Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Legendy ludów Mandżurii. Tom I

Legendy ludów Mandżurii. Tom I

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8002-072-6

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Legendy ludów Mandżurii. Tom I

Książka jest jedyną, jak dotąd, w świecie antologią legend Mandżurów i innych ludów, związanych z historyczną Mandżurią. Autor, znany mandżurysta, wykonał ogromną pracę, gromadząc dziesiątki rozproszonych po różnych, zwykle trudno dostępnych źródłach tekstów, tłumacząc je i opatrując niezbędnymi komentarzami.

Polecane książki

Najlepsza książka o FC Barcelonie jaka kiedykolwiek powstała! Nieomal rozszarpana siatka w bramce Sampdorii Genua. Piłkarz, który miał stać się legendą, podpisujący po pijanemu kontrakt, w swoim mniemaniu – z Realem Madryt. Bramkarz uciekający z Hiszpanii w przebraniu i prezydent klubu rozstrzela...
Książka jest kolejnym (po publikacjach: Perspektywy badań nad kulturą, red. Ryszard W. Kluszczyński, Anna Zeidler-Janiszewska; Katarzyna Prajzner, Tekst jako świat i gra. Modele narracyjności w kulturze współczesnej; Blanka Brzozowska, Spadkobiercy flâneura. Spacer jako twórczość kulturowa – współcz...
Zestaw zabaw i ćwiczeń do nauki pisania (krzyżówki, rebusy, szyfrogramy, pisanie po śladzie). Na początku zamieszczono uwagi autorki i wskazówki dla rodziców, jak pomóc w trudnej nauce pisania. Wykonując zadania zawarte w tym zeszycie, dziecko będzie ćwiczyć koordynację wzrokowo-ruchową, sprawność m...
Poradnik do gry Call of Cthulhu: Dark Corners of the Earth zawiera bardzo szczegółowe rozwiązanie gry, bogato ilustrowane zdjęciami. Całość została podzielona na rozdziały, których tytuły odpowiadają poszczególnym aktom. Call of Cthulhu: Mroczne Zakątki Świata - poradnik do gry zawiera poszukiwane ...
  Codziennie mamy tyle na głowie. Praca, rodzina, przyjaciele – brak w tym wszystkim czasu dla siebie. Jak odetchnąć od codziennego zgiełku? Korzystając z sekretów Autora, który zdradza jak zachować otwarte serce, umysł oraz poczucie wewnętrznej równowagi nawet w najbardziej niesprzyjających okolicz...
“Pieśń wisielca” to trzecia powieść z serii o inspektorze Anthonym McLeanie, której akcja ma miejsce w Edynburgu. Sprawa odnalezionego w pustym domu wisielca, dla edynburskiej policji wydaje się być kolejnym samobójstwem. Kilka dni później zostają jednak znalezione kolejne dwa ciała. Liny, na któryc...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jerzy Tulisow

Redakcja

Władysław Żakowski

Korekta

Joanna Barańska

Skład komputerowy i opracowanie graficzne Jolanta Baker

W charakterze przerywników wykorzystano mandżurskie i nanajskie wycinanki.

© by Wydawnictwo Akademickie DIALOG 1997

ISBN ePub 978-83-8002-072-6

ISBN mobi 978-83-8002-073-3

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

WSTĘP

Mandżuria i jej mieszkańcy

Tworząc swe chińskie imperium Mandżurowie zadbali o to, aby ich Stary Kraj – tak go zwali – miał w jego ramach należny mu status. Żeby mu go zapewnić, objęli tworzące go prowincje odrębną administracją i odseparowali specjalną, łączącą się z Wielkim Murem, barierą. Tak zrodziło się to, co Chińczycy mienią Północnym Wschodem, łub Trzema Północno-wschodnimi Prowincjami, zaś Europejczycy – Mandżurią.

Granice Mandżurii, jak wszystkie ludzkie dzieła, nie były trwałe. Wprawdzie jej rubież wschodnia od wieków trzyma się łańcuchów gór Północnej Korei, a południowa – brzegów Morza Żółtego, lecz np. zachodnia zdradza skłonność do wędrowania i dziś już mocno się wgryzła w terytoria mongolskie. Najważniejsze zmiany stały się jednak udziałem granicy północnej. Jeśli z początku obejmowała ona całe dorzecze Amuru, to po Traktacie Pekińskim (r. 1860) cofnęła się na linię Amur – Ussuri, ziemię poza tą linią pozostawiając Rosjanom.

Nawet tak okrojona Mandżuria jest krainą ogromną i już choćby dlatego pełną kontrastów. Dość rzec, że gdy opływający ją od północy Amur pozostaje pod lodem przez siedem miesięcy, to położony na jej południowym krańcu port Luszun (Port Artur) nie zamarza nigdy! Od zachodu Mandżurię osłania będący krawędzią Wyżyny Mongolskiej Wielki Chingan, na południu stepowy, na północy lesisty i łączący się w zakolu górnego Amuru z również pokrytym tajgą pasmem Ilchuri. O ile te surowe (i zasobne w złoto!) krainy przypominają Syberię, to ciągnący się od Luszun do Władywostoku system gór to prawdziwy Daleki Wschód, z jego mieszanymi lasami, żeńszeniem i tygrysami. Najwyższą część tej górskiej krainy stanowi wygasły wulkan Cz’angpajszan („Długa Biała Góra”, po mandżursku Gołmin Szangjan Alin). Na jego białym (nie tyle od śniegów, co od wulkanicznych tufów) wierzchołku leży jezioro Tien- cz’e (mandż. Tamun), wypełniające obszerną kalderę. Na stokach Cz’angpajszanu bierze początek wiele rzek, w tym główna arteria Mandżurii – Sungari. Rzeka ta wraz ze swymi dopływami – Nonni i rodzącą się w Mongolii Wewnętrznej Liao, rzeźbią i nawadniają Nizinę Mandżurską, rozciągającą się od Morza Żółtego po biegnący prawym brzegiem Amuru Mały Chingan. W Małym Chinganie znajdują się, warto dodać, najmłodsze w Mandżurii wulkany. Niektóre z nich były czynne jeszcze dwieście lat temu!

Niemniej ciekawy niż świat przyrody Mandżurii jest świat jej rdzennych mieszkańców. Wprawdzie dziś, po wiekach obcej kolonizacji uległ on już w znacznej mierze zagładzie, ale jeszcze w czasach K’ien-lunga (XVIII w.) rzeczy stały całkiem inaczej. W swojej „Odzie na cześć Mukdenu” ten cesarz – poeta mówi o Mandżurii jako o rozległej krainie uświęconej grobami przodków i zamieszkałej przez lud liczny i malowniczy. Jej terytorium, stwierdza, rozciągało się od „ziemi pasterzy owiec” po kraj „ludzi, którzy posługują się psim zaprzęgiem”.

