Strona główna » Literatura faktu, reportaże, biografie » Matrix III Rzeczypospolitej. Pozory wolności

Matrix III Rzeczypospolitej. Pozory wolności

5.00 / 5.00
  • ISBN:
  • 978-83-8043-035-8

Jeżeli nie widzisz powyżej porównywarki cenowej, oznacza to, że nie posiadamy informacji gdzie można zakupić tę publikację. Znalazłeś błąd w serwisie? Skontaktuj się z nami i przekaż swoje uwagi (zakładka kontakt).

Kilka słów o książce pt. “Matrix III Rzeczypospolitej. Pozory wolności

Polska ukazana przez autorkę to kraj, gdzie niemal systemowo jest zagwarantowane bezprawie i bezkarność osób na najwyższym szczeblu władzy, działających na szkodę państwa. Kraj, którego suwerenność w wielu dziedzinach jest tylko pozorna. Gdy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność. Książka bezwzględnie obnaża słabości systemu III RP, pokazuje fasadowość i zakłamanie mediów, pozory demokracji i bezradność państwa polskiego.

Ewa Stankiewicz ukończyła reżyserię w Państwowej Wyższej Szkole Filmowej w Łodzi oraz polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim. Jest autorką nagradzanych reportaży telewizyjnych i radiowych. W 2008 roku za film Trzech kumpli, zrealizowany wraz z Anną Ferens, Ewa Stankiewicz otrzymała m.in. Nagrodę Główną Wolności Słowa Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Założycielka i prezes Fundacji „Dobrze, że jesteś”, pomagającej osobom ciężko chorym i umierającym, oraz prezes Stowarzyszenia Solidarni 2010. Publikuje m.in. w „Gazecie Polskiej Codziennie”. Od 2013 roku dyrektor artystyczna stacji Telewizja Republika.

Polecane książki

130 stron praktycznej wiedzy, komentarzy, wzorów, przykładów i wskazówek. Już dziś sięgnij po wyjątkową lekturę - prawdziwe kompendium wiedzy na temat sprawozdania finansowego. Sprawdź, co się zmieniło w przepisach i o czym musisz pamiętać sporządzając sprawozdanie za 2016 rok....
Czym są Runy? Z naukowego punktu widzenia to alfabet, pismo runiczne starożytnych Normanów, którym posługiwano się w krainach Północy od II p.n.e. do XI wieku. Słowo runa oznacza tajemnice, a runiczny alfabet nosi nazwę FUTHARK – od pierwszych siedmiu run: FEHU, URUZ, THURISAZ , ANSUZ, RAIDAHO, KENA...
Milioner Marco Lombardi jest nieustannie celem zainteresowania plotkarskich magazynów. By raz na zawsze uwolnić się od dziennikarki Isobel, która uparcie depcze mu po piętach, godzi się na wywiad. Rozmowa z nią nieoczekiwanie wykracza poza przyjęte ramy…...
Rynek finansowy jest trzonem gospodarki i wywiera ogromny wpływ na jej poszczególne branże, pozwalając jej dzięki temu właściwie funkcjonować. Odbywa się to dzięki różnorodnym instrumentom finansowym, które tworzone są specjalnie pod potrzeby jego uczestników. Instrumenty te mają coraz z roku na rok...
W publikacji uzyskujemy odpowiedź na pytania: czym jest komunikowanie (się), jakie są jego rodzaje i jakie zasady nim rządzą, jaki jest w nim udział języka, jaką rolę odgrywa komunikowanie w nowoczesnym społeczeństwie. Praca zawiera standardową i niestandardową wiedzę dotyczącą różnych kwestii zwią...
Częstoście słyszeli, najmilsi w Panu, nauki o Najsłodszym Sercu Jezusowym, wieleście czytali o tym nabożeństwie pobożnych i wybornych książek, tak dalece, iż zdaje się trudno w tym przedmiocie podać nowy pokarm duchowny waszym sercom, które przecież pragną ciągle wzrastać w poznaniu i miłości Boskie...

Poniżej prezentujemy fragment książki autorstwa Ewa Stankiewicz

Strona redakcyjna

© Copyright by Wydawnictwo M, Kraków 2015

ISBN 978-83-8043-035-8

Wydawnictwo M

31-002 Kraków, ul. Kanonicza 11

tel. 12 431-25-50; fax 12 431-25-75

e-mail:biuro@wydawnictwom.pl

www.wydawnictwom.pl

Dział handlowy: tel. 12 431-25-78; fax 12 431-25-75

e-mail:handel@wydawnictwom.pl

Księgarnia wysyłkowa: tel. 12 259-00-03; 721-521-521

e-mail:bok@klubpdp.pl

www.klubpdp.pl

Publikacja elektroniczna:

Ewa Stankiewicz:Matrix III RP

Rozmawia
Bogusław Rąpała

Rozmowa

Pozory
wolności

Gdy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność.

Żyjemy w czasach, gdy jedni śpiewają „Ojczyznę wolną,
pobłogosław”, a inni „racz nam wrócić, Panie”. A Pani?

Teraz
„racz nam wrócić, Panie…”.

Polacy śpiewali tak pod zaborami, za okupacji niemieckiej
i w czasach komunizmu. Według Pani dziś znów musimy bić się
o wolność?

