Strona główna » Obyczajowe i romanse » Madeleine

Madeleine

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7595-839-3

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Madeleine

Czy niezwykłe sploty ludzkich losów są przeznaczeniem? Na ile sami możemy na nie wpływać?   
Odpowiedzi na te i inne pytania Czytelnik może znaleźć w kolejnej, intrygującej powieści Marii Consilii Lakotty.

Autorka przedstawia historię niezwykłej miłości Héliera oraz tytułowej Madeleine, której uczucie zostaje wystawione na próbę wraz z pojawieniem się urodziwej, lekkomyślnej Yvonne…
Jak potoczą się dalsze losy trojga bohaterów?  Czy odnajdą upragnione szczęście?

Ta niezwykle barwna i pasjonująca książka spełni oczekiwania najbardziej wymagających Czytelników.

Polecane książki

Decyzja administracyjna związana z ochroną środowiska (np. decyzja o uwarunkowaniach środowiskowych, pozwolenie wodnoprawne, pozwolenie emisyjne, pozwolenie budowlane czy pozwolenie odpadowe), będzie ważna tylko wówczas, gdy wyda ją właściwy organ. Sprawdź, kto wydaje poszczególne decyzje i uniknij ...
Witajcie w świecie „Dziewczyn od Versace”! Siostry Bella i Sera to stewardesy latające na międzynarodowych trasach. Świat stał otworem do czasu, gdy Sera zakochała się i postanowiła ustatkować. Obsesyjnie dbająca o zachowanie pozorów Sera zrobi wiele, żeby podtrzymać iluzję perfekcji, podczas gdy Be...
Autorka bestsellera "Ja chyba zwariuję!" powraca z  równie zwariowaną i zaskakującą komedią pełną rodzinnych nieporozumień!   Eliza przygotowuje się do ślubu, a całej rodzinie udziela się podniosła atmosfera. Lecz niespodziewanie w życiu dziewczyny pojawi się niepokorny Szczepan, który grzecznej i u...
Publikacja stanowi pierwsze w polskiej nauce postępowania cywilnego monograficzne ujęcie nakazu zapłaty jako postaci orzeczenia merytorycznego. W pracy omówiono szereg zagadnień z zakresu teorii procesu cywilnego, a w tym nowatorskie pojęcie odwrócenia sporu (nawiązujące do belgijskiej i francuskiej...
W poradniku znajdziesz praktyczny komentarz wraz z przykładami do nowelizacji ustawy Prawo zamówień publicznych z dnia 22 czerwca 2016 r. Przeczytasz o nowych regulacjach w zakresie tworzenia dokumentacji, stosowania wadium, zamówień inhouse oraz procesu elektronizacji procedur....
„Trasy kolarskie na ziemi kołobrzeskiej” to jedyna książka na rynku poświęcona regionowi Kołobrzegu w aspekcie amatorskich tras kolarskich. Książka podzielona jest na dwanaście rozdziałów – miesięcy, gdzie w każdym proponowane są trasy po powiecie kołobrzeskim odpowiednie do pogody. Odległości, ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Consilia Maria Lakotta

Tytuł oryginału:

Madeleine

Przekład:

Jacek Jurczyński SDB

© Copyright by Fe-Medienverlag GmbH, Kisslegg

© Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo M, Kraków 2014

ISBN 978-83-7595-839-3

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12-431-25-50, fax 12-431-25-75

e-mail: wydawnictwom@wydawnictwom.pl

www.wydawnictwom.pl

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: kontakt@elib.pl

www.eLib.pl

Niczym z oddali dziewczyna usłyszała wymówione głośno
swoje imię:

– Madeleine?

Pogrążyła się w  marzeniach, śniąc z  otwartymi oczyma,
ukołysana monotonnym pędem i  rytmicznym stukotem kół
pociągu pospiesznego Rouen – Granville, który właśnie
zaczął zwalniać. Zaskoczona, odwróciła wzrok od uciekającego
w tył krajobrazu, skąpanego w jasnym świetle letniego dnia.
Pozostawały za nią zielone bezkresy łąk, ciemne plamy leśnych
ostępów, łagodne zbocza wzgórz.

– O, Hélier, szkoda, że nie jedziemy aż do Granville!
Później nie będę już miała okazji odwiedzić w Charlogne mojego
stryja. Powinnam, muszę tam wysiąść – westchnęła – choć nie
mam na to ochoty. Przykro mi bardzo, bo każda minuta to dla
nas prawdziwy skarb.

Przerwała i oblała się rumieńcem. Dziewczyna z 
Normandii1. kryje czułość w sercu, by zachować ją na rzadkie chwile serdecznej bliskości, na co dzień będąc w obejściu chłodną jak
morze i majestatyczny krajobraz.

Ujmując Madeleine za rękę, Hélier Ortelle uśmiechnął się,
gdyż rozumiał ją bez słów, pochodząc samemu z Wyspy
Normandzkiej położonej u wybrzeży półwyspu Cotentin. Tę wyspę
w szerokim znaczeniu można byłoby zaliczyć jeszcze do
ojczystych stron Madeleine: Jersey, królowej La Manche. Również
na niej żył rodzaj ludzi niezbyt skłonnych do dzielenia się tym,
co czują, choć i tak przypisywano im żywszy temperament niż
mieszkańcom Granville.

– Wkrótce znowu się zobaczymy, Madeleine. Twoi krewni,
którzy mnie nie znają, mają na razie większe prawa. Nie chcę
być przeszkodą w wyrażaniu wdzięczności.

Dziewczyna przytaknęła. Wciąż odczuwała głębokie
poruszenie, jakie ogarnęło ją od pierwszej chwili ich znajomości,
zawartej w hotelu studenckim w Rouen. Przyczyną tego mógł
być fakt, że od dzieciństwa oddychali tym samym
krystalicznie czystym morskim powietrzem, odwieczny poszum morza
towarzyszył im zarówno tu, jak i  tam, a  także jasne słońce,
którego blask zapalał ogniki światła w jej szafirowych oczach.
Ich błyski wprawiały w zachwyt mężczyznę.

– Bez pomocy stryja Auberta nie mogłabym dalej
studiować – oznajmiła. – Mały warsztat szkutniczy ojca nie przynosi
tyle dochodu. Poza tym stryj Aubert, jako mój chrzestny,
zawsze mnie wspierał. Opowiadałam ci przecież o tym, prawda?

Wydało mu się, że słyszy w  jej głosie nutę zakłopotania
i nieco go to zdziwiło.

– Oczywiście, Madeleine. Wydaje mi się, że znam już
wszystkie twoje małe sekrety, a ciebie samą na wylot. Nie
potrzebujemy sobie niczego więcej wyjaśniać, co nas dotyczy. Teologowie
mają rację, twierdząc, że kochać i  poznawać to jedno. Mam
wrażenie, że znam cię przynajmniej od stu lat.

Dziewczyna roześmiała się szczerze.

– O, Hélier! Przecież liczysz sobie niecałe ćwierćwiecze,
a ja jeszcze mniej! A jak długo się znamy? Sześć miesięcy – czy
więcej? Nie, to było zeszłej jesieni, na początku roku
akademickiego, czyli w  sumie osiem miesięcy? Zresztą nieważne;
przez ten czas poznaliśmy się jak stare dobre małżeństwo.

On mocniej ujął ją za rękę.

– A  nawet jeśli wspólnie staliśmy się jak Filemon i 
Baucis, moje serce, to i tak stwierdzimy, że brakuje nam jeszcze
kolejnych stu lat, aby się poznać do końca. Taka dziwna jest
miłość.

Wstał, przytulając ją szybko do siebie, gdyż byli jeszcze
w przedziale sami. Dopiero w Charlogne dosiądą się obcy
pasażerowie, ale wówczas Madeleine będzie musiała go opuścić.
Pociąg zakołysał się na zakręcie, co dało mu powód do jeszcze
mocniejszego uścisku, żeby nie straciła równowagi.

