Strona główna » Poradniki » Mały tyran. Jak mądrze kochać dziecko

Mały tyran. Jak mądrze kochać dziecko

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-64460-07-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Mały tyran. Jak mądrze kochać dziecko

Bestseller! Mały tyran to książka, którą powinien przeczytać każdy z rodziców. Poradnik, jak mądrze kochać dziecko i nauczyć się wyznaczać jasne granice. Pozycja, która tłumaczy, jak unikać pułapek w wychowaniu dziecka od pierwszych dni jego życia. Autorka wyjaśnia, gdzie leżą przyczyny różnych zachowań dziecka. Dlaczego część dzieci przyjmuje ze spokojem argumenty rodziców i się wycisza, a inne pozostają obojętne na prośby oraz racjonalne tłumaczenie. Mały tyran został przetłumaczony na 24 języki i sprzedał się w ponad 100 tys. egzemplarzy.

Polecane książki

Niesamowita powieść z czasów II wojny światowej. Oparta na doświadczeniach Autora! Losy młodego Polaka, którego wojenne drogi wiodą do Frankfurtu nad Menem, gdzie pracuje w jednym z hoteli jako kelner, w grupie młodzieży pochodzącej z krajów okupowanych przez Niemcy. W tym wrogim świecie odnaj...
Nowa seria repetytoriów Wydawnictwa Lingo przeznaczona jest dla wszystkich uczących się języka angielskiego, a zwłaszcza uczniów, studentów, maturzystów i osób przygotowujących się do egzaminów językowych. Repetytoria przygotowane zostały przez uznanych specjalistów-filologów i praktyków-nauczycieli...
Prawniczka Kate Walker przybywa do francuskiej wioski Valadilene aby sfinalizować przejęcie fabryki zabawek. Po niespodziewanej śmierci dotychczasowej właścicielki musi odszukać jej prawowitego spadkobiercę. Tutaj dowiecie się krok po kroku jak to zrobić. Syberia - poradnik do gry zawiera poszukiwan...
Cztery wieki po wielkiej wojnie nad królestwem Estremarchii zaczyna panować zabójcza dla ludzi ciemność. Towarzyszy jej seria makabrycznych i niewyjaśnionych zbrodni. Ich tropem podąża Charles Errington, bystry i męski mimo siwizny mag, a jednocześnie oficer tajnej policji. Co łączy z pozoru odle...
Natalie Carr poznaje w pociągu do Londynu przystojnego mężczyznę. Ku swemu zdumieniu spotyka go nazajutrz. Okazuje się, że jest to Ludovic Petrakis, który zamierza kupić od jej ojca sieć hoteli. Natalie jest rozczarowana, że oferowana przez niego cena jest tak niska. Ludovic proponuje Nat...
Z czego wynikają głęboki smutek, rozpacz, obłęd, szał, samobójstwo?Wbrew tym, którzy przywołują jakąś przyczynę nadprzyrodzoną czy karę boską, myśl medyczna już od czasów starożytnych przyznawała pierwszeństwo pewnej przyczynie naturalnej, jednemu z płynów w ciele – czarnej żółci, to znaczy melancho...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Jirina Prekop

JI­RI­NA PRE­KOP

MAŁY TY­RAN

JAK MĄDRZE KO­CHAĆ DZIEC­KO

2014

Tytuł ory­gi­nału: Der kle­ine Ty­rann. We­lchen Halt­brau­chen Kin­der?

First pu­bli­shed in 1988 by Kösel-Ver­lag GmbH & Co., München, Ger­ma­ny

Co­py­ri­ght © Kösel-Ver­lag a di­vi­sion of Ver­lagsgruppe Ran­dom Ho­use GmbH, München, Ger­ma­ny, 2014

Co­py­ri­ght © for this Po­lish edi­tion by Dre­am Bo­oks (A di­vi­sion of Dre­am Mu­sic Ltd.), War­saw, Po­land 2014

Co­ver de­si­gned by Małgo­rza­ta Białkow­ska-Mac­ko­wiak, Ra­dosław Ku­lig (Dre­am Bo­oks)

The co­ver pho­to (front) © IMA­GE­BRO­KER/EAST NEWS

The co­ver pho­to (back) © MA­STER­FI­LE/EAST NEWS

Tłuma­cze­nie: Ma­rze­na Bucz­kow­ska-Ger­man,

Emi­lia Skow­rońska, Na­ta­sza Szy­mańska

Re­dak­cja i ko­rek­ta: Mag­da­le­na Plu­ta

Wy­da­nie I

ISBN: 978-83-64460-06-7 (opra­wa miękka)

ISBN: 978-83-64460-07-4 (e-book)

Dre­am Bo­oks

Dre­am Mu­sic Sp. z o. o.

ul. Wspólna 50 lok. 9, 00-687 War­sza­wa, Pol­ska

Tel. +48-22-4035713

Fax +48-22-4035713

E-mail:info@dre­am­bo­oks.com.pl

We­bsi­te: www.dre­am­bo­oks.com.pl, www.dre­am­mu­sic.pl

Skład i łama­nie: Ewa Ma­jew­ska

Skład wersji elektronicznej:

Virtualo Sp. z o.o.

Przed­mo­wa do wy­da­nia pol­skie­go

Słowa te kie­ruję do mo­ich pol­skich Czy­tel­ników ze szczególnym od­da­niem. Od młodych lat czuję się bli­sko związana z na­ro­dem pol­skim, jego men­tal­nością, hi­sto­rią i sztuką. Moim ulu­bio­nym au­to­rem był Hen­ryk Sien­kie­wicz. Przed­sta­wia­ni przez nie­go bo­ha­te­ro­wie sta­li się dla mnie przykładem jed­no­znacz­ności, szcze­rości, chrześcijańskiej miłości do bliźnie­go, wrażliwości, męstwa i go­to­wości do poświęce­nia w imię praw­dy i wol­ności. Dziś tacy lu­dzie są po­trzeb­ni, by wy­rwać się ze szponów ide­olo­gicz­nych za­wi­ro­wań. Oczy­wiście do tego nie są po­trzeb­ne mie­cze, ale czy­ste su­mie­nie i siła od­po­wie­dzial­ności. Czy obec­nie wy­cho­wy­wa­ni są lu­dzie, którzy mogą sta­wić czoło ta­kie­mu wy­zwa­niu?