Kim byli ci pasterze owiec, woźnice psich zaprzęgów i spoglądający z zamieszczonych tu ilustracji szamani i wojownicy? Ano, pod względem pochodzenia było to towarzystwo mieszane. Pasterzami owiec byli dla K’ien-lunga zapewne mieszkańcy doliny Liao i przyległych ziem pod Chinganem, związani językowo i kulturalnie z sąsiednią Mongolią. Psie zaprzęgi były natomiast typowe dla ludności znad dolnego Amuru złożonej częściowo z Tunguzów, częściowo z Niwchów mówiących dziwnym, klasyfikowanym czasem jako paleoazjatycki językiem. Co się tyczy reszty Mandżurii, to była ona w czasach K’ien-lunga w przeważającej mierze tunguska. Wyjątek stanowiło schińszczone jeszcze w starożytności południe i obszar nad górnym Amurem zamieszkały przez osiadłych i mówiących archaicznym dialektem mongolskim Dagurów.

Wszystkie wymienione tu grupy etniczne są na swój sposób ciekawe i wszystkie mają prawo do tytułu „ludów Mandżurii”. Nas jednak najbardziej interesuje tu grupa tunguska, a to z dwóch powodów: primo, zajmuje ona pośród innych „ludów Mandżurii” miejsce centralne, a secundo, obejmuje m. in. Mandżurów, od których cala kraina bierze swą nazwę. Toteż, wykraczając nawet na moment poza Mandżurię, warto ją tu bliżej przedstawić.

Języki tunguskie należą do ałtajskiej rodziny językowej, obejmującej też języki tureckie, mongolskie i, jak się obecnie przypuszcza, koreański. Tradycyjnie dzieli się je na dwie grupy: północną i południową. Pierwszą tworzą:

ewenkijski – język ponad 40-tysięcznego narodu Ewenków, zamieszkującego głównie Wschodnią Syberię, lecz tworzącego też enklawy w dorzeczu Obu i na Dalekim Wschodzie (Sachalin, dolny Amur, północna część Wielkiego Chinganu),

eweński – używany przez Ewenów (ok. 10 tys.) tworzących parę skupisk nad Morzem Ochockim,

negidalski – używany przez liczący niespełna 400 osób lud Negidalów, zamieszkałych nad dopływem dolnego Amuru -Amgunem.

Do grupy południowo-tunguskiej należą:

język Oroków – maleńkiego, dziś być może już wymarłego, ludu z wyspy Sachalin,

język Oroczów – zamieszkałych na południu od ujścia Amuru (ok. 800 osób),

język Udechejczyków – południowo-zachodnich sąsiadów Oroczów (ok. 1,5 tys.),

język Ulczów – liczącego ok. 2 tys. osób ludu znad dolnego Amuru,

język Nanajów – ludu zwanego dawniej Goldami i zamieszkującego brzegi dolnego Amuru i jego dopływów (ok. 9 tys., w tym ok. 1,4 tys. tzw. Hedże po chińskiej stronie Amuru),

język Mandżurów, których skomplikowaną sytuację wyjaśniamy poniżej.

Dzieje Mandżurii

Gdzie znajduje się kolebka Tunguzów? Swego czasu głośna była hipoteza rosyjskiego badacza M. Szirokogorowa, który widział w nich przybyszów z południa, spokrewnionych z zamieszkałymi na pograniczu Chin i Indochin ludami Miao. Za tą koncepcją zdawał się przemawiać m. in. fakt, że największe skupisko ludów tunguskich znajduje się w południowej części ich areału, a im dalej na północ, tym bardziej ich liczebność się zmniejsza. Nowsze badania wskazywałyby jednak na to, że Tunguzi wyodrębnili się gdzieś na Syberii, może na Zabajkalu, skąd potem przez wieki „spływali” do mniej surowej Mandżurii.

Być może jednak i z koncepcji Szirokogorowa udałoby się coś uratować. Wygląda bowiem na to, że przed Tunguzami Mandżurię Wschodnią zamieszkiwały inne ludy, powiązane – jak sugerowałyby dane archeologii – z Formozą i przybrzeżnymi rejonami Chin południowych. Poza tym niewiele jeszcze o nich wiadomo, ale są podstawy, aby ich łączyć ze znanymi z kronik chińskich ludami Suszeń i Ilou. Ci ostatni, żyjący w pierwszych wiekach n.e. i uchodzący za potomków Suszenów mieli mieszkać w jaskiniach i kleconych na drzewach napowietrznych „gniazdach”, chodzić na wpół nago, a zimą chronić się przed chłodem nacierając ciało tłuszczem świń, które hodowali w wielkiej ilości. Te oraz inne cechy ich kultury rzeczywiście pozwalają widzieć w nich jakiś południowy lud, zabłąkany w północne rejony.

Nie będąc sami Ałtajczykami Ilou na pewno pozostawali z nimi w kontakcie, świat ałtajski bowiem zaczynał się tuż za ich progiem. Gdy oni zajmowali teren od Sungari po Morze Japońskie, południe Mandżurii wchodziło w skład starokoreańskiego państwa Kogurjo, środek był zamieszkany przez również koreański lud Fujü, a na zachodzie rozpościerały się koczowiska Sienpi, będących, jak się przypuszcza, Protomongołami. A właśnie w owym czasie Sienpi przejawiają ogromną aktywność. Szukając sobie dróg ekspansji najeżdża ją Fujü (III – IV w.n.e.), wdzierają się na tereny Ilou, do Korei, a nawet, być może, Japonii. Co do Ilou, to ci, ustępując liczebnie najeźdźcom, wsiąkają w ich masę tworząc z nimi lud zwany przez Chińczyków Mohe, a przez Koreańczyków Malgal. Poza paroma zachowanymi w chińskich źródłach tytułami i imionami własnymi język Mohe jest nam nieznany, niemniej jednak można sądzić, że był to już język ałtajski. Pośrednim dowodem na to jest kultura Mohe zawierająca, prócz elementów miejscowych, także inne, typowe dla mówiących językami ałtajskimi nomadów.

