Strona główna » Fantastyka i sci-fi » Malfetto. Drużyna Róży

Malfetto. Drużyna Róży

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8073-006-9

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Malfetto. Drużyna Róży

Serce Adeliny Amouteru zostało złamane zarówno przez jej rodzinę, jak i przyjaciół. W ten sposób wkroczyła na drogę gorzkiej zemsty. Jako groźna Biała Wilczyca opuszcza Kenettrę i postanawia zbudować własną armię Malfetto - Drużynę Róży.

Jednak Adelina nie staje się bohaterką. Jej moc, karmiona strachem i nienawiścią, zaczyna wymykać się spod kontroli. Dawni przyjaciele z Bractwa Sztyletu, chcą powstrzymać jej pragnienie zemsty. Adelina z całych sił szuka w sobie dobra i stara się do niego przylgnąć.

Ale czy może być dobrym ktoś, kogo całe życie zależy od sił ciemności?

Polecane książki

1998-2019 Jagoda Jagoda pragnie przełamać koło międzypokoleniowych kłamstw. Spędzając całe dnie na rozmowach z babką, stara się zrozumieć zawikłaną historię rodziny. Wiedziona przekonaniem, że los można odwrócić, stawia wszystko na jedną kartę. Tworzy wyjątkowe miejsce, które przycią...
Moja droga do Polski - pamiętniki dr. Kazimierza Sobolewskiego. Kazimierz Sobolewski, urodził się 3.01.1919 r. w Modliborzycach. Dzieciństwo i lata młodzieńcze spędził w rodzinnym Sandomierzu. Tu też ukończył państwowe Liceum i Gimnazjum im. Marszałka Piłsudskiego. W 1936 roku rozpoczął studia na Wy...
Doskonały poradnik dla rodziców i nauczycieli – najnowsze metody wspierania rozwoju i inteligencji dzieci, zasady wychowania zdolnego dziecka, atrakcyjne ćwiczenia łączące zabawę z nauką oraz wiele cennych wskazówek, np. co robić, gdy dziecko nie chce się uczyć, jak skutecznie i mądrze nagradzać, ja...
Jako nastolatka Beth Lazenby została niesłusznie uznana winną handlu narkotykami. Do oskarżenia przyczynił się prawnik o międzynarodowej sławie Dante Cannavaro. Po wyjściu z więzienia Beth znajduje dobrą pracę w Londynie i rozpoczyna nowe życie, pod nowym nazwiskiem. Niespodziewanie na przyjęciu...
Jednym z podstawowych narzędzi służących monitorowaniu miarodajności wyników badań lub wzorcowań w laboratorium są Badania biegłości lub porównania międzylaboratoryjne. Badania takie są doskonałym narzędziem określającym biegłość laboratorium w praktycznym wykorzystaniu stosowanych metod badawczych....
W tomie drugim trafiamy do małego, zagubionego w górach miasteczka, w którym rozgrywają się dalsze losy głównej bohaterki. Miało być dla niej chwilowym, niechcianym przystankiem bez perspektyw, jednak w jego dusznej atmosferze, pełnej niedopowiedzeń i zagadek, Anita wbrew sobie buduje nowe relacje i...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Marie Lu

Tytuł oryginału: THE ROSE SOCIETYTłumaczenie: MARCIN MORTKARedaktor prowadzący: AGNIESZKA SKÓRZEWSKA-SKOWRON, NATALIA GALUCHOWSKAKorekta: MARZENA ZIELIŃSKA, JOANNA ŁAPIŃSKALiternictwo okładki: MARTA ŻURAWSKA-ZARĘBASkład okładki: BERNARD PTASZYŃSKICopyright © 2015 by Xiwei Lu
Map illustration copyright © 2014 by Russell R. CharpentierAll rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.
This edition published by arrangement with G.P. Putnam’s Sons, a division of Penguin Young Readers Group, a member of Penguin Group (USA) LLC, a Penguin Random House Company.© Copyright for this edition by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.,
Warszawa 2016
All rights reservedWydanie IWszystkie prawa zastrzeżone. Przedruk lub kopiowanie całości albo fragmentów książki możliwe jest tylko na podstawie pisemnej zgody wydawcy.ISBN 978-83-8073-006-9Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.
Al. Jerozolimskie 96, 00-807 Warszawa
tel. 22 576 25 50, fax 22 576 25 51
e-mail:wydawnictwo@zielonasowa.plwww.zielonasowa.plKonwersja:eLitera s.c.

Dla Cassie.Bez względu na to, co się wydarzy,zawsze pozostaniemy siostrami.

Adelina Amouteru

Gdy byłam małą dziewczynką, moja mama podczas długich wieczorów opowiadała mi stare bajki ludowe. Jedną z nich pamiętam szczególnie dobrze. Pewnego razu chciwy książę zakochał się w przewrotnej dziewczynie. Książę miał więcej pieniędzy niż potrzebował, ale ciągle było mu mało. Gdy zachorował, odwiedził Królestwo Wielkiego Oceanu, gdzie Zaświaty spotykają się z krainą żywych, by wynegocjować u Moritas, bogini Śmierci, jeszcze kilka lat życia. Kiedy ta mu odmówiła, książę ukradł jej złoto nieśmiertelności i umknął na powierzchnię. Chcąc się zemścić, Moritas posłała swą córkę Caldorę, anioła Furii, by go złapała. Caldora wyszła z morskiej piany pewnej ciepłej, burzliwej nocy, odziana jedynie w srebrny jedwab. Była olśniewająco pięknym duchem pośród mgieł. Książę podbiegł nad brzeg morza, by ją powitać. Caldora uśmiechnęła się i dotknęła jego policzka.

– Co mi dasz w zamian za mą miłość? – spytała. – Czy zgodziłbyś się rozstać ze swoim królestwem, swą armią, swymi klejnotami?

Książę, oślepiony jej urodą, a jednocześnie chcący jej zaimponować, pokiwał głową.

– Dam ci wszystko, co chcesz – odparł. – Jestem największym człowiekiem na świecie. Nawet bogowie nie mogą się ze mną równać.

Oddał jej zatem swe królestwo, swą armię oraz swe klejnoty. Ona przyjęła ofiarę z uśmiechem, a potem pokazała mu swą prawdziwą postać – stanęła przed nim jako potworny szkielet z płetwami. Następnie spaliła jego królestwo do gołej ziemi i zawlokła go pod powierzchnię morza, do Zaświatów, gdzie cierpliwie czekała jej matka, Moritas. Książę raz jeszcze próbował targować się z boginią, ale było już za późno. Mszcząc się za ukradzione złoto, Moritas pożarła jego duszę.

Stoję wraz z moją siostrą na pokładzie statku handlowego, zmierzającego w stronę spowitego porannymi mgłami miasta-państwa Merroutas i myślę o tej opowieści. Co ludzie będą mówić o mnie, gdy zamienię się w pył niesiony wiatrem?

Była sobie raz dziewczyna, która miała ojca, ukochanego księcia i grupę przyjaciół. Wszyscy ją zdradzili, a ona ich pozabijała.

Miasto-państwo Merroutas

Morskie Krainy

Byli niczym błysk na niebie, niczym ciemność umykająca przed świtem. Nigdy wcześniej się nie pojawili i nigdy nie będą już istnieć.

Nieznany autor o Mrocznych Piętnach

Adelina Amouteru

Chyba gdzieś tu jest.

Głos Violetty wyrywa mnie z zadumy.

– Co? – pytam cicho i otaczam ręką jej ramię. Przeciskamy się przez zatłoczoną ulicę. Violetta mocno zaciska usta. Dobrze wiem, że czymś się przejmuje. Widzi, że jestem zamyślona, ale cieszę się, że dzieli się ze mną obawami.

– Powiedziałam, że on tu chyba gdzieś jest. Na głównym rynku.

Nadchodzi wieczór najdłuższego dnia roku. Jesteśmy zagubione w świątecznym rozgardiaszu państwa-miasta Merroutas, zamożnej, kipiącej życiem metropolii, w połowie drogi między Kenettrą i Imperium Tamurańskim. Słońce niemalże skryło się za horyzontem, a trzy księżyce wiszą nisko – w toni morskiej odbijają się ogromne złote kule.

W Merroutas huczy od obchodów letniego święta zwanego Ucztą Stworzenia, które otwiera miesiąc postu. Wraz z Violettą przebijamy się przez tłumy bawiących się, oszołomione krzykliwymi barwami. Tej nocy obie mamy na sobie tamurańskie szaty z jedwabiu, włosy upięłyśmy wysoko, a na palce wsunęłyśmy pierścionki z brązu. Wszędzie widać ludzi przystrojonych girlandami z jaśminu, którzy cisną się w wąskich uliczkach i całymi gromadami wylewają na główne arterie, by tańczyć w korowodach wokół zwieńczonych kopułami pałaców i świątyń łaziebnych. Przechodzimy wzdłuż kanałów pełnych łodzi wyładowanych ładunkiem, mijamy budynki o złotych i srebrnych fasadach, zdobione kręgami i kwadratami. Z balkonów zwisają zdobne tkaniny, kołyszące się w zadymionym powietrzu.

Mijają nas niewielkie grupki żołnierzy, którzy zamiast zbroi noszą dziś powłóczyste szaty oznaczone emblematem księżyca i korony, naszytym na ich rękawy. Nie należą do Osi Inkwizycji, ale bez wątpienia słyszeli o rozkazach Terena, który pragnie nas pojmać. Trzymamy się od nich z daleka.

