Strona główna » Obyczajowe i romanse » Mały człowiek Tom

Mały człowiek Tom

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7999-329-1

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Mały człowiek Tom

"Jedenastoletni Tom mieszka w starej przyczepie kempingowej z Joss, swoją matką (młodą jak na matkę jedenastolatka – urodziła go, mając niespełna czternaście lat). Ponieważ Joss lubi się zabawić i wyskoczyć gdzieś na weekend ze znajomymi, Tom często zostaje sam. I musi sobie radzić. Jedzenie zdobywa w pobliskich ogródkach, lecz bardzo uważa, aby go nie przyłapano i nie zabrano do domu dziecka (mama go postraszyła, że może się tak zdarzyć, a wtedy ona nic na to nie poradzi). Pewnego wieczoru, gdy penetruje nowy ogródek w poszukiwaniu zaopatrzenia, natrafia na Madeleine (93 lata) leżącą na grządce kapusty, zapłakaną, ponieważ nie może wstać. Biedna staruszka zapewne by tam umarła, gdyby nie napatoczył się Tom... „Niesamowity sukces”. Le Nouvel Observateur"

Polecane książki

Jak myśleć o relacjach człowieka, natury i technologii w XXI wieku? W dobie kryzysów ekonomicznych, demograficznych i ekologicznych zmuszeni jesteśmy przewartościować kategorie, do których przyzwyczaiła nas tradycyjna humanistyka. Z założenia antropocentryczna myśl klasycznego humanizmu nie wystarcz...
Organizacje pozarządowe nie powinny rezygnować z ujmowania w księgach rachunkowych i sprawozdaniu finansowym zdarzeń istotnych dla oceny ich sytuacji finansowej i majątkowej. Powinny zatem tworzyć rezerwy na przyszłe zobowiązania, zgodnie z zasadą ostrożności. Sposób ich tworzenia powinien ponadto w...
Jarek jest młodym człowiekiem sukcesu. Szefuje dużej firmie chemicznej w północno-zachodniej Polsce. W osiąganiu celów nie liczy się z niczym i nikim....
Madeleine Lang jedzie do Włoch, by przygotować materiał do programu o sławnej śpiewaczce operowej. Hrabia Andrea Valieri ma jej pomóc skontaktować się z gwiazdą. Maddie nie wie, że Valieri ma swój plan związany z jej przyjazdem. Chce ją wykorzystać, by uregulować dawne porachunki z...
Od gorącej i dzikiej Afryki Południowej po zimny i nieprzystępny Sachalin – Mateusz Będkowski po raz trzeci zabiera nas na wyprawę śladem polskich podróżników, którym w XIX wieku nie był obcy żaden zakątek świata. Dziewiętnaste stulecie to czas rewolucji w podróżow...
W poradniku do gry The Last of Us znalazł się komplet informacji ułatwiających ukończenie gry. Opracowanie zawiera szczegółowy opis przejścia, liczne porady dotyczące walk i opisy starć, a także lokalizacje najważniejszych znajdziek i osiągnięcia. The Last of Us - poradnik do gry zawiera poszukiwane...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Barbara Constantine

Tytuł oryginału:

Tom, petit Tom, tout petit homme, Tom

Copyright © Calmann-Lévy, 2010

Copyright © 2015 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga

Copyright © 2015 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga

Projekt graficzny okładki: Monika Drobnik-Słocińska

Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska

Korekta: Magdalena Bargłowska, Aneta Iwan

ISBN: 978-83-7999-329-1

WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o.o.

Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice

tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28

e-mail:info@soniadraga.pl

www.soniadraga.pl

www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga

E-wydanie 2015

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Dla Raphaëla, który przyszedł ostatni.

A także dla wszystkich –

grubych zrzęd, szczęśliwych frustratów,

starych maleńkich, małych obiboków

(tu paru może się rozpoznać), alkoholików

nieanonimowych, agentów bardzo tajnych –

z wyrazami wdzięczności.

– Narysowałam dwie krotki.

– Dlaczego dwiekrotki?

– Bo nie ma ich sto.

