Matka Sanepid
- Wydawca:
- Relacja/Mamania
- Kategoria:
- Literatura faktu, reportaże, biografie
- Język:
- polski
- ISBN:
- 978-83-65087-03-4
- Rok wydania:
- 2012
- Słowa kluczowe:
- bankomat
- barwnie
- cejrowski
- chociaż
- ciekawie
- jestem
- matką
- pisania
- sanepid
- wychodzi
- złośliwa
- mobi
- kindle
- azw3
- epub
Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).
Kilka słów o książce pt. “Matka Sanepid”
Aleksandra Michalak – urodzona w gdyńskim szpitalu w czasie strajków sierpniowych. Bezkompromisowa, złośliwa, ironiczna autorka bloga. Absolwentka studiów popularnych, acz mało dochodowych: politolożka i kulturoznawczyni.
Z zamiłowania autorka dziwacznych tekstów o dzieciach. Z przymusu sprzątaczka, kucharka, praczka i bankomat. Miłośniczka wyplatania makatek, malowania na szkle i robienia koszyczków z wikliny. Nie, to żart taki, ale pewnie wypadałoby mieć jakieś hobby poza siedzeniem na Facebooku.
Pije na umór. Trzy do pięciu kaw dziennie. Wieczorami je czekoladę.
„Wychodzi na to, że ciężko mnie określić. Ani ze mnie Cejrowski, ani Czubaszek, chociaż z tych dwojga bliżej mi do Czubaszek – też nie jestem za ładna, też lubię pieniądze, żyję z pisania i potrafię wypowiedzieć się na każdy temat. Nie tak barwnie i ciekawie, ale może z biegiem lat się wyrobię.”
Polecane książki
Międzynarodowa Konwencja ONZ w sprawie ochrony wszelkich osób przed wymuszonym zaginięciem. Perspektywa polska
Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Aleksandra Michalak
Aleksandra MichalakMatka Sanepid
Wydawnictwo Relacja
Aleksandra MichalakMatka Sanepid
www.matkasanepid.pl
Redakcja i korekta:
Kamila Wrzesińska
Projekt okładki:
Maria Ryll
Wszystkie prawa zastrzeżone.
ISBN:
978-83-65087-03-4www.mamania.pl
Grupa Wydawnicza Relacja Sp. z o.o.
Mamania
Słowicza 27a
02-170 Warszawa
Podziękowania
Matka Sanepid nie byłaby sobą, gdyby nie istnienie paru osób, które spotkała na swojej drodze. Oczywiście tata z mamą i siostra – to wiadomo. Odchowali, nakarmili, wykształcili, puścili w świat, przyjęli z powrotem, a siostra nie protestowała. Ale to pan Stanisław Janke, poeta, prozaik, tłumacz, twórca literatury kaszubskiej, przed dziesięcioma laty jako pierwszy poznał się na moim talencie. Powiedział swojej córce Sławinie o tym, że powinnam publikować, a ona przekazała to mnie. Sławina Janke zresztą podpowiedziała mi wtedy, żebym zaniosła swoje cv do lokalnej redakcji Dziennika Bałtyckiego. Nie wiem, czy dzisiaj swoich słów nie żałuje, ale Sławina spotkana przez mojego męża w pociągu powiedziała: „Ja wszystko wiem. Czytam bloga!”. Jak ona czyta, to może nie jest tak źle.
Podziękowania należą się też pani Grażynie Wiśniewskiej, która przyjmowała mnie do pracy w Dzienniku Bałtyckim i pani Marii Tokarskiej, która każdy tekst przerabiała setki razy i powtarzała, że „tematy trzeba generować!”. Obdarzyły mnie dużym zaufaniem, dając mi redakcyjny aparat i klucze, a praca z nimi była najfajniejszym etapem mojego młodzieńczego życia, kiedy to jeszcze mówiłam, że nigdy nie będę mieć dzieci, bo śmierdzą. Trochę się wtedy pomyliłam, bo mam dzieci, a i przewinięte czasami nawet mają przyjemny zapach.
Podziękować muszę też swojemu mężowi za bardzo czynny wkład w pojawienie się córek. Cytując Joannę Kołaczkowską: „Taaaak, to ja chciałam tę ciążę, ja! A ty powiedziałeś: chcesz, to rób, ja się nie wtrącam! I robiłam. Przez godzinę, ale zrobiłam!”. Żart taki. Z kabaretu Hrabi.