Moje oba­wy o dal­szy rozwój młode­go po­ko­le­nia rosną, kie­dy pomyślę o wpływach Za­cho­du na Polskę. Ze słod­ki­mi, kuszącymi owo­ca­mi przy­chodzą też te trujące. Po­znałam je w la­tach 70. XX wie­ku w Niem­czech Za­chod­nich, kie­dy fala bra­ku au­to­ry­tetów zalała jak tsu­na­mi młodych ro­dziców, którzy chcie­li prze­cież dla swo­ich dzie­ci jak naj­le­piej. Byli za­chwy­ce­ni możliwością da­wa­nia im wol­ności, której sami nie za­zna­li w dzie­ciństwie. Wol­ność bez gra­nic łatwo pro­wa­dzi jed­nak do cha­osu oraz nadużyć i oka­zała się przy­czyną chorób. Moja książka Mały ty­ran stała się, jako sy­gnał alar­mo­wy, be­st­sel­le­rem i przetłuma­czo­no ją już na 24 języki. Była jak ba­ry­ka­da, która częścio­wo mogła za­trzy­mać zło. Mimo wszyst­ko wie­le dzie­ci stało się, za przy­czyną swo­ich nie­pew­nych i zdez­o­rien­to­wa­nych ro­dziców, ty­ra­na­mi, którym w życiu wie­dzie się bar­dzo źle. Ich roz­dmu­cha­ne ego działa od­stra­szająco, nie mogą zna­leźć ani przy­ja­ciół, ani pra­cy, po­nie­waż bra­ku­je im niezbędnej zdol­ności do przy­sto­so­wa­nia się. Nie wy­cho­dzi im też w związkach. Która dzi­siej­sza ko­bie­ta chciałaby poślubić ta­kie­go ma­cho? Z mo­ich długo­let­nich badań wy­ni­ka, że wie­le dzie­ci opi­sa­nych w mo­jej książce tra­fiło do po­rad­ni te­ra­peu­tycz­nych i szpi­ta­li psy­chia­trycz­nych. Męczy je pa­ra­no­icz­ny, wy­ima­gi­no­wa­ny strach przed nie­zna­ny­mi wro­ga­mi, od­po­wie­dzial­ny­mi za ich nie­po­wo­dze­nia. Wie­le z nich jest uza­leżnio­nych od al­ko­ho­lu i nar­ko­tyków, za po­mocą których próbują zwal­czyć ból po­wo­do­wa­ny od­rzu­ce­niem. Jeśli jed­nak ro­dzice spróbo­wa­li­by wpro­wa­dzić w swo­ich ro­dzi­nach ja­sne gra­ni­ce do­pa­so­wa­nia i for­so­wa­nia własnych pra­gnień, a tym sa­mym usta­no­wić czy­tel­ne za­sa­dy rządze­nia w domu, jeśliby dali dzie­ciom do­bry przykład do naśla­do­wa­nia i od­po­wied­nio je ukie­run­ko­wa­li, można by za­po­biec tym znie­kształce­niom. Ze względu na wyjątko­wo dużą liczbę dzie­ci żądnych władzy ide­olo­gia an­ty­au­to­ry­tar­na spo­wo­do­wała po­wszechną dez­orien­tację u ro­dziców i w ich po­sta­wach wy­cho­waw­czych. Skłonność ro­dziców, wpraw­dzie po­zy­tyw­na w swo­ich założeniach, ale jed­nak ry­zy­kow­na, do wchodze­nia ze swo­imi dziećmi w układy part­ner­skie, do­pro­wa­dziła do za­cie­ra­nia się gra­nic. Z tych dzie­ci wy­ra­stają później ro­dzice, którzy nie potra­fią z ko­lei swo­im po­cie­chom wy­zna­czać ja­snych gra­nic, co wpro­wa­dza dzie­ci w stan nie­pew­ności. Ta wiel­ka fala nie­po­ko­ju, która w wie­lu przy­pad­kach ujaw­nia się w po­sta­ci cho­ro­bli­we­go ze­społu nadak­tyw­ności z de­fi­cy­tem uwa­gi (ADHD), wypełnia dziś ga­bi­ne­ty psy­chiatrów dzie­cięcych.

Dla­cze­go ochro­na przed nie­po­trzeb­ny­mi za­bu­rze­nia­mi sta­je się dla mnie ważna szczególnie w przy­pad­ku na­rodów słowiańskich? Nie­ko­niecz­nie dla­te­go, że jako sąsiad­ka Czesz­ka i wdo­wa po mężu Słowa­ku czuję się po części Słowianką. O wie­le bar­dziej po­szu­kuję źródeł ra­tun­ku, który w cza­sach glo­bal­ne­go prze­su­nięcia war­tości mógłby ode­przeć za­grożenie człowie­czeństwa.

W czym tkwi nie­bez­pie­czeństwo? Dziś ma­te­rial­ne zna­czy więcej niż du­cho­we, czy­li miłość. Z tego po­wo­du człowie­czeństwo to­nie. Człowiek bo­wiem sta­je się człowie­kiem nie za sprawą pie­niędzy na kon­cie czy kom­pu­te­ra, ale tego, jak postępuje z in­ny­mi ludźmi.

Je­dy­nym roz­wiąza­niem jest wzmoc­nie­nie zdol­ności do ko­cha­nia, aby to miłość mogła kie­ro­wać roz­wo­jem ma­te­rial­nym.

Wierzę i ufam, że Słowia­nie, kie­rujący się ser­cem, mają tu­taj do spełnie­nia ważne za­da­nie. Cieszę się więc osiągnięcia­mi Ani Choińskiej z Wrocławia, która ra­zem ze mną zor­ga­ni­zo­wała w Pol­sce „Szkołę Miłości w Ro­dzi­nie”. No bo gdzie dziec­ko miałoby na­uczyć się miłości na całe życie, jeśli nie w ro­dzi­nie?

Ji­ri­na Pre­kop

Przed­mo­wa do wy­da­nia roz­sze­rzo­ne­go

Ta książka miała już wie­le wydań. Z bie­giem lat zaczęłam mieć do niej dwo­ja­ki sto­su­nek. Jako au­tor­ka oczy­wiście cieszę się, że udało mi się na­pi­sać be­st­sel­ler. Jed­no­cześnie mam tę gorzką świa­do­mość, że moja książka sprze­da­je się je­dy­nie dzięki nieszczęściu dzie­ci z za­bu­rze­nia­mi i ich ro­dziców. Nieszczęście to nie­ste­ty nie ma końca. Co­raz częściej można spo­tkać żądne władzy, bez­względne i agre­syw­ne dzie­ci. Dla niektórych pojęcie „mały ty­ran” należy już do kla­sy­ki. Gdy po­zy­cja ta uka­zała się po raz pierw­szy, czułam się bar­dzo do­tknięta ostrą kry­tyką, głównie ze stro­ny fa­chowców o na­sta­wie­niu an­ty­au­to­ry­tar­nym i an­ty­pe­da­go­gicz­nym. Za­ra­zem jed­nak byłam bar­dzo wdzięczna za ten sprze­ciw, po­nie­waż dzięki nie­mu roz­go­rzała dys­ku­sja. Mały ty­ran osiągnął ten sam efekt co ka­mień wrzu­co­ny do wody. Podłoże zaczęło się piętrzyć, a war­stwy, nakładające się na sie­bie, się wy­mie­szały. W ten sposób można ze­brać to, co zbu­twiałe, a to, co ciężkie, zno­wu opad­nie na dno i woda prze­sta­nie być mętna. Ten pro­ces odmętnia­nia będzie trwał jesz­cze długo. Dla­te­go ta książka nie po­trze­bu­je próby ożywie­nia treści. Ona jest wciąż ak­tu­al­na.

Po­wo­dem tego roz­sze­rzo­ne­go wy­da­nia nie jest również ko­niecz­ność po­pra­wie­nia któregoś z pod­sta­wo­wych założeń. Nadal opo­wia­dam się za wszyst­ki­mi opi­sa­mi i in­ter­pre­ta­cja­mi z pierw­sze­go wy­da­nia – z jed­nym istot­nym wyjątkiem. Cho­dzi o sposób, w jaki pod­czas tzw. fazy prze­ko­ry ro­dzi­ce po­win­ni po­ma­gać dziec­ku w kształto­wa­niu jego rosnącej agre­sji. Moją ówczesną radę, że „w miarę możliwości dziec­ko po­win­no samo po­ra­dzić so­bie ze swoją krnąbrnością”, uważam obec­nie za błędną. Ze względu na licz­ne do­bre doświad­cze­nia z te­ra­pią moc­ne­go trzy­ma­nia, ze­bra­ne prze­ze mnie od tego cza­su, mogę dziś zająć inne sta­no­wi­sko.