Mohe żyli podzieleni na plemiona lub związki plemienne, na czele których stali wodzowie noszący tytuł man-du (lub: ta mo-fo man-du), będący być może praformą późniejszego etnonimu mandżu („Mandżur”). Za ich pierwsze państwo można uznać (z zastrzeżeniami) Bochaj, założony w VIII w. przez część szczepów południowych wraz z uchodźcami z rozgromionego właśnie przez Chińczyków Kogurjo. Bochaj, rozciągający się w czasach swej świetności do południowej Mandżurii po rejon dzisiejszego Władywostoku był państwem ludnym, bogatym, znanym z dzielnych żołnierzy a także… zazdrosnych kobiet. Jego kultura, inspirowana buddyzmem, promieniowała aż na Japonię. Po dziś dzień orkiestra dworska w pałacu cesarskim w Tokio gra tzw. bokkaj gaku czyli „tańce bochajskie”.

W VI w. pojawia się termin Dżurdżen i stopniowo przyjmuje się, najpierw w Korei, potem w krajach ościennych, wypierając z użycia nazwę Mohe. Ekspansja nowego etnosu, czy, jak chcą źródła, prosta zamiana nazwy? Jeśli przyjmiemy to drugie wyjaśnienie, będziemy musieli uznać Mohe za Tunguzów, bo Dżurdżeni byli nimi na pewno. Świadczą o tym pozostawione przez nich teksty spisane osobliwym, wzorowanym na chińskich znakach, pismem. Język tych tekstów pierwszy pisany język tunguski – bardzo już przypomina późniejszy mandżurski.

Dżurdżeni początkowo pozostawali związani z Bochajem, a gdy ów został podbity przez mongolskich Kitanów (926 r.) popadli razem z nim w zależność od tej nowej potęgi. Jedni z nich znaleźli się w granicach kitańskiego cesarstwa Liao, drudzy – mieszkający na wschód od Sungari – tylko w strefie jego wpływów. Ci drudzy, zwani „dzikimi”, płacili Kitanom daninę, brali udział w ich zbrojnych wyprawach i strzegli tzw. „Szlaku Sokołów”, którym rozmiłowani w łowach władcy Liao sprowadzali znad Morza Ochockiego drapieżne ptaki. Tak było przynajmniej na początku, bo w miarę słabnięcia mocy Kitanów „dzicy” poczynali sobie coraz śmielej, aż w końcu ich wódz Aguda obalił dynastię Liao i zastąpił ją własną, znaną w historii pod chińską nazwą Kin (tzn. Złota). Znaczną część okresu jej panowania wypełnia długa, zwycięska zwykle, walka z rządzącą w Chinach południowych dynastią Sung. Doznane wówczas od „barbarzyńców” upokorzenia – narzucony haracz, niewola cesarzy na zawsze utrwaliły się w pamięci Chińczyków.

Kiedy w XIII w. Mongołowie napadli na Kin, przed Sungami błysnęła nadzieja rewanżu. Zgodnie z zasadą, że wróg mojego wroga nie jest moim wrogiem, stanęli po stronie Mongołów, wszakże z opłakanym dla siebie skutkiem, bo Mongołowie, uporawszy się z Kinami, zwrócili się przeciw Sungom. I tak oto pod koniec wieku całe Chiny znalazły się zjednoczone pod władzą mongolskiej dynastii Juan. Co do Mandżurii, to wyszła ona z tych wojen zniszczona i wyludniona, a że Mongołowie niewiele zrobili dla podniesienia jej z ruin, przekształciła się rychło w kraj zabity deskami. Wszędobylski Marco Polo ma już o niej mętne wyobrażenie: według niego „Czorcza” (t.j. kraj Dżurdżenów) jest służąca za miejsce zsyłki odległą wyspą!

W roku 1368 wobec ogólnochińskiego powstania mongolski cesarz Togon TemÜr salwuje się ucieczką w stepy. Całe Chiny wraz z „Czorczą” przechodzą pod panowanie chińskiej dynastii Ming. Pierwsi Mingowie wykazujący rzadkie u chińskich dynastów zainteresowanie światem zewnętrznym, wysyłają ekspedycję aż po krańce Mandżurii, o czym świadczą inskrypcje znalezione w miejscowości Tyr, u ujścia Amuru. Kiedy jednak Chiny jęły znów zamykać się w sobie, wypraw tych zaniechano, a potem nawet ewakuowano większą część Mandżurii, ograniczając się do okupacji jej południowego skraju-Liaotungu. Aby zapewnić sobie nad nim kontrolę, otoczono go pasem fortów opartym na zachodzie o twierdzę Szanhajkuanu. Tereny leżące poza tym pasem pozostawiono „barbarzyńcom”: Mongołom oraz Dżurdżenom.

Chińscy nacjonaliści wpoili światu przekonanie, że mandżurscy najeźdźcy byli prymitywnymi koczownikami. Tymczasem z ludów Mandżurii była nomadami tylko część Mongołów, podczas gdy reszta, w tym Mandżurowie, prowadziła, osiadły tryb życia. Tak samo rzecz też przedstawiała się z Dżurdżenami. Poza żyjącymi z myślistwa lub rybołóstwa grupami peryferyjnymi przedstawiciele tej nacji niewiele różnili się trybem życia od europejskiego chłopstwa: orali, hodowali konie i bydło, podbierali lasowi jego bogactwa. Bardzo ważną rolę w ich życiu odgrywała Świnia – dostarczycielka mięsa, tłuszczu, skóry i – jeśli była dzikiem – łowieckich emocji. O tym, jak wielka zażyłość łączyła Dżurdżenów z chrząkającym zwierzęciem świadczy jego rola w obrzędach ich potomków, Mandżurów i bogata związana z nim mandżurska terminologia.

Z prostotą życia szła w parze prostota organizacji społecznej. Jej podstawą był ród, pokrewne rody łączyły się w grupy, a te z kolei w związki rodowo-terytorialne. W XVI-wiecznej Mandżurii był z dziesiątek tego rodzaju związków. Tak więc na wybrzeżu Morza Japońskiego siedzieli Warka, dalej w głębi lądu Churcha a za nimi w widłach Sungari i Nonni – Sibe, podlegli mongolskim Chorczynom. Centrum kraju zajmowały tzw. plemiona Chułun (Jeche, Chada, Uła i Chujfa), a południe i wschód grupy znane pod chińskimi nazwami Kienczou i Cz’angpajszan. Z tych wszystkich grup długi czas najsilniejsze były plemiona Chułun, tworzące już prawdziwe państwa rządzone przez mongolski z pochodzenia ród Nara.