Wyimek z poszukiwań językowych

prowadzonych w wieku około trzech i pół roku

przez pannę Mahault (moją wnuczkę)

1Z braku laku…

Znowu jest wpieniona. To już trwa dobre trzy dni. Przychodzi mu do głowy, że może ma alwaysa. Uśmiecha się na to słowo. Always… W każdym razie już się nauczył, że kiedy go ma, lepiej siedzieć z buzią w kubeł. I słuchać jej bez mrugnięcia. Co właśnie teraz robi. Tak jak kazała. Prawie się nie rusza, ledwie oddycha. Tyle że to już trochę trwa, a nie przewidział, że napatoczy się ostry kamyczek, na którym położy się niechcący. Głupi kamyk, wbija mu się teraz w żebro. Chciałby przesunąć wolną rękę, żeby go zabrać. Ale sznurek, który trzyma w drugiej ręce, przy najlżejszym ruchu zaczyna wibrować. Nie, za nic, jeszcze wszystko by skopał. Żeby więc choć trochę mniej bolało, próbuje powolutku inaczej ułożyć ciało i…

Sru! I po ptakach. Joss się nie patyczkuje. Cicho burczy:

– Mówiłam, żebyś się nie ruszał!

– Ale kamyk…

– Kicham na to. Masz się nie ruszać i już.

Nie rusza się. I nie odzywa. Mruga tylko szybko, żeby się nie rozpłakać. Ostry kamyczek wbija mu się w żebra. To coraz bardziej boli. Stara się myśleć o czym innym. Policzek go pali. Pewnie jest czerwony jak burak. Swędzi. Kurczę, ale ona jest!… Czuje, że gardło ma ściśnięte. Skupia się na… mrówkach, które maszerują mu przed nosem. W kilka taszczą coś wielkiego, ze dwadzieścia razy większego od nich. Może bobek królika.

Joss nie patrzy na niego. Jest na siebie trochę zła. I myśli, że mogła to sobie darować. Ale też smarkacz ją wpienia przez to wieczne wiercenie się. Uprzedziła go, że to może potrwać. Co z tego, skoro on nigdy nie słucha… O, jest wreszcie jeden! Uf. Jej także zaczynało się już dłużyć. Ładny jest, tłuściutki. I coraz bliżej. Idzie za ziarnem, które dla niego rozsypała. Joss ściska mocno rękę Toma. Wbija paznokcie. Tom sztywnieje. Nie odrywa oczu od kosa, który przybliża się do nich krótkimi skokami. Zatrzymuje się. Wraca. Aj!… Coś zauważył… Nie, w porządku. Znów idzie. Trzy skoki naprzód. Łebek na prawo. Łebek na lewo. Jeszcze trzy skoki. Dziobie. A Joss krzyczy:

– Teraz!

Tom szybkim ruchem szarpie za sznurek. Pułapka spada, więzi kosa.

Joss zrywa się na nogi.

– Czwarty! – Całuje Toma w palący policzek, łaskocze w szyję ze śmiechem. – No co? Nie strzelaj mi tu focha, mój mały menie.

Tom woli ją w dobrym humorze, więc się uśmiecha. Joss wyjmuje kosa z pułapki, głaszcze go delikatnie. Muska ustami piórka na łebku, leciutko. Po czym jednym szybkim ruchem ukręca mu ten łebek.

– Będzie uczta.

Tom się odwrócił, żeby tego nie widzieć.

– No mówię ci, że one nawet nie zdążą nic poczuć! Wszystko się dzieje raz-dwa! Przestań, nie rób z siebie takiego mazgaja.

Z braku laku…

Skubią ptaszki z piór. Każde po dwa kosy. I patroszą je. Joss opowiada, że niektórzy jedzą ptaki niepatroszone. Że zawieszają je na sznurku za łapki i zostawiają tak na długo, by skruszały. Jak dojrzeją i spadną, ludzie je zjadają. Bez gotowania i w ogóle. Na widok miny Toma Joss wybucha śmiechem. Ale on jej nie wierzy. Bo jedzenie zaśmiardniętych ptaków z flakami i wszystkim, co w nich jest, nie bardzo wydaje mu się możliwe.

– No naprawdę, słowo.

– Akurat!…

Tom kończy patroszyć drugiego ptaszka. Robi mu się niedobrze, więc wybiega. Joss woła za nim drwiąco:

– Tylko nie rzygaj za blisko, bo będzie smród w domu!