Córkom dziękuję za ich charaktery, tupanie, pobudki nocne i poranne, za stosy pieluch, góry prania, pomalowane flamastrami ściany. Ogólnie za dostarczanie na bieżąco materiałów do tej pozycji.
Podziękowania należą się też dziewczynom z gazetowego forum Marcówek 2011, które mi kazały bloga założyć. Pewnie im trochę forum zaśmiecałam 😉 Chustoforum za paczki żywnościowe i nieustające „No kto da radę, jak nie ty?”. Marcjannie Stopińskiej, która pod koniec 2011 roku powiedziała znamienne słowa: „A może kiedyś książkę wydasz?”. Kasi Wieczorek, Dorocie Barańskiej i Sylwii Kołeczko za całodobowe wsparcie mimo dzielących nas siedmiuset kilometrów, Asi Mischke za kawki na parterze, Marcie Baryle za weki, pomoc w pakowaniu, pomoc w wypakowywaniu, tabliczki czekolady, przepis na krupnik i tanie zakupy oraz Oli Kący za psychoterapię przez telefon i za to, że ciągle powtarza mi „Oluś, ale ty pomyśl…”.
I wszystkim moim czytelnikom, którzy klikają „Lubię to!” i wirtualnie pomagają odsolić zupę.
Firmie Jedo za wyprodukowanie najlepszego wózka na świecie, a Kasi i Maćkowi Murczkiewiczom za to, że mi ten styrany wózek przed dwoma laty oddali 🙂
Jeśli kogoś nie wymieniłam, to przepraszam, ale dostałam info, że podziękowania nie mogą być dłuższe niż sama książka. Howgh!
Matka Sanepid
Radość macierzyństwa
Czas, który spędzam z moimi dziećmi, jest moją największą radością. To, że wstajemy razem o piątej trzydzieści sprawia, że dzień mam dłuższy, widzę często piękne wschody słońca nad leśnym wzgórzem i mam czas na szybki prysznic oraz na zrobienie pysznego śniadania dla czterech osób.
Odkąd mam dzieci, bardzo dużo czasu spędzam na świeżym powietrzu. Całymi godzinami biegam po placu zabaw, parku, ściągam córki ze zjeżdżalni, huśtawek, wydaję drobne na watę cukrową i lody. Jest fantastycznie. Mam lepszą kondycję, a odkąd nie mam czasu na używanie kosmetyków do makijażu, moja cera stała się jakaś zdrowsza, ładniejsza.
I uwielbiam tę bliskość, gdy niosę na plecach moją ukochaną śpiącą małą córeczkę, a z przodu tę starszą, bo zadrapała sobie nóżkę. I idziemy tak do domku trzy-cztery kilometry, bo na autobus nie mam pieniędzy, gdyż drobne poszły na dwa litry soczku Kubuś i Lubisie.
Te wspólne wieczory, kiedy godzinami, na zmianę, usypiamy dzieci. Czuję wtedy, jak bardzo potrzebuję swojego męża, partnera w wychowaniu dzieci. Jakie to szczęście, że mam wymówkę na odłożenie na późniejsze godziny nocnego sprzątania, prasowania czy czytania kryminalnych powieści, by sobie ot tak z dziećmi poleżeć i poczytać Muminki.
Edit: Sorry za ten wpis. Fantazja mnie poniosła…
Dlaczego Matka Sanepid?
To banalne będzie. Jeśli spodziewaliście się fajerwerków lub historii żywcem wyjętej z „Ukryta prawda” lub całodziennej relacji na TVN 24 z dziury w ziemi, to się poczujecie zawiedzeni.
Wiecie kto to jest babcia sanepid? Otóż istnieje takie zjawisko. Babcia sanepid wychodzi z wnuczką/wnuczkiem na spacer i jedyne komunikaty, jakie przekazuje, to:
– nie dotykaj*,
– nie podnoś*,
– nie bierz rączek do buzi*,
– nie biegaj**,
– nie skacz**,
– uważaj**,
– ostrożnie**.
Raz spacerowałam z taką babcią. Córka Pierwsza w tym czasie chlapała się w kałuży, żarła kamienie i nabiła sobie guza. A biedny Igor zdołał zaledwie umoczyć jeden paluszek w gęstym błotku.