Jednak przyszłość miała należeć nie do nich, a do Kienczou, którzy w źródłach mandżurskich noszą już (o ile to nie jest późniejsza interpolacja) nazwę Mandżu. Swe chińskie miano grupa ta wzięła od dystryktu Kienczou, jaki w początkach Mingów istniał nad dolną Sungari w pobliżu późniejszego miasta „Trzech rodów” (po mandżursku Iłan Chała, po chińsku Sansing, dziś też Ilan). Według źródeł chińskich Dżurdżeni z Kienczou wpierw mieszkali właśnie tu, co notabene przydaje wiarygodności mandżurskim legendom łączącym początki dynastii z jakowymiś „trzema rodami”.

Gdy Mingowie ewakuowali centralną Mandżurię Kienczou przenieśli się na południe osiadając w końcu na terenie dzisiejszej prowincji Liaoning, nad rzeczką Suksuchu. Tu, w roku 1559, urodził się Nurchaczi, przyszły twórca mandżurskiej potęgi. Na początku swej kariery był tylko wodzem jednego z klanów – Ajsin Gioro- szukającym pomsty na zabójcach ojca i trzymających z nimi Chińczykach. Jednak w miarę, jak odnosił zwycięstwa, jego władzę uznawały kolejne ugrupowania dżurdzeńskie, aż w końcu uległo mu najpotężniejsze z nich – Jeche. Podobno ginąc w płonącej twierdzy jechescy Nara przepowiedzieli, że kobieta z ich rodu zniszczy klan Ajsin Gioro. Za niesławnej pamięci pochodzącej z rodu Jeche Nara cesarzowej C’y-si (1835 – 1908) przepowiednia ta była bliska spełnienia.

Dziejowa rola Nurchaczego nie sprowadza się do zjednoczenia Dżurdżenów „krwią i żelazem”. Jego zwycięstwom towarzyszyły reformy polityczne, administracyjne, ba, kulturalne nawet – to ponoć właśnie on był inicjatorem zapożyczenia przez Dżurdżenów alfabetu mongolskiego, który, po pewnych zmianach, miał przekształcić się w przyszłości w mandżurski. Jeśli chodzi o posunięcia natury polityczno-administracyjnej, to prócz przyjęcia przez Nurchaczego tytułu chana (w roku 1616) należy wspomnieć dwa. Pierwszym było przeniesienie rezydencji władcy z grodu Chetu Ała (dziś Sinpin, centrum Mandżurskiego Autonomicznego Powiatu, prowincja Liaoning) do zdobytego na Chińczykach Mukdenu (Szenjangu). Drugim ze wspomnianych posunięć było powołanie do życia (1601 r.) systemu tzw. gusa – jednostek wojskowo – administracyjnych, tworzonych przez grupy ludności na żołdzie państwa, których jedynym zajęciem była służba w wojsku albo administracji. Owe gusa, w Europie niezbyt fortunnie zwane „chorągwiami”, początkowo skupiały autochtonów z Mandżurii, przyczyniając się walnie do rozpowszechnienia wśród nich dialektu grupy rządzącej, a w wypadku Dżurdżenów do ich pełnej z nią integracji. Wobec korzyści, jakie dawał ten system, z czasem rozszerzono go, tworząc odrębne chorągwie dla wybranych grup mongolskich i chińskich.

Nurchaczi, otwierający poczet mandżurskich cesarzy, sam uważał się za Dżurdżena. Dał temu wyraz, wybierając dla swej dynastii nazwę Hou Kin „Młodsza Kin” wybór stanowiący czytelną deklarację ideową. Nazwa Mandżu (może odziedziczony po Mohe termin „pan, władca”) upowszechnia się w latach 30-tych wieku XVII-go. Maje się to jednocześnie ze zmianą nazwy Hou Kin na C’ing i zapewne z tych samych powodów. Wobec perspektywy wkroczenia do ogarniętych anarchią Chin należało zadbać o jak najbardziej przychylne nastawienie przyszłych poddanych, a w tych nazwy Dżurdżen i Kin budziły moc przykrych skojarzeń.

I Chińczycy nie zawiedli, choć sprawił to nie czar nazwy Mandżu, a obawa wyższych klas przed ludowym powstaniem. Gdy w roku 1644 rebeliant Li Ce-cz’eng zdobył Pekin i cesarz popełnił samobójstwo, dowodzący w Szanhajkuanie generał Wu San-kuej przeszedł na stronę Mandżurów. Ci pokonali Li Ce-cz’enga, wkroczyli do Pekinu i osadzili na osieroconym tronie swego młodocianego podówczas władcę – Fulina. Podbój Chin południowych, mimo oporu stawianego przez stronników Mingów, był tylko kwestią czasu. W latach 70-tych XVII-go wieku całe Chiny znalazły się w rękach Mandżurów, a po nich przyszła kolej na Mongolię Zewnętrzną, Tybet, Turkiestan Wschodni i Annam.

Gdy na południu decydowały się losy Chin, na północy sytuacja była w zasadzie ustabilizowana. Podbite jeszcze przez Nurchaczego plemiona Churcha i Warka zostały ostatecznie spacyfikowane, częściowo wcielone do mandżurskich chorągwi i przekształcone w tzw. „Nowych Mandżurów” (dla odróżnienia od „starych” – rdzennych). Wkrótce potem systemem chorągwi zostali objęci Soloni (południowi Ewenkowie), którzy jednak, będąc dalej spokrewnieni z Mandżurami, nie dali się kompletnie zmandżuryzować. Podobnie też ułożyły się losy bliskich Mongołom Dagurów zamieszkałych nad górnym Amurem. I oto, gdy zdawało się, że władza Mandżurów nad tą rzeką jest ugruntowana, pojawił się konkurent w postaci Rosji. Sąsiedztwo tego, dokonującego właśnie podboju Syberii, mocarstwa zrodziło nieistniejący dotąd problem delimitacji granic i zagrożenie ze strony różnych watah, które, czy to z rozkazu cara, czy na własną rękę wdzierały się raz po raz w dorzecze Amuru. Zanim traktat w Nerczyńsku (1689 r.) uregulował na lat dwieście sporne problemy, najazdy te dały się mieszkańcom Poamurza tak bardzo we znaki, że zaszła potrzeba ewakuacji części z nich w głąb Mandżurii.