– Dlatego musimy się spieszyć, Madeleine, i nie marnować
czasu. Nie zamierzam cię przynaglać, ale jeśli to możliwe, to
spróbuj zdobyć na sprzymierzeńca twojego wuja. Może wtedy
twój ojciec pozbędzie się uprzedzeń co do ludzi z Wysp
Normandzkich.

Dziewczyna wsparła głowę na jego ramieniu.

– To oczywiste: w pierwszej kolejności chcę podziękować,
a potem także poprosić. Tylko stryj Aubert pewnie będzie się
przeciwstawiał, mówiąc, że musi cię najpierw poznać. Ale nie
tym razem, bo musisz dojechać do Carteret.

Ujął jej twarz w swoje dłonie, całując długo i namiętnie, jak
gdyby wyjeżdżał do Ameryki, aż nagle olśniło go.

– Madeleine, co za głupiec ze mnie! Przecież twój stryj ma
w gospodzie telefon. Zadzwonimy do Gorey. Sąsiadka chętnie
powiadomi matkę, że przypłynę wieczornym statkiem.
Ostatecznie też mam powód do wyrażenia podziękowań pod
adresem monsieura Auberta Fremonta, bo gdybyś wcześniej
musiała przerwać studia w Rouen, tylko z przyczyn finansowych, to
być może nigdy bym cię nie poznał.

– Hélier! – spojrzała na niego zaskoczona.

– Tak, z miejsca idę z tobą, a ty przedstawiasz nas jako
zaręczonych. O pierścionki sam się postaram, ponieważ zarobię
na nie. Mamy jeszcze osiem tygodni: cały sierpień i wrzesień.

Jego towarzyszka roześmiała się dźwięcznie.

– Obrączki nie są najważniejsze, dla mnie liczy się twoje
słowo.

Młody mężczyzna ucałował ją znowu.

– Wielkie dzięki! Tylko twój stryj z pewnością będzie chciał
zobaczyć pierścionek i znak.

– Nic podobnego! Stryj Aubert to spokojny, pogodny i 
prostoduszny człowiek. Nie potrzebuje listu ani pieczęci, aby
nam uwierzyć, że chcemy razem spędzić życie. A  sam jest
kawalerem. Naprawdę nie przeszkadza ci, że przyjedziesz
później? Cieszę się, tylko teraz musimy się pospieszyć z 
wysiadaniem.

Odwróciła się zwinnie, zanim zdążył pocałować ją kolejny
raz. Sięgnęła po bagaż, który on zaraz jej odebrał.

– Charlogne! Jak daleko stąd do Granville?

– Najwyżej pięć kilometrów. Szybko, pociąg zatrzymuje się
tu tylko minutę. Przypomniałam sobie o czymś. Stryj Aubert
wynajmuje gościom powozy. Moglibyśmy pojechać do
Granville gigiem. Tylko wtedy nie możemy zbyt długo
zatrzymywać się u niego.

Jej towarzysz spojrzał na nią radośnie szarymi oczyma,
których wejrzenie uważała czasami za tak przenikliwe niczym
wzrok orła bielika. Nawet teraz wydawało się jej, że wdzierają
się one w głąb jej duszy.

– Madeleine, gdybyś mogła cofnąć czas, pewnie byś to
zrobiła. To słowik, a nie skowronek, nieprawdaż? Skorzystajmy
z koni, samochody są zbyt szybkie, a pociągi to monstra
stworzone jedynie po to, by rozdzielać kochających się.

– Nie lubisz koni?

– Pytasz o  coś takiego mężczyznę z  Jersey? Madeleine,
najchętniej zaprzągłbym jakiegoś przedpotopowego
jaszczura poruszającego się tak powoli, jak wszystkie dinozaury.
O to chodzi?

Dziewczyna przystanęła.

– To wszystko wina twoich czułości, włosy się mi rozsypały.

Stanąwszy, zaczęła majstrować przy swym długim,
jasnosrebrnym warkoczu, ułożonym niczym korona wokół
wysokiego czoła.

– Pozwól wiatrowi pobawić się nim trochę, to wspaniały
widok! Umiłowanie porządku pozbawia kobiety naturalnej
urody. Trochę dzikości i  nieokrzesania przynależy do natury
prawdziwej Normandki.

Wystarczyło kilka zręcznych ruchów i  fryzura wróciła do
porządku, czemu on przyglądał się prawie z rozczarowaniem.

– Hélier, nie budź we mnie prastarych instynktów. Drzemią
w  moim wnętrzu i  lepiej ich nie budzić. Jestem z  rodu
Fremontów, a to ludzie z granitu. Zaczekaj tylko, aż poznasz ojca.

Jej towarzysz ściągnął ciemne brwi.

– Nie boję się go! Każdy człowiek ma także matkę, a mnie
się wydaje, że jesteś jej obrazem.

– Nic bardziej błędnego! Matka była delikatną, nieśmiałą
kobietą, zupełnie inną niż ja. Ale jej natura przebija we mnie.

Uścisnął mocniej jej rękę.

– Czyżbyś tak obawiała się ojca, że trwoży cię dziedzictwo,
które mogłabyś otrzymać od niego? Mnie nie, Madeleine, bo na
koniec okaże się, że go polubiłem, ponieważ jesteś do niego
podobna. Jak mógłby odstręczać ktoś, kto jest do ciebie podobny?

Spojrzeli na siebie z miłością, zapominając prawie przejść
obok kontrolera biletów.

– Właściwie masz rację. Długie wdowieństwo zmieniło
mojego ojca, a jak wiesz, przede wszystkim stał się inny, odkąd
zginęli moi bracia. Gdybym była chłopcem, wszystko
wyglądałoby inaczej. Ale obyś miał rację, że jego brat, stryj Aubert,
okaże się dobrym pośrednikiem. On nie żywi żadnych
uprzedzeń względem ludzi z Jersey.

– No to pospieszmy się! Daleko jeszcze do „Mewy”? Tak
chyba zwie się jego gospoda, co? Oby tylko nie okazało się, że
wynajął już komuś powóz.

– Bez obaw, ma ich cztery. Turyści z  zagranicy szaleją za
nimi, bo choć raz chcą się zabawić w  woźniców.
Zostawiają samochody na parkingu i z pasją podzielają niechęć stryja
względem szybkich pojazdów.

Sięgnęła po jego aktówkę.

– Pozwól mi przynajmniej ją ponieść. Wyładowałeś ją
ołowiem? Czyżbyś miał zamiar spędzić wakacje na pracy?

Hélier skrzywił twarz.

– Tak i nie; tylko tymi rękoma, gdziekolwiek okażę się
potrzebny i  dadzą mi zarobić. Na wyspach nie ma popytu na
pracę umysłową.

Spojrzała na niego z góry.

– Jak zobaczą twoje szczupłe lekarskie dłonie, to nikt nie
uwierzy, że potrafisz ciężko pracować. Nie wyglądasz na
kogoś, kto poradziłby sobie w portach.

On przytaknął.

– Na moje nieszczęście. Nie wspominam ani słowem, że
studiuję medycynę, ale od razu zostaję właściwie oceniony,
choć nie brakuje mi siły i nie boję się żadnego zajęcia. Żeby
tylko zabezpieczyć sobie następny rok studiów, to wystarczy.
Paryż to drogie miasto.

Przerwał. Czy zamierzał nie wspominać na razie o 
wyjeździe z Rouen? Jej twarz przesłonił zaraz cień powagi.

– No tak! W ostatnim roku byliśmy tacy szczęśliwi na
akademii, dlatego tak zabiegam o każdą minutę z tobą.

– Paryż i Rouen mają dobre połączenia kolejowe –
pocieszył ją, patrząc ze zdziwieniem, że skręca w  boczną uliczkę
i przystaje.

