Strona główna » Religia i duchowość » Lekarz ujawnia prawdę o życiu po życiu. Wszyscy jesteśmy już w Niebie

Lekarz ujawnia prawdę o życiu po życiu. Wszyscy jesteśmy już w Niebie

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7377-956-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Lekarz ujawnia prawdę o życiu po życiu. Wszyscy jesteśmy już w Niebie

 

Czy zastanawiałeś się, jak wygląda życie po śmierci i czy w ogóle istnieje? Czy nasi zmarli bliscy mogą w jakiś sposób się z nami komunikować? Ta książka to przełomowy dialog Autora z jego synem, który zginął w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Po śmierci stał się przewodnikiem duchowym ojca i ukazał mu prawdy na temat dobra i zła, a także ludzkiej egzystencji. Naukowy umysł ojca-lekarza, próbuje zrozumieć prawdę dotyczącą innej płaszczyzny istnienia, która czeka każdego z nas. Dzięki tej książce dowiesz się, czym są Niebo, Ziemia, duch i materia oraz jak naprawdę wyglądają Zaświaty. Zdasz sobie sprawę, że wiadomości, które otrzymujemy od swoich bliskich, którzy odeszli, mogą zmienić dotychczasowe rozumienie naszego życia. Ty też już jesteś w Niebie.

Polecane książki

To dopiero! Jesteś multimilionerem, podczas zabawy firmowej w Las Vegas zawierasz dla żartu ślub, a potem okazuje się, że małżeństwo jest legalne. Postanawiasz odżałować milion dolarów albo dwa, uzyskać szybko rozwód i zakończyć ten żart. Ale „żona” nie chce pieniędzy, lecz czegoś zupełnie innego......
  W 2018 r. na podatników VAT nałożono szereg nowych obowiązków. Część z nich już obowiązuje, jak chociażby JPK_VAT. Pozostałe wchodzą w życie 1 lipca 2018 r. i dotyczą m.in. przekazywania JPK na żądanie czy split payment, który nie ominie również jednostek sektora publicznego. Z tym ostatnim związa...
Książka - napisana przede wszystkim na podstawie źródeł żydowskich, przeważnie w języku hebrajskim - stanowi cenny wkład w badania nad dziejami Żydów w Polsce. Na przykładzie gmin w Poznaniu i Swarzędzu pokazuje mechanizmy funkcjonowania i politykę władz gminy żydowskiej w epoce nowożytnej w okresie...
Prowadzący instalację oraz użytkownik urządzenia mogą być zobowiązani do dwóch rodzajów pomiarów: okresowych i ciągłych. Obowiązek pomiarów może być nałożony przez organ ochrony środowiska w drodze decyzji administracyjnej, np. pozwolenia na emisję gazów i pyłów do powietrza. Jeżeli Twoje przedsiębi...
Przedmiotem opisu w monografii są ustabilizowane, odtwarzalne jednostki językowe, mieszczące się w polu szeroko rozumianej frazeologii. Zostały one uzupełnione przykładami z poziomu leksyki, zaś samą ich analizę osadzono w kontekście kulturowym. Na podstawie danych zaczerpniętych z polszczyzny i rus...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Leo Galland

REDAKCJA: Patrycja Buraczewska

SKŁAD: Aleksandra Lipińska

PROJEKT OKŁADKI: Anna Płotko

TŁUMACZENIE: Sylwia Grodzicka

Wydanie I

BIAŁYSTOK 2018

ISBN 978-83-7377-956-3

Tytuł oryginału: Already Here: A Doctor Discovers the Truth about Heaven

ALREADY HERE

Copyright © 2018 by Leo Galland

Originally published in 2018 by Hay House Inc.

© Copyright for the Polish edition by Studio Astropsychologii, Białystok 2017

All rights reserved, including the right of reproduction in whole or in part in any form.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana

ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych,

kopiujących, nagrywających i innych bez pisemnej zgody posiadaczy praw autorskich.