Ten zastrzyk świeżej, „nowomandżurskiej” krwi był bardzo na czasie, bo liczba Starych Mandżurów nieustannie malała. Byli oni nie tylko dziesiątkowani w niekończących się wojnach, ale i rozpraszani po stołecznych urzędach i prowincjonalnych garnizonach, gdzie, otoczeni morzem Chińczyków szybko ulegali wynarodowieniu. Władze próbowały temu zaradzić, odgradzając swych rodaków i Chińczyków murem przepisów, ale jednocześnie przerzuciły nad nim kładkę w postaci chińskich chorągwi. Chorągwie te, złożone z Chińczyków, jak ich zwano w Europie „statarzonych” utrzymywały z Mandżurami różnorodne kontakty, przygotowując w ten sposób grunt pod ich przyszłe schińszczenie.

Początkowo obie wspominane tendencje (mandżuryzacja kresów i denacjonalizacja Mandżurów) wzajemnie się równoważą, potem jednak druga bierze zdecydowanie górę nad pierwszą. Sprzęgają się z tym inne, niekorzystne dla Mandżurów zjawiska, takie jak ubożenie skazanych na państwowy żołd „chorągwi”, zaznaczająca się we wszystkich dziedzinach dominacja Chińczyków, kolonizacja Mandżurii i zniszczenia powodowane toczonymi na jej terenie wojnami. Na początku XX w. nieszczęścia sypią się na Mandżurię jak grad: powstanie Bokserów, wywołana nim interwencja rosyjska, wkrótce potem wojna rosyjsko-japońska…

Długa Biała Góra. Rycina z mandżurskiej kroniki Mandżu Jargjan Kooli (w książce wymienionej jako Mandżurska Prawda).

Fekulen i Bukuri Jongszon. Rycina z Mandżurskiej Prawdy.

Wreszcie w 1911 roku wybucha w Chinach rewolucja. Doprowadza ona do obalenia cesarstwa i wyzwala długo tłumione w społeczeństwie Chin resentymenty mandżurskie.

Lata po obaleniu cesarstwa były chyba najczarniejszym okresem w historii Mandżurów. Chińscy nacjonaliści pozbawili ich nie tylko tradycyjnych warkoczy, ale i prawa używania mandżurskich nazwisk, własnego, nieźle rozwiniętego szkolnictwa, a przede wszystkim rządowych pensji, bez których większość „chorągwiaków” nie umiała już egzystować. W tych warunkach (a dodajmy jeszcze wzmożoną kolonizację i utrzymujący się przez lata w Chinach chaos) kultura Mandżurów jęła szybko obumierać, a oni sami odżegnywać się od kompromitującej ich mandżurskości.

Przebieg tego procesu jest słabo znany, ale jego efekt – wiadomy: narodowość Mandżu jest dzisiaj w rozsypce. Jej zachowane okruchy to:

a) „Nominalni” Mandżurowie – w roku 1982 do narodowości Mandżu zaliczało się 4 299 159 osób, skupionych głównie w Mandżurii oraz w Pekinie i innych większych miastach Chin, głównie północnych. Językiem ojczystym włada nieokreślona, lecz na pewno mniejsza niż jeden procent wymienionej liczby grupa ludzi zamieszkałych w paru wsiach północnego Heilungkiangu (nad Amurem i Nonni). Wszyscy inni Mandżurowie, łącznie z tymi z Autonomicznego Powiatu, nie różnią się praktycznie niczym od swoich chińskich sąsiadów. Warto jednak dodać, że ostatnio obserwuje się wśród nich dążenie do reanimacji narodowej kultury, spotykające się najwyraźniej z przychylnym nastawieniem ze strony sfer oficjalnych. Dziś w Chinach działają ośrodki badań nad Mandżurami, ukazują się (wprawdzie głównie po chińsku) publikacje mandżurystyczne, wreszcie – tworzą się kółka zapaleńców studiujących samodzielnie język mandżurski.

b) Sibińczycy (Sibe) – Sibińczyków poznaliśmy jako jedną z grup dżurdżeńskich zamieszkujących szesnastowieczną Mandżurię.

Prawdę mówiąc, ich obecni potomkowie żachnęliby się na takie określenie, bowiem wolą wywodzić swój ród od starożytnych Sienpi, zaś do powinowactwa z Dżurdżenami i zdeklasowanymi Mandżurami przyznają się bardzo niechętnie. Niemniej jednak obiektywizm każe stwierdzić, że Sibińczycy są gałęzią Mandżurów. Mówią językiem de facto identycznym z mandżurskim, dzielą się na te same rody co Mandżurowie, a różnią się od nich przede wszystkim swoją historią. Na ich losach najbardziej zaważyły dwa fakty. Jeden to ich pierwotna zależność od Mongołów – Chorczynów, która spowodowała, że w czasie tworzenia się narodowości Mandżu znaleźli się trochę poza nawiasem, w gronie takich Solonów czy Dagurów, tworzących, właśnie z racji swojej inności, odrębne roty w składzie mandżurskich chorągwi. Drugi fakt to przesiedlenie części Sibe – wraz z Solonami i Dagurami – do Sinkiangu celem obsadzenia tej świeżo zdobytej prowincji (w. XVIII). Jak zobaczymy przesiedlenie to, choć połączone z ogromnymi trudami, okazało się dla Sibińczyków zbawienne.

W roku 1982 w Chinach mieszkało 83 629 Sibińczyków, z tego mniej więcej połowa w Mandżurii, a połowa w Sinkiangu, głównie w położonym w sąsiedztwie Kuldży (chiń. Jining) Sibińskim Autonomicznym Powiecie z centrum w Czabczalu. Sibińczycy z Mandżurii ulegli już całkowitej sinizacji, natomiast ich współbracia z Sinkiangu, wyizolowani w muzułmańskim środowisku, zachowali swoją kulturę i język. Język ten zachowuje pełną żywotność: Sibińczycy posługują się nim w codziennych kontaktach, czytają prasę i książki. Księgarnia w Czabczalu, zaskakująco duża jak na taką mieścinę, ma spory dział literacki, a w nim zarówno oryginalne dzieła autorów sibińskich, jak i przekłady. Są i polonica: piszący te słowa nabył w Czabczalu tom nowel z Jankiem Muzykantem H. Sienkiewicza.

c) Chedżeni (chiń. Hedże) – mniejszość narodowa zwana Hedże zamieszkuje chiński brzeg Amuru, na odcinku od ujścia Sungari do ujścia Ussuri. Jak wspomnieliśmy, jest to w zasadzie odłam Nanajów Goldów), toteż wymienianie go tu jako części Mandżurów może wydać się niewłaściwe. Ale skądinąd wiadomo, że nie tak dawno Goldowie zajmowali brzeg Sungari po Sansing, stykali się bezpośrednio z Mandżurami, mieszali z nimi, zasilając grupę „Nowych Mandżurów”. Już z tego choćby względu oddzielenie Hedże od Mandżurów wydaje się niemożliwe, a pamiętać trzeba jeszcze, że i jedni, i drudzy są potomkami Dżurdżenów. Obok dowodów natury historycznej i językowej przemawia za tym legenda, według, której Goldowie Sungaryjscy mieliby być wychodźcami z Pajcz’engu, leżącego obok Charbinu dżurdżeńskiego grodziska.

