mieliśmy miejsce na próby, czyli ten domek w Radości. No i jak się nie chodziło do szkoły, to zaczęliśmy tam przygotowywać program.

Gierszewski przypomina sobie: Zwykle spotykaliśmy się tam w soboty i niedziele. A Bagan dodaje:To był domek w Radości przy ulicy Ezopa albo gdzieś w pobliżu. Po pewnym czasie, jak się tam jeździło, to było już: „Przepraszam, gdzie ten przystanek?”. „A, tam gdzie grają”. „A, tam gdzie grają, to wiem”. Staliśmy się tam znani. Klimat tych prób był dość surowy. Zaczęliśmy w zimie. I to w zimie stanu wojennego, czyli dość ponurej. Tam było jedno pomieszczenie czy dwa, jakaś kuchnia, niezamieszkałe. W zimie to wiadomo, paskudnie. Daleko od Warszawy, daleko od przystanku. Wszystkim daleko. Ale jakoś tam się rozgrzewaliśmy solidnie tą muzyką. Z reguły nie piliśmy. Próby były na trzeźwo. Byliśmy zdeterminowani, żeby tam dojechać, jakoś napalić w piecu, nastroić instrumenty, no i łoić po całych dniach. Z czasem, jak się ociepliło, wygłuszyliśmy to kartonami od jajek i płytą spilśnioną. Klimat pomieszczenia był niespecjalnie do pozazdroszenia. Ale było za darmo i jakby swoje. A atmosfera była koleżeńska i taka… chęci zrobienia czegoś fajnego. Nie było czegoś takiego, że nie mogę, nie przyjadę; wszyscy ładowaliśmy się do autobusu linii C i tam jechaliśmy. Można powiedzieć: atmosfera entuzjastyczna. I sporo ładnych piosenek tam wtedy powstało.

I znowu Wieteska:Było zimno, nie było ogrzewania. Pierwsze próby graliśmy w kurtkach i czapkach. Potem zaczęliśmy palić w piecu – Bagan umiał rozpalać piec, więc się tym zajął. Wtedy powstały pierwsze numery. Oprócz „Krwi Boga” także „Umarł mój wróg” i chyba „Droga do piekła”… Był też taki kawałek, który nigdy nie ukazał się na płytach: bas funkowy i tekst, napisany przez Kazika pod wpływem emocji, jakie zrodził udział w strajku studenckim. Refren szedł tak: „Solidarność zwycięży/Solidarność jest i będzie…”. Ale ponieważ mieliśmy korzenie punkowe, staliśmy tak naprawdę obok i nie angażowaliśmy się w politykę. Uważaliśmy, że nie ma znaczenia, czy to będą komuniści, czy ktoś inny. To system i to system. Babilon.

Kult był właściwie przedłużeniem Polandu. Tamten zespół kilka razy się przecież rozwiązywał, a po kilku tygodniach odradzał, podobnie też było tym razem. W pierwszym zaś składzie znaleźli się wyłącznie muzycy, którzy w tym czy innym okresie grali w Polandzie. A jednak dla Kazika to już zupełnie nowy rozdział, nowa bajka, nowy zespół: To miała być jakaś cezura. Zmieniamy coś, inaczej gramy. Skończył się punk rock, zaczynamy działać pod szyldem nowej fali… No właśnie. Muzyka Kultu zrodziła się z trochę innych fascynacji. Wieteska opowiada: Jak Kult powstawał, to my już właściwie nie słuchaliśmy punku. Pociągały nas takie rzeczy, które ja nazywam post punkiem, jak Joy Division, The Cure, D.A.F., Stranglers, Gang Of Four, Talking Heads, także reggae. A Kazik dodaje:Ja tak jak szybko do punku wszedłem, tak szybko z niego wyszedłem. Pamiętam, że gdy przyszła ta druga fala punkowa, która u nas zebrała największe żniwo – takie rzeczy, jak Exploited, Anti-Pasti, Blitz czy G.B.H. – dla mnie punkowanie to był już trochę obciach. I te skóry, irokezy… Myśmy wyglądali jak Sex Pistols na początku – czerwone włosy, marynarki, trampki, podarte dżinsy i agrafki – a nie jak Exploited. Więc jaka muzyka mnie inspirowała? Bardzo mocno poleciałem w Joy Division, głównie „Closer”, ale też „Unknown Pleasures”. Poza tym Killing Joke, wielkie odkrycie. Co prawda ktoś mówił, że to jest normalny hard rock, tylko inaczej nagrany, ale ja się z tym nie zgadzam, to była absolutnie przełomowa kapela. W mniejszym stopniu – ale też – takie historie bauhausowate, czyli ciemna nowa fala. Dużo słuchałem Talking Heads – zespół jeszcze z czasów punkowych, ale przecież nigdy nie był stricte punkowy jak Ramones, a poza tym cały czas się rozwijał. Dużo awangardy angielskiej – strasznie mnie kręcił Cabaret Voltaire. Także A Certain Ratio. Nadal Clash. Ja zawsze mówię, że było czterech muszkieterów punk rocka, czyli grupy Sex Pistols, Damned, Clash i Sham 69. Dwie stanęły w miejscu, najpierw Sham 69, która do pewnego czasu była dla mnie absolutnym numerem jeden, a potem też Damned, chociaż trzecia płyta, „Machine Gun Etiquette”, była jeszcze bardzo dobra. Sex Pistols jakby przepoczwarzyli się w Public Image Ltd. i to przez bardzo długi czas – po tym, jak osłabła fascynacja Curtisem i Joy Division – był dla mnie zespół numer jeden. A Clash rozwijał się cały czas. Pamiętam, że jak od kogoś pożyczyłem „London Calling”, to dopiero gdzieś po pół roku skapowałem, o co w tym chodzi. To samo „Sandinista”. Podoba mi się nawet „Cut The Crap”, ta płyta bez Micka Jonesa, która jest łabędzim śpiewem Clash, ale jest tam przecież „This Is England”, jedna z największych piosenek zespołu. Tak więc siedziałem w tych nowofalowych rzeczach, jednocześnie sięgając do czasów przed punk rockiem, przed nową falą…