15-762 Białystok

ul. Antoniuk Fabr. 55/24

85 662 92 67 – redakcja

85 654 78 06 – sekretariat

85 653 13 03 – dział handlowy – hurt

85 654 78 35 – www.talizman.pl – detal

strona wydawnictwa: www.studioastro.pl

sklep firmowy: Białystok, ul. Antoniuk Fabr. 55/20

Więcej informacji znajdziesz na portalu www.psychotronika.pl

SKŁAD WERSJI ELEKTRONICZNEJ: Kamil Raczyński

konwersja.virtualo.pl

Dla Nell, Babci Christophera,

której miłość i cierpliwość nie znały granic

Prolog

Lekarz ujawnia prawdę o życiu po życiu opisuje śmierć mojego dwudziestodwuletniego syna, Christophera, oraz bezpośredni dowód istnienia życia po śmierci, który mi ukazał, jak również kontakt, jaki utrzymywałem z nim po jego odejściu. Wszystkie opisywane tutaj wydarzenia całkowicie zmieniły moje rozumienie wszechświata, życia, sensu istnienia oraz nieba.

Za życia Christopher był dzieckiem specjalnej troski, cierpiącym z powodu uszkodzenia mózgu, który swoim nieprzewidywalnym zachowaniem oraz niesamowitymi spostrzeżeniami poddawał próbie każdego, kogo poznał. Po swojej śmierci okazał się być prawdziwym sensem mojego życia: stał się moim duchowym mistrzem, który uczył innych poprzez konfrontowanie z ich przekonaniami oraz oczekiwaniami. Chris pokazał mi, że dusza ludzka jest niezniszczalna i że istnienie wszechświata zależy od nieśmiertelnej świadomości każdego z nas, ponieważ wszechświat sam w sobie jest aktem miłości.

Mądrość Christophera została mi objawiona w postaci trzech darów, które nazywam kolejno Darem Przeciwieństwa, Darem Obecności oraz Darem Bezczasowości. Z czasem zdałem sobie jednak sprawę, że dary te nie są przeznaczone wyłącznie dla mnie. Kryją w sobie starożytną wiedzę, która przez wiele tradycji była uznawana za świętą, a którą Chris przekazał mi po to, abym podzielił się nią z innymi. Lekarz ujawnia prawdę o życiu po życiu to książka, którą napisałem pod jego kierunkiem.

ROZDZIAŁ1

Serce waliło mi w piersiach. Ledwo trzymałem się na nogach. W mojej głowie jak echo rozlegał się tępy, głuchy dźwięk potwornej wiadomości, którą przed chwilą otrzymałem.

– Zdarzył się wypadek – powiedziała Imelda. – Dzwonili do ciebie ze szpitala w Massachusetts. Chodzi o Christophera. Leży na oddziale intensywnej terapii i jest reanimowany. Lekarz prosił, żebyś oddzwonił.

– Kiedy to się stało? – zapytałem. Miałem wrażenie, że śnię albo znalazłem się w jakimś filmie. Wypowiadano jakieś słowa, niektóre pochodziły z moich ust, inne nie, ale w moim odczuciu wszystkie nie miały ze sobą żadnego związku.

– Dzwonili jakieś dziesięć minut temu. Christopher uczestniczył w pieszej wycieczce po lesie. Miał wypadek. Przyjechała karetka i…

Pomimo paniki, którą wywołały we mnie te słowa, moja dłoń niewzruszenie wykręciła numer szpitala, a gdy mówiłem, mój głos pozostawał spokojny. Jakaś część mojego umysłu widziała Christophera leżącego na noszach, otoczonego białymi fartuchami, których dłonie spoczywały na jego klatce piersiowej i naciskały na nią rytmicznie, wykonane w odpowiednim miejscu wkłucie dożylne… monitor śledzący pracę jego serca… Coś takiego obserwowałem wiele razy, sam przecież byłem jednym z takich białych fartuchów, tyle że dotychczas na noszach zawsze leżał jakiś obcy człowiek.

– Co to dla ciebie oznacza, Chris? – zawołałem bezgłośnie. – Kolejne uszkodzenie mózgu? Nasilenie dysfunkcji układu neurologicznego? Utratę wszystkiego, na co tak ciężko pracowałeś? Życie w śpiączce? A może cudowne uzdrowienie1? Paradoksalną poprawę funkcjonowania mózgu, pozbycie się upośledzenia, z którym żyłeś przez dwadzieścia dwa lata? Mój mózg zalewał potok sprzecznych i zagmatwanych obrazów, mieszanka niewypowiedzianego strachu oraz fantastycznych życzeń. Jednak żadna z tych myśli nie zakłóciła mojego profesjonalizmu.