– Na miejscu? W rzeczy samej, ma mewę w godle, to
burzyk. No to jestem ciekawy.

Czy Madeleine nie twierdziła, że bracia Fremontowie są
do siebie podobni przynajmniej zewnętrznie? Stryj mógłby
dać mu wyobrażenie o tym, jakiego typu Normandczyka może
się spodziewać po swoim przyszłym teściu. Odetchnął więc
z ulgą, gdy w drzwiach ukazał się wysoki, szczupły mężczyzna,
obejmujący krzepkim uściskiem ukochaną bratanicę,
potrząsający i podrzucający ją, witając w szorstko-serdeczny sposób,
ze śmiechem i  hałasem, z  szerokim uśmiechem na ogorzałej
rumianej twarzy.

– Stop, stryju Aubercie, nie jestem sama. Mam ze sobą
obrońcę, który skończył kurs judo dla studentów, więc miej
się na baczności.

Stryj Aubert wytrzeszczył oczy.

– Co takiego? Nasza panieneczka ma kawalera? Ty też,
Madeleine? No tak, wiedziałem, że tak się stanie pewnego
dnia. Co mówisz, kolega ze studiów? Też chce zostać
pigularzem jak i ty? Nie? Lekarzem, mówisz? To już lepiej, o wiele
lepiej, dziewczyno. Chociaż wydaje mi się, że pod dachem
twojego ojca przydałby się lekarz łodzi; nie medyk na
luksusowych liniowcach, tylko taki naprawiający żaglowcom żebra.
Mimo wszystko – witam, młody przyjacielu, i jestem
zdziwiony zgodą mojego brata, choć nie ma pan nic wspólnego ze
szkutnictwem.

Madeleine poczuła się niezręcznie. Stryj Aubert był
otwarty, rubaszny i mówił wszystko bez ogródek, zupełnie inny niż
powściągliwy ojciec.

– Stryju, ojciec nie zna jeszcze monsieura Ortelle’a.
Chciałabym odwieźć go powozem pod mury Granville, bo musi
dostać się do Carteret. Hélier pochodzi z Gorey na Jersey.

Na te słowa stryj Aubert zdjął niklowane okulary i odrzucił
w tył głowę, przyglądając się uważnie młodemu człowiekowi
niczym stary kapral.

– Aha, Gorey! No to będzie zabawa, monsieur le docteur.
Dobrze, wiem, że do tego tytułu zejdzie jeszcze trochę czasu.

Pierre nie znosi niczego pochodzącego z wysp; nieważne,
czy nosi spódnicę, czy spodnie, warkocz czy też marynarską
czapkę. Taki już jest, to historia rodzinna, normandzka
tragedia. Może na później, kiedy zostanie pan członkiem załogi.
Ma pan szczęście, że tylko nazywa się Hélier, a nie pochodzi
z  St. Hélier, bo Pierre nie wspomina tej mieściny zbyt
chętnie. A więc urodził się pan zaraz pod tym zbójeckim gniazdem
Mont Orgueil? Nieźle, w  gruncie rzeczy pochodzą stamtąd
dzielni ludzie. Tylko żeby Pierre to zrozumiał! Kiedy musi pan
jechać dalej? Jutro?

– Nie, jeszcze dziś, najpóźniej koło wieczora, ostatnim
statkiem z  Carteret. Moja matka mieszka sama w  Gorey
i oczekuje mnie.

Stryj Aubert skinął głową z uznaniem.

– Dzielny syn! Hm, no dobrze. Tylko dlaczego chce pan
do Carteret, skoro z Dinard co trzy godziny startuje samolot?

Stryj Aubert nie miał absolutnie żadnego wyczucia, że jego
dociekliwe pytania mogą okazać się kłopotliwe. Zażenowany
student spuścił wzrok.

– To kwestia kosztów. Loty z kurortów są droższe niż rejs
małym statkiem motorowym z Carteret, a moje studia
potrwają jeszcze trochę. Skończyłem dopiero czwarty rok.

Aubert Fremont zachichotał, bez żenady klepiąc młodego
człowieka po ramieniu.

– Tym lepiej. Ludzie bez pieniędzy są mi sympatyczniejsi, bo
mnie też ich brakuje. Trzeba się wziąć za pracę podczas
wakacji, i pewnie tak pan zamierza, prawda? Mógłby pan ułatwić
sobie sprawę i zatrudnić się w warsztacie szkutniczym
Fremonta. Pozwoliłoby to przekonać się, czy wytrzyma pan z  moim
bratem, czy nie. On jest nawet ważniejszy niż narzeczona.

– Stryju!

– Nie mam racji, Madeleine? Znam twojego ojca trochę
dłużej od ciebie. To dopiero szaleństwo: ożenić się po
pięćdziesiątce tylko po to, żeby pokazać pewnej wdowie z St. Hélier,
że się nie czekało, aż będzie znowu wolna. No dobrze, już nic
więcej nie powiem. Chcecie powóz – oczywiście sami, prawda?

Hélier i  Madeleine spojrzeli na siebie, a  to potwierdziło
Aubertowi Fremontowi jego przypuszczenia: pierwsza wielka
miłość. Należało zachować ostrożność, bo przecież bratanica
była także jego chrześnicą.

– Doskonale, powóz dla narzeczonych z  najwolniejszą
szkapą, jaką mam w stajni, żeby wszystko dostatecznie długo
trwało. Ale ze mną jako woźnicą, moi drodzy. Żadnych
sprzeciwów! Nie odwrócę się, dopóki nie zaczniecie krzyczeć z 
powodu bliskości urwiska. Poza tym będzie wam praktyczniej, bo
będziecie mieć wolne obie ręce, nieprawdaż?

Madeleine już chciała się odciąć stryjowi za bezwstydne
wtrącanie się w  sprawy sercowe, gdy rozległ się wzywający
go kobiecy głos. Stali bowiem jeszcze przed gospodą „Mewa”,
mając dopiero zamiar ruszyć ku stajniom. Stryja Auberta
nieczęsto wzywały kobiety, dlatego też jego bratanica okazała
zdziwienie.

– Yvonne? Rzeczywiście…?

– Tak, twoja kuzynka z Bretanii przyjechała tu na wakacje.

Madeleine musiała się uśmiechnąć. Stryj zawsze podkreślał,
że Dinard leży na bretońskim wybrzeżu, natomiast Granville
to normandzki półwysep, jak gdyby była to najbardziej
konfliktowa granica Europy. Ci z Dinard to sami próżniacy i 
sługusy elit, kurorty, luksus, rozpusta – wszystko to było znane!

Yvonne także wypatrzyła Madeleine, machając ku niej
rękami.

– Madeleine, Madeleine! Już pędzę do ciebie!

Stryj Aubert wyszczerzył zęby.

– Strzeżcie się tej urodziwej diablicy. Przez ten tydzień,
który tu spędziła, zawróciła w głosie wszystkim facetom, wolnym
i żonatym. Licho wie, co ją tu przyniosło. Powiedziała, że
pokłóciła się z matką, bo nie chce już studiować w Londynie,
tylko w Paryżu. Już jest, więc najlepiej wynośmy się jak najdalej!

Podczas wakacji stryj Aubert nie miał łatwego życia. Jako
kawaler prowadzący gospodę musiał przyjmować wszelkich
krewnych chcących niedrogo spędzić urlop. Tak to się dzieje,
jeśli ktoś nie żeni się dla zasady! Tymczasem Yvonne Touraine
nie brakowało pieniędzy. Z  pewnością znów krył się za tym
jakiś mężczyzna, tylko Aubertowi nie udało się ustalić, który
to z grona jej licznych wielbicieli.

