Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Matka Sanepid

Matka Sanepid

4.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-65087-03-4

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Matka Sanepid

Aleksandra Michalak  urodzona w gdyńskim szpitalu w czasie strajków sierpniowych. Bezkompromisowa, złośliwa, ironiczna autorka bloga. Absolwentka studiów popularnych, acz mało dochodowych: politolożka i kulturoznawczyni.

 

Z zamiłowania autorka dziwacznych tekstów o dzieciach. Z przymusu sprzątaczka, kucharka, praczka i bankomat. Miłośniczka wyplatania makatek, malowania na szkle i robienia koszyczków z wikliny. Nie, to żart taki, ale pewnie wypadałoby mieć jakieś hobby poza siedzeniem na Facebooku.

 

Pije na umór. Trzy do pięciu kaw dziennie. Wieczorami je czekoladę.

 

Wychodzi na to, że ciężko mnie określić. Ani ze mnie Cejrowski, ani Czubaszek, chociaż z tych dwojga bliżej mi do Czubaszek – też nie jestem za ładna, też lubię pieniądze, żyję z pisania i potrafię wypowiedzieć się na każdy temat. Nie tak barwnie i ciekawie, ale może z biegiem lat się wyrobię.”

Polecane książki

  Książka poświęcona jest twórczości międzywojennych awangard oraz roli, jaką odgrywały w niej media technicznej reprodukcji i procesy transmisji obrazów. Nawiązując do tezy Waltera Benjamina z lat 30. XX wieku, mówiącej, że fotografia i dostępność reprodukcji zmieniły nowoczesne pojęcie sztuki, aut...
Monografia dotyczy ochrony przed wymuszonym zaginięciem w świetle Konwencji Organizacji Narodów Zjednoczonych z 2006 r. w sprawie ochrony wszelkich osób przed wymuszonym zaginięciem, która została podpisana przez Polskę w 2013 r., a obecnie trwają prace nad jej ratyfikacją. W publikacji analizie pod...
Jest kwietniowa sobota. Zwyczajny dzień. Jedni pracują, robią zakupy, inni cieszą się chwilą oddechu. Maturzystka dowiaduje się, że jest w ciąży, żona odkrywa powtórną zdradę męża, dwóch młodych narkomanów kupuje kebab w budce, dziewczynka z tabletem siedzi nieopodal placu zabaw. Przypadkowo mij...
Berlin, lata dwudzieste, lata trzydzieste. Joachim Werner to syn polskiej Żydówki zafascynowanej ideą rewolucji socjalistycznej i niemieckiego anarchisty. Już jako nastolatek sprzedaje swoje pierwsze obrazy i szybko zyskuje uznanie w środowisku artystycznym. O względy młodego malarza zabiegają mars...
W pasjonującej kontynuacji bestsellerowej "Królowej Tearlingu" wrogie Mortmesne najeżdża ziemie Tearlingu, stanowiąc śmiertelne zagrożenie zarówno dla Kelsea, jak i całego królestwa. Z każdym dniem Kelsea Glynn coraz bardziej oswaja się z rolą władczyni. Kładąc kres zsyłkom niewolników do sąsiednieg...
W najnowszym numerze Anna Napiórkowska relacjonuje Festiwal w Angouleme, który jest najważniejszym europejskim spotkaniem autorów i czytelników komiksów. Festiwal coraz chętniej odwiedzają także reżyserzy filmowi, bo w komiksach szukają inspiracji do filmów. Zachęcamy również do lektury wywiadu ...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Aleksandra Michalak

Aleksandra MichalakMatka Sanepid
Wy­daw­nic­two Re­la­cja

Alek­san­dra Mi­cha­lakMat­ka Sa­ne­pid

www.mat­ka­sa­ne­pid.pl
Re­dak­cja i ko­rek­ta:
Ka­mi­la Wrze­siń­ska

Pro­jekt okład­ki:
Ma­ria Ryll

Wszyst­kie pra­wa za­strze­żo­ne.