Złość, roz­wi­jająca się w dwu- lub trzy­let­nim dziec­ku wyjątko­wo dy­na­micz­nie ze względu na „ja”, które pra­gnie przejąć władzę, skie­ro­wa­na jest zarówno prze­ciw przed­mio­tom i sa­me­mu dziec­ku, jak i prze­ciw ro­dzi­com. W pierw­szym przy­pad­ku postępo­wa­nie zgod­nie z mo­imi wcześniej­szy­mi za­le­ce­nia­mi nie byłoby błędem. Jeśli na przykład dziec­ko jest wściekłe na klamkę od drzwi, znaj­dującą się zbyt wy­so­ko, oraz na sie­bie, że nie może jej dosięgnąć, po­win­no na­uczyć się ra­dzić so­bie z tą fru­stracją. Musi doświad­czyć tego, że może sa­mo­dziel­nie opa­no­wać kry­zys. Jeśli jed­nak wściekłość jest skie­ro­wa­na prze­ciw ma­mie lub ta­cie, ma­luch musi mieć szansę kon­fron­ta­cji z prze­ciwnikiem. Po­wi­nien wte­dy wy­ra­zić swoją agresję twarzą w twarz, do­strze­gając jed­no­cześnie złość stro­ny prze­ciwnej. Aby taka kon­fron­ta­cja prze­biegła pra­widłowo i aby miłość mogła się od­no­wić, przy­dat­ne jest moc­ne objęcie. Gdy dziec­ko doj­rze­je i będzie po­tra­fiło wy­ra­zić swo­je uczu­cia słowa­mi, może się obejść również bez kon­tak­tu cie­le­sne­go. Dokładny opis te­ra­pii moc­nego trzy­ma­nia przed­sta­wiłam już w pierw­szym wy­da­niu książki, musi on jed­nak zo­stać roz­wi­nięty. W tym cza­sie wie­lu zroz­pa­czo­nych ro­dziców wpro­wa­dziło tę me­todę w życie zgod­nie z za­sa­da­mi po­da­ny­mi w ni­niej­szym po­rad­ni­ku. Niektórzy ze­bra­li przy tym do­bre doświad­cze­nia, lecz inni prze­stra­szy­li się wy­bu­chem własnych afektów, które wcześniej uda­wało im się okiełznać, i się pod­da­li. Wpraw­dzie nie wyrządziło to dziec­ku większej szko­dy, ale po raz ko­lej­ny udo­wod­nio­no mu, że jest sil­niej­sze od łatwych do za­stra­sze­nia ro­dziców. Oka­zało się, że długo­tr­wałe przy­trzy­my­wa­nie, będące źródłem nie­za­do­wo­le­nia dzie­ci, jest następstwem różnych za­bu­rzeń, przez które ma­luch stał się ty­ra­nem. W tym przy­pad­ku nie wy­star­czyło ama­tor­skie trzy­ma­nie dziec­ka w objęciach. Po­trzeb­na była fa­cho­wa po­moc w po­sta­ci te­ra­pii moc­nego trzy­ma­nia. Bez wspar­cia doświad­czo­nych w tej dzie­dzi­nie te­ra­peutów ro­dzi­com nie udałoby się zająć właści­wej po­zy­cji w hie­rar­chii i za­pew­nić dziec­ku bez­tro­skie­go dzie­ciństwa.

Jed­nym z najczęstszych za­bu­rzeń jest strach do­rosłych przed jed­no­znacz­nym wyrażeniem własnych ne­ga­tyw­nych od­czuć. Ta afek­tyw­na am­bi­wa­len­cja, nie­możliwe do znie­sie­nia „ani-ani”, zmu­sza dziec­ko do od­rzu­ce­nia ro­dziców i prze­szka­dza w niezbędnej kon­fron­ta­cji. Bliższe przyj­rze­nie się temu pro­ble­mo­wi było ważnym po­wo­dem pu­bli­ka­cji tego roz­sze­rzo­ne­go wy­da­nia książki.

Za od­kry­cie nieświa­do­mie działających powiązań w ro­dzi­nie dziękuję sys­te­mo­wym te­ra­peu­tom ro­dzin­nym, w szczególności Ber­to­wi Hel­lin­ge­ro­wi. Pod­czas warsz­tatów z za­kre­su te­ra­pii moc­ne­go trzy­ma­nia, które zor­ga­ni­zo­wałam na jego prośbę w 1990 roku, mój nowy sposób poj­mo­wa­nia wpa­so­wał się w pra­sta­re porządki. Od tej pory te­ra­pia ta jest ściśle związana z sys­te­mową te­ra­pią ro­dzinną. W wie­lu przy­pad­kach po­wsta­nie po­trze­by rządze­nia jest wyraźne i możliwe do le­cze­nia tą me­todą do­pie­ro wte­dy, gdy naświe­tlo­ne zo­staną przy­czy­ny sys­te­mowe. Często dziec­ko sta­je się ty­ra­nem tyl­ko dla­te­go, że podświa­do­mie re­pre­zen­tu­je kogoś bli­skie­go, kto zo­stał wy­pchnięty poza na­wias ro­dzi­ny.

Pod­czas wspólne­go pi­sa­nia z Chri­stel Schwe­izer książek Dzie­ci są gośćmi, którzy py­tają o drogę i Nie­spo­koj­ne dzie­ci uświa­do­miłyśmy so­bie określone pier­wot­ne pra­wa, których prze­strze­ga­nie za­pew­nia wewnętrzną równo­wagę, a nieprze­strze­ga­nie pro­wa­dzi do de­struk­cji. Zja­wi­sko „małego ty­ra­na” po­zwo­liło nam tego gorz­ko doświad­czyć. Roz­wiąza­nie leży w świa­do­mym włącza­niu (= „re-li­gio”) prze­ka­za­nych nam praw życia.

Wpro­wa­dze­nie

Pew­ne­go let­nie­go dnia mój mąż i ja byliśmy świad­ka­mi dwóch zda­rzeń, w za­dzi­wiający sposób uzu­pełniających się wza­jem­nie. Spra­wiły one, że po­sta­no­wiłam niezwłocznie na­pi­sać tę książkę.