Mam wrażenie, że zewsząd otacza mnie mgła. Ze zdziwieniem przyglądam się temu radosnemu świętowaniu wokół. Jak mam na to zareagować? Nastrój zabawy nie dodaje mi energii. Milczę więc i pozwalam, by Violetta prowadziła nas przez zatłoczone ulice. Sama pogrążam się w mrocznych myślach.

Od chwili opuszczenia Kenettry trzy tygodnie temu, nie sypiam dobrze. Budzą mnie szepty, które milkną kilka sekund po przebudzeniu. Czasami mówią do mnie jakieś ciche głosy, choć obok nie ma nikogo. Nie zawsze udaje mi się zrozumieć, co tak naprawdę do mnie szepczą, ale czuję ich obecność z tyłu głowy. Są niczym ostrze, dźwięk pogrążony w tańcu z ciszą, lampa, która płonie na czarno. Niczym złowieszczy, coraz potężniejszy ogień.

„Adelino – mówią. – Dlaczego obwiniasz się o śmierć Enza?”

– Powinnam lepiej kontrolować swe iluzje – odpowiadam im cicho. – Mogłam uratować mu życie. Powinnam szybciej zaufać Sztyletom.

„Nic nie stało się z twojej winy – przekonują mnie szepty. – Przecież go nie zabiłaś. To nie twoja broń zakończyła jego życie. Dlaczego więc to ty zostałaś wygnana? Nie musiałaś wracać do Sztyletów. Nie musiałaś im pomagać w ratowaniu Raffaele’a. Mimo to zwrócili się przeciwko tobie. Dlaczego wszyscy zapominają o twoich dobrych intencjach, Adelino? Dlaczego czujesz się winna, choć tak naprawdę nie była to twoja wina?”

– Bo go kochałam. A teraz nie żyje.

„Tak jest lepiej – upierają się szepty. – Czy ty nie czekałaś zawsze u szczytu schodów, wyobrażając sobie, że jesteś królową?”

– Adelino! – odzywa się Violetta. Szarpie mnie za rękaw, a szepty umykają. Potrząsam głową i próbuję się skupić.

– Jesteś pewna, że tu przebywa? – pytam.

– Jeśli to nie on, to ktoś inny z Mrocznym Piętnem.

Przybyłyśmy do Merroutas, by umknąć przed czujną Inkwizycją. To najbliższe z miast poza kontrolą Kenettry, ale my i tak zmierzamy dalej, w stronę Słonecznych Krain, jak najdalej od Inkwizytorów. Zatrzymałyśmy się tutaj tylko z jednego powodu, a jest nim najsłynniejszy z nas, chłopak o imieniu Magiano.

Raffaele, przystojny młody kawaler do towarzystwa, który kiedyś był moim przyjacielem, wspomniał raz o Magiano podczas naszych popołudniowych sesji treningowych. Potem słyszałam to imię jeszcze wiele razy z ust tysięcy podróżników. Niektórzy utrzymują, że wychowały go wilki w gęstych lasach Bursztynowej Wyspy, wchodzącej w skład archipelagu leżącego na wschód od Kenettry. Inni twierdzą, że przyszedł na świat na gorących pustyniach Domacci, jako bękart wychowany przez nomadów. Mówią, że to dziki chłopiec, niemalże zwierzę, ubrany od stóp do głów w liście, szybki i sprytny niczym lis przemykający o północy. Pojawił się znienacka kilka lat temu i od tego czasu niejednokrotnie uciekał przed aresztowaniem przez Oś Inkwizycji, która ścigała go za wiele rzeczy, począwszy od nielegalnego hazardu, a na kradzieży klejnotów koronnych kenettrańskiej królowej skończywszy. Opowieści głoszą, że Magiano potrafi muzyką swej lutni nakłonić cię do skoku z klifu, a kiedy się uśmiecha, jego zęby lśnią złowrogo. Wiemy, że został obdarzony Mrocznym Piętnem, ale nikt nie wie, jaką włada mocą. Możemy być pewne tylko tego, że niedawno widziano go tutaj, w Merroutas.

Gdybym była nadal tą samą dziewczyną co rok temu, zanim dowiedziałam się, że władam mocą, chyba nie znalazłabym w sobie odwagi, by wyruszyć na poszukiwania człowieka otoczonego tak złą sławą. Potem jednak zabiłam swego ojca. Wstąpiłam do Bractwa Sztyletu. Zdradziłam ich, a oni zdradzili mnie. Albo na odwrót. Sama już nie wiem. Wiem tylko tyle, że Sztylety są teraz moimi wrogami.

Kiedy zostajesz zupełnie sam w tym świecie, który nienawidzi cię, a jednocześnie się ciebie boi, chcesz znaleźć innych, podobnych sobie. Nowych przyjaciół. Ludzi obdarzonych Mrocznym Piętnem, którzy pomogą ci zbudować własną społeczność. Przyjaciół takich jak Magiano.

– Salaam, prześliczne Tamuranki!

Znalazłyśmy się na kolejnym placu niedaleko zatoki. Wzdłuż jego boków rozmieszczono stragany z dymiącymi kotłami pełnymi jedzenia. Tu i ówdzie widać kuglarzy w maskach z długimi nosami, prezentujących różne sztuczki przy swoich stołach. Jeden ze sprzedawców smakowitych potraw uśmiecha się, gdy spoglądamy na niego. Jego włosy ukryte są pod tamurańskim turbanem, a jego broda jest ciemna i zadbana. Kłania się nam, a ja odruchowo dotykam głowy. Moje srebrne włosy są nadal krótkie i poskręcane po gwałtownym cięciu, dlatego wolałam je ukryć pod dwoma długimi szarfami złocistego jedwabiu, którymi obwiązałam głowę. Wieńczą je złote frędzelki opadające mi na czoło. Okaleczoną część twarzy zamaskowałam iluzją. Dla tego człowieka moje blade rzęsy są ciemne, a oczy bez skazy.

Zerkam na jego towary. Parujące garnki pełne nadziewanych liści winorośli, szaszłyki z jagnięciny i ciepłe chlebki. Ślinka mi cieknie.

– Piękne dziewczęta z mojej ojczyzny! – wdzięczy się do nas. Nie rozumiem większości jego słów poza: „chodźcie” oraz „dość postu”. Uśmiecham się do niego i kiwam głową. Nigdy dotąd nie byłam w mieście z tak liczną populacją Tamuran. Mam wrażenie, że wróciłam do domu.

„Mogłabyś rządzić takim miastem” – podpowiadają mi szepty w głowie, a moje serce wypełnia radość.

Podchodzimy do straganu. Violetta wysupłuje kilka talentów i wręcza je sprzedawcy. Ja trzymam się z tyłu. Przyglądam się ich rozmowie. Widzę, jak moja siostra rozbawia go. Mężczyzna pochyla się i szepcze jej coś na ucho. Violetta rumieni się, a potem odpowiada uśmiechem, który mógłby zawstydzić słońce. W końcu odchodzi z dwoma szaszłykami, a sprzedawca długo się w nią wpatruje, nim wreszcie zwróci uwagę na kolejnych klientów. Przechodzi szybko na miejscowy język.

– Avei, avei! Zapomijcie o swych grach, poczęstujcie się chlebem!

Violetta oddaje mi talent.

– Wytargowałam zniżkę – mówi. – Wpadłyśmy mu w oko.

– Słodka Violetto! – unoszę brew, biorąc do ręki jeden z szaszłyków. Jak dotąd nie brakuje nam gotówki, gdyż dzięki mym mocom udaje mi się okradać szlachciców. To mój wkład, ale Violetta dysponuje zupełnie innymi zdolnościami.

– W tym tempie niedługo będą nam płacić, byśmy jadły ich potrawy.

– Taki mam plan – mówi Violetta i spogląda na mnie z niewinnym uśmiechem, który nie ma w sobie nic z niewinności. Jej wzrok prześlizguje się po placu i zatrzymuje na ogromnym ognisku, które płonie przed świątynią.

– Jesteśmy coraz bliżej – dodaje i odgryza kawałek mięsa. – Jego moc nie jest szczególne silna. Wysyła wibracje, kiedy się do niego zbliżamy.

Kończymy posiłek, a potem ruszam za Violettą, która wykorzystuje swą moc i prowadzi nas przed tłum roztańczonych ludzi. Od chwili, kiedy uciekłyśmy z Estenzii, co wieczór siadamy naprzeciwko siebie, a ja pozwalam, by eksperymentowała na mnie, zupełnie jak wtedy, gdy byłyśmy małe, a ona zaplatała mi warkoczyki. Zawiązuję jej oczy i chodzę w ciszy po pokoju, sprawdzając, czy jest w stanie mnie namierzyć. Violetta skupia się i dotyka nici mocy, badając ich strukturę. Widzę, że staje się coraz silniejsza. To mnie trochę przeraża. Ale obie złożyłyśmy sobie obietnicę, po tym jak opuściłyśmy Bractwo Sztyletu – nigdy nie wykorzystamy naszych mocy przeciwko sobie. Zawsze jestem gotowa zasłonić ją iluzją, a w zamian za to Violetta nigdy nie blokuje mojego talentu. To wszystko. Muszę komuś zaufać.

Włóczymy się przez prawie godzinę, kiedy nagle Violetta zatrzymuje się na środku placu i marszczy brwi. Stoję przy niej i przyglądam się jej twarzy.

– Zgubiłaś go?

– Niewykluczone – odpowiada siostra. Muzyka niemalże zagłusza jej słowa.