ISBN:
978-83-65087-03-4www.mamania.pl
Gru­pa Wy­daw­ni­cza Re­la­cja Sp. z o.o.
Ma­ma­nia

Sło­wi­cza 27a
02-170 War­sza­wa
Po­dzię­ko­wa­nia

Mat­ka Sa­ne­pid nie by­ła­by sobą, gdy­by nie ist­nie­nie paru osób, któ­re spo­tka­ła na swo­jej dro­dze. Oczy­wi­ście tata z mamą i sio­stra – to wia­do­mo. Od­cho­wa­li, na­kar­mi­li, wy­kształ­ci­li, pu­ści­li w świat, przy­ję­li z po­wro­tem, a sio­stra nie pro­te­sto­wa­ła. Ale to pan Sta­ni­sław Jan­ke, po­eta, pro­za­ik, tłu­macz, twór­ca li­te­ra­tu­ry ka­szub­skiej, przed dzie­się­cio­ma laty jako pierw­szy po­znał się na moim ta­len­cie. Po­wie­dział swo­jej cór­ce Sła­wi­nie o tym, że po­win­nam pu­bli­ko­wać, a ona prze­ka­za­ła to mnie. Sła­wi­na Jan­ke zresz­tą pod­po­wie­dzia­ła mi wte­dy, że­bym za­nio­sła swo­je cv do lo­kal­nej re­dak­cji Dzien­ni­ka Bał­tyc­kie­go. Nie wiem, czy dzi­siaj swo­ich słów nie ża­łu­je, ale Sła­wi­na spo­tka­na przez mo­je­go męża w po­cią­gu po­wie­dzia­ła: „Ja wszyst­ko wiem. Czy­tam blo­ga!”. Jak ona czy­ta, to może nie jest tak źle.

Po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się też pani Gra­ży­nie Wi­śniew­skiej, któ­ra przyj­mo­wa­ła mnie do pra­cy w Dzien­ni­ku Bał­tyc­kim i pani Ma­rii To­kar­skiej, któ­ra każ­dy tekst prze­ra­bia­ła set­ki razy i po­wta­rza­ła, że „te­ma­ty trze­ba ge­ne­ro­wać!”. Ob­da­rzy­ły mnie du­żym za­ufa­niem, da­jąc mi re­dak­cyj­ny apa­rat i klu­cze, a pra­ca z nimi była naj­faj­niej­szym eta­pem mo­je­go mło­dzień­cze­go ży­cia, kie­dy to jesz­cze mó­wi­łam, że ni­g­dy nie będę mieć dzie­ci, bo śmier­dzą. Tro­chę się wte­dy po­my­li­łam, bo mam dzie­ci, a i prze­wi­nię­te cza­sa­mi na­wet mają przy­jem­ny za­pach.

Po­dzię­ko­wać mu­szę też swo­je­mu mę­żo­wi za bar­dzo czyn­ny wkład w po­ja­wie­nie się có­rek. Cy­tu­jąc Jo­an­nę Ko­łacz­kow­ską: „Ta­aaak, to ja chcia­łam tę cią­żę, ja! A ty po­wie­dzia­łeś: chcesz, to rób, ja się nie wtrą­cam! I ro­bi­łam. Przez go­dzi­nę, ale zro­bi­łam!”. Żart taki. Z ka­ba­re­tu Hra­bi.

Cór­kom dzię­ku­ję za ich cha­rak­te­ry, tu­pa­nie, po­bud­ki noc­ne i po­ran­ne, za sto­sy pie­luch, góry pra­nia, po­ma­lo­wa­ne fla­ma­stra­mi ścia­ny. Ogól­nie za do­star­cza­nie na bie­żą­co ma­te­ria­łów do tej po­zy­cji.

