Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Matka Polka Feministka

Matka Polka Feministka

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-7976-527-0

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Matka Polka Feministka

A gdybyście pewnego dnia dowiedzieli się, że nie macie szans na naturalne poczęcie? A gdybyście musieli zawalczyć o życie własnego dziecka? A gdybyście musieli nagle sami wychować trójkę dzieci…

To naprawdę się zdarzyło. Bohaterom Trójkowej audycji Joanny Mielewczyk - „Matka Polka Feministka”. Kiedyś opowiadali o tym na antenie, dziś mówią, co zmieniło się w ich życiu od radiowego spotkania.

18 bohaterów, 18 rozmów o rodzicielstwie. O samotności, o trudnych decyzjach, radości, nadziei. O wierze i o tym, co dzieje się, gdy wiary zaczyna brakować. O szczęśliwych zakończeniach. I długim oczekiwaniu na nie.

Polecane książki

Wielu z nas ma skryte marzenia, aby w wolnym czasie zająć się tym, czego do tej pory nie próbowało. Jeżeli takim marzeniem jest malowanie, to z pewnością ta książka pomoże Państwu w stawianiu pierwszych kroków w tej dziedzinie. Wymieniliśmy materiały, w które powinni się Państwo zaopatrzyć. Umieścil...
„Jak dostać się do 1% najlepiej zarabiających w czasach kryzysu??” Łukasza Fabiana to poradnik z dziedziny finansów osobistych, rozwoju osobistego. Pracujesz od rana do wieczora i czujesz, że niewiele z tego masz? Jesteś pracownikiem korporacji i boisz się, że za parę lat zastąp...
Podczas pobytu w Sorrento Łukasz, przystojny konserwator zabytków, staje w obronie uderzonej przez męża Japonki o imieniu Mariko. Wkrótce okazuje się, że Europejczyk i Azjatka znajdują wspólny język i dobrze czują się we własnym towarzystwie. Łukasz postanawia pomóc dziewczynie w rozpoczęciu nowe...
Książka w całościowy sposób odnosi się do problematyki gminnych rad seniorów - począwszy od przedstawienia genezy rozwiązań, przez analizę normatywną, a skończywszy na praktycznym aspekcie ich funkcjonowania w skali kraju. Omawia ona aspekty prawnofinansowe oraz funkcjonalne ich działania i odpowiad...
Luźna opowieść o dwóch osobach, których spotkanie przerodziło się w coś większego. Prosty romans z nutką komedii. Trochę o świeczkach, ciastach, piwie i wybujałej wyobraźni....
Jedna z pierwszych powieści kryminalno-sensacyjnych, powszechnie traktowana jako jedna z najpiękniejszych tego gatunku! Mistrzowski przykład fikcji detektywistycznej z bohaterem, Walterem Hartrightem, stosującym wiele technik śledczych późniejszych prywatnych detektywów. Użycie wiel...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Joanna Mielewczyk

Copyright © Joanna Mielewczyk-Gaweł, 2017

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2017

Redaktor prowadząca: Monika Długa

Redakcja: Katarzyna Gwincińska

Korekta: Magdalena Owczarzak

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN – www.panczakiewicz.pl

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Klaudia Kumala

Fotografia na okładce: Tola Martyna Piotrowska – tolala.pl

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wydanie elektroniczne 2017

eISBN 978-83-7976-527-0

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.:61 853-99-10

fax:61 853-80-75

redakcja@czwartastrona.pl

www.czwartastrona.pl

Najbliższym dziękuję za miłość,

Bohaterom audycji za siłę,

Słuchaczom za ogromne wsparcie.