Madeleine skorzystała z  okazji, żeby podziękować ojcu
chrzestnemu za jego pomoc w studiach, co wcale mu się nie
spodobało. Mrucząc pod nosem, zniknął we wnętrzu stajni,
gdy tylko młoda osoba ubrana w letnią sukienkę barwy
jasnożółtych słoneczników pojawiła się w  drzwiach. Długie złote
włosy przytrzymywane na czole opaską w kolorze bzu
powiewały za nią niczym ognisty płomień, gdy podbiegała do
kuzynki, wyciągając ku niej dłonie:

– Madeleine, co za niespodzianka, że cię tutaj spotykam!
Dobrze wyglądasz, tylko trochę schudłaś. Wysiadujesz długo
nad książkami? Farmacja musi być bardzo nudna. Nawet sześć
koni stryja Auberta nie zaciągnęłoby mnie do studiowania
pigułek i mikstur. O, monsieur jest z tobą, tak? Pardon, nie
miałam pojęcia!

Przedtem na pewno usłyszała głośne powitanie gospodarza,
bo stała przy oknie w pokoju na piętrze. Madeleine
przedstawiła Héliera, a Yvonne potrząsnęła koleżeńsko jego dłonią.

– Tak, chce się pan przenieść do Paryża? Miejmy nadzieję, że
i ja poczuję się do tego zachęcona, bo mam dość stęchłego
angielskiego klimatu. Od czasu do czasu należy pooddychać
niezrównanym paryskim powietrzem, prawda? A, pochodzi pan
z Wysp Normandzkich, więc zapewne obce jest panu to
pragnienie albo też zapomniano panu pokazać stolicę o zmierzchu.

Zalotnym gestem musnęła dłonią pukle złocistych
włosów, a gdy zanuciła cicho, jej szmaragdowe oczy rozpalił
osobliwy blask.

– Przez Paryż płynie Sekwana…

Madeleine stwierdziła z zakłopotaniem, że kolejny raz
widzi ją elegancko ubraną. Wyszukany makijaż został dobrany
z  dbałością o  najmniejsze szczegóły; tylko kobieta mogła to
dostrzec na pierwszy rzut oka.

A Hélier? Ukradkiem spojrzała na niego, ale on wyglądał
na tak zainteresowanego, jak gdyby z uprzejmości
przedstawiła mu kucharkę przygotowującą posiłki w gospodzie „Mewa”.
Odwrócił się już nawet, żeby pójść za stryjem Aubertem.

– Konie zawsze mnie fascynowały. Madeleine, musimy
dopilnować, żeby twój stryj nie zrobił nam psikusa i nie wyszukał
najstarszej chabety.

Yvonne przytrzymała Madeleine za ramię.

– Naprawdę chcecie się przejechać konno?

Madeleine pokręciła przecząco głową, poprawiając swój
jasny warkocz, który nosiła upięty wokół czoła niczym
srebrzystą normandzką koronę. Hélierowi podobała się taka fryzura.
Stwierdził nawet, że wtedy wiosną z  jej powodu zwrócił na
nią uwagę. Początkowo uważał niezwykłe uczesanie za perukę,
przejaw mody, lecz potem dostrzegł, jak bardzo pasuje ono do
jej usposobienia: bycie zupełnie inną niż…

Przyglądał się jej z uśmiechem, ani przez chwilę nie
spuszczając z niej wzroku. Była inna niż wszystkie, które znał
dotychczas.

– Przejażdżka? – odparła tymczasem Madeleine. Być może
dlatego ręce odmówiły jej posłuszeństwa, bo Yvonne stała
blisko niej, a już drugi raz spinki się przesunęły i warkocz opadł
jej na ramiona.

– Nie, nie mamy tyle czasu. W czasie wakacji musimy oboje
pracować: ja w aptece w St. Cosmas, gdzie będę mieć
praktykę, a Hélier…

– Mon Dieu!2. Pracować w najpiękniejszych latach! I to do
tego u  tego zrzędliwego monsieura Cloura! Ale, ale, czy od
jakiegoś czasu nie ma kogoś młodego do pomocy?

Madeleine wzruszyła ramionami.

– Być może. Ja muszę zarobić na dalsze studia, a poza tym
nauczę się czegoś. O, nadjeżdża zaprzęg stryja. Wiedziałam, że
zaprzęgnie dwa najładniejsze rumaki ze swojej stajni.

Ucieszona podbiegła do gospodarza.

– Stryju, jesteś równym gościem! Tak, to nie do pojęcia, że
ktoś taki jak ty nie ożenił się. Ale masz mnie i już się mnie nie
pozbędziesz. Naprawdę pojedziesz z nami?

Yvonne wtrąciła się do rozmowy.

– Hi, hi, stryju Aubercie, tego nie możesz zrobić. Brać młodą
parę pod swoje skrzydła, i to właśnie ty jako postillion d’amour!3. Nie, nic z tego nie będzie! Doskonale wiesz, że dobrze
powożę. Czy wczoraj nie odwiozłam pana Brooda na dworzec do Granville? To przecież Beau i Dauphin, które mnie uwielbiają,
bo mamy taką samą sierść, nieprawdaż? – przy tych słowach
z uśmiechem klepnęła w zad jednego z koni.

– Ciebie już dosiadałam, Dauphin, więc nie poniesiesz, a ty,
Beau, nigdy mnie nie zrzucisz, bo zakochałeś się we mnie tak
samo jak Mr Brood, który wcale nie chciał wysiąść, w rzeczy
samej. Będę wam powozić, Madeleine i monsieur Ortelle!

Stryj Aubert był raczej przyzwyczajony do radzenia sobie
z młodymi parobkami niż z wygadanymi młodymi pannami,
oczekującymi widoku umierających z  tęsknoty oddanych im
sług u swoich stóp, podobnie jak się to dzieje w sztukach
plenerowych.

Madeleine wycofała się wraz ze swoim przyjacielem, bo
było już za późno, by dać stryjowi jakiś znak. Przed wdziękiem
Yvonne skapitulował również stary wiarus, który ściągnąwszy
z nosa niklowane okulary, zaczął posłusznie układać uprząż na
rumakach. Hélier wolałby wziąć taksówkę, lecz
przeliczywszy w duchu swoje oszczędności, stwierdził, że musi się liczyć
z każdym groszem. Nie stać go było na rozrzutność.

Uścisnął dłoń Madeleine, patrząc na nią z uśmiechem. W 
jego szarych oczach zamigotały łobuzerskie iskierki, mówiące
jej, że w gruncie rzeczy nic nie może zaszkodzić ich miłości,
nawet pewna rezolutna młoda dama.

– Przecież będzie siedzieć na koźle, odwrócona do nas
eleganckim wycięciem w  plecach sukni!  – wyszeptał do swojej
przyjaciółki, ale Madeleine mimo wszystko czuła się nieswojo.

– Widziałabym ją chętniej w każdym innym czasie, ale nie
właśnie teraz – wymruczała. – Krewnych spotyka się zawsze
w  najbardziej nieodpowiednich momentach. Ale jest ładna,
prawda, naprawdę ładna…

Po ostatnich słowach lekko westchnęła.

Hélier nie bardzo mógł odpowiedzieć, gdyż Yvonne, która
pomagała przy zakładaniu koniom uprzęży, bardzo fachowo
zresztą, odwróciła się do nich.

– Nie wygląda na to, jakby dopiero w ostatnich dniach
nauczyła się obcować z końmi – stwierdził młody człowiek z 
uznaniem, a kuzynka Madeleine poczerwieniała z dumy, gdyż
usłyszała jego opinię.

– Wszystkiego, do czego żywię zamiłowanie, uczę się
bardzo szybko, monsieur  – odparła z  uśmiechem.  – Proszę
tylko o pięć minut cierpliwości. W jedwabnej sukience nie
siada się na koźle. Zaraz się przebiorę. Madeleine, możecie już
wsiadać.