NAZWIJMY SIĘ, KURWA, SPANDAU BALLET! • KREDĄ PO ŚCIANACH • NAPIS NA KANDELABRZE • JEZU! JAKA WIBRACJA!

Zaczęły się regularne próby, zaczęła się praca nad materiałem, pojawiła się też szansa zagrania dla publiczności – w lipcu w klubie Remont. Ale zespół nadal nie miał nazwy. O powrocie do szyldu Poland nie było mowy. Zresztą Kazik już w polandowych czasach – po rozwiązaniu składu z Wieteską, Zaniewskim i Wiechowskim, a przed pozyskaniem Jeżyka i Gierszewskiego – zastanawiał się nad nową nazwą. Pomysły miał różne, niekiedy kontrowersyjne. On sam opowiada: Byłem w Anglii w ’80 roku i w telewizji BBC leciał program typu „Sprawa dla reportera”. A tam ciekawostka, że jest grupa młodzieży, która wymyśliła sobie takie fiu bździu, które nazywa się new romantic. No i idziemy z kamerą do nich, a oni w blokasie jakimś siedzą, w mieszkaniu grają. I o nich. Że wyglądają tak dziwnie… No, więc jadą ci dziennikarze windą, wchodzą, matka w kuchni coś gotuje, a w pokoju kapela gra. I ta kapela, mówią, nazywa się Spandau Ballet. A ja mówię: „Jaka zajebista nazwa!”. Bo Spandau to więzienie, w którym siedział Hess, a ja już wtedy historią Trzeciej Rzeszy się interesowałem. I w połączeniu z Ballet… Pomyślałem: „Nazwijmy się, kurwa, Spandau Ballet albo Norymberga Balet!” (śmiech). A ta kapela? Co z tego, że był o niej reportaż w telewizji! Przecież w Polsce nikt się nie dowie (śmiech). No i łaska boska, że tego nie zrobiłem, bo dosłownie parę miesięcy później patrzę w „Smash Hits”: Spandau Ballet wydali singiel „To Cut A Long Story Short”, potem pierwszy longplay, i nagle stali się maks popularni. Dopiero po jakimś czasie Duran Duran ich przegonił, ale oni byli pierwsi z tej ekipy. Poland pozostał więc Polandem.

W 1981 roku, zapewne gdzieś między Polandem a Novelty Poland, pojawił się inny pomysł: Zęby Orlaka. Jest taki przedwojenny niemiecki film „Ręce Orlaka” – wyjaśnia Kazik. Ponieważ główny bohater traci ręce, przyszywają mu inne, jak się okazuje – ręce zabójcy. I on sam też zaczyna mordować. Nie chciałem, żeby było dokładnie jak w filmie, stąd Zęby Orlaka. Ale skończyło się na idei.

Jednakże w 1982 roku Kazik był zdeterminowany, by nowy zespół otrzymał zupełnie nową nazwę. Kiedy zbliżał się już termin pierwszego koncertu, na dole w Remoncie – wspomina – strasznie długo główkowaliśmy, jak się nazwać. Jeździliśmy na próby autobusem C, więc może Linia C. Równie dobrze pamięta to Bagan: Myśleliśmy o nazwie Linia C, bo jeździliśmy tą Cetką do Radości. Spędzaliśmy jakieś koszmarne chwile na przystankach, w tych autobusach. Linia C albo Linia Do Radości. Bo Linia Do Radości brzmiało trochę jak Joy Division.