WSTĘP O PAMIĘCI

Pamiętam pierwszą Matkę Polkę Feministkę, nie Bohaterkę, a pierwszy odcinek. Pytałam o to, czym jest feminizm – więc jest wolnością, mówili ojcowie. A kim jest Matka Polka – to kobieta angażująca całą siebie w wychowanie dzieci. Jeszcze przed tym pierwszym odcinkiem powstało w mojej głowie „matkopolkowanie” – słowo oznaczające robienie miliona rzeczy zupełnie bez sensu i wbrew sobie. Matkopolkowaniem jest mycie podłogi mimo zmęczenia, które zwala z nóg. Matkopolkowaniem jest branie na siebie wszystkich obowiązków, mimo wewnętrznej niezgody. Matkopolkowaniem jest też niechęć do dzielenia się wychowawczymi obowiązkami w przekonaniu, że „ja to zrobię lepiej”. Matkopolkowaniem jest życie w zgodzie ze stereotypami, nie – potrzebami, próba odcięcia się od intuicji. Matkopolkowanie jest nasze, matczyne. Ojcowie częściej mówili o swoim wycofaniu, o strachu, zaskoczeniu. Każdy rodzicielstwo przeżywa inaczej.

Pamiętam pierwszych rodziców, Bohaterów audycji, którzy pokazywali mi, jak pięknie można się wychowywaniem dzielić, jak się uzupełniać, jak walczyć wspólnie. Pamiętam tych, którzy musieli się tego nauczyć i chcieli, chociaż lekcje były niezwykle trudne. Zresztą, pamiętam wszystkich „moich” Rodziców. Pamiętam mamy, które płakały, a ja płakałam z nimi. Ojców pamiętam, zamkniętych, którzy półsłówkami odpowiadali na pytania, a potem dzwonili, że nigdy tak dużo obcej osobie nie opowiedzieli.

Pamiętam też, jak szybko się okazało, że Matka Polka Feministka to audycja, która nikogo nie dzieli, chociaż tytuł budzi kontrowersje. To zwyczajna rozmowa o rodzicielstwie. O blaskach i cieniach. O radościach i smutkach. O codzienności.

Jeśli o tę feministkę w nazwie chodzi, to pamiętam też pierwszy mail: Feminizm kończy się, gdy trzeba wnieść szafę na szóste piętro! Takich maili dostałam kilkanaście. Tylko piętro było inne. No i szafa pojawiała się wymiennie z fortepianem…

Pamiętam, że o pamięci były te moje rozmowy. Przypomnij sobie – prosiłam rozmówcę. Pamiętasz? Zapach, myśli, pamiętasz? Co wtedy czułeś? Kiedy rodziło się Twoje dziecko albo kiedy odbierałaś wyniki badań i okazywało się, że dziecka nie urodzisz. Albo gdy nikt nie wierzył, a tylko ty miałeś nadzieję, pamiętasz?

Chciałabym Wam przedstawić moich Bohaterów. Może Wy ich pamiętacie? Tatę, którego żona zmarła po porodzie trzeciego syna, Mamę, która walczyła o zagrożoną bliźniaczą ciążę, Mamę, która nie mogła się pogodzić z tym, że nie urodziła córki naturalnie i nie udało jej się naturalnie karmić. Pamiętacie? Ja pamiętam z najdrobniejszymi szczegółami, pamiętam, gdzie siedzieliśmy podczas rozmowy, pamiętam, jaka była pogoda, pamiętam, jak później te rozmowy przygotowywałam, cięłam, szlifowałam. I pamiętam też, skąd wziął się pomysł na książkę, mimo że dla dziennikarki radiowej to ogromna różnica warsztatowa. Umiem przekazać emocje w przyspieszonym oddechu rozmówcy, zawahaniu, zwolnieniu. Słyszę drżący głos, słyszę głos pewny, nieznoszący sprzeciwu. Tylko że te historie, te rozmowy prawie nigdy nie kończyły się wraz z końcem nagrania. Czasem po roku, czasem po trzech latach rodzice się odzywali. Wiesz – pisali – tyle się zmieniło, tyle muszę ci opowiedzieć. Mogę przyjechać? Albo dzwonili na drugi dzień po emisji w Trójce. I mówili: mama słyszała, nie wiedziała, że to tyle dla mnie znaczy. Albo słyszał mąż, który zrozumiał. Albo żona dziękowała za odwagę. Ale najczęściej mówili: ja usłyszałem siebie, ja zrozumiałam siebie, czuję, że mogę iść z tą moją historią dalej. Tym razem ja postanowiłam odezwać się do moich Bohaterów – po dwóch, trzech latach. Jak teraz wygląda Wasze życie? – pytałam. Odpowiedzi są zaskakujące, pozmieniało się wiele. Czasem całkowicie.