Tom wzrusza ramionami. Żartów jej się zachciewa. Żeby nazywać rozsypującą się starą przyczepę kempingową domem…

– Ziemniaków nie ma. Przyniesiesz? – słyszy jej wołanie ze środka.

Wskakuje na rower, odjeżdża kawałek i dopiero wtedy odpowiada:

– Dobra, mamo, jadę.

W progu staje Joss z rękami na biodrach i zmarszczoną brwią. Burczy coś ze złością, lecz Tom jest już daleko.

2Ogródek sąsiadów

Nie musi słyszeć jej słów, wie, co powiedziała. Joss po prostu nie cierpi, kiedy woła do niej „mamo”. Za każdym razem sarka: „Przestań mnie tak nazywać, Tom” z miną, która mówi: „Jak cię trzepnę, to zobaczysz”. Ale on ma radochę, kiedy ją tak wnerwia.

Kładzie rower w wysokiej trawie. Idzie drogą aż do niedużego żywopłotu. Zwalnia, nasłuchuje. W porządku. Nie ma żywego ducha. Nurkuje w prześwit w żywopłocie. Przechodzi bez tudu. Joss kiedyś próbowała, ale się nie zmieściła. Utknęła na dobry kwadrans, tak bardzo się zaśmiewali. Zatrzymało ją na piersiach. Mówi, że jej rozmiar stanika łatwo zapamiętać: „Osiemdziesiąt X, powaga!”. Mówi też, że takie duże cycki to kalectwo. Chociaż nie zawsze. Czasem się przydają. A ona bez ceregieli z tego korzysta.

W warzywniku Tom idzie w cieniu żywopłotu. Dobrze zna ten teren. Najpierw przygląda się z daleka, później podejmuje decyzję. Biegnie ścieżką. Kuca przy wybranej roślinie. Ostrożnie pociąga. Obmacuje korzenie. Zrywa cztery ziemniaki. Starannie wsadza na powrót roślinę do gleby. Dobrze uklepuje ziemię i wycofuje się. Nurkuje w prześwit w żywopłocie. I naraz nieruchomieje. Właściciel tu jest. Znaczy… bez przesady, to tylko kot. Ale naprawdę bardzo są do siebie podobni. Aż dziw bierze. I kot, i właściciel ogródka mają sztywne plecy i wiecznie zmarszczone brwi. W tej chwili kot siedzi wpatrzony w niego złym wzrokiem. Tom spuszcza oczy. Zwierzak robi na nim wrażenie. Jakby się usprawiedliwiając, Tom wyjmuje z kieszeni cztery ziemniaki z miną mówiącą: „Tylko to wziąłem…”. Kot staje, rusza wolno w jego stronę. Idzie na trzech łapkach. Jednej nie ma. Przez to dziwacznie chodzi. Zbliża się, nie spuszczając Toma z oczu, po czym… jednym susem wskakuje w żywopłot i znika.

Tom oddycha z ulgą. Gorąco mu się zrobiło.

3Program telewizyjny

Po kolacji Tom wraca do sąsiadów. Przyczaja się pod oknami. Lubi ich podsłuchiwać. Są trochę pokręceni. Zwracają się do siebie „duszko” i „kochanie”. I zawsze rozmawiają bardzo grzecznie, nawet jak są podenerwowani. W dodatku ten pan ma taki śmieszny angielski akcent.

Teraz gadają o programie telewizyjnym.

– Odette, duszko, co byś chciała dzisiaj obejrzeć? Jakiś film?

Tom zamyka oczy i myśli intensywnie: „Tak, tak, to dobry pomysł…”.

– Tak, tak, to dobry pomysł.

– Poczekaj, zajrzę do programu. Na innym kanale jest dokument. Co piszą w streszczeniu?… „Na peryferiach miast…”

Tom wzdycha. „Nie, nic mnie to nie obchodzi…”

– Nie, Archibaldzie, nic mnie to nie obchodzi. Lepiej popatrzmy na film. Chyba że ty byś wolał obejrzeć ten dokument, kochanie.

Tom się uśmiecha… „Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, duszko…”

– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, duszko, dobrze wiesz.

Tom nie posiada się z radości. Telepatia to jest coś. Próbuje po raz ostatni przed odejściem: „Przyrządzić ci koktajl, my darling?”.

– Przyrządzić ci whisky…

Tom się krzywi.