Hélier uznał, że to najlepsze, co mogą na razie zrobić, i 
pospieszył z  pomocą swojej towarzyszce. Z  radością poczuła
znowu silny, lecz przecież delikatny uścisk jego dłoni. Z 
pewnością urodził się na lekarza, bo jak stwierdziła, wyczuwał
instynktownie każdą okazję pospieszenia z pomocą wszelkiemu
stworzeniu. Zaraz też siedzieli obok siebie w powozie.

Student medycyny czułym wzrokiem obrzucił swoją
wybrankę.

– Dopiero co zapytałaś mnie, czy twoja kuzynka jest
ładna? Cherie, tak pewnie powiedzieliby inni. Ty dla mnie, i to
bez werdyktu grona jurorów, jesteś najpiękniejsza,
powiedziałbym: miss uniwersum.

Błękitne oczy Madeleine zapalił błysk szczęścia, lecz
zdawała się nieprzekonana do końca.

– Hélier, każdy jest nią zafascynowany, znam to od
dzieciństwa. Czy nie widzisz, że ma naturalne kędziory? Są
prawdziwe, a  wyglądają jeszcze urokliwej, kiedy jedzie brzegiem
morza. No tak, a do tego te szmaragdowe oczy, taka rzadkość!
Dziewczęta takie jak ja znajdziesz w  całej Normandii aż po
Brabancję i Niemcy, wzdłuż całego wybrzeża!

Młody człowiek zerknął ku drzwiom, ale w wypadku
kobiet pięć minut trwało nieco dłużej, więc szybko otoczył
ramieniem Madeleine:

– Zanim wróci, chciałbym ci powiedzieć, co czułem, gdy
zobaczyłem cię po raz pierwszy. Yvonne to dziewczyna na
krótki letni romans, a ty jesteś stworzona do miłości,
prawdziwej miłości opartej na wierności.

W milczeniu spojrzała na niego. Ileż blasku biło z jej oczu!

– Romansu bez wierności ja też nie zniosę, pamiętaj o tym.
Zginę wtedy jak córka królewska z bajki. W balladzie o 
pokrzywie jest o tym parę wierszy.

Zamilkła, jak gdyby obawiając się, że powie za dużo.

– Mów dalej, Yvonne stroi się jeszcze pewnie przed lustrem.

Ułożyła głowę na jego ramieniu, recytując cicho:

„Wierność mówi miłość

Wieczna musi być.

Mierzysz ją południem

To tylko pół dnia.

Ma trwać do wieczora

Aż nastanie noc

Tyle serc już było

Co im brakło sił…”

Poruszony, chciał odpowiedzieć, pocieszyć ją, ale właśnie
zjawiła się Yvonne Touraine w stroju do jazdy konnej.
Nosiła jasne skórzane spodnie do ciasno skrojonej ciemnozielonej
sztruksowej kurtki, a  na głowę założyła zawadiacką, czarną
czapkę z aksamitu. Wymachiwała przy tym trzymaną w ręku
szpicrutą.

Smukła jak topola, wyglądała niezwykle urokliwie.
Połyskując nieskazitelną bielą zębów, uśmiechnęła się do oczekujących.

– Powiedziałam pięć minut?

– Kwadrans, Yvonne, zobacz sama!

– Co takiego? Zegarek ci spieszy, bo idzie w takt twojego
pulsu, co zrozumiałe! Ha, ha, ha!

Najpewniej obserwowała czułą scenę z  okna na piętrze.
Madeleine oblała się rumieńcem, a tymczasem Yvonne
zręcznie niby kot, w dwóch susach wylądowała na koźle.

– Hurra, stryju Aubercie, jedziemy, wielkie dzięki! Wrócę
z Granville dopiero pod wieczór.

Nie pozwoliła krewnemu pożegnać się z  Madeleine ani
też poprosić ją o przekazanie pozdrowień dla własnego brata.
W pośpiechu udało mu się tylko wrzucić jeszcze do powozu
kosz z piknikiem.

– Weźcie, studenci zawsze potrzebują czegoś na
wzmocnienie.

Madeleine nie potrafiła ukryć konsternacji.

– Stryju, to wystarczy, żeby dojechać do Jersey!

– Tym lepiej. Pojedziesz razem z nim, zanim mój brat
narobi hałasu. Nie wiesz, że Jersey od lat uważana jest za wyspę
ślubów, przynajmniej przez Brytyjczyków, nazywających ją
honey-moon-island? W razie konieczności schronicie się w 
Gretna Green. Ha, ha, chciałbym widzieć minę Pierre’a, kiedy
przedstawisz mu męża z Gorey!

Ostatnie zdanie wygłosił już z oddali, machając rękoma, jak
gdyby chciał powstrzymać jakieś nieszczęście.

Siedząca na koźle Yvonne wywinęła batem nad głowami
idących stępa koni.

– Patrzcie tylko, jesteście zaręczeni? Chcecie tak wcześnie
się pobrać?

Madeleine poderwała się z miejsca.

– Znasz stryja Auberta. Zachowuje się tak, jak gdyby
małżeństwo było dla niego największą karą, a  w  gruncie rzeczy
chce szczęścia dla wszystkich młodych.

Yvonne usiadła tak, żeby wszyscy mogli szczegółowo
przyjrzeć się jej klasycznemu profilowi, i uśmiechnęła z przymusem:

– Czyżby? Nie wydaje mi się. Mnie robi same trudności,
gdy jakiś kawaler smali do mnie cholewki. Mr Brooda prawie
wyrzucił z  domu. Jak gdybym chciała wyjść za rozwodnika.
Nie widzę takiej potrzeby, moi drodzy. Uważam, że mam czas
do trzydziestki i nie zamierzam wiązać się wcześniej. Najpierw
chcę zbudować parę willi w najpiękniejszej części Cote Fleury.

Zręcznie skierowała powóz z  szosy na polny gościniec,
gdzie mieli więcej swobody dla zaprzęgu. Kasztany faktycznie
zdawały się reagować na każdy jej ruch.

– Chciałaby pani zostać architektem? – zapytał uprzejmie
Hélier, gdyż najwidoczniej paliła się do pochwalenia
życiowymi planami.

– Zgadł pan! Ale wolałabym mieć pełne konto w  banku
i wtedy nie musiałabym się trudzić studiowaniem.
Zadowalałoby mnie także niewielkie kasyno, takie jak w Granville.
Dyrektor jest jeszcze do wzięcia, Madeleine?

Konie spokojnie człapały przed siebie, więc miała dość
czasu, aby odwrócić się do swoich pasażerów i zauważyć, że
student wcale nie był zainteresowany jej odpowiedzią, a zadane
pytanie padło tylko z grzeczności. Pomiędzy zakochanymi
toczyła się rozmowa bez słów i nie wyglądało na to, by wkrótce
miała się skończyć.

Yvonne odwróciła się, gwałtownie trzaskając z bata, aż
siedząca z tyłu para drgnęła wystraszona. Wreszcie konie mogły
pokazać, na co je stać. Dziewczyna pochyliła się do przodu
i  gwizdnęła przez zęby, a  kasztany przyspieszyły, napinając
mocniej uprząż.

Dauphin podniósł łeb, potrząsając białą grzywą i chcąc nie
chcąc, porwał za sobą do galopu Beau. Przydrożne drzewa
popędziły do tyłu.

Hélier Ortelle podniósł głos:

– Halo, mademoiselle! – Ach, jak miała na imię?

– Yvonne! Proszę mówić do mnie: Yvonne, monsieur.
Oczywiście obawia się pan, że konie poniosą, prawda? Ale nie uda
się to nikomu, kogo mam w cuglach. Zawierzył mi pan i musi
teraz zadowolić się moimi umiejętnościami. Chętnie daję z 
siebie wszystko, a także oczekuję tego od innych. Hej, Dauphin,
hola, Beau! Pędźcie dalej, przed siebie!