Czekamy. Violetta w końcu skręca w lewo i skinieniem głowy nakazuje mi, bym za nią ruszyła, ale po chwili zatrzymuje się ponownie. Obraca się wokół własnej osi i zakłada ręce na piersi z cichym westchnieniem.

– Znowu go zgubiłam – stwierdza. – Może powinnyśmy wrócić tą samą drogą, którą tu przyszłyśmy.

Ledwie zdążyła to powiedzieć, na drodze stanął nam kuglarz w masce z długim nosem, ubrany w kolorowe, choć mocno niedopasowane części garderoby. Natychmiast zauważam, że jego strój został uszyty z cennego płótna i pofarbowany drogimi barwnikami. Kuglarz łapie moją siostrę za rękę i unosi do ust, jakby chciał ją ucałować, a potem kładzie sobie jej dłoń na sercu. Gestem zaprasza nas, byśmy dołączyły do grupki ludzi otaczających jego stolik.

Od razu rozpoznaję kenettrańską grę hazardową, w której prowadzący układa dwanaście kolorowych kamieni i prosi o wybranie trzech. Potem chowa je pod kubkami i zmienia ich ustawienie. Często w grze uczestniczy grupa ludzi i ten, kto odgadnie położenie wszystkich trzech kamieni, nie tylko odzyskuje własne pieniądze, ale także te, które postawili na wygraną pozostali uczestnicy oraz wyłożył kuglarz.

Sakiewka tego kuglarza jest pękata, co oznacza, że nie przegrał jeszcze ani razu. Mężczyzna kłania się nam bez słowa i pokazuje, byśmy wybrały trzy kamienie, a potem zachęca pozostałych, stojących wokół stołu, do udziału w grze. Dwóch gapiów z ochotą i entuzjazmem wybiera kamienie.

Po przeciwnej stronie stołu stoi młody malfetto, któremu krwawa gorączka pozostawiła osobliwą czarną wysypkę na uchu i policzku. Udaje zamyślonego, ale widzę, że jest przerażony. Mmm… Moja moc skupia się na nim niczym wilk zwabiony zapachem krwi.

Violetta pochyla się ku mnie.

– Zagrajmy, co? – mówi, lecz widzę, że również nie spuszcza oka z chłopaka. – Chyba coś wyczuwam.

Skinieniem głowy daję kuglarzowi znak, a potem kładę mu dwa złote talenty na wyciągniętej dłoni. Dziękuje mi wytwornym ukłonem.

– To za moją siostrę i za mnie – dodaję i wskazuję trzy kamienie, na które chcemy postawić pieniądze.

Kuglarz bez słowa przytakuje, a potem przykrywa kamienie kubkami i zaczyna zmieniać ich kolejność. Obie spoglądamy na młodego malfetto, który obserwuje kubki ze skupieniem. Czekamy, aż kuglarz skończy, tymczasem pozostali widzowie zerkają na chłopaka i śmieją się. Niektórzy szydzą z niego, ale chłopiec ich ignoruje.

W końcu mężczyzna kończy mieszanie kubków, ustawia je w równym szeregu, a potem wsuwa ręce w rękawy i daje znak uczestnikom gry, aby odgadli, gdzie znajdują się ich kamienie.

– Czwarty, siódmy i ósmy! – krzyczy pierwszy z graczy, waląc dłońmi o stół.

– Drugi, piąty i dziewiąty – mówi kolejny, a potem odzywa się pozostałych dwóch. Wtedy kuglarz spogląda na mnie.

– Pierwszy, drugi i trzeci – mówię, unosząc głowę. Pozostali śmieją się trochę, ale nie zwracam na to uwagi.

– Szósty, siódmy i dwunasty! – woła chłopak malfetto.

Kuglarz unosi pierwszy kubek, potem drugi i trzeci. Już wiem, że przegrałam. Próbuję udawać rozczarowaną, ale moja uwaga nadal jest skupiona na chłopaku malfetto. Wybrał szósty kubek, siódmy i dwunasty. Kuglarz unosi szósty kubek i okazuje się, że ten odgadł poprawnie. Malfetto krzyczy z radości, a reszta kręci głowami z niezadowoleniem.

Kuglarz podnosi siódmy kubek i okazuje się, że chłopak znów trafił. Inni zaczynają spoglądać po sobie z niepokojem. Jeśli okaże się, że malfetto pomylił się co do ostatniego, wszystkie pieniądze przypadną kuglarzowi. Jeśli jednak zgadnie, cała wygrana będzie jego.

Prowadzący grę odwraca ostatni kubek. Chłopak miał rację! Wygrywa wszystko! Kuglarz obrzuca go ostrym spojrzeniem, a zaskoczony malfetto wydaje okrzyk zachwytu. Pozostali gracze wpatrują się w niego ze złością. Widzę nienawiść w ich sercach, błyski energii, które zlewają się w czarne plamy.

– Co o tym sądzisz? – pytam Violettę. – Masz jakieś zdanie na temat jego mocy?

Moja siostra nie spuszcza wzroku z rozradowanego chłopaka.

– Idź za nim.

Kuglarz niechętnie oddaje swoją sakwę oraz pieniądze postawione przez pozostałych uczestników gry. Chłopak zbiera monety, a ja dostrzegam, że reszta graczy szepcze coś między sobą, a potem idzie w ślad za oddalającym się malfetto. Są spięci, a na ich twarzach widać zaciekłość. Chcą go zaatakować.

– Chodźmy – mówię do Violetty.

Rusza za mną bez słowa.

Chłopak przez moment jest zbyt szczęśliwy, by uzmysłowić sobie, że znalazł się w niebezpieczeństwie. Dopiero na skraju placu dostrzega śledzącą go grupę. Nadal idzie przed siebie, ale w jego ruchach widać nerwowość. Wyczuwam narastający strach, a jego słodki posmak wabi mnie i kusi.

W pewnym momenciemalfetto zrywa się do biegu i wpada w wąską uliczkę, gdzie nie ma zbyt wiele światła ani ludzi. Wraz z Violettą chowamy się w cieniu, a ja okrywam nas delikatną iluzją, byśmy pozostały w ukryciu. Marszcząc brwi, przyglądam się chłopcu. Ktoś owiany tak wielką sławą jak Magiano z pewnością nie okazałby się tak niefrasobliwy.

W końcu dogania go jeden z hazardzistów i przewraca na ziemię, nim chłopak zdoła podnieść ręce. Drugi udaje, że potyka się o jego ciało, ale przy tym kopie go w brzuch. Chłopiec skamle, a jego strach zamienia się w panikę. Widzę nici lęku, skłębione nad jego ciałem, tworzące ciemną, migotliwą sieć. W mgnieniu oka dopadają go inni uczestnicy gry. Jeden łapie go za koszulę i przyciska do muru. Głowa malfetto z całej siły uderza o kamień. Chłopak osuwa się na ziemię i zwija w kłębek.

– Dlaczego uciekłeś? – pyta któryś z graczy. – Przecież tak dobrze bawiłeś się przy stole! Nigdy nie widziałem, by ktoś tak oszukiwał.

– A po comalfetto tyle forsy? – dołącza inny. – Szukasz doctore, który naprawi ci gębę?

– A może chcesz zapłacić dziwce, by przekonać się, jak to jest?

Przyglądam się całej tej scenie bez ruchu. Gdy należałam do Sztyletów i zdarzało mi się ujrzeć prześladowanych malfetto, zamykałam się potem w komnacie i płakałam, ale od tego czasu widziałam takie sceny już tyle razy, że nie robią na mnie większego wrażenia. Karmię się strachem, ale nie mam poczucia winy z tego powodu. Napastnicy nie przestają torturować chłopaka, a ja nie czuję nic. Tylko czekam.

Niespodziewaniemalfetto podnosi się i ku zaskoczeniu wszystkich rzuca się do ucieczki. Pozostali zaczynają go natychmiast ścigać.

– Nie ma Mrocznego Piętna – szepcze Violetta. Kręci głową z niedowierzaniem. – Przepraszam. Musiałam wyczuć kogoś innego.

Z jakichś przyczyn mam ochotę podążyć za tą grupą. To nie Magiano, a więc nie mam powodu, by mu pomagać. Być może kieruje mną nagromadzona frustracja albo napływ mrocznych uczuć. A może popycha mnie do działania świadomość, że Sztylety nie chciały ryzykować życia dla ratowania zwykłych malfetto, pozbawionych Mrocznego Piętna? Może wciąż prześladuje mnie wspomnienie chwili, gdy przywiązano mnie do stosu, obrzucono kamieniami i skazano na śmierć w płomieniach na oczach całego miasta? Przez moment przemyka mi przez głowę myśl, że gdybym była królową, uznałabym krzywdzenie malfetto za zbrodnię. Wystarczyłby rozkaz, by skazać prześladowców tego chłopca na śmierć.

Pospiesznie ruszam za nimi.

– Chodź! – wołam siostrę.

– Nie wolno – mówi Violetta, choć uświadamia sobie, że to bezcelowe.

– Będzie zabawnie! – uśmiecham się.

– Rozumiesz to słowo inaczej niż reszta ludzi! – Moja siostra unosi brew, ale rusza za mną.

Biegniemy przez ciemność, skryte w iluzji, którą dla nas utkałam. Gdzieś przed nami rozlegają się krzyki, gdy chłopak skręca w boczną uliczkę, próbując zgubić napastników. Bezskutecznie. Jesteśmy coraz bliżej i widzę, że pozostali doganiają go. Potem rozlega się krzyk bólu. Jeden z graczy ciosem w twarz powala malfetto na ziemię.