Zacznijmy
od tego, że dzisiaj nie możemy mówić o wolnej Polsce. Tym, którzy
uśmiechają się z wyższością, słysząc takie słowa, proponuję chwilę
zastanowienia nad tym, co jest istotą suwerenności. Czy premier suwerennego
państwa oddałby śledztwo w sprawie śmierci prezydenta w ręce innego
kraju? Czy zrezygnowałby z umów obowiązujących Polskę i Rosję,
z prawa do międzynarodowego śledztwa? Czy łamałby zabezpieczenia prawne
własnego kraju? Czy jakikolwiek suwerenny polityk w tak kluczowej dla
bezpieczeństwa państwa sprawie jak katastrofa smoleńska oddałby prawo do
decyzji, a także wszystkie dowody, w ręce Rosjan? Jeśli nawet przez
przypadek premierem zostaje osoba niepoczytalna, to po takich decyzjach ląduje
albo w szpitalu, albo w więzieniu. Tymczasem w Polsce nadal
przez lata jest u władzy i podejmuje kolejne decyzje godzące
w polską suwerenność. Przypominam, że to właśnie decyzją Donalda Tuska
Rosja była dysponentem śledztwa na arenie międzynarodowej, a Polska
przeprowadziła jedynie swoje wewnętrzne dochodzenie, i to bez dostępu do
głównych dowodów ani prawa do odwołania od ustaleń moskiewskich. To rezygnacja
z naszej suwerenności. Teraz ten sam człowiek, o ironio, otrzymał
niejako w nagrodę prestiżowe stanowisko w strukturach Unii
Europejskiej, co jest złowieszczym sygnałem dla przyszłości i kierunku,
w którym ona zmierza.

Dziś
wiele osób nawet nie zastanawia się nad znaczeniem słów „wolność”
i „suwerenność”, tylko bezmyślnie powtarza je za innymi. Mówią, że
przecież żyjemy w XXI w., w centrum Europy, że kiedyś to może
tak, ale teraz jest całkiem inaczej. Ci ludzie nawet nie zauważają, że mamy
coraz mniej wolności. A jeśli tego nie widzą, to i nie reagują. Tak
więc gdy słowa tracą sens, ludzie tracą wolność.

Pani widzi i reaguje. Na czym jeszcze opiera Pani swoje
przeświadczenie, że nie żyjemy w państwie wolnym i demokratycznym?

Bardzo
dużo rzeczy na to wskazuje. Żeby można było w ogóle mówić
o suwerenności, muszą zostać spełnione określone warunki. Rzeczywistość
daje dowody na to, że tak się nie dzieje. Wystarczy wziąć pod uwagę takie
podstawowe kwestie jak równość wobec prawa czy przejrzystość życia publicznego.
Kłóci mi się z demokracją systemowe zagwarantowanie bezkarności jakiejś
grupie morderców i oprawców. A tak właśnie w Polsce jest –
wszystkim komunistycznym, reżimowym kryminalistom została zapewniona
bezkarność. Ilu z tych ludzi zostało osądzonych i skazanych? Skala zjawiska
wskazuje na jego systemowy charakter.

Demokracja
bez wartości, w której nie
wiadomo, co jest dobre, a co
złe, bo wszystko jest relatywne, jest ułudą.

Zmarły niedawno Wojciech Jaruzelski nigdy nie
odpowiedział za zbrodnie komunistyczne. Nic nie wskazuje również na to, że
wyrok kiedykolwiek usłyszy Czesław Kiszczak. Dlaczego tak się dzieje?

Opowiada
się nam bajki, że nie ma dowodów, że nie można. Sąd wbrew dowodom uniewinnia
tych ludzi, nie widzi podstaw do ukarania za to, że mordowali i bili swoich
rodaków, wydawali rozkazy i inspirowali podległe im służby do zbrodni. Ich
bezkarność jest możliwa tylko z tego powodu, że system wyłączył ich spod
prawa – nie tylko spod prawa kryminalnego, ale i spod prawa gospodarczego.
Nie żyjemy w państwie demokratycznym, a w jakimś miękkim,
współczesnym reżimie. Nikt nie siedzi w więzieniu za czytanie
nieprawomyślnych książek, ale za głoszenie pewnych poglądów czy przekonań
religijnych jest się w Polsce prześladowanym. Nie tak dawno doszło nawet
do brutalnego mordu na tle politycznym dokonanego na Marku Rosiaku przez
człowieka, który fanatycznie nienawidził PiS. Mamy do czynienia z kampanią
nienawiści, otaczaniem kordonem sanitarnym osób, które mają poglądy odmienne od
postkomunistycznych czy proplatformerskich. Taka jest
rzeczywistość. A skoro nie żyjemy w demokracji, to walka za pomocą
prawa nic nie daje. W istocie same sądy, które nigdy nie zostały
zlustrowane, są źródłem korupcji i bezprawia, narzędziem utrzymania
niesprawiedliwego, skorumpowanego i zamkniętego systemu.

Skoro
twierdzi Pani, że walka za pomocą dostępnych środków prawnych nic nie daje, to
jak inaczej z tymi patologiami walczyć?