W końcu jednak zespół przyjął nazwę Kult. Wymyślił ją kolega Kazika, Grzegorz Brzozowicz, student Politechniki Warszawskiej, który dał się poznać jako popularyzator jugosłowiańskiej nowej fali (kilka lat przebywał z rodzicami na placówce w Belgradzie), a od jesieni 1981 roku także organizator koncertów w Remoncie. On sam opowiada: Tomek Hornung, którego poznałem na giełdzie płyt i z którym się zaprzyjaźniłem, wydawał fanzin, „Organ”. Nie wiem, ile numerów wyszło. Pamiętam tylko, że to było dwustronne ksero. I ja przy okazji rozmów o jugosłowiańskiej nowej fali opowiedziałem mu o grupie Idoli, która zaczęła się promować, zanim tak naprawdę powstała. Na tej zasadzie wiosną ’81 wymyśliliśmy zespół, któremu nadałem nazwę Kult. Nieistniejący. Niemający nic wspólnego z Kazikiem. Chodziliśmy po centrum i pisaliśmy kredą po ścianach: Kult. A na liście przebojów publikowanej przez „Organ” umieściliśmy fikcyjny utwór fikcyjnego Kultu z jedynym tekstem, jaki w życiu popełniłem: „Ja nie myślę, ja nie czuję, ja tylko wykonuję”. Dlaczego Kult? Chyba ładnie mi zabrzmiało. Nie było w tym żadnej ideologii. Zespół jugosłowiański nazywał się Idoli, czyli Idole. A więc jakieś skojarzenie z tym. Poza tym miało być krótko i efektownie.

Wszystko wskazuje jednak na to, że Kazik i pozostała trójka o akcji pod hasłem Kult dowiedzieli się nie od Brzozowicza, a od Hornunga. Gierszewski wspomina: Pamiętam, byliśmy u Tomka Hornunga. Mieszkał w willi przy ulicy Zawrat na Mokotowie. Puścił jakiś singiel. Mówi: „A, słabe”. I wyrzucił go przez okno. Ja mówię: „Ty, mnie się podobało”. „A to idź sobie weź”. Zbiegłem na dół i wziąłem sobie tę płytę. Taka historyjka. Właśnie wtedy pierwszy raz usłyszałem tę nazwę. Byliśmy ja, Kazik i jeszcze ktoś. Moim zdaniem nazwę Kult usłyszeliśmy po raz pierwszy od Tomka Hornunga, u niego. Przy czym wcale nie było jeszcze wiadomo, że nasz zespół będzie się nazywał Kult. Jak dzisiaj pamiętam, że on mówił o całej tej akcji. „Już piszę na ścianach, chodzę, wszystko robię”.

Kazik zastanawia się: Może i wtedy nam sprzedał tę historię Idoli i Kultu. Coś było z tym wyrzuceniem płyty. Wyrzucił i to było u niego. Aczkolwiek do niego było się bardzo trudno dostać. Bo on miał pojebanych rodziców i ich trzeba było oszukiwać, że jesteśmy z Politechniki i będziemy się razem uczyć, bo inaczej nie wpuszczali. To był taki toksyczny dom. I tę toksyczność czuło się dość mocno. Hornung opowiadał na przykład, że u niego należało chleb do końca zjeść. Zawsze. Wobec tego on nigdy w dzieciństwie nie jadł świeżego chleba, bo świeży leżał obok starego w oczekiwaniu, aż ten stary zostanie zjedzony. A stary czerstwiał, ale nie można go było zostawić. Myślę, że homoseksualizm Hornunga, z którym się bardzo późno wyświetlił, jeśli chodzi o rodziców, to jakaś pochodna tej toksycznej atmosfery. On już przyjeżdżał ze swoimi narzeczonymi z Londynu, czyli to było wiele, wiele lat później, a tam padały pytania: „Kiedy ty się, Tomek, wreszcie ożenisz?”. A obok przy stole siedzi kolo jego, Angol. I on któregoś razu wybuchł: „Kurwa, nie ożenię się, bo jestem pedałem! Niech to do was dotrze w końcu!”. Byli zszokowani, ale nie całkiem mu uwierzyli. W każdym razie Kwintal ma rację: że nas wpuścili, to wyrzucenie tej płyty teraz wróciło do mnie. I tam mogła paść ta opowieść na temat Kultu. Natomiast już samo połączenie nazwy Kult z Kazikiem Staszewskim, Piotrkiem Wieteską, Tadkiem Baganem i Kwintalem, no to już jest sprawa roku później. Kiedy nam się przypomniały te opowieści. Bo Hornung wyjechał przecież z kraju we wrześniu ’81.

Bagan uważa jednak, że nazwę Kult podpowiedział grupie sam Brzozowicz już po wyjeździe Hornunga: Wracaliśmy z Remontu – Kazik, Grzesiek Brzozowicz, ja, ktoś jeszcze, nie pamiętam kto. Pewnie Piotrek Wieteska. Jakaś tam grupa. I jakby to nazwać, to, tamto. No i że Kult. Szliśmy MDM-em na placu Konstytucji. I nawet ktoś z nas od razu wyrył kluczem na kandelabrze napis, który był tam jeszcze parę lat temu, dopóki tych kandelabrów nie odnowili. Grzesiek powiedział: „To może Kult”. „Kult? Dobrze brzmi. To może tak”. Pamiętam, że wtedy pierwszy raz uznaliśmy, że to będzie dobra nazwa.

