Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Leon Wójcikowski

Leon Wójcikowski

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-244-0299-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Leon Wójcikowski

„Największymi tancerzami są Niżyński i Wójcikowski” – mówił Igor Strawiński. I wbrew pozorom w tej opinii jest wiele prawdy. Aby się o tym przekonać, wystarczy nawet wyrywkowo zapoznać się z publikacjami poświęconymi Leonowi Wójcikowskiemu. Znajdziemy w nich między innymi wypowiedzi – dość powszechne – stwierdzające, że był najznamienitszym tancerzem charakterystycznym w historii tańca. Wszakże w licznych książkach, opisujących tę dziedzinę sztuki pierwszej połowy minionego stulecia, nazwisko Leona Wójcikowskiego zajmuje znaczące miejsce. Stawiany jest obok najwybitniejszych tancerzy jego czasów, porównywany z Wacławem Niżyńskim. I nie bez powodu można również przeczytać – w kontekście Niżyńskiego – że gdyby Wójcikowski nie zrezygnował z „grania szaleńca”, to jego pozycja byłaby zupełnie inna. Niemniej i bez tego Leon Wójcikowski był tancerzem wybitnym i jedynym w swoim rodzaju, a później okazał się równie znakomitym i cenionym pedagogiem.

Polecane książki

Jeden z najbardziej tragicznych i kontrowersyjnych momentów Powstania Warszawskiego. 13 sierpnia 1944 roku podczas powstania warszawskiego doszło do jednego z najbardziej dramatycznych wydarzeń – wybuchu niemieckiego pojazdu bojowego, w wyniku którego śmierć poniosło kilkaset osób. Przez dekady masa...
Neve po śmierci męża opiekuje się nastoletnią pasierbicą Hannah. Choć bardzo się stara, Hannah jej nienawidzi. Uważa, że poślubiła jej ojca dla pieniędzy. Podczas podróży, po kolejnej kłótni, Hannah ucieka. Jest śnieżyca i drogi są nieprzejezdne, lecz Neve bez wahania wyrusza na poszukiwanie. Błądzi...
Sowy od dawien dawna rozbudzają ludzką wyobraźnię. Uważne spojrzenie wielkich oczu przyglądających się wszystkiemu zawzięcie sprawia, że fantazjujemy na temat legendarnej mądrości tych ptaków, a ich złowrogie pohukiwanie, bezszelestny lot i drapieżność przyczyniają się do postrzegania ich j...
Sięgnij zbiór wybranych interpretacji podatkowych oraz orzeczeń sądów dotyczących VAT, wszystkie opatrzone komentarzem ekspertów i rozliczaj VAT bez kłopotów....
W poradniku do gry Dungeon Siege II: Broken World znajduje się dokładny opis zadań głównych i pobocznych, mapy do zadań oraz spis przedmiotów unikatowych i zestawów. Dungeon Siege II: Broken World - poradnik do gry zawiera poszukiwane przez graczy tematy i lokacje jak m.in. Nowości w Broken WorldUwa...
Jednych interesuje astrologia, więc pośród gwiazd szukają swych mentorów.Inni są malarzami i kolorami swojej duszy ożywiają płótna.Jeszcze inni sprzedają kwiaty, by ich pięknem przyozdabiać świat.Ktoś tworzy historię i zmienia losy świata.Ktoś inny jest badaczem i karmi ludzkość geniuszem swego umys...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jan Stanisław Witkiewicz

Opra­co­wa­nie gra­ficz­ne:

Ja­nusz ‌Ba­rec­ki

Re­dak­cja:

Anna ‌Chyc­kow­ska

Ko­rek­ta:

Jo­lan­ta ‌Ro­so­siń­ska

Au­to­rzy i źró­dła zdjęć ‌oraz ilu­stra­cji:

ar­chi­wum Ala­ina ‌Ber­nar­da, ar­chi­wum ‌Ma­rii Krzysz­kow­skiej, ‌

ar­chi­wum Jana ‌Sta­ni­sła­wa ‌Wit­kie­wi­cza, ‌

Szwaj­car­skie Ar­chi­wum ‌Tań­ca ‌

Co­py­ri­ght ‌© by Jan Sta­ni­sław ‌Wit­kie­wicz ‌

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two ‌Iskry, War­sza­wa ‌2007

ISBN 978-83-244-0299-1

Wy­daw­nic­two Iskry ‌

ul. Smol­na 11

00-375 ‌War­sza­wa ‌

tel./faks: (0-22) 827-94-15 ‌

e-mail: ‌iskry@iskry.com.pl

www.iskry.com.pl

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo ‌Sp. z o.o.

WSTĘP

„Naj­więk­szy­mi tan­ce­rza­mi ‌są ‌Ni­żyń­ski ‌i Wój­ci­kow­ski” – ‌mó­wił Igor Stra­wiń­ski. ‌I wbrew po­zo­rom w tej opi­nii ‌jest ‌wie­le ‌praw­dy. Aby się ‌o tym prze­ko­nać, wy­star­czy na­wet ‌wy­ryw­ko­wo za­po­znać się ‌ze wzmian­ka­mi po­świę­co­ny­mi ‌Le­ono­wi Wój­ci­kow­skie­mu. Znaj­dzie­my w nich ‌mię­dzy in­ny­mi ‌wy­po­wie­dzi – dość po­wszech­ne ‌– stwier­dza­ją­ce, że ‌był naj­zna­mie­nit­szym tan­ce­rzem cha­rak­te­ry­stycz­nym ‌w hi­sto­rii tań­ca. Wszak­że w licz­nych ‌książ­kach, ‌opi­su­ją­cych tę dzie­dzi­nę sztu­ki ‌pierw­szej po­ło­wy mi­nio­ne­go ‌stu­le­cia, na­zwi­sko Le­ona ‌Wój­ci­kow­skie­go zaj­mu­je ‌zna­czą­ce miej­sce. ‌Sta­wia­ny jest obok naj­wy­bit­niej­szych ‌tan­ce­rzy ‌jego ‌cza­sów, ‌po­rów­ny­wa­ny z Wa­cła­wem Ni­żyń­skim. I nie ‌bez po­wo­du moż­na rów­nież ‌prze­czy­tać – w kon­tek­ście Ni­żyń­skie­go ‌– że ‌gdy­by Wój­ci­kow­ski ‌nie ‌zre­zy­gno­wał z „gra­nia sza­leń­ca”, ‌to jego po­zy­cja ‌by­ła­by zu­peł­nie inna. Nie­mniej ‌i bez ‌tego Leon ‌Wój­ci­kow­ski był tan­ce­rzem ‌wy­bit­nym i je­dy­nym w swo­im ro­dza­ju, ‌a póź­niej oka­zał się ‌rów­nie zna­ko­mi­tym i ce­nio­nym ‌pe­da­go­giem. To są ‌oczy­wi­ste fak­ty, zna­ne ‌szcze­gól­nie poza gra­ni­ca­mi ‌na­sze­go kra­ju. ‌Bo u nas. No, wła­śnie! ‌Mó­wi­my z dumą, że ‌Ni­żyń­ski jest nasz, ‌że z dzia­da ‌pra­dzia­da jest tan­ce­rzem ‌pol­skim. Kie­dy jed­nak cały ‌świat parę lat temu hucz­nie ob­cho­dził pięć­dzie­się­cio­le­cie jego śmier­ci, or­ga­ni­zu­jąc z tej oka­zji licz­ne wy­sta­wy i po­świę­ca­jąc mu wie­le pu­bli­ka­cji – u nas pa­no­wa­ła ci­sza. Ale on jest oczy­wi­ście na­szym ar­ty­stą!