Moim
zdaniem jesteśmy opanowani przez skorumpowaną mafię, która doprowadza państwo
polskie do utraty suwerenności. Ludzie w Polsce powinni wziąć sprawy
w swoje ręce. Tutaj musi nastąpić bardzo zdecydowana i adekwatna
reakcja, na
przykład doprowadzenie do tak zwanej opcji zerowej w sądownictwie. Trzeba
zacząć od społecznego utworzenia czarnej listy polskich sędziów, prokuratorów
i ekspertów. Problem w tym, że wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy ze
skali zagrożenia państwa.

Przejrzystość
życia społecznego jest kluczowa dla
demokracji.

Mówi
Pani o sądownictwie, które nigdy nie zostało poddane lustracji. Jaki to ma
wpływ na życie publiczne w Polsce?

Decydujący.
Przejrzystość życia społecznego jest kluczowa dla demokracji. Jej brak poprzez
odrzucenie procesu lustracji daje swobodne pole do korupcji, szantażu
i niejawnych interesów. Jeśli jednego człowieka wsadza się do więzienia
lub karze grzywną za to, że próbował ukraść chleb w hipermarkecie,
a drugiego, który skazywał na karę śmierci Żołnierzy Wyklętych,
uniewinnia, a nawet promuje w życiu publicznym i – co jeszcze
bardziej oburzające – skazuje się ludzi, którzy protestują przeciwko
publicznemu honorowaniu oprawcy na uniwersytecie, to wyraźnie widać, że ludzie,
którzy tworzą wymiar sprawiedliwości w Polsce, kreują chorą rzeczywistość
i powodują totalny zamęt wartości. Jaruzelski, który pod adresem ks.
Jerzego Popiełuszki wypowiedział do Kiszczaka słowa: „Zrób coś, żeby przestał
szczekać”, w wyniku czego ks. Popiełuszko został brutalnie zamordowany,
nie tylko do końca życia pozostał bezkarny, ale jeszcze próbuje się go promować
w życiu publicznym na tak zwanego człowieka honoru.

Demokracja
bez wartości, w której nie wiadomo, co jest dobre, a co złe, bo
wszystko jest relatywne, jest ułudą. Nie ma demokracji bez rozróżnienia
elementarnych zasad określających, kto postępuje dobrze i zasługuje na
nagrodę, a kto źle i dlatego powinien zostać ukarany. Bo jeśli
powiemy, że wszystko jest względne, to dochodzi do sytuacji, gdy taki Bauman,
zamiast siedzieć w więzieniu, jest obwożony po polskich uniwersytetach.
Zresztą tu nie chodzi o zanik wartości i brak oceny. Przecież sąd
rozpatrujący sprawę incydentu związanego z wizytą Baumana na wrocławskiej
uczelni wydał wyraźną ocenę – w sporze: protestujący kontra honorujący
zbrodniarza, skazał i ukarał tych pierwszych. Wydając taki wyrok,
sprzeniewierzył się swojej roli i misji – nie tylko nie stanął na straży
sprawiedliwości, ale aktywnie zadziałał przeciwko, powiększając bezmiar
niesprawiedliwości.

W jednym z wywiadów określiła Pani zaproszenie
stalinisty Zygmunta Baumana na Uniwersytet Wrocławski „promocją zbrodni”. Ale
dla innych jest autorytetem.

Jeśli
Bauman, który z bronią w ręku zwalczał tak zwane bandy, jak mówiono
o Żołnierzach Wyklętych, nie tylko nie został osądzony, ale jeszcze po
latach wyłazi gdzieś z boku jako wielki naukowiec i profesor, to może
wróćmy na przykład do myśli niemieckiego zbrodniarza wojennego Adolfa
Eichmanna. Może poza zbrodniczą ideologią też miał jakieś interesujące
przemyślenia, nad którymi warto byłoby się pochylić i obwozić go po
uniwersytetach świata.

Ale
mówmy o Polsce, bo Polska mnie interesuje – jest moim krajem, moją
Ojczyzną. Chciałabym, żeby młodzi i starzy ludzie chcieli tutaj żyć.
Żebyśmy urządzili sobie tu życie w sposób przyjazny i nie
dyskryminowali samych siebie. Nie jest to jednak możliwe, jeśli sprawiedliwe
prawo nie będzie egzekwowane, jeśli zbrodnia nie zostanie nazwana zbrodnią,
a sprawca nie zostanie ukarany. Jeśli uczciwy przedsiębiorca będzie
szykanowany przez urzędy własnego kraju.

Niestety, kształt demokracji w Polsce sprzyja tego
rodzaju patologiom. Co Pani w ogóle sądzi o tym ustroju politycznym?

Nie
będę odkrywcą, jeśli powiem, że system demokratyczny jest czymś bardzo ułomnym.
Ale analizując historię świata, nie da się uniknąć pytania, czy istnieje lepszy
ustrój? Było mnóstwo różnych idei i dyktatur, które kończyły się
wymordowaniem milionów ludzi. Stąd utarło się stwierdzenie, że demokracja to
fatalny system, ale nie wymyślono lepszego. Dla mnie demokracja to
z jednej strony pewien etos, w którym wzrastałam za komuny, kiedy to
myślało się o krajach Zachodu jak o niedoścignionym marzeniu.
A z drugiej strony widzę, że ludźmi można w łatwy sposób
manipulować i wpływać na ich decyzje. Hitler też doszedł do władzy
w demokratycznych wyborach. Jeśli mamy większościowe wybory do Senatu
i kandyduje porządny człowiek, a drugim kandydatem jest jakiś oszust,
ale ma na tyle pieniędzy, że zorganizuje na przykład imprezę na stadionie
z grillowaną kiełbasą, to najprawdopodobniej ludzie zagłosują na niego.
I to jest ta demokracja. Być może jakimś rozwiązaniem byłyby demokratyczne
wybory oparte nie na listach partyjnych, ale na listach tworzonych przez lokalne ruchy
społeczne, czego domagali się u siebie Ukraińcy. To oznacza, że każdego
można byłoby wpisać na listę kandydatów, a o pozycji na liście
decydowałaby liczba zgłoszeń. Może to jest coś dla nas…