– Mówi doktor Leo Galland. Dzwonię z Nowego Jorku w sprawie mojego syna.

– Nie mamy pewności, co się dokładnie stało – wyjaśnił mi lekarz dyżurny. – Pański syn był na pieszej wycieczce z grupą ludzi z North Plain Farm. Znaleźli go leżącego z twarzą zanurzoną w płytkim strumieniu. W jego płucach było tyle zimnej wody, że sanitariuszom z ledwością udało się przywrócić u niego oddech. Woda tryskała przez rurkę intubacyjną dosłownie jak z fontanny. Wydaje mi się, że doznał ataku drgawek, w wyniku którego upadł twarzą do strumienia i zaczął wciągać wodę do płuc. Reanimowaliśmy go przez około dwadzieścia minut. Puls pozostaje niewyczuwalny, a jego EKG jest płaskie. W momencie przyjazdu do szpitala temperatura ciała była bardzo niska i wynosiła zaledwie dwadzieścia stopni Celsjusza, prawdopodobnie przez lodowatą wodę w płucach. Rozgrzaliśmy go do około dwudziestu siedmiu stopni. Co mamy robić?

– Jeszcze nie przestawajcie – poprosiłem, wiedząc, że stan hipotermii chroni mózg. – Proszę, rozgrzewajcie go nadal i kontynuujcie resuscytację. Zobaczmy, co się stanie, gdy temperatura jego ciała wzrośnie jeszcze bardziej. Będę czekał na wasz telefon.

Siedziałem przy ladzie recepcji, z nogami jak z ołowiu, zamglonym wzrokiem i buczeniem w głowie.

– Jak wygląda mój popołudniowy grafik? – spytałem Imeldę, która w odpowiedzi pokazała mi książkę zapisów.

– Większość z tych pacjentów mieszka lub pracuje na Manhattanie – powiedziałem po krótkim przejrzeniu listy. – Proszę, zapisz ich na innych termin. Na drugą ma przyjść do mnie Roberta Singer z Tom’s River. Powinienem ją przyjąć, będzie miała za sobą długą podróż i nie możemy odesłać jej tak po prostu do domu. Powinna być tutaj za kilka minut. Przyślij ją do mnie, gdy tylko się zjawi. I daj mi znać natychmiast, gdy zobaczysz Christinę. Sam muszę jej to powiedzieć. Nie sądzę, że Christopher będzie żył.

Roberta Singer przyjechała punktualnie. To była jej druga wizyta. Najpierw spojrzałem na nią, potem na leżącą przede mną kartkę. Mieliśmy omówić i zinterpretować wyniki jej analiz laboratoryjnych oraz sugerowaną terapię. A ja, pomimo największych starań, w widniejących przede mną liczbach nie potrafiłem dostrzec najmniejszego sensu.

– Przepraszam – powiedziałem do niej. – Nie jestem w stanie kontynuować dzisiejszego spotkania. Około piętnaście minut temu otrzymałem telefon ze szpitala. Mój syn miał wypadek. Jego serce przestało bić i właśnie jest poddawany resuscytacji. Po prostu nie jestem w stanie się skoncentrować.

Wypowiadanie tych słów przychodziło mi z wielką trudnością. Nigdy wcześniej nie prosiłem pacjenta o zrozumienie moich problemów czy podzielenie mojego bólu. Nigdy nie wyszedłem z roli lekarza, nawet wtedy gdy musiałem uznać własny błąd czy przyznać się do porażki. Zawsze byłem gotowy słuchać, uczyć się i brać aktywny udział w rozmowie. Jakaś irracjonalna część mnie myślała, że dalej mogę panować nad sobą, nawet teraz. Ale było inaczej.

– Tak mi przykro – odpowiedziała Roberta. – Moje problemy nie są aż tak ważne. Mogą zaczekać.

Gdy pacjentka wyszła z gabinetu, Imelda zadzwoniła przez interkom, aby poinformować mnie o przyjeździe mojej żony.