Po­dzię­ko­wa­nia na­le­żą się też dziew­czy­nom z ga­ze­to­we­go fo­rum Mar­có­wek 2011, któ­re mi ka­za­ły blo­ga za­ło­żyć. Pew­nie im tro­chę fo­rum za­śmie­ca­łam 😉 Chu­s­to­fo­rum za pacz­ki żyw­no­ścio­we i nie­usta­ją­ce „No kto da radę, jak nie ty?”. Mar­cjan­nie Sto­piń­skiej, któ­ra pod ko­niec 2011 roku po­wie­dzia­ła zna­mien­ne sło­wa: „A może kie­dyś książ­kę wy­dasz?”. Kasi Wie­czo­rek, Do­ro­cie Ba­rań­skiej i Syl­wii Ko­łecz­ko za ca­ło­do­bo­we wspar­cie mimo dzie­lą­cych nas sied­miu­set ki­lo­me­trów, Asi Mi­sch­ke za kaw­ki na par­te­rze, Mar­cie Ba­ry­le za weki, po­moc w pa­ko­wa­niu, po­moc w wy­pa­ko­wy­wa­niu, ta­blicz­ki cze­ko­la­dy, prze­pis na krup­nik i ta­nie za­ku­py oraz Oli Kący za psy­cho­te­ra­pię przez te­le­fon i za to, że cią­gle po­wta­rza mi „Oluś, ale ty po­myśl…”.

I wszyst­kim moim czy­tel­ni­kom, któ­rzy kli­ka­ją „Lu­bię to!” i wir­tu­al­nie po­ma­ga­ją od­so­lić zupę.

Fir­mie Jedo za wy­pro­du­ko­wa­nie naj­lep­sze­go wóz­ka na świe­cie, a Kasi i Mać­ko­wi Murcz­kie­wi­czom za to, że mi ten sty­ra­ny wó­zek przed dwo­ma laty od­da­li 🙂

Je­śli ko­goś nie wy­mie­ni­łam, to prze­pra­szam, ale do­sta­łam info, że po­dzię­ko­wa­nia nie mogą być dłuż­sze niż sama książ­ka. Howgh!

Mat­ka Sa­ne­pid

Ra­dość ma­cie­rzyń­stwa

Czas, któ­ry spę­dzam z mo­imi dzieć­mi, jest moją naj­więk­szą ra­do­ścią. To, że wsta­je­my ra­zem o pią­tej trzy­dzie­ści spra­wia, że dzień mam dłuż­szy, wi­dzę czę­sto pięk­ne wscho­dy słoń­ca nad le­śnym wzgó­rzem i mam czas na szyb­ki prysz­nic oraz na zro­bie­nie pysz­ne­go śnia­da­nia dla czte­rech osób.

Od­kąd mam dzie­ci, bar­dzo dużo cza­su spę­dzam na świe­żym po­wie­trzu. Ca­ły­mi go­dzi­na­mi bie­gam po pla­cu za­baw, par­ku, ścią­gam cór­ki ze zjeż­dżal­ni, huś­ta­wek, wy­da­ję drob­ne na watę cu­kro­wą i lody. Jest fan­ta­stycz­nie. Mam lep­szą kon­dy­cję, a od­kąd nie mam cza­su na uży­wa­nie ko­sme­ty­ków do ma­ki­ja­żu, moja cera sta­ła się ja­kaś zdrow­sza, ład­niej­sza.

I uwiel­biam tę bli­skość, gdy nio­sę na ple­cach moją uko­cha­ną śpią­cą małą có­recz­kę, a z przo­du tę star­szą, bo za­dra­pa­ła so­bie nóż­kę. I idzie­my tak do dom­ku trzy-czte­ry ki­lo­me­try, bo na au­to­bus nie mam pie­nię­dzy, gdyż drob­ne po­szły na dwa li­try socz­ku Ku­buś i Lu­bi­sie.

Te wspól­ne wie­czo­ry, kie­dy go­dzi­na­mi, na zmia­nę, usy­pia­my dzie­ci. Czu­ję wte­dy, jak bar­dzo po­trze­bu­ję swo­je­go męża, part­ne­ra w wy­cho­wa­niu dzie­ci. Ja­kie to szczę­ście, że mam wy­mów­kę na odło­że­nie na póź­niej­sze go­dzi­ny noc­ne­go sprzą­ta­nia, pra­so­wa­nia czy czy­ta­nia kry­mi­nal­nych po­wie­ści, by so­bie ot tak z dzieć­mi po­le­żeć i po­czy­tać Mu­min­ki.