Działam bez namysłu. Jednym płynnym ruchem odsuwam skrywające nas nici. Violetta trzyma się z tyłu, ze spokojem przyglądając się rozwojowi wypadków. Napastnicy uświadamiają sobie moją obecność dopiero, gdy podchodzę bliżej i staję przed ich drżącą ofiarą. Wahają się.

– Co to ma znaczyć? – mruczy ich przywódca, który na moment stracił rezon. Zerka na iluzję, która przesłania moją okaleczoną twarz. Widzi tylko piękne, dziewczęce oblicze i na jego twarzy znów pojawia się uśmieszek.

– To jest twoja dziwka, obrzydliwy malfetto? – szydzi z chłopaka. – Jak to możliwe, że poszczęściło ci się aż tak bardzo?

Kobieta stojąca obok niego przygląda mi się podejrzliwie.

– Ona też brała udział w naszej grze – mówi do pozostałych. – Pewnie pomogła mu wygrać.

– Ach, zgadza się! – odpowiada przywódca i odwraca ku mnie. – Zapewne masz przy sobie wygraną z innych stołów, co?

Pozostali napastnicy nie wydają się tacy pewni. Jeden z nich dostrzega uśmiech na mojej twarzy i obrzuca mnie nerwowym spojrzeniem, a potem zerka na Violettę.

– Zmywajmy się stąd – proponuje i podnosi sakwę. – Przecież mamy już pieniądze.

Przywódca cmoka.

– Nie możemy przecież zacząć wypuszczać winnych z rąk! – odpowiada. – Nikt nie przepada za oszustami!

Nie powinnam korzystać z moich mocy nierozważnie, ale to przecież odizolowana, zamknięta uliczka. Poza tym, nie mogę się oprzeć pokusie. Stojąca dalej Violetta szarpie lekko za nici mojej mocy. Wie, co planuję i usiłuje mnie powstrzymać. Ignoruję ją jednak i powoli usuwam iluzję kryjącą moje oszpecenie. Rysy twarzy drżą i stopniowo odsłaniają długą bliznę biegnącą przez lewy oczodół. Ciemne rzęsy stają się bladosrebrne.

Od dawna pracuję nad udoskonaleniem iluzji, nad tym jak szybko i jak starannie mogę je tworzyć. Osiągam w tym coraz większą biegłość. Krok po kroku odsłaniam swą prawdziwą naturę przed zebranymi tu ludźmi. Wstrząśnięci wpatrują się w moją odmienioną twarz. Ja, ku swemu zaskoczeniu, czerpię mnóstwo satysfakcji z ich reakcji. Nikt już nie spogląda na młodego malfetto, który podnosi się i opiera plecami o pobliską ścianę.

Przywódca krzywi się i dobywa noża.

– Jesteś demonem! – stwierdza, choć w jego głosie pobrzmiewa niepewność.

– Być może – odpowiadam chłodnym głosem. Głosem, do którego wciąż się przyzwyczajam.

Mężczyzna już ma mnie zaatakować, gdy jego uwagę przyciąga coś na ziemi. Zerka na bruk i widzi drobną, jaskrawoczerwoną wstążkę, która wije się wśród kamieni. Przypomina niewielką, zagubioną istotkę. Mężczyzna marszczy brwi i pochyla się ku niej, a wtedy wstążka dzieli się na tuzin innych, które rozbiegają się w rozmaitych kierunkach, zostawiając po sobie ślady krwi. Wszyscy odskakują w tył.

– Cóż to takiego, na bogów? – woła wstrząśnięty przywódca.

Jak szalona mnożę iluzje. Już są ich setki i tysiące, wspinają się po ścianach, aż cała ulica staje się rozedrganą, czerwoną plamą. Blokuję światło z okolicznych latarni i tworzę nad ich głowami iluzje szkarłatnych chmur burzowych. Opanowanie mężczyzny znika bez śladu. Rozgląda się z narastającym niepokojem, a jego towarzysze pospiesznie cofają się przed krwistymi śladami, rozlewającymi się po ulicy. Ich serca wypełnia strach, co dodaje mi sił i wzmaga mój głód.

Dość. Czuję, jak Violetta coraz silniej szarpie mnie za nici mocy. Może w istocie powinnam przestać. Agresorzy stracili już apetyt na łatwy zarobek. Mimo to wzruszam ramionami i bawię się dalej. Przecież to zabawa! Kiedyś wstydziłam się podobnych odczuć, ale teraz? Dlaczego nie powinnam nienawidzić? Dlaczego nie może mi to sprawiać radości?

Mężczyzna znów unosi nóż, ale ja nadal tkam iluzje.

„Nie widzisz swego noża! – szydzą z niego głosy w mej głowie. – Gdzież on się podział? Miałeś go jeszcze chwilę temu, ale teraz? Pewnie go gdzieś zostawiłeś!”

Ja widzę jego broń, ale napastnik zerka na swą dłoń z oszołomieniem i wściekłością. Dla niego nóż całkiem znikł. Wszyscy wpadają w przerażenie – niektórzy rzucają się do ucieczki, inni kulą się pod ścianą, wstrząśnięci tym, co się wokół nich dzieje. Ich przywódca odwraca się i próbuje uciec, ale ja odsłaniam zęby i rzucam w niego tysiącami krwawych wstęg. Zaciskam je najmocniej jak umiem, by czuł ból, jakby wrzynały się w jego ciało. Wybałusza oczy i pada na ziemię z dzikim wrzaskiem, a ja oplatam go nićmi, niczym pająk osaczający zdobycz w jedwabnej sieci.

„Masz wrażenie, że przecinają ci skórę, nieprawdaż?”

– Adelino! – woła moja siostra z niepokojem. – Uważaj!

Rejestruję jej ostrzeżenie w ostatniej chwili. Dwóch napastników znalazło w sobie wystarczająco dużo odwagi, by rzucić się do ataku. To kobieta, którą zauważyłam wcześniej i jakiś mężczyzna. Ciskam w nich mocą i oplatam iluzjami. Padają na ziemię, również przekonani, że coś odrywa im skórę od ciała. Wiją się z bólu. Skupiam się tak mocno, że ręce mi drżą. Mężczyzna dociera na koniec ulicy, ale pozwalam mu odpełznąć. Ciekawe, jak się czuje po tym, co ujrzał? Nadal zalewam go iluzjami i próbuję sobie wyobrazić, co się dzieje w jego głowie. Zaczyna szlochać. W każdy ruch wkłada wszystkie swe siły.

Posiadanie władzy wywołuje przyjemne uczucie. Jakże miło patrzeć, gdy inni ulegają twej woli. Chyba tak właśnie czują się królowie i królowe – wystarczy im kilka sekund, by rozpętać wojnę lub uwięzić mnóstwo ludzi. O tym fantazjowałam jako mała dziewczynka, gdy kucałam na stopniach mego rodzinnego domu, udając, że mam na głowie koronę i spoglądam na klęczące przede mną tłumy.

– Adelino, nie – szepcze Violetta.

Stoi przede mną, ale jestem tak skupiona na tym, co robię, że ledwie dostrzegam jej obecność.

– Już dałaś im lekcję! Daj im spokój!

Zaciskam pięści i nie przestaję.

– Gdybyś naprawdę tego chciała, mogłabyś mnie powstrzymać – podpowiadam jej z wymuszonym uśmiechem.

Violetta nie daje się sprowokować. Może w głębi serca wcale nie chce, bym przestawała. Chce zobaczyć, jak się bronię. Nie zmusza mnie więc, bym się zatrzymała, ale kładzie mi rękę na ramieniu i przypomina mi o tym, co sobie obiecałyśmy.

– Ten młody malfetto uciekł – mówi szeptem. – Zachowaj gniew na inną okazję.

Coś w jej głosie gasi moją wściekłość. Niespodziewanie ogarnia mnie zmęczenie wywołane wykorzystaniem tak wielkiej mocy. Wyzwalam mężczyznę z objęć iluzji, a ten pada na bruk i trzyma się za klatkę piersiową, jakby nadal czuł tnące ją nici. Jego twarz jest mokra od łez i śliny.

Cofam się o krok. Jest mi słabo.

– Masz rację – szepczę do siostry, a ta wzdycha z ulgą i otacza mnie ramieniem. Pochylam się nad drżącym przywódcą gangu, by dobrze przyjrzał się mej oszpeconej twarzy. Ten nie jest nawet w stanie podnieść na mnie oczu.

– Będę cię śledzić – oznajmiam.

To, czy mówię prawdę, czy nie, jest bez znaczenia. Jest w takim stanie, że nie ośmieli się podważyć moich słów. Kiwa pospiesznie głową, a potem wstaje z trudem i ucieka. Pozostali idą w jego ślady. Echo ich kroków niknie, gdy skręcają w inną uliczkę, i ostatecznie zagłuszone, staje się odgłosami świętowania. Wypuszczam powietrze z piersi i odwracam się ku Violetcie, która jest blada jak trup. Zaciska dłoń na mojej z taką siłą, że nasze palce bieleją. Stoimy razem w uliczce, którą rządzi cisza.

Kręcę głową. Uratowany przez nas chłopak na pewno nie był Magiano. Nie miał Mrocznego Piętna, a nawet gdyby je posiadał, i tak już znikł bez śladu. Wzdycham, osuwam się na kolana i na ziemi powoli dochodzę do siebie.

Cały incydent pozostawił jedynie gorycz w moim sercu.

„Dlaczego go nie zabiłaś?” – szepty w mojej głowie pytają wzburzone.

Nie mam pojęcia, ile czasu mija, gdy niespodziewanie słyszę cichy, stłumiony głos nad głową.