– …czy wolisz koktajl, my darling?

A więc jednak.

Wraca szybko, by powiedzieć Joss o programie.

Właśnie maluje sobie pędzelkiem czarną kreskę na powiece.

– Szlag!… Znów krzywo!

Tom nie lubi, kiedy Joss się maluje. To oznacza, że…

– Mam ochotę wyjść wieczorem. – Tom się naburmusza. – Na zimne piwo. Pójdziesz też?

Nie chce mu się, mimo to mówi:

– No.

Joss jedzie na skuterze. A za nią na rowerze Tom, trzymając się poły jej swetra.

Skuter przyspiesza coraz bardziej.

Tom ma problem z utrzymaniem kierownicy jedną ręką. W końcu puszcza sweter.

– Wariatka! Roztrzaskamy się!

Joss jeszcze mocniej przyspiesza i przekrzykuje warkot silnika, nie odwracając głowy:

– Jadę przodem! Na drugi raz się nie puścisz bez uprzedzenia.

Tom pedałuje ile sił. Świnia, że tak go zostawiła. Nie ma światła przy rowerze, a jest już prawie ciemno.

No i do knajpy jeszcze daleko.

Dociera na miejsce, ustawia rower koło skutera, powoli przechodzi przed szybą. Bardzo mu się chce pić, lecz nie śmie wejść. Widzi przy barze Joss, która rozmawia z ożywieniem z jakimiś facetami, popijając piwo. Joss i jej kumpela Lola śmieją się głośno. Słychać je nawet na zewnątrz. Tom siada na ławce. Patrzy na gwiazdy, na powoli gasnące światła domów. Ludzie tutaj wcześnie idą spać. Szef knajpy wychodzi, spuszcza metalowe żaluzje.

A Tom zasypia.

– Hej, co tu robisz?

Tom się zrywa. Joss potrząsa nim jak gałęzią drzewa.

– Czemuś nie wrócił i nie poszedł spać? Wiesz, która godzina? Jesteś głupszy, niż ustawa przewiduje.

4Zauważyłaś, duszko?

U sąsiadów…

Odette wychyla się z okna kuchennego. Widzi Archibalda na czworakach na grządce ziemniaków. Aby ich nie podeptać, jedną nogę trzyma podniesioną jak pies sikający pod drzewem. Widok jest śmieszny zdaniem Odette, która chichocze i woła:

– Archie, kochanie, znalazłeś sobie kość?

Starszy pan się prostuje, mamrocząc gniewnie. To wcale nie jest zabawne. Nawet uśmiechnąć mu się nie chce. I tak zresztą nie zrozumiał, co powiedziała. W dodatku ze zwinnością u niego nietęgo. W tej chwili na przykład mocno mu doskwierają plecy.

– Jakieś dziwne zwierzę zagląda do naszego ogródka. Dwunożne, rozmiar buta jakieś trzydzieści pięć. Bardzo mu smakują nasze warzywa i owoce, zauważyłaś, duszko?

Odette odwraca wzrok.

– Och, raptem parę jabłek…

Urywa. Archibald zaś oddycha z ulgą.

– A, więc ty też zauważyłaś.

Razem idą na obchód ogródka. Za nimi podąża ich trzynogi kot. Zatrzymują się przy ziemniaczanym krzaku wyrwanym przez Toma i starannie posadzonym z powrotem. Uśmiechają się rozbawieni. Z wyjątkiem kota, rzecz jasna. Roślina zaczyna więdnąć. Wyraźnie takie manipulacje nie przypadły jej do gustu. Archibald ją podlewa.

– Kto wie? Może się przyjmie?

– Może… Poczytam w poradniku ogrodniczym.

Idą teraz ku grządce marchewki. Archibald pokazuje żonie zgubioną marchewkę wyraźnie widoczną na środku ścieżki. Do połowy schrupaną.

– Zwierzak był tu wczoraj wieczór. Świetny skok królika, prawda?

Śmieją się.

– My to mamy szczęście! Będziemy mogli z bliska badać miejscową faunę. Dowiemy się mnóstwa ciekawych rzeczy o życiu i obyczajach dzikich zwierząt, kochanie. Niezwykłe!