Po uro­kli­wym słonecz­nym po­ran­ku, gdy tyl­ko nasz wy­ciecz­ko­wy sta­tek opuścił port w Lin­dau, nagła ule­wa zapędziła roz­cza­ro­wa­nych po­godą pasażerów do re­stau­ra­cji. Następną burzę wywołał przy sąsied­nim sto­li­ku pięcio­let­ni chłopiec. Mimo że po­da­no już posiłek, chłopiec upie­rał się, że będzie stał na sto­le, skąd miał lep­szy wi­dok na fale. Początko­wo nie zwra­cał uwa­gi na uprzej­me prośby ro­dziców, by ze­chciał zejść na podłogę. Kie­dy spróbo­wa­li go zdjąć ze stołu, zaczął krzy­czeć na cały lo­kal: „Puść mnie, ty sta­ra kur­wo!”, matkę kopnął w brzuch, ojca zaś ugryzł w rękę. Przed­sta­wie­nie to powtórzyło się kil­ka razy. Chłopiec był co­raz bar­dziej wściekły, ro­dzice co­raz bar­dziej zmie­sza­ni, a będący świad­ka­mi zajścia goście – po­iry­to­wa­ni. W końcu zdjęto chłopca ze stołu, co gwałtow­nie na­si­liło atak wściekłości. Wówczas goście stojący wokół zaczęli wygłaszać uwa­gi w ro­dza­ju: „Gdy­by to było moje dziec­ko, dałbym mu w skórę”. Ro­dzi­ce, cali w pąsach, tłuma­czy­li się: „Próbo­wa­liśmy tego, ale po­tem był jesz­cze gor­szy”. W za­ist­niałej sy­tu­acji ro­dzice mie­li dwie możliwości: wyjść z dziec­kiem na deszcz albo po­zwo­lić mu stać na sto­le. Oby­dwa roz­wiąza­nia ozna­czały dla nich porażkę. Zna­leźli się w pułapce. Gdy wy­cho­dzi­li, mat­ka miała łzy w oczach.

Kie­dy po­tem spa­ce­ro­wa­liśmy z mężem po na­brzeżu, tra­fi­liśmy na po­dob­ny i równie ty­po­wy ob­ra­zek. Do brze­gu podpływały łabędzie i kacz­ki, ciągnąc za sobą sznu­re­czek młodych, aby na­kar­mić je chle­bem rzu­ca­nym przez wy­ciecz­ko­wiczów. Jed­na z ka­czek nie pa­so­wała do tego ob­ra­zu. Nie ona pro­wa­dziła swo­je je­dy­ne młode, lecz prze­ciw­nie, po­zwa­lała, aby ono ją pro­wa­dziło, pływając nie­spo­koj­nie między łódka­mi tam i z po­wro­tem i chwy­tając w dziób wszyst­ko oprócz chle­ba. A kacz­ka – tak jak mat­ka na stat­ku – podążała za młodym ze spusz­czoną głową. „Właści­wie – stwier­dził mój mąż – w tej sy­tu­acji mat­ka też jest cho­ra. Wygląda to na klęskę ich oboj­ga”.

Zaczęliśmy roz­ma­wiać o ogrom­nym pro­ble­mie, jaki po­wsta­je, gdy sta­do, za­miast na­uczyć młode re­spek­to­wa­nia praw rządzących zbio­ro­wością, przy­swa­ja so­bie jego za­bu­rzo­ne, pod­szy­te stra­chem za­cho­wa­nie. Za­grożenie tych praw jest bo­wiem za­grożeniem sa­mej ro­dzi­ny. Zro­zu­miałam, że cho­ciaż na­uka podjęła już ten pro­blem, nad­szedł czas, aby się nim poważnie zająć.

W mo­jej prak­ty­ce co­raz częściej spo­ty­kam ro­dziców do głębi prze­rażonych swo­im dziec­kiem. Ro­dziców, którzy mimo prób stwo­rze­nia so­bie i jemu wol­nej prze­strze­ni życio­wej, czują się wy­ko­rzy­sty­wa­ni i znie­wo­le­ni. Ro­dziców, którzy nie mogą do­trzeć do swo­ich dzie­ci ani po­przez postępo­wa­nie pełne życz­li­wości, ani przez na­gra­dza­nie ich czy ka­ra­nie. Ro­dziców, którzy nie­mal żałują, że poczęli dziec­ko, oraz małżeństwa, które tłumią pra­gnie­nie jego po­sia­da­nia, gdyż były świad­ka­mi ta­kich za­cho­wań dzie­ci, jak opi­sa­ne powyżej.

Wśród małych ty­ranów są dzie­ci, które po­przez skraj­nie agre­syw­ne za­cho­wa­nie zdo­mi­no­wały oto­cze­nie, ta­kie, które ko­niecz­ność pa­no­wa­nia nad oto­cze­niem prze­ra­sta, i ta­kie, które tłumią w so­bie ata­ki wściekłości. Te ostat­nie przyj­mują ra­czej po­stawę od­mowną, przy­cza­jo­ne ob­ser­wują sy­tu­ację i wy­co­fują się w swój wewnętrzny świat, w którym re­la­cje są jesz­cze możliwe do opa­no­wa­nia. Spo­ty­kam również dzie­ci, które po­zba­wio­no w którymś mo­men­cie władzy, i dla­te­go są za­gu­bio­ne i smut­ne. Żyją w po­czu­ciu do­zna­nej krzyw­dy, załamują się, za­pa­dają na cho­ro­by psy­cho­so­ma­tycz­ne. Dzie­ci te są nieszczęśliwe – są więźnia­mi własnej władzy. Żyją w ciągłym nie­po­ko­ju i całko­wi­tym osa­mot­nie­niu. Po­tra­fią brać, ale nie umieją dawać. W ten sposób zo­stają po­zba­wio­ne doświad­cze­nia miłości, która jest równo­wagą między da­wa­niem a bra­niem. Na­pi­sałam tę książkę właśnie dla nich, po­nie­waż cze­ka je bar­dzo smut­na przyszłość, jeśli we właści­wym cza­sie nie znajdą u nas po­mo­cy. Jeśli nie po­czują się do­brze i bez­piecz­nie na świe­cie, nie podołają życiu. Dro­ga do tego pro­wa­dzi nie po­przez pa­no­wa­nie nad oto­cze­niem, ale przez przy­swo­je­nie so­bie sze­re­gu umiejętności: cze­kania, przy­sto­so­wa­nia, zno­sze­nia nie­po­wo­dzeń, umiejętności pra­cy z lękami po­le­gającej nie na igno­ro­wa­niu ich, lecz prze­ciw­nie, na ich doświad­cza­niu i prze­cho­dze­niu przez nie. Dzie­ci te nie prze­czu­wają jesz­cze, że nie od­zy­skają wol­ności, dopóki po­zo­staną uza­leżnio­ne od żądzy pa­no­wa­nia.

Za­pew­niam was, że to, co tu­taj piszę, nie jest zwykłym czar­no­widz­twem. Po­twier­dzają to licz­ne roz­mo­wy z fa­chow­ca­mi w dzie­dzi­nie psy­cho­lo­gii. Współcześnie ob­ser­wu­je­my praw­dziwą epi­de­mię za­bu­rzeń oso­bo­wości, która od początku lat 80. XX wie­ku roz­prze­strze­nia się la­wi­no­wo. Wcześniej dziećmi z pro­ble­ma­mi byli głównie „chłopcy do bi­cia” i „kozły ofiar­ne”, dzie­ci lękli­we, nie­za­rad­ne, szu­kające zastępczo za­spo­ko­je­nia w skraj­nie oral­nych re­ak­cjach (ob­gry­za­nie pa­znok­ci, obżar­stwo itp.) oraz w agre­sji pośred­niej (np. kłam­stwa, kra­dzieże, pod­pa­le­nia itp.). Dzie­ci te były, w zależności od „prze­ko­nań” oso­by dia­gno­zującej, kie­ro­wa­ne do po­rad­ni wy­cho­waw­czej na te­ra­pię psy­cho­ana­li­tyczną bądź te­ra­pię za­cho­wań lub ro­dzinną.