A monarchia, o której wspomina często reżyser
Grzegorz Braun?

Nie
wiem, czy w przypadku Polski można w ogóle taki system ustrojowy na
poważnie rozważać. Na świecie współczesne monarchie traktowane są raczej
symbolicznie, jako część tradycji, tożsamościowe spoiwo, ale nie jako element
realnej władzy mającej poważny wpływ na organizację życia danej wspólnoty.
W Polsce sprawdzały się systemy przywódcze, gdy na czele państwa stawała
osoba społecznego zaufania, mąż stanu, jak na przykład Józef Piłsudski. Ale takie
sytuacje zdarzają się bardzo rzadko i na ogół w chwilach trudnych,
w chwilach katastrof. Gdyby nie Piłsudski, który zastosował bardzo
radykalne środki wobec ludzi wykorzystujących demokrację do rozsadzania państwa
od środka, to być może utrata niepodległości przez Polskę nastąpiłaby znacznie
szybciej niż w 1939 r.

Jako
wybitny przywódca sprawdził się również prezydent Warszawy Stefan Starzyński,
który do końca pozostał z mieszkańcami walczącej z Niemcami stolicy.
Historia pokazuje, że pod dobrymi rządami potrafimy bardzo szybko się rozwijać.
Ale do tego potrzebny jest mądry, odważny przywódca, człowiek autentycznego
honoru, i naród, który potrafi docenić te cechy. Tak jak to miało miejsce
w dwudziestoleciu międzywojennym, kiedy powstał Centralny Okręg Przemysłowy.

Autentyczna
elita to ludzie sumienia – mężni, odważni, posiadający szerokie horyzonty
myślowe. Takich ludzi nam bardzo brakuje.

Ale
jednak są kraje, w których demokracja się sprawdza, w każdym razie
lepiej niż w Polsce. Od czego to zależy?

Czuję
się bardzo bezsilna wobec tego, że w większości ludzie wybierają źle. Może
gdyby była silna, autentyczna elita, byłoby inaczej i ten ustrój bardziej
by się sprawdzał. Bo dla mnie takie osoby jak Bartoszewski, Michnik czy Geremek
to przedstawiciele pseudoelity, ludzie małej klasy wylansowani przez medialną
grupę interesów. To osoby, które rozsadzają naszą społeczność od wewnątrz.
Autentyczna elita to ludzie sumienia – mężni, odważni, posiadający szerokie
horyzonty myślowe, i takich ludzi nam bardzo brakuje. Niestety,
w Polsce przez całe lata działała selekcja negatywna, polegająca na
eliminowaniu najbardziej wartościowych jednostek.

Jakie elity – taka demokracja?

Nie
mając prawdziwych elit, nie mamy demokracji. Jej fasadę zapewnia propaganda, co
jest charakterystyczne dla reżimów. Ta propaganda zaczyna się od naruszenia,
a następnie zmiany znaczenia słów. Jerzy Urban, rzecznik prasowy
w czasach komunistycznego reżimu i symbol peerelowskiej propagandy,
nazywał Msze święte odprawiane przez ks. Jerzego Popiełuszkę „seansami
nienawiści”. Używał tego określenia człowiek, który co tydzień na wtorkowych
konferencjach prasowych organizował prawdziwe seanse nienawiści – szczuł,
ośmieszał, nazywał strajkujących górników terrorystami. Urban na co dzień
posługiwał się językiem nienawiści, ale publicznie oskarżał o to właśnie
ks. Jerzego, przemawiającego w duchu miłości i pokoju. Teraz jest
podobnie. W III RP osoba, która donosiła, traktowana jest nie jak oprawca,
ale niemalże jak ofiara. Mało tego, głównego generała służb komunistycznych,
który ma na sumieniu wiele istnień ludzkich, nie nazywa się oprawcą, ale
człowiekiem honoru. O nienawiść oskarża się publicznie ofiary usiłujące
dochodzić elementarnej sprawiedliwości.

Jaką rolę w podtrzymywaniu takiego stanu rzeczy pełni
obecnie rządząca Polską Platforma Obywatelska?