– Christina właśnie weszła do budynku. Czeka na windę.

Szybko skierowałem się do pomieszczenia recepcyjnego. Szukałem słów, przy pomocy których miałem przekazać mojej żonie otrzymaną wiadomość, od czego aż zakręciło mi się w głowie. Gdy tylko weszła do mojego gabinetu, natychmiast zorientowała się, że coś jest nie tak. Musiałem powiedzieć jej prawdę.

Malujący się na jej ustach serdeczny uśmiech zniknął w tym samym momencie, gdy zobaczyła moją twarz. Wyszła za mną na korytarz.

– Christopher jest w szpitalu – powiedziałem, otaczając ją jednocześnie ramionami. – Miał wypadek i próbują go reanimować.

Uścisnęła mnie mocno, z całej siły wczepiając się palcami w moje plecy. Nie mogłem dostrzec jej twarzy, czułem jedynie łzy, które spłynęły mi po policzkach, i słyszałem przerażony głos Christiny.

– Nie mów mi, co się stało. Nie chcę wiedzieć.

Przez kilka minut po prostu staliśmy, przytulając się i płacząc w milczeniu, po czym wróciliśmy do mojego gabinetu i opadliśmy na fotele, które stały naprzeciwko biurka. Bez słowa patrzyliśmy w okno. Nie mieliśmy nic do powiedzenia, nic do zrobienia. Mogliśmy jedynie czekać: ogłuszeni, jakby zastygli w czasie i przestrzeni, przygnieceni ciężarem tragedii, do której doszło trzy godziny temu. Tragedii, na którą nie mieliśmy najmniejszego wpływu i żadnej kontroli. W mojej świadomości krążyła kuriozalna myśl: nigdy wcześniej nie siedziałem w tym miejscu; dotychczas zawsze zajmowałem miejsce po drugiej stronie biurka.

Powietrze w gabinecie zdawało się być równie ciężkie jak moje nogi.

Nagle przygniatające milczenie zostało przerwane przez uczucie jakby prądu elektrycznego. Niespodziewanie poczuliśmy, że musimy wstać. Wydawało się nam, że gabinet wypełnił się światłem. Pokój, w którym się znajdowaliśmy, zniknął. Moje oczy niczego nie dostrzegały, jednak mój umysł przepełniało czyste, białe światło.

– Christopher jest tutaj – wyszeptała Christina. – Jest taki jasny!

Ze światła wyłonił się kształt, uśmiechnięta twarz zdrowego i silnego młodego człowieka o blond włosach, promieniującego radością. Mieliśmy wrażenie, że unosi się nad ziemią, potężny i majestatyczny. Kontury jego ciała były niewyraźne… nie mogłem dokładnie dostrzec żadnych rąk, nóg czy szyi, widziałem jedynie unoszący się nad ziemią podłużny kształt z przepiękną, jaśniejącą twarzą u wierzchołka. Twarz należała do Christophera, lecz była idealna, pozbawiona jakichkolwiek blizn, które za życia pozostawiły na niej liczne nieszczęśliwe wypadki. Biła od niego radość, wolność i siła, wrażenie, które przewyższało wszystko, czego dotychczas doświadczyłem lub sobie wyobrażałem.

Oboje z Christiną doświadczyliśmy dokładnie tej samej wizji. Przeniósł się do miejsca, gdzie czas i przestrzeń nie miały żadnego znaczenia, gdzie nie liczyło się ani to co na zewnątrz, ani to co wewnątrz. Majestatyczna obecność Christophera przytłumiła wszystko inne. Ogromne szczęście, jakie od niego emanowało, zaparło nam dech w piersiach. W tej wizji najbardziej zadziwiający był nie sam widok jego duszy, lecz uczucie zachwycającego wiecznego szczęścia i bezgranicznej siły, która płynęła z istoty Christophera. Jakbyśmy obserwowali jakąś olbrzymią eksplozję, która podlegała jednak całkowitej kontroli i niczego nie niszczyła.

I to był koniec. Staliśmy tak razem z Christiną w moim gabinecie; w przytłumionym świetle i ciszy, gdy nagle zadzwonił telefon.