– Wolałbym, byście były grzeczniejsze.

Głos wydaje mi się znajomy. Zerkam na wyższe piętra, ale skrywa je ciemność. Trudno cokolwiek wypatrzyć. Cofam się. Gdzieś w oddali słyszę odgłosy zabawy.

Violetta szarpie mnie za rękę. Wpatruje się w balkon przed nami.

– To on – szepcze.

Wreszcie dostrzegam zamaskowaną postać, opartą o marmurową balustradę, przyglądającą się nam w milczeniu. To kuglarz, w którego grze brałyśmy udział.

– Mroczne Piętno. – Violetta pochyla się ku mnie. – To jego wyczułam.

Ironia życia polega na tym, że ci, którzy noszą maski, często zdradzają nam więcej prawdy od tych, którzy nie zasłaniają twarzy.

Salvatore Laccona, Maskarada

Adelina Amouteru

Nie reaguje, choć widzi, że się w niego wpatrujemy. Stoi leniwie rozparty i ściąga lutnię z pleców. Z zadumą trąca struny, jakby chciał dostroić instrument, a potem odrzuca swą maskę doctore z pomrukiem niecierpliwości. Na ramiona spadają mu dziesiątki długich, ciemnych warkoczyków. Ma na sobie luźne ubranie i kaftan rozpięty na piersi do połowy. Obie ręce zdobią mu rzędy grubych, złotych bransolet, które odcinają się wyraźnie na tle jego brązowej skóry. Nie widzę jego twarzy, ale nawet z tej odległości jestem w stanie dostrzec, że ma oczy koloru miodu, które wydają się jaśnieć w ciemnościach.

– Obserwowałem was w tłumie – mówi z przebiegłym uśmiechem. Przenosi spojrzenie na Violettę. – Trudno nie dostrzec kogoś takiego jak ty. Założę się, że szlak złamanych serc, który ciągnie się za tobą, jest długi i najeżony niebezpieczeństwami, a mimo to pragnący cię mężczyźni rzucają ci się do stóp, chcąc za wszelką cenę zdobyć twą miłość.

– Słucham? – Violetta marszczy brwi.

– Jesteś piękna!

Twarz mojej siostry zalewa blady rumieniec. Ja podchodzę do balkonu.

– A kim ty jesteś? – wołam.

Wygrywane przez niego dźwięki układają się w melodię, która rozprasza moją uwagę. Pomimo nonszalanckiej pozy, nieznajomy gra z wielkim talentem. Jego muzyka hipnotyzuje.

Za naszym domem rodzinnym było miejsce, gdzie wraz z Violettą bawiłyśmy się wśród drzew. Gdy wiatr poruszał liśćmi, słychać było dźwięk podobny do śmiechu, a my wyobrażałyśmy sobie, że to radość bogów, którzy cieszą się chłodnym, wiosennym popołudniem. Muzyka grana przez nieznajomego przypomina mi tamten dźwięk. Jego palce z niezwykłą maestrią muskają struny lutni, a pieśń wydaje się czymś równie naturalnym jak zachód słońca. Violetta zerka na mnie, a ja uświadamiam sobie, że nieznajomy improwizuje.

„Ponoć muzyką swej lutni potrafi nakłonić cię do skoku z klifu”.

– A co do ciebie – mówi młodzieniec, nie przerywając gry, a jednocześnie spoglądając na mnie. – Jak tego dokonałaś?

Mrugam, wciąż oszołomiona.

– Czego?

Nieznajomy obrzuca mnie poirytowanym spojrzeniem.

– Och, na bogów, przestań być taka wstydliwa! – stwierdza lekceważąco, nie przestając grać. – Nie ma wątpliwości, że masz Mroczne Piętno. W jaki sposób stworzyłaś te wstążki? Cóż to była za sztuczka z nożem?

Violetta kiwa lekko głową.

– Wraz z siostrą szukamy kogoś od miesięcy – odpowiadam, zachęcona jej gestem.

– Naprawdę? Nie wiedziałem, że mój mały stolik do hazardu jest aż tak popularny!

– Szukamy młodego człowieka obdarzonego Mrocznym Piętnem. Ma na imię Magiano.

Nieznajomy nic nie mówi, ale gra kilka ostrych akordów. Jego palce poruszają się tak szybko, że ledwie je widać, ale dźwięki są czyste i wyraźne. Absolutna perfekcja. Słuchając go, można stracić poczucie czasu. W jego muzyce kryje się konkretna historia, radosna, ale i pełna zadumy, a może to jakiś sekretny żart. Czekam na jego odpowiedź, a jednocześnie nie chcę, by przestał grać. W końcu przerywa i spogląda na mnie.

– Kim jest Magiano?

Violetta wydaje z siebie jakiś stłumiony odgłos, a ja zakładam ręce na piersi i parskam z niedowierzaniem.

– Przecież na pewno słyszałeś o Magiano – stwierdza moja siostra.

Nieznajomy kręci głową, a potem obdarza Violettę zwycięskim uśmiechem.

– Jeśli przybyłaś tu, by poznać moje zdanie na temat nieistniejących ludzi, moja droga, marnujesz tylko swój czas. Jedyny Magiano, o którym słyszałem, to ten, którym mamy straszą dzieci, gdy te zaczynają kłamać – mówi i macha ręką. – Wiesz, jeśli nie przestaniesz kłamać, Magiano ukradnie ci język. Jeśli nie złożysz bogom odpowiedniej ofiary w Sapienday, Magiano pożre twe zwierzątko.

Otwieram usta, by coś powiedzieć, ale nieznajomy nie przerywa, zupełnie jakby mówił do siebie.

– Wystarczy chyba dowodów – kontynuuje, wzruszając ramionami. – Jedzenie zwierząt jest obrzydliwe, a kradzież języków niegrzeczna. Kto robi takie rzeczy?

Cień wątpliwości wkrada się do mojego serca. A co, jeśli mówi prawdę? Bez wątpienia nie przypomina postaci z opowieści.

– Jak to się dzieje, że tak często wygrywasz w swojej grze?

– Ach, o to chodzi! – Jeszcze przez chwilę chłopak skupia się na swoim instrumencie, a potem niespodziewanie przerywa grę, pochyla się ku nam i składa dłonie. Znów się uśmiecha, błyskając zębami.

– To magia!

– Sztuczki Magiano? – odpowiadam uśmiechem. – To chcesz powiedzieć?

– A, to stąd pochodzi to słowo? – pyta beztrosko i opiera się o ścianę. – Nie miałem pojęcia.

Jego palce na nowo odnajdują struny lutni. Widzę, że powoli przestajemy go interesować.

– Wygrywam tylko dzięki zręcznym dłoniom, moja droga, i umiejętności odwracania uwagi. Poza tym pomaga mi jeszcze asystent. Pewnie nadal się gdzieś ukrywa, głupi chłopak, przerażony do granic. Ostrzegałem go, by nie uciekał.

Znowu przestaje grać.

– To dlatego postanowiłem uciąć sobie z wami pogawędkę. Chcę, byście obie wiedziały, że jestem wam wdzięczny za ocalenie mojego pomocnika. Pora, bym was opuścił. Życzę miłej zabawy dziś w nocy i powodzenia w poszukiwaniu owego zaginionego Mrocznego Piętna.

A więc ten drugi malfetto z nim pracował. Biorę głęboki oddech, gdyż jego słowa przywołują stare wspomnienie. Tak, znam skądś ten głos. Na pewno go kiedyś słyszałam. Tylko gdzie…

Nagle wiem wszystko. Był wraz ze mną w więzieniu! Kiedy zostałam aresztowana przez Inkwizycję i wtrącona do więzienia, okazało się, że w sąsiedniej celi siedzi jakiś na wpół szalony człowiek. Miał śmiejący się, śpiewny głos. Wydawało mi się wówczas, że długi pobyt w lochu odebrał mu rozum. Pytał mnie wtedy, czy jestem Mrocznym Piętnem.

Chłopak widzi po mojej twarzy, że go poznaję, gdyż ponownie przerywa grę.

– Zrobiłaś bardzo dziwną minę – mówi. – Zaszkodził ci ten szaszłyk? Kiedyś miałem taki problem.

– Siedzieliśmy razem w więzieniu.

Zamiera.

– Co takiego?

– Byliśmy w tym samym więzieniu, w Dalii, kilka miesięcy temu. Na pewno pamiętasz. Znam twój głos.

Nabieram tchu, poruszona nieprzyjemnym wspomnieniem.

– Zostałam skazana na śmierć w płomieniach.

Z twarzy nieznajomego znika uśmiech. Wbija we mnie wzrok.

– Jesteś Adeliną Amouteru – szepcze do siebie i przygląda mi się z nowym zainteresowaniem. – Jasne, jasne! Ależ oczywiście, że tak! Powinienem od razu to wyczuć.

Przez moment zastanawiam się, czy aby nie powiedziałam mu za dużo. Czy wie o tym, że jesteśmy poszukiwane przez Inkwizycję? Co się stanie, jak postanowi nas wydać żołnierzom służącym władzom Merroutas?

Mam wrażenie, że przygląda mi się przez całe godziny.

– Uratowałaś mi wówczas życie – mówi.

Marszczę brwi, zaskoczona.

– A niby w jaki sposób?