Platforma
Obywatelska, skupiająca trzon ludzi dawnej Unii Wolności czy Kongresu
Liberalno-Demokratycznego, jest dla mnie partią powstałą z tej części
dawnej opozycji, która była powiązana siatką szantaży i interesów
z ludźmi reżimu komunistycznego. W momencie, kiedy ci ludzie doszli
do władzy, trzeba było się pożegnać z marzeniami o autentycznie
wolnym rynku, wolnej konkurencji, liberalizmie (tak!), równych prawach
i przejrzystości życia publicznego. Do dziś mamy swego rodzaju „teatr”
demokracji, w której interesy nieco większe od drobnych może robić tylko
uprzywilejowana grupa. Oczywiście są wyjątki, ale ja mówię tutaj
o zasadzie. Jeśli chodzi o liberalizm, to polecam sprawdzić liczbę
koncesji, która obowiązuje w Polsce, i porównać ją z prawem
obowiązującym w innych krajach europejskich, gdzie nie trzeba chować pod
ladę całych dziedzin gospodarki, tak aby podarować je „znajomym” czy
wspólnikom.

Postawa
Donalda Tuska jest zaprzeczeniem męstwa.

Jak
może Pani określić swój stosunek do Donalda Tuska? Po wyborze na
przewodniczącego Rady Europy usunął się, przynajmniej na chwilę, w cień
polskiej sceny politycznej, ale przecież wcześniej rządził aż siedem lat.

Uważam,
że jego miejsce jest w więzieniu. Myślę, że w normalnych warunkach
Tusk nie byłby kimś, kto jest wart rozważań, aczkolwiek miał niestety bardzo
duży wpływ na losy Polski. Myślę, że w jego przypadku decydujące są różne
siatki interesów, powiązania korupcyjne lub po prostu ograniczone horyzonty myślowe.
Według mnie jest to człowiek zadaniowany lub
szantażowany. Dla mnie to taka banalna postać zła. Nie widzę w nim
refleksji, że przekracza kolejne granice, brak mu też odpowiedzialności za to,
co robi. Jego postawa to zaprzeczenie męstwa. Uważam go za człowieka, który
jest współodpowiedzialny za śmierć prezydenta i utratę suwerenności
Polski, a mimo to potrafi normalnie funkcjonować z takim ciężarem,
musi być emocjonalnie upośledzony. Przecież miliony Polaków patrzą na niego jak
na kogoś, kto wyrządził ogromną krzywdę państwu polskiemu – wspólnocie, za
którą ten człowiek, dostając do rąk odpowiednie narzędzia, miał być
odpowiedzialny. Mógł zdziałać wiele pożytecznych rzeczy, a zachował się
jak niezbyt rozgarnięty chłopiec na boisku, który strzelił wiele samobójów. No
chyba że był podpłacony przez przeciwną drużynę… Nie wiem, czy tak właśnie
było, ale nie wykluczam tego.

Bardzo
znamiennym momentem pokazującym prawdziwe oblicze III RP był pogrzeb
Jaruzelskiego na warszawskich Powązkach. Czego wtedy dowiedziała się Pani
o państwie polskim?

Że
jest rządzone nie przez tych ludzi co trzeba. Takie państwo daje zły przykład
młodym Polakom, nie szanuje siebie, swojej suwerenności, honorując ludzi,
którzy działali na jego szkodę.

Mentalność
koalicji PO-PSL w całej krasie pokazała treść nagrań ujawnionych przez
tygodnik „Wprost”. Czy Panią, jako osobę, która już od dłuższego czasu bardzo
krytycznie ocenia działania rządzących, coś jeszcze w związku z tym
zaskoczyło?

Nic.
Zastanawiam się tylko, gdzie są ośrodki decyzyjne III RP? No i wychodzi
ewidentnie rosyjski charakter tej operacji. Może ekipa Tuska przestała być
przydatna albo za mało gorliwie oddana rosyjskim sąsiadom i trzeba
bardziej wylansować Bronisława Komorowskiego, który jest niezwykle oddany
Rosji? Może rząd Tuska czegoś za mało sprzedał? Nie wiem. Wiem za to, że
z ujawnionych rozmów Sikorskiego – oprócz poruszającego opinię publiczną języka – główny
przekaz, który ma do ludzi trafić i jest wałkowany przez media, jest taki,
że sojusz z Amerykanami to „lipa”. Bardzo ciekawe. W sytuacji
autentycznego zagrożenia ze strony Rosji, jej fizycznej napaści na kraje
sąsiedzkie, w sytuacji, kiedy inne państwa Europy wyrażają swoją obawę
przed dominacją Niemiec, Polacy dostają porcję sensacji, której istotą jest
prywatna (stąd bardziej wiarygodna) opinia ministra spraw zagranicznych, że
sojusz z Ameryką nie ma sensu. No i oczywiście ta opinia jest później
szeroko dyskutowana w zaprzyjaźnionych mediach. Dziennikarka TVP Info chce
się dowiedzieć, dlaczego „robimy dobrze” Amerykanom…

Ulżyło Pani, kiedy Donald Tusk przestał być
premierem? Czy coś to zmienia?

Użyję
dość dosadnego porównania, które przychodzi mi do głowy. To tak, jakby
w okolicy przestał grasować lokalny kieszonkowiec, którego w świetle
fleszy wybrano na burmistrza dzielnicy. Można być spokojnym, że nie napadnie na
nikogo w autobusie, ale w rzeczywistości może zaszkodzić na znacznie
większą skalę. Tusk zaszkodził Polsce dużo bardziej niż drobny złodziej i moim
zdaniem jego miejsce jest w więzieniu. Źle się stało, że teraz będzie
decydował o naszych losach w skali Unii Europejskiej. Tymczasem
w kraju zastąpiła go osoba z tego samego kręgu ideowego, której
wielokrotnie udowodniono kłamstwo w życiu publicznym.