Edit: Sor­ry za ten wpis. Fan­ta­zja mnie po­nio­sła…

Dla­cze­go Mat­ka Sa­ne­pid?

To ba­nal­ne bę­dzie. Je­śli spo­dzie­wa­li­ście się fa­jer­wer­ków lub hi­sto­rii żyw­cem wy­ję­tej z „Ukry­ta praw­da” lub ca­ło­dzien­nej re­la­cji na TVN 24 z dziu­ry w zie­mi, to się po­czu­je­cie za­wie­dze­ni.

Wie­cie kto to jest bab­cia sa­ne­pid? Otóż ist­nie­je ta­kie zja­wi­sko. Bab­cia sa­ne­pid wy­cho­dzi z wnucz­ką/wnucz­kiem na spa­cer i je­dy­ne ko­mu­ni­ka­ty, ja­kie prze­ka­zu­je, to:

– nie do­ty­kaj*,

– nie pod­noś*,

– nie bierz rą­czek do buzi*,

– nie bie­gaj**,

– nie skacz**,

– uwa­żaj**,

– ostroż­nie**.

Raz spa­ce­ro­wa­łam z taką bab­cią. Cór­ka Pierw­sza w tym cza­sie chla­pa­ła się w ka­łu­ży, żar­ła ka­mie­nie i na­bi­ła so­bie guza. A bied­ny Igor zdo­łał za­le­d­wie umo­czyć je­den pa­lu­szek w gę­stym błot­ku.

Gdy na­ma­wia­no mnie na pi­sa­nie blo­ga, głów­ko­wa­łam, jak go na­zwać. Bab­cią nie je­stem, a moje dzie­ci ja­da­ją ko­cie rzy­gi***, ale prze­kor­nie uzna­łam: Mat­ka Sa­ne­pid.

Na­zwa cho­dli­wa, jak się oka­zu­je. Wie­le osób my­śli, że ma ja­kieś głę­bo­kie zna­cze­nie, a tu lipa. Po pro­stu za­bra­kło in­ne­go po­my­słu. 😉

* No tak, dziec­ko po­li­że tro­chę za­raz­ków i na bank bę­dzie par­cha­te.

** Na­bi­je so­bie guza i bę­dzie brzyd­kie, a prze­cież świat mody stoi otwo­rem.

*** Prze­sa­dzi­łam. Raz Cór­ka Dru­ga zja­dła koci rzyg. Ale gdy wy­pa­dła jej w Bie­dron­ce buł­ka na pod­ło­gę i ja­kaś pani pod­nio­sła, ka­za­łam jej buł­kę dać Cór­ce Dru­giej, bo „ona nie ta­kie rze­czy już ja­dła”. Poza tym… krót­ko le­ża­ło.

Do ma­tek nie­mow­ląt

Chcę was po­grą­żyć w smut­ku i roz­pa­czy. Jako mat­ka trzy­lat­ki wiem już co nie­co o tym, co was do­pie­ro cze­ka. Dro­ga bę­dzie wy­bo­ista i peł­na cier­ni i je­że­li ktoś wam mówi, że pierw­szy rok ży­cia dziec­ka jest trud­ny a po­tem to już z gór­ki, to po pro­stu wci­ska wam kit. A wspo­mnę tyl­ko o jed­nym aspek­cie trud­ne­go ży­cia z dziec­kiem, resz­ty na­wet nie li­znę. Cho­dzi mi o sen.

Mat­ki nie­mow­ląt dzie­lą się mię­dzy in­ny­mi na te, któ­rych dzie­ci:

1) Prze­sy­pia­ją od po­cząt­ku całe noce.

2) Żrą co go­dzi­nę i pół nocy trze­ba je bu­jać.