Po czym Archibald idzie po aparat i robi zdjęcie nadjedzonej marchewce, a także posadzonemu na powrót ziemniaczanemu krzakowi. Do albumu zatytułowanego: „Nasz pierwszy rok na wsi i inne przygody, by Archibald and Odette”.

Odette zaś zagląda do poradnika ogrodniczego, lecz nie znajduje nic na temat przyjmowania się krzaków ziemniaczanych wyrwanych i na powrót posadzonych.

Zdaje się, że czegoś takiego nie przewidziano.

5Spotkanie po latach

Czeka bez ruchu kilka metrów od furtki.

Normalka. Facet czeka.

Chwilę wcześniej starał się jakoś upozować. Najpierw spróbował na nonszalanckiego. Ręce w kieszeniach spodni, ramiona lekko uniesione, głowa lekko przechylona w bok. No, ujdzie.

Potem na złego: ręce założone na piersi, uniesiony podbródek, oczy zmrużone… Ph. Ale zaraz się zastanowił: właściwie czemu ma być zły? A że nie znalazł sensownego powodu, odpuścił.

Następnie przerzucił się na wystraszonego. Jak tu się na takiego zrobić? Nawet nie bardzo się głowił, tylko machnął ręką, bo niespecjalnie miał ochotę tak wyglądać.

I w końcu postanowił stanąć przy drodze bez jakiejś specjalnej pozy. Po prostu jako on, nieruchomy i naturalny.

Co okazało się niełatwe w czarnym garniturze, czarnym krawacie, białej koszuli…

Czeka. Już ponad pół godziny.

Słychać coraz bliższy warkot skutera. A jemu wtedy po grzbiecie jakby przebiega zimny powiew. Spanikowany zastanawia się, czy w sumie nie powinien był jednak przybrać jakiejś pozy. Bo teraz na pewno wygląda jak… Nie starcza mu czasu, by wymyślić, jak co, bo skuter pojawia się na szczycie pagórka. No. To ona. Przez plecy drugi raz przebiega mu zimny podmuch. Z daleka widzi, że ona widzi, że na nią czeka bez ruchu przed jej domem. I mówi sobie, że ona pewnie myśli: co to za karawaniarz czeka pod moimi drzwiami? Czuje, że najchętniej by zawróciła. I ma cykora, że to zrobi. Nie, nie robi. I teraz… Ożeż, kurwa, stało się, rozpoznała go.

Teraz zsiada ze skutera, zdejmuje wolno kask, patrzy na niego, ale nie podchodzi. A on ciągle tkwi bez ruchu. Nie przewidział, że tak go zastopuje. Wyczuwa jej nieufność, lecz nie potrafi odczytać innych emocji. W tym czasie jej się udaje zapanować nad strachem, który ją ogarnął. Odpycha jego szeroką falę, uspokaja serce. W jedyne dwie i pół sekundy, które wydają się długie jak godziny. Oczywiście.

– To ty?

– No… ja.

– Jak ci się udało?

– Jak co mi się udało?

– Znaleźć mnie.

– No, właściwie trochę przypadkiem…

– Taaa, akurat. A coś się tak wystroił na czarno?

– Wracam z roboty.

– Przebrany za karawaniarza?

– No… coś w tym stylu teraz robię.

– Aha. Robota znośna?

– Ujdzie.

Jego zdaniem zadaje mu kretyńskie pytania. Ale chwilowo ma to gdzieś. Tyle czasu próbował sobie wyobrazić to spotkanie po latach. I proszę! Widzą się. Właśnie teraz. Nie czas na strzelanie focha albo zgrywanie ważniaka. Ważne, że stoją jedno naprzeciw drugiego, że patrzą na siebie. I że się poznali! Bo to wcale nie było takie pewne. Dwanaście lat nie pisali do siebie, nie dzwonili, nie wymieniali zdjęć i w ogóle. Wtedy miała raptem trzynaście lat. Teraz dwadzieścia pięć. Zmiany muszą być, normalka. Na oko trochę urosła i tyłek ma większy. I włosy mają jakiś trochę inny kolor. Inaczej też obcięte. Prawdziwa kobieta się z niej zrobiła. Ale jedna rzecz nie zmieniła się w ogóle. Za to mógłby dać sobie rękę uciąć. Piersi. Takie same były, kiedy miała trzynaście lat. Niesamowite cycki. Przefajne. Zajebiste… Kurde, znowu go dopadło, nie może oderwać od nich wzroku, ależ…