Jedno
państwo, dwa narody?

Istnieje ogromna ilość ludzi, do których sumień czy nawet poczucia
pragmatyzmu można by się odwołać.

Czy
w Polsce żyją „dwa narody”? A jeśli tak, to jak przebiega ten podział
i jak bardzo jest on głęboki?

Według
mnie tak, choć uważam, że stwierdzenie, iż w Polsce żyją dwa narody, nie
wyczerpuje opisu naszej rzeczywistości. Trzeba pamiętać, że w naszym kraju
mieszkają spadkobiercy tych, którzy wyrywali ludziom paznokcie, i potomkowie
tych, którzy gnili w więzieniach lub zostali straceni, na przykład
Żołnierzy Wyklętych. Dzieci tych dwóch „narodów” żyją tutaj i toczą ze
sobą spór. Nie tak dawno spotkałam się z terminem historycznym „pełniący
obowiązki Polaka”. Ukuto go dla około 100 tysięcy ludzi rekrutowanych spośród
mniejszości narodowych w Rosji, których po wojnie wraz z rządem
lubelskim implementowano na teren Polski właśnie po to, żeby rozsadzali
wspólnotę od środka. Dowiedziałam się tego od polskiego historyka żydowskiego
pochodzenia, syna komunistycznych działaczy. Ci ludzie zakładali później
rodziny i dziś mamy do czynienia z potomkami tej dziczy, tych
„Hunów”, których wyhodowała komuna.

Z tak zwanymi resortowymi dziećmi?

Myślę,
że można ich tak określić. Jeśli ktoś się oburza, że nie odpowiada za swoich
rodziców, to ja mam pytanie: czy zrobiłby karierę w Polsce, gdyby nie oni?
Bo moim zdaniem wiele wskazuje na to, że nie. Ich rodzice mogli piąć się po
szczeblach kariery, będąc mniej zdolnymi i pracowitymi od wielu innych,
ponieważ jako usłużni konformiści lub ograniczeni fanatycy zbrodniczej
ideologii mieli specjalne przywileje. I mają je do dzisiaj, a oprócz
tego dysponują całym systemem haków i nacisków, przez co mogą szantażować
tych, którzy mogliby im lub ich dzieciom jakoś się przysłużyć lub zaszkodzić.
Ci ludzie decydują o kształcie życia publicznego i społecznego
większości Polaków. To oni mają pieniądze i kapitał zagwarantowany przy
Okrągłym Stole, uwłaszczający postkomunę i tych, którzy poszli na układy.

Widzi
Pani jakieś wyjście z tej sytuacji? Możliwe jest zasypanie dzielących nas podziałów?

Jedynym
wyjściem jest sprawiedliwy i przejrzysty publicznie system demokratyczny.
Myślę, że obecność i działalność resortowych dzieci nie przekreśla naszej
szansy na bycie suwerennym, silnym i dobrze rozwijającym się narodem
z niezachwianym poczuciem tożsamości. W mojej ocenie potomkowie
oprawców są w mniejszości.

Bardzo
ważne jest, żeby każdy, kto dostrzega powagę sytuacji, włączył się do działania
i znalazł pomysł na siebie (podkreślam – nie na znanego dziennikarza, nie
na szanowanego polityka, ale na siebie) – co może zrobić, żeby walczyć
o wolność w Polsce. Nie jesteśmy na straconej pozycji. Istnieje
ogromnie dużo ludzi, do których sumień czy nawet poczucia pragmatyzmu można by
się odwołać, pomimo że jesteśmy społeczeństwem postkolonialnym, czyli biernym,
o zaniżonym poczuciu własnej wartości, tolerującym kłamstwo, korupcję,
niesprawiedliwość i miernych liderów u władzy.

Czasami
łatwiej jest wybudować nowy dom, niż
przerabiać coś, co jest ruiną wzniesioną na złych fundamentach.

Jakimi
argumentami próbowałaby ich Pani przekonać?

Bardzo
prostymi, chociażby takim, że jeśli urządzimy sobie kraj bez korupcji,
w którym wspierana będzie rodzima przedsiębiorczość, nasze dzieci, zamiast
szukać szczęścia na zmywaku w Anglii, w Polsce będą robiły karierę
naukową lub założą własny biznes. Historia pokazuje, że jeśli uda nam się wśród
siebie znaleźć naturalnych liderów i wypromować autentyczne elity, to
jesteśmy w stanie bardzo daleko zajść i stosunkowo szybko wypracować
dobrobyt. Warunkiem tego, abyśmy się wreszcie dogadali, są jasne, przejrzyste
i sprawiedliwe zasady funkcjonowania państwa, obowiązujące wszystkich.
Gwarancja wolnego słowa (poprzez odpowiednie mechanizmy finansowania)
i całkowita zmiana systemu wymiaru sprawiedliwości. Skala zwyrodnienia
sądownictwa jest tak duża, że należy – i mówię to w pełni świadomie
i odpowiedzialnie – zacząć od zera, stworzyć system na solidnych
fundamentach. Czasami łatwiej jest wybudować nowy dom, niż przerabiać coś, co
jest ruiną. W sytuacji, kiedy szacuje się, że maksymalnie 30 procent
sędziów postępuje zgodnie z etyką zawodową, jedynie zbudowanie na nowo
systemu stwarzałoby szansę na praworządność. Kolejnym bardzo ważnym warunkiem
jest wychowanie młodych ludzi, na których kompleksach nie da się żerować. Musimy
ich uczyć logicznego, odważnego i samodzielnego myślenia. Powinniśmy kłaść
nacisk na nauczanie historii przy jednoczesnym wpajaniu szacunku do wartości
patriotycznych. Inwestycja w młodych, uodpornienie ich na manipulację,
dzięki czemu będą świadomymi i pewnymi własnej wartości obywatelami,
stworzy wielką szansę dla nas jako wspólnoty narodowej.