Zaliczenie Chedżenów do Mandżurów ma swoje konsekwencje. Bo jeśli Chedżeni, to czemu nie Nanajowie, a jeśli Nanajowie, to co z tak im bliskimi Ulczami? Idąc tym tropem można by uznać za Mandżurów wszystkie ludy południowo – tunguskie, łącznie z Orokami z Sachalinu, którzy nigdy w strefę wpływów mandżurskich nie wchodzili. Rzecz jasna, między nimi a Chedżenami i innymi „Nowo Mandżurami” musi być gdzieś granica, ale gdzie? Kometa mandżurska wlecze za sobą warkocz o mocno rozmytych konturach.

Legendy

W poprzednich rozdziałach starałem się wyjaśnić znaczenie poławiających się w tytule pojęć „Mandżuria” i „ludy Mandżurii”, teraz pora, zająć się terminem „legendy”. Oczywiście, wyjaśnienia wymaga nie tyle znaczenie terminu co to, o jakie legendy tu chodzi i czemu właśnie na nie padł wybór. Odpowiedź na to pytanie musi być z konieczności dłuższa. Tu powiem tylko, że jądro książki stanowią legendy mandżurskojęzyczne.

Najpierw może parę słów o dziejach literatury mandżurskiej, czy raczej o historii jej recepcji w Europie. A jest to historia nadspodziewanie ciekawa. Entrée literatura ta miała efektowne: odkryta, gdy o piśmiennictwie chińskim jeszcze mało kto wiedział, robiła w salonach wieku Oświecenia furorę. K’ien-lunga – poetę komplementował wierszem sam Wolter! W miarę jednak rozwoju sinologii zainte resowanie twórczością Mandżurów słabło, aż wreszcie ustaliła się opinia, że jest ona epigońska i mało oryginalna i jako taka nie zasługuje na to, aby się nią zajmować. Należy zaznaczyć, że długi czas znano tylko mandżurską literaturę oficjalną (tłumaczenia z chińskiego, ramoty cesarzy), zaś o literaturze ludowej miano słabe pojęcie. Owszem, wiedziano, że obejmowała ona m. in. epos Teptalin i jakąś popularną ponoć bardzo Księgę szamanki Niszan, lecz utwory te uchodziły za bezpowrotnie stracone.

Jakież zatem zapanowało zdziwienie, gdy w 1961 r. M.R Wołkowa wydała odkryty w archiwach Leningradu tekst Księgi szamanki Niszan. Zdziwienie to było tym większe, że rzeczony tekst w niczym nie przypominał znanych dzieł literatury mandżurskiej – okazał się pełną werwy, nawiązującą do rodzimych tradycji powiastką. Jej główny temat stanowi wędrówka bohaterki do piekieł. Okrzyknięta z tej racji szamańską Boską Komedią Księga doczekała się wnet licznych przekładów (m. in. na włoski i koreański) i obfitej, poświęconej sobie literatury. Zainteresowanie nią spowodowało, że mandżuryści ze wzmożoną energią wzięli się za przeczesywanie archiwów, czego skutkiem były oczywiście nowe odkrycia. Między innymi okazało się, że odnaleziona przez Wołkową wersja Księgi wcale nie jest jedyną – w roku 1992 takich wersji już znano czternaście!

Polskiego czytelnika może zainteresować fakt, że ciekawych odkryć dokonali także mandżuryści znad Wisły. To, że – mimo braku polsko-mandżurskich kontaktów – odkrycia te były możliwe, zawdzięczamy wybitnemu filologowi – ałtaiście, profesorowi W. Kotwiczowi (1872 – 1944). Będąc długie lata pracownikiem uniwersytetu petersburskiego i jednocześnie wysokim urzędnikiem carskiego Ministerstwa Finansów zgromadził on przebogatą kolekcję orientalnych rękopisów i innych materiałów, która po jego śmierci trafiła do krakowskiego oddziału archiwum PAN. Jeśli chodzi o wchodzące w jej skład mandshurica, to na plan pierwszy wysuwają się rękopisy przesłane przez konsula Rosji w Kuldży N. Krotkowa i dialektalne teksty sibińskie w transkrypcji ucznia Kotwiczą – F. Muromskiego. Teksty Muromskiego (w większości bajki) wydał w 1977 r. S. Kałużyńsk. Materiały Krotkowa zostały wykorzystane częściowo w niniejszej książce.

Jaka by nie była waga odkryć w europejskich archiwach, i tak bledną one wobec tego, co ostatnio dzieje się w Chinach. Chodzi, rzecz jasna, o wspomniane już ożywienie w kulturze mandżurskiej i zwiąany z nim „wysyp” mandżurskojęzycznych wydawnictw. Dzięki niemu corpus zabytków mandżurskiego folkloru (a ono nas głównie zajmuje) powiększyło się o kilkaset pozycji! Ma się rozumieć dla mandżurystów stwarza to sytuację zupełnie nową.

Niestety, wspomniane corpus ma pewną wadę – otóż jest niejednolite. Składają się nań utwory proweniencji mandżurskiej, sibińskiej i być może solońskiej, bo, jak zobaczymy, niektóre z manuskryptów Krotkowa powstały zapewne w środowisku Solonów. Odzwierciedlają one zatem dość różne tradycje, a nadto tworzą grupy trudno porównywalne. Na grupę sibińską składają się bajki, legendy, pieśni, przysłowia – razem z kilkaset tekstów, tak w języku potocznym, jak i w literackim, podczas gdy na mandżurską – około trzydziestu podań, a na solońską – piosenka i dwie legendy. Oczywiście nie znaczy to, by Sibińczycy byli bardziej utalentowani od Mandżurów albo Solonów – po prostu folklor ich miał więcej szans na przetrwanie.

Teraz chyba jest jasne, czemu książkę tę poświęciłem właśnie legendom. Występują one bowiem w folklorze wszystkich grup mandżursko-języcznych, przy czym w folklorze mandżurskim i mandżursko-soleńskim stanowią gatunek dominujący. Są też, co jest nie bez znaczenia, stosunkowo nieliczne. Legendy mandżurskie, najbardziej interesujące, można by od biedy zawrzeć w jednym tomiku.