Brawurowo wyminęła kilku rowerzystów, po chwili z 
ogłuszającym rykiem motoru obok końskich łbów przemknął
motocyklista.

Prosty polny trakt kusił do szybszej jazdy. Madeleine
wczepiła się w ramię Héliera.

– Daj spokój. Znam ją, sprzeciw ją tylko zachęca. Droga
zaraz zacznie piąć się w górę, tam na pewno zwolnimy.

Ale od wzniesienia dzielił ich jeszcze kawałek drogi. Hélier
bez słowa wstał z miejsca i krótkim ruchem chwycił od tyłu
Yvonne za łokieć. Dziewczyna z  okrzykiem wypuściła lejce
i w następnej chwili poczuła, że coś ją podnosi, po czym
wylądowała obok Madeleine na siedzeniu, a tymczasem student
wspiął się na kozioł i zaczął hamować rozpędzony wehikuł.

– Au, o! To było niczym na arenie cyrkowej. Czy on potrafi
powozić? Dlaczego nic nie powiedział? Nie spodziewałam się
po nim takiej siły. Dziwne, ale wcale nie zabolało.

– To dlaczego krzyczałaś? To tylko chwyt judo.

– Ja… byłam zaskoczona i  bałam się jego rozgniewanego
wzroku. Myślałam, że mnie spoliczkuje.

Madeleine pokręciła głową.

– Hélier nigdy by czegoś takiego nie zrobił.

– Tak? Jesteś pewna? Straciłaś głowę, biedaczko. Tak, tak,
jak się nie ma doświadczenia z mężczyznami, to w pierwszym
lepszym upatruje się półboga i przypisuje mu najwspanialsze
cechy. Nie ma co, zna się na powożeniu i konie go słuchają.
Szkoda tylko, że nas nie przewrócił.

– Yvonne, przecież ktoś mógłby przy tym ucierpieć!

– Mielibyśmy od razu pomoc wspaniałego początkującego
medyka! – padła ironiczna odpowiedź.

Droga faktycznie nabrała stromości, skręcając ku
skalistemu wybrzeżu. Samo Granville leżało na grani niczym gniazdo
korsarskie, otoczone wałami i wieżami. Na horyzoncie
widziało się już kontury murów miejskich.

Hélier odwrócił głowę.

– Mademoiselle, może pani dalej powozić. Myślę, że teraz
będzie pani roztropniejsza. Przytrzymam lejce, aż się
przesiądziemy.

W jego głosie było coś, co pokonało przekorę Yvonne.

– Proszę pozwolić!

Dziewczyna wsparła się na jego ramionach, nie
protestując, gdy objął ją mocniej, bo przy przechodzeniu przez oparcie
zdawała się stracić równowagę. Przez chwilę ogniste loki
muskały jego twarz, a jej policzek dotknął jego. Siedział jak kawał
drewna – uznała. Wręczył jej lejce, a jego szare oczy przez
moment przyglądały się jej chłodno, choć przed chwilą w gniewie
rzucały błyskawice. Nie do pojęcia, że tak nudna istota jak
jasnowłosa Madeleine zdobyła takiego rasowego mężczyznę!

Hélier Ortelle spokojnie przesiadł się na tylne siedzenie.
Nie zamienili ze swoją wybranką ani słowa, a jedynie w 
milczeniu ujęli się za ręce. Nadbrzeżna droga była stroma i w 
górnym odcinku okazała się tak rozjeżdżona, że Yvonne sama
z  siebie musiała powozić ostrożniej. Dawno pozostawili za
sobą wioskę Charlogne, a teraz prostym, lecz niebezpiecznym
wybrzeżem zmierzali ku Granville, gdzie poszarpana skała,
ozdobiona labiryntem starych fortyfikacji, coraz ostrzej
wbijała się w błękit nieba.

Był właśnie odpływ, po lewej stronie obramowanego
szpalerem drzew traktu widzieli połyskujący watt4., nad którym
śmigały wypatrujące żeru mewy. Odwróciwszy się w tył,
mogli dostrzec wynurzający się z głębi klejnot Mont St. Michel.
Krajobraz miał w  sobie coś heroicznego, nie pozostawiając
obojętnymi nawet tubylców. Wydawało się, że na ten widok
muszą przycichnąć wszelkie lekkomyślne rozmowy.

Ostra przybrzeżna bryza budziła głód, nieomal drążąc
wnętrze aż do kości. W połowie drogi między Carolles i Granville
Madeleine otworzyła kosz z piknikiem stryja, prosząc
kuzynkę, aby dała wytchnąć koniom. Yvonne skierowała powóz ku
skałom, gdzie osłonięte od wiatru miejsce zapraszało do
odpoczynku. Wyprostowana, stała przez chwilę na koźle,
wyciągając ramiona ku niebu i prezentując szczupłą, smukłą figurę.
Potem bez ostrzeżenia zeskoczyła Hélierowi przed stopy, że aż
drgnął, zaskoczony.

– Mademoiselle, to niepotrzebna brawura! Metr dalej
i spadnie pani w przepaść.

– O, bez obawy! Wiem doskonale, gdzie mam wylądować.
Co mamy: faktycznie pulardę? Stryj Aubert jest niezrównany.
Dopiero co upieczona i zawinięta w staniol, nawet jeszcze
ciepła, i dla każdego po kawałku!

Zręcznie pochwyciła swoją porcję. Hélier musiał się
uśmiechnąć, bo młoda dama dopiero co prezentująca nieposzlakowane
maniery, z apetytem głodnego czeladnika wbiła zęby w 
pieczyste, zakładając przy tym nogę na nogę i to w jasnych spodniach
do konnej jazdy! Nalał do kolorowych kubków czerwonego wina – stryj Aubert pomyślał o wszystkim – a Madeleine
rozdzieliła białe pieczywo.

Przysiedli koło siebie, zajadając ze smakiem. Incydent sprzed
paru chwil zdawał się zapomniany. Tymczasem Yvonne zaczęła
posilać się wytwornie niczym kot, bo niedbała poza była tylko
grą. Zachowywała się tak, jak gdyby gdzieś czaili się reporterzy
polujący na jej zdjęcie mające się ukazać na okładce poczytnego
czasopisma ilustrowanego. Madeleine nie udało się to do
końca; kilka kropli okrasy z pulardy spadło na jej płaszcz.

– Oh! lala! – pocieszyła ją Yvonne. – Plam pozbędziesz się
odrobiną gorącej wody. Chodź, weź trochę czystego piasku,
on wchłonie trochę tłuszczu.

Pospieszyła z  pomocą kuzynce, ale potknęła się przy tym
o nogi Héliera i byłaby upadła jak długa, gdyby jej nie złapał.
Przez chwilę trzymała go, obejmując za szyję, ale zaraz
poderwała się z miejsca:

– Konie! Dauphin robi, co chce!

W rzeczy samej, najwidoczniej zaprzężone konie zaczęły się
nudzić i  powóz toczył się powoli ciągnącym się wzdłuż
wybrzeża traktem.

– Stój! No, zatrzymaj się wreszcie! Ho, ho, Dauphin, co ty
sobie myślisz? Zaczekaj, jak ci pokażę!

Rozgniewana Yvonne sięgnęła po bat, a nieprzyzwyczajony
do takiego traktowania młody Beau szarpnął się gwałtownie
w uprzęży. Yvonne krzyknęła, gdyż jej noga dostała się
między koła, lecz w następnej chwili Hélier już zatrzymał konie
i uspokajał je, poklepując przyjaźnie.

Rudowłosa piękność wsparła się na bryczce, pobladła z bólu.

– O, moja goleń! Wydaje mi się, że cholewka jej nie osłoniła.

– Proszę usiąść w powozie, musimy zdjąć but, zanim noga
spuchnie.