Dziś na pierw­szy plan wy­sunęły się za­bu­rze­nia związane z agresją i de­strukcją, występujące wraz z oziębłością emo­cjo­nalną, ego­izmem i bez­względnością. Dzie­ci do­tknięte tymi za­bu­rze­niami zdają się od­por­ne na te­ra­pię i nie pod­dają się pro­ce­som wy­cho­waw­czym. Nie­je­den doświad­czo­ny fa­cho­wiec – psy­cho­log, na­uczy­ciel czy wy­cho­waw­ca – za­da­je so­bie py­ta­nia: czy stra­ciłem swo­je umiejętności za­wo­do­we, czy być może z po­wo­du mo­ich własnych pro­jek­cji je­stem tak nie­to­le­ran­cyj­ny wo­bec tych ob­da­rzo­nych silną wolą dzie­ci, czy moja ru­ty­na nie zabiła we mnie zdol­ności od­działywa­nia, a może po pro­stu nie lubię już mo­je­go za­wo­du? Są psy­chia­trzy, którzy za­czy­nają wątpić w swoją umiejętność przekonywa­nia, kie­dy spo­ty­kają dzie­ci „niepod­dające się le­cze­niu”, które nie tyl­ko nie chcą otwo­rzyć ust, lecz także całko­wi­cie od­ma­wiają spożywa­nia niezbędnych po­karmów i chętniej umarłyby z głodu, aniżeli zadośćuczy­niły błaga­niu ro­dziców i prze­rwały strajk głodo­wy. Wy­da­je się, że działa tu nie tyle złość, która pcha do po­sta­wie­nia na swo­im, ile au­to­de­struk­cyj­na wściekłość.

Do tych fa­chowców kie­ruję moje słowa. Nie pragnę za wszelką cenę uwol­nić ich od wątpli­wości. Wątpli­wości bo­wiem spra­wiają, że dia­log sta­je się możliwy i po­ma­gają tym sa­mym le­piej po­znać za­gad­nie­nie. Na­ukow­ca, czy­tającego tę książkę z kry­tycz­nym na­sta­wie­niem, proszę o wy­ro­zu­miałość zarówno dla po­sta­wio­nej prze­ze mnie hi­po­te­zy na te­mat przy­czyn nałogu żądzy pa­no­wa­nia, jak i dla założenia, że cho­dzi tu o nałóg w ścisłym tego słowa zna­cze­niu. Mam na­dzieję, że dla lu­dzi na­uki książka ta sta­nie się punk­tem wyjścia do dal­szych badań. Sta­wiam so­bie za cel za­ini­cjo­wa­nie dys­ku­sji, która przy­czyni się do lep­sze­go ro­zu­mie­nia pro­blemów dzie­ci uza­leżnio­nych od ty­ra­nii oraz ich ro­dziców.

W po­szu­ki­wa­niu źródeł żądzy pa­no­wa­nia

Kie­dy zajęłam się bliżej pro­ble­mem żądzy pa­no­wa­nia, za­in­te­re­so­wały mnie trzy kwe­stie:

• Co się kry­je za tym nie­wia­ry­god­nym dzie­cięcym pra­gnie­niem spra­wo­wa­nia władzy?

• W którym miej­scu zo­stała prze­kro­czo­na gra­ni­ca niezbędne­go za­kre­su po­czu­cia mocy?

• Dla­cze­go tak się dzie­je, że zja­wi­sko uza­leżnie­nia od nałogu władzy do­ty­czy ogrom­nej licz­by dzie­ci, zważyw­szy na to, że nig­dy dotąd nie występowało ono na taką skalę i do­ty­czyło ra­czej do­rosłych?

Ist­nie­je bar­dzo nie­wie­le książek, zaj­mujących się tym pro­ble­mem. Jest kil­ka prac z za­kre­su psy­cho­lo­gii głębi au­tor­stwa Sig­mun­da Freu­da i He­in­za Ko­hu­ta na te­mat związku między żądzą pa­no­wa­nia a nar­cy­zmem. Porówna­nie żądzy pa­no­wa­nia z po­trzebą zna­cze­nia to te­mat jed­nej z prac Al­fre­da Ad­le­ra. Przede wszyst­kim jed­nak pro­ble­mem władzy zaj­muje się Hans Strotz­ka; również on na­rze­ka na nie­do­sta­tek zo­rien­to­wa­nych psy­cho­ana­li­tycz­nie opra­co­wań.

W swo­jej pra­cy stwier­dza, że to ra­czej ofia­ry prze­mo­cy, a więc uci­ska­ni, szu­kają po­mo­cy te­ra­peu­ty. W na­szej po­rad­ni doświad­cza­my sy­tu­acji nie­ty­po­wej, to bo­wiem ro­dzi­ce zwra­cają się o ra­tu­nek przed ty­ra­nem (dziec­kiem). To, co w tej książce określam jako żądzę pa­no­wa­nia, nie jest tożsame ani z po­trzebą zna­cze­nia, ani z nar­cy­zmem. Przy­czy­ny zdają się mieć związek z roz­po­wszech­nio­nym obec­nie tech­no­lo­gicz­no-kon­sump­cyj­nym sty­lem życia, co później ob­szer­nie omówię.

Pra­ce większości uczo­nych ba­dających te pro­ble­my za­wie­rają pew­ne wspólne kon­cep­cje. Jedną z nich jest ko­niecz­ność łącze­nia psy­cho­ana­li­zy z ele­men­ta­mi so­cjo­lo­gii in­du­strial­ne­go, na­sta­wio­ne­go na efek­tyw­ność społeczeństwa, uważanie po­czu­cia wy­ob­co­wa­nia za następstwo za­bu­rzeń psy­chicz­nych, inną – trak­to­wa­nie uza­leżnie­nia od po­sia­da­nia władzy jako główne źródło zła. Wszy­scy ucze­ni stwier­dzają, że je­dy­nym sku­tecz­nym le­kar­stwem na te do­le­gli­wości jest miłość. Wy­mie­niam w tym miej­scu tyl­ko kil­ku z nich: Erich Fromm ostrze­ga przed rosnącą wciąż zależnością współcze­sne­go człowie­ka od po­sia­da­nia, która unie­możli­wia mu doświad­cza­nie by­cia. Arno Gru­en opi­su­je zdradę sa­me­go sie­bie w książce pod ta­kim właśnie tytułem i przed­sta­wia cier­pie­nia współcze­snych pa­cjentów, którzy iden­ty­fi­kują się z po­czu­ciem władzy, tworzą z niej swój ima­ge, ucie­kają w fałszy­we uczu­cia i tym sa­mym od­da­lają się całko­wi­cie od doświad­cze­nia miłości i własnej au­to­no­mii.