Ale zdaniem Kazika to Hornung wyrył nazwę Kult na kandelabrze, co oznaczałoby, że było to przed wrześniem 1981. Kazik mówi: Jedynym świadectwem działań Hornunga i Brzozowicza pozostał właśnie napis „Kult” wydrapany na kolumnie na MDM-ie, który jeszcze parę lat był widoczny. Byłem przy tym, jak Hornung to pisał. Bagan też mógł tam być. Czy Brzozowicz tam był? Nie pamiętam. A Brzozowicz zapewnia:Na sto procent wydrapaliśmy nazwę Kult na kolumnie na placu Konstytucji. Byłem z Hornungiem. Nie pamiętam, czy był przy tym ktoś jeszcze.

Jak było naprawdę? Nigdy się już nie dowiemy. I nie ma to chyba większego znaczenia. Kazik podkreśla: Tomek Hornung był już w Anglii, kiedy nazwaliśmy się Kult. Wyjechał we wrześniu ’81 roku. I przez pierwszych osiem lat nie przyjeżdżał, nie kontaktowaliśmy się. Znaczy, nie miał możliwości przyjechać i nie zostać zatrzaśniętym, bez możliwości wyjazdu. Wymyślenie nazwy Kult i całej takiej historii, która miała być czymś na podobieństwo tych Idoli, to jest albo sprawka Grzegorza Brzozowicza, albo sprawka Tomka Hornunga. Nie pamiętam już i nie dojdziemy. Ale połączenie nazwy Kult z naszym składem to jest nasza sprawa. Zrobiliśmy to gdzieś wiosną ’82 roku, bo zbliżał się termin pierwszego występu. Wszystkie nazwy były słabe. I ten Kult był taki najmniej słaby.

I kontynuuje: Ja badałem sobie, jak to brzmi. Gdyby był jakiś taki cienki przegląd zespołów w domu kultury, wyszedłby taki chujowy konferansjer i zapowiedziałby nas, to żeby nazwa nie zgrzytała. Pamiętam, że tego głupiego konferansjera wyobrażałem sobie pod postacią takiego krytyka – mimo że on był dziennikarzem, nie konferansjerem – Andrzeja Ibisa Wróblewskiego. Że jak taki Ibis Wróblewski wyjdzie i zapowie: „A teraz przed państwem wystąpi grupa…” i rzuci nazwę tej grupy, żeby ta nazwa w jego ustach nie brzmiała jako kompletnie kretyńska i obciachowa. I ten Kult był taki… Najmniej to obciachowo brzmiało. Ale na początku, jak się pytali Wieteski, w jakiej kapeli gra, bo generalnie każdy z tej załogi punkowej miał jakąś kapelę, wstydził się powiedzieć, że w Kulcie, bo mu to zgrzytało (śmiech). Zresztą mi też zgrzytało. Pamiętam, że zazdrościłem chłopakom z Kryzysu. Kryzys to była moim zdaniem nazwa trafiona od razu, a ten Kult taki…

Gierszewski dodaje: Mnie też nazwa Kult wydawała się obciachowa. Kojarzyła mi się z kultem jednostki i ze Stalinem. Z mrocznymi latami pięćdziesiątymi, których nie pamiętam, bo urodziłem się nieco później, ale jakieś takie miałem złe skojarzenia. Bagan protestuje: Nie przypominam sobie, żeby nazwa Kult była uważana przez nas za obciachową. Nawet była taka piosenka „Kult inwazja”. Graliśmy ją na jakimś koncercie. Właściwie żartobliwa, ale świadcząca o tym, że nazwa została zaakceptowana. Tam były takie słowa: „Kult już wyszedł/Teraz gra/Jezu! Jaka wibracja!”. Albo: „Znany aktor/G. Holoubek/Zachowuje się jak czubek…”. Czy: „Nawet student z Senegalu/Nie jest na studenckim balu…”. I refren: „Kult inwazja/Kult inwazja…”. Jakiś taki trzyakordowy, szybki kawałek. Punkowy. I ja pamiętam nazwę Kult jako coś fajnego, krótkiego. Może trochę monumentalnego. Ale na czasie. Jeżeli nawet były jakieś głosy przeciwko, to szybko wszyscy się na to zgodzili. Tym bardziej, że nie było żadnej alternatywy. Były jakieś głupawe Linie C czy coś takiego.

CZTERNAŚCIE BILETÓW • SCENA NA SCHODACH • GRZYWKA OPADAJĄCA AŻ NA USTA

Grupa zadebiutowała 7 lipca 1982 roku w klubie Remont na wspólnym koncercie z punkową TZN Xenną. Imprezę zorganizował wspomniany Grzegorz Brzozowicz. On sam opowiada: Do Remontu sprowadził mnie kolega, z którym studiowałem na elektronice. Odziedziczyłem przede wszystkim dwa zespoły, TZN Xenna i Deuter, które miały próby w Hadesie. Po wejściu do akademika schodziło się schodami w dół i tam były dwie kanciapy. To właśnie nazywało się Hades. Cały czas dochodziło tam do jakichś rozrób i niszczenia sprzętu. Ja przyszedłem jako ten, który ma tam zaprowadzić porządek. W rezultacie na samym początku muzycy Xenny i Deutera byli nastroszeni i mnie nie lubili. A ja się ich bałem. I dalej: Zacząłem organizować koncerty w październiku ’81. Ale po rozruchach 1 maja ’82 wszystkie kluby studenckie w Warszawie zostały zamknięte. Otworzyli je dopiero w lipcu. Wtedy zrobiłem pierwszy koncert Kultu. A później organizowałem im wszystkie koncerty w Warszawie aż do Róbrege w ’87.