– Odszedł – powiedzieliśmy oboje w tym samym czasie, najzupełniej zdając sobie sprawę z podwójnego znaczenia tych słów.

Uniosłem słuchawkę, wiedząc dokładnie, co usłyszę. Po drugiej stronie aparatu rozległ się głos doktora Greene’a z ostrego dyżuru.

– Przykro mi, rozgrzaliśmy go do trzydziestu trzech stopni, ale nic się nie dzieje; jego serce nie wykazuje żadnej elektrycznej aktywności.

– Dziękuję, że próbowaliście – powiedziałem. – Możecie przestać.

Odwróciłem się do Christiny.

– To niesamowite. Chris był taki… szczęśliwy!

– Był tak pełen światła i siły.

Przytuliliśmy się, a po naszych policzkach znowu popłynęły łzy. Ogarnęło nas dziwne uczucie smutku i radości zarazem, poczucia straty a jednocześnie wrażenia, że coś oboje zyskaliśmy.

– Jakie to cudowne, że przyszedł do nas – łkała Christina. – Mamy mnóstwo szczęścia. Gdy wyszłam z windy i zobaczyłam twoją twarz, a ty powiedziałeś, że musisz mi coś przekazać, to było nie do zniesienia. Wydawało mi się, że tego nie przeżyję. Nie dlatego, że nie chcę żyć. Poczułam, że nie będę mogła żyć i że… umrę razem z nim. Dlatego tutaj przyszedł. To takie niesamowite. Ile milionów ludzi traci swoje dzieci i nigdy nie jest im dane zobaczyć tego, co my widzieliśmy przed chwilą?

Christina nie miała najmniejszego cienia wątpliwości co do prawdziwości złożonej nam wizyty. Ja sam byłem tym wstrząśnięty aż do szpiku kości. Czy po prostu to sobie wyobraziłem? Może to była po prostu zbiorowa halucynacja? A może to był prawdziwy Christopher? Czy coś podobnego było również we mnie? W kimkolwiek? Czysta, pełna siły oraz nieziemskiej radości istota? Najprawdziwsza dusza, która przeżywa ciało i opuszcza je tak jak czyni to wykluwający się z kokona motyl?

– Oboje go widzieliśmy – powiedziałem miękko. – Christopher zawsze był niesamowity. Ale nie wiedziałem, że aż tak bardzo.

Christina odsunęła się ode mnie i usiadła. Jej głos stwardniał.

– Ale to nie znaczy, że to jest w porządku, wiesz. Nie chcę, żeby ktokolwiek kiedykolwiek twierdził, że dla Chrisa lepiej jest, że umarł. Uwielbiał być sobą. Nie mogę tego znieść, że odszedł. Tak bardzo cieszył się na nadchodzące Święto Dziękczynienia.

ROZDZIAŁ2

Trudno mi powiedzieć, w jaki właściwie sposób odwiedziny Christophera zmieniły naszą żałobę po jego śmierci. Myślę, że bez niej zostalibyśmy przygnieceni jego niedokończonym życiem, które tak gwałtownie przerwało to zupełnie niezrozumiałe utonięcie. Jednak nawet mimo doznanej wizji nie czuliśmy w sobie ani radości, ani triumfu czy ulgi. Musieliśmy powiedzieć o śmierci Chrisa jego braciom, a to było najtrudniejsze zadanie ze wszystkich.

Chris był drugim z naszych trojaczków, które przyszły na świat przedwcześnie, i ważył niewiele ponad dziewięćset gramów. O ile Jonathan i Jefferson rozwijali się dobrze i wyrośli na zdrowych, pełnych energii oraz utalentowanych chłopców, o tyle Chris krótko po urodzeniu doznał uszkodzenia mózgu, prawdopodobnie na skutek epizodycznego bezdechu. W wyniku przejściowego niedotlenienia mózgu był opóźniony w rozwoju i łatwo ulegał kolejnym atakom. Pomimo tego Christopher był niesamowity na swój wyjątkowy sposób: ze swoimi przebłyskami humoru oraz poetyckości i wnikliwością, która stała się ozdobą jego mowy; z tą jego absolutną fascynacją każdym urządzeniem mechanicznym albo elektrycznym, jakie kiedykolwiek wynaleziono, oraz jego umiejętnością psucia wszystkiego zaledwie w mgnieniu oka, bez względu na to jak bardzo był pilnowany, z tą jego bezgraniczną zdolnością kochania oraz wybaczania i wreszcie z jego niewyczerpaną skłonnością do wystawiania na próbę cierpliwości każdego, kto go znał. Każdego, za wyjątkiem jego babci. W świecie Christophera żadna osoba nie pozostawała nieprzetestowana, a żadna granica – nienaruszona. Uwielbiał takie zachowanie i żadna nagroda ani kara nie mogła tego zmienić.