Moje życie też się zmieniło. O tym będzie ostatni rozdział. O szukaniu siebie w nowej rzeczywistości.

Joanna Mielewczyk. Matka Polka Feministka

Monachium, wrzesień 2016

OJCIEC. WALCZĄCY!

Jeden walczy o najmniejszy uśmiech. O spokojną noc. O to, żeby w krwi Hanki było więcej leukocytów. I żeby była szczęśliwa.

Drugi walczy o wszystkich ojców. O to, żeby byli! I żeby ojcostwo było wyznacznikiem ich męskości. Nie chce ojców nieobecnych.

Bartek, czyli Ojca Raj[1]

Zaczął w listopadzie 2007.

Decyzja była w pełni przemyślana, bo pisanie było według niego rodzajem zobowiązania. Nie umiał ocenić na początku, czy chce to robić regularnie, codziennie, więc kiedy dziś przypomina sobie pierwsze wpisy, nie ma wątpliwości, że wówczas treść przerastała formę bloga.

Czytałam go jeszcze nie jako matka. Wysoko utrzymywał się w rankingach popularności. Rok 2007, a nawet 2008, to nie był czas blogowego wysypu, więc ojciec piszący o córkach – najpierw jednej, potem obu – był dopiero zapowiedzią tego, co będzie się działo na blogach parentingowych. Pisał regularnie. Nie o zasmarkanych nosach, nie o pieluchach, pisał o dumie z tego, że jest tatą dwóch świetnych dziewczyn. Zaglądałam tam nieregularnie i nadrabiałam tygodnie nieczytania. Potem przestałam, bo sama zostałam mamą i ostatnią rzeczą, na którą miałam czas, było myszkowanie w internecie.

Gdy wystartowałam z Matką Polką Feministką w Trójce, bardzo chciałam z nim porozmawiać. Zawsze, gdy zamierzałam zaprosić rodziców do audycji, zastanawiałam się, jak przekonać ich do spotkania. Szczególnie wtedy, gdy wiedziałam, że rozmowa nie będzie łatwa. Bartek jest jednym z rodziców, dla których Trójka jest kultowym radiem, i do dziś nie wiem, czy to ja go przekonałam, czy działała magia Trójki…

Przed spotkaniem wróciłam do czytania jego bloga i pamiętam, że przestraszyłam się tego, co będzie, jak Bartek przyjdzie do radia i opowie nie tylko o dumie rodzica, ale i o chorobie. Chociaż ciągle o dumie na pierwszym miejscu. Bo wszystko się zmieniło.

Duma

– Ja naprawdę czułem się najbardziej dumnym człowiekiem na świecie. Wtedy była ona jedyna, była perełką w moim świecie.[2]

Pierwsze wpisy? Były o debiucie ojca-blogera, o wątpliwościach i o zazdrości, bo chciałby spędzać z Hanką więcej czasu. Więc, przesprytnie, wiózł ją do żłobka najdłuższą drogą, żeby jeszcze jedną wspólną chwilę wykraść. O tym, że oglądają razem mecze, i że może z Hanki będzie druga Szarapowa. Pisał, że chyba zaczyna dorastać (roczna dziewczynka!), bo już ma spinki wpięte we włosy.

I pamięta, że gdy okazało się, że zostanie ojcem po raz drugi, starał się nie myśleć o płci, nie chciał się nastawiać, chociaż trochę jednak marzył o… drugiej dziewczynce.

– Wiedziałem już, jak ekstra jest Hania.