Wróćmy jednak pamięcią do 7 lipca 1982 roku, do wieczoru, który Kazik uważa za właściwy początek Kultu. Grzegorz Brzozowicz wspomina: Ponieważ sprzedało się tylko czternaście biletów, wpuściłem wszystkich za darmo. Pamiętam, że scena nie była tak jak zawsze, tylko na schodach. Darek Gierszewski dodaje: Wtedy była taka moda, że grzywki się nosiło. Ja też miałem taką grzywkę. I Wieteska też miał taką grzywkę. Prześmiesznie to wygląda, jak ogląda się dziś zdjęcia… A Piotrek Wieteska precyzuje: Pamiętam, że z jednej strony miałem grzywkę opadającą aż na usta, a z drugiej wygoliłem głowę do gołej skóry. Nie było sprzętu – w Kulcie na początku gitara i bas były wpięte w jeden Eltron. A struny miałem sztukowane, wiązane. Jak później pojechałem do Londynu, to jedyne, co przywiozłem, to komplet strun – na więcej nie było mnie stać. A dziś basista co koncert nowe struny załada…

Widzem w Remoncie był Alek Januszewski, kolega Tadka Bagana, który – jak sam twierdzi – już wtedy od czasu do czasu uczestniczył w próbach Kultu jako dodatkowy gitarzysta. Wspomina: Byłem na tym koncercie, zdjęcia im robiłem. Miałem kiepski aparat z jakąś taką ruską lampą błyskową źle zsynchronizowaną. I część jest taka, że połowa jest oświetlona, a połowa nie. Pamiętam, że Kazio był ostrzyżony na łyso, co było jakimś ewenementem w tamtych czasach, bo teraz jest już czymś banalnym. Pamiętam też, że strasznie pusto było w tym Remoncie. Mało ludzi.

Najwięcej szczegółów zapamiętał Tadek Bagan: Graliśmy przed TZN Xenną. Pamiętam ten koncert jako niespecjalnie udany. Coś tam się sypaliśmy. Graliśmy na pewno „Krew Boga”, na pewno „Radio Tirana”, na pewno „Das Model” Kraftwerku. Graliśmy „Warhead” UK Subs jako „Wojny”. Graliśmy „Umarł mój wróg”. Była też piosenka taty Kazika z bardzo ładnym tekstem, której nie ma na późniejszych płytach Kultu. Graliśmy też rzeczy w rodzaju „Obudowy wiertnika”, bo ja miałem jakąś przystawkę do gitary – to nie był flanger, to nie był chorus, tylko phaser czy coś takiego – i trzeba było ją wykorzystywać, bo było. Aha, i jeszcze taka psychodelia: „Solidarność zwycięży/Solidarność jest i będzie…”. Takie rzępolenie improwizacyjne, ale to nam dobrze wychodziło i wszystkim się podobało. Jakby zapowiedź rapu. Kazik co prawda twierdzi, że „Das Model” był wykonywany tylko na próbach. Podobnie jak piosenka z tekstem taty i muzyką – prawdopodobnie – Bagana. Wszystko wskazuje na to, że była to inna wersja utworu „Zastanówcie się sami”, nagranego na „Tatę 2”.

Jakie jeszcze utwory grupa mogła zagrać tego dnia? „Obywateli śmierdzieli” i „Starą ich armadę”, które powstały w tym okresie. Wspomnianą wcześniej „Kult inwazję”. A także „Schizofrenię”, o której Bagan opowiada: Na płycie „Czterdziesty pierwszy” Kazika jest taki kawałek „Schizofrenia”. Graliśmy go w Radości jeszcze przed przyjściem Alka. Taki trzyakordowy, prawie w tej postaci, jak Kazik go nagrał na „Czterdziestym pierwszym”. Ale tam śpiewa jakoś tak „Sfizohremja” – coś takiego. To był jego kawałek, który graliśmy sobie na próbach. Był w repertuarze. Na pewno nie został natomiast wykonany inny utwór, który zespół wykonywał w Radości – „Tainted Love” z repertuaru Soft Cell. Kazik wspomina: Graliśmy „Tainted Love”. Przed Januszewskim. Na klawiszach grała z nami w tym kawałku ówczesna narzeczona Tadka, Beata Stochaj. I wiem, że jakieś organy były w tym celu przywożone, typu Student czy Vermona. Jakieś ogromne organy woziliśmy do tej Radości tylko po to, żeby ona mogła sobie klawisze poprzyciskać. Ale na koncercie tego nie zagraliśmy. Gierszewski potwierdza: Ona rzeczywiście przychodziła z Tadkiem na próby. I może „Tainted Love” jednym palcem grała.