Ale­xan­der Lo­wen uważa, że nar­cyzm każdej isto­ty kształtuje się pod wpływem całego nar­cy­stycz­nie na­sta­wio­ne­go kręgu kul­tu­ro­we­go. Na­tu­ral­ne uczu­cia są wy­pie­ra­ne, po­nie­waż nie pa­sują już do wy­kre­owa­ne­go przez człowie­ka wi­ze­run­ku sa­me­go sie­bie. Spra­wia to, że współcze­sny człowiek doświad­cza pust­ki i bra­ku sen­su swo­je­go życia. Lo­wen po czter­dzie­stu la­tach pra­cy psy­cho­te­ra­peu­tycz­nej (bio­ener­ge­ty­ka) stwier­dza, że na te­re­nie USA, po­dob­nie jak w Eu­ro­pie Za­chod­niej, nastąpiła wyraźna zmia­na ro­dza­ju za­bu­rzeń. Obec­nie rzad­ko spo­ty­ka się ner­wi­ce, które występowały we wcześniej­szych la­tach: pa­ra­liżujące po­czu­cie winy, lęki, fo­bie, natręctwa. Za to w jego prak­ty­ce po­ja­wia się bar­dzo wie­lu lu­dzi skarżących się na de­pre­sje i za­bu­rzenia życia uczu­cio­we­go.

To, co wy­mier­ne i po­li­czal­ne, zaczęło zna­czyć więcej niż to, co ide­al­ne. Tym sa­mym myśli i uczu­cia zo­stały od sie­bie od­dzie­lo­ne, pre­fe­ro­wa­na jest wie­dza prag­ma­tycz­na. Od­by­wa się to kosz­tem nie­dającej się pre­cy­zyj­nie zmie­rzyć wie­dzy o emo­cjo­nal­nej kon­dy­cji człowie­ka.

Następstwem ta­kie­go kar­te­zjańskie­go myśle­nia było skon­stru­owa­nie pierw­szej bom­by ato­mo­wej, za­nim pe­da­go­gi­ka i pe­dia­tria za­uważyły, że małe dziec­ko też ma swo­je po­trze­by.

Zna­ny psy­chia­tra dzie­cięcy z Ty­bin­gi, Re­in­hart Lempp, przed­sta­wia w książce Przewrót w ro­dzi­nie hi­sto­rię swo­je­go za­wo­du. Do­pie­ro w połowie XX wie­ku ba­da­nia Rene Spit­za, Joh­na Bowl­by’ego, H.F. Har­lo­wa i in­nych do­wiodły ist­nie­nia owych po­trzeb i umożliwiły zro­zu­mie­nie dzie­cięcej zdol­ności do miłości oraz psy­chicz­nej wrażliwości małego dziec­ka. Trze­ba było jesz­cze wie­lu lat, za­nim stwier­dzo­no, że ta wie­dza wy­ma­ga re­wi­zji. Dziś wia­do­mo, że dziec­ko już przed na­ro­dzi­na­mi jest wrażliwe na kon­takt z matką. W między­cza­sie uka­zały się książki psy­cho­ana­li­tyków dzie­cięcych zaj­mujących się psy­cho­lo­gią roz­wo­ju, np. Do­nal­da W. Win­ni­cot­ta i Mar­ga­ret B. Mah­ler, którzy opi­sa­li po­wsta­wa­nie po­czu­cia wszech­mo­cy u dziec­ka w psy­cho­zach. Ba­da­nia te zo­stały nad­spo­dzie­wa­nie do­brze przyjęte przez psy­cho­te­ra­peutów. Nie­ste­ty jed­nak, z po­wo­du her­me­tycz­ne­go języka, w znacz­nym stop­niu pozo­stały one nie­dostępne dla ro­dziców i in­nych osób, pra­cujących z dziećmi.

W li­te­ra­tu­rze nie­miec­kiej psy­cho­te­ra­peut­ka dzie­cięca, Chri­sta Me­ves, połączyła w jed­no wiedzę na­ukową z ob­szarów psy­cho­lo­gii głębi, so­cjo­lo­gii i eto­lo­gii. Źródeł pełnego bez­względności bra­ku po­ha­mo­wa­nia po­szu­ku­je ona w na­zna­czo­nym prze­sy­tem do­bro­by­cie ma­te­rial­nym, we współcze­snym he­do­ni­zmie, który spra­wia, że istot­ne war­tości za­mie­rają. Prze­ja­wem tego jest między in­ny­mi wzra­stająca licz­ba ma­tek pra­cujących za­wo­do­wo, które Me­ves ostro kry­ty­ku­je. Mat­ki te za­miast miłości ofia­ro­wują swo­im dzie­ciom przeżutą papkę odżywek i te­le­wizję za­miast za­ba­wek. Jej zda­niem nie­po­ha­mo­wa­nej agre­sji można uniknąć, po­zo­sta­wiając dziec­ku z jed­nej stro­ny możliwość własnej ak­tyw­ności i ini­cja­ty­wy w zdo­by­wa­niu ota­czającego świa­ta, z dru­giej zaś – dając mu w tym sa­mym cza­sie szansę skon­fron­to­wa­nia się z sen­sow­nie usta­wio­ny­mi ogra­ni­cze­nia­mi. Współcze­sne mat­ki same nie są do­sta­tecz­nie wol­ne, aby mogły dopuścić do tego ro­dza­ju kon­fron­ta­cji. Po­zwa­lają dziec­ku na wszyst­ko, co po­wo­du­je nie tyle rozłado­wa­nie po­szu­kującego ujścia popędu agre­sji, ile wzmoc­nie­nie go. Je­steśmy co­raz bliżej źródeł żądzy pa­no­wa­nia. Dal­sze uza­sad­nie­nie tez wyjaśniających po­wsta­nie uza­leżnie­nia od po­czu­cia władzy od­naj­du­je­my u Kon­ra­da Lo­ren­za. Bada on spu­sto­szoną prze­strzeń życiową człowie­ka w aspek­tach psy­cho­lo­gii porównaw­czej i so­cjo­lo­gii zwierząt. Za naj­po­ważniej­sze z ośmiu grzechów głównych ucy­wi­li­zo­wa­nej ludz­kości uważa roz­pad ge­ne­tycz­nie za­ko­rze­nio­nych za­cho­wań społecz­nych i ode­rwa­nie od tra­dy­cji. Wska­zu­je na fakt, że tysiące dzie­ci w re­zul­ta­cie bez­stre­so­we­go wy­cho­wa­nia stały się nieszczęśli­wy­mi neu­ro­ty­ka­mi.

Dziec­ko, które po­zba­wio­no możliwości in­stynk­tow­ne­go pod­porządko­wa­nia się sil­niej­sze­mu w hie­rar­chii star­szeństwa, czu­je się sfru­stro­wa­ne i bez­bron­ne. Nie może iden­ty­fi­ko­wać się z nie­wol­niczą słabością, którą wy­ka­zu­je wo­bec nie­go ktoś, kto prze­cież po­wi­nien być od nie­go sil­niej­szy, i w kon­se­kwen­cji nie jest w sta­nie doświad­czyć i przy­swoić so­bie norm społecz­ne­go za­cho­wa­nia. Człowiek, który nie przy­swoił so­bie określo­nych społecz­nych spo­sobów za­cho­wa­nia, jest ska­za­ny na prze­graną – w rze­czy­wi­stości jest cho­ry i nieszczęśliwy, zasługu­je na na­sze współczu­cie. Nie­umiejętność pod­porządko­wa­nia się nor­mom jest złem sa­mym w so­bie. Jest nie tyl­ko ne­gacją i uwstecz­nie­niem pro­ce­su two­rze­nia, dzięki któremu zwierzę stało się człowie­kiem, jest czymś znacz­nie gor­szym. W ta­jem­ni­czy sposób za­bu­rze­nie za­cho­wań mo­ral­nych pro­wa­dzi nie tyl­ko do za­ni­ku wszyst­kie­go, co od­czu­wa­my jako do­bre i przy­zwo­ite, lecz wprost do ak­tyw­nej wro­gości wo­bec tych war­tości – to właśnie zja­wi­sko wie­le re­li­gii na­zy­wa wro­giem Boga. Kie­dy ob­ser­wu­je­my je wni­kli­wie, nie możemy za­prze­czyć wierzącemu, który twier­dzi, że An­ty­chryst po­wstał.