Hania? Śliczna dziewczyna ze spokojem w oczach. Dziewczynka. Maja – w oczach ma iskierki. Z Hanią można usiąść na pomoście na Mazurach i patrzeć na zachód słońca. Taki ma charakter. Z Mają można konie kraść. Zupełnie różne temperamenty. Pisał o tych charakterach i o tym, jak sam się swoją wrażliwością zaskakuje, i jak sam w sobie znajduje pokłady cierpliwości. I jak dziwi go zdziwienie innych, gdy o dziewczynach opowiada, a ci inni z zaskoczenia oczy robią, bo przecież te reakcje jego córek, te błyskotliwe odpowiedzi, te uśmiechy i żarty… to każde dziecko potrafi. Ale jak to? Przecież jest najdumniejszym ojcem najfajniejszych dziewczyn pod słońcem.

Pamiętam, jak nie umiałam ocenić, czy bardziej mnie wzrusza ta jego ojcowska ciekawość i niedowierzanie, czy to, że tak po ludzku się do tego przyznaje. On, poważny dziennikarz sportowy, wiceszef całej sportowej redakcji, tęskni za tymi swoimi cudnymi córkami, kiedy znikają w przedszkolu. Więc pisze.

I pamiętam wpis z 27 lutego 2012 roku. Hania na zdjęciu trzyma kartkę. Na niej dziecięcą rączką drukowane litery układające się w napis: TATUŚ JUŻ NIE BĘDZIE PISAŁ TEGO BLOGA.

I wpis Bartka:

Obiecałem sobie lata temu, że to nie będzie blog o chorobach, ale o dzieciach.

Zatem to koniec.

Do widzenia.

Na początku pisał tylko, że Hania jest osłabiona, że jak przestanie wymiotować, wstanie, pójdzie do przedszkola. Tylko że nie przestała. Wyniki badań – jak wyrok. Hania, Hanuta ma raka. Wymioty spowodowane były wodogłowiem, to z kolei – nowotworem rdzenia kręgowego. W tym momencie skończył się „Ojca Raj”.

Siedział wtedy z Hanią w szpitalu, ona coś rysowała. Poprosił, by napisała, że tata nie będzie pisał bloga. Dyktował litery, ona pisała, zrobił zdjęcie i wrzucił na stronę. Reakcja była natychmiastowa.

Nagle zaczęły pisać osoby, które czytały opowieści o dziewczynkach, z wszystkich stron świata, żeby nie zawieszał bloga.

– Oczywiście, byłem wtedy zacięty w sobie, bo co oni niby mogą wiedzieć, pewnie myślą teraz, jak to dobrze, że nie trafiło na ich dzieci. Teraz wiem, że te myśli były głupie, bardzo szybko dotarło do mnie coś, z czego wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że obca osoba, której nie widziałem na oczy, nie wiem nawet, jak się nazywa, pisząc do mnie jedno zdanie: Trzymaj się, będzie w porządku, daje mi ogromną siłę.

Dzień operacji, prawdopodobnie najgorszy w życiu rodziców. Do połowy. Z ust lekarza operującego usłyszał zdanie, że na sali był specjalista od nowotworów, który wstępnie ocenił, jaki to rodzaj nowotworu i że to jeszcze nie koniec jej życia. Najpierw była ogromna radość. A potem myśl, że blog mógłby stać się wizytówką siły dziecka. Siły w dwudziestopięciokilogramowym ciele małej dziewczynki. Jak czegoś takiego nie opisać?

Więc pisze o tym, jak bardzo bał się, gdy Hania po raz pierwszy miała spać w gorsecie, w którym jest napięta jak struna. I jeszcze te słowa lekarza, że mają pięć minut na mycie i przebranie w piżamę. Pamięta, że on tej nocy nie spał. Pisze o wizytach w szpitalu. O leukocytach. O tym, że ciągle ich mało we krwi Hanuty.