Moja Cór­ka Pierw­sza do czwar­te­go mie­sią­ca ży­cia była tą, co żar­ła, po­tem da­łam jej bu­tlę i od siód­me­go-ósme­go mie­sią­ca ży­cia prze­sy­pia­ła całe noce. O ile „całe” li­czy­my do go­dzi­ny szó­stej rano. Za­wsze by­łam ra­czej skow­ron­kiem, więc niech bę­dzie że szó­sta rano, to w mia­rę nor­mal­na pora na wsta­wa­nie, mimo że wo­la­ła­bym po­spać jed­nak do siód­mej-ósmej. Ale niech bę­dzie. Szła spać oko­ło dzie­więt­na­stej, bu­dzi­ła się o szó­stej.

I któ­re­goś dnia jej prze­szło… Za­czę­ła bu­dzić się o dru­giej-trze­ciej w nocy i żą­dać za­ba­wy. Żad­ne spo­so­by su­per­nia­ni nie dzia­ła­ły (kie­dyś te fil­my z su­per­nia­nią ro­bi­ły na mnie wra­że­nie, te­raz wi­dzę, że więk­szość rad to był pic na wodę, albo że moje dziec­ko jed­nak jest na tech­ni­ki od­por­ne) Żad­ne tam po do­bro­ci odło­że­nie do łó­żecz­ka i cze­ka­nie w mil­cze­niu, aż za­śnie. Żad­ne czy­ta­nie ba­jek. Po­mo­gło spa­nie z Cór­ką w tym sa­mym łóż­ku albo w szczy­cie fu­rii wrzask, szar­pa­nie, od­kła­da­nie do wyra, przy­trzy­ma­nie. Z tym, że to ona wrzesz­cza­ła i szar­pa­ła, ja me­to­dą hol­din­gu zmu­sza­łam ją do spo­ko­ju. Wal­czy­łam o sen mimo zu­peł­ne­go prze­mę­cze­nia i wiel­kie­go brzu­cha z za­gro­żo­ną cią­żą w środ­ku.

Po­tem Cór­ka Pierw­sza za­czę­ła le­piej sy­piać. Le­piej ozna­cza do czwar­tej. Po pro­stu przy­cho­dzi­ła do nas do łóż­ka. Tro­chę nas roz­bu­dza­ła, ale już było le­piej. Nie­ste­ty, gdy uro­dzi­ła się Cór­ka Dru­ga, ta Pierw­sza za­czę­ła ją bu­dzić. Przy­cho­dzi­ła do sy­pial­ni i sa­pa­ła, ga­da­ła, czę­sto za­czy­na­ła hi­ste­rycz­nie ry­czeć. Chęć mor­du nam wzra­sta­ła, ale cóż było ro­bić? Trze­ba prze­trwać…

Cór­ka Pierw­sza skoń­czy­ła dwa i pół roku i prze­sta­ła przy­cho­dzić o czwar­tej. Za­czę­ła za to drzeć pasz­czę o pią­tej, że trze­ba ją przy­kryć. Mąż cho­dził do niej, przy­kry­wał, żad­ne z nas już się wy­spać nie zdo­ła­ło, a Cór­ka Pierw­sza i tak po kwa­dran­sie przy­cho­dzi­ła do nas i żą­da­ła Mi­ni­Mi­ni.

Wpa­dłam więc na ge­nial­ny po­mysł – je­że­li Cór­ka się od­kry­wa, to trze­ba jej ku­pić śpi­wo­rek. Z Pep­pą. Dzia­łał mie­siąc. Bo sko­ro Cór­ka już się nie od­kry­wa­ła, to te­raz chce wody/chle­ba/chu­s­tecz­ki/mi­sia i mąż wciąż do niej cho­dzi o czwar­tej-pią­tej rano. Da­lej – efekt jak wy­żej. Oczy­wi­ście za każ­dym ra­zem Cór­ka Pierw­sza bu­dzi młod­szą sio­strę, po któ­rej wy­raź­nie wi­dać, że czę­sto po­spa­ła­by do szó­stej, czy na­wet siód­mej…

Dla­te­go mat­ki, któ­rych dzie­ci:

1) Prze­sy­pia­ją od po­cząt­ku całe noce.

Im to przej­dzie! Prę­dzej czy póź­niej może być o wie­le go­rzej.

2) Żrą co go­dzi­nę i pół nocy trze­ba je bu­jać.