A ją naraz zalewa złość. Pierwsze wrażenie jej nie myliło: pomyślała, że chyba niewiele się zmienił… a teraz ma pewność. Bo ona też od lat się zastanawiała, jak to będzie, kiedy się spotkają. I nigdy nie zdołała sobie wyobrazić, że wszystko potoczy się OK. Ma lekkiego stracha. Bo Samy’e­go naprawdę nie może zaliczyć do najlepszych rzeczy, które ją w życiu spotkały. No a teraz ma go tutaj. Stoi przed nią i… nic. Chwila zastanowienia i ma jasność. Samy ani ją ziębi, ani grzeje. Co stwierdza z ulgą. Po czym spokojnie się odwraca i opiera skuter na nóżce.

– I co?

– Z czym?

– No… czego chcesz? Po coś tu przylazł?

– Joss, chciałem cię zwyczajnie zobaczyć.

– Aha. Zobaczyłeś. Zadowolony? No to cześć.

Obraca się do niego plecami i odchodzi.

Jego wtedy jeszcze bardziej stopuje. Tej wersji scenariusza w ogóle nie przewidział. Ostatnimi czasy raczej wyobrażał sobie to tak: patrzą na siebie, są wzruszeni, w tle słychać coraz głośniejszą melodię When a man loves a woman, potem buzi-buzi, obmacywanie cycuszków, a na koniec pozycja horyzontalna na łóżku czy gdzie indziej. Ale rzeczywistość naprawdę nijak się nie ma do żadnej wersji, którą wymyślił, z czym trudno mu się pogodzić. Patrzy za odchodzącą Joss.

– Hej, Joss! Czekaj. Moglibyśmy pogadać…

Joss puszcza się biegiem, wpada do przyczepy, szybko zamyka za sobą. Skoro tak, to i on rusza pędem, ramieniem wyważa drzwi, rzuca się na nią, przewraca ją na ziemię. Joss się wyrywa. Pazurami usiłuje dosięgnąć jego twarzy. Samy łapie ją za włosy, wlecze po podłodze. Joss chce krzyknąć, lecz nie wydaje żadnego dźwięku. Tylko parska jak kocica. Samy wali ją na odlew w twarz. Joss czuje przejmujący strach. Samy zaczyna zrywać z niej ubranie.

Drzwi za nim się otwierają, lecz on tego nie słyszy. W ogóle nic nie słyszy. Jest w amoku.

– Niech pan ją puści.

Nawet Tom jest zaskoczony słabością swojego głosu. I oczywiście nie ma żadnego efektu. Facet dalej robi to, co zaczął.

Dopiero kiedy lufa strzelby dotyka mu karku, Samy wreszcie nieruchomieje.

– Puszczam ją… OK, OK, puszczam… – Bardzo powoli wstaje, podnosi ręce do góry, obraca się, by pogadać z tym, kto trzyma strzelbę. – Co się wygłupiasz?

– Niech pan stąd idzie.

– Dobra, dobra, mały. Ale najpierw odłóż tego gnata, OK?

– Jak pan nie wyjdzie, strzelę.

– Tom! Co to za strzelba? Posłuchaj, Tom. On już wychodzi. Wypuść go. Wszystko dobrze, nie martw się…

– Skrzywdził cię.

– Nie, nie, popatrz, prawie nic mi nie zrobił. Widzisz? Nic mi nie jest. On już idzie. Widzisz? Wychodzi.

– Tak, tak, wychodzę.

– Szybciej!

– OK, już… – Samy tyłem schodzi po stopniach z rękami wciąż podniesionymi. – Joss, co to za dzieciak?

– Mój młodszy brat.

– Nie wiedziałem, że…

– Jest cała kupa rzeczy, o których nie wiesz, kretynie.

Samy zaczyna się oddalać.

– Suka.

– Nigdy więcej tu nie przychodź, Samy. Słyszysz? Nigdy!

Idzie drogą, przytrzymując spodnie ręką. Guzik się urwał, zamek rozporka pękł. I to akurat w dniu, kiedy nie założył paska… Jest trochę oszołomiony i mamrocze w kółko: „Co ja narobiłem, odbiło mi… szlag… no kompletnie mi odwaliło… cholera, co ja narobiłem…”.