O tym, że się boi, też pisze. Że Hania po operacji zostanie sama na oddziale, że znów będzie bolało, a on nie da rady jej rozśmieszyć. To wszystko opisuje.

Trochę ma do siebie żal, że choroba Hani i jej sprawy zdominowały blogowe tematy. Na szczęście w życiu tak nie jest. Maja ma swoje – równorzędne – miejsce.

Pisze nadal o dziewczynach. Pisze o chorobie, choć nie tak miało być. Bo i choroby nikt przecież nie planował. Nadal jest to blog ogromnie dumnego ojca, a do tego doszedł jeszcze podziw.

Co on z tego pisania ma? Autoterapię? Nawet się nad tym zastanawiał. I chyba z perspektywy czasu trochę tak jest, że pisanie pomaga mu przechodzić godziny rehabilitacji. Ale czy to jest niezbędne? Czy potrzebuje bloga, żeby przez to przejść? Nie.

– Mnie wystarczy moje dziecko, wystarczy, że na nią spojrzę, że widzę, że jest uśmiechnięta.

Trzy i pół roku później. Drań

Czytam nadal o dziewczynkach. Oglądam zdjęcia. Jest jedno takie, które bardzo lubię, przepiękne. Bartek podpisał je ladies in red. Dziewczynki siedzą przy drewnianym stole, obie w czerwonych swetrach. Uśmiechnięta Maja obejmuje Hanię, śmiało patrzy w obiektyw. Hania w gorsecie, uśmiecha się delikatniej. O dziewczynkach na tym zdjęciu Bartek mówi: ogień i woda. Rzeczywiście, Hania jakby bardziej refleksyjna, Maja chyba zadziorna. Jakby chciała obronić starszą siostrę, chronić w razie potrzeby. A potem zdjęcia kąpiących się w jeziorze dziewczyn, na łódkach, na spacerze. Hania w gorsecie. Trochę innym niż ten, który nosiła dwa lata wcześniej, ten sztywno podtrzymuje brodę. Zdjęcie w jeziorze, Hania stoi po kolana w wodzie, przy chodziku. Zdjęcie w basenie. Hania unosi się na tafli, oczy ma zamknięte, ręce spokojnie rozłożone, na ramionach motylki, na głowie czepek, na piersiach gorset. W wodzie znikają bariery, pewnie dlatego tych zdjęć jest najwięcej.

Jest jeszcze jedno zdjęcie, podpisane przez Bartka: 3,5 roku jej walki. Gruba, błękitna, przetarta, porozrywana, wielokrotnie otwierana teczka. Sklejona szarą taśmą, taką jaką się zabezpiecza ciężkie kartony. Pewnie też ciężka ta teczka. Z niebieskim napisem: „historia choroby dziecka”.

Odliczanie

Dobiła już do dziewiętnastki. Hania liczy wszystkie swoje operacje, które wydarzyły się w czasie trwania choroby. Było już 19. Wlicza w to też zabiegi, jak instalacja portu na żyle, żeby już jej nie kłuli non stop. Ostatnio, przed kolejną operacją, sama powiedziała, że już nie chce „głupiego jasia”, bo wcale się nie denerwuje. Przed nią kolejne zabiegi, większe, czasem trochę mniejsze. Dziś ma 10 lat, do 18 roku życia będzie systematycznie operowana.

W tej chwili jej kręgosłup podtrzymują dwa pręty, z obu stron. To konsekwencja operacji sprzed trzech lat. Wtedy było – jak mówi mi Bartek – „skrobanie”. Lekarze usuwali raka. Wyskrobywali go kawałeczek po kawałeczku. Nie mogli usunąć całości, bo groziło to paraliżem.

– Więc – tłumaczy dalej – wyobraź to sobie tak: ten rak to była taka trzynastocentymetrowa, gruba kredka. I w czasie operacji lekarze ją jakby wyszczuplili. Jest cieńsza i dzięki temu płyn rdzeniowy dociera do Haninej głowy. A gdyby coś się wydarzyło, rak nagle strasznie urósł, to Hania ma zastawkę, która przepompuje płyn z głowy do brzucha. To ma uchronić przed paraliżem, gdyby nerwy zostały uciśnięte.