Wca­le nie bę­dzie le­piej.

Trzy­maj­cie się!

Coś opty­mi­stycz­ne­go

Je­śli wam – cię­żar­nym lub świe­żo upie­czo­nym ma­mom – ktoś po­wie:

– Karm pier­sią, bę­dziesz się wy­sy­piać, bo tyl­ko dasz cyc­ka śpią­ce­mu obok dziec­ku.

To go wal­nij­cie przez łeb i po­wiedz­cie:

– Nie­praw­da! Mat­ka Sa­ne­pid kar­mi­ła tak Cór­kę Pierw­szą i nie spa­ła w ogó­le. Tyl­ko te cyc­ki wy­cią­ga­ła i cho­wa­ła, wy­cią­ga­ła i cho­wa­ła, i tak ca­ły­mi no­ca­mi.

A jak ktoś wam po­wie:

– To daj dziec­ku mle­ko mo­dy­fi­ko­wa­ne. Dzię­ki nie­mu dziec­ko bę­dzie spa­ło dłu­żej albo na­wet za­cznie prze­sy­piać ca­aaaałą noc.

To wal­nij­cie przez łeb i po­wiedz­cie:

– Nie­praw­da! Mat­ka Sa­ne­pid tak kar­mi Cór­kę Dru­gą i nie śpi pra­wie od roku!

Bo praw­da jest taka: wy­śpi­cie się po śmier­ci i ża­den spo­sób kar­mie­nia dziec­ka tego nie zmie­ni. No, chy­ba że kne­bel, przy­wią­za­nie do łóż­ka, wy­sta­wie­nie po­tom­stwa na bal­kon. Wte­dy was wsa­dzą do ki­cia, a tam ga­szą świa­tło o dwu­dzie­stej pierw­szej i straż­nik pil­nu­je, by była ci­sza…

Hmmm.. moje my­śli po­szły chy­ba w nie­wła­ści­wą stro­nę…

No w każ­dym ra­zie… spa­nie się skoń­czy­ło! Ko­niec. Krop­ka.

Uwiel­biam te za­ba­wy ko­cha­ją­ce­go się ro­dzeń­stwa

Kie­dy Cór­ka Pierw­sza ukła­da kloc­ki, Cór­ka Dru­ga za­kra­da się od tyłu. Naj­pierw wy­cią­ga jed­ną rękę po klo­cek, do­ty­ka go pa­lusz­ka­mi. CP mówi de­li­kat­nie:

– Zo­staw, to moje.

CD nie daje za wy­gra­ną. Chwy­ta klo­cek i oglą­da go do­kład­nie.

– Nie ru­szaj, mó­wię do cie­bie! – CP wy­ry­wa przed­miot i da­lej ukła­da.

Uuuu, tu już Dru­ga my­śli, jak roz­krę­cić za­ba­wę i mieć naj­więk­szy fun. Gry­zie więc sio­strę w ra­mię, ła­pie trzy kloc­ki i spier­ni­cza przez po­kój, pisz­cząc ra­do­śnie. CP od razu za­le­wa się łza­mi, pę­dzi za kloc­ka­mi od­da­la­ją­cy­mi się w dło­ni pół­na­gie­go kra­sno­lud­ka, do­pa­da go i… obie prze­wra­ca­ją się na pod­ło­gę. CD ude­rza gło­wą w szaf­kę, CP cią­gle ry­czy o kloc­ki. Mat­ka chcia­ła­by cof­nąć czas o pięć lat i za­ło­żyć so­bie dwie spi­ra­le: wzdłuż i wszerz…

Cór­ka Pierw­sza się nie szczy­pie

Po­szły­śmy do przed­szko­la. Ta­kie­go do­mo­we­go. Wcho­dzi­my na klat­kę – ci­cho. Pu­ka­my do drzwi – ci­cho. Otwie­ra­my drzwi i krzy­czy­my – ci­cho. Kap­cie na pół­kach sto­ją, za­baw­ki są. CP roz­glą­da się do­oko­ła i mówi:

– E, chodź, mama. Same się po­ba­wi­my.