Mnie jednak bardziej celowe wydało się podzielić je na dwie części. W niniejszym tomie, pierwszym z dwu planowanych, zgromadziłem podania etiologiczne, mówiąc o genezie różnych element tów kultury. Rozmieściłem je w trzech rozdziałach zatytułowanych „Rody, plemiona i państwa”, „Rzeczy, miejscowości, zwyczaje’ i „Bogowie, duchy, szamani”. Rozdziały te uzupełniłem fragmentami mandżurskich kronik, mandżurskimi legendami zapisanymi w języku chińskim i podaniami ludów najbliższych Mandżurom, zarówno współczesnych (np. Sibe, Nanajowie, Udechejczycy), jaki dawnych (np. Dżurdżeni). Wprowadzenie tych legend miało na celu ukazanie kierunków wędrówki poszczególnych wątków, porównanie koncepcji Mandżurów z wyobrażeniami ludów sąsiednich i w ogóle zaprezentowanie mandżurskich podań na szerszym tle kulturowym. Usprawiedliwia ono także, mam nadzieję, tytuł książki: Legendy ludów Mandżurii.

Żadna z tych legend nie istniała wcześniej w przekładzie polskim. Za wyjątek możnaby uznać fragment dagurski (rozdział III, legenda 4), zaczerpnięty z obronionej w 1993 r. na Uniwersytecie Warszawskim pracy magisterskiej – jej autorce, pani Joannie Pardzie, dziękuję w tym miejscu za zgodę na wykorzystanie jej tekstu. Pozostałe podania przytaczam w tłumaczeniu własnym, dokonanym bądź to z oryginału (teksty mandżurskojęzyczne), bądź za pośrednictwem języków europejskich, bądź z mongolskiego („Historię dynastii Kin” miałem właśnie w mongolskim wydaniu). Teksty te, muszę uprzedzić, traktuję bez nadmiernej czołobitności. Owszem, staram się jak najwierniej oddać treść i charakter utworu ale z drugiej strony często opatruję go własnym tytułem, wprowadzam – nie istniejący w oryginale – podział na rozdziały, albo drobne uzupełnienia (ujęte wszakże zawsze w kwadratowe nawiasy). Zależy mi przede wszystkim na tym aby tekst był zrozumiały. Tych, co nie znają mandżurskiego podejście takie winno satysfakcjonować, natomiast z innymi chętnie podyskutuję (kiedyś przy kawie).

Adresując swoją książkę do niespecjalistów, musiałem zrezygnować z naukowej transkrypcji wyrazów obcych. Za wyjątkiem pojawiającego się sporadycznie oznaczenia przydechu (’) stosuję wyłącznie znaki alfabetu polskiego, ze wszystkimi jego ch, sz itd.

Wyrazy mandżurskie podaję w formie zbliżonej do mówionej (np. gouszen, a nie, jak chce ortografia, geoszen, czakur, a nie czakûran), oczywiście z pewnymi uproszczeniami, np. mandżurskie tylne u (û) oddaję przez u. Wyrazy chińskie wymagały zróżnicowanego podejścia. Zapisane alfabetem mandżurskim lub rosyjskim transkrybuję jak wyrazy mandżurskie albo rosyjskie, zapisane pismem łacińskim (w konwencji francuskiej czy angielskiej) podaję w polskiej transkrypcji sinologicznej (uproszczonej).

I to byłoby w zasadzie wszystko. Resztę niezbędnych informacji Czytelnik znajdzie w towarzyszących poszczególnym legendom komentarzach oraz w zamieszczonej na końcu książki bibliografii i słowniku terminów. Tu zaś nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć za cesarzem K’ien-lungiem: ubabe saczi tetendere ekisaka gisureraku oczi ombio. Tuttu fudżurun irgebuche1.

1 „Skoro to już wiecie, bądźcie cicho i nic nie mówcie. Oto, co głosi ma oda”.

(Eloge de la ville de Moukden. Poëme de 1’empereur Khian Ioung. J. Klaproth. Chrestomathie mandchou. Paris 1828 str. 70)

RODY, PLEMIONA I PAŃSTWA Pochodzenie władców Furii

Jak wiadomo, za protoplastów Mandżurów uchodzą starożytni Suszen i niewiele od nich późniejsi Ilou. Niestety, żadna z ich legend nie zachowała się, nie wiemy więc, jak te ludy wyobrażały sobie świat, za kogo się uważały i czym uzasadniały szczególne miejsce zajmowane w ich społeczności przez wodzów. Możemy tylko domniemywać, że skoro miały one jakieś powiązania z Formozą i w ogóle strefą Pacyfiku, to i ich legendy musiały wykazywać podobieństwo do legend i mitów tego obszaru. Nota bene paralele takie wykazują mity niektórych współczesnych ludów Mandżurii. Np. popularny wśród Oroczów mit o pępku morza pokrywa się niemal dokładnie z mitem polinezyjskim!

Ale Mandżurowie nie są potomkami samych tylko Ilou. W ich etnogenezie wzięły udział także inne ludy, jak np. FujU, ich zachodni, spokrewnieni z Koreańczykami sąsiedzi. Kronikarze chińscy wyrażają się o FujU bardzo pochlebnie, podkreślając ich zamożność i wysoką kulturę. Przy okazji przekazują legendę o pochodzeniu władców tego królestwa. Przytoczmy ją i my (za Mao Touan-linem), bo pojawiają się w niej pewne wątki bardzo później dla mandżurskiego folkloru typowe.

„Dawno temu, w krajach północnych barbarzyńców było królestwo Soli. Władca tego królestwa miał nałożnicę. Pewnego dnia wypadło mu udać się w podróż, a gdy wrócił, zastał swoją nałożnicę brzemienną. Rozwścieczony już miał ją zabić, gdy dziewczyna rzekła:

– O panie, to nie było tak, jak przypuszczasz! Wiedz, że któregoś dnia ujrzałam na niebie obłok wielkości jaja. Obłok ten spłynął w dół, spoczął na mnie i w ten sposób poczęłam.

Usłyszawszy te słowa, król wtrącił nałożnicę do lochu, gdzie ta wkrótce powiła syna. Władca rozkazał wrzucić chłopca do chlewu, ale świnie ogrzały go swym tchnieniem i nie dały mu umrzeć. Z kolei więc porzucono go w stajni, ale konie postąpiły tak samo jak wieprze. W końcu król, przekonawszy się, że ma do czynienia z istotą nadludzką, zwrócił dziecko matce.