Po tej pierwszej operacji trzeba było wzmocnić kręgosłup prętami. A że jest bardzo słaby, pręty przymocowano do żeber. A że są mięciutkie, to zdarzyło się już raz, że jeden z prętów żebro przerżnął. Było tak, że Hanię coś nagle zabolało, potem przeszło, a po trzech miesiącach podczas kontroli okazało się, że żebro uszkodził pręt. Takie historie, podobno, lekarzy nie dziwią. Mnie dziwią, bo chodzi o małą dziewczynkę.

Wszystkie procedury leczenia skoliozy, czyli skrzywienia kręgosłupa, Hania przechodzi dosyć bezproblemowo. A Bartek się cieszy, że pręty nie zostały przez organizm odrzucone, że nie było żadnej infekcji związanej z zastawką.

Na przełomie maja i czerwca 2015 Hanię poddano kolejnej operacji. Trzeba było wydłużyć pręty, bo rośnie jak na drożdżach. Kręgosłup wygląda nieźle, to ocena neurochirurgów, którzy byli przy pierwszej operacji. Ponownie pręty wydłużane były w listopadzie.

– To z rzeczy normalnych i pozytywów – podsumowuje Bartek. – A z tych rzeczy nienormalnych, które się wydarzyły, to włączenie leczenia.

Chemia

Hania miała co pół roku kontrolę. Kiedy rozmawialiśmy w Trójce po raz pierwszy, w styczniu 2013 roku, ostatnie badanie rezonansowe pokazało, że „drań”– jak raka nazywa Bartek – trochę się skurczył. To nie są jakieś wielkie liczby. Co pół roku kontrolowali. I jakieś półtora roku temu ruszył. Na początku w jednym miejscu „przytył” o 2 milimetry. Nie było paniki, były za to różne opinie, co go obudziło. Może hormony, pojawiające się w organizmie dziewczynki? Następne badanie wykazało, że w tym samym miejscu jest już nie 2, tylko 5–7 milimetrów. I lekarze uznali, że trzeba wprowadzić leczenie. 13 marca 2015, w piątek – pierwsza chemia. Było kilka scenariuszy do wyboru, wybrali ten najmniej ingerujący w jej odporność, czyli leczenie winblastyną. Teraz jest winkrystyna. Wszystko jest inaczej niż miało być. Hani zaczynają wypadać włosy. Więc obcięli je do ramion, bo długie blond loki były coraz rzadsze.

Fryzura na bombeczkę – mówi tato.

Po pierwszych dawkach chemii różne rzeczy ją bolały: szczęka, głowa, przedramię. W zasadzie książkowo przechodziła przez wszystkie efekty uboczne. Jeśli było napisane, że może wystąpić ból szczęki, to Hanię dwa dni później bolała szczęka, i to w szkole.

Bartek mocno wierzy w słowa lekarzy, twierdzących, że nie zdarzył się tego typu nowotwór, który by nie zareagował na chemię. To po pierwsze. Po drugie, od czterech lat, które minęły od diagnozy, pojawiły się nowe metody leczenia. W 2012 roku istniała jedna. Teraz są już trzy i czwarta w opracowaniu.

Dziś Hania chemię ma co dwa tygodnie. Winkrystyna i pastylki. W sumie – tłumaczy mi Bartek – cztery różne leki na zatrzymanie nowotworu. I dodaje, że wyniki leukocytów, tych, o które stale walczy, są bardzo słabe. Hemoglobiny też. Hania jest na granicy konieczności przetaczania krwi. Z tego też powodu odwleka się rozpoczęcie kolejnego cyklu chemii.