Byłem w Remoncie na koncercie Kultu z TZN Xenną, ale mogło to być później, chociaż pamiętam, że wokalista Zygzak, czyli Krzysiek Chojnacki, chodził wtedy o kulach, a Brzozowicz wspomina: Właśnie w tym czasie Zygzak miał złamaną nogę. Czyli musiałeś widzieć Kult na pierwszym koncercie. Zwierzyłem się w każdym razie Kazikowi, że Xenna zrobiła na mnie wtedy większe wrażenie niż Kult. W jej graniu była energia, był czad, a wokaliście, czyli Zygzakowi, nie brakowało charyzmy. Kazik w odpowiedzi wyjaśnił: No tak, ale Xenna działała już wtedy od pewnego czasu, grała dużo prób, a myśmy byli zupełnie zieloni. Zresztą długo jeszcze uczyliśmy się nie tyle grania, co bycia na scenie. Dla mnie przez wiele, wiele lat wejście na scenę było naprawdę czymś, co kosztowało mnie wiele wysiłku. Musiałem pokonywać strach, pokonywać tremę. Brzozowicz zaś zapamiętał: Kazik był wtedy spięty, nie umiał się zachować. Natomiast Xenna miała super wokalistę. I to była prawdziwie punkowa kapela… Ja ich sto razy wolałem od Dezertera. Oni mieli power. I wyglądali fantastycznie. Sidney na basie, Gogo na perkusji i Zygzak na wokalu. Nie pamiętam, kto grał na gitarze.

NA DWIE GITARY • LASKA, PRZEŚLICZNA • DWIEŚCIE LITRÓW NA OSIEMDZIESIĄT OSÓB • KAZIK MÓWI, ŻE ODCHODZI

Kazik wspomina: Jak zaczynaliśmy, średni okres istnienia składu Kultu to był mniej więcej kwartał. Na początku funkcjonowaliśmy tak, że były próby, próby, próby, graliśmy koncert, potem skład całkowicie się zmieniał. Zaczynaliśmy robić zupełnie inny materiał, który znowu po trzech miesiącach był zagrany gdzieś tam i znowu skład się zmieniał. I tak przez pierwsze trzy, cztery lata to wyglądało… Dzięki temu zresztą Kult stworzył sobie bank pomysłów, z którego potem mógł dość długo czerpać. I na każdej z jego pierwszych płyt można znaleźć utwory z tego początkowego okresu działalności.

Pierwsza zmiana składu Kultu nastąpiła latem 1982 roku. Przede wszystkim dołączył drugi gitarzysta, wspomniany Alek Januszewski, który od jakiegoś czasu mógł uczestniczyć w próbach jako gość. Poza tym miejsce Darka Gierszewskiego zajął Norbert Kozakiewicz, wywodzący się z zespołu Zygzak Piotra Morawca.

To ja Alka Januszewskiego przyciągnąłem – wspomina Bagan. Poznałem go przez Tomka Hornunga. Mieliśmy podobne gusta muzyczne, bardzo się polubiliśmy. I ja przyprowadziłem go na próbę. No i on wszystkich olśnił, bo miał gotowe, poukładane kawałki. Mówi: „Ty grasz to, ty grasz to, ty grasz to”. Dość skomplikowane, jak na tamte czasy, zwrotka tak, refren tak, tutaj jakiś przerywnik. Wszystkim szczeny opadły. I ja pamiętam, że trochę razem pograliśmy i wyjechałem na jakieś dwa tygodnie na wakacje, a oni nadal mieli próby. I jak wróciłem, to już chłopcy byli zachwyceni, że gramy to, to, to. Dlatego tak poszło. Teksty po angielsku. On przyniósł gotowe wszystko. I ja byłem zaskoczony, że zarówno Wietecha, jak i Kazik, jakoś tak: „Super!”. No i zaczęliśmy to grać – na dwie gitary.

Januszewski potwierdza: Bagan zaprosił mnie na próbę do Radości i trochę tam graliśmy. Raz, drugi, trzeci. Jeszcze z Darkiem Gierszewskim. A później z Norbertem Kozakiewiczem. Próbowaliśmy robić jakieś kawałki. Oni mieli już jakieś swoje… Chyba parę miesięcy były te próby, bo pamiętam, że spotykaliśmy się tam w lecie i było bardzo przyjemnie, paliliśmy dżointy i jamowaliśmy. Ale mieliśmy też próby, kiedy było bardzo zimno. Trzeba było grać w rękawiczkach, a instrumenty się rozstrajały. Tak że kilka miesięcy musiało to trwać.