Gdy namawiano mnie na pisanie bloga, główkowałam, jak go nazwać. Babcią nie jestem, a moje dzieci jadają kocie rzygi***, ale przekornie uznałam: Matka Sanepid.
Nazwa chodliwa, jak się okazuje. Wiele osób myśli, że ma jakieś głębokie znaczenie, a tu lipa. Po prostu zabrakło innego pomysłu. 😉
* No tak, dziecko poliże trochę zarazków i na bank będzie parchate.
** Nabije sobie guza i będzie brzydkie, a przecież świat mody stoi otworem.
*** Przesadziłam. Raz Córka Druga zjadła koci rzyg. Ale gdy wypadła jej w Biedronce bułka na podłogę i jakaś pani podniosła, kazałam jej bułkę dać Córce Drugiej, bo „ona nie takie rzeczy już jadła”. Poza tym… krótko leżało.
Do matek niemowląt
Chcę was pogrążyć w smutku i rozpaczy. Jako matka trzylatki wiem już co nieco o tym, co was dopiero czeka. Droga będzie wyboista i pełna cierni i jeżeli ktoś wam mówi, że pierwszy rok życia dziecka jest trudny a potem to już z górki, to po prostu wciska wam kit. A wspomnę tylko o jednym aspekcie trudnego życia z dzieckiem, reszty nawet nie liznę. Chodzi mi o sen.
Matki niemowląt dzielą się między innymi na te, których dzieci:
1) Przesypiają od początku całe noce.
2) Żrą co godzinę i pół nocy trzeba je bujać.
Moja Córka Pierwsza do czwartego miesiąca życia była tą, co żarła, potem dałam jej butlę i od siódmego-ósmego miesiąca życia przesypiała całe noce. O ile „całe” liczymy do godziny szóstej rano. Zawsze byłam raczej skowronkiem, więc niech będzie że szósta rano, to w miarę normalna pora na wstawanie, mimo że wolałabym pospać jednak do siódmej-ósmej. Ale niech będzie. Szła spać około dziewiętnastej, budziła się o szóstej.
I któregoś dnia jej przeszło… Zaczęła budzić się o drugiej-trzeciej w nocy i żądać zabawy. Żadne sposoby superniani nie działały (kiedyś te filmy z supernianią robiły na mnie wrażenie, teraz widzę, że większość rad to był pic na wodę, albo że moje dziecko jednak jest na techniki odporne) Żadne tam po dobroci odłożenie do łóżeczka i czekanie w milczeniu, aż zaśnie. Żadne czytanie bajek. Pomogło spanie z Córką w tym samym łóżku albo w szczycie furii wrzask, szarpanie, odkładanie do wyra, przytrzymanie. Z tym, że to ona wrzeszczała i szarpała, ja metodą holdingu zmuszałam ją do spokoju. Walczyłam o sen mimo zupełnego przemęczenia i wielkiego brzucha z zagrożoną ciążą w środku.
Potem Córka Pierwsza zaczęła lepiej sypiać. Lepiej oznacza do czwartej. Po prostu przychodziła do nas do łóżka. Trochę nas rozbudzała, ale już było lepiej. Niestety, gdy urodziła się Córka Druga, ta Pierwsza zaczęła ją budzić. Przychodziła do sypialni i sapała, gadała, często zaczynała histerycznie ryczeć. Chęć mordu nam wzrastała, ale cóż było robić? Trzeba przetrwać…
Córka Pierwsza skończyła dwa i pół roku i przestała przychodzić o czwartej. Zaczęła za to drzeć paszczę o piątej, że trzeba ją przykryć. Mąż chodził do niej, przykrywał, żadne z nas już się wyspać nie zdołało, a Córka Pierwsza i tak po kwadransie przychodziła do nas i żądała MiniMini.
Wpadłam więc na genialny pomysł – jeżeli Córka się odkrywa, to trzeba jej kupić śpiworek. Z Peppą. Działał miesiąc. Bo skoro Córka już się nie odkrywała, to teraz chce wody/chleba/chusteczki/misia i mąż wciąż do niej chodzi o czwartej-piątej rano. Dalej – efekt jak wyżej. Oczywiście za każdym razem Córka Pierwsza budzi młodszą siostrę, po której wyraźnie widać, że często pospałaby do szóstej, czy nawet siódmej…
Dlatego matki, których dzieci:
1) Przesypiają od początku całe noce.