W jaki sposób roz­po­znałam pro­blem dzie­ci uza­leżnio­nych od po­czu­cia pa­no­wa­nia

Wie­le rze­czy mu­siało się zbiec w tym sa­mym cza­sie, abym wraz z mo­imi współpra­cow­ni­ka­mi mogła zacząć efek­tyw­nie pra­co­wać z przy­pad­ka­mi uza­leżnie­nia od żądzy pa­no­wa­nia.

1. W trak­cie wie­lo­let­niej pra­cy z dziećmi au­ty­stycz­ny­mi za­ob­ser­wo­wa­liśmy, że otrzy­mując od­po­wied­nie wspar­cie, mogą one osiągnąć wyższy po­ziom społecz­ne­go roz­wo­ju, na którym od­kry­wają radość z przy­wiąza­nia do mat­ki (ewen­tu­al­nie także do in­nych osób). Próbują jed­nak wciągnąć matkę w ist­niejące wciąż przy­mu­sy. Jeżeli, szczęśliwa z po­wo­du roz­bu­dzo­nej go­to­wości kon­tak­tu, mat­ka przy­zwa­la na to, czu­je się tym usa­tys­fak­cjo­no­wa­na i ni­cze­go więcej nie wy­ma­ga, dziec­ko po­zo­sta­je na po­ziomie au­to­kra­cji i ją opa­no­wu­je.

2. Kie­dy ro­zeszły się wieści, że zaj­mu­je­my się dia­gno­zo­wa­niem au­ty­zmu, zaczęto przy­syłać do nas dzie­ci z najróżniej­szych oko­lic, wy­ka­zujące za­cho­wa­nia po­dob­ne do au­ty­stycz­nych, w celu po­sta­wie­nia dia­gno­zy. Mo­gliśmy stwier­dzić, że dzie­ci te nie pa­sują do do­brze zna­ne­go syn­dro­mu wczesnodzie­cięcego au­ty­zmu. Cha­rak­te­ry­zo­wała je pra­wie bez­gra­nicz­na, po­zba­wio­na ja­kich­kol­wiek lęków przed zmianą go­to­wość do pod­porządko­wa­nia so­bie całego oto­cze­nia, tak jak­by były wszech­moc­ne.

3. W tym sa­mym cza­sie ze­tknęliśmy się z wie­lo­ma małymi dziećmi w wie­ku od czte­rech do dwu­dzie­stu czte­rech mie­sięcy, które całko­wi­cie ab­sor­bo­wały sobą ro­dziców z po­wo­du za­bu­rzeń snu lub przyj­mo­wa­nia po­karmów oraz per­ma­nent­ne­go nie­po­ko­ju. Stwier­dzi­liśmy, że są na tym sa­mym po­zio­mie roz­wo­ju, jaki osiągnęły dzie­ci au­ty­stycz­ne. Można więc było za­ob­ser­wo­wać po­do­bieństwo między au­to­kracją a przy­mu­sową wszech­mocą tych dzie­ci.

4. Pod­sta­wową te­ra­pią, która jako wspar­cie umożliwiła dzie­ciom au­ty­stycz­nym osiągnięcie wspo­mnia­ne­go już wyższe­go po­zio­mu społecz­ne­go roz­wo­ju i uwal­niała je od au­ty­zmu, oka­zała się te­ra­pia moc­ne­go trzy­ma­nia (Fe­sthal­te­the­ra­pie). Jest to postępo­wa­nie, które po długo­tr­wałych wa­ha­niach przejęłam od ame­ry­kańskiej le­kar­ki zaj­mującej się psy­chia­trią dzie­cięcą, Mar­thy We­lch, i od uho­no­ro­wa­ne­go Na­grodą No­bla ba­da­cza za­cho­wań zwierząt, Nika Tin­ber­ge­na. Z co­raz większym prze­ko­na­niem roz­po­wszech­niam je na ob­sza­rze nie­miec­kojęzycz­nym. Po­szu­ki­wa­nie etycz­nych i psy­cho­lo­gicz­nych uza­sad­nień dla te­ra­pii moc­ne­go trzy­ma­nia wy­ostrzyło moją zdol­ność em­pa­tii i umiejętność ro­zu­mie­nia oko­licz­ności, w ja­kich może się po­ja­wić nie tyl­ko au­tyzm, lecz także żądza pa­no­wa­nia, a tym sa­mym zwiększyło sku­tecz­ność w jej sto­so­wa­niu.

Już w tym miej­scu chcę wyraźnie pod­kreślić, że moc­ne trzy­ma­nie nie ma na celu pod­porządko­wa­nia i ubezwłasno­wol­nie­nia dzie­ci, lecz udzie­le­nie im ta­kie­go wspar­cia i miłości, które po­zwolą dziec­ku na zbu­do­wa­nie własne­go, odrębne­go „ja”.

Pre­zen­ta­cja małego ty­ra­na

Aby wpro­wa­dzić Czy­tel­ni­ka w te­mat, przed­sta­wię ty­po­we przy­pad­ki, z którymi ze­tknęłam się pod­czas mo­jej pra­cy na od­dzia­le za­bu­rzeń roz­wo­ju w jed­nej z kli­nik pe­dia­trycz­nych.

Alek­san­der

Pre­zen­ta­cja pro­ble­mu

Miej­sco­wy pe­dia­tra przysłał do mnie sied­mio­let­nie­go chłopca, którego bar­dzo lubił i którego ro­dzinę znał od wie­lu lat. Opie­ko­wał się również jego star­szym ro­dzeństwem (16 i 18 lat) i wie­dział, że ro­dzi­ce sta­ra­li się wy­cho­wy­wać dzie­ci rozsądnie. Alek­san­der przy­szedł na świat jako nie­pla­no­wa­ne, lecz po roz­po­zna­niu ciąży upra­gnio­ne dziec­ko. Za­wsze był bar­dzo ra­do­sny. Ro­dzi­ce uważali, że wy­cho­wują go w taki sam, pełen życz­li­wości i kon­se­kwent­ny sposób jak star­sze ro­dzeństwo. Oj­ciec zajęty był swo­im nie­wiel­kim zakładem rze­mieślni­czym, mat­ka miała za­wsze czas dla dzie­ci i z przy­jem­nością pełniła obo­wiązki pani domu. Alek­san­der chętnie uczęszczał do przed­szko­la. Jego po­byt w tej placówce miał po­zor­nie bez­pro­ble­mo­wy prze­bieg.