Znów się uśmiecha, ale jest to inny uśmiech od tego, którym obdarzył Violettę. Nigdy takiego jeszcze nie widziałam. To iście koci grymas, taki, który unosi nieco kąciki oczu, sprawia, że twarz przez moment robi wrażenie dzikiej i niebezpiecznej. Końce zębów połyskują. Wydaje mi się, że przez ten uśmiech zmienił się w kogoś charyzmatycznego, ale również przerażającego. Jest od początku do końca skupiony na mnie, jakby nie istniało nic innego na świecie. Wygląda na to, że całkiem zapomniał o istnieniu Violetty. Nie mam pojęcia, co o tym myśleć, ale czuję, że moje policzki zalewa gorący rumieniec. Nieznajomy wpatruje się we mnie bez mrugania i nuci, wygrywając swą melodię, aż odwraca głowę i mówi:

– Jeśli szukacie Magiano, szczęście dopisze wam w porzuconych łaźniach znajdujących się w południowej części Merroutas, w budynku zwanym niegdyś Małymi Łaźniami Bethesdy. Udajcie się tam jutro rano, o pierwszym brzasku. Słyszałem, że on lubi negocjacje na osobności.

Unosi palec.

– Muszę was jednak ostrzec. Magiano nie słucha niczyich poleceń. Jeśli chcecie z nim rozmawiać, lepiej, byście miały dobry powód.

Nim którakolwiek z nas jest w stanie cokolwiek odpowiedzieć, nieznajomy odpycha się od balustrady, odwraca i znika wewnątrz budynku.

Raffaele Laurent Bessette

Mgła. Jest wcześnie rano. Pojawia się wspomnienie młodego, bosego chłopca, który kucał przed rozpadającym się rodzinnym domem i bawił się patykami w błocie. Malec podniósł wzrok i dostrzegł starca idącego przez wieś. Jego stara, wychudzona szkapa ciągnięła za nim wóz. Dziecko przestało się bawić i zawołało matkę, a potem, gdy wóz podjechał bliżej, wstało. Starzec zatrzymał się przed dzieckiem i obaj zaczęli się sobie przyglądać. W oczach dziecka – jednym brązowym niczym miód, a drugim zielonym niczym szmaragd – kryło się coś intrygującego. Wpatrujący się w nie starzec zapewne zastanawiał się, jak to możliwe, że ktoś tak młody ma tak mądre spojrzenie.

Postanowił więc wejść do chatynki, by porozmawiać z jego matką. Nie przyszło mu to łatwo – ta wpuściła go dopiero wtedy, gdy przekonał ją, że może dzięki niemu zarobić trochę pieniędzy.

– Nie znajdziesz w okolicy wielu chętnych do zakupu błyskotek czy eliksirów – powiedziała kobieta, rozkładając ręce. Stała w niewielkiej, ciemnej izdebce, którą dzieliła wraz z szóstką swych dzieci. Starzec zasiadł na wskazanym mu krześle, a jego wzrok, wiecznie niespokojny, przeskakiwał z przedmiotu na przedmiot.

– Krwawa gorączka zabiła wielu z nas. W zeszłym roku odebrała mi męża i najstarszego syna, a ponadto naznaczyła dwoje innych dzieci, jak sam widzisz.

Wskazała młodego chłopca, który siedział w ciszy i spoglądał na niego oczami pięknymi niczym klejnoty, a potem na jego brata.

– To zawsze była uboga wioska, ale teraz jest na krawędzi zagłady.

Dziecko zorientowało się, że mędrzec bez przerwy na nie zerka.

– A jak sobie radzisz bez męża? – spytał gość.

– Haruję w polu. – Matka pokręciła głową. – Wyprzedałam też część naszego majątku. Mąki starczy jeszcze na parę tygodni, ale jest w niej pełno robaków.

Mężczyzna słuchał w milczeniu. Naznaczony brat chłopca nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Gdy tylko matka zakończyła swą smutną historię, rozparł się na krześle i pokiwał głową.

– Rozwożę towar między portowymi miastami Estenzii i Campagnii. Chcę cię zapytać o twego najmłodszego syna, tego z oczami w różnych kolorach.

– A co chcesz wiedzieć?

– Zapłacę ci za niego pięć złotych talentów. To ładny chłopiec. Zgarnę za niego sporą sumkę w dużym mieście portowym

Wstrząśnięta matka nie była w stanie wykrztusić z siebie ani słowa.

– W Estenzii znajdują się dwory, których bogactwo przekracza twoje wyobrażenie – dodał przybysz. – To mieniące się, błyszczące światy, którymi rządzi przyjemność, a zapotrzebowanie na świeżą krew nigdy nie mija.

Skinął przy tych słowach na chłopca.

– Chcesz powiedzieć, że zabierzesz go do burdelu?

Mężczyzna znów spojrzał na dziecko.

– Nie. Jest na to zbyt piękny.

Pochylił się ku kobiecie i rzekł ciszej:

– Twe naznaczone dzieci czeka tu ciężki los. Słyszałem opowieści o innych wioskach, w których zostawiano takich jak on w lasach, by nie ściągnęły na wszystkich nieszczęścia i chorób. Widziałem, jak takie dzieci, ba, nawet niemowlęta, były palone żywcem na ulicach. Tu również do tego dojdzie.

– A właśnie, że nie! – odpowiedziała kobieta ze zdecydowaniem. – Nasi sąsiedzi to ubodzy ludzie, ale mają dobre serca.

– Desperacja wszędzie przywodzi ludzi do szaleństwa – rzekł starzec, wzruszając ramionami.

Spierali się aż do zmierzchu. Kobieta nadal była przeciwna, a dziecko słuchało jej w milczeniu i myślało. Gdy nadeszła noc, chłopiec wstał, delikatnie ujął dłoń matki i rzekł, że odejdzie ze starcem. Ta uderzyła go w twarz i powiedziała, że nie ma o tym mowy. Chłopiec nawet nie drgnął.

– Wszyscy będziemy głodować – rzekł cicho.

– Jesteś zbyt młody, by zdawać sobie sprawę z tego, co właśnie poświęcasz! – krzyknęła na niego matka.

Chłopiec spojrzał na rodzeństwo.

– Wszystko będzie dobrze, mamo.

Kobieta spojrzała na swoje piękne dziecko. Podziwiała przez moment jego oczy i przeczesała dłonią czarne włosy. Jej palce trąciły kosmyk w pięknej szafirowej barwie. Przyciągnęła syna do siebie i wybuchnęła płaczem. Trzymała go tak w swoich objęciach przez dłuższą chwilę. On również jej nie puszczał, dumny, że udało mu się pomóc rodzinie, choć nadal nieświadom tego, na co się skazał.

– Dwanaście talentów – oznajmiła matka.

– Osiem – zaripostował mężczyzna.

– Dziesięć. Nie oddam ci syna za mniej.

Starzec milczał przez chwilę, ale w końcu zgodził się.

– Dziesięć.

Matka zamieniła po cichu jeszcze kilka słów ze starcem, a potem puściła dłoń syna.

– Jak masz na imię, chłopcze? – spytał starzec, pomagając mu wejść do rozklekotanego wozu.

– Raffaele Laurent Bessette – odpowiedział z powagą chłopczyk, nie odrywając wzroku od rodzinnego domu. Już zaczynał się bać. Czy matka kiedykolwiek będzie mogła go odwiedzić? Czy to wszystko oznaczało, że nigdy nie ujrzy swej rodziny?

– Cóż, Raffaele – odpowiedział starzec i uderzył zad klaczy trzymanym w ręku batem, a potem odwrócił uwagę chłopaka, wręczając mu kawałek chleba z serem. – Czy kiedykolwiek widziałeś stolicę Kenettry?

Dwa tygodnie później mężczyzna sprzedał dziecko na Dwór Fortunaty za trzy tysiące złotych talentów.

,.

Powieki Raffaele’a trzepoczą, a potem rozchylają się. Mężczyzna widzi cieniutkie, ledwie widoczne smugi światła wpadające przez okno. Zapowiedź świtu. Na zewnątrz szaleje śnieżyca. Raffaele lekko się porusza. Nawet migotliwy ogień w kominku i futra zalegające na jego łóżku nie są w stanie odpędzić zimna. Jego ciało pokrywa momentalnie gęsia skórka. Podciąga futra aż po podbródek i próbuje z powrotem zapaść w sen, ale dwa tygodnie rejsu wśród sztormów, z Kenettry na północ, do Beldain, sporo go kosztowały. Jest wyczerpany i obolały.

Letni pałac beldyjskiej królowej okazał się wilgotnym, zimnym miejscem, w niczym nieprzypominającym migotliwych marmurowych komnat i ciepłych, wypełnionych słońcem ogrodów Estenzii. Czuje, że nigdy nie przyzwyczai się do tak chłodnego lata. Pozostałym członkom Bractwa Sztyletu zapewne również trudno dojść do siebie. Po chwili wzdycha, odpycha od siebie futra i wstaje. Światło uwydatnia zgrabne kształty jego sylwetki – płaski brzuch, wyrzeźbione mięśnie i smukłą szyję. Bezszelestnie podchodzi do nóg łóżka, gdzie wisi jego szata. Nosił ją już kiedyś, gdyż otrzymał ją kilka lat temu w darze od kenettrańskiej szlachcianki, księżnej Campagnii. Była w nim tak zakochana, że oddała Sztyletom część swej fortuny. Im potężniejszych miał klientów, tym bardziej starali się kupić jego miłość.

Ciekawe, czy księżna jest w dobrym zdrowiu. Po opuszczeniu Kenettry wysłali kilka gołębi, by skontaktować się ze swymi sojusznikami. Księżna była jedną z tych, którzy nie odpowiedzieli.