Po­dob­nie spra­wy się mają z Le­onem Wój­ci­kow­skim. Wy­miar zna­czą­cy ma hi­sto­ria sprzed po­nad ćwierć wie­ku: wte­dy to pod au­spi­cja­mi Mi­ni­ster­stwa Kul­tu­ry i Sztu­ki po­wstał Fun­dusz imie­nia Le­ona Wój­ci­kow­skie­go, zo­sta­ło za­ło­żo­ne kon­to ban­ko­we i po­wo­ła­no spo­łecz­ny ko­mi­tet, na cze­le któ­re­go sta­nął Con­rad Drze­wiec­ki – a wszyst­ko to przy po­par­ciu ca­łe­go śro­do­wi­ska ba­le­to­we­go w Pol­sce. Ce­lem mia­ło być „wy­bu­do­wa­nie god­ne­go tego ar­ty­sty po­mni­ka na­grob­ne­go”, „wy­da­nie mo­no­gra­fii wiel­kie­go tan­ce­rza”, a na­wet „po­pie­ra­nie roz­wo­ju ar­ty­stycz­ne­go uta­len­to­wa­nej mło­dzie­ży ba­le­to­wej”. Efekt zaś był i jest taki, że po szum­nych za­po­wie­dziach, licz­nych wpła­tach na kon­to… ini­cja­ty­wa uci­chła i do re­ali­za­cji pla­nów nie do­szło. Sym­bo­licz­ne zna­cze­nie w tym wszyst­kim ma grób Le­ona Wój­ci­kow­skie­go na Cmen­ta­rzu Bród­now­skim w War­sza­wie, nadal bę­dą­cy w sta­nie wręcz opła­ka­nym.

Pi­sząc o Le­onie Wój­ci­kow­skim, na­le­ża­ło oprzeć się przede wszyst­kim na źró­dłach za­gra­nicz­nych, bo tam prze­cież to­czy­ła się ka­rie­ra tan­ce­rza wy­stę­pu­ją­ce­go – i po­dzi­wia­ne­go – przez po­nad dwa­dzie­ścia lat na sce­nach ca­łe­go świa­ta. Się­ga­jąc jed­nak po te ma­te­ria­ły, na­po­ty­ka się wie­le prze­ina­czeń, złych in­ter­pre­ta­cji, do­my­słów, bia­łych plam i błęd­nych da­nych do­ty­czą­cych przede wszyst­kim jego ży­cia. Dla przy­kła­du: jako rok uro­dze­nia Le­ona Wój­ci­kow­skie­go wie­le za­chod­nich en­cy­klo­pe­dii lub lek­sy­ko­nów ba­le­to­wych po­da­je rok 1897, na­to­miast za datę śmier­ci w sze­ścio­to­mo­wej In­ter­na­tio­nal En­cyc­lo­pe­dia of Dan­ce pod re­dak­cją Sel­my Je­an­ne Co­hen (Oks­ford 1998) uzna­je się rok 1974. Po­mył­ki te wy­ni­ka­ją z bra­ku do­stę­pu do do­kład­nych źró­deł lub po pro­stu z nie­dbal­stwa au­to­rów.

Leon Wój­ci­kow­ski czę­sto mó­wił i nie­jed­no­krot­nie to pod­kre­ślał, że za­czął u Sier­gie­ja Dia­gi­le­wa tań­czyć w wie­ku szes­na­stu lat. Je­śli więc zo­stał za­an­ga­żo­wa­ny do Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev w 1915 roku, to ro­kiem uro­dze­nia musi być rok 1899. Tak­że wspo­mnie­nia Wój­ci­kow­skie­go – w szcze­gól­no­ści te do­ty­czą­ce miejsc i dat, ale rów­nierz róż­nych wy­da­rzeń – na­le­ża­ło po­trak­to­wać nie­zwy­kle ostroż­nie. Miał rze­czy­wi­ście pa­mięć wręcz ge­nial­ną, ale sto­so­wa­ło się to tyl­ko do ukła­dów cho­re­ogra­ficz­nych. Zresz­tą przy tak in­ten­syw­nym ży­ciu – licz­ne wy­stę­py i to­ur­née – z upły­wem cza­su róż­ne fak­ty mo­gły mu się my­lić. Pi­sząc więc tę książ­kę, mu­sia­łem to wszyst­ko upo­rząd­ko­wać i do­kład­nie umiej­sco­wić. Stąd też wy­ni­ka jej for­ma, mimo wszyst­ko dość po­pu­lar­na w za­chod­nich pu­bli­ka­cjach. Ale pra­ca nad książ­ką w tej po­sta­ci była i dłu­go­trwa­ła, i nie­zwy­kle uciąż­li­wa, bo też każ­dą datę i każ­de zda­rze­nie z ży­cia Le­ona Wój­ci­kow­skie­go trze­ba było po­twier­dzić w kil­ku źró­dłach, a je­śli to oka­zy­wa­ło się moż­li­we – się­gnąć po ory­gi­nal­ne do­ku­men­ty.

Ala­in Ber­nard, In­sty­tut Te­atral­ny w War­sza­wie, Hu­bert Kar­bo­wy, Ma­ria Krzysz­kow­ska, Ju­lia Sę­kow­ska, Szwaj­car­skie Ar­chi­wum Tań­ca w Lo­zan­nie, Te­atr Wiel­ki – Ope­ra Na­ro­do­wa w War­sza­wie – to tyl­ko wy­bra­ne oso­by i in­sty­tu­cje, któ­re były mi nie­zbęd­ne przy pi­sa­niu tej książ­ki. Im wła­śnie dzię­ku­ję szcze­gól­nie za oka­za­ną po­moc.

JAN STA­NI­SŁAW WIT­KIE­WICZ

20 II 1899

Na­ro­dzi­ny Le­ona Wój­ci­kow­skie­go. W księ­dze me­try­kal­nej, znaj­du­ją­cej się w ar­chi­ka­te­drze Świę­te­go Jana w War­sza­wie, czy­ta­my mię­dzy in­ny­mi, że 21 mar­ca (5 mar­ca) 1899 roku o sie­dem­na­stej trzy­dzie­ści przy­był do ko­ścio­ła Mar­cin Wój­ci­kow­ski, dwu­dzie­sto­sied­mio­let­ni szewc, w to­wa­rzy­stwie rze­mieśl­ni­ka – Wa­cła­wa Czaj­kow­skie­go, i szew­ca – Win­cen­te­go Bur­gar­ta, aby przed­sta­wić dziec­ko płci mę­skiej, uro­dzo­ne w jego miesz­ka­niu w War­sza­wie 8 (20) lu­te­go o go­dzi­nie dzie­wią­tej rano z jego żony Ja­ni­ny, ma­ją­cej dwa­dzie­ścia dwa lata. Przy chrzcie no­wo­rod­ko­wi dano imię Leon, a ro­dzi­ca­mi chrzest­ny­mi byli Wa­cław Czaj­kow­ski i Ju­lia Mo­raw­ska. Akt zaś zo­stał pod­pi­sa­ny z opóź­nie­niem, wy­ni­ka­ją­cym z za­jęć mło­de­go ojca, i tyl­ko przez spo­rzą­dza­ją­ce­go ni­niej­szy akt, po­nie­waż po­zo­sta­li byli anal­fa­be­ta­mi.