Kazik nie przypomina sobie dokładnie, kiedy zaczęła się współpraca z Januszewskim. Mógł przychodzić na próby już wcześniej – zgadza się. To był kolega Bagana. Ale pomysł, by zacząć grać z nim na poważnie, narodził się po pierwszym koncercie. Wiązaliśmy z nim bardzo duże nadzieje. Był od nas starszy, miał dużą wiedzę na temat muzyki rockowej w ogóle, a przy tym dobrze grał na gitarze…

W tym samym czasie nastąpiło rozstanie z Gierszewskim. On sam wspomina: Po koncercie w Remoncie wyjechałem na wakacje. A jak wróciłem, to już nie grałem. Znaczy, ja już się wcześniej domyślałem. Kazik przyjechał do mnie do domu, ja mówię: „No może w końcu mi to powiesz”. „No, wiesz, bo tak…”. W końcu wydusił z siebie, że niestety już nie gram. Żebym się nie gniewał, ale tak jest. Wersja była taka, że źle gram. Cóż, nikt nie jest genialny. Ja do tej pory nie uważam siebie za genialnego perkusistę. A wtedy właściwie się nie ćwiczyło, tylko się chodziło i grało. Być może rzeczywiście się nie sprawdzałem. Być może tak było. Dopiero po jakimś czasie rosną ambicje i pojawia się chęć lepszego grania. W każdym razie na jesieni powstał Daab. I gram w nim do dziś.

Januszewski potwierdza: Darek rzeczywiście nie grał do końca dobrze. Były jakieś śmieszne sytuacje, kiedy się mylił czy nie wyrabiał z tempem i Kazik mu kazał pompki robić za karę. Jak zrobił tych dziesięć pompek, to później grał jeszcze gorzej, bo mu łapy spuchły. A prawda jest taka, że nikt z nas nie grał wtedy dobrze.

Może więc były inne powody usunięcia Darka? On sam przypomina sobie: Chodziłem z dziewczyną Tadka Bagana do kina, a on się wkurzał. I podejrzewał mnie o jakieś niecne czyny. Pewnie przyczynił się do tego, że mnie wyrzucili. Ale Bagan protestuje: Na pewno nie było tak, że namawiałem kogokolwiek, czy Kazia, czy Wietechę, żeby go zwolnić. Bo poza tym, że razem graliśmy, to się kolegowaliśmy. To nie było przedsięwzięcie tylko muzyczne, ale i koleżeńskie. Myślę, że źle to odczuł.

Jak więc było naprawdę? Kazik wspomina: Po tym pierwszym koncercie Wieteska powiedział, że nie chce grać z Gierszewskim, ponieważ zachowuje się tak, jakby w Rolling Stonesach grał co najmniej. Zresztą pamiętam, że ja też byłem zniechęcony tym, że po jednej, pożal się Boże, sztuce, zagranej za darmo, waliło od niego takie źle pojęte gwiazdorstwo. Zaczęliśmy więc szukać innego perkusisty. I zaczepiła nas dziewczyna w autobusie, która powiedziała, że jej chłopak gra na perkusji. I to był Norbert Kozakiewicz.

Jaka dziewczyna? W jakim autobusie? Kozakiewicza Kazik przecież znał. Co więcej, spotkali się już raz na scenie. Kozakiewicz wspomina: My się znaliśmy. Grałem z Kazikiem już wcześniej, widywałem go, byliśmy w tej samej ekipie, jakby to powiedzieć, w załodze.

Kazik pamięta ten wspólny występ: To było tak, że… Był zespół Zygzak, czyli Krzysiek Chojnacki, który przyjął ksywkę Zygzak – później w Xennie śpiewał – oraz załoga z Grochowa, a więc Piotrek Morawiec, gitara, Grzesiek Kurowski, nieżyjący już, bas, i Norbert Kozakiewicz, perkusja. Dość słaba kapela. Niby melodyjny punk, ale czadu w tym nie było za wiele. Poznaliśmy się bliżej wiosną ‘81 roku przy okazji ich koncertu w Technikum Fototechnicznym przy Powązkach. Występował też Piotrek Wieteska ze swoją grupą. Śpiewał w niej Jacek Deputat, na gitarze grała Gosia Tarach. Zaczęła się próba i pierwsze, co ten Deputat zrobił, to podskoczył do mikrofonu, zrzucił go i zepsuł. A potem spalili oba wzmacniacze, no i był problem, bo koncert bez mikrofonu, bez wzmacniaczy… W końcu ktoś przytargał mikrofon od magnetofonu szpulowego. Przynieśli też głośniki i wzmacniacz od projektora filmowego. No i zaczął się koncert. Na publiczności kompletna zima. Kapela Wieteski nikogo nie poderwała. Zygzak też słabo. Ja byłem wtedy świeżo po odkryciu Crassu i innych zespołów z ich wytwórni, jak Zounds czy Poison Girls. Ich muzyka wydawała się wtedy zupełnie nową jakością. Do tego mocna podbudowa anarchistyczna. No i mówię: „Kurczę, zagrajmy”. Wziąłem Morawca, Kurowskiego i Kozakiewicza, tę trójkę z Zygzaka, i mówię: „Grajcie byle co, a ja będę krzyczał jak ci z Crassu”. I poleciałem tekstem „War” Zounds: „Wojna w Afganistanie, wojna w Irlandii…”. No i zadziałało. Nagle zrobiło się szaleńcze pogo. Zaczęli się bić, przewracać. Tak poznałem się z Norbertem. Dołączyłem na jeden kawałek do ich grupy.