Możliwe nieprzewidziane konsekwencje jego zachowania fascynowały Chrisa tak samo jak wszelkie przyciski czy zatrzaski. Dla możliwości ujrzenia efektu był gotów zrobić wszystko. Wszystko bez wyjątku. Nie zachowywał się wobec innych złośliwie i nie robił im nic złego, a jeżeli w jakikolwiek sposób wyczuwał, że jego prowokacyjne zachowanie wywoływało w drugiej osobie raczej ból niż czystą złość lub rozdrażnienie, przestawał. Jeżeli chodzi o nagrody, uważał je za nieistotne. Pewnie, uwielbiał naleśniki, jakie smażyła dla niego mama, ciasteczka, jakie piekła dla niego babcia, kolejkę górską w wesołym miasteczku w Lake Compounce czy oglądanie Muppetów. Jednak tym, czego Chris pragnął najbardziej, było to, czego nigdy nie mógł mieć: być jak jego bracia, chodzić do tej samej szkoły i uprawiać te same dyscypliny sportowe.

Najbardziej godnym zapamiętania aspektem jego złego zachowania była towarzysząca temu zachowaniu powaga. Pewnego niedzielnego poranka, gdy Chris miał około 10 lat, obudził nas o świcie, domagając się uwagi.

– Chris, jest jeszcze ciemno – powiedziałem do niego. – Wracaj do łóżka.

– Ale ja chcę, żebyś już wstał – oświadczył stanowczo.

– Jestem zmęczony, Chris. Chcę się jeszcze trochę przespać. A teraz wracaj do łóżka.

Rozejrzał się szybko po pokoju.

– Jeżeli nie wstaniesz – nalegał – dotknę wszystkiego, co zobaczę.

Dokonał szybkiego przeglądu przedmiotów, które leżały na znajdującej się przed nim toaletce:

– Dotknę… pieniędzy… okularów… telefonu…

W tym miejscu wybuchł niepohamowanym śmiechem.

Pewnego razu szkolny psycholog opisał Chrisa jako dziecko, które przynajmniej co pięć minut podejmuje jakieś zachowanie, które ma na celu przyciągnięcie uwagi innych. To mogło doprowadzić do szaleństwa, jednak zawsze znajdował się jakiś sposób, aby go powstrzymać, o ile tylko na drodze nie stanęła nam własna złość. Wielokrotnie zdawałem sobie sprawę, że denerwowanie się na Chrisa nie miało sensu, ponieważ moja własna złość jedynie karmiła jego oponującą naturę i czyniła go jeszcze bardziej zawziętym. Uważałem się za spryciarza, że udało mi się przejrzeć zachowanie chłopca, ale mimo wszystko i tak w końcu zaczynałem się złościć. Bez względu na to jak bardzo sprytny się czułem, Chris umiał pokazać mi, że w głębi wciąż byłem głupcem. W końcu zrozumiałem, że jego przeznaczenie polegało na testowaniu granic wytrzymałości wszystkich znanych mu osób oraz obracaniu w nicość mitów, które ludzie tworzyli na temat samych siebie. Jeżeli myślałeś na przykład, że jesteś rozsądnym i dojrzałym człowiekiem, Chris i tak potrafił sprawić, że traciłeś nad sobą kontrolę. Jeżeli uważałeś się za kogoś miłego i uprzejmego, umiał ujawnić twoją gwałtowność oraz ukrytą wrogość. A gdy sądziłeś, że jesteś beznadziejny, pokazywał ci, że tak naprawdę sporo umiesz. Był geniuszem w wyczuwaniu oraz obalaniu ludzkich przekonań na swój własny temat.