Ro­dzi­ca­mi byli Mar­cin (1872-1948), miesz­ka­ją­cy z ro­dzi­ną przy Za­uł­ku Brzo­zo­wym 28 w War­sza­wie, i Ja­ni­na z Łę­czyń­skich (1877-1953), w mło­dych la­tach tan­cer­ka wy­stę­pu­ją­ca w corps de bal­let, głów­nie w te­atrach Roz­ma­ito­ści i No­wo­ści.

1907

Leon Wój­ci­kow­ski roz­po­czął na­ukę w szko­le ba­le­to­wej przy Te­atrze Wiel­kim w War­sza­wie (szko­ła mie­ści­ła się przy uli­cy Trę­bac­kiej). Od go­dzi­ny dzie­wią­tej miał lek­cje tań­ca kla­sycz­ne­go (w szko­le do­mi­no­wał pod­ów­czas wpływ szko­ły wło­skiej, któ­rą ce­cho­wa­ła po­pi­so­wa wir­tu­oze­ria), na­stęp­nie pró­by na sali ba­le­to­wej lub na sce­nie Te­atru Wiel­kie­go, a póź­niej tak­że wy­stę­py na or­ga­ni­zo­wa­nych przez szko­łę nie­dziel­nych po­ran­kach. „Uczy­łem się – mó­wił Leon Wój­ci­kow­ski – u Gil­ler­ta i Wal­cza­ka i mu­szę po­wie­dzieć, że jak na war­szaw­skie sto­sun­ki i po­trze­by była to nie­zła szko­ła”. U kre­su ży­cia tak oto wspo­mi­nał swo­je po­cząt­ki: „Uro­dzi­łem się na war­szaw­skiej Sta­rów­ce, w ro­dzi­nie rze­mieśl­ni­czej. Mój oj­ciec Mar­cin Wój­ci­kow­ski był ka­masz­ni­kiem (pro­wa­dził warsz­tat przy uli­cy Świę­to­jań­skiej), mat­ka Ja­ni­na była tan­cer­ką, jed­nak po za­mąż­pój­ściu zre­zy­gno­wa­ła z wy­stę­pów. Tan­cer­ką war­szaw­skie­go ba­le­tu była tak­że moja ciot­ka, Ma­ria Po­ta­po­wicz, a do szko­ły ba­le­to­wej uczęsz­czał mój star­szy brat – Ka­zi­mierz. Czy mnie jako ma­łe­go chłop­ca po­cią­gał ba­let? W szko­le ba­le­to­wej zna­la­złem się tro­chę przez przy­pa­dek. Moi ko­le­dzy ze Świę­to­jań­skiej cho­dzi­li do szko­ły ba­le­to­wej; za­wsze za­zdro­ści­łem im, że mie­li mniej lek­cji, a wię­cej cza­su na za­ba­wę w sta­ro­miej­skich za­uł­kach! Za na­mo­wą ko­le­gi, w ta­jem­ni­cy przed ro­dzi­ca­mi, zgło­si­łem się na eg­za­min do szko­ły ba­le­to­wej, upro­siw­szy przed­tem ciot­kę, aby na­pi­sa­ła mi po­da­nie do dy­rek­cji te­atrów war­szaw­skich, któ­rym pod­le­ga­ła szko­ła. Mia­łem osiem lat, kie­dy w 1907 roku przy­ję­ty zo­sta­łem do szko­ły, w któ­rej pierw­szym moim na­uczy­cie­lem był Pa­weł Gil­lert, a póź­niej – Jan Wal­czak. W 1911 roku tań­czy­łem po raz pierw­szy na sce­nie Te­atru Wiel­kie­go w szkol­nym ba­le­cie Za­ba­wa dzie­cię­ca, w trzy lata póź­niej – po skoń­cze­niu szko­ły – zo­sta­łem za­an­ga­żo­wa­ny do corps de bal­let Te­atru Wiel­kie­go”.

Wspo­mnia­ny star­szy brat Le­ona Wój­ci­kow­skie­go, Ka­zi­mierz (1895-1941), zo­stał póź­niej tan­ce­rzem w ze­spo­le ba­le­to­wym Ope­ry War­szaw­skiej.

4 XI 1910

Wy­stą­pił w roli Mu­rzyn­ka w di­ver­tis­se­ment za­ty­tu­ło­wa­nym Za­ba­wa dzie­cię­ca w cho­re­ogra­fii Hi­po­li­ta Meu­nie­ra (uzu­peł­nił ją wła­sny­mi tań­ca­mi Au­gu­stin Ber­ger). Tak wy­ni­ka z za­cho­wa­ne­go afi­sza. Póź­niej, już jako star­szy chło­piec, tań­czył w tym ba­le­cie jed­ne­go z czte­rech Pier­ro­tów. Fe­liks Par­nell pi­sał o tych ro­lach, że mię­dzy in­ny­mi wy­stęp Wój­ci­kow­skie­go „…to ta­niec wi­dzia­ny ocza­mi jan­ke­sa i nie­wie­le miał wspól­ne­go z tań­cem Mu­rzy­nów bądź to jive’em, bądź jaz­zo­wym tań­cem. Po pro­stu tań­czy­ły mu­rzyń­skie lo­kaj­czy­ki. Pod­kre­śla­ły to nie­bie­ski frak, bia­ły cy­lin­der, czar­ne w czer­wo­ne pa­ski spodnie, bia­łe koł­nie­rzy­ki, żół­te kra­wa­ty i ka­mi­zel­ki oraz bia­łe rę­ka­wicz­ki”. Co do roli Pier­ro­ta: „…mia­ła to być gro­te­ska – pi­sze Par­nell – jed­nak nikt o tym nie mó­wił, mia­ło to wy­pły­wać z sa­mej cho­re­ogra­fii. Chłop­cy ska­ka­li, przy­kła­da­li pal­ce do ust, jak­by su­ge­ro­wa­li za­cho­wa­nie ci­szy, przy­sia­da­li i niby za­wsty­dze­ni ucie­ka­li na mo­ment ze sce­ny, żeby za chwi­lę wró­cić i na tym ko­niec, nikt się nie śmiał”.

30 I 1911

Z afi­sza wy­ni­ka, że Leon Wój­ci­kow­ski w tym dniu tań­czył w Za­ba­wach dzie­cię­cych na sce­nie Te­atru Wiel­kie­go.

18 VII 1911

Leon Wój­ci­kow­ski wy­stą­pił tego dnia w Po­sto­ju ka­wa­le­rii z mu­zy­ką Iwa­na Arm­she­ime­ra, sce­no­gra­fią Alek­san­dra Ko­złow­skie­go i w cho­re­ogra­fii Ma­riu­sa Pe­ti­py. Ba­let skła­da­ją­cy się z krót­kich epi­zo­dów, ilu­stru­ją­cych przy­go­dy dziar­skich wo­ja­ków i za­lot­nych dziew­czyn, cie­szył się wiel­kim po­wo­dze­niem pu­blicz­no­ści i był w re­per­tu­arze Te­atru Wiel­kie­go w War­sza­wie od 1897 roku.

13 III 1913

Z pro­gra­mu wy­ni­ka, że tego dnia Leon Wój­ci­kow­ski tań­czył w Sze­he­re­za­dzie Ni­ko­ła­ja Rim­skie­go-Kor­sa­ko­wa, któ­ra sie­dem dni wcze­śniej mia­ła swo­ją pre­mie­rę pol­ską. Piotr Zaj­lich zro­bił cho­re­ogra­fię we­dług ory­gi­nal­ne­go ukła­du Mi­cha­iła Fo­ki­na.

31 VII 1914

Zo­sta­ła ogło­szo­na mo­bi­li­za­cja, któ­ra ob­ję­ła tak­że ojca Le­ona. Stąd też sy­tu­acja ma­te­rial­na ro­dzi­ny po­gor­szy­ła się znacz­nie, co spo­wo­do­wa­ło ko­niecz­ność po­dej­mo­wa­nia przez Le­ona Wój­ci­kow­skie­go do­ryw­czych za­jęć za­rob­ko­wych w róż­nych te­atrach (łącz­nie na przy­kład z wnie­sie­niem na sce­nę stoł­ka, za co otrzy­my­wał pół ru­bla).

W 1914 roku Leon Wój­ci­kow­ski zo­stał przy­ję­ty do corps de bal­let Te­atru Wiel­kie­go w War­sza­wie.

12 XII 1914

Na otwar­cie Te­atru Wiel­kie­go, któ­ry był za­mknię­ty ze wzglę­du na wy­buch pierw­szej woj­ny świa­to­wej, po­ka­za­no mo­nu­men­tal­ne wi­do­wi­sko za­ty­tu­ło­wa­ne Mi­ste­rium pol­skie. W czę­ści pierw­szej, zło­żo­nej z ży­wych ob­ra­zów w in­sce­ni­za­cji Mi­cha­ła Ku­le­szy we­dług dzieł Ar­tu­ra Grot­t­ge­ra i Jana Ma­tej­ki, Leon Wój­ci­kow­ski w ob­ra­zie Grun­wald le­żał pod stra­żac­kim ko­niem w roli zmar­łe­go Krzy­ża­ka. W No­wo­ściach zaś Ju­lian Apo­znań­ski opra­co­wał „mi­li­tar­ny ba­let” za­ty­tu­ło­wa­ny Po­tęż­ny so­jusz, któ­ry był prze­glą­dem tań­ców na­ro­do­wych wszyst­kich państw en­ten­ty. Leon Wój­ci­kow­ski brał udział w pan­to­mi­micz­nych sce­nach ba­ta­li­stycz­nych i w tań­cu ma­ry­na­rzy an­giel­skich.

1915

Leon Wój­ci­kow­ski wy­stę­po­wał w in­ter­mez­zo ba­le­to­wym Per­la i musz­la w cho­re­ogra­fii Mi­cha­ła Ku­le­szy (Per­łę wy­ła­nia­ją­cą się z musz­li tań­czy­ła Ha­li­na Szmol­ców­na, a wśród asy­stu­ją­cych jej istot mor­skich był rów­nież Wój­ci­kow­ski). Brał udział tak­że w Panu Twar­dow­skim Ada­ma Son­nen­fel­da w cho­re­ogra­fii Ju­lia­na Apo­znań­skie­go (w sce­nach w karcz­mie) oraz w Ka­pry­sie mo­ty­la Ni­ko­ła­ja Krot­ko­wa w cho­re­ogra­fii Ka­zi­mie­rza Ło­boj­ki.

4 V 1915

Tego dnia Leon Wój­ci­kow­ski za­tań­czył w Nocy Wal­pur­gii, co moż­na wy­czy­tać z ów­cze­sne­go pro­gra­mu.

9 V 1915

Leon Wój­ci­kow­ski wy­stą­pił w Ar­le­ki­na­dzie Ri­car­da Dri­ga w cho­re­ogra­fii Ka­zi­mie­rza Ło­boj­ki.

16 V 1915

Na za­koń­cze­nie se­zo­nu w Te­atrze Wiel­kim wy­sta­wio­no ba­let Pan Twar­dow­ski Lu­do­mi­ra Ró­życ­kie­go. Wte­dy też Leon Wój­ci­kow­ski po raz ostat­ni po­ja­wił się na sce­nie tego te­atru.

16 VIII 1915

Je­de­na­sto­oso­bo­wa gru­pa tan­ce­rzy opu­ści­ła War­sza­wę, uda­jąc się przez Ber­lin i Karls­ru­he do Lo­zan­ny. Wśród nich był tak­że Leon Wój­ci­kow­ski, któ­ry przez Sta­ni­sła­wa Dró­bec­kie­go, se­kre­ta­rza Dia­gi­le­wa, zo­stał za­an­ga­żo­wa­ny do sław­ne­go już wte­dy ze­spo­łu ba­le­to­we­go Sier­gie­ja Dia­gi­le­wa – Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev. No­ta­be­ne w Karls­ru­he tan­ce­rze zo­sta­li za­trzy­ma­ni przez nie­miec­ką po­li­cję. Do­pie­ro po kil­ku dniach, po po­wro­cie Dró­bec­kie­go do Karls­ru­he, uda­ło mu się mię­dzy in­ny­mi Wój­ci­kow­skie­go uwol­nić z aresz­tu. Resz­tę tan­ce­rzy wy­pusz­czo­no do­pie­ro po in­ter­wen­cji Dia­gi­le­wa.

W 1909 roku, po suk­ce­sach w po­przed­nich la­tach w pre­zen­ta­cji ma­lar­stwa i mu­zy­ki ro­syj­skiej w Pa­ry­żu, Sier­giej Dia­gi­lew roz­po­czął po­kaz ba­le­tów. W pro­gra­mie tych pierw­szych wy­stę­pów w Pa­ry­żu był Pa­wi­lon Ar­te­mi­dy Ni­ko­ła­ja Cze­rie­pi­na, Tan­ce po­ło­wiec­kie z ope­ry Kniaź Igor Alek­san­dra Bo­ro­di­na i di­ver­tis­se­ment Fe­styn w cho­re­ogra­fii Mi­cha­iła Fo­ki­na. So­li­sta­mi byli Ta­ma­ra Kar­sa­wi­na i Wa­cław Ni­żyń­ski. Ze­spół Dia­gi­le­wa od­niósł wiel­ki suk­ces, co za­gwa­ran­to­wa­ło po­wo­dze­nie na­stęp­nych wy­stę­pów i to nie tyl­ko w Pa­ry­żu. Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev roz­po­czął całą se­rię nie­by­wa­łych trium­fów, a to dzię­ki ta­kim ba­le­tom, jak Ogni­sty ptak, Pie­trusz­ka, Sze­he­re­za­da, Duch róży, Kar­na­wał, Syl­fi­dy, Daf­nis i Chloe w cho­re­ogra­fii Mi­cha­iła Fo­ki­na oraz Po­po­łu­dnie fau­na, Gry i Świę­to wio­sny w cho­re­ogra­fii Wa­cła­wa Ni­żyń­skie­go. Z en­tu­zja­zmem przyj­mo­wa­no wszyst­ko, co pre­zen­to­wał ten ze­spół. Z pew­no­ścią dla­te­go, że ze­rwał z ba­le­to­wą sztam­pą, wy­ko­rzy­sty­wał am­bit­ną mu­zy­kę i no­wa­tor­skie roz­wią­za­nia sce­no­gra­ficz­ne. A poza tym – dzię­ki nie­by­wa­łym so­li­stom, z Ni­żyń­skim na cze­le. Jed­nak­że z mo­men­tem wy­bu­chu pierw­szej woj­ny świa­to­wej ze­spół nie­omal się roz­padł. Wie­lu tan­ce­rzy wy­je­cha­ło do swo­ich kra­jów; Kar­sa­wi­na nie mo­gła opu­ścić Ro­sji, a Ni­żyń­ski zo­stał in­ter­no­wa­ny w Bu­da­pesz­cie. W neu­tral­nej Szwaj­ca­rii Dia­gi­le­wo­wi uda­ło się zna­leźć nową – po Mon­te Car­lo – sie­dzi­bę dla ze­spo­łu. Stąd też do Lo­zan­ny, a wła­ści­wie do Ouchy, bę­dą­cej dziś dziel­ni­cą tego mia­sta, za­czę­li ścią­gać tan­ce­rze za­an­ga­żo­wa­ni w War­sza­wie przez Dró­bec­kie­go i w Ro­sji przez Sier­gie­ja Gri­go­rie­wa.

Leon Wój­ci­kow­ski po roz­po­czę­ciu lek­cji z Cec­chet­tim i licz­nych pró­bach szyb­ko zdał so­bie spra­wę z tego, jak bar­dzo umie­jęt­no­ścia­mi od­stę­po­wał od in­nych tan­ce­rzy. Póź­niej wspo­mi­nał: „…kie­dy zo­ba­czy­łem Dia­gi­le­wow­skich tan­ce­rzy, to naj­pierw onie­mia­łem z wra­że­nia, a po­tem po­sta­no­wi­łem nie­zwłocz­nie wra­cać do Pol­ski.

Po okre­sie ja­kie­goś za­ła­ma­nia i znie­chę­ce­nia za­bra­łem się do mo­zol­nej i sys­te­ma­tycz­nej pra­cy. Co­dzien­ne lek­cje od­by­wa­ły się pod kie­run­kiem En­ri­ca Cec­chet­tie­go, któ­ry w tym cza­sie uwa­ża­ny był za naj­lep­sze­go pe­da­go­ga na świe­cie. Pra­co­wał z wie­lo­ma zna­ko­mi­ty­mi tan­ce­rza­mi, na cze­le z Anną Paw­ło­wą, któ­ra nie­omal do koń­ca swe­go ży­cia po­zo­sta­wa­ła pod jego opie­ką. Na­wet pod­czas urlo­pu za­pra­sza­ła go do swo­je­go pa­ła­cu Ivy w Lon­dy­nie i przez dwa, a na­wet trzy mie­sią­ce bez prze­rwy z nim pra­co­wa­ła. Był on rze­czy­wi­ście wspa­nia­łym pe­da­go­giem i śmia­ło mogę po­wie­dzieć, że Cec­chet­ti stwo­rzył mnie jako tan­ce­rza, nadał mi szlif mi­strzow­ski, dzię­ki któ­re­mu mo­głem osią­gnąć to, co osią­gną­łem”. Ar­nold L. Ha­skell zaś za­uwa­żył, że póź­niej „…waż­ną rolę w ze­spo­le od­gry­wa­li tak­że do­sko­na­li pol­scy tan­ce­rze – Idzi­kow­ski i Wój­ci­kow­ski, pre­zen­tu­jąc sobą re­zul­ta­ty nie­oce­nio­nej pra­cy Cec­chet­tie­go w War­sza­wie”.

28 VIII 1915

Mimo że Le­ona Wój­ci­kow­skie­go nie było już w Pol­sce, to te­atral­ny afisz ob­wiesz­cza, że tego dnia tań­czył on w Je­zio­rze ła­bę­dzim. Jego uczest­nic­two w tym ba­le­cie po­twier­dza tak­że pro­gram Je­zio­ra ła­bę­dzie­go, z tym że – we­dług za­war­te­go w nim opi­su – wy­stęp Le­ona Wój­ci­kow­skie­go od­był się 7 wrze­śnia 1915 roku.

IGOR STRA­WIŃ­SKI, PANI K., SIER­GIEJ DIA­GI­LEW I LÉON BAKST W LO­ZAN­NIE W 1915 ROKU

20 XII 1915

Leon Wój­ci­kow­ski (wte­dy też ule­ga zmia­nie pi­sow­nia na­zwi­ska Wój­ci­kow­skie­go na Wo­izi­ko­vsky – tak wid­nie­je w pro­gra­mie – lub Wo­izi­kow­sky i wie­le in­nych, na­wet Wo­idzi­kow­sky) w Grand Théa­tre w Ge­ne­wie za­de­biu­to­wał w ze­spo­le Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev w roli jed­ne­go z sze­ściu sko­mo­ro­chów w Zo­rzy po­lar­nej (Sole il de nuit) z ope­ry Śnie­żyn­ka Ni­ko­ła­ja Rim­skie­go-Kor­sa­ko­wa w cho­re­ogra­fii Léo­ni­de’a Mas­si­ne’a oraz tań­cząc wal­ca w Kar­na­wa­le Ro­ber­ta Schu­man­na w cho­re­ogra­fii Mi­cha­iła Fo­ki­na (Sta­ni­sław Idzi­kow­ski miał wów­czas tak­że swój de­biut). „Za­czy­na­łem od ostat­niej li­nii w corps de bal­let – wspo­mi­nał pod ko­niec ży­cia Leon Wój­ci­kow­ski. – Kie­dy Dia­gi­lew uznał, że je­stem mu­zy­kal­ny, ob­da­rzo­ny po­czu­ciem ryt­mu, za­czą­łem stop­nio­wo prze­su­wać się do przo­du. Oczy­wi­ście dużo wody upły­nę­ło, za­nim za­tań­czy­łem po raz pierw­szy Pie­trusz­kę w ba­le­cie Stra­wiń­skie­go – rolę, z któ­rą w po­waż­nym stop­niu zwią­za­ło się moje na­zwi­sko. Na ra­zie dum­ny by­łem, kie­dy w tym ba­le­cie sta­łem na przo­dzie sce­ny, trzy­ma­jąc kij z ba­lo­ni­kiem”.

EN­RI­CO CEC­CHET­TI, RYS. RAN­DOLPH SCHWA­BE

„16 sierp­nia 1915 roku wy­je­cha­li­śmy do Szwaj­ca­rii – mó­wił^BE Leon Wój­ci­kow­ski – gdzie przez ja­kiś czas re­zy­do­wa­ły Ba­le­ty Ro­syj­skie. Ze­spół był w przeded­niu wiel­kie­go to­ur­née, więc w bły­ska­wicz­nym tem­pie mu­sie­li­śmy opa­no­wać aż dwa­dzie­ścia po­zy­cji re­per­tu­aru. Lek­cje za­czę­li­śmy od Sze­he­re­za­dy, a po­tem na prze­mian ćwi­czy­li­śmy tań­ce ta­tar­skie z Knia­zia Igo­ra, Ta­ma­rę, Kar­na­wał, Pie­trusz­kę, Daf­nis i Chloe, Kle­opa­trę, Ogni­ste­go pta­ka, Nar­cy­za… Pa­mię­tam, że po mie­sią­cu tych in­ten­syw­nych prób wszyst­ko za­czę­ło mi się do­ku­ment­nie my­lić. Po­wie­dzie­li Kniaź Igor, a ja za­czy­na­łem. Sze­he­re­za­dę. Pięć mie­się­cy póź­niej od­był się w Lo­zan­nie pierw­szy wy­stęp, po któ­rym wy­je­cha­li­śmy do Bor­de­aux. Tam za­ła­do­wa­no nas na sta­tek o na­zwie La Fay­et­te i od­pły­nę­li­śmy do Ame­ry­ki. To­ur­née roz­po­czę­ło się od No­we­go Jor­ku. Dwa mie­sią­ce wy­stę­po­wa­li­śmy w Me­tro­po­li­tan Ope­ra, po­tem trzy mie­sią­ce w Chi­ca­go, a na­stęp­nie czte­ry mie­sią­ce ob­jeż­dża­li­śmy Ame­ry­kę. Ra­zem sto sześć miast [tu­taj Leon Wój­ci­kow­ski zde­cy­do­wa­nie prze­sa­dził – J.St.W.]. I to był mój «chrzest bo­jo­wy» w Ba­le­tach Dia­gi­le­wa”.

PLA­KAT Z WY­STĘ­PÓW W GE­NE­WIE, 1915 ROK

29 XII 1915

Leon Wój­ci­kow­ski tań­czył w Ope­rze Pa­ry­skiej w Zo­rzy po­lar­nej i Sze­he­re­za­dzie – oba ba­le­ty z mu­zy­ką Ni­ko­ła­ja Rim­skie­go-Kor­sa­ko­wa – na kon­cer­cie cha­ry­ta­tyw­nym zo­gra­ni­zo­wa­nym z ini­cja­ty­wy Misi Go­deb­skiej.

30 XII 1915

Wy­jazd ca­łe­go ze­spo­łu do Bor­de­aux na spo­tka­nie z Sier­gie­jem Dia­gi­le­wem.

1 I 1916

Ze­spół Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev wsiadł na sta­tek pa­sa­żer­ski La Fay­et­te i udał się w je­de­na­sto­dnio­wą po­dróż do No­we­go Jor­ku. Leon Wój­ci­kow­ski bar­dzo źle zniósł po­dróż mor­ską, a tak­że hi­ste­rycz­ne za­cho­wa­nie Dia­gi­le­wa, któ­re­mu Cy­gan­ka wy­wró­ży­ła, że „umrze na wo­dzie”.

17 I 1916

Roz­po­czę­ły się dwu­ty­go­dnio­we wy­stę­py w Cen­tu­ry The­atre w No­wym Jor­ku. Leon Wój­ci­kow­ski tań­czył naj­czę­ściej w Ogni­stym pta­ku, Pie­trusz­ce, Sze­he­re­za­dzie i Kar­na­wa­le.

II-III 1916

To­ur­née po szes­na­stu mia­stach Sta­nów Zjed­no­czo­nych.

IV 1916

Po­wrót Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev do No­we­go Jor­ku na wy­stę­py w Me­tro­po­li­tan Ope­ra. Pu­blicz­ność przy­ję­ła ze­spół bez en­tu­zja­zmu; or­ga­ni­za­to­rzy mie­li pre­ten­sje, że nie ma Kar­sa­wi­ny i Ni­żyń­skie­go, na któ­rych opie­ra­ła się cała re­kla­ma, Dia­gi­lew zaś za­cho­wy­wał się wo­bec wszyst­kich dość aro­ganc­ko.

PLA­KAT Z BO­STO­NU

W tym też cza­sie przy­je­chał do No­we­go Jor­ku Wa­cław Ni­żyń­ski z żoną Ra­mo­lą, zwol­nio­ny z in­ter­no­wa­nia dzię­ki wsta­wien­nic­twu u władz au­striac­kich hisz­pań­skie­go kró­la Al­fon­sa XIII. Wte­dy sy­tu­acja w ze­spo­le sta­ła się jesz­cze bar­dziej na­pię­ta, mię­dzy in­ny­mi z po­wo­du cią­głych za­tar­gów Ra­mo­li Ni­żyń­skiej z Dia­gi­le­wem; Wa­cław Ni­żyń­ski do­ma­gał się też wy­pła­ce­nia za­le­głych dłu­gów w wy­so­ko­ści osiem­dzie­się­ciu ty­się­cy do­la­rów.

STRO­NA TY­TU­ŁO­WA PRO­GRA­MU WY­STĘ­PÓW W NO­WYM JOR­KU

„New York Ti­mes” na­pi­sał, że „Ni­żyń­ski po­kłó­cił się z Ba­le­tem Ro­syj­skim. Sław­ny tan­cerz twier­dzi, że nie zo­sta­ły do­trzy­ma­ne punk­ty umo­wy mó­wią­ce o spra­wach fi­nan­so­wych i ar­ty­stycz­nych”. Na­to­miast „New York Tri­bu­ne” do­no­sił: „De­biut straj­ko­wy Ni­żyń­skie­go. Były wię­zień wo­jen­ny nie chce bez za­licz­ki zgiąć na­wet pal­ca u sto­py”. W koń­cu jed­nak po ustęp­stwach Dia­gi­le­wa 12 kwiet­nia, pod­czas po­łu­dnio­we­go przed­sta­wie­nia, Ni­żyń­ski wy­stą­pił w Du­chu róży i Pie­trusz­ce. Pra­sa do­ce­ni­ła ta­lent tan­ce­rza, jed­nak za­uwa­ży­ła przy tym – i moc­no na ten te­mat się roz­pi­sy­wa­ła – ko­bie­cość jego ru­chów i stro­jów, któ­re były wi­docz­ne do tego stop­nia, że pod­czas Nar­cy­za, od­by­wa­ją­ce­go się 21 kwiet­nia, pu­blicz­ność gło­śno się śmia­ła (po dwóch dal­szych przed­sta­wie­niach ba­let zo­stał usu­nię­ty z re­per­tu­aru, wła­śnie pod­czas to­ur­née ame­ry­kań­skie­go).

Dia­gi­lew, idąc na ko­lej­ne ustęp­stwa – tak­że ze wzglę­dów fi­nan­so­wych – po­wie­rzył Wa­cła­wo­wi Ni­żyń­skie­mu kie­ro­wa­nie ze­spo­łem, któ­ry miał za­cząć od je­sie­ni wy­stę­po­wać w Ame­ry­ce.

6 V 1916

Dia­gi­lew z gru­pą tan­ce­rzy (mię­dzy in­ny­mi Wój­ci­kow­skim i Ele­ną An­to­no­wą, któ­rych łą­czy­ły nie tyl­ko ko­le­żeń­skie sto­sun­ki, Ly­dią So­ko­lo­vą, Sta­ni­sła­wem Idzi­kow­skim i Zyg­mun­tem No­wa­kiem) na po­kła­dzie stat­ku Dan­te Ali­ghie­ri wra­ca­li do Eu­ro­py po­grą­żo­nej w woj­nie. Leon Wój­ci­kow­ski i tym ra­zem źle zno­sił po­dróż mor­ską, był rów­nież prze­ra­żo­ny spo­rą licz­bą amu­ni­cji prze­wo­żo­nej w ła­dow­niach stat­ku, któ­ra w każ­dej chwi­li mo­gła wy­buch­nąć. „Py­ta­li­śmy nie­raz ma­ry­na­rzy no­szą­cych cięż­kie skrzy­nie – opo­wia­dał Leon Wój­ci­kow­ski – co w nich za to­war wie­zie­my, a oni od­po­wia­da­li z uśmie­chem: «Ma­ka­ro­ny». Do­pie­ro póź­niej oka­za­ło się, że oprócz na­sze­go ba­le­tu i trzy­stu koni sta­tek był wy­peł­nio­ny bez resz­ty amu­ni­cją. Ale to jesz­cze nic. Na ja­kiej «becz­ce pro­chu» sie­dzie­li­śmy, do­wie­dzie­li­śmy się do­pie­ro pod sam ko­niec po­dró­ży. Ka­pi­tan stat­ku urzą­dził bal, na któ­rym od­czy­tał nam de­pe­szę, po­wia­da­mia­ją­cą go, że otrzy­mał wy­so­kie od­zna­cze­nie za za­to­pie­nie w dro­dze po­wrot­nej z Ame­ry­ki dru­giej nie­miec­kiej ło­dzi pod­wod­nej. Wia­do­mość tę przy­ję­li­śmy ogól­ną we­so­ło­ścią, bo nic nam już nie gro­zi­ło, ale na myśl, co mo­gło być z nami. Każ­de­mu z nas ka­pi­tan wrę­czył pa­miąt­ko­wy zna­czek z wi­ze­run­kiem Dan­te­go, któ­ry słu­żył mi za ma­skot­kę przez całe ży­cie”.

V-VI 1916

Wła­dze neu­tral­nej Hisz­pa­nii na ży­cze­nie kró­la, wiel­kie­go mi­ło­śni­ka ba­le­tu, udzie­li­ły schro­nie­nia Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev. Kwa­te­rą głów­ną ze­spo­łu sta­ło się San Se­ba­stian.

Wy­stę­py, któ­re roz­po­czę­ły się 26 maja, a za­koń­czy­ły 9 czerw­ca w Ma­dry­cie, były pa­smem suk­ce­sów. Nie­omal wszyst­kie król za­szczy­cił swo­ją obec­no­ścią. Kie­dy Dia­gi­lew był na au­dien­cji u Al­fon­sa XIII – jak wspo­mi­nał Er­nest An­ser­met – ten spy­tał: „Co pan w za­sa­dzie robi w ze­spo­le? Pan nie dy­ry­gu­je, nie tań­czy, nie gra na for­te­pia­nie. Co pan w ogó­le robi?”. Dia­gi­lew od­po­wie­dział: „Je­stem jak wa­sza wy­so­kość. Nie pra­cu­ję, nie ro­bię nic, ale je­stem nie­zbęd­ny”.

VI-VIII 1916

Prze­rwa urlo­po­wa, któ­rą Leon Wój­ci­kow­ski wraz z An­to­no­wą i gru­pą pol­skich zna­jo­mych spę­dził we Fu­en­ter­ra­bii. Wte­dy też – we­dług wspo­mnień So­ko­lo­vej – Wój­ci­kow­ski ura­to­wał to­ną­ce­go mło­de­go Fran­cu­za. A poza tym za­chwy­cał się kul­tu­rą Hisz­pa­nii, a szcze­gól­nie mu­zy­ką, śpie­wem i tań­cem. Pil­nie uczył się u mło­de­go tan­ce­rza, Fer­nan­da Fe­li­xa. „Któ­re­goś wie­czo­ru zo­ba­czy­li­śmy w No­vi­da­des, na­szej uko­cha­nej ka­wiar­ni, drob­nej bu­do­wy śnia­do­skó­re­go tan­ce­rza, któ­re­go ele­ganc­kie ru­chy i oso­bo­wość wy­róż­nia­ły spo­śród jego ze­spo­łu… – opo­wia­dał Léo­ni­de Mas­si­ne o spo­tka­niu z Fe­li­xem w Gre­na­dzie – Dia­ghi­lew za­pro­sił go, aby przy­siadł się do nas. Był ner­wo­wym i wy­so­ce wraż­li­wym czło­wie­kiem z bar­dzo sa­mo­wol­nym ta­len­tem”.

Wój­ci­kow­ski uczył się też gry na ka­sta­nie­tach i nie­zwy­kle trud­ne­go ta­co­neo stóp w an­da­lu­zyj­skim fla­men­co. Mas­si­ne, rów­nież urze­czo­ny kul­tu­rą Hisz­pa­nii, utwo­rzył swój pierw­szy „ba­let hisz­pań­ski”. Cho­dzi o Pa­ziów (in­spi­ro­wa­nych ob­ra­zem Die­ga Ve­làzqu­eza pod tym sa­mym ty­tu­łem, Las Me­ni­nas) do mu­zy­ki Ga­brie­la Fau­régo. Zdol­no­ści Le­ona Wój­ci­kow­skie­go w tań­cu hisz­pań­skim zo­sta­ły za­uwa­żo­ne i w związ­ku z po­wyż­szym ob­sa­dzo­no go w tym ba­le­cie. „Za­nim ośmie­li­łem się sam wy­stę­po­wać – wspo­mi­nał Wój­ci­kow­ski – pod­pa­try­wa­łem uważ­nie hisz­pań­skich mi­strzów w Se­wil­li, Gra­na­dzie, Ma­dry­cie i Bar­ce­lo­nie. Zresz­tą w Hisz­pa­nii jest bar­dzo trud­no tań­czyć ich na­ro­do­we tań­ce. Ist­nie­je tam zwy­czaj, że je­śli Hisz­pan źle tań­czy lub śpie­wa, to pu­blicz­ność za­czy­na wy­kla­ski­wać: ot-ro-to-ro, ot-ro-to-ro (dwa krót­kie i dwa dłu­gie ude­rze­nia). Ozna­cza to, że wi­dow­nia do­ma­ga się zmia­ny byka. W tej sy­tu­acji ar­ty­ście nie po­zo­sta­je nic in­ne­go, jak tyl­ko zejść ze sce­ny. Może pan so­bie wy­obra­zić, jak strasz­nie się ba­łem, aby po­dob­ny in­cy­dent nie wy­da­rzył się na mo­ich wy­stę­pach. Mój «hisz­pań­ski» de­biut od­był się w Ma­dry­cie. W pew­nej chwi­li wy­ko­nu­jąc pa­ta­tos, czy­li wy­bi­ja­nie no­ga­mi, usły­sza­łem na sali śmiech. My­śla­łem, że ze zde­ner­wo­wa­nia nie do­koń­czę nu­me­ru. Ale już w fan­dan­go, tań­czo­nym z Hisz­pan­ką, wszy­scy krzy­cze­li «O’le, o’le!». Od­ży­łem i do fa­ruk­ki da­łem wię­cej tem­pe­ra­men­tu. W fi­na­le za­miast «śli­zga­nia» wy­ko­na­łem skok z góry na ko­la­no. To za­chwy­ci­ło i zdu­mia­ło pu­blicz­ność, bo Hisz­pa­nie nig­dy tego nie ro­bi­li”.

Dia­gi­lew, bę­dą­cy w po­waż­nych kło­po­tach fi­nan­so­wych, wy­pła­cił tan­ce­rzom po­ło­wę wy­na­gro­dze­nia, zresz­tą zgod­nie z klau­zu­lą w umo­wie, mó­wią­cą, że pod­czas prób sta­łe­go re­per­tu­aru tan­ce­rze otrzy­mu­ją przez je­den mie­siąc w roku tyl­ko jed­ną dru­gą staw­ki. „Cały ze­spół za­cho­wy­wał się na­der dziel­nie – pi­sał w swo­ich wspo­mnie­niach Ar­tur Ru­bin­ste­in, któ­ry rów­nież zna­lazł schro­nie­nie w Hisz­pa­nii. – Tan­ce­rze przez kil­ka dni po­tra­fi­li ob­cho­dzić się bez przy­zwo­ite­go po­ży­wie­nia, nie pła­ci­li ra­chun­ków w ho­te­lu, nie mie­li gro­sza przy du­szy, ale nikt nig­dy nie tra­cił na­tu­ral­ne­go do­bre­go hu­mo­ru. Za­wsze go­to­wi do za­ba­wy, nie do­pusz­cza­li, by kło­po­ty prze­szka­dza­ły im w pra­cy”. Do­cho­dy z kon­cer­tu Ar­tu­ra Ru­bin­ste­ina i Er­ne­sta An­ser­met’a, szwaj­car­skie­go dy­ry­gen­ta, prze­zna­czo­no na po­kry­cie ra­chun­ków ho­te­lo­wych tan­ce­rzy.

21 VIII 1916

Pre­mie­ra w Te­atro Eu­ge­nia-Vic­to­ria w San Se­ba­stia­no ba­le­tu Pa­zio­wie (Las Me­ni­nas) z mu­zy­ką Ga­brie­la Fau­régo, sce­no­gra­fią Car­la So­cra­te­go, ko­stiu­ma­mi José-Ma­rii Ser­ta i w cho­re­ogra­fii Léo­ni­de’a Mas­si­ne’a. Za­tań­czy­ły w nim dwie pary: Léo­ni­de Mas­si­ne i Ly­dia So­ko­lo­va oraz Leon Wój­ci­kow­ski i Olga Kho­chlo­wa. Był to pierw­szy suk­ces Wój­ci­kow­skie­go w tań­cu hisz­pań­skim, któ­ry po nie­dłu­gim cza­sie stał się jego spe­cjal­no­ścią. Ten zaś nie­wiel­ki ba­let – zresz­tą in­spi­ro­wa­ny twór­czo­ścią Die­ga Ve­làzqu­eza, co zna­la­zło od­zwier­cie­dle­nie nie tyl­ko w ko­stiu­mach, lecz tak­że w ca­łym sty­lu ba­le­tu – był li tyl­ko po­pi­sem dwóch par, tań­czą­cych pa­wa­nę. Wy­stę­po­wał tak­że ka­rzeł, któ­ry w po­wol­ny ruch sce­nicz­ny wpro­wa­dzał za­mie­sza­nie. Tan­cer­ki ubra­ne były w ol­brzy­mie suk­nie (So­ko­lo­va mia­ła pur­pu­ro­wą i zło­tą, a Kho­chlo­wa ło­so­sio­wą i srebr­ną), któ­re nie mie­ści­ły się w gar­de­ro­bach i były za­kła­da­ne w ku­li­sach, a ich pe­ru­ki były tak duże, że wy­kra­cza­ły da­le­ko poza ra­mio­na. So­ko­lo­va lu­bi­ła tań­czyć w tym ba­le­cie, na­wet mimo tego, że ko­stiu­my – jak twier­dzi­ła – „…były tak cięż­kie, iż mu­sie­li­śmy bar­dzo ostroż­nie i płyn­nie się ru­szać”.

8 IX 1916

Część ze­spo­łu Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev z Bor­de­aux na po­kła­dzie La­fay­et­te od­pły­nę­ła na wie­lo­mie­sięcz­ne to­ur­née, pod­czas któ­re­go pod kie­row­nic­twem Wa­cła­wa Ni­żyń­skie­go ar­ty­ści wy­stę­po­wa­li w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i Ka­na­dzie. Leon Wój­ci­kow­ski z nie­któ­ry­mi tan­ce­rza­mi po­zo­stał w Eu­ro­pie i pra­co­wał in­ten­syw­nie, ucząc się nie tyl­ko tań­ca hisz­pań­skie­go, lecz tak­że do­sko­na­ląc tech­ni­kę tań­ca kla­sycz­ne­go.

1917

Na po­cząt­ku roku Sier­giej Dia­gi­lew udał się do Rzy­mu, gdzie cze­ka­li na nie­go nowi współ­pra­cow­ni­cy – Pa­blo Pi­cas­so i Jean Coc­te­au. Tam też za­czął się kształ­to­wać nowy re­per­tu­ar Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev.

III 1917

Na po­cząt­ku mar­ca do Hisz­pa­nii z to­ur­née po Sta­nach Zjed­no­czo­nych przy­je­cha­ła część ze­spo­łu Bal­lets Rus­ses de Dia­ghi­lev. Przy­był tak­że Wa­cław Ni­żyń­ski, któ­re­go Leon Wój­ci­kow­ski do­pie­ro po raz pierw­szy miał oka­zję zo­ba­czyć. Nie naj­lep­sze wra­że­nie zro­bił na nim spo­tka­ny na uli­cach Ma­dry­tu tan­cerz o drob­nej i nie­po­zor­nej bu­do­wie cia­ła, prze­sad­nie ele­ganc­ko ubra­ny. Ale kie­dy za­czął tań­czyć, w Wój­ci­kow­skim obu­dzi­ło się ocza­ro­wa­nie jego sztu­ką. „O Wa­cła­wie Ni­żyń­skim mó­wił, że nie po­trze­bo­wał tak zwa­nej pre­pa­ra­cji, czy­li przy­go­to­wa­nia – przy­po­mi­nał sło­wa Wój­ci­kow­skie­go Wi­told Gru­ca. – Od­bi­jał się od zie­mi i le­ciał jak sa­mo­lot. Miał nie­sa­mo­wi­ty skok”.