Raffaele narzuca na siebie szatę, która zakrywa jego ciało od stóp do głów. Tkanina jest ciężka, musiała sporo kosztować. Układa się w fale u jego stóp i mieni w świetle. Chłopak muska palcami swoje długie, czarne włosy, a potem zwija je w elegancki węzeł na czubku głowy. Cienkie szafirowe pasemka połyskują w zimnym porannym słońcu. Jego dłonie głaszczą chłodną powierzchnię rękawów.

Myślami powraca do nocy, kiedy Enzo odwiedził jego komnatę, a on po raz pierwszy ostrzegł go przed Adeliną. Palce zatrzymują się na moment, gdy serce młodzieńca przeszywa żal. Nie, nie ma sensu wracać do przeszłości.

Zerka na kominek, a potem bezszelestnie opuszcza sypialnię, ciągnąc za sobą po ziemi aksamitną szatę. Na korytarzu czuć zapach starych, wilgotnych kamieni oraz wygasłych dawno pochodni. Gdy zbliża się do letnich ogrodów, korytarze stają się jaśniejsze. Kwiaty przykryte są cieniutką warstewką śniegu, który stopnieje w popołudniowym słońcu. Raffaele może stąd dostrzec tereny wokół zamku oraz skaliste wybrzeża Beldain. Policzki sztywnieją mu od chłodnych podmuchów wiatru, który jednocześnie rozwiewa pasemka jego włosów. Przenosi swoją uwagę na główny dziedziniec, na którym znajdują się bramy zamkowe. Zazwyczaj o tej porze panuje tu cisza i spokój, ale dziś roi się od malfetto, którzy uciekli z Estenzii. Gromadzą się wokół niewielkich ognisk i okrywają starymi kocami. Zapewne w nocy przybył kolejny statek z uciekinierami.

Raffaele patrzy, jak ludzie poruszają się i kłębią, a potem wraca do zamku i schodzi na dół. Kilku malfetto rozpoznaje go, kiedy zjawia się na głównym dziedzińcu. Ich twarze rozjaśniają się.

– To przywódca Sztyletów! – woła jeden z nich.

Podbiegają pozostali, chcąc dotknąć dłoni i ramion Raffaele’a, łudząc się tym, że przyniesie im ukojenie. To ich codzienny rytuał. Raffaele stoi nieruchomo w środku tłumu. Tylu ludzi błaga go o pocieszenie. Jego wzrok pada na łysego chłopaka, nieco wyższego od niego. Gorączka zniszczyła mu włosy wiele lat temu. Raffaele widział go tutaj również wczoraj. Przywołuje go gestem. Chłopak otwiera szeroko oczy, całkiem zaskoczony, i podbiega do przywódcy Sztyletów.

– Dzień dobry! – wita się.

Raffaele przygląda mu się z uwagą i odpowiada:

– Dzień dobry.

Chłopak nagle uświadamia sobie, że jako pierwszy przyciągnął uwagę Raffaele’a i robi się nerwowy.

– Czy mógłbyś rzucić okiem na moją siostrę? – pyta cicho.

– Tak – mówi Raffaele bez wahania.

Łysy malfetto uśmiecha się szeroko. Jak pozostali, nie jest w stanie oderwać oczu od twarzy Raffaele’a i dotyka jego ramienia.

– Tędy więc – mówi.

Raffaele idzie za nim przez tłum ludzi. Widzi najrozmaitsze znamiona. Szorstkie, ciemne znamię rozlane na całym przedramieniu. Zniekształcone ucho i ciemne włosy przyprószone srebrem. Oczy o różnych kolorach. Raffaele zapamiętuje je wszystkie. Jego pojawienie się wywołuje ożywione szepty.

Niebawem obaj docierają na skraj dziedzińca, gdzie w rogu chowa się siostra chłopaka, zasłaniając twarz szalem. Na widok zbliżającego się Raffaele’a, kuli się jeszcze bardziej i spuszcza wzrok. Jej brat pochyla się ku Raffaele’owi.

– Inkwizytor złapał ją tej nocy, gdy wybijano witryny sklepowe w Estenzii – mówi cicho, a potem pochyla się jeszcze bardziej i szepcze mu coś do ucha. Ten, słuchając, przygląda się dziewczynie. Dostrzega skaleczenia, siniaki, ślady po uderzeniach na nogach. Gdy jej brat przestaje mówić, Raffaele kiwa głową ze zrozumieniem, podwija szatę i klęka obok dziewczyny. Krzywi się, gdy zalewa go fala mocy. Ile tu przytłaczającego smutku! Ile lęku… Gdyby Adelina tu była, wykorzystałaby to.

Raffaele robi wszystko, by nie dotknąć młodej malfetto. Kilku klientów potraktowało go w podobnie okrutny sposób, pozostawiając drżącego i posiniaczonego w sypialni. Wie, że czyjkolwiek dotyk jest wówczas ostatnią rzeczą, której człowiek pragnie. Przez długą chwilę siedzi i nic nie mówi. Dziewczyna też przygląda mu się w milczeniu, nie mogąc oderwać oczu od jego twarzy. W jej ciele nadal widać napięcie. Z początku Raffaele wyczuwa falę niechęci i wrogości, ale nie odwraca wzroku.

– Główny Inkwizytor chce nas wszystkich uwięzić – odzywa się w końcu dziewczyna. – Tak powiadają.

– Tak.

– Mówią, że w całej Estenzii powstały obozy dla niewolników.

– To prawda.

Dziewczyna wydaje się być zaskoczona tym, że on nie próbuje złagodzić jej słów.

– Mówią, że po tym, jak już nas zgromadzą, pozabijają wszystkich.

Raffaele milczy. Wie, że nie musi niczego wyjaśniać, by dziewczyna uzyskała odpowiedź.

– Czy Sztylety go powstrzymają?

– Sztylety go zniszczą – odpowiada Raffaele. Słowa te, wypowiedziane jego łagodnym głosem, brzmią dziwnie, zupełnie jakby metal przecinał jedwab. – Osobiście się tym zajmę.

Spojrzenie dziewczyny znów skupia się na jego twarzy. Widać, że podziwia jego delikatną urodę. Raffaele wyciąga rękę i czeka cierpliwie. Po chwili dziewczyna zbliża swoją dłoń, delikatnie go dotyka i gwałtownie wciąga powietrze. Teraz, gdy są połączeni, Raffaele pociąga lekko za nici w jej sercu, podziela jej ból, łagodzi go najlepiej jak umie i przegania smutek. Zamiast niego pojawia się pocieszenie.

„Wiem”.

W oczach dziewczyny pojawiają się łzy. Pozwala mu trzymać się za rękę przez dłuższą chwilę, ale w końcu wyrywa ją i znów kuli się, kryjąc twarz.

– Dziękuję – szepcze jej brat.

Inni malfetto gromadzą się za Raffaele’em i przyglądają mu się z podziwem.

– Nie odzywała się od wyjazdu z Estenzii! – wołają.

– Raffaele! – wrzawę przerywa głos Lucent. Raffaele odwraca się i widzi Wicher przebijającą się przez tłum. Jej miedziane loki podskakują z każdym krokiem. Wygląda jak typowa beldyjska dziewczyna – wokół szyi i nadgarstków nosi futrzane opaski, a w jej włosach stukają koraliki. Zatrzymuje się tuż przed nim.

– Przykro mi, że przerywam twoje poranne sesje uzdrowicielskie – mówi i daje znać gestem, by poszedł za nią – ale ona już tu jest. Przybyła zeszłej nocy i chce się z nami zobaczyć.

Raffaele żegna się ukłonem z malfetto zgromadzonymi na dziedzińcu i rusza w ślad za Lucent. Dziewczyna wydaje się poruszona i nieustannie rozciera ramiona.

– Zmiękłam przez te kenettrańskie lata – narzeka. – Kości mnie bolą przez to zimno.

Raffaele nie odpowiada i nagle dziewczyna odwraca się ku niemu z irytacją.

– Naprawdę masz tyle wolnego czasu? – pyta. – Robienie smutnych oczu do uchodźców malfetto nie pomoże nam w układaniu planów odwetu na Inkwizycji.

Raffaele nawet na nią nie patrzy.

– Ten łysy chłopak ma Mroczne Piętno – odpowiada.

– Doprawdy? – Lucent prycha z powątpiewaniem.

– Zauważyłem to wczoraj – ciągnie Raffaele. – Bardzo subtelna moc, ale bez wątpienia moc. Poślę po niego później.

Dziewczyna wpatruje się w niego. W jej oczach widać niedowierzanie, a potem rozdrażnienie, wywołane tym, że ją zaskoczył. W końcu wzrusza ramionami.

– Ach, przecież zawsze masz jakiś powód, by okazać dobroć serca, prawda? – mówi cicho i przyspiesza kroku. – Michel mówi, że są na wzgórzach.

Raffaele nie wyjaśnia, że nadal jest mu ciężko na sercu – jak zawsze po spotkaniu z malfetto. Że żałuje, iż nie mógł zostać z nimi dłużej, by bardziej im pomóc. Nie ma sensu o tym wspominać.

– Twoja królowa mi wybaczy – mówi.

Lucent parska i krzyżuje ramiona, ale Raffaele wyczuwa, że za jej nonszalancką pozą skrywają się nici energii, które krzyżują się i splatają boleśnie. Dostrzega węzeł miłości i tęsknoty, który z roku na rok stawał się coraz ciaśniejszy, w miarę jak rozstanie z beldyjską księżniczką bolało coraz bardziej. Ile lat upłynęło od chwili, gdy dziewczyna została wygnana z Beldain i oderwana od Maeve? Raffaele mięknie, ogarnięty współczuciem. Dotyka jej ramienia – nici mocy wokół niej migoczą, a on sięga ku nim, by ukoić jej cierpienie. Lucent zerka na niego z uniesioną brwią.