Kry­zys wywołało do­pie­ro pójście do szkoły. Co praw­da, w czy­ta­niu, pi­sa­niu i li­cze­niu chłopiec nie był naj­szyb­szy, lecz także nie od­sta­wał od resz­ty. Ro­dzi­na w za­sa­dzie nie ocze­ki­wała ni­cze­go więcej, toteż nikt nie wy­wie­rał na nie­go żad­nych na­cisków. Pew­ne­go razu w szko­le na­uczy­ciel­ka, która naj­praw­do­po­dob­niej nie bar­dzo lubiła Alek­san­dra, odesłała go od ta­bli­cy na miej­sce. U chłopca wywołało to szok. Alek­san­der odmówił uczęszcza­nia do szkoły, mimo że początko­wo cho­dził do niej z ochotą. Wszyst­kie próby prze­ko­na­nia go do po­wro­tu nie przy­niosły skut­ku. Kie­dy któregoś dnia na­uczy­ciel­ka od­wie­dziła go w domu, wpadł w pa­nikę i za­cho­wy­wał się w agre­syw­ny, pod­szy­ty lękiem sposób. Przy­po­mi­nało to atak. Na­uczy­ciel­ka uważana była za osobę sta­rej daty – miłą, ale su­rową. W jej ka­rie­rze zda­rzył się już raz po­dob­ny przy­pa­dek, nie tak jed­nak dra­ma­tycz­ny jak przy­pa­dek Alek­san­dra. Pierw­szo­kla­sistkę, która weszła z nią w kon­flikt, po pro­stu prze­nie­sio­no do równo­ległej kla­sy.

Alek­san­der był wrażliwy i pełen tem­pe­ra­men­tu, miał sil­nie roz­wi­nięte po­czu­cie własnej war­tości. W kon­tekście in­cy­den­tu pe­dia­tra po­dej­rze­wał fobię szkolną. Su­ge­ro­wał również mi­ni­malną dys­funkcję mózgu w związku z nie­wiel­ki­mi pro­ble­ma­mi Alek­san­dra z orien­tacją prze­strzenną – nie­rozróżnia­niem stro­ny le­wej i pra­wej – co mogło sta­no­wić przy­czynę po­wol­ne­go tem­pa pi­sa­nia. Z tych po­wodów pe­dia­tra nie chciał kie­ro­wać chłopca do po­rad­ni wy­cho­waw­czej w miej­scu za­miesz­ka­nia, lecz wolał zba­dać go u nas i ewen­tu­al­nie za­in­te­re­so­wać sprawą dy­rek­to­ra i ko­mi­tet szkol­ny.

Pre­zen­ta­cja dziec­ka

Na pierw­szy rzut oka ro­dzi­na dziec­ka spra­wiała wrażenie otwar­tej, a sam Alek­san­der zda­wał się szcze­ry i przy­ja­zny. Na moje pierw­sze py­ta­nie: „Kim chciałbyś zo­stać?”, od­po­wie­dział na­tych­miast: „Sze­fem po­li­cji lub straży pożar­nej”. Z dal­szej roz­mo­wy wy­ni­kało, że chce się ożenić, naj­le­piej z taką panią jak mama, tyl­ko szczu­plejszą, chce mieć dzie­ci, ale tyl­ko jed­no, i to wyłącznie małego chłopca, chce miesz­kać w wil­li, w której nie będzie lo­ka­torów, ale za to aż stu strażników, więc po­wi­nien to być chy­ba za­mek. A gdy­by mógł mieć górę, to mu­siałaby to być naj­większa góra w całym kra­ju, z re­stau­racją i tru­skaw­ka­mi, rosnącymi na szczy­cie, na który można by wje­chać pry­watną windą. Po­pro­szo­ny o wy­bra­nie so­bie zwierzęcia, w ja­kie chciałby się zmie­nić, Alek­san­der bez wa­ha­nia zde­cy­do­wał się na lwa, którego znał z cyr­ku i którego wszy­scy się boją. Mamę, tatę i ro­dzeństwo zmie­niał w lwy, ale ko­niecz­nie mniej­sze niż on – taka au­ten­tycz­na lwia ro­dzi­na.

Alek­san­der nie miał żad­ne­go praw­dzi­we­go przy­ja­cie­la. Najchętniej bawił się ze znacz­nie młod­szy­mi lub ze star­szy­mi dziećmi. Oto, jak ro­dzi­ce tłuma­czy­li jego za­cho­wa­nie: „Alek­san­der bar­dzo chętnie po­ma­ga młod­szym i tak ład­nie po­tra­fi się z nimi bawić. A od star­szych bar­dzo wie­le się uczy i próbuje za­cho­wy­wać się jak oni. Czyż można mu coś za­rzu­cić? Jest w sąsiedz­twie chłopiec w tym sa­mym wie­ku, ale z nim nie może się zupełnie do­ga­dać, obaj walczą ze sobą jak pies z ko­tem. Alek­san­der w za­ba­wie z nim nie po­tra­fi prze­for­so­wać swo­ich po­mysłów”.

Pro­wadząc da­lej wy­wiad, chciałam wie­dzieć, w jaki sposób Alek­san­der za­cho­wu­je się w sy­tu­acjach nie­układających się po jego myśli oraz czy po­tra­fi się pod­porządko­wać. Ro­dzi­ce odpowie­dzieli: „O tak, jeśli tyl­ko chce”. Do­py­ty­wałam się da­lej: „A co się dzie­je, gdy nie chce?”. „No, wte­dy się nie pod­porządko­wu­je. To praw­dzi­wy król. Ja, jako mat­ka, czuję się cza­sem jak jego dama dwo­ru i ku­char­ka. Nie jada wa­rzyw, z owoców tyl­ko ba­na­ny, jabłka je­dy­nie w kom­po­cie, a z mięs wyłącznie pa­nie­ro­wa­ne ko­tle­ty”. Na moje py­ta­nie, czy po­tra­fi się przy­tu­lać, mat­ka od­po­wie­działa: „O tak, to piesz­czoch”. Do­pie­ro kie­dy spy­tałam, co się dzie­je, gdy piesz­czo­ty ini­cju­je nie on sam, lecz ro­dzi­ce – gdyż miłość jest prze­cież wza­jem­nym da­wa­niem i bra­niem – mat­ka po­padła w zamyśle­nie i twarz jej się za­smu­ciła: „Cóż, przy­cho­dzi i od­cho­dzi, kie­dy chce. Nie mam na to żad­ne­go wpływu”.

Następnie in­te­re­so­wało mnie, w jaki sposób chłopiec się bawi. Ro­dzi­ce opo­wie­dzie­li, że najchętniej bawi się sam, kloc­ka­mi lego i sa­mo­cho­da­mi, po­nie­waż in­te­re­su­je się tech­niką. Trud­no jest mu usie­dzieć w miej­scu, jest praw­dzi­wym wier­ci­piętą, musi być cały czas w ru­chu. Oj­ciec sądził, że Alek­san­der jest ta­kim sa­mym małym roz­ra­biaką, ja­kim był on, po pro­stu cza­sy się zmie­niły i ta­kiej swo­bo­dy, jaką oni mogą dać dziś swo­je­mu sy­no­wi, jego własny oj­ciec nie mógł mu za­pew­nić.

Wyjaśnie­nie przy­pad­ku i za­bu­rzeń roz­wo­ju z punk­tu wi­dze­nia psy­cho­lo­gii

Ana­li­za przy­pad­ku ujaw­niła, że Alek­san­dra po