Chris był chodzącym paradoksem również pod wieloma innymi względami. Jego życie było bardzo trudne, pełne rozczarowań oraz doświadczeń, które łamały mu serce. Chciał umieć robić tak wiele rzeczy tylko dlatego, że umieli to jego bracia, lecz nie był w stanie. A jednak nigdy nie okazał nawet cienia goryczy czy rozżalenia swoim losem. Uwielbiał być sobą. Był dumny z tego, że był właśnie Christopherem. Nie dlatego, że coś zrobił czy czegoś dokonał, lecz po prostu dlatego, że żył.

W podobny sposób myślał o innych ludziach. Gdy poszedł do szkoły, polubił spotykanie się z absolutnie każdym uczniem oraz członkiem personelu. Stawał w drzwiach i krzyczał:

– Cześć, wróciłem!

Nie przejmował się, jeżeli ktoś był niezdolny do wyartykułowania jakiegokolwiek dźwięku, przykuty do wózka inwalidzkiego czy wreszcie w ogóle nieświadomy jego obecności. Każda osoba była dla niego indywidualnością, co okazywał jej przy pomocy szacunku oraz osobistego pozdrowienia. Nie obchodziło go, czy ktoś był ładny czy brzydki, bogaty czy biedny, hojny lub skąpy – wszyscy byli dla niego tacy sami. Nie dlatego, że nie dostrzegał między nimi żadnej różnicy, lecz dlatego, że nie miało to dla niego najmniejszego znaczenia.

I chociaż Chris napotkał na swojej drodze wielu złych ludzi, nie chował do nikogo urazy. Jeżeli ktoś dopuścił się wobec niego fizycznego nadużycia, Chris unikał go lub prowokował, ale nigdy nie się na niego nie złościł. Nie dlatego, że miał słabą pamięć. O nie. Chris pamiętał wszystko, szczególnie zaś złamane obietnice. Nie poznałem nikogo, kto miałby tak wielką zdolność wybaczania jak on.

Po zakończeniu nauki, w wieku dwudziestu jeden lat Chris zamieszkał w North Plain Farm w Great Barrington, niewielkiej wspólnocie, którą założył zapoczątkowany w Anglii ruch bazujący na koncepcji określanej jako Camphill movement. Wspólnota opierała się na czymś, co nazywało się Lifesharing. Ludzie z uszkodzeniami mózgu oraz ich opiekunowie żyli i mieszkali w niej razem, dzieląc ze sobą każdy kolejny dzień. Wysiłek, jaki każda z tych osób wkładała w rozwój społeczności, pozwalał im wzrastać.

Podstawy Lifesharingu stworzył niejaki Rudolf Steiner, austriacki uczony oraz wizjoner, ten sam, który założył ruch szkół waldorfskich. W 1906 roku czterdziestoletni wówczas Steiner zadziwił środowisko akademickie, publikując pracę, która opisywała jego psychiczne doświadczenia. Było to szokujące wyznanie uznanego naukowca. Kolejnych dwadzieścia pięć lat upłynęło mu na tworzeniu międzynarodowego ruchu, który zastosowałby jego duchowe spostrzeżenia w praktyce i wdrożyłby je w system edukacji, rolnictwo oraz wszelkie metody leczenia. Osobiście uważałem dzieła Steinera za trudne w odbiorze i ezoteryczne. Jego opinie na temat opieki zdrowotnej wydawały mi się wręcz zdumiewające. Natomiast ogromne wrażenie wywoływały na mnie praktyczne wnioski, które wypływały z jego filozofii edukacji, dlatego do wszystkich, którzy próbowali wcielić idee Steinera w życie, odczuwałem duży szacunek.

Niedaleko Great Barrington, oprócz North Plain znajdowały się też trzy małe farmy, które stanowiły część społeczności Lifesharing: Buena Vista Farm, Orchard House oraz Shadowood. Łącznie wspólnota liczyła około 40 członków.

Nie muszę chyba dodawać, że bezbrzeżny indywidualizm Christophera stanowił ogromne wyzwanie dla całej wspólnoty, a wymagania, jakie wiązały się z Lifesharing, stanowiły z kolei ogromne wyzwanie dla samego Christophera.