Wieteska ma co prawda wątpliwości: Ja miałem wtedy zespół z Robertem Schmidtem – Schmidt And The Tampons. Nasz występ polegał na tym, że perkusista przez cały czas naprawiał stopę. Ja grałem na basie. A Schmidt śpiewał: „Prowadź mistrzu, czas na pigułki/Czas na pigułki, prowadź mistrzu…”. Chyba trzy piosenki wykonaliśmy. Scena była zrobiona ze szkolnych stołów zestawionych ze sobą. Natomiast z Deputatem miałem inny zespół, D-Day, ale nie zagraliśmy żadnego koncertu. Chyba, że pamięć mnie zawodzi. Ale Schmidt był na wokalu na pewno. Może Deputat na gitarze wtedy grał? To był niesamowicie zdolny koleś. Gdyby nie autodestrukcyjny styl życia, byłby dziś pewnie znaną postacią. Chodził do liceum plastycznego. Bardzo fajnie śpiewał, inteligentne teksty pisał. Niestety, narkotyki go zniszczyły. Nawet nie wiem, czy jeszcze żyje.

Kazik upiera się jednak przy swojej wersji: Do dziś widzę, jak Deputat zrzuca ten nieszczęsny mikrofon. A ze Schmidt And The Tampons graliśmy razem w klubie Politechniki – 13 Bez Atu.

Tak czy inaczej Norbert Kozakiewicz wystąpił tego wieczoru u boku Kazika. Może się więc wydawać, że wystarczyło zadzwonić do niego i zaprosić na próbę. A jednak Kazik zapewnia, że anegdota z dziewczyną i autobusem jest prawdziwa: Pamiętam to jak dzisiaj. Jechaliśmy autobusem Trasą Łazienkowską i na wysokości kina Luna podeszła do nas laska, prześliczna, bo Norbert miał prześliczną narzeczoną. Musieliśmy znać ją z koncertów. W każdym razie zaczepiła nas i pyta: „Gracie gdzieś?”, a my: „Nie, bo nie mamy perkusisty”. Na co ona: „Słuchajcie, przecież mój chłopak gra na perkusji”. Ale jakoś nie skojarzyliśmy, że chodzi o Norberta. Mówię więc: „Tak? To się świetnie składa, niech zadzwoni”. No i przyszedł on. Po Kwintalu wydał nam się mistrzem instrumentu, mimo że trochę słabo było u niego z dynamiką. Bardzo leciutko uderzał. Ale rytmy fajne wymyślał. A ponieważ mieliśmy grać jak Television, gdzie przecież żadnego gigantycznego czadu nie było, nadawał się doskonale.

Television? Kazik uściśla: Pamiętam, że było takie założenie, że przyjdzie drugi gitarzysta i – tak mówił Piotrek – będziemy grać jak Television. Ja bardzo słabo znałem Television, ale to znaczyło dla mnie, że będziemy grali troszeczkę lżej. No, ale przyszedł Alek Januszewski i powiedział, że żadne tam Television tylko AC/DC jest najlepsze. I Rolling Stonesi. I jedziemy (śmiech).

Ale Januszewski protestuje: Nie cierpiałem wtedy AC/DC. I dodaje: Mnie się podobali Rolling Stonesi, w każdym razie rockowe granie, Baganowi też, natomiast oni chcieli jakieś inne rzeczy. Kazik miał taki temperament literacki, trochę studencki, na pewno upolityczniony, publicystyczny. A my po prostu lubiliśmy ostrą muzykę. Stonesi, Doorsi, Iggy Pop, takie klimaty. A w tym czasie odurzyła nas też muzyka Joy Division i Bauhaus. Tak że to była wypadkowa różnych rzeczy, takiego grania riffowego w duchu The Rolling Stones, a jednocześnie szukania pewnych klimatów – ponurych czy takich mollowych…

Grupa jeszcze bez Kozakiewicza zagrała w sierpniu na weselu Grzegorza Brzozowicza na działce w Komorowie pod Warszawą. Kazik pamięta, że za bębnami usiadł Jarek Wojciechowski (z zespołu Trawnik). I dodaje: Był znacznie starszy od nas, ale sympatyk ruchu. Zdeklarowany gej. Mnie też próbował kiedyś poderwać. Sam występ – w dwóch setach – raczej nie należał do udanych. Brzozowicz mówi wręcz: Rzęzili tak, że wszyscy domagali się, żeby ich wyłączyć. Grali o siedmiu zbójach. W końcu ktoś ich odłączył. Bagan się obraził, zabrał dziewczynę i wyszedł. Natomiast Kazik się upił. Wtedy było trudno o alkohol, ale ponieważ współpracowałem z Remontem, załatwiłem dwie beczki piwa. Dwieście litrów na osiemdziesiąt osób. I utkwiło mi w pamięci, że Kazik w dupę pijany szedł zygzakiem. A po drodze była furtka. I zastanawiałem, się, jak on wceluje w tę furtkę. A on, idąc zygzakiem, płynnie przeszedł przez tę furtkę, zdjął buciki, równo ułożył pod ławką, położył się na niej i zasnął. Januszewski zaś potwierdza: