Strona główna » Kryminał » Lipowy dwór

Lipowy dwór

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-272-4270-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Lipowy dwór

"Lipowy dwór" to powieść przygodowa dla młodzieży z wątkiem kryminalnym. Perypetie młodego mężczyzny próbującego po pięćdziesięciu latach odzyskać i zagospodarować rodową siedzibę na pograniczu Warmii i Mazur splatają się z historią  pruskiego junkra, którego siedziba przez graniczną rzekę stykała się z Lipowym Dworem.

Polecane książki

Ukazanie się książki Bizancjum ok. 500-1024 jest bez wątpienia wydarzeniem na polskim rynku wydawniczym. Jest to pierwsza z dwóch części składających się na monumentalną pracę najwybitniejszych specjalistów, zaproszonych do współpracy przez wydawnictwo uniwersytetu w Cambridge. ...
Calineczka to jedna z najpiękniejszych i najbardziej znanych baśni Hansa Christiana Andersena - pisarza, którego opowieści czytane są przez dzieci na całym świecie. Jest to ciepła historia maleńkiej dziewczynki, która porwana z domu przez ropuchę, przeżywa liczne przygody, poznając przy tym otaczają...
Żeby pomścić przeszłość, musi zaryzykować przyszłość... Wybitny naukowiec Dr Ralph Padley jest umierający. Mężczyzna od lat skrywa mroczny sekret, którego wyjawienie może pociągnąć za sobą tragiczne konsekwencje. W obliczu nieuniknionego końca zdaje sobie sprawę, że to ostatnia szansa, by pozwolić ...
Piotr Karlik doktor nauk prawnych, adiunkt w Katedrze Postępowania Karnego na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu; autor kilkudziesięciu publikacji z zakresu postępowania karnego; uczestnik i organizator krajowych i międzynarodowych konferencji dotyczących ...
Łacińskie słowo civilis wskazuje na postrzeganie cywilizacji jako „poziomu rozwoju osiągniętego przez społeczeństwo w danej epoce historycznej ze szczególnym uwzględnieniem poziomu kultury materialnej (zwłaszcza wiedzy ścisłej i techniki), będącej wskaźnikiem opanowania przez ludzi sił przyrody i wy...
Poradnik do gry Brothers in Arms: Road to Hill 30 zawiera szczegółowy opis przejścia przygotowanej przez producentów kampanii singleplayer, na którą składa się około dwudziestu misji (wraz z kilkoma nie do końca interaktywnymi poziomami). Brothers in Arms: Road to Hill 30 - poradnik do gry zawiera p...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Andrzej Zduniak

Andrzej ZduniakLipowy DwórISBN: 978-83-272-4270-9

Żonie Dorocie z miłością – dedykuję!

Styczeń 1945 – Tu się wszystko zaczęło.

– Herr General! – Zdyszany adiutant pojawił się w kręgu światła rzucanym przez podwieszoną na niewysokim maszcie latarnię. – Wiadomość od Wolfa. Drogę ewakuacji utrzyma tylko do rana. Później wycofuje się na zachód. Czeka na odpowiedź!

Generał spoglądający na grupę żołnierzy przewożących taczkami ceglany gruz z pryzmy na placu do piwnicy usytuowanej pod niewielkim murowanym pawilonem z niecierpliwością machną ręką.

– Niech poczeka jeszcze godzinę. Do tego czasu zdążymy.

Adiutant zawrócił i zniknął w alejce wijącej się pomiędzy gęstymi krzewami rosnącymi w parku otaczającym rodową siedzibę generała. Chwilę później z piwnicy wynurzył się młody kapitan.

– Tunel zasypany. Ładunki założone. Możemy kończyć.

– W porządku. Zabierz wszystkich. Odjeżdżamy.

Żołnierze w pośpiechu zniknęli w lesie. Pozostał tylko generał i kapitan trzymający w ręku niewielkie urządzenie, od którego biegł elektryczny kabel znikający w piwnicy.

– Odpalaj – ponaglił generał.

Kapitan nacisnął przycisk i niewielka detonacja wstrząsnęła pawilonem przykrywając tonami gruzu dostęp do podziemi. Chwilę później spod pałacu znajdującego się o dwieście metrów dalej odjechała wojskowa ciężarówka zabierając oddział wojska i zniknęła w ciemnościach styczniowej nocy 1945 roku. Padający gęsty śnieg dodatkowo zacierał wszelkie ślady.

Lipiec 1999 – Pruskie widmo.

Autobus zatoczył pętlę na niewielkim rynku i zatrzymał się przed murowaną wiatą pełniącą funkcję przystanku.

– Piotrowice. Koniec trasy. – Zawołał kierowca otwierając wszystkie drzwi. Zgasił silnik i wyszedł na zewnątrz aby udostępnić bagaże zamknięte w schowku. Odczekał kilka minut zanim wszyscy pasażerowie zabrali swoje tobołki, walizki i plecaki, ponownie zasiadł za kierownicą i z hałasem powodowanym przez źle wyregulowany silnik w kłębach sinego dymu odjechał na parking w oczekiwaniu na powrotny kurs. Grupa pasażerów rozpierzchła się w różnych kierunkach a pod wiatą przystanku pozostała tylko jedna osoba – szczupła, zgrabna czarnowłosa dziewczyna w wieku dwudziestu kilku lat.

Agnieszka Brzezińska, bo to ona była właśnie tą osobą, która pozostała na przystanku, wyjęła z kieszeni plecaka wydruk mapy miejscowości, przez chwilę porównywała wydruk z otoczeniem by po zlokalizowaniu pożądanego celu zarzucić plecak na ramiona, wysunąć rączkę z walizki i spokojnym krokiem podążyć w wybranym kierunku. Przez chwilę jeszcze było słychać turkot kółek walizki toczących się po nierównym chodniku i znów zapadła cisza w gorącym i parnym powietrzu zalegającym na rynku.

Początek lata. Agnieszka mając za sobą ukończone studia i obronę pracy magisterskiej a ponadto podpisaną umowę o pracę, która powinna się rozpocząć we wrześniu postanowiła wykorzystać czas wakacji na wypoczynek i włóczęgę po kraju. Na początek zafundowała sobie dwa tygodnie lenistwa w małej miejscowości położonej nad jeziorem na pograniczu Warmii i Mazur, zamierzając spędzić ten czas na opalaniu, pływaniu, zwiedzaniu okolicy, bywaniu w lokalach, na dyskotekach oraz na innych typowych dla letników czynnościach.

Wieś Piotrowice, którą dziewczyna wybrała na spędzenie pierwszych tygodni wakacji, była położona na pofalowanych wzgórzach opadających łagodnymi zboczami w kierunku sporego, czystego jeziora z trawiasto-piaszczystymi plażami. Mieszany las podchodzący prawie do samego brzegu jeziora otaczał Piotrowice i inne okoliczne wsie stanowiąc dodatkową atrakcję letniska. Na skraju miejscowości, tuż przy krańcu jeziora, samotna górka oddzielona płytkim wąwozem od wsi, pokryta zdziczałym parkiem i otoczona ceglanym murem skrywała miejsce po siedzibie byłego właściciela tych terenów będące obecnie plątaniną zarośniętych zielskiem ścieżek wijących się pomiędzy drzewami, stertami ceglanego gruzu przerośniętych kępami pokrzyw oraz bielejącymi w kilku miejscach kamiennymi i cementowymi płaszczyznami będących ni to tarasami ni to posadzkami nieistniejących budynków lub też dnem wyschniętych i zrujnowanych sadzawek. Kilka nie do końca zburzonych ścian rezydencji dumnie wieńczyło wierzchołek wzgórza. Z drugiej strony wzgórza niezbyt szeroka rzeczka odprowadzająca nadmiar wód z jeziora, wijąca się dnem jaru została przegrodzona śluzą spiętrzającą wodę i tworzącą kilkumetrowy stopień wodny. Opodal pomiędzy dorodnymi krzakami i zielskiem malowniczo prezentowały się ruiny zdewastowanego młyna. Poniżej śluzy rzekę spinał most łączący Piotrowice ze wsią Lipowo położoną po drugiej stronie.

Agnieszka powoli podążała ulicą opadającą ku jezioru prześwitującemu poprzez liście drzew spokojną taflą wody. Wieś wyglądała na nowoczesną i zadbaną. Ulice pokryte asfaltem obrzeżone obustronnie kolorowymi chodnikami wiły się pomiędzy jednorodzinnymi domami, z których każdy otoczony był sporym ogrodem. Poszukiwany dom znajdował się u stóp wzgórza niedaleko plaży. Ukwiecony ganek ukryty w cieniu pergoli zachęcająco zapraszał do wejścia. Agnieszka nacisnęła dzwonek i po chwili w progu ukazała się kobieta.

– Dzień dobry. Jestem Agnieszka Brzezińska. Wynajęłam tu pokój. Mam nadzieję, że trafiłam prawidłowo?

– Witam. Krystyna Leśniak. Pokój czeka na panią. Jestem pewna, że nie będzie pani zawiedziona. Proszę do środka.

Pokój spełniał oczekiwania Agnieszki dotyczące kwatery. Duża przestrzeń, wygodne łóżko, trochę mebli, stół, czyste jasne ściany i okno wychodzące na spory ogród zapewniały dostateczny komfort. Niewielka łazienka dopełniała standard kwatery.

Agnieszka postanowiła od samego początku w pełni korzystać z miejscowych atrakcji. Szybko rozpakowała swoje niewielkie bagaże, odświeżyła się w łazience i wyruszyła na podbój wsi. Powoli podążała uliczką łagodnie opadającą w kierunku jeziora. Restauracja znajdująca się nieopodal plaży przyciągała wzrok sporym tarasem, na którym stały ocienione plażowymi parasolami stoliki obecnie w połowie zajęte przez gości . Ten widok uświadomił Agnieszce, że chociaż minęła już godzina piętnasta to od rana nie jadła jeszcze żadnego posiłku. Burczenie w brzuchu było dowodem iż dłużej nie można zwlekać. Z radością zajęła miejsce przy wolnym stoliku przywołując kelnerkę kręcącą się pomiędzy barem a stolikami. Z karty wybrała lekki posiłek wystarczający na zaspokojenie głodu i w oczekiwaniu na danie spoglądała na pozostałych klientów jadłodajni. Uwagę zwracał wysoki opalony jasnowłosy mężczyzna siedzący przy oddalonym stoliku rozmawiający ze szczupłą blondynką. Dziewczyna spożywała posiłek ubrana tylko w bikini natomiast chłopak miał na sobie jasny garnitur, kremową koszulę i krawat. Chociaż z odległości kilku metrów Agnieszka nie słyszała ani słowa z toczącej się rozmowy to z gestów można było wywnioskować że toczy się pomiędzy nimi kłótnia. Chwilę później dziewczyna uderzyła z impetem gazetą o stolik gwałtownie wstała wywracając krzesło i wybiegła z tarasu. Młody mężczyzna z zażenowaniem ustawił mebel z powrotem przy stoliku, przywołał kelnerkę i po uregulowaniu rachunku również opuścił restaurację.

Po posiłku Agnieszka skierowała swoje kroki na plażę. Trawiaste nabrzeże przeplatane gdzie niegdzie piaskowymi łachami obmywały łagodne fale zalewu poruszane lekką bryzą. Pomimo sporej ilości turystów brzeg nie wydawał się zatłoczony. Powodowana lekką ociężałością po zjedzonym posiłku dziewczyna rozłożyła kąpielowy ręcznik na kawałku trawy, zrzuciła sukienkę i z ulgą położyła się wystawiając ciało na ciepłe słoneczne promienie.

Cień, który padł nagle na rozpalone ciało i podmuch chłodnego wiatru spowodowany przez małą chmurkę, która wędrując po niebie znienacka zakryła słońce, przerwały beztroski letarg i wyrwały Agnieszkę z półsnu. Wiszący w powietrzu upał zachęcał do szukania orzeźwienia w wodzie. Agnieszka przez chwilę zastanawiała się co zrobić z kosmetyczką, w której znajdowały się klucze od kwatery i niewielka ilość pieniędzy.

– Przepraszam, czy mogłaby pani przypilnować przez chwilę moją torebkę? – zwróciła się do kobiety leżącej obok.

– Niestety, za chwilę wracam do domu. Ale z pilnowaniem rzeczy nie ma problemu. Proszę tam spojrzeć. – kobieta wskazała w kierunku chłopca siedzącego na drewnianej skrzyni niedaleko wejścia na plażę.

– Marek to solidna firma. Przechowa każdy depozyt ze stuprocentową gwarancją. Wszyscy korzystają z jego usług.

– Dziękuję. W takim razie ja również skorzystam.

Agnieszka podeszła do wskazanego chłopca. Z tyłu na płocie wyrysowany kredą napis ogłaszał – „Przechowalnia – 2 zł sztuka”

– Dzień dobry. Mam do przechowania torebkę.

Chłopiec kiwną głową i ręką wskazał na napis.

– Płatne z góry? – wyjęła monetę i wsunęła ją w nadstawioną dłoń.

Marek nie odzywając się ani słowem odebrał torebkę i otworzył solidną kłódkę zamykającą skrzynię. Skrzynia wewnątrz podzielona była na szereg ponumerowanych przegród. Torebka wylądowała w jednej z nich a chłopiec mazakiem wypisał numer skrytki na przedramieniu dziewczyny.

– A co będzie jak numer się zmyje? – zapytała.

Chłopiec przecząco pokręcił głową. Dodatkowo wskazał ręką na Agnieszkę a następnie na swoje czoło dając do zrozumienia, że pamięta kto jaki przedmiot daje w depozyt.

Dziewczyna chociaż nie do końca przekonana i lekko zaniepokojona dziwnym zachowaniem chłopca zdecydowała się jednak na pozostawienie torebki i z ulgą zanurzyła się w przejrzystej falującej toni zalewu. Chłodna woda, cichy szum fal obmywających piaszczyste brzegi i rozpryskujących się o belki drewnianego pomostu przyjemnie odprężały i wprowadzały w znakomity nastrój. Po godzinie spędzonej w wodzie Agnieszka w pełni zrelaksowana wyszła na brzeg. W pobliżu wejścia na plażę zauważyła budkę z lodami. Zamówiła dużą porcję i wtedy przypomniała sobie, że pieniądze pozostawiła w depozycie.

– Nie ma problemu. Marek to pewna firma. – Odparł lodziarz, kiedy wyjaśniła gdzie ma portmonetkę i czemu nie może zapłacić. – Proszę odebrać pieniądze, ja poczekam.

– W takim razie poproszę jeszcze jedną porcję.

Trzymając wafelek z lodami podeszła do siedzącego na skrzyni Marka pokazując lekko rozmazany, wypisany na nadgarstku numer i poprosiła o depozyt. W podzięce za otrzymaną torebkę podała mu lody.

– Mam nadzieje ze takie lubisz. Opłaca się ten interes?

Na widok lodów chłopcu zaświeciły się oczy. Z wdzięcznością przyjął podaną porcję natychmiast zabrał się za konsumpcję. Na pytanie jednak tylko potrząsnął głową i nic nie odpowiedział. Agnieszka wzruszyła ramionami i wróciła do kiosku z lodami.

– Ten chłopak to jakiś mruk. Nie odzywa się ani słowem.

– Bo nie może. Jest głuchoniemy od urodzenia. Rozumie tylko to, co odczyta z ruchu warg.

– Ach, przykro to słyszeć. I w ten sposób dorabia sobie do kieszonkowego?

– Ależ skąd. Pomaga matce. U nich w domu bieda aż piszczy. Zatem każdy grosz się przydaje.

Dziewczyna innym spojrzeniem ogarnęła zapobiegliwego chłopca. Po chwili jednak jej myśli powędrowały w inna stronę. Nadchodzący wieczór skłaniał do opuszczenia plaży.

Wieczorne życie letników skupiało się wokół dwóch restauracji, trzech kawiarni i dyskoteki. Po lekkiej kolacji Agnieszka zapragnęła dalszych atrakcji i zdecydowała się na kontynuowanie wieczoru przy muzyce na dyskotece. DJ tego wieczoru puszczał utwory z lat 70 i 80 ubiegłego wieku w sam raz pasujących do tańca we dwoje. Wkrótce po wejściu do lokalu dziewczyna została zaproszona do tańca. Ze zdziwieniem rozpoznała w partnerze zauważonego wcześniej w restauracji młodego mężczyznę. Po kilku wspólnie przetańczonych utworach zapytała.

– Mam nadzieję że pana partnerka nie wpadnie tu za chwilę z awanturą?

– Jaki pan? Jestem Rudolf, Rudi. A partnerki nie mam.

– Agnieszka. To z kim widziałam pana… pardon Ciebie w południe na tarasie przy restauracji?

– Ach ona… – lekko się zawahał by po sekundzie podjąć wątek. Jedynie ton, którym kontynuował rozmowę wskazywał na ewidentne kłamstwo. – To moja kuzynka. Już wyjechała. Tak więc jestem tu zupełnie sam i poszukuję bratniej duszy, która wniesie ożywczy powiew w moją samotność.

– Chyba nie jest aż tak źle? A przy okazji skąd takie imię?

– Jestem Niemcem.

– Niemożliwe! Mówisz doskonale po polsku.

– To długa historia. Mówiąc w skrócie – moja rodzina pochodzi z tych stron a dawniej zarówno język niemiecki jak i polski był tu jednakowo w użyciu więc dziadkowie i rodzice znali oba i mnie również przekazali tą umiejętność.

– To dobrze. Bo ja znam tylko angielski więc nie moglibyśmy się porozumieć.

– Angielski znam również. Co prawda nie tak biegle ale do rozmowy wystarczy. Zatem nie byłbym bez szans.

– Super – Agnieszka z westchnieniem podziwu przyjęła to oświadczenie. Korzystając z chwili przerwy w muzyce powędrowali do bufetu.

Nazajutrz Agnieszka po przebudzeniu stwierdziła, ze zbliża się południe. Na szczęście były wakacje i żaden obowiązek nie nakazywał porannego wstawania. Dziewczyna z pewnym rozleniwieniem wstała z łóżka i wyjrzała przez okno. Niestety panująca od wielu dni ładna słoneczna pogoda uległa zmianie. Niebo zaciągnęło się ciężkimi deszczowymi chmurami i w każdej chwili można było spodziewać się opadów.

– No to mamy dzisiaj szlaban na wyjście – podsumowała Agnieszka. – Można uzupełnić braki w literaturze – zdecydowała, wygrzebując z plecaka kilka książek zakupionych specjalnie na taką okazję. Na początek wybrała lekki kryminał znanej polskiej autorki i pogrążyła się w lekturze. Pomimo ciekawej i wartkiej akcji narastające ssanie w żołądku zmusiło Agnieszkę do odłożenia lektury.

– Czas na małe co nieco – znanym powiedzeniem Kubusia Puchatka nakazała sobie przerwę w lekturze. Szybki przegląd zapasów dał jednoznaczny wynik – pusto. Zatem trzeba ruszyć się z domu, zjeść coś na „mieście” i zrobić zapasy na przyszłość. Chwilę później uzbrojona w parasol podążała uliczką w kierunku plaży. Odwiedzana poprzedniego dnia restauracja była pomimo niepogody (a może właśnie dlatego) wyjątkowo zatłoczona. Agnieszka wypatrzyła jednak wolny stolik i chwilę później delektowała się posiłkiem.

W trakcie posiłku spadł przelotny deszcz ale kiedy dziewczyna wychodziła z restauracji opady ustały a lekki wietrzyk przegonił chmury na tyle, że na moment zabłysło słońce. Nadal było ciepło więc po zrobieniu zakupów i uzupełnieniu lodówki Agnieszka zdecydowała się na dalszy spacer. Na początek powędrowała na plażę. Tu jednak kaprysy pogody przegoniły turystów i tylko kilku spacerowiczów błądziło brzegiem jeziora. Przy wejściu pod daszkiem siedział na swojej skrzyni Marek.

– Dzisiaj to chyba nici z interesu. Zarobiłeś cokolwiek? – zapytała. Chłopak wymownym gestem rozłożył ręce i przecząco pokiwał głową.

– Słuchaj mam propozycję. Tu i tak nie masz nic do roboty więc może pokażesz mi gdzie znajdę ruiny starego pałacu i jak tam dojść. Zgoda? Marek uśmiechnął się i potakująco skinął głową.

Droga okazała się zupełnie nieskomplikowana. Uliczką nad brzegiem jeziora przeszli około pół kilometra. Tu z jeziora wypływała rzeczka płynąc jarem pomiędzy dwoma zalesionymi wzgórzami. Uliczka podążała dalej u stóp wzgórza omijając wzniesioną na rzece śluzę i ruiny młyna by kilometr dalej skrzyżować się z szosą przebiegającą po sklepionym murowanym moście łączącym oba brzegi rzeki. Chłopak nie podążył jednak dalej uliczką ale skręcił na ledwie widoczną, zarośniętą trawą i zielskiem drogę, która łagodnymi skrętami pięła się na szczyt wzgórza. Za zakrętem droga przebiegała przez bramę znajdującą się w ceglanym murze otaczającym całą posiadłość. Pomimo upływu lat mur prezentował się zupełnie dobrze, jedynie klika wyłomów przerywało jego ciągłość. Po obu stronach drogi mur kończył się czworokątnymi wieżyczkami dawniej zwieńczonymi dachem w kształcie ostrosłupa ale obecnie pozbawionymi nie tylko dachu ale i częściowo murów. Z kutej bramy nie został żaden ślad, jedynie solidne żelazne zawiasy zatopione w murach wież świadczyły, że kiedyś istniała.

Po przekroczeniu bramy uprzednio bezładny charakter rosnącej roślinności uległ pewnej zmianie. Pomimo braku od wielu lat jakiejkolwiek pielęgnacji dawało się zauważyć pewien zamysł istniejący przy projektowaniu. Dobór gatunków drzew, krzewów, rozmieszczenie , zarys alejek wszystko to choć przesłonięte bujnie pleniącymi się chwastami nadawało szczególny charakter całej posiadłości. Droga również stała się wygodniejsza posiadając nadal nawierzchnię z granitowej kostki. Kilka minut później stanęli na szczycie. Ruiny porośnięte krzewami i wszędobylskimi pokrzywami wydawały się niepozorne i ginęły w otoczeniu bujnej roślinności. Przysiedli na jedynej ocalałej kamiennej ławeczce, które kiedyś otaczały gazon ze zrujnowaną obecnie fontanną.

– Witam panią w moich skromnych progach – rozległ się znienacka gdzieś za plecami wesoły głos. – Skądże mi taki zaszczyt?

Agnieszka przestraszona poderwała się z ławeczki by chwilę później rozpoznać głos Rudiego. On sam pojawił się właśnie u wylotu jednej z bardziej zarośniętych alejek.

– Ale mnie przestraszyłeś – zawołała – Co tutaj robisz?

– Jak mówiłem, mieszkam. Na razie jeszcze nie w pałacu – wskazał na ruiny – ale mam tu wygodne lokum. Chodź, pokażę.

Pociągnął Agnieszkę w stronę skąd przyszedł. Widząc że Marek również podąża za nimi dość opryskliwie zawołał.

– Panu już dziękujemy. Teraz ja zaopiekuję się panią.

– Daj spokój Rudi – zaoponowała Agnieszka – To ja prosiłam Marka aby mnie tu przyprowadził. Wyjęła z kieszonki kurtki pięć złotych i wsunęła w dłoń chłopca.

– Dziękuję za pomoc – powiedziała – teraz już dam sobie radę.

Widząc to Rudolf również wyjął z portfela dziesięć złotych i podał Markowi mówiąc – Przepraszam jeśli uraziłem. Ja również dziękuję.

Chłopiec schował pieniądze do kieszeni, odwrócił się i odszedł pomiędzy drzewa. Jednak chwilę później, widząc że Agnieszka i Rudolf zniknęli w alejce podążył za nimi, umiejętnie skrywając się za krzakami i drzewami.

Miejsce gdzie Rudi urządził swoją kwaterę znajdowało się dwieście metrów od ruin pałacu na sporej polanie w dzikszej części parku. W jednym końcu polany ustawiony był sporych rozmiarów namiot posiadający wewnątrz kilka pomieszczeń zagospodarowanych jako sypialnia, salon, kuchnia a nawet i łazienka z zamontowanym prysznicem. Pośrodku polany stał terenowy samochód błyskający refleksami słońca w wypolerowanej karoserii. Na drugim końcu polany w kępie dorodnego czarnego bzu stał mniejszy szary namiot skrywający generator dostarczający elektryczności dla wszystkich urządzeń. Dzięki temu możliwe było zaproszenie dziewczyny na filiżankę aromatycznej kawy jak i na kieliszek schłodzonego wina.

Najbliższe dni stały się dla Agnieszki niekończącym pasmem rozrywek. Jeżeli wstawała wcześniej to korzystała z plaży i kąpieli w jeziorze jeżeli później to ten punkt programu nie był realizowany. Ponieważ do południa Rudi był zajęty rozmaitymi sprawami związanymi z zakupem posiadłości więc dopiero koło czternastej spotykała się z nim w restauracji gdzie konsumowali obiad. Popołudnie spędzali na różnorodnych wycieczkach samochodem Rudiego po bliższej i dalszej okolicy. Wieczory mijały na wspólnej zabawie w dyskotece a dwukrotnie wybrali się nawet do Gdańska do teatru i na koncert.

Pewna staroświecka kurtuazja ze strony partnera, lekka nonszalancja i swoboda jaką okazywał w każdej sytuacji sprawiła, iż Agnieszka poczuła w pewnym momencie, że relacje jakie łączą ją z tym młodym mężczyzną to nie tylko taka sobie znajomość czy przyjaźń ale dużo, dużo więcej. Czuła całym sercem że kocha. Co więcej, każde słowo i gesty Rudiego wskazywały, że on również jest w niej zakochany. Toteż kiedy pewnego wieczora po romantycznej kolacji przy świecach, spędzonej w niewielkiej przytulnej kafejce w niedalekim miasteczku i jeszcze bardziej romantycznym spacerze brzegiem jeziora pod rozgwieżdżoną kopułą nieba w srebrnym blasku księżyca znaleźli się w namiocie Rudiego nie oponowała, gdy po długim pocałunku niecierpliwe dłonie partnera pozbawiły ją bluzki i spódniczki. Z ufnością a nawet pewną niecierpliwością zrzuciła pozostałe części odzienia by bez reszty zagubić się we wzajemnych pieszczotach.

Minęło kilka dni, z których każdy kończył się gorącym finałem w namiocie, po czym Rudi odwoził Agnieszkę na kwaterę. Aż wreszcie padła propozycja.

– Agnieszko posłuchaj, nie ma sensu byś dalej mieszkała na kwaterze. Za dwa lub trzy dni kończę moje sprawy więc do tego czasu przenieś się do mnie do namiotu a później wyjedziemy do Berlina.

– Jak to wyjedziemy?

– Najzwyczajniej w świecie. Wracam do domu. Tam finalizuję zakup posiadłości i porządkuję swoje sprawy, co może potrwać od dwóch tygodni do miesiąca a potem wracam już jako właściciel do Piotrowic. A ty razem ze mną.

– Ale co ja będę robić?

– Na razie jesteś na wakacjach. A później zastanowimy się czym mogłabyś się zająć. Możliwości jest sporo… A zatem jaka jest twoja decyzja?

– No nie wiem … – Agnieszka filuternie zmrużyła oczy – czy mogę zaufać temu panu?

– Co? Jeszcze masz wątpliwości!

– Żadnych. Oczywiście że jadę z tobą.

Zaakceptowany plan został zrealizowany jeszcze tego samego dnia. Agnieszka po południu uregulowała rachunki z właścicielką kwatery, informując ją, że kończy wczasy i już dzisiaj wyjeżdża i pomaszerowała ze swoim bagażem kilka ulic dalej skąd zabrał ją do samochodu Rudi. Następnego dnia Agnieszka przebudziła się około dziesiątej. Rudiego nie było w namiocie i pojawił się dopiero po dłuższym wołaniu. Przystał z ochotą na propozycję wspólnego śniadania ale odmówił wspólnego spaceru po posiłku.

– Mam jeszcze parę spraw do załatwienia w urzędzie a ponadto muszę przejrzeć samochód bo coś mi stuka w zawieszeniu. Być może będę musiał wpaść do warsztatu. Ale wieczorem jestem do twojej dyspozycji. Wybierzemy się gdzieś na kolację.

– Zgoda na wieczór. A teraz skoro jesteś zajęty chyba wybiorę się na plażę. Nie musisz mnie odprowadzać – powiedziała kiedy poderwał się ze stołka.

– Dobrze. Umawiamy się na czwartą. A teraz znikam.

Po