Tym razem nie uniósł jej w gniewie jak przed godziną, lecz
delikatnie ułożył na poduszkach siedzenia. Madeleine była
na miejscu.

– Siedź spokojnie, Yvonne, pomogę ci.

– Au – nie, pozwól Hélierowi. Proszę wybaczyć, monsieur…,
zapomniałam pańskiego nazwiska.

– Ortelle, ale proszę mi mówić po imieniu, bo przecież
kiedyś zostaniemy krewnymi. Nie ciągnij, Madeleine. Będzie
chyba lepiej, jeśli ja się tym zajmę. Mam więcej wprawy.

Za chwilę eleganckie obuwie zostało ściągnięte. Hélier
zbadał kość.

– Miała pani dużo szczęścia, mademoiselle. Staw nie został
uszkodzony, tylko otarła się skóra. Ułożymy nogę wyżej. Będę
powoził, więc wystarczy tu miejsca, bo Madeleine może razem
ze mną usiąść na koźle.

W oczach Yvonne pokazał się lęk, wykrzywiła płaczliwie usta.

– Proszę zostawić Madeleine ze mną! Zawsze boję się
tężca, a tu widzę skaleczoną skórę. O, nawet krwawi.

Student sięgnął do kieszeni kurtki, ale nie znalazł tego,
czego szukał, i z zakłopotaniem spojrzał na puste ręce.

– Zwykle miewam ze sobą coś do udzielenia pierwszej
pomocy. Ale proszę się nie martwić, mademoiselle. To nic
poważnego. W aptece w Granville znajdziemy odpowiedni materiał
opatrunkowy. Kilka dni odpoczynku i wróci pani do formy.

Skinieniem ręki porozumiał się z Madeleine.

– Zostań z nią, jeśli tylko ją to uspokaja. Tak czy owak,
niedługo znów się zobaczymy. Przyjadę z Gorey i poszukam sobie
zajęcia na lato w Granville.

Madeleine odzyskała dobry humor, promieniejąc radością,
i to pomimo nieszczęśliwego wypadku kuzynki, która
urażona zauważyła, że zakochani z sekundy na sekundę zapomnieli
o  jej obecności. Hélier udzielił jej pomocy, jak przystało na
przyszłego lekarza, a  teraz interesował się wyłącznie swoją
ukochaną. Krótkie rozstanie w powozie uważali najwidoczniej
za wielką tragedię.

– Hélier, czyżbyś miał zamiar przyjąć ofertę stryja
Auberta? Porozmawiałabym wtedy z ojcem. Robin Marché i tak nie
radzi sobie z prowadzeniem księgowości, bo zna się tylko na
praktycznej stronie budowy łodzi.

Yvonne zapomniała o  swoich dolegliwościach.
Kontuzjowana goleń ciągle jeszcze jej dokuczała, ale nie miała zamiaru
pozwolić na to, żeby ktoś pokrzyżował jej ciche plany.

– Madeleine, wtedy musiałby zamieszkać u was, a twój
ojciec na to się nie zgodzi. Poza tym ja chciałam prosić, czy nie
mogłabym zostać przez parę dni u ciebie, dopóki noga nie
wydobrzeje. Czy też może odeślesz mnie niczym przesyłkę
ekspresową z powrotem do Charlogne?

Hélier spojrzał na nią niechętnym wzrokiem.

– W zależności od okoliczności tego rodzaju zranienie goi
się dłużej, jeśli przyplącze się do niego stan zapalny.

W oczach Yvonne natychmiast pojawiły się łzy, a odbijające
się w nich promienie słoneczne przemieniły je w połyskujące
szmaragdy.

– O, już widzę, że wszędzie przeszkadzam! Boicie się o 
każdą minutę, której nie będziecie mogli spędzić razem.
Pozbywacie się mnie bez litości i nie ma dla mnie miejsca! Pan nie ma
pojęcia, jak ciasno jest w domu Fremontów.

Zarumieniony z zakłopotania, młody medyk odwrócił się
zmieszany. Nie znosił widoku kobiecych łez.

– Mademoiselle, proszę nie myśleć, że chcę się narzucać.
Tak nie jest, a Granville jest na tyle duże, że z pewnością
znajdę gdzieś dach nad głową. Oczywiście że musicie trzymać się
razem i ma pani większe prawa w rodzinie Fremontów niż ja.
Proszę nie płakać. Najlepiej będzie, jeśli przynajmniej przez
dwa tygodnie zostanę w  domu w  Gorey, zanim dowiem się,
jak pani zdrowie.

Głos mu zmiękł na widok łez spływających jej po
policzkach. Potrafiła na zawołanie rzewnie płakać, zdobywając
sobie przez to przychylność otoczenia. Madeleine znała to od
dzieciństwa. Ona sama musiała najpierw wiele doznać, zanim
uroniła łzę i to na ostatku, gdy chodziło o nią samą.

Hélier po raz pierwszy serdeczniej spojrzał na Yvonne,
która pociągnęła nosem, osuszając rękawem łzy, gdyż nie
znajdowała chusteczki. Student uśmiechnął się, podając jej
śnieżnobiały papierowy ręcznik.

– Proszę! Przynajmniej to mam przy sobie. Madeleine,
będzie lepiej, jeśli przyjadę dopiero wtedy, gdy porozmawiasz
z ojcem. Musimy się pospieszyć, bo w przeciwnym wypadku
odpłynie mi w Carteret ostatni statek.

Zajął miejsce na koźle, a na dany przez niego znak konie
posłusznie pociągnęły powóz.

Zaprzęg toczył się równym tempem, kierowany zręcznie
przez woźnicę, który starał się oszczędzić Yvonne bólów
wywoływanych wstrząsami.

Dziewczęta rozmawiały ze sobą, a Yvonne mówiła tak
głośno, że chcąc nie chcąc, słyszał każde słowo.

– Czyli ten mistrz szkutniczy Marché dalej pracuje u was?
Przecież miał zamiar zwolnić się w zeszłym roku, bo twój ojciec
nie mógł spełnić stawianych przez niego żądań co do płacy?

Madeleine odpowiedziała spokojnie:

– Robin jest bardzo ambitny i wmawia sobie, że jest
najlepszym szkutnikiem na Cotentin. Przyszło mu do głowy, że przez
tyle lat mógł pracować u nas, a ojciec do niczego mu się nie
wtrącał. Specjaliści od żaglówek to dziś rzadkość, więc musiał
się z nim dogadywać.

Ból Yvonne wydawał się być do zniesienia.

– Uważam, że gdyby zwolnił kiedyś Robina Marché, to
wasz warsztat dużo by stracił. A tak przynajmniej od czasu do
czasu uda mu się znaleźć klienta na jakąś jolkę. Dlaczego twój
ojciec jest taki uparty i  nie chce przestawić się na tworzywa
sztuczne?

Madeleine nie odpowiedziała od razu, najwidoczniej
kuzynka wprawiła ją w zakłopotanie.

– Produkcja byłaby dla nas za droga, bo od samego
początku nastawiona jest na łodzie z drewna. Nie dysponujemy
kapitałem, którym moglibyśmy się wesprzeć.

– Wobec tego albo powinnaś znaleźć sobie bogatego męża,
który będzie się interesował łodziami, albo twój ojciec sprzeda
warsztat. To moim zdaniem byłoby najlepsze, bo przecież
zbliża się do siedemdziesiątki, a w tym wieku inni starsi panowie
są już na emeryturze. A później, ty, dyplomowana
farmaceutka, co zrobisz z  tym całym interesem? Musiałabyś wyjść za
mąż za Robina. A tak na marginesie, dalej lata za tobą?