Jak ona znosi to wszystko? Do niedawna przyjmowała, że tak ma być. Dziś nie chodzi. To już nawet nie w związku z samym nowotworem, który według ostatniego rezonansu stoi. Hania nie chodzi, bo wokół raka, w kręgosłupie powstały jamy, które wypełniają się płynem. Naciskają na nerwy, a to powoduje całkowite unieruchomienie nóg. Ostatnio chodziła w Święta Wielkanocne. Więc psychicznie znosi to coraz gorzej. Codziennie bierze po 20 pastylek leków na towarzyszące dolegliwości. Nie uśmiecha się tak często. Jest zmęczona.

Mija półtora roku leczenia, 50 wizyt w szpitalu.

Maja

Maja ma nadal błysk w oczach.

– Jest niezłym ziółkiem – uśmiecha się Bartek – i generalnie nie przejmuje się ograniczeniami Hani. Mają normalne, siostrzane relacje. Zupełnie naturalne złośliwości, zabieranie, uciekanie. Obrażają się na siebie. Ale to Maja często przypomina: Hania trzymaj głowęw górze, bo jak nie trzymasz, to Ci się szyja odciska.

Więc Maja jest najukochańszą siostrą na świecie. I parę razy w takiej poważnej rozmowie, kiedy Hania się zachowywała w stosunku do Majki niegrzecznie, Bartek powiedział: „Hania, ty zwróć uwagę, jaką masz siostrę i naprawdę zastanów się, czy ta głupota wymaga aż takich nerwów z Twojej strony. Bo naprawdę lepiej trafić nie mogłaś”.

Na części zdjęć Bartek jest z dziewczynkami, zwykle między nimi. Prawie się nie zmienił od naszego spotkania. Prawie, bo jakby tylko siwych włosów przybyło. Nieznacznie, ale boki jednak poszarzały, więc obcina krótko włosy i widać trochę mniej. A może tylko ja to widzę? A on zwyczajnie żyje w tym wszystkim dalej. I wcale nie chodzi o to, że ma aż tyle siły, właśnie nie. Pamiętam, jak mi mówił, że boi się często bardziej niż Hania, bardziej to wszystko przeżywa. Chociaż ostatnio to nie samopoczucie Hanki go zmartwiło, a podwyższona temperatura Mai, która dotąd rzadko chorowała, a tu nagle głowa gorąca. I czasem Bartek płacze, na przykład wtedy, gdy kolejna operacja Hani się udała, albo wtedy, gdy Maja po urodzeniu przyjechała ze szpitala do domu.

Jest jeszcze coś, co sprawia, że Bartek bardzo się stara być obecny w życiu dziewczynek – jest ojcem alimenciarzem, sam tak o sobie mówi. Rozstał się z mamą dziewczynek, ale, co często podkreśla, to nie z dziećmi się rozwiódł. Chociaż zaraz po rozstaniu z mamą dziewczynek napisał, że boi się, że coś go może w wychowaniu córek ominąć. Więc podczas operacji jest w szpitalu. W ciągu tygodnia bierze dziewczyny do siebie na weekend. Jeżdżą razem z Hanią na chemię. Wtrynia im się w życie non stop. I to go cieszy. Teraz jadą na wakacje. Na Mazury.

Ból

Jest jeszcze coś, co pojawia się ostatnio jakby częściej. Ból. Hanię boli. Plecy, zaraz potem głowa. Ostry ból zastawki, aż Hania syczy. Ból trwający kilka dni, nagły, obezwładniający, tępy, ale Hania go akceptuje, chociaż może to fatalne słowo, bo nie oddaje rzeczywistości. Hania się do bólu trochę przyzwyczaiła. Jedyne, czego nie potrafi zaakceptować, to kłopoty w poruszaniu się. Bo teraz przede wszystkim jeździ na wózku z ogromnymi różowymi kołami, na których namalowane są księżniczki. I tylko w wodzie nie czuje, że tylu rzeczy nie może.

Tuż przed wyjazdem na Mazury – ból. Szybko do szpitala. Od razu trzy operacje zastawki w głowie, trzy z