Im to przejdzie! Prędzej czy później może być o wiele gorzej.
2) Żrą co godzinę i pół nocy trzeba je bujać.
Wcale nie będzie lepiej.
Trzymajcie się!
Coś optymistycznego
Jeśli wam – ciężarnym lub świeżo upieczonym mamom – ktoś powie:
– Karm piersią, będziesz się wysypiać, bo tylko dasz cycka śpiącemu obok dziecku.
To go walnijcie przez łeb i powiedzcie:
– Nieprawda! Matka Sanepid karmiła tak Córkę Pierwszą i nie spała w ogóle. Tylko te cycki wyciągała i chowała, wyciągała i chowała, i tak całymi nocami.
A jak ktoś wam powie:
– To daj dziecku mleko modyfikowane. Dzięki niemu dziecko będzie spało dłużej albo nawet zacznie przesypiać caaaaałą noc.
To walnijcie przez łeb i powiedzcie:
– Nieprawda! Matka Sanepid tak karmi Córkę Drugą i nie śpi prawie od roku!
Bo prawda jest taka: wyśpicie się po śmierci i żaden sposób karmienia dziecka tego nie zmieni. No, chyba że knebel, przywiązanie do łóżka, wystawienie potomstwa na balkon. Wtedy was wsadzą do kicia, a tam gaszą światło o dwudziestej pierwszej i strażnik pilnuje, by była cisza…
Hmmm.. moje myśli poszły chyba w niewłaściwą stronę…
No w każdym razie… spanie się skończyło! Koniec. Kropka.
Uwielbiam te zabawy kochającego się rodzeństwa
Kiedy Córka Pierwsza układa klocki, Córka Druga zakrada się od tyłu. Najpierw wyciąga jedną rękę po klocek, dotyka go paluszkami. CP mówi delikatnie:
– Zostaw, to moje.
CD nie daje za wygraną. Chwyta klocek i ogląda go dokładnie.
– Nie ruszaj, mówię do ciebie! – CP wyrywa przedmiot i dalej układa.
Uuuu, tu już Druga myśli, jak rozkręcić zabawę i mieć największy fun. Gryzie więc siostrę w ramię, łapie trzy klocki i spiernicza przez pokój, piszcząc radośnie. CP od razu zalewa się łzami, pędzi za klockami oddalającymi się w dłoni półnagiego krasnoludka, dopada go i… obie przewracają się na podłogę. CD uderza głową w szafkę, CP ciągle ryczy o klocki. Matka chciałaby cofnąć czas o pięć lat i założyć sobie dwie spirale: wzdłuż i wszerz…
Córka Pierwsza się nie szczypie
Poszłyśmy do przedszkola. Takiego domowego. Wchodzimy na klatkę – cicho. Pukamy do drzwi – cicho. Otwieramy drzwi i krzyczymy – cicho. Kapcie na półkach stoją, zabawki są. CP rozgląda się dookoła i mówi:
– E, chodź, mama. Same się pobawimy.
Ale zaraz przyszły dzieci i panie, i Córka Pierwsza przez chwilę bawiła się z dziećmi. Nawet nie wiecie jak mi przykro, że ona nie może chodzić do przedszkola. Kiedyś chodziła i było super, ale potem urodziła się Córka Druga i zaczęła chlać mleko w proszku, więc kasę na przedszkole przechlała.*
A dzisiaj… ceny za przedszkole skoczyły do takich kwot, że jakbym obie oddała (a mogę i bardzo chcę), to bym pracowała za darmo. Chociaż… czego się nie robi dla dzieci?
* Tak na serio to powód był inny, ale za dużo byście o mnie wiedzieli 😉
Testowanie nowych umiejętności
Córka Druga będzie pachniała hiszpańskim winem Malaga. Nie dlatego, że Córka popiła tegoż trunku (my niealkoholowi), ale dlatego, że pożarła pół opakowania rodzynek.
Zgodnie z zasadą BLW, czyli Bierz Lub Wywal, zaproponowałam mieszankę studencką bez orzechów. No rodzynki czyli.