Ale za­raz przy­szły dzie­ci i pa­nie, i Cór­ka Pierw­sza przez chwi­lę ba­wi­ła się z dzieć­mi. Na­wet nie wie­cie jak mi przy­kro, że ona nie może cho­dzić do przed­szko­la. Kie­dyś cho­dzi­ła i było su­per, ale po­tem uro­dzi­ła się Cór­ka Dru­ga i za­czę­ła chlać mle­ko w prosz­ku, więc kasę na przed­szko­le prze­chla­ła.*

A dzi­siaj… ceny za przed­szko­le sko­czy­ły do ta­kich kwot, że jak­bym obie od­da­ła (a mogę i bar­dzo chcę), to bym pra­co­wa­ła za dar­mo. Cho­ciaż… cze­go się nie robi dla dzie­ci?

* Tak na se­rio to po­wód był inny, ale za dużo by­ście o mnie wie­dzie­li 😉

Te­sto­wa­nie no­wych umie­jęt­no­ści

Cór­ka Dru­ga bę­dzie pach­nia­ła hisz­pań­skim wi­nem Ma­la­ga. Nie dla­te­go, że Cór­ka po­pi­ła te­goż trun­ku (my nie­al­ko­ho­lo­wi), ale dla­te­go, że po­żar­ła pół opa­ko­wa­nia ro­dzy­nek.

Zgod­nie z za­sa­dą BLW, czy­li Bierz Lub Wy­wal, za­pro­po­no­wa­łam mie­szan­kę stu­denc­ką bez orze­chów. No ro­dzyn­ki czy­li.

Otwo­rzy­łam książ­kę na roz­dzia­le o pierw­szej po­mo­cy („Za­dła­wie­nia”), wbi­łam w ko­mór­kę nu­mer 112, wyj­rza­łam przez okno, czy sta­cja po­go­to­wia nie spło­nę­ła albo nie zo­sta­ła zli­kwi­do­wa­na od cza­su, gdy ostat­nio przez nie wy­glą­da­łam, i da­waj wy­sy­py­wać przed Cór­ką sma­ko­ły­ki. Cór­ka Dru­ga za­gar­nę­ła do buzi, śli­na jej po­cie­kła, oczy się za­szkli­ły, ro­dzyn­ki zżar­te. I pisz­czy, że jesz­cze chce. To gra­tis por­cja. Za­gar­nę­ła, wstrzy­ma­ła od­dech, od­kaszl­nę­ła, wy­plu­ła ro­dzyn­kę na pod­ło­gę, zła­pa­ła w pa­lusz­ki (chwyt pę­se­to­wy opa­no­wa­ny na piąt­kę z plu­sem!) i zno­wu do buzi. Eks­pe­ry­ment za­koń­czo­ny suk­ce­sem. Po­go­to­wie bar­dziej by się przy­da­ło, gdy pół go­dzi­ny póź­niej wy­rżnę­ła gło­wą w róg ka­bi­ny prysz­ni­co­wej…

Cór­ka Pierw­sza ta­kim eks­pe­ry­men­tom pod­da­wa­na nie była. Ja­koś Mat­ka Sa­ne­pid była bar­dziej za­cho­waw­cza.

Cór­ka Pierw­sza – dzie­ła wy­bra­ne 9

Cór­ce Dru­giej wy­pły­nę­ła za­war­tość pie­lusz­ki aż pod pa­chy. Tata ubra­ny w ga­jer trzy­ma ją w wan­nie, ja opłu­ku­ję ją prysz­ni­cem, za­ty­ka­jąc nos, obok sie­dzi Cór­ka Pierw­sza i z roz­rzew­nie­niem:

– Ale faj­na jest ta na­sza Cór­ka Dru­ga!