Zaskoczony Hélier podniósł nieco głowę, ale zaraz
opanował się znowu i  pochyliwszy, cmoknął na konie. Czuł się
niezręcznie, będąc świadkiem prywatnej rozmowy między
kuzynkami. Madeleine zdawała się być także przyparta do muru,
gdyż mówiła przerywanym głosem, i  jak uznał, słyszało się
w nim nienaturalne napięcie.

– Nie bardzo wiem, o czym mówisz, Yvonne. Robin
nadskakuje wszystkim dziewczętom w Granville.

Yvonne zachichotała kpiąco:

– Ale na tobie najbardziej mu zależało. Zrozumiałe, że
teraz nie chcesz o tym mówić. Nic nie szkodzi, bo przecież
niejednej ukradł buziaka. Uważam, że jest bardzo prymitywny.
Ty oczywiście stawiasz wyższe wymagania, ale twój ojciec byłby
zadowolony z tego związku. Pozbyłby się wszelkich trosk o 
dorobek swojego życia. Ma oczywiście głowę na karku i z 
pewnością zdaje sobie sprawę z tego, że lekarz i aptekarka doskonale
do siebie pasują, jeśli tylko pan doktor interesuje się łodziami.

Wydała z  siebie ciche jęknięcie, gdyż Hélier gwałtownie
zatrzymał konie. Przed nimi rozciągało się Dolne Miasto
Granville, a nad nim wznosiły się imponujące umocnienia
otaczające zabudowania dawnej twierdzy.

– Pardon, zapomniałem przez chwilę o  naszej pacjentce.
Musimy tam do góry? – pospieszył z pomocą udręczonej
przyjaciółce.

Ona przytaknęła.

– Niestety, mieszkamy pod północnym szańcem. Konie nie
dadzą rady, ale możemy zostawić je przy Grande Porte u 
znajomych. Robin odprowadzi je później do Charlogne. Tylko co
zrobimy z tobą, Yvonne? Nie bardzo możesz obciążać nogę!?

– Spróbuję. Z  jakiego powodu Fremontowie musieli się
ukryć w  tym skalnym gnieździe? Moja matka do dziś żałuje
ciotki Jeanne, że poszła za twoim ojcem aż tutaj. Mieszkać
pod Północnym Szańcem Granville, gdzie świat wygląda jak
kamienne więzienie! Au – oj!

Chwiejąc się, żałośnie próbowała ustać na skaleczonej nodze.

– Proszę podjechać najwyżej, jak się da, Hélier, chociaż na
trudnym odcinku konie będą mnie lepiej słuchały. Gdybym
mogła usiąść obok na koźle; zwierzęta znają mój głos.
Dauphina dosiadałam prawie codziennie, a poza tym znam kilka
okrężnych dróg, omijających uliczki z  kaskadami schodów,
które tutaj przywołują na pamięć Italię.

Przyszły medyk niezdecydowanie spojrzał ku Madeleine.
Ona przytaknęła.

– Yvonne ma rację, Granville nie bez przyczyny
nazywane jest Monaco du Nord. Najlepiej radzą tu sobie muły, ale
możemy obejść najbardziej strome drogi. Lepiej będzie, jeśli
zostaniecie w powozie, a ja poprowadzę konie za uzdy.

Zręcznie wyskoczyła z zaprzęgu, gdy tymczasem Hélier
pomagał kuzynce wdrapać się na kozioł, gdzie wkrótce siedzieli
obok siebie. Młody człowiek zatrzymał lejce w ręku.

Przez dobre pół godziny przemierzali wzdłuż i wszerz
stare, ciasne uliczki i  portowe zaułki, wybrukowane nierówną
kamienną kostką. Zabudowa miasteczka coraz wyżej wznosiła
się nad cyplem, aż wreszcie zgrzana od nieustannego wysiłku
Madeleine przystanęła i odgarniając z czoła kilka pasm jasnych
włosów, odwróciła się. Yvonne mocno wsparła się o ramię
Ortelle’a, jak gdyby obawiając się, że spadnie podczas
karkołomnej podróży. Trzymała go kurczowo pod rękę, gdyż
najwidoczniej przemawiał do niej uspokajająco, a ona nieustannie
wpatrywała się w jego twarz ciemnozielonymi oczyma. Madeleine
poczuła ukłucie w sercu.

– Yvonne, przy najlepszych chęciach dalej nie pojedziemy.
Zapytam u  rybaka Sélarta, czy moglibyśmy wprowadzić
zaprzęg do jego bramy. Z tyłu ma spory dziedziniec dla koni.

I  już pociągnęła za starą kołatkę, po czym rozmówiła się
z niskim, łysym człowieczkiem, który wyszedł na zewnątrz.

– A co zrobimy z panią, mademoiselle? Przejdzie pani
ostatni kawałek pieszo? – dowiadywał się zatroskany Hélier.

– Jeśli będę mogła wesprzeć się na pańskim ramieniu, to
być może. Ale ponieważ ciągle mówi mi pan mademoiselle, to
odczuwam jeszcze większy ból.

On się uśmiechnął.

– Co to ma wspólnego nogą?

– Nie powiedziałam, że boli mnie noga  – odparła na to,
spoglądając na niego tak, że aż odetchnął z ulgą, gdy
Madeleine znowu przyłączyła się do nich.

– Załatwione, monsieur Sélart przyprowadzi nawet osła,
który podwiezie Yvonne aż pod nasz dom. Musimy tylko
trochę poczekać.

Yvonne pochwyciła Héliera za ramię.

– Nonsens, jeśli pójdziesz po lewej stronie, a Hélier po
prawej, to będę miała wystarczające oparcie, żeby móc stanąć na
nodze. Stąd mamy już tylko dziesięć minut. Widzisz, idzie nam
wyśmienicie!

Uwiesiła się mocno na ręce studenta, więc Madeleine nie
pozostawało nic innego, jak wziąć kuzynkę w środek, tak jak
tego chciała.

– Jeśli przesili pani nogę, Yvonne, to rekonwalescencja
przedłuży się, gdyż może dojść do powstania opuchlizny, która
będzie powoli schodzić.

– Jeśli nawet, to są przecież wakacje. W każdym razie nie
mam zamiaru pracować, a  poza tym dawno nie spędzałam
urlopu u mojej kuzynki.

– Dysponuje pani wystarczającymi środkami, żeby
pozwolić sobie na studiowanie?

Yvonne wzruszyła ramionami.

– Rodzice nie dają mi biedować. Mają pole kempingowe
w Dinard, a oprócz tego pole golfowe z klubem. Sport to
jedyna możliwość zarobienia w kurortach, jeśli nie wynajmuje
się pokoi. Nie brakuje Anglików, którzy nawet w czasie urlopu
poświęcają czas na swoje hobby. Au!

Potknęła się o wystający kamień i na jej twarzy pokazał się
grymas bólu.

– Mówiłem już pani, że trzeba objąć ręką ramię Madeleine
i chwycić mnie za szyję. O, właśnie tak.

Powoli posuwali się naprzód, obserwowani przez ludzi
wyglądających z okien małych, wąskich i coraz bardziej
spiczastych domków. Przemieszczali się wzdłuż Północnego Szańca
na południowy zachód. Tutaj domostwa wyglądały niczym
część twierdzy, ponuro i  nieprzyjaźnie, a  wyciągnąwszy
ręce, dało się dotknąć ścian ograniczających przeciwległe
strony uliczki.

Héliera przytłaczał wygląd okolicy. Same skały i kamienie!
To tutaj wyrastała pogodna Madeleine Fremont? Nagle poczuł
się nieswojo.

– Tam! – odezwała się jego ukochana. – Obok starego
wjazdu do bramy, dom z łodzią na szczycie!

Z trudem odcyfrował zwietrzałe litery widniejące pod
bielonym wapnem gzymsem: „Bracia Fremontowie, budowa
łodzi, szkoła żeglarska. A.D. 1803”. Najwidoczniej stara firma
rodzinna.

– Szkoły żeglarskiej nie