Jak wariaci długo się pokładali z nerwowego śmiechu, w końcu Joss pyta Toma, skąd wytrzas­nął strzelbę. Chłopak wyjaśnia, że znalazł ją w opuszczonej stodole. Joss marszczy brwi. Ale Tom nie dopuszcza, żeby się rozzłościła, tylko od razu pyta, co to za facet, który ją uderzył i podarł jej ubranie, więc szybko odpowiada: nikt. Wtedy Tom jej pokazuje, że strzelba nie jest naładowana. Joss każe mu odnieść broń tam, skąd ją wziął. Tom potulnie przytakuje. I tyle.

Tym razem.

W nocy Joss dostała gorączki. Wystraszony Tom przynosił jej wodę i ocierał czoło mokrą szmatką. Długo miała dreszcze, dzwoniła zębami. W końcu zdołała zasnąć w ramionach swojego synka. Swojego małego mena. Swojego Toma.

6Madeleine

Joss zrobiła listę sprawunków.

2 marchefki (przez „f”)

2 pory (łatwe, bez błędów)

4 jaja (też bezbłędnie)

1 kóra (przez „ó”)

Tom szeroko otwiera oczy.

– Kura?

Joss się śmieje.

– Nie, no, wygłupiam się. Ale jakbyśmy mieli tu ze dwie, trzy kury, fajnie by było.

Zasadniczo Tom się z nią zgadza, lecz… „tu” to w jakimś sensie „poczekalnia”, co by więc zrobili z kurami, gdyby mieli się przeprowadzić? W mieszkaniu byłby z nimi kanał. Paskudzą wszędzie, śmierdzą i gdaczą bez przerwy. Joss miewa dziwne pomysły.

– Dziś wrócę późno. Odgrzej sobie resztki z obiadu.

– OK.

Późnym popołudniem Tom wyrusza po zaopatrzenie.

Szuka nowych ogródków.

Jedzie rowerem dobre piętnaście minut. Okolica nie wygląda na zbyt zamieszkaną. Jest zawiedziony. Trochę dalej natyka się na bardzo stary dom, nieoświetlony. Kładzie rower w rowie, dalej idzie piechotą. Przykuca za krzakiem i nasłuchuje. Ani śladu człowieka. Jeśli jest tu ogródek, to pewnie za domem. Tom wolno podchodzi bliżej. Nadal cisza. Jeszcze chwilę odczekuje, po czym już się nie kryjąc, maszeruje naprzód. Wtem słyszy jęk. Zaskoczony czym prędzej kryje się za grubym pniem drzewa. Jęk znowu się rozlega i zaraz potem płacz…

– O nie… Och… nie…

Tom szykuje się do odwrotu. Ale jęczenie nie ustaje…

– Ratunku!…

Głos jest słaby. Kobiety. Bardzo starej kobiety. Drżący. Tom zapuszcza żurawia. I widzi kupkę ubrań leżącą na grządce kapusty. Znów dobiegają do niego jęki. Nie ma wątpliwości – dochodzą z tej kupki ubrań.

– Boli… och…

Tomowi przechodzi przez myśl, że nie może biednej staruszki zostawić samej, zapłakanej, w tym ogródku. Z drugiej jednak strony, jeśli pomoże jej wstać… na pewno go zapyta, co robi u niej o tej porze. A on nie będzie wiedział, jak to wyjaśnić. Wtedy ona może się zdenerwować. Może wezwać żandarmów albo sąsiadów. Joss go przed tym ostrzegała: jeśli da się złapać, to koniec. Ona nic nie będzie mogła zrobić, żeby go wyciągnąć. Wsadzą go do domu dziecka. A wierz mi, lepiej umrzeć, niż tam trafić! Jak Joss mówi coś takiego, Tom wie, że nie ściemnia.

Wbił sobie to do głowy: wszystko lepsze niż dom dziecka.

Prostuje się i rusza z powrotem. Ale staruszka dalej jęczy na ziemi w swoim warzywniku. Tom zasłania sobie uszy, aby jej nie słyszeć, i puszcza się biegiem.

Zatrzymuje się po dwudziestu metrach. Zmienił zdanie.

Pomalutku do niej podchodzi.

– Proszę pani?…

Staruszka nadal jęczy.

– Proszę pani… słyszy pani?

Jakby