– Zobaczysz się z nią – mówi Raffaele. – Obiecuję. Przykro mi, że kazałem ci tak długo czekać.

Lucent odpręża się nieco pod wpływem jego dotyku.

– Wiem.

Docierają do wysokiej, kamiennej bramy, prowadzącej na rozległe łąki za zamkiem. Przed nimi, na dziedzińcu, ćwiczy niewielka grupa żołnierzy. Idąc przed Raffaelem, Lucent musi okrążyć szerokim łukiem pojedynkujące się pary, ale w końcu udaje im się opuścić tereny zamkowe. Idą przez wysoką trawę i docierają na niewielkie wzgórze. Raffaele drży, smagany zimnym wiatrem i oślepiony śniegiem. Mocniej naciąga płaszcz na ramiona.

Na szczycie pagórka pojawiają się dwa inne Sztylety. Jeden z nich, Michel zwany Architektem, wymienił kenettrański strój na grube beldyjskie futro, by zasłonić szyję. Mówi coś cichym głosem do dziewczyny stojącej obok niego. To Gemma, Złodziejka Gwiazd, która nadal uparcie ubiera się w ulubioną kenettrańską suknię. I choć na ramiona narzuciła beldyjski płaszcz, to i tak drży z zimna. Oboje przerywają rozmowę i spoglądają na przybyłych. Gemma wpatruje się w nich uporczywie. Raffaele domyśla się, że dziewczyna ma nadzieję dowiedzieć się czegoś o losie swego ojca. Liczy na jakieś wieści od Raffaele’a, ale ten jedynie kręci głową. Baron Salvatore to kolejny z sojuszników Sztyletów, który nie odpowiedział na wiadomość wysłaną gołębiem pocztowym. Na twarzy Gemmy pojawia się rozczarowanie.

Raffaele patrzy dalej i dostrzega krąg zbrojnych otaczających polanę. Stoi tam też kilkoro wysoko urodzonych ludzi, książąt, sądząc po ich ciemnoniebieskich rękawach, oraz ogromny biały tygrys ze złotymi pręgami, który miota się, uderza ogonem i mruży ślepia. Uwaga wszystkich skupiona jest na dwóch pojedynkujących się postaciach. Jedna z nich to książę z jasnymi włosami i zmarszczonym lekko czołem. Jego przeciwnikiem jest młoda kobieta, właściwie jeszcze dziewczyna, w płaszczu podbitym futrem. Na jednym z jej policzków rozlewa się złota plama, a włosy, w połowie czarne, a w połowie złote, splecione są w liczne warkocze, przypominające wzory na wilczym grzbiecie. Bez trudu unika pchnięć, uśmiecha się do księcia i naciera mieczem. Klinga migocze w blasku słońca.

Michel podchodzi do Raffaele’a.

– To ona teraz jest królową – szepcze. – Jej matka umarła kilka tygodni temu. Przez przypadek zwróciłem się do niej słowami „Wasza Królewska Mość”. Nie rób tego.

– Dziękuję, że mi przypomniałeś – kiwa głową Raffaele.

Jej Wysokość Maeve, królowa Beldain. Przywódca Sztyletów przygląda się starciu i dostrzega oplatające dziewczynę niezwykłe nici mocy, bez wątpienia należące do człowieka obdarzonego Mrocznym Piętnem. Nikt dotąd nie mówił nic takiego na temat beldyjskiej księżniczki, ale migoczące naokoło niej nici stanowią najlepszy dowód. Może sama nie zdaje sobie z tego sprawy? Czemu niby miałaby skrywać coś takiego w tajemnicy?

Raffaele przenosi swą uwagę na najmłodszego z książąt przyglądających się walce. Zmarszczka na jego czole pogłębia się. Chłopca również oplata moc, ale nieprzypominająca w niczym energii zwykłego Mrocznego Piętna. Nie ma w niej wigoru czy radości żywego świata. Mruga, nieco wstrząśnięty. Sięga, by dotknąć owej niezwykłej mocy, a wtedy jego własne nici błyskawicznie się cofają, jakby porażone przez coś lodowatego. Szczęk oręża przywraca go z powrotem do rzeczywistości. Znów skupia wzrok na walce. Maeve zamierza się raz za razem na stawiającego jej opór starszego brata. Spycha go w kierunku żołnierzy otaczających polanę, gdy niespodziewanie jej brat rzuca się ze zdwojoną siłą do ataku i spycha ją w stronę centrum polany.

Raffaele przygląda im się uważnie. Książę jest wyższy od Maeve o dobrą stopę, ale dziewczynie zupełnie to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie, kpi z niego i napiera na ostrze ze śmiechem. Niespodziewanie obraca się wokół własnej osi, by zaskoczyć brata, ale ten okazuje się szybszy i uderza w jej nogi. Maeve zbyt późno uświadamia sobie swój błąd i trafiona, pada na ziemię. Książę staje nad nią i mierzy ostrzem miecza w jej pierś.

– Lepiej – mówi. – Ale nadal atakujesz zbyt zapalczywie zamiast skupić się na przewidywaniu, gdzie uderzę.

Wskazuje swe ramię, a potem macha nim powoli.

– Widzisz? To tego nie zauważyłaś. Zwróć uwagę na kąt, nim uderzysz.

– Ona widziała ten kąt, Augustine – wtrąca inny książę. – Po prostu zareagowała zbyt wolno.

– Twojego ataku zdołałabym uniknąć – woła Maeve i mierzy czubkiem miecza w drugiego z braci. Pozostali chichoczą. – I nieźle byś oberwał!

Wsuwa miecz do pochwy i podchodzi do tygrysa, by podrapać go między uszami. Pozdrawia Augustine’a skinieniem głowy.

– Następnym razem postaram się bardziej, obiecuję. Poćwiczmy jeszcze po południu.

Raffaele patrzy na księcia, który obdarza siostrę uśmiechem i kłania się jej.

– Jak sobie życzysz – odpowiada.

Wtedy królowa dostrzega gesty pozostałych braci i zwraca uwagę na członków Bractwa Sztyletu. Michel i Gemma natychmiast padają na kolana. Maeve zerka na Lucent – wyraz jej twarzy zdradza, że ją poznaje – a wtedy radosny nastrój królowej ustępuje miejsca powadze. Nic nie mówi. Zamiast tego czeka, aż dziewczyna sama ukłoni się i pochyli głowę, a kiedy to czyni, loki przesłaniają jej twarz. Maeve przygląda się jej chwilę dłużej, a potem swoje przenikliwe spojrzenie kieruje w stronę Raffaele’a. Ten opuszcza rzęsy i robi to, co Lucent.

– Wasza Wysokość – mówi.

Maeve opiera dłoń na rękojeści miecza. Policzki ma wciąż zarumienione po walce.

– Spójrz na mnie – rozkazuje, a gdy przywódca Sztyletów wypełnia polecenie, pyta:

– Czy to ty jesteś Raffaele Laurent Bessette? Człowiek zwany Posłańcem?

– Tak, Wasza Wysokość.

Maeve znowu przygląda mu się przez chwilę. Najpierw wpatruje się w letnią zieleń lewego oka, a potem w miodowe złoto prawego. Jej zęby błyszczą, gdy usta rozchylają się w dzikim uśmiechu.

– W istocie jesteś taki piękny, jak mówią. Twe śliczne imię doskonale pasuje do ślicznej buzi.

Raffaele pozwala sobie na rumieniec i przechyla głowę w subtelny sposób, tak jak zawsze przed klientami.

– Zaszczyca mnie pani, Wasza Wysokość. Pochlebia mi to, że moja reputacja dotarła aż do Beldain.

– Byłeś najbardziej zaufanym doradcą księcia Enzo – Maeve patrzy na niego zamyślona. – Wyrażał się o tobie bardzo pochlebnie. Widzę, że to ty zająłeś jego miejsce na czele Sztyletów. Gratulacje.

Serce Raffaele’a zaczyna bić nieco szybciej, a on sam próbuje zignorować znajomy ból, który pojawia się zawsze, kiedy pada imię Enzo.

– Nie jest to wydarzenie, które chciałbym świętować – odpowiada.

Spojrzenie Maeve łagodnieje na moment, być może na wspomnienie śmierci własnej matki. Wygląda na to, że śmierć Enzo z jakiegoś powodu ją intryguje. Raffaele dostrzega w jej sercu jakąś przelotną emocję, ale królowa postanawia zakończyć temat, pozwalając mu jedynie na domysły.

– Oczywiście, że nie – mówi po dłuższej chwili.

Augustine szepcze jej coś do ucha. Młoda królowa pochyla się ku niemu i choć nadal koncentruje swą uwagę na Raffaele’u, ten wyczuwa zmianę w jej energii, sugerującą, że tak naprawdę chciałaby skupić się na Lucent.

– Śmierć księcia Enzo jest mi nie na rękę. Miałam nadzieję, że otworzy on trakt handlowy między Kenettrą i Beldain. Wam też ta sytuacja wyrządziła wielką krzywdę, Posłańcze, bo zostaliście bez przywódcy. Ale król również rozstał się z życiem. Mówicie, że tron objęła Giulietta, a do mego królestwa codziennie docierają nowi uchodźcy malfetto.

– Jesteśmy wam dozgonnie wdzięczni, Wasza Wysokość.