Chłopiec otrzymał imię Tung Ming (Światłość Wschodu), a gdy dorósł, stał się zawołanym łucznikiem. Władca, obawiając się go, nastawał na jego życie, przeto Tung Ming postanowił uciekać. Skierował się na południe i po jakimś czasie dotarł nad rzekę Jen Hu. Nie wiedząc, jak ją przebyć, uderzył jej wody lukiem, a wówczas wszystkie ryby i żółwie wypłynęły na powierzchnię, tworząc żywy most między brzegami. Tung Ming przeprawił się po nim, po czym udał się do Fujü, gdzie został władcą”.

Ma Touan-lin, t.I, s. 40-41.

Pochodzenie Dachsurów

Przytoczona powyżej legenda zawiera motywy szeroko znane, zwierzętom na pożarcie rzucony był np. Daniel, z cudowną przeprawą kojarzy się od razu Mojżesz, a przedmioty zesłane z nieba były przyczyną narodzin Perseusza (złoty deszcz), przodka chińskiej dynastii Szang (jaskółcze jajo), praojca Sienpi (ziarnko gradu), azteckiego boga Huitzilopochtli (piłka z piór) i, last but not least, praojca dynastii mandżurskiej, by wymienić tylko niektórych. Oczywiście z wyżej wymienionej analogii na uwagę zasługuje tylko sienpijska mandżurska i chińska. Z porównania mitu FujU z mitem Azteków nic nie wynika – związki między nimi, jeśli nawet istnieją, są nie do prześledzenia.

Poza mitem mandżurskim, o którym jeszcze będzie mowa, najbliższe omawianemu są legendy koreańskie. Tworzą one razem z mitem Fujü jakby jeden cykl, a właściwie rodzinę. Dynastyczny mit Kogurjo powstał pod wyraźnym wpływem mitu Fujü, a z kolei sam inspirował folklor mieszkańców Korei. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by spostrzec, że wspomniane legendy znaczą szlak wędrówek plemion prakoreańskich z północnego zachodu na południowy wschód. Gdybyśmy nawet nic o tej wędrówce nie wiedzieli, legendy te kazały by nam jej się domyślać.

Domyślać się możemy również, że jakaś część tej starokoreańskiej ludności oderwała się od swych współplemieńców i powędrowała na północny wschód, na krańce Mandżurii. Tam bowiem, nad dolnym Anurem, zanotowano legendę dziwnie podobną do mitu FujU. Chodzi o podanie o pochodzeniu nanajskiego (ale także mandżurskiego i sibińskiego) rodu Dachsur (Dżaksor, Dżaschur). Na czym to podobieństwo polega, czytelnik sam zauważy. Tu chciałbym tylko wrócić uwagę na rolę, jaką odgrywa w tej legendzie tajemniczy lud Cha. Według podań lud ten miał żyć niegdyś nad dolnym Amurem (przypisuje mu się spotykane tam ryty naskalne), a teraz mieszka „gdzieś hen, za Chinami”. Czy nie mogłoby to się odnosić właśnie do Koreańczyków?

„Przodek rodu Dachsur zrodził się z pnia brzozy. Przyszedł na świat jako mały chłopczyk w wiszącej kołysce. Wykarmiły go ptaki. Wyrósł. Zwał się Chado. W czasie narodzin Chado zeszła się masa ludzi z plemienia Cha. Oni mieszkają daleko, za Chinami.

Mieli ze sobą siekiery, zaczęli rąbać brzozę, aby dobyć kołyskę, Ile tylko siekier mieli, wszystkie połamali, a kołyski nie dostali. Cha ich władyka – śpi pod drzewem i widzi sen. Chado mówi:

– Siekierą mnie nie dobędziesz. Idź w dół rzeki, tam będą dwie strugi. Jeden strumień płynie krwią, a woda drugiego-gnój. Nabierz do dwóch naczyń jednej i drugiej wody, czerwonej, białej, idź z tym pod drzewo, posmaruj pień, potem rąb. Wtedy siekiera weźmie.

Rano Cha – władyka – wstał i posłał parobka nad rzekę. Parobek poszedł, znalazł strugi i przyniósł z nich wody. Pomazali nią pień, jęli rąbać – siekiery biorą. Powalili drzewo, wzięli kołyskę, patrzą chłopiec! Chińczyk (sic! – J. T.) raduje się:

-Ładny syneczek!

Jęli malca karmić. Karmili go przez kilka lat. Karmili, karmili a on nic nie urósł. Sprzykrzyło się to władyce Cha, nie chce go dłużej karmić. Zanieśli chłopca do świń i cisnęli go do ich zagrody. Po dziewięciu – dziesięciu dniach Cha przyszedł popatrzeć. Myślał, że chłopiec umarł, a on tymczasem urósł i ssie sutek maciory. Cha rzekł:

– Świnie go nie zabiły, bo małe, połóżmy go u koni.

Rzucili więc tam Chado i więcej do niego nie zaglądali. A ten Cha miał córkę, Mjameldi. Chado umyślił się z nią ożenić. Bojąc się Cha jął kopać podziemne przejście. Otworzył sobie drogę i przyszedł do Mjameldi. Spał z nią przez kilka lat, przychodząc do niej nocami a o świcie odchodząc. Mjameldi stała się brzemienna. Gdy ojciec się o tym dowiedział, zdjął go wstyd. Pyta córkę, skąd u niej dziecko, skoro tu nie ma mężczyzny. Mjameldi rzecze:

– Ten, którego zgładziłeś przy pomocy koni, ten ze mną śpi, przedostając się tu do mnie pod ziemią.

Ojciec nie uwierzył:

– Jeśli ty już kilka lat z nim sypiasz, to jak ja tego nie widzę?

Na to Mjameldi:

-Nie wierzysz, to idź do stajni i zobacz!

Ojciec idzie, patrzy – Chado duży, wyrósł na prawdziwego mężczyznę.

Jęli żyć razem. Ten Cha to był ezen (władyka) narodu Cha, zaś Chado urodził się blisko słońca, tam nie ma ani morza, ani żadnej rzeki, ani Amuru”.

Szternberg, s. 492-494.

Pierwsi władcy Dżurdżenów

Migracje Sienpijczyków, przewagi Mohe, powstanie i upadek Buhaju – wszystko to przeminęło nie zostawiając żadnego śladu w legendach. Wyjątek i to wątpliwy stanowią może tylko wojny T’angów z Koreą. Owszem, niektóre podania czynią do nich aluzje, ale świadczą one nie o pamięci tych odległych wydarzeń, a o świeżej fascynacji legendami chińskimi.