Zanim
przyszedł rok 2010…

Rodzice wpoili mi upór oraz
niezależność, żeby nie iść za stadem baranów, to znaczy nie podążać bezrefleksyjnie
tam gdzie wszyscy.

Porozmawiajmy
przez chwilę o Pani. Jest Pani osobą rozpoznawalną ze względu na swoje
poglądy oraz sposób ich wyrażania. Natomiast bardzo niewiele wiadomo
o Pani jako osobie prywatnej, tej sprzed 2010 roku. Nie byłoby takiej Ewy
Stankiewicz, jaką znamy, gdyby nie…

Mój
dom rodzinny we Wrocławiu, to znaczy skromne mieszkanie w bloku… Rodzice
nauczyli mnie samodzielnie myśleć i cenić sobie wolność. Wpoili mi upór
oraz niezależność, żeby nie iść za stadem baranów, czyli nie podążać
bezrefleksyjnie tam gdzie wszyscy. Myślę, że właściwie wszystko, co jest
związane z moim poczuciem własnej wartości, to ich zasługa.

Kim
byli?

Mój
tato Leszek Stankiewicz był pianistą jazzowym i ukończył kilka
specjalizacji chemii na różnych politechnikach, w tym na Politechnice
Wrocławskiej. Był dobrym fachowcem, opracowywał oraz uruchamiał linie
technologiczne i produkcyjne, kierował wielkimi zakładami produkcyjnymi
przemysłu spożywczego. Tato był człowiekiem od czarnej roboty – za wszystko
odpowiedzialnym, ale zawsze, przez kilkadziesiąt lat, jako p.o., czyli
„pełniący obowiązki” dyrektora. Nie mógł awansować na funkcję, którą de
facto pełnił, ponieważ nigdy nie zapisał się do partii. Jego przełożonymi
były nieuki i złodzieje, którzy brali forsę, ale za to byli „wierni
ideologicznie” jako członkowie jedynie słusznej partii.

Mama
Danusia z wykształcenia była botanikiem. Jakiś czas pracowała
w laboratorium, a potem jako agent ubezpieczeniowy. Lubiła kontakt
z ludźmi. Uwielbiała też czytać i miała w sobie ogromną
ciekawość świata. Była prawym człowiekiem, z fantazją i niezależnością,
zresztą tak jak i tato. Oboje z charakterami. Spierali się często
przy stole na różne tematy, ale zasadnicze sprawy ich łączyły. Mama zmarła
w 2003, a tata półtora roku później.

Ma
Pani rodzeństwo?

Mam
starszego brata Kubę. Poszedł w ślady taty – jest muzykiem jazzowym. Kuba
dość szybko wyszedł z domu. Wcześnie zaczął koncertować, potem wyjechał na
studia do Stanów Zjednoczonych, a raczej został tam po jednym
z koncertów, na który wyjechał ze Zbigniewem Namysłowskim, polskim
saksofonistą jazzowym. Podszedł do egzaminów w Berklee
College of Music i otrzymał stypendium. Mieliśmy jeszcze brata Marcinka,
ale urodził się z wadą serca i zmarł w wieku trzech miesięcy.
Niestety, wtedy jeszcze nie operowali takich małych dzieci. Był pierwszym
dzieckiem moich rodziców.

Tacie
bardzo przeszkadzała dyktatura
ciemniaków u władzy i nachalność komuny.

Jak
wspomina Pani swoje dzieciństwo?

Mieszkaliśmy
w bloku na Krzykach we Wrocławiu. Kiedyś, już po śmierci mamy, sąsiadka
opowiedziała mi scenę, którą zapamiętała: moja mama stoi na podwórku przed
blokiem, w jednej ręce trzyma papierosa, w drugiej książkę,
a nogą kołysze wózek, w którym byłam ja. Dostałam od rodziców dużo
miłości, ale nie była to miłość zaborcza – oni po prostu mieli swój świat wartości,
poglądów i zainteresowań. Obiady zawsze jedliśmy przy jednym stole.
Najpierw gotowała mama. Potem gdy tato został wyrzucony z pracy
w trzecim dniu stanu wojennego, to on przejął na siebie obowiązki domowe.
Pamiętam też, że gdy kiedyś chodziłam z mamą po górach, zaciągnęła mnie na
jakieś spotkanie z opozycjonistami. To była końcówka lat 70. W naszym
domu cały czas było włączone Radio Wolna Europa. Nigdy też nie brakowało bibuły
– literatury podziemnej, wydawanej na marnym papierze, z mnóstwem
literówek, pisanej na maszynie lub odbijanej na ksero. No i nuty. Pełno
nut.