(faj­na Cór­ka Pierw­sza, co sio­strę wczo­raj na­kar­mi­ła szar­lot­ką…)

Uro­cze

Cór­ka Dru­ga prze­ży­ła ja­kiś to­tal­ny skok roz­wo­jo­wy. Na­gle za­czę­ła cho­dzić i się z nami do­syć ja­sno po­ro­zu­mie­wać. Osią­gnę­ła też szczyt do­sko­na­ło­ści, je­śli cho­dzi o po­ka­zy­wa­nie nie­za­do­wo­le­nia. Ot, ktoś jej coś za­bie­rze, to wyje, bije rącz­ka­mi w pod­ło­gę, cho­dzi na czwo­ra­kach do tyłu, wije się i tu­pie. Uro­cze. Ale jak dzi­siaj CP okła­da­ła ją ręką po gło­wie, to się tyl­ko uśmiech­nę­ła i za­czę­ła sama sie­bie bić po po­licz­kach. Uro­cze. I wkła­da­ła mi dzi­siaj pa­lu­cha do pęp­ka i cze­ka­ła na moją re­ak­cję. Jak wkła­da­ła pa­lusz­ki do kon­tak­tu, też cze­ka­ła na moją re­ak­cję. Uro­cze.

Za to za­ła­twia­nie chrztu idzie nam jak po gru­dzie. A to nam ja­kiś do­ku­men­tów bra­ku­je, a to chrzest­nej, a za­raz po­tem się orien­tu­ję, że w dniu, w któ­rym po­win­nam być na spo­tka­niu z księ­dzem, je­stem za­ję­ta. Jak mnie przy­szły ty­dzień nie wy­koń­czy, to bę­dzie do­brze. Byle do 26 lu­te­go, a po­tem już z gór­ki. Jak chrzest* nie po­mo­że, to trze­ba bę­dzie CD w czar­cim że­brze** wy­ką­pać albo ja­kieś grom­ni­ce w ro­gach łó­żecz­ka za­pa­lić czy coś.

* Za każ­dym ra­zem mamy ob­su­wę z chrztem. Ze­bra­nie ro­dzi­ny do kupy jest w na­szym przy­pad­ku trud­ne, więc urzą­dza­my chrzci­ny i ro­czek za jed­nym ra­zem. Ko­niec, krop­ka.

** Śmiej­cie się, ale kie­dyś au­ten­tycz­nie po­szłam do zie­lar­skie­go po czar­cie że­bro*** i wy­ką­pa­li­śmy CP. Był to okres, kie­dy wsta­wa­ła o dru­giej-trze­ciej nad ra­nem. Po­dob­no jak na dziec­ko rzu­co­ny jest urok, to pod­czas po­le­wa­nia wodą z ziel­skiem far­foc­le lecą. Nie wiem, czy le­cia­ły, bo nam już na wstę­pie wpa­dły do wan­ny i pły­wa­ły w wo­dzie. Grunt, że z tego, co pa­mię­tam, po­dzia­ła­ły… na dwie ko­lej­ne noce. Ale za każ­dym ra­zem, jak po­stra­szy­my CP, że ją wy­ką­pie­my w czar­cim że­brze, przez ja­kiś czas się le­piej za­cho­wu­je.

*** Czar­cie że­bro jest świet­ne na skó­rę aler­gicz­ną, a taką ma moja CP. Od­czy­nia­nie uro­ków mia­ło być tyl­ko tak przy oka­zji.

Za­ku­py

Lód w lo­dów­ce. W szaf­ce zup­ki chiń­skie sztuk je­den. Ka­wa­łek su­che­go chle­ba upie­czo­ne­go póź­nym wie­czo­rem. Za­rzą­dzam wy­pra­wę na za­ku­py. Praw­dzi­wą wy­pra­wę. Nie ja­kieś ta­kie „sko­czę po pa­pie­ro­sy i za­raz wró­cę”. Sklep na osie­dlu za­py­zia­ły. Wę­dli­na stę­chła, pa­pier to­a­le­to­wy dy­cha za rol­kę. Na jabł­kach musz­ki. Trzy ki­lo­me­try da­lej Bie­dron­ka, Bomi, tar­go­wi­sko. Śnieg pró­szy, na ter­mo­me­trze mi­nus dzie­sięć.

Ubie­ram cór­ki. Pierw­sza gada. Cią­gle gada…

– Za­kła­daj spodnie!

– No prze­cież za­kła­dam…

– Ale