Otworzyłam książkę na rozdziale o pierwszej pomocy („Zadławienia”), wbiłam w komórkę numer 112, wyjrzałam przez okno, czy stacja pogotowia nie spłonęła albo nie została zlikwidowana od czasu, gdy ostatnio przez nie wyglądałam, i dawaj wysypywać przed Córką smakołyki. Córka Druga zagarnęła do buzi, ślina jej pociekła, oczy się zaszkliły, rodzynki zżarte. I piszczy, że jeszcze chce. To gratis porcja. Zagarnęła, wstrzymała oddech, odkaszlnęła, wypluła rodzynkę na podłogę, złapała w paluszki (chwyt pęsetowy opanowany na piątkę z plusem!) i znowu do buzi. Eksperyment zakończony sukcesem. Pogotowie bardziej by się przydało, gdy pół godziny później wyrżnęła głową w róg kabiny prysznicowej…
Córka Pierwsza takim eksperymentom poddawana nie była. Jakoś Matka Sanepid była bardziej zachowawcza.
Córka Pierwsza – dzieła wybrane 9
Córce Drugiej wypłynęła zawartość pieluszki aż pod pachy. Tata ubrany w gajer trzyma ją w wannie, ja opłukuję ją prysznicem, zatykając nos, obok siedzi Córka Pierwsza i z rozrzewnieniem:
– Ale fajna jest ta nasza Córka Druga!
(fajna Córka Pierwsza, co siostrę wczoraj nakarmiła szarlotką…)
Urocze
Córka Druga przeżyła jakiś totalny skok rozwojowy. Nagle zaczęła chodzić i się z nami dosyć jasno porozumiewać. Osiągnęła też szczyt doskonałości, jeśli chodzi o pokazywanie niezadowolenia. Ot, ktoś jej coś zabierze, to wyje, bije rączkami w podłogę, chodzi na czworakach do tyłu, wije się i tupie. Urocze. Ale jak dzisiaj CP okładała ją ręką po głowie, to się tylko uśmiechnęła i zaczęła sama siebie bić po policzkach. Urocze. I wkładała mi dzisiaj palucha do pępka i czekała na moją reakcję. Jak wkładała paluszki do kontaktu, też czekała na moją reakcję. Urocze.
Za to załatwianie chrztu idzie nam jak po grudzie. A to nam jakiś dokumentów brakuje, a to chrzestnej, a zaraz potem się orientuję, że w dniu, w którym powinnam być na spotkaniu z księdzem, jestem zajęta. Jak mnie przyszły tydzień nie wykończy, to będzie dobrze. Byle do 26 lutego, a potem już z górki. Jak chrzest* nie pomoże, to trzeba będzie CD w czarcim żebrze** wykąpać albo jakieś gromnice w rogach łóżeczka zapalić czy coś.
* Za każdym razem mamy obsuwę z chrztem. Zebranie rodziny do kupy jest w naszym przypadku trudne, więc urządzamy chrzciny i roczek za jednym razem. Koniec, kropka.
** Śmiejcie się, ale kiedyś autentycznie poszłam do zielarskiego po czarcie żebro*** i wykąpaliśmy CP. Był to okres, kiedy wstawała o drugiej-trzeciej nad ranem. Podobno jak na dziecko rzucony jest urok, to podczas polewania wodą z zielskiem farfocle lecą. Nie wiem, czy leciały, bo nam już na wstępie wpadły do wanny i pływały w wodzie. Grunt, że z tego, co pamiętam, podziałały… na dwie kolejne noce. Ale za każdym razem, jak postraszymy CP, że ją wykąpiemy w czarcim żebrze, przez jakiś czas się lepiej zachowuje.
*** Czarcie żebro jest świetne na skórę alergiczną, a taką ma moja CP. Odczynianie uroków miało być tylko tak przy okazji.
Zakupy
Lód w lodówce. W szafce zupki chińskie sztuk jeden. Kawałek suchego chleba upieczonego późnym wieczorem. Zarządzam wyprawę na zakupy. Prawdziwą wyprawę. Nie jakieś takie „skoczę po papierosy i zaraz wrócę”. Sklep na osiedlu zapyziały. Wędlina stęchła, papier toaletowy dycha za rolkę. Na jabłkach muszki. Trzy kilometry dalej Biedronka, Bomi, targowisko. Śnieg prószy, na termometrze minus dziesięć.
Ubieram córki. Pierwsza gada. Ciągle gada…
– Zakładaj spodnie!
– No przecież zakładam…
– Ale