Rodziców
nie kusiło, żeby – tak jak wiele osób w tamtym czasie – wstąpić do partii,
podpisać jakąś lojalkę, bo „tak robią wszyscy”, bo „jakoś trzeba żyć”?

Charakteryzowała
ich prawość. Potrafili samodzielnie ocenić sytuację. Jestem przekonana, że
gdyby ojciec zapisał się do partii, to szybko zrobiłby karierę i na pewno
nie mieszkalibyśmy w bloku. Jakieś dziesięć lat temu nakręciłam
o tacie film, który jeszcze nie ujrzał światła dziennego. W jednej ze
scen, wziętych zresztą z wcześniejszego reportażu radiowego, tato
powiedział: „Zobacz, mamy mieszkanie w bloku, malucha (małego fiata)
i psa «wielorasowego». Nie przelewa nam się za bardzo, ale chwała Bogu, że
człowiek ma jeszcze dwie ręce, głowę na karku… I drugi raz też tak bym
postąpił”. Setki razy podtykano mu deklarację wstąpienia do partii, która
byłaby natychmiastową przepustką do lepszego życia. Ale ojciec nie zgiął karku,
nie chciał, nie umiał.

Był
w nim niezależny duch i bardzo przeszkadzała mu ta dyktatura
ciemniaków u władzy i nachalność komuny. Ona właziła wszędzie
z butami, do muzyki również. Narzucała, co należy czytać i czego ma
się słuchać.

Jak
radziła sobie Pani rodzina w trudnych czasach PRL-u?

Pamiętam,
z jakim wysiłkiem tata zdobywał w sklepach to, co było potrzebne dla
naszej czteroosobowej rodziny. W latach 70. nie mieliśmy nikogo za granicą
ani żadnych znajomości, więc było trudno. Nie przelewało się, szczególnie gdy
w stanie wojennym ojciec został wyrzucony z pracy. Ale nie żyliśmy
w jakiejś skrajnej biedzie. Tato, dopóki mógł, strasznie ciężko pracował,
i to w bardzo trudnych warunkach.

Stan
wojenny w dużej mierze zmarnował potencjał, talent i energię takich
ludzi jak mój ojciec, którzy mogli budować ten kraj.

W jakich
okolicznościach Pani ojciec stracił pracę?

Dostał wymówienie z dnia na dzień. Usłyszał, że według
prawa stanu wojennego nikt nie musi mu niczego uzasadniać. Wcześniej pod
szyldem „Solidarności” w jego zakładzie utworzono samorząd robotniczy
i z tego, co pamiętam, ojciec został wybrany na przewodniczącego.
Cieszył się bardzo dużym szacunkiem u ludzi nie tylko dlatego, że był
świetnym fachowcem, ale także dlatego, że jak trzeba było, potrafił się
postawić. W filmie Tato przypomniałam historię, kiedy w 1968 r.
przyszli do niego z listą Żydów do zwolnienia. Odpowiedział, że nie ma do
tego podstaw. I nie zmienił zdania, gdy zaczęli go podchodzić tym swoim
„wicie, rozumicie”. „Nie wiem, nie rozumiem” –
stwierdził krótko. „Jeśli chcecie ich zwolnić, to sami się pod tym podpiszcie. Ja
tego nie zrobię”. I, co dziwne, wszyscy ci, którzy mieli zostać zwolnieni,
pozostali. Później nawiązały się bardzo silne przyjaźnie pomiędzy ojcem
i częścią tych osób, niektóre na całe życie. Tak na przykład zyskałam
ukochaną „ciocię Krysię”. Często ludzie mówili: „Jeśli ja tego nie zrobię, to
po mnie przyjdzie ktoś jeszcze gorszy”. Mój ojciec miał mocny kręgosłup
i nie bał się odmówić. Nikt go nie mógł zmusić do robienia świństw innym
ludziom.

Za
to podpadł swoim przełożonym?

Prawdopodobnie
zaważyło na tym również zaangażowanie ojca w ujawnienie
nieprawidłowości przy imporcie soi wykorzystywanej do produkcji pasz.

W czasach
„Solidarności”, gdy opracowywany był plan restrukturyzacji rolnictwa, ojciec
napisał artykuł pt. Dolary utopione w paszach. W zakładach
przetwórstwa, którymi kierował, w procesie produkcyjnym wykorzystywano
m.in. soję. Składnik ten trzeba było importować z Zachodu za dolary,
a przecież za komuny przelicznik dolara do złotówki był horrendalny –
przypomnę tylko, że wielu Polaków zarabiało wtedy około pięciu dolarów
miesięcznie. Ojciec wiedział, ile soi wchodzi w skład paszy, którą on
produkuje, oraz jakiej ilości potrzebują pozostałe zakłady w Polsce.
I gdy dotarł do statystyk pokazujących, ile nasz kraj tej soi importuje,
to zorientował się, że tylko niewielki procent wykorzystywany jest
w polskim przemyśle. Okazało się, że niemal cały import soi po przeładunku
w polskich portach szedł na Wschód, do Związku Radzieckiego, a myśmy
za to płacili ciężkie pieniądze, zaciągając pożyczki w dolarach. Tato
napisał o tym artykuł.

Wsadził
kij w mrowisko?

Była
z tego